|
| |
Autor | Wiadomość |
---|
Zawód : studia nad uprzykrzaniem życia postaciom Znaki szczególne : avatar © laura makabresku
| Temat: Uliczka Pią Lip 19, 2013 9:34 pm | |
| First topic message reminder :Całkowicie zwyczajna, ciemna, asfaltowa, z obu stron otoczona wysokimi ścianami. O popękanej nawierzchni, przepełnionych śmietnikach i ścielącym się na ziemi szkle z rozbitych szyb. Po zmroku lepiej tu na siebie uważać. |
| | |
Autor | Wiadomość |
---|
| Temat: Re: Uliczka Pią Maj 09, 2014 11:49 am | |
| Grace przemierzała obskurną uliczkę Kwartału. Z daleka doszedł do niej cichy płacz, odbijający się o budynki. Najchętniej nie ruszałaby się nawet na krok z tego pomieszczenia, które teraz nazywała domem. Ściany sprawiały wrażenie jakby zaraz miały się na niej zacisnąć. Kiedyś cierpiała na klaustrofobię, nie wsiadłaby nawet do nowoczesnej windy wieżowca w Kapitolu, ale z takich dolegliwości w getcie trzeba się wyleczyć. Kiedy usłyszała, że nie jest sama zamarła, w końcu nie wiadomo, kto może za tobą podążać w takim miejscu. Z ciemności wyłaniała się kulejąca postać, która z każdym krokiem wydawała się jej mniej groźna. Kiedy stanęły twarzą w twarz, ścisnęło jej się serce. Dziewczyna stojąca przed nią musiała być jej równieśniczką, ranną. Nastolatka nie była lekarzem, ale wiedziała, że nie może zostawić nieznajomej samej. Podbiegła do dziewczyny i podtrzymała ją. - Spokojnie, pomogę Ci, ale najpierw muszę wiedzieć co Ci się stało. Czy masz dokąd wrócić? - Przyjrzała jej się lepiej, nie znała rannej, ale była gotowa zaryzykować, nie znając okoliczności. |
| | | Wiek : 16 lat Zawód : Poszukiwana uciekinierka... o ile to jest zawód Przy sobie : zeszyt, długopis, telefon, paczka papierosów, nóż ceramiczny, apteczka, latarka z wytrzymałą baterią, zapalniczka Znaki szczególne : Problemy z pamięcią Obrażenia : siniaki po biciu w więzieniu
| Temat: Re: Uliczka Pią Maj 09, 2014 12:19 pm | |
| Ewangelina szła i szła. Powoli, co było uwarunkowane jej fizycznym stanem, ale ważne było to, że wciąż i nieustannie posuwała się naprzód. Krok za krokiem, zanurzona w rozmyślaniach na temat własnej osoby. Ale czy jej JA można było nazwać osobą? A może raczej ślepym funkcjonowaniem jej ciała? Sama anatomia, bez względu na tą duchową część. Ewangelina czasami miała wrażenie, że jej ciało nie pasuje do ducha. Często odczuwała takie oto wrażenie. Niskie poczucie własnej wartości było potęgowane przez fakt, że była świadoma swojej choroby. Choroby, która uniemożliwiała jej normalne funkcjonowanie w życiu codziennym. A tyle by dała, by ten zeszyt już nie był jej potrzebny. Tyle by dała, by pewnego ranka obudzić się z głową pełną wspomnień. Nieważne, czy dobrych, neutralnych, czy też złych. Obojętnie jakich obrazów z dnia poprzedniego oraz dni wcześniejszych. Wyjść przed dom, na paskudne podwórze pełne walających się tu i ówdzie śmieci, gdzie co jakiś czas przebiegnie jakiś pies albo kot, i wspominać. Mieć chaos w głowie owymi obrazami wywołany. Nie chaos przez dręczące myśli w jej głowie: Co ja tu robię, kim jestem, w jakim ja ciele, do jasnej cholery, się znajduję?! Ale mogła tylko pomarzyć. Mogła śnić o swoim pełnym zdrowiu. Wiedziała, że są one nierealne. Jednakże zawsze można sobie wyobrazić, jak by to było, nie? Nikt jej przecież ie zabroni... Ewangelina szła i szla. Teraz refleksja ustąpiła miejsce kolejnej dawce bólu. Bólu promieniującego, rozchodzącego się po każdej cząstce jej ciała. Dotknęła wargi i przekonała się, że jeszcze krwawi. Ale nie wiedziała, czy to przez haniebny czym rudej, czy złego strażnika... To było w tej chwili dla niej nieważne. Bo ból sparaliżował jej myśli, psychikę, bo nie tylko część fizyczną jej osoby. Ewangelina szła i szła, kulejąc. A na horyzoncie ujrzała jakąś postać, która nieustannie przybliżała się do szesnastolatki. Kiedy znalazła się na tyle blisko, by można było odkryć jej płeć, rozpoznała w tej postaci dziewczynę mniej więcej w tym samym wieku. Miała piękne, brązowe włosy, wydatne usta i szczupłą sylwetkę. W końcu dziewczęta znalazły się blisko siebie. - Spokojnie, pomogę Ci, ale najpierw muszę wiedzieć co Ci się stało. Czy masz dokąd wrócić? - nieznajoma odezwała się jaki pierwsza. Ewangelina zastanawiała się, czy powinna o tym opowiedzieć nieznajomej. Nie chciała poczuć na sobie czyjąś dawkę współczucia. W jakiejkolwiek dawce. Nie, nie... obiecała sobie w duchu, że już więcej do tego nie dopuści. Ale jakaś cząstka jej samej, usadowiona gdzieś w głębi jej umysłu, powiedziała jej, by odpowiedzieć na te pytanie. - Byłam przesłuchiwana. W więzieniu. Ale udało mi się uciec, całe szczęście... - westchnęła głęboko, po czym zaczęła kontynuować - mam gdzie wrócić, mieszkam z matką, ale nie chcę, by ta ujrzała mnie w tym stanie... sama rozumiesz. Kolejna dawka wróciła z nienaganną prędkością. Tym razem uderzyła w jej lewe udo. Jęknęła nieznacznie, kuląc się. Po chwili ból nieznacznie się zmniejszył, więc wyprostowała się. |
| | |
| Temat: Re: Uliczka Pią Maj 09, 2014 2:00 pm | |
| Dziewczyna od zesłania do getta czuła więź z "współmieszkańcami". Nigdy nie czuła się dobrze w towarzystwie tych bufonów z Kapitolu. A jednak, to między innymi z nimi żyła na terenie ubóstwa, czując wszechobecną śmierć i niebiespieczeństwo. Niektórych walka o życie dzieliła, wprowadzała rywalizację jak w świecie zwierząt. Grace za to czuła niezrozumiałą potrzebę niesienia pomocy i dzielenia się z innymi tym, co jej zostało. A oprócz dobrej woli nie miała już niczego do stracenia. Nie miała celu, po za zdobywaniem przyjaznych dusz, którym może spróbować przetrwać. Potrafiła zachować zimną krew na widok ran fizycznych, ale też nie była zręczną pielęgniarką, która je opatrzy. Spojrzała na swoje dłonie. Były brudne, nie chiała spowodować u dziewczyny infekcji, ale co miała zrobić? Kiedy usłyszała skąd uciekła poszkodowana sytuacja stała się jeszcze trudniejsza. Przecież nie zabierze zwyczajnie uciekinierki do szpitala.Westchnęła. - Myślisz, że dasz radę samodzielnie iść? - jęk bólu, który wydała jej towarzyszka sam udzielił jej odpowiedzi. Wsunęła ostrożnie swoje pod ramię dziewczyny. W duchu czuła uznanie dla uciekninierki. Mimo obrażeń trzymała ból w sobie, zamartwiając się nawet o ujrzenie jej stanu przez matkę. - Nie mieszkam za rogiem, ale wspólnymi siłami uda nam się tam dojść. - oznajmiła, próbując mówić jak najbardziej uspokajającym i pewnym tonem. |
| | | Wiek : 16 lat Zawód : Poszukiwana uciekinierka... o ile to jest zawód Przy sobie : zeszyt, długopis, telefon, paczka papierosów, nóż ceramiczny, apteczka, latarka z wytrzymałą baterią, zapalniczka Znaki szczególne : Problemy z pamięcią Obrażenia : siniaki po biciu w więzieniu
| Temat: Re: Uliczka Pią Maj 09, 2014 2:52 pm | |
| - Myślisz, że dasz radę samodzielnie iść? Już Ewangelina miała powiedzieć, że da sobie radę, kiedy jej rozmówczyni bez czekania na odpowiedź wsunęła ramię po jej tę część ciała. Być może jej jęk był dla nieznajomej zbyt wymowny? Tak bardzo, że ta ostania bardzo chciała jej pomóc. Ewangelina miała wielkie szczęście, że ją spotkała. Bo sama by się stąd nie ruszyła. Pewnie by siedziała tak tutaj i siedziała, a jej jęki zwabiłyby kogoś o wyższej randze, prawdopodobniej jakiś personel z więzienia. Zostałaby zabrana tam, skąd przybyła i... stracona. Ewangelina aż wzdrygnęła się w duchu na myśl o tym. Ale owo wzdrygnięcie było niczym, gdyby je przyrównać do bólu, jaki czuła. Ale ból psychiczny zmalał w swej sile, stracił na intensywności. Ból fizyczny za to pozostał, w niezmienionym stanie. Była wdzięczna dziewczynie, że choć trochę zmniejszyła ten pierwszy rodzaj cierpienia. - Nie mieszkam za rogiem, ale wspólnymi siłami uda nam się tam dojść. Panna Stirling ucieszyła się, że zostanie zaprowadzona do jakiegoś budynku. Jakiegokolwiek. Przynajmniej mnie nie znajdą, myślała. Będę bezpieczna, kryjąc się pod jakimś dachem. Dziewczęta szły. Powoli i spokojnie. Dziewczyna zapewne była bardzo empatyczna, skoro potrafiła zachować się odpowiednio. Mówiła tonem niezwykle spokojnym, zapewne po to, by w jakiejś nieznacznej części uspokoić uciekinierkę. Ewangelina szła, wsparta przez nieznajomą. Szło jej to o wiele sprawniej, niż byłoby gdyby nie znalazła nikogo. Poza tym mogłaby ona potencjalnie uchronić ją przed ludźmi, którzy ją poszukują. Bo poszukują na pewno - alarm w więzieniu zapewne już dawno przestał dzwonić, a anarchia ustąpiła miejsca porządkowi. Podczas tworzenia owego porządku, zapewne wydrukowali wiele egzemplarzy listów gończych, by potem rozdać swoim ludziom i poumieszczać w wielu miejscach publicznych. Jednego z takich gości mogliby minąć, chociaż... po chwili zorientowała się, że nie powinna wierzyć, że dziewczyna ją uratuje. Nawet - i zapewne tak by było - gdyby chciała, nieznajoma nie uratowałaby szesnastolatki. Strach wzmagał się. Tak więc Ewangelina postanowiła dać upust swoim lękom i powiedziała: - Co jeżeli oni mnie znajdą i zabiją? Próbowała powstrzymać się od płaczu, i w ostateczności udało jej się to. Dotknęła mimowolnie wargi lewym palcem wskazującym. Krew nie leciała, choć sama rana była jeszcze bardzo brudząca. Brudząca czerwonokrwistą cieczą. |
| | |
| Temat: Re: Uliczka Pią Maj 09, 2014 3:58 pm | |
| Gdy nastała krótka cisza Grace dopuściła do siebie wszystkie myśli, które odpychała. Czy uda nam się dojść do domu? Konsekwencje jakie może ponieść przez swoją pomoc dotarły do niej. Ale czy naprawdę miała coś do stracenia? Przecież istnieje duże prawdopodobieństwo, że następnego dnia umrze przez jakąś zarazę. Nastolatka miała jedynie nadzieję, że nie sprawia wrażenie wtrącającej się w nie swoje sprawy. W tym samym czasie zastanawiała się co zrobi ze swoją towarzyszką, kiedy już dotrą na miejsce. W warunkach w jakich żyją ciężko o czysty opatrunek, czy ciepłą wodę, a lekarstwa? Na to nie ma co liczyć. Spoglądała ukradkiem na opierającą się o nią nastolatkę. Co takiego zrobiła, że wpakowała się w to bagno, myślała. Musiała być wytrzymała, psychicznie i fizycznie. W końcu udało jej się, poszkodowanej, zbiec z więzienia i przemierzyć pewną odległość. Siła fizyczna to zdecydowanie nie cecha należąca do Grace. W poprzednim życiu jej nie potrzebowała. Za to nie przetrwałaby nawet w dawnym domu rodzinnym bez wytrzymałości psychicznej. Tę umiejętność wykorzystywała właśnie w takich sytuacjach, by nie uciec jak samolubny tchórz. Co jakiś czas odwracała jedynie nerwowo głowę, żeby upewnić się, czy nikt za nimi nie podąża. Mimo otaczających je ciemności czuła, że ulica jest pusta. - Co jeżeli oni mnie znajdą i zabiją? - pytanie wydobyło się z ust dziewczynie, która jej towarzyszyła. Zupełnie zamurowało Grace. Czyli jednak o tym myśli, wywnioskowała. Zaskoczyła ją bezpośredniość uciekinierki, ale nie dziwiła się jej. W końcu jej życie wisiało na włosku. Chwilę zastanowiła się co odpowiedzieć po czym wypaliłia: - Wtedy pewnie oberwie się również mi. - próbowała zażartować, ale dopiero po chwili zrozumiała, że mogło to zadziałać odwrotnie. - Nie martw się, nikt Cie nie znajdzie, nawet nie będą wiedzieli gdzie szukać. |
| | | Wiek : 16 lat Zawód : Poszukiwana uciekinierka... o ile to jest zawód Przy sobie : zeszyt, długopis, telefon, paczka papierosów, nóż ceramiczny, apteczka, latarka z wytrzymałą baterią, zapalniczka Znaki szczególne : Problemy z pamięcią Obrażenia : siniaki po biciu w więzieniu
| Temat: Re: Uliczka Pią Maj 09, 2014 4:57 pm | |
| Ewangelina zauważyła po tonie i treści wypowiedzi, że jej wybawczyni sili się na żart. Ale to jej raczej nie pomogło choć powinno, choć trochę zniwelować jej wewnętrzne napięcie. Napięcie związane ze świadomością, iż może w każdej chwili trafić z powrotem w ręce tych ludzi z więzienia. A tym bardziej tego tyrana, który ją bił. Przez moment przeleciał ją strach, ale to była obawa o co innego. Przypomniała sobie o swoim zeszycie. Odetchnęła z ulgą kiedy poczuła dzierżący w drugiej ręce przedmiot o kształcie, miękkości i ciężarze notatnika. - Nie martw się, nikt Cie nie znajdzie, nawet nie będą wiedzieli gdzie szukać. - Oj, nie byłabym tego taka pewna... - kolejna dawka bólu wykrzywiła jej twarz. Próbowała oddychać powoli i pewnym rytmem. Kiedy już zrobiła kilka wdechów i wydechów, zaczęła mówić znowu - ponieważ tak się składa, że znajdujemy się jeszcze dość blisko tymczasowego więzienia - wskazała dziewczynie palcem obskurny budynek, od którego ciągle i wciąż się oddalały. Wkrótce potem był tylko namiastką nieruchomości, malującej się na horyzoncie. Wyglądał jakby zaznaczony na białej kartce jakiegoś artysty-plastyka obiekt, ujęty chaotycznymi kreskami węgla. Kiedy tak szły, a raczej mozolnie posuwały się do przodu, Ewangelina pomyślała, że warto by było się przedstawić. - A tak w ogóle, to jestem Ewangelina. Ewangelina Stirling, dokładniej mówiąc. - mimo wielkiego bólu zdobyła się na nieznaczny uśmiech, skierowany do pięknych oczu nieznajomej, która, gdyby wierzyć w pewien schemat, już za chwilę nieznajomą nie będzie. Wyciągnęła do niej swoją wychudzoną dłoń, pełną siniaków. Spojrzała mimowolnie na swoją drugą rękę i uspokoiła swoją obawę o to, że zgubiła zeszyt - ten jej wieki skarb. - Opowiesz mi coś? Może w ten sposób zapomnę o bólu. Chociaż na parę chwil... - poprosiła, znów posyłając jej uśmiech, tym razem jednak nieco śmielszy, nieco bardziej przyjazny, w wielkim stopniu szczery. I w jej głowie kołatało się jeszcze jedno pytanie, odnośnie tego, co właściwie koleżanka robi. Przecież jej pomaga... ale dlaczego? - Czemu właściwie mi pomagasz? Ni mówię że nie chcę pomocy, bo jej potrzebuję, ale... dlaczego? - kończąc patrzyła znów w te rozkoszne tęczówki, oczekując odpowiedzi na wszystkie pytania, prośby czy też przedstawienie się. |
| | |
| Temat: Re: Uliczka Pią Maj 09, 2014 6:46 pm | |
| - Ponieważ tak się składa, że znajdujemy się jeszcze dość blisko tymczasowego więzienia. - Grace podążyła wzrokiem za palcem dziewczyny. Przed chwilą miała jeszcze wrażenie, że od czasu kiedy ujrzała nieznajomą postać minęły godziny. A przecież nie zdążyły przejść jeszcze nawet kilometra. Wyrwała się z zamyślenia, próbując nabrać szybszego tempa, jeśli chciały dotrzeć do kryjówki niezauważone nie mogły poruszać się z szybkością żółwia. Uliczka była obskurna, często pojawiające się dziury groziły skręceniem kostki, nigdy nie wiadomo było co, lub co gorsza kto może wypaść z rozpadających się budynków otaczających ją. Kiedy usłyszała imię swojej towarzyszki rozpromieniła się, odwzajemniając słaby uśmiech, jak się przed chwilą okazało, Ewangeliny. - Cóż, nawet mimo tych groźnych okoliczności miło mi Cię poznać. - zdmuchnęła włosy z twarzy i uścisnęła ostrożnie dłoń dziewczyny - Ja jestem Grace. Grace Fay dla ścisłości, ale to chyba tutaj nie ma znaczenia. - dodała. Przeżywała kolejny ciekawy dzień w Kwartale, pomagając intrygującej nieznajomej, nigdy nawet nie przypuszczała że jej życie będzie tak wyglądać, na krawędzi. - Czy chcesz usłyszeć opowieść z obecnego życia, czy poprzedniego? - puściła do nowo poznanej oko. - Właściwie z żadnego nie mam wielu pozytywnych wspomnień, więc na pewno nie mogę polepszyć Ci tym humoru. - zawahała się, nie lubiła wspominać Kapitolu, czuła się tam stłamszona, nie przynależała do nikogo. Nie była ani zwolenniczką Igrzysk, ani rebeliantką. Żyła własnym życiem, którego nie można było określić jako "usłane różami". - Widzisz, po trafieniu tutaj byłam pewna, że padnę jako jedna z pierwszych osób. Nigdy nie żyłam sama, zawsze ktoś był nade mną. Teraz nie mam nikogo. - zatrzymała się na chwilę. Brzmiało to o wiele gorzej, niż chciała, przecież nie tęskni za rodziną. - Żyję z dnia na dzień, dłużej niż się spodziewałam. Ale czasem również ja korzystam z pomocy innych, wydaje się to co najmniej przyzwoite, żeby pomoc przekazywać dalej. - znowu zaczęła rozmyślać. Pewnie niosłaby pomoc innym nawet gdyby sama jej nie otrzymywała. Nie była przecież idealna, ale w Kapitolu nikt nie miał świadomości biedy, czy cierpienia innych. Tu spotkać się można było z tym codziennie, dla nastolatki był to szok. Wydawało jej się, że to ona powinna zadać teraz jakieś pytanie, więc rzuciła: - A jaka jest Twoja historia? Po za dzisiejszym dniem oczywiście. Mieszkasz jedynie z mamą? - wspomniała ostrożnie, starając się nie wejść na drażliwyctemat. |
| | | Wiek : 16 lat Zawód : Poszukiwana uciekinierka... o ile to jest zawód Przy sobie : zeszyt, długopis, telefon, paczka papierosów, nóż ceramiczny, apteczka, latarka z wytrzymałą baterią, zapalniczka Znaki szczególne : Problemy z pamięcią Obrażenia : siniaki po biciu w więzieniu
| Temat: Re: Uliczka Sob Maj 10, 2014 10:50 am | |
| Ewangelinę przeszła kolejna dawka bólu. Tak spora, że nie mogła zupełnie skupić się na tym, co Grace mówi. Z całokształtu jej wypowiedzi zdołała wyłapać zaledwie dwa pytania. Te dotyczyły prośby o opowiedzenie czegoś o sobie, oraz o to, czy dzieli mieszkanie jedynie ze swoją rodzicielką. Tak więc postanowiła odpowiedzieć, oddychając głęboko. A raczej dysząc. - A co dokładnie chciałabyś o mnie wiedzieć? - pytając, zatrzymała się na chwilkę, prosząc o krótki postój, uwarunkowany pulsującym bólem w żebrach. Nie zdziwiłaby się, gdyby się okazało, że te są połamane. Ból był nie do zniesienia, cierpiała, odczuwała wielkie fizyczne katusze. Tak, fizyczne - nie psychiczne, gdyż te ostatnie zostały zredukowane, między innymi, przyjaznym tonem Grace i świadomością, że ta chce jej pomóc. Była jej za to niewymownie wdzięczna. - Tak, mieszkam sama z mamą... Więcej o swojej przeszłości nie wiem... - i tu ugryzła się w język. Zaczęła mówić o swoim problemie! A obiecała sobie, że więcej do tego nie dojdzie, z tej racji, że nie chciała znów odczuć współczucia kogoś na sobie. I tutaj znów powracamy do tematu dwóch niewidzialnych duszków, siedzących jej na ramionach i szepcących do uszu Ewangeliny. Jeden podpowiadał jej, że nic jej nie zaszkodzi, jak zdradzi Grace swój mały sekret. Nic nie straci, a przecież może tylko zyskać - zrozumienie. Ten drugi zaś szepnął jej, że to nie pasuje. Tak, nie pasuje - w stosunku do osoby dopiero co poznanej. Zazwyczaj, kiedy te stworki się pojawiały, od razu wiedziała, którego się poradzić. Ale teraz było inaczej, zupełnie inaczej. Nie miała pojęcia, co zrobić. Ale wszechogarniającą ciszę jakoś zapełnić musiała, powinna przerwać kontynuacji występowania tego uniwersalnego rodzaju dźwięku. - Słuchaj, Grace... jak już dojdziemy do ciebie, to.... hm, masz może jakieś leki przeciwbólowe? - mówiąc to, znów się zatrzymała. Zgięła swoje wątłe ciało w wyrazie fizycznego cierpienia, po czym dała znać jej wybawczyni, że mogą znów ruszać. - wiem, to pytanie dość niegrzeczne, ale... no sama rozumiesz - i znów wysiliła się na słaby uśmiech. Dziewczyna, obolała dziewczyna, szła, wsparta przez Grace. Oboje posuwały się naprzód. W kierunku domostwa (a może po prostu mieszkania?) tej ostatniej. Ewangelina, pod wpływem bólu, ścisnęła obolałe palce na swoim zeszycie jak najmocniej się dało. Zrobiła to zapewne przez wzgląd na nową dawkę niekomfortowego cierpienia. I pobladła. Znów. Głównie przez to, iż świadomość, jej świadomość, tego, że w każdej chwili ONI mogą ją znaleźć i znów zaprowadzić do więzienia na bolesne przesłuchiwanie, powróciła. Z podwójną wręcz siłą. Znów jęknęła, ale nie wiadomo, czy z bólu, czy z tej paskudnej świadomości. Świadomości świadczącej o tym, że nie jest bezpieczna w KOLCu. Mają zapewne tylu ludzi, że jak każdy z nich zajmie się sprawdzaniem jednej uliczki, znajdą ją po paru dniach... a może nawet i godzinach? Postanowiła podzielić się swoimi obawami z Grace. - Wiem, męczę cię swoimi obawami, ale coś czuję, że oni mnie już szukają... i nie przestaną, dopóki nie przetrząsną każdej ulicy, każdego mieszkania, każdego mrocznego kąta... - aż wzdrygnęła się ze strachu. |
| | | Wiek : 24 Zawód : Szeregowy Przy sobie : bron palna z magazynkiem, przepustki, latarka, prawo jazdy, telefon, scyzoryk i zapalniczka Znaki szczególne : blizny na plecach, tatuaże: jeden nad lewym nadgarstkiem i jeden na plecach Obrażenia : ogólne osłabienie
| Temat: Re: Uliczka Wto Lip 22, 2014 5:31 pm | |
| Miło, że w końcu trafił do KOLCa i nie miło, że patrolowane były przez niego non stop te same uliczki. Nie mógł od tak jej znaleźć, o ile w ogóle nadal gdzieś tam była, skoro miał chodzić w mundurze z którymś z braci szeregowców po wyznaczonym terenie. Nikt nie mógł się dowiedzieć, że jednak miał kogoś, na kim mu zależało... Na kim mu zależało? No, panie Angelini, chyba pan przesadzał. Zaraz jeszcze miał może stwierdzić, że nadal coś do niej czuje i zamierza ją przekonać po przeprosinach do swoich uczuć? I przeprosiny! Był genialnym strategiem, jeśli chodziło o związki... Właściwie związki i inne takie, bo wcale o niej nie myślał każdego wieczoru. Ani trochę i, cholera, musiał się przyznać przed samym sobą w końcu do tego, że naprawdę ją kochał. Co w sumie psuło wszystko. Powinien odwalać swoją fuszkę złego pana żołnierza i sprawdzać sobie od niechcenia ludzi, próbując ich zatrzymać za cokolwiek, co by mu się wydało podejrzane. I żyć, bo przecież ich strona wygrała! Powinien się cieszyć, a nie myśleć o jakiejś tam dziewczynie... Szczerze? To chciał ją prosić o wybaczenie i pomagać jej na tyle, na ile by mógł. Oczywiście nie zdradzając się z tą znajomością, bo aby tego mu brakowało, by go oskarżono za jakieś spiski i współdziałanie z Kapitolończykami. O tym ci ludzie mogli zapomnieć, prócz tej jednej. Westchnął, wchodząc w jakąś kolejną ciemną uliczkę i zaglądając przez okna do domów. W sumie pomysł z węszeniem po zmroku wcale nie był dobrym pomysłem. Ubrany na czarno przemykał sobie kolejnymi ulicami, póki nagle nie zgasły światła. Wszystkie. Zaklął pod nosem, odwracając się gwałtownie i uchylając się przed pięścią jednego z kilku napastników. - Nonono... – Splunął jeden. – Miałeś rację. To jeden z nich – stwierdził, wyciągając nóż. To chyba powinien skonfiskować, przy czym skuć tych opryszków... Zważywszy jednak na ilość przeciwników, dobrym pomysłem było zaniechanie i najlepiej ucieczka. Nie chciał, z powodu własnej dumy, dać im takiej satysfakcji. Nie uciekał, WALCZYŁ. I skończył z raną kłutą w brzuchu, która paskudnie krwawiła. I bolała. Do tego kilka ran ciętych, zadrapań i pełno siniaków, które zaczęły się już pojawiać. Chyba miał zginąć w tym paskudnym miejscu w ten letni spokojny wieczór. Cóż, przynajmniej próbował... W sumie nadal powinien próbować. Próbował wstać, ale ostatecznie padł twarzą wprost na chodnik i stracił przytomność. |
| | | Wiek : 20 Zawód : pracownica kawiarni 'Vanillove' Przy sobie : dowód tożsamości [Helen Favley], breloczek z kluczami, gotówka, okulary przeciwsłoneczne -> wszystko w przepastnej torbie Znaki szczególne : potrójna blizna (jak po szponach) w kolorze malinowym na lewym boku szyi Obrażenia : amnezja (bardzo ciekawe "obrażenie" xD)
| Temat: Re: Uliczka Wto Lip 22, 2014 7:12 pm | |
| /początek
Okazje... Są takie, mniej lub bardziej malownicze, choć w większości jednak dosyć paskudne, chwile, w których człowiek z zatrważającą siłą uświadamia sobie, że praktycznie całe jego życie opiera się na niespodziewanych zwrotach akcji i korzystaniu z chwil. Właśnie. Momenty te zazwyczaj nie trwają odpowiednio długo. Karma to suka, los lubi się bawić w dmuchanie piaskiem ze swojej Wielkiej Kosmicznej Piaskownicy, walenie to lenie, a wiatr lubi miziać od przodu i ma oczowo-biustowy fetyszyk... I ogólnie takie tam nieistotnie istotne bzdetki, lecz z pewnością pewne jest jedno. Można wykorzystać nagle darowany czas i w najgorszym wypadku solidnie tego pożałować... choć w tym miejscu akurat żal wraz z poczuciem ogólnej niesprawiedliwości tego popieprzonego świata były na porządku dziennym, a śmierć można było od biedy uznać za dobrą przyjaciółkę, która razem z tobą przymierała głodem za ciężką pracę... lub skorzystać z innej opcji, która zawierała w sobie całkowite odpuszczenie i dosyć dużą dawkę zastanowień nad tym, co by było, gdyby jednak wykonać jakiś ruch. Ruch, który nie był odejściem lub ucieczką w siną dal, oczywiście. A Tabitha miała to do siebie, że... Cóż, po dosyć potężnej zmianie charakteru spowodowanej zdradą byłego kompana i wrzuceniem jej do całkowicie innego środowiska przypominającego jej jakąś wybitnie powaloną dżunglę, przystosowywała się w jak najbardziej dla siebie korzystny sposób. Może i nie lubiła uciekać, ale robiła to, gdy wymagała tego sytuacja. Może i nie lubiła odpuszczać sobie i innym, a w szczególności właśnie już tej nowej Thalii, lecz czasem musiała. I tak właśnie było tego dnia. Musiała zrezygnować, choć miała nadzieję, że tylko chwilowo, z czegoś niezmiernie jej potrzebnego. Jej i w sumie nie tylko jej, bo jakoś tak specjalnie się sobą nie przejmowała. Bardziej martwiła się o siostrę, czego starała się jakoś specjalnie nie okazywać, ale wewnętrznie... Można powiedzieć, że drżała ze strachu o jej małą Amandę. Dziewczynę, a właściwie już kobietę, która była starsza od niej samej... Ironia, nieprawdaż? Osoba, która opiekowała się nią w dzieciństwie teraz sama potrzebowała troskliwości na poziomie tej roztaczanej nad małymi dzieciaczkami. I kto by pomyślał, że osoba taka jak Tabby, panna znana z niesamowicie ciętego języka i zachowań uświadamiających ludzi dookoła, że zależy jej tylko i wyłącznie na własnej dupie... Że ktoś taki jednak najbardziej troszczyć się będzie o chorego członka rodziny, nie o samą siebie. Choć o własną osobę też dbała. Bez dwóch zdań! Dzieliła te dwie rzeczy z jak największą uwagą, chociaż była jeszcze ta trzecia rzecz, jaka zaprzątała nieustannie jej umysł. Będąc tam nawet w jej snach... Może to właśnie dlatego nikt rozsądny nie chciał zatrudnić jej do czegoś, co nie było krótkie i szybkie. Z powodu tego błysku dzikości w oczach i uśmieszku zdecydowanie sprawiającego, że prawie każdego przechodziły ciarki. Nie to, że ten drugi pojawiał się na jej ustach jakoś specjalnie często, zwłaszcza już w towarzystwie innych ludzi, ale i tak wystarczyło, by znalazły się osoby, które szczerze niepewnie czuły się w jej obecności. Miała znajomych, mogła nawet powiedzieć, że kilku bardzo dobrych przyjaciół też się znalazło, lecz nie byli oni jej potencjalnymi pracodawcami. Wracała więc z zupełnie pustymi rękami, by znowu kombinować coś, co mogłoby pomóc trzymać się jakoś jej i jej siostrzyczce. Nie obawiała się ciemności i chodzenia nawet niewielkimi uliczkami po zmroku, nawet znacznie po nim. Jakoś specjalnie jej to nie interesowało, a i znała też po części zwyczaje mieszkańców KOLCa. Już zwłaszcza tych z terenu, przez który aktualnie przechodziła. Znała osoby stąd, miała całkiem ciekawe kontakty, a poza tym wyglądała jak typowa mieszkanka Kwartału, która nie opływa w specjalne bogactwa. Jednym słowem... Nie miała powodu, by unikać łażenia po nocy. Skręciła właśnie w jedną z wielu nadzwyczaj podobnych uliczek, którą, jak zwykle!, charakteryzowało nastrojowe-jak-cholera oświetlenie, przy którym klienci jakiejś z restauracji, w których bywała niegdyś z rodzicami, prędzej pocięliby się ziemniakami niż cokolwiek zobaczyli... Mimo wszystko postanowiła udać się tamtędy ze względu na duży skrót w drodze do swej norki. Całe szczęście księżyc jakoś pomagał jej w stawianiu prawidłowych kroków. No i... Dzięki jego blaskowi mogła zauważyć błysk czegoś, zanim się o to perfidnie potknęła. Leżało to sobie centralnie na środku drogi i z pewnością zawierało w zestawie człowieka, bardzo prawdopodobne, że nawet martwego człowieka!, który jednak niespecjalnie ją zainteresował. Błystek za to tak, bo zrobiła się z niej niezła sroczka. Poza tym martwy człek mógł oznaczać łupy lub chociaż jakieś ich resztki przeoczone przez bandytę, a to z kolei zwiastowało jakiś zarobek. Nawet mały był zacny. Pochyliła się nad typkiem, bezceremonialnie zaczynając grzebać w jego kieszeniach, co było utrudnione ze względu na jego pozycję, ale przewracać go na plecy nie miała zamiaru, bo po co. Wolała nie patrzeć na przód, który, patrząc na ilość krwi dookoła, musiał być nieźle zmasakrowany. To mogłoby zniszczyć jej poczucie piękna, estetyki i takie tam. Choć chyba głównym powodem był jej własny leń. To był potężny gościu, a ona nie miała w zwyczaju dźwigać facetów-szaf. Po niezbyt długim momencie, stała już prosto, uśmiechając się do siebie i zacierając ręce coraz bardziej. A niech to! Trafiły się jej naprawdę niezłe kąski! Z których, przynajmniej po pobieżnym luknięciu, wyglądało na to, że zamordowany należał do najbardziej znienawidzonej w KOLCu grupy. I mu się przez to chyba zmarło. Jakaż szkoda... Albo i nie... Tak czy inaczej, łupy prawie wojenne, bo miała niepisaną wojnę z takimi typami, wylądowały w kieszeniach jej obszernej spódnicy do ziemi i częściowo też w jej dłoniach. Jak dla przykładu ten telefonik... Całkiem niezły... Z pewnością dostanie za niego trochę forsy i nikt raczej nie będzie się dziwić, że tak naprawdę nie ma z nią nic wspólnego prócz tego, że jest w jej łapkach. Tutaj ludzie nie zadawali zbyt wiele pytań. Ukryła komórkę w staniku, rzuciła ostatnie spojrzenie na truposzka i najzwyczajniej w świecie obróciła się na piętach, by odejść. Nie przeszła jednak zbyt wiele, gdy do jej uszu doszedł prawie niedosłyszalny jęk bólu. Mimowolnie zatrzymała się w miejscu, zerkając przez ramię i po chwili ponownie ruszając, by znowu przejść niepełne cztery kroki. Z jej ust wyszło pełne irytacji westchnienie, gdy w kilku krokach ponownie podeszła do mężczyzny. Nawet ona wolała nie zostawiać takiego na środku. Przeklinając własną siłę słabości, chwyciła typka za nogi, niezbyt delikatnie ciągnąc go za nie w bok uliczki. Zajęło jej to sporą chwilę i dosyć mocno się naszarpała, ale jednak jakoś się udało. Bez zbytniej delikatności pacnęła trzymane nogi na ziemię. Koleś może jeszcze jakoś żył, ale z pewnością już niedługo miał być martwy, więc po co było się przejmować... Przynajmniej teraz nic nie miało go rozjechać. Nasikać na niego może już tak i zrobić sobie z niego materac może też, ale z pewnością nie rozjechać. No bo przecież po KOLCu jeździło akurat tyyyyyyyyyyyyyyyle samochodów, motocykli i innych tego typu pojazdów... Odchrząknęła, krzywiąc się i patrząc na plecy prawie-że-umarłego. - Umierasz dalej, więc mogę sobie iść czy co? - Spytała bez specjalnej przyczyny. |
| | | Wiek : 24 Zawód : Szeregowy Przy sobie : bron palna z magazynkiem, przepustki, latarka, prawo jazdy, telefon, scyzoryk i zapalniczka Znaki szczególne : blizny na plecach, tatuaże: jeden nad lewym nadgarstkiem i jeden na plecach Obrażenia : ogólne osłabienie
| Temat: Re: Uliczka Wto Lip 22, 2014 8:31 pm | |
| Pomyślałby kto, że zamiast człowiekowi pomóc motywując do walki lub go najzwyczajniej w świecie dobijając, jego podświadomość postanowiła robić sobie z niego żarty. Dokładnie, żarty, bo w żaden inny sposób nie mógł tego wszystkiego nazwać, co mu podsuwała ta popieprzona łepetyna. Będąc w świecie gdzieś pomiędzy snem, wiecznym w tym przypadku, a brutalną i cholernie bolącą jawą, widział ich wszystkich, jak gdyby ktoś pod tymi jego leniwymi powiekami wrzucał mu kolejne barwne kartki. W sumie chyba brutalnie wpychał kopami i wbijał młotkami, bo głowa pękała. Ale za to jakie barwne kartki! Sceny z jego życia, których za nic nie chciał stracić, bo sprawiały, że zdobywał się na ten nieznaczny uśmiech, gdy leżał w swoim łóżku, patrząc w sufit i rozmyślając o przeszłości. No, i też utraconej przyszłości. Snuł plany i nadzieje związane z przyszłością. Kto w sumie nie miał planów, które porypała ta rebelia i to wszystko? Ehh... Skazany był najwidoczniej na porażkę. I brak spokoju przed śmiercią, bo coś go gdzieś ciągnęło, nie zważając na delikatność. W sumie on też już nie zważał na ból, a jęknął kilka razy, bo... tak wypadało? O, okradasz mnie? Wiedz chociaż, że jeszcze żyję. Nie masz za co dziękować. Jestem przemilusiński. Uprzejmość to moja wizytówka. Taaak. Jeszcze żył. Rodzice, Julka, Tabby... Ludzie, którzy powinni być przy nim, wyparowali, a on, jak ostatnia niedorajda na ziemi, leżał sobie i umierał. Samotnie, albo i nie. Zaczynał znów słyszeć Julkę, która śpiewała piosenkę o leniwym niedźwiadku, do którego miały przyjść w zemście pszczoły. Ciekawy temat, naprawdę. Dziewczynka miała wyobraźnię. Pewnie byłaby znaną piosenkarką albo pisarką, która zmuszałaby go do słuchania, bądź czytania, swych ryjących mózg dzieł, gdyby nie tak nagła śmierć. Z powodu CHOROBY. Choroby, której jakoś nie zauważył, a głupi przecież nie był. - ...niedźwiedzia dzielne pszczółki zjadły! – Zakończyła z dziecięcym chichotem, radosnym skakaniem połączonym z klaskaniem. Skąd ona to brała? Znaczy brała na to siły. Obrócił nieznacznie głowę, by ją widzieć. Uśmiechnął się, gdy zauważył tuż przed swoim nosem jej niewielkie butki i falbany u dołu sukieneczki. To była jego krew. - Julko, pszczółki żądlą, a nie jedzą – mruknął pouczająco jak zwykle, patrząc na brudną drogę. Zdecydowanie nie chciał umierać, jedząc piach. Spróbował się skupić na tyle, by choć zdobyć się na ten jeden niewielki gest w swoich ostatnich minutach życia, ale nie pykło. Czuł krew, która zmoczyła mu znaczną część koszulki. Dowód na to, że to naprawdę koniec i to z paskudną porażką na koniec. Miał za mało siły, by się odwrócić, a co dopiero wstać i wrócić, a potem wykurować się i znów jej szukać. Julka posmutniała, klękając przed jego twarzą na kolanka i głaszcząc go po policzku. Nie czuł jej dłoni. Jedynie chłodny powiew wiatru, który niósł jakiś paskudny rynsztokowy zapach i czyiś wzrok na swoich plecach. - Wstań, proszę – jęknęła smutno Julka, nie będąc tą samą energiczną i rozchichotaną dziewczynką, którą kiedyś była. I w sumie też kilka sekund temu. A może minut...? – Nie możesz tu zostać... Nawet Panna Migotka jest smutna – dodała równie przeszywającym jego serce głosikiem, tuląc do siebie lalę, którą jej dał na czwarte urodziny. Jej ostatnie. Westchnął ciężko, kaszląc nagle krwią i po chwili jakoś udało mu się odepchnąć dłońmi na tyle, by przewrócić się na plecy. O, tak było o wiele lepiej. Księżyc, gwiazdy, powiew cuchnącego wiaterku oraz całkiem ładna i tak jakby znajoma mu dziewczyna. Czego chcieć więcej? - O raaany... - Jęknął, uśmiechając się szeroko i z zażenowaniem patrząc na swoją ironię losu. W sumie Tabby chyba świetnie pasowała na twarz jego ironii losu. Ta jej mina, którą się nie przejmował. Po prostu nie chciał jej zapamiętać wściekłej, więc nie zwracał na to uwagi. W czym pomagał mu aktualny stan. - Jestem cholernym szczęściarzem w nieszczęściu. Szukałem cię – stwierdził, uśmiechając się teraz bardziej jak szaleniec. Patrzył prosto w oczy Tabby, tej Tabby!, usilnie też na niej próbując się skupić. Złe paczałki mu nie pomagały, bo mazały mu jej obraz. – Wybaczysz umierającemu? Wiedz, że nie pogniewam się za to, że w takiej chwili zapożyczyłaś moje rzeczy... Tak niegrzecznie, bez zapytania – zauważył, łapiąc się dłońmi za bolący bok i zaraz tego żałując. To nie był najlepszy pomysł. Zabolało. Musiał jej to powiedzieć, nim umrze... A może lepiej by było, gdyby zatrzymał to dla siebie? Miał obarczać ją kolejną stratą i ciężarem? - Przepraszam, Tabby - szepnął, zamykając po chwili oczy i starając się nie myśleć o bólu. - Ja... Ja po prostu... Ech...
|
| | | Zawód : studia nad uprzykrzaniem życia postaciom Znaki szczególne : avatar © laura makabresku
| Temat: Re: Uliczka Wto Lip 22, 2014 9:51 pm | |
| Mężczyzna obserwujący całe zajście z zaułka powoli wychylił się z cienia, dzierżąc w jednej dłoni nóż z połyskującym ostrzem, a w drugiej starej daty pistolet. Miał dzisiaj dobry dzień, nie musiał nawet się męczyć, dwie ofiary stały tuż przed nim, w zaułku, w dodatku jedna była w trakcie wykrwawiania się. - No witam witam. I o zdrowie pytam - powiedział jadowicie ukazując w uśmiechu wszystkie nad wyraz krzywe zęby. Zbliżył się o krok, unosząc nóż. - Oddacie wszystko po dobroci, czy mam być mniej przyjemny? - zapytał, stawiając kolejny krok. Chłodnym, analitycznym wzrokiem obserwował leżącego na ziemi mężczyznę. W następnej chwili przeniósł spojrzenie na kobietę. - Kochasiowi nic się nie stanie, jeśli będziesz współpracować. Pieniądze, telefony, papierosy. Na chodnik, migiem. |
| | | Wiek : 20 Zawód : pracownica kawiarni 'Vanillove' Przy sobie : dowód tożsamości [Helen Favley], breloczek z kluczami, gotówka, okulary przeciwsłoneczne -> wszystko w przepastnej torbie Znaki szczególne : potrójna blizna (jak po szponach) w kolorze malinowym na lewym boku szyi Obrażenia : amnezja (bardzo ciekawe "obrażenie" xD)
| Temat: Re: Uliczka Wto Lip 22, 2014 10:52 pm | |
| Tego, że stoi ciągle w tym samym miejscu, wdychając jakieś zalatujące zepsutymi rybami powietrze i cały czas jeszcze patrząc wprost na niewyraźną, w końcu była czarna noc jak nic!, postać rysującą się niedaleko jej nóg... Tego przez dłuższy czas zwyczajnie nie zauważyła. Zupełnie tak, jak gdyby w pewnym sensie czas przestał płynąć, co było sprawą w stu procentach idiotyczną. Jak i w sumie trwonienie czasu i wyczekiwanie na odpowiedź ze strony kogoś, kto najprawdopodobniej miał już nie wyjść z nieprzytomności. Bo chyba trzymała ją jeszcze tutaj właśnie jakaś irracjonalna chęć upewnienia się, czy ma już do czynienia z zupełnym truposzem, czy też nie. Tak czy inaczej, był to zupełny idiotyzm. Jeśli Tabby podczas tego całego swojego pobytu w KOLCu nauczyła się czegoś o poważnych, w tym wypadku przynajmniej sądząc po ilości świeżej krwi na ulicy i facecie, ranach oraz o śmierci, to było to to, że od tego zazwyczaj ucieczki nie ma. Przynajmniej w dziewięćdziesięciu procentach widzianych przez nią osób tak właśnie było i zwyczajnie ludzie mieszkający tutaj musieli się z tym pogodzić. Wiedziała to jako samozwańcza zielarka, a w kilku skrajnych przypadkach i ktoś w rodzaju medyczki. Zdawała sobie z tego sprawę również jako najzwyklejsza osoba i... Musiała to sobie kiedyś szczerze powiedzieć... Nawet przy tej żałości i wściekłości, jaka ją przy tym obejmowała... Aż za dobrze zdawała sobie sprawę jako siostra i opiekunka. Patrząc tak codziennie na Amandę, zwyczajnie wiedziała, czuła to, że nie dane jej będzie utrzymać ostatniej ukochanej osoby. W lepszych warunkach byłoby to nadzwyczaj ciężkie, lecz jednocześnie z szansą na powodzenie. W KOLCu jednak nie było nadziei. W pewnym sensie sądziła, że to właśnie to zatrzymało ją jeszcze przez chwilę tutaj, na tej uliczce. Patrząc na cień mężczyzny leżącego na ulicy, od czasu do czasu słysząc jego żałosne jęki, widząc coraz więcej krwi rozlewającej się dookoła... Zaczęła najzwyczajniej w świecie snuć refleksje, które jej nie pomagały. Zaczynała poważnie bać się zrobienia miękką i to właśnie w tym momencie. Gdy tak łączyła w myślach siostrę z tym facetem. Nie w parę, oczywiście, bo chyba prędzej by wszystkich wytłukła niż zgodziła się dopuścić kogoś takiego, jakiegoś przeklętego zakichańca z, niby to bardziej ludzkiej i sprawiedliwej od osób ze starego Kapitolu, tej powalonej grupki. O nie! Ona w swych wielce twórczych przemyśleniach widziała znaczne podobieństwo między tą dwójką, choć na trochę innej płaszczyźnie. Bardziej dla obecnej Thalii zwyczajowej. Można powiedzieć, że shippowała ich nie ze sobą nawzajem, a za to z samą Śmiercią. Dosyć wyraźny bowiem był dla niej tutaj fakt, że oboje umrą prędzej niż później. Gorzko zdawała sobie sprawę z coraz większych trudności w utrzymaniu Mandy przy jako takim życiu, a patrząc na gościa przy swych nogach... Cóż, niezbyt zadziwiające było to, że miał niedługo umrzeć. Taka wahająca się między czasem do kilku dni, może tygodnia maksymalnie, pewność. To było też kolejnym usprawiedliwieniem dla tej resztki dawnej Tabby, która odzywała się wewnątrz jej, jakże już czarnej!, duszy. Fakt, że i tak by umarł, nawet po chwilowym pomaganiu mu. Po pierwsze - jak niby miała przetransportować kogoś takiego do miejsca jednak dosyć dalekiego? Po drugie - podczas przenosin zapewne i tak by się mocniej zranił, odczuwał jeszcze większy ból i wreszcie umarł, może jeszcze nawet przed dodźwiganiem. Po trzecie - śmierci nie dało się raczej oszukać i najprawdopodobniej i tak umarłby od jakiegoś zakażenia, a przedtem jeszcze się męczył. Po czwarte - ona była dosyć drobna, a on kimś w rodzaju typowego faceta-szafy. Po piąte - naturalny wróg. Po szóste - Naturalny Wróg. (...) Po dziewięćdziesiąte dziewiąte - NATURALNY WRÓG! Nie była głupia i wiedziała, że w ramach wdzięczności zamieniłby życie jej i Mandy w piekło, a w wypadku jego śmierci miałaby problemy. Szczerze...? Dla niej to było wielkie, soczyste gówno z migającym nad nim neonowym napisem o treści "NIE TYCAĆ! GROZI ŚMIERCIĄ OD ZASMRODZENIA!", więc zdecydowanie powinna pohamować inne myśli. I faktycznie. Oświecenie samej siebie co do tego faktu pomogło jej praktycznie natychmiastowo. Dlatego też zrobiła jeszcze bardziej wyrazistą minę w stylu coś-śmierdzącego-przyczepiło-mi-się-do-podeszwy i jeszcze raz zerknęła na gościa. Nie ruszał się, więc przynajmniej nie musiała uwalniać swojej nogi z błagalnego uścisku czy czegoś w tym stylu i mogła swobodnie odejść. To też właśnie robiła, gdy usłyszała jakby gulgoczący kaszel, który poprzedzało westchnięcie, a następnie też i wyraźny dźwięk szurania i uderzenie o ziemię. Mimowolnie przerwała obrót na piętach i powróciła do zajmowanej przez siebie wcześniej pozycji, zerkając na rebeliancką szumowinę. Siły najwyższe!, jak ona nienawidziła takich jak on! Jednak z chwilą, gdy napotkała wzrok osoby, którą wcześniej uznawała całkowicie za nieznaną jej... Gdy usłyszała tak dawno niesłyszany głos... Gdy, jakby jej na złość, księżyc odrobinę wysunął się zza chmur i oświetlił uliczkę trochę jaśniejszym światłem... Wtedy zrozumiała, że ona nie tylko nienawidziła takich typów... Ona pałała żądzą zemsty. Zwłaszcza zemsty na nim... - Angelini... - Jakby wypluła te słowo z obrzydzeniem, które, o ile to było możliwe, jeszcze wyraźniej rysowało się na jej twarzy. W przeciwieństwie do niego, ona się nie uśmiechała. Miała tylko tę minę, jaką miewali ludzie, którzy wdepnęli nowymi i drogimi butami w wyjątkowo płynne gówno. - Nie próbuj się do mnie uśmiechać, Angelini. To na mnie nie działa. Już nie. A co do szczęścia... Zastanowiłabym się, czy to dobre słowo. Przy szczęściu ktoś by cię uratował lub dobił, ale mi to nie sprawia satysfakcji. Wolę patrzeć, jak radzisz sobie sam. - Uśmiechnęła się złośliwie. - No kto by pomyślał, że ktokolwiek będzie szukał takiego śmiecia jak ja. Bo przecież tym właśnie jesteśmy dla was - wielkich i cholernie dobrych rebeliantów, panów i władców tego świata. Śmieciami, z którymi czasem można się zabawić za kilka groszy. Tego właśnie Jaśniepan szukał szukając mnie? Szybkiego numerka, by poczuć się jeszcze lepszym od takiego kapitolońskiego śmiecia jak ja? - Parsknęła, pochylając się nad nim, by dosłownie rzucić mu w twarz. - Nie wybaczę ci. Nigdy ci nie wybaczę. Uważasz się za lepszego, bo co? Bo twoja matka pochodziła z jednego z dystryktów? Byłeś taką samą osobą jak ja. Żyłeś w takim samym świecie jak ja. W tym samym mieście, w idealnie wręcz podobnych warunkach, jednak nagle bardziej spodobała ci się zwycięska strona, co? - Spojrzała na niego pociemniałymi oczami, odgarniając mu włosy z oczu i twarzy, by zaledwie kilka sekund później wymierzyć siarczysty policzek. - Nie obchodzi mnie to, czy się pogniewasz. Niedługo i tak wykrwawisz się na tej ulicy, a ja przynajmniej za zdobyte pieniądze zapewnię ciepłą kolację mojej siostrze. Nie wiem, czy ją pamiętasz. Amanda. Słodka, drobna, niewinna Mandy, która niczym nie zasłużyła sobie na przymieranie głodem. Najlepsza znana mi osoba, która zamiast pomocy otrzymała bilet w jedną stronę. - Na kilka sekund odwróciła wzrok, by ukryć napływające do oczu łzy, a następnie powróciła do pełnej nienawiści wypowiedzi. - Mam nadzieję, że zgnijesz tam, gdzie trafisz po śmierci. I nie jestem Tabby. Nie dla nieludzkich skurwysynów, którym wydaje się, że cały świat jest albo biały, albo czarny. Ciesz się swoją bielą, Valeriusie, z pewnością zasłużyłeś na nią bardziej od Amandy. Po tych słowach zaczęła obracać się, by odejść, pozostawiając byłego kompana samemu sobie, w końcu nie chciała swą czernią brukać jego śnieżnobiałej niewinności!, gdy niespodziewanie zauważyła nieznanego jej typka, który jakby dosłownie pojawił się znikąd. Cholera! Gdyby nie ta przeklęta rozmowa z Angelinim, zapewne udałoby się jej zniknąć bez problemu. Tymczasem straciła tylko czas... No, nie tak tylko, bo najprawdopodobniej stracić miała też cały swój łup. Cholera! Cholera! Cholera! Przeklęty Angelini! Nawet przy swojej śmierci ma siły niszczyć jej wszystko! - To nie mój kochaś. - Stwierdziła sucho, przybierając jak najbardziej luźny ton. - Naprawdę sądzisz, że gustuję w czymś takim? I co masz na myśli poprzez mówienie o byciu mniej przyjemnym? Jak dla mnie to jest z ciebie całkiem przyzwoity człowiek, który z pewnością jest też rozsądny i nie sądzi, że ktoś taki jak ja może mieć przy sobie jakieś cenne rzeczy. Gdyby tak było, z pewnością by mnie tu nie było. Leżałabym sobie gdzieś w cholernie dobrze wyposażonej willi z setką basenów i piłabym drinki z palemką i prawdziwym alkoholem. - Kontynuowała, zniżając się do poziomu chodnika zgodnie z rozkazem. Grała na czas, by zyskać chwilę choć na zalążek planu mającego jej pomóc. - Za to mój były znajomy z pewnością może coś mieć. - Stwierdziła pewnym siebie głosem i machnęła głową na znak, że chce sprawdzić, by w końcu ująć Valeriusa za rękę i zerknąć, czy nie ma czegoś w rodzaju złotego zegarka, czy coś. Opuszczając ją, niby to przypadkiem, położyła jego dłoń na swojej obszernej spódnicy. Tak, że przy odrobinie przytomności mógł wyczuć broń w kieszeni między fałdami materiału. Sama wyciągnęła w stronę bandyty, również skradzione, latarkę oraz zapalniczkę, których nie zdążyła schować. - Wiesz... Sama jestem spłukana, drogi...? - Mruknęła, uśmiechając się jak najładniej. - Nie sądzisz, że kogoś mającego pieniądze nie interesuje raczej kradzież butów, koszuli czy też choćby gaci tonących we krwi? |
| | | Wiek : 24 Zawód : Szeregowy Przy sobie : bron palna z magazynkiem, przepustki, latarka, prawo jazdy, telefon, scyzoryk i zapalniczka Znaki szczególne : blizny na plecach, tatuaże: jeden nad lewym nadgarstkiem i jeden na plecach Obrażenia : ogólne osłabienie
| Temat: Re: Uliczka Sro Lip 23, 2014 12:52 am | |
| Dobra, nie mógł już udawać, że wszystko jest w porządku. W dodatku odezwała w nim się wola walki, która jeszcze chwilę temu tak jakby śmiała nie istnieć, a której powrót zawdzięczał swojej Julce. Zuch dziewczyna. Teraz pragnął zatrzymać życie i nie, nie wydłużyć go o kilka godzin, a złapać i nie puszczać przez najbliższe lata. By się bezsensownie nie wykrwawiać, zaczął dociskać ranę ręką. Pewnie zdjąłby koszulkę do tego, ale bał się, że z bólu znów straci przytomność, a to nie było w jego interesie. Nie w tej chwili. Rok temu spieprzył sprawę, usilnie słuchając się dawnego, niebezpośrednio przekazanego, polecenia starego Gautiera. Uparcie słuchał jego słów, wierząc, że wcale nie potrzebował pomocy, skoro był takim wielce ważnym bogaczem. Nie wiedział, czego po nim oczekiwał, gdy wpadli wtedy do jego posiadłości, ale... Zdradził. Nie, nie czuł się winny temu, że zdradził tego pieprzonego chuja. Czuł się winny, bo zdradził Tabithę. Mszcząc się na Vincencie... W ogóle, to co sobie wtedy myślał?! Musiał mu ktoś kilka dni wcześniej przywalić nieźle z patelni w tę czuprynę, bo, cholera, nie myślał! NIE MYŚLAŁ! Świetnie wiedział, co się z nią stanie, gdy już odwiedzą ich dom, a mimo to nie ostrzegł przyjaciółki i teraz miał za swoje. Nie dość, że go to męczyło, to teraz musiał słuchać tego monologu nienawiści skierowanego w jego kierunku. Ba!, powstałego specjalnie dla jego zacnej osoby. Szczerze, nienawidził również. Siebie. - Tabby... – Zaczął, ale nie przerywała. Mówiła dalej, ciskając mu w twarz te wszystkie słowa, z którymi się nie zgadzał, jeśli chodziło o te wynoszenie go na piedestały, a ja do rynsztoku. Wcale nie miał jej za śmiecia, kogoś z drugiej, tej paskudnej, strony, zwanej czarną stroną. Nie widział jej w roli taniej prostytutki, którą można było wykorzystywać dowoli. W sumie nawet wkurwił go fakt, że ktoś faktycznie mógł wykorzystywać seksualnie Tabby wbrew jej woli lub że się oddawała sama, chcąc utrzymać siebie i siostrę. Mogła sprzedawać swoje ciało dla pieniędzy, bo on nie ostrzegł jej, nie przygarnął wtedy do siebie i nie powiedział Rebeliantom, że ona należy do niego i jest po ich stronie. Mógł to zrobić. Nie zrobił i teraz zbierał żniwo, na które w pełni sobie zasłużył. W dodatku nie miał na koncie jednej ofiary, a dwie. Do Tabby dochodziła jeszcze jej siostra Amanda, którą straciła i najwidoczniej odzyskała. Nawet o tym nie wiedział, kompletnie separując się od jej rodziny. W, entym już chyba, dodatku Tabby się zmieniła. Nie była taka jak kiedyś. Faktem, że chciała go tu zostawić, okazywała wielką nienawiść. Gotowa była się odwrócić i odejść, co w sumie robiła, i nie pomóc rannemu. Jedynie okradła, by zadbać o swój tyłek i tyłek siostry. Stała się chłodna i bezwzględna, a to wszystko przez... NIEGO. - Tabby... Tabby! Tabitho! Czekaj! – Krzyczał za nią, obracając głowę i unosząc ją co nieco do góry, by widzieć lepiej odchodzącą dziewczynę. – To nie tak... Ja... Nie mam cię za śmiecia ani jakąś tanią dziwkę. Cholera, wiem, że źle zrobiłem. Dlatego tu jestem. Ranny. Chciałem pom... – Zamilknął, widząc ich trzeciego (nie)towarzysza. Choleracholeracholera, nie miał broni za plecami. Musiała ją zabrać Gautier. Milczał, dając jej wyjść jakoś z sytuacji. Sam nie miał co w tym przypadku zrobić, prócz patrzenia i słuchania. Może kończynami władał i ogólnie żył, ale wstać, by rzucić się na faceta i go obezwładnić... Tu nie miał żadnych szans z tą dziurą w brzuchu. Słuchał więc paplaniny przyjaciółki o gustach, willach i drinkach. No, gadane to ona miała jak dawniej i między innymi to w niej kochał. Nie należał do ludzi zbyt rozmownych i tylko od czasu do czasu sypał ścianami monologu, dlatego uwielbiał z nią niegdyś przesiadywać. I nadal była genialna, bo ta jej paplanina i przeszukiwanie go, i skierowanie jego łapska na jej spódnicę, gdzie też ukrywała broń... Pewnie poszłoby to sprawniej, gdyby jej nie kradła, ale tak też było niezgorszo. Musiał jedynie się ogarnąć, wycelować i strzelić, jak to robił od bodajże siódmego roku życia. Wsunął dłoń do kieszeni w jej spódnicy, zaciskając palce na świetnie mu znajomym kształcie. Delikatnie, by nie wzbudzić podejrzeń, wysunął rękę, zagadując: - Jak to BYŁEGO znajomego? Nagle się nie znamy? – Zapytał niby to pretensjonalnie. Facet nie wyglądał mu na zbyt ogarniętego. Kolejny rozpuszczony dorosły, który miał nadzieję na łatwe zdobywanie łupów, aczkolwiek kto go tam wiedział. Musiał się spodziewać wszystkiego. Nie ufał przecież ludziom. Zwierzętom i kwiatkom też nie ufał, więc w sumie nikomu.Wiedział za to, że facet gotów jest zabić tym zabytkiem. Nie było co czekać. Gość się denerwował. Zebrał się w sobie, wyciszając ból i zmęczenie. Do krwiobiegu zaprosił koleżankę adrenalinę, która miło zaczęła pieścić jego ciało. Kochał to uczucie i wiedział, że jest gotów. Mimo tylu przeróżnych gestów i uczuć, wszystko działo się szybko. W ułamku sekundy, jak uczyła go matka, podniósł rękę, celując w czoło kolesia i bez zawahania strzelając. Zaraz oddał jeszcze dwa strzały w jego pierś. Przezorny zawsze ubezpieczony.
|
| | | Zawód : studia nad uprzykrzaniem życia postaciom Znaki szczególne : avatar © laura makabresku
| Temat: Re: Uliczka Sro Lip 23, 2014 3:45 pm | |
| Patrzył uważnie na ich ruchy, obserwował i analizował. Mogli mieć uważać go za kogoś wyraźnie tępego, ale to tylko przypuszczenia. W rzeczywistości KOLCowy złodziejaszek nie był w ciemię bity i doskonale wiedział, że dziewczyna gra na czas. - Myślę, że gusta się zmieniają, kiedy nie masz wyboru - odpowiedział, nie spuszczając z nich bacznego wzroku. - Chyba nie mówisz wszystkiego, widziałem telefon... Kolego, gdzie z tymi łapami?! MICK, RAY! - zdążył krzyknąć za siebie, kiedy Valerius wetknął dłoń do kieszeni spódnicy. W tym momencie uniósł swoją broń i strzelił. Nie trafił jednak w dłoń mężczyzny, kula prześlizgnęła się po przedramieniu dziewczyny, pozostawiając oparzenie i lekko zdartą skórę. Strzał Valeriusa okazał się celny i oprych osunął się na bruk. Bandyta nie żyje, ale za chwilę mogą przybyć jego koledzy. Radzę uciekać! Tabi, to tylko draśnięcie, ale przyda się opatrunek. Valerius - tobie pomoże już tylko lekarz... L.
Ostatnio zmieniony przez Łykołak dnia Sro Lip 23, 2014 6:44 pm, w całości zmieniany 1 raz |
| | | Wiek : 20 Zawód : pracownica kawiarni 'Vanillove' Przy sobie : dowód tożsamości [Helen Favley], breloczek z kluczami, gotówka, okulary przeciwsłoneczne -> wszystko w przepastnej torbie Znaki szczególne : potrójna blizna (jak po szponach) w kolorze malinowym na lewym boku szyi Obrażenia : amnezja (bardzo ciekawe "obrażenie" xD)
| Temat: Re: Uliczka Sro Lip 23, 2014 5:49 pm | |
| Prawdę mówiąc, bała się. Nie o siebie, a o to, co stanie się z jej Mandy, gdyby stary cap, choć nie tak wielki jak Angelini, napadł na nią i Valeriusa i postanowił ich zastrzelić, czy coś. Przecież Amanda by sobie nie poradziła, a szansa na to, że ktokolwiek się nią zaopiekuje była niewielka. Mimowolnie przymknęła oczy, biorąc głęboki wdech, by w razie czego samej zaatakować mężczyznę. I już miała zacząć coś robić, bo gra na czas zdecydowanie zbyt mocno się wydłużała, a ruchy Valeriusa w celu wyjęcia broni były nad wyraz ślamazarne, gdy poczuła, że pistolet opuszcza jej kieszeń i usłyszała dźwięk wystrzału. Kilka sekund później krzywiła się już z nagłego bólu i, z nad wyraz dziwną miną, trzymała się za draśnięte miejsce. - Niech cię cholera, Angelini! Załóż okulary, bo Wielki Zły Wilk zdecydowanie stoi trochę dalej. - Warknęła, patrząc na towarzysza wściekle, lecz po chwili mogła już odetchnąć z odrobiną ulgi, bowiem wyglądało na to, że zez Valeriusa miał jakieś tam szczęście i Wilczeł poległ. Drąc się wcześniej... Podniosła się z miejsca, wygładzając jako tako spódnicę i kierując swe kroki w stronę domu, by jeszcze tylko rzucić w stronę jej największego wroga: - Idę do domu, Valerius. W przeciwieństwie do ciebie nie mogę sobie robić urlopu wypoczynkowego na jakimś brudnym chodniku. Miłego umierania i udanej przyjaźni z zakażeniami! - Uśmiechnęła się do niego niezbyt przyjacielsko, a już bardziej nadzwyczaj złośliwie, stwierdzając jeszcze: - Nie to, że żywię do ciebie JAKĄŚ urazę, bo akurat żywię do ciebie WYJĄTKOWO OKREŚLONĄ urazę, więc powinieneś się cieszyć. Jesteś wyjątkowy, Angelini. Nie ma na tym świecie nikogo, kogo mogłabym nienawidzić bardziej od ciebie. Nawet pieprzona Coin jest w tym jednym przypadku kimś na poziomie przedszkola, w porównaniu do ciebie i twojego elytarnego życia w elytarnym świecie zakichanych dupków. - Stwierdziła, przybierając najbardziej protekcjonalny ton, na jaki było ją w tej chwili stać. A biorąc pod uwagę to, jak bardzo była w tej chwili wściekła... Cóż... Valeriusowa czerwona płachta idealnie spełniała swą rolę i robiła z niej wyjątkowo wkurzonego byka, który miał szczerą ochotę wbić mu rogi w tyłek, ale tego nie robił z prostego powodu. Zabicie Angeliniego od razu nie było tak dobrą zabawą jak zostawienie go na pastwę losu w jak najbardziej nieprzychylnym miejscu i środowisku. Tak, by musiał radzić sobie zupełnie sam. Jak ona musiała i to raz po raz. - Moje gratulacje, bo nad każdym innym zapewne bym się w jakiś sposób zlitowała, a zważywszy na twą zajebystą wijątkowość... Mam już w domu jednego psa, a sama najwyraźniej jestem dosyć dobrą suką, więc kolejnego zwierzęcia mi nie potrzeba. Chyba że na dywanik. Chcesz zostać moim dywanikiem, Valeriusie? - Spytała z typową dla siebie wredotą. - Albo i nie. Na tej ulicy żyją setki osób, które z pewnością ucieszą się z wykorzystania cię jako materaca czy hydrantu. I z pewnością są to dla ciebie lepsze meneliki ode mnie, bo część z nich nawet nie została wyciągnięta nocą i w samej żałośnie cienkiej koszuli przed dom. Nie musiała też patrzeć, jak ktoś, na kim im kiedyś zależało bierze czynny udział w wytępianiu robactwa. Spoglądała na dawnego przyjaciela z wyraźnym obrzydzeniem wypisanym w całym jej jestestwie. Nie mogła, zwyczajnie nie potrafiła!, wyobrazić sobie tego, jak niegdyś mogła coś do niego czuć. Była wtedy taka zapatrzona, że nie dostrzegała tego wszystkiego. Tego całego braku człowieczeństwa, choć ona sama też przecież nie należała teraz do zbyt ludzkich osób, zapatrzenia tylko w samego siebie i robienia wszystkiego, by zawsze być na górze. Tak jak ona, był niegdyś mieszkańcem Kapitolu. Korzystał wtedy z tego wszystkiego, co takie życie mu oferowało. I choć wtedy już potrafili rozmawiać, warto zaznaczyć, że całkiem zgodnie, o losach ludzi z dystryktów... Nie myślała, że mógłby zrobić coś takiego. Zwłaszcza już jej, która przecież, jak sam wiedział doskonale, współczuła tamtym ludziom. Tymczasem on tak bardzo łatwo potraktował ją jak nieznajomego robaka, którego trzeba było bardzo inwazyjnie wytępić, by nie robił problemów. Podczas gdy ona ledwo wiązała koniec z końcem w KOLCu, on korzystał z dobrodziejstw. Warto dodać, że NADAL. Wpierw z tych ze starego Kapitolu, teraz tych z tego nowego. Jaka w tym była sprawiedliwość? No?! Jaka?! Jej kochana Amanda głodowała, gdy zdrajcy i szumowiny dostawały cukierki. To sprawiało, że jej nienawiść tylko rosła w siłę. A bajki odnośnie przybycia tutaj dla niej? Bujdy o świadomości swego skurwysyńskiego postępowania, jakie usiłował wciskać jej z całą swoją siłą? Twierdzenie, że wcale nie ma jej za śmiecia i tanią dziwkę, gdy traktował ją właśnie jak kogoś takiego? Może i sam wmawiał to sobie na tyle długo, by czuć się jeszcze lepszym człowiekiem, że już w to uwierzył, lecz ona... Nie wierzyła mu. Już dawno bowiem minął czas, w którym ufała mu, a nawet czuła do niego coś poza obecną nienawiścią. Teraz był dla niej tylko kolejnym ścierwem, wrogiem. - Nie próbuj na mnie swoich sztuczek, Angelini. - Warknęła. - Już dawno bowiem minął czas, gdy byłam twoją wielce zaślepioną zabaweczką, która coś do ciebie czuła. Choć jedno się nie zmieniło. Teraz też coś do ciebie czuję. Wiesz, co to jest, Angelini? To nienawiść. Soczysta, wielka nienawiść, którą karmię się, gdy nie mam, co włożyć do garnka, gdy odejmuję sobie okruszki jedzenia od ust, by nakarmić moją siostrę. Bo wy, wielka rebelia, najwyraźniej nie zauważyliście, że coś wam się pomyliło i mur dookoła KOLCa nie jest z burgerów i czekolady. A może to tylko kwestia wypowiedzenia jakiegoś magicznego zaklęcia? Trararata! Bum, terere, bum! I nagle mogę skakać po murku ze świetnej jakości wiśniowej galaretki, a błoto na ulicy zamienia się w czekoladę, ku uciesze zboczonych chłopów i ich haremów. Co, Angelini? - Wysyczała z jadowitym uśmiechem na twarzy i pogardą w oczach. - Jeśli kiedykolwiek uda ci się przeżyć... Won stąd. Wracaj do swojego idealnego świata, bo to przecież o niego walczyłeś. Rozłóż nogi na kanapie przed telewizorem na cały pokój i zwal na innych eksterminowanie takiego robactwa jak my. To nie jest twój świat, a ty nie jesteś jednym z nas. Nie potrzebujemy twojej pomocy, bo chcesz się poczuć wielce dobrym człowiekiem. Po tym całym monologu, który mimo wszystko został wygłoszony jej zwyczajowym pędem, bez zbędnych przerw i zwracania uwagi na towarzysza... Za to ze zwracaniem na otoczenie, oczywiście!, i jeszcze większym pośpiechu... Zwyczajnie odeszła... Znaczy - próbowała odejść. Skręciła już nawet za róg, by opuścić niebezpieczny teraz teren i... I ponownie tego wieczoru westchnęła, nienawidząc siebie i zawracając. Nie wiedziała, dlaczego to robiła, ale to robiła. Cholera! Jaką idiotką była! - No dobra. Nie zostawię cię tutaj i nawet podrzucę w okolice jakiegoś, khym, szpitala. O ile to idzie tak nazwać, ale mało istotne teraz. Znaj mą litość. Głównie z powodu tego, że patrzenie, jak umierasz tak szybko, nie zaznając odpowiedniego bólu i kary, jest do dupy. - Parsknęła. - To żadna zabawa. Chcę, byś cierpiał jak my wszyscy razem, a to jeszcze nie jest odpowiednim wynagrodzeniem dla mnie. Tak czy inaczej, w zamian za to, oczywiście z czystej wdzięczności, wydostaniesz moją siostrę z KOLCa, zapewnisz jej pełną opiekę, mieszkanie, wyżywienie i wszelkie potrzebne rzeczy oraz to, czego sobie zażyczy, chociaż ostatnie akurat raczej się nie spełni. Zadbasz o to, by włos nie spadł jej z głowy. Nawet za cenę własnego życia. Życie po śmierci też to obejmuje. - Stwierdziła pewnie. - Masz trzy sekundy na odpowiedź. Po tym czasie odchodzę, a ty zaprzyjaźniasz się z Mickreyem lub zgadzasz się na moje warunki i cieszysz łaską, jaką ci robię. Kapisz?
|
| | | Wiek : 24 Zawód : Szeregowy Przy sobie : bron palna z magazynkiem, przepustki, latarka, prawo jazdy, telefon, scyzoryk i zapalniczka Znaki szczególne : blizny na plecach, tatuaże: jeden nad lewym nadgarstkiem i jeden na plecach Obrażenia : ogólne osłabienie
| Temat: Re: Uliczka Sro Lip 23, 2014 8:30 pm | |
| Opadł głową na ziemię, wypuszczając ze świstem powietrze z płuc. Czuł się fatalnie, ale fakt, że coś nadal potrafił zrobić w tym stanie, dodawał mu otuchy. Nic nie było stracone i nadal mógł się z tego wylizać, a przy okazji zawalczyć nie tylko o życie, ale też o Tabithę. Robił kolejne kroczki ku temu, by mu wybaczyła. Ofiara numer jeden na rzecz przeproszenia panny Gautier została odhaczona i wkrótce miały dołączyć do niej kolejne dwie, o ile nie zamierzali się wynieść stąd w możliwie jak najszybszym tempie. Aczkolwiek zamierzali się wynieść, bo ryzykowanie życia swojego i Tabby nie leżało w jego interesie. Może mógł się pobawić z tymi kolesiami w żywą strzelnicę, bo tych ludzi wcale nie było mu szkoda, ale dziewczyna otrzymała z tytułu strzelaniny już jedno draśnięcie i o te jedno draśnięcie za dużo. Pytanie tylko, jak miał ją przekonać do tego, by współpracowała choć przez chwilę, skoro teraz nadawała jak szalona, nienawidząc go tak mocno i szczerze, jak on nienawidził ojca. Znał to uczucie i raczej nic nie było w stanie go przekonać do współpracy z nim, jeśli już miałby mieć taką okazję. Ostatnia rzecz na ziemi, którą gotów byłby zrobić, ale to też z olbrzymią niechęcią. Słuchał jej słów o tym, jaki to jest genialny, siadając i jako tako ogarniając się przed czekającą go podróżą. Odkładając broń na chwilkę tuż obok, zdjął koszulkę i przycisnął ją do boku. Może ta rana nie była aż tak straszna, na jaką mu się wydała na samym początku? - Zaraz – odezwał się, podnosząc na nią wzrok. – Też coś do mnie czujesz? Znaczy czułaś? – Spytał zbyt bardzo ożywiony. Heloł, panie Genialny! Ona, pana, nienawidzi, więc możesz już zapomnieć o jakichkolwiek przeszłych uczuciach, które były sobie i sobie też minęły. Nie było ich, o ile jakiekolwiek były, bo mogła mówić o zwykłej przyjaźni, która ich łączyła. – Nieistotne. Bywaj, Tabby. Mimo wszystko cieszę się, że żyjesz – powiedział zaraz do niej odchodzącej. Zostawiła go, zamierzając dbać o samą siebie. W sumie mógł teraz zrobić strzelaninę, nie narażając jej na kolejne zadraśnięcia. W sumie nie mógł uwierzyć w to, że go zostawiła. Mogła chociaż zostawić mu telefon, by miał szansę zadzwonić po pomoc... Przycisnął lewą ręką materiał koszulki do rany, prawą zaś chwycił broń. I hop! Teraz musiał tylko wstać i przejść jakoś do ściany, by móc się jej wspomagać. Potem miało dalej jakoś pójść z górki. On w to wierzył, a w dodatku nie mógł zawieść Julki, która by się znów smuciła, tuląc się do Panny Migotki. Nie chciał słyszeć ponownie tego smutnego głosiku. Sam w sumie też nie zamierzał tu zdychać. Da radę. Był silny. Mógł to zrobić... I pewnie by spróbował, ale wróciła Tabby, która najwyraźniej nie zmieniła się tak bardzo jak myślał. Wciąż, gdzieś pod tą kolcową grą, była jego starą przyjaciółką. - A co ja tu robię? - Spytał nieco rozdrażniony. - Przyszedłem tu, bo cię szukałem. Szukałem cię, bo chciałem ci pomóc. Chcę ci naprawdę pomóc i pewnie, że pomogę też Amandzie. Na tyle, na ile będę w stanie i o ile przeżyję – podkreślił, wyciągając do niej bezradnie praw ramię. – To jak? Po śmierci będę miał ograniczone pole manewru, a praktycznie jego brak. I wdzięczny też bym był za oddanie scyzoryka. Bardzo go lubię – dodał. |
| | | Wiek : 20 Zawód : pracownica kawiarni 'Vanillove' Przy sobie : dowód tożsamości [Helen Favley], breloczek z kluczami, gotówka, okulary przeciwsłoneczne -> wszystko w przepastnej torbie Znaki szczególne : potrójna blizna (jak po szponach) w kolorze malinowym na lewym boku szyi Obrażenia : amnezja (bardzo ciekawe "obrażenie" xD)
| Temat: Re: Uliczka Sro Lip 23, 2014 10:13 pm | |
| Może i jej dzisiejszy pech nie należał do takich mega strasznych, a ona w pewnym sensie wykorzystała okazję, która się nadarzyła i to wykorzystała ją ze sporym dla siebie zyskiem, ale zadowolona to nie była. Prawdziwiej już chyba szło rzec, że była kompletnie i niezaprzeczalnie niezadowolona. No i wkurzona... Potwornie wręcz zdenerwowana, choć tylko w środku. O ile bowiem wewnątrz niej wszystko dosłownie buzowało z nienawiści do Valeriusa, samej siebie, nieznanego jej i teraz już niezaprzeczalnie martwego typka, frajerskich kolegów kolesia, których może i nie znała, poznać też nie chciała, ale i tak wiedziała, że są frajerami... No nieważne... Tak czy inaczej, od strony zewnętrznej nie wyglądała na osobę specjalnie zdenerwowaną. No, może i waliła typowymi dla siebie długaśnymi monologami pełnymi nienawiści, a cała jej osoba przedstawiała sobą pogardę dla człowieka, a właściwie - rebelianckiej bestii, z którą to w chwili obecnej przyszło jej rozmawiać. Nie była jednak w szczycie swych wściekłych możliwości, bo wtedy to było z niej już coś bardziej w stylu "płonięcie w czeluściach pełnych lawy i papryczki chili wymięka, zakosztuj TEGO". A TO zdecydowanie nie należało do Krainy Puszystych i Przyjaznych Króliczków. W pewnym sensie sama dziwiła się sobie, że nie jest aż tak w pełni wkurzona i jakoś się powstrzymuje. Przez ten cały czas, aż do chwili obecnej, hodowała w sobie przeraźliwą wręcz nienawiść do Angeliniego, a gdy przyszło co do czego... Cóż, jeszcze go nie zabiła i całą sobą się temu podejrzliwie przyglądała. Gdzieś w swoim wnętrzu wiedziała jednak, że chwilowa delikatność, która objawiała się w braku chęci do wybitnie brutalnego zamordowania tego przeklętego zdrajcy, spowodowana była tylko jedną sprawą... Chciała, aby cierpiał bardziej niż umierając tutaj tak szybko. Zdecydowanie należało mu się to, o czym śniła praktycznie non stop od chwili, w której zobaczyła go tam przed swoim domem. Wtedy, przez te kilka początkowych mrugnięć, nie potrafiła uwierzyć w to, co pokazywały jej oczy. Usilnie próbowała wmawiać sobie, że wciąż jeszcze się nie obudziła i to był tylko jeden z bardzo złych snów. Przecież kiedyś się przyjaźnili. Przecież wciąż jeszcze coś do niego czuła. On zaś... Stał tam razem z resztą rebeliantów, pomagając im. Ba! Po jego stroju i widocznym wyposażeniu wiedziała, że on BYŁ jednym z nich. I nie miał dla jej rodziny litości. Nie miał litości nawet dla niej, choć przecież był czas, w którym byli ze sobą tak blisko, że aż zaczynała marzyć. Sen jednak nie znikał, a ona uświadomiła sobie z niemiłosiernym wręcz bólem, że wcale nim nie był. Tak jak Valerius Ian Angelini nie był jej przyjacielem, co tu dopiero mówić o momentach, w których niegdyś myślała, że jest jej przyszłością. Mogła przecież domyślić się, że był jakiś powód w tym, że przestał się do niej odzywać, a nawet zniknął dla niej zupełnie i że ostatnie jego słowa skierowane były do niej przez pośredniczkę. Tak bardzo suche, tak bardzo oziębłe. Ona też taka teraz była, chociaż chyba jednocześnie bardziej pełna jeszcze innych zdecydowanie złych i negatywnych uczuć. Jak nienawiść. Ooooj tak! Swobodnie mogła powiedzieć, że była jej ona teraz najlepszą kompanką. Wraz z biedą i poczuciem niesprawiedliwości. A nienawiść ta w szczególności skierowana była właśnie do Angeliniego. To jego bowiem bezpośrednio łączyła z tym wszystkim. Może to wszyscy z rebelianckiej grupy przysłużyli się aktualnej sytuacji ludzi z KOLCa. Może to sama Coin była za to najbardziej odpowiedzialna. Jednak to Valerius był tym, który zadał jej ostateczny cios. Zdradził ją, pozwolił na to wszystko, pomagał w tym... Był jej wrogiem. A wrogów zostawiało się, by umarli w męczarniach... Była na siebie niezmiernie zła, że w swym monologu użyła informacji o tym, że kiedyś czuła do niego coś jak najbardziej czułego, ciepłego i dobrego. Coś, co napełniało wtedy jej serce radością i sprawiało, że miała ochotę nieustannie się śmiać i tańczyć, a co teraz wzbudzało w niej odruch wymiotny. Jak ktokolwiek taki mógł kiedykolwiek być obiektem jej miłosnych uczuć? Brr... - A jak sądzisz...? - Roześmiała się gorzko i pogardliwie, wspominając różnice w tamtym i obecnym postrzeganiu tego faceta. - Pieprzona Tabby tak łatwo się zakochała i co dostała? Świadomość, że zdrada ze strony najbliższych boli najbardziej. No i lekcję, czego nie robić na przyszłość. Za to jedne ci dziękuję. Udowodniłeś mi z całą swoją siłą, że nie można ufać nikomu. - Uniosła brwi w górę, krzywiąc się przy tym niezbyt przyjemnie. - Ale to faktycznie niewarte uwagi. Zupełnie tak, jak głupiutka Tabby niegdyś dla ciebie. Choć nie... Byłam warta uwagi w jednym momencie. W tym, w którym robiliście sobie ze swoimi skurwysyńskimi kompanikami przedstawienie ze mnie i z mojej rodziny. Wtedy było co oglądać, nieprawdaż? Zupełnie jak zwierzęta w cyrku. Skutecznego umierania, Angelini. Ja też się cieszę z tego, że żyjesz... Bo mogę patrzeć, jak radzisz sobie zupełnie sam i mam tę słodką świadomość, że na końcu tej ścieżki umrzesz. Bywaj.Lecz to najwyraźniej nie było aż tak łatwe, jak zdawało jej się na samym początku. Mimo wszystko nie była w stanie zostawić go od tak w ciemnej uliczce. Jej nienawiść do samej siebie i swych wielce miłosiernych odruchów może i w jakimś stopniu uspokajała myśl, że robi to tylko po to, by zapewnić Mandy odpowiednie warunki, lecz i tak była na samą siebie wściekła. W tej chwili nawet w stopniu zbliżonym do tego, co odczuwała w stosunku do tej rannej sieroty, która najwyraźniej usiłowała zebrać się w sobie i poradzić sobie sama. To zaiste był widok cieszący jej pełne mroku serducho. Choć zagapić, to ona się zagapiła na zupełnie inny widoczek, który był iście apetyczny, ale i tak ją odstręczający. Nie ze względu na to, że normalnie z pewnością ślinka by jej ciekła, a ze względu na to, kto był właścicielem tego cudeńka. I tyle wystarczyło, by odwróciła wreszcie wzrok. - Umierasz. - Odpowiedziała logicznie, mimo że wyraźnie było to pytanie retoryczne. Nie mogła się jednak powstrzymać. - Próbuj dalej. Może kiedyś w końcu w to uwierzę. - Mruknęła pogardliwie, odgarniając włosy z oczu. - Gdyby nie twoja olewaszczość, bardzo możliwe, że by mnie tutaj nie było. Normalny przyjaciel, a już zwłaszcza będący z kimś tak blisko, jak my byliśmy ze sobą kiedyś!, nigdy by nie pozwolił na coś takiego. Ty jednak to zrobiłeś. I co...? Teraz nagle się obudziłeś?! Idź dalej spać, Śpiąca Królewno, bo już wystarczająco wszystko spieprzyłeś. Nigdy bym tu nie wróciła, gdyby nie Mandy. Ja nie chcę twojej pomocy. Chcę aktu wdzięczności za łaskę, jaką ci robię, proponując podrzucenie do szpitala, choć chyba lepiej nazwać to zwyczajnie umieralnią. Osobiście nic od ciebie nie potrzebuje. Pomożesz Amandzie, pomoc mojej osobie możesz sobie wsadzić głęboko tam, gdzie miałeś mnie w chwili, w której zacząłeś brać udział w tym wszystkim i pomogłeś zgotować piekło niewinnym. - Wzięła jego rękę w dwa palce, jak gdyby z obrzydzeniem, przerzucając ją sobie przez zdrowe ramię i krzywiąc przy delikatnym podrażnieniu tego draśniętego kulą. Z początku zakołysała się pod ciężarem Angeliniego, by wkrótce jednak jak najszybciej zacząć oddalać się od tego miejsca i ciągnąc go ze sobą. - Zapomnij o odzyskaniu scyzoryka i przymknij się wreszcie. Ja bardzo lubiłam myśl o tym, że nie muszę głodować.[z/t] |
| | | Zawód : studia nad uprzykrzaniem życia postaciom Znaki szczególne : avatar © laura makabresku
| Temat: Re: Uliczka Sro Lip 23, 2014 10:28 pm | |
| Tabi wzięła towarzysza na ramię w idealnym momencie, ponieważ w oddali dały się już słyszeć dwa męskie głosy. Nie brzmiały grzecznie. Panowie pojawili się w zaułku chwilę po "wyjściu" Angeliniego i Gautier. Odnaleźli tylko ciało kolegi, jego pistolet i nóż... Gratuluję, udało Wam się wygrać szybką potyczkę z Kwartałowymi bandytami. Polecam unikanie zaułków i jak najszybszą wizytę w szpitalu, umieralni, jak zwał, tak zwał. :)
L. |
| | | Wiek : 17 lat Zawód : trybut, naczelny arystokrata Przy sobie : Plecak numer 12: śpiwór, pusta butelka, paczka jedzenia, ząbkowany nóż, dwa małe nożyki, widelec, dwie garści owoców, dwa plastry pieczeni, dwa kacze udka
| Temat: Re: Uliczka Pon Sie 04, 2014 7:11 pm | |
| // gdzieś z czasoprzestrzeni. <33
Jeśli poziom irytacji możnaby było mierzyć w aktach destrukcji otoczenia, mój z pewnością sięgałby właśnie zenitu. Zaczęło się całkiem niewinnie; pierwszą ofiarą stał się balonik jakiegoś dziecka. Był różowy, miał kształt serca i dyndał na lichym sznurku, który i tak był bliski zerwania, więc właściwie przyspieszenie tego procesu nie można uznać za przewinienie. Zresztą, gdyby ten sznurek miał jakąś szansę przemówić, z pewnością by mi podziękował. No bo kto, do cholery, chciałby być miażdżony w uścisku małej, brudnej dłoni wyjącego trzylatka? No kto? Kierowany niezwykłym odruchem współczucia, podszedłem do dzieciaka, który od razu zamilknął i wlepił we mnie przestraszone zachwycone spojrzenie. Zarejestrowałem jeszcze tylko, że miał jasne, szare oczy, a potem wprawnym, czułym niemalże ruchem pociągnąłem za sznurek, który zerwał się z cichym pyknięciem. Balonik natychmiast poszybował do góry, niknąc wśród wysokich, szarych budynków. Przez chwilę staliśmy w milczeniu; ja podziwiałem małą, różową plamkę, niknącą gdzieś w oddali, a dzieciak najpewniej podziwiał mnie. A potem wybuchnął jeszcze głośniejszym płaczem, co równało się z sygnałem do ucieczki. Potem przyszła pora na śmietnik- niewielka szkoda, ot, powyginany i brudny kawałek metalu, przeładowany czymś, co nie pachniało najprzyjemniej i zapewne niczym przyjemnym w istocie nie było. Wziąłem głęboki wdech i z całej siły kopnąłem w żelastwo, aż z serią krótkich, rozkosznych brzęknięć potoczyło się w dół ulicy, przewracając przy okazji jakąś przykuloną postać w brązowym płaszczu. Nie czekałem, żeby usłyszeć jej reakcję. Z całkowitym spokojem zerwałem jakiś plakat, wiszący na ścianie domu przy kolejnej ulicy, żeby zmiąć go w niezgorszą kulkę i rzucić nim prosto w głowę jakiejś przechodzącej właśnie kobiety. Zdążyłem jeszcze trafić ją drugi raz, tym razem kapeluszem stojącego koło mnie mężczyzny, zanim rozpętało się zamieszanie, z którego musiałem umknąć. Skręcając do uliczki, z rozmachem postawiłem stopę w kałuży jakiegoś niezidentyfikowanego płynu, który ochlapał jasną ścianę pobliskiego budynku i pozostawił na niej ciemne plamy. Sami widzicie? Nie byłem zły. Byłem po prostu wściekły. Kiedy wreszcie znalazłem się w uliczce, przykucnąłem przy ścianie i wreszcie pozwoliłem moim mięśniom się rozluźnić. -Pieprzona Coin- wycedziłem przez zaciśnięte zęby. Nie obchodziło mnie to, czy nieopodal znajdował się ktoś, kto mógłby przekazać moje słowa Strażnikom. Nie obchodziło mnie nic oprócz furii, która wypełniała moje żyły płynnym gorącem.-Pieprzona Coin, pieprzona Coin, PIEPRZONA COIN. Od czasu ogłoszenia Siedemdziesiątych Szóstych Igrzysk Głodowych mój nastrój oscylował gdzieś pomiędzy rozsadzającą od środka wściekłością a dzikią, nieokiełznaną złością. Siedemnaście lat to idealny wiek na obiecującego trybuta, prawda? Zmarszczyłem brwi, przeklnąłem tak głośno, że moje słowa odbiły się od ścian budynków echem, a potem złapałem za leżący nieopodal kamień i z całej siły rzuciłem nim... ...w ceglaną ścianę, a przynajmniej tak myślałem aż do czasu, kiedy rozległ się głośny brzęk pękającego szkła i jedno z okien rozpadło się na moich oczach. Grantowie NIGDY nie pudłują. -To było celowe działanie- wyjaśniłem natychmiast opryskliwym głosem. Wyciągnąłem przed siebie jedną nogę i odgarnąłem nią szkło, które przetoczyło się na bok z cichym chrzęstem. Parsknąłem cicho, nie kryjąc niezadowolenia, a potem rozsiadłem się wygodniej. Nie miałem zamiaru nigdzie się udawać- zniszczyłem już wszystko wokół siebie w tym miejscu, i jego wygląd idealnie pasował do mojego obecnego samopoczucia. Cisza i destrukcja- nie mogłem pragnąć już niczego więcej. |
| | | Wiek : 20 Zawód : Strażnik Pokoju [dawniej morderca] Przy sobie : Mundur, kamizelka kuloodporna, krótkofalówka, telefon komórkowy. Broń palna, dwa magazynki, paralizator, Znaki szczególne : BIały mundur, długie włosy, słodki uśmiech, zawiązany czarny męski krawat na prawym nadgarstku Obrażenia : -
| Temat: Re: Uliczka Pon Sie 04, 2014 8:27 pm | |
| /czasoprzestrzeń, ale dla spokoju sumienia załóżmy, że po spotkaniu z Cordelią.
Miała ochotę coś rozwalić. Prosty instynkt, zakorzeniony w niej dzięki wielu dniom mordowania, skierował ją w stronę Kwartału. W przeciwieństwie do osób pokroju Scarlett, nigdy nie miała większych oporów przed brataniem się z Kapitolińczykami. Na pewien sposób byli zabawni; większość z nich nie umiała przystosować się do tego, co dzieje się teraz, wciąż snując się po brudnych ulicach i płacząc za wspaniałością umiłowanego miasta. Żyło im się wtedy lepiej, oh, to bardziej niż pewne, w kolorowym mieście, które tętniło życiem nawet w środku nocy, oddzielone od dystryktów bezpiecznym pasmem gór. A potem rozpoczęły się te słodkie apele Snowa, w których przekonywał o jedności narodu i dobrobycie, na który wszyscy pracują, zaczęły się nieoczekiwane braki towarów z dystryktów, przyjęte z głośnymi westchnieniami niezadowolenia, zaczęły się przerwy w dostawach wykwintnej żywności i świeżych owoców morza… Zamiast tego przyszła rebelia, przyszły ból i cierpienie, huk wysadzanych w powietrze ulicy i swąd przypalonych, martwych ciał, gdy białka oczu wywracały się do góry, a zwłoki posyłały ku niebu swe niewidzące spojrzenia. Potem zjawiła się Coin, miłościwie panująca prezydent Coin, która zebrała barwnie upierzone papużki Kapitolu w jednym miejscu i odgrodziła ich od swych poddanych, rebeliantów, grubym murem, w zatęchłej dzielnicy miasta, po czym podarowała im kolejne Igrzyska, kto wie –być może nawet lubując się w śmierci trybutów równie chętnie, co niegdyś wspaniali Kapitolińczycy w swoim jakże wspaniałym mieście. Którego część wyglądała obecnie jak psu z gardła wyjęta, co w tej chwili niesamowicie bawiło pannę Tudor. Była wściekła, cholernie wściekła, a obecność Cordelii w mieszkaniu Salingera nie pomogła jej uspokojeniu się. Chwilowy szok, jaki pojawił się tuż po tym, jak do jej mózgu dotarła wiadomość o śmierci przyjaciela, była niczym w porównaniu z tym, co czuła teraz. Panna Snow może i była nieodrodną wnuczką swojego dziadka, lecz jednocześnie sprawiała wrażenie zbyt delikatnej do sparingu, o jakim marzyła teraz Cat. Potrzebowała walki, siniaków… Potrzebowała kogoś zabić. By ukoić myśli, rzuciła się pędem w pierwszym kierunku, jaki przyszedł jej na myśl… Aż wylądowała w małej uliczce. Ale nie sama. - Pieprzona Coin, pieprzona Coin, PIEPRZONA COIN – głos dobiegał z bliska. Cat stanęła nieopodal, opierając się o ścianę i obserwując dość agresywnego blondaska, który chwilę potem klapnął sobie na ziemię. - Wszyscy ostatnio chcą pieprzyć panią prezydent, bo im więcej czasu spędzam na ulicach, tym częściej wszyscy chcecie ją pieprzyć – rzuciła, stając bliżej niego. |
| | | Wiek : 17 lat Zawód : trybut, naczelny arystokrata Przy sobie : Plecak numer 12: śpiwór, pusta butelka, paczka jedzenia, ząbkowany nóż, dwa małe nożyki, widelec, dwie garści owoców, dwa plastry pieczeni, dwa kacze udka
| Temat: Re: Uliczka Wto Sie 05, 2014 12:42 pm | |
| Krótko rzecz biorąc- miałem dość. Głównie Kwartału, tak myślę- brzydkich budynków obłażących z farby jak gąsiennice, które próbują uwolnić się z obrzydliwych, brunatnych kokonów, twarzy prostaczków, komicznie powykrzywianych i wychudzonych, zacierających ręce nad znalezioną na bruku monetą, grubych, niemożliwych do sforsowania murów, poplamionych na dodatek przez jakiś skończonych idiotów, i... Zmarszczyłem na chwilę brwi, analizując poprzednie zdanie, aż w końcu prychnąłem pod nosem. Nie zawsze idiotów, oczywiście. Może się też zdarzyć, że zrobi to ktoś zupełnie przypadkowy, a to, no cóż, już zupełnie inna sprawa. Miałem też dość mojej matki, a raczej tego pozbawionego energii, leniwego, popłakującego nieustannie stworzenia, którym się teraz stała. Potrafiła spędzać całe dnie na bezczynnym tkwieniu w fotelu i wpatrywaniu się w ramkę ze zdjęciem oraz jednostajnym cichym buczeniem pod nosem. -Ne-essie, moja malutka Nessie, zo-obacz, jaka była śliczna-a- chlipała, dławiąc się własnym szlochem i z całej siły ciągnąc mnie za rękę. Nigdy nie patrzyłem na zdjęcie, które tak rozpaczliwie próbowała mi wskazać, a raczej z impetem zamocować na stale w moim oku, sądząc po tym, jak nieskładnym ruchem po omacku starała się podetknąć mi je przed twarz. Nienawidziłem, kiedy z zaczerwienioną twarzą i rozwichrzonymi włosami próbowała wzbudzić we mnie współczucie. Sprzedała Nessie, sprzedała moją siostrę, sprzedała kogoś, kogo kochałem członka naszej rodziny, sprzedała jednego z Grantów jakiemuś cholernemu Dystryktczykowi. Jak dla mnie mogła równie dobrze nie istnieć, i już. Miałem dość też szanownej pani prezydent Coin z jej szarymi włosami, szarą twarzą i galopującym procesem starzenia, który niezbyt ładnie rzeźbił na jej wymiętej twarzy zmarszczki. Na samą myśl poczułem silny niesmak, który nie zmalał po usłyszeniu: -Wszyscy ostatnio chcą pieprzyć panią prezydent, bo im więcej czasu spędzam na ulicach, tym częściej wszyscy chcecie ją pieprzyć. Szybka analiza podsunęła mi, że osobą, która się odezwała, była kobieta, chyba jeszcze dosyć młoda. Skrzywiłem się lekko i kopnąłem kilka kawałków leżącego przede mną szkła. -Fakt, wprost nie mogę się powstrzymać, żeby nie myśleć o tym, jak bardzo chciałbym się dostać do jej szarych gaci i sprawdzić, czy przypadkiem nie skrywa tam Rogu Obfitości, który mógłby się nadać na nową Arenę- odparłem, celowo przeciągając głoski. Nie byłem pewien, kim właściwie była moja rozmówczyni, ale mogłem sobie wyobrazić stojącą gdzieś koło mnie wychudzoną żebraczkę o podłużnej twarzy i smętnych strąkach myszowatych włosów. Kimkolwiek by nie była, musiałem wreszcie stawić jej czoła. Opanowałem pełne irytacji westchnienie, a potem uniosłem wzrok i... niemal natychmiast wyprostowałem się, starając się przybrać dużo lepszą pozę, niż przed chwilą. Kimkolwiek była stojąca koło mnie szczupła kobieta o pełnych ustach i jasnych oczach, okolonych długimi rzęsami, z pewnością zasługiwała na nieco więcej uwagi, niż poświęcałem jej chwilę wcześniej. Zerknąłem na nią z ukosa, szybko przebiegając wzrokiem po delikatnej twarzyczce, ale powstrzymałem się od przedstawiania- przynajmniej na razie. |
| | | Wiek : 20 Zawód : Strażnik Pokoju [dawniej morderca] Przy sobie : Mundur, kamizelka kuloodporna, krótkofalówka, telefon komórkowy. Broń palna, dwa magazynki, paralizator, Znaki szczególne : BIały mundur, długie włosy, słodki uśmiech, zawiązany czarny męski krawat na prawym nadgarstku Obrażenia : -
| Temat: Re: Uliczka Pią Sie 08, 2014 7:29 pm | |
| Mieszkanie w tej zapchanej dziurze, jaką z pewnością był KOLC, musiało być urocze. Fakt, to było ironiczne stwierdzenie, ale jednak pasujące do sytuacji. Brud, smród, żałośni ludzie, wyglądający po prostu śmiesznie w swoich spranych, kolorowych ubraniach, z trudem utrzymujący resztki swojej dumy. Miała ochotę parsknąć śmiechem, ilekroć widziała Kapitolińczyków… I niektóre ścierwa, mieszkające w Dzielnicy Rebeliantów, które z rozkoszą wrzuciłaby do getta. Kto wie, może to rozmowy ze Scarlett tak ją zmieniły… Ale było jej z tym dobrze. Stojący nieopodal chłopak zdawał się być aż za przystojny na to miejsce, co nie zmieniało faktu, że był z Kapitolu. Z tego starego Kapitolu, gdzie pewnie był synalkiem bogatych rodziców, zapewne rozpieszczonym jedynakiem, który miał kucyka, morfaliny pod dostatkiem i cholera wie jeszcze co. Wyglądał na wściekłego, zdenerwowanego czymś, co zaprzątało mu umysł do tego stopnia, że odwrócił się dopiero po chwili. Blondyn, nawet całkiem niezły, ale definitywnie nie w typie Catrice, o ile w ogóle miała jakiś własny typ. Prawdopodobnie w tym samym wieku, może jedno starsze od drugiego, stali naprzeciw siebie, mierząc się wzrokiem. - Właśnie wyobraziłam sobie to wszystko i dochodzę do wniosku, że nie jesteś odpowiedni dla naszej kochanej pani prezydent… bez obrazy. Podeszła kilka kroków, nie spuszczając z niego wzroku, i powoli okrążyła chłopaka, uśmiechając się łagodnie. - Sądzę, że skrywa Róg Obfitości w jakimś tajnym miejscu i czeka, aż przeniosą go na arenę… - zbliżyła się bliżej i szepnęła poufnym tonem: - jej bielizna może być na to za mała. Nie przedstawił się, a ona sama nie wyszła z inicjatywą; nie miała zamiaru naginać pewnych zasad dobrego wychowania tylko dlatego, że znalazła się w tym godnym pożałowania miejscu.
|
| | | Wiek : 17 lat Zawód : trybut, naczelny arystokrata Przy sobie : Plecak numer 12: śpiwór, pusta butelka, paczka jedzenia, ząbkowany nóż, dwa małe nożyki, widelec, dwie garści owoców, dwa plastry pieczeni, dwa kacze udka
| Temat: Re: Uliczka Pią Sie 08, 2014 10:28 pm | |
| Stwierdzenie, że nigdy nie myślałem o Rebeliantach, byłoby poważnym kłamstwem. Bo myślałem o nich aż za często; dziwną satysfakcję sprawiało mi wyobrażanie sobie ich twarzy jako brzydkich, powykrzywianych masek, a postaci jako niezgrabnych i kanciastych. W moich wyobraźniach byli potworami, mężczyźni-potwory, kobiety-potwory i ich dzieci-potwory, które przyglądały nam się zza murów getta z nienawiścią i zazdrością wymalowanych na twarzach. Jednak nieznośna część mojej podświadomości ze znużeniem powtarzała mi, że próbowałem oszukać samego siebie, bo przecież widziałem już Rebeliantów i ich twarze, niemalże zupełnie podobne do naszych twarzy. No, oczywiście nie byli tak wybrudzeni ani tak brudni, co chyba wprawiało ich w dumę, kiedy mieli okazję się do nas przyrównywać. Kimkolwiek była ta kobieta, znacząco odbiegała od wizerunku potwora we wszystkich możliwych kwestiach. Była drobna i zgrabna, miała ładną, owalną twarz o delikatnych rysach, subtelny uśmiech i długie, ciemne włosy. Była... ładna, może nawet bardzo ładna, co było w moich oczach bardzo wysoką oceną. Poznałem już tyle kobiet, że mogłem je dzielić na kategorie z niesamowitą, godną pozazdroszczenia łatwością. Ta zaliczała się do bardzo ładnych i interesujących, co sprawiło, że mimowolnie postanowiłem zwrócić uwagę na jej słowa. -Cóż za ogromna strata- skwitowałem krótko, kiedy zbliżyła się do mnie niespiesznym krokiem i z równie niespieszną elegancją okrążyła moją osobę. Pozwoliłem jej na to, bo... no cóż, dość przyjemnie było oglądać jej zgrabne nogi w różnej perspektywie. -Sugerujesz jakieś inne miejsca, które powinienem przeszukać?- Mruknąłem zaintrygowanym głosem, żeby zaraz dodać lekko kpiąco.- Imponująca wiedza, zdaje się, że całkiem dobrze znasz naszą panią prezydent. Odczekałem jeszcze krótką chwilę, szybko analizując, czy nadszedł odpowiedni moment, żeby się przedstawić. Kiedy stwierdziłem, że najprawdopodobniej nie znajdę ku temu lepszej okazji, pewnym ruchem wyciągnąłem dłoń w jej stronę. -Raphael Grant- rzuciłem, kładąc mocny nacisk na nazwisko, żeby dodać jeszcze- profesjonalny poszukiwacz skarbów w damskiej bieliźnie, jeśli uznamy to za zawód. W ciszy zapadłej po tych słowach przypatrzyłem jej się uważnie. Wydawała mi się znajoma, chociaż możliwe, że było to tylko złudzenie, widziałem już przecież wiele ładnych, dziewczęcych twarzy zarówno w KOLCu, jak i w czasie przed rebelią. |
| | | Wiek : 20 Zawód : Strażnik Pokoju [dawniej morderca] Przy sobie : Mundur, kamizelka kuloodporna, krótkofalówka, telefon komórkowy. Broń palna, dwa magazynki, paralizator, Znaki szczególne : BIały mundur, długie włosy, słodki uśmiech, zawiązany czarny męski krawat na prawym nadgarstku Obrażenia : -
| Temat: Re: Uliczka Sob Sie 09, 2014 11:02 am | |
| Mieszkańcy Dzielnicy Rebeliantów mieli różny stosunek do oddzielonych murem Kapitolińczyków. W niektórych rodziło się współczucie, w innych – drażniąca obojętność. A jeszcze inni odczuwali wspaniałą radość, widząc mur i wyobrażając sobie, jaka bieda i ubóstwo muszą tam rządzić. Zupełnie tak, jakby KOLC był dziwnym zoo, tylko bez krat i strażników... lub nie, nie do końca, bo przecież mieli ten mur, mieli więzienie, mieli Strażników Pokoju… I Gerarda, który żelazną ręką owe więzienie prowadził. Catrice uśmiechnęła się na myśl o swoim znajomym, który lubował się w zadawaniu bólu. On i Scarlett byli chyba najbardziej intrygującymi ludźmi, jakich Catrice znała. Był jeszcze ten chłopak, którego właśnie okrążyła, cały czas uśmiechając się lekko. Całkiem ładny, dość dobrze zbudowany, lekko agresywny, patrząc na to, jak się zachowywał. I jak na nią patrzył; to spojrzenie kojarzyło jej się nieco z tym, jakie myśliwy rzuca zwierzynie podczas polowania. - Czy ja wiem, czy strata? – posłała mu rozbawione spojrzenie. – Poleciłabym szukać gdzieś w obrębie jej siedziby, ale to może być trudne. Starała się brzmieć łagodniej, niż zazwyczaj, bo i chwilowa złośliwość, jaką odczuwała po śmierci Josepha nie była tu potrzebna. - Znam panią prezydent Coin na tyle, na ile mi trzeba – zniżyła głos. – Ale uważaj, co mówisz. Byłoby szkoda, gdybyś trafił na randkę z Ginsbergiem za takie słowa… Miała ochotę dodać, że mimo wszystko jego twarzyczka wyglądałaby wręcz idealnie z kilkoma odniesionymi po przesłuchaniu siniakami, ale nie wypowiedziała tej myśli na głos. Gdy wyciągnął dłoń w jej stronę, uścisnęła ją bez wahania. Nazwisko Grant, które zabrzmiało w jej uszach, brzmiało dziwnie znajomo… Jakby poznała już kogoś o tym właśnie nazwisku, na jakimś przyjęciu u Snowa. Uśmiechnęła się. - Catrice Tudor. Etatowa trenerka.
|
| | |
| Temat: Re: Uliczka | |
| |
| | | |
Similar topics | |
|
| Pozwolenia na tym forum: | Nie możesz odpowiadać w tematach
| |
| |
| |
|