|
Autor | Wiadomość |
---|
Wiek : 24 Zawód : fałszerka Znaki szczególne : wkurw
| Temat: Re: Sala bankietowa Nie Cze 02, 2013 6:47 pm | |
| Po trzecim szoku termicznym tego wieczora Jo podejrzewała, że kolejnych zmian w temperaturze o nawet pięć stopni (jak mało istotne wobec minus osiemnastu!) już nie wytrzyma. W pewnym sensie poszła śladem Dominica - również sięgnęła po kieliszek wina, spostrzegła że na najbliżej położonych czterech stołach jest ich obecnych około mnóstwo. Na szczęście. Dywagując nad sensem takiego rozwiązania i czy nie łatwiej byłoby rozstawić w strategicznych punktach kilka...naście...dziesiąt butelek i komplet korkociągów, podjęła powrotną wędrówkę od drzwi tarasowych do centrum zamieszania. Miała nadzieję odnaleźć tam parę młodą i, cóż, nie przeliczyła się. Dostrzegła go pierwsza. Mimo swoich pełnych stu siedemdziesięciu centymetrów wzrostu i małego bonusu w postaci wysokich obcasów, musiała się nieźle wyprężyć. Końcówkę ceremonii obserwowała z punktu spóźnialskim przynależnego, co dawało jej nielichy pogląd na stan tyłów marynarek Panów i uroczych pasm włosów z koków Pań się wymykających. Czyli słabo. Teraz, wobec powyższego, zobaczyła Michaela po raz pierwszy od... hmm, 16 czerwca poprzedniego roku. Co daje prawie równe osiem miesięcy. O s i e m. W czasie których ta para o tam wśród uścisków i zasypana kwiatami się spiknęła! Po raz kolejny Johanna Mason uświadomiła sobie jak mało wynika z jej usilnych prób przechytrzenia życia i przewidzenia biegu wydarzeń. - Michael Levittoux - pokręciła wolno głową, stojąc wreszcie vis a vis Młodych. - Co tu się stało? - uniosła bezradnie ramiona, odnosząc się do całego zajścia, zaskoczenia jakie w niej wywołało. Co właściwie było bezsensowne (unoszenie ramion), bo po chwili rzuciła się, by uściskać Mike'a (kieliszek prędko wcisnęła w dłoń jakiejś przechodzącej obok pannie), towarzysza kilku wyjątkowych momentów w jej życiu. Z okresem tortur i więzienia włącznie. - Tak strasznie dawno cię nie widziałam! - żachnęła się, wypuszczając Mike' z uścisku i zwracając do stojącej obok Rei. - Pani Kapitan - uśmiechnęła się oszczędnie, czując - jak zwykle w jej towarzystwie - ten impuls nerwów. Chyba dobrych nerwów. Przecież to jej między innymi Jo zawdzięcza życie. Ale z drugiej strony... to, że coś zawdzięcza nieco godziło w jej samowystarczalne jestestwo. |
| | | Wiek : 26 Zawód : pisarz, pomoc medyczna | nieszkodliwy wariat Przy sobie : paczka papierosów, zapałki, prawo jazdy, scyzoryk, medalik z małą ampułką cyjanku Znaki szczególne : puste oczy, perfekcyjna fryzura Obrażenia : tylko zniszczona psychika
| Temat: Re: Sala bankietowa Nie Cze 02, 2013 6:54 pm | |
| O zgrozo bardziej zmęczyłem się podczas opierania o ścianę i przeszukiwania oczami otaczającej mnie przestrzeni, wypchanej do granic możliwości roześmianymi gośćmi, niż pół-truchtu przez salę, będącego próbą ucieczki z tłumu i znalezienia ustronnego miejsca oraz ochrzczenia go nowym punktem obserwacyjnym. Już miałem odejść, poddać się, wrócić do Jo, bufetu, poszukać rudej dziewczyny, którą widziałem wcześniej – cokolwiek, żeby tylko nie stać i bezsensownie nie obserwować pomieszczenia, kiedy usłyszałem głos. Nie, nie był to Głos, powołanie z nieba, nic z tych rzeczy, tylko prosto rzucone zdanie, jednak rozlegające się zbyt blisko mnie, aby mogło być skierowane do kogoś innego. Dlatego dokończyłem nabieranie wina do ust, odwróciłem głowę… …i niemal oplułem alkoholem otoczenie, chociaż skończyło się na tym, że prawie zginąłem marną śmiercią przez zakrztuszenie. - Wiesz, że to właśnie tak się spotkaliśmy? – usłyszałem, ale w pierwszej chwili byłem zbyt zajęty cichym pokaszliwaniem i ratowaniem własnej tchawicy, żeby odpowiedzieć. Otworzyłem więc tylko szerzej oczy, dopiero po upływie paru sekund swobodnie łapiąc oddech, ale w tym czasie Sam zdążył się już rozkręcić, a ja nie miałem pojęcia, jak mu przerwać. Oddalenie się byłoby zbyt dramatyczne, zresztą minęło zbyt wiele czasu, żebym mógł tak zrobić i nie wyjść na osobę, która wciąż przeżywała przeszłość. A raczej brak pamięci o przeszłości. - Powiedzmy, że już wiem – bąkam niezdarnie, jednak po chwili opanowuję się, akurat na tyle, aby dopuścić do mojego głosu nutkę sarkazmu. - Parafrazując słowa pewnej poetki, wiem o sobie tyle, ile mi powiedziano. Złapałem nieśmiały uśmiech Sama, ale nie miałem najmniejszego zamiaru odpowiedzieć mu tym samym. Może i zachowałem się jak dziecko, wypominając w wieczność dawne spory i nieporozumienia, ale nie chciałem pokazać, jak bardzo niekomfortowo się czułem. - Gdzie zgubiłeś Faith? – rzuciłem niby od niechcenia i wykorzystując okazję, że nie musiałem patrzeć na Quillina, ponownie się rozejrzałem, poszukując wśród zebranych mojej współlokatorki. |
| | | Wiek : 27 Zawód : ZABÓJCA NA USŁUGACH COIN Przy sobie : Aparat fotograficzny, nóż, komórka.
| Temat: Re: Sala bankietowa Nie Cze 02, 2013 7:19 pm | |
| Michael nie wiedział, czy to z uwagi na nagły ruch, który zapanował na sali, czy może przez przybycie kilku spóźnialskich, ale w pomieszczeniu zrobiło się jakby gęściej. I goręcej. Przez dobrą chwilę razem z Reiven lawirowali między gośćmi, przez których byli ściskani, całowani i obdarowywani życzeniami długiego i pomyślnego życia. Mężczyzna początkowo starał się odpowiadać na te słowa jakimiś miłymi komentarzami, ale gdzieś przy piątym razie dostał szczękościsku od ciągłego uśmiechania i przestał odzywać się w ogóle. Po ósmym natomiast odciągnął Rei nieco na bok, szukając chwili wytchnienia. - Kim są ci wszyscy ludzie? - zapytał cicho, orientując się, że ostatnią parę, która życzyła mu szczęścia na nowej drodze życia i wyściskała go, jakby był co najmniej ich synem, widział na oczy po raz pierwszy. Stanął nieco z boku i poluzował krawat, zastanawiając się jednocześnie, czy wypada mu go ściągnąć już teraz, czy powinien jeszcze poczekać. Już miał zwrócić się z tym problemem do swojej świeżo upieczonej żony, kiedy znajomy, a jednocześnie jakby dobiegający z dalekich zakamarków pamięci głos, wyrwał go z zamyślenia. Odwrócił się, początkowo niedowierzając i podejrzewając u siebie omamy słuchowe, ale sposób, w jaki Johanna wypowiedziała jego imię i nazwisko był aż za bardzo znajomy. Nawet nie przypuszczał, że wciąż pamięta brzmienie poszczególnych sylab. - Co do... - zaczął, ale nie skończył, bo dziewczyna rzuciła się, żeby go uściskać, powodując, że musiał skupić się na utrzymaniu równowagi, żeby nie zatoczyć sie do tyłu. Odwzajemnił odruchowo uścisk, podczas gdy informacja o obecności Johanny, docierała dopiero do jego mózgu. Nie widział jej od ośmiu miesięcy, a dokładniej od chwili, gdy oddział Jofferego i Rei odbił ich z kapitolińskiego więzienia. Później on trafił na misję w Kapitolu i Siódemce i jakoś stracili się z oczu. - Co ty tu robisz? - wydukał w końcu, odsuwając ją nieco od siebie i przyglądając jej się uważnie. Wspomnienia z ich znajomości nawiedziły go nagłą falą, ale natychmiast je uciszył - to nie był ten typ przeszłości, którą należało wyciągać na własnym ślubie. - Nie wiedziałem, że kręcisz się w pobliżu, wysłałbym Ci zaproszenie! Chociaż... chyba go nie potrzebowałaś - zauważył, uśmiechając się, tym razem dla odmiany szczerze.
|
| | | Wiek : 25 lat Zawód : myślę Przy sobie : kapsułka z wyciągiem z łykołaków, scyzoryk wielofunkcyjny
| Temat: Re: Sala bankietowa Nie Cze 02, 2013 7:46 pm | |
| Oczy, jego oczy były inne, często grały, okazywały różne uczucia, a on zawsze patrzył ludziom prosto w ich źrenice, przesyłał w nich głębię wszystkiego, co odczuwał: sprzeczności, które go otaczały, niekiedy współczucia, innym razem wyrzuty i irytację. Tyle razy spoglądał na kobiety, rozmawiał z nimi, wyuczył się być właściwy oraz perfekcyjny w tym, jak to robił. Oczarowywał, często się uśmiechał, ale sęk nie tkwił w mimice, a właśnie w oczach. To one były oknem od duszy człowieka, do jego wnętrza, zatem Odair był zmuszony, na ten jeden wieczór/tydzień/weekend zamienić się kogoś, kim nie jest, wydusić z siebie najpiękniejsze ze swoich obliczy, walczyć ze swoją własną naturą. Wariował, czasami wariował, wyklinał w myślach, ale na wierzchu pozostawał niezmiennie opanowany i ośmielony. Często sięgał po kieliszek, często palił, ale tylko wtedy, kiedy nikt nie spoglądał, starał się utrzymać opinię przykładnego partnera oraz kochanka. To były właśnie momenty, kiedy ze sobą walczył, walczył z ludźmi, ludzie tego nie widzieli – to były momenty podczas których przywoływał sobie przed oczy Annie. Była jego podporą, bo wiedział, że choć znajduje się wiele, wiele kilometrów od niego, to jest bezpieczna i nic jej nie grozi, że już niebawem przyjecie d Czwórki i ją zobaczy – i znowu się prawdziwie uśmiechnie, znowu będzie mógł być po prostu swój, nie czyiś, po prostu swój. Z czasem zaczynało mu się mieszać, powolutku, powolutku przestał odróżniać zabawę od życia, aż w końcu przeklęte koło zostało przerwane, on wypadł i… koniec. Od kilku miesięcy po prostu żył i czasem, naprawdę, czuł pewną pustkę i wrażenie, że coś jest nie tak. Tęsknota za dawnym? Nie, nigdy nie chciałby tam wrócić, aż w końcu doszedł do wniosku, że jest zwyczajnym idiotą, który zaczął grać w życie, który nie wie, kiedy przestać i ciągnie to dalej. A czas przestać, bo w końcu może odetchnąć. Ale jak już jest tak, jak jest to najtrudniejsze to zacząć żyć normalnie, porzucić urazy i smutki – i żyć. -Bo jest tego za wiele – zaczął i mimo wszystko próbował się uśmiechnąć, spojrzał na nią odwracając wzrok właśnie w momencie pocałunku, tak, urocza sceneria jak na takie rozmowy, niesamowita – Bo jest zbyt wiele złych wspomnień, wiele… może to po prostu we mnie tkwi problem – nie chciał nic więcej mówić prócz tego, że ją kocha, że jest świtem i zmrokiem, że jest słońcem które wschodzi i zachodzi, że nic więcej się dla niego nie liczy, ale prócz tego po prostu ją dotknął. W ramię. Delikatnie, jak zawsze zresztą, a ona go przytuliła. Dobrze, koniec tej popierdolonej strategii, koniec gry i gonienia swoich uczuć i wzajemnego zaświadczania, że tak jest – bo tak jest i będzie, przynajmniej dla niego. Zawsze. -Nie jestem silny – miał ochotę ostentacyjnie się zaśmiać, ale był zbyt podenerwowany, aby nie zabrzmiało to komicznie – To jest strach, po prostu. Też miewam koszmary, halucynacje, spoglądam na ludzi i widzę w nich wrogów, ale to nasza przypadłość. Tacy już jesteśmy. Ale mamy siebie – objął ją i przytulił jeszcze mocniej do swojej piersi, przyłożył policzek do jej włosów i zrozumiał, że jeśli zaraz nie przestanie, to oczy zwilgotnieją mu do końca i po prostu się rozpłacze. A on przynajmniej uważał to za żałosne. Nigdy w życiu. Nie przy ludziach. I dlatego odsunął się od niej i zamrugał ponownie się uśmiechając, choć z powodu natłoku myśli i uczuć sam nie wiedział, czy efekt był porządny. Nie panował nad sobą. -Przepraszam, to zły temat, nie powinienem był go w ogóle zaczynać, przepraszam, przepraszam.
|
| | | Wiek : 24 Zawód : fałszerka Znaki szczególne : wkurw
| Temat: Re: Sala bankietowa Nie Cze 02, 2013 7:52 pm | |
| Uśmiechy szczere, nieszczere, wymuszone i hamowane - wszystkie razem i osobno rozmywały się wobec absolutnej radości, która wypełzła na lico Jo. Napawała się tym uczuciem, tak jak napawała się widokiem praktycznie zapomnianym, a już na pewno zupełnie różnym od stanu, w jakim widziała Mike'a ostatnio. Tak, dopasowany garnitur i kontrolowane ufryzowanie nieco różniło się od prezencji odbitych z kapitolińskiego więzienia, przewleczonych przez szereg tortur czy dochodzących do siebie w Trzynastce osób. Johanna poczuła się tak dobrze, jakby cały niepokój - i ten permanentny, i cykliczny, senny czy poranny, związany ze spotkaniem z tajemniczą rudowłosą - był gorejącym żarem, a widok dawnego przyjaciela działa jak wysypany na węgielki piasek. Zagłuszający wszystko i wyścielający bezpieczną wreszcie, pozbawioną niebezpieczeństwa poparzenia drogę. - Aktualnie rozpiera mnie duma ze stanu absolutnego zaniemówienia w jaki cię wprowadziłam - uśmiechnęła się z zadowoleniem, wygładzając materiał sukienki. Czuła się jak obserwator meczu tenisa, w błyskawicznym tempie przemierzała dystans pomiędzy twarzą Reiven i Michaela, jakby nie mogła się nadziwić tej ślubnej kompilacji. Mimo, że oswajała się z myślą ich zaślubin już dobry tydzień (tak jakby ten czas coś znaczył), ten widok oszałamiał wciąż i na powrót. - Od Dominicka wiem, a... cóż, co do zaproszenia to chyba pamiętasz jak wiernie potrafiłam odwzorowywać to i tamto - mrugnęła porozumiewawczo, bawiąc się zapięciem zegarka, słabo imitującego złoto. - Moje umiejętności nie zanikają z czasem - dodała. Chwila ciszy. Wystarczająco długa i sugestywna. Nie mogła powstrzymać parsknięcia, gdy zorientowała się jak dwuznacznie to zabrzmiało. Odchrząknęła. Po chwili podniosła wzrok znów na twarz mężczyzny, poważniejąc automatycznie pod wpływem fali wspomnień z czasu, który sukcesywnie wypychała ze swojej świadomości. Nie, nie tego czasu przed przełomową datą Siedemdziesiątych Czwartych Igrzysk. To nie ten czas spędzał jej sen z powiek każdej nocy. - Żałuję, że nie widzieliśmy się gdzieś w międzyczasie - przyznała opanowanym, pozbawionym już dzikiego entuzjazmu głosem. |
| | | Wiek : 27 Zawód : ZABÓJCA NA USŁUGACH COIN Przy sobie : Aparat fotograficzny, nóż, komórka.
| Temat: Re: Sala bankietowa Nie Cze 02, 2013 8:25 pm | |
| Wspomnienia to dziwne zjawisko. Blakną z czasem, uchodzą w najdalsze zakamarki pamięci i zdawałoby się, że zniknęły na dobre - ale wystarczy impuls, nieistotny detal, żeby wypłynęły z powrotem na powierzchnię, z taką samą siłą, jaką miały bezpośrednio po wywołujących je wydarzeniach. Brzmienie znajomego głosu i bam, człowiek przenosi się w czasie, a jego głowę wypełniają obrazy, których istnienia zdawałoby się od dłuższego czasu nie był nawet świadom. - Zawsze lubiłaś zaskakiwać - powiedziałem nieprzytomnie, bo choć ciałem wciąż znajdowałem się na sali bankietowej, moje myśli odleciały kilka lat wstecz. I to nie było tak, że spotkałem starą miłość - nasze relacje, mimo, że intensywne, zdawały mi się absolutnie czyste i, co ważniejsze, należące do przeszłości. Po prostu istniał typ znajomości, którego się nie zapominało. Nawet jeśli próbowało się sobie wmówić, że nie łączyły się z nim żadne emocje. Mój mózg nie potrzebował wiele czasu, żeby załapać aluzję dziewczyny. Mimowolnie poczułem, jak na policzki wpełza mi dziwne gorąco i odruchowo zerknąłem na Reiven, zastanawiając się, czy zdaje sobie sprawę, jak to dla nas zabrzmiało - ale nie, nie było takiej opcji. Co prawda wydawało mi się, że nie mamy przed sobą tajemnic, ale ta sprawa nigdy jakoś nie wypłynęła w trakcie rozmowy i na pewno nie miałem zamiaru wyciągać jej teraz. Zwłaszcza, że moja wyobraźnia zaczęła podsuwać mi niepokojące obrazy. Słysząc ostatnie zdanie, uśmiechnąłem się lekko. Też żałowałem. Jo była jedną z niewielu osób, w obecności których czułem się całkowicie swobodnie. Czy to ze względu na nieskażone relacje między nami, czy z jakichś innych przyczyn. Uwielbiałem jej towarzystwo, bo nawet jeśli wiedziała o moich problemach czy słabościach, nie czuła potrzeby wydzierania ich na światło dziennie i rozpracowywania po kawałku. - Ja też - odpowiedziałem zwyczajnie, wiedząc, że nie ma sensu wygłaszać jakichś poważniejszych zapewnień. - Ale cieszę się, że jednak przyszłaś - dodałem po chwili. Jednocześnie splotłem swoje palce z palcami Reiven, dając jej do zrozumienia, że nie zapomniałem o jej obecności. Zastanawiałem się, czy powinienem je sobie przedstawić, ale przecież już się spotkały - nawet jeśli było to spotkanie krótkie i pobieżne.
|
| | | Wiek : 19 Zawód : Prywatny ochroniarz Przy sobie : Komórka, nóż ceramiczny, dowód tożsamości, klucze do mieszkania Obrażenia : Implant w prawej nodze, częściowa amnezja - obrażenie trwałe.
| Temat: Re: Sala bankietowa Nie Cze 02, 2013 8:54 pm | |
| - Ładnie to brzmi. - uśmiechnęła się. Miała oczywiście na myśli sformułowanie "Pani Levittoux". Żałowała jednak, ze Michael nie dał się skusić. Obyłoby się bez limuzyny. Rei potrafiłaby ich wyprowadzić z miasta szybciej piechotą, niż samochodem. Tu skręcić, tu przejść tunelami, w górę, w dół i już się było gdzieś za miastem, z dala od kłopotów. Mieli do tego prawo chyba? Do małej podróży poślubnej. Zaczęło się żonglowanie, z rąk do rąk, z objęć do objęć. Rei raz po raz mocniej ściskała dłoń Michaela. Narastał w niej niepojęty niepokój, że gdyby ktoś ich teraz rozdzielił, to już się nie odnajdą. Wracała paranoja. Wzrokiem przeczesywała tłum w poszukiwaniu Coin, albo kogoś z jej ludzi. Alternatywą było poszukiwanie Jofferego, bo jego widok ją uspokajał. Wiedząc, że są tu w trójkę, ona Mike i Joff, była spokojniejsza. A jednak... Lęki wciąż wracały. Nie wierzyła, po prostu nie mogła uwierzyć, że Coin dałaby im dziś spokój. Musiałaby jakoś pokazać kto tu rządzi i kto ma decydujący głos. W każdej chwili Rei spodziewała się przybycia kuriera z jakimś rozkazem "na teraz". Gdy Michael odciągnął ją na bok tylko niezdarnie wzruszyła ramionami. - Chyba jesteśmy dość popularni.... Może jednak się stąd... - nie zdążyła dokończyć. Ktoś jej przerwał. Johanna Mason. To było dziwne... do Michaela zwracała się jakby się znalu od zawsze, a do Rei tak strasznie oficjalnie. Blondynka skinęła jej głową - Johanna. Z każdą kolejną chwilą robiło się coraz bardziej niezręcznie. Rei miała wrażenie, że rozmowa Mike'a z brunetką jest pełna jakichś tylko im znanych aluzji i żarcików. Sama poczuła się jak piąte koło u wozu, jak coś zbędnego. Uśmiechała się, ale bez przekonania, ot taka dobra mina do złej gry. Wolała już być obściskiwana przez wszystkich gości niż być poza rozmową którą przeprowadzał jej własny mąż z obcą kobietą. Chyba nie jesteś zazdrosna? zapytała siebie w myślach. Odpowiedź jednak była twierdząca. To nie było coś wielkiego, raczej ledwie zauważalne ukłucie, ale jednak zazdrość. I Rei nawet nie wiedziała skąd się to wzięło. Nie pomogło to, że Michael ścisnął mocniej jej dłoń. Spojrzała na ich palce splecione ze sobą... - Pójdę się napić wody. - spojrzała na Michaela. O dziwo jej głos brzmiał pewniej, niż się spodziewała. Dwa lata udawania na przyjęciach, że się dobrze bawi, dawały teraz efekt. Była lepszą aktorką niż myślała. - Cieszę się, że przyszłaś Johanno. - nawet kłamstwo brzmiało wiarygodnie. Reiven wsunęła swoją dłoń z dłoni Michaela i cmoknęła go w policzek. Czy chciała pokazać Johannie, że teraz jest jej? Może trochę. A może to był zwykły buziak. Kto to wie? Ledwo oddaliła się od Michaela a już kolejni goście ją otoczyli składając życzenia i gratulacje. Musiała uśmiechać się, choć miała ochotę na chwilę samotności. |
| | | Wiek : 24 Zawód : fałszerka Znaki szczególne : wkurw
| Temat: Re: Sala bankietowa Nie Cze 02, 2013 9:28 pm | |
| Ciężko stwierdzić skąd ten zryw zagnieżdżonego głęboko smutku. Nie "głęboko" dlatego, że Jo należy do niesamowicie radosnych osób czy coś w ten, zupełnie nie pasujący deseń. Raczej "głęboko" bo sama się o to postarała... a może to Dominic na nią tak wpływał. Z reguły preferowała zastępować owo uczucie czymś gwałtowniejszym, żywszym, dodając szczyptę adrenaliny dzięki czemu przeobrażało się w gniew czy ujmując trochę kształtu, co w rezultacie dawało gburowatość. Taką zwyczajną i... dużo łatwiejszą do poskromienia niż s m u t e k. Po co, skąd i dlaczego? To ukłucie wyewoluowało w tej konkretnej chwili i to prosto z radości, jaką dawał jej widok starego przyjaciela! To nie tędy droga, Johanno Mason. To zupełne sprzeczności i nieprzewidziana transformacja. Nieprzewidziana i niepożądana jak druzgocące obrazy i wspomnienia z podziemi Pałacu Sprawiedliwości, które wypłynęły na wierzch jej myśli. Podjęła wewnętrzną walkę stłamszenia tego niemiłego intruza w zarodku. Będzie czas, w którym porozmawia z Michaelem o tym wszystkim. Te rozterki wewnętrzne trwały chwilę. Jo nie obawiała się, że odbiły się wyraźnie na jej twarzy, prawdopodobnie nawet spojrzenie pozostało niewzruszone. Potrafiła rozgraniczyć te dwa światy a tego konkretnego dnia owa granica musiała być wyjątkowo stabilna. Stara zażyłość i entuzjazm powitania, tak programowy w takich przypadkach jednak nie spodobał się Reiven. Zauważalnie. Mimo, że Jo nie wymagała chwili prywaty z Michaelem, Rei wycofała się. Mason jęknęła pod nosem. - Sory Mike. Naprawdę. Pewnie mogłam się powstrzymać i nie paplać, nie? - szukała potwierdzenia w oczach, odprowadzających pannę młodą. Właściwie nie musiała pytać. Doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że niewybredne żarty i zbyteczna śmiałość jest w pewnych sytuacjach i dla pewnych osób... hmm, nieakceptowalna. Definitywnie i ostatecznie. - Przeproszę ją, obiecuję - chochliczy błysk w oku mógł niepokoić aczkolwiek Johanna dobre intencje miała. - Wiesz, Mike, nie chcę cię tu trzymać w kleszczach zachwytu spotkaniem, jeszcze nie zaczęło się porządnie wesele a ty pewnie już jesteś wyściskany bardziej niż małe kociątka przez stado dzieciaków, ale chyba zgodzisz się, że teraz, jak już wiesz, że się tutaj kręcę a ja widzę, jak nieziemsko wyglądasz w garniturze... że będziemy się widywać? Naprawdę musimy porozmawiać - pokiwała skwapliwie głową, krzyżując nogi w kostkach i oczekując li i jedynie absolutnie twierdzącej odpowiedzi. Prawda jest, że tylko tego w tej chwili potrzebowała - później wypuści go z powrotem do świeżo upieczonej żony, a sama znajdzie sobie jakieś przyjemne towarzystwo. Zbiorowość rzeczownika nieprzypadkowa. |
| | | Wiek : 27 Zawód : ZABÓJCA NA USŁUGACH COIN Przy sobie : Aparat fotograficzny, nóż, komórka.
| Temat: Re: Sala bankietowa Pon Cze 03, 2013 9:47 am | |
| Wybacz, że dopiero teraz - utonęłam w morzu rozpaczy nad ilością projektów, które muszę oddać na wczoraj.
Odprowadziłem wzrokiem Rei, chociaż ten nasz wspólny spacer do najdłuższych nie należał - zaledwie pół metra dalej dziewczynę pochłonął tłum rozentuzjazmowanych gości, który to entuzjazm nie wynikał już tylko z radości wywołanej szczęściem młodej pary, ale też stanem pewnego... upojenia. Miałem ochotę zaprotestować, złapać ją za rękę, ale z pewnością powiedziałaby mi tylko, że wszystko w porządku i że najzwyczajniej w świecie chce się napić wody. Odwróciłem się więc do Jo, czując w żołądku jakiś nieprzyjemny ucisk, który mógł być ukłuciem wyrzutów sumienia. Mógł być. Ciężko było to stwierdzić w wirze emocji, jakie mi dzisiaj towarzyszyły. - Nie przejmuj się tym - powiedziałem, łapiąc z tacy jakiegoś przechodzącego obok kelnera szklankę z przejrzystym płynem. Chyba powinienem uważać na to, co piję, biorąc pod uwagę fakt, że na czele sporej listy osób, które chętnie wysłałyby mnie na tamtą stronę, stoi nie kto inny, jak sama Alma Coin. Ale właściwie - miałem to gdzieś. Pani prezydent znajdowała się obecnie na tej pozycji, na której wystarczyło pstryknąć palcem, by pozbyć się problemów. Dowodem na to była sama moja tutaj obecność, bo gdyby nie ona i jej potrzeba pilnowania, czy nie kombinuję, wciąż mieszkalibyśmy z Reiven w jej domu w Jedynce. - Jesteśmy oboje trochę zdenerwowani. Nie tylko faktem zmiany stanu cywilnego - mruknąłem, mając oczywiście na myśli dziwnie napiętą otoczkę wesela. Nie dało się jej zignorować - za dużo ostatnio napatrzyliśmy się na wybuchy i wystrzały. Słysząc kolejne słowa Jo, zmarszczyłem brwi i przyjrzałem jej się uważniej. Odnosiłem wrażenie, że jej wizyta na weselu nie miała na celu jedynie odnowienia starych kontaktów, ale znałem ją na tyle dobrze, że wiedziałem, że nie ma sensu o to pytać. Tak czy inaczej, na jej pytanie istniała tylko jedna logiczna odpowiedź. Kiwnąłem głową. - Wiesz, że nie musisz mnie pytać o takie rzeczy - powiedziałem, nadal nieco zaniepokojony jej jakby lekko przygaszoną postawą. Miałem ochotę zapytać, czy coś jest nie tak, ale nie byłem aż takim idiotą, żeby wyciągać z niej cokolwiek, o ile sama nie chciała mi tego powiedzieć.
|
| | | Wiek : 24 Zawód : fałszerka Znaki szczególne : wkurw
| Temat: Re: Sala bankietowa Pon Cze 03, 2013 10:43 am | |
| Wpatrując się w Michaela, tocząc tę pobieżną, pozornie nie bardzo treściwą rozmowę, Johanna czuła jak poddaje się coraz częstszym, silniejszym przypływom myśli, koncepcji, możliwości. Minęło kilka miesięcy, Johanna jednak czuła się jak podczas spotkania po latach. A wyrwa w pamięci, dotycząca właśnie tego okresu, nagle ożywiona została i zapragnęła być uzupełniona. Tak, te kilka minut z Mikiem nie odbiło się echem wśród głębszych korytarzy świadomości, dając tylko bardzo powierzchowną uciechę, o nie. Bo widok zarówno Michaela jak i Reiven to myśli o początkach rebelii, o walce dystryktów i, co dla samej Mason było jedną z istotniejszych kwestii, misją w Siódemce. Która podejmowana była w takim momencie, który Jo spędzała na szpitalnym łóżku w Trzynastce, a kiedy wszyscy odbici z Kapitolu więźniowie byli już zdolni do działania, kiedy Rei, Mike, trybuci z Czwórki... oni wszyscy walczyli być może kilka metrów od jej własnego domu, Johanna wciąż nie była w stanie samodzielnie dotrzeć do ubikacji i się wysikać. Jasne, że jesteście zdenerwowani. Jo uśmiechnęła się krzepiąco, zaciskając szybko dłoń na ramieniu Michaela z krótkim impulsem zrozumienia. Sama jeszcze kwadrans temu dywagowała na tarasie nad prawdopodobnym procentem nieproszonych tutaj gości. - No tak, demonstracja własnych upodobań nawet w takich kwestiach jak miłość, nieco nie jest drogiej Almie na rękę - wymamrotała nieomal bezgłośnie, doceniając gwar panujący wokół. - Cóż, ty i Rei razem to... to naprawdę wybitna drwina w stosunku do niej. Jestem dumna, Michael - powoli skinęła głową, rzucając mu pełne uznania spojrzenie. Wiadomo, idiotką nie była i rozumiała jak daleka przyczyna owych zaślubin jest od potrzeby zagrania na nosie pani prezydent, ale, cóż, to Johanna. Uwielbia dopatrywać się tych mniej szlachetnych intencji, zwłaszcza gdy godzą w najczulszy punkt powszechnie uznanego wroga. Wytrącając mu z ręki odrobinę kontroli. - Masz rację. To było głupie pytanie i dla dobra oceny mojej osoby w twoich oczach uznajmy, że to efekt uboczny ogólnego zaskoczenia tym wszystkim - zaproponowała żartobliwie, po czym zamilkła na chwilę. Życzliwa chęć zachowania konwencji wesela i spełnienia wymogów prawidłowej, zwyczajnej organizacji walczyła w niej z potrzebą zadania kilku cisnących się na usta pytań. Mimo iż Jo to osoba niecierpliwa i często nie trafiająca z odpowiednim słowem w odpowiednie okoliczności - powstrzymała się. Być może miała na to wpływ świadomość, że kręcący się wokół ludzie od kilku minut nie zmieniają swojego położenia w większym stopniu i prawdopodobnie mają nadzieję dorwać się do Młodych jeszcze w tym tygodniu. Czując że nie jest w stanie prowadzić banalnej konwersacji z koniecznością omijania istotnych dla niej tematów, sama zaopatrzyła się w kieliszek, chcąc napić się z Panem Młodym jeszcze zanim nie odda go w kolejne troskliwe ręce. - Za umiejętność pokrzyżowania planów z klasą, Mike - uniosła kieliszek, zachowując poważny acz pełen aprobaty wyraz twarzy. Upiła dwa porządne łyki, powoli czując ciepło, spowodowane winem. Uśmiechnęła się jeszcze raz, wycofując powoli i uważnym spojrzeniem przesyłając obietnicę rychłego skontaktowania. - A teraz pozwolisz, że rozejrzę się i ocenię, jak współpracuje to towarzystwo z nielichym alkoholem i moim niewybrednym gustem.
/Jo odchodzi od Mike'a i gdzieś tam w tłum się wkomponowuje |
| | | Wiek : 18 Zawód : Doradca ds. technologii Obrażenia : Brak
| Temat: Re: Sala bankietowa Pon Cze 03, 2013 2:39 pm | |
| Gdy Joff rozpoczyna ceremonię, nie mogę powstrzymać uśmiechu. Spodziewałam się jego tradycyjnego, kwiecistego stylu i specyficznego poczucia humoru, i mogę uczciwie rzec, że nie zawiódł moich oczekiwań. Zapewne rozwlekłe dywagacje na temat płatków śniegu musiały wywołać zdziwienie u większości zaproszonych gości, jednak domyślałam się, że słowa te stanowią jedynie preludium do właściwego tematu. Przysięga nie jest specjalnie wyrafinowana, jednakże słowa płyną z głębi serca, a to liczy się najbardziej. Nie zwykłam była płakać na ślubach, nawet podczas tak romantycznych momentów, ale muszę uczciwie przyznać, że to jedna z piękniejszych chwil, jakich miałam szansę być świadkiem. Słowa pełne miłości, wpatrzeni w siebie nowożeńcy... Cały nastrój jednak prysł w mgnieniu oka, gdy Sigyn po wypowiedzeniu przez młodą parę wiążących słów, odpowiedziała na moje wcześniejsze pytanie. Przysłuchuję się jej słowom z wyrazem niemego przerażenia w oczach. Nie usiłuję zgrywać świętej, bo sama zabiłam dwójkę ludzi, jednak do tej pory nie potrafię o tym głośno mówić. Mimo że właściwie zasługiwali na swój los (no dobra, przynajmniej jeden z nich zasługiwał), wciąż ogarniają mnie wyrzuty sumienia. Przypominam sobie Cynthę, czternastolatkę zabitą przeze mnie jeszcze zanim zdążyła zejść z tarczy. Próbuję znaleźć usprawiedliwienie - dałam jej szybką, krótką śmierć zamiast tortur, które z pewnością zafundowałaby jej Cypriane, jednak to nie pomaga. Dawna Chan nie przejmowałaby się czymś tak trywialnym jak pozbawienie kogoś życia. Ale dawna Chan coraz bardziej odchodziła w niepamięć, wyparta przez strumień budzącej się we mnie wrażliwości. Teraz istniała tylko Chan, która mimo wszystko żałowała błędów przeszłości, nawet jeśli błędami właściwie nie były. Cóż, nie ma to jak urocze rozmyślania na temat śmierci podczas czyjegoś ślubu, nieprawdaż? Z rezygnacją obserwuję, jak Sigyn się oddala, chociaż właściwie w obecnej chwili przyjmuję to z niejaką ulgą. Nie pora na takie tematy, nie teraz. Obiecuję sobie jednak, że porozmawiam z nią po ślubie, zwłaszcza że w tym momencie podszedł do niej nieznany mi mężczyzna. A skoro już o nich mowa - gdzie jest mój mąż? Rozglądam się po sali, robiąc nieco skwaszoną minę, gdy okazuje się, że wyżej wymieniony osobnik najprawdopodobniej jeszcze nie przybył na uroczystość. Ech... Ta praca go kiedyś wykończy. Uznaję, że najwyższy czas złożyć życzenia młodej parze i zaczynam zmierzać w stronę miejsca, gdzie zostawiłam prezenty. Po drodze natykam się jednak na Faith. Pomimo że nie łączą nas bliższe relacje, ze względów grzecznościowych witam się z dziewczyną. - Hej, Faith! - uśmiecham się do dziewczyny - Śliczna sukienka! - rzucam uprzejmie. Pomimo całego uroku osobistego i dobroci Faith zdecydowanie wolałam, gdy Sam był z Dominikiem. Nawet jeśli nie można było tego nazwać związkiem. Możecie nazwać to uprzedzeniem czy czymkolwiek chcecie, jednak miłość Sama i Faith niezbyt mnie przekonuje. Oczywiście nie mam nic do dziewczyny - w zasadzie mogę stwierdzić, że ją lubię, poza tym Sam wydaje się naprawdę szczęśliwy, no ale... Po krótkiej wymianie uprzejmości biorę zapakowane prezenty i ze szczerym uśmiechem podchodzę do młodej pary, by powinszować im na nowej drodze życia. Mam nadzieję, że spodoba im się to, co kupiłam. Dla Rei wybrałam elegancki zestaw noży do rzucania, by wciąż mogła doskonalić swe umiejętności, natomiast Michaelowi zamierzam podarować kosz kaw. Nic wyrafinowanego, jednak uważam że prezenty dostosowane do upodobań młodych bardziej przypadną im do gustu niż piętnasty zestaw pozłacanych garnków. Podchodzę do Reiven i przytulam ją mocno, potem nieco lżej obejmuję Michaela, z którym też zdążyłam się zbliżyć przez ostatnie miesiące. - Powiem szczerze: nigdy nie byłam dobra w składaniu życzeń i nawet nie mam pojęcia, czego mogłabym Wam powinszować. Nie życzę Wam pieniędzy, bo one podobno szczęścia nie dają. Szczęścia chyba nie trzeba Wam życzyć, bo to już macie, dzięki swej miłości. Tej też Wam nie życzę, bo toniecie w jej dostatku. Chyba jedyne czego mogę Wam życzyć, to trwałości, tego abyście za 50 lat usiedli ze swoimi wnukami i opowiedzieli im o dniu, w którym rozpoczął się najpiękniejszy czas w Waszym życiu - dniu Waszego ślubu. I... - dodaję po chwili z wahaniem - niech los zawsze Wam sprzyja. |
| | | Wiek : 19 Zawód : Kelner w 'Well-born' i student Przy sobie : medalik z ampułką cyjanku, zapalniczka, broń palna, zezwolenie na posiadanie broni, paczka papierosów, nóż ceramiczny Znaki szczególne : piegipiegipiegi Obrażenia : Złamane serce i nadszarpnięte zaufanie
| Temat: Re: Sala bankietowa Pon Cze 03, 2013 4:20 pm | |
| Już po paru pierwszych słowach zarówno przemowy Joffa, jak i przysięg jestem całkowicie pewien, że ślub – a konkretnie ten ślub – nie jest dobrym miejscem do świeżego startu. Staram się nie myśleć o wszystkim co zdarzyło się w tym miejscu, ani o tym, co mogłoby się zdarzyć. Nie patrzeć na wszechobecne dookoła pary. A co najważniejsze, nie rozdrabniać się nad słowami młodych, nie przywiązywać większej wagi do ich gestów ani spojrzeń. I dopiero wtedy uświadamiam sobie, że łatwo nie będzie, ale jestem gotowy się tego podjąć. Co innego właściwie mi zostało? Trochę ironicznie, ale aż samo ciśnie mi się na usta "A więc tak to wygląda, ta cała miłość, o którą wszyscy robią tyle szumu.” Kiedy obserwuję kolejne przepełnione uczuciem spojrzenie. Nadal też dźwięczą mi w uszach słowa Jofferego. Z początku nie pozornie zaczynająca się przemowa utwierdziła mnie w przekonaniu, że nic co mówi ten facet nie jest przypadkowe. Tak samo jak fakt, że nawet jeżeli coś z początku nie wygląda obiecująco, jeżeli on przyłoży do tego swoją rękę, wszyscy możemy być pewni o dobry koniec sprawy. Tak było z rebelią na arenie, podczas wojny, i dzisiaj. Na pewno gdyby wiedział o wszystkim co we mnie siedzi powiedział by po prostu ‘Weź się w garść!”. Oczywiście z jakimś ironicznym docinkiem, jednak z dobrymi intencjami. I pomimo, że słowa te nie padły naprawdę, wiem, że muszę się do nich zastosować. Jednak i tak mam ochotę krzyknąć ‘Gdzie do cholery jest mój płatek?!’, z drugiej strony bliski zrezygnowania z poszukiwań. Albo przynajmniej zaprzestania na jakiś czas. W każdym razie, jakby nie było – czas się ogarnąć. Tak więc kiedy tylko oficjalna część ceremonii dobiega końca, rozglądam się za miejscem, które mogłoby mi w tym pomóc. Względnie. Barek, kelner, cokolwiek. Szukam też wzrokiem Channy, bo przez jej wybuch entuzjazmu na widok stare znajomej zdążyliśmy zamienić jedynie parę słów, a mogę się założyć, że przez ten czas nazbierało się o wiele więcej rzeczy do powiedzenia. Jednak nadal jest oblegana przez kółko wzajemnej adoracji, więc raczej spasuję. Nic tutaj po mnie, czas znaleźć sobie inną ‘ofiarę’. Prawie niezauważalnie, sam do siebie wzruszam ramionami jakby w ocenie całej sytuacji i odwracam się na pięcie – omal nie wpadając na stojącego parę kroków za mną faceta. Wygląda jak spod żelazka, na dodatek w drogim garniturze i z idealnie przyciętymi włosami. Czyżby jego działalność, aż tak mu służyła? Tfu, przynosiła takie zyski. Tak, oczywiście. Cóż, nasłuchałem się zdecydowanie zbyt dużo plotek, żeby mieć jeszcze jakieś wątpliwości co do tego, czym się trudni ostatnimi czasy. A przesadnie opalona kobieta trzymająca go pod ramię? Jego ‘podopieczna’? Nie wygląda na nikogo innego. - Cato Hadley, z eskortą. – uśmiecham się szelmowsko. – Żywy i trzymający się lepiej niż kiedykolwiek. Jaki jest twój sekret, hm? Activia, yoga, herbatki przeczyszczające? – zaraz jednak klepię go przyjacielsko w ramię. Nie jesteśmy przyjaciółmi. Ale pogadać nie zaszkodzi, nie? – Wódeczki? Tfu, szampana? Na koszt młodej pary. I za ich zdrowie oczywiście, chyba nie odmówisz? |
| | | Wiek : 25 lat Zawód : myślę Przy sobie : kapsułka z wyciągiem z łykołaków, scyzoryk wielofunkcyjny
| Temat: Re: Sala bankietowa Pon Cze 03, 2013 5:41 pm | |
| Tak, ślub nie był miejscem, gdzie powinno się przechodzić życiowe rozkminy, rozmawiać na samolubne i własne tematy, a po prostu świętować czyjeś szczęście. Będzie czas na szukanie swojego i być może kiedyś ta dwójka w końcu go odnajdzie i będzie mogła spokojnie spojrzeć sobie w oczy i powiedzieć "kocham cię". Bez wyrzutów, wewnętrznych i niewypowiedzianych, bez bólu oraz udręki, która towarzyszyła każdej chwili spędzonej z tą dziewczyną. Była najcudowniejsza, najpiękniejsza, nawet bez śnieżnobiałej sukni, z rozwianą czupryną, nieułożoną, bez makijażu - była piękna taka, jaka stała. Zawsze i wszędzie. Dla niego, bo była wszystkim - dla niego. I nic tego nie zmieni, choćby jego serce krajało się na jej widok, zawsze będzie tą jedyną, której mógłby je oddać. -Dobrze, nie myślmy już o tym, porozmawiamy potem, prawda? - spytał dalej się uśmiechając i próbując jakoś naprawić atmosferę między nimi, zbudować nić porozumienia, która na chwilę się urwała, wywołać na jej twarzy uśmiech, jeszcze szerszy niż dotychczas. Bo lubił patrzeć jak się śmieje, jak jej oczy się śmieją, cała twarz. Ale i tak się czuł nieswojo, źle i po prostu tak, jakby wszystko co między nimi zaistniało było jego winą. Dlatego obrócił się dyskretnie, żeby znaleźć jakiś inny punkt zaczepienia uznając, że tak będzie lepiej, najlepiej... I zobaczył Reiven, prawie, że wolną, bo wciąż otaczali ją to znani dziewczynie, to obcy ludzie. Co chwila ktoś podchodził, życzył wiele szczęścia, radował się jej świętem, a potem odchodził. To znaczy... chciał uciec, znaleźć jakąś drogę ujścia i pomyślał też, że wypadałoby powiedzieć przyjaciółce kilka słów, które być może poprawiłyby jej humor, bo minę miała nietęgą. Tak, czyżby się coś stało? I gdzie jest Michael? Tak, chwilę potem Finnick znalazł odpowiedź stojący niedaleko. Johanna. Czyli ta, która umiała wprowadzić w zakłopotanie, zawstydzić niejednego osobnika lub nawet pokłócić parę młodą. Ale Odair wątpił, by ktokolwiek był w stanie zakłócić szczęście tych dwojga. To na pewno tylko swobodna rozmowa, zwykła i przewidywalna. -Zaraz wracam - rzucił w kierunku Annie, spojrzał na nią ostatni raz, bardzo szybko i przelotnie, i zniknął w tłumie, najszybciej jak mógł, tak, że chwilę potem stał już przed panienką Ruen z leciutkim uśmiechem - Piękny dzień, piękna panna młody i... - urwał na moment, a jego uśmiech się poszerzył, puścił jej oczko dokańczając - uroczy pan młody. I chyba pozostaje mi życzyć wam szczęścia, tylko tyle mogę zrobić. |
| | | Wiek : 19 Zawód : Prywatny ochroniarz Przy sobie : Komórka, nóż ceramiczny, dowód tożsamości, klucze do mieszkania Obrażenia : Implant w prawej nodze, częściowa amnezja - obrażenie trwałe.
| Temat: Re: Sala bankietowa Pon Cze 03, 2013 6:01 pm | |
| Chyba miała na sobie odciski palców już wszystkich zgromadzonych. Czuła się wyściskana jak cytryna i marzyła o wyjściu gdzieś na powietrze. Nie miała żalu do gości, że tak ją ściskają, bo to było miłe i znaczyło, że cieszą się razem z nią. Tylko kilka chwil mogła poświęcić każdemu z gości, bo zaraz ktoś inny ją porywał i w końcu przestała rozpoznawać twarze. Udało jej się jednak dotrzeć do stolika i nalać sobie szklankę wody. Nie piła alkoholu. Bała się, że antidotum na serum będzie wtedy źle działać. Poza tym nigdy wcześniej też nie piła, tylko wtedy gdy była na serum. Rei przybliżyła szklankę do ust i niemal na raz wypiła całą jej zawartość. Nie przypuszczała, że aż tak jest spragniona. Już miała wracać do bycia przytulanką kiedy zjawił się przy niej Finnick. W sumie to nawet nie do końca go słuchała. Wiedziała co mówił, ale ważniejsze było to, że tu był. Rei najzwyczajniej w świecie przytuliła się do przyjaciela. Nigdy nie przestał być dla niej ważny. Wciąż miała wyrzuty sumienia na wspomnienie pocałunku w Trzynastym Dystrykcie, pocałunku który zbiegł się w czasie z ogłoszeniem, że Igrzyska będą kontynuowane i, że jedną z osób które miały wziąć w nich udział była Annie. Pocałunek i wyznanie uczucia, które w sumie nie miało szans wykiełkować. Potem, już po uratowaniu Annie i reszty Rei unikała Finnicka. Gdy wróciła do Trzynastki bo tym jak "zdradziła" też nie rozmawiali za wiele. Poza tym wtedy już był Michael, który stał się osią życia Rei. Niemniej jednak Ruen nigdy nie przestała uważać Finnicka za przyjaciela. Dlatego teraz nie mogła się powstrzymać, przed przytuleniem się do niego. - Dzięki. Cieszę się, że tu jesteś. - wymamrotała puszczając go - Mam nadzieję, że niedługo będziemy wznosić toast za Ciebie i Annie. - uśmiechnęła się. |
| | | Wiek : 25 lat Zawód : myślę Przy sobie : kapsułka z wyciągiem z łykołaków, scyzoryk wielofunkcyjny
| Temat: Re: Sala bankietowa Pon Cze 03, 2013 6:24 pm | |
| Tak, to zdecydowanie było męczące. Dlatego Finnick uważał, że Reiven popełniła znaczący błąd, jedne chyba z najgorszych tego dnia (ale wciąż mikry w porównaniu do święta, które obchodziła) – po prostu zaprosiła każdego, kto chciał się pojawić. Zatem wszelka prasa, jacykolwiek szpiedzy Coin czy inne osobistości, które raczej nie byłyby tutaj mile widziane, po prostu przylazły i jak cała reszta, bawiły się całkiem dobrze. Może inaczej, po prostu tu były i karmiły się czymś, co im nie przysługiwało. Tak, jaki Odair miał w ogóle jakiekolwiek prawo tutaj być, w ogóle… jakby chciał tutaj być, bo Reiven była dla niego ważna, chciał uczestniczyć tym wydarzeniu, ale tłumy ludzi przytłaczały go i jeśli kiedyś lubił brylować, to obecnie po prostu się wypalił i wolał trzymać na uboczu i takie rzeczy świętować wieczorem przy kieliszku wina. Ale chciał jej zrobić po prostu tą przyjemność i sam nie wiedział, że aż tak bardzo się ucieszy na jego widok. -W istocie, ja też się cieszę, że jestem, bo… - zmarszczył brwi i miał powiedzieć, że „warto było zobaczyć się szczęśliwą i zakochaną”, ale usłyszał kolejne słowa, które natomiast wzbudziły w nim pewien niepokój. Ah tak, czyli takie były oczekiwania ludzi, on i Annie, małżeństwem. Kochał ją, oczywiście, była fundamentem jego życia i kimś, bez kogo straciłoby ono jakąkolwiek wartość. Istniała w nim od zawsze, od pierwszych lat życia – najpierw jako przyjaciółka, potem podpora w trudnych chwilach, następnie po prostu Annie, którą kochał. Szalona Annie. -Niektóre sprawy są bardziej skomplikowane, niż wyglądają – stwierdził w końcu głosem, który nie należał do najszczęśliwszych, a jego uścisk zmalał i Finnick puścił dziewczynę z lekkim żalem wymalowanym na twarzy i wzrokiem utkwionym w niewidzialnym punkcie nad głową Reiven – Czasami jesteśmy zbyt szczęśliwi, aby dostrzec niektóre problemy, a one potem wychodzą na wierzch… w najmniej odpowiednich momentach. Po prostu… jest gorzej, choć powinno być lepiej – na tym skończył jakiekolwiek zwierzenia i dał to do zrozumienia po prostu uśmiechając się ponownie i zerkając wymownie w stronę gawędzącej pary: Johanny i Michaela – Dziwne uczucie widząc swojego ledwo upieczonego męża plączącego się w aluzjach z Johanną. I zapewne bolesne, bo jest niezłą sztuką – chyba specjalnie podkreślił ostatnie zdanie marszcząc przy tym brwi w ten sposób, jakby skupiał się na postaci mentorki. Miał tylko nadzieję, że Reiven nie uzna tego, że swoistą prowokację i po prostu zrozumie subtelny lub bardziej dosadny żart, a zresztą… -Nie mieliśmy okazji porozmawiać, tak poważnie, na tematy, na które być może powinniśmy. Oczywiście chodziło mu o czas spędzony w Kapitolu od momentu końca rebelii, choć rezultaty widział teraz. No tak, życie ludzi ciągle brnie naprzód, a on stoi w miejscu i żyje przeszłością. |
| | | Wiek : 19 Zawód : Prywatny ochroniarz Przy sobie : Komórka, nóż ceramiczny, dowód tożsamości, klucze do mieszkania Obrażenia : Implant w prawej nodze, częściowa amnezja - obrażenie trwałe.
| Temat: Re: Sala bankietowa Pon Cze 03, 2013 6:49 pm | |
| Rei chciała spędzić ten czas z przyjaciółmi. Na początku zaczęła robić listę, ale z każdym dniem była coraz dłuższa, bo do przyjaciół dołączyli dawni towarzysze broni, byli trybuci, ludzie których wypadało zaprosić. W końcu zrezygnowała więc z pomysłu listy i zaprosiła każdego, kto chciał tu być, starając się zapewnić tyle jedzenia i miejsc siedzących by dla każdego starczyło. Wiedziała, że jest tłoczno i kto wie kto tak na prawdę tu przyszedł i co nim kierowało. Ale grunt, że byli też tu przyjaciele.. Chwyciła Finnicka za dłoń. - Możesz mi wierzyć, że choć czasem coś wydaje się beznadziejne, to takie nie jest. Jeśli myślisz, że mój związek z Michaelem jest prosty, to się bardzo mylisz. - starała się jakoś pocieszyć Finnicka. Przecież kochali się z Annie i Rei nie była w stanie zrozumieć, że mogliby nie być razem. - Jakby było łatwo, to by się człowiek rozleniwił i stracił czujność. - dodała uśmiechając się pokrzepiająco. Nie dopytywała co miał na myśli mówiąc, że jest gorzej. Czy chodziło o zdrowie Annie, czy o coś innego? To nie było miejsce odpowiednie na takie rozmowy. - Pamiętaj, że zawsze możesz do mnie przyjść, jakbyś czegoś potrzebował. To, że zmieniam nazwisko, nie znaczy, że przestanę być Twoją przyjaciółką. - przypomniała mu. Spojrzała w stronę Michaela i Johanny. Słowa Finnicka wywołały w niej niepokój. Aluzje... ona sama to zauważyła. Aluzje i dziwne dwuznaczności zrozumiała tylko dla tamtej dwójki. - Myślisz, że coś ich łączy? - zapytała z niepokojem. Lęk, że Michael jednak uzna, że Rei jest "nie dość dobra" wrócił. Kto by mógł chcieć kogoś, kto oddał swój pierwszy raz tyranowi. Odwróciła wzrok i zamknęła na sekundę oczy odganiając zwątpienie. Ufała Michaelowi. Nie ufała po prostu innym kobietom, i nie tylko kobietom, kręcącym się w jego pobliżu. - Co masz na myśli? - spojrzała na Finnicka wyczekująco. Nigdy nie dokończyli pewnych spraw, tamtej rozmowy przerwanej przez straszny pomysł Snow'a. Ale może to nie o to Finnickowi chodziło. Może chodziło o inne poważne tematy. |
| | | Wiek : 29 lat Zawód : Lekarz
| Temat: Re: Sala bankietowa Pon Cze 03, 2013 7:05 pm | |
| Sigyn obserwowała przez jakiś czas nieznajomego mężczyznę. Nie kojarzyła go wciąż. Może nigdy go nie widziała? Najprawdopodobniej. Postanowiła zmyć się. Tak po prostu. - Wybacz, ale chciałabym podejść do państwa młodych i złożyć im życzenia. - Powiedziała oschłym tonem głosu. Dopiła resztki szampana i odstawiła kieliszek na stolik. - Dziękuję za dotrzymanie towarzystwa. Może się kiedyś jeszcze spotkamy. - Dodała po chwili spoglądając na Charles'a. Zaczęła szukać Reiven i Michael'a. Znalazła ich niedaleko. To dobrze... Co prawda nie stali obok siebie już, bo ich dorwali kolejni goście życzący im wszystkiego najlepszego, ale nie byli aż tak daleko od siebie, by miała problem z dotarciem do każdego z nich. Ruszyła powoli w ich stronę przyglądając się po drodze obecnym na ślubie i weselu gościom. Zauważyła po drodze Jasmine. Jakoś mignęła jej znana czuprynka. Może uda jej się zamienić kilka słów z panną Snow. Nie zwracała uwagi na to co dzieje się w pobliżu drzwi. To małe zamieszanie zostawiła za sobą. W kilka sekund dotarła do Rei i Mike'a. Uśmiechnęła się lekko jak to kiedyś robiła, gdy była jeszcze sobą. Podeszła do Reiven i położyła dłonie na jej ramionach. - Wyglądasz pięknie w tej sukni. Życzę Tobie byś do końca życia była szczęśliwa. Gdybyś potrzebowała pomocy, albo porady... Wróciłam do domu. Pod lasem w Dwójce jest mój dom. Zawsze będziesz w nim mile widziana. - Ostatnie dwa zdania wyszeptała jej do ucha. Przytuliła ją mocno i szczerze. Tak jak to niegdyś robiła. Puściła Rei i zwróciła się do Michaela. Stał dalej. Teraz już znacznie dalej. Powoli zaczęła podchodzić do niego. O dziwo wygodnie jej było w tych szpilkach. Chyba będzie częściej w nich chodzić. Z drugiej strony sukienka chyba była za krótka. Takie było mniemanie Sig. Przyzwyczajona do długich sukni nie mogła się przyzwyczaić do tego, że prawie całe nogi ma odsłonięte, a trzeba przyznać, że były piękne. W końcu podeszła do Mike'a. - Witaj Michael. - Powiedziała troszkę chłodno, aczkolwiek na jej twarzy pojawił się delikatny uśmiech. Nie wiedziała co powiedzieć. I tak już były postępy, bo podeszła i się przywitała. Może wymyśli coś w międzyczasie w sprawie życzeń, bo w tej chwili miała pustą głowę. Nic, a nic nie przychodziło jej na myśl i to ją trochę niepokoiło. |
| | | Wiek : 18 lat Zawód : powiedzieli, że mogę być kim zechcę... więc zostałem wikingiem.
| Temat: Re: Sala bankietowa Pon Cze 03, 2013 9:08 pm | |
| Proszę państwa, wbrew pozorom dziś odbywa się bal maskowy, nie wesele! Zanim opowiem o samym balu, warto poświęcić kilka słów na opis wnętrza, na wyjaśnienie specyfiki tego miejsca. Sala bankietowa znajduje się w miarę starym budynku, wzniesionym wtedy, gdy w Kapitolu jeszcze potrafiono budować wspaniałe apartamenty, duże i jasne, z frontowym i kuchennym wejściem. W samym ośrodku jest mnóstwo pokoi i korytarzy, jest sala przyjęć i sala gimnastyczna, stołówka, kosmetyczka i cholera wie co jeszcze. Dla zwiększenia poczucia przestronności w sali balowej, przebito przejście do sąsiedniego pomieszczenia, a stamtąd połączono się z następnym. W efekcie wyszło na to, że sala balowa ma nie jedno paradne wejście, lecz kilka, nie mówiąc już o wejściach kuchennych. Dla bezpieczeństwa co poniektóre przejścia zastawiono, a niektóre zamurowano, zaś dzisiaj - obstawiono także ludźmi w ciemnych garniturach i ze słuchawkami w uszach. W efekcie uzyskano salę wymarzoną na korowody taneczne albo... poranną przejażdżkę rowerową. Jeśli zaś chodzi o liczbę pokoi w ośrodku - znają chyba tylko sprzątaczki. Poza nimi nikt nie zadał sobie trudu, by je wszystkie policzyć. Zresztą, dziś to mało istotne! Wesele lada moment zostanie rozkręcone w najlepsze, oczywiście nie bez czynnego udziału Catona, który wychyliwszy pierwszy kieliszek szampana popadł w, jakby nie patrzeć, szampański nastrój. - Orkiestra! Niech rżnie muzyka, pary pląsają w tańcu, a goście wystrojeni jak szczury na otwarcie kanałów oddadzą się dzikiej or... r-radości! - uniósł puste naczynie w stronę dość niemrawych muzykantów i sugestywnym spojrzeniem numer siedem umocnił ich w przekonaniu, że z Hadleyem nie ma żartów. Dlatego też podjęli jakąś szaleńczą polkę czy innego oberka - Cato nie wie, nie zna się. Ale fakt faktem - zaczęło być wesoło. W ogóle imprezy rebeliantów cechuje jakaś taka gorączkowa wesołość. Rozkwit działalności karnawałowej na lata 2282 i 2283! Te dwa niezapomniane roczniki stanowią prawdziwy przełom na froncie walki ze szpiegami i zaprzańcami. Oczywiście ludzi rozstrzeliwano już wcześniej i to na znacznie większą skalę, jednak dopiero w 2283 roku oczyszczający wicher wtargnął na same szczyty władzy, doszczętnie zaśmieconej wrażą agenturą. Tutaj już nie można było rozstrzeliwać byle kogo, bez śledztwa. W sprawie byle szpiega trzeba było wszczynać dochodzenie! Mało tego, śledztwo trzeba było nieraz doprowadzić do rozstrzygnięcia. A spiski bywają różne: na rozwikłanie jednych wystarcza piętnaście minut, inne zajmują człowiekowi bity dzień, a czasem i więcej. Gdyby podliczyć cały czas, poświęcony na rozwiązanie wszystkich intryg i spisków, to by się okazało, że aparat śledczy Almy Coin zmjtrężył miliony roboczogodzin. To jednak nie jest problem Cato, a przynajmniej nie dzisiaj. Uśmiechnął się lekko pod nosem, wyłapując spojrzenie Rei, zupełnie jakby mówił "dobrze myślisz, piękna! Z mojej strony czeka was tylko totalna wyjebka na wszelkie zasady współżycia społecznego. Urządzę tu upiorny eksperyment psychologiczno-socjologiczny pod tytułem: 'Jak będą zachowywać się goście weselni uraczeni sporą ilością środków odurzających?' I nic mnie nie powstrzy---" Dziwnie znajomy głos przerywa Catonowi pozawerbalną rozmowę z panną młodą. Hadley obraca swobodnie głowę w stronę przybysza, przez zatrważająco długą chwilę wpatruje się w jegomościa, który moment wcześniej prawie go stratował, po czym... - Noah Atterbury, o dziwo bez eskorty. - zarzucił Hadley bezczelną parafrazą, uśmiechając się mimowolnie. - Cóż, chciałbym powiedzieć to samo o Tobie, ale... - lekkie wzdrygnięcie ramionami, charakterystyczny, sprytny błysk w oku i... - ... pewnie masz w domu lustro, nie muszę tłumaczyć. - przecież nikt, a zwłaszcza Noah, nie oczekiwał, że Cato rzuci mu się w ramiona, zanosząc łzami i szlochem gimnazjalistki? No właśnie. Miło było jednak spotkać Atterbury'ego, choć samemu blondynowi nierozerwalnie kojarzył się z feralną misją w Siódemce i wiadomym epizodem. Z drugiej strony - Noah nie tyle odwlekł w czasie nieuchronne spicie się Catona, co... mógł stanowić przyczynę przyspieszenia tego procesu. - Jedynym skutecznym i naturalnym sposobem na utrzymanie dobrej formy jest seks. Zapytaj Jackie. - Hadley wyszczerzył się łobuzersko, przenosząc wzrok na swoją towarzyszkę, która w odpowiedzi obdarowała Noaha jedynie dość wymownym uśmiechem. - Dobra, koniec uprzejmości na najbliższe stulecie! - Cato wyplątał się z uścisku pięknej damy, zatarł zadowolony dłonie, po czym z niejakim zdumieniem odkrył, że wizja picia z Atterbury'm nie odstręcza go tak mocno, jak... odstręczać powinna. Zmarszczył nieznacznie brwi na wzmiankę o "wódeczce". To coś mu przypomniało... - Luba moja, przekaż Joffery'emu, że mam do niego sprawę. Niech nie ucieka mi zbyt prędko. - uśmiechnął się z lekkim roztargnieniem na samo wspomnienie rozmowy z Nolanem. Także wizja tego, co ma zamiar poprosić Joffa nie napawa go zbytnio radością, ale... - Dziś Ci odpuszczę, ale przy następnym spotkaniu to Ty stawiasz wódeczkę. - nie przejmując się faktem, że może swym gestem przyprowadzić o zawał nie tylko Atterbury'ego, ale i połowę gości - objął byłego trybuta ramieniem. Ruszyli tak, jak powinno iść się na szampana. Czyli po bratersku! - Opowiadaj, co się z Tobą działo? - brwi Catona podjechały nieznacznie do góry, gdy kroczyli przez zapchaną salę. Jednak nie wykonywali żadnych szarż, nie było żadnego przepychania - ludzie zachowywali się jak fala, rozstępowali przed kroczącą dwójką, zupełnie jakby duet był zadżumiony. Skąd ta reakcja? To dlatego, że byli... tymi trybutami? Mylne przekonanie. Dzisiaj wszyscy są równi. Cato pierwszy daje przykład do naśladowania: zniesienie hierarchii dotyczy także jego, zatem nie jest pierwszym pośród równych, lecz równym pośród pierwszych. Dlatego dziś zezwala na znaczną poufałość względem siebie, sam stając się... nieprzyzwoicie poufałym. - Tylko w skrócie, nie lubię jęczenia. No... chyba, że w wykonaniu piersiastej blondynki! - na ustach Hadleya wykwitł lekki uśmiech, zupełnie jakby wizja jęczącego Noaha sprawiała mu irracjonalną radość. No, cóż. Sprawiała.
/ bufecik? |
| | | Wiek : 31 Zawód : redaktor naczelny CV Przy sobie : paczka papierosów, zapalniczka, prezerwatywa Obrażenia : tylko psychiczne
| Temat: Re: Sala bankietowa Pon Cze 03, 2013 9:14 pm | |
| - Mmm... Zimno jak na dworze. Doktor. - Blondynka odpowiedziała, a Chaz przyjął się jej jeszcze uważniej. Pani doktor. Wszystko jasne. - Sig… Annelise Harding - przedstawiła się. Mężczyzna zauważył, że ta wypowiedz zabrzmiała jakoś dziwnie. Jednak zastanowił się, czy nie zna żadnej Annelise Harding. Być może pracowała, w którymś ze szpitali, a tak się składało, że Lowell odwiedzał je całkiem często… swego czasu. Albo po prostu minął ją gdzieś na ulicy, bo czasem są takie twarze, które mimo pojedynczego spojrzenia zapamiętuje się bardzo dobrze. Niestety, chyba nie znał żadnej Annelise, a nazwisko Harding nie kojarzył zupełnie z żadną branżą… tym bardziej medyczną. - Nie kojarzę jakoś. Nie przypominam sobie byśmy się kiedykolwiek spotkali - dorzuciła. Czyli, jednak scenariusz z pacjentem lub przypadkowym, jednorazowym spotkaniem był bardzo możliwy. - Najwidoczniej twarze spotkane przypadkowo zapadają głęboko w pamięć - uśmiechnął się i po raz kolejny upił z kieliszka. Przypomniał sobie parę młodą, która dziękowała swoim świadkom, po tym jak oni złożyli im życzenia. Charles doszedł do wniosku, że może wypadałoby pójść w ich ślady i przy okazji złapać Dominica. Albo raczej na odwrót. - Wybacz, ale chciałabym podejść do państwa młodych i złożyć im życzenia. - Uprzedziła go kobiet, wszystko utrzymała w chłodnym tonie. - Dziękuję za dotrzymanie towarzystwa. Może się kiedyś jeszcze spotkamy - rzuciła od niechcenia i ruszyła w bliżej nieokreśloną stronę państwa młodych. - Mam nadzieję, że jeszcze razem zatańczymy! - zawołała za nią i uśmiechnął się. - Ładna sukienka - dodał, ale nie wiedział, czy pani… lub panna Harding go usłyszała. Nieważne, teraz jego celem stał się Dominic, wpadałoby go zaczepić. Dziś widział go tyle co na ślubie i tylko tyle. Chociaż z drugiej strony, on mnie wcale nie szuka. Obejrzał się za siebie i zobaczył stół i kilka pustych miejsc. Niektórzy goście podchodzili i częstowali się kawałkami ciasta, czy czymkolwiek innym co można było naleźć na stole. Chaz zauważył jedno, wyglądające naprawdę apetycznie ciasto i usiadł przy stole. Oczywiście nałożył sobie całkiem spory kawałek.
Hm, z chęcią zagram?
|
| | | Wiek : 19 Zawód : Prywatny ochroniarz Przy sobie : Komórka, nóż ceramiczny, dowód tożsamości, klucze do mieszkania Obrażenia : Implant w prawej nodze, częściowa amnezja - obrażenie trwałe.
| Temat: Re: Sala bankietowa Pon Cze 03, 2013 10:08 pm | |
| Finnickowa jak będziesz pisać, to początek napisz zanim podszedł Mike :)
Wkrótce potem goście sobie o niej przypomnieli. Nie mogła zbyt długo rozmawiać z jedną osobą. Podeszła Sig i uściskała przyjaciółkę. Rei uścisnęła ją też. - Dziękuję. - odpowiedziała. O tak wiele rzeczy chciała ją zapytać, ale to nie był najlepszy moment. Rei odprowadziła ją wzrokiem i zauważyła, że Michael idzie w ich stronę. Czyli skończyły się aluzje z Johanną. Westchnęła i postanowiła zachować zazdrość na inną okazję, choć żarciki Finnicka dały jej do myślenia. Zapyta o to Michaela... zapyta, kiedy już będą w domu. Dołączył do nich w sam raz, żeby zobaczyć się z Sig nim zdążyła odejść gdzieś tam. Rei posłała uśmiech mężowi... uśmiech dość zmęczony, mówiący "może jednak stąd pójdziemy?" Z każdą kolejną chwilą coraz bardziej chciała się stąd wyrwać i nacieszyć mężem nim będą musieli wrócić do rzeczywistości. Wtedy chyba znikąd pojawiła się Chan. Rei pocałowała ją w policzek. - Wyglądasz kwitnąco. Tylko nie zacznij nam tu rodzić. - uśmiechnęła się do dziewczyny. Następnie złapała za kolejną szklankę wody czując jak zaczyna jej się robić duszno od ilości osób w sali. Co jakiś czas sprawdzała czy Cato zbytnio sobie nie folguje, albo czy jej ojciec dobrze się czuje. Zerknęła też przepraszająco na Finnicka. Będą musieli poszukać mniej oficjalnej okazji do rozmowy. - Widzieliście Jofferego? - zapytała. Jej dłoń odnalazła dłoń Michaela i Rei znów była spokojniejsza, jakby sam tylko dotyk męża działał na nią kojąco. Ale to było za mało. Rei wspięła się na palce i pocałowała Michaela. Dziś jej było wolno całować męża w miejscach publicznych i na dodatek wywoływało to dziką euforię zebranych, okrzyki "gorzko" i tak dalej. Aż się Rei zarumieniła. |
| | | Wiek : 27 Zawód : ZABÓJCA NA USŁUGACH COIN Przy sobie : Aparat fotograficzny, nóż, komórka.
| Temat: Re: Sala bankietowa Wto Cze 04, 2013 11:18 am | |
| Miałam problemy z ogarnięciem kto po kim i kiedy, więc wybaczcie, jeśli zrobiłam zamieszanie tym postem. xD
Idąc w stronę Reiven, wciąż zastanawiałem się nad słowami Jo. Właśnie tego obawiałem się najbardziej - że nasz ślub zostanie odebrany jako jawne zakpienie z Coin. W końcu czym innym dla niej był, jak nie oczywistym i publicznym zadrwieniem z rozkazu samej pani prezydent? Jak to musi wyglądać w oczach jej współpracowników, że jej osobisty płatny zabójca całkowicie ignoruje jej rozkaz, po czym nie tylko ratuje swoją niedoszłą ofiarę, ale się z nią żeni? Lodowata pięść zacisnęła się na mojej klatce piersiowej, po raz kolejny zresztą tego wieczoru. Trzeba było się aż tak bardzo z tym nie afiszować. Trzeba było zorganizować cichy ślub w domowym zaciszu, zaprosić na niego świadków i najbliższą rodzinę i nie rzucać się w oczy. Kiedy zaczęliśmy pokładać aż takie zaufanie w uczciwości ludzkiej? Przecież na salę bankietową mógł dzisiaj wejść każdy. Sam nie znałem co najmniej jednej trzeciej zebranych. Spokojnie Michael, oddychaj. Nic wam nie grozi. Dotarłem w końcu do Rei, na wstępie uśmiechając się przepraszająco. Miałem lekkie wyrzuty sumienia z powodu rozmowy z Jo. Co prawda nie było to nic strasznego, ale żadna kobieta nie powinna czuć się jak piąte koło u wozu, a już na pewno nie w dniu swojego ślubu. Wyciągnąłem do niej rękę, splatając jej palce z moimi i dopiero teraz zauważając, że była w trakcie rozmowy z Finnickiem oraz... Sigyn. Uścisnąłem zarówno jedno, jak i drugie, nie mogąc nie zauważyć, że blondynka zachowuje się nieco chłodno i jakby z nietypowym dla siebie dystansem. Zmarszczyłem brwi. - Dobrze was widzieć - powiedziałem, na dobrą sprawę - całkowicie szczerze. Naprawdę cieszyłem się z ich widoku, zwłaszcza, że Sig nie spodziewałem się zobaczyć... nie tylko dzisiaj, ale już nigdy. - To chyba nie jest najlepsza pora na rozmowy o przeszłości, ale mam nadzieję, że wróciłaś do nas na dobre? - zapytałem. Czułem się nieco nieswojo, czy to ze względu na jej nagły powrót do naszego życia, czy też może udzieliła mi się jej zdystansowana postawa. Rzuciłem Rei pytające spojrzenie, ale rzecz jasna nie powiedziałem nic na ten temat. Zresztą nie zdążyłem nawet otworzyć ust, bo już podeszła do nas Chantelle. Odwzajemniłem delikatnie jej uścisk, czując, jak na moją twarz samoistnie wypływa szeroki uśmiech. Dobrze było widzieć ją żywą, całą i co najważniejsze - zdrową. W ogóle widok wszystkich zgromadzonych tu dzisiaj trybutów był niejako dowodem, że rebelia, mimo swoich wszystkich niedociągnięć i oczywistych porażek, odniosła też swoje sukcesy. Gdyby nie ona, ci ludzie - ci wspaniali, wartościowi ludzie - już dawno byliby martwi. Potrząsnąłem lekko głową, odpychając od siebie ten obraz z niechęcią. Nie potrafiłem spokojnie o tym myśleć, a już na pewno nie, mając przed sobą uśmiechniętą dziewczynę, która lada chwila miała stać się matką swojego nowonarodzonego dziecka. - Ślicznie wyglądasz - powiedziałem, mając na myśli nie tylko jej oczywistą urodę, ale głównie jakiś nieokreślony blask, który wokół siebie roztaczała. - Gdzie zgubiłaś Nolana? Powinien pilnować swojego skarbu, czy tam... skarbów. Kiedy Rei zapytała o Jofferego, odruchowo zacząłem rozglądać po sali, orientując się, ze faktycznie straciłem go z oczu zaraz po ceremonii, ale nie było mi dane go znaleźć, bo moja uwaga została skutecznie odwrócona. Odwzajemniłem pocałunek, przez chwilę znów mając ochotę wymknąć się z imprezy i zostawić tłumy gości w tyle.
|
| | |
| Temat: Re: Sala bankietowa Sro Cze 05, 2013 12:24 am | |
| Wydaje mi się, że chłopak zaczyna się krztusić, jednak widząc, że wciąż żyje, a ja nie muszę wołać po pomoc (albo rozpoczynać reanimacji zawierającą element „usta-usta”), postanawiam kontynuować swoją bezsensowną i całkowicie nieodpowiednią ze względu na naszą sytuację przemowę. Widząc chłodne spojrzenie Dominica czuję, jak mój uśmiech szybko znika, jakby mięśnie mojej twarzy zostały przez chłopaka zamrożone. Koniec owijania w bawełnę, trzeba dojść do sedna, no dalej, dalej. - Jak ci się podoba wesele? – wyrzucam z siebie, mentalnie wymierzając sobie policzka. Tchórz, tchórz, tchórz słyszę w głowie, jednak ponownie staram się zasłonić swoje myśli grubym murem stworzonym z krzywego, tak nienaturalnego uśmiechu, że podobny można by znaleźć tylko w reklamie wyjątkowo taniego i bezużytecznego produktu, na przykład „zmieniającej życie” pasty do butów. Słysząc pytanie chłopaka, przygryzam dolną wargę i odpowiadam: - Właśnie poszedłem wziąć jej coś do picia, ale się zgubiłem. Rozglądam się za śladem kelnera z tacą pełną kieliszków zawierających różnokolorowe napoje procentowe lub za Faith, jednak żadnej z tych osób nie mogę znaleźć w otaczającym mnie tłumie. - Dominic… – zaczynam, po czym szybko urywam, ponownie mając coś na kształt próżni w głowie – żadnego ośrodka, punktu oporu, czegokolwiek. - Chcesz zatańczyć? – wypalam zamiast tego, nie mając pojęcia, co ja do jasnej cholery robię. - Znaczy nie zatańczyć, pokołysać się do muzyki i porozmawiać – racjonalnie myśląca część mnie postanawia się wtrącić, robiąc ze mnie jeszcze większego idiotę. Debil, debil, debil powtarzam w myślach, ledwo powstrzymując się od uderzenia się w czoło na tyle mocno, żeby stracić przytomność lub pamięć i nie musieć nigdy więcej wspominać tej sytuacji. Mimo wszystko po własnym żarcie z amnezją nie jest mi do śmiechu, biorąc pod uwagę ostatnie kilka miesięcy i to, jak ciężkie od tego momentu musiało być życie Dominika. Zaraz zaczniesz temat, jeszcze tylko chwila, niech się rozluźni myślę, zauważając, że chłopak trzyma w ręce kieliszek z alkoholem, którego niestety nazwać nie potrafię ze względu na mój kompletny brak obeznania. To powinno ostudzić sytuację ze mnie dodaję jeszcze, uśmiechając się pod nosem. Nie jestem pewien, czy kiedykolwiek widziałem Dominika pijącego i naprawdę zaczyna mnie ciekawić, jak chłopak zachowuje się po kilku kieliszkach szampana. |
| | | Wiek : 26 Zawód : pisarz, pomoc medyczna | nieszkodliwy wariat Przy sobie : paczka papierosów, zapałki, prawo jazdy, scyzoryk, medalik z małą ampułką cyjanku Znaki szczególne : puste oczy, perfekcyjna fryzura Obrażenia : tylko zniszczona psychika
| Temat: Re: Sala bankietowa Sro Cze 05, 2013 5:18 pm | |
| Z gracją i niezadowoleniem buchającym z oczu przemilczałem grzecznościowe pytanie z serii „jak ci się podoba…?”, unosząc tylko brwi w powątpiewającym geście. Upiłem kolejny łyk z kieliszka, mając nadzieję, że tym razem nie skończy się to spektakularnym-prawie-że-zakrztuszeniem. Ponownie zignorowałem uśmiech chłopaka, walcząc z wewnętrzną potrzebą jednoczesnego wstrząśnięcia nim, palnięcia pierwszej lepszej obraźliwej głupoty i odejścia bez pożegnania lub – w lepszym wypadku – po wymyśleniu jakiejś mało wiarygodnej wymówki. Przydałby się Charles, z pewnością byłby pretekstem do zgrabnej ewakuacji. Nie widziałem go jednak od, hm, od wczorajszego dnia, nawet nie wiedziałem, czy pojawił się na przyjęciu. - Mhm. Jasne – mruknąłem, próbując odnaleźć jakikolwiek sens w niepewnym geście zagryzienia wargi Sama. Czy miał wyrzuty sumienia? Czuł się źle? Niekomfortowo? Dziwnie z tym, że ukochana mieszkała z… no właśnie? I bardzo dobrze; moja pewność siebie wzrastała odwrotnie proporcjonalnie do pewności byłego trybuta. - Przed chwilą przechodził tędy jakiś kelner – dodałem, unosząc lekko prawie pusty już kieliszek. Zatem może idź go poszukaj? - zasugerowałem w myśli, ale nie ośmieliłem się powiedzieć tego na głos. Sam jakoś dziwnie wypowiedział moje imię – a może tak tylko mi się wydawało przez to, że w ogóle je wypowiedział – więc szybkim ruchem dłoni wlałem sobie resztkę wina do ust i odłożyłem z cichym stuknięciem kieliszek na blat pobliskiego stolika. - Chcesz zatańczyć? Mrugnąłem. Raz, drugi, trzeci, a każde mrugnięcie zdawało się odznaczać na niewidzialnej osi czasu kolejne etapy dotarcia do mnie wypowiedzianych przez Quillina słów. - Zatańczyć? – powtórzyłem, po czym nagle parsknąłem krótko dość nieprzyjemnym śmiechem. - Nie, nie chcę zatańczyć. Ani tym bardziej kołysać się do muzyki i rozmawiać. Po wyrzuceniu z siebie tych słów doszło do mnie, jak paskudnie musiałem zabrzmieć. Jasne, nie miałem najmniejszej ochoty na rozmawę z Samem, ale z drugiej strony wpędzanie innych w paskudny nastrój i niemal zmuszanie ich do tego, aby mnie nienawidzili, także nie było w moim stylu. Dlatego zaledwie kilka sekund po tym, jak palnąłem niemiłą uwagę – chociaż wydawało mi się, że i tak za długo zwlekałem – otworzyłem usta z zamiarem przeprosin, ale wszystkie słowa, które przyszły mi do głowy, wydawały się albo zbyt przyjacielskie, albo wydumane, albo z kolei oficjalne czy nieodpowiednie. - Nie uważasz że to byłoby nieco… dziwne? I niekomfortowe – powiedziałem wreszcie, zdecydowanie przyjemniejszym i pozbawionym sarkazmu głosem. Nie wiedząc, co powinienem zrobić z rękami, założyłem je na piersi i ponownie oparłem się o ścianę. - My. Tańczący – sprecyzowałem na wszelki wypadek. |
| | | Wiek : 29 lat Zawód : Lekarz
| Temat: Re: Sala bankietowa Czw Cze 06, 2013 5:59 pm | |
| Sigyn pokiwała głową na słowa Michael'a. - Owszem. Nie najlepsza pora. Czy na dobre i do was. Wróciłam do domu, w Dwójce. - Powiedziała z dystansem do chłopaka. Nie potrafiła już tak jak kiedyś emitować wręcz szczęściem i pozytywnym myśleniem. Zauważyła, że jej obecność źle wpływa na towarzystwo. Chantelle, Reiven, teraz Michael. Sig nie chciała, by państwo młodzi mieli zepsute wesele, a najwyraźniej jej obecność psuła ten podniosły nastrój. Pora w takim razie się zmywać. Choć nie do końca. Sig postanowiła jeszcze trochę zostać, ale nie chciała przebywać w sali bankietowej. Tutaj chyba byl taras widokowy. Podeszła na chwilę do Reiven i chwyciła lekko za ramię. Pochyliła się i szepnęła jej do ucha. - Jakbyś mnie szukała to będę na tarasie. - Szczegół, że był luty, zimno, a ona w krótkiej kiecce i w szpilkach. Najwyżej będzie chora. Nie raz i nie dwa marzła przez te siedem miesięcy, więc teraz sobie jakoś poradzi. Grunt, że nie zauważyła blondyna, którego osoba zakłóciłaby święty spokój białowłosej. Ruszyła powoli w stronę okna do tarasu. Po minucie lub dwóch już jej nie było.
// Taras widokowy |
| | | Zawód : Troublemaker Znaki szczególne : avatar © laura makabresku
| Temat: Re: Sala bankietowa Pią Cze 07, 2013 8:04 pm | |
| Między tańczącymi na sali gośćmi pojawia się kilka postaci, ubranych w nierzucające się w oczy garnitury. Zręcznie lawirują w tłumie, początkowo więc nikt nawet nie zwraca na nich uwagi. Jeden z nich zderza się lekko z Reiven i wręcza jej do ręki białą, oznaczoną godłem Panem kopertę. Drugi zaczepia Finnicka, a po chwili w jego dłoni także spoczywa bliźniacza koperta. Identyczne listy w identyczny sposób otrzymuje także kilkoro innych, przebywających na przyjęciu gości: Chantelle, Nolan, Noah, Sam, Annie, Cato. Ubrany na czarno mężczyzna pojawia się także w bufecie, gdzie przekazuje kopertę Johannie. W każdym przypadku sytuacja wygląda tak samo - po doręczeniu listu, tajemniczy człowiek znika w tłumie, zanim ktokolwiek zdąży go zaczepić, dlatego na dobrą sprawę nikt nie jest w stanie stwierdzić nawet, ilu tak naprawdę było doręczycieli.
Każda koperta ma w środku krótką notatkę, opatrzoną podpisem Almy Coin i pieczęcią Kapitolu. Wydrukowane na idealnie białej kartce litery głoszą:
Proszę o stawienie się jutro, 15 lutego, o godzinie 12.00 w pomieszczeniu głównym Centrum Dowodzenia. Odbędzie się tam oficjalne otwarcie przygotowań do 75. Głodowych Igrzysk. Obecność jest obowiązkowa.
Dokładnie dziesięć minut po doręczeniu wszystkich kopert, na sali kilka rzeczy ma miejsce jednocześnie. Najpierw obok stolika z przekąskami rozlega się huk, brzęk tłuczonego szkła i rozbłysk jasnego światła. Stojący najbliżej ludzie zostają odrzuceni do tyłu. Wśród nich znajduje się pan młody, Dominic oraz Sam. Rękaw marynarki Michaela zajmuje się płomieniem, natomiast w stronę pozostałej dwójki zmierzają odłamki uszkodzonych w trakcie wybuchu, szklanych naczyń. W następnej sekundzie zasilanie elektryczne zostaje odłączone, pogrążając całe pomieszczenie w ciemności, rozrywanej jedynie łuną niewielkiego pożaru, który - choć obecnie niezbyt groźny - zaczyna powoli rozprzestrzeniać się i zajmować kolejne obszary. Na sali zapanowuje całkowity chaos, kiedy wszyscy próbują dostać się do wyjścia, które z powodu braku oświetlenia staje się trudne do odnalezienia. |
| | |
| Temat: Re: Sala bankietowa | |
| |
| | | |
Similar topics | |
|
| Pozwolenia na tym forum: | Nie możesz odpowiadać w tematach
| |
| |
| |
|