|
| Autor | Wiadomość |
---|
Wiek : 21 Przy sobie : czarna, skórzana torba, a w niej: fałszywy dowód tożsamości, mapa podziemnych tuneli, wytrych, medalik z kapsułką cyjanku, nóż ceramiczny, zapalniczka, paczka papierosów, leki przeciwbólowe, latarka z wytrzymałą baterią Obrażenia : złamane serce
| | | | Wiek : 21 Przy sobie : czarna, skórzana torba, a w niej: fałszywy dowód tożsamości, mapa podziemnych tuneli, wytrych, medalik z kapsułką cyjanku, nóż ceramiczny, zapalniczka, paczka papierosów, leki przeciwbólowe, latarka z wytrzymałą baterią Obrażenia : złamane serce
| Temat: Re: Mała sala bankietowa Czw Sie 08, 2013 3:16 am | |
| Bilokacja z mieszkania Chaza, bo zaginamy czasoprzestrzeń
Była przekonana, że śni. To musiał być sen. Nie wiadomo, czy jeden z tych dobrych i niosących nadzieję, czy raczej tych złych, przeradzających się z biegiem czasu w koszmar, ale definitywnie nie miał nic wspólnego z rzeczywistością. Rzeczywistość była szara, zimna, cicha i brzydka. Nie było tam długich, granatowych sukienek i wysokich szpilek, jakie właśnie miała na sobie. Nie było kolorowych świateł żyjącego miasta, oświetlających śnieżnobiałe ulice, nie było muzyki, nie było ciepłej sali, ani uśmiechniętych ludzi. A już na pewno nie było w niej miejsca dla stojącego u jej boku mężczyzny, który zdawał się świetnie bawić, obserwując jej zaskoczoną i z całą pewnością niezbyt rozgarniętą minę. Istniała tylko jedna rzecz, która - mimo całej tej barwnej otoczki - przypominała jej, że ma do czynienia ze światem realnym. Rzecz będąca skazą na idealnym obrazku, rysą na szkle, plamą farby na nieskazitelnej ścianie. Strach. Strach, towarzyszący każdemu rzucanemu w jej stronę spojrzeniu, powracający przy każdym mijanym strażniku, chwilami obezwładniający i sprawiający, że miała ochotę odwrócić się i uciec. Pojawił się już w taksówce i od tamtej pory nie zniknął, mimo, że - a może właśnie dlatego? - zdążyli już minąć podwójne drzwi, oddać kurtki w szatni i zmierzali właśnie ku sali bankietowej. Ashe pamiętała to pomieszczenie. Ostatni raz była tu w trakcie imprezy z okazji rozpoczęcia zeszłorocznych Igrzysk i choć od tego czasu zdążył minąć prawie rok, a władzę objął inny rząd, wnętrze Ośrodka Szkoleniowego wciąż wyglądało tak samo. - Nie jestem przekonana, czy to był dobry pomysł - mruknęła cicho, gdy stanęli w drzwiach głównego pomieszczenia i odruchowo przysunęła się bliżej Charlesa, zupełnie jakby chciała zajmować mniej miejsca. Sala bankietowa była po brzegi wypełniona ludźmi. Wyglądało na to, że przyjęcie trwało od dłuższego czasu, bo niektórzy z nich zaczęli już dziwnie się kołysać, a inni mówili zbyt głośno i zbyt dużo. Kiedy jeszcze pracowała jako informator Snowa, właśnie ten moment był idealny do zdobywania wartościowych informacji. Chwila, w której goście byli wystarczająco pijani, żeby stracić czujność, ale nie na tyle, żeby przestać mówić z sensem. I chyba coś jeszcze ze starych nawyków wciąż w niej pozostało, bo już od wejścia zaczęła automatycznie przeszukiwać wzrokiem pomieszczenie. Przez sekundę wydawało jej się, że w tłumie mignęła jej twarz Fransa, ale to było zbyt niemożliwe, żeby chociaż zawrócić sobie tym głowę. Zwłaszcza, że w następnym momencie zauważyła kogoś, kogo obecność z całą pewnością nie była tylko złudzeniem optycznym. I kto absolutnie nie powinien jej tutaj zobaczyć. - Cholera - wymsknęło jej się, może odrobinę za głośno. Odwróciła się na pięcie, prawie wpadając na kelnera. Ze stojącego obok stolika zgarnęła dwa kieliszki szampana, jeden z nich wciskając w dłoń Charlesowi, a wolną ręką łapiąc go za łokieć i bez słowa wyjaśnienia ciągnąc w stronę wyjścia. Na korytarzu było luźniej, ale i tak zbyt tłoczno, skierowała się więc w pierwsze - i chyba jedyne - miejsce, jakie przyszło jej do głowy. Tak jak przypuszczała, mała sala bankietowa była otwarta i, na szczęście, całkowicie pusta. A gdy tylko zamknęły się za nimi drzwi, oparła się o nie plecami, przymykając na chwilę oczy. - Idiotka - warknęła do siebie, jakby zapomniała o obecności towarzyszącego jej mężczyzny. Jak mogła być taka głupia? Zachowała się jak buntująca się nastolatka, bez problemów na głowie i z sianem zamiast mózgu. Przecież od początku było jasne, że spotka tu ludzi ze swojej przeszłości - ludzi, którzy by ją rozpoznali, którzy teraz działali przeciwko niej, i którzy bez mrugnięcia okiem zakuliby ją w kajdanki. - Idiotka - powtórzyła, otwierając ponownie oczy. Przystawiła trzymany w ręku kieliszek do ust i nie bawiąc się w konwenanse, pociągnęła spory łyk. - Dobra - dodała, dopiero teraz zwracając uwagę na stojącego przez nią Charlesa. - To definitywnie nie był dobry pomysł. |
| | | Wiek : 31 Zawód : redaktor naczelny CV Przy sobie : paczka papierosów, zapalniczka, prezerwatywa Obrażenia : tylko psychiczne
| Temat: Re: Mała sala bankietowa Czw Sie 08, 2013 4:36 am | |
| | Takie tam, zagięcie czasoprzestrzeni. Mieszkanie Chaza. Taksówka stanęła przed budynkiem Ośrodka, nieco przed dwudziestą drugą. Trochę się spóźnili, ale przynajmniej może nie trafią na fotoreporterów czekających przed wejściem na każdego gościa. Zapewne masa ze zrobionych tutaj zdjęć znalazłaby się w jutrzejszym Capitol’s. Sisi zawsze o to dbała. Plotki, pikantne szczegóły, to naprawdę jej konik. Charles stał tu obok Ashe przeczesując salę bankietową wzrokiem. Przed chwilą oddali płaszcze i bankiet rozpoczął się na dobre i dla nich. Ze wszystkich gości znał kilkanaście osób. Starzy znajomi, dziennikarze i inni, którzy trudnili się służbą u Coin. Chodzenie na imprezy tego typu zawsze wydawało mu się śmieszne. Cała ta idea śmietanki towarzyskiej. Czyżby Alma zawsze chciała być dziewczyną z Kapitolu, a teraz mogła się w to bawić? Bez żadnych skrupułów i ograniczeń? Ciekawe, co skrywał jej chory mózg. Ciekawe ile osób zna tutaj siebie nawzajem…To był zdecydowanie aspekt, którzy najbardziej go bawił. Uśmiechy, przyjacielskie rozmowy, toasty, a to wszystko z zupełnie obcymi ludźmi. Wszystko idealnie zagrane. Tuszowanie prawdziwych odczuć. Chaz miał zaczem wrażenie, ze za miłym słowem i ciepłym uśmiechem kryła się zupełnie inna intencja. Może taka, zupełnie zwykła kobieta w czarnych włosach, właśnie uśmiercała go w jakiś brutalny sposób, a ktoś inny wykorzystywał do zdobycia władzy… Całe szczęście miało go to ominąć. Goście zdążyli zaprzyjaźnić się wystarczająco z alkoholem, by nie przejmować się zasadzkami dobrego wychowania i kontrolowaniem słów w swoich wypowiedziach. - Ta sukienka leży na tobie lepiej niż się spodziewałem. - Odpowiedział na wątpliwości dziewczyny dotyczące ich pobytu w Ośrodku. Zupełnie zmienił temat. Jeszcze raz przeczesał wzrokiem zgromadzonych gości. Nie dostrzegł nikogo na tyle znajomego, by mógł z nim porozmawiać. Dyskretnie wsunął rękę Ashe pod swoje ramie i uśmiechnął się ciepło. Jedna, wolną dłonią poprawił muchę i ruszyli przed siebie. Sielanka nie trwała długo. Nawet dobrze nie zdążyli pobrylować tym, jak genialnie wyglądali, czy jak dobrze dobraną sukienkę miała panna Cradlewood…Chociaż rebelianci nie popadną w kompleksy. Spanikowana Ashe? Coś nowego.Podsumował w myślach, gdy patrzył, jak blondynka prawie wyrzuca tacę z dłoni kelnera. Po czym bierze dwa kieliszki, wciskała jeden z nich w dłoń Lowella i ciągnie go za rękaw marynarki, gdzieś, jak mu się wydawało, najdalej stąd. Czyżby starzy znajomi? Niespodziewanie zaleźli się za jedynymi drzwiami na korytarzu, w małej sali bankietowej. Szkoda, że tutaj rzadko kiedy robiono jakieś imprezy. Wydawała się być przyjemnym miejscem. - Absolutna idiotka? - Zapytał Charles po wysłuchaniu kilku słów wypowiedzianych przez dziewczynę, zaśmiał się cicho pod nosem. Absolutnie urocza idiotka? Absolutnie kochana idiotka? Denerwujesz się w zabawny sposób. - To był dobry pomysł. - Upił łyk szampana. - Wyglądasz uroczo, kiedy panikujesz. - Teraz nie powstrzymał śmiechu i głośno parsknął. Był dziwnie spokojny, a wiedział, że odpowiedzialność za takie postepowanie spadłaby na ich dwójkę. - Przynajmniej pasujesz mi do butów, nie? - Specjalnie skierował wzrok na swoje stopy, a potem na Ashe. Przy okazji uśmiechnął się jadowicie i nagle światła przygasły... - Co jest do cholery? - Zapytał i wyciągnął z kieszenie telefon. Za dwadzieścia jedenasta… Niemal natychmiastowo spróbował otworzyć drzwi. Nic z tych rzeczy. Zablokowały się, najwidoczniej zamek bez zasilania zatrzaskiwał się. - Jesteśmy w dupie. - Podsumował beznadziejność sytuacji w jakiej się znaleźli. Oprał się o ścianę i po kilku sekundach wybuchnął głośnym śmiechem. Prawdziwym i niczym nieprzytłumionym śmiechem. - Jesteśmy w dupie, Ashe.Ale przecież… Nie boisz się kłopotów, Cradlewood. |
| | | Wiek : 21 Przy sobie : czarna, skórzana torba, a w niej: fałszywy dowód tożsamości, mapa podziemnych tuneli, wytrych, medalik z kapsułką cyjanku, nóż ceramiczny, zapalniczka, paczka papierosów, leki przeciwbólowe, latarka z wytrzymałą baterią Obrażenia : złamane serce
| Temat: Re: Mała sala bankietowa Czw Sie 08, 2013 3:30 pm | |
| W sytuacjach stresowych ludzie zawsze zachowywali się nieco inaczej. Kiedy nie mieli czasu ani siły na zakładanie wybranej przez siebie maski, a przez opanowanie przebijały się emocje, przy odrobinie szczęścia można było zobaczyć fragmenty tego, kim byli naprawdę. To tak, jakby zajrzeć przez zamknięte zawsze drzwi i odkryć, co za nimi jest, a co do tej pory mogliśmy sobie tylko wyobrażać bądź snuć domysły. Najprawdopodobniej to właśnie dlatego większość bała się takich momentów. Odsłanianie się przed innymi, zwłaszcza nieznajomymi i zwłaszcza w kraju, jakim było Panem, nigdy nie należało do najmądrzejszych posunięć. W mieście, gdzie każdy mógł wbić ci nóż w plecy, nic zresztą nie było bezpieczne. Wyglądasz uroczo, kiedy panikujesz. Prychnęła cicho, uspokajając się wreszcie na tyle, żeby wróciła jej zdolność złoszczenia się na wszystko i wszystkich. Był to zresztą jeden z jej odruchów obronnych, bo w momencie, w którym udawało jej się przekonać własny mózg, że wina nie leży po jej stronie, robiło jej się lepiej. Zgarnęła z najbliższego stolika idealnie złożoną serwetkę i z braku lepszego narzędzia, rzuciła nią w stronę Charlesa. Gest nieco dziecinny, ale raczej nie do powstrzymania. - Bardzo śmieszne - burknęła ze złością, odkładając prawie pusty kieliszek szampana i automatycznie obejmując się ramionami, co robiła zawsze, gdy nie wiedziała, co zrobić z rękami. - Naprawdę, strasznie się cieszę, że świetnie się bawisz. - Wypuściła ze świstem powietrze. Jej ciśnienie prawie wróciło już do normy, wyglądało jednak na to, że nie był to koniec wrażeń na dzisiaj. Światło w pomieszczeniu zamigotało i zgasło, pogrążając salę w całkowitej ciemności. Awaria zasilania? Otworzyła szerzej oczy, jakby spodziewała się, że dzięki temu uda jej się wyłuskać z mroku jakiekolwiek kształty. Bezskutecznie. Słyszała, jak gdzieś obok mężczyzna siłuje się z drzwiami, ale wiedziała, że to na nic. Ośrodek Szkoleniowy już od jakiegoś czasu wyposażył się w zamki elektroniczne, które bez prądu były bezużyteczne. Był to swojego rodzaju system bezpieczeństwa, bo w razie pojawienia się intruza, po prostu odcinało się zasilanie i uniemożliwiało mu ucieczkę. Z tym że teraz, sami stali się ofiarami tychże zabezpieczeń. Po omacku dotarła do miejsca, w którym, jak zapamiętała, znajdował się pierwszy rząd krzeseł. Odsunęła najbliższe, jakie znalazła i opadła na nie ciężko, cicho wzdychając. Charles tymczasem był zajęty wygłaszaniem obelg i uwag, zapewne pod adresem zamkniętych drzwi, po czym wybuchnął śmiechem. - Nie wnikam w Twoje preferencje, Lowell - mruknęła do niego, kiedy uspokoił się na tyle, żeby ją usłyszeć. Na jej twarzy wykwitł złośliwy uśmieszek i aż żałowała, że jest zbyt ciemno, żeby mógł ją zobaczyć. Jej chwilowe zdenerwowanie przeradzało się właśnie w irytację pomieszaną z frustracją, co nie wróżyło dobrze. Przynajmniej dla osób - czy w tym przypadku, osoby - które miały nieszczęście z nią obecnie przebywać. - Powiedziałabym, że wyglądasz uroczo, kiedy panikujesz, ale niestety, nie jestem w stanie tego stwierdzić. |
| | | Wiek : 31 Zawód : redaktor naczelny CV Przy sobie : paczka papierosów, zapalniczka, prezerwatywa Obrażenia : tylko psychiczne
| Temat: Re: Mała sala bankietowa Pią Sie 09, 2013 3:04 am | |
| Decyzje. To zabawna sprawa. Jedna z zabawniejszych. Decydowaliśmy zawsze, podejmowaliśmy wybory. Często z brakiem jakiekolwiek świadomości, samodzielności. Czasem po prostu, bo tego zostaliśmy nauczeni, a czasem zaskakiwaliśmy sami siebie. Nigdy nie wiedzieliśmy, czy kobieta, której podaliśmy godzinę, najkrótszą drogę do sklepu nie stałaby się dla nas najważniejszą osobą w życiu? Przeznaczenie, decyzje, wybory… Wszystko to mieszało się w jedną dziwną substancje. Ilekroć nie spojrzymy w przeszłość zobaczymy decyzję. Złe, dobre, inne, pozornie niewpływające na nasze życie. Małe, niespostrzeżenie tworzyły problemy ogromnego kalibru. Natomiast te, hipotetycznie ważne, nie wywracały naszego życia o sto osiemdziesiąt stopni. Wydawać się mogło, że życie z nas drwiło, bawiło się naszym kosztem i czerpało z tego niesamowitą radość. Wypadki, nieszczęścia, płacz. Każda komórka mózgu pytała „czemu?”, ale nigdy nie dostawała odpowiedzi. Jedynie kolejne wypadki… jak w reakcji łańcuchowej. Czyżby życie było psychopatą? Tak troszeczkę. Natomiast należało zadać teraz inne pytanie, czy los gotował coś dla ich dwójki? Może nie bez powodu Rory zostawiła swój szalik w Violatorze i poprosiła żeby Chaz po niego wrócił, może nie bez powodu Ashe go zaczepiła, i może nie bez powodu on odpowiedział na jej sarkastyczne uwagi… Może nie bez powodu wysiadł prąd, a oni znaleźli się sami. Czyżby wszystko działo się z jakiegoś powodu? - Zawsze wyglądam uroczo. - Poprawił blondynkę, a pierwszą z uwagę puścił mimo uszu. - I mogłabyś wysilić się na coś lepszego. - Zastanowił się przez chwilę. - Nie sadzę, że moje spostrzeżenia są błędne, ale to się robi nudne. - Westchnął teatralnie i osunął się u podłodze. Zabawne, bo lubił wszystkie uwagi, ironie i wypowiedzi Cradlewood. Miał w zwyczaju siadać na podłodze, nawet czasem zamiast siadać na kanapie, używał jej jako oparcia. To chyba nie posiadało jakiegoś większego sensu, jak cześć rzeczy w jego życiu, ale cóż. Tak już robił. Do jego uszu dobiegło ciche postukiwanie szpilek i Ashe zajęła miejsce tuż obok niego. Charles jedynie posłał uśmiech gdzieś w przestrzeń. - Nigdy nie sądziłem, że jestem aż tak magnetyzujący. - Odwrócił głowę w stronę Ashe, jednak nie zobaczył za dużo w jej wyrazie twarzy. Kolejna zgryźliwa uwaga. Piąta, dziesiąta, piętnasta? - Myślisz, że mają tutaj jakiś alkohol? - Zapytał jej ożywiony i uśmiechnął się ukazują żeby. - Wiesz, mógłbym cię upić, a potem wykorzystać. - Próbował zatrzymać śmiech, jednak nie wytrzymał. Takie postępowanie było tak bardzo nie w jego stylu. - Umyłabyś całą podłogę albo pozmywałabyś naczynia po imprezie, dla jasności. - Roześmiał się głośno i położył telefon na podłodze powoli szurając nim, raz do przodu, raz do tyłu. - Ja nie wiem, o czym ty pomyślałaś. - Z trudem powstrzymywał śmiech. Co go tak bardzo bawiło? Może ta cała sytuacja... - Ashe, wiesz, że jesteś skazana na spędzenie reszty nocy ze mną. - Pięknie. Świetny początek znajomości, mieli siedzieć razem w ciemnej sali bankietowej, odcięci od prądu i reszty gości. Chociaż podobno rozmowy prowadzone w nocy były najlepsze.
|
| | | Wiek : 21 Przy sobie : czarna, skórzana torba, a w niej: fałszywy dowód tożsamości, mapa podziemnych tuneli, wytrych, medalik z kapsułką cyjanku, nóż ceramiczny, zapalniczka, paczka papierosów, leki przeciwbólowe, latarka z wytrzymałą baterią Obrażenia : złamane serce
| Temat: Re: Mała sala bankietowa Pią Sie 09, 2013 3:45 am | |
| Istnieje jakaś dziwna magia, kryjąca się w ciemności. Człowiekowi nigdy nie udało się co prawda rozpracować, skąd się bierze, ale to, że tam jest, nie ulega wątpliwości. Zupełnie jak gdyby słońce, zachodząc, uwalniało spod swojej straży drugi, całkowicie inny świat. Świat, w którym myśli biegną szybciej, słowa płyną łatwiej i - paradoksalnie - sprawy wydają się jaśniejsze. To właśnie nocą rodzą się najbardziej twórcze pomysły, zawierają najbardziej wartościowe znajomości, powstają największe dzieła. Może ma to związek z faktem, że ukryci w mroku, nie przejmujemy się tak bardzo ukrywaniem, skupiając się zamiast tego na ważniejszych kwestiach. Kiedy nie towarzyszy nam strach, że jaskrawe światło wyciągnie na wierzch wszystkie nasze tajemnice, zdradzi malujące się na twarzy emocje, odbierze wszelkie możliwe kryjówki, porzucamy przyjęte za dnia role, będąc najbliżej naszego prawdziwego ja. Z jednej strony, jest to na swój sposób niezwykłe. Z drugiej - cholernie niebezpieczne. Bo gdy ktoś już raz dowie się, kim tak naprawdę jesteśmy, nie będziemy w stanie powstrzymać go od wykorzystania tej wiedzy przeciwko nam. Parsknęła cicho, słysząc uwagę mężczyzny. Słyszała jak podchodzi do ściany i osuwa się po niej na podłogę, siadając i wyciągając nogi przed siebie. Sama nie wiedziała, kiedy wstała z miejsca. W jednej chwili siedziała na krześle, w następnej znajdowała się na posadzce, czując bijące z prawej strony ciepło Charlesa. Westchnęła cicho, zsuwając z nóg wysokie szpilki, po czym podciągnęła długą sukienkę nieco w górę, by móc usiąść po turecku. Oparła się plecami o chłodny tynk i odchyliła głowę do tyłu, mając wrażenie, że nie spała kilka dni. - Przymknij się, Lowell - mruknęła, kiedy z ust mężczyzny padła kolejna wiązanka aroganckich uwag. Szturchnęła go lekko w ramię, w geście pod tytułem ogarnij-się-w-końcu. - A alkohol na pewno mają w barku, ale upić mnie nie próbuj. Skończy się na tym, że sam pościerasz tę podłogę, i jeszcze na drugi dzień będzie boleć cię głowa. Nie żeby mnie to obchodziło. - Przez pierwszych kilka słów starała się przybrać poważny ton, ale szybko się poddała, śmiejąc się cicho. Cała ta sytuacja, mimo towarzyszącego jej tragizmu i beznadziejności, w jakiś sposób ją bawiła. Może naprawdę postradała zmysły. A może po prostu miała dość ciągłego przejmowania się kwestią własnego przeżycia. I chociaż wciąż była daleka od beztroskiego stwierdzenia co będzie to będzie, na kilka chwil udało jej się odsunąć problemy na dalszy plan. Odwróciła wzrok w stronę mężczyzny, chyba tylko odruchowo, bo i tak nie miała szans na dostrzeżenie czegokolwiek, poza niewyraźnym zarysem jego twarzy. - Cóż, ostatnio spędzanie nocy w towarzystwie nieznajomych, i w dodatku w zamknięciu, zaczyna powoli wchodzić mi w nawyk - skwitowała, przypominając sobie o innej osobie, z którą niedawno rozmawiała, będąc w - wbrew pozorom - całkiem podobnych warunkach. Potrząsnęła głową, wyrzucając z niej natrętne myśli. Rozważanie tego teraz nie było chyba najlepszym pomysłem. - A co do naszej uroczej nocy, masz zamiar jakoś zorganizować nam czas, czy będziesz nadal zabijał mnie swoim beznadziejnym poczuciem humoru? Wiesz, jakby nie było, to ty mnie tu zaprosiłeś - powiedziała, pół żartem, pół serio. Przyciągnęła nogi bliżej siebie, chwytając skrzyżowane kostki dłońmi i drgnęła nagle, kiedy do głowy wpadł jej pomysł. I zanim zdążyła sklasyfikować go jako wyjątkowo durny, rzuciła: - Zawsze możemy w coś zagrać. - Zamilkła na sekundę. - To znaczy, nie myśl sobie. Coś w stylu sto pytań do. I jako, że to ty jesteś gospodarzem tej imprezy, nawet pozwolę ci zacząć. |
| | | Wiek : 31 Zawód : redaktor naczelny CV Przy sobie : paczka papierosów, zapalniczka, prezerwatywa Obrażenia : tylko psychiczne
| Temat: Re: Mała sala bankietowa Pią Sie 09, 2013 4:46 am | |
| Przechylając głowę w lewo, czy w prawo, wcale nie wysypywaliśmy z głowy wszystkich swoich problemów, zmartwień, mniej szczęśliwych przemyśleń. One nadal siedziały w naszym umyśle, a my wyglądaliśmy jedynie jak idioci. Chaz w tym momencie cieszył się, że jest na tyle ciemno, by Ashe nie mogła go zobaczyć. Po prostu przez moment, krótką chwilę pewne sprawy odbiły się echem w jego mózgu. Pocałunek z Rory, zasłabnięcie Nicka. Miał nadzieję, że jeśli przechylił głowę w prawo, w jakiś magiczny sposób te myśli wyskoczyłyby z jego umysłu, ale… Po prostu wyglądał jak idiota. Jutro i tak wróciłby do pracy i zatopiłby w szarej codzienności. Teraz chciał odciąć się od tego wszystkiego, postawić wszystkie problemy za murem. Chciał mieć chwilę dla siebie, tylko i wyłącznie dla siebie. Bez picia kolejnej kawy i składania następnego numeru. Bez budzenia się w nocy, barku możliwości dalszego zaśnięcia, co skutkowało siadaniem do komputera z myślą o następnym rozdziale. Nawet jeśli była tutaj i Cradlewood. Może to los chciał żeby na siebie wpadli i spędzili razem noc. Może chciał odciąć ich od problemów, zmartwień, codzienności… Charles właśnie, w jednym momencie postawił taki mur odgradzający go od codziennego życia. - Są rzeczy gorsze niż kac. - Odpowiedział niemal momentalnie. Chyba sam do końca nie rozumiał, co w tym momencie podsunął mu umysł i jakie znaczenie miały te słowa. - Teraz to ty chcesz mnie wykorzystać? Robi się ciekawe… - Podparł się ręką o podłogę i wstał. Poszukiwania barku, próba pierwsza. Przecież idealnym zajęciem było szukanie w zupełnie obcy miejscu i w egipskich ciemnościach alkoholu. - Chyba jednak spróbuję cię upić. - Powiedział i uniósł telefon nieco wyżej. Światło jakie dawał aparat było marne, a raczej nie klasyfikowało się pod miano światła… bardziej poświaty. Po kilku minutach i kilku nieco przestawionych krzesłach, po omacku dotarł do baru. Jego zawartość nie należała do satysfakcjonujących, kilka butelek wódki, szampana... Chaz wybrał dwie spore butelki wina oraz otwieracz, po czym wrócił na miejsce z większym rozgarnięciem niż wcześniej. Ponownie zajął tą samą pozycję pod ścianą i otworzył pierwszą z butelek. Cokolwiek miała na myśli Ashe mówiąc na temat spędzania nocy z nieznajomymi, nie chciał o to pytać. - Skąd masz pewność, że będzie urocza? - Pociągnął gwinta spory łyki i przelewając alkohol w ustach, z jednej strony na drugą, podniósł głowę ku górze. - Do rana mamy jeszcze dużo czasu. - Padał jej wino, kto przejmowałby się teraz kieliszkami. - Mam nadzieję, że picie po mnie nie będzie uwłaczać twojej godności. - Powiedział beznamiętnie, jednak nawet w tym wyczuło się nutkę sarkazmu. - Zabijanie beznadziejnym poczuciem humoru brzmi nieźle. Tak sądzę. Gra, którą zaproponowała Ashe od razu przepadła Charlesowi do gustu. Momentalnie ożywił się i uśmiechnął. I nie, wcale nie ze względu na możliwość o nazwie „co-kryje-się-pod-tymi-blond-włosami”… Tylko ze względu na to, ze takie gry były ciekawe. Podczas pozornie zwykłych pytań uzyskiwało się ciekawe, często nic nieznaczące fakty. Głupi nauczyciel w liceum, dawny dzwonek w telefonie… No dobra, pierwszy powód wydawał się mu bardziej atrakcyjny. - Z jedną zasadą. - Spojrzał na nią jakby chciał sprawdzić, czy w jej oczach nie było kłamstwa. - Odpowiadamy tylko zgodnie prawdą. Nie ma tematów tabu, raku odpowiedzi na pytania. - Jakkolwiek chore były te reguły, podobały mu się. Być może bardzo się wkopał, być może w umyśle blondynki pojawiła się masa upokarzających pytań, ale nie obchodziło go to. Z obcymi ludźmi rozmawiało się często lepiej niż z kimś, kto znał nas całe życie. Nieco paradoksalne, jednak zupełnie prawdziwe. Wszystko co powiedzieli i tak najpewniej zostawiliby na tej sali… najpewniej tak się stanie. - Jeśli nie tchórzysz, to mam pierwsze pytanie. - Uśmiechnął się, przez moment żałował, że nie mógł zobaczyć wyrazu twarzy Ashe. - Spokojnie, zaczniemy od czegoś prostego. Mamy dużo czasu. Miałaś kiedyś jakieś zwierzę? Pies, rybki, kot? - Wypuścił z płuc powietrze i momentalnie dodał. - I nie, ten w głowie się nie liczy. Oso umawiające się na wyjścia z nieznajomymi albo szukały wrażeń, albo były zdesperowane, albo zupełnie nienormalne. W przypadku Chaza, trzecie albo, sztuk raz.
|
| | | Wiek : 21 Przy sobie : czarna, skórzana torba, a w niej: fałszywy dowód tożsamości, mapa podziemnych tuneli, wytrych, medalik z kapsułką cyjanku, nóż ceramiczny, zapalniczka, paczka papierosów, leki przeciwbólowe, latarka z wytrzymałą baterią Obrażenia : złamane serce
| Temat: Re: Mała sala bankietowa Pią Sie 09, 2013 2:34 pm | |
| W swoim życiu Ashe wierzyła w niewiele rzeczy. Podobnie jak większość mieszkańców Kapitolu, odrzucała całkowicie istnienie wyższej, panującej nad ludzkością siły, ale nie tylko o to chodziło. To zresztą byłoby normalne i ani trochę niezwykłe. Inną i nieco smutną kwestią był fakt, że nie wierzyła w sprawy dla większości osób oczywiste - dobre intencje, szczerą sympatię, bezinteresowność. Los dosyć wcześnie nauczył ją, że dobrzy ludzie znikają z Kapitolu w tempie zastraszającym, na całą resztę natomiast trzeba było uważać. Dlatego nie ufała. W każdym uśmiechu widziała sztuczność, w każdym geście wystudiowanie, w każdej obietnicy - kłamstwo. Tak było łatwiej i z całą pewnością bezpieczniej. Nie narażała się na niepotrzebne rozczarowania ani pakowanie się w jeszcze większe kłopoty, chociaż - o ironio! - patrząc z perspektywy czasu, i tak wyszła na tym beznadziejnie. Była jednak jedna rzecz, w którą dziewczyna wierzyła całym swoim jestestwem, i o której istnieniu była przekonana w równym stopniu, co o tym, że w styczniu spadnie śnieg. Karma. Oraz to, że nic nie dzieje się bez przyczyny. Doceniała wagę małych decyzji i detali. Wiedziała, że jeśli życie postawiło jej kogoś na drodze, to musi być w tym większy cel, chociaż ta wiara z biegiem czasu stawała się coraz trudniejsza. Dlatego dużo myślała. Zdarzało jej się analizować sytuacje i zastanawiać, dlaczego stało się tak, a nie inaczej. Było to raczej bezcelowe, bo jakkolwiek by nie próbowała, nie była w stanie przewidzieć przyszłości, ale był to też nawyk, którego nie potrafiła się pozbyć. I który wracał w najmniej spodziewanych chwilach. Jak na przykład teraz. Wzięła butelkę od Charlesa i przez moment obracała ją w dłoniach, zastanawiając się, jaki cel mogło mieć upijanie się kradzionym winem z nieznajomym, przebywając w zamkniętej, ciemnej sali bankietowej. Parsknęła cicho, bo przedstawione w ten sposób, zabrzmiało to jeszcze bardziej absurdalnie i przystawiła naczynie do ust, upijając niewielki łyk. Napój miał cierpki, nieco słodkawy smak. - Moja godność ma się dobrze - odpowiedziała mężczyźnie, podając mu butelkę. Nie miała zielonego pojęcia, dokąd zmierzała ta rozmowa, ale czy miała coś lepszego do roboty, niż sprawdzenie? Słysząc o zasadzie, kiwnęła tylko głową. - Brzmi uczciwe - mruknęła. Miała ochotę zaznaczyć, że wobec tego wszystko, co powiedzą i zrobią, zostaje na tej sali, ale miała wrażenie, że nie było to konieczne, a milczące porozumienie i tak zostało juz zawarte. Tak jak się spodziewała, pierwsze pytanie okazało się względnie neutralne i raczej niewinne. Oparła się wygodniej o ścianę, cofając się pamięcią wstecz, do czasów, kiedy mieszkała jeszcze z rodzicami i bratem, tworząc względnie normalną i pozbawioną dramatów rodzinę. - Miałam kiedyś świnkę morską - powiedziała, po czym parsknęła bezgłośnie, wydmuchując powietrze przez nos. - Miała na imię Kluska - nie oceniaj, miałam wtedy siedem lat! - i była najbardziej leniwym stworzeniem, jakie chodziło po tej planecie. - Zamilkła. Zwierzątko dostała od Diany, jako prezent, nie pamiętała już z jakiej okazji, ale ten fakt postanowiła przemilczeć. Nie chciała rozpłakać się jak skończona idiotka, a ponieważ zaledwie mgliste wspomnienie o dziewczynie wywołało w jej klatce piersiowej nieznośnie ukłucie, zapewne głębsze drążenie tematu właśnie tak by się skończyło. - Moja kolej - oznajmiła, odwracając się w stronę Charlesa. Pytanie, które zadała, było przygotowane już od jakiegoś czasu i także należało jeszcze do grona tych niewinnych. - Kim chciałeś być, jak byłeś dzieckiem? I nie mów, że strażakiem, to takie powszechne. |
| | | Wiek : 31 Zawód : redaktor naczelny CV Przy sobie : paczka papierosów, zapalniczka, prezerwatywa Obrażenia : tylko psychiczne
| Temat: Re: Mała sala bankietowa Pią Sie 09, 2013 9:47 pm | |
| Kolejny łyk wina, które miło drażniło kubki smakowe. Cierpki, a potem słodki. Chaz przepłukiwał nim usta. Ukradkiem wyłączył telefon. Nie widział żeby ktokolwiek do niego dzwonił, pewnie szpital nie chciał go martwić… albo Nick się jeszcze nie obudził. On sam nawet nie chciał wiedzieć, co z Nickiem. Co z resztą społeczeństwa, co działo się za ścianą. I tak nie mógłby dużo zrobić, przecież siedział tutaj uwięziony. Jedynym plusem było to, że mógł się odciąć. Każdy potrzebował takiego momentu. Odciąć się od wszystkich i wszystkiego. Bez żadnych konsekwencji. Ba, nawet bez rozpamiętywania tej nocy. Pewnie z rankiem wszystko miało zniknąć. Rozpłynąć się we mgle, jakby autentyczne wydarzenia nigdy nie istniały naprawdę. Jakby były starym, przyjemnym snem. - Jasne. Kluska. Kochane imię. - Z trudem powstrzymał się od śmiechu i momentalnie przypomniał sobie o kocie jego mamy. Ile miał wtedy lat? Piętnaście? Coś koło tego. Jego rodzicielka postanowiła sobie kupić pięknego, rasowego kota… Nazwała go Pirne i udawała zatroskaną właścicielkę. Szkoda, że starała się, tylko przez pierwsze siedemdziesiąci dwie godziny. Zaafiszowana kupowała karmy, obroże, a kot nawet się do niej nie zbliżał. Co zabawne, Pirne nie podszedł do niej ani razu przez pierwsze trzy miesiące. Kiedy wchodziła do domu uciekał pod łóżko, a z domowników w pełni akceptował jedynie jego, ewentualnie jego siostrę. „Nie lubi mnie, głupi zwierzak.” Podsumowała i zalazła sobie nowe, znacznie ciekawsze zajecie. Mówiło się, ze koty od razu poznają się na ludziach. Wyczuwały ludzi, którzy byli dobrzy i tych, którzy nie mieli najlepszych zamiarów. Ten miał najwidoczniej do tego wątkowego nosa. A czasem niektórzy ludzie są jak koty. Czy Lowell identyfikował się z takim człowiekiem? Czasem tak. Widział pewne zbieżności między naturą kotów, a jego naturą. Niezależność, chodzenie własnymi ścieżkami… spanie. Bycie wolnym. Zwierzętom przychodziło to nieco łatwiej. Przynajmniej tym, które nie siedziały tylko w klatce. - Wiesz, są chyba bardziej leniwe stworzenia… I nie, wcale nie myślę o sobie. - Zaśmiał się cicho pod nosem i upił kolejny łyk wina czekając na pytanie. Przy okazji oddał butelkę Ashe. - Nigdy nie chciałem być strażakiem. - Odpowiedział z drwiną w głosie i wciągnął głęboko powietrze. Wysilił umysł grzebiąc gdzieś głęboko w pamięci, a to co znalazł niemal go spoliczkowało. - Chciałem być aktorem. - Przełknął głośno ślinę. Nie poczuł się najlepiej, mógł to ukrywać, ale w końcu teraz mieli być ze sobą szczerzy. Może w tej całym zabieganiu ludzie tego potrzebowali. Szczerej rozmowy. - Wiesz, chciałem grać w serialach i filmach. Jakkolwiek głupie wydaje się to być z perspektywy czasu. - Zaśmiał się gorzko. - Od zawsze uwielbiam kino. To co dzieje się na ekranie to swego rodzaju magia. Wszystko toczy się tak płynnie, oczarowuje widza. Prawie jak magia. Reżyserzy, scenografowie tworzą świat, a aktorzy nadają mu wyrazu. Opowiadają nam swoje historie, a my siedzimy wpatrzeni w ich każdy ruch. Śmiejmy się, płaczemy. To manipulacja, a najśmieszniejsze jest to, że ją uwielbiamy. - Uśmiechnął się do siebie i rozpiął kolejno wszystkie guziki w marynarce. - Teraz to mnie jakoś tak, uderzyło. Mam na myśli te zainteresowania, o których zapominasz, bo zaczyna brakować ci czasu, zastępujesz je nowymi. Albo porostu z nich wyrastasz. - Wciągnął tlen głośno nosem. - To głupie. - Wypowiedział przy okazji wypuszczając powietrze ze świstem. - Ale spokojnie, to dopiero początek. Jeszcze pewnie z moich ust poleci nie jeden sentymentalno-egzystencjalny tekst. - Po raz drugi przełknął głośno ślinę. - To prostu dziwne uczucie. Dorastamy, zmieniamy się. Nieważne… moja kolej. - Odchylił głowę do tyłu i uśmiechnął się do miejsca, w którym powinien być sufit, ale mógł zobaczyć jedynie jego zarysy. - Jak krótko opisałabyś swój charakter? Zupełnie personalnie, jak ty widzisz siebie... |
| | | Wiek : 21 Przy sobie : czarna, skórzana torba, a w niej: fałszywy dowód tożsamości, mapa podziemnych tuneli, wytrych, medalik z kapsułką cyjanku, nóż ceramiczny, zapalniczka, paczka papierosów, leki przeciwbólowe, latarka z wytrzymałą baterią Obrażenia : złamane serce
| Temat: Re: Mała sala bankietowa Sob Sie 10, 2013 2:21 am | |
| Zawsze fascynował ją ten moment. Dwoje kompletnie nieznajomych sobie ludzi spotykało się przypadkiem i z jakiegoś powodu - zazwyczaj nie znajdującego kompletnie żadnego, logicznego wytłumaczenia - zaczynało ze sobą rozmawiać. Na początku wymiana zdań przebiegała ostrożnie i przypominała moczenie palców w jeziorze, w celu sprawdzenia temperatury wody przed wejściem do niej. Każda strona starała się przejrzeć tę drugą, a tym, co dominowało, był wzajemny brak zaufania. I nie wynikało to bynajmniej z braku otwartości ani gburowatości, po prostu tak było. Może stanowiło to coś w rodzaju obronnego odruchu organizmu, może po prostu było nawykiem, który wyrabialiśmy sobie, żyjąc w nieprzyjaznym społeczeństwie. Nieistotne. Ponieważ zawsze przychodziła chwila - czasem już po kilku minutach, czasem po wielu latach - w której niewidzialny bufor, unoszący się między dwiema osobami znikał, a słowa zaczynały płynąć łatwiej. Początkowo zaniemówiła, nie spodziewając się takiej dawki szczerości, płynącej ze strony Charlesa. Uniosła spojrzenie w stronę jego twarzy, obserwując mimikę, bo jej oczy nieco przyzwyczaiły się już do ciemności. - Nie - powiedziała nagle, po czym zamilkła na kilka sekund, jakby zaskoczona, że te słowa w ogóle opuściły jej usta. Wyglądało na to, że zdradzało ją jej własne ciało, podejmując zupełnie inne działania od tych, dyktowanych przez rozsądek. Gdzie podziała się zgryźliwa uwaga, która jeszcze minutę wcześniej zwisała z końca jej języka, gotowa w każdej chwili do wygłoszenia? - Wcale nie głupie. Kolejne pytanie mężczyzny nieco zbiło ją z tropu. Zacisnęła usta w wąską kreskę, po raz pierwszy - i, jak podejrzewała, nie ostatni - żałując, że w ogóle zaproponowała tę grę. Mówienie o sobie było jedną z rzeczy, której po prostu nie robiła. Ba, samo myślenie o tym najczęściej okazywało się nieznośne. Przez myśl przemknęła jej pokusa wymyślenia na poczekaniu jakiegoś uroczego kłamstwa, ale coś w środku niej natychmiast się zbuntowało. Obiecałaś. Westchnęła cicho, zmieniając pozycję i przyciągając do siebie zgięte w kolanach nogi. Długa sukienka podwinęła się jej prawie do ud, ale niespecjalnie zwracała na to uwagę, poza tym - było ciemno. - Sprzeczny - powiedziała. Jej głos okazał się lekko zachrypnięty, więc odchrząknęła prawie bezgłośnie. Odchyliła głowę do tyłu, układając w myślach ciąg dalszy, bo miała wrażenie, że jedno słowo raczej nie zadowoli Charlesa. Zwłaszcza po jego ostatniej odpowiedzi. - Raczej trudny. - Uśmiechnęła się krzywo. - Jeśliby się nad tym zastanowić, mnie samej jest czasem trudno ze sobą wytrzymać. Często myślę jedno, a robię całkowicie coś innego, jakby na przekór. I robię wtedy na złość sama sobie. Mój psycholog twierdzi - to znaczy twierdził - że jestem autodestrukcyjna. - Przygryzła dolną wargę, wzruszając ramionami. Czuła jak głośno bije jej serce, chociaż nie miała pojęcia dlaczego. Zerknęła z ukosa na mężczyznę, upewniając się, że słucha. Słuchał. - Nie lubię, jak ludzie znają mnie od podszewki. Zresztą, mało kto zna. Dużo kłamię. - Nie wiedziała, czy właśnie nie podkopuje pod sobą dołka, ale miała to gdzieś. - I jestem w gruncie rzeczy beznadziejną aktorką, chociaż całkiem nieźle idzie mi udawanie, że jest inaczej. Paradoks, czyż nie? - Zamilkła, zastanawiając się, czy powinna powiedzieć coś jeszcze, ale w końcu stwierdziła. - No, ale miało być krótko. - Wzięła butelkę, pociągając kolejny łyk alkoholu. Tym razem, oprócz przyjemnego posmaku, poczuła w przełyku palące ciepło. Odłożyła naczynie na posadzkę i przez chwilę wpatrywała się w nie bez słowa, rysując niewidzialne kółka na gwincie. - Dobra - powiedziała w końcu, podnosząc głowę i nieznacznie przesuwając alkohol w stronę rozmówcy. - Jak wygląda twój zwyczajny dzień? Teraz, po... tym wszystkim. |
| | | Wiek : 31 Zawód : redaktor naczelny CV Przy sobie : paczka papierosów, zapalniczka, prezerwatywa Obrażenia : tylko psychiczne
| Temat: Re: Mała sala bankietowa Nie Sie 11, 2013 7:08 pm | |
| Czy bicie serca było aż tak ważne? Wyobrażałeś sobie kiedyś jak to jest umierać? Może wtedy przychodził po ciebie ktoś kogo kochałeś, może odpływałeś, a może czułeś ostatnie uderzenie serca i łapałeś ostatni oddech… nie do końca wiedząc, że nic cię już miało nie spotkać. Śmierć. Nie zawsze pozwalała na ostatni wolny oddech, na dobranie ostatnich słów. Ludzie byli, a chwilę potem znikali. Nieważne jaką miała postać, zawsze wydawała się okrutna. Ciekawa była śmierć kliniczna. To chyba nie to samo. Wtedy serce robiło sobie krótki odpoczynek. Może miało za dużo do przetrawienia. Może nie miało ochoty na dalsze życie. Chciało to wszystko skończyć, jednak pewne rzeczy były silniejsze. Ale, czy to aż takie ważne… Po ostatnim biciu serca nie ma już nic. Chaz słyszał wyraźnie rytm wybijany przez serce Ashe, nawet przez pewien czas nie zwracając zupełnie uwagi na swoje. Zupełnie o nim zapominał. To był miły dźwięk, wyznaczał dobry rytm. Do rozmowy, uśmiechów. Tworzyło, razem z oddechami i wypowiadanymi przez dwójkę ludzi słowami ich własny, mały świat, zamknięty w czterech ścianach. - Zupełna monotonia. - Wypalił, chociaż to miało zostać tylko w jego myślach. Pociągnął kolejny łyk i uwiadomił sobie jak bardzo tego nie nawiedził. Nawet przyjemny smak wina tego nie złagodził. - To tak… Wstaję rano, z myślą „kurwa, dlaczego ten budzik wcześnie… kurwa, muszę podnieść się z łóżka” lub coś w tym stylu. I zazwyczaj te ambitne plany diabli biorą, drzemki i te sprawy. Potem idę albo biegnę, odpowiednie podkreślić, do pracy. Jeśli mi się poszczęści to wrócę o jakieś ludzkiej porze i część rzeczy oddam w ręce innym. Wracam do domu, czasem wstąpię gdzieś na kawę, a czasem się gdzieś przejdę. Włączam laptopa i kiedy zerkam na zegarek jest już środek noc. Ewentualnie zdarza się, że świta… lub w ogóle nie idę spać. - Zaśmiał się. Prowadził życie, jak ci wszyscy beznadziejni artyści. Ci, którzy szukali wolności, spokoju i piękna niemal we wszystkim. W nagrodę otrzymywali jedno wielkie nic. - Pomijam kwestię gotowania, picia niezliczonej ilości litrów kawy i czytania książek, bądź oglądania filmów. - Przeanalizował to w myślach, naprawdę wyglądało to niezbyt ciekawie. - I, tak. Mam jakiś znajomych. Czasem wychodzę do kina i do ludzi. Nie jest ze mną tak źle. Co ty nie powiesz, panie artysto? - Chyba za dużo się nie zmieniło. - Pociągnął z butelki kolejny łyk i zaśmiał się gorzko pod nosem. - Może, to tylko ja jestem takim dupkiem, dla którego nic się nie zmieniło. - Mocno przysnął palce do butelki, jakby chciał ją zmiażdżyć. - Wiesz, tłumacz to monotonią, ale wydaje mi się czasem, że tonę w beznadziejności. Nawet nie mam ochoty nic zmieniać. Może taki mój żywot. - Kilka głośnych oddechów, czyżby Charles się zdenerwował? Nawet jego serce zaczęło głośniej bić. - Chyba w pewnym momencie życia przychodzi taki czas, że musisz zaakceptować sprawy takimi jakimi są. Przynajmniej tutaj. W Panem. Zaczynasz się okłamywać , że rutyna jest najlepszą rzeczą jaka może cię spotkać. To łatwe. Jak dwa dodać dwa. Jak się okazuje, bezpieczeństwo nie jest synonimem szczęścia. - Westchnął pod nosem i dorzucił. - I tak to już jest. - Posunął butelkę w stronę blondynki. Nie zastanawiał się w jak bardzo beznadziejnym świetle go to stawiało. Nawet nie liczył na słowo „rozumiem”, czy jakąkolwiek inną reakcję. Chyba za długo wydawało mu się, że jego życie nie musiało być beznadziejne… - Jakie jest twoje najszczęśliwsze wspomnienie? - Wypowiedział cicho, jednak bez obawy, że Ashe go nie usłyszy. Chyba miał teraz przygotowane inne, może bardziej przyziemne pytanie, jednak to samo wskoczyło mu na usta. |
| | | Wiek : 21 Przy sobie : czarna, skórzana torba, a w niej: fałszywy dowód tożsamości, mapa podziemnych tuneli, wytrych, medalik z kapsułką cyjanku, nóż ceramiczny, zapalniczka, paczka papierosów, leki przeciwbólowe, latarka z wytrzymałą baterią Obrażenia : złamane serce
| Temat: Re: Mała sala bankietowa Nie Sie 11, 2013 11:36 pm | |
| Uczucie déjà vu wróciło. Słuchała schematu standardowego dnia Charlesa - prawdziwego bądź nie, w tamtej chwili było to nieistotne - i zamiast mężczyzny, widziała siebie. Klnącą rano na uporczywie dzwoniący budzik, mimo, że dopiero co położyła się spać; zwlekającą się jak wygłodniały zombie z łóżka, w drodze do redakcji kupującą śniadanie w postaci dwóch kaw, jednej dla siebie i jednej dla Nicka; narzekającą na korki na drogach, na bieganie po schodach, na piętrzący się stos artykułów do napisania. Wspomnienia były tak odległe, że powinny już dawno wyblaknąć. Niestety, jak na złość, wydawały się bardziej realne niż rzeczywistość. Jej myśli opuściły salę bankietową, serwując jej kolaż obrazów, których tak bardzo chciała się pozbyć. Obrazów, które nie niosły za sobą nic oprócz kłującego, irytującego bólu w klatce piersiowej, biorącego się nie wiadomo skąd, i nie wiadomo dlaczego. Przymknęła powieki, czując, jak jej serce gubi rutynowy rytm i zaczyna uderzać niespokojnie, szybciej i głośniej. Bała się, że Charles to usłyszy, że zrozumie, jak działają na nią jego słowa, że - o zgrozo - zacznie jej współczuć. - Monotonia nie zawsze jest zła - usłyszała własny głos, ledwie słyszalnie unoszący się w powietrzu. Ocknęła się z chwilowego letargu, orientując się, że mężczyzna skończył mówić, oraz że zadał jej kolejne pytanie. Jeszcze gorsze niż poprzednie. Zamilkła na kilka minut, ponownie zagłębiając się we własne wspomnienia i czując się, jak gdyby przewijała do tyłu wyjątkowo długi film. W końcu przeniosła spojrzenie na mężczyznę. Jej źrenice przyzwyczaiły się już do ciemności na tyle, że była w stanie zobaczyć rysy jego twarzy i jaśniejące w mroku oczy. Założyła kosmyk włosów za ucho, co chwilę uciekając wzrokiem gdzieś w bok. - Miałam piętnaście lat - zaczęła powoli, odruchowo obejmując się ramionami, jakby nagle zrobiło jej się chłodniej, co zdawała się potwierdzać gęsia skórka, która pojawiła się na jej ramionach. - Razem z przyjaciółką, Dianą, urwałyśmy się ze szkoły. To były już ostatnie dni i było tak gorąco, że siedzenie w zamkniętych salach wydawało się koszmarem. Więc wzięłyśmy plecaki i rowery i pojechałyśmy za miasto. Sporo ryzykowałyśmy, bo poruszanie się po terenach pomiędzy było zakazane, ale musiałyśmy mieć szczęście, bo nie spotkałyśmy żadnego patrolu. Przejechałyśmy przez niewielką cieśninę między dwoma pasmami górskimi i dotarłyśmy prawie do granic Siódmego Dystryktu. Rośnie tam cudowny las. To znaczy - rósł. Został doszczętnie spalony podczas rebelii, teraz sterczą tam same kikuty, ale kiedyś było tam pięknie. Zupełnie jakbyśmy przeniosły się do innego kraju, jakbyśmy były wolne. I wtedy przez chwilę, jedną, krótką chwilę, pomyślałam, że kiedyś stąd ucieknę. Wybuduję domek gdzieś pomiędzy dystryktami, tam, gdzie nikt mnie nie znajdzie. A może nawet poza Panem. Dziecięca głupota. - Wzruszyła ramionami, odwracając wzrok w nieokreślonym kierunku. Głos drżał jej nieznacznie, a oczy zrobiły się jakby wilgotne, zasłonięte cienką warstwą słonej wody. - Tydzień później już nie żyła. - Ostatnie słowa wyszeptała, czując jak więzną jej w gardle. Na policzku pojawiła się samotna, niechciana łza, którą starła z irytacją, zła sama na siebie, że w ogóle opowiedziała tę historię. Mogła wybrać coś neutralnego, godnego zepsutej mieszkanki Kapitolu. Gdyby się odpowiednio postarała, może Charles nawet nie zorientowałby się, że blefuje. Pewnie miałaby wyrzuty sumienia, ale one na pewno byłyby lepsze od tego, co działo się z nią w tamtej chwili; kiedy miała wrażenie, że na jej klatce piersiowej zacisnęły się niewidzialne szczęki, sprawiając nieznośny ból przy każdym wdechu. Kolejne wspomnienia, które powinny przypominać czarno-biały film, a zdawały się dziać tu i teraz. Na zawsze utrwalone na niezniszczalnej kliszy, na zawsze żywe i pomimo upływającego czasu, wciąż bolące tak samo. - Wiesz, nawet nie zdajesz sobie sprawy, jak dużo masz. - Sama nie wiedziała, dlaczego odezwała się ponownie. Słowa płynęły z jej ust mimowolnie, jakby mężczyźnie udało się w jakiś sposób przerwać tamę, utrzymującą je po drugiej stronie i mimo, że próbowała je powstrzymać, prześlizgiwały jej się, tak jak woda prześlizguje się przez splecione dłonie, tym szybciej, im bardziej desperacko staramy się ją tam zatrzymać. Gdzieś w międzyczasie, prawie niezauważalnie, uszkodzona została też druga tama, a łzy zaczęły płynąć jedna za drugą, wsiąkając w delikatny materiał sukienki. - Dużo myślałam po tym, jak zamknęli nas w Kwartale. - Dlaczego jej ramiona musiały tak drżeć? Objęła się nimi szczelniej, mając nadzieję, że w ten sposób jakoś je zamortyzuje i ukryje ten fakt przed Charlesem. - O tym, dlaczego nas to tak przygniotło. Przecież dystryktczycy mieszkali w podobnych warunkach wiele lat, prawda? A jednak mieli siły się przeciwstawić. Mieli w sobie jakiś ogień. My zamieniliśmy się w snujące się bez celu marionetki, niezdolne chociażby do zdobycia jedzenia. A potem zrozumiałam. - Przerwała na chwilę, biorąc gwałtownie powietrze. Teraz trzęsła się już cała, ale przestała zwracać na to uwagę. Może już tego nie zauważała. A może po prostu zaczęła mieć to gdzieś. - Nie chodzi o to, że zabraliście nam ładne ubrania i samochody. To też, ale bez tego potrafilibyśmy żyć. Ale... Wiesz, słyszałam kiedyś takie powiedzenie. Nie wiem, kto jest jego autorem, ale w każdym razie powiedział, że nasz dom jest tam, gdzie jest nasze serce. Nasze... moje serce było tam. W pracy, której czasem nie cierpiałam i przy przyjacielu, za którego oddałabym życie. A teraz ja jestem tutaj. A mój... - Głos jej się załamał, a całym ciałem wstrząsnął szloch. - Mój dom jest tam. Nie dała rady powiedzieć nic więcej. Płakała. Sama nie wiedziała dlaczego, przynajmniej na początku. Później do tego głupiego, niezidentyfikowanego uczucia, który zapoczątkowało falę łez, doszedł wstyd, że rozkleiła się przed nieznajomym i zaczęła szlochać jeszcze głośniej. Stało się to, czego zawsze obawiała się najbardziej - straciła kontrolę. A bez kontroli czuła się jak tonący rozbitek, który mimo wariackiego machania ramionami, cały czas opada w stronę dna. - Prze... prz... przepraszam - wyjąkała, łapiąc łapczywie powietrze. Czuła się tak zażenowana, jak nie czuła się chyba w całym swoim życiu. Gdyby nie zamknięte drzwi, już dawno wybiegłaby z pomieszczenia. Wyprostowała się lekko i próbując odzyskać chociaż resztki godności, rzuciła pierwsze pytanie, które udało jej się sformułować. - Jaki jest twój ulubiony kolor? |
| | | Wiek : 31 Zawód : redaktor naczelny CV Przy sobie : paczka papierosów, zapalniczka, prezerwatywa Obrażenia : tylko psychiczne
| Temat: Re: Mała sala bankietowa Wto Sie 13, 2013 12:36 am | |
| - Monotonia zabija. - Wszeptał i wciągnął głośno powietrze. Ponownie przycisnął butelkę do swoich ust. O ludzie, cóż za hipokryzja. Jeśli tak było, to Chaz powinien być już dawno martwy. Powinien umrzeć gdzieś między kolejnym numerem, stertą dokumentów i pustymi kubkami od kawy. Nigdy nie czuł się pracoholikiem, a jego życie ostatnio opierało się głownie na pracy. Jego umysł objął myślenie schematem: ”Tak musi być, nic nie zmienisz, Lowell. Kolejny numer nie wyda się sam.”. Schematem, którego tak bardzo nienawidził. Nienawidził ludzi, którzy tracili to co było w nich najlepsze. Tych, którzy stawali się pionkami dla władzy, i tych, którzy postanowili sobie odpuścić walkę o cokolwiek. Tylko problem polegał na tym, że może on sam stał się taka osobą? W niesłychanie szybkim tempie, nawet sam nie wiedział kiedy. Z marzyciela przeistoczył się w szarego człowieka… który czasem coś napisze dla siebie. Jednak stracił już wszystkie marzenia, ambicje. To w co wierzył. Tyle. Cisza nie działa na niego dobrze, przynajmniej nie w tym momencie. Myśli beztrosko wypełniały każdy zakamarek jego głowy, jednak słowa wypowiedziane przez Ashe nie sprawiły, że poczuł się lepiej. Poczuł jakby ktoś po raz drugi tej nocy uderzył go w twarz. - To nie głupota. To jedna z najlepszych myśli, jakie… - Urwał, bo bał się zakończenia? Być może. Co miał powiedzieć? To jedna z tych lepszych myśli, które przychodziły do nas w ciągu całego życia. To jedna, z tych myśli, z którą żyliśmy i umieraliśmy? To jedna, z tych myśli, które nie były do zrealizowania, ale łudziliśmy się, że wcale tak nie jest? To, że właśnie to marzenie, które nigdy nie miało się spełnić. Przynajmniej nie w Panem. I po raz kolejny raz poczuł się, jakby ktoś uderzył go w twarz. Chwila między wyznaniem o Dianie, a kolejnymi słowami upłynęła tak szybko. Chaz jedynie zdążył zdjąć marynarkę i ostrożnie założyć ją na ramiona Ashe. Zbliżył się ku niej i uśmiechnął się naprawdę szczerze. Żałował, że mogła go zobaczyć. To jedno z tych sposobów pocieszenia, czy czegokolwiek, od którego robiło się cieplej na sercu. Szczery uśmiech. Położył ramię na ramionach i próbował opanować drożenie jej ciała, jednak to była, tylko i wyłącznie przykrywka. Po prostu czuł, że musi dać jej jakiś znak wsparcia, zrozumienia. Czegokolwiek, co pokazywało, że nadal tam jest i nadal będzie, nawet jeśli mieliby nie spać do samego rana. Znak, który pokazywał, że nie musiała się o nic obawiać, niczego krępować. Między myślami, pytaniami o Dianę przeleciała mu przez głowę jedna myśl. Może smutna, choć może najbardziej prawdziwa. [i]Jakkolwiek żałośni nie jesteśmy… Jesteśmy do siebie podobni.[/b] Próbował odgonić wszystkie wspomnienia, jednak nie potrafił. Gdzieś z tyłu głowy, jakiś złośliwy projektor wyświetlał jeden z najbardziej żałosnych obrazów. Żałosny obraz jego życia. Praktycznie idealne rozplanowane życie, ćpanie, picie… A teraz, w tej całej beznadziejności obawiał się jednego… że ktoś mógł skrzywdzić Ashe bardziej, niż zrobiło to życie wobec niego. Bardziej i w znacznie krótszym czasie. Podobno każdy człowiek miał swoją wytrzymałość. Bał się, że jedna, nawet najlżejsza rzecz mogła złamać blondynkę. Ha, od kiedy to bał się o nieznajomych? Czyżby życie chciało mu pokazać, że istnieli ludzie, którzy byli podobni do niego? Może. To było nawet całkiem prawdopodobne. Czuł tylko, jakąś niezrozumiałą więź pomiędzy nimi. Jakby kiedyś, bardzo dawno się już znali, wiedzieli o sobie wszystko. Może to wszystko było kolejnym impulsem, którego jeszcze wtedy nie rozumiał. Ale los nie fatygowałby się aż tak bardzo na marne. - Jest tam, gdzie są ludzie, których kochasz. Nawet najmniejsza garstka. - Westchnął i wolną ręką napił się wina, posuwając je także Ashe. Przed oczami stanęło mu kilka obrazów. Jego bliscy, uśmiechnięci... szczęśliwi. Nadal siedzieli bardzo blisko siebie i w momentach ciszy, Chaz nie tylko słyszał, ale także czuł bicie jej serca. Wydawało mu się być jeszcze lepsze niż dźwięk, bardziej prawdziwe. - Nie przepraszaj mnie. Nie masz za co. To raczej ja… Ja nie powinienem o to pytać. - Powiedział z jakaś dziwną i niezbyt zrozumiałą skruchą. Sam ustalił zasady. - Czerwony. - Wypalił momentalnie. - I żółty… i w ogóle lubię kolory. - Dorzucił mechanicznie, ale dlaczego o tym rozmawiali teraz. Idealnie pasowało do kontekstu całej rozmowy, prawda? No wręcz perfekcyjnie. - Dlaczego umówiłaś się z nieznajomym? - Wypuścił powietrze z płuc, a w jego głowie malowała się jakaś nutka szczęścia. Miał zamiaru trochę poprawić humor Ashe, jednak kolejna myśl ubrana w słowa popsuła cały efekt. - Jeśli nie chcesz się bawić w tą grę… Jeśli chcesz porozmawiać o Dianie, czy czymkolwiek innym… To ja... Wiesz co mam na myśli.
|
| | | Wiek : 21 Przy sobie : czarna, skórzana torba, a w niej: fałszywy dowód tożsamości, mapa podziemnych tuneli, wytrych, medalik z kapsułką cyjanku, nóż ceramiczny, zapalniczka, paczka papierosów, leki przeciwbólowe, latarka z wytrzymałą baterią Obrażenia : złamane serce
| Temat: Re: Mała sala bankietowa Wto Sie 13, 2013 1:55 am | |
| Nie wyłapała momentu, w którym zarzucił jej na ramiona własną marynarkę. Jeśli miałaby być szczera, nie pamiętała nawet, żeby ją zdejmował, po prostu w jednej chwili obejmowała się drżącymi rękami, a w następnej siedziała wtulona bokiem w jego klatkę piersiową, otoczona zarówno ramieniem mężczyzny, jak i miękką tkaniną. Pewnie powinna była się odsunąć. Powinna była zauważyć, że przekraczała właśnie niewidzialną granicę, wchodząc na ścieżkę, która koniec końców zawsze kończyła się tym samym: kolejnym rozczarowaniem. Powinna, ale tego nie zrobiła. Bo oto kolejna rzecz, którą niektórzy z Was pewnie już zauważyli, jeśli chodzi o Ashe - nigdy nie była dobra w uczeniu się na własnych błędach. Czy to przez wrodzony upór, czy przez upośledzone systemy obronne, popełniała wciąż i wciąż te same pomyłki. Ufając nieodpowiednim ludziom, podejmując złe decyzje, świadomie narażając się na ból. Być może inaczej nie potrafiła. A może po prostu tylko wtedy czuła, że żyje. Zamknęła oczy i mimowolnie, prawie odruchowo objęła Charlesa ramionami, wtulając twarz w materiał jego koszuli, zupełnie jakby chciała w ten sposób schować się przed światem, ukrywając rosnący wstyd i zażenowanie tam, gdzie nikt by ich nie odnalazł. Czuła ciepło bijące od jego ciała, powodujące, że jej własne przestało w końcu drżeć. Przemawiający do niej głos dochodził teraz jakby z oddali, mimo, że rozbrzmiewał tuż nad jej uchem. Bała się odsunąć, w obawie, że zobaczy na jego twarzy współczucie, litość albo kpinę. To było bez sensu, chociaż z drugiej strony, nic co wydarzyło się na tej sali, zdawało się go nie posiadać. Kolejne pytanie dotarło do niej z opóźnieniem. Załkała cicho, ale był to już ostatni ślad małego ataku płaczu, który dopadł ją kilka minut temu. Oddaliła twarz na kilka centymetrów od mokrej od łez koszuli, wciąż jednak nie przestając obejmować klatki piersiowej mężczyzny. Gdzieś w środku czuła, że za chwilę ją odepchnie i chciała odciągnąć ten moment najdalej, jak mogła. Dlaczego umówiłaś się z nieznajomym? Otworzyła usta, żeby odpowiedzieć, ale próbując znaleźć jakieś sensowne słowa we własnym umyśle, natrafiła na pustkę. I to pustkę tak rozległą, że gdyby ktoś kazał jej się teraz przedstawić, efekt z całą pewnością byłby taki sam. Miała wrażenie, że wszystkie jej myśli umknęły z jej głowy, albo chowając się w nieznanych zakamarkach, albo ewakuując się na dobre. Dlatego przez kilka sekund milczała, dając mężczyźnie pretekst do wypowiedzenia kolejnych zdań. Zdań, których nie chciała słuchać, zwłaszcza, że zawierały w sobie to imię. Musiała przerwać tę wypowiedź, musiała sprawić, by zamilknął. I zanim miała okazję zastanowić się, co robi, uniosła twarz wyżej, a jej usta odnalazły jego. Nie spodziewała się, że jej ciało tak zareaguje. Zresztą, wyglądało na to, że już jakiś czas temu kompletnie straciła nad nim kontrolę. Jej ramiona pokryły się gęsią skórką, a świat ograniczył się do maleńkiej przestrzeni, w której nie liczyło się nic, oprócz dotyku miękkich warg, delikatnej woni perfum i cichego łomotania dwóch serc, znajdujących się zaraz obok siebie. Czas na chwilę się zatrzymał, najpierw zwalniając maksymalnie, później stając całkiem, aż w końcu... boleśnie wracając do normy, razem ze zdolnością racjonalnego myślenia. Odsunęła się od niego gwałtownie, przerażona tym, co właśnie miało miejsce, a na jej twarzy odmalowało się zdezorientowanie, przemieszane z tysiącem innych emocji, które w ciemności i tak ciężko było rozróżnić. Zatrzymała spojrzenie na jego twarzy jedynie na ułamek sekundy, po czym spuściła głowę najniżej jak mogła, zaciskając powieki i starając się powstrzymać falę gorąca, wpełzającą jej na policzki. Co ona najlepszego zrobiła? Odsłoniła się całkowicie, opuściła wszystkie bariery, a na zakończenie zrobiła z siebie kompletną idiotkę. Odepchnęła się lekko od klatki piersiowej Charlesa, próbując uwolnić się spod jego ramienia. Wiedziała, że nie będzie w stanie opuścić sali, ale w tamtej chwili miała to gdzieś. Jeśli nie uda jej się wyjść, schowa się pod jednym ze stołów i zostanie tam tak długo, aż mężczyzna ją zostawi. To, jak wróciłaby w takiej sytuacji do Kwartału, pozostawało co prawda tajemnicą, ale wszystko wydawało jej się lepsze, od znoszenia pełnego pogardy wzroku. |
| | | Wiek : 31 Zawód : redaktor naczelny CV Przy sobie : paczka papierosów, zapalniczka, prezerwatywa Obrażenia : tylko psychiczne
| Temat: Re: Mała sala bankietowa Sro Sie 14, 2013 1:54 am | |
| Czekanie było nieodłączną częścią naszej egzystencji. Jakkolwiek nudne i frustrujące się nie wydawało. Czekaliśmy w kolejce po kawę, czekaliśmy także na ludzi, odpoczynek, święta i milion innych, niepowiązanych ze sobą rzeczy. Chaz wielokrotnie czekał, jednak teraz czekanie wywoływało w nim inne emocje. Nie złość, czy poirytowanie. Bardziej ciekawość, zaintrygowanie. Chciał usłyszeć od blondynki dopowiedz. Rzeczownik, przymiotnik, czasownik… a dostał jedynie mokrą koszulę. Co śmieszne, rozumiał całkowicie przekaz. Nie przeszkadzał mu biały materiał zabrudzony tuszem, czy bliskość Ashe. Najwidoczniej tego potrzebowała. Może nie do końca było to, na co czekał, ale ten gest zdawał się być odpowiedzią na inną, ważniejszą sprawę. Bycia z kimś, bycia dla kogoś bliskim. Bycia sobą. Albo, po prostu… Bycia. Niektórym mylnie wydawało się, że maskę można było założyć raz i nigdy jej nie zdejmować. Kłamstwo. Jedni zdejmowali ją tylko za dnia w obecności bliskich, inni tylko w nocy. A jeszcze inni otwierali się przy pojedynczych osobach. Jednym, prawdziwym przyjacielu… Jednak najbardziej beznadziejnym przypadkiem byli ci, pozornie najbardziej wytrzymali i twardzi jak skała, którzy płakali samotnie w nocy. Kurczowo ściskali butelkę, by upić się do nieprzytomności, a jutro odebrać tak samo chłodnych i niewzruszonych. Nagle wydarzyło się coś, czego nigdy by się nie spodziewał. Dziewczyna podniosła głowę z jego klatki piersiowej. I… Poczuł na swoich ustach wargi Ashe. Łomotanie jego serca przez ułamek sekundy połączyło się z łomotaniem serca blondynki. Jej ciepło, zapach… Wywiadywać się mogło, że przez krótki moment byli jedną całością. Jak yin i yang. Nie istniał Charles Lowell, czy Ashe Cradlewood. Istniała całość. Nierozerwalna całość. Aż chwila rozbiła się na milion kawałeczków. Blondynka nagle oderwała usta od Chaza i oddaliła się nieznacznie. Czyżby ona nie rozumiała, że wtedy nie mogli istnieć osobno? Że on jej wtedy potrzebował? Jakby była dla niego ukojeniem… Wszystkim tym co miał… Ciało zadziało szybciej niż rozsądek. Chaz nie zdążył rozważyć wszystkich za, czy przeciw. Emocje były silniejsze od niego, wyczucie ciepła Ashe, dokładne określenia smaku jej ust. To wygrało. Momentalnie znów siedział obok niej. Tym razem jego usta zbliżył się do jej twarzy. Wszystko wróciło ze zdwojoną siłą. Fala ciepła, przyjemny dreszcz biegnący wzdłuż kręgosłupa. Jakby po raz pierwszy się całował. Jakby rozmawiał z kimś po raz pierwszy, po raz pierwszy czuł bicie innego serca i, po raz pierwszy obejmował kogoś ramieniem. Wszystko zdawało się być takie nowe. Tak bardzo pociągające. Smak wina na ustach Cradlewood był znacznie lepszy niż ten, który oferowała butelka. Jej jasne włosy. Bicie serca. To w jaki sposób stykały się ich ciała. Dziwny rodzaj podniecenia wypełnił jego komórki i delikatnie przygryzał wagi Ashe. Tak bardzo mu się to podobało. Nawet jeśli nie powinno. Nawet jeśli miałoby to powywracać ich życie do góry nogami. Dał się ponieś ulotności chwili, czemuś, czego nie będzie mógł otworzyć w ten sam sposób w swojej głowie. Czemuś, co tak bardzo mu się podobało i gdzie głęboko niepokoiło. Ale zawsze mogli to potraktować jako odpowiedź na zadane przez siebie pytania. Nawet jeśli miało się do skończyć dla Chaza kilkoma nieprzespanymi nocami i wyrzutami sumienia. Nie miał pojęcia ile jego ciało chłonęło zachłannie wargi Ashe. Może kilka sekund, kilkanaście, a może nawet kilkadziesiąt. Minutę, dwie… Wtedy czas był dla niego czymś zupełnie obcym. Delektował się smakiem drugiej osoby. Tym, jak smakowała ona. Zwykła dziewczyna z Kwartału. Ktoś na kogo nigdy nie zwróciłby uwagi, a teraz… Teraz wydawała się być całym światem. Wszystkim tym, co istniało. Przynajmniej dla Lowella. Jeszcze przez chwilę, krótką, krótką chwilę. Wszystko zdawało się wirować, ale oni nadal trwali w tej samej pozycji. Jakby oboje zadowoleni z obrotu spraw. Może to właśnie na to czekali cały wieczór. Może tak miał się zakończyć dzisiejszy dzień? Ewentualnie rozpocząć nowy. Nową znajomością. Nową, ciekawą znajomością. - To było… miłe.
|
| | | Wiek : 21 Przy sobie : czarna, skórzana torba, a w niej: fałszywy dowód tożsamości, mapa podziemnych tuneli, wytrych, medalik z kapsułką cyjanku, nóż ceramiczny, zapalniczka, paczka papierosów, leki przeciwbólowe, latarka z wytrzymałą baterią Obrażenia : złamane serce
| Temat: Re: Mała sala bankietowa Pią Sie 16, 2013 12:42 pm | |
| Czas nie dla wszystkich biegnie tak samo. Wiedziała to od dawna. Nie są to tylko wskazówki, przesuwające się po blacie zegara, w tym samym tempie, miarowo. Czas jest sprytnym stworzonkiem, które potrafi zarówno zwolnić tak bardzo, że prawie się zatrzyma, jak i przyspieszyć kilkukrotnie, zamykając godzinę w kilku minutach. To dlatego chwile spędzone w nudnej pracy wydają się czasem wiecznością, a te na rozmowie z przyjaciółmi, znikają w przerażającym tempie. Czas jest złośliwy - jakkolwiek bezsensownie by to nie zabrzmiało. Czym innym jednak należałoby wytłumaczyć fakt, że kiedy dziewczyna odsunęła się od Charlesa, nie pragnąc niczego innego, jak tylko zapadnięcia się pod ziemię, miała wrażenie, że trwało to wieczność? Siedziała na zimnej posadzce, czując, jak płoną jej policzki i próbując najbardziej, jak to możliwe, ukryć się za jasnymi pasmami włosów. Jej myśli stały się jasne i klarowne, nie przeszkadzając w żaden sposób w pełnym przeżywaniu własnego upokorzenia. I dopiero gdy wydawało jej się, że dłużej już nie wytrzyma i znów wybuchnie płaczem, albo po prostu wsunie się za zwisający ze stolika nieopodal obrus, czas zwolnił niewidzialną blokadę, a wydarzenia potoczyły się dalej. Tym razem - dziwnie przyspieszone. Znów poczuła wargi mężczyzny na własnych, z tą różnicą, że to nie ona zapoczątkowała pocałunek. Początkowo nie zareagowała, zaskoczona i częściowo wytrącona z równowagi. Spodziewała się wszystkiego - pełnego współczucia spojrzenia, wyśmiania, zostawienia jej - ale nie tego. I choć jej umysł krzyczał, że popełnia właśnie kolejny, niewybaczalny błąd, ciało miało gdzieś te ostrzeżenia. Nim się zorientowała, przysunęła się bliżej, obejmując ramionami kark Charlesa. Ten pocałunek był inny niż poprzedni. Bardziej zachłanny, intensywny, no i co najważniejsze - odwzajemniony. W jakiś sposób udało mu się też wypłoszyć z jej myśli wszystkie wątpliwości, pozostawiając miękką i całkowicie neutralną pustkę. Oczywiście miały one wrócić, i to dość szybko, ale w tamtym momencie pochowały się po kątach, pozostawiając impulsom pełne pole do działania. Odsunęli się od siebie, gdy zabrakło im powietrza. Przez kilka sekund pozostała jeszcze nieruchoma, wpatrując się z tym samym początkowym zaskoczeniem w jego twarz, po której błąkał się niewyraźny uśmiech. Dopiero kiedy się odezwał, przerywając ciszę, zabrała dłonie z powrotem do siebie. Czuła, że powinna jakoś zareagować, ale nie miała pojęcia, co mogłaby powiedzieć. Zamiast tego uśmiechnęła się przelotnie, przerywając w końcu kontakt wzrokowy i spuszczając głowę w dół. - Nie wiem - powiedziała w końcu cicho. Westchnęła bezgłośnie, po czym usiadła wygodniej, opierając się czołem o ramię Charlesa. Wciąż czuła bijące od niego ciepło i jakiś dziwny, nieokreślony spokój, który dawał złudne poczucie bezpieczeństwa. Później miała tego pożałować, kiedy światło słońca wyciągnie na wierzch wszystkie ukryte do tej pory aspekty, ale w tamtej chwili pozwoliła sobie odsunąć na bok konsekwencje. - To znaczy... - dodała, dopiero po chwili orientując się, że mężczyzna mógł nie połączyć jej odpowiedzi z zadanym znacznie wcześniej pytaniem. - Nie wiem, dlaczego umówiłam się z nieznajomym. Na co dzień jestem raczej ostrożna. - Parsknęła śmiechem, przypominając sobie kilkukrotną ucieczkę przed strażnikami, wycieczkę do Dzielnicy Rebeliantów i niedawną przygodę. - To znaczy zazwyczaj byłam. Chyba ostatnio jest mi wszystko jedno. Ostatnie słowa zabrzmiały bardziej gorzko, niż miała w zamiarze, ale kiedy już opuściły jej usta, nie mogła ich cofnąć. Przymknęła oczy, milknąc na chwilę i wsłuchując się w miarowe uderzenia serca. Nie była pewna, czyjego. - Mniejsza z tym. Opowiedz mi coś. Najładniejsze wspomnienie z dzieciństwa, jakie pamiętasz - poprosiła. Nie wiedziała, czy wciąż grają w pytaniową grę, ale potrzebowała czegoś, co odciągnęłoby jej myśli od miejsca, w które ponownie zaczęły zmierzać. |
| | | Wiek : 31 Zawód : redaktor naczelny CV Przy sobie : paczka papierosów, zapalniczka, prezerwatywa Obrażenia : tylko psychiczne
| Temat: Re: Mała sala bankietowa Nie Wrz 01, 2013 1:45 am | |
| Ludzie mieli kolory. Zdefiniowane barwy, które życie mieszało w dowolnie wybrany przez siebie sposób. I nie, to wcale nie sprawa aury, czy jakiegoś innego fatum. Najłatwiej można było ich porwać do płótna, na które ktoś wydalał jeden lub więcej odcień farby oraz ochrzcił mianem obrazu. Każdy człowiek był obrazem i to od jego historii, a także wyborów zależało, co znajdzie się na płótnie. Być może los miał użyć tylko jednego koloru - nudnej szarości i ukazać powtarzalny, geometryczny wzór. A może zupełnie przeciwnie - miliona innych kolorów tworząc mozaikę prawdziwego życia. Mozaikę, w której każdy mógł znaleźć fragment, który go urzeknie, wzruszy, rozczaruje, natchnie. Cóż, jakim obrazem była Ashe? Chaz pomyślał o obrazie, przy którego odkryciu trzeba było się nieźle namęczyć. Być może ona sama umyślnie wylała na niego czarną farbę, by nikt a nikt nie mógł zobaczyć tego, co tam było naprawdę. Jedynie pojedyncze przebłyski, jednak by dostać się do środka, oglądający musiał się bardziej namęczyć. Musiał zacząć zeskrobywać zaschniętą, szarawo-czarną pokrywę, by ujrzeć chociażby maleńki fragment prawdy. To była jedna z tych myśli, która przeszłą jego umysł. Może nie miała większego sensu, a może miała. Po prostu zaliczała się do kategorii fraz pojawiających się znienacka i odchodzących w zapomnienie niemal natychmiastowo. Jednak postanowił ją zatrzymać chwile dłużej. Czy miał rację? Cradlewood otworzyła przed nim jakąś cześć siebie. Prawdziwej siebie, taką jaką była wewnątrz swojego umysłu. Może dziewczyna sama nie chciała znać tej Ashe, a może potrzebowała kogoś, kto ją mógł zrozumieć i zaakceptować, taką jaka była - ze wszystkimi wadami, zaletami, humorami i sposobem ubierania. Całą, jedyną i niepowtarzalną. Prawdziwą A. Cradlewood. Może właśnie wtedy Lowell odkrył jakaś kolejną cześć malowidła, wskazówkę do zagadki, którą była ta drobna blondynka. To właśnie ona opierała się o jego ramie i to jej bicie serca słyszał tak wyraźnie. Płożył swoją rękę na jej ramieniu, tak by jeszcze bardziej zmniejszyć odległość między nimi. To było zabawne, bo dzieliło ich zaledwie kilkanaście, a może nawet kilka centymetrów. Ale bał się o nią. Obawiał się, że jeśli nie będzie mógł jej objąć, to ona spadnie. Zniknie i nigdy już jej nie zobaczy. Tak jakby te centymetry były jakaś ogromną przepaścią. Tak jakby Ashe mogła zniknąć w tamtym momencie, rozpłynąć się we mgle. Co gorsza, nigdy się już nie pojawić. Nie mógł jej na to pozwolić. Nie wtedy. Potrzebował jej, chciał się czuć potrzebny... także dla niej. Może ona była tylko wytworem jego wyobraźni? Przyjemnym snem? Jednym z tych realnych, po których budziliśmy się w nocy i zastanawialiśmy się, czy to przypadkiem nie miały miejsca w rzeczywistości… Nawet jeśli istniała tylko w sennych marzeniach, to nie chciał, by to się kończyło. Nie wtedy i nigdy. Nie chciał się budzić i nie czuć bicia jej serca. To było coś, na czym zależało mu w tamtej chwili najbardziej. Jakby czekał długo czekał na te kilka słów, gestów, krótkich i dźwięcznych śmiechów. Oczywiste wydawało się to, że nie mógł jej stracić. - Dzieciństwo? - Powtórzył słowo z wypowiedzi Ashe i sięgnął pamięcią w przeszłość. Urodziny? Święta? Nie. Przypomniało mu się coś, co było chyba najładniejszym ze wszystkich wspomnień z dzieciństwa… jak nie z całego życia. - Miałem przyjaciółkę. Kilka lat ode mnie starszą, ale wychowywaliśmy się jak rodzeństwo. Wszystko razem. Pewnego razu wjechaliśmy na dach jakiegoś wieżowca. Nie pamiętam, ile wtedy mieliśmy lat. Ja może siedem albo nawet nie. - Sięgnął po łyk wina. - Kapitol widziany z takiej wysokości był niesamowity, ale nie o to chodzi. Zaczęliśmy krzyczeć. Jak popaprani, tak bardzo popaprani. Śpiewaliśmy piosenki, nadawaliśmy audycje, udawaliśmy ludzi pracujących w radiu, rozmawialiśmy. - Zaśmiał się cicho. - Często kończyło się to chrypą, czy bólem gardła, ale było warto. Poczuć to kilka razy… To było naprawdę niesamowite. Alex i ja, tak bardzo nierozłączny duet. Wtedy byliśmy głupi, mogliśmy się zabić… ale to było niesamowite. Stolica Panem i ta pewność, ze nikt nas nie słyszał. Mogliśmy krzyczeć wszystko. To, co nam się żywnie podobało. - Uśmiechnął się do siebie. - Robiliśmy tak jeszcze wiele razy, ale w pamięć najbardziej zapała mi ta pierwsza wizyta. Wiatr owiewający moje poliki i piosenka śpiewana przez Alex. Wspomnienia uderzyły go jakby z ogromną siłą, ale pogodził się, na tyle ile potrafił z utratą przyjaciółki. Do pewnego momentu wiedział, że żyje, ale potem zajął się własnymi sprawami. Myślał, że jeśli przestanie śledzić jej losy, to ta mała pustka zniknie. Niestety tak się nie stało. Ludzie, na których nam zależało lub nadal zależy, pozostawiali na naszych duszach ślady, które nigdy nie znikały. Podobno przyjacielem nigdy się być nie przestawało. To chyba fakt, część Chaza, jego historii zawsze była związana z Alex. Nie miał pojęcia jak wglądała sprawa z jej strony. Ona wybrała swojego chłopaka. Zapomniała o tym, że kiedyś, przez długi okres czasu byli nierozłączni. Spędzali razem całe popołudnia, weekendy. A potem coś się popsuło. Ich drogi się rozeszły… Alexandra wolała oddać się tylko jednej osobie zapominając już o innych. Wszystkie jej wady uległy spotęgowaniu i odbiły się właśnie w porzuceniu starych więzi. Zasłaniała się miłością, ale to głupia wymówka. - To było miłe. Podsumował nieco wyblakłe wspomnienie. Nie wracał do nich zbyt często. Nie należały go grona tych, które lubił przywoływać. Tylko na początku sprawiały radość, potem ciągnęły za sobą ból pustki i straty. - Ashe… - Wyszeptał cicho i zerknął na nią. Opierała głowę o jego klatkę piersiową. Przez chwilę nie otrzymywał odpowiedzi. Blondynka usnęła. Zasnęła słuchając jego niezbyt porywającej opowieści. Oddech Cradlewood był wyraźny i miarowy. Wyznaczał nowy, dobry rytm. Wydawała się być bezbronna, gdy spała. Mała i krucha, starająca się uciec przed złem tego świata. Jeszcze bardziej czarująca i mniej prawdziwa niż, gdy wypowiadała słowa. Chaz poprawił na jej ramionach swoją marynarkę i przysunął się maksymalnie blisko. Mimo, że na sali było ciepło obawiał się, że zmarznie. Czuł się z nią odpowiedzialny. To uczucie pochodziło z niewiadomego źródła i sam nie potrafił go wytłumaczyć. Pojawiło się w jego organizmie i zakotwiczyło się wyjątkowo mocno. Uważnie słuchał rytmu, który wybijało jej serce. Trochę hipnotyzujący, trochę prawdziwy, a momentami tak bardzo odległy… Od dawna nie był szczęśliwy w taki sposób jak wtedy. Mając koło siebie kogoś… bliskiego? Upił kolejny łyk wina i uśmiechnął się do siebie. - Jesteś prawdziwa, prawda? - Zapytał bardzo cicho, a jego głos zadrżał. Przytulił ją do siebie mocniej i jedna łza spłynęła po jego policzku ginąc we włosach dziewczyny. Pocałował ją delikatnie w głowę i pociągnął łyk wina z nadzieją, że jutro jeszcze ją zobaczy. Że to wszystko nie było tylko snem, głupim figlem spłatanym przez podświadomość. Że wchód słońca nie przyniesie wcale rozczarowań. Że wschód słońca wcale nie rozkaże im zapomnieć, o tym co zaszło. Mimo, że powinni byli zapomnieć. Chaz chyba nie chciał tego robić. Akurat tego. Jesteś prawdziwa?Po jego polikach spłynęły jeszcze trzy lub cztery łzy…
|
| | |
| Temat: Re: Mała sala bankietowa | |
| |
| | | |
Similar topics | |
|
| Pozwolenia na tym forum: | Nie możesz odpowiadać w tematach
| |
| |
| |
|