|
| |
Autor | Wiadomość |
---|
Wiek : 21 Przy sobie : czarna, skórzana torba, a w niej: fałszywy dowód tożsamości, mapa podziemnych tuneli, wytrych, medalik z kapsułką cyjanku, nóż ceramiczny, zapalniczka, paczka papierosów, leki przeciwbólowe, latarka z wytrzymałą baterią Obrażenia : złamane serce
| Temat: Opuszczone muzeum Pią Maj 03, 2013 12:45 am | |
| First topic message reminder :
Po tym niegdyś wspaniałym centrum kultury pozostały dziś jedynie chłodne mury i wybite okna. Eksponaty rozkradziono bądź przetransportowano do Dzielnicy Rebeliantów, z reszta wyposażenia zniszczała bądź została przywłaszczona przez mieszkańców Ziem Niczyich. Ze względu na liczne braki w konstrukcji i brak części szyb, miejsce nie nadaje się do zamieszkania - w trakcie deszczu jest tu mokro, wiatr bez trudu prześlizguje się na wskroś budynku, a zimą temperatura równa jest tej na zewnątrz.
Ostatnio zmieniony przez Ashe Cradlewood dnia Wto Lis 04, 2014 3:09 pm, w całości zmieniany 2 razy |
| | |
Autor | Wiadomość |
---|
Wiek : 25 lat Zawód : córeczka tatusia Znaki szczególne : po-ciążowa sylwetka, szaleństwo w oczach
| Temat: Re: Opuszczone muzeum Sro Kwi 30, 2014 5:41 pm | |
| Patrzenie z bliska na cierpienie ludzi nie było łatwe. Dla nikogo, nawet dla Maisie, kiedyś niezwykle wrażliwej i gotowej oddać ostatnie jabłko skulonej staruszce, pracującej z nią przy żniwach. Było, minęło; zmieniła się nie do poznania, zamknęła w sobie i odgrodziła od praktycznie wszystkich większych uczuć (były dla słabeuszy) wysokim murem. Nie do przebicia, nawet w stanie dość mocnego rozchwiania emocjonalnego i wepchnięcia w ramy, w jakich jeszcze nie kreowała swojej postaci. Praca, miasto, tłum Rebeliantów dookoła; dziwne, że nie zwariowała jeszcze mocniej, ale pewnie osiągnęła już stan końcowy i nawet niebezpieczna sytuacja na środku Ziem Niczyich nie była w stanie wytrącić Maisie z nieco autystycznej równowagi. Niezmiennej, nawet pomimo krzyków i wrzasków nieznajomej. Najwyraźniej mocno cierpiącej; nic dziwnego, gablota wyglądała na ciężką i Ginsbergówna oczyma wyobraźni widziała już połamane kości ud i wdającą się gangrenę. Dość nieapetyczne wizje, równie niesmaczne co widok wykrzywionej twarzy kobiety, pokrytej krwią, pyłem i drobinkami szkła. Wykrzykującej coś (ups, błąd, podnoszenie głosu w takim pomieszczeniu powodowało donośne echo) i szarpiącej się jeszcze bardziej. Maisie skrzywiła się lekko i podniosła wzrok na Charliego. Może powinni od razu posłuchać jej słów i zmyć się z ruin muzeum jak najszybciej, razem z dużym plecakiem, ale nauczona doświadczeniem postanowiła poświęcić jeszcze chwilę na upewnienie się, że byłaby to słuszna decyzja. - Zobacz, co jest w środku. - poleciła Charliemu, wiedząc, że nie musi dodawać tylko ostrożnie. Rozumieli się doskonale, dwójka dzikusów przyzwyczajona do podobnych sytuacji. Znała Smitha na tyle dobrze, żeby nawet nie dopatrywać się drgnień jego mięśni - pewnie chciał uciec stąd jak najszybciej, ale była dziwnie pewna, że nie zostawiłby jej samej. Odwróciła się więc do kobiety i złapała jej twarz mocno w dłoń, tak, żeby spojrzała jej prosto w oczy. - Kto zaraz tu przyjdzie? - spytała nad wyraz spokojnie, chociaż z każdą sekundą niepewnej sytuacji czuła się coraz bardziej...zirytowana. Na samą siebie; pozwoliła, żeby w głupi sposób narazić się na niebezpieczeństwo. Może naprawdę powinna zostać zamknięta w mieszkaniu; tam bierność i dystans ukoiłby jej skołatane nerwy. |
| | | Wiek : 18 Zawód : drobny złodziejaszek Przy sobie : aparat fotograficzny, zapalniczka, tygodniowy zapas kawy, scyzoryk wielofunkcyjny, latarka z wytrzymałą baterią, wytrych Znaki szczególne : nieodparty urok Obrażenia : niezagojona rana postrzałowa prawego barku, obtarte wnętrze prawej dłoni
| Temat: Re: Opuszczone muzeum Sro Kwi 30, 2014 6:18 pm | |
| Mógł starać się naprawdę mocno, ale nie mógł ukryć tego, że obserwowanie cierpienia innych wzbudzało w nim współczucie. Uczucie niezwykle uciążliwe w takim miejscu. Dobrze wiedział, że pomaganie obcym nie jest rozsądnym pomysłem w takim miejscu. Może to zasadzka? Charlie zdążył nauczyć się kilku rzeczy i jedną z nią z pewnością było to, że po wojskowych można spodziewać się wszystkiego. Zupełnie, jakby płacono im od ilości złapanych ludzi. Stał w miejscu obserwując Maisie i nieznajomą. Czekał na ich reakcję, gotowy w każdej chwili pochwycić plecak i uciec, gdyby tylko Maisie wyraziła taką wolę. Domyślał się, że dla dziewczyny nie ma już raczej ratunku. Regał wyglądał na masywny, więc bez wątpienia nie obyło się bez jakichś złamań. Sam kiedyś rozciął sobie nogę, owinął ją kawałkami znalezionych materiałów. Nie było z nią najlepiej i gdyby nie medyczna pomoc Shailene, pewnie skończyłoby się to gangreną. Ziemie Niczyje nie były miejscem, gdzie można było sobie pozwolić na choroby, czy zranienia. Każda, nawet najmniejsza rana była potencjalnym początkiem większego zakażenia. A bez leków nie było ratunku. Na jego twarzy pojawił się grymas niezadowolenia, zupełnie jakby chciał dać do zrozumienia biednej dziewczynie, że jej krzyki wcale w tej sytuacji jej nie pomogą, a wręcz przeciwnie - napastnicy, przed którymi uciekała tylko na coś takiego czekali. Właśnie ci ludzie wzbudzili w Charliem jeszcze większy niepokój, którego nie był już w stanie opanować. Nóż w dłoni zaczął mu lekko drgać, ale wciąż dzielnie rozglądał się dookoła. Ktoś musiał pilnować okolicy, gdy jego towarzyszka próbowała dowiedzieć się czegoś od przygniecionej dziewczyny. W duchu dziękował tylko, że Maisie odwrócona była do niego tyłem i nie widziała tego, że jej przyjaciel się boi. Wolał jednak, by uważała, że jest dzielnym zbiegiem - chociaż wątpił, by po tylu wspólnie spędzonych chwilach nie zdała sobie sprawy z tego, że Charlie nie jest najdzielniejszą znaną jej osobą. Pokiwał głową i przykucnął przy plecaku. Nie spieszył się, dokładnie uważając na każdy swój ruch. Kto wie, co też mogło się w tym pakunku kryć? Nożem Maisie delikatnie uniósł klapę, po czym już dłonią rozpiął zamek. Serce waliło mu chcąc wyskoczyć z klatki piersiowej. W końcu zajrzał do środka. |
| | | Zawód : Troublemaker Znaki szczególne : avatar © laura makabresku
| Temat: Re: Opuszczone muzeum Sro Kwi 30, 2014 9:50 pm | |
| Dziewczyna wpada w coraz większą panikę. Kiedy Maisie łapie ją za twarz, przez dłuższą chwilę po prostu dyszy ciężko, próbując się uspokoić, a jej oczy wydają się dziwnie rozbiegane, jakby nie potrafiła skupić ich na jednym punkcie. Wygląda co najmniej na szaloną. W końcu udaje jej się spojrzeć dziewczynie w oczy. - Strażnicy - mówi krótko, po czym zaczyna się trząść, jakby samo to słowo ją przerażało. Zerka na Charliego, który otwiera właśnie plecak. - Błagam - dodaje po chwili, łamiącym się głosem. - Jeśli mnie z tym znajdą, to mnie zabiją. - Znów zaczyna szlochać, wyrywa się Maisie i ukrywa twarz w dłoniach.
Spory plecak okazuje się całkowicie wypełniony bronią: głównie pistoletami, jakie noszą Strażnicy Pokoju, ale w środku znajduje się też szara teczka oraz kilka metalowych pudełek (najprawdopodobniej z amunicją). W boczne kieszenie upchnięto kilkanaście szklanych fiolek z morfaliną. |
| | | Wiek : 25 lat Zawód : córeczka tatusia Znaki szczególne : po-ciążowa sylwetka, szaleństwo w oczach
| Temat: Re: Opuszczone muzeum Czw Maj 01, 2014 12:00 pm | |
| Kontakt z szalonymi ludźmi powinien uzmysłowić Maisie jej smutną przyszłość (podejrzewała, że skończy w zakładzie zamkniętym w jakimś uroczym wdzianku ze związanymi rękawami), ale im bardziej wpatrywała się w zakrwawioną twarz dziewczyny, tym bardziej czuła się zażenowana. I niepodobna do przypadkowej ofiary losu (dosłownie?), ściągającej na siebie smutny koniec przez swoją nieostrożność. Którą sama Ginsberg także wykazała się dzisiejszego, pechowego popołudnia, ale...nie mogła skupiać się na potknięciach, ważne było poruszanie się do przodu jak najostrożniej i powrót do znienawidzonego miasta jak najszybciej. Bez żadnych śladów krwi - oprócz swojej, zaschniętej na skroni - czy łez, które zasychały nieestetycznie na twarzy kobiety. Mogła otrzeć jej policzki tak, jak zrobiła to Charliemu, ale limity czułości i współczucia wyczerpały się dobrych kilka minut temu. Wpatrywała się w nią jeszcze dosłownie przez sekundę, jakby sprawdzając czy mówi prawdę i ustawiając sobie pewne rzeczy w głowie, po czym wstała z brudnej podłogi i podeszła do Charliego. Nie wyprowadzając kobiety z błędu i nie prostując mało logicznego toku myślenia; śmierć od strzału strażników byłaby pewnie przyjemniejsza niż konanie z odciętymi nogami i ewentualny pobyt w więzieniu. O którym nie słyszała zbyt wiele; chyba jako jedyna osoba w Kapitolu była słodko nieświadoma tego, czym zajmuje się jej opiekun i jednocześnie nikt nie poznał złej strony Gerarda tak dokładnie jak ona. Zastanowiła się nawet, czy gdyby została złapana to bariera obojętności, jaką narzucił ukochany tatuś zmniejszyłaby się chociaż odrobinę. Pewnie nie, nie miała więc czego położyć na niedorzecznej szali decyzji. Bez słowa zajrzała więc do plecaka. Pełnego broni i amunicji; cudowny skarb, za który jeszcze pół roku temu byłaby gotowa oddać prawą rękę i swoje długie włosy. Najchętniej zwinęłaby cały ładunek i ulotniła się stąd w mgnieniu oka, ale nie mogła postępować lekkomyślnie. Nie wahała się więc ani jednej zbędnej sekundy; sięgnęła do środka, wyciągając stamtąd jeden z pistoletów, szarą teczkę i pudełko z amunicją, po czym jak najszybciej przełożyła je do plecaka Charliego, nie czekając na jego przyzwolenie czy ewentualny protest. Upewniła się, że dokładnie zapięła zamek, po czym kopnęła plecak nieznajomej w jej stronę, łapiąc jednocześnie Smitha za ramię i ciągnąc go pomiędzy zniszczone ściany. W trybie natychmiastowym, rozglądając się uważnie dookoła i kierując się w stronę jednego z tylnych wyjść z muzeum, które dobrze poznała podczas pomieszkiwania tutaj. Nie odwróciła się w kierunku kobiety ani razu. |
| | | Wiek : 18 Zawód : drobny złodziejaszek Przy sobie : aparat fotograficzny, zapalniczka, tygodniowy zapas kawy, scyzoryk wielofunkcyjny, latarka z wytrzymałą baterią, wytrych Znaki szczególne : nieodparty urok Obrażenia : niezagojona rana postrzałowa prawego barku, obtarte wnętrze prawej dłoni
| Temat: Re: Opuszczone muzeum Czw Maj 01, 2014 12:49 pm | |
| Można być pewnym jednego - Charlie, czy tego chciał, czy nie, skończy kiedyś w jakimś zamknięciu. Obojętnie, czy będzie to szpital psychiatryczny, czy więzienie. Nie może przecież całe życie uciekać przed sprawiedliwością, która w jego (i nie tyle jego) mniemaniu niewiele miała wspólnego z tym, co powinno się za sprawiedliwość uważać. Czuł się oszukany przez prezydent Coin, która okazała się być kolejnym bezwzględnym władcą. Jego marzenia o utopijnym życiu zderzyły się z wyobrażeniami rządzących, dla których liczyło się jedynie ich własne dobro i dostatek. Nikt nie myślał o ludziach, którzy dla nich walczyli. O tych wszystkich tułaczach, którzy żyli teraz z dnia na dzień. Naprawdę miał nadzieję, że Maisie w końcu się stąd wyrwała, że pracuje po tamtej stronie. Coś jednak podpowiadało mu, że dziewczyna może nieco ubarwiać rzeczywistość. Plamy krwi i brak obuwia wzbudzały jego dziecięcą podejrzliwość, która przez mieszkanie w takim miejscu tylko się wyostrzyła. Wszędzie doszukiwał się jakiegoś podstępu, czy zasadzki. Sytuacja, w której się znaleźli wcale nie należała do wyjątków. Czuł, że za ścianą kryje się grupa żołnierzy, którzy tylko czekają, aż on albo Maisie zrobią jakiś błąd. Zajrzał do plecaka i znieruchomiał. Nie to spodziewał się tam znaleźć. No dobrze, domyślał się, że musi to być coś nielegalnego, ale pakunek wypełniony po brzegi bronią był czymś tak abstrakcyjnym, jak taki wypełniony po brzegi zapasami żywności. Choć oczywistym jest, że wolałby znaleźć to drugie. Nie znał się na broni - nigdy nie miał tak naprawdę okazji się nią posługiwać. Raz w trakcie rebelii dano mu do rąk karabin, ale jego jedynym sukcesem było zastrzelenie JEDNEGO napastnika. Przy okazji opróżnił cały magazynek, co nie bardzo spodobało się dowodzącym. Od tamtego momentu wykorzystywano go jako kuriera. W tym sprawdzał się zdecydowanie lepiej. Na szczęście panna Ginsberg znów przejęła inicjatywę - nie domyślała się nawet jak w tej chwili Charlie był jej za to wdzięczny. Nie protestował, gdy chowała broń do jego plecaka, był przekonany, że dziewczyna dobrze wie, co robi. Poczuł szarpnięcie dające mu do zrozumienia, że pora poderwać się z podłogi. Tak też uczynił i pociągnięty przez Maisie ruszył za nią do jednego z tylnych wyjść. W przeciwieństwie do siostry odwrócił się jeszcze raz w kierunku nieznajomej. Ale nie dlatego, że martwił się jej losem. Przez chwilę przemknęło mu przez myśl, że równie dobrze pod przewróconym regałem mógł leżeć on. Czy wówczas Maisie postąpiłaby z nim podobnie? Zostawiła go tutaj samego na pastwę wojskowych? Było to krótkie, ale niezwykle uciążliwe uczucie, którego wyzbył się chwilę później, gdy przebiegali pośród kolejnych regałów. |
| | | Zawód : Troublemaker Znaki szczególne : avatar © laura makabresku
| Temat: Re: Opuszczone muzeum Czw Maj 01, 2014 1:12 pm | |
| Maisie i Charlie nie zdążają odejść daleko, gdy słyszą za sobą krótkie "Stać!", które bynajmniej nie zostaje wypowiedziane przez piskliwy głos dziewczyny, choć i jej szlochy wciąż rozbrzmiewają echem w pomieszczeniu. Tamto słowo z całą pewnością pada z ust mężczyzny; jego głos jest ostry i naglący i dobiega zza pleców uciekinierów. Nietypowa akustyka muzeum sprawia, że trudno ocenić odległość, w jakiej stoi mówiący (czy może jest ich kilku? tego też nie wiecie), ale przeładowanie broni rozlega się aż nadto wyraźnie. Do załamania korytarza, za którym możecie się schować, i który prowadzi do tylnego wyjścia, zostało Wam półtora metra.
Możecie posłuchać rozkazu i się zatrzymać lub zaryzykować ucieczkę. W drugim wypadku nastąpi rzut kością, a instrukcje do niego otrzymacie po podjęciu decyzji, w następnej kolejce. Możecie też się odwrócić i ocenić odległość i ilość napastników, ale pamiętajcie, że cenne sekundy uciekają. |
| | | Wiek : 25 lat Zawód : córeczka tatusia Znaki szczególne : po-ciążowa sylwetka, szaleństwo w oczach
| Temat: Re: Opuszczone muzeum Czw Maj 01, 2014 3:43 pm | |
| Maisie doskonale wiedziała, że nie istnieje coś takiego jak szczęście. Wszystko w życiu było tylko konsekwencją konkretnych działań. Postępowałeś głupio - spotykała cię kara, mniej lub bardziej wyrafinowana, często nieadekwatna do popełnionego przewinienia przeciwko rozsądkowi. Należało więc być uważnym, ostrożnym i podejrzliwym, z pogardą odnosząc się do jakichkolwiek mocniejszych zawirowań uczuciowych, utrudniających trzeźwy osąd sytuacji. Tego zawsze uczył jej Gerard, ale widocznie gdy tylko odrobinę poluźnił uścisk (na jej szyi?) zapominała o podstawowych prawach rządzących światem i podsuwała się kapryśnemu Losowi na tacy. Lekkomyślnie i nieodpowiedzialnie; czuła się w tej konkretnej chwili, uciekając zagraconymi korytarzami bardziej zawstydzona niż przerażona. Dziwne, że nawet po tylu latach i ostatnim, pełnym bodźców, spotkaniu spędzonych z Gerardem potrafiła przywołać w pamięci jego twarz i ton głosu, kiedy wymierzał karę. Za głupotę i nieposłuszeństwo, dwa grzechy główne, za które pokutowała przez kilkanaście lat. Na próżno, wszystkie blizny na plecach zostały jej ofiarowane na darmo, bo znów postępowała niewłaściwie. Aczkolwiek bez paniki, wiedziała, że na Ziemiach Niczyich kręcą się strażnicy i niebezpieczni złodzieje i że ewentualna konfrontacja z nimi może być mało przyjemna. Nie zaskoczył jej więc zdecydowany rozkaz dobiegający zza jej pleców; nie zawahała się nawet przez ułamek sekundy, żeby rozważyć ewentualne zatrzymanie się i wdanie w miłą pogawędkę z kimś, posiadającym broń. Albo z całą grupą ludzi; nie potrafiła rozpoznać, czy mają za sobą jakiegoś zwariowanego pustelnika czy cały oddział strażników. I tak i tak postąpiłaby podobnie: przyśpieszając kroku do szybkiego biegu, żeby jak najszybciej znaleźć się poza budynkiem muzeum. Cały czas kątem oka widziała Charliego, ale nie było teraz czasu na dyskusje i rozważanie, jak powinni postąpić. Nie zamierzała ciągnąć go ze sobą siłą, liczyła jednak, że się nie zatrzyma i dotrzyma jej kroku. |
| | | Wiek : 18 Zawód : drobny złodziejaszek Przy sobie : aparat fotograficzny, zapalniczka, tygodniowy zapas kawy, scyzoryk wielofunkcyjny, latarka z wytrzymałą baterią, wytrych Znaki szczególne : nieodparty urok Obrażenia : niezagojona rana postrzałowa prawego barku, obtarte wnętrze prawej dłoni
| Temat: Re: Opuszczone muzeum Czw Maj 01, 2014 4:09 pm | |
| Na tą sytuację można patrzeć z różnej perspektywy, ale ta najbardziej dla Charliego w tej chwili oczywista, mówiła, że to wszystko znów jego wina. Czy już zapomniał, że przynosi pecha każdemu, kto się do niego zbliży? Być może Maisie wiodło się całkiem dobrze, niekoniecznie idealnie, ale z pewnością nie miała problemów z mierzącymi do niej żołnierzami. Wystarczyło tylko JEDNO ponowne spotkanie z Charliem i proszę - jej życie jest zagrożone. Nie mógł myśleć inaczej, a przynajmniej w tej chwili po prostu nie potrafił. Jeżeli coś jej się stanie, jego siostrze, nie wybaczy sobie do końca życia. W zasadzie to obojętne byłoby mu już to, czy go złapią, czy zastrzelą. Już od jakiegoś czasu takie myśli chodziły mu po głowie, ale ponowne spotkanie z Grinsberg odegnało na jakiś czas te demony, które teraz zamierzały znów chłopaka nawiedzić... Wielokrotnie już ktoś na Ziemiach Niczyich kazał mu się zatrzymać. Raz był to patrol wojskowych, innym jakiś złodziej podobny do Smitha, który ostrzył sobie zęby na zawartość plecaka należącego do chłopaka. Za każdym razem Charlie decydował się na to samo - ucieczkę. Wiedział, że rozmowa z tego typu ludźmi kończyła się podobnie i nigdy nie było to miłe zakończenie. Nie trzeba było być mistrzem logicznego rozumowania, by nie wykalkulować, że wszelkie pogawędki z uzbrojonymi ludźmi nie były rozsądne. Nauczył się tu wielu rzeczy i jedną z nich była właśnie ta mówiąca o tym, że NIGDY nie należy słuchać rozkazu zatrzymania się do kontroli. Jedynym wyjściem z takiej sytuacji była ucieczka i oboje dobrze o tym wiedzieli. Rozumieli się w tej kwestii bez słów. Nie obejrzał się za siebie nie chcąc tracić cennych sekund, od których teraz naprawdę zależało ich życie. Obojętne, czy wołał do nich jeden uzbrojony facet, czy cała grupa wojskowych. Trzeba było biec ile sił w nogach i modlić się, by nie zastawili na nich zasadzki. Liczył, że nie każdy wiedział o istnieniu na tyłach budynku wyjścia, do którego mieli zamiar się skierować. Przyspieszył kroku gotowy, by wystrzelić jak z procy. Ucieczka była jedną z niewielu rzeczy, w których był dobry. |
| | | Zawód : Troublemaker Znaki szczególne : avatar © laura makabresku
| Temat: Re: Opuszczone muzeum Czw Maj 01, 2014 6:27 pm | |
| Ponieważ żadne z Was się nie zawahało, Strażnik zdąża wystrzelić tylko jedną kulę, zanim oboje znikacie za zakrętem. O jej torze ruchu zadecydują kości. Jedno z Was - obojętnie które - rzuca kostkami, wybierając opcję 'Sześć oczek'; później piszecie posty, w zależności od wyniku:
1 lub 2 - kula chybia, a Wam udaje się uciec; możecie zmienić lokację i jesteście wolni, 3 - kula trafia Charliego w prawy bark; jest ranny, ale nie spowolniony; udaje Wam się uciec, możecie zmienić lokację, ale rana wymaga opatrzenia i wyjęcia kuli; 4 - jak wyżej, tyle, że kula trafia w bark Maisie; 5 - kula trafia w lewe udo Charliego; przechodzi na wylot, więc nie ma potrzeby jej wyciągania, ale rana mocno krwawi i spowalnia chłopaka; w tej sytuacji gra zależy od Waszej decyzji; możecie się rozdzielić, schować lub biec dalej, 6 - jak wyżej, tyle, że kula trafia w udo Maisie. |
| | | Wiek : 25 lat Zawód : córeczka tatusia Znaki szczególne : po-ciążowa sylwetka, szaleństwo w oczach
| Temat: Re: Opuszczone muzeum Czw Maj 01, 2014 6:30 pm | |
| |
| | | Zawód : Troublemaker Znaki szczególne : avatar © laura makabresku
| Temat: Re: Opuszczone muzeum Czw Maj 01, 2014 6:30 pm | |
| The member 'Maisie Ginsberg' has done the following action : Rzuć kostkami
'Sześć oczek' : 3 |
| | | Wiek : 25 lat Zawód : córeczka tatusia Znaki szczególne : po-ciążowa sylwetka, szaleństwo w oczach
| Temat: Re: Opuszczone muzeum Czw Maj 01, 2014 7:08 pm | |
| Ucieczka zawsze była najlepszą opcją. Maisie rzadko kiedy decydowała się na opcję walki, inwazyjnej, brudnej i skazującej ją na czyny brutalne, do których nie chciała wracać. Ciągle pamiętała twarze osób, które pozbawiła życia w Trzynastce, ale nie przerażały ją i nie nawiedzały w snach. Bardziej niepokoiła ją ona sama, obojętna na to, że przykłada komuś pistolet do skroni i strzela nie myśląc za bardzo o filozofii przetrwania i egzystencji po śmierci. Którą przecież znała, Gerard dbał o jej wykształcenie w każdym aspekcie, potrafiła przetrwać sama w lesie i podyskutować o starych wierzeniach. Szkoda, że nie miała z kim, w tych czasach mało kto wiedział cokolwiek o zamierzchłych czasach; nic więc dziwnego, że skupiała się raczej na praktycznych wskazówkach. Jak zdobyć jedzenie, przefiltrować wodę, oskórować królika i...i jak najszybciej uciec przed kimś, kto chce trafić kulą w twoją głowę. Poruszała się więc szybko, bez butów - zawsze czuła się wygodniej boso - nie zwalniając kroku nawet wtedy, gdy usłyszała charakterystyczny dźwięk kuli i jęk Charliego. Wróżący...właściwie coś optymistycznego, gdyby został trafiony w jakąś istotną część ciała pewnie nie wydałby z siebie żadnego dźwięku. Nie oglądała się więc na swojego młodszego brata, pchana do przodu strachem i czymś, czego nie czuła od bardzo dawna. Intensywnym zastrzykiem adrenaliny, napędzającej jej ciało i sprawiającej, że oddychała (w końcu) pełną piersią, czując się paradoksalnie bardzo żywa. Podskórnie czuła, że nie pasuje do eleganckiego, czystego świata Kapitolu, gdzie największe emocje towarzyszyły politycznym czy towarzyskim zagrywkom. Wolała prostotę i prymitywizm, nawet grożący śmiercią. Której przecież uniknęli; zniknęli za rogiem korytarza i dopiero tam Maisie złapała Charliego za ramię, popychając go dość brutalnie w boczne drzwi, którymi przedostali się do jednego z wyjść ewakuacyjnych. Prowadziła go teraz przed sobą, dalej bez słowa, ściągając z niego plecak i zawieszając go na swoim ramieniu, jednocześnie przyglądając się jego plecom. Zazwyczaj ludzie przegapiali rany wlotowe, były niewielkie, ale Maisie szybko odnalazła postrzępioną część ubrania. Prawy bark, nie było tak źle, miała tylko nadzieję, że kula nie przedostała się do płuca; postrzał wyglądał jednak na płytki. Nie przerywała więc marszu i zapobiegawczo zacisnęła dłoń na ustach chłopaka, dość pragmatycznie przewidując, że nawet najodważniejsza osoba może wydawać z siebie niepokojące dźwięki po tak niefortunnym wydarzeniu. Mogło się powtórzyć przecież w każdej chwili, dlatego wyprowadziła Smitha z muzeum jak najszybciej i przechodząc tylko sobie wiadomymi skrótami pomiędzy zarośniętymi budynkami dotarli w końcu do opuszczonego szpitala. a więc zmieniamy lokalizację i tutaj zt ;3 |
| | | Wiek : 26 lat Zawód : poszukiwana Przy sobie : scyzoryk, telefon komórkowy, fałszywy dowód tożsamości Znaki szczególne : niewielki wzrost, ciepły uśmiech
| Temat: Re: Opuszczone muzeum Sro Lis 19, 2014 11:07 pm | |
| /po przeskoku
Nigdy nie była pedantką, ale te kilkadziesiąt lat w Trzynastce nauczyło ją, że porządek jest o wiele lepszy niż bałagan. Kiedy każda rzecz ma swoje miejsce, człowiek nie marnuje czasu na poszukiwania, nie denerwuje się, że znów coś zgubił i nie musi obawiać się niezapowiedzianych wizyt. I mimo że rzeczywistość Kapitolu diametralnie różniła się od tej z dystryktu, zachowała ten nawyk. Z czasem zauważyła, że gdy porządkowała szuflady lub przeglądała zawartość którejś szafy, układała też własne sprawy w głowie: patrzyła na pewne wydarzenia z dystansem, czasem znajdowała odpowiedź na męczące ją pytania albo zwyczajnie odnajdywała się w uczuciach, których wcześniej nie była nawet w stanie nazwać. Jednak o ile do tej pory metoda ta sprawdzała się niezawodnie, o tyle od dwóch miesięcy wyraźnie coś było nie tak. Nie chodzi tylko o to, że życie Libby zostało wywrócone do góry nogami, choć w dużej mierze przyczyna musiała tkwić właśnie w przewrocie, w którym chcąc nie chcąc uczestniczyła. Tamte wydarzenia okazały się niczym wobec bałaganu, jaki zrodził się, gdy w końcu dotarło do niej, co tak się tam stało. Myślała o tym nawet teraz, kiedy szła wśród zniszczonych ulic stolicy, co pewien czas zerkając uważnie na otoczenie. Nie istniała reguła, która jasno stwierdzała, jak ma się zachować. Powinna czuć dumę czy raczej wstyd? Być zadowoloną z siebie czy złą? Wydawało jej się, że niepotrzebnie zaczyna rozdrabniać się na tak pojedyncze uczucia, analizując każdy ruch. Powinna złożyć to w całość i zwyczajnie wrzucić do worka z odpowiednim napisem, zapomnieć, spróbować przestać roztkliwiać się nad sobą oraz przeszłością. Jest jak jest, przecież wiedziała, że mogło być o wiele gorzej, a mimo to nadal tkwiła w tym samym miejscu, dalej szukając dziury w całym. Może w gruncie rzeczy naprawdę jej tam nie było. Może po prostu była to wina bunkra, w którym ostatnio spędzała stanowczo za dużo czasu. Wyjście na świeże powietrze nie miało otrzeźwić umysłu Libby. Gdyby faktycznie ilość tlenu miała jakikolwiek wpływ na jej proces myślowy, pewnie uporałaby się ze swoim problemem kilka wyjść wcześniej albo w końcu uznałaby, że nie powinna się tym przejmować. Prawdziwą przyczyną, oprócz tego, że miała dosyć snucia się z kąta w kąt, była przesyłka. Z oczywistych powodów nie mogła używać zwykłej poczty. Zresztą nie chodziło nawet o tego typu paczkę, ale o coś, co leżało w jej mieszkaniu i czego naprawdę potrzebowała. Ostatnio coraz trudniej o dobrego kuriera w Kapitolu. Po objęciu władzy przez nowego prezydenta, wprowadzeniu zmian, nie wszyscy nadal byli na tyle odważni, aby przemycać rzeczy pomiędzy dzielnicami. Na szczęście ona znalazła osobę odpowiednią do tego zadania, naturalnie przy zachowaniu pełnej dyskrecji. Przekraczając próg muzeum (a raczej tego, co z niego zostało), zdjęła z głowy kaptur. Wystarczyło jedno spojrzenie, aby stwierdzić, że mężczyzny jeszcze nie ma. Weszła głębiej, ale ostatecznie zdecydowała się nie zapuszczać zbyt daleko. Nie zamierzała długo tam przebywać. Odbierze tylko swoją rzecz, zapłaci i wyjdzie.
|
| | | Wiek : 30 lat Zawód : Minister Finansów i Skarbu Państwa
| Temat: Re: Opuszczone muzeum Czw Lis 20, 2014 9:36 pm | |
| / po przeskoku!
Nastały bardzo dziwne czasy. Ostatnie dwa miesiące były naszpikowane rozmaitymi zmianami, właściwie były jedną wielką zmianą, wiele rzeczy wywracającą do góry nogami. A wszystko, dokładnie tak, jak poprzednio, zaczęło się od Igrzysk i uwolnienia trybutów. Czy też porwaniu trybutów, jak wypadło mu obecnie mówić. Skłamałby, jeśli miałby powiedzieć, że to mu się nie podoba, ponieważ naprawdę cieszył się, że ta bezsensowna, trwająca cztery dni (i o cztery za dużo) rzeź została przerwana. Przynajmniej więcej niż jedno dziecko miało okazję przeżyć. Chociaż fakt, że życie ze statusem poszukiwanego musiało być średnie, ale lepsze to niż zginięcie w jakiś malowniczy sposób na Arenie. Jednak sposób, w jaki to wszystko zostało załatwione, pozostawiał wiele do życzenia. Zakrawał wręcz na samobójczą misję i Los naprawdę musiał sprzyjać zamachowcom, skoro żaden z nich nie zginął i nie został do tej pory złapany. Alma Coin w śpiączce, jej córka nie żyje, a nowy prezydent odwołuje stary rząd. Teoretycznie nie brzmi to za dobrze, nie dla popleczników pani prezydent… ale przecież Mervin nigdy nie należał do jej najzagorzalszych fanów. Tibalt Adler budził w nim nadzieję na naprawdę lepsze Panem i to chyba dzięki tej nadziei głowa państwa postanowiła dać mu posadę w swoim rządzie. I tak Farlane utrzymał się na powierzchni, zajmując się dokładnie tym, czym zajmował się u Coin – finansami państwa. Niby miał się teraz nad czym się głowić, wiele rzeczy należało naprawić, ale ostatnimi czasy nie tylko sprawy rządowe zaprzątały jego myśli. Znał jednego z zamachowców. Nikomu o tym nie powiedział, to nie była specjalnie oficjalna znajomość, ale niegdyś utrzymywał jakieś tam kontakty z Libby Randall. I kompletnie nie pasowała mu ona do wizji krwiożerczego (bo niemalże taki obraz Kolczatki można było otrzymać po czytaniu CV czy oglądaniu telewizji) członka opozycji. Zbyt dobrze pamiętał miły uśmiech i rumieńce na policzkach kobiety, by wyobrazić ją sobie jako bezwzględną porywaczkę. Niby pozory miną, ale wątpił, żeby aż do tego stopnia. Sam nie wiedział, w którym momencie ani po co zaczął jej szukać. Faktem jednak było uruchomił swoją siatkę informatorów tylko w celu odnalezienia Libby. I wszystko wskazywało na to, że jego poszukiwania zostaną zakończone sukcesem, bowiem kilka dni temu otrzymał wiadomość od mężczyzny zajmującego się przemycaniem i zdobywaniem różnych przedmiotów, że miał on okazję spotkać się z kobietą, która idealnie pasowała do opisu Randall. Może to i był to fałszywy alarm (choć z drugiej strony kto inny zleciłby zabranie paru rzeczy po kryjomu z mieszkania Lizbeth Randall, jeśli nie ona sama?), ale i tak zamierzał to sprawdzić. W efekcie opierał się plecami o ścianę jakiegoś budynku, paląc papierosa i nie spuszczając spojrzenia z wejścia do opuszczonego muzeum, umówionego miejsca spotkania. Miał na sobie jakieś wyświechtane dżinsy i czarną bluzę z głębokim kapturem (teraz nasuniętym na głowę), więc pewnie niczym się nie różnił od kręcących się w pobliżu ludzi. Liczył na zostanie nierozpoznanym. Tuż obok niego leżała średnich rozmiarów paczka, którą podniósł z ziemi, kiedy tylko zakapturzona postać, jedyna, odkąd tu stał, weszła do zrujnowanego budynku. Od razu ruszył za ową postacią, nie zatrzymawszy się nawet na chwilę, żeby chociaż upewnić się, że do byłego muzeum weszła odpowiednia osoba. Już jedno spojrzenie po tym, jak znalazł się w środku, wystarczyło mu, by stwierdzić, że jego informator miał rację. – Lizbeth Randall, lat 25, poszukiwana za kradzież poduszkowca, współudział w zamachu na głowę państwa, porwanie trybutów i przynależność do Kolczatki. Witam – powiedział spokojnym głosem, wpatrując się w kobietę bliżej nieokreślonym spojrzeniem i zsuwając z głowy kaptur. |
| | | Wiek : 26 lat Zawód : poszukiwana Przy sobie : scyzoryk, telefon komórkowy, fałszywy dowód tożsamości Znaki szczególne : niewielki wzrost, ciepły uśmiech
| Temat: Re: Opuszczone muzeum Nie Lis 23, 2014 12:46 am | |
| Przez chwilę brała pod uwagę, że coś może pójść nie tak. Zawsze istniało ryzyko, że jednak mężczyzna ją rozpozna, doniesie Strażnikom, a potem przygotuje zasadzkę, w którą ona bez większego problemu wpadnie. Mimo to chciała myśleć, że skoro jeden z członków Kolczatki polecił jej tego przemytnika, wszystko potoczy się zgodnie z planem, a obawa o zdemaskowanie nie będzie aż tak dokuczliwa. Wówczas największym problem stawało się dotarcie na miejsce. Na szczęście (albo i nie?) na Ziemiach Niczyich dość łatwo było wtopić się w tłum – kaptur nakrywający głowę czy szeroki szal zasłaniający twarz zdawały się wizerunkiem niemalże charakterystycznym dla ich mieszkańców. Pewnie właśnie dlatego podczas drogi nieszczególnie zwracała uwagę na mijane postacie. Dopóki żadna z nich nie zbliżała się do Libby ani nie zaczepiała jej, ona również nie zamierzała poświęcać im wiele czasu. I chyba to właśnie był błąd. Kiedy utwierdziła się w przekonaniu, że oczekiwany mężczyzna nie przybył jeszcze na umówione miejsce, pomyślała, że będzie musiała na niego trochę zaczekać. Dlatego tak bardzo zdziwiła się, gdy zaraz potem w budynku pojawiła się kolejna postać. Wystarczyło jedno spojrzenie, aby stwierdzić, iż nie był to przemytnik. Odruchowo zrobiła dwa małe kroki w tył, zastanawiając się już, czy muzeum nie powinno posiadać wyjścia ewakuacyjnego. Zawsze też pozostawała ta głupia nadzieja, że może wcale nie wszedł tutaj za nią, że był to zwykły przypadek albo że po prostu zamieszkiwał to miejsce, a wówczas to ona stawała się intruzem. Jednak ta myśl rozwiała się z chwilą, gdy nieznajomy odezwał się. Tak rzadko inni używali jej pełnego imienia. Właściwie to nie pamiętała nawet, kiedy ostatni raz ktoś zwracał się do niej w ten sposób. Niestety ostatnio już wszędzie - w gazetach, telewizji, a może nawet na językach mieszkańców Dzielnicy - figurowała jako 'Lizbeth'. 'Libby' brzmiało o wiele cieplej oraz lżej, ale czy ktokolwiek o takim imieniu mógłby zostać wykreowany na okrutnego i bezwzględnego zamachowca? Skoro o tym mowa, dalej bawiło ją zestawienie jej danych osobowych z tą całą listą oskarżeń. Brzmiało odrobinę niewiarygodnie, choć przecież wiedziała, że dopuściła się tych wszystkich wykroczeń. Nie, właściwie to nawet nie wszystkich. Nie należała do Kolczatki, wtedy nie miała zielonego pojęcia, że Hugh i pozostała dwójka są członkami organizacji. Do niedawna w ogóle tylko zdawała sobie sprawę, że coś takiego istnieje i działa, a tu z dnia na dzień zostaje oskarżona o działanie w jej ramach. Nawet teraz oficjalnie nie utożsamiała się z nimi, choć była naprawdę wdzięczna za pomoc. Wyglądało na to, że spędzi tam jeszcze trochę czasu... I kiedy tajemniczy mężczyzna tak po prostu wyrzucał z siebie kolejne informacje, ona starała się zachować jasność myślenia. Założyła ręce na klatce piersiowej, odruchowo izolując się od niego. Jedynym dźwiękiem głośniejszym od jego głosu było walące serce, a mimo to stała tam uparcie, czekając aż skończy i oceniając swoje szanse, które w gruncie rzeczy były marne. A jednak okazało się, że to wszystko było bezcelowe, kiedy tamten ściągnął kaptur. Po raz kolejny nie zdołała w porę ukryć zaskoczenia malującego się na jen twarzy. Właściwie przygotowała się już na najgorsze, że to jeden ze Strażników, a reszta właśnie otacza budynek, aby odciąć ewentualną drogę ucieczki. Czy jej ulżyło? Ciężko powiedzieć. Do głowy cisnęła się cała masa pytań, zaczynając od tych najgłupszych po te, które wydawały się odrobinę bardziej racjonalne. Nadal tkwiła w miejscu, obserwując Mervina i zastanawiając się, co właściwie powinna powiedzieć, bo w takiej sytuacji chyba nie wypadało milczeć. - Jak mnie znalazłeś? - Było pierwszym, które wydawało się w miarę sensowne i które pomogło jej względnie uporządkować myśli. Widać albo polecany przemytnik nie był wystarczająco dobry albo to ona nie zachowała pełnej ostrożności. Skoro on mógł trafić na jej ślad, mógł to zrobić każdy inny członek Rządu, a na to przecież nie mogła pozwolić. Musiała wiedzieć, jaki błąd popełniła, aby następnym razem naprawić go i mieć całkowitą pewność, że jest bezpieczna. - Co zamierzasz teraz zrobić? - Nie brzmiało już tak samo dobrze jako poprzednie pytanie (pomijając fakt, że wybrzmiało trochę mniej pewnie), a mimo to musiała je zadać. Nie wiedziała, jakie intencje ma Mervin, po co tu przyszedł, ale chyba nie zrobił tego bez powodu. Przynajmniej wierzyła, że nie zrobił tego dla tego powodu.
Ostatnio zmieniony przez Libby Randall dnia Pią Lis 28, 2014 8:05 pm, w całości zmieniany 1 raz |
| | | Wiek : 30 lat Zawód : Minister Finansów i Skarbu Państwa
| Temat: Re: Opuszczone muzeum Sro Lis 26, 2014 9:28 pm | |
| Znalezienie Libby wcale nie było jakieś koszmarnie trudne. Nie było też proste, to prawda, ale jednocześnie nie wymagało nie wiadomo jak wielkiego wysiłku i wkładu czasu oraz pieniędzy. A to nie było dobre, ponieważ skoro on zdołał ją odnaleźć, to odszukanie jej przez Strażników było tylko kwestią czasu. Chociaż powinien też wziąć pod uwagę fakt, że udało mu się znaleźć kobietę, bo akurat się wychyliła. Tym razem miała szczęście, że to on do niej dotarł, a nie oddział Strażników Pokoju, ale kto wie, jak będzie następnym razem. Powierzanie tego typu spraw osobom całkowicie postronnym było naprawdę kiepską decyzją i Mervin kręcił głową z politowaniem. Ciekawe, co też takiego ważnego było w tej paczce, że przez nią ryzykowała złapanie. Farlane jednak nie chciał prawić jej kazań. Nie chciał jej też łapać, szantażować, czy po miłej pogawędce zawołać jakiś patrol. Powodem, dla którego wchodził teraz do opuszczonego muzeum był fakt, że chyba w pewien niezrozumiały dla niego sposób czuł się za nią odpowiedzialny. Dość absurdalne, ale po tym, jak uratował ją przed natrętami, nie mógł się pozbyć tego minimalnego poczucia odpowiedzialności. Prawdopodobnie to właśnie to zmusiło go do poszukiwań, chyba chciał się przekonać, że naprawdę jest bezpieczna… i że dalej jest tą samą miłą Libby, którą zapamiętał, a nie bezwzględną terrorystką. I to dlatego poświęcał jej swój czas, zamiast spędzać go na innych… rzeczach ułatwiających zapominanie. Wkręcając się w sprawę poszukiwań przynajmniej miał zajęty umysł wymyślaniem, z którym człowiekiem i zajmującym się czym mógłby się skontaktować, żeby trafić na trop kobiety. To sprawiało, że po butelkę sięgał nieco rzadziej, choć właściwie w tym początkowym okresie działalności nowego rządu pilnował, żeby w tygodniu być trzeźwym. Wmawiał sobie, że ma kontrolę nad swoim piciem, że wcale nie jest uzależniony, ponieważ potrafi powiedzieć sobie „stop”, nawet pomimo tak oczywistych symptomów, jak chociażby drżenie mięśni. Nad swoją lewą ręką praktycznie nie panował pod tym względem, nie potrafił jej unieruchomić, więc zazwyczaj ukrywał ją przed wzrokiem innych poprzez trzymanie dłoni pod stołem albo wkładanie jej do kieszeni. Teraz na przykład mocno zaciskał ją na paczce, dzięki czemu jej drżenie było całkowicie niedostrzegalne. Przynajmniej na chwilę obecną. Bardzo rozbawiła go reakcja Libby na jego osobę, ale nie dał tego po sobie poznać. Słuchanie wszystkich swoich wykroczeń pewnie napędziło jej stracha i zobaczenie twarzy kogoś znajomego musiało przynieść jej niesamowitą ulgę. Co wskazywałoby, że czuła się w jego towarzystwie bezpiecznie. Przynajmniej względnie. Miała naprawdę dużo szczęścia, że było to słuszne odczucie, inaczej niechybnie wykorzystałby to przeciwko niej. Choć niekoniecznie odpowiednie, nie powinna tak do końca czuć się pewnie w jego obecności, było nie było, nadal należał do rządu i w teorii zwalczał wszelkich jego przeciwników. – Cóż, biorąc pod uwagę fakt, że jestem teraz tam, gdzie powinien być twój przemytnik, wierzę, że sama się domyślisz. – Puścił jej oczko, przez co już zupełnie zniknęła maska poważnego Mervina. Patrzył na nią przyjaźnie, jakby chciał jej tym przekazać, że to nie jego powinna się obawiać. – Nie ufaj ludziom, którym płacisz za usługi. Zawsze znajdą się tacy, którzy zapłacą więcej – poradził jej, całkiem beztrosko przechadzając się teraz po pomieszczeniu i zaglądając we wszelkie jego kąty, by upewnić się, że faktycznie są tu sami. – Tego typu rzeczy – pomachał jej paczką – powinnaś załatwiać w wewnętrznym gronie. Zdajesz sobie sprawę z tego, że właściwie masz niesamowite szczęście, że to ja cię znalazłem? – zapytał i upewniwszy się, że nikogo nie ma w pobliżu, podszedł w końcu do niej i wyciągnął w jej stronę rękę z przesyłką. – To naprawdę było warte złapania? – Uniósł jedną brew, wpatrując się w nią dość przenikliwie, jakby odrobinę karcąco, choć trudno było to jednoznacznie stwierdzić. Uśmiechnął się szerzej, kiedy usłyszał jej następne pytanie. Czyli jednak nie czuła się tak bezpiecznie. Bardzo dobrze. – Przerzucić cię sobie przez ramię i zanieść na najbliższy posterunek – odparł całkiem poważnie, wzruszając lekko ramionami, ale już chwilę później uśmiech ponownie zagościł na jego ustach. – A tak serio, to chciałem tylko zauważyć, że cała twoja osoba jest warta więcej, niż jesteś w stanie zapłacić za tę przesyłkę. Ale przede wszystkim chciałem porozmawiać – przyznał, po czym wskazał jej gestem dłoni jakąś dość zniszczoną, ale chyba nadal nadającą się do użytku ławkę. – Mogę liczyć na rozmowę? |
| | | Wiek : 26 lat Zawód : poszukiwana Przy sobie : scyzoryk, telefon komórkowy, fałszywy dowód tożsamości Znaki szczególne : niewielki wzrost, ciepły uśmiech
| Temat: Re: Opuszczone muzeum Pią Lis 28, 2014 10:59 pm | |
| W gruncie rzeczy lubiła swoje życie. Może i nie było dokładnie takie, jak kiedyś sobie planowała, a momentami wręcz diametralnie odbiegało od swojej pierwotnej wizji, wymykając się z rąk właścicielki i biegnąc w zupełnie inną, przeciwną stronę. Czasem faktycznie miała dosyć tego wszystkiego, na zmianę porzucała oraz chwytała nadzieję, jednocześnie oczekując jakiegoś wielkiego przełomu, który byłby zapowiedzią jakichkolwiek zmian. Nic takiego nie nadeszło, a jeśli nawet to nie wniosło niczego nowego, więc, można powiedzieć, dalej tkwiła w tym samym punkcie, z godnością przyjmując kolejne przeciwności. Jednak w tamtej chwili to się nie liczyło. Nie chciała przedwcześnie rozstawać się z tym światem, kiedy tak naprawdę życie dopiero się zaczynało, rozpościerając przed nią tak wiele różnych ścieżek oraz możliwości. Już tym bardziej nie zamierzała żegnać się z tym wszystkim przez jakiś głupi błąd czy własną nieostrożność. A kiedy stała się jedną z podejrzanych i zaczęła ukrywać w bunkrze, zrozumiała coś jeszcze – nie mogła uciekać przez cały czas. Jasne, na pewno była to bezpieczniejsza opcja, dzięki niej szanse Libby na przeżycie wzrosły, ale co z tego, skoro nawet nie czuła, że żyje? Jak cień człowieka przemieszczała się z miejsca na miejsce, słuchając narzekań szczęśliwców, którzy codziennie bez strachu spotykali się ze znajomymi, pracowali, mieli rodziny, plany. I o ile kiedyś sama chętnie ponarzekałaby razem z nimi, tak teraz okropnie zazdrościła im tej głupiej, szarej codzienności. Może właśnie to był prawdziwy powód tego całego wyjścia, a nie czekająca na nią paczka. Może tylko wmówiła sobie, że jej potrzebuje, aby mieć pretekst do wychylenia się, odetchnięcia zatęchłym, kapitolińskim powietrzem na dłużej i odczucia choć odrobiny adrenaliny krążącej w żyłach. No cóż, nie można powiedzieć, że to ostatnie jej się to nie udało, bo przez chwilę faktycznie wystraszyła się, że rozmawia ze Strażnikiem Pokoju, a cały ten świetny pomysł z przemycaniem lada moment okaże się największym niewypałem w życiu. Nawet gdy Mervin zdjął kaptur, czarne myśli nie opuszczały głowy Libby całkowicie. Nagle stała się przesadnie przezorna. Nie wiedziała, co ma sądzić o jego pobycie w muzeum, jaki jest tego powód, Zbyt wiele niepewności dopominało się jednocześnie o jej uwagę, a on najwyraźniej też nie zamierzał niczego ułatwiać. W najlepszym wypadku spodziewała się kazania, wytknięcia błędów albo czegoś w tym stylu, ale na pewno nie tego, co usłyszała i zobaczyła. Tym razem już nie dała poznać po sobie zdziwienia i ulgi, która ogarniała ją coraz silniej z każdą kolejną chwilą. Pohamowała się też przed uśmiechem, który sam cisnął się na jej usta. Nie chciała, żeby pomyślał sobie, że bagatelizuje powagę sytuacji w jakiej się znalazła tylko dlatego, że miała szczęście i wpadła na kogoś znajomego. Pozostała na swoim miejscu, wodząc za nim ciepłym spojrzeniem, kiedy przechadzał się po pomieszczeniu, i słuchając kolejnych słów. Wiedziała, że miał w pewnym sensie rację wyrzucając, jak wiele spraw mogła załatwić lepiej. – Jasne, gdybym mogła, na pewno poprosiłabym kogoś bardziej zaufanego, ale ostatnio mało jest osób będących w stanie ryzykować własnym życiem dla byle kogo – rzuciła w odpowiedzi na jego zarzuty. Tak, była świadoma, że dobrze się stało, że to on ją odnalazł, ale to chyba było oczywiste, więc darowała sobie mówienie o tym na głos. Zaczekała aż do niej podejdzie i dopiero wtedy spokojnie odebrała swoją paczkę. Czy była warta złapania? – Może. – Doskonale wiedziała, że nie tak powinna brzmieć poprawna odpowiedź, ale to wyłącznie jej sprawa, co takiego trzymała w dłoni. – Gdybyś musiał ukrywać się choć przez chwilę, zrozumiałbyś – powiedziała zgodnie z prawdą, odważnie patrząc mu w oczy. Była dorosła i karcące spojrzenia przestały mieć taką moc jak kiedyś. W pierwszej chwili nie zrozumiała jego reakcji na swoje pytanie. Dla niej było one oczywistą koniecznością, czymś, o co musiała zapytać, aby czuć się w pełni bezpiecznie. Albo zacząć żegnać z życiem, zależy, co takiego chciał powiedzieć. Dlatego właśnie, jej zdaniem, uśmiech Mervina był nie na miejscu. A przynajmniej do chwili, gdy odezwał się ponownie, odpowiadając tym poważnym tonem. W tamtej chwili również się uśmiechnęła, próbując ukryć zażenowanie, które ogarnęło ją z chwilą, gdy zrozumiała swój błąd. Błąd, który w innej sytuacji wcale nie musiał być nazwany błędem. – Może nie być tak łatwo – zauważyła wesoło, choć sama nie do końca w to wierzyła. To że do tej pory nie wpadła jeszcze w ręce Rządu, na pewno nie było jej zasługą. - Tak, pewnie – odparła, słysząc jego pytanie. Podeszła do wskazanej przez niego ławki i usiadła, a kiedy pojawił się obok, niespodziewanie przypomniała sobie o czymś. – No tak, zapomniałam. Jesteś teraz ministrem, zgadza się? Gratuluję – powiedziała, posyłając mu uśmiech.
|
| | | Wiek : 30 lat Zawód : Minister Finansów i Skarbu Państwa
| Temat: Re: Opuszczone muzeum Sob Sty 24, 2015 9:15 pm | |
| Yyyy, no, tego... ;_____;
– A to prawda – mruknął w zamyśleniu. – Wszyscy wolą martwić się o siebie. I właściwie trudno jest im się dziwić, w tych czasach łatwo jest stracić życie. Niemal tak łatwo, jak podczas rebelii – pokręcił głową jakby z niedowierzaniem, odwracając się od Libby. Przez chwilę poczuł się niezręcznie, bo w jego głosie można było wyczuć żal, może nieco za dużo żalu, ale postarał się zachować neutralną mimikę twarzy, by ewentualnie Libby mogła ten fakt zbagatelizować. W końcu od tego punktu bardzo łatwo można przejść do rozmowy o polityce władzy, do której chociaż on należał, to nie do końca popierał jej działania. I może niewykluczone, że Randall mogłaby wykazać się większym zrozumieniem dla jego stanowiska od jego przyjaciela (z którym co prawda o tym nie rozmawiał, ale był w stanie przewidzieć jego reakcję), lecz nie chciał teraz zwierzać się kobiecie. Nie był na to gotowy, a konsekwencje takiej rozmowy w chwili obecnej pozostawały niewiadomą. Postanowił więc nie zagłębiać się w swoje słowa, a ciągnąć spokojnie wątek rozmowy, jak gdyby nigdy nic. – Kobieto, walczyłem w rebelii. Uwierz mi, że wiem, co to znaczy ukrywać się – powiedział, podtrzymując jej spojrzenie z rosnącym rozbawieniem. Taka harda! Nie mógł teraz uniknąć porównania jej do Celii, która czasami patrzyła na niego identycznie. Nie było to najlepsze, wspomnienia pewnie nie dadzą mu zasnąć dzisiejszej nocy, a dodatkowo miał wielką ochotę pocałować Libby w czoło, gdyż zazwyczaj właśnie to robił swojej narzeczonej w podobnych sytuacjach. A to pewnie nie zostałoby dobrze przyjęte. Powstrzymywał się więc od jakiegokolwiek ruchu, pozwalając jedynie na to, by lekki uśmiech pojawił się na jego wargach. – Poczułbym się rozczarowany, gdyby było łatwo! – zaśmiał się krótko. – Ale powiedzmy sobie szczerze, nie masz ze mną szans. – Posłał jej zaczepne spojrzenie. Właściwie nie miał wątpliwości, że ewentualnie przerzucenie jej przez ramię zajęłoby mu tylko dłuższą chwilę. Doskonale zdawał sobie sprawę ze swojej siły, większość mężczyzn nie dawała mu rady, a co tu dopiero mówić o niewysokiej Libby! Naturalnie nie grzeszył również skromnością, jeśli tylko w grę wchodziło pokazanie, kto potrafi zrobić większy użytek ze swoich mięśni. Spoważniał dopiero wtedy, kiedy Randall, zgodnie z jego prośbą, usiadła na ławce. – Taa, udało mi się załapać na współpracę z Adlerem. Dzięki. – Odwzajemnił jej uśmiech, ale tylko na krótką chwilę. Myślami zdawał się być już gdzieś indziej; zmarszczył czoło i przez dłuższą chwilę patrzył gdzieś za okno, najwyraźniej bardzo mocno nad czymś się zastanawiając i nie mogąc dojść do porozumienia ze swoimi rozważaniami. W końcu ponownie zwrócił swoje spojrzenie na Libby. – Dlaczego? – zapytał tylko, choć po samych jego oczach widać było, że pytań za tym krótkim słowem kryło się więcej. – Dlaczego się w to wplątałaś? W Kolczatkę? – doprecyzował swoje pytanie, wwiercając swój wzrok w kobietę. Szczera odpowiedź była dla niego bardzo ważna i Mervin miał wielką nadzieję, że Libby to zrozumie, a nie zacznie się wykręcać półsłówkami. |
| | | Wiek : 26 lat Zawód : poszukiwana Przy sobie : scyzoryk, telefon komórkowy, fałszywy dowód tożsamości Znaki szczególne : niewielki wzrost, ciepły uśmiech
| Temat: Re: Opuszczone muzeum Sob Lut 07, 2015 8:28 pm | |
| W pewnym sensie zgadzała się z Mervinem. Bez względu na to, kto akurat sprawował władzę, Panem nigdy nie było szczególnie bezpiecznym czy stabilnym miejscem. W obecnej sytuacji odczuwała to jeszcze bardziej. Parę miesięcy temu, gdy Alma Coin piastowała jeszcze urząd prezydenta, nie musiała przynajmniej obawiać się kontaktu z osobami spoza siedziby, nie wspominając o konieczności ukrywania się przed nimi. Posiadała niewielki, aczkolwiek własny kąt w Dzielnicy, a kolejne dni uciekały jej właśnie na spotkaniach ze znajomymi. Z kolei podczas rebelii, siły dodawała Libby świadomość, że walczy w imię czegoś większego, a wszystkie te osoby wokół nie tylko przypominały, iż nie jest to zdanie jedynie pojedynczej jednostki, ale też, na przykład w chwilach zwątpienia, tłumaczyły słuszność niektórych czynów. Oczywiście nie twierdziła przy tym, że odbicie trybutów było bezwartościowe czy nawet, że tego żałuje. W tamtej chwili czuła się już chyba na tyle zmęczona codziennością Kolczatki oraz jej mieszkańców, że potrafiła dostrzec jedynie wady swojego położenia. Jednak nie było z nią na tyle źle, żeby nie mogła wyczuć czegoś w głosie mężczyzny. Żalu? Nie była pewna, a z jego twarzy, niestety, równie trudno było cokolwiek odczytać. Może tylko się przesłyszała? Na wszelki wypadek postanowiła ograniczyć swoją reakcję jedynie do szybkiego skinięcia głową. Temat rebelii każdy odczytywał w inny sposób, ona sama nieszczególnie za nim przepadała, a już w szczególności nie lubiła wspominać paru nieciekawych wydarzeń, w których uczestniczyła. Jednak zanim duchy przeszłości zdołały ogarnąć jej myśli, pomyślała, że nie wie, jak to wszystko wyglądało oczami Mervina. Oczywiście nie zamierzała teraz zacząć ciągnąć go za język. Okoliczności nieszczególnie sprzyjały długim rozmowom i zapewne gdyby chciał, sam zacząłby ten temat. Może faktycznie, gdy odpowiadała na pytanie o słuszności narażania się dla jakiejś paczki, nie pomyślała o wszystkich okolicznościach. Dopiero odpowiedź Farlane’a, a raczej cięty komentarz, uprzytomnił to Libby. Początkowo zacisnęła usta, nie zamierzając już niczego mówić, ale zaraz potem kąciki jej ust znowu uniosły się w górę. Próbowała ukryć to, kręcąc głową z politowaniem. Oczywiście dla samej siebie. – No dobrze – zaczęła, wzdychając ciężko jakby przyznanie się do błędu stanowiło dla niej nie lada wyzwanie. – Zrozumiałbyś gdybyś musiał się ukrywać teraz, kiedy przeciętny człowiek wychodząc na ulicę, nie musi obawiać się o swoje życie – wyjaśniła. – Naturalnie w tej chwili biorę pod uwagę tylko Dzielnicę – zaznaczyła szybko, zanim Mervin zdążyłby cokolwiek dodać. – I tak, wiem, że tak naprawdę nigdzie nie jest bezpiecznie, ale chyba nie powiesz, że Ty lub Twoi sąsiedzi musicie się ukrywać. – Tym razem wypowiedź była już dokładna i w pełni oddawała to, co miała na myśli kobieta. Nie chciała narzekać mu na swoją codzienność - przecież sama ją wybrała. W kwaterze rozmawiała sporo z Hugh, ale po dwóch miesiącach w końcu przyszedł czas, żeby i oni od siebie odpoczęli. Odpowiedziała śmiechem na jego słowa. – No dobrze, nie mam z Tobą szans – przyznała uczciwie. Niestety, przeciętny wzrost i dość delikatna budowa ciała w tej kwestii zdecydowanie jej nie pomagały. Właściwie nigdy nawet nie myślała, żeby mierzyć się z kimś takim jak Farlane. – Chociaż nie, nie mam z Tobą szans na ziemi – odparła wesoło po chwili. Co innego, gdyby mieli zmierzyć się w przestworzach. Była niemalże w stu procentach pewna, że Mervin nigdy nie pilotował poduszkowca, nie wspominając o rywalizowaniu z zawodowym pilotem. Byłym zawodowym pilotem. W chwili gdy usiedli na ławce, Libby zdała sobie sprawę, że czas na żarty się kończy. Temat nowego stanowiska też nie został pociągnięty, a gdy zaraz potem zapadła kilkuminutowa cisza poczuła się odrobinę nieswojo. Przeczuwała, że chodzi o coś poważnego i obawiała się, jak głęboko będzie sięgać pytanie. Splotła palce dłoni, nie wiedząc, co ma ze sobą zrobić, a gdy mężczyzna odezwał się ponownie, spuściła na nie wzrok. Doskonale znała odpowiedź, nawet dokładnie pamiętała moment, w którym podjęła taką decyzję. I mimo że ostatnimi czasy dość często wracała myślami do tamtego wieczoru, tym razem tego nie zrobiła. Może i oficjalnie nie należała do Kolczatki, ale wtedy w jakiś sposób została z nią połączona. Co prawda nie do końca świadomie, ale teraz było to bez znaczenia. Nie mogła mu powiedzieć. A przynajmniej nie wszystkiego. Na tym właśnie polegała przewaga Hugh – nikt nie znał jego danych osobowych. Gdyby teraz przyznała, że chciała pomóc brata, Mervin na pewno połączyłby wszystkie kropki i doszedł do wniosku, że to właśnie on był ostatnim zamachowcem. Nie ufasz mu? Prawie czuła na sobie jego spojrzenie, ale jeszcze przez chwilę siedziała w ciszy. Nie chodziło o zaufanie, a przynajmniej tak właśnie próbowała sobie wmówić. – To nie jest dobre pytanie – zaczęła, podnosząc na niego wzrok. Nie chciała kłamać, ale prawda też nie wchodziła w grę. – Czasem po prostu robisz to, co uważasz za słuszne, nie myśląc nawet o konsekwencjach – stwierdziła wymijająco, ale wcale nie poczuła się lepiej. Westchnęła po raz kolejny. – Chodziło o Igrzyska. Nie wyobrażałam sobie, żeby skończyły się tak jak kiedyś – dodała szybko, starając się patrzeć prosto w jego oczy, choć nie było to takie proste. W duchu błagała, żeby nie drążył już tego tematu. |
| | | Wiek : 30 lat Zawód : Minister Finansów i Skarbu Państwa
| Temat: Re: Opuszczone muzeum Nie Mar 01, 2015 9:46 pm | |
| „Zrozumiałbyś, gdybyś musiał ukrywać się teraz”, „(…) ty lub twoi sąsiedzi nie musicie się ukrywać”. Tym razem Mervin już nawet nie starał się ukrywać swoich emocji i na jego ustach pojawił się uśmiech. Taki z rodzaju tych gorzko-smutnych. Dla niego słowo „ukrywać się” mogło być różnie rozumiane. Tak samo słowo „życie”. Owszem, musiał się ukrywać, pilnować, by nikt nie dowiedział się o tym, że właściwie zapija się w trupa wieczorami w każdy weekend, a czasami również i w tygodniu. I że picie stało się jego poważnym problemem, co musiał przyznać nawet przed samym sobą. Przecież gdyby ktoś się dowiedział, na pewno wylali by go z rządu, straciłby wiarygodność, straciłby swoje dobre imię, ludzie na pewno patrzyliby na niego o wiele mniej przychylnie. I przypuszczał, że zostałby sam albo przynajmniej prawie sam (z pijusem nikt nie chce się zadawać), dodatkowo z opinią alkoholika pewnie trudno byłoby mu znaleźć nową pracę – jego życie w pewien sposób skończyłoby się. Nie powiedział jednak ani słowa, więc mogło się zdawać, że uznał odpowiedź Libby. Chociaż jego pokręcenie głową kilka chwil później można było różnie rozumieć. Po tym geście również się nie odezwał, zostawiając swoje zdanie w tej kwestii tylko dla siebie. Już następne słowa Randallówny pozwoliły mu pokazać szczery uśmiech rozbawienia. No tak, twarda pani pilot musiała pokazać, że na jakimś polu nie pozostawała bezbronna! Zaśmiał się krótko, kiwając głową. – Zgoda, racja, nie miałbym z tobą szans w powietrzu. Pewnie nawet nie stanowiłbym żadnej konkurencji, byłbym w stanie wyeliminować sam siebie już w pierwszej minucie od startu – stwierdził, znów parskając śmiechem. – Jednak myślę, że będziemy mieć więcej okazji do starć na ziemi. – Znów spojrzał na nią dość wymownie, uśmiechając się już tylko pod nosem. Żartobliwy temat ich rozmowy zupełnie nie pasował ani do miejsca, ani do okoliczności, ale no, nie można przecież przez cały czas zachowywać nieznośnej powagi. Chciał rozluźnić Libby, sprawić, żeby naprawdę chciała z nim porozmawiać. Bo istotnie, chciał z nią porozmawiać, a nie ją przesłuchiwać, jak mogłoby się wydawać, gdyby przyszedł i od razu obrzucił ją tysiącem pytań. Bardzo byłby rad, gdyby mu zaufała, ale wiedział, że przecież właściwie nie miał prawa na to liczyć. Nie byli przyjaciółmi, nie znają się ani zbyt długo, ani zbyt dobrze, choć Mervinowi wydawało się, że w czasie ich znajomości dał jej do zrozumienia, że może na niego liczyć i że chętnie jej pomoże. Chociaż pewnie nie spodziewała, że nawet w takiej sprawie mogłaby się do niego zwrócić. Czekał, cierpliwie czekał na odpowiedź kobiety, postanawiając jednak dać jej trochę przestrzeni i nie wpatrywać się w nią tak uporczywie. Spojrzał na nią dopiero wtedy, kiedy się odezwała. I słysząc jej słowa, zacisnął usta w cienką kreskę, ale po chwili westchnął. Nie ufała mu zupełnie. – Nie ściemniaj, Libby – powiedział w końcu, być może używając trochę zbyt ostrego tonu głosu. – Musiałaś pomyśleć o konsekwencjach, choć przez chwilę, kiedy decydowałaś się na wystąpienie przeciwko Coin – dodał już łagodniej. – Chyba, że ktoś cię do tego zmusił? Czy uległaś czyimś namowom? – zapytał, patrząc na nią z szczególną uwagą.- Wybacz, ale nie wierzę, że zgodziłaś się na to tylko dlatego, że uważałaś, że Igrzyska są złe. Parę osób tak myśli, znam kilku, ale oni nie wykradli planów Areny i nie siedli od razu za sterami poduszkowca. Nie wydam cię nikomu, naprawdę, chcę tylko wiedzieć. Jesteś młoda i praktycznie całe życie masz jeszcze przed sobą. Naprawdę nie zastanawiałaś się nad tym, że ta decyzja znacznie ci to życie utrudni? – Prywatnie uważał, że Libby życie ma już praktycznie skończone, ale nie odważył się powiedzieć tego na głos. Choć nie wykluczał, że użyje takiego określenia, chciał zobaczyć, czy kobieta naprawdę zdaje sobie sprawę z konsekwencji swojego czynu, z tego, że grozi jej kara śmierci. Albo spotkanie z naczelnikiem więzienia, co jest pewnie jeszcze gorsze od śmierci. Albo jedno i drugie, czego sobie wyobrażać nawet nie chciał. Odwrócił się w stronę Libby tak, że jego noga stykała się już z jej. Świadomie naruszał jej przestrzeń prywatną, choć na razie tylko delikatnie, chcąc uzyskać nawet najmniejszy efekt spoufalania się, by kobieta była skłonna powiedzieć nieco więcej. Chociaż dzisiaj miał jeszcze trochę czasu, żeby wszystko z niej wyciągnąć. |
| | | Wiek : 26 lat Zawód : poszukiwana Przy sobie : scyzoryk, telefon komórkowy, fałszywy dowód tożsamości Znaki szczególne : niewielki wzrost, ciepły uśmiech
| Temat: Re: Opuszczone muzeum Pią Mar 13, 2015 8:13 pm | |
| Reakcja mężczyzny na szczegółowe wyjaśnienia była… bardzo niejednoznaczna. Libby nie wiedziała, co oznaczał ten smutny uśmiech przez chwilę goszczący na jego wargach, późniejsze kręcenie głową i koniec końców cisza wypełniająca wolne przestrzenie dawnego muzeum. Wydawało jej się, że niewypowiedziane słowa zawisły gdzieś w powietrzu, ale ona nie odważyła się po nie sięgnąć. Nie chodzi o to, że obawiała się tego, co mogłaby usłyszeć. Ona po prostu nad wyraz dobrze rozumiała, że nie musi wiedzieć wszystkiego. Sama przecież była odrobinę przewrażliwiona pod tym względem, a sztukę unikania mówienia o sobie i swoim życiu opanowała niemalże do perfekcji. Najbardziej na świecie nie lubiła, kiedy ludzie wtrącali się w jej sprawy, kazali rozgrzebywać przed sobą własne problemy, które dopiero co zdążyła poskładać i jeszcze twierdzili, że pragną jedynie pomóc, podczas gdy ona po prostu tego nie potrzebowała. Przyzwyczaiła się do swojej samotności, do tego, że sama musi radzić sobie z przeciwnościami losu oraz dręczącymi uczuciami i takie właśnie podejście wydawało się najbardziej racjonalne. Rozmawianie o tym wszystkim nie dość, że było bezsensowne (w końcu zwykle kończyło się tylko na słowach), to jeszcze okropnie niekomfortowe i uprzytomniało jej, że cały czas jest tylko sześciolatką w skórze dorosłej, desperacko walczącą o kolejny dzień, który w końcu mogłaby nazwać szczęśliwym. Milczała więc z nim, próbując pocieszyć się wygranym starciem, a raczej dziecinną przerzucanką pod tytułem: „Kto ma gorzej w życiu?”. Godne politowania, ale tak już chyba jest: niektórzy wygrywają olimpiady matematyczne, inni maratony biegania, a jeszcze inni konkurs na najczarniejszy życiowy scenariusz. Ewentualnie podniebne batalie. Jego przyznanie się do niedoskonałości było jednak miłą odmianą i Libby przyjęła to z uśmiechem, ale po następnych słowach przewróciła oczami, próbując ukryć fakt, że nadal dobrze bawi się w jego towarzystwie. I zapewne miał sporo racji twierdząc, że będą mieli więcej okazji do starć na ziemi, lecz ona nie zamierzała powiedzieć tego na głos. W pewnych kwestiach również była uparta i to właśnie była ta sytuacja. Nie lubiła przyznawać innym racji, ale w towarzystwie zwykle tego nie okazywała. Farlane więc mógł czuć się niemalże zaszczycony, że kobieta w jego towarzystwie zachowywała się na tyle swobodnie. W pewien sposób wzbudzał w niej zaufania, a biorąc pod uwagę okoliczności ich spotkania, wiedziała, że na pewno nie musi się go obawiać. Przyjaciółmi co prawda nie byli, lecz mimo to Randall nie odczuwała potrzeby ukrywania się przed nim z niczym, co zwykle zdarzało jej się, gdy poznawała kogoś nowego. No cóż, prawie niczym. Szczera odpowiedź na pytanie o dołączenie do zamachowców zdecydowanie nie wchodziła w grę i nie ważne, czy tego chciała czy nie, musiała skłamać. Wiedziała, że poprzednie słowa nie będą wystarczająco przekonujące, że ich sztuczność oraz fałsz są aż nazbyt wyczuwalne i tylko czekała na reakcję mężczyzny. W między czasie starała się też oczyścić umysł ze zbędnych myśli, aby wymyślić naprawdę sensowny powód, choć niespodziewanie nic sensownego nie przychodziło jej do głowy. Sprawy nie ułatwiał też ostry ton, którego użył Mervin i przez który mimowolnie westchnęła. Już wtedy wiedziała, że na pewno nie będzie łatwo. Wysłuchała jego słów do końca w ciszy, nie przerywając ani na moment i starając się nie spuszczać wzroku na swoje buty, co często działo się mimowolnie. Nie chciała okazywać mu, że odpowiedź jest dla niej tak wielkim problemem. Wewnątrz toczyła walkę ze sobą oraz swoimi odruchami, próbując utrzymać to wszystko w ryzach, na zewnątrz starała się zachować jednak neutralny wyraz twarzy. Chyba w końcu naprawdę rozumiała, jak muszą czuć się członkowie Kolczatki powracający do dzielnicy i próbujący toczyć zupełnie normalne życie, starając ukryć się przed otaczającymi ludźmi, jak bardzo ich zajęcia odbiegając od codzienności. - Oczywiście, że myślałam o konsekwencjach – zaczęła powoli, patrząc prosto na niego. Nie była przecież głupia, zdawała sobie sprawę, że zamach nie przejdzie bez echa. Kiedy zastanawiała się nad złożoną przez Hugh decyzją, to właśnie o skutkach myślała najwięcej. Zdrowy rozsądek podpowiadał jej, że jeśli coś się nie uda i jeśli wpadną w ręce strażników, w najlepszym wypadku będzie mogła zapomnieć o wolności.– Nikt też mnie do tego nie zmuszał, nikt nie namawiał. To była tylko i wyłącznie moja decyzja – dodała odrobinę obruszonym tonem. Czy on miał ją za dziecko gotowe rzucić się w ogień na czyjeś skinienie? Nie, aż tak łatwo nie ulegała wpływom. Wiedziała, że gdyby o pomoc poprosił ją ktoś inny, na pewno o wiele dłużej i bardziej zastanawiałaby się nad podjęciem decyzji, ale wynikało to tylko z faktu, że naprawdę ufała swojemu bratu. Chciała kontynuować rozmowę tym trochę zirytowanym tonem, bo kolejne pytania brzmiały w uszach kobiety niemalże jak zarzuty. Naprawdę czuła się, jakby widział w niej osobę niespełna rozumu, która nie wie, co wyprawia, nie wspominając już o tym, że nie ma świadomości konsekwencji swoich działań. Chciała nawet zapytać, czy celem tego spotkania jest udowodnienie, że była idiotką, skoro wpakowała się w to wszystko, ale nie zrobiła tego. Nie chciała, żeby to spotkanie zakończyło się w nieprzyjemny sposób. Zaczekała więc chwilę, uspokoiła się i jeszcze raz przetrawiła w głowie swoje słowa. - Byłam całkowicie świadoma tego, co robię. Wiedziałam, że to może zniszczyć mi życie, wiedziałam, że mogę nawet je stracić i wiem jak to wygląda, ale nie jestem zdesperowanym samobójcą ani nikim takim. Uwierz mi, że przemyślałam swoją decyzję, że analizowałam ją pod każdym możliwym kątem – dodała już nieco ciszej. Nie była w pełni świadoma tego, że mężczyzna celowo narusza jej przestrzeń prywatną, po prostu czuła, że musi mu to wyjaśnić. – Nie porównuj mnie do przeciętnego mieszkańca dzielnicy, który potrafi jedynie mówić. Większość mieszkała kiedyś w dystrykcie, przez ponad siedemdziesiąt lat igrzyska rujnowały ich życie, odbierały rodzeństwo, dzieci. Miało już nie być rozlewu krwi, a co się stało wtedy? Coin wzięła przykład ze swojego poprzednika, a oni znów byli w stanie tylko patrzeć. – Powoli pokręciła głową. – Naprawdę szanowałam ją i to jak wiele zrobiła dla nas. Potrafiłam wiele wybaczyć, ale nie kolejne igrzyska, nie dla dzieciaków z dzielnicy – zatrzymała się na chwilę, myśląc o tym, co właśnie powiedziała. Nie skłamała ani przez moment, a mimo to już miała wyrzuty sumienia. Zacisnęła jednak usta i kontynuowała. – Jeśli straciłeś kogoś podczas igrzysk albo podczas rebelii, powinieneś zrozumieć moją decyzję. |
| | | Wiek : 26 lat Zawód : poszukiwana Przy sobie : scyzoryk, telefon komórkowy, fałszywy dowód tożsamości Znaki szczególne : niewielki wzrost, ciepły uśmiech
| Temat: Re: Opuszczone muzeum Czw Cze 04, 2015 10:52 pm | |
| Jakoś tak z nicości
Jesień zawsze wywoływała w niej ten ponuro-senny nastrój. Patrzyła na otaczające ją miejsca, przedmioty oraz ludzi, a to wszystko zdawało się jakby bardziej przygaszone, szare. Nawet ciepłe promienie słoneczne, których ostatnimi czasy może i nie miała okazji oglądać zbyt wiele razy, coraz częściej znikały ukryte za ciężkimi chmurami, pozostawiając świat na pastwę zimnego wiatru, a czasem również deszczu. W takich chwilach mimowolnie myślała o roślinach zamieszkujących Panem, o zwierzętach, które szykowały się do zimy oraz o swojej pierwszej, spędzonej w bunkrze zimie, o tym, że zapewne przegapi pierwszy śnieg, że będzie musiała ograniczyć wyjścia do minimum. Skuliła się w sobie odrobinę, choć wcale nie odczuwała jakoś szczególnie zimna. Ocieplana kurtka, trzewiki oraz kaptur na głowie naprawdę spełniały swoje zadania, nawet pomimo regularnie spadających temperatur. Zresztą cały czasz była w ruchu, podczas swoich wędrówek do muzeum nigdy się nie zatrzymywała, chcąc jak najszybciej przebyć drogę dzielącą ją od jednego z tych miejsc, które uważała za względnie bezpieczne. Względnie, bo tak naprawdę bezpiecznie czuła się tylko w bunkrze. Musiała przyznać, że w pewnym sensie już (albo dopiero?) się tam zadomowiła. Brak własnego kąta nie doskwierał już tak bardzo, podobnie monotonia oraz zmęczenie liczbą ludzi na raz znajdujących się w jednym miejscu. Można powiedzieć, że zaczęła nawet dostrzegać parę pozytywów swojego nowego położenia – zawsze miała z kim porozmawiać. Mieszkając samotnie w Kapitolu, nigdy nie była jakoś szczególnie towarzyska, w pewnym sensie nawet trochę stroniła ludzi. Tam z kolei nauczyła się żyć razem z innymi i chyba też wyleczyła się odrobinę z nieśmiałości. No i oczywiście miała pod ręką dwójkę braci oraz Nicole. Jedyną osobą, której jej brakowało była Maisie, ale w tej kwestii nie mogła nic zdziałać. Miała tylko nadzieję, że wszystko z nią w porządku i kiedyś się jeszcze spotkają. Oczywiście to, że zaakceptowała swoją sytuację, nie oznaczało, że całkowicie pogodziła się z utratą wolności. Wszystko w niej buntowało się na samą myśl, że nie dane jest jej przeżywać osobiście tego wszystkiego, co działo się poza bunkrem. Często czytając relacje z gazet wzdychała z żalem, a potem przez długi czas nie potrafiła pozbyć się ogarniającego ją rozdrażnienia. Doskonale rozumiała zasady rządzące tym światem, wiedziała, że właściwie sama podjęła taką decyzję, a mimo to dalej czuła się oszukana przez los. Na szczęście oprócz tej kolczatkowej codzienności, były też wyjścia na zewnątrz. Może nie zbyt częste, ale dość regularne. Ten niedługi czas spędzony poza bunkrem był jej własną namiastką wolności, której zawsze wyczekiwała z utęsknieniem. Tak jak zawsze, pewnie minęła próg starego muzeum, jak zawsze rozglądając się uważnie w środku. Kiedy nie zauważyła i nie usłyszała żadnego niepokojącego dźwięku, weszła głębiej, zdejmując z głowy kaptur.
|
| | | Wiek : 31 Zawód : przedstawiciel Dystryktu 7, śledczy w stopniu oficera Przy sobie : paczka papierosów, telefon komórkowy, broń + magazynek (15), Znaki szczególne : kilkudniowy zarost. Obrażenia : częste bóle brzucha
| Temat: Re: Opuszczone muzeum Sob Cze 06, 2015 5:25 pm | |
| | również z nicości
Ostatnimi czasy nie narzekał na brak wrażeń, do kolejnych kart biografii mógł dodać zakończone śledztwo i udaną obławę w getcie, za którą wraz z Avery mieli być już niebawem nagrodzeni. Nie zwalniał tempa i pracował w pocie czoła, współpracując z najlepszymi i starając się uczynić Kapitol bezpieczniejszym miejscem. Cieszył się z sukcesów współpracowników, radowały go potknięcia wrogów, na szczęście to te drugie ostatnio przeważały. Na życie osobiste nie miał jednak czasu, jak zwykle. Praca do późna, wieczorne powroty do pustego domu, samotne posiłki, sen i znowu praca. Życie upływało mu monotonnie, ale nie był z tego powodu niezadowolony. Lubił taką prostotę, wszystko było na swoim miejscu, poukładane i niemalże bez skazy. Gdzieś na horyzoncie majaczyła wizja spotkania z Cypriane, ale póki co skupiał się na innych rzeczach. Nadrabiał papierkową robotę, poznawał lepiej współpracowników, starał się o ciągły kontakt z Dystryktem Siódmym. To mu wystarczyło. Ale nie byłby sobą, gdyby prośba Avery nie wywołała u niego przyjemnego podniecenia. Kolejna misja, kolejna niewiadoma i kolejna okazja do wypróbowania siebie. Uśmiechał się pod nosem, gdy odpisywał na wiadomość Arrington, w głowie układając plan działania. Obiecał sobie, że później wypyta kobietę o jej źródła, jednak w tej chwili nie były mu one potrzebne. Ufał jej, choć oczywiście nie całkowicie, to w tej kwestii jeszcze nigdy go nie zawiodła. Niejeden śledczy mógł pomarzyć o takich służbowych relacjach, jakie utrzymywali ci dwoje. Sięgnął po nieśmiertelną skórzaną kurtkę i kluczyki do motocykla, następnie upewnił się, że mieszkanie ma szczelnie pozamykane (incydent z laptopem nieźle go na tym punkcie uczulił) i odjechał w stronę ziem niczyich. Kojarzył położenie opuszczonego muzeum, ale motor oczywiście zaparkował w zupełnie innym miejscu. Przygotowanie zasadzki było lekcją numer jeden na wyimaginowanym kursie dla śledczych, nie mógł więc skazić swoją obecnością wskazanego miejsca. Wybrał nieczynną stację benzynową, a resztę drogi pokonał na piechotę. Nie myślał o poprzednim życiu muzeum, o eksponatach, które kiedyś musiały się tu znajdować. Kultura Starego Kapitolu nigdy go nie interesowała, raczej napawała obrzydzeniem. To przez nią zginęli jego bracia, a później przyjaciele, nie zamierzał więc poświęcać ani sekundy na jej kontemplację. Zamiast tego zajął miejsce za jedną ze ścian, przygotował broń i nasłuchiwał. Ofiara pojawiła się dużo wcześniej, niż się spodziewał, miał nadzieję, że nie dostrzegła go wchodzącego pomiędzy mury muzeum. Z daleka nie umiał jej rozpoznać, sprawę utrudniał założony na głowę kaptur, ale drobna postawa sugerowała pojawienie się kobiety bądź młodego chłopca. Blaise odczekał, aż przeciwnik przestąpi próg, by po chwili niemalże wyskoczyć zza swojego rogu. - Ani drgnij – rozkazał, celując bronią w sylwetkę przed sobą. Dzieliło ich może dziesięć metrów, aż dziw, że nie usłyszeli się wcześniej. Dopiero po ujawnieniu się, miał okazję przyjrzeć się bliżej kobiecie, którą rozpoznał już po kilku chwilach. Na usta wstąpił mu kwaśny uśmiech, mimo wszystko nie mógł teraz odczuwać satysfakcji. - Naprawdę wolałbym, aby nasze spotkanie miało miejsce w umówionej kawiarni, a nie w tej ruderze – oznajmił, witając się w ten sposób ze swoją starą znajomą. Libby Randall posiadała godne podziwu umiejętności, których niestety nie potrafiła poprawnie wykorzystać. W wyniku popełnianych błędów jej twarz szybko znalazła się na liście poszukiwanych, za którymi gonili wszyscy śledczy i Strażnicy Pokoju w państwie. - Jak to jest stać po złej stronie? – zapytał gorzkim tonem, nie odrywając wzroku od przeciwniczki, przygotowany na strzał w każdej chwili. Nie mógł sobie pozwolić na sentymenty, zwłaszcza teraz.
|
| | | Wiek : 26 lat Zawód : poszukiwana Przy sobie : scyzoryk, telefon komórkowy, fałszywy dowód tożsamości Znaki szczególne : niewielki wzrost, ciepły uśmiech
| Temat: Re: Opuszczone muzeum Pon Cze 08, 2015 6:02 pm | |
| Nie pierwszy raz przyszła do tego muzeum. Może właśnie dlatego nie była już tak ostrożna? Może fakt, że spotkała się tu wcześniej z Mervinem pozwolił jej wierzyć, że oprócz bunkra istniało jeszcze jedno bezpieczne miejsce w tym mieście? Nie wiedziała. Nie potrafiła odpowiedzieć na żadne z tych pytań, tak jak na resztę, która w tamtej chwili z jakąś okropną szybkością przemknęła przez jej głowę. Bo czy dla głupoty istnieje jakiekolwiek wyjaśnienie? Gdy tylko usłyszała obcy głos, a zaraz za nim postać kierującą w jej stronę broń, pomyślała, że wszystko ma swój koniec. Rodzina, dzieciństwo, kariera pilota, potem wolność i teraz… życie? Nie chciała generalizować czy dramatyzować, o swoim położeniu wolała myśleć jak o przerwaniu dobrej passy, choć, mówiąc szczerze, nie mogła przypomnieć sobie momentu, w którym ta w ogóle miałaby się zacząć. Powodzenie, fart, uśmiech losu to wszystko zdawało się tak płynne, niewyraziste, że dostrzegała je dopiero, gdy się kończyły. Nie pamiętała nawet podczas której swojej wycieczki przestała dokładnie przyglądać się najbliższemu otoczeniu. Przez to nie wiedziała, czy mężczyzna miał po prostu szczęście czy od dłuższego czasu przygotowywał się do tego spotkania. Mężczyzna. Znała go i po jego minie od razu poznała, że on również ją kojarzy. Nie był łowcą nagród, za którego wzięła go na początku. Blaise Agent, kolejny element aparatu władzy, dawny znajomy z rebelii. Tak, pamiętała ich pierwsze spotkanie, kiedy chyba nieszczególnie spodobało mu się, że to kobieta jest pilotem poduszkowca, którym leciała jego załoga. Potem, gdy uratowała im tyłki, musiał ją przeprosić i jakoś wynagrodzić swoją bezczelność. Niespodziewanie przyszło jej do głowy, że tamtego dnia mogła nic nie zrobić. Mogli się rozbić, co za różnica. Większość pewnie by zginęła, ona być może byłaby w grupie szczęśliwców, którzy przeżyli. Spędziłaby trochę czasu w szpitalu, złożyła raport i tyle. Nikt pewnie by jej jakoś szczególnie winił, bo przecież była tylko kobietą. Szowiniści. Oczywiście nie ruszyła się z miejsca. Lubiła swoje życie, nie chciała żegnać się z nim w wieku dwudziestu sześciu lat. Czekała więc na ruch śledczego, obserwując go uważnie, a w szczególności wycelowaną w nią lufę. Bała się, choć robiła wszystko, żeby to ukryć, a to oznaczało, że musiała też znaleźć szybko sposób na wydostanie się stąd. Nie wątpiła w jego umiejętności, gdyby strzelał do niej z tej odległości, mógłby trafić. A to oznaczało, że musiała znaleźć się dalej albo bliżej. - Nie oszukujmy się, gdyby to spotkanie miałoby mieć kiedykolwiek miejsce w kawiarni, przez rok czasu zdążyłoby się odbyć – odpowiedziała, uśmiechając się smutno, choć tak naprawdę wcale nie było jej jakoś szczególnie przykro. Może tylko odrobinkę, ale skutecznie odwracała od tego swoją uwagę, szukając sposobu, aby wynieść się stąd jak najszybciej. Ale jak? - Jak to jest mierzyć do kogoś, kto uratował ci życie? – Odbiła piłeczkę. – To przerażające, że ta praca zdążyła zdominować nawet twoją moralność – dodała, nerwowo przeczesując włosy. Nie widziała zbyt wielu dróg ucieczki, mogła albo ciągnąć tę rozmowę, nie mając pewności, kiedy Blaise zechce ją uciąć, albo zaryzykować i uciec, co prawie na pewno skończyłoby się postrzałem. – Ale muszę przyznać, że nie żałuję przejścia na złą stronę. Nawet jeśli ma się to skończyć w wiadomy sposób – wyjaśniła, sprytnie zastępując słowo „pluton egzekucyjny” (które nie chciało przejść jej przez gardło). – Ty pewnie dalej jesteś zadowolony z wyboru podjętego dawno temu, kiedy sytuacja wyglądała nieco inaczej? |
| | | Wiek : 31 Zawód : przedstawiciel Dystryktu 7, śledczy w stopniu oficera Przy sobie : paczka papierosów, telefon komórkowy, broń + magazynek (15), Znaki szczególne : kilkudniowy zarost. Obrażenia : częste bóle brzucha
| Temat: Re: Opuszczone muzeum Sro Cze 10, 2015 8:35 pm | |
| Kiedyś był na jej miejscu. Gdy z odziałem zbliżali się do zachodniej granicy Kapitolu, ukrywali się w podobnych ruinach, wykorzystując całe płynące z nich dobrodziejstwo. Przemieszczali się w ciemności i kombinowali ile wlezie, by tylko nie stanąć oko w oko z ówczesną władzą, by ich cały misterny plan nie spalił na panewce. Gdyby wpadli, byliby straceni, Stary Kapitol nie miał skrupułów. Czy teraz było inaczej? Nie odważyłby się zastrzelić Libby na miejscu i bynajmniej nie chodziło w tym przypadku o jakikolwiek sentyment, czy pozostałość po sympatii, którą kiedyś ją darzył. Wiedział, kim była i kogo znała, wiedział także, że żywa jest o wiele więcej warta, niż martwa. Kto wie, może z rąk wroga zechciałby odbić ją jej osławiony już brat? Ach, cóż to by była za piękna zasadzka. Jednak wybieganie myślami w przyszłość, gdy teraźniejszość wciąż była niepewna, nie leżało w naturze Argenta. Wolał skupić się na powierzonym zadaniu, a dopiero później myśleć o tym, jakie wyciągnie z tego profity. Ewidentnie nie doceniał w tym momencie swojej przeciwniczki, ale jakże mógłby się jej bać, skoro trzymał ją na muszce, będąc w niedalekiej odległości? Jej komentarze wcale mu się nie spodobały i nie był w stanie tego ukryć. Wykrzywiając twarz w nieprzyjemnym grymasie, musiał ugryźć się w język, by nie zacząć pyskować niczym szczeniak, który pragnie, by to jego słowa zawsze były na wierzchu. Starał się zachowywać profesjonalnie, choć jej uwaga zirytowała go. - Zachowaj te mądrości na czas procesu – odpowiedział tylko, robiąc krok w jej stronę, nie opuszczając przy tym ręki – Nie jesteśmy na spotkaniu towarzyskim, wykonuje swoje polecenia. Tak, jak i Ty, kiedy kradniesz broń, organizujesz zamachy i mordujesz moich przyjaciół. Czy miała coś wspólnego ze śmiercią Josepha? Sprawcy wciąż nie odnaleziono, jednak śledczy przekonani byli, że Kolczatka maczała w tym palce. Dlaczego nie Libby miałaby pociągnąć za spust? W tłumie gapiów jej wygląd na pewno byłby dodatkowym atutem. A w rządzie rzeczywiście pracowali szowiniści. Blaise starał się rozpoznać tok jej rozumowania, by móc przewidzieć ewentualny ruch. Musiała zdawać sobie sprawę, jak niewiele opcji jej zostało, a według Argenta żadna z nich nie skończyłaby się życiem na wolności. Sięgnął do kieszeni kurtki, jedną dłonią wyciągnął kajdanki i uniósł je wymownie w górę, prezentując pannie Randall jej los. - Jestem – odpowiedział na jej pytanie bez zbędnego wdawania się w szczegóły. Jego jedynym wrogiem zawsze był wyłącznie Stary Kapitol, jednak miesiące po stronie rządu sprawiły, że nowi wrogowie systemu stawali się też jego wrogami. Tak ten świat był skonstruowany. - Odwróć się do mnie plecami i złącz ręce z tyłu – rozkazał donośnym głosem, nie mając ochoty wdawać się w kolejne słowne potyczki czy dysputy dotyczące jego moralności. Chciał tylko wykonać zadanie, a jego koniec majaczył już na horyzoncie. Wystarczyło tylko skuć Libby i odstawić ją do Siedziby. Co mogło pójść nie tak? |
| | |
| Temat: Re: Opuszczone muzeum | |
| |
| | | |
Similar topics | |
|
| Pozwolenia na tym forum: | Nie możesz odpowiadać w tematach
| |
| |
| |
|