|
| |
Autor | Wiadomość |
---|
Wiek : 34 Zawód : właściciel VIolatora, sutener Przy sobie : Dowód, faje, zapalniczka, zezwolenie na broń, medalik z małą ampułką cyjanku w środku, zdobiony sztylet, latarka, scyzoryk, gaz pieprzowy Znaki szczególne : Niewyspana, zmęczona morda, która chce ci wpierdolić
| Temat: Bar Nie Maj 26, 2013 10:41 pm | |
| First topic message reminder :Krótki informator
Violator, to klub powstały 1 lipca 2282 roku z inicjatywy Fransa Lyytikäinena. Z początku prosperował on w centrum miasta, aż do września, kiedy to został przeniesiony po raz pierwszy w skromniejsze miejsce. Po przejęciu władzy przez Almę Coin – klub prawie się rozpadł, a po natychmiastowej interwencji właściciela zaczął na nowo działać w Kwartale Ochrony Ludzkości Cywilnej.
Pierwsze piętro zostało zamknięte ze względu na wybory prezydenckie.
Szukamy: TUTAJ: LISTA ZAWODÓW. Wystarczy spojrzeć na dział VIOLATOR.
Gdyby ktoś chciał się pośmiać, zapraszamy tutaj: TABLICA OGŁOSZEŃOUTSIDE MAY BE RAINING, BUT HERE IS ENTERTAINING!
Ostatnio zmieniony przez Frans Lyytikäinen dnia Pon Lis 02, 2015 11:26 am, w całości zmieniany 17 razy |
| | |
Autor | Wiadomość |
---|
Wiek : 25 lat Zawód : Pani doktor w Kwartale, która wszystkich nienawidzi Przy sobie : Kapsułka cyjanku, broń palna, dokumenty, portfel, telefon oraz inne osobiste rzeczy. Znaki szczególne : Ona cała jest szczególna. Obrażenia : Rysa na psychice głęboka jak jezioro w Dwójce
| Temat: Re: Bar Pią Mar 21, 2014 9:43 pm | |
| Nie ma cię dwa miesiące. Dwa jebane miesiące. Wracasz do przybytku, a tu rozpierdol. Pomijając już fakt, że wracasz wpieniony z myślą, że dopiero umknąłeś śmierci dzięki rąbanemu fartowi. I co zastajesz? Strażników rozbijających się po barze, jakby byli u siebie, czyli prościej mówiąc - w oborze. No bo to przecież nie jest ludzkie zachowanie, żeby sobie tak wejść i obmacywać ludzi, szukając chuj wie czego, przy okazji celując do nich z broni. Nie wkurwiłbyś się? Na pewno byś się wkurwił. Więc nie ma co się dziwić Rose, że miała w tym momencie bardzo wysoki poziom szatana we krwi. Siedziała na zapleczu, a raczej tuliła jego drzwi, słuchając co się dzieje w barze. Mogła spierdolić tak, jak kazał jej Frans, ale Garroway ostatnio bawiła się w dobrego samarytanina, więc postanowiła zostać i w razie czego mu dupę uratować. Bo Frans może i był dobrym szefem, przedsiębiorcą, nawet mógł być królem seksu czy czego innego, ale siłę przebicia w walce to on raczej miał nikłą. A Rosemary była twardą kobietą, która nie boi się do opakowanego strażnika w stroju astronauty podejść i wykurwić mu prosto z kolana między nóżki. Dwa razy. Lub ewentualnie siedem. Nie była agresywna, była bardzo impulsywna i wrażliwa. Jak to kobieta z krwi, kości i cycków. Wpadła przez drzwi jak burza, stając zaraz obok. Burdel w burdelu, dobry Boże, gdzie zmierza ten świat. - No i na chuj tak się drzecie, to nie jest jarmark. - wysyczała z gniewem w oczach, lustrując wzrokiem strażników. Była nabuzowana, może nawet trochę za bardzo, ale jeszcze żadnemu nie przypierdoliła, więc jest progres. Zresztą póki nie wiedziała, o co chodzi, nie miała po co się bić. Cholera wie, co robił Frans przez te dwa miesiące. - Można się dowiedzieć, co tu się dzieje? - zwróciła się do wszystkich i do nikogo, jakby w przestrzeń, po prostu nie ogarniała - Frans, oświeć mnie, co tu się działo, jak mnie nie było? - teraz odwróciła się w stronę przeszukiwanego szefa. Do jasnej cholery, zero spokoju na tym jebanym świecie. |
| | | Wiek : 34 Zawód : właściciel VIolatora, sutener Przy sobie : Dowód, faje, zapalniczka, zezwolenie na broń, medalik z małą ampułką cyjanku w środku, zdobiony sztylet, latarka, scyzoryk, gaz pieprzowy Znaki szczególne : Niewyspana, zmęczona morda, która chce ci wpierdolić
| Temat: Re: Bar Sob Mar 22, 2014 6:14 pm | |
| Najwyraźniej miał być to jego jeden z gorszych dni w Kwartale Ochrony Ludności Cywilnej. To już to nie ta sama ekipa Strażników, z którymi można było sobie pożartować. Szkoda, że zapomniał o tym maluczkim, acz ważnym fakcie. Wywrócił oczyma. Nowa wzięła kluczyk i udała się na górę, a on tylko wodził za nią wzrokiem aż nie zniknęła za ścianą pomiędzy głównym holem, a barem. Westchnął cicho. Już wyczuwał tę irytującą atmosferę… i pomyśleć, że jeszcze kilka miesięcy temu miał w sobie dużo polotu i mógłby rozbroić ich energią. Nie był rozbity, nie, ale raczej cholernie zdystansowany do wszystkiego. Nie obchodziło go to, czy Strażnicy mogliby zamknąć lokal, a on wylądować w kiciu za machlojki finansowe. Był jednym, wielkim oceanem spokoju. Pomijając to, że nie chciał wypaść źle w oczach potencjalnych i obecnych klientów. Dlatego właśnie stresował się doborem muzyki, tego jak nowa zapierdalała ze schodów z wieloma teczkami, które w sumie były tutaj niepotrzebne, skoro panowie wyrazili chęć sprawdzenia góry.
Zanim jednak wróciła stało się coś, czego Frans nie mógł ot tak olać. Uderzono kobietę. KOBIETĘ. A kobiety w Violatorze były jak złoto, niezależnie czy były zwykłymi pracownicami, prostytutkami czy klientkami. Otworzył gębę i już miał coś powiedzieć kiedy usłyszał komendę od jednego z tych debili. Debili, bo tylko debile nie szanowali płci pięknej. Zmrużył oczy, pokręcił głową. Obiecał sobie, że zapamięta sobie jego twarz i przy pierwszej lepszej okazji wykombinuje się coś w jego sprawie razem z innymi pracownikami. O ile nie zamkną go za niewiadomo co. Posłusznie położył ręce na blacie, robiąc przy tym jakże zabawną minę mającą na celu wyprowadzić Strażników z psychicznej równowagi. Im bardziej robili z siebie wrażliwych psycholi, tym lepiej – społeczeństwo bardziej ich nienawidziło, a klientami Violatora nie byli tylko mieszkańcy KOLCa. Niech robią tak temu. Nie spodziewał się jednak, że ludzie także zaczną panikować, a to go już rozśmieszyło. (ale powstrzymał się od głośnego śmiechu, a jedynie się uśmiechnął).
Tylko, że i ten nieco zabawny nastrój musiał mu ktoś popsuć. Rose. Brawa. Brawa… nikt go tutaj nie słucha. Nikt, wszyscy robią co popadnie. Psia krew. Zwiesił na chwilę głowę – kompletnie załamany brakiem jej posłuszności. Kazał jej spierdalać. SPIERDALAĆ. Nie z tego powodu, że to on mógł ponieść konsekwencje, ale że mogłyby one spotkać ją. Strażnik, który poczuł się super z powodu znalezienia papierosów (a tak przynajmniej wydawało się Fransowi) też nie pomagał mu w poprawie nastroju. Dalej poczuł, że ktoś nim szarpie, a potem ujrzał mordę szefa tej hołoty (nie, nie jego klienteli). Zamrugał szybko, parokrotnie… potem zerknął na Rose, którą dosłownie zignorował. Nie było sensu jej tego tłumaczyć, nie w takim towarzystwie.
– Moje biuro? – Zaproponował Strażnikowi, jak gdyby nic złego się nie działo. No bo co gorszego mogłoby się stać w tym momencie? Pocieszał się tym, że wydał wyrok na prawie sto pięćdziesiąt osób na moście i za to można by go było powiesić. Upierdliwość nowych procedur Strażników była więc niczym. Nie było czego się bać. A Rose sama wpakowała się teraz w to piekło… chociaż o nią i tak Frans się martwił, bo przecież cudem uciekła od stryczka za to, że on posłużył się nią do wysadzenia mostu. – I czy chcą panowie coś do picia, a jeżeli tak to co?
|
| | | Zawód : Troublemaker Znaki szczególne : avatar © laura makabresku
| Temat: Re: Bar Nie Mar 23, 2014 11:05 am | |
| Strażnicy wyprowadzili klientów, choć w tej sytuacji trafniejszym określeniem byłoby „wyrzucili z baru na zbity pysk”. Takiej scenie miała okazję przyglądać się Rose, która właśnie weszła do baru. Mogła też dostrzec trzymanego w ryzach przez dwójkę Strażników Fransa. Wszystkie oczy zwróciły się w jej kierunku. Ktoś zagwizdał na widok dziewczyny. -Pańskie biuro, proszę prowadzić – przełożony nie stracił rezonu, uśmiechnął się kwaśno do Fransa i poklepawszy go po ramieniu pchnął na schody prowadzące do góry, za nim ruszyła dwójka żołnierzy.
Frans, możesz już pisać w gabinecie.
Gdy właściciel klubu ruszył z eskortą na górę, Strażnicy rzucili się w stronę Rose. Jeden próbował unieruchomić jej ręce od tyłu, drugi uderzył ją potężnie w brzuch. Dziewczyna usłyszała trzask, a może to tylko złudzenie? Niemniej jednak ból na moment rozlał się po jej żołądku, aby chwilę potem osłabnąć i przywrócić na powrót zmysły. Ale wtedy leżała już na ziemi, a nad nią klęczał rosły mężczyzna. -Streszczaj się, nie będą go przesłuchiwać w nieskończoność. |
| | | Wiek : 25 lat Zawód : Pani doktor w Kwartale, która wszystkich nienawidzi Przy sobie : Kapsułka cyjanku, broń palna, dokumenty, portfel, telefon oraz inne osobiste rzeczy. Znaki szczególne : Ona cała jest szczególna. Obrażenia : Rysa na psychice głęboka jak jezioro w Dwójce
| Temat: Re: Bar Nie Mar 23, 2014 10:19 pm | |
| Rose miała to do siebie, że nikogo nie słuchała i w zależności od pomyślności losu, wychodziło jej to albo na dobre albo na złe. Kto wie jak będzie tym razem? Co prawda mogła zebrać potem opierdol od Fransa za niesubordynację, ale wtedy byliby kwita, bo w końcu sam przed chwilą oberwał od niej w ramach reprymendy. Szczerze mówiąc, nie dotarło do niej, że chciał ją chronić, każąc jej spierdalać. Natomiast uznała jego słowa za totalnie ordynarne i niegrzeczne w stosunku do kobiety, które ponoć tak bardzo szanował, więc się na niego obraziła i stwierdziła, że nie będzie jej rozkazywać, choć w pewnym sensie może, więc zrobi to, co jej się podoba. Była egoistką, ale póki co było jej z tym względnie dobrze. Zresztą tego chyba też nie zauważała. Gwizdnięcie jednego ze strażników przyjęła z obrzydzeniem wręcz, wywróciła oczyma, próbując blokować jakąś odzywkę w jego kierunku. Mogła mu wyparować, że jeszcze jeden taki wyskok, to ona też mu gwizdnie, ale w pysk i więcej już nie pogwiżdże. Jednak stwierdziła, że nie ma sensu zniżać się do jego poziomu, bo musiałaby wykopać spory dołek, a szkoda brudzić nowe obcasy. Poza tym jeszcze bardziej obraziła się na Fransa, bo ją bezczelnie olał, więc była w stanie focha na jego osobę. Pewnie jej to potem wyperswaduje, ale teraz nie miało to najmniejszego znaczenia. Odprowadziła Fransa w towarzystwie strażników wzrokiem, co pochłonęło ją tak bardzo, że nie zauważyła biegnących w jej stronę napaleńców, którzy mają zero elegancji i wyczucia, a także obeznania w terenie. Nieświadomie zrobili z siebie kamikaze, biedaczyny. Kiedy jednak już się zorientowała, zrobiło jej się ich strasznie żal, ale szybko to uczucie stłumił ból. Zacisnęła mocno usta, żeby nie wydać jęknięcia, nie będzie pokazywać tym idiotom, że ją to boli. Nie musieli się zbytnio starać, żeby powalić ją na ziemię, przez ból brzucha nie potrafiła się utrzymać na nogach. Zajebiście Rose, masz rwanie jak buraki w październiku, psia jego mać. - Och, widzę, że panowie nowi. Więc was uświadomię, że właśnie strzeliliście sobie w stopę. - uśmiechnęła się do klęczącego nad nią najsłodziej jak potrafiła i... przykurwiła mu z bańki tak mocno, że nawet jej zadzwoniło w uszach. Korzystając z jego otumanienia odepchnęła go od siebie, zgrzebując się szybko z podłogi. Kopnęła go jeszcze z całej siły w tę pustą czaszkę, mając cichą nadzieję, że odleci i będzie mieć go z głowy. Mieli tutaj wiele innych pań, którym gwałt by się z pewnością podobał, ale jednak Rose zdecydowanie nią nie była, więc mieli cholernego pecha. Spojrzała na drugiego strażnika z nienawiścią, szybko wyjmując zza pazuchy pistolet, ładując go i celując w jego stronę. - Rusz się chuju, a odstrzelę ci ptaszka i już więcej nikogo nie przeleci. Chyba, że się rozmyślę, to strzelę ci w łeb. Niewielka strata, o jednego głąba mniej. - warknęła, prawie plując w jego stronę jadem. Kątem oka obserwowała drugiego strażnika, w razie gdyby jednak udało mu się podnieść z ziemi i nadal nieudolnie próbować. Może byli silni. Ale na pewno nie silniejsi. A Rose była doświadczona w walce z idiotami. |
| | | Zawód : Troublemaker Znaki szczególne : avatar © laura makabresku
| Temat: Re: Bar Pon Mar 24, 2014 11:03 am | |
| Mężczyzna, który nad nią klęczał, odsunął się na bok, co dało Rose czas do reakcji, kolejny cios, jako że starał się zrobić unik, trafił go z tchawicę. Z gardła wyrwał się chrapliwy niewyraźny dźwięk, mężczyzna odsunął się plując krwią, nie podnosił się z klęczek. Strażnik, który stał nieopodal, zamarł wpatrując się w wymierzoną w niego broń. -Jeśli chcesz zniknąć, to teraz, zaraz wrócą – doskonale wiedział, że nie, ale liczył na to, że dziewczyna się nabierze i wyjdzie, zanim ktokolwiek się spostrzeże, że tu była. Jednocześnie jej twarz wydawała mu się znajoma, ale milczał.
|
| | | Wiek : 25 lat Zawód : Pani doktor w Kwartale, która wszystkich nienawidzi Przy sobie : Kapsułka cyjanku, broń palna, dokumenty, portfel, telefon oraz inne osobiste rzeczy. Znaki szczególne : Ona cała jest szczególna. Obrażenia : Rysa na psychice głęboka jak jezioro w Dwójce
| Temat: Re: Bar Sro Mar 26, 2014 10:03 pm | |
| Trochę ją dziwiło, że głowa nie bolała ją od uderzenia, widocznie miała jeszcze jakąś wprawę. A jeżeli nie, to trudno, będzie siniak. Ogólnie rzecz biorąc wkurzało ją, że co chwilę ktoś się na nią ostatnio rzuca, w jakichkolwiek zamiarach. Nie mogła ani na chwilę się zamyślić, żeby czasem nie dostać kosy w plecy. W Dzielnicy większość, która ją kojarzyła, traktowała ją jak wroga w ich siedzibie, szpiega, któremu nie wolno ufać. Po części w sumie mieli rację, Rosemary nigdy nie zjednoczy się z rebeliantami, choćby ją zaciągnięto tam siłą. Chyba, że zależałoby od tego życie bardzo jej bliskiej osoby, choć i to wątpliwe. W istocie dziewczyna miała osobliwe pojęcie wobec bliskości i naprawdę trudno było ją zastraszyć czyjąś krzywdą. Dobrzy są ci nowi strażnicy, chyba prowadzą teraz jakąś selekcję, bo zdążył uniknąć jej kopniaka. O ile nie była pewna swoich sierpowych, bo ręce miała raczej średnio silne, to kopniakiem potrafiła złamać kręgosłup. Chociaż cios w krtań też jest niczego sobie, niech się udusi własną krwią i flegmą, to mu się odechce gwizdać i ruchać. Bić w brzuch też mu się odechce, wstydziłby się. Kobiet się nie bije, nawet jeżeli w każdej chwili mogą pozbawić cię życia. - I pozostawić was bez konsekwencji? No chyba sobie kpisz. - wysyczała, po czym uśmiechnęła się jak rasowa psychopatka, unosząc głowę i patrząc jakby z góry na wystraszony cel - Trafiliście na złą kobietę. Za wysokie progi na te krzywe nogi. Ale wystarczą ładne przeprosiny, najlepiej na kolanach, a możesz zwlec kolegę z podłogi i spierdalać, zanim się rozmyślę. |
| | | Zawód : Troublemaker Znaki szczególne : avatar © laura makabresku
| Temat: Re: Bar Czw Mar 27, 2014 1:56 am | |
| -Prze-epraszam - wpatrywał się w nią uważnie, jakby czekając na jakąś reakcję - To był-był... - jego wzrok padł na kompana, który w tym samym momencie kopnął dziewczynę w piszczel, jednak nieco chybił w skutek czego noga jedynie osunęła się pod ciężarem dziewczyny, która upadła ciężko na jedno kolano, kość na szczęście nie została złamana, ale po co zastanawiać się nad tym "co by było, gdyby...?", prawda? Strażnik, który do tej pory stał przed Rose, rzucił się w jej kierunku celując ciężkim butem prosto w brzuch. |
| | | Wiek : 25 lat Zawód : Pani doktor w Kwartale, która wszystkich nienawidzi Przy sobie : Kapsułka cyjanku, broń palna, dokumenty, portfel, telefon oraz inne osobiste rzeczy. Znaki szczególne : Ona cała jest szczególna. Obrażenia : Rysa na psychice głęboka jak jezioro w Dwójce
| Temat: Re: Bar Pią Mar 28, 2014 9:53 pm | |
| Nie znosiła tych nowych strażników. Ci wcześniej byli w porządku, przystosowani do życia w Kwartale, szczególnie do sytuacji panującej w Violatorze. Mianowicie - każdy szanujący się stróż pseudo prawa wiedział, że pannie Garroway się nie podskakuje, o ile życie ci jeszcze miłe. Zasada działała, a Rose zasadniczo nic do nich nie miała, bo niby dlaczego. Ona sobie żyła w spokoju, nie pyskowała do nich. Ale nie! Musieli przysłać nowych, nadgorliwych, psia jego mać, żeby wpierdalali się niegrzecznie tam, gdzie nie trzeba. Poinstruowani, jak zachowywać się w razie podejrzanego zachowania, czyli de facto codziennego, w Violatorze, poinformowani jak tłumić każdy szmer domniemanego powstania. Niestety nikt ich nie raczył powiadomić, że zaczepianie Rose grozi śmiercią lub w najlepszym wypadku trwałym kalectwem. Biedactwa, świeć Panie nad ich mizernymi duszami i osłodź im ostatnie chwile w tym padole rozpaczy. - Szkurwa! - syknęła, kiedy ciężko opadła na kolano. W piszczel się nie kopie, no przesz to kurwa okrutnie boli! Czy im byłoby miło, gdyby ona im tak skopała jaja? W sumie, w duchu sobie przyrzekła, że jak tylko wstanie to przy najbliższej sposobności tak mu przypierdoli między nogi, że się będzie zwijał w konwulsjach przez najbliższy rok. O ile przeżyje tyle, a to wątpliwe. Dzięki znanej wszystkim szybkiej orientacji w świecie, Rosemary zauważyła zmierzający w kierunku jej brzucha but. No i proszę państwa, Rose marzy się mieć dzieci i jak drugi raz chyci w brzuch, to nie będzie ciekawie. Dlatego bez żadnego myślenia o konsekwencjach, wymierzyła we właściciela mknącej nogi pistolet i strzeliła. Nie zwróciła uwagi czy trafiła w krtań czy w głowę, a może gdzieś w klatkę piersiową, w każdym razie celowała w górne partie ciała. Tak czy tak, ma spokój z kolegą strażnikiem numer 2, więc teraz może zająć się pierwszym chojrakiem. Podniosła się i kopnęła go w krtań po raz drugi, tylko po to, by zwalić go na podłogę i zacząć kopać po kroczu ile wlezie. W końcu sobie to przyrzekła, a Rose rzadko kiedy łamie dane obietnice. Wbrew pozorom sumienna była. |
| | | Zawód : Troublemaker Znaki szczególne : avatar © laura makabresku
| Temat: Re: Bar Nie Mar 30, 2014 12:12 pm | |
| Pocisk trafił mężczyznę w klatkę piersiową, ale zanim Rose zdążyła go zranić, ciężki strażniczy but dosięgnął jej podbrzusza, dziewczyna pod wpływem uderzenia zachwiała się do tyłu. W tle rozległo się wycie leżącego na ziemi i skopanego wojskowego. Dobrze Rose, wszystko ładne, ślicznie, powab i gracja na miejscu, wszyscy u twych stóp, albo we krwi, albo we własnych wymiocinach – ale co dalej?
|
| | | Wiek : 25 lat Zawód : Pani doktor w Kwartale, która wszystkich nienawidzi Przy sobie : Kapsułka cyjanku, broń palna, dokumenty, portfel, telefon oraz inne osobiste rzeczy. Znaki szczególne : Ona cała jest szczególna. Obrażenia : Rysa na psychice głęboka jak jezioro w Dwójce
| Temat: Re: Bar Pon Kwi 07, 2014 9:50 pm | |
| Paradoksalnie miała gdzieś, że prawdopodobnie do listy zgonów z jej ręki doliczy kolejne w najbliższym czasie. Od czasów wydostania się z areny starała się jak najdalej odsunąć od wszystkich możliwych sposobów pogrążenia się w grzechu, tym najcięższym i niewybaczalnym. Bo nie można wybaczyć czegoś, co uczyniło się z premedytacją i nie czuje się z tego powodu żalu. Nawet nie przeszło jej przez myśl, żeby próbować w jakikolwiek sposób zmyć te winy, bo i tak nikt nie daruje jej długów. Żyje się tylko raz, a nie można cofnąć tego, co się kiedyś zrobiło. Więc wszystko jedno, co ma być to będzie. Nikt już nie zmieni Rose, a ona nie będzie bawić się w anioła stróża i nie zacznie próbować zmieniać świata. Są rzeczy możliwe i niemożliwe, a to należało do drugiej kategorii. Kolejne kopnięcie w podbrzusze zemdliło ją, cudem powstrzymała odruchy wymiotne. Na szczęście zdążyła ówcześnie napiąć mięśnie brzucha, więc nie będzie zbyt wielkich obrażeń. Jednak mimo wszystko, kobiece ciało Rose nie jest zdolne znieść tak mocnych, męskich ciosów. Taką stworzyła ją natura, taki jest świat, kobiety zawsze były fizycznie słabsze od mężczyzn. Ale nie psychicznie. - Czemu, kurwa, jęczysz? - wysyczała i zaczęła się zbliżać, trzymając się jedną ręką za brzuch, a drugą uniosła w kierunku leżącego na ziemi strażnika, celując pistoletem. - Zrobiło ci się żal kolegi? Doprawdy, to takie urocze. - mruknęła, zatrzymując obcas nad jego okiem. Przeszło jej przez myśl, żeby go tam wepchnąć, ale zmieniła zdanie. Oparła nogę obok jego głowy, po czym schyliła się, przystawiając pistolet między jego oczy. - Już cię nie będę męczyć, obiecuję. Znaj łaskę pani. - szepnęła najbardziej kobieco jak potrafiła, po czym się uśmiechnęła jak rasowa morderczyni, przeładowując broń. - Pozdrów ode mnie Stwórcę. O ile do niego trafisz. - dodała, po czym nacisnęła spust. Nie mógł tego przeżyć. Odsunęła się od truchła strażnika jak gdyby nigdy nic, po czym ominęła tego drugiego i ruszyła na górę. Trzeba zająć się i tamtymi, w końcu nie będzie miło, jeśli zobaczą, co zrobiła z ich kolegami. Oj Rose, a miałaś nie zabijać.
/zt, mknę do Fransa |
| | | Wiek : 26 lat Zawód : #Mathias Przy sobie : kapsułka cyjanku wszyta w kołnierz, rewolwer, miljon ton heroiny i jakieś podróżne ciuszki Znaki szczególne : #Mathias Obrażenia : #Mathias
| Temat: Re: Bar Wto Lip 22, 2014 2:00 pm | |
| Zdążył zapomnieć co to za uczucie widzieć bramę, czasem przechodzić obok niej, ale nie móc przez nią przejść. Znów stał po tej samej zaszczytnej stronie przegranych, jakby klęska miała kiedyś należeć do niego. Nie brał tego na siebie, to nie była jego wojna, a co dziwne, miał nadal wrażenie, jakby uczestniczył w tej diabelskiej maskaradzie. Poczucie samodzielności gdzieś przepadło, choć trudno wskazać moment w jego egzystencji, kiedy miałby być rzeczywiście odpowiedzialny wyłącznie za siebie, on sam dla siebie samego, przed nikim, dla nikogo, pod nikim. Byłoby pięknie, gdyby kiedyś mógł się tym pochwalić. Nigdy jednak nie uczestniczył i nie działał przeciwko społeczności, on był jednostką, działał przeciwko poszczególnej jednostce, nie identyfikował się z żadną grupą, żadną społecznością. To miało być proste i bezproblemowe życie, które jakby wiodło go w kierunku przepaści i nieszczęśliwego zakończenia. Ale jak życie może zakończyć się dobrze, skoro zawsze na mecie znajduje się śmierć? Co pięknego jest w tym, kiedyś to usłyszał, że ludzie odchodzą i nie wracają? Już nigdy. Czasem na fotografiach, w ulotnej pamięci. To było dla niego naturalne, może dlatego nigdy nie starał się spojrzeć na to z innej mniej baśniowej strony, choć rzadko wyobrażał sobie brzydkie rzeczy. Znieczulenie na cierpienie i lęk działało znakomicie, do tej pory, kilka godzin wcześniej, może minut, nieważne, ale chyba przestało działać, bo Mathias czuł się tak, jak nigdy dotąd się nie czuł. To nie poczucie trzeźwości, to nie strach, który towarzyszył mu w celi. To coś miało swoje źródło w przeszłości, a słowa Rose, która nawet nie wie jak prawdziwe są, pomogły jedynie uświadomić i potwierdzić odwieczną regułę, której nie dostrzegał, ale zawsze mu towarzyszyła. Stał tam więcej przez chwilę, przed tą bramą, jakby zastanawiał się nad tym, czy powinien i czy w ogóle chce wrócić do krainy szczęśliwości i wspaniałości. Nawet przez chwilę myślał, to było jakiś czas temu, że mógłby się przyzwyczaić, wtopić w tłum i zacząć swoje życie od początku, zerwać z ponurą przeszłością i pozwolić, aby to teraźniejszość decydowała o przyszłości. Ale to chyba tak nie działa. Na pewno nie. Dlatego nie przeszedł obok Strażników, nie kiwnął w ich stronę głową, jakby to miało cokolwiek znaczyć, nie wyrecytował formułki, którą ułożył dzisiaj rano i nie wrócił do domu. Znów mijał te same uliczki, przez moment czuł się nawet, jakby przeżywał deja vu, ale to wrażenie wyparowało, gdy stanął przed tęsknym dla jego serca gustownym budynkiem. Nie podejrzewał nawet, że tak miło mu będzie na duszy, gdy wejdzie, obrzuci to miejsce wzrokiem i z uśmiechem na ustach przewróci pierwsze krzesło, które mu stało na drodze. -Dzień Dooobry! - to był radosny okrzyk dużego dziecka, które właśnie otrzymało prezent świąteczny. W rzeczy samej. Dziś Mathias otrzymywał same prezenty. Szkoda że takie brzydkie. Przez ostatni rok musiał być bardzo niegrzeczny. Gdzieś po drodze pchnął stolik. Usłyszał łoskot. Obrzucił pomieszczenie wzrokiem, następne krzesło legło na podłodze. Dostrzegł żyrandol. Taki ładny i świecący. Chciałby go mieć. Stać go. Ale kradzione lepiej smakuje. Gdzieś za pazuchą znajdowała się broń. Chwilę temu. Teraz Mathias celował w sufit. Obejrzał się jeszcze, na szczęście lub nie, jak kto woli, aby zauważyć, że gdzieś niedaleko, za blisko wręcz, znajduje się pewna pani. Na chwilę wstrzymał oddech, jakby nie był pewny tego, że jednak nie strzelił. Chyba mu ulżyło, przecież zostałaby z niej tylko krwawa plama, ale świadomie się do tego nie przyznał, bo rzucił tylko: -Ashe, mogłabyś? - skinieniem głowy dał jej znać, aby wstała i odeszła, uciekła, zniknęła z pola zasięgu morderczej lampy, bo Mathias to dzisiaj zasrana księżniczka, która musi otrzymać to co chce, a on ma dziś ochotę na piękny świecący żyrandol. Odbezpieczył broń. Upewnił się, że chociaż podjęła próbę ucieczki, policzył do pięciu, jakby to miała być jakaś pseudo-śmiertelna wyliczanka i wysłał serię strzałów w stronę ozdoby baru. |
| | | Wiek : 21 Przy sobie : czarna, skórzana torba, a w niej: fałszywy dowód tożsamości, mapa podziemnych tuneli, wytrych, medalik z kapsułką cyjanku, nóż ceramiczny, zapalniczka, paczka papierosów, leki przeciwbólowe, latarka z wytrzymałą baterią Obrażenia : złamane serce
| Temat: Re: Bar Sro Lip 23, 2014 3:46 pm | |
| Bilokacja, po spotkaniu z Noah.
Nie byłam pewna, po co w ogóle tam przyszłam. Nie miałam nikomu nic do powiedzenia; dawno przestałam zwracać uwagę na to, co działo się dookoła mnie, już raczej na dobre porzucając dziennikarski nawyk wtykania nosa w nie swoje sprawy, więc najprawdopodobniej nie stanowiłam już cennego źródła informacji... właściwie dla nikogo. Oparłam łokcie o blat, przyglądając się zniszczonej powierzchni, na której znajdowały się okrągłe ślady po szklankach. Pić też nie zamierzałam - po pierwsze, nie miałam za co. Po drugie, dawno przestało mi to pomagać w czymkolwiek. Poprawiłam się na krześle, krzywiąc się lekko, kiedy niezaleczona jeszcze rana na plecach dała o sobie znać. Choć od kilku dni już nie krwawiła, nie goiła się też specjalnie dobrze i każdego ranka ze zgrozą sprawdzałam w lustrze, czy przez noc nie objawiły się przypadkiem pierwsze oznaki zakażenia. Nie wiedziałam, co zrobiłabym wtedy - jakiekolwiek antybiotyki stanowiły towar nie do zdobycia, a nawet gdyby udało mi się znaleźć kogoś, kto mógłby je dla mnie przemycić, nie miałabym mu czym zapłacić. Póki co jednak, ślady po ostatnim spotkaniu z Gerardem znikały, co prawda bardzo powoli i stopniowo, ale regularnie. Prawie podskoczyłam, kiedy drzwi baru otworzyły się gwałtownie, z hukiem uderzając o framugę i odskakując z powrotem. Serce podskoczyło mi do gardła, kiedy odwracałam się błyskawicznie (zbyt błyskawicznie - szarpnięcie szyją zabolało znacznie) i szukałam wzrokiem źródła hałasu, podświadomie spodziewając się zobaczyć charakterystyczne mundury Strażników Pokoju i odruchowo szykując się do ucieczki, zanim przypomniałam sobie, że przecież nic nie zrobiłam. To także weszło mi już w nawyk - stałe poczucie winy, niezmienna potrzeba ukrycia się, schowania, na wszelki wypadek. Powietrze przeszyło kolejne uderzenie, tym razem przewracanego krzesła, a ja dopiero teraz zorientowałam się, że twórcą chaosu jest jeden człowiek, nie cały tabun Strażników, i w dodatku - ktoś, kogo znałam. Wytrzeszczyłam oczy, kiedy się przywitał, niechętnie powstrzymując się od zatkania sobie uszu, przez chwilę wahając się między pokusą rzucenia w niego szklanką (żadnej nie miałam w zasięgu ręki, niestety), a wycofaniem się po cichu z budynku. Mathias natomiast, nadal niczym niezrażony, kontynuował proces szybkiego przemeblowania, przez co zaczęłam się zastanawiać, czy przypadkiem nie zaczął robić w Nowym Kapitolu kariery dekoratora wnętrz, zanim się zorientowałam, że przecież mnie to nie obchodzi. Obróciłam się plecami do niego, ignorując kolejne przewracane krzesło, ale swojego imienia nie mogłam już przeoczyć. - Co do cholery? - warknęłam, naprawdę średnio mając ochotę oglądać pokaz wzruszonego powrotem do korzeni Mathiasa, w dodatku najprawdopodobniej będącego pod wpływem... nawet nie chciałam wnikać, czego. Dopiero czarny kształt w jego dłoni, wycelowany w coś nade mną, kazał mi wziąć go na poważnie i wysłuchać tego, co miał do powiedzenia. Czego nie było wiele; spojrzałam na niego jak na kogoś, kto postradał zmysły, bo zapewne tak właśnie było, następnie przenosząc wzrok na połyskujący żyrandol, który najwidoczniej był jego celem. Prychnęłam cicho, zsuwając się ze stołka i przez chwilę rozważając, czy może nie powinnam zawołać Fransa i kazać mu ogarnąć sytuację, ale znów przypomniałam sobie, że przecież mnie to nie obchodzi. Zrobiłam więc po prostu kilka kroków w tył, a potem jeszcze więcej, dla pewności. Rozsądek podpowiadał natychmiastową ewakuację, nie miałam jednak dokąd pójść; nie chciałam spędzić całego dnia w czterech ścianach mieszkania Bena, a Violator był jednym z niewielu miejsc, z których mnie nie wyrzucali. - Wiesz, le Brun, wystarczyłoby proste stęskniłem się - mruknęłam pod nosem. Pewnie i tak mnie nie słuchał, zbyt pochłonięty wykonywaniem swojej misji życiowej, którą chyba stało się dokonanie jak największej ilości zniszczeń w jak najkrótszym czasie. I nie miał bynajmniej zamiaru się zatrzymać, bo strzały padły, ale nie widziałam, czy trafiły, zajęta zasłanianiem twarzy rękoma i zatykaniem uszu, co i tak niewiele dało; huk był ogłuszający i jak nic zaalarmował przynajmniej pół ulicy. Jeśli Strażnicy Pokoju jeszcze tu nie zmierzali, to na pewno zaraz to zrobią. - Zgłupiałeś, kurwa? - warknęłam, tym razem głośniej, cofając się jeszcze o kilka kroków. |
| | | Wiek : 34 Zawód : właściciel VIolatora, sutener Przy sobie : Dowód, faje, zapalniczka, zezwolenie na broń, medalik z małą ampułką cyjanku w środku, zdobiony sztylet, latarka, scyzoryk, gaz pieprzowy Znaki szczególne : Niewyspana, zmęczona morda, która chce ci wpierdolić
| Temat: Re: Bar Sro Lip 23, 2014 9:49 pm | |
| Od pewnego czasu był co najmniej rozdrażniony i jedyną ostoją spokoju i bezpieczeństwa dla reszty pracowników była dla niego tylko i wyłącznie praca. Ciągle próbował zapanować nad finansami, jak gdyby odbierając lub nawet skradając część pracy swojemu księgowemu. Potrzebował prawdziwych problemów, związanych z prowadzeniem baru, bo chciał i musiał (dla samego siebie) wytworzyć sztuczną namiastkę napięcia związanego z interesami jeszcze przez wojną, rebelią i powstaniem KOLCa. Całkiem możliwe było też to, że bardzo tęsknił za swoją dawną reputacją poważanego, ale szalonego i nieobliczalnego biznesmena, który tylko bogacił się lub tracił i tak na przemian, a dla którego najważniejsza była dobra rozrywka i życie na wysokich obrotach. Tutaj, w Kwartale, pomimo wielu „atrakcji” w postaci burd w jego ukochanym lokalu było wiele, ale były one niczym w porównaniu do prób mordu związanych z zarobieniem wielu milionów. Violator tyle korzyści i zabawy nie przynosił, ale może kilka miesięcy pracy byłoby w stanie uzbroić mieszkańców getta i wyzwolić ich spod Coin, a w związku z tym zapewnić Fransowi ogrom zabawy?
Jakimś dziwnym trafem, coraz bardziej chciał i próbował zaangażować się w terror psychiczny dla samej pani Prezydent. Z tym, że nie wszystko wychodziło mu tak jak powinno, tak jak planował. Chociażby Mathias le Brun, ten który wydawał się być dla niego idealnym, przyszłym szefem Violatora, gdyby tylko wziął się za siebie, przestał ćpać, ograniczyłby alkohol… a teraz? Teraz buntował się i to nie wiadomo dlaczego! Zawsze był dobrym pracownikiem, ale po tej całej akcji z wysadzeniem mostu stało się coś dziwnego, bo chłopak zaczął się oddalać od swoich ludzi, od KOLCa i od klimatu Starego Kapitolu. Ba! Apogeum tego wszystkiego była próba dania mu kolejnej misji związanej z pakunkiem dla samej Coin, a dokładniej jego reakcja na tę misję. Owszem, wszystkie powierzone mu zadania były niebezpieczne i zagrażające życiu. Z tym, że w każdej wojnie są i dowódcy, i wykonawcy… Czy to było tak trudne do zrozumienia? Odpowiedzialność jaką ponosił le Brun nie była tak duża jak ta, którą miał i mógł ponieść w każdej chwili Lyytikäinen. Poza tym i tak liczyła się zabawa, życie na krawędzi.
Teraz jednak lepiej by było dla Fransa, gdyby nie rozdrapywał tej rany, związanej z zawodem w związku z najbardziej obiecującym pracownikiem, który chyba już był na straconej pozycji. A mimo wszystko ten gbur i cham w postaci szefa był jakoś dziwnie przygnębiony. Praca, praca, praca – powtarzał sobie, żeby tylko ponownie nie zacząć się zamartwiać. A jednak, nie było mu dane harować. Do jego biura wpadła jedna z barmanek, która była w kuchni, kiedy Mathias wpadł do Violatora i zaczął robić demolkę. Frans oczywiście był zaskoczony jej paniką, bo przecież każdy może być wściekły, a obowiązkiem ochraniarzy powinno być zapanowanie nad tą sytuacją. Jednak strzał, który usłyszał zza okna, które wychodziło na bar (bo przecież opłacało się zrobić z teatru taką knajpkę), a potem widok zza niego nie był interesujący, bo le Brun odważył się rozwalić najbardziej cenną rzecz w tym całym pieprzonym getcie.
Lyytikäinen momentalnie chwycił za strzelbę i kilka naboi ze swojej szafy i od razu załadował jeden nabój do komory. Następnie otworzył okno i kolejno: odbezpieczył strzelbę, ustawił ją na parapecie, wycelował obok le Bruna i wystrzelił pierwszy ostrzegawczy nabój.
– LE BRUN, JESTEŚ-KURWA-MAĆ-MARTWY! MASZ KILKA SEKUND, ŻEBY OPUŚCIĆ LOKAL ALBO ZWYCZAJNIE CIĘ ZASTRZELĘ, TY PIERDOLONY IDIOTO! – Wrzasnął przez okno i chowając się tuż przy ścianie pod oknem ze swoją strzelbą, załadowywał kolejny nabój, aby móc zaraz wystrzelić. Nawet nie zauważył w tłumie Ashe, bo póty co obchodziło go to, żeby żadnemu klientowi nie stała się krzywda oraz żeby Mathias przestał zachowywać się jak facet o umyśle małego dziecka, które nagle się obraziło o coś oczywistego.
|
| | | Wiek : dzwadzieścia jeden Zawód : tancerka... dorywczo podróżniczka po dystryktach Przy sobie : zdobiony sztylet, leki przeciwbólowe, kawałek ćpuńskiego arsneału matfjasa, pistolet, kamera, trochę dolarów, fałszywy dowód tożsamości [barbie strauss], potwornie okrojona garderoba, przytojny mąż Znaki szczególne : ruda głowa i ogormna duma Obrażenia : nos po złamaniu idelanie nastaiwony, heh
| Temat: Re: Bar Czw Lip 24, 2014 3:55 am | |
| | Wszystkie drogi prowadzą do Violatora i nasze historie się tam rozpoczynają. START! Przy okazji testuje narrację pierwszoosobowa, proszę mnie nie bić. :c Siedziałam na tapczanie, którego niegdyś używanie uznałabym za więcej niż niemożliwe. Żyjąc w dostatku nie pokusiłabym się nawet o oglądanie tego mebla; kto pomyślałby dopiero o dotykaniu. Nikomu nie życzyłabym spania na czymś takim, czymś tak brzydkim, szarym, miejscami brudnym i zużytym. Przecież tak naprawdę to nie przypominało łóżka. Jak idealnie widać po mnie - czas zmieniał perspektywy i przekonania. Właściwie, co ja tak naprawdę rozważałam. Kiedyś rzadko, a prawie w ogóle nie zapuszczałam się w miejsca takie jak Violator. W podejrzanych, małych lub trochę większych barach bywałam tylko, kiedy naprawdę puszkowałam dobrej zabawy powiązanej z ciekawymi wrażeniami… estetycznymi. I nie, akurat nie miałam tutaj na myśli widoku wymiocin na chodniku przed barem. (Chociaż te zdarzały się wybitnie barwne.) Bardziej zależało mi na zobaczeniu zmęczonych twarzy ludzi pochylających się nad niewypolerowaną, szklaną taflą baru, poruszających ustami w taki sposób, aby otrzymać kolejny kieliszek wódki… Ewentualnie obserwowałam wtedy także tańczących ludzi na nierównym parkiecie, dotykali się, wprawiali woje ciała w rytmiczny ruch, który dyktowała muzyka. Bywało tak, że i ja byłam jedną z nich. Tak, takie kluby były ciekawe. Nigdy nie dowiedziałam się, kto powiedział, że punkt patrzenia zależał od punktu siedzenia, ale mógł być pewien, że go nie znosiłam. Przesyłałam mu gorące ucałowania wraz z pozdrowieniami od kapitolańskiego brudu. Uściski. Przy okazji płoń w piekle, (o ile ono istniało i w nie wierzyłeś) bo miałeś cholerną rację. Polowi pochyliłam się, aby zapiać prawego buta, gdy usłyszałam huk na dole. Mimo woli dygnęłam ze strachu, wciągając głośno do płuc powietrze. Zapomniałabym wspomnieć, że do uroków takiego przybytku rozpusty jakim był Violator należała klientela. Nie miałam na myśli uczesanych panów z rządów w koszulach wraz z niosącą się nad nimi wonią perfum, czy też niebogatych, obrażonych się na życie, w przeszłości barwnych i pełnych sił mieszkańców KOLCa… Chodziło o szczególne przypadki pochodzące z obu tych grup. Przypadki właśnie takie jak ten - jakiś miły osobnik wparował do sali z bronią, strzelił w bliżej nieokreślone miejsce. Ciekawe, czego chciał akurat ten ewenement. Domyślił się, ze wódka nie była idealnej jakości? Czyżby okazało się, że któraś z dziewcząt go nie satysfakcjonowała, nie spełniała jego wybujałych fantazji? - Kurwa - przemknęłam pod nosem. Jasne, że ochrona się nim zajmie, jednak uświadomiłam sobie jedno - musiałam się stąd wydostać na zewnątrz. Wyjście oznaczało przejście przez salę, w której najpewniej ciągle znajdował się „klient”. Westchnęłam głośno, ponosząc się z łóżka. Sprawdziłam w małym lustrze swój ubiór i powolnym krokiem zeszłam w dół schodów. Zatrzymałam się przy drzwiach, próbując wybadać sytuację przez nieznacznie uchylone drzwi. Wszystko stało się jasne przez nazwisko oraz słowa wykrzyczane przez Fransa. „ Kurwa mać” i „ ty pierdolony idioto” wykrzyczane na jednym oddechu zwiastowały całkiem ciekawą, słodką konwersację. Lekko kopnęłam porysowaną u dołu drewnianą powierzchnię. - Kogo moje piękne oczy widzą… - pewnym krokiem weszłam pomiędzy dwóch walczących samców alfa. Uśmiechnęłam się delikatnie. - Wszystko w porządku, Mathy? Ty i Violator to ostatnio oksymoron. Czym zasłużyliśmy sobie na wizytę? Dopiero po kilku sekundach przyglądania się przyjacielowi dostrzegłam pistolet w jego dłoni i zrozumiałam, co oznaczał ten wyraz twarzy. Szykowało się więcej zabawy niż mogłam sobie wyobrazić zza drzwiami. Mathias le Brun znajdował się gdzieś pomiędzy euforią a wściekłością. Niemalże natychmiast zrozumiałam dlaczego. Duży żyrandol ze szkiełek leżał na podłodze, a jedynym sprawcą tego zajścia mógł być żądny zniszczeń, uzbrojony ewenement. Drobne kawałki szkła rozsypały się w nie rozumiała mozaikę na podłodze. Skrzyżowałam ręce na piersiach, oczekując jakiś słów wyjaśnień. Przed tym jednak obeszłam wolnym krokiem, głośno stukając obcasami w podłogę, pozostałości tego, co wsiało niegdyś pod sufitem. - Lubiłam ten żyrandol - westchnęłam głośno pochylając głowę w lewo. Naprawdę zrobiło mi się przez chwilę przykro. |
| | | Wiek : 26 lat Zawód : #Mathias Przy sobie : kapsułka cyjanku wszyta w kołnierz, rewolwer, miljon ton heroiny i jakieś podróżne ciuszki Znaki szczególne : #Mathias Obrażenia : #Mathias
| Temat: Re: Bar Wto Lip 29, 2014 12:54 am | |
| Czuł chorą ekscytację, kiedy błyszcząca plątanina kryształów i metalowych odgałęzień runęła ku ziemi, aby u kresu swej wędrówki uściskać się z nią tak czule, jak Mathias i Frans uściskaliby się, gdyby tylko mieli okazję. Usłyszał śmiech, znajomy śmiech kogoś, kto brzmiał tak histerycznie i wręcz żałośnie, jakby w danej chwili stał pod murem wpatrując się w dziesiątki wycelowanych w niego czarnych ślepi i chciał po raz ostatni uśmiechnąć się do losu zwanego pieszczotliwie katem, jakby rzeczywiście się nie bał. Jakby świadomość, że to już koniec zabawy w kotka i myszkę, tak bardzo go bawiła i uszczęśliwiała, że jednocześnie miał ochotę rozpłakać się we własny rękaw, bić pięściami o podłogę, aby kolejno skulić się, uciec gdzieś i zapomnieć. Nie był przecież małym i bezbronnym już chłopcem, którego przerażały cienie łaskoczące go po plecach, gdy uciekał klatką schodową przed matką dziwką lub jej klientami. Zdążył zrozumieć, że ten cień, którego się tak obawiał, jest jego dobrym przyjacielem. Również samotny, poszukujący pociechy w jakiejś zbłąkanej duszy, która starała się uciec przed własnym życiem. Czasem coś szeptały. Mruczały do ucha przyjemnym świstem wiatru czy odgłosem drepczących szczurów, które zawsze gdzieś uciekały, gdzieś się spieszyły. Nie potrafił tego zrozumieć, choć fakt, że także nie znosiły słońca, doskonale rozumiał i dzięki temu potrafił zjednoczyć się z ich malutkimi móżdżkami i na moment zapomnieć, że nie jest jednym z tych paskudnych stworzeń. Swoją drogą - teraz straszliwie ich nie znosił. Tych szczurów. Przypominały mu chowające się po uliczkach dzieci, które tak straszliwie pragnęły się skryć przed widokiem ludzi, że kurczyły się w samych sobie, aż w końcu nie miał wyjścia (a może jednak?) - zbierał ich kościste ciałka i zanosił do Dory, aby kolejno słyszeć, że na niewiele się zdadzą. Obejrzał się jedynie, aby dostrzec Ashe całą i zdrową i pojąć, jak bardzo zależało mu na tym, aby w końcu znaleźć się w tym pięknym miejscu i ponownie zasiać ferment, a przede wszystkim usłyszeć zdanie tak pokrewnie do „Mathias le Brun, czy ciebie do reszty popieprzyło od tych prochów?“, że niemalże bliźniacze. Potrafił się jedynie uśmiechnąć raz jeszcze, ale tym razem z jego ust nie wydobył się żaden dźwięk, po prostu spojrzał na nią głupkowato ucieszony, rozpromieniony do tego ztopnia, że na jego policzkach pojawiły się dawno niegoszczące tam rumieńce, a jednocześnie sprawiający wrażenie, jakby za moment miał się rozpłakać. Może ze wzruszenia. Ale nie. Potem zdarzyło się kilka rzeczy, nie jednocześnie, bo wówczas z pewnością sam fakt, że ktoś strzela a kto inny od niego mówi jednocześnie zdezorientowałby go. To Frans, nawet nie musiał się wsłuchiwać, aby zrozumieć przekaz. Ale on był tylko niegrzecznym dzieckiem, któremu do ręki wciśnięto niebezpieczną zabawkę, a każdy głos rozsądku, nawet ten niosący się po barze niczym głos Stwórcy, nie miał takie siły, aby oderwać go od celu, który sobie wyznaczył. Miał coś krzyknąć, nawet już otwierał usta, ale zamiast własnych słów, usłyszał głos, który znał i wiedział, że nie należy od do Ashe. A wtedy byłby spokojniejszy. -Więcej Was kurwa matka nie miała? - rzucił oschle w powietrze, jakby fakt, że nagle wszyscy jego wspaniali przyjaciele zebrali się, żeby podziwiać jak staje się miazgą wbitą w niewypolerowaną podłogę, wcale go nie cieszył. Broń dalej tkwiła w dłoni, twarz zwrócił w stronę miejsca, z którego niewidzialny ninja napastnik oddał strzały. -HEJ PIZDECZKO LALECZKO, NO DALEJ, STRZELAJ - ale on nic nie zrobił, po prostu zasalutował - Bo każdy pan ukręca psu kark, kiedy ten przestaje być jego własnością. Tego się boisz? Że powiem jedno słowo i zrobię z Twojego życia miazgę tak jak z tego jebanego żyrandolu? - nie krzyczał, chodź z każdą chwilą, o ile na początku starał się być zrównoważony i spokojny, podnosił głos, aby na końcu posłać kolejne krzesło na ziemię, wysłać serię pocisków w stronę okien i drzwi na górze, dopóki pociski się nie skończyły. Wtedy odetchnął głosno, prawie dławiąc się powietrzem z emocji i wyrzucił z siebie - Obchodzi Cię tylko ten jebany burdel, ALE ON BY NIE ISTNIAŁ, GDYBYM NIE ŻARŁ ZA CIEBIE GRUZU W TYM PIERDOLONYM WIĘZIENIU. DLATEGO NIE BĘDĘ BRAŁ ŻADNYCH PODEJRZANYCH PACZEK, NIE BĘDĘ PRZYCHODZIŁ TRZEŹWY, BO MNIE TO WALI - głos mu się łamał, chyba w którym momencie już ryczał, ale on starał się jedynie zatrzymać rozpędzony pociąg, bo doskonale wiedział, co czeka na niego na końcu podróży. Chyba coś się zepsuło. Tory, którymi do tej pory podążał też. Nie spodziewał się mostu wysadzonego brylantami - CHCĘ TYLKO PIEPRZONEGO ZROZUMIENIA, ROZUMIESZ? - prędzej przepaści, której odda się z największą rozkoszą, bo... ...bo poczuł łzy, które napłynęły do oczu. ...bo nie wiedział, co jest już prawdą, a co jego chorym wymysłem. ...bo wstyd obdzierał go bezlitośnie ze skóry, a on potrafił jedynie cisnąć pistoletem w kierunku pokoju Fransa, ale on uderzył głucho w ścianę, jak samotny ptaki, które nie dostrzegają ścian pułapek. Szczęściarze.
|
| | | Wiek : 21 Przy sobie : czarna, skórzana torba, a w niej: fałszywy dowód tożsamości, mapa podziemnych tuneli, wytrych, medalik z kapsułką cyjanku, nóż ceramiczny, zapalniczka, paczka papierosów, leki przeciwbólowe, latarka z wytrzymałą baterią Obrażenia : złamane serce
| Temat: Re: Bar Sob Sie 02, 2014 5:45 pm | |
| TO WCALE NIE TAK, ŻE NIE ZAUWAŻYŁAM ODPISU KAMY. Czemu na mnie nie krzyczycie. D:
Sianie zniszczenia zawsze kojarzyło mi się z pewnym rodzajem sztuki. Tej niewłaściwej, zakazanej, ale też najbardziej porywającej; trudno było w końcu oderwać wzrok od roztrzaskujących się o ścianę szklanek, szyby, pokrywającej się w ciągu ułamka sekundy siatką pęknięć, czy szkarłatnej plamy rozlewającej się po śnieżnobiałym materiale. Kiedy jeszcze miewałam ataki paniki i histerii, często właśnie tak się kończyły - zniszczeniami. Odbieranie przedmiotom ich pierwotnej formy wywierało na mnie działanie terapeutyczne, uspokajało i odprężało, a także sprawiało niedającą się zastąpić niczym satysfakcję. Dawało poczucie kontroli. I może właśnie dlatego przez dobrą minutę stałam w miejscu, z otwartymi ustami i wybitnie głupią miną, wpatrując się w rozpryskujący się na podłodze żyrandol; i jeśli czegoś żałowałam, to jedynie tego, że sama nie byłam autorką tego obrazka. Krzyki z kolei, już średnio przypadły mi do gustu. Wycofałam się o kolejnych kilka kroków, nie do końca wiedząc, w którą stronę patrzeć. Powietrze ciągle przeszywały strzały, ale odnosiłam dziwne wrażenie, że padają z kilku różnych stron, nie wiedziałam więc, gdzie uciekać. Z chwilowej fascynacji przeszłam w tryb zaszczutego zwierzątka; i kiedyś może bym się tym nie przejęła, ale obecnie nie uśmiechało mi się doliczyć do kolekcji kolejnej dziury w plecach, podczas gdy stara wciąż jeszcze się nie zagoiła. Gdzieś w tym całym chaosie złapałam spojrzenie Mathiasa, które jednak w żadnym wypadku nie podziałało uspokajająco; szeroki uśmiech na tle pobojowiska wyglądał co najmniej groteskowo, a zaczerwieniona twarz i wyraz oczu (szaleństwo?) przywodził na myśl twarze zawiniętych w kaftan bezpieczeństwa schizofreników, których zdarzało mi się widywać w szpitalu psychiatrycznym. Był naćpany? Możliwe, choć nie miałam pewności, ani czasu na roztrząsanie tej kwestii, bo do kakofonii dźwięków dołączył głos Fransa. Zacisnęłam usta, znów rozważając możliwe drogi ucieczki, ale w efekcie tylko roześmiałam się głośno, czego zapewne i tak nikt nie usłyszał, bo oto dotarł do mnie obraz całej sytuacji. Mój pokrętny los znów postanowił pokazać mi dzisiaj środkowy palec; najwidoczniej już znudziło do obserwowanie mojego szamotania się po incydencie w parku. Trzeba było nazywać się Ashe Cradlewood, żeby wejść przypadkowo do baru i po minucie znaleźć się w samym środku strzelaniny. Znów parsknęłam śmiechem. Biorąc od uwagę podążający za mną pech, właściciele lokali w Kwartale powinni mi płacić, żebym ich nie odwiedzała. - Hm, dobra, chłopaki, pokrzyczeliście troszkę, a teraz zapalmy sobie wszyscy razem fajkę pokoju i pogalopujmy na jednorożcach w kierunku zachodzącego słońca - powiedziałam głośno, wyłapując lukę między wrzaskami, choć nie byłam pewna, czy mój głos przebił się przez hałas panujący w barze, nie mówiąc już o przedostaniu się przez gęstą jak kisiel atmosferę. Gdzieś na krańcu pola widzenia mignęła mi znajoma, ruda czupryna, ale chwilowo nie miałam głowy do rozpracowywania tożsamości dziewczyny, jak i przykładania wagi do jej słów, bo oto wreszcie dostrzegłam, poprzez unoszący się kurz ze ścian i sufitu, okazję na ucieczkę. Przez chwilę obserwowałam pistolet Mathiasa, zataczający łuk w powietrzu i kończący swoją podróż na podłodze (z przystankiem na ścianie), by w następnej sekundzie ruszyć szybko do wyjścia. Już przy drzwiach obejrzałam się jednak przez ramię i - klnąc pod nosem - zatrzymałam w miejscu. Moje spojrzenie zatrzymało się na tyle głowy reżysera dzisiejszego przedstawienia i nie wiedzieć czemu już tam pozostało, podczas gdy nowy głos w moim umyśle próbował uparcie mnie przekonać, że jestem mu coś winna. Skąd się wziął i co tam robił, nie miałam pojęcia; tak samo jak nie wiedziałam, dlaczego uważał, że jestem tego typu człowiekiem. - Kurwa - przeklęłam, czy to na samą siebie, czy na swój instynkt samozachowawczy samobójcy, i nie zastanawiając się już wiele, zrobiłam kilka kroków w stronę Mathiasa, żeby następnie złapać go za materiał koszulki i pociągnąć do tyłu. Niezbyt silno; nie miałam szans wyciągnąć go skądkolwiek wbrew jego woli, ale miałam nadzieję, że w którymś momencie wróci mu zdrowy rozsądek. Cały czas pozostawałam przy tym poza linią strzału, ustawiając się tak, żeby pomiędzy sobą, a opartą na parapecie lufą strzelby, znajdowało się ciało mężczyzny. Niezbyt heroiczne, ale nie można mieć wszystkiego. - Dobra, panie i panowie, koniec przedstawienia, oklaski dla artysty teraz, autografy później - warknęłam, szarpiąc za tkaninę raz jeszcze i zastanawiając się co by było, gdyby została mi w dłoniach. - Mathias, wychodzimy, mam do ciebie sprawę, która nie może czekać - dodałam bardziej stanowczo, tym razem kierując się bezpośrednio do mężczyzny, choć zapewne oboje wiedzieliśmy, że żadnej sprawy nie było. |
| | | Wiek : 34 Zawód : właściciel VIolatora, sutener Przy sobie : Dowód, faje, zapalniczka, zezwolenie na broń, medalik z małą ampułką cyjanku w środku, zdobiony sztylet, latarka, scyzoryk, gaz pieprzowy Znaki szczególne : Niewyspana, zmęczona morda, która chce ci wpierdolić
| Temat: Re: Bar Nie Sie 03, 2014 3:30 pm | |
| Wiedział, że po Mathiasie można było spodziewać się dosłownie wszystkiego. Przecież pracował z nim trochę czasu, choć z całą pewnością kilka miesięcy nie można było nazwać wieloletnią współpracą… Tak czy siak – do dnia dzisiejszego, pomimo wcześniejszego incydentu w jakiejś luksusowej knajpie w Dzielnicy Rebeliantów – był przekonany, że wie czego może się po nim spodziewać. Le Brunowi zdarzały się dziwaczne ekscesy, ale zawsze wykonywał powierzone mu zadania. Czego chcieć więcej? Takiego „więcej” jednak się nie spodziewał. Nie spodziewał się rozbitego żyrandolu, gówniarskiej szczekaniny ze strony chłopaka, a tym bardziej takiej dewastacji lokalu! To było czymś więcej niż policzek w twarz czy pięść w nochal i przypominało niemal splunięcie w twarz.
Fransa zwyczajnie zalewała złość o swój lokal, bo to Violator był jego największym oczkiem w głowie, bo to właśnie ta knajpa i burdel dawały mu substytut dawnych inwestycji. Rujnowanie tego baru, dekoracji, budynku w ogóle było więc dla niego jak rujnowanie jego domu. Zaciskał coraz mocniej zęby, próbując powstrzymać się przez wyrwaniem le Brunowi flaków za taką zniewagę. Być może też starał sobie uświadomić jedną rzecz – Mathias nie musiał wiedzieć wszystkiego. Poza tym dragi mogły też wpływać na jego świadomość. A czy starał się je rzucić, tak jak on, Frans? Kto tam wie… Ale na pewno nie było to łatwe i Lyytikäinen to wiedział, bo właśnie przechodził przez tego typu katorgę.
To nie zmieniało faktu, że le Brun mógł sobie pozwolić na obrażanie go przy wszystkich klientach, którzy obecnie znajdowali się w lokalu. Od takich wyzwisk, jakich użył chłopak dało się zdenerwować – i to bez większego problemu. Ba! Wściec! Co najmniej! Nie mógł tego słuchać. Zwyczajnie nie mógł tego wszystkiego przeboleć. No nie mógł! Dał schronienie temu szczeniakowi, zawsze starał się na miarę swoich możliwości zapewnić mu bezpieczeństwo, a ten okazywał taką wdzięczność! Natychmiast wycelował w młodzieńca, nie przejmując się ani słowami Ashe, którą dopiero teraz ujrzał, ani tym, że próbowała go stąd wyciągnąć i jednocześnie chronić się przed ewentualnym uszkodzeniem. Chciał wycelować w udo/kolano, byleby tylko unieszkodliwić Mathiasowi chód. Wystrzelił bez zawahania trzy razy – wymieniając co chwilę naboje.
Nie miał zamiaru prowadzić z nim jakiejkolwiek konwersacji „zrozumienia go”, bo ten zwyczajnie na nią nie zasłużył po tym, co przed chwilą zrobił. Gdyby nie dzieliło ich kilka miesięcy dobrej pracy – Lyytikäinen zwyczajnie spróbowałby go zastrzelić na miejscu, choćby i miał wywołać przerażenie wśród klientów.
– Do końca tygodnia czekam na pieniądze na naprawę lokalu od ciebie, le Brun, inaczej jesteś martwy – stwierdził tak głośno jak tylko mógł, żeby wszyscy na dole mogli go usłyszeć. Frans zwyczajnie wycofał się z balkonu, trzymając w dłoni strzelbę i wrócił do swojego biura. Co ludzie z nim zrobią i czy w ogóle owy JEGOMOŚĆ został trafiony to zupełnie go nie obchodziło.
/zt
|
| | | Zawód : Troublemaker Znaki szczególne : avatar © laura makabresku
| Temat: Re: Bar Nie Sie 03, 2014 10:11 pm | |
| Mathias, Twój pracodawca oddał w Twoją stronę trzy strzały, skierowane w lewą nogę, na wysokości kolana i uda. Zabawa jest prosta, wybierasz opcję "Sześć oczek" i rzucasz kostką. Od wyniku zależą Twoje obrażenia i czas rekonwalescencji. legenda poniżej.
1. Frans obdarzył Cię doszczętnie strzaskaną rzepką. 2. Dwie kule zadrasnęły Twoją tętnicę udową. 3. Dostajesz dwa strzały w udo, ale jedna kula odbija się rykoszetem 4. Jedna z kul mija Cię, i poza dwiema kulkami, jakie masz w nodze, ranna zostaje też Ashe 5. Frans wycelował źle i dostajesz nie w udo, a w łydkę; jedna kula ledwie Cię drasnęła, ale druga przeszła na wylot, za nią trzecia. 6. Kule rozszarpują Ci mięsień w udzie i zatrzymują się na kości, naruszając ją.
Miłego losowania i niechaj Los obdarzy Cię wspaniałą rekonwalescencją! Nie zapomnij o dobrym lekarzu, bo inaczej może być krucho. |
| | | Wiek : 26 lat Zawód : #Mathias Przy sobie : kapsułka cyjanku wszyta w kołnierz, rewolwer, miljon ton heroiny i jakieś podróżne ciuszki Znaki szczególne : #Mathias Obrażenia : #Mathias
| Temat: Re: Bar Nie Sie 03, 2014 10:53 pm | |
| HOLA HOLA WARA OD MOJEGO PARASOLA |
| | | Zawód : Troublemaker Znaki szczególne : avatar © laura makabresku
| Temat: Re: Bar Nie Sie 03, 2014 10:53 pm | |
| The member 'Mathias le Brun' has done the following action : Rzuć kostkami
'Sześć oczek' : 5 |
| | | Wiek : dzwadzieścia jeden Zawód : tancerka... dorywczo podróżniczka po dystryktach Przy sobie : zdobiony sztylet, leki przeciwbólowe, kawałek ćpuńskiego arsneału matfjasa, pistolet, kamera, trochę dolarów, fałszywy dowód tożsamości [barbie strauss], potwornie okrojona garderoba, przytojny mąż Znaki szczególne : ruda głowa i ogormna duma Obrażenia : nos po złamaniu idelanie nastaiwony, heh
| Temat: Re: Bar Czw Sie 07, 2014 12:15 am | |
| Za każdym razem bawiło mnie i jednocześnie przerażało, z jaką łatwością wpadałam ostatnio w niezbyt ciekawe sytuacje, problemy, tarapaty, a mówiąc bez żadnych ogródek… Naturalnie przychodziło mi wchodzenie w gówno. Dokładniej rzecz ujmując - całkiem spore gówno. Okrążyłam żyrandol powolnym krokiem, zastanawiając się, co mógł powiesić w tym miejscu Frans, ponieważ szkło po upadku nie nadawało się do niczego innego jak kosza. Pomimo szalonej miłość to tego przedmiotu, nie miałam zamiaru sprzątać tego bałaganu w tym… przybytku. Dopiero wtedy dostrzegłam ironię płynącą z tego zajścia! Mathias tworzył burdel w burdelu. Dosłownie. Przecież faktycznie w Violatorze, w prawie wszystkich pokojach na piętrze istniał dom (tak blisko kultury, jednakże nadal nie) publiczny rozumiany w jedynym słusznym znaczeniu tego słowa, aczkolwiek takiego bajzlu nie widziałam tutaj już dawno. Nawet największe imprezy nie pozostawiały po sobie tak spektakularnych skutków. Skrzyżowałam ramiona na piersiach, nie spodziewając się aż tak sympatycznego przywitania. Powinnam była pałać do jego osoby niczym nie przygaszoną dumą, że użył tylko jednego bluźnierstwa w zdaniu o dzieciach, rodzinie, matce… Niemal w tym samym momencie zastanawiałam się, ile oraz czego musiał wsypać przed wparowaniem do tego baru. Heroina, kokaina? Kilka mililitrów, dwie/trzy kreski? Czy istniała także możliwość, że już narkotyki wypaliły mu mózg w takim stopniu, że zaczął tracić kontrolę między rzeczywistością a hajem? Wydawało mi się, że to tylko wizja po zażyciu? Sama nie wiedziałam, czy mogło mnie to zmartwić, bo ten mały ćpun nie przyjmował do zrozumienia żadnych rzetelnych argumentów. Ja zawsze uważałam, że to wyłącznie jego decyzja, nawet jeśli maiłaby pociągnąć go na samo dno… Co w sumie małymi krokami robiła. Powolnie znikał jak księżyc podczas wschodu, chował się zza zniszczonymi budynkami niczym zmęczone słońce w letni, upalni wieczór. Odetchnęłam głośno, nie mogąc pozbyć się dziwnego uczucia po wywodzie przyjaciela. Żadne ze słów nie było kierowane pod moim adresem, a to nie przeszkadzało, abym sama poczuła się w pewnym stopniu dotknięta. Trochę jakby moja moralność mnie spoliczkowała, nakazując zrozumieć jedną rzecz… Im bardziej starałam się nie przejmować tym aspektem jego życia, tym większe wyrzuty odkładało moje sumienie. Jakby nie patrzeć - pozwalałam mu na niczym nieskrępowane ćpanie, patrzyłam na upadek przyjaciela. To, co niosła ta myśl za sobą musiałam zostawić dla siebie, móc przyznać się tylko przez samą sobą - bałam się, że pewnego dnia zostanie wyłowiony z rzeki. Całkowicie niereagujące na bodźce ciało zapakowane zostanie w plastikowy worek. Podczas pożegnania uraczę towarzystwo i jego skremowane ciało kilkoma nędznymi słowami. Kobiecy głos przerwał wewnętrzne rozważania, każąc skoncentrować się na nim. Owszem, wcześniej udało mi się dostrzec jeszcze jedną osobę, była tam przede mną samą, wcześniej wpadła w cały ten syf. Nie przejmowałam się nią do czasu, gdy nie zaczęła zgrywać nowego, wielkiego bohatera tego całego przestawiania. W sumie to byłam troszkę zagubiona, gdyż nie wiedziałam, czy powinnam była rozważać jej osobę pod kątem niedoszłej samobójczyni, nadal poszukującej śmierci, czy może kompletną idiotką. Jej profil wydawał się być nadzwyczaj znajomy. - Chyba ktoś nowy chciałby dostać angaż w tej szalonej sztuce - klasnęłam kilkukrotnie jak na słaby aplauz przystało. Nagle mnie olśniło, niebiosa się rozstąpiły, grom rozweselił ciemności mojego umysłu... Tylko jedna osoba z mojej przeszłości posiadała identycznie ironiczny typ formowania wypowiedzi, może wtedy zachowywała się inaczej, poważ czas podobno zmieniał ludzi. Cradlewood. Ta sama Cradlewood. Żywa i oddychająca Cradlewood, która jakimś dziwnym trafem wylądowała w brudzie stworzonym tylko z nieważnych mieszkańców kolorowego Kapitolu. Cieszyłam się, że w końcu wpadłam na kogoś, kogo całkiem lubiłam oraz niedalekiej przyszłości miałam mieć możliwość zapytania jej o pewne sprawy, napicia się... dla odmiany również oplucia Coin. W końcu, po skończeniu tej samej klasy liceum i tego incydentu nie widziałyśmy się… przesz chwilę. Niespodziewanie padło kilka kolejnych strzałów. Mimo woli gwałtownie zbliżyłam się do ściany w marnej próbnie nieotrzymania rykoszetem w nogę, rękę bądź inną, dowolnie wybraną cześć ciała. Tak, kurwa! No jasne, mogliście rozstrzeliwać się bezkarnie przy cywilach. Może jeszcze ktoś chciał strzelić? Próbowałam uspokoić swoje myślisz marnym skutkiem. Prędzej mózg podsyłał mi słodko-gorzki obraz: pięćdziesiąt punktów za łydkę, czterdzieści za udo, dwadzieścia za brzuch i trzydzieści pięć za ramię. Ciekawe, ile zgarnął pan Lyytikäinen. Od dwustu punktów rozdawaliśmy nagrody - jeszcze ciepłe trupy! - Skończyłeś już, le Brun? - wycedziłam przez lekko zaciśnięte zęby, nadal nie rzucają się do niego z lamentem, zmartwionym wyrazem twarzy pod tytułem „kurwa-czy-wszystko-jest-z-tobą-w-porządku?”. Powolnym krokiem zbliżyłam się do blondynki. - Pamiętasz mnie jeszcze, Ashe? Widzę, że nie narzekasz na brak atrakcji w Kwartale. Zawsze umiałaś się bawić - uśmiechnęłam się do niej, spoglądając na Mathiasa niczym obraz ostatniego, żyjącego idioty… A jak świetnie było wiadomo - ten gatunek nie miał się ku wymarciu. |
| | | Wiek : 26 lat Zawód : #Mathias Przy sobie : kapsułka cyjanku wszyta w kołnierz, rewolwer, miljon ton heroiny i jakieś podróżne ciuszki Znaki szczególne : #Mathias Obrażenia : #Mathias
| Temat: Re: Bar Pią Sie 08, 2014 9:18 pm | |
| Świat był dla niego zbyt dobry. Świat nie tolerował bierności, w jego bajecznym przypadku. Nigdy nie wpadłby na to, że to co się dzieje, ta burza, to jego własna zasługa, wina spadała na los, który dla powszechnej reguły mu nie sprzyjał. Oczywiście za przeciw argument można byłoby podsunąć wiele niesamowitych zbiegów okoliczności, które sprawiły, że w tym momencie stał na swym honorowym miejscu egzekucji, cieszył się z ostatnich chwil spokoju, bo zaraz miał usłyszeć dźwięk wystrzału i poczuć rozkoszny ból w łydce. Ale to zaraz, i to kolejny dowód, bo świat go tępił, nie znosił, gdyby rzeczywiście wykazywał się odrobiną litości, kula trafiłaby w serce. To nie jest błogosławieństwo, czasem życie to udręka, przerywana chwilami wypełnionymi słodyczą i miodem, ale potem wracał koszmar i błądzenie za odrobiną szczęścia po omacku. W bajkach u celu znajdował się garnek złota, w rzeczywistości finałem była śmierć, czasem żałosna, innym razem cicha, bywało też, że widowiskowa. Le Brun pomyślał wtedy, gdy usłyszał wystrzał, to była krótka pojedyncza myśl, że to żałośnie widowiskowa śmierć, która go czeka. Ale nic się z początku nie stało, świat zamarł, a on razem z nim, nie istniało nic prócz ciszy, błogości i ciemności, a potem zalewającego powoli odrętwienia, który przeobraził się błyskawicznie w ból. To czas stanął w miejscu, albo on na moment odleciał, bo podczas gdy zastanawiał się nad tym, jak żałośnie brzmiałby w tym momencie jego krzyk, obudził się w momencie, gdy jego ciało spotkało się z czymś miękkim i jednocześnie niezwykle niewygodnym, co udało mu się wywnioskować, gdy zwijając się z bólu leżał już na podłodze. Krzyknął raz, trochę za późno, zaśmiałby się ze swoje nieporadności, gdyby mógł, gdyby cokolwiek prócz wrzasku czy szlochu mogło wydobyć się z zaciśniętych w wąską linię ust. Zapytałby się wówczas także, czy ten ktoś, z kogo z wysiłkiem się stoczył, nadal żyje i czy przypadkiem go nie połamał. Ale przecież nie jest aż taki ciężki, toż to chłopiec lekki jak piórko. I chudy, dla dodania efektu. Niewysoki. Nadal zdawało się, jakby karmił go Kwartał. Nic się nie zmieniło. Prócz nowej ale lekko już znoszonej kurtki, o którą nie dbał. Nie przywykł. Otworzył usta. I żałował tego. Poleciało ciurkiem. Krzyknął raz, za drugim wyzwał tego palanta od chujów, idiotów, pizd i jebanych dziwek, bo w agonicznym szale nie było go stać na nic bardziej zmyślnego. Coś mówił, ale nieważne, nawet nie słuchał, nieważne, nieważne. Mathias marzył tylko o tym, aby okazało się, że noga jednak jest na swoim miejscu i o tym, aby najmniejszy choć ruch nią nie przyczyniał się do kolejnej fali bólu, którą musiałby znieść jak pieprzony dorosły mężczyzna. A emocje, ta wściekłość, ten żal, nienawiść, bezradność sprawiały, że miał ochotę ulec, przestać szamotać się po podłodze, skulić się i rozpłakać. Musiał to z siebie wyrzucić, musiał coś zrobić, a najważniejsze - musiał odejść jak najdalej. Nieważne dokąd, nieważne jak, marzył o tym, aby teraz w barze pojawili się Strażnicy, pochwycili go za łachmany i wynieśli. Nie musiałby patrzeć nikomu w oczy. Ani na ten cholerny bar, który wiązał się z tysiącami dziwacznych wspomnień, które z pewnością postara się wymazać. Ale to nie będzie trudne. Wcale nie. Tylko wróci do domu i... -Pieprz się, wszyscy się pieprzcie równo - udało mu się wydusić przez zaciśnięte zęby, kiedy w końcu zamarł na podłodze wpatrując się w oświetlony na jasno sufit. Obok przewijali się ludzie, zastanawiał się nad tym, dlaczego nagle znikają, kierują się do wyjścia. Jeśli mieli wybór, na pewno z niego skorzystali, nie wątpił, on też nie lubił oglądać podobnych przedstawień, rzadko też przysługiwało mu do tego prawo, bo zazwyczaj był głównym powodorem podobnych sytuacji. Okrutna prawda, którą znał, więc wszelakie wspomnienia o nim jako o "kretynie/idiocie/palancie" nie zdawały się na nic, bo nie potrzebował oświadczenia na liście, aby wiedzieć, dokąd wiedzie tą krętą i monotematyczną już ścieżką. Być buntownikiem, to się kiedyś w końcu nudzi, a w końcu człowiek kończy na podłodze w swoim ulubionym barze postrzelony przez pieszczotliwie nazwanego przyjacielem mężczyznę wśród ludzi, których znał, bo na coś liczył, ale de facto nadal tkwił w kałuży własnej krwi, a oni mu nie pomogli. Wpadło mu do głowy, aby przeprosić Ashe, bo to ona, prawda?, że na nią spadł, ale milczał uparcie zastanawiając się, w którą stronę ruszyć. Czy dokończyć dzieła i swoją egzystencję, wczołgać się po schodach na górę, a potem do pokoju samego szefa lub wyturlać się na zewnątrz w nadziei, że w końcu któryś ze Strażników zainteresuje się człowiekiem-żukiem i z niesmacznym pożegnaniem odprawi go do domu lub szpitala. Gdziekolwiek, ale jak najdalej, jak najprędzej. Instynkt samozachowawczy podpowiedział mu, aby wybrał drogę odwrotu, co także uczynił. Wątpił, żeby jakakolwiek próba powstania się powiodła, więc zaciskając mocno zęby, zaczął powoli czołgać się/turlać/pląsać w stronę drzwi rzucając przedtem kilka słów do przygniecionej przez niego chwilę przed Ashe, na którą nawet nie spojrzał, bo to byłoby zbyt kłopotliwe i krępujące: -Jak będziesz miała biodro do wymiany, to wspomnij - gdzieś uleciało to szlachetne "dzięki za pomoc", a może nawet nie przeszło mu przez myśl. |
| | | Wiek : 21 Przy sobie : czarna, skórzana torba, a w niej: fałszywy dowód tożsamości, mapa podziemnych tuneli, wytrych, medalik z kapsułką cyjanku, nóż ceramiczny, zapalniczka, paczka papierosów, leki przeciwbólowe, latarka z wytrzymałą baterią Obrażenia : złamane serce
| Temat: Re: Bar Pon Sie 11, 2014 2:22 pm | |
| Trzeba było po prostu wyjść. To była pierwsza myśl, jaka pojawiła się w mojej głowie, przybywając w akompaniamencie ogłuszającego wystrzału. Za późno; zdążyłam zrobić do tyłu zaledwie pół kroku, kiedy plecy mężczyzny, którego jeszcze przed chwilą próbowałam pociągnąć w swoim kierunku, faktycznie tam poleciały, dosłownie zwalając mnie z nóg i fundując dosyć krótki lot w stronę słońca twardej podłogi. Zabrakło mi czasu nawet na przekleństwo; otworzyłam co prawda usta, ale sekundę później moja głowa uderzyła o posadzkę z głuchym bam, a zęby stuknęły o siebie tak mocno, że miałam wrażenie, że za chwilę wypluję je razem z krwawą miazgą, jaka zapewne została z dziąseł. Przed oczami wybuchły mi kolorowe, gwieździste fajerwerki, ale oprócz nich nie widziałam niczego i przez dobrych kilka sekund umierałam ze strachu, że na skutek uderzenia oślepłam, dopóki nie zorientowałam się, że z całej siły zaciskam powieki. - Złźkrwzmne - powiedziałam, na tyle głośno i zrozumiale na ile byłam w stanie, więc najprawdopodobniej niezbyt. Gdzieś nad sobą słyszałam głos wypowiadający moje imię, którego brzmienie dzwoniło w pamięci dziwnie znajomo, ale nie przejęłam się tym zbytnio, bo w tamtym momencie dzwoniło też dużo innych rzeczy. Wyraźnie docierały do mnie jedynie wyzwiska Mathiasa, najprawdopodobniej dlatego, że przez pewien czas jego twarz znajdowała się zaraz obok mojego lewego ucha; nieprzyzwoicie blisko, biorąc pod uwagę że słowa, które wypowiadał, traktowały głównie o pieprzeniu. Roześmiałam się do własnych myśli, trochę szaleńczo, a trochę ostrzegawczo, wciąż cierpliwie czekając, aż znacznie cięższe ode mnie ciało przestanie przygniatać mnie do podłogi. Gdzieś na granicy świadomości zaczęła rozwijać się kiełkująca histeria, mająca niewiele wspólnego z autentyczną oceną zagrożenia, a całkiem sporo z faktem, że zbyt długo już nie brałam leków, a mój organizm niezbyt lubił, kiedy ktoś strzelał w jego kierunku, nawet jeśli nie do końca do niego. Na pewno? Podniosłam się z jękiem, przestając zwracać uwagę na Mathiasa i na kręcącą się na krawędzi pola widzenia dziewczynę i przez kilka następnych sekund może nieco zbyt dokładnie oglądając moje ręce i nogi w poszukiwaniu dziury po kuli. Trudno było umiejscowić ją na podstawie bólu, bo aktualnie bolało mnie absolutnie wszystko, łącznie z urażoną dumą, ale w końcu z zadowoleniem udało mi się stwierdzić, że chyba nie przybyły mi jednak żadne nowe obrażenia. Cudownie. Podniosłam się z trudem do pozycji stojącej, przy każdym ruchu jeszcze raz uważnie sprawdzając, czy wszystkie kości są w jednym kawałku i czując, jak powoli opuszcza mnie początkowa irytacja i złość, robiąc miejsce dla nowych emocji. Bałam się tego momentu; gniew był bezpieczny, pozwalał mi na w miarę racjonalne myślenie i nie wywoływał ani strachu, ani innych uczuć, których wolałabym uniknąć. Co najważniejsze jednak, odsuwał na drugi plan wszystkie co i dlaczego, zmuszając do skupiania się na małych, krótkotrwałych czynnościach i zawężając pole widzenia, przez co uniemożliwiał dostrzeżenie tragikomizmu całej sytuacji. Teraz, gdy zagrożenie - powiedzmy - minęło, z żył umykała adrenalina, a ja znów zaczynałam dostrzegać pełną brzydotę otaczającego mnie świata. - Za biodro potrącę ci później - rzuciłam w stronę, gdzie - jak się spodziewałam - nadal leżał Mathias, w jakiejś desperackiej próbie zachowania resztek tego cudownego błogostanu, w którym myśli się o przetrwaniu, a nie o beznadziejności egzystencji. Bez skutku; trudno było skupiać się na jasnych stronach życia w Kwartale, gdy miało się przed oczami postrzelonego i najprawdopodobniej naćpanego mężczyznę, czołgającego się po brudnej posadzce i zostawiającego za sobą śliską smugę własnej krwi, kojarzącego mi się z jakąś smutną karykaturą pełznącego ślimaka; a jednak przez chwilę zamarłam zapatrzona w ten obrazek. Po posadzce wciąż walały się resztki żyrandola; małe, migające kryształki rozbitej całości, rzucone na zakurzoną, zakrwawioną podłogę, na zawsze pozbawione swojego blasku, które w sekundę z wspaniałej ozdoby zamieniły się w niepotrzebny brud. Zabawne - zupełnie jak my. Ruszyłam do wyjścia, tym razem już zdecydowanie mając zamiar ewakuować się z tej wystrzałowej imprezy, ale coś stanęło, czy może raczej położyło się na mojej drodze - no tak, ciało Mathiasa, w denerwująco powolnym tempie zmierzające dokładnie w tym samym kierunku. Zatrzymałam się; byłam mu coś winna? Raczej nie. Ale tak minąć go, przeskoczyć, zniknąć? Przeklęłam samą siebie w duchu, wyzywając się od idiotek, bo nie miałam pojęcia, dlaczego wciąż dostrzegałam różnicę między ucieczką przed realnym zagrożeniem, a obojętnym przejściem nad wykrwawiającą się ofiarą, która, swoją drogą, nadal miała w nodze dwa kawałki metalu. Odwróciłam się, przypominając sobie o obecności rudej dziewczyny, która co prawda nie sprawiała wrażenia rozgarniętej, ale przynajmniej miała dwie ręce. - Byłabyś łaskawa? - rzuciłam, wskazując podbródkiem na Mathiasa. Nie wiedziałam, gdzie powinnyśmy go zabrać - na pewno niezbyt daleko, biorąc pod uwagę, że obie gabarytowo przedstawiałyśmy się raczej marnie - ale wciąż nie mogłam być pewna, czy Frans za chwilę nie wróci, żeby dokończyć dzieła. Chcąc nie chcąc (ale bardziej nie chcąc) ruszyłam więc w stronę pół-zwłok, chwytając je za ramiona, czekając na reakcję dziewczyny i zastanawiając się jednocześnie, skąd znam jej twarz. |
| | | Wiek : dzwadzieścia jeden Zawód : tancerka... dorywczo podróżniczka po dystryktach Przy sobie : zdobiony sztylet, leki przeciwbólowe, kawałek ćpuńskiego arsneału matfjasa, pistolet, kamera, trochę dolarów, fałszywy dowód tożsamości [barbie strauss], potwornie okrojona garderoba, przytojny mąż Znaki szczególne : ruda głowa i ogormna duma Obrażenia : nos po złamaniu idelanie nastaiwony, heh
| Temat: Re: Bar Sob Sie 23, 2014 1:26 pm | |
| Znajdowałam się w momencie, w którym bezsprzecznie powinnam była uporządkować sobie to wszystko w myślach. To całe, małe, chore przedstawienie bez jednoznacznie zaznaczonego punktu kulminacyjnego lub rozwiązania akcji. Łudziłam się, że być może ten chaos wypowiedzi, wszystkich czynów, roztrząsanego szkła, niejasnych wyrazów twarzy posiadał jakieś większe przesłanie, tylko ja po prostu nie umiałam go dostrzec… Z resztą tak samo jak wielu innych rzeczy. Cóż, zaczynając od samego początku, było całkiem przyjazne, czerwcowe przedpołudnie aż nagle, jakby nigdy nic usłyszałam zniekształcony dźwięk czegoś głośno rozbijającego się na kamiennej posadzce, poprzedzony wystrzałem. Miałam prawie dziewięćdziesiąt procent pewność, że żyrandol po raz kolejny zaliczył przyjacielskie spotkanie z podłogą. W czasie mojej pracy spadł przynajmniej raz, o dziwo, wychodząc z tego wyłącznie z kilkoma brakującymi szkiełkami jakby niezrozumiała siła spowalniała grawitację, aby wszystko skończyło się dobrze. Potem doleciały do mnie jakieś strzępy krzyków z męskich gardeł. Kilka kurew, wystrzały. Pomyślałam, że to prawie dzień jak co dzień. Za moment wszyscy mieli wrócić do normalności. Nic ciekawego, prawda? Każdy rozsądny człowiek wychodził z domu koło dziewiątej, dziesiątej - nie miałam pojęcia, która dokładnie była godzina - tworzył małe zawirowania w miejscach publicznych, ze szczególnym uwzględnieniem na burdele alias kluby muzyczne, przy użyciu broni pranej, porzucał bluzgami, a następnie wracał na obiad. Każdy normalny tak robił, zdecydowanie k a ż d y. Na sam koniec, raczej w środku wydarzeń, pojawiłam się tam ja. Przecież nie mogłam tego przegapić. Głupio wierzyłam, że uda mi się prześlizgnąć bokiem… Tak, w rzeczywistości zależało mi trochę na sprawdzeniu, kto był aż na tyle nierozsądny. Gdybym, zamiast schodzić po schodach i wchodzić w samo gniazdo os, zostałabym na górze, zapewne zdałabym sobie sprawę, że zrobić taką awanturę połączoną z wystrzałami mógł tylko jeden ćpun. Dalsza część była w toku. Musiałam przyznać, że cały ten obraz niósł ze sobą chyba jedno, całkiem sensowne zdanie. Twoje życie już nigdy nie miało szans na odzyskanie jakiejkolwiek normalności, Ginsberg. Wtedy, zamiast przejmując się postrzeleniem młodego mężczyzny (jak bardzo dziwnie to brzmiało), z okropnym zainteresowaniem przyglądałam się swojej dawnej przyjaciółce. Miała prawie absolutne przekonanie, że pomimo upływu już… trzech lat (jak ten czas szybko leciał w więzieniu, rok do wyrzucenia!) nie nastąpiły w niej jakieś znaczące zmiany. Oczywiście, tak samo jak mnie, nie było jej stać na ekskluzywne (lepiej - nowe) ubrania, czy podcinanie końcówek na którejś z elitarnych alleli Kapitolu w wyśmienicie wyposażonym studio oraz z fryzjerem wirtuozem. Piętno zmartwień wydawało się odcisnąć na niej i nas wszystkich lekkie ślady, aczkolwiek, idąc zgodnie z prawdą… nie zmieniła się aż tak bardzo z charakteru. Nagle nie stała się wybitnie poukładana, nie znalazła sobie lepszego środowiska. Ba, jej życie nawet nabrało nowych smaczków, patrząc z tej, czysto teoretycznie, lepszej perspektywy. Zadawała się z ćpunami, lądowała w burdelu przy barze, zrzucając żyrandole, w jakiś cudowny sposób chroniąc się się przed dzikim ostrzałem właściciela. Adrenalina musiała przetaczać się przez jej krew choć w nieznacznie powiększonym stopniu, prowokować poszukiwania takich sytuacji. Jak wszyscy doskonale wiedzieli - adrenalina uzależniała. Sądziłam, że to wszystko… Zupełnie ja jak. Też nie wpadłam tutaj w elitarne towarzystwo, więc powinnyśmy były spokojnie odnaleźć wspólny język… niekoniecznie przy drinku z tutejszego zaopatrzenia, jednak ja sama już czułam się umówiona z Ashe. Trzyletnie ploteczki to nie byle co. Miałam małą lukę w jej życiorysie, gdyż po feralnym wyroku nasze drogi lekko się rozeszły, ale los dał mi cudowną szansę nadrobienia wszystkich zaległości, co sprawiało, że moje usta wykrzywiły się w zadowolonym grymasie. - Zaufajcie mi, jestem lekarzem. - Odpowiedziałam na pytanie, uprzednio kiwając głową. Tak, sama nie mogłam uwierzyć w te słowa. Prawie rok spędzony na tańczeniu w najciekawszych przybytkach zawszonego KOLCa zmieniał trochę perspektywy. Nawet bardzo. Z ambitnej, świetlanej przyszłości nie pozostało prawie nic. Jednak to ja w tym towarzystwie skończyłam pierwszy rok medycyny, prawda? Czułam się przekonana, że w szalonym świecie taki jak ten uprawniało mnie to do wykonywania zawodu. Przy bardziej sprzyjających sytuacjach mogłabym się legitymować jako doktor Amelle Ginsberg, gdyż nim byłam. Prawie. Przeszłam kilka kroku do brnącego, w ciągle bliżej nieznanym mi kierunku, ciała przyjaciele. Mathias pełzał, naprawdę nie wyglądało to na czołganie się, pozostawiając za sobą szkarłatną smugę. Coraz bardziej przekonywałam się o wypalającym wpływie narkotyków na mózg. Brakowało mu tylko skorupy i mogły zostać ślimakiem, bo mięczakiem bywał nie raz. - Panie le Brun, cóż… wpakował się pan w niezłe gówno. - Cmoknęłam, kręcąc z dezaprobata głową. Uniosłam nogę, przechodząc coś, co bez odpowiedniej pomocy mogło strać się niebawem zwłokami. Wcale nie miałam w zamiarze rzucać się już na tego przygłupa, oferując mu zainteresowanie połączone z możliwością łatania jego podziurawionego jak ser ciała. Czekałam aż on sam użyje jednego magicznego słowa - poproszę. Nawet jeżeli zostałoby doprawione kilkoma bluzgami, niekoniecznie rozpoczynającymi się tylko i wyłącznie od litery p.
|
| | | Wiek : 39 lat Zawód : Artysta Przy sobie : Szkicownik, ołówek, długopis. Obrażenia : Nie ma
| Temat: Re: Bar Czw Paź 16, 2014 6:58 pm | |
| Kwartał ochrony cywilnej, Violator, bar. To były obecnie jedyne cele, jakie postawił przed sobą Albert. Po raz kolejny dopadła go ta nieznośna chandra, która tak bardzo lubiła go zadręczać. Grimmick nie przewidywał przy tym zawierania dzisiaj jakichkolwiek znajomości. Zamiast tego wolał się zwyczajnie schlać i przespać pół nocy na violatorskim stole, gdzie chwilę wcześniej ludzie wcale nie musieli pić po prostu drinków. Znaczy... Zawsze mogli to też robić w dość nietypowy sposób, co jednak nie zmienia tego, że mogło tu być zwyczajnie niehigienicznie. W każdym razie Albert przeciskał się teraz przez dobrze znany sobie klub. Lubił to, że nie mają tutaj wstępu strażnicy pokoju. Wbrew pozorom bliżej było mu do ludzi z getta, niż do teraźniejszych kapitolińczyków, którzy pozbawili go głosu. Nie dziwota, że wolał właśnie nich. Za barem stał za to doskonale znajomy mu człowiek. Uśmiechnął się w jego kierunku i machnął ręką w taki sposób, że tylko barman go zrozumiał. W końcu Grimmick zawsze zamawiał to samo, więc nie było problemu z doborem alkoholu. Wkrótce pojawiła się przed nim porządna, duża (0,7l) butelka z niezwykle brązowym whisky w środku, Swoją drogą ciekawe jest to skąd biorą takie luksusy w kwartale. Przecież za taki alkohol z pewnością niejeden człowiek oddałby tutaj swój dach nad głową tylko po to, żeby odbić go zaraz po tym jak wytrzeźwieje. W każdym razie przepiękny trunek nalał się już do szkła, a sam Albert dopuścił się świętokradztwa. Jednym, porządnym łykiem pozbył się dość sporej części zawartości niewielkiej buteleczki. Z ust mężczyzny wydobyło się teraz wydychane z niejaką ulga powietrze, a sam rozejrzał się dookoła. Nikogo znajomego, żadnej nowej twarzy, więc można przystąpić do czegoś niezbyt wymagającego, czyli szkicowania. Wszelkie bazgroły, pomysły i wyobrażenia Albercika w jednej chwili zaczęły się powoli przerysowywać na papier. Niczym nieskrępowane myśli najlepiej na nim oddać, nie?
//wybacz za jakoś, ale to post wprowadzający 3 |
| | |
| Temat: Re: Bar | |
| |
| | | |
| Pozwolenia na tym forum: | Nie możesz odpowiadać w tematach
| |
| |
| |
|