|
| |
Autor | Wiadomość |
---|
Wiek : 35 lat Zawód : chirurg plastyczny na odwyku Przy sobie : zwłoki jeża, scyzoryk wielofunkcyjny Znaki szczególne : sporo cm w spodniach, wychudzony, trzęsące się dłonie Obrażenia : cukrzyca, liczne nałogi, szaleństwo
| Temat: Gavin Annesley Pią Lis 07, 2014 2:09 pm | |
| |
| | | Wiek : 35 lat Zawód : chirurg plastyczny na odwyku Przy sobie : zwłoki jeża, scyzoryk wielofunkcyjny Znaki szczególne : sporo cm w spodniach, wychudzony, trzęsące się dłonie Obrażenia : cukrzyca, liczne nałogi, szaleństwo
| Temat: Re: Gavin Annesley Pią Lis 07, 2014 8:06 pm | |
| Doba w Kwartale nie dzieliła się na dzień i noc. Nie pamiętał, kiedy dokonał tego niesamowicie frapującego odkrycia - ale to musiało być po tym, kiedy przestał ścierać wargi z jej smaku wraz ze szminką innej przypadkowej dziewczyny - ale wiedział, że początkowo kosztowało to mnóstwo prób. Nie umiał policzyć ile razy przyszło mu lądować w przepaściach drewnianej podłogi, czując się tak szalenie bezsilnym wobec próby zakręcenia żarówki. Ręce trzęsły się mu tak, że gniótł w rękach ten drogocenny skarb elektroniki dwudziestego wieku i relikt przeszłości obecnego stulecia. Był na tyle słaby, że usilne akty zajęcia się samemu dostarczeniem energii, musiały spełznąć na niczym. Nie znaczyło to jednak wcale, że poddawał się łatwo. Jeśli już przyszło mu przegrać (a porażki w jego życiu były poruszającą codziennością), to robił to tak histerycznie i całym sobą, że wygrany musiał zastanawiać się nad tym, czy na pewno opłacało się mu to pyrrusowe zwycięstwo. A może zwyczajnie dorabiał głębszą filozofię fakt, że znowu był obolałym uzależnionym, który leżał na wznak, patrząc na sufit. Znowu to rządowi wyłączyli mu świat, więc buntował się po swojemu, czując, że niedługo z braku laku zacznie wdychać do płuc kurz i że roztocza prędko staną się dla jego organizmu takim samym rajem i zatraceniem jak kokaina i morfalina. Właściwie nie wiedział, czego brakuje mi dziś bardziej, ale chyba pewnej dłoni, którą wyciągał w półmroku, próbując zlokalizować po ciemku latarkę na baterie. Zapewne niektórzy po pół roku życia tutaj - w tym piekle na ziemi, getcie i najgorszym upodleniu (zawsze zastanawiał się, czy komuś płacą za tak debilne slogany reklamowe) - potrafiliby dostrzec pewną powtarzalność w dostawach energii, ale Annesley nie przykładał nigdy wagi do podobnych bzdur. Pozostawał wszak artystą i jak każdy artysta znosił z pokorą potężne siniaki, które otrzymywał od świata zewnętrznego. Rządzącego sie swoimi prawami. Jednym z nich był fakt, żeby zaprzestać prób remontu mieszkania przed godziną wieczorną, bo schodzenie w egipskich ciemnościach - dosłownie, tutaj naprawdę nie było światła - z drabiny może zakończyć się potężnym runięciem. A to może doprowadzić do podejrzeń o nowy rodzaj uzależnienia i próbą ponownego osadzenia go w szpitalu psychiatrycznym. Nihil novi, powinien wiedzieć również, że wariaci naprawdę źle znoszą nowego pacjenta, zwłaszcza kiedy ma on problem z koordynacją ruchową, a jego głowa nie przestaje żałośnie sterczeć na karku. Naprawdę, Gavin wielokrotnie usiłował zwariować, ale jego psychika nie naginała się wcale i kończył swoją przygodę ze szpitalem psychiatrycznym w sposób szalenie prozaiczny. Zdobywał leki, znowu wpadał w ciąg i budził się za bramami ośrodka, kiedy próbował po raz kolei układać się z popiołów. Właściwie był przekonany, że już się nie odrodzi i z tym feniksem to kurewska bujda, więc nawet przestał mu przeszkadzać brak dostaw prądu. Zrozumiał, że dziś minął dokładny rok od kiedy uwierzył, że ona nie żyje i coś w jego organizmie dokonywało pierdolonej rewolucji, na którą nie zamierzał sobie pozwalać, więc twardo stawał na nogi, zapalając świeczki (jakie to romantyczne, najchętniej udławiłby się knotem) i ruszał do drzwi, które zaczęły poruszać się miarowo w rytm czyjegoś pukania. Zazwyczaj nie myślał o tym w ten sposób, ale i pewne perwersje zdawały się nie być mu obce, kiedy do przetrwania miał tylko nieograniczoną wyobraźnię i siłę woli, która postanowiła sobie z niego zadrwić, kiedy szarpał za klamkę i wyczuwał opór prawej dłoni. Zajebiście. Zawsze upadał nisko. Niezależnie od tego, czy chodziło o niedawny zeskok (mimowolny i szczeniacki) z drabiny czy o przyjmowanie swojego teścia w za niskich progach. Nie spodziewał się go tutaj, ostatni raz widzieli się przed rokiem i... Och, Laura miała jego oczy i po raz pierwszy pomyślał, że jest chory z miłości, kiedy zastanawiał się, czy Rufus pozwoliłby mu się dotknąć. A może wreszcie dokonało się i nareszcie wariował, widząc Ginsberga w tej sytuacji?
|
| | | Wiek : 75 Zawód : chwilowo bezrobotny Przy sobie : leki przeciwbólowe, morfalina (1 gram)
| Temat: Re: Gavin Annesley Sob Lis 08, 2014 3:15 pm | |
| Nie był szczególnie rodzinną osobą, o czym z pewnością zaświadczyć mogły jego dzieci z pierwszego małżeństwa. Do spotkania z Gerardem nigdy by nie doszło, gdyby miało to zależeć od Rufusa. Nie obchodził go los syna i prawdę mówiąc wolałby, by ten leżał sześć spód pod ziemią, aniżeli zajmował wysokie stanowisko w Rządzie. Stanowił dla starego ojczulka przeszkodę, której nie można było łatwo wyeliminować. Nie znaczyło to, oczywiście, że była to przeszkoda nie do pokonania. Musiał jednak na razie powstrzymać się przed działaniem, bo wciąż za mało znaczył na nowym Kapitolu. Dlatego też odwiedziny u zięcia, z którym już tak naprawdę nic go nie łączyło (śmierć córki dla Rufusa była punktem, w którym wszelkie więzy rodzinne między nim a Gavinem zostały przerwane) mogły nieco zaskoczyć. Jednak Annesley wciąż pozostawał chirurgiem, któremu Ginsberg bezgranicznie ufał, przynajmniej w kwestiach medycznych. O tym, że jego były zięć przebywa w Kwartale dowiedział się dość niedawno, ale doskonale złożyło to się z chwilą, gdy potrzebował jego fachowej pomocy. Spotkanie z Gerardem niekoniecznie można było zaliczyć do szczególnie udanych, zwłaszcza dla szczęki Rufusa, którą zajął się jeden z rządowych plastyków, ale daleko mu było do finezji, z jaką pracował Gavin. Może Rufus nie mógł sobie jeszcze pozwolić na bezkarne zabawy z ludźmi, szczególnie tymi na szczycie, ale o załatwienie pracy doskonałemu rzemieślnikowi z pewnością mógł się pokusić. Nie przyszedł rozmawiać o Laurze, bo temat ten, pomimo prób wmawiania sobie czegoś innego, wciąż pozostawał dla starzejącego się mężczyzny, trudnym. Tak naprawdę nikt poza Annesley’em i Coin nie był świadomy, jakie życie Ginsberg ułożył sobie w Czwórce. W tej chwili mógł polegać jedynie na tej drugiej, ale liczył, że po tym spotkaniu, również Gavin skorzysta z niepowtarzalnej okazji. Kwartał od zawsze wzbudzał w nim pewnego rodzaju odrazę, która pogłębiła się w chwili, gdy przekroczył jego bramy. Strażnicy nie zadawali pytań, wystarczyła im przepustka, którą mógł posługiwać się każdy członek Rządu. Swobodne przemieszczanie się po mieście było bez wątpienia korzyścią, którą Rufus z przyjemnością się posługiwał. Może niezbyt rozsądne były samotne spacery po dzielnicy wypełnionej zdrajcami, choć raczej dla staruszka trudniejszy do zniesienia był fakt, że ludzie ci jeszcze przed laty byli tacy jak on. Bogaci i rozpustni. W przeciwieństwie do nich wiedział, kiedy uciec. Nie skończył w Kwartale bez pieniędzy i znajomości. Wystarczyłby jednak jeden błąd w przeszłości, a zajmowałby obdrapane mieszkanko, dokładnie takie, w którego drzwi właśnie pukał. Czy spodziewał się konkretnej reakcji? - Annesley – przywitał mężczyznę bez zbędnych uprzejmości przekraczając próg, nie czekając na wcześniejsze zaproszenie - Paskudne miejsce – odparł wykrzywiając usta w zniesmaczeniu - To wszystko grozi pożarem – dodał spoglądając przelotnie na rozstawione po niewielkim pokoju świeczki. Gavin nie wyglądał dobrze, co od razu rzucało się w oczy. Nie było to jednak żadnym zaskoczeniem – każdy, kto spędziłby tutaj chociaż noc przypominałby bardziej ducha, niż człowieka. |
| | | Wiek : 35 lat Zawód : chirurg plastyczny na odwyku Przy sobie : zwłoki jeża, scyzoryk wielofunkcyjny Znaki szczególne : sporo cm w spodniach, wychudzony, trzęsące się dłonie Obrażenia : cukrzyca, liczne nałogi, szaleństwo
| Temat: Re: Gavin Annesley Nie Lis 09, 2014 7:32 pm | |
| Doskonale pamiętał czasy swojego upadku - a był on bolesny, biorąc pod uwagę jego pozycję społeczną - kiedy był w stanie opchnąć swoją ukochaną rodzinę (w osobach żony i... drugiej żony) każdemu domokrążcy, byle był tylko zaopatrzony w narkotyki. Nie uważał się więc za osobę prorodzinną. Właściwie żałował często, że z Laurą nie udało się im mieć dziecka. Wówczas zapewne byłby bardziej przytomny i nie próbowałby tak nędznych sztuczek jak sztuka latania i ożywianie swojego nerwu w dłoni metodą wstrząsową. Tak naprawdę zdało się to na nic. Nadal pozostawał przecież kaleką i jednocześnie sierotą, więc nie musiał wmawiać sobie, że zależy mu na kimkolwiek. Nawet jeśli by tak było, to jedyna kobieta, którą zdołał pokochać, znajdowała się gdzieś w nieokreślonej przestrzeni. Ostatnio Gavin zaczynał wierzyć w duchy, więc być może obecna żona była jakąś namiastką materii w jego życiu, ale to i tak nie wystarczyło, by wziął się do ciężkiej pracy. Właściwie nadal zachowywał się jak niesforny gówniarz, któremu zdążyło rozpaść się już wszystko, więc tak naprawdę nie miał niczego do stracenia. Zwłaszcza, że po wcieleniu go w te cudowne rejony Panem, zabrano mu motocykl i całą resztę jego dobytku, próbując zrobić z niego nędzarza na miarę swoich czasów. Udało się to im. Postarzał się niesamowicie prędko bez botoksu i innych nowinek medycznych, więc w wieku trzydziestu (z hakiem) lat wyglądał jak smutny menel, któremu na dodatek trzęsły się ręce. Nikt nie mógł przypuszczać, że pod tą powłoczką krył się niegdyś geniusz chirurgii estetycznej. Sam Gavin nie określał się już tak, brnąc raczej w smutne historie o nieszczęśliwej miłości. Która jednak nie ożywała jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki na widok ojca swojej wybranki. Nadal nie wiedział, czy Rufus Ginsberg wzbudza w nim sympatię ze względu na eksperymenty medyczne czy na wysoką pozycję w państwie (bywał przerażającym materialistą), ale nie mógł odmówić sobie uśmiechu, kiedy już przestał być o krok od zawału i mógł wpatrywać się w jego oczy. Zero romantyzmu, choć przejawiał też słabość do starszych mężczyzn. Czysta analiza swojego niedawnego klienta. Lubił sprawdzać, na ile jego teść pozostaje już zmodyfikowany. - Ginsberg - pozwolił mu wejść. Nawet nie ze względu na uprzejmość - miał u niego dług, bo teść nadal nie znał historii jego małżeństwa z córką - ale z przyczyn formalnych. Rufus pozostawał członkiem Rządu i choć w innej sytuacji zachowałby się po swojemu (w mordę dla każdego rycerzyka Coin), to obecnie postanowił poprzestać na wycelowaniu dłoni w jego szczękę... by przejechać po niej palcami. Znowu bez cienia intymności, ale za to z niepewnymi ruchami. - Ktoś cię musi nienawidzić. Spierdolił moją robotę - westchnął, doceniając siłę uderzenia. Najwyraźniej nie tylko on miewał wrogów w tym paskudnym świecie. Odsunął się jednak od teścia, ukrywając drżenie dłoni. - Niech się pali, najlepiej ze mną w środku - wygłosił niemal żałobny frazes, zanosząc się urwanym śmiechem, który prędko zakończył się potężnym kaszlem z kroplami krwi na palcach. Może jeszcze dostawał gruźlicy od tego paskudnie zgniłego powietrza? Robiło się coraz weselej, a dopiero zaczynał wywoływać duchy. |
| | | Wiek : 75 Zawód : chwilowo bezrobotny Przy sobie : leki przeciwbólowe, morfalina (1 gram)
| Temat: Re: Gavin Annesley Pon Lis 10, 2014 7:00 pm | |
| Był świadkiem wielu upadków, często ludzi, których cenił, czy też traktował jak przyjaciół. Nigdy jednak nie przejął się tym szczególnie. Ot, ktoś tracił majątek i lądował na bruku. Jeżeli miał mniej szczęścia, kończył z podciętym gardłem w jednym z lokalnych więzień. Nie zadawał pytań, choć gdyby nie jego nagłe zniknięcie, sam skończyłby jak ktoś z nich. Gavin przez lata był jego ulubionym chirurgiem plastycznym, cudownym dzieckiem, którego dłonie potrafiły czynić niesamowite rzeczy. Rufus właśnie nim zawdzięczał swój obecny wygląd (nie licząc oczywiście szczęki, o którą odpowiednio zatroszczył się jego wyrodny syn). Nie wyraził jednak zainteresowania mężczyzną, gdy ten niszczył sobie życie nałogiem. Ginsberg był w stanie wybaczyć wiele, w zasadzie mało spraw go interesowało, ale po śmierci Laury obaj panowie zaczęli obwiniać siebie nawzajem. Nawet, jeśli chodziło o kogoś, komu zawdzięczał naprawdę wiele. Dlaczego więc pojawił się na progu człowieka, którego szczerze nienawidził? Nawet ktoś taki jak Rufus potrafił przedłożyć pewne sprawy nad inne, zwłaszcza, że Laurze życia nie był już w stanie zwrócić. O tym, że Gavin pomieszkuje w Kwartale dowiedział się dość niedawno, ale wciąż nie był pewien, czy powinien go odwiedzać. Nie, nie chodziło o rodzinne spotkanie, na to chyba żaden z nich już nie liczył. Przyszedł w interesach. Annesley nie miał już niczego, więc oferta, którą miał dla niego były teść powinna go zainteresować. Już w drzwiach dostrzegł, że mężczyzna stracił wiele ze swojej młodzieńczej werwy. Wyglądał źle, choć nie powinno to nikogo dziwić. Każdy normalny człowiek postarzałby się kilka lat mieszkając w takich warunkach. Możliwe, że po części była to wina fatalnego oświetlenia, które nie odejmowało lat, a wręcz podkreślało każdą niedoskonałość na twarzy obu mężczyzn. Nie był zwolennikiem szeroko zakrojonych modyfikacji, którymi część mieszkańców dawnego Kapitolu poddawała swoje ciała. Mu wystarczyły drobne korekty, wstrzyknięcia kolagenu i botoksu, którymi mógł odejmować sobie lat. Pod tym względem, okresu spędzonego w Czwórce nie mógł zaliczyć do szczególnie udanych. Właśnie wtedy na jego twarzy widoczne stały się dawno poukrywane zmarszczki, zasinienia i plamy starcze, które Gavin w tak wspaniały sposób maskował. Powrót do stolicy stał się pretekstem do naprawy tego, co uległo zniszczeniu, a moment, w którym dotarły do niego słuchy, że gdzieś w parszywym Kwartale tkwi osoba mogąca to wszystko uczynić był jak impuls do odrodzenia. Nie miał już nikogo i jedynym celem, który mu w życiu pozostał było powstrzymanie upływającego czasu. - Tak – przytaknął z wciąż malującym się na jego twarzy obrzydzeniem - Ryzyko zawodowe – nie było potrzeby, by wspominać o spotkaniu z synem, choć Gavin wyglądał na rozsądnego człowieka, który był w stanie połączyć ze sobą fakty. Zwłaszcza, że pewnie jako mieszkaniec Kwartału miał nieraz do czynienia z naczelnikiem więzienia. Dla Rufusa obie rodziny były od siebie oddzielone grubą kreską, zupełnie jakby każda z nich tkwiła w równoległym świecie, pomiędzy którymi nie istniało jakiekolwiek połączenie. Chciał żyć w tym przeświadczeniu, ale nie zdawał sobie sprawy, jak bardzo wszyscy jego bliscy byli ze sobą powiązani. - Przychodzę w tej sprawie – darował sobie zbędne tłumaczenia i eleganckie krążenie wokół tematu. Od razu przeszedł do sedna swojej wizyty. - Darujmy to sobie – westchnął - Te wszystkie górnolotne deklaracje i romantyczne hasła – był praktycznym człowiekiem, dla którego wszystko można było załatwić odpowiednią kwotą. Z obojętnością w oczach obserwował jak mężczyzna wypluwa krew w napadzie kaszlu. - Nie służy ci tutejszy klimat… – zawyrokował, choć nie mówił tego z troski, a przynajmniej nie o Gavina, bo w zasadzie przyszedł tutaj dlatego, że troszczył się o siebie. |
| | | Wiek : 35 lat Zawód : chirurg plastyczny na odwyku Przy sobie : zwłoki jeża, scyzoryk wielofunkcyjny Znaki szczególne : sporo cm w spodniach, wychudzony, trzęsące się dłonie Obrażenia : cukrzyca, liczne nałogi, szaleństwo
| Temat: Re: Gavin Annesley Wto Lis 11, 2014 2:41 pm | |
| Był. Słowo klucz w tym wypadku. Annesley doskonale zdawał sobie sprawę, że kwestia jego kariery w dziedzinie chirurgii plastycznej była wynikiem ciężkiej pracy, ale tak sprawnych dłoni nie dało się wyćwiczyć. Mógł wmawiać sobie, że dzięki reperowaniu sieci doszedł do niesamowitej wprawy, ale tak naprawdę zdolność umiejętnej pracy dłońmi była wrodzona. Miał talent, który zatracił przez alkohol, narkotyki… Świat obserwował wiele takich upadków i z każdym kolejnym zaczynał być bardziej odporny. Również Gavin tak naprawdę nie rozpaczał. Przynajmniej nie na pokaz i nie w obecności teścia, który zapewne go nienawidził. Był zbyt bystry – nawet w stanie delirium – by nie dostrzegać niechęci, ale niewiele go to obchodziło. Powinien być bardziej zaangażowany, ale odpuścił wraz z pierwszym drżeniem dłoni. Dobrze pamiętał, że obudził się bez jej ciepłego ciała u boku i zwariował. Nie umiał się o to obwiniać i bardzo szybko znienawidził też swój talent, który usiłował pogrzebać przez równy rok. Udało się, mógł roześmiać się gardłowo, kiedy zrozumiał, że Rufus wymaga od niego niemożliwego. Po raz kolejny, nie był już przecież lekarzem ani bogiem medycyny estetycznej. Był tylko pijakiem, który po raz kolejny naruszył sobie mięśnie podczas twardego lądowania. Zastanawiał się, czy zatrzaśnięcie drzwi przed Ginsbergiem będzie objawem nieuprzejmości, ale nigdy nie był dobry w tych formach grzecznościowych, więc gwizdał na psa, wskazując teściowi pierwsze lepsze miejsce, gdzie nic mu nie spadnie na głowę. Nie miał w domu wódki, by przywitać go porządnie, ale sądził, że i tak Rufus odmówiłby. Był człowiekiem, który bardzo uważnie kontrolował swoje reakcje i znajomości. Najwyraźniej orzekł, że Gavin jest mu do czegoś potrzebny, wiec próbował go urobić. Na co już nie reagował. Zdiagnozował mu twarz – zarobił piękne zwyrodnienie kostne – i zabrał z akwarium jeża, który powinien zwinąć się w kłębek. Był tak cichy, że dopiero po upływie minuty spostrzegł, że znowu zdechł. Zwierzęta radziły sobie z tym miejscem po swojemu, spierdalając w inny wymiar póki mogły. Nie potrafił ich zatrzymać, choć czuł się przerażająco samotny. Dziwne, że już mogliby mieć dzieci z Laurą i mógł wyjmować z łóżka kwilące niemowlę. Czuły obrazek, który zabrał mu oddech na całą minutę. - Naprawdę chcesz, żebym operował cię tym? – uniósł obie ręce do góry w geście błogosławieństwa, jeż poszybował na podłogę, ale nadal nie ożył. Nie ma zmartwychwstania, więc Ginsberg się zwyczajnie przeliczył. – Nie umiem nawet poskładać sobie ubrań, a mam grzebać ci w kościach? – dopytał, patrząc na niego uważnie. Sądził, że ma wielu chirurgów na jego miejsce. Może i byli rodziną, ale Gavin i tak nie był tani, więc nie rozumiał jego motywacji i wiary w niego, która teraz dobijała go tak bardzo, że kopnął martwe zwierzątko prosto pod szafę. - Nie, nie służy mi śmierć Laury. Mam w dupie Kwartał – odpowiedział buntowniczo, po raz pierwszy zastanawiając się, czy powinien donieść teściowi o marze, która nawiedzała jego okolicę. Nie bał się duchów, ale ten sprawiał, że wariował. Może faktycznie tak było? Zamieniał się w człowieka o kiepskiej kondycji psychicznej, skoro widział trupy wyłażące z szafy i śmiejące się w najlepsze z jego nieporadności w kwestii opieki nad domowymi pupilami? Kot i pies jeszcze żyli, przynajmniej do czasu kolacji.
|
| | | Zawód : Troublemaker Znaki szczególne : avatar © laura makabresku
| Temat: Re: Gavin Annesley Sob Lis 15, 2014 12:19 pm | |
| Rozgrywka przeniesiona do retrospekcji. Następujący po niej przeskok czasowy przenosi nas do pierwszej połowy września 2283. |
| | | Wiek : 35 lat Zawód : chirurg plastyczny na odwyku Przy sobie : zwłoki jeża, scyzoryk wielofunkcyjny Znaki szczególne : sporo cm w spodniach, wychudzony, trzęsące się dłonie Obrażenia : cukrzyca, liczne nałogi, szaleństwo
| Temat: Re: Gavin Annesley Sro Lut 04, 2015 1:50 pm | |
| Podobno wywozili na roboty. Podobno ludzie nie wracali stamtąd. Podobno zdarzały się już zgony, bo te durne kapitolińskie cioty nie były przyzwyczajone do ciężkiej pracy w pocie czoła. Podobno niektórzy się buntowali i uciekali gdzie pieprz rośnie i gdzie zasięg chciwych łap Adlera ich nie dosięgnie. Podobno jego szacowna druga i oficjalna połowa objęła ważną funkcję w nowym państwie, które dalej było tak samo popierdolone jak za czasów tej dziewicy lat sześćdziesiąt – leżącej w stanie śpiączki w szpitalu – i nadal rządziło się czystą propagandą, którą wycierał sobie… ciało, kiedy już zaczynało świtać. O prądzie, używkach typu alkohol i wolności mógł zapomnieć i dlatego leżał na swoim łóżku całkiem trzeźwy, patrząc na popękany sufit i próbując odnaleźć w tym jakąś radość. Bezskutecznie, wydawało mu się, że zaczyna powoli wierzyć w te śmieszne ploteczki, które przypominały mu kuluarowe zagrywki z dawnego Kapitolu. Nikt nic nie wiedział, ale każdy rozpuszczał pogłoski tak dobitnie, że kolejne wiadomości przypominały mu kurwy, które tylko czekają, żeby puścić je w obieg, bo jedynym ich zajęciem i przeznaczeniem było niepokojenie umysłów ludzkich, tak bardzo gotowych do uwierzenia we wszystko, co podaje się im na tacy. Gavin za to nadal pozostawał niedowiarkiem, który śladami Tomasza postanowił nie wierzyć, dopóki nie wsadzi… czegokolwiek. Dlatego nie zamierzał robić absolutnie niczego, by nie przepaść w odległym dystrykcie, próbując zarobić na godne utrzymanie. Powziął heroiczną decyzję, że nikt nie będzie go niepokoił niepotrzebnie. Być może był to syndrom zaprzeczania, który uprawiał od zawsze, a może zwyczajnie wiedział, że gorzej i tak nie będzie, więc nie ma co się zadręczać. Wiedział, że praca fizyczna do reszty zniszczy jego trzęsące się dłonie, brak odpowiedniej opieki medycznej poskutkuje rozwinięciem się cukrzycy i zgonem, ale tak naprawdę umierał każdego dnia. Po trochu, po cichu, bardzo po męsku, nie sięgając dłonią do piątej szuflady od góry, gdzie znajdowała się jej zakrwawiona koszula. Nie było chyba nic bardziej przerażającego w tej niemej rozpaczy, której doświadczał zwykle o piątej nad ranem, kiedy budził się ze snu i po raz kolejny musiał sobie uporządkować informacje. Laura, jego druga żona nie żyła. Zabił ją Snow cudzymi rękami razem z jego teściową – ropuchą w ich rodzinnym domu, który był dla niego mekką, do której dążył zawsze wtedy, gdy w Kapitolu zaczynało brakować mu powietrza. Widuje ją czasami, ale to tylko majaki umysłu pijaka, który przy okazji jest ćpunem, a brak seksu rzuca mu się na głowę. Wszystko jednocześnie, bo tak się składa, że jest uzależniony i pomieszkuje kątem w rozpadającej się ruinie razem z… - Osz kurwa jego jebana mać, on jeszcze nie jadł! – wrzasnął, podrywając się, by znaleźć swoje żywe zwierzątko na drodze między salonem, a łazienką. Wydawał się jeszcze żywy, cudem ocalały od padnięcia z głodu, który zafundował mu troskliwy właściciel. Porwał go w ramiona, próbując przywrócić go do życia. Kiedy nie pomogło, złapał za łapki i zaczął nim trząść, jakby miał wytrzepać go jak stary dywan. Właściwie tak ten pieprzony sierściuch wyglądał jak wielki kłąb kurzu, który właśnie unosił się i opadał w dziwnym tańcu, którym dyrygował Annesley, przyglądając się z troską zwierzęciu. Oddychającemu, co przyjął z ulgą i o czym natychmiast zapomniał, kiedy usłyszał pukanie do drzwi. Nie trudził się z założeniem czegokolwiek, zazwyczaj po mieszkaniu paradował nago i nie zamierzał tego zmieniać przez niedorzeczne dobijanie się do jego królestwa o porze śmierci… kotów. Dlatego uchylił drzwi z ledwo żywym zwierzątkiem na rękach, nie przejmując się poranną erekcją, tym, że pewnie go wywożą i faktem, że jego zwierzę chciało pilnie dołączyć do jeża, którego resztki nadal trzymał w kieszeni. Nawet jego apetyt na poranne obciąganie z połknięciem zdawał się być wyciszony do chwili, kiedy nie ujrzał znajomej blondynki, która właśnie stała w dresach (co za niedorzeczne ubranie!) na jego progu, patrząc pewnie na jego wielkie zwierzę i w tym konkretnym przypadku nie miał na myśli smętnego kota na jego ramieniu. Którym – w ramach przyzwoitości – zakrył prędko swoje biodra i całą resztę. - Masz coś na półżywe koty? – zapytał spokojnie, jakby właśnie nie witał ją nago i nie trzymał na swoim penisie sierści, która doprowadzała go do alergii. Normalny dzień w Kwartale.
|
| | | Wiek : 20 lat Zawód : asystentka Mendeza; KRESowiczka Przy sobie : laptop, pendrive, telefon komórkowy, inhalator, przepustka do siedziby rządu Znaki szczególne : orli nos; znoszona, dużo za duża szara bluza z kapturem
| Temat: Re: Gavin Annesley Sro Lut 04, 2015 2:43 pm | |
| | kilka dni po rozmowie kwalifikacyjnej Poranne wstawanie zawsze stanowiło dla Farrie nie lada wyzwanie - przywykła do leżenia w odmętach ciepłej pościeli (w rakiety i zielone smoczyska; naprawdę lubiła takie chłopięce klimaty) do południa, wyściubiając swój pokaźny nos dopiero, kiedy słońce wzeszło już wysoko ponad horyzont. Nigdy nie należała do tych wesolutkich, rannych ptaszków, witających każdy dzień szerokim uśmiechem i intensywną gimnastyką. Okropność; jej mózg budził się do życia dopiero w okolicy śniadania, będącego dla normalnych ludźmi późnym obiadem. Zegar biologiczny Risley całkowicie wyłamywał się z racjonalnego schematu, ale nie zamierzała na siłę zachowywać się jak reszta społeczeństwa: była przecież stworzona do wyższych celów; celów znacznie wybiegających poza biurową pracę od dziewiątej do siedemnastej. Tak przynajmniej idealistycznie sądziła, zanim podjęła się karkołomnej i niebezpiecznej (khm, nieco koloryzując) misji w biurze KRESu. Jako podwójny szpieg. Och i ach; powinna chodzić wszędzie w kamizelce kuloodpornej i okularach przeciwsłonecznych, oglądając się przez ramię za każdym razem, kiedy wchodziła do swojego sztucznego apartamentu, z którego przenosiła się do ukrytego bunkra, ale...tak idiotycznie zachowywała się tylko przez pierwsze dwa dni nowej pracy. Potem po prostu zapomniała o tym, że ubiegała się o awans w ramach pomocy dla organizacji terrorystycznej. Zamieszania przy systemie było zbyt dużo, tak samo nowych informacji, kontaktów, wytycznych i spotkań, jakie dosłownie zalewały ją falą papierzysk, arkuszy, ankiet i podań. W biurze spędziła praktycznie cały ostatni tydzień, wracając do mieszkania tylko na reanimujący sen. Zdarzyło się jej nawet pojawić się w siedzibie rządu w wczorajszych ciuchach, co wyfiokowana Kristin przyjęła z wyraźnym obrzydzeniem, proponując przyjacielskie skorzystanie z jej zapasowego outfitu. Dziwne; Farrie nie przywykła do korporacyjnych zachowań i czasem postępowała dość naiwnie, ale robiła wszystko, czego wymagał od niej szef. A nawet więcej: prawdziwą frajdę sprawiało jej łatanie dziur systemu i porządkowanie pogubionej dokumentacji. Chory na pracoholizm chochlik, siedzący gdzieś pod jej blond czupryną, czuł się całkowicie zaspokojony i nawet nerwica natręctw jakoś przycichła. Pewnie z braku czasu: ostatnio zostawiła nawet w zlewie brudny kubek (!!!), co postrzegała jako swój prywatny, psychologiczny sukces. Małego kalibru, jednak nie wątpiła, że przyszłe tygodnie przyniosą jej przygody godne książek przygodowych, jakie w dzieciństwie czytał jej tata. Zawsze kreowała siebie jako jedną z tych wojowniczych księżniczek, walczących o dobro, sprawiedliwość i inne pretensjonalne cnoty. Może była teraz nieco wyższa, ale dalej czuła się tą samą dziewczynką, która z wypiekami na policzkach próbuje uratować świat. Zaczynając od bliskich jej osób. Gdyby ktoś poprosił ją o racjonalne wytłumaczenie nasilającej się słabości do Gavina, pewnie spąsowiałaby i wyjąkując głupie strzępki wyrazów, schowałaby głowę za monitor, mrucząc coś o nawale pracy. Nie znosiła swojej niewiedzy, a w tym, annesleyowskim przypadku, prezentowała skrajną głupotę i brak racjonalizmu. Oczywiście, że darzyła go nieskrępowaną sympatią- był w końcu najlepszym przyjacielem matki i kojarzył się jej z radosnym dzieciństwem…i właściwie to starała się sobie wmówić, kiedy w jej głowie po raz pierwszy pojawił się plan pomocy. Działający już od dobrych kilkunastu tygodni, kiedy to po raz pierwszy przedostała się na drugą stronę muru, spotykając się z Gavinem w zapuszczonych zaułkach i przekazując mu jedzenie. Bohaterskie czyny teraz wydawały się jej oczywistością a nawet miłą odmianą od pracowniczego kieratu…dającego jej nagle kolejną szansę na poprawienie żywota człowieka poczciwego, do którego przedzierała się dzisiejszego ranka przez kanały, w końcu stając pod drzwiami Gavina w kompletnie zniszczonej kamienicy. Nie była głupia: nie przemykała się do getta pod osłoną nocy. Wiedziała, że wtedy strażnicy patrolują ulice najczęściej; wolała więc wstać o zabójczej porze i powitać poranek po tej gorszej stronie miasta, poprawiając na ramionach ciężki plecak. Była tutaj pierwszy raz i miała nadzieję, że Gavin faktycznie znajduje się w swoim…legowisku (domem nie mogła tego nazwać) i że nie zmarnowała połowy nocy na karkołomną wyprawę po nic. Właściwie równie dobrze mogła zostawić plecak pod drzwiami, ale naprawdę chciała go zobaczyć. Zaledwie o tym pomyślała a odrapane drzwi uchyliły się i…cóż, dobrze, że Farrie była zbyt zaaferowana swoimi myślami i otumaniona wczesną porą, bo pewnie umarłaby na zawał, pierwszy raz w swoim dziewiczym życiu konfrontując się z kompletnie nagim mężczyzną. Na szczęście dopiero po długiej sekundzie i dziwnym przywitaniu Gavina zorientowała się w całej sytuacji i – pąsowiejąc okrutnie; policzki paliły ją żywym ogniem – utkwiła wzrok w jego twarzy, nawet na sekundę nie przenosząc go w dół. Och. - C-co? – wyjąkała tylko, po raz pierwszy w jego towarzystwie pozbywając się lekkiego słowotoku, po czym nagle podniosła zmarznięte dłonie do twarzy, dusząc się od kaszelku. I rozpaczliwego, nieco histerycznego chichotu. Komedia, groteska i cyrk. Wszystko na raz. – Ja…ja nie patrzę. Możesz się ubrać. – dodała bardzo słabym tonem, ciągle z palcami przyciśniętymi do oczu, jakby naprawdę miała pięć lat i przez przypadek przyłapała wujka w toalecie. Na szczęście nie widziała szczegółów (a może…szkoda, że nie widziała?), ale nagle całe jej zmęczenie gdzieś uciekło, zastąpione przez zawstydzenie i niezrozumienie. Jakie półmartwe? Co półmartwe? Chętnie otworzyłaby oczy, żeby pozbyć się męczącej niewiedzy, ale postanowiła, że da Gavinowi chwilę na ogarnięcie swojego negliżu…a sobie na powstrzymanie dziewiczego bicia serca i potwornych rumieńców, teraz spływających aż na jej odkrytą szyję i dekolt. Poparzenie słoneczne trzeciego stopnia, ugh. |
| | | Wiek : 35 lat Zawód : chirurg plastyczny na odwyku Przy sobie : zwłoki jeża, scyzoryk wielofunkcyjny Znaki szczególne : sporo cm w spodniach, wychudzony, trzęsące się dłonie Obrażenia : cukrzyca, liczne nałogi, szaleństwo
| Temat: Re: Gavin Annesley Sro Lut 04, 2015 3:56 pm | |
| Uwielbiał kobiety. Naprawdę nie było mężczyzny bardziej zafiksowanego na punkcie płci pięknej niż Gavin Annesley i wyjątkowo nie miał na myśli swojego nałogu rujnującego mu zgodne życie małżeńskie z dwiema żonami. Chodziło tylko o sam fakt uwielbienia, które kierował w stronę istot tak eterycznych i magicznych w swojej wrażliwości, że nie przestawał być nimi zaintrygowany. Nie umiał nie czuć motylków w brzuchu – choć to było chyba zbyt łagodne i na wyrost określenie – kiedy przebywał z nimi blisko, dzieląc się wszystkim, co miał. Nawet jeśli to wszystko miało ograniczyć się wkrótce do dwóch martwych zwierząt, z którego jedno pozostawało na jego ciele, zasłaniając to drugie. A na dodatek gdzieś pośród tego całego zamieszania biegał pies, który już zdążył pokochać swoim sercem – którego nie miał do właściciela – kruchą blondyneczkę. Której Gavin absolutnie nie rozumiał. Taki był problem ze wszystkimi kobietami, które pojawiały się w jego życiu. Był nimi zafascynowany, uwielbiał marnotrawić z nimi czas i pieniądze, nie było nic piękniejszego od seksu z nimi i sprawdzaniu ich zahamowań, ale kiedy próbował w pocie czoła pojąć, o co im może chodzić… Zawodził na całej linii i o tym właśnie rozmyślał, kiedy stał kompletnie nagusieńki przed Farrie. Największy problem, który zaprzątał jego głowę, nie wliczając w tę rachubę smętnie wiszącego kota. Modlił się, żeby nie ożył i nie zaczął uprawiać z nim sado-maso palcówki pazurami, które teraz wbijał w jego biodra. Zawsze wydawało mu się, że lubi ostrą jazdę, ale zoofilia to byłby chyba już przeżytek. Na całe szczęście, zwierzątko pozostawało nieprzytomne (martwe?), a on zastanawiał się, co jest nie tak ze wszystkimi kobietami świata, że zawsze, ale to zawsze wikłają się w pomoc takim ofermom życiowym jak on. Nie chodziło o to, że nie był jej wdzięczny, ba, nie o to nawet, że uważał, że nie był godzien. Tylko o ten sam schemat postępowania, który już raz zakończył się dość… niesprzyjająco. Nie mógł myśleć o Farrie bez kontekstu Laury, bez cienia jej sylwetki, bez uśmiechu, którym obie go obdarzały z taką samą ufnością. Naprawdę miał ochotę wziąć dziewczynę – prawie bez podtekstów erotycznych – i potrząsnąć nią jak tym kurewsko nieszczęsnym kotem, przekonując ją, żeby uciekała jak najdalej, znajdując sobie odpowiedniego męża w Kapitolu. A zamiast tego stał naprzeciwko, wręczając jej kota do rąk i nie przejmując się tym, że właśnie odsłonił się cały. - Kot. Martwy. Właściwie to był jeszcze żywy wczoraj, ale coś się nie rusza – wyjaśnił wielce uczonym tonem, próbując złapać go za łapki, kiedy już wylądował na dresach i na piersiach ślicznej dziewczyny, która pewnie mogłaby mu nieźle zamieszać w głowie, gdyby nie był tak żałosny i nie zajmował się zwierzątkiem domowym, lekceważąc dobre maniery i nie próbując w pośpiechu znaleźć choćby bokserek. Zabrał jej dłoń z oczu, patrząc na nią jak na wariatkę. - Nie patrzysz? Daj spokój, pewnie w Kapitolu widziałaś takich tysiące – wzruszył ramionami, zastanawiając się, czemu zachowuje się tak wstydliwie. Wprawdzie dziewczęta (kobiety, staruszki, dziwki) różnie reagowały na hojnie wyposażonego przez naturę Gavina, ale jeszcze nigdy nie zamieniały się w jakieś nerwowe dziew… Tak, to mu dało sporo do myślenia, ale nadal pochylał się nad kotem z troską, nie przejmując się jej odczuciami. Może powinna się przerazić i uciec? Dla własnego dobra, oczywiście.
|
| | | Wiek : 20 lat Zawód : asystentka Mendeza; KRESowiczka Przy sobie : laptop, pendrive, telefon komórkowy, inhalator, przepustka do siedziby rządu Znaki szczególne : orli nos; znoszona, dużo za duża szara bluza z kapturem
| Temat: Re: Gavin Annesley Sro Lut 04, 2015 6:25 pm | |
| Powinna przyjąć do wiadomości, że każdy kontakt z Gavinem bardziej przypomina gag z wesołego filmu niż jakąś normalną, rzeczową pogawędkę starych znajomych. Odkąd ponownie nawiązali kontakt z obskurnym barze nad Moon River, ciągle działo się coś. Ratowanie z szoku insulinowego, chowanie się przed Strażnikami Pokoju, lament nad potłuczonymi butelkami drogiego alkoholu a wszystko to z morzem dzikich podtekstów, aluzji i błyskawicznych zmian tematu. Nawet zazwyczaj rozgadana Farrah ledwo nadążała za tokiem myślenia Annesleya, potrzebując długiego rozruchu, by wbić się w ten umysłowy chaos. W tym szaleństwie była jednak reguła; nie sposób było odmówić brunetowi chłopięcego uroku, jakiemu chyba w końcu uległa całkowicie, nie broniąc się przed tymi zwariowanymi kontaktami. Wręcz przeciwnie, coraz częściej jej myśli zahaczały o emerytowanego chirurga plastycznego, formułując się w rodzaj planu ucieczkowego. Chciała być bohaterką, chciała sprawić, by mógł wrócić do zawodu. Potem z ukontentowaniem obserwowałaby śliczne buzie i idealne ciała, wychodzące spod jego skalpela, co karmiłoby megalomańskie poczucie wyższości. Tak, zdecydowanie tylko o to chodziło a narcyzm stanowił główne ogniwo cieniutkiego, złotego łańcuszka, przyciągającego ją raz po raz do tego zarośniętego eksboga medycyny, zstępującego z olimpu w typowym dla bóstwa stroju. Nie, nie, nie, nie chciała go widzieć w kompletnym negliżu; męskie ciało dalej stanowiło dla Farrah nieco przerażającą tajemnicę i na pewno nie chciała jej odkrywać właśnie teraz, stojąc w drzwiach przyjaciela swojej mamy w obskurnej kamienicy. Wszystko to nielegalnie, skoro świt, w oparach kurzu, brudu i...kociej sierści. A także psiej - bo miała nadzieję, że to właśnie ten rodzaj czworonoga własnie kręcił się obok jej nóg, raz po raz popychając jej kolana, tak, że zachwiała się gwałtownie. Pewnie z tego zaskoczenia przyjęła kolejnego sierściucha w swoje dłonie a także...dała się odsłonić. Najchętniej wrzasnęłaby jak spanikowana dziewczynka - i pewnie zrobiłaby tak jeszcze całkiem niedawno - ale wiedziała, że jest tutaj nielegalnie i że wszczynanie chorych akcji z nagim facetem i jego całym zwierzyńcem nie będzie dobrze wyglądało w papierach. I tak jednak spięła się całkowicie, zagryzając usta niemalże do krwi: usta wygięte w dziecięcą podkówkę, zwiastujące napad płaczu. Tak jak wtedy, kiedy przestraszył ją propozycją operacji plastycznej nosa. Prawie tak jak wtedy, bo teraz do szlochającej histerii nie doszło i mogła tylko błagalnie wpatrywać się w oczy Gavina. Nie byłaby jednak sobą, gdyby pozwoliła na wciśnięcie się w rolę ofiary demoralizacji - rozbicie i wstyd trwały tylko krótką chwilę. Wzięła się w garść, kota także (dosłownie) i zanim Gavin zdążył połamać zwierzakowi wszystkie łapy, wyminęła nagiego mężczyznę i weszła do środka mieszkania. Prawie potykając się na podskakującym gdzieniegdzie psie, przez co wypuściła wychudzoną kulkę sierści na ziemię i...obserwowała jej niezwykłą żywotność, kiedy w podskokach znalazła się na komodzie. Jeden problem z głowy, truposz nie okazał się alergenem w stanie rozkładu. Mogła odetchnąć z ulgą...chwilową, usłyszała, że Gavin też wchodzi do mieszkania i dzielnie wytrzymała jego spojrzenie, nawet na sekundę nie zjeżdżając wzrokiem poniżej linii pasa. - Czułabym się pewniej, gdybyś się ubrał. Musimy poważnie porozmawiać - zaczęła tonem nieznoszącym sprzeciwu, co zapewne wyglądało groteskowo w połączeniu z jej uprzednim zachowaniem i intensywnym rumieńcem, ciągle barwiącym jej policzki. Była jednak szalenie dzielna i - dla poparcia swoich słów - zaplotła ręce na piersi, nieświadomie naśladując w stu procentach sylwetkę swojej zniecierpliwionej mamusi. - Kot żyje. Jest wychudzony, ale - jak widzisz - żyje, co jako lekarz powinieneś bez problemu stwierdzić - pouczyła go dodatkowo, niedługo wytrzymując w pozie heroicznej dziewicy. Wzrok zaczynał jej opadać, westchnęła więc tylko i odwróciła się, przykucając przy zdjętym plecaku i wyciągając z niego sporo jedzenia. Głównie przetworzonych fastfoodów, ale czegóż się spodziewać po antytalencie kucharskim?
Ostatnio zmieniony przez Farrah Risley dnia Sob Lut 07, 2015 1:45 pm, w całości zmieniany 1 raz |
| | | Wiek : 35 lat Zawód : chirurg plastyczny na odwyku Przy sobie : zwłoki jeża, scyzoryk wielofunkcyjny Znaki szczególne : sporo cm w spodniach, wychudzony, trzęsące się dłonie Obrażenia : cukrzyca, liczne nałogi, szaleństwo
| Temat: Re: Gavin Annesley Czw Lut 05, 2015 3:55 pm | |
| To nie było tak, że specjalnie przy Farrie prezentował zestaw swoich najgorszych cech charakteru, pragnąc ją do siebie zniechęcić. Fakt, znajomość z dziewczyną zaczynała być dla niego kłopotliwa i to w ten typowo męski sposób – zwyczajnie podniecała go do reszty – ale nie był jeszcze na tyle dawnym, kapitolińskim sobą, żeby stosować z łatwością takie manipulacyjne gierki. Wszystko, co robił w jej obecności było szczere i choć na dłuższą metę obleśne, to nic nie mógł na to poradzić. Nadal pozostawał tylko uzależnionym od każdego możliwego nałogu dziadkiem na progu czterdziestki, który podczas dobrych dni pisał testament, a podczas tych złych rozdzierał szaty, przekonując się, że poza jednorazowym seksem nie pozostało mu już nic. A kiedyś chciał przecież założyć rodzinę, dać się wkręcić w płodzenie dzieci – najlepiej szóstki – i wracać do gwarnego domu, gdzie Laura będzie zwyczajną kobietą, która będzie szukać jego dłoni podczas oglądania kolejnych Igrzysk. Nic politycznego, nic wielkiego, zwykła codzienność, której brak uderzał go znienacka w pysk i sprawiał, że nawet ten silny psychicznie i odpowiedzialny mężczyzna miał ochotę rozpłakać się jak dziecko. Pewnych granic jednak nie przekraczał nigdy, więc snuł się z kąta w kąt, przypominając sobie rychło wcześnie o zwierzątkach domowych. Niektóre zdołały przetrwać to chwilowe odrętwienie Gavina. Inne – jak jeż, a wcześniej gekon i szczur – spoczywały się na tym cmentarzu zawiedzionych nadziei. Może to i dobrze, że nie został ojcem przed śmiercią swojej żony, bo chyba byłby kiepski w takiej opiece. Nawet roślinki nie umiały z nim koegzystować w tym absurdalnym smutku, którym nie chciał obdzielać tę młodą istotę. Ładną. Mogła chować się w dresach i w niedorzecznej pruderii, z którą rumieniła się na jego widok, a nadal pozostawała uroczą namiastką dawnego świata. Tego, w którym kobiety rzucały mu się na szyję i nie uważały go za pijaka, nawet jeśli śmierdział gorzej niż gdyby wybiegł z gorzelni. Rozkoszne czasy, które pogrzebał z łatwością dziecka. Był nadal bachorem, który nie zgadzał się na śmierć żony i tylko z tego powodu rozwalał wszystko wokół siebie, patrząc na Farrie z doświadczeniem człowieka zdruzgotanego, ale również niezdolnego do życia według obowiązujących reguł. Czego nie mogła zrozumieć, mając te swoje naście najpiękniejszych lat, podczas których świat zdawał się być obrzydliwie prosty i oczywisty. - Już, pani profesor – zadrwił, naciągając na swoje ciało pierwsze lepsze bokserki. Bywały czystsze, ale i tak powinna się cieszyć, że oszczędził jej tych, na których zastygła jego życiodajna sperma. – Choć myślę, że taka matrona koło czterdziestki nie spiekłaby raka na widok statystycznego penisa. Wiem, że mój jest większy niż te, które zazwyczaj mają w spodniach mężczyźni, ale bez przesady – wzruszył ramionami, siadając na podłodze i szukając swojego papierosa pod komodą, gdzieś tu musiał być, nawet pogięty. – To tylko męskie przyrodzenie. Taka namiastka biologii – pouczył ją szalenie poważnie, starając się nie wybuchnąć gromkim śmiechem na jej widok. – Jesteś dziewicą czy lesbijką? Jeśli to drugie, to nie krępuj się. Moja pierwsza żona była i wiesz co? Lizać to ona potrafiła, one chyba mają to w genach – zauważył peta, więc schylił się po niego, prezentując jej tyłek, po czym odpalił i zaciągnął się raz. Tym razem zerkał na kota, który ożył na widok Farrie. Typowe, samce dostawali zastrzyku nowej energii zawsze, kiedy pojawiał się ktoś intrygujący, a córka jego znajomej właśnie taka była i wcale nie chodziło mu o jedzenie, które wyciągała z torby, racząc go obelgami rodem z gabinetu weterynarza. Którym nie był, więc zmarszczył brwi, starając się zapomnieć o zwłokach jeża w kieszeni. - Jako lekarz stwierdzam, że nie znasz się na jedzeniu – wskazał podbródkiem na te półprodukty. – Pewnie dlatego żaden mężczyzna nie chce cię przerżnąć, przez żołądek do serca, kochanie, a wtedy każdy zapomni, że masz nos jak klamka – pouczył ją po swojemu, trochę za ostro, więc wyciągnął dłoń, by ją pociągnąć do siebie. Byli przyjaciółmi, a ta nieznośna erekcja to też biologia, pamiętał o tym.
|
| | | Wiek : 20 lat Zawód : asystentka Mendeza; KRESowiczka Przy sobie : laptop, pendrive, telefon komórkowy, inhalator, przepustka do siedziby rządu Znaki szczególne : orli nos; znoszona, dużo za duża szara bluza z kapturem
| Temat: Re: Gavin Annesley Sob Lut 07, 2015 2:17 pm | |
| Czymże były mrożące krew w żyłach działania na rzecz organizacji terrorystycznej przy bezpośrednim kontakcie z niepoczytalnym Annesleyem? Własnie, niczym ważnym, dosłownie dziecięcą zabawą - prawdziwe dorosłe emocje i stres pojawiał się w psychice Farrah dopiero w momencie starć z dużo starszym przyjacielem, mającym w poważaniu przestrzeganie zasad przyzwoitości. O ile w ogóle zdawał sobie sprawę z istnienia takowych, w co Risley powątpiewała coraz mocniej z każdym kolejnym słowem półnagiego (na całe szczęście JUŻ półnagiego) boga chirurgii, postanawiającego przywitać ją napastliwym słowotokiem. Oczywiście, że przesadzała; Gavin przecież nie robił jej krzywdy, nie zachowywał się chamsko ani agresywnie; nie czuła też na sobie tego lepkiego, obrzydliwego spojrzenia, jakim często obdarzali ją mężczyźni a ostatnio królował w tym jej nowy szef. Wiedziała, że Annesley jest dobrym człowiekiem. I że jest po prostu w porządku - tak przynajmniej zawsze mówiła jej mama, wychwalając charakter zabawnego, otwartego i szalonego Gave'a pod kapitolińskie niebiosa. Widocznie zachwyty rodzicielki utkwiły gdzieś w podświadomości Farrah, bo nawet skonfrontowanie się z nagim mężczyzną nie było w stanie odwieść jej od z góry zaplanowanego przedsięwzięcia. Myśl o wyciągnięciu bruneta z tego siedliska pcheł, wszy, brudu i szklanych butelek, działała na Risley naprawdę uspokajająco. Co nie oznaczało, że erotyczna tyrada Gavina umknęła jej uwadze. Pomimo odwrócenia plecami i skoncentrowania całej uwagi na ostrożnym wypakowywaniu czipsów, doskonale słyszała każde jego słowo, wywołujące w niej kolejną falę zawstydzenia...i na szczęście jeszcze czegoś: rosnącego zirytowania. Naprawdę trudno było doprowadzić Farrah do stanu wkurzenia. Była prostą, sympatyczną dziewczyną, gotową nieść pomoc i uśmiech każdemu człowiekowi na świecie, nie zważając na przeciwności Losu albo dokuczliwe cechy charakteru penitenta. Owszem, czasem nieco frustrowała się swoją niemocą (ach, ta megalomania i pedantyzm), nigdy jednak nie traciła zimnej krwi. Co powoli stawało się w tym obskurnym mieszkaniu, wypełnionym zapachem pleśni. I zjełczałego mleka. I zakurzonej sierści. I...wolała nie rozpoznawać reszty aromatów; nerwy miała nagle napięte jak postronki i z niejakim przerażeniem zaobserwowała, że nie ma już czego wyciągać z przepastnego plecaka. Idiotycznie zaczęła jednak przeglądać kompletnie puste przegródki, w końcu zmuszona do obrócenia się w stronę Gavina. Na szczęście już po całym przedstawieniu z wygrzebywaniem spod komody obrzydliwego papierosa. Zerknęła na niego krytycznie, świadoma purpurowego odcienia swojej cery. Wrażliwość na te tematy wydała się jej teraz niezwykle poniżająca, odkaszlnęła więc tylko - cóż za cięta riposta na rozległe przemówienie Gavina - mrożąc mężczyznę spojrzeniem niebieskich oczu. Stalowych, nie załzawionych; musiała wziąć się w garść i opanować rozwijającą się szybko furię, sięgającą już jej oskrzeli. Stąd kolejna faza wkurzonego kaszelku. - Nie obchodzi mnie twoje...ciało. Ciebie nie obchodzi moje. To chyba jasna zasada, której będziemy się trzymać i wszyscy będziemy szczęśliwi. - powiedziała pomiędzy kolejnymi kaszlnięciami, wstając w końcu z podłogi, mając wielką (i równie naiwną) nadzieję, że brzmiała z chirurgiczną pewnością, jaką zawsze podziwiała w głosie swojego przyszywanego wujka. Zdecydowanie wolała go w garniturze, z przyciętą brodą i paczuszką smakołyków niż....niż w tym stanie. Będącego zbyt blisko; powinna podziękować mu za zebranie jej z klęczek, ale zamiast tego prawie pisnęła (u p o k o r z e n i e), odsuwając się na tyle szybko, by nie zacząć wariować i na tyle powoli, by nie odebrał jej zachowania jako obrzydzenie. Nie o to chodziło - niestety. Gwóźdź do trumny, nieco rozjaśniający biologiczną sytuację Farrah...i wpędzający ją w stan kompletnego, paraliżującego wstydu. Mogła go zwalczyć tylko działaniem, dlatego zrobiła jeszcze dwa kroki w tył (prawie potykając się o psa), po czym odetchnęła głęboko, przenosząc spojrzenie z wychudzonego ciała Annesleya na smętną, wysuszoną paprotkę. Cóż, mieli coś wspólnego; chciała skupić się na takich rzeczach, a nie na milionie niemoralności, jakie nagle zaczęły pojawiać się w jej głowie. Aż pokręciła blond czupryną i przeczesała nerwowo jasne kosmyki palcami, po raz pierwszy czując się kompletnie wybita z normalnego, radosnego rytmu szczęśliwej egzystencji Farrah Risley. Nie przyszła tu jednak po to, by robić z siebie idiotkę. A przynajmniej nie wyłącznie, dlatego po zbyt długich sekundach milczenia, znów powróciła do niego wzrokiem, powoli powracając do roli dzielnej bohaterki. - Wyciągam cię stąd. Jak najszybciej. W przyszłym tygodniu, jeszcze zanim zaczną kolejne wywózki. - zaczęła powoli, upewniając się, że zamroczony brudem (także tym moralnym) umysł Gavina nadąży za jej tłumaczeniami. - Plan jest prosty, wspaniały a przy tym legalny, więc nie ma opcji porażki. - dodała, już nieco pewniejszym tonem, rozpoczynając powolne krążenie po niezbyt luksusowej melinie, jakby własnie była najwyższym oficerem, przedstawiającym wojenne mapy wyjątkowo niesfornemu kapralowi. Gra w przebieranki? - Mam dostęp do twoich danych w KRESie. Jesteś żonaty. I to z kobietą na rządowym stanowisku, więc twoje zepchnięcie do getta było okropną, biurokratyczną pomyłką. Kto wie, może mógłbyś sądzić się o odszkodowanie, ale chyba lepiej poprzestać na opuszczeniu tego higienicznego piekła, nie sądzisz? - ciągnęła, zerkając na niego przez ramię, w końcu bez upokarzającej czerwieni, zdobiącej jej policzki. - Przygotuję wszystkie dokumenty, pieczątkę Rejestru, przeprowadzę cię przez kontrolę strażników i...wrócisz do normalnego życia - zakończyła triumfująco, odwracając się na pięcie w jego stronę, tak podekscytowana Wspaniałym Planem, że prawie zapomniała o rozpaczy i ekstremalnym zawstydzeniu sprzed kilku minut. |
| | | Wiek : 35 lat Zawód : chirurg plastyczny na odwyku Przy sobie : zwłoki jeża, scyzoryk wielofunkcyjny Znaki szczególne : sporo cm w spodniach, wychudzony, trzęsące się dłonie Obrażenia : cukrzyca, liczne nałogi, szaleństwo
| Temat: Re: Gavin Annesley Sob Lut 07, 2015 4:21 pm | |
| Wiedział, że postrzeganie przez niego własnego życia nie różni się od tego, co zazwyczaj mógł obserwować u przedszkolaków – o ile spotykał jakieś dzieci na swojej drodze – ale wszelkie poważne refleksje nad swoim losem były dla niego nie do zniesienia. Gdyby przez minutę zaczął być skupiony na realnym obrazie swojej (nie)doli, to dostrzegłby, że jest nieszczęśliwy i że powinien wziąć zamach, wyskakując z okna. Wprawdzie mieszkał na pierwszym piętrze, a w ramach zmieściłaby się tylko jego ręka, ale chodziło o to, że doskonale zdawał sobie sprawę, że jest człowiekiem, którego dotknęła ogromna tragedia. Z tego też powodu uparł się na to, że nie da się zwyciężyć. Najwyraźniej wola walki była większa od miłości, która niegdyś dodawała mu skrzydeł i skłaniała go do rzeczy niemożliwych, a teraz podcinała mu skrzydła tępą maczetą, plując mu w twarz. Zaoraną w zmarszczki smutku, które sprawiały, że wyglądał na rozpadającą się ruinę pięćdziesięcioletniego człowieka, który wprawdzie i może miałby ochotę na tę młodą dzierlatkę, która wymachiwała przed nim tyłkiem; ale pozostawała ona poza jego zasięgiem. Z prozaicznego powodu – nie sądził, że mógłby uwieść czymkolwiek tę dziewczynę. Rumieniącą się tak, jakby zaczął opowiadać jej sprośne dowcipy, a nie częstować niewinnymi w gruncie rzeczy uwagami, które nie znaczyły nic. Mogła wyobrażać sobie, że jest na nią napalony, głodny, cokolwiek, ale Gavin śmiał w ten sposób tylko z samego siebie. Pozostawał przecież mężczyzną, z którego kosmatych myśli można było uszyć dywan, ale przecież ona nadal była córką jego znajomej. Tabu było tak wielkie, że musiał zadowolić siebie nikotynowym nałogiem, który zapewne dobijał jego płuca mocnym i zdecydowanym kopniakiem. Całe szczęście, że naprawdę uparł się na wyłączenie tej śmiesznej misji, w której jego organizm uczestniczył. A której zadaniem było utrzymanie go przy życiu możliwie jak najdłużej. Był czas, kiedy o to heroicznie walczył, próbując siłować się ze swoim słabym ciałem, ale obecnie odpuścił i był o tyle szczęśliwy, kiedy mógł dopalać peta i słuchać jej wykładów. - Nie obchodzi mnie twoje ciało, mała – sprostował całkiem szczerze, śmiejąc się lekko. – Nie wiem, może wyobrażałaś sobie za dużo, ale w tym stanie pewnie padłbym ci po pierwszej rundzie, a trochę więcej trzeba, żeby zaspokoić dziewicę. Jak wy to nazywacie? Informatycy? Błąd ogólny? Tylko nie wiem, gdzie wysłałbyś raport końcowy… - zastanowił się, rzucając zapalonego peta (już niezdatnego do użycia) w psa, obserwując, że mija go o cal. Szkoda, chętnie zobaczyłby tego skurczybyka w płomieniach, choć to chyba byłoby zbyt okrutne dla niego. Często podejmował takie lekkomyślne decyzje, które potem okazywały się całkowitą pomyłką, rzadko był przy tym trzeźwy jak niemowlak, a dziś taki właśnie był, snując historię o szalonym pierwszym razie Farrie z alkoholikiem i ćpunem na głodzie. – W zasadzie może i mózg odpowiada za to, że penis mi szybko więdnie, ale i prochy mogą mieć coś z tym wspólnego. W każdym razie… Nie, kotku, nie chciałabyś zrobić tego ze mną – zacmokał na psa, głaszcząc jego sierść i wtulając się w nią całkiem. Jutro będzie kaszlącym idiotą, dziś był tylko sobą, który wreszcie podnosił się na równe nogi, słuchając kolejnej porcji jakże cennych informacji ze świata Kapitolu. Ucieczka. Mercy. Dokumenty. Tym razem poczuł się całkiem jak na haju i nie wiedział do końca, czy to było przyjemne uczucie. Mógł być wolny, mógł nie zniszczyć swoich dłoni do końca, mógł wykorzystać pomyłkę, która nakazała mu wziąć ślub z najgorszą wywłoką Panem i kobietą, która sprowadziła śmierć na Laurę – wolał nie myśleć, że to była jego wina – ale cholera, nie do końca wiedział, co ma zrobić z tym upragnionym exodusem z Kwartału. - Mówisz, że przez tę kurwę będę wolny? – zapytał, nie potrzebując potwierdzenia. Podszedł do okna i zanim zdążyła mu przerwać, chwycił kota i wyrzucił go prosto na bruk. Nie zamierzał fundować zwierzęciu takiej katorgi, nad sobą zaczął się zastanawiać, stając na parapecie i patrząc na przerażające getto. Tu przynajmniej czuł się dobrze, bo mógł wmawiać sobie, że to jego kara za to, że ona zginęła. Nie wiedział, co zrobi, kiedy znajdzie się po drugiej stronie i nie będzie miał wymówki, która sprawiała, że jeszcze się nie rozsypał. Była dla niego wszystkim, a on zabił ją tymi samymi dłońmi, którymi zszywał pacjentów. Najchętniej już by je uciął, ale nie znalazł niczego poza petem, jeżem i paczką ziemniaków pieczonych w dużej temperaturze, które ta śmieszna panienka nazywała jedzeniem. Same substytuty. Witamy z powrotem w Kapitolu, panie Annesley.
|
| | | Wiek : 20 lat Zawód : asystentka Mendeza; KRESowiczka Przy sobie : laptop, pendrive, telefon komórkowy, inhalator, przepustka do siedziby rządu Znaki szczególne : orli nos; znoszona, dużo za duża szara bluza z kapturem
| Temat: Re: Gavin Annesley Nie Lut 08, 2015 3:27 pm | |
| Umiejętność kompletnego odseparowania się od nieprzyjemnych słów innych ludzi naprawdę się przydawała. Wypracowanie takiego stylu koegzystencji z innymi nie było łatwe - jako dziecko bardzo ciężko znosiła wszelaką krytykę odnoszącą się do jej wielkogabarytowego nosa i krzywych zębów - ale teraz mogła cieszyć się całkowitym spokojem ducha, niezależnie od rodzaju rozmówcy. Potrafiła dyskutować z każdym: obleśnym pijakiem w barze, pryszczatym informatykiem czy też z rządowym bożyszczem do zadań specjalnych, jakiego okablowywała przed bohaterską misją. Nie wstydziła się, nie stawiała na pozycji przegranej (ani zwycięskiej; nigdy nie pogardzała ludźmi, stereotypowo skrzywdzonymi łatką wyrzutków społeczeństwa), podchodząc do każdego z taką samą dawką cierpliwości, sympatii i szacunku. Początkowo identycznie wyglądała jej relacja z Gavinem. Najdziwniejsze odpały zwariowanego mężczyzny przyjmowała bez mrugnięcia okiem, zrzucając winę za szaleństwo na ciężkie doznania ostatnich miesięcy. Doskonale widoczne na pooranej zmarszczkami twarzy przystojnego lekarza; pamiętała go za czasów świetności, mogła spokojnie odtworzyć z pamięci zapach luksusu, jaki zawsze otaczał postawną sylwetkę Annesleya. Skonfrontowanie przeszłości z obrazem teraźniejszym sprawiało jej nie tyle dyskomfort, co psychiczny ból. Może i była zbyt wrażliwą dziewczynką, pochylającą się nad każdym zawszonym kociskiem (bzdura, nie znosiła zwierząt), a może...po prostu zaczynało jej w pewien sposób na Gavinie zależeć. Uwielbiała przecież ratować ludzkość: teraz po raz pierwszy mogła robić to naprawdę, na żywym organizmie, a nie w nudnej grze komputerowej. Znosiła więc wszystkie przeciwności losu i niemoralnego charakteru bruneta w imię...wyższego dobra. I coraz intensywniejszego przywiązania, silniejszego niż śmierć dziewicze zawstydzenie. Szybko znikające za Wspaniałym Planem; nakręcała się nim odkąd tylko otrzymała dostęp do rejestru. Nie była głupia; nie ryzykowałaby żadnym widowiskowym przekrętem w pierwszych tygodniach swojej pracy, ale w przypadku Annesleya wszystko układało się w logiczną i legalną układankę. Trafił do getta przez przypadek. Bywa, błąd statystyczny, który nie zdziwi nikogo, kto miał jakąkolwiek styczność z burdelem zarządzanym przez Mendeza. Co prawda Farrah wyczuwała, że może było to intencjonalne działanie rudowłosej Mercy, ale postanowiła nie dzielić się tymi przemyśleniami. Nie poruszała także tematu Laury, chociaż wczorajszy wieczór spędziła na intensywnej dyskusji z samą sobą, dotyczącej faktycznego istnienia drugiej żony Gavina. Nigdy jej nie wiedziała; w dokumentach nie został nawet ślad po ponownym zaobrączkowaniu Annesleya i Risley była bliska smutnej konkluzji: jej przyjaciel zwariował do reszty, wyobrażając sobie szczęśliwe małżeństwo z jakąś panną. Naprawdę nieistniejącą. O tym właśnie myślała, kiedy patrzyła na przytulonego do psa bruneta. Mówiącego coś o penisach (brr)...co także mogło być reakcją chorej psychiki. Tak, zdecydowanie tak; tym bardziej musiała uratować go z tej zapleśniałej meliny. Najchętniej podeszłaby do niego i przytuliła szalenie mocno, jednak wewnętrzna pedantka powstrzymała ją od tego higienicznego samobójstwa (pchły!), skłaniając do bardziej zdystansowanego okazania sympatii. I kompletnej głuchoty na problemy z erekcją. Najwidoczniej już należące do przeszłości. Och, nie chciała tego widzieć. Na pewno? - Wszystko wróci do normy, Gavin. Na pewno nie od razu, ale wystarczy, że weźmiesz prysznic, ogarniesz schludne mieszkanko, zapiszesz się na rehabilitację - zaczęła wyliczać kolejne aspekty świetlanej przyszłości, patrząc z rosnącym zaniepokojeniem na poczynania mężczyzny, chociaż nie przerwała radosnego słowotoku nawet wtedy, kiedy wyrzucił za okno zawszoną kulkę sierści. Jaką przed chwilą opłakiwał. - i do psychiatry - dodała bez zająknięcia, podchodząc powoli do okna i opierając się o pełną drzazg framugę. - Pomogę ci ze wszystkim. Będziesz mógł u mnie zostać...wiesz, zanim nie znajdziesz czegoś odpowiedniego. Albo dopóki nie pogodzisz się z Mercy. Myślisz, że macie szansę odbudować związek? - zastanowiła się na głos, po czym złapała Gavina za rękę, próbując ściągnąć go z zakurzonego parapetu, posyłając mu jednocześnie niezwykle uspokajające spojrzenie. Mistrzyni psychologicznego podejścia do pacjenta hipnozą, zaskakujące. |
| | | Wiek : 35 lat Zawód : chirurg plastyczny na odwyku Przy sobie : zwłoki jeża, scyzoryk wielofunkcyjny Znaki szczególne : sporo cm w spodniach, wychudzony, trzęsące się dłonie Obrażenia : cukrzyca, liczne nałogi, szaleństwo
| Temat: Re: Gavin Annesley Wto Lut 10, 2015 2:46 pm | |
| Kwartał był paskudnym miejscem. Jedynie ktoś, kto nigdy nie doświadczył zamknięcia, meldowania się Strażnikom Pokoju, niedostatków prądu czy głodu, mógł przypuszczać, że to wcale nie taka zła alternatywa. Annesley musiał z ręką na sercu przyznać, że i on należał do takich proroków, którzy zaraz po przejęciu władzy przez Coin, uważali, że takie odizolowanie ludzi ma sens. Znał z autopsji Kapitolińczyków i nawet z jego skłonnością do przeklinania i obrzucania inwektywami o różnym nasyceniu, nie znalazł słów, by określić mieszkańców stolicy. Każdy wiedział, że byli oni ludźmi tak bardzo niezrównoważonymi psychicznie, że Gavin z kotem na penisie wydawał się przy nich okazem zdrowia umysłowego. A przecież stał na parapecie, który chwiał się niebezpiecznie pod jego ciężarem – nawet jeśli wyglądał jak trup z kośćmi na wierzchu, które usiłował przykrywać strzępką niezbyt czystej materii – i przyglądał się ze śmiechem szaleńca okolicy, czując, że i właśnie jego dotknął paraliż umysłowy. Powoli zamieniał się w zombie z getta, którego jedynym celem było zdobycie pożywienia i przetrwanie kolejnego dnia po ciemku. Farrie nie miała pojęcia, w co przyszło jej się pakować, kiedy wpychała się w jego życie z łokciami, realizując egoistyczną potrzebę pomocy bliźniemu. Nie był na tyle głupi, by wierzyć, że robi to dla niego. Altruizm był bronią obosieczną, która zazwyczaj sięgała w tego wyciągającego dłoń. Wiedział, że jest skłonna dać mu szansę, ale chyba nie potrzebował jej. A na pewno nie w postaci Mercy, którą wyciągała jak z rękawa, rzucając nią jak straszakiem dla niegrzecznych dzieci. Wyrwał swoją dłoń z jej lekkiego uścisku, czując irracjonalną złość. Zeskoczył z okna tak szybko jak to było możliwe, nadal czując niesmak na myśl o spotkaniu z aktualną żoną, która pewnie gdzieś wylizywała sobie jakąś muszelkę. Przynajmniej tak powiedziałby jego ojciec na myśl o tym, że synowa jest lesbijką. Może dlatego nigdy jej mu nie przedstawił, pozostawiając swoją drugą połowę w Kapitolu, gdzie nadal było jej miejsce. Śmiał się dalej, przeszukując wielką komodę, z której wysypywały się zdjęcia Laury, zakrwawiona koszulka i ich wspólne listy. Pisała mu je przy każdej okazji, znajdował je w kieszonce aktówki, z którą wychodził rano do pracy. To zawsze było tak niespodziewane i oczekiwane, że od roku nie napisał do nikogo ani słowa. Tylko dlatego, że to należało do nich. Nie skupiał jednak teraz uwagi nad tymi pamiątkami, robiąc zwyczajny burdel i rzucając szufladą o ścianę. Pies zdążył uciec, w Farrie nie trafiło, nawet to mu nie wychodziło. - Nic nie będzie dobrze! – wrzasnął. – Mam w dupie Mercy, mam gdzieś twoje „może odbudujesz z nią związek”. Musiałbym sobie uciąć penisa, żeby mogła się mną zainteresować! – wyrzucał dalej wszystkie rzeczy w pośpiechu, jakby już mieli wpaść i zarekwirować mu nawet pamiątki. – Nie masz pojęcia o życiu, więc przestań pierdolić, że będzie wspaniale. Ona nie zacznie nagle żyć! Ona mnie zostawiła! – wskazał na zdjęcie swojej pięknej żony, próbując złapać oddech i nie zwariować od tego palącego poczucia winy. Dlatego budzenie się na trzeźwo było absolutnie złym pomysłem. Z wolna ożywały demony, które za dnia topił w wódce i niepewności. Dopóki wydawało mu się, że ją widuje po pijaku, mógł funkcjonować. Na kacu stawał się już tylko zgorzkniałym wdowcem, którego nawet Kwartał przestał wadzić. To było piekło, a on upadł nisko, ale i tak nic nie było gorsze od braku Laury. Do końca życia, przez pojebaną Mercy, która niegdyś uparła się, by być jego żoną. Wiedział, że to nie wina tej dziewczyny, a mimo to krzyczał na nią, nie próbując już się uspokoić. Za długo udawał, że wszystko jest w porządku i może brać świat z przymrużeniem oka. Przejrzał i rzeczywistość wydała mu się nagle zbyt ostra, kanciasta, niepotrzebna. Wolałby zdechnąć w tym getcie bądź w Dystrykcie, byle już tylko nie bolało tak bardzo, gdy łowił wzrokiem ich ostatnie zdjęcie. Miał jej wtedy powiedzieć, że chce mieć dziecko. Nie zdążył.
|
| | | Wiek : 20 lat Zawód : asystentka Mendeza; KRESowiczka Przy sobie : laptop, pendrive, telefon komórkowy, inhalator, przepustka do siedziby rządu Znaki szczególne : orli nos; znoszona, dużo za duża szara bluza z kapturem
| Temat: Re: Gavin Annesley Sro Lut 11, 2015 9:41 pm | |
| Pocieszanie wdowców widocznie nie należało do rzeczy najprostszych: Farrie poruszała się w tym temacie po omacku, próbując po prostu zachować się przyzwoicie. Dobrze. Delikatnie. Z empatią. Czyli - jak zawsze, chociaż zawsze ta mieszanka pozytywnych uczuć dawała sobie radę nawet w najtrudniejszych sytuacjach, a teraz wydawała się kompletnie bezwartościowa. Już wolała walczyć z narastającą, niemoralną frustracją niż z powoli rozlewającym się po jej ciele poczuciem winy. Nie chciała go zranić, nie chciała go wepchnąć w jeszcze większą depresję a już z pewnością nie chciała, by zaczął w szale kręcić się po mieszkaniu, próbując zdemolować resztki jako-takiego ładu. Cóż, mogła pomyśleć wcześniej, bo zanim zdążyła jakoś zapobiec tragedii lub chociaż rozważyć sens swoich pocieszających słów, Gavin już zlatywał z parapetu (dobrze, że w tę stronę; zbieranie szufelką krwistych pozostałości po przyjacielu zdołowałoby nawet takie słoneczko radości jakim była Risley), opadając na trzeszczącą podłogę. Z jakiej automatycznie poderwały się tumany kurzu, trafiające prosto do dróg oddechowych Farrah, na dłuższą chwilę wyłączając ją z logicznego myślenia. Duszności na szczęście nie okazały się mordercze: oczywiście od razu poczuła nieprzyjemne drapanie w gardle i po sekundzie już próbowała wykaszleć sobie płuca, ale nie musiała nawet sięgać po inhalator. Annesley okazał się lekiem na całe zło - a właściwie to jego gwałtowne i niezbyt bezpieczne akcje sprawiły, że nawet nadwrażliwe oskrzela Farrah zamarły z chwilowego niepokoju. Huk, trzask, hałas, jeszcze więcej chaosu, szelest kartek i w końcu głośne pierdolnięcie - inaczej tego nazwać się nie dało - szufladą komody o ścianę. Sypiący się tynk znów zawirował w powietrzu, ale Farrie była zbyt struchlała, by przejmować się rakotwórczym azbestem, wesoło wpadającym do jej rozchylonych ust. Po raz pierwszy bezpośrednio znalazła się w strefie działań wojennych i bezpośredniej przemocy. Takiej prawdziwej, namacalnej, z szałem widocznym w Gavinowych oczach, z rozwaloną komodą tuż pod ścianą i jakimiś zakrwawionymi szmatkami tuż obok. Zero komputerowej nawigacji, czysta rzeczywistość, uderzająca ją niezwykle mocno. Niedosłownie; rozwalające się meble nawet ją nie drasnęły a wystraszony pies nie postanowił zatopić kłów (wścieklizna?) w jej nodze. Wszystko pozostawało w perfekcyjnym porządku...bardzo powierzchownie. Wewnętrznie Farrah poczuła nagłe ukłucie bólu, nasilające się z każdym kolejnym wykrzyczanym słowem mężczyzny, trzymającego w trzęsącej się dłoni zdjęcie jakiejś kobiety. Nie Mercy; właściwie uwieczniona na zdjęciu blondynka wydawała się kompletnym przeciwieństwem rudowłosej diablicy, jaką Risley pamiętała przez mgłę z dzieciństwa. Mogła podawać w wątpliwość fakt istnienia Laury, mogła dalej tkwić w przekonaniu, że to kolejne urojenie chorego umysłu, ale...nie potrafiła. Nie po takiej reakcji zwykle opanowanego, sarkastycznego Gavina; Gavina, którego nic nie było w stanie wyprowadzić z kpiącej równowagi. Wolałaby nie być świadkiem tej sceny; chciałaby obrócić to wszystko w żart, rzucić w mężczyznę paczką czipsów i poprosić go o kontynuowanie niemoralnych przytyków, doprowadzających ją do skraju zawstydzenia. Byleby tylko nie był tak zrozpaczony i wściekły. Nigdy nie znalazła się w takiej sytuacji, nie wiedziała, jak ukoić jego ból. Jakiego tak naprawdę nie rozumiała. Reagowała więc instynktownie, głupio, ignorując wszelkie znaki na niebie i na ziemi, wskazujące raczej drzwi niż...jego ramiona. W jakie po prostu się wtuliła, nagle, mocno, blisko, zaplatając wokół niego swoje szczupłe ręce tak mocno, by nie mógł jej odepchnąć ani złamać nosa w pierwszym odruchu. Nie zwracała już uwagi na jego negliż, zapach czy rozpacz - po prostu zagarniała go do siebie całym ciałem, wbijając mu boleśnie brodę w obojczyk. - Masz rację. Nie mam pojęcia. Nie wiem co czujesz. Ale...poradzisz sobie. Poradzimy sobie - wymamrotała dość niewyraźnie (przeklęty kaszelek i ściśnięta przepona), ciągle otaczając go ramionkami i niemalże oplatając prawą nogą, tak, że zachwiała się gwałtownie, z trudem utrzymując równowagę. Mówiła szczerze, działała szczerze - nie było w tym ani grama wcześniejszego słodkiego samozadowolenia czy zawstydzenia. Już nie. |
| | | Wiek : 35 lat Zawód : chirurg plastyczny na odwyku Przy sobie : zwłoki jeża, scyzoryk wielofunkcyjny Znaki szczególne : sporo cm w spodniach, wychudzony, trzęsące się dłonie Obrażenia : cukrzyca, liczne nałogi, szaleństwo
| Temat: Re: Gavin Annesley Pią Lut 13, 2015 7:51 pm | |
| Niektórzy ludzie myśleli, że czas nie leczy ran, jedynie przyzwyczaja do bólu. Gavin nigdy nie słyszał bardziej żałosnej definicji własnego cierpienia, które nie wpisywało się w żaden psychologiczny nurt pięciu etapów przeżywania żałoby. Jego rozpacz po śmierci ukochanej żony była czymś w rodzaju niemej grozy, o której nawet wolał nie wspominać. Temat tabu, który opijał i okadzał na wszystkie możliwe sposoby, bo przy całej swobodzie myśli i emocji, ta jedna – bezlitosne i niewyobrażalne poczucie winy – była dla niego tak szalenie bolesna, że nie chciał jej wywoływać. Nigdy. Przypominało to ruch domina, wystarczyło tylko popchnąć jeden z klocków, a cała budowla waliła się na łeb i szyję, okazując mu, że jest człowiekiem słabym. Nie mógł przecież przechodzić przez życie, będąc tak pokaleczonym i niepewnym. Także dosłownie, zerknął kątem oka na stopę, która pokrywała się rdzawą krwią, wszystko wokół zamieniło się w tańczący kurz, a on sam poruszał się w tym bałaganie jak słoń w składzie porcelany albo tańczący na linie pawian. Cyrk, w którym uczestniczył za dnia powszedniego, obecnie przemieniał się w ciało na jego oczach. W tym zatęchłym mieszkaniu, w towarzystwie, w którym powinien zachować choćby resztki równowagi psychicznej. Najwyraźniej jednak było to za trudne, a on nadal pozostawał uzależniony od występów wśród publiczności, podczas których znowu pokazywał się z najgorszej strony, dziwiąc się szalenie, że Farrie (jeszcze) nie przejrzała i nie zdecydowała się go zamknąć w domu wariatów. Coś się działo z nią niedobrego i za późno pojął, że ma problemy z oddychaniem, zresztą skłamałby, gdyby stwierdził, że w tym ataku właściwie zdawał sobie sprawę z jej obecności. Potrzebował ją tylko, by mogła zaświadczyć, że się nie myli i że Laura istniała niegdyś i oddychała, i nosiła te rozkosznie zwiewne sukienki, kiedy w Kapitolu wybuchała całym swym jestestwem wiosna; i uśmiechała się do niego po seksie tak wstydliwie i najpiękniej, i… Jemu również zabrakło powietrza, skurczył się i opadłby bezwładnie, gdyby nie czyjeś ciało, które oplatało go z całej siły, dążąc do uspokojenia jego nerwów. Dziewczęco, może nawet zbyt dziecięco, ale po raz pierwszy od dawna nie zastanawiał się nad tym wcale, obejmując ją ramionami i próbując się nie rozpłakać. To nie byłoby męskie, a on w tej całej pokręconej psychice małego chłopca upatrywał sobie za cel pozostanie mężczyzną za wszelką cenę, nawet jeśli świat sprzysiągł się, by uczynić z niego jakąś nędzną kopię, która doświadcza upodlenia za każdym razem, kiedy usiłuje być w zgodzie z samym sobą. Brzmiało to źle w jego głowie, więc skupił się na znajomym zapachu – kobiecym, świeżym, kojarzącym mu się z domem – który wyzwalał u niego dziwne potrzeby. Takie jak pocałowanie blondynki w czubek głowy w geście zupełnie ojcowskim, choć nie takie myśli przemykały przez jego świadomość, kiedy była blisko. - Niech będzie – wymruczał bardziej do siebie niż do niej. – Przestanę polować na szczury w getcie i dam ci się wyprowadzić do Dzielnicy – postanowił, dobrze wiedząc, że najwyższa pora zdać się na czas, który oddzielał go powoli od choćby pamięci o Laurze. Zdradliwej, już nie pamiętał, co było jej ciałem – tak miękkim jak to Farrie – a co legendą, którą karmił się zawzięcie, nie dając jej odejść. Miał wrażenie, że puścił dłoń żony, biorąc tę drugą, podaną przez młodziutką i nieświadomą zagrożenia dziewczynę, która tylko chciała pomóc. Jakim rodzajem mężczyzny był? Chyba tego też nie mógł znieść na trzeźwo, choć nie wykonał żadnego kroku po butelkę. Wolał jej obecność i to świadczyło o tym, że sobie poradzą.
zt
|
| | | Wiek : 35 lat Zawód : chirurg plastyczny na odwyku Przy sobie : zwłoki jeża, scyzoryk wielofunkcyjny Znaki szczególne : sporo cm w spodniach, wychudzony, trzęsące się dłonie Obrażenia : cukrzyca, liczne nałogi, szaleństwo
| Temat: Re: Gavin Annesley Wto Mar 24, 2015 5:16 pm | |
| Gavin Annesley nigdy nie pretendował do bycia osobą homoseksualną, można nawet rzec, że czuł się nieco poruszony istnieniem innej orientacji niż ta jego i ta właściwa – według niego – a mimo to ostatnio czuł się nieźle wyruchany. Nie umiał znaleźć bardziej adekwatnego słowa do sytuacji, w której przyszło mu się znaleźć, ba, nawet go nie szukał, bo był zajęty unikaniem ciężkich robót w kamieniołomach. Nie był idiotą i to było jego największe przekleństwo, bo zamiast cieszyć się wizją życia w dostatku poza Kapitolem – w zapadłej, dystryktowej dziurze, gdzie diabeł i wciąż Alma Coin mówili dobranoc – którą usiłowali mu sprzedać spece od marketingu i propagandy Adlera, on odczuwał niepokój. Określony, na próżno było szukać w nim intuicji, złych przeczuć bądź czarnowidztwa, Gavin doskonale wiedział, że władza zamydla im oczy, fundując coś w rodzaju zsyłki. Historia znała takie przypadki, wprawdzie nigdy nie był zbyt pilnym uczniem, by przypominać sobie dzieje dokładnie, ale świtało mu pod kopułą (już) siwych włosów, że to nie po raz pierwszy się zdarza. I że w tym wypadku nie ma innego wyjścia jak tylko spierdalać. Właśnie w ten obelżywy sposób kończył dzisiejszy dzień z telewizją publiczną – prąd nagle przestał współpracować – i ze zdumieniem odkrywał, że zaczyna się lękać, pocić i zachowywać nie jak mężczyzna, a ciota pierwszego sortu. Nie chciał i nie mógł pracować fizycznie. Dobrze wiedział, że przy takiej orce prędko jego palce zaczną pokrywać się zgrubieniami i stracą elastyczność, więc chirurgia plastyczna (już teraz nieosiągalna ze względu na drżenie prawej dłoni) stanie się tylko jego wspomnieniem. A to była przecież druga miłość jego życia, muza i kochanka tak znacząca, że nawet przestał pić, poświęcając się myśli, że kiedyś zostanie znowu lekarzem w białym kitlu i rzuci stolicę do swoich ogromnych (tak, nie tylko to miał duże) stóp, czując się megalomańskim bogiem plastyki biustów i innych dziwactw ludzi z Panem. Piękna i nierealna wizja, którą roztrzaskał nakaz eksmisji i wywózki. W pierwszym odruchu miał ochotę zabić prezydenta. W drugim stwierdził, że musiałby się do niego dostać, a to mogłoby być trudne. W trzecim i ostatnim przyjął na klatę fakt, że nie chcą go tutaj i że Kwartał staje się powoli przeszłością, a on musi wziąć się w garść, szykując się do ratunku. Nie mógł spędzić tu kolejnych lat, wspominając Laurę. Jego obowiązkiem było przetrwanie, a to zadanie wiązało się teraz z jego pierwszą żoną. Mercy miała być jego wybawicielką, opoką… i chyba bez wódki już robiło mu się niedobrze, bo poczuł smród tak dotkliwy, że nawet otwarcie okien nie pomogło. Wieczór był dość chłodny, ale przynajmniej opady deszczu należały już do przeszłości, więc to nie Moon River wywoływała u niego takie torsje. Coś się zepsuło w mieszkaniu, coś zaczynało być kłopotliwą padliną i musiało minąć kilka chwil, zanim Gavin zdał sobie sprawę, że to jego kot. Farrie go już nie odwiedzała, więc nie miał kto go dokarmiać. Biedne zwierzątko wywinęło orła – a to niespodzianka – i teraz zamieniło się w kupę żałości, którą uniósł i odrzucił od siebie ze wstrętem przez otwarte okno. Nie przejmując się, że na dole ktoś może obserwować zdechłym kotem. Życie niosło za sobą same przykre niespodzianki, więc czymże było martwe zwierzę wobec zagadki kosmosu? Tak, powtarzał sobie ten frazes, kiedy ktoś zaczął dobijać się do drzwi, a on znowu nie znalazł majtek, by przyozdobić swoje styrane i stare ciało ubraniem wątpliwej jakości. Otworzył więc nago.
|
| | | Wiek : 26 Zawód : Etatowy muzyk Przy sobie : zapalniczka, trzy paczki papierosów, fałszywy dowód tożsamości
| Temat: Re: Gavin Annesley Sro Mar 25, 2015 3:54 pm | |
| W domu go nosiło. Czuł się przytłoczony przez wspomnienia, które przywoływały pamiątki, jakie zgromadził po rodzicach. Wiedział, że sam jest sobie winien, bo jest sentymentalny i nie potrafi się ich pozbyć. W głębi duszy uważał to za wyjątkową odmianę masochizmu, która każe mu torturować się przeszłością. Dlatego koniec ulewnych deszczy wyjątkowo go ucieszył. Nie mógł bowiem ryzykować romantycznych spacerów w deszczu, bo zapalenie płuc w getcie równało się zgonem. Nie spieszyło mu się za to na drugą stronę, chciał pożyć jeszcze trochę żerując na wspaniałym Kapitolu. Innym zagrożeniem była przymusowa wycieczka w jedną stronę. Oczywiście, bał się wywózki. Praca w kamieniołomach nie za bardzo mu się uśmiechała. Liczył, że uda mu się wydostać zanim ogłoszona zostanie następna lista. Udawał zajętego, udawał, że pracuje i jeśli nie siedział w mieszkaniu to krzątał się po ulicach, żeby nie wydawać się Strażnikom Pokoju bezużytecznym. Jednak jak długo żył to nie spotkał się jeszcze z deszczem kotów. A spotkał się z wieloma dziwactwami, bo w końcu urodził się w stolicy. Dlatego na początku poczuł lekką dezorientację, gdy coś zimnego, ale całkiem ciężkiego pacnęło go centralnie w głowę. Pierwszą myślą Lewisa było, że znów zaczęło padać. Było jednak za duże. Ześlizgnęło się mu po kołnierzu, po plecach, aby na końcu wylądować z cichym plaśnięciem na chodniku. Odskoczył jak oparzony i obrócił się na pięcie. Na szarym betonie leżał kot. Kupa czarnej sierści wykręcona w nienaturalnej pozycji. W jednym miejscu wystawała biała kość. Zwierzę musiało być martwe zanim dane było mu poznać z bliska fakturę podłoża. To jak, do cholery, się tu znalazł? - pomyślał Lewis spoglądając w niebo. Akurat w tym momencie zdołał dostrzec jak zamyka się okno. Z początku wydało mu się to śmiesznie surrealistyczne, no kto rzuca zdechłymi kotami?, ale innego wytłumaczenia nie widział. Czując wzbierającą złość, złapał truchło i pchnął drzwi do budynku. Mogą sobie rzucać, czym chcą, ale nie w niego. Chodził nabuzowany od tygodni, więc nie miał zamiaru odpuszczać sobie okazji do wyładowania. Wbiegł po trzeszczących schodach, przeskakując co dwa stopnie. Oczywiście na początku pomylił mieszkania, co tylko spotęgowało jego furię. Otworzyła mu jakaś mała dziewczynka, która oczekiwała powrotu rodziców. Miała szczęście, że nie oberwała zdechłym kotem w twarz. Oczywiście rozpłakała się, bo jakżeby inaczej. Może nawet poruszyłaby wrażliwą strunę w jego duszy, ale nie zdążyła, bo wyrwał jej klamkę z ręki i trzasnął drzwiami. Gdy stanął przed kolejnymi, był pewien, że trafił. Właściciel bowiem niespecjalnie spieszył się z otwarciem. Nie ustawał jednak w pukaniu, a raczej w waleniu. Im więcej frustracji włoży w tę czynność, tym mniej później okaże w obelgach. W końcu jego ręka trafiła w próżnię, więc cofnął się o krok i na chybił trafił rzucił zwierzakiem. Uniósł wzrok i ze zdziwieniem zarejestrował, że stoi przed nim nagi mężczyzna. Wszystkiego się spodziewał, ale akurat to przez myśl mu nie przeszło. - Chyba coś pan zgubił – powiedział wycierając dłonie w płaszcz. Dopiero teraz do niego dotarło, że niósł zdechłego kota. Zajmowało go to bardziej niż stojąc przed nim mężczyzna, bo do takiego widoku był przyzwyczajony, a do smrodu śmierci już mniej. |
| | | Wiek : 35 lat Zawód : chirurg plastyczny na odwyku Przy sobie : zwłoki jeża, scyzoryk wielofunkcyjny Znaki szczególne : sporo cm w spodniach, wychudzony, trzęsące się dłonie Obrażenia : cukrzyca, liczne nałogi, szaleństwo
| Temat: Re: Gavin Annesley Sro Mar 25, 2015 8:45 pm | |
| Gavin miał kilka rytuałów, których przestrzeganie zakrawało na jakiś fanatyzm, wcześniej związany z obrzędami religijnymi. Nie pamiętał, skąd wzięły mu się te drobne paranoje. Być może było to związane jeszcze z Czwórką, która była jednym z bardziej przesądnych miejsc na mapie Kapitolu, być może życie u boku wiedźmy Mercy nauczyło go nie lekceważyć przesądów, a może jako chirurg plastyczny musiał spełniać pewne wytyczne, by tłumaczyć sobie tym geniusz własnych operacji. Zazwyczaj udanych, więc koło się zamykało bardzo prędko. Nauczył się, że pewne powtarzalne czynności w jego życiu wprowadzają iluzję spokoju i ładu, a o tę zazwyczaj było trudno. Był uzależnionym dzieciakiem z ADHD, więc trudno było oczekiwać od niego skupienia gdziekolwiek indziej niż na sali operacyjnej. To było kłopotliwe, kiedy zmienił żonę (przynajmniej według siebie, bo formalnie to nadal była ta sama osoba) i zaczął coraz poważniej myśleć o ustatkowaniu się i o tupocie maleńkich stópek w wielkim domu na obrzeżach Kapitolu. Wówczas wiedział na pewno, że musi nauczyć się być bardziej opanowany i zaczął pogrążać się w rytuałach, które miały pomóc mu zachować dyscyplinę wewnętrzną. To było jak myślenie życzeniowe, ale działało na tyle, że nie zdradził Laury, nie oddał się nałogom do reszty i mógł przetrwać również najgorsze, kiedy jego żona stała się tylko strzępkami zakrwawionych ubrań. Nie mógł pozwolić sobie na rozsypanie się – kogo on oszukiwał, już to zrobił – więc zaczął zachowywać się nieco irracjonalnie, wychodząc z roli szanowanego lekarza. Tutaj, w Kwartale mógł być oszołomem, który rzuca kotami. Martwymi, nie był przecież sadystą i nie zrobiłby krzywdy czemuś żywemu, więc nie rozumiał oburzenia ludzi. Tak, to nie był pierwszy raz, kiedy zwierzątko pod jego opieką stawało się już tylko truchłem i wiedział, że gdzieś popełnia błąd, choć jeszcze nie przyszło mu do głowy, że trzeba je karmić. Byłby cudownym ojcem, zdecydowanie. Za każdym razem jednak próby uprzątnięcia zwłok kończyły się wielką awanturą, więc teraz też otwierał drzwi niechętnie, przyglądając się młodemu mężczyźnie z kotem w ręku. Jakiś malarz (Lennart, on był dobry) pewnie zrobiłby z tej martwej natury pożytek, ale Gavin tylko podrapał się po brodzie jak nagi mędrzec, nie przejmując się gorączkowym szukaniem odzienia i westchnął z rozbawieniem. Kilka rytuałów powracało do niego rykoszetem, niby przez przypadek, ale dla niego to było jak zwiastun wiosny. Miał szansę ogarnąć się i zacząć żyć, a nie tylko egzystować, wspominając zmarłą żonę. Całkiem ładny widok, w sam raz na wywózkę do kamieniołomów. Powinien wcześniej wyrzucić kota, którego nie zamierzał jednak odbierać z ręki sąsiada. Odsunął się z obrzydzeniem. - To nie moje – stwierdził z teatralną odrazą. – To było moje zwierzątko, zanim postanowiło wyskoczyć z okna – przyjrzał się zwierzęciu uważnie, tylko kretyn uwierzyłby, że żyło jeszcze wczoraj. – Najpierw się ogolił i rozłożył, sam z siebie. Mówiłem mu, że z tą wyliniałą sierścią wygląda jak ostatni pedał na zjeździe partii Coin i chyba się przejął. Chyba że to powody polityczne… - zastanowił się głośno, biorąc kota z ramienia szanownego obywatela drugiej kategorii i wyrzucając go na klatkę. – Ale nie rozmawiajmy o tym tutaj, szanowny panie! – zanim zdążył zaprotestować, już zamykał z hukiem drzwi do swojego mieszkania. Razem z nieznajomym, przyda mu się towarzystwo na wieczór.
|
| | | Wiek : 26 Zawód : Etatowy muzyk Przy sobie : zapalniczka, trzy paczki papierosów, fałszywy dowód tożsamości
| Temat: Re: Gavin Annesley Sob Mar 28, 2015 10:57 pm | |
| Nigdy nie twierdził, że jest normalny. Wręcz przeciwnie, twierdził, że nie wszystko jest z nim w porządku. Zdawał sobie z tego sprawę. Uważał to za wyjątkowość, która odróżniała go na tle szarego tłumu ludzi w Kapitolu. Brzmi to ironiczne, ale w stosunku do stolicy to prawda. Ludzie tam starali się wyróżniać wielobarwnymi ubraniami, makijażem czy fryzurami. Pozwalali sobie na zachowania dziwne i można by rzec awangardowe. Jednak wszystko szybko ulegało popularyzacji. Efekt echa zbierał żniwo szybciej niż uderzenie pioruna. Po chwili wszyscy robili to samo, aby wybić się z tłumu, co koniec końców dawało skutek odwrotny do zamierzonego. Lewis działał inaczej. Nie starał się wybić z tej masy, była mu ona obojętna. Może nie od zawsze, bo kiedyś szczycił się przynależnością do niej. Uwielbiał zabawy, na których ludzie zachowywali się szokująco, perwersyjnie, śmiesznie, a nawet głupio. Stanowiły one niezwykle egzotyczny kontrast dla statecznego i wygodnego życia, jakie poznał w domu rodzinnym. Pochłaniającą go degrengoladę i rozpustę chłoną niczym człowiek, który całe życie nosił na piersi wielki ciężar i nagle pozbywszy się go mógł odetchnąć pełną piersią. Szybko jednak dostrzegł cienie takiego trybu życia. To, jak bardzo powtarzalne było oraz wkradającą się we wszystko sztuczność. Liczyła się coraz bardziej opinia innych, a nie prawdziwość przeżyć. Nie tego oczekiwał, chciał prawdziwych emocji, a nie gry pozorów. Dlatego iskra wyzwolenia szybko się w nim wypaliła. Wrócił do dobrze znanej sobie inności. Zanurzył się w muzyce. Świecie doskonałym, gdzie inni ludzie się nie liczyli. Był sam z dźwiękami, które powstawały tylko dzięki niemu. To one dostarczały mu głębokich przeżyć, których nie rozumiała reszta, którymi nie umiał się dzielić. Został więc samotnikiem, stare towarzystwo zostawiło go, chociaż nadal miał pieniądze i koneksje. Inność zostawiła na zawsze rysę na szkle. To pewne wyobcowanie z wyboru pozwalało mu na zostanie dobrym obserwatorem. Tylko, że obserwacja wymaga czasu, tak samo jak powstawanie muzyki. Dlatego też poczuł się mocno wybity z rytmu, gdy w jednym momencie stał w drzwiach, a w drugim trzasnęły za nim drzwi zostawiając go sam na sam z popapranym nagusem. Nie żeby nie tolerował dziwactw innych, ale w tej sytuacji czuł się po prostu nie swojo, zwłaszcza, że kompletnie nie znał tego mężczyzny. - Może pan sobie darować te żarty – burknął krzyżując ramiona na piersi. – Nie wiem, o czym mielibyśmy rozmawiać. Spoglądał hardo w oczy swojego rozmówcy mimo wszystko czując kiełkujące uczucie ciekawości. |
| | | Wiek : 35 lat Zawód : chirurg plastyczny na odwyku Przy sobie : zwłoki jeża, scyzoryk wielofunkcyjny Znaki szczególne : sporo cm w spodniach, wychudzony, trzęsące się dłonie Obrażenia : cukrzyca, liczne nałogi, szaleństwo
| Temat: Re: Gavin Annesley Nie Mar 29, 2015 10:27 pm | |
| Normalność była przereklamowana. Miałaby sens, owszem, ale w innej rzeczywistości niż ta, gdzie ludzie ulegali podszeptom władzy i wysyłali na śmierć dzieci – nie żałował tych bachorów wcale – i małżeństwo znaczyło coś więcej niż tylko transakcję handlową. Wiedział, że nie zalicza do bohaterów, którzy na wskroś czasów zachowują szeroko pojętą moralność i stronią od zepsucia, ale pozwalał sobie na odrobinę szaleństwa, wiedząc, że to (co za paradoks!) utrzymuje go przy zmysłach. Wszelka próba uświadomienia sobie faktu, że jest wdowcem i jednocześnie żonatym mężczyzną, który za kilka dni pójdzie płaszczyć się przez Mendezem i użyje do tego swojej mniej lubianej żony, była nie do zniesienia. Wiedział, że bigamia prędzej czy później odbije się na jego zdrowiu, ale myślał, że chodzi o to fizyczne, kiedy Mercy dowie się o istnieniu rywalki. Stało się na odwrót i Laura… Nie, takich myśli nie umiał dokończyć, nawet teraz, kiedy już nieco wody upłynęło i umiał pogodzić się z faktem, że ta dziewczyna, którą spotyka, jest tylko widmem przeszłości, a nie cudem w postaci jego ukochanej. Czasami czuł się żałośnie, kiedy zdawał sobie sprawę, że pił tylko po to, by ją jeszcze raz zobaczyć, ale na ogół wolał skupiać się na czynach. Równie niedorzecznych, przypominających raczej potwierdzenie jego szaleństwa, które stwierdzono już w Kapitolu, ale utrzymującym go przy życiu i sprawiających, że teraz bawił się wybornie w towarzystwie nieznajomego z jego kotem. Poważnie rozważał ściągnięcie tu Lennarta – przyszedłby z Mathiasem, a ten zawsze miał nieziemski towar – i postawienie Lewisa jako modela do nowego obrazu. Mało brakowało, a zacząłby już ustawiać go w świetle (którego nie było, Kwartał jak zawsze stawał na przeszkodzie prawdziwym artystom) i tłumaczyć mu, że bawią się w Ciuciubabkę, by zachował ciszę i jedną pozycję. Właściwie tak się czuł, kiedy mężczyzna mierzył go wzrokiem, próbując chyba przekazać mu niewerbalnie, żeby uciekał i kajał się, bo inaczej… Tylko że tak naprawdę alternatywa nie budziła w Gavinie żadnych emocji. Mógł go pobić, mógł zrobić mu krzywdę, mógł go nawet zgwałcić (nie, na to się nie zgadzał), a i tak koniec końców zostałby wśród martwej menażerii, bo nawet Farrie uciekła w popłochu. Wszyscy go zostawiali, więc nic dziwnego, że rozmówców poszukiwał na ulicy, w kiepskich okolicznościach. - Możemy też się pobić, ale nie wiem po co – przyznał szczerze, zaciskając swoje pięści, był niegdyś całkiem postawnym mężczyzną, teraz wyglądał jak strzęp człowieka, który wieczorami zaczynał się niesamowicie trząść. – Masz może butelkę? – zagadnął nieznajomego tonem przyjaciela – menela, który wcale nie sugeruje, że w przypadku odmowy zacznie rzucać w niego doniczką, jeżem i skalpelem chirurgicznym. Musiało się to mu przyśnić.
|
| | | Wiek : 26 Zawód : Etatowy muzyk Przy sobie : zapalniczka, trzy paczki papierosów, fałszywy dowód tożsamości
| Temat: Re: Gavin Annesley Sob Kwi 04, 2015 3:32 pm | |
| Lewis nigdy nie był maminsynkiem, po prostu Isabella rozumiała go lepiej niż inni. Może dlatego, że była przy nim częściej albo posiadała wrażliwość, która charakteryzuje kobiety i pozwala zrozumieć ludzi odbiegających od ogólnego motłochu. Pomimo tej zależności chłopak wielu rzeczy nauczył się właśnie od ojca. Zazwyczaj nieobecny mężczyzna, jedna z ważnych osobistości w stolicy, która budziła mieszane uczucia rzadko okazywała uczucia. To było właśnie to, czego potrzebował jego syn. Pewna szorstkość, zetknięcie z rzeczywistością, które mocno kontrastowało z zachowaniem matki. Nie wybierali się nigdy na męskie weekendy, nie łowili razem ryb ani nie pili piwa. Jedynym wydarzeniem, które zawiązało między nimi milczące porozumienie był moment, gdy Lewis dowiedział się, czym są Igrzyska. Tylko wtedy jego matka nie potrafiła mu czegoś wytłumaczyć. Za to Zacharias pokazał mu, że pewne rzeczy trzeba po prostu przyjąć. Od tego czasu zwracał więcej uwagi na swojego rodziciela i chociaż nie widywał go częściej to słuchał go uważniej. To właśnie przez, a może dzięki niemu postanowił korzystać z życia. Chciał poczuć wszystko na własnej skórze, mieć doświadczenie w każdym aspekcie. Tak to wtedy postrzegał. Dopiero później dostrzegł to wszystko była przykrywka. Utknięcie w getcie wyciągnęło na wierzch całą niewygodną prawdę. Pokazało słabości, które jego ojciec schował pod idealną maską. Nawet rodzina nie wystarczyła mu do znalezienia w sobie siły. Dlatego Lewis rozumiał, czemu odebrał sobie życie. Ale nawet własnoręcznie układając jego martwe ciało, po raz pierwszy obcując ze śmiercią, czuł żal. Złamało to jego ideał mężczyzny, do którego podświadomie. Kogoś silnego, kto ma na pierwszym miejscu rodzinę, a nie siebie. Mimo wszystko parę miesięcy później, stojąc przed tym dziwnym mężczyzną, który widocznie lubi czuć wiatr we wszystkich włosach, przypomina sobie słowa ojca. Skoro nie może zwymyślać wroga to powinien się do niego przyłączyć. Tym bardziej, że nie ma za wiele do stracenia. Wracanie do pustego mieszkania i wegetacji nie uśmiechało mu się zbytnio. Może zazna trochę rozrywki. Uniósł brew, zdziwiony pytaniem nieznajomego. Udał, że z zainteresowaniem przetrząsa kieszenie swojego płaszcza, po czym wzruszył ramionami z głupkowatym uśmiechem. - Przykro mi, musiała mi wypaść, gdy dostałem kotem – odparł, krzyżując ramiona na piersi. – Mam papierosy, ale pewnie nie palisz, skoro prowadzisz pierwotny tryb życia. Intrygowało go to, że obcy mężczyzna czuje się przed nim zupełnie swobodnie nago. Nie miał zamiaru jednak pytać o to wprost, bo nie znał nawet jego imienia. Nie był typem osoby, która wpycha się brudnymi butami w cudze życie, żeby zaspokoić swoją ciekawość. W nasyceniu pragnienia wiedzy często chodzi o samą drogę do tego, a nie informację. |
| | | Wiek : 35 lat Zawód : chirurg plastyczny na odwyku Przy sobie : zwłoki jeża, scyzoryk wielofunkcyjny Znaki szczególne : sporo cm w spodniach, wychudzony, trzęsące się dłonie Obrażenia : cukrzyca, liczne nałogi, szaleństwo
| Temat: Re: Gavin Annesley Sob Kwi 04, 2015 9:59 pm | |
| Gavin nigdy nie miał wcześniej problemów z nawiązywaniem znajomości. Być może było to niechybnie związane z faktem, że pozostawał osobą szanowaną w Kapitolu i dzięki swojej pracy miał dostęp do najważniejszych ludzi w państwie. Inna sprawa, że zwyczajnie był człowiekiem spragnionym towarzystwa i łaknącym go za wszelką cenę, więc czasami nie zauważał nawet faktu, że jego znajomi lubią pieniądze i atmosferę luksusu, która go otacza, a nie jego samego – syna rybaka i niepozornego chłopca, który był dobry w szyciu nićmi. Musiał nauczyć się szybko weryfikować znajomości, kiedy spadał na samo dno, doskonale zdając sobie sprawę z tego, że nie będzie odwrotu. Nie z powodu braku przyjaciół, którzy w odpowiednim momencie wyciągną rękę, by mu pomóc – może i tacy by się znaleźli – ale z prozaicznego powodu: Kapitol, który znał i kochał, przestał istnieć. Inna sprawa, że Gavin należał do tych cudacznych wyjątków, którzy odrzucili status wolnego obywatela z łatwością. Wiedział, że większość mieszkańców stolicy jest umieszczana w Kwartale i miał szansę, by bronić się przed nim, a mimo to postanowił z pełną świadomością czynu pogrążyć się w ubóstwie, spodziewając się pewnie czegoś na wzór objawienia. Nie otrzymał go. Getto nie dość, że było laickie, to jeszcze nie sprzyjało głębokim przemyśleniom na temat duchowej kondycji człowieka i zwierzęcia, a nim oddawał się Annesley najchętniej, pamiętając, że wielcy myśliciele musieli się odurzać, by dostąpić łaski widzenia czegoś więcej. Prędko więc wpadł w łapy nałogu, a właściwie oddawał się każdej możliwej używce, czując, że za każdym razem zwiększa tylko tę najgorszą tęsknotę za żoną. Nie był człowiekiem w depresji, on był jednym wielkim nieszczęściem, które teraz po roku żałoby odzyskiwało chęć na życie. Za późno, jego wywózka już została przesądzona, a nieznajomy nie miał butelki. Kurwa, pięknie. Miał ochotę roześmiać się głośno, ale zamiast tego zabrał szlafrok z drążku, wywołując tumany kurzu. Nie wiedział, jak radzi sobie tutaj Farrie, która była alergiczką, tu wszystko było pokryte brudem, który nawet u niego powodował katar sienny. Otulił się jednak materiałem. - Mogą być i fajki. Mój pies jeszcze żyje – zagroził mu, wskazując na uroczy czarny kłębek, który poruszył się nieznacznie. Biedny myślał, że to jedzenie, tego nie dostawał za często, ale Gavin starał się jak mógł i teraz też gościł mężczyznę po swojemu, wskazując mu na kanapę. – Ciebie też wywożą? – zagadnął tonem dobrego wujka, który jest bardziej obeznany z kolcowymi tematami i ploteczkami. Był w końcu człowiekiem, który oprócz rzucania martwymi zwierzętami, miał jeszcze jakąś mądrość życiową. Przynajmniej tak lubił sobie wmawiać, kiedy już za długo był na kacu i myśl o alkoholu sprawiała mu fizyczny ból. Musiał walczyć jednak o trzeźwość umysłu, jeśli nie chciał spędzić życia w kamieniołomach. Nie nadawał się na takie zatracenie.
|
| | |
| Temat: Re: Gavin Annesley | |
| |
| | | |
Similar topics | |
|
| Pozwolenia na tym forum: | Nie możesz odpowiadać w tematach
| |
| |
| |
|