|
| Autor | Wiadomość |
---|
Wiek : 20 lat Zawód : asystentka Mendeza; KRESowiczka Przy sobie : laptop, pendrive, telefon komórkowy, inhalator, przepustka do siedziby rządu Znaki szczególne : orli nos; znoszona, dużo za duża szara bluza z kapturem
| Temat: Farrie i Gavin Sob Lis 22, 2014 11:07 pm | |
| pewien igrzyskowy wieczór, ponad dwa miesiące temu - ...ja naprawdę nie wiem już, komu pomagać. Włożyłem tyle kasy w ten bezsensowny sponsoring, a i tak...- ...i wtedy po prostu, zupełnie niespodziewanie, ta podła, tępa dziwka rzuca mi w twarz moim telefonem i mówi coś o smsie od kochanki...- ...naprawdę wierzyłem, że dostanę ten awans i teraz co? nie chcę wracać do dystryktu, nie wiem, jak pokażę się Hannah, do tego jeszcze mamy problem z...Głosy niskie, wysokie, radosne, płaczliwe, niewyraźne i ostre, odcinające się od bełkotliwych poszeptów. Nie, Farrie nie słyszała ich w swojej głowie - była przecież kompletnie zdrową psychicznie jednostką, opanowaną i doskonale przydatną społeczeństwu. Nawet po godzinach pracy, kiedy to zamiast powrócić do swojego nowego mieszkania, znów lądowała w jednej z gorszych, kapitolińskich spelun nad Moon River, zaszywając się w kącie baru. W miejscu względnie spokojnym, chociaż niezbyt wygodnym. Miała do dyspozycji wyłącznie chwiejny blat nieco lepiącego się stolika i odrobinę miejsca na nogi, ale na szczęście zajmowała jedyne krzesło (również nie pierwszej meblarskiej świeżości) w tej części sali, co minimalizowało prawdopodobieństwo nachalnego towarzystwa. Nie, nie unikała ludzi, wręcz ich uwielbiała, ale...kiedy poświęcała się dodatkowej pracy wolała zachować pełne skupienie. Postępowała odrobinę irracjonalnie, w jej czystym pokoiku nie musiałaby znosić ostrego zapachu alkoholu i potwornego country, lecącego z zdezelowanych głośników najstarszej generacji - co jakiś czas zerkała na nie, pewna, że ojciec ucieszyłby się z takiego technologicznego eksponatu sprzed kilkudziesięciu lat, ale chyba zwróciłaby na siebie za wiele uwagi, wspinając się po stolikach i odcinając przewody - jednak...potrzebowała ludzi. Bez nich czuła się pusta i wybrakowana, nawet jeśli mieli stanowić jedynie tło jej informatycznych poczynań. Dość marne tło. Ten akurat przybytek alkoholowej rozpusty nie przyciągał bowiem bogatych biznesmenów, sączących drogie likiery a klientelę wręcz przeciwnej jakości. Z tego, co zdążyła zauważyć, na sali znajdowało się kilku paserów, uciekinierów zza muru a także dwóch słabo ukrywających się tajniaków, obecnie kompletnie zalanych. Widywała ich na korytarzach siedziby rządu, ale nie musiała obawiać się rozpoznania. Z wielu powodów; nie robiła przecież nic zdrożnego (chociaż tata załamałby ręce nad jej bezpieczeństwem), faceci byli zbyt zalani a sama Farrie skrywała głowę pod kapturem zbyt dużej bluzy. I nie tańczyła nago na blacie, co faktycznie mogłoby zainteresować głównie męską klientelę. Przy której pracowało się pannie Risley naprawdę dobrze - uwielbiała pracować przy szumie rozmów, wyłapując pojedyncze słowa i frazy. Nie układała z nich jednak żadnych historii, po prostu...lubiła czuć się częścią jakiejś większej, społecznej całości, nawet jeśli miała być to całość szowinistyczna i pijana. W gruncie rzeczy większość klienteli stanowiła wręcz wzruszający obrazek i pewnie Farrie dalej z zacięciem klikałaby w klawisze swojego zadbanego laptopa, wyłapując z poszumu rozmów najbardziej interesujące kwestie, gdyby z kakofonii głosów nie wydobył się jeden, dziwnie znajomy. Początkowo nie podniosła głowy znad monitora, próbując zrozumieć błąd, jaki wyskakiwał jej co chwila w testerze nowej aplikacji, ale po kolejnym - dość gniewnym - zdaniu, jakie mężczyzna wypowiedział w kierunku barmana, przesunęła wzrok z migających pikseli na delikwenta. Pole do obserwacji miała idealne - nic nie zasłaniało jej wysokiego, barczystego brodacza, nieco zawianego i... kojarzyła go. Przynajmniej początkowo, bo później proces poznawczy naprawdę przyśpieszył i po niecałej minucie była już w stanie połączyć niewyraźne kropki w ostry obraz dawnego przyjaciela mamy, słynnego chirurga plastycznego, Gavina A. w własnej, nieco...odmienionej osobie. Nie powinna reagować tak histerycznie na nagłe zetknięcie z kimś, kogo ostatnio widziała jako pokraczna trzynastolatka, ale była tylko sobą. Stęsknioną za dawnym życiem a przede wszystkim - za jakimś wspólnym mianownikiem, dotyczącym jej domu. Annesley pojawiał się w nim często, pamiętała śmiech mamy i wspólne kolacje. Wszystko to odżyło nagle w jej głowie i nie potrafiłaby odpuścić szansy kontaktu z kimś, kto dalej żył w opowieściach Suzie, wspominającej najlepszego chirurga, jakiego miała. Zresztą, zareagowałaby podobnie na każdego bliższego znajomego. Był przecież ciepły, letni wieczór i nawet taki potworny nerd jak Farrie potrzebował chwili relaksu po ciągłej pracy – a jeśli wiązało się to z spotkaniem kogoś z przeszłości, tym lepiej. A przynajmniej tak początkowo sądziła, pakując szybko laptopa do niezbyt eleganckiej, płóciennej torby, i podchodząc do stojącego przy barze mężczyzny. Lawirując pomiędzy stolikami, krzesłami, przez co z jej głowy zsunął się szary kaptur, odsłaniając kaskadę złotych włosów, opadających jej na czoło, kiedy w końcu przystanęła przy Gavinie, lekko łapiąc go za ramię – szok, miał na sobie flanelową koszulę a nie drogi garnitur, jakim zawsze zachwycała się mama – posyłając mu jednocześnie szeroki, radosny uśmiech. – Pan Annesley? - zagadnęła w ramach kulturalnego upewnienia, chociaż teraz, z bliska, doskonale rozpoznawała oczy i…to by było na tyle, bo z dawnego, wymuskanego przyjaciela Suzie nie zostało już prawie nic. Wychudł, zmizerniał, nie pachniał nawet tą słodką wodą kolońską, na jaką jako dziecko dostała uczulenia – nie trzeba było umysłu geniusza, żeby domyślić się, że raczej Los mu nie sprzyjał. Tym bardziej Farrie cieszyła się z tego nagłego spotkania – nie mogła się doczekać, kiedy skontaktuje Gavina z mamą i kiedy znowu usłyszy jej radosny śmiech w słuchawce, zawsze zapowiadający spotkanie z ulubionym przyjacielem. |
| | | Wiek : 35 lat Zawód : chirurg plastyczny na odwyku Przy sobie : zwłoki jeża, scyzoryk wielofunkcyjny Znaki szczególne : sporo cm w spodniach, wychudzony, trzęsące się dłonie Obrażenia : cukrzyca, liczne nałogi, szaleństwo
| Temat: Re: Farrie i Gavin Nie Lis 23, 2014 2:19 pm | |
| Zawsze myślał, że żałoba to kwestia kilku tygodni po śmierci. Taka wzmożona dawka bólu, który jest silniejszy niż ten fizyczny, a potem wszystko wraca do upragnionej normy. Mrzonki człowieka, któremu zdychały tylko zwierzęta, kiedy był dzieckiem. Nigdy nie umiał się do nich przywiązać, więc zawalił korepetycje ze śmierci, dając się zwieść propagandzie życia. Był przecież uznanym chirurgiem, niemal ożywiał martwą tkankę, więc co mogłaby mu zrobić jakaś kostucha. Jedna z niewielu kobiet, który nie zdążył przeruchać. To była jedyna definicja w eschatologicznym słowniku Gavina. Cała reszta była jeszcze strefą sacrum i nie robił niczego, by to zmienić. Dziwne, że kpił z wszystkich świętości, a śmierć pozostawała dla niego niemal nienaruszona. Może dlatego, że wszyscy żyli i miewali się zajebiście dobrze w świecie pełnym prochów i znajomości na jeden kęs. Kapitol rządził się umownością i iluzją, a mimo wszystko Gavin podążył ścieżką nieumartych, trzymając w rękawie marzenia o nieśmiertelności. Mógł nawet łykać te śmieszne tabletki i tracić oddech podczas kolejnego zjazdu, a i tak pozostawał człowiekiem, którego pewne rzeczy po prostu nie dotyczą. Nie mógł dać się zwieść fantazjom o życiu wiecznym, ale to właśnie robił w stolicy, która nigdy nie śpi i wychodziło mu to całkiem dobrze. A rok temu wszystko okazało się bujdą na resorach, mocnym kłamstwem, które rzucono mu prosto w pysk i siłą wyższą, która zmiotła go z powierzchni ziemi, próbując powalić na kolana. Ze skutkiem natychmiastowym. Wystarczyła jej krew, którą zobaczył w ilościach makabrycznych. Nie potrzebował zapewnień, że nie żyje i przestała oddychać. Ta czerwona ciecz załatwiła sprawę i przez pierwsze trzy tygodnie budził się z okropnego snu, w którym leżał w takiej samej pościeli, próbując ją ratować. Ale ona nie istniała, rozmywała się podczas szkarłatnych plam i on, chirurg plastyczny z powołania, znienawidził ten płyn ustrojowy. Na jej widok uciekał z sali operacyjnej, która niegdyś stała mu się domem. Teraz była już tylko więzieniem, które łapało go za fraki i sprowadzało do roli zwykłego obywatela. Cierpiącego, tak wyglądało współczesne piekło, które przybierało formę najgorszego delirium, bo i zabrakło najcenniejszego narkotyku. Towar deficytowy, ona w jego łóżku, ona przy stole, jej marzenia o małej blondwłosej dziewczynce, którą będą kochać jak wariaci, kłócąc się o to, kto pójdzie do niej na wywiadówkę. Laura była wszędzie, zupełnie jakby śmierć oddawała jej w darze swoje supermoce i doprowadzała Gavina na próg choroby psychicznej. Tym właśnie było widzenie jej w każdej sytuacji. Była jego zmorą, jego duchem, jego każdym cieniem i powoli…. wariował, próbując odnaleźć ją gdzieś na mokrych ulicach. Bezskutecznie. Dziś był dzień, w którym zdawał sobie z tego sprawę, opadając na barowy stołek i powracając do punktu wyjścia. Łudził się znowu dwa miesiące. Nigdy nie pogodził się z tym, że jej tak naprawdę może nie być i teraz dochodziło to do niego za jednym zamachem. Zupełnie jakby (choc na takie porównanie on mógł sobie tylko pozwolić) doznał wielokrotnego orgazmu, ale na odwrót. Nie szczęście, nie nieziemska rozkosz i pewność, a całkowity rozpierdol, który streszczał się do jednego gestu. Dla barmana, o następną kolejkę. Mówili, że nie powinien pić, zwłaszcza z syndromem trzęsących się dłoni, ale już dawno zapomniał, że ból na trzeźwo staje się nieznośny i nim się obejrzał, był już tylko kolejnym pijakiem w tym smutnym barze, który usiłował stracić przytomność. Jutro będzie już nieco lepiej, bo władzę nad nim przejmie fizyczność, dziś za to jego psychika grała głośno walca. Bo może i był załamanym chłopcem, ale nie pozwalał sobie na zniewagę. Której dopuścił się ktoś, kogo żona też miała to imię. Z tym, że ona żyła, oddychała i jęczała z rozkoszy (podobno za głośno), a Annesley swoją ustawił na wyświetlaczu telefonu… i tak skończyła się wielka miłość i żałoba. Z którą przecież sięgnął dna, wywołując bójkę z oponentem. Był tak skrajnie wyczerpany, że ledwo sobie poradził i chował zakrwawione kostki za siebie, próbując oddychać głęboko. Niepotrzebnie, już i tak świat wirował mu mocno, a on chwytał się baru… Nie, jakiejś ruchomej dziewczyny, która uśmiechała się do niego szeroko i mówiła coś. Znała go? Ona też ruchała jego żonę? Zajebiście, nadal trzymał ręce na jej ramionach. - Znamy się? Pieprzyłem cię kiedyś? – zapytał całkiem szczerze, wiele było takich niewiast i wiele z nich spotykał potem na swojej drodze. – Wątpię, bo masz nos jak klamka od gabinetu Coin – dodał, przyglądając jej się uważnie, na tyle, na ile pozwalał jego stan. Zaburzony, dobrze, że ją trzymał, bo inaczej już mogliby lądować na tej brudnej podłodze, choć chyba nie ruszał dwa razy jednej dziewczyny. Kwestia smaku i zasad.
|
| | | Wiek : 20 lat Zawód : asystentka Mendeza; KRESowiczka Przy sobie : laptop, pendrive, telefon komórkowy, inhalator, przepustka do siedziby rządu Znaki szczególne : orli nos; znoszona, dużo za duża szara bluza z kapturem
| Temat: Re: Farrie i Gavin Pon Lis 24, 2014 2:41 pm | |
| Chęć niesienia pomocy wszystkim żyjącym istotom nie definiowała egzystencji Farrie na tym potwornym świecie. Nie dało się jednak zaprzeczyć jej widocznej słabości do współtowarzyszy niedoli, którzy dotrzymywali jej kroku w smutnym maratonie zwanym życiem. Lubiła ludzi, ich przeróżne opowiastki, smutki i dramaty - opowiadane przez nich historie traktowała z fascynacją podobną do te czytelniczej, chociaż książki denerwowały ją niemożebnie. Nie mogła skupić się na nudnym ciągu literek, nieprzekształcających się w żadną potrzebną aplikację czy program. Czas spędzony na lekturze zaliczała do tego zmarnowanego, a to mocno bolało jej duszę pracusia. Postanowiła więc czerpać wiedzę od ludzi, nie od grubych woluminów. Proste i przyjemne, nawet jeśli na swojej drodze napotykała niezbyt trzeźwych i rozsądnych mężczyzn, próbujących pobić się z barmanem albo roztłuc krzesło o kamienną podłogę. Takowych starała się omijać, jednak teraz wręcz dążyła do kontaktu z znajomym-nieznajomym, podchodząc do niego z niemalże sercem na dłoni. Spodziewała się dość sympatycznego powitania i owocnej w szczegóły pogawędki o ostatnich latach jego życia, kończącej się zaproszeniem do domu rodziców i podaniem numeru telefonu do mamy. Dalej potrzebowała przecież małych przeróbek (Farrie nigdy nie rozumiała, dlaczego Suzie tak bardzo boi się zmarszczek - wyglądała przecież przepięknie), ale mocniej chyba tęskniła za doskonałym kompanem wesołych rozmów, jakim był Gavin. Kiedyś, bo teraz...Farrah była pewna, że matka nie poznałaby swojego drogiego przyjaciela. Broda, podkrążone oczy, zmechacona koszula i absolutne sponiewieranie psychiczne, widoczne na pierwszy rzut oka. Kiedy mężczyzna odwrócił się w jej stronę i zaczął mówić, szeroki uśmiech panienki Risley nagle zblakł. Dość szybko i wyraźnie; z miny radosnego dziecka do mocno zarumienionej młodej dziewczyny, nie tyle obrażonej (nigdy nie przywiązywała zbytniej wagi do swojej fizyczności i wyglądu, odziedziczyła to po ojcu) co kompletnie zawstydzonej. Tak bezpośrednie pytanie wskazywało bowiem na nierozpoznanie jej przez Gavina i...och, zahaczało o temat totalnie Farrie nieznany i zarazem niesamowicie krępujący. Tylko tak jasne nawiązania do sfery erotycznej mogły sprawić, że zazwyczaj gadatliwa Risley po prostu zaniemówiła, nieco garbiąc się pod ciężarem jego mocnych dłoni zaciśniętych na jej ramionach. Bezpośrednia bliskość w takim kontekście wydała się jej nagle nie do zniesienia, ale nie wyrywała się jak głupiutka niewiasta, po prostu wlepiając wielkie, niebieskie oczy w te pochmurne i nieprzytomne. Niewiele wyżej, kiedyś sięgała mu zaledwie do pasa, teraz - nigdy nie była mikrusem - bez wyginania karku mogła wyłapywać jego spojrzenie. I ostro pachnący alkoholem oddech. Znalazła się chyba w sytuacji bez wyjścia, jednak mogła w końcu złapać oddech i jakoś zignorować czerwone rumieńce, jakie wykwitły na jej policzkach. Odgarnęła tylko nieco nerwowo włosy i znów przywołała na twarzy uśmiech, już nie tak szeroki, ale dalej sympatyczny. Po prostu jest pijany, nie poznał mnie, zdarza się nawet najlepszym, nic wielkiego się przecież nie stało. - Farrah...jestem Farrah Risley - podsunęła mu delikatnie odpowiedź na niezadane pytanie, zerkając na niego spod długich, jasnych rzęs i takich samych kosmyków włosów, opadających jej na oczy. - Przyjaźnił się pan z moją mamą i...tak, chciał pan kiedyś zoperować mój nos a ja uciekałam do pokoju - przypomniała dość swobodnie, bez żadnej kobiecej urazy, próbując jednak spojrzeniem dać do zrozumienia, że palce wbijane w jej ramiona sprawiają jej wyraźny dyskomfort. |
| | | Wiek : 35 lat Zawód : chirurg plastyczny na odwyku Przy sobie : zwłoki jeża, scyzoryk wielofunkcyjny Znaki szczególne : sporo cm w spodniach, wychudzony, trzęsące się dłonie Obrażenia : cukrzyca, liczne nałogi, szaleństwo
| Temat: Re: Farrie i Gavin Pon Lis 24, 2014 5:02 pm | |
| Nie był sobą. Na początku wydawało mu się, że to kwestia pomieszania palców, które nagle przestały się układać w jeden anatomiczny ciąg, który sprzyjał przeciąganiu nici – taki był żałośnie staroświecki – przez twarze pacjentek. Medycyna była przecież jego kochanką absolutną. Nie mógł jej zdradzić z nikim i przez to awansowała do roli ukochanej, ale… Chodziło o nią. Dotarło to do niego z opóźnieniem. Zawsze wydawało mu się, że poza byciem geniuszem medycznym – tak bardzo skromny – jest człowiekiem, który na próżno usiłuje zrozumieć jakieś niewytłumaczalne epizody uczuciowe w swoim życiu. Skłonność do obdarzania innych śladowym zainteresowaniem dziwiło go bardzo. Bycie w żałobie po kimkolwiek natomiast sprowadzało go do prostego i oczywistego wniosku – kochał ją. To wcale nie sprawiało mu satysfakcji i nie dawało nadziei. To było raczej coś z pogranicza gwoździa do trumny. Tym razem jednak wbijał go sobie, usiłując zatrzeć klinem (alkoholowym, inne…nałogi przestały go kręcić i nęcić) fakt, że wreszcie dotarło do niego, że jego żona nie żyje. Ma się dobrze, gdziekolwiek teraz się znajduje, ale z tą siłą już nie wygra. Mógł zmuszać ją do zaręczyn kilka razy, mógł zmyć z jej pamięci obraz siebie na plaży w stanie agonalnym (łatwo nie było), ale nie mógł sprawić niczego, by nagle zaczęła oddychać. Porażka już dawno nie grała tak na nosie ambitnego Gavinowi, choć wiedział doskonale, że to akurat jedno z bardziej delikatnych określeń, jeśli chodzi o jej niebyt w jego tułaczce wiecznego chłopca. Który na drodze spotykał istotę innego sortu. Przejrzał na oczy dopiero po pewnym czasie. Za dużo było tu promili we krwi, żeby zanotować fakt, że ją skądś… zna, kojarzy? Nie, właściwie to było dla niego jasne od samego początku. Pozostawała tylko zagadka, kim jest to dziewczę i dlaczego ktoś zrobił krzywdę jej nosowi, po którym przejechał z zamyśleniem drżącymi palcami. Zaraz po tym jak ją puścił… I dowiedział się, że właśnie odwalił szopkę, w której występował jako żałosny pijaczyna przed… Córką swojej dobrej znajomej. W sensie platonicznym. Ba, ta kobieta była mu niemal jak matka i choć widział ją nago – podczas operacji, rzecz jasna – to nigdy nie splugawiłby tej znajomości czymś tak przyziemnym i powszechnym dla niego jak jakikolwiek stosunek płciowy. Pewnie dlatego zrobił coś, czego nie robił od niepamiętnych czasów i co sprawiło, że musiał wyglądał uroczo i dziecięco. Zarumienił się. Tak po prostu, bardziej to wyczuwał niż zauważał – całe szczęście, że nie było to luster – a i tak był przekonany o tym. Spiekł raka, spalił cegłę, setki podobnych określeń buzowały w jego głowie razem z alkoholem i pewnie mógłby odejść od razu i darować sobie wyjaśnienia, ale nie sądził, że to dziewczę – ten nerd komputerowy, który nie miał nawet cycków, a teraz wyrósł mu znacznie – pozwoli mu odejść. Ot tak, pewnie matka (ich wspólna) rozsypywała się już ze starości i potrzebowała dobrego chirurga, więc w cenie było nawiązywanie ponownych relacji z jej chirurgiem do zadań specjalnych. Miał nadzieję, że w tę dziedzinę jej córka nie wnikała tak szalenie dokładnie. - Trzymałem cię na kolanach – spojrzał w dół, dalej miał te kilka centymetrów (tu i ówdzie) więcej. – Pewnie dlatego tak sobie pomyślałem – wyjaśnił nadal średnio przytomnie, ale przynajmniej nie bełkotał ani nie trzymał jej kurczowo za ramiona jak w łzawej Casablance. Dlaczego weszła do jego baru? Była tu pierwsza, a on zamienił dramatyczne gesty na dotykanie palcami jej noska… którym mogłaby wybić mu oko. Urocza sceneria, kochana Risley, nie sądzisz?
|
| | | Wiek : 20 lat Zawód : asystentka Mendeza; KRESowiczka Przy sobie : laptop, pendrive, telefon komórkowy, inhalator, przepustka do siedziby rządu Znaki szczególne : orli nos; znoszona, dużo za duża szara bluza z kapturem
| Temat: Re: Farrie i Gavin Pon Lis 24, 2014 5:37 pm | |
| Bliskość cuchnącego alkoholem przyjaciela matki mogłaby wpędzić ją w depresję albo inny kiepski stan, wymagający natychmiastowego leczenia psychiatrycznego, ale na szczęście Farrie stanowiła niezwykle odporną jednostkę. Niewiele rzeczy wytrącało ją z równowagi a już naprawdę nieliczne powodowały przejmujący smutek czy też gniew. Poruszała się raczej po rejestrach przyjemnych, optymistycznych i przyjacielskich, nawet w sytuacjach kompletnie podbramkowych. A obecna do takich należała: nie mogła wyrywać się z jego ramion - to wyglądałoby dość specyficzna; kłótnia kochanków przy brudnym blacie baru? obleśne - nie chciała też dłużej wdychać etanolu prawie prosto z jego ust. Mogła więc tylko stać jak wyprostowana męczennica, uśmiechając się jednak coraz promienniej, jakby z każdą sekundą jego zrozumienia zachowywała się jeszcze bardziej swobodnie. I jakby rumieniec z jej bladej twarzy przelewał się na zarośniętą buzię Gavina. Nie, nie chciała go zawstydzać, ale czuła lekką satysfakcję, kiedy zaobserwowała jego pijackie zakłopotanie. Wszystko zgodnie z ogólnie przyjętą moralnością: to nietrzeźwy mężczyzna powinien wstydzić się takich insynuacji. Risley pozostawała niewinna i stabilna, zwłaszcza wtedy, kiedy w końcu puścił jej ramiona i mogła zrobić krok w tył, powracając do zdrowego, przyjacielskiego dystansu, jaki praktykowali za czasów jej młodości. Wtedy oddzielał ich zazwyczaj stół (dorośli rozmawiali po jego drugiej stronie) albo ekran laptopa, zza którego zerkała niezwykle rzadko, nie komunikując się zbytnio z przyjacielem domu. Co nie oznaczało, że nie obdzielała go sympatią, wręcz przeciwnie: lubiła tego wysokiego pana: sprawiał, że mama się śmiała, opiekował się nią w szpitalu i zawsze wracała od niego piękniejsza. Kupował jej też czasem zabawki i straszył w przedpokoju odcięciem nosa, co wtedy wydawało się jej jedną z straszniejszych gróźb. Teraz traktowała te wspomnienia ze sporą dawką sentymentalnej czułości, upatrując nawet w tej chirurgicznej propozycji próby ratunku jej podniszczonych alergiami dróg oddechowych. Teraz też dawały się jej we znaki; wszechobecny dym drażnił jej płuca, powstrzymywała się jednak od anemicznego kaszelku i innych kobiecych przejawów histerii (upadek na lepiąca się podłogę byłby czymś przerażająco niehigienicznym), reagując na nieco nieprzytomne słowa Gavina lekkim śmiechem. Już spokojnym, zakłopotanie zniknęło razem z rumieńcami i mogła czuć się teraz w stu procentach pewnie, chociaż przypatrywała się mężczyźnie także z lekką troską. Oczywiście dalej radośnie i nieco zawadiacko, nawet wtedy, kiedy przejeżdżał opuszkami palców po jej nosie i bełkotał coś o trzymaniu na kolanach. Na szczęście prosty i dziewiczy umysł Farrie nie sięgał aż tak daleko w skojarzeniach i mogła wziąć to po prostu za niezbyt sensowny strumień świadomości kogoś kompletnie pijanego. Zignorowała więc jego wyjaśnienia, kiwając tylko z zapałem głową, jakby naprawdę rozumiała i wybaczała to potworne faux pas. - Mieszka pan blisko? Dziwne, że nie widziałam pana tutaj jeszcze ani razu. To znaczy - tutaj, w Kapitolu, nie tutaj, w tym barze. Wybierał pan chyba lepsze miejscówki - zaczęła wesołą pogawędkę, nieco nadmiernie gestykulując i na sekundę schodząc z drogi wyjątkowo barczystemu klientowi, przepychającemu się do barowego blatu. Znajdowali się w niezbyt komfortowym miejscu na rozmowę, ale nie zamierzała się zrażać. - Mama na pewno ucieszyłaby się z pańskiej wizyty...wielokrotnie o panu wspominała. I próbowała znaleźć adres nowej kliniki, ale chyba w tej całej zawierusze...wszystko się pogubiło - ciągnęła, dopiero po chwili orientując się, że używanie formy pan jest może odrobinę niepasujące. Byli przecież w prawie takim samym wieku (typowe dla ledwie wyrośniętych nastolatek, pragnących być trzydziestolatkami). Wrodzona kultura nie pozwalała jej jednak na zmniejszenie dystansu. |
| | | Wiek : 35 lat Zawód : chirurg plastyczny na odwyku Przy sobie : zwłoki jeża, scyzoryk wielofunkcyjny Znaki szczególne : sporo cm w spodniach, wychudzony, trzęsące się dłonie Obrażenia : cukrzyca, liczne nałogi, szaleństwo
| Temat: Re: Farrie i Gavin Pon Lis 24, 2014 7:35 pm | |
| Nie wracał myślami do cudownej krainy życia państwa Risley’ów, w której prym wiodła ukochana jedynaczka. Nie tylko z powodu tego, że przy niej zamieniał się w jąkającego, brunatnego z twarzy pijaka – musiał przyjąć okrutną prawdę, że to już nie był jego kostium, a prawdziwa osobowość, która zwyciężyła z nim w walce o życie. Chodziło raczej właśnie o tę świadomość odejścia od kapitolińskich standardów. Nie był godny być uczestnikiem czegoś tak niewinnego i ciepłego jak rodzinne obiady, kiedy sam raczej grzązł po kostki w podejrzanych układach . Wszystko zaczęło się od bigamii – naciąganej, ale jednak – a potem lawina ruszyła i zanim się obejrzał, znowu dotknął dna. Kiedyś mówiono mu, że trzeba się od niego odbić, ale Annesley nigdy nie doświadczył kompletnego upadku. Może dlatego, kiedy się na nim znalazł, nie próbował nawet się przed tym bronić. Nie umiał pływać, jego dłonie odmówiły mu posłuszeństwa. Gorzej być nie mogło, a on dryfował sobie spokojnie, próbując dotrzeć do etapu, w którym przynajmniej pozostanie czysty. A potem całkiem przypadkowo okazało się, że zarzekanie się i wieszczenie w swoim Losie kompletnej degradacji może doprowadzić do samospełniającej się przepowiedni. Cały czas miał wrażenie – a nie bywał przesądny wcale - że jednak gorzej być mogło i to właśnie usiłowano mu przekazać, kiedy mylił starą (zlustrował ją wzrokiem bardzo dokładnie, zauważając krągłości)znajomą z jakąś przypadkową dziwką, a jego martwa zona chadzała ulicami tego miasta. Zakazanego dla niego, o czym świadczyła wymięta przepustka w przedniej kieszonce. Na piersi, wszak Kapitol wydarł mu serce i razem z aortami rzucił na tę brudną podłogę. Ilekroć usiłował stąpać, natrafił na to mini-źródełko krwi i zamierał. Tak chyba bawili się w dzieci w Ciuciubabkę, choć tutaj nawet barman na nich nie patrzył. Nikogo nie interesował stary pijak i dziwkarz – ach, jeszcze Farrie nie znała tej prawdy o przyjacielu matki – więc i pytania dziewczyny kwitował uśmiechem. Przynajmniej, kiedy nie znaleźli się z powrotem w loży. Powinien zapytać, czy oczekuje na miłość swojego życia (to chyba już ten wiek?), ale racjonalnie przypuszczał, że to dziewczę nie para się takimi rozrywkami. Coś go zabolało, jakby nagle jedna z funkcji życiowych została przywrócona do jego życia. Mógł patrzeć na nią jako na kobietę bez cienia skruchy, choć obrączka pewnie paliłaby go w palec… Gdyby nie to, że już jej nie miał, kwartalne szuje zabierały wszystko. Ale na samą myśl o tym, że siedzi właśnie z młodziutką blondynką, której nie powinien tknąć palcem, poczuł coś w rodzaju dumy i pijackiego zaangażowania. Teraz mógł odpowiadać jej na pytania, choć najchętniej poprzestałby na szukaniu różnic z tamtym dzieckiem, a kobietą, która rozgościła się w ciele szczerbatej Farrie. Niesamowite, to zapewne kwestia anatomii, ale nawet nieco wytrzeźwiał, choć nie tracił zupełnie swojego zgryźliwego podejścia do kobiet, kiedy w jej obecności zapalał papierosa, zapominając zapytać, czy może. - Gavin – wyciągnął do niej dłoń, prawą, trzęsącą się jak osika, zwłaszcza w takich sytuacjach. Był inwalidą, ale nie przysługiwała mu renta i miejsce dla zasłużonych w Kapitolu. Zastanawiał się jak to streścić, by jej nie przerazić. – Nie operuję już, nie umiem. Mieszkam w Kwartale, mam tam nawet zwierzątka – pochwalił się niemal jak mały chłopczyk, próbując zapewnić ją po swojemu, że wszystko jest w porządku. – Martwe – dodał po długiej przerwie, wdychając dym i to całe upodlenie do płuc. Wszystko dla jej dobra, nie powinna zadawać się z kimś takim, mamusia nie byłaby zachwycona. |
| | | Wiek : 20 lat Zawód : asystentka Mendeza; KRESowiczka Przy sobie : laptop, pendrive, telefon komórkowy, inhalator, przepustka do siedziby rządu Znaki szczególne : orli nos; znoszona, dużo za duża szara bluza z kapturem
| Temat: Re: Farrie i Gavin Pon Lis 24, 2014 8:20 pm | |
| Nie mogła nadziwić się zmianie, jak zaszła w dotychczas eleganckim Gavinie. Zapamiętała go naprawdę dobrze - głównie przez konotację ze szczęśliwą matką i własną irytacją, kiedy musiała przebierać się z piżamy w coś wygodniejszegoi opuścić swoją komputerową jaskinię. Wtedy wydawał się jej typowym dorosłym: nieco zadufanym w sobie, bardzo wymuskanym, w najdroższych ciuchach i z kompletną niewiedzą na temat problemów typowej trzynastolatki. Teraz natomiast miała przed sobą człowieka wyniszczonego, zaniedbanego i stanowiącego ekstremalne wręcz przeciwieństwo dawnego siebie. Zauważyła to od razu: miała bystre oko, potrafiła łączyć fakty wyjątkowo szybko i podejrzenia o obecnym miejscu zamieszkania Annesleya nasuwały się same. Ominęła na razie ten temat, woląc najpierw odciąć się od pierwszej pomyłki i zacząć przyjacielską rozmowę bez naśladowania swoich rumieńców i zakłopotania. Nie tak powinno wyglądać spotkanie dobrych znajomych po latach rozłąki...chociaż przecież nie łączyły ich jakiejś niesamowite więzy. Nawet nie należał do rodziny ani nie wiedział, kiedy są jej urodziny. Traktowała go jednak z typową dla siebie sympatią, chociaż podobnie cieszyłaby się ze spotkania kogokolwiek, łączącego ją z rodzicami, za którymi nieziemsko tęskniła. Kiepskie i dość dziecięce wytłumaczenie; powinna raczej myśleć o tym, że Gavin wygląda zdecydowanie lepiej z bujnym zarostem, jednak takie zmysłowe spostrzeżenia nie pojawiły się nawet na chwilę w jej głowie. Zwłaszcza kiedy lekko poprowadził ją w kierunku jednego z mniej zdezelowanych stolików w kącie, co w stanie upojenia alkoholowego nie było z pewnością łatwe. Chętnie przyklasnęłaby jego zdolnościom motorycznym, ale coraz więcej myślała o tym, co mogło stać się z perfekcyjnym chirurgiem na przestrzeni tych kilku lat. Nic dobrego, to było oczywiste, ale co więcej? Zmarszczyła lekko brwi, kiedy w końcu usiedli za drewnianym przepierzeniem (boazeria pamiętająca czasy prapradziadka Snowa) i mogła ściągnąć z ramienia torbę, trzymając ją jednak na kolanach jak największy skarb. Odłożenie jej na krzesło obok równałoby się prowokowaniu kogoś do skradzenia jej największej komputerowej miłości, wolała więc dmuchać na zimne i wręcz obejmowała torbę z laptopem, uśmiechając się do siedzącego obok Gavina. I obserwując drżącą rękę, jaką jej podał. Uważnie, jej uśmiech stał się nagle nieco smutny, ujęła ją jednak szybko i ścisnęła delikatnie, hamując odruch wytarcia palców o bluzkę. Nie miała hopla na punkcie sterylności, skupiała się wyłącznie na porządku, pewnie dlatego chwilę później przesunęła krzesło nieco w prawo, tak, by stało pod kątem prostym do stolika. Znad którego ciągle przyglądała się mężczyźnie. - Nie umiesz? Dlaczego? Co się stało, panie Annes...Gavinie? - spytała od razu bezpardonowo, bez żadnego współczucia czy delikatnego zawieszenia głosu. Konkretne pytanie, nieco troskliwe, ale pozbawione żenującej litości. Naprawdę chciała dowiedzieć się jak najwięcej, dlatego oparła łokcie o blat stolika, podpierając brodę dłońmi, w typowej pozie uważnego słuchacza. Śmiejącego się w głos z rozkosznego żartu o martwych zwierzątkach...przynajmniej do momentu, w którym zdała sobie sprawę, że to może nie być żart. Chochlikowaty śmiech przerodził się wtedy dość płynnie w nerwowy kaszelek, zakończony dopiero wyciągniętym z torby inhalatorem, jakiego użyła. Już nieco czerwona na twarzy, zerkając znad cudownego medycznego wynalazku dość sugestywnie na papieros w ręku Gavina. Nie poprosiła go jednak o zgaszenie, oddychając przez chwilę spokojnie i powracając do głównego tematu rozmowy. - Jest tam aż tak źle? Za murem? - zaczęła nieco słabiej niż na początku ich wspólnego wieczoru, dalej wręcz tuląc laptopa do brzucha. Teraz do technologicznej maskotki dołączył także inhalator, ściskany w jej dłoni jak magiczny artefakt. - I...czy łamiesz prawo będąc tutaj? Uciekłeś na dobre? - dodała po sekundzie szeptem, aczkolwiek z wyraźnym podziwem, widocznym w jej jeszcze załzawionych od kaszlu oczach. |
| | | Wiek : 35 lat Zawód : chirurg plastyczny na odwyku Przy sobie : zwłoki jeża, scyzoryk wielofunkcyjny Znaki szczególne : sporo cm w spodniach, wychudzony, trzęsące się dłonie Obrażenia : cukrzyca, liczne nałogi, szaleństwo
| Temat: Re: Farrie i Gavin Pon Lis 24, 2014 9:51 pm | |
| Gdyby był bardziej trzeźwy, to pewnie bardzo szybko poza wstydem z powodu pomyłki pojawiłoby się też uczucie wstrętu do samego siebie. Nie powinien nikomu pokazywać się w takim stanie. Kto jak kto, ale Gavin wiedział, że wygląd jest wizerunkiem człowieka, więc obecnie musiał przedstawiać się córce znajomych jak menel. Albo gorzej, mógłby policzyć wszystkie głębokie bruzdy, których pochodzenie było ściśle związane z jego żoną. Jej zaginięciem, śmiercią, wychodziło na jedno i to samo, więc przestał łapać się w myślach za słowa, usiłując skupić uwagę na czymś przyjemniejszym. Na chwilę próbował zapomnieć, że teraz może najwyżej dorabiać sobie u rzeźnika w sprawianiu świń po rzezi. Nie ufał sobie wcale, więc wątpił, czy wziąłby do ust kawałek tego mięsa. Nie rozumiał, czemu Farrie pozostaje taka szalenie ufna i siada z nim i ze swoim laptopem (trójkąt w łóżku z nią do przewidzenia) na tych brudnych siedzeniach, próbując sobie usystematyzować wiedzę, którą nabyła na jego temat. W innym świecie mógłby ją nawet polubić. Wydawała się mieć więcej w głowie niż jej chichoczące koleżanki, które ściągały dla niego wilgotną bieliznę, chowając mu ją prosto do kieszeni. Zwłaszcza za czasów małżeństwa z Laurą, która nie do końca rozumiała, że jest chory. Tak sobie wmawiał? Nie umiał teraz przywołać obrazu wielokrotnych zdrad w przydymionych lokalach, kiedy czuł szczupłą stopę kolejnej przypadkowej dziewczyny na swoim udzie. Może dlatego tak bacznie przyglądał się blondynce, usiłując odgadnąć, czy byłaby do tego zdolna. Najwyraźniej nie, bo dalej krygowała się w najlepsze z użyciem jego imienia, choć grała w otwarte karty. Kolejna zaleta – szczerość? Nie posuwał się tak daleko ani w swoich planach, ani w ruchach ciała, które i tak przechylało się nieznacznie w jej stronę. Kwestia alkoholu i źle pojętej samotności, która sprawiała, że niemal zacierał ręce na możliwość pogawędki z kimś, kto nie był jego teściem i nie przeżył potopu. - Straciłem władzę w rękach. Nie chcę o tym rozmawiać – pouczał ją nieco moralizatorsko, patrząc obojętnie na to, że wyjmuje inhalator. Powietrze było skażone, ludzie umierali… - Kurwa – dotarło do niego, że chodzi o jego papierosa, więc zgasił go prędko, choć te były na wagę złota w miejscu, o które pytało to dziecko – tak, dalej patrz na nią w ten sposób, nie jesteś pedofilem, więc jej nie zaliczysz – zachowując się tak, jakby miał opowiedzieć jej bajkę na dobranoc. Już dawno żadna kobieta nie wykastrowała go tak dotkliwie, więc pociągnął łyk z nieznanej szklanki. Wątpił, że koś rozpuścił tam tabletkę gwałtu, zresztą tracenie świadomości przy tej kobiecie mogłoby być… interesujące. - Nie uciekłem. Mam przepustkę. Nie ma prądu, bieżącej wody, jedzenia. Czasami ludzie wariują – wyjaśnił bardzo skrótowo, nie zagłębiając się w rażące szczegóły, które mogłyby sprawić, że dziewczyna odskoczy od niego. A tego nie chciał, nie rozmyślał nad tym zbytnio, przyjmował prąd, który spływał po jego kręgosłupie jak błogosławieństwo. Przypatrzył się jej dokładniej. Powinna zoperować ten nos. U najlepszego chirurga plastycznego w mieście. - A co u ciebie, mała? Miewasz jeszcze życie oprócz tego w sieci? – zapytał swobodnie, miał prawo nawet wziąć ją ponownie na kolana, ale to chyba nie byłoby poprawne, biorąc pod uwagę ich wiek…. Co sprawiało, że Gavina korciło jeszcze bardziej.
|
| | | Wiek : 20 lat Zawód : asystentka Mendeza; KRESowiczka Przy sobie : laptop, pendrive, telefon komórkowy, inhalator, przepustka do siedziby rządu Znaki szczególne : orli nos; znoszona, dużo za duża szara bluza z kapturem
| Temat: Re: Farrie i Gavin Wto Lis 25, 2014 9:51 am | |
| Mogła jasno wywnioskować, że historie, jakimi może podzielić się Gavin, nie należą do najweselszych. Nie wyglądał dobrze, jego życie pewnie też nie prezentowało się tak elegancko jak przed laty, ale mimo wszystko chciała poznać jego opowieść, nawet jeśli miała być ona jedną z najsmutniejszych, jakie słyszała w ciągu ostatnich miesięcy. Wiele się przecież zmieniło. Miasto, w którym się urodziła w niczym nie przypominało architektonicznej wizji szczęśliwego dzieciństwa. Ostatnio – nieco podłamana tęsknotą za rodzicami – przeglądała stare zdjęcia, rozpoznając w kiedyś zielonych i tętniących życiem ulicach teraźniejsze tereny getta. Zamkniętego za wysokim murem, przebiegającym niemalże dokładnie po ścieżkach, na których stawiała pierwsze kroki. Naprawdę przygnębiało ją to porównanie, nie dała się jednak porwać fali sentymentalnego smutku. Dotykającego także teraźniejszości: dopiero konfrontując się ze zniszczonym Kapitolem zdała sobie sprawę z tego, że i ona brała w tym udział. Higienicznie, z dystansu, ukryta za monitorem komputera, ale przecież to niektóre jej działania wpłynęły na taki koniec rebelii. Niszcząc system komunikacji pomiędzy jednostkami obrony stolicy i zagłuszając sygnały telefonii komórkowej przyczyniła się przecież do zwycięstwa i…rozdzielenia rodzin? Ktoś mógł zostać ranny? O najpoważniejszym skutku swojej pracy nie chciała myśleć. Konsekwencje klikania w klawisze nigdy nie były śmiertelne w skutkach: tak naiwnie sądziła i nie dopuszczała do siebie innego toru wydarzeń. Zrobiła co mogła i co wydawało się jej moralnie najlepsze, chociaż mierzenie się z zniszczonym miastem było niczym wobec rozmowy ze zniszczonym człowiekiem. Z oczu pociekły jej łzy, ale nie była to kwestia wzruszenia ani smutku – w gardle ciągle ją drapało, ale na szczęście silny medykament pozwolił jej oddychać już względnie swobodnie i nawet wypowiadać długie zdania. Przyciszonym tonem i z lekką chrypką, bywa, nie zamierzała się tym przejmować ani z wrodzoną delikatnością obchodzić ciężkich pytań. – Na stałe? Przez wypadek? Chyba nie brałeś udziału w działaniach wojennych? - ciągnęła więc rozmowę dalej, z tym samym uśmiechem, jakby rozmawiali o pogodzie a nie o utraconych szansach i możliwościach. Nie śmiała jednak rozważać opcji, w której drżenie rąk Gavina powodowane było nadużywaniem alkoholu. Wolała wyobrażać go sobie jako bohatera, który własnym systemem nerwowym broni swojego domu. Kliniki. Albo… - A jak się ma twoja żona? – zagadnęła znowu, lekkim skinieniem głowy dziękując za zgaszenie papierosa. Nie znosiła dymu tytoniowego i chociaż uważała palenie za coś w pewien sposób pociągającego, to nigdy nie skusiła się na dodatkowe zatrucie swoich płuc i oskrzeli. Nie była masochistką. Sadystką…może odrobinę, skoro zadawała bezpośrednie pytania. Może niedelikatne, ale nigdy nie zastanawiała się nad przekraczaniem granic kulturalnego zachowania. Była przecież grzeczna i uprzejma, w bluzie zapiętej pod szyję i szczerym uśmiechem ciągle widniejącym na twarzy. Nawet, kiedy słyszała o warunkach za murem. – Nie możesz się stamtąd wyrwać? Przez dawne znajomości? Może ja mogłabym jakoś pomóc? – zaproponowała po dłuższej chwili milczenia (dziwne w jej przypadku), kiedy to naprawdę zastanawiała się nad ewentualnym planem wyciągnięcia Gavina z Kwartału. Nie jakoś heroicznie, odpadało rozłupywanie muru spinką do włosów albo oślepianie strażników lakierem (bo nie posiadała takich dziewczyńskich atrybutów), ale…może mogłaby podszepnąć coś komuś? Na razie konkrety zostawiała daleko za sobą, oferując pomoc z czystego serca. I sympatii. I może troski o rodziców, którzy ucieszyliby się z wizyty dawnego znajomego. Oczywiście najpierw musiałby się umyć, ostrzyc i przebrać, jednak gra wydawała się warta świeczki. Tak bardzo wkręciła się w te nieco fantastyczne wizje swoich bohaterskich czynów, że na jego pytanie o siebie zareagowała z lekkim opóźnieniem. – U mnie…wszystko w porządku. Mieszkam tutaj sama, rodzice zostali na stałe w Trójce. Tęsknię za nimi. Dorosłość wcale nie jest taka fajna, jak mi się kiedyś wydawało. Ale nie narzekam – odpowiedziała powoli, szczerze, przyglądając się jak jego drżąca dłoń zaciska się na obcej szklance. Nie skrzywiła się nawet, chociaż wizja setek bakterii jakiegoś pijaka, wchodzących teraz do ust Annesleya odrobinę ją zniesmaczyła. Na krótko, negatywne stany nigdy nie utrzymywały się w radosnej Farrah dłużej niż kilka sekund. – I tak, miewam życie. I przyjaciół. Pracuję. Gram. Nie jest źle – dodała z leciutką ironią, odgarniając za ucho pasmo rozczochranych blond włosów, nie dając po sobie poznać, że określenie mała nieco ją...poruszyło. W dość nieznany do tej pory sposób. |
| | | Wiek : 35 lat Zawód : chirurg plastyczny na odwyku Przy sobie : zwłoki jeża, scyzoryk wielofunkcyjny Znaki szczególne : sporo cm w spodniach, wychudzony, trzęsące się dłonie Obrażenia : cukrzyca, liczne nałogi, szaleństwo
| Temat: Re: Farrie i Gavin Wto Lis 25, 2014 12:12 pm | |
| To niesamowite, że pociągało go piękno w najczystszej postaci – naprawdę czasami zastanawiał się, czy nie zabiłby dziewczyny zbyt szkaradnej, by chodzić ulicami – a sam wyglądał jak jego zaprzeczenie. Przez grzech zaniedbania, rzecz jasna. W Kapitolu nigdy nie pozwoliłby sobie na wymiętą koszulę, na którym było znać ślady użytkowania. Przez jakiegoś palacza, który zdążył wypalić we flaneli kilka dziur. Zapewne za rok czy dwa wizerunek lumpa powróci do łask stolicy, ale obecnie wyglądał tak, że Mercy na jego widok wyschłaby na wiór… A nie, to stało się już dawno. Gdzieś za czasów, w którym odmówił kastracji i przebierania się w sukienkę. Może i miał wiele rzeczy zgrabnych w sobie – kobiety lubiły jego tyłek – ale nogi nie należały do tego zestawu. Zaśmiał się cicho, zaczynał znowu myśleć o niedorzecznych kwestiach i może i uznałby to za powrót do zdrowia, ale dobrze wiedział, że on nie powinien wnikać w takie labirynty, bo zwykle gubi się w połowie. Było mu doskonale z tą etykietką kwartalnego męczennika, który właśnie snuje przed zwykłą znajomą sieć opowieści, które plączą się mu na języku. Nie przywykł do streszczenia dziejów upadku rodziny Annesley’ów. Nie był dobry w rozmowach na jakikolwiek temat, który nie dotyczył jego zawodu, a już rozprawianie o sobie w konwencji barowej small-talk było ponad jego nadwątlone alkoholem siły. Całe szczęście jednak, że był za bardzo pijany na inne dolegliwości… Na przykład na kryzys wieku średniego, który kazałby mu wyrywać tą młodą ślicznotkę, na którą uwagę zwracały wszystkie małolaty w barze. Zestarzał się tak bardzo, że pewnie widziała w nim jowialnego wujka, co, zresztą, pokazała mu całkiem dobitnie, próbując okazać mu litość. Przynajmniej tak odczytał jej pytania i sugestie. Mało brakowałoby, a zaliczyłby – szkoda, że ją, prawda? – popisowe uderzenie dłonią w czoło, jakby o czymś zapomniał. Chodziło o amnezję każdego samca, któremu rośnie ego (a w przypadku Gavina to było dziecinnie łatwe), podczas gdy nagle okazuje się, że wybranka jego serca (rozporka?) widzi w nim tylko ofiarę życiową, którą trzeba altruistycznie przygarnąć do swojej piersi. I to nawet nie w znaczeniu dosłownym. Nic dziwnego, że sączył łapczywie jej drinka, oblizując bardzo dokładnie i wcale nie tak niewinnie brzegi. Omal nie przegryzł szklanki, kiedy w toku jej strumienia świadomości – usta miała wykrojone naturalnie z tego, co pamiętał – padł tekst o żonie. Najwyższa pora odnieść się do jej słów, a on połowy z nich nie zarejestrował. Na przyszłość poprosi o diagramy i wielką tablicę z objaśnieniami. - Moja żona? – powtórzył. – Martwa jak zwierzęta – rzucił niemal beztrosko, nie mieszając sfery profanum (bar, myśli o niedorzecznym seksie z dzieckiem swojej znajomości) z sferą sacrum (obrączka i dwa małżeństwa). – Ale nie… Jej nie ma w Kwartale! – zaprzeczył, może nie zdążyła pomyśleć, że trzyma jej ciało z innymi pupilkami. Spojrzał jej prosto w oczy, próbując opanować uczucie kompletnego rozbicia i upokorzenia. - A chłopaka? Komu mam składać gratulacje, że znosi twój nosek – zabrzmiało to pieszczotliwie, zwłaszcza, że każde słowo przeciągał w nieskończoność swoim zachrypniętym głosem – przy całowaniu? – chętnie zapytałby o coś jeszcze. Mniej moralnego, wyuzdanego, byle odciągnąć ją od zagadnień związanych z jego miejscem życia, ale chyba naprawdę bał się, że zacznie go traktować jak podstarzałego wujcia, który wkłada jej dłoń pod bluzę w poszukiwaniu piersi. Kuszące. Nawet bardzo. |
| | | Wiek : 20 lat Zawód : asystentka Mendeza; KRESowiczka Przy sobie : laptop, pendrive, telefon komórkowy, inhalator, przepustka do siedziby rządu Znaki szczególne : orli nos; znoszona, dużo za duża szara bluza z kapturem
| Temat: Re: Farrie i Gavin Wto Lis 25, 2014 1:38 pm | |
| Gavin wyraźnie ignorował jej pytania i o ile do tej pory Farrie mogła być uznana za cierpliwą i łagodną osóbkę, dającą sobie wejść na głowę, to kontynuowanie wybiórczego traktowania jej słów odrobinę ją zirytowało. Nie była to jeszcze furia, jaką reagowała zazwyczaj na bałagan albo dotykanie jej laptopa - wtedy zamieniała się w maszynę do zabijania i fankę rękoczynów - ale wystarczyło, by zagryzła dalej uśmiechnięte wargi, co nadało jej wygląd wyjątkowo drapieżnego orła. Przeklęty nos...jaki w sobie lubiła. Nie miała na jego punkcie kompleksów, lubiła swoją twarz, lubiła siebie, nie porównywała się z innymi i....kompletnie nie rozumiała, dlaczego Gavin cierpi na tymczasową głuchotę. Oczywiście rozumiała wpływ alkoholu - sama uwielbiała przecież długie wieczory z piwem i najnowszą grą - na funkcje poznawcze i odbieranie bodźców i chyba tylko z tej słodkiej wyrozumiałości nie zwróciła jeszcze Annesleyowi uwagi. Widocznie naprawdę nie chciał poruszać drażliwego tematu albo kierował się typową, męską dumą, niepowalającą mu na przyjęcie pomocnej dłoni. Chętnie zaoferowałaby ją ponownie, ale podejrzewała, że głuchota jej rozmówcy pogłębiłaby się a nie zamierzała trajkotać jak powtarzalna katarynka. Pokręciła jednak głową z ledwie zauważalną (wzrok też musiał mieć kiepski, skoro przechylał się w jej stronę) dezaprobatą i...jej początkowa irytacja nagle zniknęła. W ciągu jednego słowa a właściwie zdania. Nie takiej odpowiedzi oczekiwała po pytaniu o żonę. Spodziewała się raczej kolejnej lakonicznej i pijackiej odpowiedzi o Mercy (chyba tak miała na imię ta rudowłosa kobieta, jaką raz widziała na jakimś kulturalnym wydarzeniu?). Żyjącej, nie martwej. Farrie mogła przyjmować z uśmiechem opowieści o kwartalnych warunkach, pchłach i drżących dłoniach lekarza, ale śmierć ukochanej osoby stanowiła chyba jedyne tabu, jakie mogło zetrzeć z jej twarzy uroczą minę zadowolonego dzieciaka. Oczywiście nie zaniosła się szlochem ani nie zaczęła przepraszać za swoją impertynencję. Skąd mogła wiedzieć, że Los potrafi być aż tak okrutny? Teraz wszystko układało się w jedną, dość sensowną całość. Zmizerniały Gavin, drżące dłonie i...Musiała go przytulić. Po prostu, odruchowo, nieco nieporadnie, na chwilę, pewnie przyduszając go nieco rękawem swojej szarej bluzy. Nie odrzucał jej nawet zapach alkoholu i zgnilizny: słowa wydawały się jej w tej sytuacji bardzo nieadekwatne i przekazywała mu swoją sympatię i wsparcie w fizyczny sposób. Dość niewygodny, noga utknęła jej gdzieś pod swoim krzesłem i nie mogła długo bawić się w rozczochraną przytulankę, powróciła więc na swoje miejsce, uśmiechając się do niego znów wesoło. Bez litości i próśb o wybaczenie. - Los jest potwornie niesprawiedliwy, prawda? - rzuciła tylko nieco ciszej niż wcześniej, poprawiając leżący na jej kolanach laptop i chowając do torby inhalator. Cały czas jednak zerkając na Gavina, jakby oczekując emocjonalnej rozsypki a nie...pytań o jej chłopaka? Nie powinna się zaśmiać - przecież przed chwilą przyznał się jej do najgorszej tragedii - ale nie mogła się powstrzymać przed urywanym chichocikiem. Ostrożniejszym, nie chciała znów rozkasłać się na dobre ani urazić jego uczuć. Widocznie potrzebował zmiany tematu na lżejszy i wyjątkowo nie zamierzała drążyć historii jego żony. Może innym razem, w bardziej sprzyjających warunkach. Teraz była wręcz wdzięczna za poprawienie atmosfery - radosna Farrie była beznadziejna w rozmowach o sprawach poważnych i ostatecznych. Nie zarumieniła się nawet, znów opierając łokcie o stół i mimowolnie zerkając na jego duże dłonie. Bez obrączki. - Nie mam. To nie jest dobry czas na związki - odpowiedziała dość zdawkowo, chociaż chętnie opowiedziałaby mu o dużo starszym Malcolmie, ale...to byłoby już książkowe faux pas. Nie zamierzała mówić o swoim głupkowatym zauroczeniu tuż po wyznaniu o utracie miłości życia. Aż tak naiwna nie była, wbrew pozorom potrafiła trzymać język za zębami i teraz uśmiechała się tylko w swoim stylu, próbując rozczesać palcami skołtunione włosy po lewej stronie głowy. - Chociaż mama nie akceptuje mojego tłumaczenia. Jest okropna - dodała, jednak w jej głosie było słuchać ekstremalną czułość i rozbawienie a nie niechęć. Suzie ciągle domagała się przedstawienia kawalera, co faktycznie bywało irytujące, ale Farrie znosiła to z uśmiechem. Przynajmniej na razie. |
| | | Wiek : 35 lat Zawód : chirurg plastyczny na odwyku Przy sobie : zwłoki jeża, scyzoryk wielofunkcyjny Znaki szczególne : sporo cm w spodniach, wychudzony, trzęsące się dłonie Obrażenia : cukrzyca, liczne nałogi, szaleństwo
| Temat: Re: Farrie i Gavin Wto Lis 25, 2014 2:46 pm | |
| Nie zauważał jej poirytowania. Być może dlatego, że w swoim poprzednim małżeństwie (urocza Mercy) był przyzwyczajony do bardziej popisowych scen niż jakaś ugładzona irytacja panienki z dobrego domu. Kojarzyło mu się to – wcale nie myślał o obcisłych i seksownych mundurkach – z dziewczynkami na pensji. Tak właśnie zachowywała się Farrie, która usiłowała pokazać, że zrobił jej przykrość i zaciągała do tego środki tak okrutnie licujące z życzliwością, że nie pozostawało mu nic innego jak po dorosłemu się uśmiechnąć i poklepać go po główce. Był pewien, że ze swoim pomieszaniem stron natrafiłby na inną część jej ciała, więc nie ryzykował wcale, nie tłumacząc jej oczywistości. To było jasne, że każdy samiec alfa – a takim niegdyś był – odrzuci pomocną dłoń od słabszej płci. Nie chodziło o jego nastawienie do kobiet. Wręcz przeciwnie, uwielbiał je, były dla niego boginiami i nieustającą zagadką; po prostu nie mógłby dać się sobą zaopiekować. Nie czuł się dobrze w roli szczeniaka panny Risley, nie tylko dlatego, że prędzej odgryzłby rękę właścicielce (albo polizał), ale także z powodu swojego nieznośnego poczucia kontroli. Wiedział, że w tym aspekcie dogadaliby się w ciemno. Wystarczyła chwila w tym barze, a już wiedział, że dziewczyna uwielbia sobie wszystko ustawiać. Począwszy od torby od laptopa, a skończywszy na scenariuszu spotkania, który przybrał na sile, kiedy oznajmił jej cudowne nowiny o śmierci żony. Zazwyczaj tak reagowano. Płaczem, histerią, próby przekazania mu niewerbalnie, że bardzo im z tego powodu… wszystko jedno. Gavin nie wierzył, że ktokolwiek, kto twierdzi, że podziela jego ból, może mówić szczerze. Nikt nie zakochał się, nie żył w cudownym (choć nie do końca monogamicznym związku) i nikt potem nie znajdował w sypialni – w której po raz pierwszy to robili pod nieobecność jej rodziców – śladów krwi. Nie umiał więc wierzyć w jakieś zapewnienia o trosce, współczuciu i sympatii. Wprawdzie istnieli na świecie ludzie obdarzeni empatią – towar deficytowy w Kapitolu i okolicach – ale nie rozumiał, czemu ten niesprawiedliwy Los (wreszcie zaczął jej słuchać, a nie wyobrażać sobie, że robi niemoralne rzeczy tymi ustami) stawiał ich na jego drodze. Pewnie Farrie jeszcze nie wiedziała, że nie powinna wściubiać swojego wielkiego nosa w życie Gavina A. – alkoholika, narkomana i seksoholika (może powinien zostać gwiazda rocka z tymi skłonnościami?), który obecnie przechodził ostry detoks. Skutkujący celibatem i powstrzymywaniem się od procentów, co jak widać na załączonym obrazku, wychodziło mu absolutnie kulawo. Podobnie jak przytulanie jej do siebie. Nie mógł się dalej wydurniać, a mimo to czuł jakąś dziwną tkliwość, kiedy trzymał ją w ramionach i oddychał spokojnie, otwierając się przed nią całkowicie. - Bywa. Trzymasz kciuki, żeby kostucha zabrała twoją pierwszą żonę – jędzę i lesbijkę, a tu… Kradnie kogoś, z kim… Kto jest hetero i nawet cię kocha – dodał bezmyślnie, uświadamiając sobie, że to młode dziewczę (DZIECKO) nie mogło kojarzyć Laury, więc przekazał jej nowe informacje. Dość żałośnie. Najwyraźniej głupiał w kontakcie z płcią przeciwną, a jego sposoby na podryw wyschły jak jego organizm rano, kiedy zacznie znowu obwiniać siebie, że przepił jedyne źródło utrzymania i będzie musiał zdobywać pożywienie w inny sposób. - Tak – znowu siedział na krześle pewnie, próbując powrócić do etapu interesowania się jej przygodami sercowymi. Podejrzewał, że nie były tak dramatyczne jak jego, ale dziewczyna wydawała mu się na tyle sympatyczna, że przestał rozczulać się nad tym, że jest skurwysynem, który myśli tylko o tym jak ją zaliczyć. Ktoś musiał. Nie wydawała się zbyt seksualnie otwarta, zauważył, że wszelkie jego aluzje kwitowała wesołym śmiechem szesnastolatki – kiedyś nawet na takie leciał – i czuł się coraz bardziej jak wilk, który dybie na cnotę niewinnej panienki. Jak w jakiejś pokracznej wersji bajki, którą czytała mu matka. O nich była mowa, skupił się na jej rodzicielce mocno, to była kotwica, która trzymała go przy moralności. - Jak się miewa Suzie? Stęskniłem się za jej ciastem i dowcipami o żeglarzach – uśmiechnął się niemal ciepło, odgarniając zagubiony kosmyk włosów z jej policzka. Znowu kiepski ruch, który zamaskował troską o jej zdrowie, kiedy zabierał jej torbę z laptopem i kładł na wolne krzesło ze spojrzeniem złoczyńcy. Wiedział, że to jej skarb i dawał jej jasno do zrozumienia, że nie ma skrupułów, wiec jeśli chce uciekać, to chyba na to pora. |
| | | Wiek : 20 lat Zawód : asystentka Mendeza; KRESowiczka Przy sobie : laptop, pendrive, telefon komórkowy, inhalator, przepustka do siedziby rządu Znaki szczególne : orli nos; znoszona, dużo za duża szara bluza z kapturem
| Temat: Re: Farrie i Gavin Wto Lis 25, 2014 4:01 pm | |
| Wcale nie czuła się nieswojo, przytulając Gavina. W gruncie rzeczy mężczyznę jej obcego, w dodatku w mocnym stanie upojenia alkoholowego. Obiektywnie nie postępowała ostrożnie, ale jej wewnętrzny instynkt nie ostrzegał ją o niebezpieczeństwie, mogła więc zachowywać się tak, jak dyktowało jej serce. Odrobinę zbyt ckliwe, na to nic jednak poradzić nie mogła, bo raczej nie widziała siebie w roli kumpla od kieliszka, klepiącego Annesleya po plecach i zamawiającego dla niego następną kolejkę. Zwykły ludzi odruch zaciśnięcia ramion wydawał się jej odpowiedniejszy, nawet jeśli miała ryzykować przesiąknięciem zapachem ekskluzywnego menela. Trudno, czego nie robiło się dla przyjaciół rodziny, domu i - kto wie? - może jej samej. Wytworzyła się między nimi przecież specyficzna więź smutnych żalów wieczorową porą w obskurnym barze. Więź silniejsza od nudnych spotkań w drogich restauracjach, gdzie z pewnością nie padłoby takie wyznanie. Mocno wzruszające i...kompletnie nie zrozumiałe. Kiedy już powróciła na swoje miejsce mogła tylko wpatrywać się w Gavina z mocnym zdezorientowaniem, zastanawiając się uporczywie, czy nie pomyliła go z kimś innym i czy czasem nie zrozumiała opacznie jego słów o martwej żonie. Wtedy nie tyle zirytowałaby się co wściekła, a furia Farrah Risley nie należała do przyjemnych doświadczeń. Postanowiła jednak opanować wstępną podejrzliwość - wierzyła przecież święcie w dobre intencje drugiego człowieka - i nie poddawać się głupim domysłom. Zabawa w łączenie kropek zawsze ją fascynowała, jednak Annesley podał jej zdecydowanie zbyt mało współrzędnych, by mogła wykroić z jego pijackiego bełkotu chociaż słaby zarys sytuacji, w jakiej się znalazł. - Pierwsza żona...? - powtórzyła, unosząc lekko jasne brwi i naprawdę starając się ogarnąć życiowy chaos, jaki widocznie stanowił stałe towarzystwo Gavina. Przywykła do opowieści z wielkimi dramatami, ale mężczyzna wysuwał się w tej kategorii na prowadzenie. - Nie rozumiem - przyznała po chwili intensywnej pracy umysłowej z ledwie wyczuwalnym rozżaleniem. Nie znosiła być niedoinformowana i przyznanie się do własnej niewiedzy stanowiło dla Farrah spory problem. Teraz jednak nie musiała się krygować ani udawać kogoś, kim nie była. Czuła się przy Gavinie naprawdę swobodnie, nawet jeśli poruszali się po cienkim lodzie bolesnych tematów śmierci i miłości. Obydwa terminy szalenie dalekie Farrie; nie chciała nawet porównywać odczuć Annesleya do swoich, ewentualnych, gdyby Malcolm został postrzelony na jakiejś misji. To byłoby niedorzeczne i przez krótką chwilę zrozumiała, że jej zauroczenie jest aż tak płytkie i głupie. Nie był to jednak odpowiedni czas na użalanie się nad sobą. Ani nad towarzyszem dzisiejszego wieczoru. I tak trzymał się całkiem nieźle: z gracją zmieniał tematy rozmowy i...zabierał jej ukochanego laptopa. W pierwszej chwili chciała wbić w jego dłonie paznokcie i przycisnąć torbę bliżej do piersi, niczym ukochane dziecko, ale zrezygnowała z takich histerycznych odruchów, ciągle mając jednak torbę na oku. Komputer był zabezpieczony wieloma hasłami a najważniejsze dane archiwizowała w wielu miejscach, jego utrata miałaby więc znaczenie tylko sentymentalne - przeżył z nią naprawdę wiele i nie posiadał ani jednej rysy na ekranie. Postanowiła jednak przedłożyć dobro Gavina nad swoją wirtualną nadopiekuńczość i nie rozpoczynać obrażalskiego protestu. Zwłaszcza po wcześniejszym rozproszeniu się jego ciepłym i czułym gestem: dawno nikt nie odgarniał jej włosów z policzka. Mogłaby się wzruszyć, ale uznała, że to po prostu niezbyt trzeźwy odruch warunkowy drżących dłoni. Na które patrzyła uparcie, ponawiając temat z początku ich rozmowy. - Na pewno nie da się z nimi nic zrobić? Dobrze wiesz, że medycyna poszła do przodu, trochę rehabilitacji, ćwiczeń i...wrócisz do operowania bez problemu - zagaiła, uśmiechając się, kiedy wspomniał o Suzie. Żałowała, że nie może teraz pozwolić sobie na holorozmowę, chociaż...może lepiej, żeby matka nie widziała swojego wymuskanego lekarza w takim stanie. - Mama? Chyba w końcu pogodziła się ze swoim wiekiem, bo przestała farbować włosy. Jest siwiutka. Kompletnie. I wygląda wspaniale - zaczęła znów ożywionym tonem, śmiejąc się odruchowo do swoich wspomnień, myśli i obrazu Suzie. Naprawdę kochała swoich rodziców nad życie. - Przeszła na emeryturę i podobno ciągle odpoczywa, ale tata donosi mi, że czasem dalej dłubie w komputerach. - kontynuowała, rozpinając zamek grubej bluzy. Zaczynało robić się jej ciepło, dym z wszechobecnych papierosów drapał ją w gardło, nie skarżyła się jednak wcale, poświęcając całą swoją uwagę rozmówcy. Naprawdę chciała mu pomóc. Nie z litości, raczej z tego rodzącego się przywiązania. |
| | | Wiek : 35 lat Zawód : chirurg plastyczny na odwyku Przy sobie : zwłoki jeża, scyzoryk wielofunkcyjny Znaki szczególne : sporo cm w spodniach, wychudzony, trzęsące się dłonie Obrażenia : cukrzyca, liczne nałogi, szaleństwo
| Temat: Re: Farrie i Gavin Wto Lis 25, 2014 8:08 pm | |
| Gavin Annesley doskonale wiedział, że kobiety cierpią na syndrom opiekunki dużych chłopców. To nie mężczyźni tworzyli etos Piotrusia Pana, który latał gdzie popadnie (kolejna bajka czytana przez matkę?), zostawiając biedną Wendy na pastwę Losu, ale właśnie ich piękniejsze połowy. To one nie miały żadnego problemu z faktem, by dokonywać prób ocalenia każdego przedstawiciela męskiego gatunku. Niezależnie od tego, czy był naprawdę gorącym dwudziestolatkiem – tacy byli w guście tej małej(?) – czy wyglądał gorzej od własnego ojca, co zauważał od kilku dni w lustrze. Alkohol, narkotyki, przygodne znajomości oraz wyczerpanie pracą robiły swoje i ten chirurg plastyczny nie powinien być traktowany przez Farrie jako osoba z jednej kasty w kwestii urody. Co więcej, gdyby jakimś zrządzeniem przypadku – ktoś w nie jeszcze wierzył czy to było żałośnie staroświeckie (?) – zamieniliby się rolami i to ta śliczna dwudziestolatka występowała w roli ofiary bądź nieudacznika życiowego, to był przekonany, że nie zwróciłby na nią najmniejszej uwagi. To było chyba uwarunkowane genetycznie, że kobiety wybaczały niedostatki, czując się najlepiej wówczas, gdy były im potrzebne. Poczuł jak bardzo, kiedy przelotnie dotknął jej piersi i doznał czegoś na wzór rozczulenia, kiedy zdał sobie sprawę, że dawno z nikim nie spał. Romantycznie, budząc się o świcie i czując ciepło drugiej osoby. Chyba naprawdę bez swoich legendarnych podbojów zamieniał się w jakąś rozmemłaną kluskę, która tylko oczekiwała przytulenia w barze. Czuł się tak nieswojo jak nigdy dotąd, a to był dopiero początek. Wiedział, że jest bystra, ale zaskoczyła go. Nie sądził, że to dziecko – którym wtedy była – zapamiętało jakieś szczegóły z jego rozkosznie cygańskiego trybu życia, w którym pierwsza żona mieszała się mu z drugą. Może dlatego, że obie miał jednocześnie. Nie próbował jednak teraz jej przekazać całej prawdy, czując, że Farrie może poczuć…przytłoczona. Eufemizm pełną parą, choć usiłował już nie chuchać na nią, czując, że jego zapach może znowu przyprawić ją o alergię. Naprawdę cudownie działał na kobiety. - Rozwiodłem się z Mercy kilka lat temu. Różnice nie do pogodzenia, nie mogła przebrnąć przez to, że mam penisa. Ogromnego, to na pewno był decydujący czynnik – zgadł, odkładając jej szklankę, do której się przyssał (czyżby subtelne przeniesienie?) i spojrzał na nią odważnie. – Ona żyje, Laura niekoniecznie – wyjaśnił znowu bardzo dokładnie, czując się wręcz dumnym, że wódka rozwiązuje jego język. Oby nie za bardzo, zaczynał bredzić po swojemu i przypominało mu to te śmieszne lata, w których bywał bardziej rozrywkowym gościem. Takim, który podrywa kelnerki jednym zdaniem. Dziś miał problem ze skinięciem w ich kierunku. Nie mógł jednak spokojnie rozmawiać o tym. Temat jego dłoni był tabu, ale oczywiście, każdy kto żywy (a Laura w snach) powracał do niego, czując, że może mu pomóc. Sprawdził już wszystko. - Kwestia psychiki – sprecyzował. – Lekarze mówili, że z nerwem wszystko dobrze, więc powinienem sobie poradzić, ale jak widać, jestem kaleką – dodał z dziwnym uśmiechem żalu, to robiło nadal na nim wrażenie. Mógłby jej pokazać to na przykładzie zabranego laptopa. Z tym, że ten przedmiot mogła sobie wymienić, a jego palce były na wagę złota. Zawsze się tego obawiał i spotykało go to w najbardziej dramatycznym okresie jego życia. Nie zamierzał jednak jej zanudzać swoimi wynurzeniami z dziedziny nieszczęść mężczyzn po trzydziestce. Jeszcze okazałaby się tak głupia, że zechciałaby się w nim zakochać, a tego nie życzyłby nawet najgorszemu wrogowi. - Pozdrów ją ode mnie – poprosił, czując, że i ten wieczór musi dobiec końca, choć nie ruszył się z miejsca ani z krainy myśli, w której znalazł się za sprawą tej dziewczyny. Niegdyś żył inaczej i ta świadomość potrafiła dać mu w gębę bardziej niż wódka, którą raczył się bez wyczucia smaku. Tylko po to, by zapomnieć, choć nie do końca wiedział już o czym. Syndrom wyparcia nadal działał najlepiej i mógł całkiem szczerze uśmiechać się do blondynki i przyznawać, że (poza nosem) jest perfekcyjna.
|
| | | Wiek : 20 lat Zawód : asystentka Mendeza; KRESowiczka Przy sobie : laptop, pendrive, telefon komórkowy, inhalator, przepustka do siedziby rządu Znaki szczególne : orli nos; znoszona, dużo za duża szara bluza z kapturem
| Temat: Re: Farrie i Gavin Wto Lis 25, 2014 8:57 pm | |
| Wyciąganie z dawnej kapitolskiej gwiazdki opowieści o życiu prywatnym nieco kłóciło się z wpojoną Farrie moralnością (chociaż mama kochała wszelakie ploteczki), ale teraz nie była przecież jakąś namolną dziennikareczką tylko...nową przyjaciółką. Od razu tak szufladkowała swoje podejście do Gavina, nie było to jednak niczym wyjątkowym. Sympatyzowała z każdym bliźnim, chociaż przy mężczyźnie czuła coś jeszcze, coś dość zagadkowego, co pochopnie zdiagnozowała jako przeniesienie tęsknoty za domem i przeszłością. Gdzieś zasłyszała ten psychologiczny bełkocik (może nawet w tym dusznym barze?), który doskonale pasował do jej obecnej sytuacji. Nie zastanawiała się więc głębiej nad swoimi pobudkami, po prostu dopytując i działając. Na razie tylko w sferze werbalnej. Słuchała jego odpowiedzi uważnie i pewnie gdyby była mniej inteligentna (ach, ta fałszywa skromność), nie zorientowałaby się w lekkim zagmatwaniu, ale w obecnym stanie umysłu z łatwością ustawiła puzzle w odpowiednie miejsca i mogła spoglądać w całości na obrazek zmarnowanego życia Gavina Annesleya. No, może gdzieniegdzie pojawiały się jeszcze znaki zapytania, ale wolała jednak nie drążyć tematu okoliczności śmierci wspominanej Laury. Przynajmniej nie na razie i nie w kontekście ciekawostek fizycznych, jakimi szastał jej rozmówca. Wprawiając ją w lekkie zakłopotanie - mimowolnie przecież wizualizowała sobie jego słowa i...och, nie powinna- łatwe jednak do pomylenia z kolejnym etapem wzruszenia smutną, miłosną historią. Mogła więc dać sobie czas na odkaszlnięcie i przetworzenie przekazywanych jej informacji. Oczywiście tych dotyczących Mercy, a nie manii wielkości Gavina. - Przykro mi. Naprawdę. Ale...nie potrafię powiedzieć nic więcej, nie znam współczujących frazesów i całej tej pocieszającej gadaniny - skomentowała tylko całą sprawę po chwili ciszy, nie odnosząc się już więcej ani do eksżony ani do żony martwej, rozsądnie przekładając analizę psychologiczną na kolejne spotkanie. Była przecież pewna, że takowe się odbędzie: nie odpuszczała łatwo, będąc upartym dziewczęciem, dla którego nawet mury getta i otumanienie alkoholowe nie stanowiły zbytniej przeszkody. W blond głowie już snuły się jej jakieś plany niesienia pomocy, zwłaszcza po jego kolejnych słowach. Psychika. A więc nie chodziło o naderwane nerwy czy jakiś ciężki do usunięcia uraz fizyczny. Wszystko było więc do odratowania i znów uśmiechnęła się naprawdę szeroko i radośnie (lubiła szczęśliwe zakończenia), wystukując palcami na brudnym stoliku wstęp do jakiejś wesołej piosenki. Co brzmiało pewnie dość grobowo w kontekście jego poprzedniej opowieści, ale nie zwracała na to zbytniej uwagi, przyglądając mu się jeszcze intensywniej. Jak zaciekawiony szczeniak: wielkie oczy, przekrzywiona głowa, rozczochrane włosy na połowie twarzy. - Pozdrowię. Ale pozdrowisz ją też sam - odparła w końcu po chwili takiego hipnotyzowania, po czym niemalże przełożyła się przez jego kolana, sięgając w ten szybki sposób po swoją torbę. Nie zastanawiała się nad tym, czy to moralne i czy przypadkiem jakiś pijaczyna nie kontempluje przy tej okazji jej pośladków wciśniętych w znoszone, stare dżinsy. W ogóle nie myślała o takiej możliwości, po krótkiej chwili łapania paska w końcu powracając z torbą na swoje miejsce, nieco boleśnie nadziewając się brzuchem na kości jego kolan. Skrzywienia jednak były dla słabeuszy a nie dla racjonalnych osób, wyciągających z czeluści torby karteczkę i długopis. Zazwyczaj notowała na komputerze, nie znosiła pisania odręcznego, ale wątpiła, by Gavin miał dostęp do kalendarza w chmurze albo innych metod wirtualnego zapisu informacji. Nabazgrała więc szybko na karteczce ciąg znaków, po czym z szerokim uśmiechem wyciągnęła ją w stronę Annesleya. - Mój adres i numer telefonu. Nie wiem, czy odebrali wam komórki, ale...kiedy uda ci się wyrwać następnym razem, wpadnij do mnie. I nie traktuj tego jako aktu łaski. Zjemy pizzę, wypijemy dobre piwo, porozmawiasz wirtualnie z moją mamą i przekonasz ją do pozostania przy siwych włosach. - powiedziała spokojnie, z ledwie słyszalną radością z zaproszenia nowego przyjaciela. Na piżamowe party, głównie, chociaż chciała też przekonać go do pomysłu współdziałania przy tworzeniu nowej gry. Chirurgicznej. Musiała ją jeszcze dopracować, dlatego nie wspominała o tym od razu, patrząc na Gavina dość...wyczekująco. |
| | | Wiek : 35 lat Zawód : chirurg plastyczny na odwyku Przy sobie : zwłoki jeża, scyzoryk wielofunkcyjny Znaki szczególne : sporo cm w spodniach, wychudzony, trzęsące się dłonie Obrażenia : cukrzyca, liczne nałogi, szaleństwo
| Temat: Re: Farrie i Gavin Wto Lis 25, 2014 11:27 pm | |
| Nie miewał za wielu przyjaciół. Inaczej, wokół niego kłębiły się opary ludzkich znajomości, które osiadały na nim wraz z nikotyną i alkoholem, ale nie były one związane z niczym, co było trwałe i prawdziwe. To była tylko ułuda relacji międzyludzkich, ale tak naprawdę nie potrzebował niczego więcej. Przynajmniej nie w okresie złotego Kapitolu, gdzie póki przez palce (boskie, epitet stały) przelewała mu się gotówka w zawrotnych sumach, mógł otaczać się kim tylko chciał. Całkiem wygodne stanowisko dla człowieka, który znosił tylko określony typ ludzi. Ładnych, pociągających go, zapewniających doznania estetyczne na najwyższym poziomie. Bywał strasznie wybredny, ale i tak jego warunki były żałosne – jak wszystko w jego życiu – i przez to słynął z towarzyskości. Na przekór, nie był przecież sympatycznym chłopcem, który rozdawał uśmiechy, gdzie popadnie. Gdyby nie jego naturalny talent, nie osiągnąłby sukcesu. Nie był typem rozgadanego chłoptasia, który potrafił zapewnić sobie właściwy PR. Przesadna szczerość i brak hamulców, jeśli chodzi o wypowiadanie najbardziej drażliwych kwestii nie zaskarbiłyby mu wielu wyznawców. A przecież każdy bóg potrzebuje ich do szczęścia. Mamona była jednak kluczem do wielu drzwi i mógł brylować wśród tych, którzy w normalnych warunkach uznaliby go za pozera, buraka i chama. Tym właśnie był, otoczony ludźmi, którzy nie kiwnęli palcem, kiedy znalazł się w Kwartale. Właściwie wcale ich nie winił. Postąpiłby dokładnie tak samo, gdyby tylko mógł być tym szczęśliwcem, który uniknął potępienia. Wtedy wszystko było mu jedno – bez Laury nie było życia – ale po kilku miesiącach (alkohol mu się skończył) musiał przyznać, że oddychanie wcale mu nie przeszkadza. Zawsze myślał, że z miłości się tylko umiera, ale najwyraźniej nie był tak tragicznym kochankiem i choć teraz odczuwał fantomowy ból, jego żona zniknęła i mógł wymieniać szczere uwagi z dziewczyną, która była tu z nim, bo… Nie umiał tego rozgryźć zupełnie i dlatego zachowywał się tak irracjonalnie, dla odmiany przypatrując się jej do końca i zastanawiając się, czy ona naprawdę nie ma lepszych rzeczy do roboty niż niezobowiązujące pogawędki z dawnym znajomym matki. Nie zdążył jej nawet zapytać o poglądy polityczne – gorący temat, gdzieś na ekranach w rogu mignęła im przecież słodka rzeź, rozdział drugi – a już zagłębiał się w swoje warstwy podskórne, zupełnie jakby to Farrie miała przy sobie skalpel i rozcinała go, szukając bezradnie jego serca, które schowało się między jego kościami. I w spokoju pompowało krew (nie tylko do żył), to ludzie nadali mu jakieś magiczne właściwości, które nie sprawdzały się wcale. Nie, kiedy trzeźwiał w tym barze, próbując wyrzucić z pamięci obraz żony, która wysłała go na wygnanie i tej drugiej – wściekłej za to, że miał tę pierwszą, choć akurat z nią jej nie zdradził. Naprawdę czuł się gorzej niż w tej igrzyskowej telenoweli, która rozgrywała się za ich plecami. - Czemu? Nie znałaś jej, mnie nie widziałaś parę lat – zauważył, wcale nie mając złych zamiarów. Był tylko zaintrygowany faktem, że ktoś się rozczula nad nim i robi to całkowicie szczerze. Zbyt wiele czasu spędził w Kapitolu, by w razie czego nie rozpoznać tego obłudnego tonu. Z tym, że i tak nie miał w zanadrzu niczego, więc najwyraźniej naprawdę mu współczuła. Albo była obdarzona tym szczególnym rodzajem empatii, albo była szurnięta, albo połakomiła się na jego wielkiego penisa. Nie wiedział która opcja przerażała go najbardziej. Wzdrygnął się jednak, machając lewą ręką na barmana. Potrzebował jeszcze się napić, źle znosił powroty do trzeźwości, zdawały się być czymś w rodzaju porannej pobudki, a takie uczucie mogło mu towarzyszyć tylko raz w ciągu dnia. Zmarszczył brwi, kiedy sięgnęła po torbę. Tak, zwrócił uwagę na jej tyłek… i próbował ułożyć sobie cenzuralne myśli w swojej głowie, ale zdecydował się tylko na stwierdzenie, że on nie wymaga interwencji chirurgicznej. Na całe szczęście, nie przyszło mu do głowy łapanie za niego, więc westchnął, wbijając wzrok w podłogę. A potem w kartkę papieru. - Nie obiecuję. Miewam problemy z ucieczką, bo mają na mnie oko. Narozrabiałem – wyjaśnił z uśmiechem wiecznego chłopca, którym był, próbując nie patrzeć na swoje dłonie. – Ale dzięki. Zawsze mogę udawać twojego ojca, maleńka – tak, dzieliła ich przecież epoka, a on nie zastanawiał się wcale, czy nosi (i jaką) bieliznę. Całkowicie platoniczna znajomość. |
| | | Wiek : 20 lat Zawód : asystentka Mendeza; KRESowiczka Przy sobie : laptop, pendrive, telefon komórkowy, inhalator, przepustka do siedziby rządu Znaki szczególne : orli nos; znoszona, dużo za duża szara bluza z kapturem
| Temat: Re: Farrie i Gavin Sro Lis 26, 2014 9:48 am | |
| Rozmowy wokół nich uległy wyciszeniu, ale wątpiła, że stało się to za sprawą pilnego śledzenia poczynań trybutów na Arenie. Po prostu skupiała się na Gavinie w stu procentach, przestając przesiewać otaczające ją informacje. Ktoś skradł jej pełną uwagę swoją historią, nie musiała więc poprawiać sobie nastroju wytwarzaniem sztucznego grona znajomych. Annesley wystarczał jej w zupełności i nie był to może komplement roku, ale dla Farrie znaczył naprawdę wiele. Dlatego też była dla niego tak miła...jak dla każdego. Rzadko kiedy reagowała na mijających ją ludzi z obojętnością, często spalała się dla swoich przyjaciół i świadomie wskoczyłaby dla nich w ogień. Gavina od razu wpasowała w jedną z wyższych kategorii, nie zastanawiając się zbytnio nad sensem takiego emocjonalnego przywiązania. Stało się, krótka skojarzeniowa piłka (śmiejąca się mama, dobry sok, kolorowe naklejki na laptopie, szmaragdowa marynarka przyjaciela domu) trafiła do odpowiedniej bramki - ach, te komputerowe porównania - i Farrah wychodziła z tego przypadkowego spotkania wygrana. Spotykanie na swojej drodze odpowiednich osób naprawdę wzbogacało jej życie i nawet jeśli niosło ze sobą jakieś ryzyko (kontaktowała się przecież z kimś skazanym i zakazanym jednocześnie), to podejmowała je z uśmiechem. Może nieco smutniejszym niż na początku rozmowy, ale pomimo swojego niedoświadczenia związkowego potrafiła wyobrazić sobie chociaż cień bólu po utracie ukochanej osoby. I nawet ów strzępek uczuć był na tyle przerażający, że współczucie (nie litość!) w jej sercu nabrało specjalnego kolorytu. Wręcz misyjnego; chciała przywrócić do chirurgicznemu światu, chciała skonfrontować go z matką i znów móc obserwować z perspektywy dziecka wielki świat dorosłych, radzących sobie z życiem. Ona sama niekoniecznie potrafiła poukładać swoje sprawy i chyba dlatego dążyła do wskrzeszenia dawnego porządku, w którym nie musiała podejmować ważnych decyzji samotnie. Ani przesiadywać w zadymionych barach o wątpliwej renomie. Z mężczyzną, który stracił dobrą opinię już jakiś czas temu. Chyba lubowała się w beznadziejnych przypadkach. - Po prostu. To normalne. - odparła na jego pierwsze pytanie bez chwili zastanowienia, co jednak nie brzmiało jak opryskliwe ucięcie tematu. Naprawdę tak sądziła i nie widziała sensu w tłumaczeniach czegoś tak oczywistego jak empatia. Nieco zadziwiająca przy jej pochodzeniu: urodziła się w aroganckim Kapitolu a dorastała w chłodnej Trójce, gdzie emocje nie były czymś ważnym. Widocznie jednak szczęśliwe dzieciństwo w objęciach kochających rodziców działało cuda i Farrie mogłaby stać się twarzą każdej kampanii charytatywnej...o ile takie były w ogóle organizowane. Wątpliwe. - Może nie będziesz musiał uciekać. Wszystko może się jeszcze zmienić - dodała nieco za szybko, by brzmiało to obojętnie. Nie wiedziała wiele o wydarzeniach, jakie miały nastąpić, ale i tak poczuła, że wydusiła z siebie za wiele. Uśmiechnęła się więc nieco głupkowato, rada, że sam Gavin zmienił temat na lżejszy...i także niezbyt mądry. Uniosła wysoko jasne brwi na jego kolejne słowa, po czym zamiast się zawstydzić (naprawdę jej myśli nawet nie muskały takich rejonów) wybuchnęła lekkim, perlistym śmiechem. - Biorąc pod uwagę wiek mojego ojca i twój wygląd...faktycznie, można was pomylić. Wyglądasz teraz na te dziewięćdziesiąt pięć lat - skomentowała z odrobiną ciepłej kpiny, przyglądając się kolejnemu brudnemu kuflowi piwa, lądującemu na ich lepiącym się stoliku. Mogłaby natychmiast odebrać od niego te popłuczyny - chyba nie powinien pić dzisiaj więcej? - ale nie była przecież jego świętobliwą opiekunką i tylko westchnęła ze zrezygnowaniem, ciągle niesamowicie rozbawiona wizją siwowłosego Gavina, stojącego przy zakurzonych książkach i mamroczącego coś do siebie o dawno zapomnianej religii. W jej głowie pojawiało się tylko takie zrozumienie słów Annesleya; żadne who's your daddy nie wchodziło w grę przy stopniu rozumienia wszechświata przez cnotliwą Farrie.
|
| | | Wiek : 35 lat Zawód : chirurg plastyczny na odwyku Przy sobie : zwłoki jeża, scyzoryk wielofunkcyjny Znaki szczególne : sporo cm w spodniach, wychudzony, trzęsące się dłonie Obrażenia : cukrzyca, liczne nałogi, szaleństwo
| Temat: Re: Farrie i Gavin Sro Lis 26, 2014 1:00 pm | |
| Nie powinni rozmawiać o tym, co według nich jest szczytem normalności. Gavin może i bywał zapatrzonym w siebie idiotą, ale podczas swojej własnej terapii – w Kwartale trudno było o luksusowy detoks w klinice wraz z innymi gwiazdkami Kapitolu – zdał sobie sprawę, że odbiega nieco od przyjętych norm społecznych. Nie, nie był jakimś samozwańczym, modnym psychopatą, który nie miał uczuć od dziecka i kroił ludzi z precyzją rzeźnika. Chodziło raczej o charakter, który zazwyczaj nie przystawał do zachowania wszystkich wokół. Inni mogli się bronić przed uzależnieniami siłą woli, Annesley nie posiadał jej praktycznie wcale i dlatego wpadał zazwyczaj z głośnym hukiem z deszczu pod rynnę, dziwiąc się samemu, że jeszcze ma siłę unosić się na powierzchni po tym wszystkim. Już nie zastanawiał się nad tym, co go trzyma w krainie żywych mocniej, ale skupiał obecnie uwagę tylko na swoich rękach. Pewnie dlatego, że były widoczne w tym delikatnym świetle całkiem obskurnego baru i jednocześnie musiał nimi chwytać kufel piwa, które wychylał jak wodę. Był zachwycony – to było chyba słowo na wyrost, oddychał z ulgą – że Farrie przyłapała go właśnie na tym uzależnieniu, a nie na… obściskiwaniu jakiejś barmanki, która zapewne broniłaby się tylko pro forma. Nadal mógł korzystać z tej chwilowej sławy, która niegdyś mu przeszkadzała. W czasach, kiedy poznał Laurę i usiłował się zmienić. Wykreślić tamto życie. Wtedy wierzył, że to byłoby możliwe, teraz lądował przy stoliku, usiłując wystraszyć tę dziewczynę na śmierć. Nie chciał, żeby mu pomagała. Uważał, że prędzej czy później to doprowadzi do jakiejś tragedii i nie mówił tutaj o swoim rozmiarze, na widok którego mogłaby ucieknąć z krzykiem. A on nabawiłby się jeszcze kompleksów. Chodziło o coś poważnego, ale takie zagadnienia nigdy nie przychodziły mu łatwo. Nie umiał użalać się nad sobą w nieskończoność. Bardzo łatwo – chyba zbyt – przyjmował to, co sobie sam nawarzył. Dlatego teraz też uśmiechał się cały czas, obserwując ją wzrokiem pijaczka – idioty, któremu przyszła do głowy całkiem inna konotacja słowa tatusiu. Poczuł się znowu jak zboczony dziad, który już musi ratować się niewybrednymi komentarzami przed młodą dziewczyną. Córką znajomej. Powtarzał to tak długo w myślach, że wreszcie w to uwierzył i westchnął przeciągle, patrząc na nią z troską. Miała coś wspólnego z rządem, powinien już wywrócić ten stolik i wywołać burdę, ale wolał skupić się na swoim wyglądzie. Typowy mężczyzna w rozsypce emocjonalnej i fizycznej. - Ej, bywam całkiem sprawny… Czasami – zaczął, wstając od stolika, by zaprezentować jej te umiejętności…. Gdzieś jego żołądek zawołał w akcie rozpaczy, że potrzebuje pożywienia, widział ją podwójnie, a jego głowa nagle zaczęła go uwierać i zanim zdążył zareagować na to inaczej niż wywinięciem rąk w geście zupełnej bezradności, już padał na brudną podłogę z głośnym hukiem. Wiedział, że cukrzyca to nie jest wcale taka przyjemna choroba, ale już wpadanie w hipoglikemię przy dziewczynie było szczytem jego randkowych katastrof. Przynajmniej nie zdążył na nią wymiotować, choć kontakt wzrokowy został przerwany, a jego świadomość odpłynęła daleko.
|
| | | Wiek : 20 lat Zawód : asystentka Mendeza; KRESowiczka Przy sobie : laptop, pendrive, telefon komórkowy, inhalator, przepustka do siedziby rządu Znaki szczególne : orli nos; znoszona, dużo za duża szara bluza z kapturem
| Temat: Re: Farrie i Gavin Sro Lis 26, 2014 7:27 pm | |
| Planowanie końca tego wieczoru powinno gdzieś pojawić się w tyle głowy Farrie, na razie jednak odsuwała myśl o kulturalnym pożegnaniu gdzieś do odległych krain podświadomości. Wbrew wszystkimi czynnikom (dym, alkohol, nieco bełkotliwa mowa) naprawdę dobrze bawiła się w towarzystwie Gavina. Właściwie nieco przypominał jej dziecko - to samo rozchwiane spojrzenie i nieskoordynowane ruchy? - a że najmłodszych mieszkańców ziemi obdarzała taką samą sympatią jak ich pełnowymiarowych przedstawicieli, czułe odruchy w stosunku do Annesleya wydawały się oczywiste. Wolała go też takiego, może i nieco wymiętego i nie pierwszej świeżości, ale przynajmniej dostępnego. W wyprasowanej marynareczce i z równo przyciętą brodą stwarzał wokół siebie niepotrzebny dystans. Kto wie, może bez alkoholu dalej byłby dla niej nieco zadufaną gwiazdką chirurgii plastycznej, nie chciała jednak szufladkować go w ten alkoholiczny sposób. Rozumiała jego potrzebę utopienia smutków w wysoko procentowych trunkach, chociaż wolałaby widzieć go z butelką czegoś drogiego i luksusowego a nie jakimś tanim bimbrem zmieszanym z kranówą. Tylko to sprzedawali w tym podłym barze; już otwierała usta, żeby ostrzec go przed konsekwencjami wspierania tak beznadziejnej pubowej miejscówki, jednak wyprzedził ją dość groteskowym podjęciem nieistniejącego wyzwania. Nie prowokowała go przecież, śmiała się z sympatią i urokiem, ale widocznie naprawdę nie rozumiała męskiej dumy. Mogła więc teraz tylko przyglądać się występowi Gavina...naprawdę zachowującego się jak typowy mężczyzna, kończący jeszcze zanim zaczął. Nie, żeby wiedziała cokolwiek o takich szybkostrzałowcach. Na szczęście posiadała zdawkową wiedzę o innych stanach biologicznych, chociaż niedobór cukru w organizmie Annesleya (na chłopski, nieco niedokładny rozum) nie wydawał się oczywisty. Początkowo sądziła, że to po prostu przekroczenie pewnej imprezowej granicy. Wielokrotnie obserwowała podobne zgony swoich dalekich znajomych, najczęściej jednak padali na łazienkowych płytkach albo obskurnych kanapach a nie na podłodze lepiącej się od alkoholu. Oby tylko od takich cieczy. W jakich teraz babrał się Gavin, na własne życzenie. Początkowo tylko zaśmiała się serdecznie - nie, nie była zdegustowana, przynajmniej na razie - przelotnie zerkając tylko w stronę mężczyzny i oczekując, że po ostrych przekleństwach (przyszłościowo już podniosła dłonie do uszu; nie znosiła wulgaryzmów) po prostu powstanie z pozycji horyzontalnych. Może wylewając na siebie resztę piwa, może psiocząc barmanowi. Bywa, nie zamierzała jednak podawać mu ręki ani z płaczem pytać o to, czy nie nabił sobie przypadkiem guza. Obydwoje byli przecież dorośli, Annesley powinien ograniczać alkohol, zwłaszcza będąc wdowcem, mieszkańcem kwartału, ofiarą traumy, cukrzykiem... Och. No tak. Dłoń, wcześniej uniesiona by osłonić uszy, przeniosła się w typowym facepalmie (jednak nadążała za młodzieżową modą!) na czoło, na sekundę; potem sięgnęła nią do torby, wyciągając z niej ulubionego batonika. Miał pełnić funkcję kolacji - tygodniowa pizza nie nadawała się już chyba do spożycia - ale cel uświęcał środki. Działała więc odruchowo, automatycznie, odtwarzając w głowie wszystkie wspólne obiady i żarciki z jego przypadłości. Typowej dla ludzi z Kapitolu, ojciec także był cukrzykiem, pewnie dlatego nie pił...i nie lądował na barowej podłodze. Na jakiej znalazła się i Farrie, przekręcając Gavina na bok. Otworzyła szeleszczące opakowanie batonika, ułamała kawałek i mało kulturalnie wsunęła go do ust Annesleya, ciesząc się, że nie zdążył stracić przytomności. Nie uśmiechała się jej wizyta na pogotowiu, chociaż wcale nie czuła się spanikowana. Dwukrotnie widziała ojca w podobnym (nawet gorszym?) stanie i zachowywała się teraz całkiem spokojnie, dbając o to, by Gavin przełknął podany mu frykas (wyciągnięty z automatu w siedzibie rządu) jak najszybciej, bez dodatkowych atrakcji w postaci krztuszenia się i plucia na kilometr. - Jesteś nieodpowiedzialnym dzieciakiem - powiedziała tylko po chwili, cmokając z kpiącym niezadowoleniem dojrzałej i odpowiedzialnej opiekunki. Wsuwając mu do ust kolejny kawałek batonika i oblizując własne palce z czekolady. Przy akompaniamencie głośnych okrzyków; widocznie jakiś trybut także poległ. |
| | | Wiek : 35 lat Zawód : chirurg plastyczny na odwyku Przy sobie : zwłoki jeża, scyzoryk wielofunkcyjny Znaki szczególne : sporo cm w spodniach, wychudzony, trzęsące się dłonie Obrażenia : cukrzyca, liczne nałogi, szaleństwo
| Temat: Re: Farrie i Gavin Sob Lis 29, 2014 3:13 pm | |
| Doprawdy cudownie, że nie do końca potrafił odczytać emocje, które malowały się na całkiem plastycznej – dla niego był to komplement największej wagi – twarzyczce swojej towarzyszki. Nie byłby do końca ukontentowany faktem, że ta dwudziestolatka próbuje go sprowadzić do roli uroczego pięciolatka, któremu zaginęła w piaskownicy foremka (chyba najgorsza metafora śmierci żony) i z tego też powodu zachowuje się nieco… irracjonalnie. Nie powinien przecież tak ochoczo wpadać w ramiona znajomego nałogu, który roztaczał przed nim wizję bezstresowego życia, w którym nie ma miejsca na smutki czy inne dolegliwości wieku starczego, które zaczęły mu towarzyszyć od dłuższego czasu. Kwartał poczynił ogromne straty, nie tylko w jego psychice, która pękała na kilku szwach, które przyszło mu założyć po śmierci Laury i teściowej (naprawdę był zięciem idealnym i rozpaczał); ale również fizycznie: cukrzyca, która w Kapitolu była niemal całkowicie wyleczalna i nie wymagała uwagi, teraz urosła do poważnego problemu medycznego. Był lekarzem, wiedział czym grozi picie w jego stanie, ale znowu zachowywał się jak niesforny chłopiec. Mógłby pomyśleć, że próbuje wywołać deva vu, w którym zjawia się jego żona i znowu ratuje go przed zagrożeniem, ale to było jak przyznanie się do słabości, którą mimo wszystko – sam na podłodze, trzęsący się na skutek braku cukru – pogardzał zawzięcie. Cieszył się jednak, że atak przyszedł, zupełnie jakby go zaplanował na koniec wieczoru. Mocny finał aktu końcowego, bo choć w kieszeni trzymał adres Farrie, wątpił, że kiedykolwiek jeszcze się zobaczą. Wiedział, że należała do innego świata, tego niegościnnego przybytku grzechu, który opuścił z własnej woli. Pogrążając się w marazmie i stając się cieniem siebie, ale to była jego decyzja. Nie mógł wymagać od niemal obcej dziewczyny ratunku. Jeszcze zgłupiałby do reszty i oświadczyłby się jej, bo zawsze miał słabość do tych blond aniołów, które próbowały przekonać go, że nie jest złym człowiekiem. Nie był, był tylko i wyłącznie idiotą, który leżał w kałużach piwa, czując, że robi mu się duszno od towarzystwa spoconych pijaków, którzy właśnie wieszczyli zwycięstwo jakiejś dziewczynie z nożem. Wystarczyło, że na kilka sekund przymknął ciężkie jak ołów powieki i znowu był o lata wstecz, gdzieś tutaj, choć towarzyszył temu zupełny inny wydźwięk. Niegdyś był kimś, teraz to ta młoda dziewczyna musiała podawać mu batonik do ust i reanimować go, bo w innym wypadku już odszedłby do lamusa. Otworzył oczy, znajdowała się blisko niego i znowu doznał wrażenia wstydu. Czegoś w rodzaju ekspresowego wytrzeźwienia, choć to zapewne krótkotrwały objaw cukru, który nareszcie zaczął krążyć w jego przewodzie pokarmowym, przywracając go do życia. Na kilka minut był już tylko Annesley’em, którego poznała przed laty i który zapamiętał tę dziewczynkę dobrze. Teraz, gdy była obok i mógł z bliska podziwiać jej pergaminową (za dużo czasu przy komputerze) skórę, nie dowierzał sobie, że jeszcze przed kilkunastoma minutami mógł pomylić ją z dziwką. Odgarnął wolno włosy z jej policzka i zabrał palce, które oblizała niezbyt dokładnie. Tylko po to, by zrobić to lepiej, choć zachwycał się jej paliczkami również z bardziej prozaicznego powodu. Nie trzęsły się, nawet wtedy, gdy znajdowały się w jego spierzchniętych i niezdrowych wargach. Nie dziwił się, że była tak niezdrowo wręcz spokojna, był tylko pijakiem, który nagle znowu wstawał na równe nogi, cmokając ją w policzek i śmiejąc się cicho z jej diagnozy. - Jestem. To chroni mnie przed szaleństwem – dodał wesoło, salutując jej niemal spokojną (przypadek?) dłonią, kiedy wychodził z tego baru. Nie zamierzał narażać ją na niebezpieczeństwo, nie zamierzał dać się uratować niewinnej dziewczynie, która nie była świadkiem tylko jednego nałogu, który penetrował jego zmysły w tę igrzyskową, jakże gorącą noc, której świt witał już w swoim piekle.
zt
|
| | |
| Temat: Re: Farrie i Gavin | |
| |
| | | |
Similar topics | |
|
| Pozwolenia na tym forum: | Nie możesz odpowiadać w tematach
| |
| |
| |
|