|
| |
Autor | Wiadomość |
---|
Wiek : 19 Zawód : Kelner w 'Well-born' i student Przy sobie : medalik z ampułką cyjanku, zapalniczka, broń palna, zezwolenie na posiadanie broni, paczka papierosów, nóż ceramiczny Znaki szczególne : piegipiegipiegi Obrażenia : Złamane serce i nadszarpnięte zaufanie
| Temat: Główna ulica Sro Wrz 11, 2013 10:22 pm | |
| First topic message reminder :
Szeroka, kilkupasowa arteria, przebiegająca przez całe miasto. Nie obowiązują tu ograniczenia prędkości, w związku z czym nietrudno tu o stłuczkę czy nawet poważniejszy wypadek. Jeśli podróżujesz jednak po Kapitolu, trudno będzie Ci uniknąć tego miejsca. |
| | |
Autor | Wiadomość |
---|
Wiek : 23 Zawód : Architekt z ramienia rządu i archiwistka w jednym Przy sobie : Dokumenty, telefon, scyzoryk, odtwarzacz mp3, notes Znaki szczególne : długie, rude włosy, siatki blizn na nadgarstkach, ledwo widoczne blizny na nozdrzach
| Temat: Re: Główna ulica Nie Kwi 06, 2014 12:44 am | |
| Nagłe zainteresowanie Jacka barem było dla Vivian dość niespotykane. Już na pierwszy rzut oka widać było, że nie wykazywał większego zainteresowania jej pracą – i całe szczęście, gdyż dzięki temu czuła się odrobinę spokojniejsza. Zwłaszcza, że w tej chwili, po randce z naczelnikiem wesołego więzienia mogła być obserwowana, a każdy krok, jaki postawiła, mógł być użyty przeciwko niej i ludziom, na których jej zależało. To był bodziec, którego nie mogła zignorować. - Nie ma sprawy, chętnie Cię zaprowadzę – powiedziała, uśmiechając się do Jacka. Im dłużej przyglądała się mężczyźnie, tym bardziej zastanawiało ją, kim jest dla Rory. Kuzynem? Być może, ale całe to kuzynostwo wyglądało na sprawę szytą grubymi nićmi. Vivian jednak nie chciała wnikać w sprawy prywatne przyjaciółki, obawiając się, że to może mieć wpływ na ich relacje. Poczekała spokojnie, aż Jack skończy palić i dopiero wtedy ruszyła spokojnym krokiem w stronę Cave, cały czas zastanawiając się, co wywołało tak nagłe zainteresowanie Jacka klubem.
/ Cave, chyba, że Alex doda coś jeszcze <3 |
| | | Wiek : 18 Zawód : sprzedaję w Sunflower Przy sobie : kapsułka z wyciągiem z łykołaków, leki przeciwbólowe, telefon komórkowy, dowód tożsamości Znaki szczególne : zaawansowane sieroctwo Obrażenia : częste bóle brzucha
| Temat: Re: Główna ulica Pon Kwi 14, 2014 8:48 pm | |
| // bilokacja iii po spotkaniu z Lophią
Chociaż od Sunflower dzieli mnie już kilka ulic, równie zagubionych w gąszczu kapitolińskich zaułków co ta, na której się znajduję, zwalczam w sobie chęć zawrócenia. Czuję w myślach nieprzyjemny ciężar tego, że zgodziłam się pracować w sklepie Lophii, jakby nagle za sprawą świeżego powietrza - o ile mogę tak nazwać kłęby spalin i swąd przypalonego jedzenia wyczuwalny przy którejś z kolei budce z fast foodami - ta decyzja wydała mi się jedną z najbardziej irracjonalnych, na które jakimś cudem przystałam. Dotąd nawet przez chwilę nie przyszło mi do głowy, że moje życie po Igrzyskach i wojnie w końcu będzie musiało skręcić w którąś przyszłość, a ja nie pozostanę wówczas w jednym punkcie. Nie próbuję ukryć przed samą sobą, że coraz częściej daję się zwieść tkwiącej gdzieś głęboko wewnątrz mnie naiwności, wyśnionych prostych schematów, za pomocą których chcę uporać się z każdą dręczącą mnie sprawą - także przyszłością. Tak samo jak nie widzę w niej dalszej edukacji w jakąkolwiek stronę, nie potrafię wyobrazić sobie pracy, chociaż jeszcze pół godziny temu miałam wrażenie, że nadawałabym się do niej. A może po prostu boję się momentu, gdy zrobiłabym coś źle, burząc tym samym wątły mur wiary w siebie, który runął już zbyt wiele razy. Marszczę w zamyśleniu brwi i zagłębiam dłonie w kieszeniach kurtki, wbijając wzrok w szary, lekko popękany chodnik. Resztki śniegu, jakie dostrzegałam gdzieniegdzie przed kilkoma godzinami, teraz zdążyły zmienić się w kałuże, po których jutro nie będzie zapewne ani jednego śladu. Gdy spoglądam w niebo, widzę kilka pojedynczych białych chmur. Szukam wzrokiem słońca - brakowało mi go już od dawna - jednak zasłania je jeden z dumnych szklanych wieżowców górujących nad miastem. Skręcam w kolejną uliczkę, licząc na to, że za moment dosięgną mnie ciepłe promienie, jednak po kilku czy kilkunastu krokach orientuję się, iż coś jest nie tak. Budynki w tej części stolicy są wyższe, jakby starsze i znajdujące się bliżej siebie. Co prawda docierają do mnie odgłosy głównej ulicy, do której podczas spacerów po Kapitolu zwykle udaje mi się dotrzeć, lecz wybierając jeden z raczej mało znanych skrótów, widocznie znalazłam się od niej dalej, niż chciałam. Przeklinam w myślach swój brak spostrzegawczości i wciskam dłonie głębiej w kieszenie. Robię to niemal bez przerwy, więc szwy powinny chyba dać w końcu za wygraną i puścić materiał. Mijam kolejny zakręt i w oddali pojawia się mgliście znajomy budynek - muszę być już blisko głównej ulicy. Zwalniam nieco i bez pośpiechu podążam w jego stronę, może trochę zbyt często rzucając kilka spojrzeń za siebie. |
| | | Wiek : 51 lat Zawód : naczelnik więzienia, Betonstahlbieger Przy sobie : leki przeciwbólowe, medalik z małą ampułką cyjanku w środku. stała przepustka, telefon komórkowy, paczka papierosów, broń palna. Znaki szczególne : praktycznie zawsze nosi skórzane rękawiczki i wojskowe buty, nie rozstaje się z cygarami
| Temat: Re: Główna ulica Wto Kwi 15, 2014 2:54 pm | |
| Bilokacja/ po kolacji z Maisie
Samotne spacery w świetle księżyca, który nurzał się w kałużach kapitolińskich ulic mogły wydawać się dość sentymentalne i rzewne, nawet jeśli spacerujący wywoływał wśród przechodniów atmosferę gęstą, wrogą i pełną napięcia. Nie było w tym ani krzty przesady – Ginsberg rzadko wychodził na ulice, a jeśli już, to zwykle sprowadzało się do porwania więźnia (zbyt ważnego, by powierzyć to niekumanym strażnikom) z domowych pieleszy i doprowadzenie go przed oblicze Temidy (kłaniał się przyszłej teściowej w pół). Nic więc dziwnego, że pojawienie się naczelnika więzienia wieczorową porą mogło budzić same pejoratywne skojarzenia. Nie robił, zresztą, niczego, by owe wrażenie zatrzeć nieśmiałym uśmiechem czy poczęstowaniem biedaka z KOLC-a – wszędzie były te wszy z lewymi pieczątkami – papierosem, zachowywał się zgodnie z obowiązującym kanonem urzędnika państwowego, doprawiając owy wizerunek swoją fantazją. Pewnie dlatego ludzie na jego widok rozchodzili się prędko do domu (to nie u nich obowiązywała godzina policyjna) albo zbijali w ciasne grupki, zupełnie tak jakby miał zdolności bazyliszka. Właściwie, sporo z tego podania się zgadzało – wychodził rzadko, był miejscową legendą (nie trzeba było przypalać brwi Viv) i faktycznie, węszył swoją nową ofiarę, będąc po raz pierwszy od dawna…. Zmęczonym. Nie chodziło o powrót córki marnotrawnej czy załatwianie spraw formalnych przed ślubem (zabicie obecnej żony to JUŻ robota papierkowa?), ale o sam organizm, który nie był przyzwyczajony do takiego trybu życia. Nie, nie starzał się w zaskakującym tempie, zauważając siwy włos na skroni (rude fale spływały mu swobodnie po ramionach razem z trzydniowym zarostem)… Był po prostu spragniony i głodny ciała, tego konkretnego, tego, którego tradycyjnie nie mógł dostać i to sprawiało, że był niespokojny, blady i niechętny całemu światu. Wyznaczył sobie jasny cel przed oczami – otrzymanie Maisie z jej własnej, nieprzymuszonej woli – i niewiele brakowało do osiągnięcia tego zadania (wyczuwał jej podniecenie), ale jego wyobraźnia już płatała mu figle, podsyłając rozkoszne obrazy cierpień, które jej zada za każdą minutę osobno; może miał w sobie coś z romantycznego kochanka, skoro tak wetował jej stratę? Na całe szczęście, nie zamierzał łkać w poduszkę, zrzucając to na ramiona swojej podopiecznej. Był zaintrygowany, czy udźwignie ów ciężar, doznawał miliona bodźców na samą myśl o mimowolnych skurczach jej ciała, ogarniętym bólem. Powinien ją zapytać, czy cierpienie rzeczywiście uszlachetnia – z arsenału uciech wszelakich, wybierał zawsze boleść cudzą - ale dostrzegł kogoś, kto znał odpowiedź na to pytanie. Jedno wydarzenie, dane personalne zawsze w pogotowiu… i Gerard Ginsberg nie mógł uwierzyć swojemu szczęściu, które w mig sprawiło, że z nieszczęśliwego kochanka (powiedzmy) stał się łowcą, który wywęszył właśnie dawno utraconą zwierzynę. Na swoją prośbę, czasami uważał, że jego stoicyzm to przekleństwo – z zemstą na Cypriane czekał tak długo, że łudził się, że owa chwila nigdy nie nadejdzie. Jak widać, Los sprzyjał cierpliwym, podążył za nią cicho, rozglądając się po opustoszałych ulicach i w myślach już łamiąc jej kości kilkakrotnie. Tak bardzo subtelne preludium! |
| | | Wiek : 18 Zawód : sprzedaję w Sunflower Przy sobie : kapsułka z wyciągiem z łykołaków, leki przeciwbólowe, telefon komórkowy, dowód tożsamości Znaki szczególne : zaawansowane sieroctwo Obrażenia : częste bóle brzucha
| Temat: Re: Główna ulica Wto Kwi 15, 2014 9:24 pm | |
| Temperatura w uliczce spadła. Nie po raz pierwszy mam wrażenie, że mroźne podmuchy narastającego niepokoju przenikają przez cienki materiał ubrań, atakując skórę falą drobnych, lodowatych igiełek. Niemal widzę białawą parę wydobywającą się z moich ust, gdy każdy krok, który stawiam, z jakiegoś powodu pragnę wydłużyć, aby znaleźć się już na głównej ulicy. Odnoszę jednak wrażenie, że im szybciej staram się iść, pewnie spoglądając przed siebie, tym głośniejsze są uderzenia mojego serca i mocniej zaciśnięte palce na materiale po wewnętrznej stronie kieszeni. Chodnik, po którym jeszcze chwilę temu błądziłam wzrokiem, dostrzegając wijące się linie pęknięć, teraz co chwila zmienia się w ciemną rozmazaną plamę. Mrugam kilkakrotnie i płyty przestają być plamą, lecz o ile zaczyna zawodzić mnie wzrok, o tyle słuch staje się nienaturalnie ostry. Zwielokrotnione echo moich nawet zbyt głośnych kroków odbija się od wysokich i nieustępliwych ścian budynków, wywołując kakofonię nieprzyjemnych dla uszu dźwięków. Staram się iść ciszej, jednak niekoniecznie idzie to w parze z szybkim tempem, które sobie narzuciłam, co jedynie wzbudza moją irytację. Nie mija wiele czasu, a również moje serce rezygnuje z powolnych i rytmicznych uderzeń, zaczynając galop. Zbierając w sobie topniejące z każdą minutą siły, próbuję opanować mętlik w głowie i wyrzucić z niej niemalże absurdalny lęk. Szukam jakichkolwiek słów, którymi mogłabym dodać sobie otuchy, lecz będąc przy wszystko w porządku, dochodzę do wniosku, że to absolutnie bez sensu. Zabarwiony paniką śmiech rozbrzmiewa mi w myślach i próbuje przedostać się przez usta, lecz w porę go powstrzymuję. Rozpaczliwie staram się znaleźć wytłumaczenie na ogarniający mnie niemalże irracjonalny strach, który sprawia, że wszystkie moje zmysły zdają się żyć własnym życiem i ani trochę nie przejmować się swoją właścicielką. A może po prostu są bardziej inteligentne niż ja i próbują mnie przed czymś ostrzec. Z prawie niesłyszalnym świstem wypuszczam z płuc powietrze, na sekundę zapominając, aby wziąć kolejny oddech. Kurczowo przyciskam ramiona do boków i pochylam głowę, jakby w obawie, że jeśli nie będę kontrolowała swoich kroków, w pewnym momencie potknę się o własne nogi i upadnę. Nie próbuję sobie nawet wyobrazić, co by się wtedy stało. Nie chcę nawet myśleć, że miałabym rozglądać się w panice, szukając wzrokiem jakiegoś drobiazgu, który wypadł mi z kieszeni, jednocześnie gubiąc drugi. Gdy tylko ta myśl przemyka mi przez głowę, z ust wydobywa mi się cichy, lekko histeryczny chichot, jaki staram się natychmiast opanować. Moje nerwy są już na skraju wyczerpania, a powoli zaczynam też czuć na swoim karku czyjeś spojrzenie. Ze wszystkich sił, które mi jeszcze pozostały, staram się wierzyć, że to jedynie głupie złudzenie, coś, co tylko sobie wymyśliłam, jednak dobrze wiem, iż wiara nie ma tu zbyt wiele do powiedzenia. Przygryzam dolną wargę niemal do krwi, po czym z duszą na ramieniu zerkam za siebie. Przez kilka sekund mam wrażenie, że jestem w uliczce sama, jednak zalewająca mnie ulga znika równie szybko, co się pojawia, bo dostrzegam jakiegoś barczystego mężczyznę idącego szybkim krokiem i z każdą chwilą zmniejszającego dystans między nami. Nie próbuję sobie wymawiać, że to tylko jakiś przechodzień. Już na to za późno. Odwracam gwałtownie głowę, akurat w momencie, gdy plączą mi się nogi. Przed upadkiem ratuje mnie jedynie chłodna ściana budynku, o którą opieram się dwiema rękami. Nie daję sobie ani chwili na odpoczynek i znów zaczynam iść, potykając się lekko co jakiś czas. Zapewne nie minie nawet kilka minut, a zerwę się do biegu. |
| | | Wiek : 51 lat Zawód : naczelnik więzienia, Betonstahlbieger Przy sobie : leki przeciwbólowe, medalik z małą ampułką cyjanku w środku. stała przepustka, telefon komórkowy, paczka papierosów, broń palna. Znaki szczególne : praktycznie zawsze nosi skórzane rękawiczki i wojskowe buty, nie rozstaje się z cygarami
| Temat: Re: Główna ulica Sro Kwi 16, 2014 9:44 pm | |
| Nie śledził zmian w pogodzie. Mówiono (a raczej pisał o tym jego niedoszły kochanek), że w Kapitolu powitano pierwszą taką wiosnę od lat i mógłby przyklasnąć tej informacji z zapałem, ale nigdy nie zwracał uwagi na podobne rewelacje, czując się jak sprzedawca swoich ideałów, kiedy poruszał tak prozaiczne kwestie jak temperatura w powietrzu. Mógłby przysiąc, że ta jego ciała została nieznacznie podwyższona, a serce zaczęło pompować krew w rytmie zabójczym, pewnie niedługo zabije go zawał albo inna emocjonalna gorączka dla ludzi z jego stalowymi nerwami. Taką, na którą Panem nie mogło wynaleźć żadnego lekarstwa, pomimo upływu lat i rozwinięcia genetycznego arsenału do granic możliwości. Jak na razie jednak, to on był tym, który zatruwał bez reszty swoich podopiecznym, wrogów, przyjaciół i dawnych znajomych, dosłownie i w przenośni (trucizna to nie tylko broń słabych), brnąc we własnych wspomnieniach o krok za daleko. Może był jak Proust i wszystko sprowadzało się do poszukiwania utraconego czasu, a może pod płaszczykiem jakże wzniosłych ideałów (przecież chciał tylko porozmawiać z dawną niewidzianą dziewczynką) kryła się twarz potwora, który z uśmiechem na ustach kroczył po jej śladach, przybierając postać komiksowego stracha. Tego, który zawsze występuje w cieniu - nie bez kozery atakował ją w nocy, która sprzyjała podobnych ekscesom. Mógłby wykorzystać swoją pozycję i przesłuchać ją w świetle jarzeniówek, gubiąc rachubę wśród sprawiedliwych i ostrzegawczych ciosów, ale wówczas odebrałby sobie przyjemność, wykonując pracę, powierzoną mu przez kogoś innego. W hierarchii stał o całe piętro za nisko (według własnych aspiracji) i dlatego preferował niezależne działania, które upewniały go w tym, że jest istotą bezkarną i wolną. A także tą, która wzbudza strach - jak dokładnie słyszał bicie jej serce, zharmonizowane idealnie z krokami, miał wrażenie, że za kilka sekund ten życiodajny narząd rozpryśnie się samoistnie o ścianę budynku mieszkalnego, który właśnie mijali. W tempie zabójczym, wiedział, że przyśpiesza zgodnie z naturalnym instynktem ofiary, wyczuwającej przeciwnika. Nie bawił się z nią w kotka i myszkę - wtedy musiałby obawiać się, że mu ucieknie - on jawnie kroczył za nią, wiedząc, że słyszy kroki wojskowych butów i czuje oddech śmierci na swoim karku. Bardzo metaforycznie i nieprawdziwie, bo przecież nie zamierzał karać jej tak dobrotliwie - Cypriane nie zasłużyła na łaskawą i dobrą kochankę, jaką była kostucha i nie zamierzał udzielać jej tej łaski. Nie był w pracy, więc wyszedł już dawno z roli dobrodusznego kata, który tylko doprowadza do przypadkowego zgonu więźnia. Niepotrzebnego, śmieci ze swojej drogi usuwał bardzo szybko, powinna być dumna, że zasłużyła na inne traktowanie. I dłuższą zabawę. Obiecał jej to spojrzeniem. Wiedział, że się odwróci - była kolejną odważną dziewczyną, którą należało przywitać ze ścianą i uderzać w nią tak zapamiętale, żeby na przyszłość kolejna, niewinna ofiara nie wybrała tego szlaku. Ku przestrodze, Czerwony Kapturek, który ożywał wiele epok później, bez szczęśliwego zakończenia, w którym... A tak, mógł zagwarantować, że będzie żyła długo, dostarczając mu niezrównanych przeżyć i powodów do radości, zwłaszcza wtedy, kiedy będzie prosiła go o śmierć, która nie nadejdzie tak łatwo. Nie rozumiał, czemu poddaje w wątpliwość przeznaczenie, próbując odbić się o ściany (bez krwawych smug, JESZCZE) i ucieka przed siebie, próbując go zmęczyć. Na próżno, kondycja była pamiątką z Jedenastki, może i starzał się w nieubłaganym tempie, ale to nie siebie miał położyć do grobu dzisiejszego wieczoru. O ile okaże, oczywiście, wspaniałomyślność. Jak na razie, puścił się za nią w pogoń, łapiąc za rękę, która śmiesznie dyndała w powietrzu. Trafiony - zatopiony, może udławiony? Nie rozumiał, czemu te wszystkie dziecięce zabawy z przeszłości go tak podniecają. Zwłaszcza w tej dorosłej formie, kiedy omal nie wyrywa swojej laleczce ręki, przysuwając ją do siebie w nostalgicznym geście, dalej bez słowa - wspomnienia nie potrzebowały wyszukanych określeń. |
| | | Wiek : 18 Zawód : sprzedaję w Sunflower Przy sobie : kapsułka z wyciągiem z łykołaków, leki przeciwbólowe, telefon komórkowy, dowód tożsamości Znaki szczególne : zaawansowane sieroctwo Obrażenia : częste bóle brzucha
| Temat: Re: Główna ulica Sro Kwi 16, 2014 11:36 pm | |
| Luksusem byłoby pozwolenie sobie teraz na panikę. Mimo to czuję, jak wzbiera gdzieś głęboko wewnątrz mnie, a jej echo uparcie przedziera się przez grube warstwy niemal paraliżującego mnie strachu i otacza żelaznymi ramionami moje rozbiegane myśli. Przemykają one w szalonym pędzie przez głowę, jakby same próbowały uciec przed zbliżającym się niebezpieczeństwem, o którym nieustannie daje mi znać każdy nerw ciała i każde ogłuszające uderzenie serca. Jego dziki galop raz przypomina mi wystrzały z karabinu, a raz tupot ciężkich wojskowych butów, jednak po chwili wsłuchiwania się z przerażeniem odkrywam, że tym drugim jest rzeczywisty odgłos dobiegający tuż zza moich pleców. Na moment przysłania on wszystkie inne dźwięki - przejeżdżający gdzieś niedaleko samochód, w którym ktoś słucha radia, bicie serca, kroki, które stawiam, nawet świszczący cicho oddech. Któraś część mnie, zapewne ta bardziej lekkomyślna, mówi mi, abym jeszcze raz spojrzała za siebie. Gdzieś na obrzeżach mojego umysłu błyska promień nadziei, że idący za mną mężczyzna to jedynie jakiś żołnierz, który spieszy się do koszar czy w jakiekolwiek inne miejsce - w każdym przypadku mnie wykluczające. Przez ułamek sekundy jestem nawet skłonna w to uwierzyć, ignorując nasilające się z każdym pokonanym metrem szepty intuicji, jednak już w kolejnej chwili stwierdzam, że musiałabym być naprawdę głupia. A tak samo jak nie mogę pozwolić, aby zalała mnie fala podkradającej się powoli a cierpliwie paniki, w równym stopniu powinnam unikać każdej, nawet najmniejszej głupoty, której ślepo nadałabym miano nadziei. Mówi się, że umiera ona ostatnia - nie dziwię się, skoro to ludzie tracą przez nią życie jako pierwsi. Zaciskam usta w wąską linię i zmuszam się do przyspieszenia kroku, rozpaczliwie skupiając wzrok na jaśniejącym wylocie uliczki, który jak na złość co chwila wydaje się być oddalonym o kilometry punktem, do jakiego droga wiedzie przez wieki wypełnione nieustannym strachem i niemożliwie głośnymi krokami stawianymi przez mężczyznę. W tym momencie nie potrafię myśleć o niczym innym. Mija kolejnych kilka sekund i jedyną zmianą, jaką przynoszą, jest to, że mężczyzna zerwał się do biegu. Ledwo powstrzymuję pełen przerażenia pisk, który miesza się z chrapliwym haustem powietrza zamierającym gdzieś w połowie drogi do płuc. Adrenalina buzuje mi w żyłach, a gdy już mam zacząć biec - z pewnym przygnębieniem uświadamiając sobie, jak tragiczna jest moja kondycja - niemal zaskoczona orientuję się, że ręka mężczyzny zaciska się na moim nadgarstku. Jego żelazny chwyt powoduje, iż przed oczyma robi mi się na moment ciemno i chociaż coś jeszcze we mnie walczy, aby mu się wyrwać, jakiekolwiek próby nie mają sensu. Równie dobrze mogłabym być przykuta kajdankami. Powietrze w końcu dociera do moich płuc, jednak przez ściśnięte gardło nie wydostaje się nawet bezgłośny jęk, a co dopiero krzyk, który rozlega się natomiast w mojej głowie i nie cichnie nawet na sekundę. Mam wrażenie, że serce zaraz wyskoczy mi z piersi i zacznie w popłochu uciekać, jak ja powinnam zrobić, kiedy tylko wyczułam obecność mężczyzny. Teraz mogę jedynie żałować, o ile wśród szalejącego we mnie strachu znajdzie się miejsce dla żalu. Czuję, jak nieznajomy przyciąga mnie do siebie, a sama jestem jak szmaciana lalka - bez głosu i bez możliwości ruchu. Mogę tylko szeroko otwartymi z przerażenia oczyma patrzeć na niego i jak w spowolnionym tempie rejestrować umięśnioną sylwetkę, rude włosy sięgające ramion i charakterystyczne spojrzenie, z którego wyziera czyste okrucieństwo. Gdzieś je już widziałam. - Nie - czy to mój szept? W rozpaczliwym pędzie sięgam myślą do tak bliskich w tym momencie miesięcy, wydobywając z pamięci równie przerażonej co ja imię i nazwisko mężczyzny. Tylko utwierdza mnie to w przekonaniu, że Los wyjątkowo mi dzisiaj nie sprzyja. Gerard Ginsberg. |
| | | Wiek : 51 lat Zawód : naczelnik więzienia, Betonstahlbieger Przy sobie : leki przeciwbólowe, medalik z małą ampułką cyjanku w środku. stała przepustka, telefon komórkowy, paczka papierosów, broń palna. Znaki szczególne : praktycznie zawsze nosi skórzane rękawiczki i wojskowe buty, nie rozstaje się z cygarami
| Temat: Re: Główna ulica Czw Kwi 17, 2014 2:55 pm | |
| Grzech, którego dopuściła się panienka Sean (powinien zachować się jak dżentelmen i pokłonić się, zanim zaczął ją ścigać) nie był ciężkim i śmiertelnym - w klasyfikacji starochrześcijańskiej powinien zostać odpuszczony po uprzednim wyznaniu win i szczerym żalem wraz z postanowieniem poprawy. Ginsberg wiedział, że faktycznie Cyprianie pożałuje dopuszczenia się tak niewybaczalnego uczynku, ale mógłby ją skreślić od razu - wyrzuty sumienia, napędzone strachem i troską jutra były niedoskonałe - i właściwie taką decyzję podjął, puszczając się za nią w pościg. Straceńczy, równie dobrze mogłaby zniknąć między przecznicami i trafić na plac, rzęsiście oświetlony z każdej strony (z kamerami, które śledzą Strażnicy Pokoju) i mogłaby zostać wliczona w poczet szczęśliwych, którym udało się nie zaznać potępienia, ale tym razem, to on występował w pełnej glorii i chwale. Być może, tak niegdyś miała wyglądać apokalipsa, przed czasami, w których okazało się, że koniec świata to wcale nie taka najgorsza wizja ludzkości. Gerard zachowywał się przecież równie zatrważająco jak owy Sędzia, mający zstąpić na ziemię, by ważyć dobre i złe uczynki na wadze, która nie zna pojęcia oszustwa. Być może, mieszały mu się wszystkie wierzenia, egipski bóg ciemności nie różnił się od tego chrześcijańskiego jasności, ale był przekonany, że wywołuje podobne odczucia w tym młodym ciele. Panika, chęć ucieczki jak najdalej, strach - te wszystkie bodźce, które wysyłał jej mózg do spracowanych kończyn przebiegały również przez jego ciało, wywołując rozkoszne dreszcze. Czysta poezja, symfonia rozdygotanego ciała, które napędza samczy testosteron. Jeszcze nigdy nie czuł się tak blisko dawnych, starożytnych kultur jak podczas tego spontanicznego polowania, kiedy zwierzyną okazała się dziewczyna. Niegdyś w złym miejscu i czasie.... Pewnie każdy inny już dawno zatarłby w pamięci ich ostatnie spotkanie i zabłąkaną strzałę, którą go drasnęła (zaledwie), ale naczelnik więzienia był człowiekiem pamiętliwym, oddanym bez reszty wyrównywaniem rachunków, zupełnie jakby to rozliczanie się z bliźnim na każdym kroku miało mu zapewnić święty spokój i napełnić go łaską pokory. Niepotrzebnie się łudził, był zbyt skory do przeżywania nowych namiętności, nie potrafił być zaspokojony w pełni i pogoń za króliczkiem (który teraz walczył o życie, choć już nie na arenie) stała się treścią jego życia. Bieg, przyśpieszone tętno... i wreszcie nagroda, przyciągał ją do siebie równie kapryśnie, co ostatniego kochanka (nie-ze-swojej-woli), czekając aż poczuje ciepło jej spoconego ciała i usłyszy wyraźniej dudniące serce w piersi. Nie wyskoczyło, ogromna szkoda; wtedy mógłby pastwić się nad zwłokami i odkryć być może nowe rejony bezwarunkowej przyjemności (nekrofilia?), a tak.... Występował w roli agresora, który nareszcie ma na wyciągnięcie ręki ofiarę i żałuje tego po stokroć. Doskonale zdawał sobie sprawę, że nie ma niczego bardziej oszałamiającego i rozkosznego jak moment, w którym ofiara wpada w jego sidła i próbuje się szamotać bezwładnie. Obserwował ją wtedy bardzo wnikliwie, notował zmiany na skórze (naturalna bladość?), rozszerzone źrenice i próbę gestów, które być może miały dopomóc w ucieczce. Panikę, histerię - ot, cała paleta odczuć, które są jedynie żałosna próbą przedłużenia egzystencji. Niepotrzebnej, nienawidził zaczynać spraw i ich nie kończyć, więc Cypriane mogła liczyć na spektakularny koniec, jeśli tylko okaże się na tyle grzeczna, że będzie żałować za grzechy. W sposób niedoskonały, szalenie egoistyczny (chciała ocalić życie), ale nie wymagał zbyt wiele po tej skazanej (już) na potępienie duszyczce, której jedynym i najbardziej dotkliwym przewinieniem było spotkanie na swojej drodze Gerarda Ginsberga. Rozpoznała go, poznał po jej przerażeniu, które smakował powoli, rozpoczynając ucztę zmysłów od jej oczu. Zaprzeczała, prosiła o litość, składała ręce, by wygłaszać modły w stronę nieistniejących bogów? Roześmiał się głośno, to było niedorzeczne, również jak to, że stali o krok od hałaśliwej ulicy. Zabrakło jej kilku centymetrów, był ukontentowany tym faktem tak bardzo, że już nie myślał o tym, że oto minęła chwila, w której przyszło mu ją dorwać i zatopić zęby w jej ciele (na razie, tylko metaforycznie). - Pamiętasz mnie? - zapytał kulturalnie, być może się pomylił i zgwałci (zamorduje ze szczególnym okrucieństwem) niewinną dziewczynę. Właściwie wszystko mu było jedno, ale wolał skreślić ją już ze swojej listy niż marnować siły na głupią dzierlatkę, którą mógł wykończyć w pracy. Albo w burdelu, nie widział różnicy między dziwkami, a tymi co żałośnie spacerowali po oświetlonych ulicach. Nikt jednak nie zapuszczał się w tę przestrzeń - niemal bajkową - byli sami i popchnął ją twarzą o ścianę, nie zastanawiając się, czy bardziej podobałaby mu się z zębami. To było już nieistotne. Jak i to, że żałuje. Za późno, apokalipsa też miała przyjść znienacka. |
| | | Wiek : 18 Zawód : sprzedaję w Sunflower Przy sobie : kapsułka z wyciągiem z łykołaków, leki przeciwbólowe, telefon komórkowy, dowód tożsamości Znaki szczególne : zaawansowane sieroctwo Obrażenia : częste bóle brzucha
| Temat: Re: Główna ulica Czw Kwi 17, 2014 8:17 pm | |
| Zawsze bałam się niepamięci. Tej przytłaczjącej rozmiarami otchłani, która kryje się w umyśle każdego człowieka i obserwuje jego życie, zręcznie łapiąc najdrobniejsze momenty, jakie w nią wpadną. Wobec niepamięci jesteśmy bezsilni, skazani na każdy jej kaprys i każdą chwilę, w której myślimy, że skutecznie udało się nam odegnać to, o czym ze wszystkim sił chcielibyśmy zapomnieć. Po raz pierwszy utożsamiam ją z trybutem na arenie, sojusznikiem będącym w stanie jedną ręką wbić nóż w plecy, a drugą podać butelkę wody. I chociaż czasem zapominam, że Igrzyska wciąż jeszcze nie zniknęły z mojego życia i trwają, nieustannie wystawiając mnie na próbę, niepamięć to czasem moja jedyna ucieczka. Królicza nora, w jaką wpadam niczym zdecydowanie mniej bajkowa wersja Alicji z Krainy Czarów. A może to jedynie zwykły ślepy zaułek w Kapitolu, tonący w ciepłym światle latarni, podczas gdy na jego końcu znajduje się zimna i głucha na błagania ściana. Niewiele różniąca się od tej, którą mam za plecami. Popełniłam w życiu - i nadal popełniam - tyle błędów, że spokojnie mogłoby ich starczyć na żywot kilku innych osób, jednak w tym momencie najdotkliwsze jest właśnie to, jak wiele wspomnień prędzej czy później wynurza się z głębokiej toni niepamięci. Jak wiele rzeczy, które miały miejsce w przeszłości, zatacza koło, nieuchronnie się do mnie zbliżając, a ja wciąż jedynie zaciskam z determinacją powieki i pragnę wierzyć, że nigdy nie miały miejsca. Poniekąd działam na własną niekorzyść. Dobrze jednak wiem, że nie ma sposobu, by cofnąć czas i chociaż jestem pewna, iż oddałabym za taką możliwość wszystko - wciąż jestem bezradna, skazana na to, co wyłania się z chaosu panującego w mojej głowie, gdy spoglądam w oczy Ginsberga. Przez chwilę mam nawet wrażenie, że odbija się w nich jasne światło jarzeniówek w hali treningowej w Trzynastce.
Znów tam jestem, trzymając w drżących, pokrytych bliznami z areny dłoniach łuk. Moje oczy nadal nie przyzwyczaiły się do jasności panującej w każdym zakątku podziemnego dystryktu, więc mrugam kilkakrotnie, nim znajdujący się kilkanaście metrów przede mną manekin ćwiczebny zyska ostrość. Zakładam strzałę na cięciwę i celuję, skupiając wzrok na czerwonym punkcie w miejscu serca. Kątem oka dostrzegam ruch w pobliżu, być może już rejestrując, że jakiś człowiek wszedł do hali, jednak wypuszczona z łuku strzała jest szybsza ode mnie. Chociaż przez sekundę zdaje mi się, iż mknie prosto do celu, nagle ze strachem śledzę, jak muska lekko ramię mężczyzny, niewątpliwie pozostawiając draśnięcie, po czym trafia w ścianę.
Galop mojego niestrudzonego jeszcze dzikim tempem serca miesza się z pamiętnymi krzykami i błagalnymi prośbami, a także wściekłością Ginsberga, gdy jeszcze na moment powracam do tamtego dnia w Dystrykcie Trzynastym. Zabawne, że jeszcze kilka czy kilkanaście minut temu wspomnienia o nim nadal znajdowały się gdzieś głęboko w niepamięci, podczas gdy teraz zalewają mnie niczym tsunami. Przelotnie zastanawiam się, ile strachu człowiek może znieść naraz, lecz dochodzę do wniosku, że jeśli istnieje jakaś granica, to z pewnością już dawno ją przekroczyłam. Pośród najgorszych, szalejących we mnie przeczuć pojawia się myśl, iż Los wybrał idealny moment, aby się na mnie zemścić za wszystko, co dotąd uchodziło mi płazem. Któraś część mnie ma ochotę zacząć się trząść i wybuchnąć pełnym histerii śmiechem, że po wojennej zawierusze drogi moje i Ginsberga znów się skrzyżowały. Z tym jednak wyjątkiem, iż intuicja podpowiada mi, kto wyjdzie z tego cało, a kto... właściwie w ogóle nie wyjdzie. Kulę się, gdy stojący zaledwie kilka centymetrów przede mną mężczyzna wybucha śmiechem, jakby pośród kompletu jego najbardziej przerażających talentów znajdowała się także umiejętność czytania w myślach. Szczerze mówiąc, wcale bym się nie zdziwiła, gdyby było tak w rzeczywistości. Kiedy w końcu się odzywa, wbrew sobie zamykam ze strachu oczy, słysząc echo jego zaskakująco kulturalnego głosu, które odbija się od ścian mojego umysłu. Zaraz jednak unoszę powieki, czując wzbierające w oczach łzy, lecz póki żadna z nich nie skapuje na mój policzek, mogę jeszcze przez moment poudawać silną. Mimo że jeszcze nigdy mi się to nie udało. - Nie mogłabym zapomnieć - odpowiadam, a mój niewyraźny i lekko piskliwy głos wydusza z płuc resztki powietrza, zmuszając mnie do zaczerpnięcia go ponownie. Jakimś cudem udaje mi się zapomnieć, że tym samym oddycha również Ginsberg. - Proszę... Jakiekolwiek rozpaczliwe słowa usiłują wydostać się jeszcze z moich ust, giną jednak wśród oplatającego każdą komórkę mojego ciała strachu, kiedy mężczyzna popycha mnie o ścianę. Mój rozgrzany policzek dotyka chłodnych cegieł, a po skórze przebiega mi dreszcz. Dopiero teraz coś we mnie pęka i zaczynam się szarpać, próbując trafić butem w kolano Ginsberga. |
| | | Wiek : 51 lat Zawód : naczelnik więzienia, Betonstahlbieger Przy sobie : leki przeciwbólowe, medalik z małą ampułką cyjanku w środku. stała przepustka, telefon komórkowy, paczka papierosów, broń palna. Znaki szczególne : praktycznie zawsze nosi skórzane rękawiczki i wojskowe buty, nie rozstaje się z cygarami
| Temat: Re: Główna ulica Pią Kwi 18, 2014 9:05 pm | |
| To zabawne, że tak naprawdę ten człowiek niewiele miał wspólnego z Głodowymi Igrzyskami. Był wychowankiem Kapitolu, więc jego rodzice mogli wykazać się jako sponsorzy (zbytek łaski, ojciec własnoręcznie zadźgałby trybutów), a on sam stykał się na bankietach z wygranymi, błądząc wzrokiem za tymi, którzy z zimną krwią zabili jak najwięcej ofiar. Nie poznał ich wielu, część odesłali prosto do wariatkowa, gdzie tłumili swoje naturalne instynkty fałszywą moralnością, reszta rozpijała się i hulała w ramionach bogatszych towarzyszy - sam korzystał z usług tych ślicznych chłopców - bądź co bądź, wszyscy kończyli źle i błędem byłoby stwierdzenie, że ta zabawa nie pozostawiała żadnych emocjonalnych zgliszczy w duszyczkach biednych ofiar. Dlatego dziwił się sam sobie, że nie uczestniczył w tej paradzie krzywd wszelakich, marząc o dziecku, które wyszkoli w doskonały sposób i wyśle z serdecznymi pozdrowieniami na arenę Nie doszło do tego nigdy - Los sprzyjał mu aż nadto i mając córkę, nie doświadczył nigdy bólu (radości?) rodzica, gdy jego prawowity dziedzic ginie rozszarpany przez swoją rówieśniczkę, pokazującą nagle swoje drugie oblicze. Pewnie dlatego czuł się tak bardzo u siebie, przyciskając Cypriane do budynku i marząc o tym, by zębami rozgryźć jej każde, nawet najmniejsze naczynko krwionośne. Ciekawe, czy pamięta smak krwi, która obficie broczy z jej żył? Był niemal zachwycony tą wizją, bardziej niż tym, że patrzyła na niego mętnym wzrokiem jak jakaś Pytia, zaglądając wyjątkowo nie w przyszłość (to zawsze szalenie go interesowało), a głęboko w swoją przeszłość, naznaczoną już wyjątkowo obecnością Gerarda Ginsberga. Zawsze unikał takich relacji, wolał te świeże, nawiązane już za czasów jego kariery w Kapitolu - nie bez przyczyny zginął Ralph i Evan, którzy znali go jeszcze z Trzynastki - i umocnione czymś trwalszym niż uczucia. Interesami, z których naczelnik więzienia wychodził obronną ręką. Być może, dlatego poczuł się wyjątkowo zirytowany tym, że Cypriane nadal znajduje się pośród żywych i ośmiela się oddychać w jego obecności. Coraz szybciej, miał ochotę pocałować ją głęboko, nie z powodu uczuć, które wręcz z niego parowały (oczywiście te negatywne!), ale z możliwości wyssania z niej jej duszy. Stare rytuały ciągle uaktualniały się w jego głowie i faktycznie miał wrażenie, że czyta z niej jak z otwartej księgi - nudnej i bardzo zawiłej, bo przecież już dawno ustalili, że kiedy spotkają się ponownie (brzmiało jak z taniego romansu), to będzie ich ostatnie i najbardziej pamiętne spotkanie. Być może dlatego wahał się tak długo, czy powziąć bardziej drastyczne kroki czy może nadal sycić się jej strachem, który nakazywał jej sznurować usta przed ruchami jego języka. Przypominał mu jej strzały, tym razem chybiła i tarcza znajdowała się daleko w zasięgu jej ręki. - Poproś na kolanach - odezwał się wreszcie, dopiero wtedy, gdy była poza zasięgiem jego wzroku, wykonując leniwie pierwsze uderzenie. Złapał ją za włosy i przywitał z tynkiem, z którego pewnie wystawało sporo drobnych kamieni, w sam raz na rozoranie jej delikatnej twarzyczki. - Obiecałem, że do ciebie wrócę, a ja zawsze dotrzymuję obietnic - uśmiechnął się i to pewnie było bardziej przerażające niż ten nagły gwałt na jej ustach czy uderzenie, które zaczęło się powtarzać regularnie. Był w tym naprawdę dobry, uwielbiał monotonię ruchów, które prowadziły do śmierci. Zupełnie jakby był antycznym Charonem, który cierpliwie przewoził ją na drugą stronę Styksu. Bez obola, promocja tylko dla niej.
|
| | | Wiek : 18 Zawód : sprzedaję w Sunflower Przy sobie : kapsułka z wyciągiem z łykołaków, leki przeciwbólowe, telefon komórkowy, dowód tożsamości Znaki szczególne : zaawansowane sieroctwo Obrażenia : częste bóle brzucha
| Temat: Re: Główna ulica Pią Kwi 18, 2014 11:03 pm | |
| Przez gęsty strach zasnuwający każdą pędzącą w szalonym tempie myśl powoli przebija się ta jedna jasna, nagle zupełnie zrozumiała, jakby już od dawna tylko czekała na odpowiedni moment, by uderzyć we mnie całą swoją siłą. Chociaż wcześniej robiłam wszystko, żeby pozostała gdzieś daleko poza murami, którymi panicznie się otaczam - mimo że wciąż jestem zmuszona budować je na nowo - teraz i one pękają z budzącym grozę trzaskiem, po czym znów zmieniają się w pył, jaki uniesie najlżejszy powiew wiatru. Gdyby gdzieś w pobliżu był zegar, a ja dostałabym od Losu tę jedyną szansę, by spojrzeć na przesuwające się nieubłaganie wskazówki, każda kolejna cyfra uświadamiałaby mi, jak kruche jest pojęcie czasu, kiedy jest się na arenie. Ktoś może twierdzić, że życie i arena różnią się od siebie niczym kolor biały i czarny, jednak uświadamiam sobie teraz, że to nieprawda - obie te rzeczy nieustannie przeplatają się ze sobą, łącząc najgorsze lęki jednego świata z lękami tego drugiego. Nie mogę tak po prostu starać się wierzyć, że to, co zaczęło się w momencie gdy zgłosiłam się do Igrzysk, skończyło się wraz z którymś nawiedzającym mnie w nocy koszmarem. Nastanie dnia nie było żadnym magicznym lekarstwem czy pocałunkiem księcia z bajki, który przebudziłby mnie ze złego snu. Jedynie przypomnieniem, że podobnie jak na arenie, nigdy nie mogę czuć się bezpieczna lub pozwolić sobie na chociażby jedną złudną chwilę lekkomyślności i ufania własnemu szczęściu. Zdaję sprawę, iż wszystkie miesiące po odbiciu z areny starałam się zapełnić właśnie takimi chwilami, zupełnie ignorując fakt, że tak naprawdę nigdy nie zostałam z niej odbita. Być może nie umiem żyć w inny sposób niż ten, gdy cieszę się złudną nieświadomością, a jednocześnie w napięciu oczekuję rozstrzygającego momentu - właśnie takiego jak obecny. Jestem niczym człowiek, który stoi nad przepaścią i wie, że jeżeli nie cofnie się, to spadnie, lecz otaczający go piękny widok jest silniejszy od głosu rozsądku. Dopiero teraz w pełni to do mnie dociera - dopiero teraz zaczynam zdawać sprawę, że życie nie różni się od tego, które wiodłam na arenie. Na wszystko jest jednak za późno - nie uciekłam, kiedy wyczuwam niebezpieczeństwo. Nie zastanawiałam się, co może się stać, jeśli idący za mną człowiek przyciśnie mnie do ściany. Nie próbowałam wzywać pomocy. Nawet teraz zaprzestaję walki, mimo iż nie miałam i nadal nie mam szans. Prawie nie dociera do mnie, że już niewiele brakuje, aby łzy gromadzące się w moich oczach w końcu się z nich wydostały. W pewien sposób nie chcę, aby to się stało - rozmazana póki co twarz Ginsberga znów nabrałaby ostrości, a ja ponownie musiałabym na nią patrzeć, wbrew sobie skupiając wzrok na jej każdym okrutnym detalu. Mimo to przy kolejnym mrugnięciu pierwsze łzy skapują na moje policzki. Akurat w momencie, kiedy mężczyzna przybliża się do mnie jeszcze bardziej, a w następnej sekundzie czuję dotyk jego warg i języka na swoich ustach. Bronię się przed brutalnymi pocałunkami Ginsberga, próbując odwrócić głowę, lecz jestem za słaba - mogę tylko pozwolić, aby jeszcze więcej łez spływało w zastraszającym tempie po moich policzkach. Kiedy mężczyzna przestaje, oddycham ciężko, wciąż płacząc. Moja usta drżą lekko, a sama staram się zaczerpnąć jak najwięcej świeżego powietrza, by pozbyć się obrzydliwego oddechu Ginsberga, lecz już teraz z jakąś dziwną formą spokoju uświadamiam sobie, że jeśli jakimś cudem uda mi się przeżyć, to wspomnienie będzie mnie prześladowało już do końca życia. Gdy mężczyzna znów się odzywa, po czym łapie mnie za włosy i brutalnie przyciska do ściany, zmuszając, abym opadła na kolana, przerażenie zmieszane z instynktem przetrwania chyba skutecznie hamuje moje łzy. Drobne, lecz ostre odłamki tynku drapią mnie boleśnie w policzek, a kiedy unoszę wzrok, napotykam szeroki uśmiech Ginsberga, przywodzący na myśl minę dziecka zamkniętego na noc w parku rozrywki. - Błagam - odzywam się, tak jak mężczyzna tego chciał, jednak chowam dumę tylko częściowo do kieszeni. Nadal patrzę mu w oczy, starając się ignorować drżenie całego ciała. - Nie musisz mnie krzywdzić, żałuję tego, co się stało w Trzynastce, ale proszę, nie rób mi krzywdy. Język plącze mi się prawie przy każdym słowie, aż w końcu milknę, bojąc się tego, co dalej nastąpi. |
| | | Wiek : 51 lat Zawód : naczelnik więzienia, Betonstahlbieger Przy sobie : leki przeciwbólowe, medalik z małą ampułką cyjanku w środku. stała przepustka, telefon komórkowy, paczka papierosów, broń palna. Znaki szczególne : praktycznie zawsze nosi skórzane rękawiczki i wojskowe buty, nie rozstaje się z cygarami
| Temat: Re: Główna ulica Sob Kwi 19, 2014 3:27 pm | |
| Przez całe swoje życie wystrzegał się tego, co mogło sprawić, że sam stanie się zwierzyną, która wpada przez sidła myśliwego, napędzona własnym strachem i poczuciem, że już nie może dłużej uciekać. Obserwował ten proces bardzo wnikliwie, będąc jeszcze w Kapitolu - rozrywką mas było gonienie po lesie nagich dziewcząt i dobijanie ich oszczepem - a także potem, w Jedenastce, gdzie tak wykwintne polowania zamienił na zwykły proceder zdobywania zwierzyny, by przetrwać. Wcale się mu to nie podobało, zwierzęta łowne padały przecież bez słowa skargi czy prośby o darowanie im życia. To była marna namiastka tego, co mógł przeżywać w stolicy, ale przecież sam uciekł z tego miasta, zachowując się jak kapryśny paniczyk, który wybiera los świniopasa. Mniej więcej, w Jedenastce dalej zachowywał się po swojemu, lekceważąc to, co próbowała narzucić mu władza. Nie z powodów politycznych - od tej trzymał się jak najdalej (pozornie?), ale z powodu niemożliwości zachowania spokoju ducha w sytuacji, kiedy pozostaje na czyjejś smyczy - nieważne jak długiej, zrywał się zawsze prędko, przerażony, że to pierwszy krok do uwięzi na dobre. Równie poważnie traktował sprawę płacenia czyichś długów, a raczej egzekwowania niezależności. Nie lubił sytuacji, w których wisiało nad nim widmo przeszłości, ścierał zamierzchły kurz z wojskowych butów i rozprawiał się prędko z tymi, których Los zesłał do jego życia w nieodpowiednim momencie. Zwykle metodycznie, teraz na ślepo, gotów skopać Cypriane za to, że zaczyna płakać i zachowywać się jak sentymentalna ucieczka zamiast spróbować walczyć. Nikogo nie podniecało rozprawianie się z uległymi ofiarami, to było irytujące, że musiał zachęcać ją do działania błahym pocałunkiem, sugerującym, że musi wziąć się w garść, bo inaczej... Właściwie drażniło go w niej to, że doskonale zdawała sobie sprawę, że nic nie pomoże i że nie powinna stawiać oporu, bo wówczas straci ostatnie siły, pewnie konieczne w ewentualnej rekonwalescencji. Bycie triumfatorem nauczyło ją planowania i determinacji, którą wyczuł w gorzkim posmaku jej warg - mało przyjemne preludium do kolejnego aktu, który uskutecznił razem z uderzeniami. Próbował ją zamknąć, wydrzeć z niej ten ostatni hart ducha, który zmusza ją do wypowiadania bezsensownych słów (Ginsberg nigdy nie pochwalał ludzi gadatliwych), ale jak widać, był mało skuteczny, skoro nadal próbowała przekazać mu ustami, jak bardzo cierpi. Nie rozumiał, czy jest aż tak nieogarnięta (głupi trybut, to też częste) czy boi się przyznać przed samą sobą, że istnieje znacznie lepszy sposób na użycie warg i przekonanie ewentualnego napastnika. Zwłaszcza teraz, gdy klęczała jak przy spowiedzi i pokucie, prosząc go o łaskę. Aktorsko, kiepsko, łzy może dodawały dramatyzmu tej sytuacji, ale była idiotką, jeśli myślała, że Gerard jest człowiekiem, którego wzruszają takie obrazki. Zwłaszcza, kiedy księżyc wpada do stojącego obok śmietnika, ciekawe, czy tu jutro znajdą jej rękę, nadgryzioną przez psy. Powinien się zastanowić, co zrobi z jej ciałem (zachowa, spali, utopi?), ale mógł tylko wizualizować sobie, jak dławi się przed nim swoją śliną i jego spermą. Nie powinien wychodzić do domu na głodzie, pewnie dlatego był taki... roztrzęsiony. i tylko dlatego Sean jeszcze dane było zachłysnąć się brudnym powietrzem. Każdy jej oddech był podarunkiem od L... nie, od Gerarda Ginsberga, który szastał dziś dobrem. Nie spodobało mu się to zupełnie. - Błagasz? - powtórzył więc, uśmiechając się nadal jak psychopata na lekach i kopiąc ją prosto w podbródek, sporo krwi, może nie połamał jej szczęki. Musiała przecież prowadzić z nim konwencjonalną rozmowę, choć przeszła z pozycji klęczącej na horyzontalną. Też budzącą morze tak bardzo niemoralnych skojarzeń.
|
| | | Wiek : 18 Zawód : sprzedaję w Sunflower Przy sobie : kapsułka z wyciągiem z łykołaków, leki przeciwbólowe, telefon komórkowy, dowód tożsamości Znaki szczególne : zaawansowane sieroctwo Obrażenia : częste bóle brzucha
| Temat: Re: Główna ulica Sob Kwi 19, 2014 6:44 pm | |
| Jest wiele rzeczy, których w tym momencie żałuję. Chyba najgorszą z nich jest moja słabość. Odkąd zaczęłam trenować z bratem do Igrzysk, jak mantrę powtarzano mi, że muszę pozbyć się wszelkich emocji, przez które mogłabym się zawahać w decydującym momencie, sentymentów i własnych lęków, wszystkiego, co jest w stanie odebrać mi siły. Poniekąd nie miałam innego wyjścia, chcąc zostać zawodowcem i wygrać Igrzyska, jednak nawet teraz jestem przekonana, że tak naprawdę nigdy nie udało mi się stać się silną. Słabość od samego początku tkwiła gdzieś głęboko wewnątrz mnie, sącząc jad w każdą próbę udowodnienia, nawet sobie samej, że potrafię ją przezwyciężyć. W tym momencie zdaje się to być tylko jedną z wielu porażek, które odnoszę, ślepo wierząc, że kiedyś szczęście się do mnie uśmiechnie i wygram. Może to zaledwie fragment niekończącego się pasma popełnianych przeze mnie błędów, na jakich nigdy się nie uczę, choć rozsądek wielokrotnie mówi mi, że powinnam. Czasem mam wrażenie, że siła to coś, co leży na wyciągniecie ręki, znajduje się zaledwie kilka milimetrów za wyimaginowaną granicą, która dyktuje warunki każdemu człowiekowi, lecz znacznie częściej siła jest po prostu jedną z błyszczących na niebie gwiazd - dalekich i należących do zgubnej chwilami sfery marzeń. Często patrzę na nią tęsknie i zastanawiam się, co by było, gdyby stanowiła ona rzeczywistość, lecz im dłużej na nią spoglądam, tym więcej rzeczy tracę, kiedy znikają one z tej jedynej rzeczywistości, jaką muszę znosić każdego dnia. Gdy pozbawiałam życia pierwszego trybuta na arenie, mogłam być przekonana, że nic oprócz mnie samej nie może zachwiać kryjącej się we mnie pychy, dumy i absolutnego przekonania, iż z każdej sytuacji wyjdę z obronną ręką. Być może w pewien sposób nadal taka jestem. Pełna egoizmu i wiary w to, że za którymś razem strach okaże się słabszy, a ja z kolei silniejsza. Że nie będę znów tą samą słabą, zagubioną we własnym życiu dziewczyną, która raz po raz odkrywa, jak bardzo je niszczy i jak niewiele materiałów posiada, aby zacząć w nim odbudowę. A chwilami mam ochotę po prostu wybuchnąć śmiechem, przywołując w myślach znane wszystkim powiedzenie co cię nie zabije, to cię wzmocni. Gdy spoglądam na stojącego nade mną Ginsberga, w duchu zastanawiając się, czy jego widok będzie ostatnim, jaki przyjdzie mi oglądać, wydaje się ono jedynie mało zabawnym, pełnym ironii żartem, za pomocą którego Los drwi sobie ze mnie w najlepsze. I niewiele przejmuje się tym, czy zostanę zabita, czy - paradoksalnie - wzmocniona. Niczym w spowolnionym tempie śledzę, jak but mężczyzny przybliża się do mojej twarzy, a w następnej sekundzie czuję rozchodzący się po niej ból i silny, metaliczny posmak krwi w ustach. Krztusząc się, upadam na plecy i uderzam głową o bruk. Łzy ponownie zasnuwają mi oczy, jednak powstrzymuję je, jak tylko mogę, tym razem bojąc się, że jeśli wszystko wokół mnie będzie rozmazane, nie zdołam zareagować przed kolejnym ciosem. O ile w ogóle uda mi się zareagować. Próbuję opanować drżenie całego ciała i odczołguję się nieco w tył, po czym zaczynam nieudolnie podnosić się, pomagając sobie ścianą. - Tak, błagam! - wykrztuszam, czując, jak strumyk krwi płynący mi ust wędruje leniwie po mojej szyi. Za wszelką cenę staram się podnieść głos, tym samym chcąc skupić na nim uwagę Ginsberga, abym mogła przynajmniej się wyprostować. Jestem przekonana, że igram tym samym z kapryśnym Losem i zaraz z powrotem mogę wylądować na plecach. - Błagam, błagam, błagam, ile razy mam to jeszcze powtórzyć? Muszę wypowiedzieć jakąś określoną ilość słów przed śmiercią? Mój własny piskliwy i pełen czystej histerii śmiech kompletnie mnie zaskakuje, lecz nie próbuję się dłużej zastanawiać, jakim cudem naszła mnie nagle ochota na mało optymistyczne żarty. Może to w takich chwilach normalne. |
| | | Wiek : siedemnaście Zawód : studentka, celebrytka, mścicielka Przy sobie : zapalniczka, scyzoryk wielofunkcyjny, medalik z małą ampułką cyjanku w środku, odtwarzacz mp3, gaz pieprzowy, para kastetów, dokumenty, klucze i telefon. Znaki szczególne : i'm cordelia fucking snow, who the fuck are you? Obrażenia : wypadają mi włosy, ale od czego są peruki?
| Temat: Re: Główna ulica Sob Kwi 19, 2014 8:25 pm | |
| | bilokacja, przed spotkaniem z Sabriel
Praca w sklepie spożywczym, choć przynosząca oczywiste profity i – przede wszystkim – stałe zarobki, była na tyle upokarzająca dla Cordelii, że ta posługiwała się w niej wyłącznie fałszywym nazwiskiem. Lewe dokumenty, wyrobione z okazji pamiętnej wizyty w Kwartale, spoczywały bezpiecznie na dnie jej torebki, a Lophia na szczęście dała się przekonać i udzieliła kredytu zaufania pannie Snow. Być może rozumiała, jak to jest. Ukrywanie się za maską Lucretii było łatwiejsze niż przyznanie przed samym sobą, że w drabinie społecznej nie jest się obecnie nikim ważnym. Co z tego, że nazwisko wciąż wzbudzało u ludzi reakcje, że nowy dom był nawet w miarę luksusowy, jeśli nie mogła już liczyć na nikogo, w kwestii doprowadzenia Kapitolu do dawnej świetności. Tego właśnie pragnęła Cordelia Snow, jakby była święcie przekonana, że uda jej się przy tym cofnąć czas, że grzechy z Igrzysk odejdą w zapomnienie, a życie znów stanie się beztroskie i sielskie, anielskie. Póki co, potrzebowała pieniędzy na własne wydatki, związane całkowicie z konspiracją i swoimi planami, więc o rzuceniu pracy nie było mowy. Dziś, jak co dzień, wykonała wszystkie swoje obowiązki i z ulgą wymalowaną na twarzy opuściła Sunflower, udając się do domu. Maszerowała szybko, ze słuchawkami odtwarzacza muzycznego w uszach. Była Lucretią, nie Cordelią, nie mogła rzucać się w oczy, musiała pokonać trasę możliwe jak najszybciej i dotrzeć do domu, by zmyć z siebie codzienną dawkę wstydu. Spokojny powrót nie był jej dany, ledwo skręciła w jedną z uliczek, natknęła się na niezwykłą parę. Winę zwalić mogła tylko i wyłącznie na głośną muzykę, która uniemożliwiła jej wcześniejsze zwrócenie uwagi na gości za rogiem. Zauważyli ją, a co najważniejsze, ona także zauważyła i rozpoznała ich. Widzieć Cypriane Sean w pozycji horyzontalnej, no, to doprawdy był zaszczyt. Jej dawna idolka, trybutka, którą faworyzowała i sponsorowała w ostatnich właściwych Igrzyskach, a teraz koleżanka z pracy, obecnie prezentowała sobą obraz nędzy i rozpaczy. Autorem wszystkiego wydawał się być mężczyzna stojący nad nią, bo tylko głupi uwierzyłby, że Gerard Ginsberg nie miał z tym nic wspólnego. Ten sam Ginsberg, który teraz był agresorem tej dziwacznej utarczki, kiedyś wybawił Cordelię z tarapatów, ratując jej cnotę i życie przed dwójką spragnionych klientów Violatora. Snow pamiętała to doskonale i wiedziała, że ma u mężczyzny swojego rodzaju dług, jednak nigdy nie podejrzewała, że przyjdzie okazja na jego spłacenie… lub pogłębienie. Nie mogła przecież zostawić Cypriane na pastwę losu, nie teraz, gdy dziewczyna na pewno już ją rozpoznała. - Przeszkadzam? – zapytała niewinnym tonem, ale wyjęła wreszcie słuchawki z uszu i zdecydowała się podejść bliżej. Nie bała się, a przynajmniej wmawiała to sobie na tyle skutecznie, że na razie działało. – Wydaje mi się, że mam teraz coś w rodzaju deja vu - przecież to właśnie on pokazał jej, jak należy radzić sobie z mężczyznami atakującymi bezbronne dziewczęta. Przełknęła ślinę, założyła ręce na piersi i całą swoją postawą pragnęła dać znać, że jest względnie obojętna na to, co dzieje się w uliczce, ale najlepiej będzie, jeśli wszyscy grzecznie rozejdą się w pokoju. Strażniczka sprawiedliwości, Cordelia Snow! Klękajcie narody!
|
| | | Wiek : 51 lat Zawód : naczelnik więzienia, Betonstahlbieger Przy sobie : leki przeciwbólowe, medalik z małą ampułką cyjanku w środku. stała przepustka, telefon komórkowy, paczka papierosów, broń palna. Znaki szczególne : praktycznie zawsze nosi skórzane rękawiczki i wojskowe buty, nie rozstaje się z cygarami
| Temat: Re: Główna ulica Sob Kwi 19, 2014 10:53 pm | |
| Nigdy nie był typem gówniarza, który wyrywa muszkom skrzydełka, robi operację na żabkach i zakopuje żywego psa (ale trochę ogłuszonego, bo inny by się szarpał). Jego agresja nie miała przyczyn genetycznych - jego ojciec był ostatnim skurwysynem, ale nigdy go nie bił - ani tym bardziej emocjonalnych czy zanurzonych w przeszłości, która miała odciskać na nim swoje piętno. Wręcz przeciwnie, Ginsberg wydawał się nieskażony tymi czterdziestoma sześcioma owocnymi latami, które spędził na ziemskim padole, traktując bliźniego swego jak wesz, która usiłuje zagarnąć dla siebie za wiele jego terenu. Był absolutnie uroczym autonomistą, który nie zaznał w życiu niczego, co tłumaczyłoby przemoc, którą prezentował Cypriane na jej własnej, bladej skórze. Nawet, jeśli jego egzystencja była bardzo ludzka i składała się z krwi, potu, flegmy oraz (a może przede wszystkim) ze spermy, to wyleczył się bardzo szybko z fantomowych bólów psychologicznych, zastępując je realnymi i fizycznymi. Niekoniecznie własnymi. Umartwianie się nigdy nie wychodziło mu skutecznie, więc wzorem chrześcijan - najpierw ascetów, następnie inkwizytorów - odbierał swoje długi, zastanawiając się usilnie, jak powinno płacić się za zło, dokonane jeszcze przed wiekami. Nie mógł się doczekać powrotu do domu, do biblioteki... i do Maisie, która pewnie spokojnie oddychała w swoim pokoju, udając, że wcale nie ściskała jego koszuli przed zaśnięciem. Porywające, kobiety uwielbiały bydlaków, więc mógł podnieść popuchniętą Sean z bruku i zapytać, czy zostanie jego żoną. Zaraz po tym, jak wymierzył jej solidnego kopniaka, po którym odskoczyła jeszcze dalej. Powinna być z niego dumna, bo prędko wetknął ją z powrotem na szlak cierpiętników, nie zwracając już zupełnie uwagi na to, co mówi. Mogła go przepraszać, mogła obiecać mu prezydenturę i szóstkę dzieci, które mu da, a tłukłby ją dalej zapamiętale, zastanawiając się jedynie usilnie nad tym, czy następuje już stężenie pośmiertne i czy nie marnuje swoich sił na trupa, który w tym mieście - państwie ścielił się równie gęsto, co w starożytnej Grecji. Pewnie dlatego nie zwrócił uwagi na czyjeś kroki, bo inaczej (na pewno) już zwijałby manatki i zabierać sój prywatny worek treningowy z oblicza zazdrosnego mieszkańca stolicy. W porywy dobrego serca w tej okolicy nie wierzył i omal nie zadławił się ze śmiechu, widząc kto nawiedza ich prywatny cmentarz. Osoba, która niegdyś miała pomóc pochować mu zwłoki, w zamian za to, co zrobił z jej klientami. Obaj chłopcy wykazywali niezwykłą chuć, która przestała mieć znaczenie, kiedy związał ich po obu stronach drzewa i uczył dobrych manier metodą analną. Nie pamiętał, czy jeden z nich połknął język czy może odgryzł mu go drugi z przerażenia, ale nie mogli pobiec do tej blondynki i naskarżyć, więc jej obecność musiała być kwestią przypadku. Który wcale mu nie spodobał. Czuł się jak zwierzątko, któremu wyszarpuje się mięso z zębów, więc przybliżył do siebie Cypriane w czułym geście, zaznaczając tej dziewczynie dobitnie, że ona jest jego i nie wchodzą w żadne negocjacje. Tak jakby owe były możliwe. Z tym człowiekiem, wpatrzonym w Cordelię wzrokiem wampira-kusiciela i mordercy, zblazowanego siniakami na twarzy brzydkiej pani triumfator. - To ulica. Każdy może nią przechodzić - zauważył bardzo dobitnie, patrząc na nią z góry, różnica wzrostu, wagi, doświadczenia... ale Ginsberg nigdy nie lekceważył przeciwnika, zwłaszcza takiego, który znał porywy jego dobrego serca (powiedzmy). Wiedział, że dla tej oto panienki jest bohaterem, pewnie gdyby znała dalszy ciąg tej historii, to już pomogłaby uciekać Cypriane, która stawała na chwiejnych nogach za ich plecami. Stawała, czas przeszły niedokonany, bo podłożył jej nogę jak gówniarz, obserwując jak ryje brzydką twarzyczką o chodnik. - Nie chcesz tu być - oznajmił Cordelii, chwytając ją mocno za nadgarstki i próbując odsunąć na bezpieczną odległość. Dawał jej wybór, powinna to docenić, a nie bawić się w perwersję erotyczną więźniów z Panem i wcielać w seksowną strażniczkę. |
| | | Wiek : 18 Zawód : sprzedaję w Sunflower Przy sobie : kapsułka z wyciągiem z łykołaków, leki przeciwbólowe, telefon komórkowy, dowód tożsamości Znaki szczególne : zaawansowane sieroctwo Obrażenia : częste bóle brzucha
| Temat: Re: Główna ulica Nie Kwi 20, 2014 12:29 pm | |
| Kroki. Wśród wszelkich marzeń zepchniętych na granicę świadomości jedno z nich znalazło drogę do realnego świata, brzmiąc jak kroki. Przez kilka setnych sekundy moje serce przestaje dziko galopować w niewiadomym kierunku, lecz zatrzymuje się, wydając przedtem zaledwie kilka nerwowych uderzeń, jakby samo nie mogło uwierzyć w to, co właśnie usłyszałam. Skupienie, które postanowiłam nabyć za nieznaną mi jeszcze cenę i które chwilę temu z taką determinacją poświęcałam na mozolne podnoszenie się z bruku, teraz rozpływa się bez najmniejszego śladu. Drżące ręce wciąż przyciskałam rozpaczliwie do ziębiącej moją skórę ściany, lecz niespodziewanie zaczynają one drżeć jeszcze bardziej, co tylko utwierdza mnie w przekonaniu, że jeśli nie uda mi się uspokoić, stracę cenne centymetry, jakich Ginsberg nie pozwoli mi odzyskać. Do tej pory sądziłam, że wśród całej gamy dźwięków składającej się zarówno z szumiącej mi w uszach krwi jak i głosu mężczyzny, nie znajdzie się nawet skrawek miejsca na niemalże wyśniony w tej chwili odgłos czyichś kroków. Zupełnie tak, jakby wszystko, co ma się ze mną stać, opracowane już było w najmniejszych aspektach, a pojawienie się trzeciej osoby w uliczce równałoby się z przewróceniem pierwszej kostki idealnie ułożonego domina. Przez strach kłębiący się we mnie niczym trujący dym na moment przebija się kilka pojedynczych i wątłych promyków nadziei, że narastający z każdą chwilą odgłos kroków nie jest jedynie podłą manipulacją, jaką próbuje mnie wykończyć własna wyobraźnia. Chwytam się ich z tą samą rozpaczą i nutą determinacji, która tkwi w moich wysiłkach, aby znów nie upaść. Jednocześnie zdaję sobie sprawę z tego, że jeśli okaże się, iż w uliczce jestem tylko ja i Ginsberg, moja naiwność zada mi kolejny cios, jakby w tej beznadziejniej chwili i ona postanowiła opowiedzieć się po stronie mężczyzny. Lecz mimo to nie potrafię pozbyć się myśli, że być może w całym tym chaosie, w który wpadłam niczym w sidła zastawione przez moją głupotę i kilka błędów z przeszłości, znalazło się to jedno jedyne słowo, od początku błąkające się pośród strachu otaczającego mnie żelaznymi ramionami. Ratunek. Jednak nawet przez chwilę nie myślałam, że będzie nim nie kto inny jak Cordelia Snow. Mrugam kilkakrotnie, nie mogąc uwierzyć własnym oczom. Mimo bólu wykręcam głowę, chcąc zobaczyć więcej ponad ramieniem mężczyzny i upewnić się, że długie blond włosy, pewne, niemalże obojętne spojrzenie niebieskich oczu i lekka nonszalancja brzmiąca w głosie na pewno należą do wnuczki prezydenta Snowa, triumfatorki 75. Głodowych Igrzysk, której imię - a tym bardziej nazwisko - w ostatnim czasie obiło mi się o uszy nawet więcej niż tysiąc razy. Część mnie znów ma ochotę wybuchnąć śmiechem, że spośród wszystkich osób, jakie mogłyby znaleźć się w tym momencie w uliczce, wybór padł akurat na Cordelię. Jeżeli zdecyduje się mi pomóc, razem i tak mamy niewielkie szanse. Zaaferowana tą myślą, nie dostrzegam momentu, gdy Ginsberg podkłada mi nogę i wszystkie wysiłki, które jeszcze kilka sekund temu wkładałam w podnoszenie się, teraz okazują się być bezskuteczne. Upadam twarzą na bruk. Jego ostre fragmenty kaleczą mi twarz. Chociaż czuję się tak bezsilna, że najchętniej zwinęłabym się w kłębek, zaciskając kurczowo powieki i czekając w duchu na najgorsze, coś mówi mi, iż nie mogę tak łatwo się poddać. Z góry docierają do mnie głosy Ginsberga i Snow - wypowiedzieli zaledwie kilka słów, a i tak odnoszę nieodparte wrażenie, że musieli się wcześniej spotkać. Zbieram w sobie ostatnie siły, niemal wyczerpane już przez nieopuszczające mnie nawet na chwilę przerażenie, i znów staram się podnieść. Opadam jednak szybko na kolana z rękoma przyciśniętymi do ściany, zupełnie jakbym w akcje desperacji usiłowała znaleźć niewidzialną, wyciągniętą ku mnie dłoń, która pomogłaby mi wydostać się z tego koszmaru. Mimo to wiem, że w tej chwili mogę liczyć tylko na Cordelię. |
| | | Wiek : siedemnaście Zawód : studentka, celebrytka, mścicielka Przy sobie : zapalniczka, scyzoryk wielofunkcyjny, medalik z małą ampułką cyjanku w środku, odtwarzacz mp3, gaz pieprzowy, para kastetów, dokumenty, klucze i telefon. Znaki szczególne : i'm cordelia fucking snow, who the fuck are you? Obrażenia : wypadają mi włosy, ale od czego są peruki?
| Temat: Re: Główna ulica Nie Kwi 20, 2014 3:46 pm | |
| Czy obecność panny Snow na ulicy, była aż tak bardzo niesamowita? Miny Gerarda i Cypriane przedstawiały całą gamę odczuć: szok, zdziwienie, niedowierzanie… rozbawienie. No jasne, powinna o tej porze siedzieć w domu, popijając herbatę, malując paznokcie i przeglądając młodzieżowe czasopisma, ale kto wtedy zarabiałby na niecne plany, powstające w głowie wnuczki byłego prezydenta. No właśnie. Bohater i idolka, łowca i zwierzyna, kat i ofiara - tak oto przedstawiały się role w uliczce. Cordelia była obserwatorką, póki co, bo przecież teraz nie mogła się po prostu wycofać. Nie mogła zostawić Cypriane, ale wolała też nie podpaść Gerardowi. Jak upiec dwie pieczenie na jednym ogniu, co robić, by jak najwięcej z tej sytuacji wycisnąć dla siebie? Takie myślenie zawsze było jej dobrą stroną, ale przecież miała teraz do czynienia z nie lada przeciwnikiem, nie mogła pozwolić sobie nawet na najdrobniejszy błąd. Wzrok Ginsberga bardzo szybko sprawił, że blondynka poczuła się nieswojo, ale na tyle panowała nad swoimi reakcjami, że nie dała tego po sobie poznać. To ona była teraz Gerardem sprzed kilku miesięcy, to ona miała zostać wybawicielką panny Sean. Co mężczyzna zrobiłby w takiej sytuacji? I jak mogła to przekuć na własne możliwości? Gdyby opowiedziała się jasno po stronie Cypriane, potyczka wciąż byłaby nierówna. Ale gdyby upozorować neutralność i zagrać na czas… Z obojętną miną patrzyła, jak Ginsberg podkłada dziewczynie nogę, bez śladu emocji na twarzy, chociaż w środku pewnie był z siebie bardzo zadowolony. Cordelia by była. A później znalazł się tuż przy niej, chwycił mocno za nadgarstki, próbując odciągnąć od centrum wydarzeń. Och, Cypriane chyba też nie chce tu być. - Wręcz przeciwnie, szykuje się dobre przedstawienie, nie mogłabym tego ominąć – powiedziała spokojnie, nie wyrywając rąk z uścisku, chociaż spojrzała na nie wymownie, a potem rzuciła Gerardowi karcące spojrzenie. Być może mężczyzna rozgryzł już, że Sean nie jest obojętna pannie Snow, ale o wiele większą nadzieję Cordelia pokładała właśnie w samej zainteresowanej, która już dawno powinna podnosić się z kolan i uciekać, co sił w nogach. Miałaby wtedy piękny dług u swojej wybawicielki, więc naprawdę, mogłaby się wreszcie wziąć w garść. - Poza tym, gdzie chciałbyś, żebym była? – nie mogła sobie darować użycia wyćwiczonej metody, choć nie wiedziała, jak zareaguje na nią Gerard. Z pozoru niewinne pytanie, okraszone lekkim uśmieszkiem i prowokującym spojrzeniem. No i to gładkie przejście na ty, jakby żadna różnica wieku nie istniała w tej chwili między nimi. Wykorzystała to, że wciąż trzyma ją za nadgarstki, przekręciła dłoń i złapała jego własne, szukając kontaktu wzrokowego, który mogłaby wykorzystać na swoją korzyść. Przecież uratował jej życie, nie mógłby teraz go odebrać. Po co miałby robić jej krzywdę? Przeszkodziła mu w zabawie, ale nie spodziewała się za to żadnej kary fizycznej, a skąd! Robiła to już nie raz, nie dwa. Była przecież przyzwyczajona do otrzymywania wszystkiego, o czym tylko zamarzyła. Stała spokojnie, licząc na to, że Cypriane wreszcie podniesie się z ziemi i przestanie tym samym utrudniać ratowanie własnego tyłka. Gdyby Gerard jeszcze raz ruszył w jej kierunku, Cordelia niewiele mogłaby zrobić, aby go powstrzymać.
|
| | | Wiek : 51 lat Zawód : naczelnik więzienia, Betonstahlbieger Przy sobie : leki przeciwbólowe, medalik z małą ampułką cyjanku w środku. stała przepustka, telefon komórkowy, paczka papierosów, broń palna. Znaki szczególne : praktycznie zawsze nosi skórzane rękawiczki i wojskowe buty, nie rozstaje się z cygarami
| Temat: Re: Główna ulica Pon Kwi 21, 2014 12:41 pm | |
| Być może, w jego wieku - tak, czuł tę znaczącą różnicę pokoleń i doświadczeń wszelkiego kalibru - nie wypadało cieszyć się jak przedszkolak, który w piaskownicy nasypuje ładnej (nie, Cypriane nie było do twarzy z opuchlizną) koleżance piasku do oczu i obserwuje, jak nimi pociera, umieszczając złocisty pył jeszcze głębiej. Efekt domina, motyla, jeden mały, niecny uczynek pociągał za sobą lawinę niegodziwości najwyższego sortu i był tak bardzo szczęśliwy, że to właśnie Cordelia ogląda to przedstawienie. Mało brakowałoby, a przysunąłby kosz, że spoczęła godnie na swoim miejscu (eks-królowej) i mogła podziwiać efekty specjalne tego show, w którym ofiara nie zachowuje się zgodnie z rolą, a jej improwizacja przyprawiała reżysera o zawrót głowy - był gotów ćwiczyć z nią tak długo, żeby załapała o co chodzi w jego wizji artystycznej. Wielka szkoda, że panna Snow pojawiła się jeszcze przed odsłonięciem kurtyny, zakulisowo, kiedy jeszcze scenografia przedstawiała się ubogo, a jego ofiara żyła i dyszała tak ciężko, że czuł każdy jej oddech na swojej skórze, zupełnie jakby przeżywał teraz muskanie jego sfer erogennych. Umieszczonych na każdym koniuszku palca, którym zadawał perfekcyjne ciosy. Był przekonany, że to naprawdę jest fizyczne doznanie, choć tak naprawdę jego psychika pozostawała na krótką chwilę zaspokojona i dlatego nie zamierzał pozwolić sobie na utratę tak cennego trofeum, leżącego pod jego stopami. Tak, miał pewne aspiracje i uwielbiał (jak każdy mężczyzna), gdy kobiety wiły się pod nm w kurzu i w brudzie, wreszcie będąc na odpowiednim w hierarchii miejscu. Nie ukrywał tego, że jest absolutnym szowinistą i nie mogła zmienić tego blondynka, która rościła sobie obecnie prawa do Cypriane. Wyczuł to od razu, kobiety były zbyt słabe, żeby pozwolić sobie na jawną przemoc wobec przedstawicielki swojego gatunku. Ze strony mężczyzny, oczywiście. W innym wypadku, próba zazdrości zakończyłaby się wojną podjazdową, ale solidarność jajników była historią, której nie trzeba było powtarzać znawcy. Dlatego chwytał ją za nadgarstek, zastanawiając się nad możliwością dobicia targu. W końcu, panna Sean już była na tyle zużyta, że następnym etapem byłaby już tylko śmierć - bezczeszczenie zwłok nigdy nie sprawiało mu frajdę - a wnuczka byłego prezydenta za to trzymała się na nogach nieźle i miała do zaoferowania coś, czego Ginsberg nie zamierzał sobie dopowiadać. To nie była ta bajka, w której bestia zakochuje się w pięknej królewnie, kapryszącej o uwolnienie wieśniaków spod jego jarzma. Srogiego, uśmiał się z Verite, przedstawiającego Melanie jak szczenię, podsunięte mu do zaspokojenia swojego apetytu. Och, Cordelia powinna wiedzieć, że jest nienasycony i nie igra z ogniem, ona w niego wchodzi bez żadnego zabezpieczenia, z krwawymi śladami na nadgarstkach od mocnego, męskiego chwytu. Był przekonany, że takie uwielbia i że nie jest z tych słodkich, niewinnych panienek, których przeraża widok kajdanek. - Nago. Pode mną - odpowiedział więc zgodnie z prawdą na sekundę za długo wpatrując się w oczy i oblizując dokładnie wargi z kropelek potu. Był bezczelny, był pewny siebie i przyciągał ją za nadgarstek tak jakby była wagi piórkowej, ocierając się o jej ciało bardzo dokładnie... i puszczając. Może i była kobietą, ale miał do załatwienia vendettę, a to (jak mówiła wielowiekowa tradycja) nie powinno dotyczyć kobiet. Poza tą jedną, która nieporadnie zbierała się z chodnika i której zablokował drogę ucieczki. Musiałyby go powalić, wyszczerzył ząbki do Cordelii, sugerując, że czas na twarde negocjacje, jeśli nie chce utracić koleżanki, która zabarwiała płyty drogowe na ciemnoczerwono. Co za romantyczny wieczór.
|
| | | Wiek : 18 Zawód : sprzedaję w Sunflower Przy sobie : kapsułka z wyciągiem z łykołaków, leki przeciwbólowe, telefon komórkowy, dowód tożsamości Znaki szczególne : zaawansowane sieroctwo Obrażenia : częste bóle brzucha
| Temat: Re: Główna ulica Pon Kwi 21, 2014 10:41 pm | |
| Cały czas walczę z pokusą zamknięcia oczu i owinięcia się ramionami, jakbym była małym dzieckiem, a to wszystko tylko złym snem, jaki kiedyś się skończy i już nie wkradnie się podstępem do mojego życia, do którego zresztą nigdy nie miał zaproszenia. Zimna ściana chłodzi mój rozgrzany policzek, po którym wciąż spływają drobne strużki krwi, jednak ani jedna łza. Być może strach uniemożliwiający mi jasne myślenie i jakikolwiek ruch, pomijając drżenie całego ciała, jest na swój sposób na tyle samolubny, by nie pozwolić mi na marnowanie resztek sił na coś tak błahego jak płacz. Woli je zapewne zostawić, bym usiłowała przegonić własne myśli i znaleźć złoty środek, chociaż prawda jest taka, że nie wiem, gdzie go szukać. Podświadomie czuję, iż nawet gdybym zdobyła się na ciche łkanie, mogłabym zwrócić na siebie uwagę Ginsberga. A w tym momencie jedynym absurdalnym wysiłkiem, na jaki mnie stać, jest wmawianie sobie, że póki jestem cicho i się nie poruszam, mężczyzna nie zada mi kolejnego ciosu, będąc - jak w duchu liczę - skupionym na rozmowie z Cordelią. I nagle przypominam sobie o czymś. Czymś, co idealnie mogę wykorzystać, skoro mężczyzna nie zwraca na mnie uwagi. Prawie zachłystuję się powietrzem, które od samego początku koszmaru wydawało się być trucizną siejącą zamęt w moich myślach, podczas gdy niespodziewanie jeden jedyny wdech pozwala mi spojrzeć na wszystko z innej strony. Choć wciąż jestem przerażona, a moje serce nawet na sekundę nie zwalania, łomocząc mi w piersi jakby miały to być ostatnie w jego karierze uderzenia, teraz niczym tonący chwytam się myśli, że być może otrzymałam niepowtarzalną szansę. Nie mogę ot tak minąć Ginsberga i rzucić się pędem w którąkolwiek stronę. Nawet gdyby udało mi się uciec, zostawiłabym tu Cordelię, u której mój dług wdzięczności rośnie z każdą chwilą. Jeżeli natomiast Ginsberg postanowiłby mnie ścigać, zapewne nie pokonałabym nawet kilkunastu metrów. Moja szansa to fakt, że na razie jego uwagę odwraca Cordelia, a ja sama, co uświadomiłam sobie chwilę temu, nadal jestem w posiadaniu telefonu komórkowego. Powoli, starając się tak manewrować ręką, aby materiał kurtki nie zaszeleścił, sięgam do kieszeni. W napięciu rozgarniam palcami znajdujące się w niej drobiazgi, aż natrafiam na tkwiący na dnie telefon, który w skupieniu zaczynam wyciągać. Milimetr po milimetrze, aż mojej drżącej dłoni udaje się ustabilizować chwyt. Nie chcę nawet myśleć, co by się stało, gdyby teraz telefon wyślizgnął mi się z palców i upadł na chodnik - podejrzewam jednak, że bardzo szybko zostałby zgnieciony przez but Ginsberga. Starając się oddychać spokojnie i wykonywać jak najmniej gwałtownych ruchów, zaciskam obie dłonie na komórce, po czym włączam ją, chcąc odblokować ekran. Gdy z nerwów nie udaje mi się za pierwszym razem, przygryzam wargę aż do krwi, lecz biorę się w garść i ponawiam próbę. Udało się. Moje palce drżą tak bardzo, że ledwo trafiam w ikonę kontaktów. Rzucam spanikowane spojrzenie na żałośnie krótką listę numerów i wiedząc, iż nie mam czasu na zastanawianie się, wybieram symbol wiadomości tekstowej widniejący przy nazwisku Breefling. Zdaję sobie sprawę, że im więcej słów odważę się napisać, tym więcej będę ryzykowała. W każdej chwili Ginsberg może odwrócić się w moją stronę czy chociażby kątem oka dostrzec, co robię. Z duszą na ramieniu wystukuję więc jedynie cztery słowa. Pomocy. Ginsberg. Główna ulica. Gdy tylko pojawia się komunikat, że wiadomość została wysłana, sięgam z powrotem do kieszeni, chcąc jak najszybciej schować telefon, lecz moja ręka zamiera w połowie drogi, bo nagle do głowy przychodzi mi coś jeszcze - znacznie bardziej ryzykownego. Modląc się w myślach o odrobinę szczęścia, wstrzymuję oddech i podnoszę się niezdarnie. Najpewniej za sprawą adrenaliny buzującej mi żyłach jakimś cudem udaje mi się stanąć na nogi i mimo bólu zrobić krok w stronę Ginsberga. Ręka trzymająca wysoko telefon trzęsie mi się tak bardzo, że muszę podtrzymywać ją drugą. - Przykro mi, ale chyba czas pana goni, panie Ginsberg - odzywam się i unoszę drżące lekko kąciki ust, przywołując na twarz cień bladego uśmiechu. - Moja dobra znajoma i zapewne kilku powiadomionych przez nią strażników jest już w drodze, ale zawsze możemy się rozejść, by uniknąć ewentualnych konfliktów, prawda? |
| | | Wiek : siedemnaście Zawód : studentka, celebrytka, mścicielka Przy sobie : zapalniczka, scyzoryk wielofunkcyjny, medalik z małą ampułką cyjanku w środku, odtwarzacz mp3, gaz pieprzowy, para kastetów, dokumenty, klucze i telefon. Znaki szczególne : i'm cordelia fucking snow, who the fuck are you? Obrażenia : wypadają mi włosy, ale od czego są peruki?
| Temat: Re: Główna ulica Wto Kwi 22, 2014 12:51 pm | |
| Słodka i niewinna panienka? Być może kiedyś na taką pozowała. Odkrywając tajemnice swojego dziadka, Cordelia miała tylko dwa wyjścia: potępić go jawnie i tym samym skazać się na los Jasmine pozbawionej wygód, pozycji i rodziny… albo udawać, że nic się nie dzieje, odwrócić wzrok, nauczyć się obojętności. Nie trudno zgadnąć, którą drogę obrała panna Snow. Pierwszy z brzegu przykład: Zwycięzcy sprzedający swoje ciało. Ojej, no cóż, działo się, ale jeśli można było kupić zainteresowanie samego Finnicka Odaira, chyba nie było to takie złe. Czemu więc teraz przejmowała się losem Cypriane, czemu stawiała na szali własny? Nie było przecież nic prostszego niż przejście obojętnie lub odwrócenie się na pięcie i powędrowanie do domu. Jakie licho kazało jej interweniować? Kiedyś zrobił to sam Ginsberg, czyniąc z siebie prawdziwego bohatera w jej oczach, a teraz Snow chciała poczuć, jak to jest. Prawie prychnęła słysząc jego słowa, ale gdy przybliżył się niebezpiecznie, ocierając się o nią, przełknęła ślinę, dzielnie podtrzymując kontakt wzrokowy. - Warto mieć marzenia – choć miała ochotę na kontynuowanie prowokacyjnego tonu, jej pewność siebie zaczynała powoli topnieć. Nieświadomie potarła nadgarstki, gdy mężczyzna uwolnił ją z mocnego uścisku. Zabieranie zabawek innym i robienie niewinnej miny opanowała już w przedszkolu, teraz jednak nadchodziła chwila, w której musiała targować się o coś, co chciała dostać. Nie miała w tym dużego doświadczenia, nie było też wielu rzeczy, które mogła zaoferować w zamian. Co innego jeszcze choćby rok temu, kiedy mogłaby skusić Gerarda słówkiem szepniętym komu trzeba, specjalną nagrodą od państwa Panem, nadawanej jego znamienitym obywatelom, willą w Czwórce… dziadziuś spełniał życzenia swojej małej księżniczki, a ona przekuwała je w realizację swoich niecnych planów. Teraz nie była jednak nawet w połowie tak ważna, jak kiedyś, co oczywiście musiała zatrzeć odpowiednią postawą i podejściem, od wyniosłego tonu zaczynając, na obojętnej minie kończąc. Szybko zorientowała się, że kartą przetargową nie musi być to, co może Gerardowi dać, ale to, przed czym może go osłonić. A telefon w ręku Cypriane i drżące słowa blondynki psuły właśnie przedstawienie. - Koniec zabawy – mruknęła, udając naburmuszenie, ale jednocześnie postąpiła pół kroku w tył, tak na wszelki wypadek – Koleżanka ma rację, należy uniknąć konfliktów, nie chcemy przecież podpaść szanownej pani prezydent – stężenie ironii było wyczuwalne, ale nie przekraczało dozwolonej normy – Więc może tu się rozstaniemy, a gdy pojawią się Strażnicy, opowiem im ze szczegółami, jak to pannie Sean przywidziało się, że Cię tu widziała? Cordelia wiedziała doskonale, że taka umowa nie będzie dla Gerarda satysfakcjonująca. Dla niej samej na pewno by nie była. Na całe szczęście Cypriane odzyskiwała powoli swój dawny animusz, więc w razie czego mogłyby się wesprzeć w ostatnich chwilach przed przybyciem Strażników. - Może za kilka dni zdam relację z przebiegu reszty wieczoru? – zaoferowała spokojnym głosem, choć wiedziała, że oto podawała się mężczyźnie na tacy. To było głupie, ale także nakręcało ją w dziwny sposób.
|
| | | Wiek : 51 lat Zawód : naczelnik więzienia, Betonstahlbieger Przy sobie : leki przeciwbólowe, medalik z małą ampułką cyjanku w środku. stała przepustka, telefon komórkowy, paczka papierosów, broń palna. Znaki szczególne : praktycznie zawsze nosi skórzane rękawiczki i wojskowe buty, nie rozstaje się z cygarami
| Temat: Re: Główna ulica Czw Kwi 24, 2014 8:41 pm | |
| Podziwiał ludzi, którzy w jakiś magiczny sposób (może były na to mikstury?) potrafili pozować i wzbudzać w innych odruchy opiekuńcze. Pewnie każdy w wieku Gerarda – każdy normalny osobnik płci męskiej – poczułby instynkt ojcowski, skierowany w stronę Cordelii, co zapoczątkowałoby skruchę i przyznanie się do winy. A także dosłowne zrzucenie jarzma grzechu ze swoich ramion… Nie, łapanie Cypriane i prowadzenie jej na dach, by zrzucić jak glinianą lalkę nadal wydawało mu się świetnym pomysłem, więc misja pobudzenia w nich wyrzutów sumienia spaliła na panewce. Cóż, całkiem słusznie ojciec na medal kojarzył mu się z erotyką z wyższej półki i to tłumaczyłoby dlaczego z taką śmiałością, a raczej bezwstydnością rozbierał wnuczkę byłego prezydenta z jej ubrań. Szkoda, że tylko w przenośni. Chętnie opowiedziałby jej o tym, że on nie wyraża życzeń, tylko bierze sprawy w swoje (tym razem już dosłownie) ręce, ale wydawała się przerażona tym, co działo się na jej oczach. A przecież był już grzeczny, nie pilnował wcale panienki Sean i jakby była mądrzejsza, to zdecydowałaby się na ucieczkę w nieznane. Pewnie puściłby się za nią w pogoń i przy kolejnych dobrych wiatrach zasiliłaby grono ofiar Gerarda Ginsberga, ale stała nadal, wpatrując się w nich jak cielę w malowane wrota. - Nie miewam marzeń – odrzekł więc tylko, sugerując jej wzrokiem, co miał na myśli i co w tym myślach (planach?) figuruje na pierwszym planie, w jakiej pozycji i na jakich zasadach. Pewnie dlatego dał się wywieść w pole – wiedział (?) – i obserwował jak nagle przestaje być agresorem, a staje się podejrzanym. Nie skomentował tego wyskoku w żaden sposób, ot, zwykła kolej rzeczy, gdy przewaga jest liczebna. Musiał dać im wygrać i postanowił zrobić to z klasą, uśmiechając się z satysfakcją przez cały czas, gdy grożono mu Strażnikami Pokoju. Chętnie wybiłby Cypriane wszystkie jej królicze zęby, żeby nie mogła formułować tak płynnych wypowiedzi, a Cordelię uciszyłby w bardziej wyrafinowany sposób, ale skinął głową. Podpisując cyrograf dla panny Snow, bo zanim którakolwiek z nich zdążyła się zorientować, już trzymał ją przy sobie i ciągnął w stronę samochodu. - Słowo komukolwiek, a będziesz błagać o jej śmierć – przekazał Cyprianie na pożegnanie… Nie, dobrze wiedział, że spotkają się raz jeszcze bez świadków i będzie to całkiem fascynująca przygoda, z której tylko jedno wyjdzie żywe. Nie omieszkał pokusić się o stwierdzenie, że będzie to on; uciekinier, ciągnący za sobą zakładniczkę idealną, celem przesłuchania. Powiedzmy. Niech Los jej sprzyja, bo właśnie znalazła się w paszczy lwa.
|
| | | Wiek : 18 Zawód : sprzedaję w Sunflower Przy sobie : kapsułka z wyciągiem z łykołaków, leki przeciwbólowe, telefon komórkowy, dowód tożsamości Znaki szczególne : zaawansowane sieroctwo Obrażenia : częste bóle brzucha
| Temat: Re: Główna ulica Sob Kwi 26, 2014 7:56 pm | |
| Nie cierpię takich chwil, gdy czas złośliwie zdaje się stać w miejscu, pozwalając, aby każda kolejna sekunda jeszcze bardziej oddalała mnie od tego, co ma się za moment wydarzyć. Zaciskam nerwowo usta w wąską linię, starając się powstrzymać napływającą powoli panikę, której bałam się od samego początku i która mogłaby się stać niedużym kamykiem powodującym znacznie większą lawinę. Rozpaczliwie łapię się każdej jasnej myśli zagubionej wśród innych, przepełnionych strachem i nutami histerii, zdając sobie sprawę, że teraz wszystko zależy od tego, by popełniać jak najmniej błędów i chociaż w niewielkim stopniu naruszyć fundamenty pewności siebie Ginsberga. Mimo to wraz z kolejnymi, niemalże bolesnymi uderzeniami serca zaczynam odnosić wrażenie, że w moim pomyśle - nie ośmielam się nawet nazwać go planem - jest coraz więcej luk, jakie z łatwością mogą zadziałać na naszą niekorzyść. Być może pod wpływem desperacji zaczynam szukać w głowie jakiegokolwiek innego wyjścia, sposobu, o którym wcześniej nie pomyślałam, czegoś lub kogoś, kto mógłby nas uratować, lecz odkrywam w niej tylko dobijającą pustkę. Któraś część mnie nadal upiera się przy tym, że lepiej byłoby, gdybym uciekła, nie próbując nawet oglądać się za siebie, jednak okazja już dawno przepadła, zresztą równie szybko, co się pojawiła. Mimo wszystko odnoszę w tym momencie wrażenie, iż nie umiałabym tak po prostu odwrócić się i zostawić Cordelię z Ginsbergiem. Wciąż w pewnym stopniu zastanawiam się, co skłoniło ją do pozostania w uliczce, nawet wtedy, gdy mężczyzna wyraźnie dawał jej ostatnią szansę, by mogła stąd odejść i nie ponieść żadnych konsekwencji, zupełnie jakby nigdy jej tu nie było. Jedno jest jednak pewne - Cordelia nie należy do tych osób, które bez namysłu i jakiegokolwiek interesu rzucą wszystko tylko po to, aby komuś pomóc, narażając się przy tym na niebezpieczeństwo. Cokolwiek kierowało więc Snow, póki co pozostaje dla mnie zagadką. Słysząc, jak dziewczyna stara się przekonać Ginsberga, na kilka chwil zyskuję chwiejną nadzieję, że mężczyzna ustąpi i uwolnimy się z tego koszmaru. Dopiero teraz orientuję się, jak bardzo jej potrzebowałam, może nawet za bardzo, bo na moment przestaję koncentrować się na tym, by jasno oceniać nasze szanse, i skupiam się tylko na nadziei. I tu właśnie popełniam błąd, zapominając, że wystarczy zaledwie chwila nieuwagi, by wszystko runęło niczym domek z kart. Ginsberg łapie nagle Cordelię i zaczyna ciągnąć ją w stronę samochodu, na co mogę jedynie zareagować rzuceniem dziewczynie przerażonego spojrzenia. Prawie nie dociera do mnie, że jestem teraz wolna - być może przez to, jak bardzo się boję. Nie zostawię jednak Cordelii, bardziej niż to wszystko przeraża mnie w tym momencie perspektywa wyrzutów sumienia, jakie miałabym później czuć. - Poczekaj - mówię, starając się zyskać na czasie. Poniekąd zamieniłyśmy się rolami i teraz to ja próbuję ją uratować, odwracając uwagę Ginsberga. Nie zmienia to jednak faktu, że rozpaczliwie liczę na to, by Los jeszcze raz się do nas uśmiechnął. - Cordelia nie jest niczemu winna, możemy się jeszcze dogadać. Przecież czas nas nie goni, prawda? |
| | | Wiek : siedemnaście Zawód : studentka, celebrytka, mścicielka Przy sobie : zapalniczka, scyzoryk wielofunkcyjny, medalik z małą ampułką cyjanku w środku, odtwarzacz mp3, gaz pieprzowy, para kastetów, dokumenty, klucze i telefon. Znaki szczególne : i'm cordelia fucking snow, who the fuck are you? Obrażenia : wypadają mi włosy, ale od czego są peruki?
| Temat: Re: Główna ulica Sro Kwi 30, 2014 8:38 pm | |
| | Przepraszam za zwłokę! ;*
Przełykając cicho ślinę starała się nie dać po sobie poznać, że sytuacja, choć na pozór zmieniająca się na ich korzyść, zaczyna ją przerażać. Kto o zdrowych zmysłach śmiał wdawać się w słowne gierki i bitwy na spojrzenia z Gerardem Ginsbergiem? Choć Cordelia bardzo chciała sądzić, że osiąga jego poziom manewrowania ironią i dwuznacznościami, mężczyzna bił ją na łeb, na szyję, nie tylko z powodu swojego doświadczenia. Chociaż zazwyczaj kokietowanie starszych panów nie sprawiało jej większej trudności, ba, napawało ją czymś w rodzaju dziwnego podniecenia, tym razem zakradła się do tego procesu pewna nerwowość. Jeden fałszywy ruch, jedno niepewne spojrzenie, a już wszyscy dowiedzą się, że panna Snow blefuje używając jedynie pustych słów i nie wierzy w siebie na tyle, na ile to pokazuje. Okazywanie słabości wrogom? To chyba nienajlepsza taktyka. Przez chwilę, przez jeden krótki moment Cordelia myślała, że wygrały, że razem Cypriane pokonały Gerarda i całe to zdarzenie zostanie już za chwilę tylko wspomnieniem. Strażnicy Pokoju w drodze, swoisty protokół dyplomatyczny wdrożony, co mogło pójść nie tak? Jak się okazuje, wszystko. Snow nie spodziewała się, że Ginsberg złapie ją mocno za ramię (kolejny siniak od naczelnika więzienia do kolekcji) i zacznie ciągnąć w sobie tylko znanym kierunku. A tym bardziej nie spodziewała się, że Sean stanie w jej obronie. Na jej miejscu, w takim zaawansowaniu sytuacji, Cord chyba zaczęłaby odpuszczać, zagłuszając ewentualne wyrzuty sumienia frazą, że przecież ‘robiła, co mogła’. Ale nie, oto Cypriane pewnym głosem karze mężczyźnie poczekać, a blondynka w jego ramionach aż odwraca głowę w kierunku swojej sojuszniczki. Jesteśmy na Arenie, Sean. Jak to rozegramy? Uścisk był mocny, a Cordelia nie miała zamiaru się wyrywać, wiedziała, że i tak nie miałaby szans. Za wszelką cenę jednak chciała zatrzymać Gerarda, przystopować go, by nie zrobił już ani kroku więcej i tym samym nie ciągnął ją za sobą. - Właściwie trochę goni, w domu czeka na mnie dziadek i dwójka rządowych wysłanników do towarzystwa, jeśli się nie pojawię, zaczną mnie szukać – skłamała gładko, używając karty byłego prezydenta i licząc na wygraną – Jak powiedziałam, za kilka dni mogę przyjść sama. Nie bądź taki niecierpliwy – dla efektu wywróciła jeszcze oczami, jakby karciła w ten sposób namolnego chłopca. Zerknęła na Cypriane, chcąc się upewnić, że dziewczyna wciąż jest na miejscu, gotowa do dalszej (ewentualnej) potyczki. One były dwie, Gerard jeden, ale Snow i tak miała nieprzyjemne wrażenie, że to wciąż za mało.
|
| | | Wiek : 51 lat Zawód : naczelnik więzienia, Betonstahlbieger Przy sobie : leki przeciwbólowe, medalik z małą ampułką cyjanku w środku. stała przepustka, telefon komórkowy, paczka papierosów, broń palna. Znaki szczególne : praktycznie zawsze nosi skórzane rękawiczki i wojskowe buty, nie rozstaje się z cygarami
| Temat: Re: Główna ulica Czw Maj 01, 2014 9:36 pm | |
| nie ma sprawy i ja Was zostawiam, dziękuję za przemiły wątek!
Mało kto cieszyłby się z tak plugawej opinii, ale Gerard nigdy nie brał pod uwagę czyjegoś zdania, a jeśli już docierały do niego plotki (lub wyduszał je od ofiar po prośbie albo po groźbie), to starał się już pilniej zasłużyć na swoją opinię kata idealnego, który nie cofnie się przed nim. Panna Sean nie poznała jeszcze całego spektrum jego możliwości i mógł tylko jej współczuć, obmyślając kolejne spotkanie. Był już przekonany, że odbędzie się ono w bardziej sprzyjających okolicznościach i nie zostanie przerwane przez bojową wnuczkę Snowa, gotową nieść miłosierdzie. Obrazek wzruszający, u większości ludzi wywołujący poruszenie gdzieś w okolicach serca, natomiast nie przemawiający w ogóle do umysłu Ginsberga, skupionego tylko na prymitywnych czynnościach. Nie był przecież nikim skomplikowanym, doceniał te jakże proste przyjemności, jakimi było skopanie byłej triumfatorki i możliwa próba gwałtu na osobie, która była niegdyś oczach w głowie Kapitolu. Był ciekaw, czy Melanie doceniłaby prezent w postaci dwóch istot (był przekonany, że Cypriane pobiegnie za nimi) na stracenie. Może tak powinna zaczynać się ich gra wstępna? Która dziewczyna pierwsza wylądowałaby na posadzce, roztrzaskując się z hukiem na szczęście dla młodej pary. Zaskakujące, że w takich okolicznościach najlepiej planowało mu się przyjęcie weselne. Dość niebezpieczna ceremonia, zwłaszcza po nastrojach w Panem, ale był przekonany, że jemu Los sprzyja zawsze i już zaczął zacierać ręce. Za to dziewczyny były pozbawione szczęścia i mało brakowałoby, a w geście całkiem bezinteresowności doradziłbym im starożytne wierzenia w opiekuńczą boginię, której rzucało się dzieci na ofiarę albo przynosiło głowy swoich kochanków na talerzu. Rażący ateizm tych czasów zwalał wszystko na bezmyślny i ślepy Los, nie przyjmujący żadnych ludzkich ofiar, a przynajmniej nie tych składanych po cichu, za pomocą kilku spojrzeń, które dostrzegł od razu. Były kiepską zwierzyną, próbując się wyrwać z sideł, które zaciskały się od razu na ofierze. Maszyneria polowań, powinny poczytać nieco przed babraniem się po łokcie w politykę Panem. Zwłaszcza Cordelia nie robiła niczego mądrego, wywołując (starego) wilka z lasu. - Pozdrów go - przykazał z szerokim uśmiechem, puszczając ją i sięgając do kieszeni po jej telefon. Zabrany rekwizyt, jakiś syndrom Kopciuszka, w innej bajce powinien zerwać im skalpy, ale... znudził się. Nie zamierzał przecież prowadzić gierki w ucieczki, w nieskończoność. Zacisnął, więc palce na telefonie Cordelii, wrzucając go do kieszeni i odchodząc śpiesznie. Nie potrzebował niczego więcej. Już jutro będzie mógł dowiedzieć się czegoś więcej od Cypriane - ciekawe, czy jęczałaby głośno, gdyby rżnął ją od tyłu i poznać bliżej córkę Snowa - ona pewnie była już zużyta przez cały Kapitol; więc mógł wrócić do domu i córki. Chyba od pewnego czasu znowu stawał się namiętnym domatorem.
zt |
| | | Wiek : 18 Zawód : sprzedaję w Sunflower Przy sobie : kapsułka z wyciągiem z łykołaków, leki przeciwbólowe, telefon komórkowy, dowód tożsamości Znaki szczególne : zaawansowane sieroctwo Obrażenia : częste bóle brzucha
| Temat: Re: Główna ulica Nie Maj 04, 2014 7:18 pm | |
| My też dziękujemy! <:
Resztki nadziei, jeszcze kilka sekund temu będące iskrami, którymi rozpaczliwie starałam się wzniecić ogień, teraz powoli zaczynają mnie opuszczać, znikając jedna po drugiej, jakby tak naprawdę nigdy nie istniały. Staram się je zatrzymać i przykuć niewidzialnymi kajdanami do swoich myśli, bo ze wszystkich lęków, jakie się w nich nagromadziły, najgorszy jest ten przed zupełną utratą nadziei. Mimo to, gdy z ledwo słyszalną nutą determinacji usiłuję wmówić sobie, że uda nam się znaleźć wyjście, tylko utwierdzam się tym samym w przekonaniu, iż metoda ta przestała być skutkująca już jakiś czas temu. Być może o jeden raz za dużo prosiłam Los, by nam sprzyjał, a szczęście, by chociaż uniosło lekko kąciki ust w imitacji uśmiechu. Nie zdziwiłabym się więc, gdyby okazało się, że w którejś feralnej minucie wyczerpałam swój wyimaginowany limit i nie mogę zrobić nic, aby jakimś sposobem ominąć błąkające się w mojej głowie najgorsze scenariusze. Przytłacza mnie myśl, jak szybko to wszystko zdołało rozsypać się niczym domek z kart, pozostawiając w miejscu stawianej w skupieniu budowli jedynie rozrzucone niedbale elementy - walczyłyśmy o każdy z nich, o każdą minutę i zwątpienie Ginsberga, podczas gdy w tej chwili mogę jedynie stać bezradnie i patrzeć, jak Cordelia stara się wyciągnąć z rękawa jeszcze jednego asa, by przekonać mężczyznę. I chociaż był moment, w którym ze wszystkich sił wierzyłam, że Ginsberg odpuści i będziemy wolne, teraz po prostu zabrakło mi nadziei, aby ponownie w to uwierzyć. A jednak kiedy Cordelia kończy mówić i prawie niespostrzeżenie mija kilka kolejnych sekund, w których znów odnoszę wrażenie, że serce zaraz wyrwie mi się z piersi, Ginsberg odwraca się i chwilę później znika w ciemnościach uliczki. Jedynym śladem jego obecności są siniaki i krzepnąca powoli krew na mojej twarzy. Coś mówi mi, że mogę już uspokoić myśli i odetchnąć głęboko bez obawy, iż jego ręce nagle zacisną się na moim gardle, jednak... nie potrafię. Krew szumi mi w uszach i podskakuję nerwowo, gdy przez zasłonę wciąż niesłabnącego strachu przebija się odgłos przejeżdżającego niedaleko samochodu. Brzmi niemalże obco, sztucznie, jakby zupełnie tu nie pasował i był tylko kolejną iluzją, jaką usiłuję zasłonić się przed rzeczywistością. Powoli kieruję wzrok na Cordelię, już nawet nie próbując ukryć malującego się w moich oczach strachu i oszołomienia, które jednak powoli zaczynają słabnąć. Choć nie znaczy to, że kiedykolwiek zupełnie znikną. Tego jestem pewna. - Igrzyska wygrane - rzucam w jej stronę, próbując cicho się zaśmiać. Nie wychodzi mi. Z wahaniem napełniam znów płuca powietrzem i tym razem nie smakuje ono trucizną, jak dotąd sądziłam. Oplatam się ramionami, usiłując w ten sposób opanować ich drżenie, po czym mrugam kilkakrotnie i uświadamiam sobie nagle, że chcę powstrzymać napływające do oczu łzy. Szczęścia? Wdzięczności? Nadal strachu? Może wszystkiego naraz.
//iii to będzie zt. |
| | | Wiek : 25 lat Zawód : Pani doktor w Kwartale, która wszystkich nienawidzi Przy sobie : Kapsułka cyjanku, broń palna, dokumenty, portfel, telefon oraz inne osobiste rzeczy. Znaki szczególne : Ona cała jest szczególna. Obrażenia : Rysa na psychice głęboka jak jezioro w Dwójce
| Temat: Re: Główna ulica Sro Maj 07, 2014 1:21 am | |
| /zaginam czasoprzestrzeń mknąc na Aslanie poprzez góry i doliny Nibylandii, my haters
Nie do końca wiedziała, co ma o tym wszystkim myśleć. Zbyt wiele rzeczy ostatnio zwaliło jej się na głowę, jakby już wcześniejszych spraw było mało. Miała to zajebiste wrażenie, że los sobie z niej ewidentnie kpi i tak bardzo się mu to podoba, że się nie odczepi, choćby nie wiem jak go błagać. Rose naprawdę chciała mieć nudne życie. Nic nieznaczące istnienie, jedno z wielu - jednak żyjące spokojnie. Nie obchodziło ją, że znała ją większa część Panem, nie zależy jej na sławie. Pragnie szczęśliwego życia, chociaż samo to stwierdzenie jest zbyt śmieszne, by mogło zostać wypowiedziane na głos. Urocze marzenie małej dziewczynki, po której wspomnienie wyblakło już prawie zupełnie, ale czasem nabiera kolorytu, by przypomnieć Rosemary o czymś takim jak nadzieja. Ale Rose nie była głupia, a nadzieja nie była jej matką, więc szybko odrzucała mary z przeszłości, nim zdążyły się rozwinąć w jej sercu. Zabijała w zarodku każde uczucie, które budziło w niej niepokój, strach przed przyszłością i przeszłością, przed ludźmi, którzy się w nich pojawią lub już się pojawili. Patrzyła wstecz i w dal, ale nigdy nie zatrzymywała się przy tym, co jest teraz. To było dziwne, żyła w swojej fantazji, a kiedy życie wołało o jej uwagę, wściekała się, że wyrywa ją z wymyślonej przez nią samą ułudy. Chciała jak najszybciej dotrzeć do mieszkania, zdjąć poplamione krwią ubranie i wejść pod prysznic, by zmyć wszystko złe, co ostatnio ją dotknęło. Chciała zmyć z siebie objęcia Fransa, który próbował ją uspokoić, zboczony dotyk strażnika, który się na nią rzucił, krew całej reszty i karcące, znienawidzone spojrzenie Jamesa, które usilnie próbowała usunąć z pamięci, bo wywoływało jedynie bezbrzeżny gniew wymieszany ze smutkiem. Dlaczego akurat teraz musieli się spotkać? Czy nie mogli po prostu udawać, że się nie znają lub jakby jedno z nich nie żyło, dla przykładu Rose, bo niewiele brakowało do śmierci jej psychiki. |
| | |
| Temat: Re: Główna ulica | |
| |
| | | |
Similar topics | |
|
| Pozwolenia na tym forum: | Nie możesz odpowiadać w tematach
| |
| |
| |
|