IndeksIndeks  Latest imagesLatest images  RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj  
Bar - Page 3

 

 Bar

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Go down 
Idź do strony : Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8, 9, 10  Next
AutorWiadomość
the civilian
Frans Lyytikäinen
Frans Lyytikäinen
https://panem.forumpl.net/t1955-frans-lyytikainen
https://panem.forumpl.net/t3422-relacje-fransa
https://panem.forumpl.net/t1264-frans-lyytikainen
https://panem.forumpl.net/t853-frans-violator
https://panem.forumpl.net/f68-violator
Wiek : 34
Zawód : właściciel VIolatora, sutener
Przy sobie : Dowód, faje, zapalniczka, zezwolenie na broń, medalik z małą ampułką cyjanku w środku, zdobiony sztylet, latarka, scyzoryk, gaz pieprzowy
Znaki szczególne : Niewyspana, zmęczona morda, która chce ci wpierdolić

Bar - Page 3 Empty
PisanieTemat: Bar   Bar - Page 3 EmptyNie Maj 26, 2013 10:41 pm

First topic message reminder :

Bar - Page 3 BO4u3C1




Krótki informator

Violator, to klub powstały 1 lipca 2282 roku z inicjatywy Fransa Lyytikäinena. Z początku prosperował on w centrum miasta, aż do września, kiedy to został przeniesiony po raz pierwszy w skromniejsze miejsce. Po przejęciu władzy przez Almę Coin – klub prawie się rozpadł, a po natychmiastowej interwencji właściciela zaczął na nowo działać w Kwartale Ochrony Ludzkości Cywilnej.

Pierwsze piętro zostało zamknięte ze względu na wybory prezydenckie.

Szukamy: TUTAJ: LISTA ZAWODÓW. Wystarczy spojrzeć na dział VIOLATOR.


Gdyby ktoś chciał się pośmiać, zapraszamy tutaj: TABLICA OGŁOSZEŃ

OUTSIDE MAY BE RAINING, BUT HERE IS ENTERTAINING!


Ostatnio zmieniony przez Frans Lyytikäinen dnia Pon Lis 02, 2015 11:26 am, w całości zmieniany 17 razy
Powrót do góry Go down

AutorWiadomość
the prophet
Ashe Cradlewood
Ashe Cradlewood
https://panem.forumpl.net/t1888-ashe-cradlewood
https://panem.forumpl.net/t267-ashe
https://panem.forumpl.net/t1278-ashe-cradlewood
https://panem.forumpl.net/t718-the-ashes-of-memories
https://panem.forumpl.net/t3226-ashe-cradlewood
Wiek : 21
Przy sobie : czarna, skórzana torba, a w niej: fałszywy dowód tożsamości, mapa podziemnych tuneli, wytrych, medalik z kapsułką cyjanku, nóż ceramiczny, zapalniczka, paczka papierosów, leki przeciwbólowe, latarka z wytrzymałą baterią
Obrażenia : złamane serce

Bar - Page 3 Empty
PisanieTemat: Re: Bar   Bar - Page 3 EmptyWto Sie 06, 2013 12:41 am

Ktoś kiedyś powiedział, że życie składa się z chwil. Pojedynczych kadrów z filmu, określających cały sens naszego istnienia. Decyzje, które podejmujemy, wspomnienia, które zachowujemy w pamięci, błędy, których żałujemy, są niczym innym jak wycinkami z większej całości, która sama w sobie nie miałaby żadnego sensu, gdyby nie te małe kamienie milowe. Uchwycone przez ludzki umysł w sposób bardziej subtelny i perfekcyjny, niż gdyby były dziełem najlepszego na świecie fotografa.
Ta minuta, w której Ashe siedziała naprzeciwko świeżo poznanego mężczyzny, wpatrującego się w nią z jakimś niebezpiecznym i prowokującym błyskiem w oku i oczekującego na jej odpowiedź, z całą pewnością była jedną z tych chwil. Wiedziała to już wtedy, a później, z perspektywy czasu miała się przekonać, że miała rację. Co więcej, była doskonale świadoma, że oto właśnie stanęła przed uchylonymi drzwiami, które tylko czekają, aby je otworzyć. Istniały tylko dwie drogi - ta, prowadząca przez drzwi i ta, którą przyszła. Mogła pójść naprzód, bądź się cofnąć. Jej decyzja. Jej życie.
Przekrzywiła głowę lekko na bok, lustrując twarz Charlesa uważnym spojrzeniem. Uśmiechała się delikatnie, przygryzając dolną wargę. Wtedy jeszcze nie wiedziała, co mu odpowie, ale wcale jej się nie spieszyło. Podobało jej się uczucie posiadania wyboru. Ostatnio rzadko dostawała takowy i prawie zapomniała, jak to jest posiadać kontrolę nad własnym życiem.
Umówisz się z nieznajomym?
Proste pytanie. Jedno z tych, na które wystarczy odpowiedzieć tak bądź nie. Pozornie niewinne, w rzeczywistości kryjące w sobie tysiące niewiadomych.
Nachyliła się jeszcze bardziej, tak, że ich twarze dzieliło teraz nie więcej niż kilka centymetrów. Z tej odległości mogła dostrzec niewielkie, jaśniejsze plamki na tęczówkach mężczyzny, oraz delikatne zmarszczki wokół oczu. Mogłaby też przysiąc, że była w stanie poczuć jego oddech na własnej skórze. Oparła dłonie o jego kolana, żeby nie stracić równowagi i nie ześliznąć się ze stołka. Jeśli w jakiś sposób zbiło go to z tropu, to tego nie zauważyła. Może koniec końców był bardziej opanowany, niż jej się wydawało.
Umówisz się z nieznajomym?
Uniosła wyżej brwi, jej usta drgnęły w tłumionym uśmiechu. Wyciągnęła dłoń przed siebie i pchnęła delikatnie uchylone drzwi, jeszcze nie mając pojęcia, co się za nimi kryje.
- Nie może być gorszy od znajomych - odpowiedziała, tak cicho, by tylko on mógł ją usłyszeć. Zamarła na moment w bezruchu, obserwując jego reakcję, po czym zsunęła się z siedzenia i wyprostowała, przerywając kontakt wzrokowy. Przez myśl przemknęło jej, że za chwilę mężczyzna wybuchnie śmiechem i stwierdzi, że tylko żartował, a ona dała się podejść, ale natychmiast odrzuciła tę myśl. Niemożliwe, żeby intuicja zawiodła ją aż tak.

Podejrzewam, że ztx2, chyba, że chcesz coś jeszcze dodać? c:


Ostatnio zmieniony przez Ashe Cradlewood dnia Wto Sie 06, 2013 11:02 am, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry Go down
the civilian
Charles Lowell
Charles Lowell
https://panem.forumpl.net/t307-charles-lowell
https://panem.forumpl.net/t371-charles
https://panem.forumpl.net/t1302-charles-lowell
https://panem.forumpl.net/t562-chaz
Wiek : 31
Zawód : redaktor naczelny CV
Przy sobie : paczka papierosów, zapalniczka, prezerwatywa
Obrażenia : tylko psychiczne

Bar - Page 3 Empty
PisanieTemat: Re: Bar   Bar - Page 3 EmptyWto Sie 06, 2013 2:20 am

Ulotność chwil pozwalała docenić, jak bardzo wspaniała rzecz kryła pod sześcioma literami. Zapamiętać można było silną emocję, wyraz twarzy, otoczenie, czy nawet cały obraz. Potem mogliśmy odtwarzać te kilka sekund w pamięci do końca. Niczym płytę z filmem, po każdym cofnięciu pojawiało się to samo. Z tym wyjątkiem, że nie musieliśmy martwić się o starcie dysku.
Charles zastanawiał się, co mógł przynieść ten wieczór. Jeśli udałoby się im przejechać przez bramę KOLCa byliby już w domu. Dom… jak bardzo naiwnie musiało to brzmieć dla Cardlewood… Ale dlaczego się nad tym zastanawiał, przecież nie dostał odpowiedzi. Jednak był prawie stuprocentowo pewien, że Ashe nie odmówi. Wydawało mu się, że dostrzegł coś w jej niebieskich oczach, jednak może było to tylko złudzenie? Wyimaginowany promyk zadowolenia, szczęścia, czy radości?
Dotyk blondynki był przyjemny. Jej drobne dłonie napierały na jego kolana. Materiał dżinsów w tym miejscu zrobił się nieco cieplejszy. Tak, to było miłe. Jakby ktoś rozpalił dla niego ogień, tylko dla niego. Jakby oddawał mu własne ciepło, którego zimą tak bardzo się pragnęło. I to wystarczało żeby być szczęśliwym.
Oddech Ashe był tak miarowy i opanowany, ledwie słyszalny. Tworzył własną melodię, cichą i osobistą. Jednak nie na tyle osobistą, jak bicie serca. Chaz czuł swojego bardzo dobrze. Jedno, drugie, trzecie, czwarte, piąte uderzenie. Niemal ciągle identyczny rytm, ale teraz może wygrywało nieco szybszą melodię.
Wpatrywał się z zainteresowaniem w jej niebieskie tęczówki. Wydawało mu się, że znów coś w nich błysnęło. Kolejny przebłysk radości, dumy, zadowolenia… szczęścia.
Nie może być gorszy od znajomych. Powtórzy w myślach, jednak te słowa nie brzmiały tak samo, gdy umysł je odtwarzał. Nie żeby nabierały innego znaczenia. Po porostu wydawały się być nieprawdziwe, ulotne, wymyślone. Tak jakby dziewczyna nigdy tego nie powiedziała. Nigdy nie wypowiedziała tych kilku słów. Słów, które oznaczały to samo, o czym myślał jego umysł. Może nieco chory umysł. Ale tylko trochę.
Nie może być gorszy od znajomych.
Może tak rodziły się te najlepsze znajomości? W ciasnym, podejrzanym miejscu. Wieczorem, dwójka pozornie niczym niezwiązanych ludzi, kilka słów, oddechów, jeden, drugi uśmiech. Może to właśnie tak poznawało się najważniejsze osoby. A może nie. Chaz nie chciał się tym przejmować. Nie wtedy, nie teraz.
Nigdy.
Było dobrze.
Ashe oddycha moim powietrzem.
Zabierała mu tlen, którym oddychał. Co jeśli w ten podstępny sposób chciała go zabić? Pomieszczenie nie było wcale małe, ale jakaś część mózgu podsunęła mu takie domysły. Całkowicie absurdalne. Może polowała na jego życie. Polowała na jego marną, szarą egzystencję. Jak śmierć, która nie miała lepszych zajęć. Nie, tak nie przychodziła śmierć. Lowell widział to zawsze inaczej.
Jednak to było była dobra pozycja do umierania. Z kimś, kto chociażby prowizorycznie zapewniał ci ciepło i był blisko. Mimo tego, że ta osoba była obca, a przynajmniej wydawała się taka być. Z jednej strony do dobrze, nigdy nie poznałaby jego grzechów, błędów… ale też nie poznałaby go całego. Tego co miał w sobie dobre…
Tak, Chaz mógłby tak umrzeć. Przy osobie, która zabierała mu tlen.

    | Zt. Mieszkanie Charlesa.
Powrót do góry Go down
Anafiel Delaunay
Anafiel Delaunay
https://panem.forumpl.net/t949-anafiel-delaunay
https://panem.forumpl.net/t1283-anafiel-delaunay
Zawód : Barman, sprzątaczka

Bar - Page 3 Empty
PisanieTemat: Re: Bar   Bar - Page 3 EmptyWto Sie 06, 2013 8:24 pm

//wielki start.

Violator.
Bar.
Burdel.
Miejsce spotkań.
Siedział spokojnie w kącie, popalając papierosa, z ukochaną gitarą u boku. Przeciąg. Czuł przeciąg, który rozwiewał jego włosy i mierzwił wystylizowaną brodę. Kim był? Co tu robił? Dlaczego i jak się tu znalazł…?
Gdyby spojrzał w lustro, ujrzałby wysokiego blondyna o włosach niemalże do pasa, o szaroniebieskich oczach i lekko krzywych ząbkach, które podobno dodawały mu uroku. Mężczyznę wyniszczonego i zdegenerowanego. Pięćdziesięciolatka, który zapewne nie powinien stąpać po tej ziemi.
Brzdęk.
Musnął struny gitary. Powoli, delikatnie, wręcz zmysłowo. Muzyka… Muzyka była jak kochanie się z kobietą, namiętne, dzikie, niebezpieczne… Zatrważająco spokojne. Dawno nie miał kobiety.
Anafiel.
Anafiel Delaunay, człowiek, którego kochał i nienawidził, on sam. Ostoja w czasie wojny, zarzewie ognia w czasie spokoju.
Znam was. Widzę was. Śmiejecie się za moimi plecami. Nazywacie mnie wariatem i dziwkarzem, wytykacie palcami. Niedoczekanie wasze, nie poddam się.
Grał powoli, z rozmysłem, jak gdyby komponował, chociaż tę melodię znał od dziecka. Matka śpiewała mu do snu, jemu i zmarłej Annice. A ojciec czasami akompaniował na gitarze.
Im dalej idziemy w głąb ludzkiego życia, tym większe odkrywamy piekło i napiętnowanie.
Powrót do góry Go down
Mathias le Brun
Mathias le Brun
https://panem.forumpl.net/t1940-mathias-le-brun
https://panem.forumpl.net/t3011-mathias#46489
https://panem.forumpl.net/t1311-mathias-le-brun
https://panem.forumpl.net/t2098-come-to-mommy-my-little-fucker
Wiek : 26 lat
Zawód : #Mathias
Przy sobie : kapsułka cyjanku wszyta w kołnierz, rewolwer, miljon ton heroiny i jakieś podróżne ciuszki
Znaki szczególne : #Mathias
Obrażenia : #Mathias

Bar - Page 3 Empty
PisanieTemat: Re: Bar   Bar - Page 3 EmptySob Sie 17, 2013 6:41 pm

//Plac i Park Zjednoczenia

Kiedy znikał za rogiem korciło go, aby spojrzeć w kierunku telebimu. Nie chciał jednak wiedzieć, kto zginie. Och. Nie, nie obchodziło go to, jeśli tą osobą nie była Katy. Ale czy był gotowy, choć praktycznie pogodził się z tą myślą, na to, aby pożegnać się ze wspomnieniami, z kimś, kto nieprzerwanie istniał w jego życiu, kto był jego nieodłączną częścią. Już teraz, kiedy nie było jej przy nim, odczuł wielką pustkę, która pogłębiała się z każdym wspomnieniem i myślą o tym, że Katy znajduje się na arenie. Nie mógł jej pomóc, nie mógł rzucić się jej na pomoc ani...
Przypomniał sobie incydent sprzed Rebelii, kiedy napadło jej kilkoro starszych dzieciaków. Nie byli problemem - przepędził ich i zaniósł ją do lekarza. Od tamtej pory trzymał ją przy sobie, bał się, że gdziekolwiek wyjdzie, coś jej się stanie. Popadł w paranoję, która trwała przez pewien okres. Teraz jednak żałował, że odebrał jej możliwość edukacji, kształcenia się w jakimś kierunku i zepchnął na pastwę życia. Prawdą jest, że dał jej szansę, aby poznała smak prawdziwej wolności, przestała chować się w szacie małego dziecka i znalazła w końcu pewność siebie. To wydaje się być głębokie, choć z tłumaczeniu Mathiasa le Brun brzmi jak stek bzdur, do których co chwila wtrącane jest jakieś przekleństwo. Tak naprawdę teraz uświadomił sobie, że stworzył małego potwora, kogoś, kto dojrzał szybciej niż on sam i jest już manipulować starszymi od siebie, kogoś, kto pojął istotę życia i jest gotów aby umrzeć, kiedy on, mając dwadzieścia dwa lata, wiedział, że wciąż chciałby żyć. Na arenie walczyłby, nie dawałby za wygraną, ale zapewne w pewnej chwili padłby, może nie z powodu braku skłonności do logicznego myślenia i układania ciekawych oraz dobrze sprawdzających się szalonych planów, bo tego mu akurat nie brakuje. Zgubiłoby go to, że jest raptusem, lubi sprawdzać swoje granice i ma okrutnie niewyparzony język. Zapewne w pewnej chwili sami Organizatorzy zesłaliby na arenę stado zmiechów, aby rozszarpały go na strzępy po wypowiedzeniu kilku...
...setek...
...tysięcy...
...obelg pod ich adresem.
Daisy wydawała się być uroczym stworzeniem, przypominała mu rozwścieczoną kotkę, kiedy rzucała w jego kierunku obelgami. Słuchał ich ze skupieniem i przyjmował do siebie próbując nie roześmiać się. Towarzyszył mu nader dobry humor, a zważywszy na okoliczności oraz jego obecną sytuację, wydawało się to być niesamowitym wyczynem. Dlatego przemierzając uliczki i zmierzając w kierunku Violatora najkrótszą drogą, prawie ciągle się uśmiechał. Można powiedzieć, że ten sadystyczny uśmiech zamarł na jego twarzy lub dopadł go niejaki szczękościsk. Niemniej jednak przybrał normalny i naturalny wyraz twarzy, kiedy znaleźli się koło burdelu. Zsunął dziewczynę z pleców, przeprowadził przez drzwi i ruszył ku barowi, podparł się ramionami i można powiedzieć, że przeskoczył go lub po prostu pokonał stając po drogiej stronie. Już do Daisy należała decyzja czy stojąc w drzwiach ma zamiar się stąd wynieść, czy wejść do środka.
Decyzja jest oczywiście - ha, będzie. Le Brun zdążył już poznać w dziewczynie iskierkę żądzy, ale naturalnej - chęci poznania życia i wypróbowania każdych jego smaków. W pewien sposób przypominała jego samego, a tym bardziej Katy. Ale tę kwestię ominął zwinnie w swym toku myślowym skupiając się na przeszukiwaniu półki w poszukiwaniu czerwonego wina.
-Dziś będzie wykwintnie - mruknął pod nosem podsuwając dziewczynie pod nos napełnione bordową cieczą naczynie, sam oparł się o błąd wychylając w jej kierunku, zanurzył usta w winie pociągając mały łyk. Nie zwracał uwagi na grający w kącie telewizor oraz komentarze niektórych z oglądających, a także na barmankę rzucającą mu co chwilę krzywe spojrzenie ale niemającą odwagi go wygonić.
Kto odważyłby się tknąć prawą rękę Fransa? Nawet pod jego nieobecność.
Otóż - nikt.
-Jak masz na imię złotowłosa istoto? - spytał znów się leciutko uśmiechając i spoglądając na nią jednym okiem zza przezroczystej ścianki kielicha.
Powrót do góry Go down
the victim
Daisy Daignault
Daisy Daignault
https://panem.forumpl.net/t1952-daisy-daignault#24688
https://panem.forumpl.net/t1786-zlote-dziecko-dawnego-kapitolu-zaprasza#22519
https://panem.forumpl.net/t1644-daisy-daignault#21160
https://panem.forumpl.net/t2602-stayin-alive#37670
https://panem.forumpl.net/t2515-daisy#36305
Obrażenia :

Bar - Page 3 Empty
PisanieTemat: Re: Bar   Bar - Page 3 EmptySob Sie 17, 2013 7:20 pm

Daisy bardzo nie spodobało się pozbawienie jej możliwości uczestniczenia w burdzie/demonstracji, która rozpoczęła się przy telebimie w Parku. Owe niezadowolenie objawiało się wierzganiem nogami i rękami (faza pierwsza), wrzeszczeniem (faza druga) i prawie histerycznym szlochem nad rebelią przeciwko rebelii, której mogła zostać prowodyrką (faza trzecia). Zauważyła jednak, że żadne krzyki ani płacze nie przekonują Michaela do zawrócenia w kierunku Pomnika Zwycięstwa, dała więc za wygraną i teatralnie otarła łzy z białego policzka. Nie miała siły na dalszy bunt ani dziecięcą agresję, dodatkowo skończyły się jej mało wyszukane obelgi, więc gdy trzeci raz powtórzyła to samo wyzwisko (ty zapluty karle reakcji i psie łańcuchowy rebeliantów!) uspokoiła się zupełnie, zajmując się tylko zwieszaniem z ramienia bruneta i próbami ocalenia włosów od kontaktu z brudem ulicy.
Kwartał do góry nogami nie wyglądał znajomo, zniszczone budynki prezentowały się identycznie beznadziejnie; nie miała pojęcia gdzie Michael ją niesie ale nie podejrzewała go o złe intencje. Wolał trupy, to ustalili na początku, więc dopóki żyła (ledwo, bo ledwo, ale puls miała) czuła się całkowicie bezpiecznie.
Nawet, kiedy w końcu ją postawił w obcej części KOLCa, w progu podejrzanej spelunki, do której jeszcze nigdy nie zajrzała. Dziwne, była przekonana, że przez ostatnie dwa tygodnie wściubiła swój idealnie prosty nos dosłownie do każdego budynku z dachem w gettcie. W poszukiwaniu ciepła, jedzenia i może jakiejś farby do włosów. Marzyła o dodaniu złotym lokom jakiegoś srebrnego pigmentu.
Od razu jednak zorientowała się, że tu, w tym barze, nie znajdzie nic kosmetycznego. Westchnęła tylko, oczywiście kierując się za Michaelem i z dziecięcą ciekawością rozglądając się dookoła. Na ekranie telewizora migały jej raz po raz urywki z Igrzysk; przystanęła na chwilę, wypatrując Cordelii - przez to umknął jej gimnastyczny wyczyn bruneta, jaka szkoda, mogła by mu wystawić dość wysoką notę - ale kamera koncentrowała się na Hope Flickerman. Daisy mało przejmowała się jakimiś niewidomymi dziećmi, wzruszyła więc ramionami i rozsiadła się przy spokojniejszej części baru. Nie musiała nawet się wysilać, żeby wskoczyć na stołek. Dzięki niebotycznie długim nogom miała ułatwione dojścia wszędzie, dosłownie i w przenośni. Wystarczyło ubrać odpowiednio krótką sukienkę albo wziąć odpowiedni rozbieg.
Jednak używanie swojego złotego czaru zostawiła na lepsze czasy, teraz siedząc okutana w brzydkim, brązowym płaszczu Greir, z różowymi cekinami sukni wystającymi spod spodu. Eklektyczne zestawienie kolorów, styliści byliby zachwyceni.
Prawie tak jak sama Daisy, kiedy Michael - co za idiotycznie pospolite imię - postawił przed nią kieliszek z czymś, co powinno być alkoholem. Zaniemówiła z wrażenia, odzyskując głos dopiero po dłuższej chwili szoku - zaraz będzie miała coś w ustach. Alkohol, rzecz jasna, bez niemoralnych skojarzeń.
- Gdzie jestem? Kim jesteś naprawdę? Co tu robisz? - Najpierw jednak zarzuciła bruneta pytaniami, ostrożnie nachylając się nad szkłem. Ktoś rozsądny mógłby pomyśleć, że sprawdza, czy w napoju nie ma trucizny, ktoś znający tutejsze realia - czy nie ma tam karaluchów, a ktoś znający Daisy - czy jest to alkohol z najwyższej półki wśród górnych regałów.
Nie był, wyczuła to od razu i skrzywiła się lekko, ujmując jednak nóżkę kieliszka. - Nazywasz TO COŚ wykwintnym? - dodała kolejne pytanie do listy, nie grymasiła jednak dalej, upijając łyk wina. Jeden. Drugi. Trzeci. Matula uczyła ją eleganckiego popijania, po łyczku, jak ptaszek, ale wychłodzona i spragniona Daisy zachowywała się raczej jak dwuletnie dziecko, wypijające na hejnał wino. Odstawiła kieliszek z trzaskiem na blat, wyraźnie zarumieniona.
- Daisy Daignault, gdybyś nie porwał mnie spod telebimu pewnie byłabym symbolem nowej rebelii i gwiazdą telewizji przez następne dziesięć lat, dzięki za zniszczenie mojej przyszłości - zareklamowała się bardzo szybko, wyciągając do niego chudą rączkę, ni to do pocałowania ni to do potrząśnięcia ni to z prośbą o dolewkę wina.
Powrót do góry Go down
Mathias le Brun
Mathias le Brun
https://panem.forumpl.net/t1940-mathias-le-brun
https://panem.forumpl.net/t3011-mathias#46489
https://panem.forumpl.net/t1311-mathias-le-brun
https://panem.forumpl.net/t2098-come-to-mommy-my-little-fucker
Wiek : 26 lat
Zawód : #Mathias
Przy sobie : kapsułka cyjanku wszyta w kołnierz, rewolwer, miljon ton heroiny i jakieś podróżne ciuszki
Znaki szczególne : #Mathias
Obrażenia : #Mathias

Bar - Page 3 Empty
PisanieTemat: Re: Bar   Bar - Page 3 EmptyNie Sie 18, 2013 8:43 pm

Świadomość utraconych wspomnień. Świadomość utraconych smaków. Świadomość utraconych zapachów i rozkoszy. Świadomość utraconego życia, poczucia własnej niezachwianej wartości. Odwieczny głos, postać pojawiająca się w jego głowie wraz z akompaniamentem złośliwego chichotu i jej dłoń, zawsze skierowana w jednym kierunku. Zawsze usilnie odwracał wzrok, wtapiał czarne źrenice w swoje blade oraz wychudzone dłonie, szczupłe i długie palce, podniszczone paznokcie oraz nieliczne blizny przecinające linię życia. Jednak żył obok nich, codziennie słyszał ten sam śmiech, odgłosy muzyki, w końcu podnosił wzrok. I za każdym razem pękało mu serce. Wyładowywał się w gniewie. Cierpiał w gniewie. Żył w nienawiści do ludzi, do świata, do popieprzonych władz i ustalonych przez nią zasad. Nigdy nie patrzył na swoją biedę pod własnym kątem. Do momentu, w którym był sam, dbał tylko o siebie. Był sam. Był sobą. Nikt mu nie przeszkadzał, nie płakał nad jego uchem i nie wprawiał w głębokie poczucie beznadziejności za każdym razem, kiedy na nią patrzył. Ale pojawiła się w jego życiu i nie mógł jej odetchnąć. Chociaż kto przejmowałby się kolejnym porzuconym dzieckiem. Być może nie chciał. To miał być akt dobroci, dowód, natchnienie odpowiedzialnością. I kiedy już raz podjął się tego zadania, potem nie mógł już go odrzucić. Była przy nim zawsze. A on przy niej. Kiedy na dworze padał deszcz. W ciemnym domku panował mrok. Ha. Nie mieli światła. Mathias wątpił, aby je tam doprowadzano. To była melina. Miejsce, do którego nie zaglądał nikt, kto dbał o nienaruszalny stan swojego ego i poczucia własnej wartości. Na ciemne uliczki padały jedynie pojedyncze światła rzucane przez reflektory wysokich oraz bajecznie oświetlonych wieżowców. Z jego okna było widać ich zarys. Gamę barw. Nocą,przysłonięte z dołu przez pomniejsze budynki, wyglądały niczym chmury, podniebne apartamenty unoszące się tuż nad ich głowami. Czy oni wiedzieli? Na pewno. Ale próbowali zapomnieć. Do tej pory Mathias nienawidzi ich głosów, akcentów i sposobu bycia, bo swoim istnieniem przypominały mu o jego zagubieniu i braku jakichkolwiek perspektyw na poprawę.
Żałował tylko, że nie mógł dać jej więcej. Na tyle, na ile zasługiwała.
Stroje. Podkolorowane zmodyfikowane genetycznie włosy. Oddałby teraz własną nerkę za to by cofnąć czas i dać jej chociaż odrobinę radości.
Daisy była uosobieniem Kapitolu. Ale nie nienawidził jej. Tutaj wszyscy okazywali się równi. Dawne uprzedzenia powoli zaniknęły zastąpione przez sposobność logicznego i trafnego doboru współpracowników. Ale czy w tym przypadku powinien analizować jakiekolwiek plusy i minusy obecnej sytuacji? Pragnął jedynie napić się w dobrym towarzystwie. Towarzystwie co prawda dziecka. Ale jego ostrożności to nie zawadzało. Zwłaszcza, że Daisy wydawała się być kimś, kto nie cieszy się jak głupi do sera z powodu obrotu spraw. Mathias się cieszył, dopóki jego siostra nie została trybutką. Słyszał jej pytanie. Przez moment dźwięczało w jego głowie, jakby jego mózg potrzebował chwili, aby zrozumieć znaczenie słów. Kim był? Oczywiście odpowiedź, pomimo kołatających się w nim sprzecznych myśli, okaże się prosta i bezpośrednia. Jednak sam doszedł do wniosku, że...
-Wiesz to, co powinnaś... - urwał na moment i ponownie spełniając jej kieliszek, kontynuował - ...bo jaką wartość w tych czasach ma prawda?
Mógłby opowiedzieć jej wszystko. O swojej pracy. O życiu na krawędzi. O tym, że w życiu nie tknąłby zwłok, aby potem je seksualnie wykorzystać. Ale jakie to miało znaczenie, skoro i tak oceni go podług własnych wartości i priorytetów. Dla niej już zawsze pozostanie chłopakiem, który mógłby umrzeć, ale nie istnieje na tyle okrutna śmierć, aby zadowolić samego diabła w jej realizacji. Kim jednak był, aby tak bezczelnie igrać z losem, z życiem i uczuciami. Własnymi rzecz jasna. Cudze były dla niego jedynie otoczką. Płacz? Śmiech. Wszystko było grą cieni.
-Violator to pieprzony burdel, tutaj złociutka... - zmrużył oczy ściszając głos tak, jakby za chwilę miał odkryć przed nią niesamowitą tajemnicę - ...nabawisz się choroby wenerycznej.
Tyle słów. Tyle kłamstw. Ha... jakie to miało znaczenie? Przecież jutro już o sobie zapomną, na pewno... on będzie dalej wiódł żywot skazanego na porażkę, a ona wróci do swych tradycyjnych zajęć polegających na zatruwaniu powietrza obelgami skierowanymi w stronę Coin.
-Gdybym Cię stamtąd nie porwał, Twoja przyszłość stałaby pod krwawym znakiem zapytania - odparł wzruszając ramionami. Opróżnił kielich napełniając go znowu, ni to łapczywie, ni to leniwie, po prostu. Interesowała go, był ciekaw, bo wciąż pozostawał nieodpornym na dziecięce uroki dwudziestoletnim szmaciarzem, który wciąż cierpiał na siostrzany niedosyt, jakkolwiek to brzmiało - Nie musisz mi dziękować, ale możesz pójść spać. Schody w górę, piąte drzwi na lewo, łóżko po prawej jest wolne, możesz się położyć i... - zabrał jej spod nosa wino i sam opróżnił jej kielich - ...nie pij tylko, bo się uzależnisz. A teraz idź, no już - klepnął ją w ramię z leciutkim uśmiechem.
Wolał, aby ochłonęła i rankiem wróciła do domu.
Kolejny litościwy akt?
Mathiasie le Brun, miękniesz.
Powrót do góry Go down
the civilian
Dominic Terrain
Dominic Terrain
https://panem.forumpl.net/t3297-dominic-terrain#51606
https://panem.forumpl.net/t3302-nick#51611
https://panem.forumpl.net/t3301-dominic-terrain#51610
https://panem.forumpl.net/t3303-dominic#51612
https://panem.forumpl.net/t3306-dominic-terrain#51641
Wiek : 26
Zawód : pisarz, pomoc medyczna | nieszkodliwy wariat
Przy sobie : paczka papierosów, zapałki, prawo jazdy, scyzoryk, medalik z małą ampułką cyjanku
Znaki szczególne : puste oczy, perfekcyjna fryzura
Obrażenia : tylko zniszczona psychika

Bar - Page 3 Empty
PisanieTemat: Re: Bar   Bar - Page 3 EmptyNie Sie 18, 2013 11:02 pm

//główna ulica

Dumny krok zaginął gdzieś w fali strachu, kiedy pierwszy raz stuknąłem ramieniem mieszkańca Kwartału. W instynktownym, automatycznym odruchu chciałem odskoczyć, zupełnie jakby jego skóra wypalała dziury w mojej lub była zakażona jakimś paskudnym choróbskiem, którego głównym celem byłoby szybkie wprowadzenie mnie do grobu, czemu towarzyszyłyby żałosne tony marszu żałobnego i głucha cisza w miejscu, które powinny być wypełnione łkaniem bliskich. A ich było wciąż coraz mniej, jakby rozkruszali się z każdym dniem, zamiast rozmnażać przez pączkowanie. Ktoś w końcu musi zapalać znicze na moim grobie i podlewać kwiatki, prawda?
Moje ramię miało jednak przeżyć gorsze katusze niż zostać stuknięte przez przypadkowego przychodnia, który nawet nie odwrócił w moją stronę głowy. Po parudziesięciu minutach marszu, kiedy brodziłem w brudnym śniegu, próbując przypomnieć sobie wytyczoną wcześniej w umyśle trasę (pomijając fakt, że po drodze co najmniej trzykrotnie zabłądziłem, niemal wpadłem przez przypadek do czyjegoś mieszkania i prawie potknąłem się o jakąś kilkulatkę), rąbnąłem z pełną gracją w drzwi Violatora, kiedy ktoś otworzył je dokładnie w tym momencie, gdy miałem wtargnąć do środka. W jakiś dziwny sposób odsunąłem się, starając zlać ze ścianą i nie rzucać się w oczy, ale – dzięki bogu! czy tam innym sprawom na górze – stałem się jakby niewidzialny, przynajmniej dla osób, których mój żywot obchodził równo tyle, co… hm, nic. Nie przywykłem do tego. Zazwyczaj zawsze był ktoś, kto zwracał na mnie uwagę, liczył się z moim zdaniem, czuł wobec mnie chociaż substytut szacunku. A tutaj, w KOLCu, mogłem pierwszy raz w życiu wmieszać się w anonimowy tłum, gdzie nikt nie chciał ani mi pomóc, ani wyrządzić wielkiej krzywdy. To pewnie miało się lada chwila zmienić, ale póki co czułem się jednocześnie jak w domu i w piekle. A może jedno nie wyklucza drugiego?
Jakoś lżej mi się szło, kiedy przekroczyłem próg baru i opadłem lekko na krzesło przy pierwszym wolnym stoliku, jaki rzucił mi się w oczy. Obserwowałem ludzi. Jakąś niekoniecznie w pełni ubraną dziewczynę, paru pacanów siedzących w kącie i rechoczących bez większego powodu, pojedynczych osobników, którzy pewnie jak i ja starali się pozostać niezauważeni. Przed oczami mignęła mi dwójka rozmawiających niemal beztrosko osobników, więc po chwili i ja ruszyłem do baru,  siadając tak daleko od nich, jak to tylko możliwe. Sypnąłem groszem, zamawiając jakiś niezidentyfikowany drink, który i tak bałem się wypić. Cholera wie, jaka była jego receptura. Cholera wie, co wcześniej robiono z tą szklanką. Cholera wie, czy kiedykolwiek wcześniej ją myto.
Zerkałem kątem oka na barmankę, a wszystko w niej – zachowanie, wygląd – z każdą chwilą podobało mi się coraz mniej. Zdecydowałem się w końcu poświęcić i nabrałem do ust chociaż krztyny napoju, mając nadzieję, że jego być może niekoniecznie zachęcający smak nie wywoła u mnie odruchów wymiotnych. Jak się okazało, nie było tak źle. Chociaż na higieniczność nie miałem raczej co liczyć.
Powrót do góry Go down
Mathias le Brun
Mathias le Brun
https://panem.forumpl.net/t1940-mathias-le-brun
https://panem.forumpl.net/t3011-mathias#46489
https://panem.forumpl.net/t1311-mathias-le-brun
https://panem.forumpl.net/t2098-come-to-mommy-my-little-fucker
Wiek : 26 lat
Zawód : #Mathias
Przy sobie : kapsułka cyjanku wszyta w kołnierz, rewolwer, miljon ton heroiny i jakieś podróżne ciuszki
Znaki szczególne : #Mathias
Obrażenia : #Mathias

Bar - Page 3 Empty
PisanieTemat: Re: Bar   Bar - Page 3 EmptyPon Sie 19, 2013 8:45 am

Palenie zniczy, sadzenie kwiatów. Smutne realia Violatora nie pozwalały na podobne wygody. Kto bowiem martwiłby się martwymi, obrządkiem ich pogrzebów oraz urozmaiceniem ozdób, które następnie znaleźć się miał na płycie nagrobnej? Żywi umierali, żywi potrzebowali leków, jedzenia, wody, ha, na znicze nie było pieniędzy, czasami ktoś rzucił pojedynczym kwiatem, spojrzał na bezimienny grób i odszedł zapominając. Tutaj czas płynął o wiele szybciej, ludzie odchodzili z dnia na dzień i często zdarzało się, że znikali po prostu wychodząc z domu. Ciała ginęły, czasami znajdowano wyżarte przez stado zgłodniałych psów szczątki, innym razem już nigdy. Kto jednak przejmowałby się takimi błahostkami, wszyscy żyli chwilą, cieszyli się wschodzącym słońcem i smucili się, kiedy znikało za horyzontem. W Kwartale ludzie doceniali czas. Ale ile czasu to trwało i do czego musiało dojść, aby przejrzeli na oczy? Ależ oczywiście, w tej kwestii można byłoby rozpisywać się dniami i nocami: o Kapitolskiej niezachwianej dumie, o ich psychopatycznych zapędach do Igrzysk, o tej słodkiej niewiedzy z powodu czynionego zła. Nie zdawali sobie z tego sprawy, nie wiedzieli, Rebelianci mogli ich karać wieki, ale chyba nigdy do końca nie zrozumieją, dlaczego tak naprawdę postąpili źle. Nie potrafili tego rozróżnić, dobro od zła, prawidłowości od błędnych decyzji. Niczym dzieci owinięte sreberkiem, bezbronne, naiwne.
Sen się skończył. Budzik zadzwonił. Świat się zmienia, ludzi przybywa, momentami i ubywa, to normalna kolej rzeczy, a oni, niczym w klatce - będą tu tkwić przez kolejne siedemdziesiąt lat, dopóki nie odważą się wyjść ze swojej cuchnącej kryjówki i stawić czoła wrogowi. Przyszłość KOLCa to Igrzyska, to kolejne śmierci biednych dzieci, kolejnych ludzi, którzy wyjdą przed szereg.
I tyle na ten temat, tyle, bo czas nieuchronnie płynie, a rozpamiętywanie zamierzchłych czasów mija się z celem, którym jest przetrwanie. Mathias le Brun nie zastanawiał się długo nad swoimi decyzjami, nie planował własnej przyszłości i nie starał się spoglądać przed siebie. Przyzwyczaił się do tego, że jakiekolwiek decyzje się podejmie - nic nie jest pewne. Chociażby Rebelia, która niemalże wybuchła z dnia na dzień, co oczywiście nie jest prawdą i le Brun o tym wiedział, przygotowania musiały trwać o wiele dłużej, i te kilka dni po wygranej, kiedy cały Kapitol znajdował się pod wielkim znakiem zapytania. Potem rozpoczęło się przesiedlenie, którego chłopak się nie spodziewał. Kto zresztą byłby na tyle domyślny, aby w odpowiednim czasie dostrzec w Coin zalążek zła i wyplenić go tak, aby nikomu nie uczynił krzywdy?
Być może planowała to od samego początku, być może taki właśnie miała zamysł, a może podjęła ów decyzje wydając odpowiednie dekrety pod wpływem impulsów. Niemniej jednak ów ćpun siedzący w tym czasie za ladą baru przy pierwszym lepszym niezobowiązującym spotkaniu, zrobiłby jej niewyobrażalnie wielką i bolesną krzywdę. Tego był pewien. Nic nie usprawiedliwi takiej polityki, nawet najgorsze szaleństwo i choroba. Nic nie usprawiedliwia morderstwa na dzieciach.
Usłyszał trzask drzwi i z początku się tym nie przejął, zwłaszcza, że nawet nie miał czasu, aby spojrzeć na niegrzecznego gościa, bo jego uwagę zajmowała Daisy. Kiedy jednak zniknęła w drzwiach prowadzących na górne piętro w chwilę znalazł się po przeciwległej stronie lady i obrzucił pomieszczenie krytycznym spojrzeniem. Nic nadzwyczajnego, oczywiście prócz rozgrywającej się na ekranie telewizora rzezi i siadającego przy barze chłopaka. Le Brun od razu wyczuł rezerwę, co nie było mu obce w spotkaniach z ciemiężcami. Przez chwilę wpatrywał się w niego zastanawiając nad celem wizyty chłopaka w Violatorze, ale po chwili uznał, że generalnie obchodzi go to tyle co nic. Ale irytacja i dyskomfort psychiczny go nie opuszczał, mimo że przed chwilą miał szampański humor i zdawałoby się, że nic nie może go zepsuć. Może dlatego, że skutecznie omijał wzrokiem telewizora i rozgrywającej się nań masakry? Zresztą w tym momencie wszyscy już kładli się spać, naturalnie, niewiele się wydarzy.
-Jestem jakiś kurwa trędowaty czy to twoja rebeliancka przyjebana ambicja? - rzucił opróżniając do końca kieliszek wina. Nie czuł się do końca wstawiony, nawet nie odczuwał pożądanej euforii, ale niewidzialne bariery rozsądku opadły.
Oczywiście zastosował naturalny zabieg odstraszania nieproszonych gości.
Powrót do góry Go down
the civilian
Dominic Terrain
Dominic Terrain
https://panem.forumpl.net/t3297-dominic-terrain#51606
https://panem.forumpl.net/t3302-nick#51611
https://panem.forumpl.net/t3301-dominic-terrain#51610
https://panem.forumpl.net/t3303-dominic#51612
https://panem.forumpl.net/t3306-dominic-terrain#51641
Wiek : 26
Zawód : pisarz, pomoc medyczna | nieszkodliwy wariat
Przy sobie : paczka papierosów, zapałki, prawo jazdy, scyzoryk, medalik z małą ampułką cyjanku
Znaki szczególne : puste oczy, perfekcyjna fryzura
Obrażenia : tylko zniszczona psychika

Bar - Page 3 Empty
PisanieTemat: Re: Bar   Bar - Page 3 EmptyPon Sie 19, 2013 2:32 pm

Okej, może Kwartał nie był najbardziej uroczym miejscem we wszechświecie, ograniczenia łypały podejrzliwie na każdym z kroków, a zakazy i nakazy gwałciły umysły jego mieszkańców, zabraniając, rozkazując, nie pozwalając na samodzielne myślenie, decydowanie o sobie, dbanie o najbliższych i priorytety. W którąkolwiek stronę nie odwróciło się głowy, tam czekała blokada, krata, która nie dawała możliwości ruszenia własną drogą. Indywidualiści mieli przekichane. Niepowtarzanie czyichś ścieżek graniczyło z niemożliwością, szczególnie że wszystkie zostały już wydeptane, a każda droga ucieczki, jaką mógł wymyślić ludzki umysł, miała ślady odbicia brudnych podeszw butów. A po ich właścicielach słuch już dawno zaginął.
Starałem się traktować Kwartał jak każdą inną część Kapitolu. Ten bar, Violator, stał tu od zawsze, tyle, że kiedyś był czymś zupełnie innym. Może ktoś tu mieszkał. Lub rozciągał się tu sklep spożywczy. A może stara, opuszczona biblioteka, o której nikt już nie pamiętał? Znałem ten budynek, znałem ulicę, która przed nim biegła, najpewniej znałem lub widziałem chociaż w przeszłości ludzi, których mijałem, wpadałem na nich, teraz na swój sposób się ich bojąc. A kiedyś stanowiliśmy przecież jedność. Wszyscy byliśmy tylko durnymi mieszkańcami Kapitolu, o upodobaniach znacznie innych niż tych z dystryktów, znacznie większych możliwościach, a nigdy tego nie docenialiśmy. I nadszedł ten moment wymiany miejsc, a zgaduję, że tylko nieliczni byli z tej sytuacji całkiem zadowoleni. A na pewno nie ci, którzy gryźli teraz piach. Ani ci, którzy siedzieli w tym przeklętym barze, na przykład...
...na przykład facet, który właśnie się do mnie odezwał.
Spojrzałem w jego stronę, jednocześnie z nieswoim uczuciem i pewną dozą zaciekawienia. Opróżnił swój kieliszek, więc i ja odruchowo sięgnąłem po swoją szklankę, upijając większy łyk wypełniającego jej napoju.
- Jeśli chcesz się ze mną umówić, to po prostu to powiedz, nie musisz na mnie bluzgać. - Wysłałem mu krzywy uśmiech, podkreślając moją odpowiedź kolejnym łykiem alkoholu. A może nawet nie był to alkohol, a jakieś ścieki? - Często tu bywasz? Wybacz, moja przyjebana rebeliancka ciekawość.
Telewizor rozpaczliwie trąbił i wypluwał jakieś dźwięki czy obrazy, ale ja starałem się całkowicie je ignorować. Nie chciałem wiedzieć, co u Amandy. Co prawda dalej żyła, bo gdyby umarła, ktoś szybko powiadomił mnie o tym, dbając o moje dobro/nieszczęście, zależy od rozmówcy, ale szczegóły były zbędne. Już raz Głodowe Igrzyska źle na mnie wpłynęły. Może stanie się coś, co sprawi, że zapomnę i o tych.
Powrót do góry Go down
Mathias le Brun
Mathias le Brun
https://panem.forumpl.net/t1940-mathias-le-brun
https://panem.forumpl.net/t3011-mathias#46489
https://panem.forumpl.net/t1311-mathias-le-brun
https://panem.forumpl.net/t2098-come-to-mommy-my-little-fucker
Wiek : 26 lat
Zawód : #Mathias
Przy sobie : kapsułka cyjanku wszyta w kołnierz, rewolwer, miljon ton heroiny i jakieś podróżne ciuszki
Znaki szczególne : #Mathias
Obrażenia : #Mathias

Bar - Page 3 Empty
PisanieTemat: Re: Bar   Bar - Page 3 EmptyWto Sie 20, 2013 9:54 pm

Głowa pełna przemyśleń, metafor, uroczych porównań, którymi można byłoby podeprzeć sobie tyłek. To tylko gniewne myśli, chęć zemsty przewijająca się w każdym nierzuconym na głos i niezmaterializowanym zdaniu. Wszelkie hasła wyzwoleńcze, słowa, które powinny ruszyć lud i dać powód do myślenia, impuls, który drzemie w słowach, nie w naszych głowach. Mówi się, że sama świadomość jest czymś wyjątkowym. Wszyscy wiedzą, że jest źle, gołym okiem, spoglądając na mur nie trzeba wytężać wzroku, aby oczy ujrzały włóczących nogami ludzi snujących się po ulicach niczym żywe zombi i usłyszeć jęk rozpaczy. Zamknij oczy, stań, dotknij zimnego betonu i wsłuchaj się. To miejsce jest nawiedzone. Jak cały Kapitol. Słyszysz? Męka, niewymówiona, krzyki i prośby rzucane w myślach, modlitwy ludzi umierających, konających. I szum, jakby głosy wydobywające się spod ziemi. Szept? Nie, to cisza, słyszysz to, co istnieje, ale czego nie widać gołym okiem. Bo w Kwartale każdy umiera po cichu, każdy krzyczy w niemym wyrazem cierpienia na ustach, gdy dzieci rodzą się - nie płaczą. To jebane pozory, aluzja: wszystko jest w porządku". Cisza, martwa cisza ludzi ogarniająca i tych, którzy niegdyś hucznie balowali. I czasami pojedyncze okrzyki stłumione wystrzałem czy serią pocisków skierowanych w stronę odważnego.
Myśli to nie obrona, to tylko sposób, aby wmówić sobie walkę. Tak naprawdę toczy się ona w nich wszystkich, między tchórzostwem a wolą przetrwania. I niestety póki co pierwsze z wartości wygrywa ten pojedynek. To głupota, bo świadomość sytuacji nie świadczy o wysokim ilorazie inteligencji. Wiesz, że trzeba coś zmienić, że nie chcesz żyć w ten nędzny sposób: głodować, codziennie rano wstawać z kołatającym wewnątrz pytaniem o to, czy i tym razem uda się zarobić gdzieś choćby na kromkę chleba. Marniejesz w oczach, tracisz siły i wpadasz w trans, z którego już się nie wybudzasz. W końcu kończą się wszelkie alternatywy i umierasz. Wszyscy, którzy Cię znali - zapominają. Po co przejmować się już kimś, kto nie istnieje?
Kimś kto przepadł, jak zwykle po cichu, wśród ciszy?
Może kiedyś napiszą o nich wszystkich, za sto siedemdziesiąt sześć lat, kiedy Kwartał już nie będzie istniał. Pusty szkielet, który porwał za sobą tysiące istnień.
Jeszcze nie, ale już niedługo.
Wiedzieć kim się jest, a milczeć - to tchórzostwo, głupota i pogodzenie się własnym wewnętrznym upokorzeniem. Czas się w końcu obudzić ze snu, który zjada nas od środka, prawda Kwartale? Niedługo zadzwoni budzik. To tylko kwestia czasu. Wszyscy w końcu otworzą oczy i zrozumieją, w co się zmienili, i tylko na własne życzenie.
A może to tylko kolejna nadzieja, która jest tylko pustą i niepotwierdzoną w jakimkolwiek działaniu obietnicą.
Być może wewnętrzne głosy, które nękają nas w snach i chwilach słabości nigdy nie zostaną wyparte na wierzch. Być może wszyscy umrą, zapomnień, anonimowi i oczywiście po cichu.
Le Brun ocenił chłopaka automatycznie, kiedy go ujrzał. Podpiął go pod rubryczkę niezwykle zabawnych i niesłusznie do swego położenia panoszących się. Był ciekaw, jakim cudem ten chłopak znalazł się w KOLCu i jaka zdradziecka ciemna siła zmusiła go do wkroczenia do Violatora. Nawet niektórzy mieszkańcy Kwartału obawiają się tutaj wstępować, a co dopiero mowa o Rebeliantach. Ale jego tymczasem można usprawiedliwić - nie słyszał o złej sławie tego miejsca.
-Jeśli chcesz wyczołgać się stąd z obitą mordą, pyskuj dalej - także się uśmiechnął i bez słowa zbliżył siadając przy jednym z krzeseł, praktycznie tuż obok niego. Ramię w ramię.
Przez moment przeszło mu przez myśl, że nieznajomy wyciągnie zaraz spluwę z za pazuchy płaszcza i przedziurawi mu czoło, ale chwilę potem odepchnął tę myśl.
-Jesteś kolejną dobrą duszą oferującą Kapitolczykom swoją pseudo pomoc, aby stłumić odgłos pokrętnego sumienia? - zmarszczył brwi i kontynuował nieco ciszej - To do mnie nie przemawia. Jeśli chcecie coś zrobić, to przestańcie się panoszyć jak smród po gaciach i pieprzyć o równości, wolności oraz wyrównaniu rachunków.
Mógł wylać wszystkie swoje smutki w obecności tegoż to chłopaka, oczywiście w swój jasny do zrozumienia sposób. Ale nie zamierzał po raz kolejny pakować się w kłopoty, nie w tak banalny sposób. Logicznie rzecz biorąc zresztą, czym winny był jeden Rebeliant i czy jego zniknięcie coś zmieni?
I trzeba liczyć się z tym, że naokoło roi się od potencjalnych świadków.
-Mieszkam tu, swoją drogą, ale gówno Cię to obchodzi, prawda?



jezus, co za szaaajs, przepraszam ;____;
Powrót do góry Go down
the civilian
Dominic Terrain
Dominic Terrain
https://panem.forumpl.net/t3297-dominic-terrain#51606
https://panem.forumpl.net/t3302-nick#51611
https://panem.forumpl.net/t3301-dominic-terrain#51610
https://panem.forumpl.net/t3303-dominic#51612
https://panem.forumpl.net/t3306-dominic-terrain#51641
Wiek : 26
Zawód : pisarz, pomoc medyczna | nieszkodliwy wariat
Przy sobie : paczka papierosów, zapałki, prawo jazdy, scyzoryk, medalik z małą ampułką cyjanku
Znaki szczególne : puste oczy, perfekcyjna fryzura
Obrażenia : tylko zniszczona psychika

Bar - Page 3 Empty
PisanieTemat: Re: Bar   Bar - Page 3 EmptySro Sie 21, 2013 12:53 am

Violator nie był pierwszym nieciekawym miejscem, do którego przypałętałem się z własnej woli.
Zaczęło się jakieś… osiem lat temu? W glanach, z włosami beznadziejnie postawionymi na żel, kręciłem się od baru do baru, truchtając za moimi zbuntowanymi przyjaciółmi, przechodziłem przez podziemia, a niektóre części kanałów znałem wręcz na pamięć. Bawiłem się w kapitolińskiego rebelianta na długo zanim stało się to modne czy dochodowe, zwiedzałem miejsca, które nie były raczej odpowiednie dla siedemnasto- czy osiemnastolatka, nieważne, za jak dojrzałego człowieka by się uważał. To nie tak, że kiedy tylko na horyzoncie pojawiała się możliwość zabawienia się, wywalałem język na wierzch i śliniłem się jak pies ze wścieklizną czy zombie na diecie na widok kobiety w ciąży (dwa w cenie jednego!). Próbowałem wielu rzeczy, chociaż nie będę udawał, że pamiętam lub zdaję sobie sprawę, jakich. Wiem tylko, że miałem taki okres, w którym naprawdę dużo rzygałem.
Pamiętam, jak raz kumple zarządzili wypad do dość sławnego w gorszym towarzystwie burdelu. Gdy doszliśmy na miejsce, patrzyła na nas trzypiętrowa kamienica, wyglądająca, jakby miała zaraz się zawalić. Okiennice szalały w przeciągu, więc budowla przypominała bardziej dom strachów niż ten publiczny.
Nietrudno zgadnąć, że podczas gdy starsi koledzy pozbywali się pieniędzy rodziców, płacąc hojnie na niezbyt szlachetne uciechy, ja spędziłem czas w barze, grając ze striptizerkami w pokera. Na szczęście na starcie ustaliliśmy, że nie rozbieranego. Zresztą one nie miały już z czego się rozbierać.
A niedługo potem z oddali pomachała do mnie załzawioną chusteczką stabilizacja i spokój, skandując moje imię, przyciągając mnie swoimi obślizgłymi mackami, w których poczułem się tak ciepło i bezpiecznie. Ukryłem skórzaną kurtkę na dnie jednej z walizek, które wywiozłem na parę miesięcy po osiemnastce, kiedy ostatecznie wyprowadziłem się z domu rodzinnego. Po jakże wylewnym pożegnaniu z rodzicami i rozdzierającym serce „pa” rzuconemu  w stronę dziesięcioletniej istotki z jasnymi włosami okalającymi załzawioną twarz, zamknąłem za sobą drzwi, zakończyłem rozdział zwany ‘naiwnym okresem nastoletnim’. Ostatnią kropkę postawiło zerwanie z Michaelem; wtedy straciłem jakąkolwiek potrzebę spoglądania w tył.
Zamieszkałem na drugim krańcu Kapitolu, żeby mieć bliżej do szkoły. Cóż, to był oficjalny powód – tak naprawdę nie przeszkadzałyby mi codzienne podróże metrem, ale chciałem przecież całkiem odciąć się od domu rodzinnego. Cotygodniowe rozmowy telefoniczne zamieniały się w comiesięczne, a spotkania w każdy weekend – w cokwartalne. Klucz do starego domu spłynął rytualnie razem ze spuszczoną wodą w toalecie.
Zaczęły się studia, zaczęło się wariactwo, ale też wymagająca skupienia (i pękatego portfela rodziców) nauka. Dziennikarstwo, jeden z najbardziej obleganych kierunków. To był ten moment, w którym po cichu błogosławiłem fakt, że nigdy nie klepałem biedy i miałem wysoko postawionego ojca, matkę zresztą też, dzięki których znajomościom wiodło mi się jak wiodło. Nie, nie obijałem się, korzystając z nazwiska. Ale spójrzmy prawdzie w oczy – gdyby nie ono, nigdy nie doszedłbym tak daleko. Ufali staremu Terrainowi, to zaufali też młodemu, a wyrobienie własnej marki zajęło mi trochę czasu.
Mimo wszystko, dzięki mojemu jakże wspaniałemu doświadczeniu z przeszłości, do którego w życiu bym się nie przyznał – no jak, tak wysoko postawiony człowiek, poważny redaktor, miałby się chwalić na prawo i lewo żałosnymi błędami z przeszłości? – wiedziałem, że coś jest nie tak z barmanką czy faktem, że w barze było podejrzanie wielu nieciekawych facetów.
- Jeśli chcesz wylądować na posterunku, groź mi dalej – ponownie sparafrazowałem jego słowa, upijając kolejny łyk alkoholu. Słuchałem bez większych emocji jego kolejnych słów, a na koniec znów przywołałem ten paskudny uśmiech. - Prawdę mówiąc, przyszedłem się napić, ale jeśli widzisz we mnie dobrodzieja, to chyba uznam to za komplement.
Drink się skończył, więc wykonałem gest ręką, przywołując barmankę i poprosiłem o następny, znów sypiąc groszem. Kątem oka spoglądałem na siedzącego koło mnie mężczyznę, próbując zbadać jego intencje.
- Gdyby mnie to gówno obchodziło, to bym nie pytał – podsumowałem, po czym mimowolnie mój wzrok powędrował do szklanego ekranu gdzieś w rogu pomieszczenia. - Korzystam z okazji i rozglądam się po moim nowym domu. KOLCu, mam na myśli. Prędzej czy później tu trafię, ale patrząc na fakt, co dzieje się w Kapitolu, raczej prędzej. Nie kochają mnie zbytnio.
I kolejny łyk alkoholu, większy niż pozostały. Wciąż przełykając płyn, kiwnąłem głową w stronę telewizora.
- Na kogo stawiasz? Obiło mi się o uszy, że w tym roku jest ciekawiej niż zwykle.


Ostatnio zmieniony przez Dominic Terrain dnia Czw Sie 22, 2013 1:20 pm, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry Go down
Mathias le Brun
Mathias le Brun
https://panem.forumpl.net/t1940-mathias-le-brun
https://panem.forumpl.net/t3011-mathias#46489
https://panem.forumpl.net/t1311-mathias-le-brun
https://panem.forumpl.net/t2098-come-to-mommy-my-little-fucker
Wiek : 26 lat
Zawód : #Mathias
Przy sobie : kapsułka cyjanku wszyta w kołnierz, rewolwer, miljon ton heroiny i jakieś podróżne ciuszki
Znaki szczególne : #Mathias
Obrażenia : #Mathias

Bar - Page 3 Empty
PisanieTemat: Re: Bar   Bar - Page 3 EmptyCzw Sie 22, 2013 1:46 am

Łatwo można przejść z jednego wspomnienia do drugiego.
Osiem lat z perspektywy życia le Brun wydawało się dosyć długim okresem czasu, ale kiedy chłopak przywoływał sobie pojedyncze momentu z tamtego okresu, dochodził do wniosku, że podczas ostatnich kilku lat żył najwięcej, najszybciej z wielu poprzednich. Nie był już przywiązany do domu, do siostry, radziła sobie sama, a on... mógł tworzyć własną historię, która, z czego już wtedy zdawał sobie sprawę, kiedyś miała zapaść się pod ziemię, przepaść niczym proch rozwiany na wietrze. Tym się stanie: kupą mięsa zeżartą przez robaki lub, kto wie, być może posłuży jako czyiś wykwintny pokarm rodem z Votre Mammy.
Osiem lat temu. Cholera, skomplikowana matematyka - ile wtedy miał lat? Czternaście? Piętnaście? Był szczylem, dzieciakiem w osiedla bez ustanku błąkającym się po doskonale już wtedy znanych sobie ulicach. Rankiem wstawał, sprawdzał czy jego zaćpana-dziwka-matka żyje czy jeszcze nie wyzionęła ducha, odwiedzał Katy, dawał jej instrukcje na następnych kilka godzin i wychodził. Wracał po południu albo wieczorem, czasami z obitą mordą, innym razem w ogóle, można było zastać go w nocy lub ranę, upitego lub nieco podćpanego. Wtedy jeszcze ograniczał się do jointa na kilka dni, potem poszło z górki, ale to dopiero... potem. Może właśnie dlatego czas wtedy zaczął szybciej płynąć, przez te zmarnowane na leżeniu w jakiś gruzach godziny i bezmyślne wpatrywanie się w brudne i przysłonięte przez ciemne chmury dymu wydobywające się z kominów pobliskiej fabryki. Potem trzeźwiał, o ile można to tak nazwać, wstawał i wciąż jeszcze średnio kontaktując z o wiele zwolnioną reakcją na bodźce z zewnątrz wracał do domu. Czasem znikał na dwa dni, tracił rachubę czasu, brał coś cięższego i nie mógł się wyrwać ze stanu ogłupienia lub przesadnej głupawki. Katy reagowała różnie, ale była mądra, chyba bardziej świadoma niż jej rówieśnicy, bo często, czy to ze złosliwości czy z troski o brata, zamykała mu drzwi przed nosem i czekała, aż zacznie użalać się nad swym losem, przyznawać do winy lub po prostu żałośnie błagać o to, aby go w końcu wpuściła. Kilka razy musiał marznąć na wietrze, a potem jego mózg zaczął przyswajać do siebie pewne informacje: przecież mają okna, prawda?
Osiem lat temu. Był jeszcze dzieckiem. Jak Katy. ale czy kiedykolwiek miał szansę, aby cieszyć się dzieciństwem? Nigdy się nad tym nie zastanawiał, nie tak głęboko, bo gdyby miał analizować swoje życie i to, jak żałośnie się potoczyło, zapewne już dawno stwierdziłby, że kontynuacja i ciągnięcie tego przedstawienia jest pozbawione sensu. Bo jaką wartość ma egzystencja człowieka, który niczym dobry pasterz prowadzi swe owieczki na rzeź? Jest dilerem, mordercą, tak to czasami nazywa, ale to go nie rusza, nie tak przynajmniej jak powinno, bo choć interpretuje to po imieniu, to rzadko myśli o swoich klientach. Nie nawiązuje z nimi kontaktu, nie stara się przypodobać czy spotkać po raz kolejny, wszystko dla dobra jego zbolałej psychiki.
-Nie wiem, czy zdajesz sobie sprawę z faktu, że znajdujesz się z Kwartale i nikt Ci tu dupy lizać nie będzie.
Komisariat. Cholera. Przynajmniej nie więzienie. ale czy i tak dobrze? Kraty, w niektórych momentach obryzgane krwią ściany - oczywiście cudownie udekorowane malunkami wcześniej się tam nudzących. Klimat z bajki, ale czy le Brun miał ochotę znaleźć się w tym wiejącym kolejną dawką strachu oraz niejakiej rozrywki miejscu? Czuł, może się mylił, że niedługo znów będziemy dane się tam znaleźć, z powodu własnej głupoty czy innego szkodliwego czynnika.
Przez kilka kolejnych sekund Mathias milczał analizując słowa chłopaka, oparł się plecami o kant blatu tak, że mógł swobodnie przyglądać się swojemu rozmówcy. Zastanawiał się, kim był i dlaczego się tutaj znalazł - w Violatorze. Bo, cholera, pytanie: jak udało mu się tutaj dość całemu i zdrowemu?
-Widzisz Rebeliancie, w tym problem, my się tu kurewsko kochamy - rozłożył ramiona w pojednawczym geście, ale chwilę potem znów skrzyżował je na piersi - Moje prochy są twoimi prochami, pod warunkiem, że twoje pieniądze trafiają do mojej kieszeni.
I potem padło urocze pytanie.
Pytanie o Katy.
wiedział, co mógłby odpowiedzieć, co chciałby odpowiedzieć i cisnęło mu się brutalnie na usta, ale wiedział, że przy każdym kolejnym słowie jego pieść masakrowałaby twarz chłopaka. Jednak zaprzestał na zaciśnięciu jej i rozluźnieniu. Przekręcił nieco głowę i zawiesił wzrok przez dłuższą chwilę na jakiejś zielonowłosej dziewczynie i chłopaku o azjatyckiej urodzie. Zmarszczył brwi dochodząc do wniosku, że niewiele go interesują i ponownie skupił się na Nicku.
-W następnym roku stawiam na ciebie, żeby Twoje Rebelianckie przyjebane nazwisko znalazło się w tej puli - jeśli do tej pory rozmawiał z nim na tyle swobodnie jak i dosyć przyjaźnie, teraz jego głos zamienił się w sopel lodu, potem jednak wszystko znów wszystko powróciło do normalności i jego usta sformułowały tylko cztery proste sylaby - Katy le Brun.
Może to dlatego, że był ciekawe jego reakcji i stosunku do tej dziewczyny, a może dlatego...
Cholera wie, dlaczego.
Przez moment przeszło mu przez myśl, że chłopak ma pieniądze. Pieniądze, wpływy, władzę.
Jak daleko byłby w stanie się dla niej posunąć?
Powrót do góry Go down
the civilian
Dominic Terrain
Dominic Terrain
https://panem.forumpl.net/t3297-dominic-terrain#51606
https://panem.forumpl.net/t3302-nick#51611
https://panem.forumpl.net/t3301-dominic-terrain#51610
https://panem.forumpl.net/t3303-dominic#51612
https://panem.forumpl.net/t3306-dominic-terrain#51641
Wiek : 26
Zawód : pisarz, pomoc medyczna | nieszkodliwy wariat
Przy sobie : paczka papierosów, zapałki, prawo jazdy, scyzoryk, medalik z małą ampułką cyjanku
Znaki szczególne : puste oczy, perfekcyjna fryzura
Obrażenia : tylko zniszczona psychika

Bar - Page 3 Empty
PisanieTemat: Re: Bar   Bar - Page 3 EmptyCzw Sie 22, 2013 4:20 pm

Mój wzrok, jakby przestawszy się słuchać odgórnych komend mających swoje źródło w którymś rozsądnym płacie mózgu, najpierw powędrował badawczo po Mathiasie, aż w końcu ponownie zahaczył o znajdujący się w kącie pomieszczenia telewizor. Obrazowi daleko było do jakości HD, a oczy pomimo zmęczenia objawiającego się pod postacią mocno zaczerwienionych spojówek, z łatwością wychwyciły piksele tańczące po, nawet oddalonym, szklanym ekranie. Chociaż nie byłem przyzwyczajony do niedogodności, nawet najmniejszych, typu kwartałowych niedopatrzeń technologicznych, nie przeszkadzało to (wbrew moim nadziejom, bo przecież miałem nie oglądać tych przeklętych igrzysk) w ogólnym odbiorze. Twarze trybutów migotały mi przed oczami, jednak nie mogłem wychwycić tej jednej, na której zależało mi bardziej niż na jakiejkolwiek innej. Dwójka trybutów, jakaś ładna blondynka i ciemnowłosy chłopak o azjatyckich korzeniach, dokładnie ten, który wydziwiał mocno podczas parady trybutów i na każdym roku rozrabiał, próbując – naiwny – sprzeciwić się otwarcie władzy i, nie wiem, wywołać bunt? Zmusić innych trybutów do zawieszenia broni, rebeliantów do rzucenia się na Coin i strącenia jej z tronu, na który łapczywie rzuciła się po rozprawieniu ze Snowem? Nonsens. Tyran zastępuje tyrana, a jeśli nie jest gorzej, to na pewno też sytuacja w Panem się nie polepsza. Zdawało się, że w zeszłym roku pięła się do góry, a rzeczy miały wrócić do ładu, miał zapanować porządek. Jakie to hasła były lekkomyślnie rzucane na lewo i prawo, słowa, które kiedyś były motywacją dla uciemiężonych mieszkańców dystryktów, aby potem stać się tylko głucho powtarzanymi wyrazami, których znaczenie i słownikowa definicja zaginęły w ferworze walk, strachu i zemsty? Wolność? Sprawiedliwość? Równość? Dobre sobie.
Trybuci jednak nie zdawali się aktualnie zawracać tym głowy, a idee, które przed rozpoczęciem igrzysk głosili, zginęły tak szybko i niespodziewanie, jak tylko się pojawiły. Wielokrotnie powtarzano, że igrzyska zmieniają ludzi. To nieprawda. Po prostu wyzwalają te pokłady emocji, o jakie nigdy byśmy się nie spodziewali, zmuszają do rzeczy, przed którymi w normalnej sytuacji nasze ciało zapierałoby się rękami i nogami. Przyjęło się, żeby mówić, że widmo śmierci wiszące rozkosznie i z pogardą nad jakąś bezbronną istotą sprawia, że traci ona zmysły i zaczyna zachowywać się iście irracjonalnie. Kolejny bezsens. To, że na co dzień zostawienie własnego dziecka na pastwę losu lub ucieczkę przed najmniejszym nawet zagrożeniem, kiedy to nie zawracamy sobie głowy pomocą innym, poszkodowanym, uważamy za czynności pozbawione moralności i sensu, tak naprawdę jest po prostu odruchem. Jeśli żeby żyć, musimy poświęcić innych, nie ma sensu się wahać. Szczególnie jeśli ginie ktoś słaby, niezdolny do uratowania własnego tyłka – cóż to za strata, przynajmniej do momentu, w którym znowu uruchomi ci się sumienie.
Przeżyjesz, jeśli zabijesz innych – w tym momencie zaczyna ci to nawet sprawiać przyjemność, która od uczucia ulgi raczkuje w stronę wszechogarniającego spokoju, potem podnosi i kroczy aż do chorej satysfakcji, truchta w kierunku dziwnej przyjemności i upada bez sił dopiero pod pieszczącą twój umysł zemstą, o słodko-gorzkim posmaku gładzącym subtelnie podniebienie.
- Chwilowo podziękuję, chociaż nie mówię, że nigdy skorzystam z twoich… usług – rzuciłem, na sekundę odrywając wzrok od telewizora i przyglądnąłem się w tym czasie kieszeniom mojego zacnego towarzysza, chcąc dostrzec na materiale jakieś ślady białego proszku czy innego paskudztwa. - Chociaż nie wydaje mi się, że cierpisz na brak klientów, pewnie dużo osób w Kwartale szuka oderwania od rzeczywistości.
Cóż, w takiej sytuacji pewnie brak pieniędzy nie jest żadną przeszkodą. Gdybym tylko tak mógł oderwać się od KOLCowej, żałosnej rzeczywistości, i ja pewnie byłbym gotów rzucić się na przechodzącego spokojnie rebelianta, nie wahałbym się przed kradzieżami, manipulacjami, pewnie nawet zabójstwami. Jak już wspominałem, widmo śmierci niechybnie popycha do ciekawych reakcji i postanowień, podjudza człowieka, szepcząc mu do ucha uspokajające, ale wciąż mobilizujące do walki słówka.
Lee, buntowniczy trybut, i jego złotowłosa sojuszniczka, której imienia nie pamiętałem (a może nie chciałem pamiętać? nie miałem po co, i tak wkrótce miała zginąć) zdążyli osadzić się w jakimś względnie spokojnym miejscu, a Organizatorzy zaraz przewidzieli nudę, więc zmieniono pokazywane miejsce na arenie i dostrzegłem zapewne wymiotującą, nienajlepiej wyglądającą trybutkę oraz towarzyszącego jej, ciemnowłosego chłopaka. Czy w tym roku zapanowała jakaś niepokojąca moda na dwuosobowe sojusze?
- Widzę, że według ciebie wszystko, co jest rebelianckie, jest przyjebane. – Sam zdziwiłem się, kiedy usłyszałem swój głos, nie tyle lodowaty, co na swój sposób… syczący. Od samego początku starałem się być miły, ale teraz podskórnie zacząłem przeczuwać, że moje szanse na wydobycie z niego jakichkolwiek informacji z każdą chwilą malały, a ja zacząłem przypominać wściekłego kota. Wziąłem głęboki oddech, próbując doprowadzić się do porządku i chociaż głos, który zabrzmiał po chwili, był spokojniejszy od poprzedniego, dalej można było znaleźć w nim jakąś jadowitą nutę. - Tak się składa, że moje nazwisko nie dość, że pojawiło się w puli, to jeszcze zostało wylosowane, musi cię to zapewne niezwykle bawić. Zadowolony z siebie?
Odwróciłem wzrok od niego, przenosząc go ponownie na telewizor, ale skończyło się to na nerwowym westchnięcio-syknięciu, po czym znowu zamoczyłem usta w alkoholu z opróżnionej do połowy szklanki, gapiąc się na szkła majaczące za barem.
- To ta od pistoletu? Coś obiło mi się o uszy – mruknąłem głosem pozbawionym jadu, a z czymś na kształt rezygnacji. - Ja nie widzę sensu w tym, żeby na kogokolwiek stawiać. Pewnie powinienem na siostrę, ale chyba zdążyłem pogodzić się z faktem, że zginie.
Bzdura. Wielka, gigantyczna, opływająca w swojej bezsensowności bzdura, ale przyjemnie było mi w nią wierzyć i sądzić, że widok oczu Amandy, które nie widzą już niczego i ust, z których wypływa leniwie samotna strużka ostatniej krwi, już zupełnie mnie nie ruszy. Cóż byłaby to za ulga.
Powrót do góry Go down
Mathias le Brun
Mathias le Brun
https://panem.forumpl.net/t1940-mathias-le-brun
https://panem.forumpl.net/t3011-mathias#46489
https://panem.forumpl.net/t1311-mathias-le-brun
https://panem.forumpl.net/t2098-come-to-mommy-my-little-fucker
Wiek : 26 lat
Zawód : #Mathias
Przy sobie : kapsułka cyjanku wszyta w kołnierz, rewolwer, miljon ton heroiny i jakieś podróżne ciuszki
Znaki szczególne : #Mathias
Obrażenia : #Mathias

Bar - Page 3 Empty
PisanieTemat: Re: Bar   Bar - Page 3 EmptyCzw Sie 22, 2013 8:10 pm

Przez ostatni czas nie patrzył na ekran w ogóle, starał się nie zwracać uwagi na komentarze ludzi dotyczące poszczególnych trybutów. Co kilka minut słyszał jakieś wzmianki o Cordelii czy sojuszu, ha... wiedział, że jest ich więcej. Ktoś wspomniał o Lee, tym, który się zgłosił, o jego pakcie z jakąś ładną blondyneczką, która rzeczywiście taka była. Ale co go interesowały obce zabłąkane w życiu dzieci? Liczyła się tylko jedna trybutka, jedna dziewczyna wśród dwudziestu czterech innych dzieci. I ta dziewczyna miała lat czternaście, była drobna, ale na swój wiek wysportowana, była sprytna, ale była za mała. Najgorsze było to, że jego ojcowsko-braterski instynkt wariował, miał ochotę czasami rzucić się w stronę telebimu, tak, jakby to miało w czymkolwiek pomóc. Gdyby mógł, na pewno zgłosiłby się za nią, gdyby mógł - oddałby życie za to, aby wróciła cała i zdrowa. Ale czym jest życie biednego chłopaka z KOLCa względem dostarczającej rozrywki Rebeliantom dziewczynki, która walczy na arenie? Owszem, mógł walczyć, mógł błagać i prosić, ale wiedział, że jedyne na co mógłby wówczas liczyć to szyderstwa i jeszcze więcej bólu. Jednak baty czy ciosy były lepsze, o wiele w tym wypadku przyjemniejsze i otrzeźwiające, wyrywające go z transu myśli o Katy, przyćmiewały wewnętrzną udrękę i choć na chwilę sprawiały, że zapominał. Tylko pozostaje pytanie: czy chciał zapomnieć.
W Igrzyskach było wiele sprzeczności, tysiące uczuć wiązały się z ich ogłoszeniem, tysiące uczuć wiązały się z wygraną, bo... prawda jest okrutna, bo choćby bardzo pragnąłby jej wygranej, triumfu, na który by tyle czekał, to na końcu pojawi się gorzka prawda, smutna świadomość, że niec nie jest końcem, a tak naprawdę zwycięstwo okazałoby się przekleństwem. To być może brzmi okropnie, zwłaszcza w umyśle chłopaka, który kocha swoją siostrę, w umyśle brata, ale... czasem był prawie pewien, że wolałby, aby zginęła. Dla siebie, dla niego, dlatego, że na tym się nie skończy. Oboje będą żyli z tym do końca życia, z ciężarem dwudziestu trzech dusz. Dlaczego on? Przecież to właśnie Mathias wychował Katy le Brun, to on nauczył ją strzelać, to on dawał jej lekcje samoobrony, to on nauczył ją nie zwracać uwagi na nic innego tylko - siebie, rodzinę, bo tak naprawdę, jak zawsze powtarzał "na samym końcu pozostaje Ci tylko ona i nigdy Cię nie opuści". Ludzie odchodzą i wracają, przychodzą i odchodzą, ale on zawsze będzie przy niej, zawsze...
...miał być. Ale czasami zamiary kłócą się z rzeczywistością, a pragnienia umykają nam spomiędzy zaciśniętych placów.
Nie myślał o Dzielnicy, nie chciałby tam żyć, pragnął powrotu Katy i nieważne, przynajmniej teraz, z czym miałoby się to wiązać.
Ale jakie znaczenie ma to, co teraz czuje, skoro czternastolatka nie ma szans przetrwać na Arenie? Cud, że jeszcze żyje. O ile. Bo zapewne, gdyby tak nie było, każdy składałby mu najszczersze kondolencje.
-Pieprzenie - odezwał się bez przekonania, wzruszył ramionami próbując przypomnieć sobie dzień, w którym najadł się do syta. Oczywiście mógłby, ale zawsze miał wiele innych wydatków na głowie, zwłaszcza jeśli chciał, aby interes się kręcił. Dwie trzecie z tego, co zarabiał, przeznaczał na kolejne prochy i ewentualne prywatne zamówienia. Zresztą: dlatego posiadał coś takiego, jak motor, dlatego, że oszczędzał. Zresztą sam brał, więc i z tego powodu ubywało mu środków do życia - Ludzie nie mają za co żyć, a co dopiero za co ćpać. Ale nie, nie narzekam, inni mają gorzej.
I oczywiście, poruszony jak zwykle bolesny temat zabijania.
Oglądanie Igrzysk nigdy nie należało do hobby Mathiasa, być może dlatego, że aż za nadto przypomniały jego własne życie. Pamiętał pierwszy raz, dosyć zresztą bolesny i traumatyczny dla niego. Trzynaście lub czternaście - tyle wtedy miał. I zapewne już dawno gryzłby ziemię, gdyby nie miał pod ręką czegoś co zwie się kamieniem. Wtedy po ulicach kręciło się wielu ludzi, którzy tylko czekali na moment, aby wyzyskać drugiego człowieka, w ten seksualny czy inny sposób.
Potem było gorzej, zwłaszcza wyjść na ulicę. W każdym przypadkowym przechodniu widział wroga i potencjalnego napastnika. Życie nigdy nie było dla niego bajką, choć sobie radził, nauczył się żyć w tym ciężarem, aż z czasem przestał zwracać uwagę na kolejne podobne przypadki. Lecz nigdy nie można było powiedzieć, aby czerpał z tego chorą radość czy satysfakcję, ale czasami, kiedy chodziło o zemstę, sytuacja wyglądała nieco inaczej. Ale chyba nie warto, zwłaszcza teraz, zastanawiać się nad powodami, dla których Mathias le Brun był gotów zabić.
Nie można jednak powiedzieć, aby nie wpłynęło to na jego psychikę, widocznie zdziczał, przestał się przywiązywać, przestał się nad tym zastanawiać, bo czym dłużej prowadził wewnętrzny rachunek sumienia, tym w gorszym świetle siebie widział. O - jeśli to także mamy wziąć pod uwagę - jest niestabilny psychicznie, zepsuty, narwany i nieprzewidywalny. I kto wie, kto siedzi pod tą kopułą.
-To nic osobistego - wzruszył ramionami na wzmiankę o Rebeliantach - Dlatego nie powinieneś odbierać tego dosłownie. Wszyscy będziemy kiedyś tylko zepsutą kupą mięcha bez względu na to czy za życia pachnęliśmy kwiatkami czy padliną.
Mathias odczuł pewną satysfakcję wyczuwając irytację mężczyzny. Dlatego uśmiechnął się odsłaniając rząd zębów i dał znak barmance, aby kolejny raz zalała kieliszek czerwonym winem.
Davis Nina? Hawkeye? Czy Terrain?
Tylko te nazwiska przyszły mu na myśl, ale przez chwilę się logicznie nad tym zastanowił. Zwłaszcza po jego kolejnej wypowiedzi.
Nadal żyje. Ha. Czyli Terrain. Nazwisko, które kilka razy obiło mu się o uszy, tak samo jak twarz dziewczyny, zresztą bardzo ładna.
-Terrain? - nie czekał na potwierdzenie, bo jego usta same uformowały jedno przeklęte słowo - Ruchałbym.
I nagle, gdy usłyszał swój głos, parsknął śmiechem spoglądając z powątpiewaniem na Nicka.
Co z tego, że był wstrząśnięty, zły, co z tego, że w jego głowie kołatało się tysiąc pytań.
Katy. Pistolet.
Cholera. JEGO KATY.
Już nic więcej nie powiedział, chwycił za kieliszek i zamoczył usta w pseudo wykwintnym napoju.
Czyżby uraził przyjebaną rebeliancką dumę swojego rozmówcy?
Powrót do góry Go down
the civilian
Dominic Terrain
Dominic Terrain
https://panem.forumpl.net/t3297-dominic-terrain#51606
https://panem.forumpl.net/t3302-nick#51611
https://panem.forumpl.net/t3301-dominic-terrain#51610
https://panem.forumpl.net/t3303-dominic#51612
https://panem.forumpl.net/t3306-dominic-terrain#51641
Wiek : 26
Zawód : pisarz, pomoc medyczna | nieszkodliwy wariat
Przy sobie : paczka papierosów, zapałki, prawo jazdy, scyzoryk, medalik z małą ampułką cyjanku
Znaki szczególne : puste oczy, perfekcyjna fryzura
Obrażenia : tylko zniszczona psychika

Bar - Page 3 Empty
PisanieTemat: Re: Bar   Bar - Page 3 EmptyCzw Sie 22, 2013 10:42 pm

miało być krótsze ;_; i ogólnie przepraszam za tę kupę

Miałem dość rozmyślania na temat igrzysk. KOLC musiał być dziwnym miejscem, pobudzającym śpiące zazwyczaj pokłady emocji. Patrząc na  ekran, sam robiłem sobie krzywdę; równie dobrze mógłbym łamać sobie palce u rąk i słuchać z satysfakcją gruchotania własnych kości albo sunąć żyletką po nadgarstku, tworzyć wymyślne wzory i czerpać dziwną przyjemność z patrzenia na przecinającą bladą skórę strużkę gorącej czerwieni.
Czy znacie to uczucie, kiedy wszystko przytłacza was tak wszystko, że macie dwa wybory: uciec, zostawiając za sobą całe stare życie albo brnąć w to szambo dalej, z pełną premedytacją zatapiając się w nim coraz bardziej i wiedzieć, że lada chwila się utopicie? Teraz zdawałem się stać na jednej nodze na tym krawężniku, wahając jak na jakiejś równoważni, z rękami wyciągniętymi na boki i głupkowatym uśmiechem na twarzy, jako człowiek, który nie wiedział, co będzie niósł za sobą upadek na dowolną ze stron. Beton wbijał się w stopę, wiatr zmuszał do utraty równowagi.  A ja grałem w dziecięcą zabawę, nie zdając sobie sprawy z powagi sytuacji. Zresztą jak zawsze.
Moje kolejne słowa były momentem, w którym zsuwam się z krawężnika, lądując nagle na drodze, a siła upadku niemal miażdży mi kostkę i ponownie zabiera dopiero co utraconą i znów odzyskaną równowagę.
A teraz nie ma już powrotu.
- Nie martw się – rzuciłem głosem pozbawionym większych emocji, jakbym nie chciał go, chociaż tak wskazywałyby słowa, pocieszyć, a jedynie stwierdził jakiś powszechnie znany fakt, w dodatku niezbyt interesujący. - Wkrótce do KOLCa wpadną też niewygodni dla władzy rebelianci, którzy przyzwyczaili się do dobrobytu i będą chcieli zapomnieć. Szykuj się na nową klientelę. I na parę ślicznych, zdesperowanych pań szukających pracy w tym barze – dokończyłem już nieco ciszej, sam nie wiedząc, dlaczego spuściłem trochę z tonu.
Parę dobrych lat temu przeholowałem z alkoholem i to mocno. Zdaje mi się, że niedługo przed tym, jak na zawsze rzuciłem swoje stare życie i zwyczaje, mając dość całej pogoni, ucieczek; żywiłem głęboką nadzieję, że da mi to upragnioną wolność. Jak bardzo się myliłem.
Niemniej jednak – przez następne lata unikałem procentowych napojów, jak tylko mogłem. Wszystkie kolorowe butelki czy puszki stały się dla mnie takie same, zupełnie jakby zostały owinięte w niewidzialną dla innych, żółto-czarną folię z napisami ‘uwaga, niebezpieczeństwo!’. Wymijałem szerokim łukiem uginające się pod szkłem półki w sklepach, zakrapiane imprezy i kelnerów z drinkami na wszelkich bankietach, na które musiałem już pójść. Zbytnio wrył mi się w pamięć jeden z moich pierwszych pobytów w szpitalu w życiu.
I co mi to dało? Ktoś pomyślałby, że to wszystko było nauczką. Wyimaginowaną starszą panią w fartuszku, ze spiętymi w koka włosami i tym pulchnym paluchem, którym machała mi przed oczami ze słowami ostrzeżenia na ustach. A ja nauczyłem się udawać, że jej nie widzę – pierwszy raz od lat kupiłem z własnej woli butelkę wina, żeby opróżnić ją samemu i przez cały następny dzień nie móc podnieść się z łóżka bez przeklinania na światło słoneczne, wbijające się bezlitośnie w stęsknione za ciemnością oczy.
Poszło szybko. Zainwestowałem w paczkę papierosów, po drodze prawie się udusiłem, ale po pierwszych nieszczególnie udanych próbach zapalenia rzeczywiście zaczęło mi to przynosić upragnioną ulgę.
- Z kogo zostanie kupa mięcha, z tego zostanie – podsumowałem beznamiętnie jego słowa.  - Szczęściarz z niego. Chyba że to, co mówią, to jednak prawda i zjadacie się nawzajem, gdy doskwiera wam głód. – Uśmiechnąłem się. - Ale to nic osobistego. Dlatego nie powinieneś odbierać tego dosłownie.
A potem stało się coś, przez co zastanawiałem się, jak sprawić, aby nie została z niego ani krztyna tego pieprzonego, gnijącego miejsca. Jak zmasakrować jego twarz, przyozdobioną tym przeklętym uśmieszkiem, jak zacisnąć palce na jego szyi i tylko czekać, aż wydusi przeprosiny, będzie błagał o życie, ale po tym wszystkim nie byłoby mnie stać na jego podarowanie, palce zacisnęłyby się mocniej, paznokcie silniej wbiły się w jego aortę, a ja tylko bym czekał, aż przebiją skórę, z której tryśnie krew, wraz z jej dziwnym zapachem, metalicznym posmakiem, miarowo powtarzającym się dźwiękiem uderzania jej fali o posadzkę. Patrzyłbym z uciechą, jak czerwona ciecz rozlewa się po podłodze, barwi zalegający na niej kurz, barwi mi ręce, barwi mój sweter. Przyjemność sprawiłoby mi, gdyby ktoś inny z baru, zlękniony śmiercią tego durnia, przywaliłby mi w twarz, z godnością wyplułbym zęba, zignorował pulsujący ból pod okiem, w którego miejscu miały potem rozbłysnąć kolory tęczy, od czerwieni przechodząc w fiolet, czerń, zahaczając o zieleń, nabierając żółtego odcienia i wreszcie znikając. Dałbym sobie złamać szczękę. Nos. Doprowadzić się do krytycznego stanu, kiedy spod skorupy krwi trudno byłoby rozpoznać moją twarz. A wszystko tylko po to, żeby zabić tego gnojka.
Przez całe życie gardziłem przemocą. Jakąkolwiek. Trzymałem się od niej jak najdalej, wybierając psychiczne zagrania, a najchętniej nie zadawałbym się z nikim, kto chciałby krzywdy drugiego człowieka.
Potem i ja zacząłem krzywdzić. Głównie słowem, ale najczęściej bolało to bardziej niż pobicie niemal na śmierć. W tamtej chwili wolałbym, żeby ktoś skręcił mi kark, niż znowu to powtórzył. Dlatego uruchomiły się we mnie pokłady całej przemocy, zalegającej gdzieś tam w tyle głowy od tygodni, miesięcy, lat. Chciałem, żeby cierpiał… a wszystko przez jedno słowo?
Tak. Tylko przez jedno słowo.
Krew ciekła mu z nosa. Najpierw drobnym strumieniem, a zanim zdążył zorientować się, co się stało, zaczęła tryskać mocniej, i mocniej, aż zsunął się bezsilnie z tego krzesła, a ja z satysfakcją patrzyłem, jak z łoskotem upadł na podłogę. Niemal bezwiedne ciało spotkało się z ziemią, a mnie nie obchodziło, że wszyscy patrzyli. Przyłożyłem mu stopę do gardła, naciskając mocno i czekając tylko, aż poprosi o pomoc. Satysfakcja, którą się zachłysnąłem,  przejęła mięśnie mojej twarzy i nic nie było później ważne.
Ale wyparowała. Jak wszystkie fałszywe uczucia i ich substytuty, jak cierpienie tego sukinsyna, jak krew, która wyciekła z jego złamanego nosa. Jak uwaga wszystkich znajdujących się w tym miejscu, do tej pory interesujących się tylko telewizorem i kelnerkami.
Jak moja chęć przyłożenia mu.
Patrzyłem na niego. Wciąż siedział na krześle z kieliszkiem wina, a myśli, które w ułamek sekundy przebiegły mi przez głowę, wyobrażenia na temat jego śmierci, nie mogły rzeczywiście zrobić mu krzywdy. Czekałem, aż ten uśmieszek pogardy spełznie mu z twarzy, ale nie mogłem zrobić nic innego, tylko siedzieć i dawać upływ bólowi, wbijając w niego wzrok, tak pełny wyrzutów, bezsilności i tego bólu, który sprawiał, że nie miałem siły nawet zrobić mu krzywdy, czego pragnęła racjonalna część mnie. Nie mogłem naprawdę zepchnąć go z krzesła, chociaż mój umysł delektował się naiwnie tą wizją.
Może minęło pięć sekund. Może piętnaście. Albo minuta… nieważne. W końcu odwróciłem wzrok, nie móc już dłużej tego zdzierżyć; na ułamek chwili uniosłem spojrzenie, żeby zaraz wbić je w jakiś odległy punkt, czując tylko ten ból. Ból. Ból. Wyjąłem z kieszeni płaszcza paczkę papierosów, wyjąłem jednego z nich i zapaliłem, drażniąc płuca nikotynowym dymem, ale nawet on nie mógł mi już pomóc.
To zabawne, że taka drobnostka złamała mi serce.


Ostatnio zmieniony przez Dominic Terrain dnia Sob Sie 24, 2013 3:55 pm, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry Go down
Mathias le Brun
Mathias le Brun
https://panem.forumpl.net/t1940-mathias-le-brun
https://panem.forumpl.net/t3011-mathias#46489
https://panem.forumpl.net/t1311-mathias-le-brun
https://panem.forumpl.net/t2098-come-to-mommy-my-little-fucker
Wiek : 26 lat
Zawód : #Mathias
Przy sobie : kapsułka cyjanku wszyta w kołnierz, rewolwer, miljon ton heroiny i jakieś podróżne ciuszki
Znaki szczególne : #Mathias
Obrażenia : #Mathias

Bar - Page 3 Empty
PisanieTemat: Re: Bar   Bar - Page 3 EmptyPią Sie 23, 2013 2:05 am

Niewygodni ludzie. Kim byli dla władzy? To pytanie przez moment rozbrzmiewało w umyśle Mathiasa, obrazy przewijające się niczym w rodzinnym albumie podczas jednej z pojednawczych spotkań. Zdjęcia oraz urywki, które wwiercały się w myśli i wspomnienia. Widział siebie, nie tylko zresztą siebie, ale to ciężki przypadek wrodzonego egoizmu, zatem nie spodziewał się ujrzeć czegoś innego. Ha. Przypomniał sobie. Miał wtedy... Zaledwie siedem lat. Nie siedział wtedy w jednym miejscu, chyba że po narodzinach Katy. Ale jeszcze tamtego dnia był wolny niczym ptak, mógł bez ograniczeń przemierzać Kapitol nie przejmując się niepokojem o młodszą siostrę. Nie musiał żyć z pytaniem, czy po powrocie zasta ją żywą czy martwą. Czy jeśli zajrzy do kojca, ujrzy martwe, nieruchome ciałko i zastygłą w płaczu twarz. Niemniej jednak... Wówczas napotkał go słoneczny i upalny dzień i dosyć ciekawe przedstawienie na placu głównym. To było naiwne z jego strony, ale ciekawość dziecka zwyciężyła i podszedł bliżej. Wyciągał głowę ku górze, ale niczego nie zobaczył. Dlatego pochylił się i przemknął pomiędzy nogami Kapitolczyków. Najpierw doszły go krzyki. Czyjś śmiech i twardy pewny głos, ale dopiero kiedy wyłonił się z tłumu, zobaczył mężczyznę odzianego w znoszony stary płaszcz. Na początku pomyślał, że to niewarte obejrzenia przedstawienie, ale jego ucho wyłapało kilka ciekawych metafor, które wzbudziły w nim pokłady zainteresowania dla dalszej części. Na placu ów komik pojawiał się co kilka dni, potem nieco rzadziej. Czasami przenosił się na w głąb miasta, gdzie królowali ludzie z barwnymi czuprynami oraz jaskrawymi strojami. Tam jednak nie zyskiwał poklasku. Kto bowiem chciałby słuchać dowcipów o swej własnej nieposkromionej próżności? Nie Kapitolczycy. Potem słuch po nim zaginął. Nie pojawił się już więcej. Ale Mathias go zobaczył, pewnego feralnego dnia, stojącego na podwyższeniu i czekającego na serię wystrzałów. Potem padł i przez moment dziecięca nadzieja nigdy nieznikająca z umysłu kogoś, kim wówczas był, podpowiadała mu, że to tylko zabawa. Taka była naturalna kolej rzeczy, naturalny tok myślowy siedmiolatka. Wszyscy inni zapewne zapomnieli, ale on, jak podobna jemu zgraja sierot oraz sprzedanych piekłu, już wówczas pojmowało, czym jest śmierć. Więc może mimo niewyuczenia, pewnej głupoty i braku wiedzy na temat komórek macierzystych czy podziału pantefolka, zawsze uważał siebie, i zapewne słusznie, za świadomego. Poznanie jednak widoku i smaku śmierci nie oznaczało pogodzenie się z nią. Kiedyś myślał, że chciałby bawić ludzi prawdą, że chciałby sprawiać komuś radość. Potem doszedł do ponurego i prawdziwego wniosku kształtującego od zawsze umysły dzieci takich jak on - żyj na własny rachunek, żyj dla siebie. NIE. DLA. INNYCH.
Potem się już nie odezwał. Przyglądał się chłopakowi z niejakim zainteresowaniem i poczuł przyjemne mrowienie. Podniecenie? Satysfakcja? A jednocześnie pewne znajome ukłucie tęsknoty. Był przyjebanym okropnym bratem. Był kimś, kto wychował swoją siostrę na psychiczne dziecko szukające frajdy w mordowaniu innych. Wychował ją na trybutkę. Ale czy nadal chciał się oszukiwać? Ona nie wróci. Nigdy więcej jej nie zobaczy. Być może pozwolą mu tylko spojrzeć na ciało. Być może...
Pomyślał o chłopaku. O nienawiści, którą dostrzegł w jego oczach. O wyrazie, który doskonale znał i jego tytuł brzmiał "zabiłeś mi matkę/ojca et cetera". Znów naszła go ochota, aby się zaśmiać, ale jego twarz pozostała niezmienna, brwi zmarszczone badawczo a wzrok utkwiony w Nicku. To była naturalna reakcja starszego brata, tak? Le Brun spodziewał się, że zobaczy czy będzie miał okazję zobaczyć coś o wiele ciekawszego. A także zasmakować chociaż odrobinę adrenaliny. Mathias zaliczał się do ludzi o złożonych charakterach, na którego reakcję składało się wiele czynników. W tym właśnie momencie poczuł się podle oszukany i jego myśli automatycznie poczęły szukać źródła irytacji oraz smutku, oraz żenującego rozczarowania. To był umysł dziecka. Dziecka, które chciało się bawić, ale nie otrzymało upragnionej rozrywki. Nie otrzymało zabawki. Był w pewien sposób rozpieszczony przez los, ale tylko w niektórych aspektach. Czasem czerpał najwyklejszą dzielącą radość z czyjegoś cierpienia lub po prostu... potrafił się bić na oślep a wewnątrz śmiać się histerycznie a zarazem szczęśliwie. Jego myśli formowały się w słowa. Słowa w zdania. A zdania w powieści. Ale jedyne, na co było go stać, to pochylenie się w kierunku Terraina i uśmiechnięcie.
-Nie daję temu nadziei. Nie daję nadziei żadnemu z nas, ale... czasami trzeba spojrzeć na świat z innej perspektywy. Pomyśl o niej w kontekście ciała. Po opieczemiu mięso staje się rumiane, delikatne i zyskuje słodki posmak wołowiny różniąc się od niej jedynie miękkością. Jakbyś umierał z głodu Terrian, nie próbowałbyś wszamać swojej siostry?
A potem znowu się zaśmiał, ale tym razem gorzko. Odsunął się i nieco uspokoił.
Powrót do góry Go down
the civilian
Dominic Terrain
Dominic Terrain
https://panem.forumpl.net/t3297-dominic-terrain#51606
https://panem.forumpl.net/t3302-nick#51611
https://panem.forumpl.net/t3301-dominic-terrain#51610
https://panem.forumpl.net/t3303-dominic#51612
https://panem.forumpl.net/t3306-dominic-terrain#51641
Wiek : 26
Zawód : pisarz, pomoc medyczna | nieszkodliwy wariat
Przy sobie : paczka papierosów, zapałki, prawo jazdy, scyzoryk, medalik z małą ampułką cyjanku
Znaki szczególne : puste oczy, perfekcyjna fryzura
Obrażenia : tylko zniszczona psychika

Bar - Page 3 Empty
PisanieTemat: Re: Bar   Bar - Page 3 EmptyPią Sie 23, 2013 3:21 am

Natychmiast pożałowałem, że trafiłem do Violatora. Że z pełną świadomością mijałem podejrzane uliczki, kiedyś doskonale mi znane, a teraz nieprzyjemnie obce, balansowałem pomiędzy zaspami śniegu i starałem się nie zauważać ludzi, których problemami, jak sądziłem, zaraziłbym się od samego nawiązania kontaktu wzrokowego. Teraz rozmawiałem z jednym z nich, a raczej starałem się nie patrzeć na jego twarz, niemal narkotyzując jednocześnie gwałtownie wdychanym dymem i błądząc myślami po nieznanych mi, nieszczególnie przyjaznych płaszczyznach. Zawiesiłem się gdzieś pomiędzy chęcią opuszczenia baru i przywalenia mu prosto w twarz, jednak przed chwilą pobudzona w umyśle wizja mężczyzny zwijającego się z bólu jakby zniknęła, a przynajmniej rozpuszczała się w nicość, zostawiając mnie w sytuacji, w której nie potrafiłem sobie już z samym sobą poradzić.
Już raz tak było. A może więcej niż raz? Jedno jest pewne - mój zeszłoroczny pobyt w Trzynastce nie należał do najprzyjemniejszych i radujących swą rozkoszą serce dwudziesto-z-hakiem-letniego, biednego człeka. Wszystko zaczęło się w kuchni. Z jakąś twarzą, z początku niekoniecznie mi znaną, której właściciel pomógł mi wstać i doprowadzić się do ładu i składu. Pamiętam porozrzucane garnki, porozbijane szkła i talerze, zapewne jedyne tego typu w całej Trzynastce. Chyba było późno w nocy, bo Michael mówił coś o cichym poruszaniu się. Szczerze mówiąc, nie pamiętam tego za dobrze.
Ale to był dopiero początek ochlapującej mnie fontanny szczęścia; rozprzestrzeniła się jakaś epidemia, ludzie umierali, wymiotowali na zaludnionych korytarzach, mdleli, obijając się o stopy innych i dostawali ataku kaszlu czy drgawek podczas treningów. Ja sam ominąłem je tylko dlatego, że byłem jednym z pierwszych zarażonych, których nie zawahano się umieścić w szpitalu i dożylnie przemycać im różne - pewnie nie zawsze skuteczne czy bezpieczne - substancje, badając, co byłoby w stanie pomóc tysiącom ludzi zgromadzonym pod ziemią. Wtedy pierwszy raz spotkałem Jasmine. Wisiałem nad jedną z toalet, nie mogąc, albo nie chcąc, się podnieść, spowolniony przez zawroty głowy i kończyny, nad którymi traciłem panowanie. Pomogła mi, czysto bezinteresownie, jak nikt wcześniej w całym moim życiu. Stała się potem jedyną bliską mi osobą, którą miałem pod ręką; mimo tego, że w Trzynastce zawiązałem wiele znajomości, tylko na tej tak naprawdę mi zależało.
Gdy dłużej się nad tym zastanawiam, dochodzę do wniosku, że to nie musiała być wyłącznie epidemia. Przynajmniej nie w moim wypadku. Może już wtedy odzywało się to coś, co aktualnie nie dawało mi spokoju i wpędzało w uczucie, miejmy nadzieję, że mylne, iż wkrótce zasilę stale powiększające się gromady czy stosy piętrzących się umarlaków.
W końcu odwiedził mnie ktoś, kogo w życiu nie widziałem, podając się za miłość mojego życia. Paranoja, prawda? To jakby jakiś obcy truchtał za mną, wmawiając mi, że jest moim prawdziwym ojcem, a dotychczas żyłem w okrutnym kłamstwie. Gdyby moje życie było wielkim hitem filmowym, okazałoby się to prawdą, ale w rzeczywistym świecie ta osoba chciałaby tylko dostać się do moich pieniędzy, a jako wariat posunęłaby się do wszystkiego.
Niekoniecznie w miły sposób dałem ów osobnikowi, natrętnie pragnącego mojej uwagi i, haha, bliskości, do zrozumienia, że coś musiało mu się pomieszać, a w danej chwili nie obchodził mnie fakt, że jeśli jednak wcześniej nie skłamał, to piekielnie niespodziewanie i silnie złamałem mu serce. Ups.
Nigdy potem nie widziałem go w Trzynastce, co było dość dziwne, szczególnie że dystrykt nie należał do największych. Zresztą nie miałem zamiaru go szukać, jak to by się skończyło? Miałbym go jeszcze przeprosić? Błagać na kolanach o wybaczenie? Obiecywać, że go pokocham, niech tylko mnie nie opuszcza, bo przez niego nie dam rady? Tak, Terrain, śmiało, już widzę, jak przechodzi ci to z jakże romantyczną i pełną pasji chrypką przez gardło. Nie tak wyglądało to we wszystkich romansach. To ta osoba, której poniekąd miało zależeć, powinna narażać własne zdrowie psychiczne i marnować (tfu, pożytkować) czas na opowiadanie osobie z amnezją o samym sobie, o niej samej, o ich związku, o wszystkim, co przyszłoby jej na myśl. Tymczasem ja, jako poszkodowany, mógłbym - cóż za drama! - Przeżywać swoje gorsze i lepsze dni, najlepiej znajdować się na skraju życia i śmierci, a tylko moja ukochana osoba, o której 'ukochanowości' nie raczyłbym pamiętać, trzymałaby mnie przy życiu... lub coś takiego. W końcu i tak miałbym prawo, jako ta dramogenna postać, w spokoju sobie umrzeć, ale po drodze powinienem wszystko sobie przypomnieć i połączyć w po-... dobra, może starczy. Moje życie nie było przecież dziełem sztuki, wybiegiem liter ani kolumnadą ujęć, a kopiącą z rozmachem w tyłek, zazwyczaj nieprzyjemną rzeczywistością.
Przez parę kolejnych miesięcy większość dni spędzałem na a) terapiach indywidualnych, b) godnych pożałowania terapiach grupowych, c) rozmyślaniu o terapiach indywidualnych i godnych pożałowania terapiach grupowych. Warto wspomnieć, że w ich trakcie powiedziałem "cześć, jestem Dominic, mam amnezję" więcej razy niż w całym życiu, a przecież ten przykry wypadek stał się dla mnie niezłą wymówką. "Fi-Fiona? Moja była sekretarka? Och, wybacz, że zapomniałem, jak masz na imię, ale widzisz, straciłem pamięć...".
Rebelia ucichła, wróciłem do Kapitolu, odzyskałem posadę, spotkałem Charlesa. Pomyślałby ktoś, że moje życie zaczęło się układać lepiej niż kiedykolwiek, a ja nie powinienem marudzić; miałem wszystko to, o czym każdy marzył. Oprócz czystego sumienia. I bezsensownego modelu miłości od pierwszego wejrzenia w głowie, w który na zmianę wierzyłem i nie.
Nie ma sensu opowiadać, jak pozorna idylla zamieniała się w ciężki do zniesienia koszmar i pułapkę ostrożnie stawianą przez władzę. Liczyło się to, że było coraz gorzej, moje wizyty w szpitalu stawały się coraz częstsze, a mnie zjadały wyrzuty sumienia. Z każdym dniem.
- Widzę, że doskonale znasz się na walorach ludzkiego mięsa - powiedziałem w końcu głosem człowieka, który przestał nawet wysilać się na bycie miłym. Nie wróciłem do plucia jadem, ale w dalszym ciągu miałem wrażenie, że lada chwila nie wytrzymam i znów nabiorę ochoty, żeby mu przywalić. - Tak się składa, że są rzeczy, do których nie posunąłbym się nigdy, a jedną z nich jest zjedzenie człowieka. Nie wiem, może w twoim plemieniu to typowa przekąska, ale nikt o zdrowych zmysłach by się na to nie pisał. Chociaż może masz chrapkę na mięso tej le Brun, widać, że ci na niej zależy - żachnąłem się z niezadowoleniem, znów patrząc mu prosto w oczy. - Kto to jest? Twoja ulubiona prostytutka? A może córka spłodzona przed laty z jedną z… kelnerek? Po was nigdy nic nie wiadomo.
Nawet jeśli wylecę stąd z pogruchotanymi kościami, będzie to tego warte. Ból spowodowany jego wcześniejszymi słowami jakby wygasał, znów zastępowany przez wściekłość, a dodatkowo zbierałem materiał, pokazujący mieszkańców Kwartału w bardzo złym świetle.
Bo chyba nie trzeba wspominać, że z mojej torby cały czas rejestrowany był dźwięk.
Powrót do góry Go down
Mathias le Brun
Mathias le Brun
https://panem.forumpl.net/t1940-mathias-le-brun
https://panem.forumpl.net/t3011-mathias#46489
https://panem.forumpl.net/t1311-mathias-le-brun
https://panem.forumpl.net/t2098-come-to-mommy-my-little-fucker
Wiek : 26 lat
Zawód : #Mathias
Przy sobie : kapsułka cyjanku wszyta w kołnierz, rewolwer, miljon ton heroiny i jakieś podróżne ciuszki
Znaki szczególne : #Mathias
Obrażenia : #Mathias

Bar - Page 3 Empty
PisanieTemat: Re: Bar   Bar - Page 3 EmptySob Sie 24, 2013 3:01 pm

Raz. Ciemny pokój, okno i światło odbijane przez księżyc prześwitujące przez podszarpaną firankę. Wpatrywał się tępo w ciemną przestrzeń przed nim, ścianę, która powinna być biała, ale prawdopodobnie w owym stanie znajdowała się kilka lat wcześniej, hm… kilkadziesiąt? Kiedy jeszcze ów mały, niski i obdarty domek stał solnie dnie na ziemi i nie groził zawaleniu. Potem wtopił twarz w mokrą od potu poduszkę i zasnął. Już nie słyszał.
Już nie słyszał płaczu, zatkał uszy i starał się zapomnieć.
Przestań ryczeć suko albo przyjdę i rozpierdolę Ci ten twój łeb.
Dwa. Leżał nagimi plecami na łóżku, wpatrywał się w sufit. W jednej dłoni trzymał dopalającego się papierosa, w drugiej monetę przewracając ją pomiędzy palcami, podrzucając i na przemian łapiąc. Słyszał kroki, ale nie przejmował się nimi, jeszcze wtedy nie wiedział, do kogo należał. Czy myślał o czymkolwiek? Przecież było tak spokojnie, i cicho, on sam, ze swoimi ślimaczymi i cichymi myślami. Przerwał mu czyjś dotyk, najpierw delikatny, potem bardziej natarczywy. Podniósł się i spojrzał w rozszerzone strachu niebieskie oczy. Czarnowłosa dziewczynka przysiadła przed nim i słuchała jego głosu, powolnego, melancholijnego, ale wprawiającego w ponury nastrój nocy.
Trzy. Codziennie wracała o danej godzinie, tuż po nim. Nie wiedziała o tym, ale specjalnie starał się pojawiać w domu na czas, aby sprawdzić, że wszystko jest w porządku. Troska starszego brata, która kiedyś była mu obca, bo nie znał znaczenia słowa „przywiązanie”. Tym razem jednak spóźnił się, szedł szybko, prawie biegł, choć wiedział, że nic jej się nie stało, choć wiedział, że wszystko jest dobrze. Ale sprawy niestety zdecydowały inaczej, przebieg zdarzeń, jego pochopne decyzje – ich ciąg zadecydował o tym, że teraz musiał się niepotrzebnie denerwować. Zapalił pierwszy, drugi i trzeci raz starając się ugasić zdenerwowanie.
A potem usłyszał czyjeś głosy, jak zwykle, odbijały się echem po ulicy. Skręcił i zobaczył ją, przyciśniętą do muru przez jakiegoś chłopaka. Na pewno starszego od niej. Coś wówczas pękło, jakaś granica i wystarczyło, że wymówił jej imię, potem jeszcze raz, za kolejnym razem krzyknął.
I nie chciał przestać. Nie przestawał.
Pierwszy raz w życiu naprawdę miał ochotę zabić i wizja czyjejś śmierci sprawiała mu taką radość.
Cztery. Była jak dziecko, które po raz pierwszy zasmakuje czekolady. Chciała jeszcze, jeszcze więcej. Wyciągała blade dłonie po życie, chciała je uchwycić, ale ciągle wymykało jej się spod palców. Ha, tak naprawdę to on ją odciągał, bezustannie starał zwrócić uwagę na coś, co zwie się beztroską, co zwie się dzieciństwem. Tak, jakby chciał jej na siłę wepchnąć to, co odebrano jemu, nie zamierzał budować w niej poczucia odpowiedzialności, chciał, aby nie musiała martwić się o nic. Ale widziała, że jest źle, że świat nie zmierza w dobrym kierunku. Ale namawiała go, prosiła, aż w końcu się zgodził. Najpierw wysyłał ją w miejsca, gdzie był pewien, że nic jej nie grozi, ale Katy wciąż brnęła głębiej. Aż nauczył ją się bronić.
Trzymał pistolet za rączkę, stanął za nią, pochylił się i niewidocznie drżącymi rękoma podał jej broń. Pokazał, jak odbezpieczyć, jak trzymać i celować. Jak zabijać.
Pięć. Miała długie czarne włosy, niebieskie oczy i… była zbyt podobna do swej matki. Patrzenie na nią czasami sprawiało mu ból, zwłaszcza, że zamiast zwyczajnych i delikatnych ciuchów, które raczyłby na niej widzieć, bez ustanku oglądał czarne glany, suknie i słuchał opowieści o rzeczach, które nie przerażałyby go, gdyby nie padały z tych konkretnych słów dziecka. Ale słuchał jej, przytakiwał i czasami starał się dodać kilka komentarzy od siebie. Pytał wtedy „Chcesz posłuchać historii?”, przytakiwała, ni to z entuzjazmem, ni to spokojnie, ale chorą i przerastającą go satysfakcją. Wtedy postanowił, pewnego razu, że nie uda mu się stłamsić jej osobowości, że być może lepszym wyjściem będzie wyciągnięcie do niej dłoni i posłanie w wir śmierci, licznych kłopotów, ucieczek oraz ulicznego życia.
Czuł ból, który rozrywał go od środka, świadomość tego, kim był dla ludzi z boku, dla tych, którzy niczego nie znali – życia. Być może, nie chciał wgłębiać się historię Terraina jego rozterki egzystencjalne, ale gdy widział wychuchanego, głupkowatego faceta, który kiedyś dla własnego nieocenionego bezpieczeństwa zdradził ludzi, z którymi obcował wyrażającego się w ten sposób o jego siostrze, miał ochotę go…
…kurwa, zabić.
Ale znał to uczucie i wiedział, jak wydostać je na zewnątrz, a jak stłumić, ale teraz nie liczyło się nic. Co mógłby jeszcze stracić? Życie? Jakie ono miało znaczenie, kiedy podpora jego funkcjonowania osunęła mu się spod dłoni i chwiał się nad przepaścią gotów w każdej chwili skoczyć.
-Nigdy nie dowiesz się, do czego byłbyś zdolny, nigdy… - ściszył głos i uśmiechnął się paskudnie – dopóki żołądek nie zacznie zżerać cię od środka, bo jesteś tylko dziwką Coin, niczym więcej – wstał i nie wiedział, czy kiedykolwiek będzie mu za to zapłacić, ale jego dłonie chwyciły poły płaszcza chłopaka, przygwoździły go do blatu – MY nie uciekliśmy od tego, na co zasłużyliśmy, tak jak ty popaprańcu. I na Twoje szczęście lepiej byłoby, żeby Cię tu nie zsyłali, bo stąd trafisz prosto do piekła – szarpnął, ujął go za kark, tył płaszcza i zesłał prosto na ziemię, ale kurtka została w dłoni.
Raz. Za te nieprzespane noce.
Dwa. Za przyćpane życie.
Trzy. Za jej płacz, krew i śmiech.
Cztery. Za życie, które zmusiło ją do walki.
Pięć. Za to, cholera, że nie był w stanie nic z tym zrobić.
I sześć. Za to, że teraz został związany, pozostawiony samemu sobie i zmuszony, aby przyglądać się jej śmierci.
I kopnął tylko za szóstym razem celując w podbrzusze, gdziekolwiek, nieważne gdzie.
A potem cofnął się, spojrzał na niego zarzucając płaszcz na ramię i uśmiechnął się w duchu, choć wcale nie dało mu to satysfakcji.
-Tam się spotkamy – rzucił, odwrócił się i zniknął w drzwiach.
Nie biegł, choć już teraz czuł na plecach oddech Strażników, nie biegł, choć wiedział, że powinien uciekać. Gdziekolwiek.


zt.

Odkupię Ci ten płaszcz.
Powrót do góry Go down
the civilian
Dominic Terrain
Dominic Terrain
https://panem.forumpl.net/t3297-dominic-terrain#51606
https://panem.forumpl.net/t3302-nick#51611
https://panem.forumpl.net/t3301-dominic-terrain#51610
https://panem.forumpl.net/t3303-dominic#51612
https://panem.forumpl.net/t3306-dominic-terrain#51641
Wiek : 26
Zawód : pisarz, pomoc medyczna | nieszkodliwy wariat
Przy sobie : paczka papierosów, zapałki, prawo jazdy, scyzoryk, medalik z małą ampułką cyjanku
Znaki szczególne : puste oczy, perfekcyjna fryzura
Obrażenia : tylko zniszczona psychika

Bar - Page 3 Empty
PisanieTemat: Re: Bar   Bar - Page 3 EmptySob Sie 31, 2013 12:14 am

refleks życia <3

Na pewno istnieje jakieś przysłowie prawiące bezpośrednio o uporczywym szczekaniu. Coś na temat pyskowania, podskakiwania, irytującej skłonności do chęci posiadania ostatniego słowa w każdej sprawie i tego, jak zazwyczaj się to kończy.
Czyli źle.
Siedziałem tak, zmagając się z bólem, który do tej pory rozrywał mnie po komentarzu tego idioty. Rozmawiałem z nim – jeśli tego typu wymianę słów (w jego przypadku w większości wulgaryzmów, z tak wspaniałym człowiekiem miałem bowiem do czynienia) można w ogóle nazwać rozmową – raptem paręnaście minut, a zdążyłem zapałać do niego najgorętszym uczuciem, jakim miałem darzyć kogokolwiek w całym życiu. Rozgrzaną do czerwoności i parzącą moje wnętrzności (nawet się, cholera, zrymowało) nienawiścią, która sprawiła, że tak jak nigdy nie miałem ochoty kogoś uderzyć, teraz musiałem wstrzymywać wszystkie mięśnie, hamować mózg przed wysłaniem jakiegoś wojowniczego impulsu do pragnących rozlewu krwi kończyn. Ale nie, nie zrobiłem tego, chociaż każda sekunda była doskonałą okazją na atak. Ja, jakże naiwny, wierzyłem, że nie musi do tego dojść. Jakbyśmy za chwilkę mieli zapomnieć o całym konflikcie, roześmiać się szczerze i rzucić sobie w objęcia, wciąż radośnie chichocząc. Napilibyśmy się razem piwa, rozprawiając na temat dawnych lat, obgadując wspólnych znajomych i żartować na temat prezydent Coin. W końcu odeszlibyśmy w poszukiwaniu końca tęczy i zostali najlepszymi przyjaciółmi, wymieniającymi się serdecznościami i zwrotami grzecznościowymi do końca naszych żałosnych żywotów.
Cóż, mimo wszystko nie byłem zbytnio zdziwiony, kiedy przygwoździł mnie do blatu i, chociaż pewnie zabrzmi to abstrakcyjnie, z trudem powstrzymałem się od niezidentyfikowanego ruchu ręką i radosnego okrzyku pod tytułem „a nie mówiłem?”. W gruncie rzeczy wolałbym się chyba jednak mylić.  
Tysiące komentarzy przemknęły mi przez głowę, ale zamiast odpowiedzieć, po prostu patrzyłem na niego, ani radośnie, ani w złości czy przerażeniu, bardziej jak – o zgrozo – człowiek, który dosięgnął swojego obranego wcześniej celu; gapiłem się na niego z wyrazem godnym nazwy ‘puść mnie, wariacie’ i z nieprzyjemnym uśmiechem błąkającym się w okolicach lewego kącika ust. Z pewnością mi to nie pomogło, ale wprost nie mogłem już się powstrzymać.
Zacząłem otwierać usta, chcąc wreszcie powiedzieć coś niemiłego, ale wtedy spotkałem się z podłogą.
Im dłużej patrzę na to zdanie, tym bardziej mnie śmieszy i wprost nie wierzę, że wyszło spod moich palców. W jednym zdaniu, nawet nie wielokrotniej-niż-wielokrotnie-złożonym, zawarłem krótko to, co trwało może ułamek sekundy, a sprowadziło mnie do parteru, brutalnie potraktowało wargi, skoro w ustach poczułem słodki posmak i wytrąciło z równowagi, bo chociaż spodziewałem się tego, nie przewidziałem, że wraz z uderzeniem o podłogę przez otwarte usta wyleci nie tylko krew, którą splunąłem, ale też cała siła, złość i adrenalina.
Plum, nagle przestałem cokolwiek czuć.
Przez chwilę zastanawiałem się nawet, czy nie umarłem. Posadzka była zimna, ale w ten przyjemny sposób opanował mnie spokój, a chociaż oddychanie zgniatało mi płuca z początku płuca, nie sprawiało aż takiego bólu.
Doszło do mnie, co właśnie się stało, dopiero wtedy, gdy jego głos ucichł, a on wyszedł z budynku. Najgorsze miałem już chyba za sobą, bo nie bolało aż tak, jak myślałem, że powinno. Resztki rozumu, których nie wyplułem wraz z kolejną porcją krwi zalegającą mi w ustach, kazały mi zwinąć się w bezpieczną pozycję embrionalną i było mi wtedy na tyle dobrze, że straciłem potrzebę podniesienia się. Powoli łączyłem fakty, próbując zrozumieć, co właśnie się stało.
Po pierwsze, ten skurwiel zabrał mi płaszcz.
Po drugie, razem z nimi zabrał paczkę papierosów i kluczyki od samochodu, które zalegały w nim od co najmniej tygodnia. Straty wielkiej nie było, skoro i tak samochód przestał się do czegokolwiek nadawać.
Po trzecie, zostałem właśnie skopany w KOLCu i najpiękniejsze było to, że zupełnie nikt tego nie zauważył, a nawet jeśli, to tego po sobie nie pokazywał. Najwidoczniej tutaj, w tym chlewie i wylęgarni robali, tych ściekach pełnych ludzi, którzy uważali się za wielkich, a w rzeczywistości byli durniami, którzy nie potrafili zadbać nawet o swoje bezpieczeństwo, uchodziło to za normę.
A potem pomyślałem o Ashe. Czy ona też była dla mnie durniem, który nie potrafił o siebie zadbać? Kolejną wytaplaną w błocie świnią, szykującą się na podróż do rzeźni?
Nie pamiętam, w jaki sposób udało mi się wtedy podnieść. Nie mam też pojęcia, jak dużo czasu mi to zajęło i jak wiele sił pochłonęło. Prawdę mówiąc, jedyne, co z tamtej chwili odbiło mi się w pamięci i pozwalało zachować pozorną trzeźwość myślenia, to nienawiść, która zaczęła wypełniać mnie z podwójną siłą, pozwalać kończynom się ruszać i kazać mi opuścić Violator, a potem znaleźć tego pierdolonego przygłupa i posłać go prosto na egzekucję, którą będę oglądał, podjadając kupiony wcześniej popcorn.
Wiedziałem jedno – następnym razem, kiedy go zobaczę, pewnie będzie już za kratami, a ja wyślę mu ten paskudny uśmiech, zresztą swój ulubiony, i pomacham mu na pożegnanie.
Podsumowując: udałem się do KOLCa, odwiedziłem bar/burdel (niepotrzebne skreślić), znalazłem sobie kogoś, kogo mogę nienawidzić plus zostałem skopany. Kolejna rzecz do odhaczenia na mojej prywatnej liście pod tytułem ‘co Terrain musi zrobić zanim umrze’.
Kiedy już cudem zdrapałem się z podłogi, zgarnąłem torbę i wyczołgałem (w przenośni, żeby nie było!) się z Violatora, usłyszałem wibracje telefonu, ogłaszające wszem i wobec nadejście wiadomości. Przekląłem głośno, angażując w mówienie przeponę i płuca, co spowodowało, że zgiąłem się wpół i wylądowałem na kolanach, czując rozpuszczający się na materiale spodni śnieg. Chociaż każdy ruch mnie bolał, nabrałem trochę śniegu w dłonie, po czym przyłożyłem go do rozwalonej wargi, a potem do prawego policzka, od którego rozchodził się pulsujący ból. Przekląłbym jeszcze co najmniej trzy razy, ale mówienie bolało jak cholera, a ja wolałem zachowywać spokój. Oczy zaczęły mi łzawić ze złości, bólu i bezsilności, ale wytarłem je rękawem swetra, jednocześnie czując, że z każdą sekundą było mi coraz zimniej.
Tak umrę? Skopany, legnę w śniegu, gdzie zamarznę, a moje zwłoki zostaną zjedzone przez tubylców?
Skrzywiłem się, wygrzebując z torby telefon, a potem podnosząc i - obijając o ściany - ruszyłem przed siebie podbić świat.

//okolice ruin Pałacu, I guess!
Powrót do góry Go down
the civilian
Sonea Hastings
Sonea Hastings
https://panem.forumpl.net/t1975-sonea-hastings
https://panem.forumpl.net/t3571-heart-breaker-dream-maker
https://panem.forumpl.net/t3573-sonea-hastings#56065
https://panem.forumpl.net/t1166-she-will-be-loved
https://panem.forumpl.net/t3574-sonea#56066
Wiek : 21 lat
Zawód : trenuje rekrutów na żołnierzy
Przy sobie : paczka papierosów, zapalniczka, para kastetów
Znaki szczególne : tatuaż (kluczyk) na karku, złoty medalion na szyi, wojskowy chód
Obrażenia : częste bóle brzucha

Bar - Page 3 Empty
PisanieTemat: Re: Bar   Bar - Page 3 EmptyNie Wrz 01, 2013 4:23 pm

// Pokój Mathiasa <333

Parsknęłam śmiechem, kiedy wspomniał o białych ubraniach. Nie, nie przeszkadzały mi żarty albo nawet sugestie Ozzy'ego, tak samo, jak nie przeszkadzały mi jego podrywy. W gruncie rzeczy przecież zachowywał się tak odkąd tylko się znaliśmy i chyba zdziwiłaby mnie, a nawet zaniepokoiła nagła zmiana tego zwyczajowego zachowania. Zresztą oboje nie braliśmy tego na poważnie- ja miałam Mathiasa, on zapewne inną dziewczynę w Kwartale. Ozzy był dla mnie kimś na kształt przyjaciela. Wiedziałam, że mogę na niego liczyć, że jeśli zadzwonię w środku nocy i poproszę o pomoc, przyjedzie, że jeśli stanie mi się krzywda, najpierw otrze mi łzy, potem opatrzy rany, a wkońcu znajdzie tego, kto mi to zrobił. I za to byłam mu wdzięczna. Był dla mnie trochę jak brat, zawsze obecny i zawsze wspierający. No i zawsze rozbawiający drobnymi żartami. Często dziwiłam mu się, że sypał nimi jak z rękawa nawet w tak częstych czasach. Szczególnie w nich.
-Jeśli obudzę się w jeziorze, to przebiorę się w kostium i popływam, będąc Ci wdzięczna za tak miłą rozrywkę- odparłam tylko z rozbawieniem. Potem wybuchnęłam śmiechem i śmiałam się głośno przez dobre kilkanaście sekund w odpowiedzi na jego następną wypowiedź. Zanim jednak ochłonęłam i zdążyłam odpowiedzieć, Ozzy zmienił już temat i poszłam jego śladem, poważniejąc i wracając myślami do dopiero otrzymanej wiadomości.
-Można tak powiedzieć- mruknęłam markotnie, krzywiąc się.- Muszę pomóc przyjaciółce, i to dość szybko.
Kiedy chłopak zaczął się przebierać, odczekałam cierpliwie, odwracając się i przewracając oczami, a kiedy był już gotowy, uśmiechnęłam się lekko, nieco nieobecnie, myślami błądząc w okolicach bramy głównej i Dzielnicy Rebeliantów, gdzie zaraz miałam się znaleźć.
-A czymże jest życie bez ryzyka?- Zapytałam, wychodząc z pokoju. Kiedy Ozzy również opuścił miniaturowy basen, zamknęłam drzwi i poprowadziłam go za sobą schodami w dół, aż do baru. Uśmiechnęłam się lekko do barmana i wskazałam głową na chłopaka.
-To, co zamówi, idzie na koszt firmy- oświadczyłam, dodając zaraz.- Sama wyjaśnię to z szefem.
Następnie zwróciłam się już do Ozzy'ego, zajmując sobie miejsce i wskazując mu kilka innych, wolnych, również przy barze.
-Zamawiaj to, na co tylko masz ochotę- zachęciłam go zadowolonym głosem.- Zasłużyłeś na to swoją pracą, więc śmiało.
Dodałam, wciąż ściskając w dłoni telefon, żeby nie zapomnieć o goniącym mnie czasie, czekającej Lophii, no i o Dzielnicy Rebeliantów.
Powrót do góry Go down
Ozzy Wraker
Ozzy Wraker
Wiek : 18

Bar - Page 3 Empty
PisanieTemat: Re: Bar   Bar - Page 3 EmptyNie Wrz 01, 2013 9:07 pm

Próba 1 osoby!

Całe szczęście, że jej nie przeszkadzały. Gdyby tak było z pewnością na jej życzenie odstąpiłbym od tego i żartował z innych rzeczy. Ale Sonea była śliczną sekretarką w miejscu do którego stosunkowo często wpadałem. Grzechem dla mnie byłoby nie wymienienie się z nią paroma uwagami na temat jak pięknie dziś wygląda i co robi wieczorem. Więc w gruncie rzeczy i tak nie mogłaby od tego uciec, a jedynie nasze stosunki, byłyby znacznie gorsze. Chociaż swoją drogą wciąż czekam na dzień, w którym Mathias wpadnie do pokoju, akurat kiedy zarzucam jakąś wyjątkowo niemoralną sugestią, po czym daje mi bolesną nauczkę, że co za dużo żartów, to nie zdrowo.  Ale od kiedy jestem w KOLCu nie mam zbytnio głowy do romansów. Sam gubię się w swoich odczuciach odnoście otaczającego mnie, nowego świata, a co dopiero rozważanie nas złamanym sercem. Wolę obrócić wszystko w żart, by nie zadręczać się tym. Do tego ludzie są tutaj i tak wystarczająco smutni.
- Pamiętaj, że będę podglądał przez okno bez krępacji, tłumacząc wszystkim, że obiecałaś mi występy w kostiumie – powiedziałem mrugając do niej i machając brwiami zawadiacko, by później kontynuować swoje niespecjalnie mądre wywody, ciesząc się z przyjemnego odgłosu śmiechu dziewczyny. Który skończył się szybko, jakby w KOLCu nie były nigdy dozwolone, żeby zbyt dużo czasu spędzać frywolnie, nawet przy naprawianiu rury.
- Mogę jakoś pomóc? – zapytałem uprzejmie, przebierając się za jej plecami. Kiedy się do mnie odwraca uśmiecha się dalej, ale nie tak jak wcześniej. Nie mam pojęcia jak musi pomóc przyjaciółce i w to nie wnikam, jeśli sama od razu nie powiedziała wszystkiego. Dzielnie uczę się przestać nachalnie wypytywać, skoro nie potrafię często powstrzymać swojego paplania od rzeczy.
- Marzeniem mieszkańców KOLCa? – burknąłem pod nosem w odpowiedzi na temat tak znanego pytania o ryzyko i poszedłem grzecznie za Soneą w stronę wyjścia, kierując się posłusznie za dziewczyną, aż do baru. Uśmiechnąłem się promiennie do barmana, który zerknął na mnie obojętnie, nawet zamachałem zalotnie brwiami, ale widocznie był dość odporny na moje uroki.
- Poproszę… herbatę. Czy ktoś tu zamawia w ogóle herbatę? – O ile pierwsze słowa skierowałem do mężczyzny, przy pytaniu odwróciłem się z powrotem do Sonei na sekundę. – I… - Przez chwilę przypatrywałem się alkoholom na półce zastanawiając się co mógłbym wziąć. – Zrób mi drinka, który nie wygląda strasznie pedalsko – dokończyłem w końcu, machając  ręką na to, że może wypadałoby zamówić szklankę wódki, jak prawdziwy mężczyzna. – I jej też zrób – dorzuciłem jeszcze pokazując na swoją towarzyszkę i siadając obok niej.
- Wiesz, jak chcesz możesz lecieć. Chyba poradzę sobie tu sam, może polecisz mi jakąś dziewczynę – powiedziałem zerkając na jej telefon, który ściskała w dłoni. – A jak żadna mi nie wpadnie w oko, może chociaż wpadnę na Fransa czy Mathiasa. To byłoby świetne, gdybym mógł zobaczyć jego minę, kiedy zobaczy swoją rezydencję – dokończyłem wzdychając  rozmarzony, jakbym już widział jak wpada do swojego nowego jeziora.
Powrót do góry Go down
the civilian
Sabriel Kent
Sabriel Kent
Wiek : 15
Zawód : bezrobotna
Przy sobie : zapalniczka, scyzoryk, fałszywy dowód, nóż

Bar - Page 3 Empty
PisanieTemat: Re: Bar   Bar - Page 3 EmptySro Wrz 04, 2013 12:07 am

Z jednej strony cieszyłą się z eskorty, bo dzięki temu mogła być pewna, że bezpiecznie dotrze na miejsce. Z drugiej zaś wiedziała, że słono tę eskortę okupi, kiedy już się na miejscu znajdzie. Do Violatora weszli tylko we dwójkę i dobrze, bo Sab naprawdę nie potrzebowała dodatkowej widowni, przyglądającej się jej upokorzeniu.
Na jej nieszczęście i tak zastali w barze dwie osoby, którym najbardziej nie chciałaby pokazywać się z Cieniem. Ozzy'ego i Soneę, jego siostrę. Ten pierwszy budził w niej miłe wspomnienia, i przez myśl dziewczynie przemknęło, że gdyby nie spotkała blondyna na swojej drodze, ucieszyłaby się z powrotu. Ozzy na pewno nie byłby taki bezwzględny i nastawiony tylko na jedno. Ozzy przyniósłby jej coś na rozgrzanie i posiedział z nią przez chwilę dopytując się jakim cudem udało jej się uciec. Ozzy byłby dobrym sposobem na powrót. Z kolei Sonea. Z tą dziewczyną Sab miała wykopany topór wojenny, odkąd ta druga znalazła się w Violatorze. Sonea była ładna, zgrabna i miała podobny typ urody jak Sabriel, co oznaczało, że często podbierały sobie nawzajem klientów. Nie mówiąc już o tym, że So z jakiegoś niezrozumiałego dla dziewczyny powodu zdawała się być zazdrosna o to, że Mathias kiedyś przespał się z Sabriel.
Kiedy tylko ich zobaczyła, spuściła wzrok i opuściła głowę, tak że włosy opadły i zasłoniły jej twarz.
- Cześć. - wyszeptałą tak cicho, że trudno było w ogóle coś usłyszeć.
Powrót do góry Go down
the civilian
Sonea Hastings
Sonea Hastings
https://panem.forumpl.net/t1975-sonea-hastings
https://panem.forumpl.net/t3571-heart-breaker-dream-maker
https://panem.forumpl.net/t3573-sonea-hastings#56065
https://panem.forumpl.net/t1166-she-will-be-loved
https://panem.forumpl.net/t3574-sonea#56066
Wiek : 21 lat
Zawód : trenuje rekrutów na żołnierzy
Przy sobie : paczka papierosów, zapalniczka, para kastetów
Znaki szczególne : tatuaż (kluczyk) na karku, złoty medalion na szyi, wojskowy chód
Obrażenia : częste bóle brzucha

Bar - Page 3 Empty
PisanieTemat: Re: Bar   Bar - Page 3 EmptySro Wrz 04, 2013 5:58 pm

Przepraszam za poślizg, trochę mało weny miałam ostatnio, a nie chciałam Ci wciskać kompletnej beznadziei. ;__;

Lekko, niemalże niezauważalnie ściągnęłam brwi i spojrzałam na niego z niedowierzaniem. Cóż. Szczerze mówiąc, mało osób przychodzi do Violatora, żeby napić się... herbaty. Wyjątkiem bywają oczywiście pracownicy. Po trzech godzinach papierkowej roboty zawsze zamawiałam sobie filiżankę takowej, kilkakrotnie widziałam kelnerki grzejące się przy parującej cieczy, ale... klienci? Och, no w porządku, Ozzy nie był co prawda zwykłym klientem, w większym stopniu już przecież robił za dorywczego hydraulika Violatora, ale wciąż. Barman też posłał mu pytające spojrzenie, jakby upewniając się, że się nie przesłyszał, zanim wkońcu zabrał się za przyrządzanie napoju.
-Mm, szczerze mówiąc, to niezbyt często- przyznałam się z lekkim uśmiechem, zanim dorzuciłam szybko.- Ale Ty nie jesteś zwykłym klientem, prawda? Poza tym należy Ci się. Ta woda naprawdę była zimna.
Roześmiałam się na wzmiankę o pedalskich drinkach, chociaż barman przez chwilę wydawał się urażony brakiem wiary w jego możliwości. Zaraz odwrócił się gwałtownie i zaczął z pasją mieszać coś kolorowego. Kiedy Ozzy usiadł koło mnie, uśmiechnęłam się lekko, ale kiedy ponownie się do mnie zwrócił, poczułam, jak gorąco oblewa mi policzki. Poczułam się jak złapana na gorącym uczynku i pospiesznie wcisnęłam telefon do ciasnej kieszeni ciemnych jeansów.
Nie chciałam, żeby odebrał wrażenie, że marzę, żeby się stąd wydostać, bo przecież tak nie było. A poza tym istniała jakaś forma wyrażania wdzięczności, prawda? Obiecawszy sobie, że nie zostanę tu na długo, odchrząknęłam i odparłam przepraszającym głosem:
-Ozzy, to nie tak. To znaczy, tak, niedługo faktycznie muszę Cię opuścić, ale obiecałam Ci, że coś razem wypijemy, tak? Hastingsowie dotrzymują obietnic.- Odparłam, przy ostatnim zdaniu dodając do głosu uroczystą nutę. W oczekiwaniu na otrzymacie napitku postanowiłam wkońcu dowiedzieć się, jak trzymał się chłopak. Poczułam się zażenowana. Zawsze wzywałam go niemalże z płaczem, kiedy coś stało się mi albo czemuś bądź komuś w moim otoczeniu, ale tak naprawdę nigdy nie przyglądałam się bliżej kwestii, że on też mógłby potrzebować pomocy.
Pieprzona egoistka, burknęłam w myślach, strofując samą siebie. Usiadłam tak, żeby móc być naprzeciwko niego, zanim spytałam tonem luźnej pogawędki:
-A jak leci u Ciebie, Ozzy? Rzadko o tym rozmawiamy, a świat nie kręci się tylko wokół mnie. Jak Ty się trzymasz?- W ciszy oczekiwałam na jego odpowiedź z lekkim uśmiechem. Wtedy drzwi do Violatora otworzyły się z cichutkim skrzypnięciem. Usłyszałam kroki i zmarszczyłam lekko brwi, odwracając się w stronę, z której dobiegały. Przybyszem okazała się drobna dziewczyna o ciemnych włosach i ślicznej twarzy, którą szybko ukryła pod włosami. Jednak nie dość szybko jak dla mnie, zdążyłam ją rozpoznać. No proszę, proszę. Uciekinierka z tegorocznych Igrzysk, a jednocześnie dziewczyna, która wcześniej była dla mnie prawdziwym utrapieniem. Dość często się spierałyśmy, rywalizowaliśmy o klientów, no i przede wszystkim... Przede wszystkim pozostawała sprawa Mathiasa, którego postanowiła zaciągnąć do łóżka. A jeśli nawet było na odwrót, wolałam w to nie wnikać. Może i byłam cholernie zazdrosna, ale nie mogłam jej tego wybaczyć. Po prostu nie mogłam.
-Cześć.
-Sabriel- powiedziałam powoli zaskoczonym głosem.- Nie spodziewałam się, że tu wrócisz. To chyba średnio rozsądne, prawda? Będą Cię szukać.
Za nią majaczyła jakaś wysoka, smukła sylwetka, której rysów twarzy nie mogłam jednak dostrzec w panującym mdłym świetle, jednak przypuszczałam, że był to mężczyzna. Jej wybawiciel? Być może.
Powrót do góry Go down
the odds
Mistrz Gry
Mistrz Gry
Zawód : Troublemaker
Znaki szczególne : avatar © laura makabresku

Bar - Page 3 Empty
PisanieTemat: Re: Bar   Bar - Page 3 EmptyCzw Wrz 05, 2013 7:52 pm

Otworzyły się drzwi, a do Violatora wtoczył się - bo to najlepsze słowo opisujące to, co się stało - jakiś mocno nietrzeźwy mężczyzna, potykający się o stoliki i przewracający krzesła. Przeklinał głośno przy każdym kroku, co parę sekund parskał śmiechem i nie wyglądał na zbyt porządnego człowieka. Każdy element jego stroju, pomimo faktu, że o zgrozo trudno by doszukiwać się na nim brudu, wyjęty był z innej parafii i niepasujący do reszty garderoby. Niegdyś czarna broda zdawała się być pożółkła od cieknącego po niej zdecydowanie za często piwa, a nie tak znowu mały brzuch wskazywał, że mężczyzna nigdy go sobie nie żałował.
Cudem był fakt, że przeszedł całą długość lokalu bez padania jak kłoda na podłogę. W końcu doszedł do baru, zdając się nie zauważać nikogo dookoła, i usiłował usiąść na stołku niedaleko Sonei i Ozzy'ego. Skończyło się jednak na tym, że wreszcie stracił równowagę i zsunął się z hukiem na posadzkę, ściągając tam ze sobą biednego Ozzy'ego.
Powrót do góry Go down
Casper Hastings
Casper Hastings
https://panem.forumpl.net/t1962-casper-hastings#24751
Wiek : 20 lat
Zawód : płatny zabójca
Przy sobie : kamizelka kuloodporna, broń, pozwolenie na broń, motocykl

Bar - Page 3 Empty
PisanieTemat: Re: Bar   Bar - Page 3 EmptyCzw Wrz 05, 2013 11:58 pm

// sru... już piszę

Oj tam oj tam. Jakie upokorzenie? Szli bocznymi uliczkami, nikt ich nie widział, a gdy dotarli do Violatora to gang się zmył do miejsca, gdzie urzędowali sobie ze spokojem.
Casper natomiast przez całą drogę nie puszczał Sabriel. Och jakże się stęsknił. Nawet nie za rozkosznymi nocami, a bardziej za jej delikatną skórą na ramionach, za pełnymi ustami, które zawsze obrysowywał palcem. Postronni mogliby przysiąc, że się chłopaczyna zakochał na swój durny sposób. On natomiast... sam nie wiedział dlaczego tak ochoczo do niej przychodzi. Podobała mu się, ale to było coś więcej niż tylko wielbienie jej ciała i jej umiejętności łóżku. To było coś innego.
W każdym bądź razie weszli do Violatora sami. Sami natomiast nie byli już w środku, bo chwilę po wejściu Cas zorientował się, że ktoś jest przy barze. Przyjrzał się najpierw chłopakowi. No tak. Ozzy. Zaczyna się robić ciekawie. Tu jego ulubiona prostytutka, a tam siedzi sobie chłopak, który robi nie tylko za informatora Cieni, ale również za grzejnik podczas chłodnych nocy. Nie nie nie. Źle myślicie. Casper nie wykorzystuje Ozzy'ego. Przynajmniej nie w tym znaczeniu. Raz na jakiś czas Oz musi ścierpieć to, że Cas go namiętnie pocałuje, albo zacznie głaskać po karku, albo w nocy obejmie i się przytuli. Biedaczek na razie musiał to znosić, bo inaczej trafi w ręce do faceta, który miał w planach go zgwałcić, a wtedy będzie już kiepska sytuacja.
Druga osoba, która przebywała w barze była dziwnie znajoma. Nie rozpoznał jej od razu, bowiem nie widział do końca jej twarzy.
- Cześć.
Dalej nie widział twarzy dziewczyny, ale zaczynał się obawiać, że za bardzo przypomina mu...
-Sabriel. Nie spodziewałam się, że tu wrócisz. To chyba średnio rozsądne, prawda? Będą Cię szukać.
Nie... - Jęknął w myślach rozpoznając głos, a wraz z nim właścicielkę. Jego siostra. Chyba go nie rozpoznała, a może dlatego, że stał w cieniu? Zbliżył się trochę. Jego twarz wyłoniła się z mroku i teraz Sonie mogła nawet zobaczyć kropkę na czole przy linii włosów.
Cas miał nie zmieniony wyraz twarzy. Tak jakby przywdział maskę obojętności.
- Witaj siostro. - Mruknął nie bardzo zadowolony z powodu spotkania. Wszędzie tylko nie w Violatorze. Wszędzie. Nawet w więzieniu, w ściekach. No naprawdę każde inne miejsce zdawało się być lepsze od tego tutaj.
Chwilę później przylazł jakiś pijany facet i narobił syfu spadając ze stołka przy barze i strącając chłopaka. Casper ani drgnął. Nie pchał się tam, gdzie go nie chcą jak i nie wyrywał się do pomocy.
Powrót do góry Go down
Sponsored content

Bar - Page 3 Empty
PisanieTemat: Re: Bar   Bar - Page 3 Empty

Powrót do góry Go down
 

Bar

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Powrót do góry 
Strona 3 z 10Idź do strony : Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8, 9, 10  Next

Permissions in this forum:Nie możesz odpowiadać w tematach
Panem et circenses :: Kapitol :: Dzielnica Wschodnia :: Violator-