IndeksIndeks  Latest imagesLatest images  RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj  
Nieczynny parking nadziemny - Page 2

 

 Nieczynny parking nadziemny

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Go down 
Idź do strony : 1, 2, 3  Next
AutorWiadomość
the civilian
Cypriane Sean
Cypriane Sean
https://panem.forumpl.net/t188-cypriane-sean
https://panem.forumpl.net/t272-cypriane
https://panem.forumpl.net/t1316-cypriane-sean
https://panem.forumpl.net/t573-cypri
Wiek : 18
Zawód : sprzedaję w Sunflower
Przy sobie : kapsułka z wyciągiem z łykołaków, leki przeciwbólowe, telefon komórkowy, dowód tożsamości
Znaki szczególne : zaawansowane sieroctwo
Obrażenia : częste bóle brzucha

Nieczynny parking nadziemny - Page 2 Empty
PisanieTemat: Nieczynny parking nadziemny   Nieczynny parking nadziemny - Page 2 EmptyPią Maj 03, 2013 4:51 pm

First topic message reminder :



Kilkupiętrowy, nadziemny parking, który z czasem zamienił się w płótno dla samozwańczych artystów. Na niektórych poziomach wciąż znajdują się samochody, ale raczej żaden z nich nie nadaje się do użytku, bo szabrownicy już dawno pozbawili pojazdy tych bardziej wartościowych części.
Powrót do góry Go down

AutorWiadomość
the odds
Mistrz Gry
Mistrz Gry
Zawód : Troublemaker
Znaki szczególne : avatar © laura makabresku

Nieczynny parking nadziemny - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: Nieczynny parking nadziemny   Nieczynny parking nadziemny - Page 2 EmptyPon Lut 24, 2014 5:12 pm

Kilkadziesiąt minut po ustalonej godzinie, czyli z opóźnieniem, na parking wjechał czarny samochód, z którego chwilę potem wysiadł wysoki, szeroko uśmiechnięty mężczyzna. Na widok zgromadzonej grupki, rzucił:
-No witam! Spóźniłem się, ja wiem, ja wiem – podniósł ręce w obronnym geście – Kit Blackwell, do usług i takie tam, no, widzę, że wszyscy są, znacie się już? – spojrzał po zebranych wskazując kolejno na poszczególne osoby – Ta blondynka to Sunny, ruda to Rory, Audrey, Jack i, oczywiście, Hope – wziął głęboki wdech – Za piętnaście minut – zerknął jeszcze raz na zegarek – tak, za piętnaście, przyjedzie tu szanowny Stephen Renault, sprawa więc wygląda tak: wszystko co się tutaj dzieje, dzieje się poza prawem, czyli tym razem nie będziemy mieli na głowie Strażników pokoju. Facet ma nam przekazać dane w walizce w zamian za syna, ale – tu spojrzał znacząco na Jacka – jako że młody znajduje się w stanie co najmniej krytycznym, podstawimy tutaj naszego kolegę, Jacka.
Kit wziął głęboki wdech, chodził raz w jedną raz w drugą stronę, jakby podenerwowany, ale wciąż z uśmiechem na twarzy. W końcu stanął przy bagażniku samochodu, otworzył go i rzucił:
-Tu znajdują się kamizelki kuloodporne, każda jest podpisana, także bluzy z kapturem, aby je zasłonić, broń*. A więc dzielimy się na trzy, Jack i Rory zostają ze mną, Sunny i Audrey będą pilnować zjazdu, zaraz wyjaśnię dlaczego, Hope… - tu urwał po czym rozmyślił się i zaczął mówić na inny temat – Kiedy przyjadą, i będzie miało dojść do wymiany, oczywiście nie dojdzie, tak tylko mówię, unieruchomimy im auto, więc kiedy zwąchają podstęp i będą się chcieli wycofać, puf, nie dadzą rady. Nie wiem też, jaką będzie miał obstawę, więc podłożymy pod samochód bombę. Podejrzewam, że będzie chciał następnie wycofać się zjazdem, gdzie rozłożymy miny z czujnikami ruchu, będą tam także nasi ludzie, czyli Sunny oraz Audrey, najlepiej uzbrójcie się w karabiny. Okej, więc do roboty, Jack, tu masz, przebierz się w ten ciuchy, Rory ci założy worek na głowę i będzie trzymała na muszce, musisz mieć pozornie związane ręce, przygotujcie się – potem skierował się w stronę Sunny oraz Audrey – na tylnych siedzeniach są miny, instrukcja jak je odblokować, jak się przebierzecie, zejdziecie na niższe piętro, schowacie się za tymi wrakami aut, co tam stoją, jak wjadą, rozłożycie miny, odblokujecie, wybierzecie sobie wygodną pozycję, najlepiej za kolumnami. Pamiętajcie, najważniejsza jest walizka, nie możemy jaj stracić. Do roboty – na samym końcu podszedł do Hope, spojrzał na nią z góry i powiedział spokojnie – Jesteś pewna, mała? Hm? – jego uśmiech trochę zbladł – No dobra, widzisz te samochody? – wskazał na kilka zepsutych, prawie zgniecionych, stojących w rzędzie aut -  Schowasz się za nimi, kiedy przyjadą, podejdziesz do ich auta niezauważenie, najlepiej od strony wjazdu, podłożysz pod bombę, rozbroisz je**, potem po prostu wrócisz na swoje miejsce. Bomby uruchomisz, kiedy zorientują się o podstępie i tylko wtedy, kiedy w środku nie będzie znajdował się Renault, rozumiesz? Mogą być koło pojazdu, w nim, byleby Renault był jak najdalej. W porządku? Tu masz instrukcje, jesteś bystra, więc szybko ogarniesz, no, dalej… - skierował się tym razem do całej grupki – PAMIĘTAJCIE, NAJWAŻNIEJSZA JEST WALIZKA, DO CHOLERY, TAK? NO, DO ROBOTY.

*broń wybieracie sobie sami, dwa rodzaje.
**dla utrudnienia sprawy – pozostawiam tę kwestię tobie.


Mam nadzieję, że plan wydaje wam się jasny, jeśli macie jakieś pytania – śmiało. Póki co piszcie ze sobą, ustalajcie wszystko fabularnie, jeśli już wykonacie wasze zadania, rozpoczniemy główną część operacji. Dla rozjaśnienia –plan piętra.
Powrót do góry Go down
the victim
Sunny Shepard
Sunny Shepard
Wiek : 26
Zawód : psycholog kliniczny

Nieczynny parking nadziemny - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: Nieczynny parking nadziemny   Nieczynny parking nadziemny - Page 2 EmptyWto Lut 25, 2014 12:07 am

Z każdą chwilą cała ta misja podobała mi się coraz mniej. Przeszłam co prawda szkolenie w Trzynastce, ale nawet mój wrodzony optymizm nie był w stanie przysłonić faktów. A fakty były następujące:
W skład naszego 'zespołu' wchodziła dwunastoletnia dziewczynka, zdradzająca wszelkie objawy niestabilności emocjonalnej, moja dawna przyjaciółka, której nie widziałam od miesięcy i kobieta, która wydawała się nie mieć pojęcia, skąd się tu wzięła. Jedynym promykiem nadziei był chyba mężczyzna, przez Kita nazwany Jackiem, ale a) była to tylko moja luźna, nie podparta żadnymi dowodami konkluzja, i b) jego jedyną rolą do odegrania okazało się być stanie z workiem na głowie. Jakby tego było mało, miałam zrobić, co następuje: uzbroić się w karabin (starałam się jakoś odegnać od siebie myśl, że ostatni raz strzelałam w Trzynastce), po czym rozstawić miny, przy użyciu instrukcji obsługi, z nadzieją, że któraś z nich nie wybuchnie mi w dłoniach.
Brzmi jak zabawa, prawda?
Westchnęłam cicho, rzucając niezbyt pochlebne spojrzenie w stronę naszego tymczasowego przywódcy. Właściwie to nie byłam pewna, czy taką właśnie rolę pełnił, ale zdawał się wiedzieć najwięcej i ogarniać sytuację najbardziej, więc dlaczego nie. Nadal co prawda nie rozumiałam, dlaczego do cholery ktoś włączył w akcję Hope, ale jeśli czegoś nauczyłam się na szkoleniu, to tego, że niektórych decyzji się po prostu nie podważa. Będę miała czas opieprzyć za to kogoś później. A przynajmniej miałam taką nadzieję.
Podeszłam niechętnie do samochodu i zerknęłam na zawartość bagażnika. Wyglądało to jak mały, przenośny arsenał i już sam widok spowodował, że serce zaczęło uderzać mi mocniej - jakby wiedziało, że niedługo będę potrzebować wyższych obrotów. Nachyliłam się, odszukując w stercie kamizelek kuloodpornych tę oznaczoną moim imieniem. Zastanawiałam się, czy może wypadałoby się do kogoś odezwać, ale nigdy nie wiedziałam, co można powiedzieć w takiej sytuacji. Życzyć powodzenia? Zarzucić kiepskim żartem? Ściągnęłam kurtkę, po czym zastąpiłam ją kamizelką. Z ulgą przywitałam fakt, że nie trzęsły mi się ręce, chociaż to nie oznaczało, że nie mogły zacząć.
Odwróciłam się, odszukując wzrokiem Audrey.
- Miałaś kiedyś minę w ręce? - zapytałam cicho, mając nadzieję, że nie usłyszy mnie nikt, oprócz niej. W międzyczasie wciągnęłam przez głowę bluzę i choć jednocześnie modliłam się o pozytywną odpowiedź, miałam nadzieję, że mój głos zabrzmiał w miarę pewnie. Chciałam sprawiać wrażenie osoby, która wie, co robi, nawet jeśli w rzeczywistości miałam ochotę uciec stąd jak najdalej. Czułam się jak na froncie, z tym że tym razem zadanie, które mi wyznaczono, leżało daleko poza zasięgiem tego, co potrafiłam najlepiej.
Ponownie nachyliłam się nad bagażnikiem, przez krótką chwilę oceniając wzrokiem zgromadzoną tam broń. Na początek wzięłam niewielki pistolet, całkiem podobny do mojego własnego, co w minimalnym stopniu poprawiło mi humor. Przytwierdzenie go do paska spodni sprawiło mi trochę kłopotu, a kiedy w końcu to zrobiłam, z lekkim zawahaniem sięgnęłam do karabin.
Sunny, Sunny, w co ty się wpakowałaś?
Powrót do góry Go down
the pariah
Audrey Cameron
Audrey Cameron
https://panem.forumpl.net/t1729-audrey-cameron
https://panem.forumpl.net/t1731-audrey#21719
https://panem.forumpl.net/t1730-audrey-cameron#21718
https://panem.forumpl.net/t1732-telefon-audrey#21720
Wiek : 24
Zawód : Dziennikarka

Nieczynny parking nadziemny - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: Nieczynny parking nadziemny   Nieczynny parking nadziemny - Page 2 EmptyWto Lut 25, 2014 7:55 pm

Audrey dłużej zatrzymała spojrzenie na mężczyźnie, który pojawił się po dziewczynie z gazem. Nie do końca była pewna, przez wydarzenia w Violatorze, ale niemal mogła powiedzieć, że nieznajomego kojarzy. Gdyby nie stres wywołany przez spluwę przyciśniętą do jej głowy, nie miałaby problemów z przypisaniem twarzy Jacka, do osób jakie widziała w barze przez kilka minut.
Nie miała jednak czasu na długie rozmyślania na ten temat. W końcu pojawił się ktoś, kto wiedział o co chodzi w tym całym spotkaniu! Cameron przeniosła spojrzenie na Blackwella i przyjrzała się mu uważnie, wsłuchując w słowa bacznie. Jednak gdy usłyszała o broni, zerknęła na pozostałych i zmarsczyła czoło. Nie wiedziała czy ma się wychylać z wyznaniami o tym, że nigdy nie trzymała broni w dłoni. Reszta nie wyglądała jakby miała z tym problem. Kobieta musiała nabrać powietrza głęboko w płuca, by uspokoić nerwy i nie pozwolić sobie na cofnięcie o krok. Musiała stać jakgdyby nigdy nic.
Pilnować zjazdu. Czyli co?
Audrey czuła, że jest złą osobą w nieodpowiednim miejscu. Czy to Kit wysłał wiadomość? Wiedział o niej więcej niż tylko nazwisko i adres? Miał świadomość, że wybrał oosbę nieprzygotowaną do walki?
Miny... instrukcja... rozłożyć... odblokować... schować się.
Audrey kiwnęła głową, starając się wszystko zapamiętać i powoli ruszyła za Sunny. Przystanęła obok i bez słowa pokręciła głową, łapiąc za kamizelkę. Krojone na miarę? Jak bluzy? Cameron zrzuciła z siebie kurtkę i torebkę, by założyć podarowane rzeczy.
- Damy radę...
Powiedziała, gdy wyglądało na to, że jest przygotowana. Zerknęła na Sunny i uśmiechnęła się kwaśno, chociaż miało to uchodzić za rodzaj pocieszenia i znak, że się niczym nie martwi. Mocno zacisnęła palce na karabinie, podnosząc go do góry i zastanawiając jak się to obsługuje. Naprawdę?
Oby instrukcja min była dla upośledzonych.
Cameron przeszła do drzwi samochodu, które po otwarciu odkryły miny i instrukcję. To pierwsze podała swej towarzyszce a sama zerknęła na wypisane słowa na kartce i szybko ruszyła w stronę zjazdu, podając zaraz instrukcję Sunny. Co dwie głowy to nie jedna, tak?
Powrót do góry Go down
the civilian
Rory Carter
Rory Carter
https://panem.forumpl.net/t590-aurora-carter
https://panem.forumpl.net/t2300-rory
https://panem.forumpl.net/t1281-rory-carter
https://panem.forumpl.net/t1968-rory-carter-i-jack-caulfield#24806
https://panem.forumpl.net/t594-rory
https://panem.forumpl.net/t599-rory-carter
Wiek : 24
Zawód : dziennikarka, zastępczyni redaktora naczelnego CV
Przy sobie : klucze, dokumenty, telefon, zapalniczka, scyzoryk, portfel
Znaki szczególne : ruda i piegowata, nie sposób nie zauważyć.
Obrażenia : skłonność do infekcji

Nieczynny parking nadziemny - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: Nieczynny parking nadziemny   Nieczynny parking nadziemny - Page 2 EmptyWto Lut 25, 2014 8:59 pm

Nowo przybyły mężczyzna niespecjalnie zwrócił jej uwagę, przynajmniej do momentu, w którym sam także nie upomniał dziewczynki z gazem. Rory ucieszyła się, że ktoś zdecydował się w tej sprawie odezwać, bo przez chwilę miała wrażenie, że tylko jej przeszkadza tu obecność dziecka.
Gdy usłyszała samochód, nie było już czasu by przegonić młodą, a na dodatek mężczyzna, który przywitał się z nimi chwilę później, nie wydawał się zaskoczony jej obecnością.
Hope.
Imię w sam raz na misję, nieprawdaż?
Carter wciąż kątem oka przyglądała się dziewczynce, jednak nie przeszkadzało jej to w słuchaniu poleceń przełożonego. Nauczona posłuszeństwa wobec dowódców, natychmiast przyjęła odpowiednią postawę i bez zbędnej gadaniny rozpoczęła przygotowania do akcji.
Miała być w parze z nieznajomym, przedstawionym jako Jack, więc to obok niego stanęła, gdy przyszło do wybierania ekwipunku z bagażnika. Darowała sobie oficjalnie przedstawienie, przecież znali już swoje imiona, a nie byli na szkolnej wyciecze, by poznawać się bliżej.
Rudowłosa chwyciła kamizelkę ze swoim imieniem i szybko się przebrała, zostawiając swój stary płaszcz w bagażniku i zamieniając go na przydzieloną bluzę. Przy wyborze broni także nawet się nie zająknęła, chwytając karabinek automatyczny i tłumik, a pamiętając o własnym pistolecie, który wciąż miała przyczepiony do paska, nie zdecydowała się na trzecią broń palną. Wybrała składany nóż, zgrabny i poręczny, idealny aby schować go w cholewie wysokiego buta.
Pomimo wojskowego przeszkolenia, nie była obeznana z materiałami wybuchowymi, dlatego zerknęła na Sunny, posyłając jej pokrzepiające spojrzenie. Miała nadzieję, że dzisiejsza akcja przebiegnie bez zastrzeżeń i będą mogły spotkać się już na spokojnie, powspominać dawne czasy i wymienić się najnowszymi informacjami.
Zerknęła na Jacka, a gdy zauważyła, że czeka już przebrany, chwyciła kawałek sznurka i zwróciła się stronę mężczyzny, by upozorować węzeł na jego rękach.
-Może być? - zapytała, gdy już zrobiła swoje - Nie za ciasno, dasz radę oswobodzić się bez trudu?
Wolała nie ryzykować z kajdankami, których mechanizm bywał po prostu zawodny.
-Cała sytuacja będzie wyglądała bardziej realistycznie jeśli uklękniesz, a ja stanę za tobą - stwierdziła, posyłając mu spojrzenie świadczące o tym, że to wcale nie była propozycja, a raczej zarządzenie. - Na wszelki wypadek możemy ustalić też hasło, po którym poznamy, że farsa zaszła za daleko i należy zaatakować.
Nie wiedziała, czy Jack także miał wojskowe przeszkolenie, dlatego sama starała się pomyśleć o wszystkich rzeczach, które powinny pozwolić jej doprowadzić akcję do końca. Nie mogli przeoczyć żadnego szczegółu. Najważniejsza jest walizka, dodała w myślach.
Powrót do góry Go down
the civilian
Jack Caulfield
Jack Caulfield
https://panem.forumpl.net/t1073-jack-caulfield
https://panem.forumpl.net/t1075-jack-caulfield
https://panem.forumpl.net/t1290-jack-caulfield
https://panem.forumpl.net/t1080-reminiscencja
https://panem.forumpl.net/t3249-caulfield#51058
Wiek : 26
Zawód : Speaker w radiu
Przy sobie : paczka papierosów, zapalniczka, odtwarzacz mp3, scyzoryk, dokumenty, telefon komórkowy,

Nieczynny parking nadziemny - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: Nieczynny parking nadziemny   Nieczynny parking nadziemny - Page 2 EmptySro Lut 26, 2014 10:27 pm

Zignorowałem wywody i złośliwe uwagi małej dziewczynki, chowając pistolet za pas, gdy tylko mała przestała celować w obcą mi kobietę gazem pieprzowym i, momentalnie, straciłem zainteresowanie tym co się działo między kobietami. Jedynie wodziłem wzrokiem po parkingu, starając się domyślić czym, tym razem mieliśmy się zająć. Bo, jak wiadomo, większość misji nie poszła po naszej myśli. Po ICH MYŚLI, a Lenny nie dawał znaku życia przez co zacząłem już poważnie się obawiać o jego dupę.
Swoją drogą, naprawdę zatłukę go jak wpadnie mi w ręce. Kurwa, widać to, że raz dostał w pysk niczego go nie nauczyło.
Co za idiota.
Parsknąłem pod nosem i wbiłem kciuki za szlufki spodni, ponownie rozglądając się w poszukiwaniu osoby, która mogła przesłać nam te wiadomości. Byłem ciekaw kim, tym razem jest ta tajemnicza osoba. Może to ten sam facet, który zorganizował wcześniejszą część? Przestąpiłem z nogi na nogę, trochę zaniepokojony, licząc, że może, jakimś cudem, dostanę wieści związane z drugą częścią ostatniej akcji.
Dlatego poczułem silny zawód, gdy samochodu wysiadł nijaki Kit. Jednak nie okazałem tego, wsłuchując się uważnie w jego słowa. Może później coś od niego wyciągnę.
- Nie takim znowu krytycznym stanie - mruknąłem cicho, gdy mężczyzna zaczął tłumaczyć plan, nie dodałem jednak nic głośniej. Skrzywiłem się jedynie, gdy w pełni dotarło do mnie, że będę wycofany z większości akcji. Miałem stać, klęczeć, chuj jeden wie, z workiem na twarzy i udawać tego gnoja.
Równie dobrze mogłem go zabić skoro teraz mogliśmy się bez niego obyć.
Gdy Kit przestał już mówić posłusznie przebrałem się w podane mi ciuchy, trochę niezadowolony wrzucając do samochodu to moje własne, po czym pośpiesznie wyciągnąłem z pośród broni nóż i kastet. Zestaw taki jak ostatnio, wtedy okazał się nawet w porządku.
Westchnąłem, potarłem czoło, po czym odwróciłem się w stronę dziewczyny. Rory..? chyba tak miała na imię... Wzrokiem przemknąłem po jej twarzy, gdzieś w głębi rejestrując, że gdybym poznał ją w innych okolicznościach pewnie spróbowałbym czegoś więcej.
Zresztą... Co mnie teraz krępuję? Oprócz tej zasranej liny na nadgarstku?
I oprócz tego, że możemy nie przeżyć...?
- Kotku, on był mojego wzrostu - parsknąłem, zerkając na nią przez ramię i posyłając jej ironiczne spojrzenie. Całkiem ładne usta. Ciekawe jak dobrze się całuje. - Ale skoro chcesz, mogę klęknąć - dodałem i wywróciłem oczami, opadając na kolana. Całkiem ładna i władcza, kto by pomyślał. Ciekawe jak zachowałaby się w innej sytuacji. - Sądzę, że "o kurwa" będzie wystarczającym hasłem - rzuciłem szyderczo, wzrokiem wodząc za resztą gromady, starając się wykalkulować jakie szanse mamy na powodzenie tej misji. Naprawdę kiepsko mi się to widziało. Bardzo kiepsko. Westchnąłem w duchu. - Ach, kotku, możesz być tak miła i uważać z tym czymś? - rzuciłem, ponownie odwracając się - w miarę możliwości - w jej stronę i ruchem głowy wskazując na trzymaną przez nią w ręku broń. - Naprawdę, wolę wyjść z tego cały, o ile się da - dodałem gorzkim tonem.
A potem ponownie się odwróciłem i wbiłem spojrzenie w ścianę na przeciwko.
Pięknie. Zaraz na moją głowę trafi pieprzony worek, a ja sam stanę się, pozorowaną, kartą przetargową w rękach zbuntowanych rebeliantów. Jakże uroczo.
Zacisnąłem usta w wąską kreskę starając się zwalczyć nieprzyjemne uczucie ogarniające mnie powoli od środka.
Kurwa. Miejmy nadzieję, że gra jest warta świeczki.
Powrót do góry Go down
the civilian
Rory Carter
Rory Carter
https://panem.forumpl.net/t590-aurora-carter
https://panem.forumpl.net/t2300-rory
https://panem.forumpl.net/t1281-rory-carter
https://panem.forumpl.net/t1968-rory-carter-i-jack-caulfield#24806
https://panem.forumpl.net/t594-rory
https://panem.forumpl.net/t599-rory-carter
Wiek : 24
Zawód : dziennikarka, zastępczyni redaktora naczelnego CV
Przy sobie : klucze, dokumenty, telefon, zapalniczka, scyzoryk, portfel
Znaki szczególne : ruda i piegowata, nie sposób nie zauważyć.
Obrażenia : skłonność do infekcji

Nieczynny parking nadziemny - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: Nieczynny parking nadziemny   Nieczynny parking nadziemny - Page 2 EmptySro Lut 26, 2014 11:57 pm

| Bez kolejki, skoro mamy już trzy grupy

Słysząc odpowiedź Jacka, Rory tylko przewróciła oczami, choć mało brakowało, a pacnęłaby się dłonią w czoło. Kiepski sobie moment kolega wybrał na amory, na parkingu zaraz może zrobić się gorąco i wyjeżdżanie od kotków, które normalnie pewnie choć trochę by ją rozbawiło, tym razem przeszło bez większego echa. Rudowłosa zauważyła, że Jack przez chwilę jej się przyglądał, ale dzielnie wytrzymała jego wzrok i dalej robiła swoje, tak, jak jej kazano. Jednak nawet spokój przed burzą widocznie nie był jej dany.
Z każdą kolejną chwilą mężczyzna irytował ją coraz bardziej. Miała nieodparte wrażenie, że od razu ocenił ją jako mało przydatnego członka misji, a gdy rzucił niewybredną uwagę o karabinie, Rory aż zgromiła go wzrokiem. Na tym jednym punkcie była wyczulona, niewiele osób traktowało ją serio, gdy dowiadywały się, że walczyła kiedyś jako żołnierz. Widok kobiety z bronią wciąż nie był naturalny, a seksistowskie podteksty i stereotypy czaiły się za każdym rogiem. Carter wiedziała jednak, że wdają się w pyskówkę tylko usatysfakcjonuje swojego nowego znajomego, wolała więc zapamiętać, by później pokazać mu, co potrafi wyczyniać z bronią.
-Z mojej perspektywy, twoja pozycja wydaje się być idealna - rzuciła mu wymowne spojrzenie, nie przejmując się tym, jak mogła zabrzmieć. Stanęła tuż za nim i zaczęła majstrować przy karabinku, co jakiś czas zerkając, czy pozostali członkowie misji zajęli już swoje miejsca.
-Bez obaw, potrafię się całkiem nieźle obchodzić z tym czymś - oznajmiła nieskromnie, zostawiając broń w spokoju i sięgając po worek, który w końcu miał wylądować na głowie Jacka. - Ale pamiętaj, że najważniejsza jest walizka - dodała tajemniczym tonem.
Nie oznaczało to oczywiście, że natychmiast poświęciłaby swojego towarzysza dla dobra powodzenia misji, nie była takim typem żołnierza. Na szczęście (a może na nieszczęście, wszystko zależało od punktu widzenia) zazwyczaj udawało jej się osiągnąć swój cel bez uszczerbku dla otoczenia. Czy Jack na jej miejscu zrobiłby to samo? A może zdobyłby walizkę kosztem Rory? Rudowłosa odniosła przykre wrażenie, że w tym względzie, niestety, bardzo się różnili.
Gdy worek znalazł się w jej ręce, nie mogła sobie odmówić małej złośliwości, jaką było energiczne poprawienie prowizorycznych więzów na rękach Jacka, a także przywołanie go do odpowiedniej postawy. Nie mógł przecież czuć się zbyt pewnie, bo tamci na pewno szybciej odkryliby, że zakładnik jest podstawiony. Carter nachyliła się nad ramieniem mężczyzny, delikatnie smagając go swoimi rudymi włosami po twarzy.
-Masz jakieś ostatnie słowo? - niemalże wyszeptała mu do ucha, siląc się na maksymalnie wyluzowany ton - Kotku?
Niech sobie pooddycha, zanim zapadną egipskie ciemności.
Powrót do góry Go down
the civilian
Jack Caulfield
Jack Caulfield
https://panem.forumpl.net/t1073-jack-caulfield
https://panem.forumpl.net/t1075-jack-caulfield
https://panem.forumpl.net/t1290-jack-caulfield
https://panem.forumpl.net/t1080-reminiscencja
https://panem.forumpl.net/t3249-caulfield#51058
Wiek : 26
Zawód : Speaker w radiu
Przy sobie : paczka papierosów, zapalniczka, odtwarzacz mp3, scyzoryk, dokumenty, telefon komórkowy,

Nieczynny parking nadziemny - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: Nieczynny parking nadziemny   Nieczynny parking nadziemny - Page 2 EmptyCzw Lut 27, 2014 10:06 am

- Chociaż któreś z nas jest zadowolone - mruknąłem, nie przejmując się jej spojrzeniem ani nawet podtekstem wtłoczonym w jej słowa.
Czułem dziwną, beznadziejnie niezrozumiałą obawę. Naprawdę wolałbym być teraz gdzieś indziej, faktycznie mieć broń w ręku, móc w jakiś konkretny sposób odeprzeć możliwy atak. Wolałbym stać, mieć wolne dłonie, a nie klęczeć przed kimś uginając karku. Jak ofiara.
Odetchnąłem głębiej próbując opanować trochę poplątane myśli, po czym, dla wsparcia, potrząsnąłem jeszcze głową. To było głupie, kurewsko głupie. Nie mogłem sobie pozwolić na nawet chwilę pieprzonej słabości. A jednak, jakiś złośliwy głos w mojej głowie usilnie przypominał mi o tym jak potoczyło się spotkanie w barze oraz tym, iż życie Lenny'ego może zależeć od powodzenia tego co teraz robimy. I, oczywiście, o mojej matce, która nie poradziłaby sobie bez mojej pomocy. Zacisnąłem usta w wąską kreskę i przymknąłem oczy, wkurwiony, próbując wyrzucić te myśli z głowy.
Nawet jeśli nie przeżyjesz oni sobie jakoś poradzą. Kurwa, Caulfield, opanuj się, nie jesteś przecież pieprzonym pępkiem świata.
Poruszyłem niespokojnie palcami związanych dłoni.
- Kotku, szczerze mówiąc, gówno mnie obchodzi czy umiesz się posługiwać tym karabinem, czy nie. Dla mnie możesz być nawet strzelcem wyborowym, czy też zabójcą na usługach rządu. Proszę Cię jedynie, byś, do cholery, uważała i nie zacisnęła swoich ślicznych paluszków na spuście wtedy, kiedy nie trzeba - prychnąłem szyderczo, po czym, ponownie, rzuciłem jej krótkie spojrzenie. W sam raz by zobaczyć worek, który zaraz miał wylądować na mojej głowie. - Oczywiście, walizka jest przepotrzebna...
Nie byłem zbytnio szczęśliwy z perspektywy nadchodzących paru minut. Zapowiadał się, jak na razie, najbardziej dłużący się czas w moim życiu. Świetnie, wprost przecudnie. Po co wpakowałem się w to bagno? Wcale nie czułem teraz silniejszej niż ostatnio potrzeby walki o wskazany cel. Ba, raczej bardziej zależało mi by dorwać po wszystkim Kita... Co oznaczało, że i ja i on musimy przeżyć.
Bułka z masłem.
Warknąłem niezadowolony, gdy poczułem szarpnięcie przy więzach, po czym zacisnąłem usta powstrzymując się przed przeklęciem. Ramiona miałem wygięte w nienaturalny sposób, nie było to ani wygodne, ani przyjemne, jednak nie skomentowałem tego w żaden sposób. Jedynie, przełykając resztki dumy, skuliłem ramiona i pochyliłem głowę starając się nadać swojej postawie jakieś bardziej realistyczne dno. Choć... nie odrzuciłem całej pewności siebie, dobrze pamiętałem jak wyglądał szczyl, kiedy prowadziłem go na muszce do Violatora.
- Och, Skarbie, jakaś ty łaskawa - zaironizowałem odwracając gwałtownie głowę tak, iż nasze twarze znalazł się zaskakująco blisko siebie. W tym momencie miałem o niebo lepszy widok na jej usta. Uśmiechnąłem się frywolnie. Muszę przeżyć choćby po to by przekonać się co one potrafią. - Jednak słowa nie są akurat tym na co teraz mam ochotę marnować czas - mruknąłem przeciągle, rozbawiony całą sytuacją, usilnie przy tym starając się nie myśleć o tym, że ten cholerny worek zaraz wyląduje na mojej głowie zdając mnie na łaskę i niełaskę nieznajomej mi kobiety.
Powrót do góry Go down
the civilian
Rory Carter
Rory Carter
https://panem.forumpl.net/t590-aurora-carter
https://panem.forumpl.net/t2300-rory
https://panem.forumpl.net/t1281-rory-carter
https://panem.forumpl.net/t1968-rory-carter-i-jack-caulfield#24806
https://panem.forumpl.net/t594-rory
https://panem.forumpl.net/t599-rory-carter
Wiek : 24
Zawód : dziennikarka, zastępczyni redaktora naczelnego CV
Przy sobie : klucze, dokumenty, telefon, zapalniczka, scyzoryk, portfel
Znaki szczególne : ruda i piegowata, nie sposób nie zauważyć.
Obrażenia : skłonność do infekcji

Nieczynny parking nadziemny - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: Nieczynny parking nadziemny   Nieczynny parking nadziemny - Page 2 EmptyCzw Lut 27, 2014 2:55 pm

Rory była daleka od zadowolenia, stojąc na zimnym parkingu, mając przed sobą związanego mężczyznę na klęczkach, drugiego gdzieś za samochodem, a także przyjaciółkę z dawnych lat, która w tej chwili rozgryzała instrukcję obsługi miny. Jakby abstrakcji było mało, w razie niepowodzenia w pierwszej fazie misji, jej dalsza część zależała od niepełnoletniej dziewczynki.
Jednak o dziwo przez jej głowę nie przebiegały myśli typu 'W co ja się wpakowałam?'. Carter była doskonale świadoma, że pisała się na coś niezgodnego z prawem, ale zaczęła już myśleć swoim żołnierskim trybem. Przyjęła rozkazy, zapamiętała je i ustalała właśnie szczegóły. Skoro została wybrana do tej akcji, ktoś musiał uwierzyć w nią i jej umiejętności.
W przeciwieństwie do Jacka, który wydawał się mieć je głęboko w poważaniu. Gdyby Rory była na jego miejscu, zapewne zachowywałaby się podobnie, ale nie mogła przejść obojętnie obok jego tonu i niektórych słodkich słówek. Irytował ją, więc nie miała zamiaru poprawiać mu humoru. I tak by jej nie zaufał.
-Tak, tak - przewróciła oczami, ale potem spojrzała na Kita i dała mu znać, że ma wszystko pod kontrolą - Niepotrzebnie ich tam nie zacisnę.
Rory nie miała pojęcia, że za maską obojętnego dupka kryje się zdenerwowany człowiek, martwiący się o swojego przyjaciela. Wszelkie warknięcia i szarpnięcia odczytywała jako próbę zwrócenia na siebie uwagi, dlatego miała je głęboko w poważaniu. W normalnych warunkach na pewno zajęłaby się próbą pocieszenia towarzysza, ale sytuacja nie była zwyczajna, a oni... cóż, chyba nie wywarli na sobie najlepszego pierwszego wrażenia.
-Miałam nadzieję, że to powiesz - uśmiechnęła się zawadiacko, wciąż nachylona nad jego ramieniem. Odległość, w jakich znajdowały się ich twarze, wcale jej nie przeszkadzała - W takim razie nie marnujmy go już więcej - Sięgnęła dłonią i odgarnęła włosy z jego grzywki, aby po nałożeniu worka nie wpadły mu do oczu i nie zaczął się wiercić ani prychać, bo tego by już nie zniosła. - Do szybkiego zobaczenia.
Naszykowała materiał, a potem jednym zwinnym ruchem, założyła worek na głowę Jacka.
Wyprostowała się, dała znać Kitowi, że wszystko gotowe i naszykowanym karabinkiem ustawiła się na swojej pozycji.
It's show time.
Powrót do góry Go down
the civilian
Jack Caulfield
Jack Caulfield
https://panem.forumpl.net/t1073-jack-caulfield
https://panem.forumpl.net/t1075-jack-caulfield
https://panem.forumpl.net/t1290-jack-caulfield
https://panem.forumpl.net/t1080-reminiscencja
https://panem.forumpl.net/t3249-caulfield#51058
Wiek : 26
Zawód : Speaker w radiu
Przy sobie : paczka papierosów, zapalniczka, odtwarzacz mp3, scyzoryk, dokumenty, telefon komórkowy,

Nieczynny parking nadziemny - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: Nieczynny parking nadziemny   Nieczynny parking nadziemny - Page 2 EmptyCzw Lut 27, 2014 8:23 pm

Nic nie mogłem poradzić na to, że karabin tuż za moimi plecami wzbudzał mój niepokój. A może raczej niechęć i pewne wątpliwości odnośnie jego właścicielki. Co chyba, zresztą, nie było dziwne. Nie znałem dziewczyny, a w tym momencie w jej rękach znalazło się moje życie. A nigdy, tak naprawdę, nie chciałem brać udziału w tego typu akcjach...
Gdyby nie Lenny...
- Zatem cieszy mnie do bardzo - mruknąłem, starając się zapanować nad niezadowoleniem.
Znajdziemy go. Ewentualnie uwolnimy. Jeden więzień w tę czy we w tę... Co to za problem? A potem mu wpierdolę. Za te wszystkie nerwy i za to, że zostałem we wszystko wciągnięty.
A przede wszystkim, wrócę do Violatora i zabiję tamtego gnojka.
Westchnąłem i ponownie przebiegłem wzrokiem po całym parkingu. Oddalające sie od nas kobiety, w tym ta zakładniczka z baru, wydawały się niepewne, jakby nie miały najmniejszego pojęcia co mają zrobić z minami, które dostały pod swoją pieczę. Świetnie, miałem nadzieję, że nie wysadzą nas wszystkich w powietrze.
Z drugiej strony i tak wierzyłem bardziej w nie, niźli w tą małą. Hope, chyba tak miała na imię. Co za ironia losu, patrząc na to w jakiej sytuacji się znaleźliśmy. Tak jakby wszystkie nasze nadzieje zostały spersonifikowane w postaci małej dziewczynki. Kurwa, chyba zbyt słabo wierzyliśmy w powodzenie misji.
No proszę, kto by pomyślał, ironiczna, władcza, drażliwa... na dodatek odważna. Naprawdę zaczynałem żałować, że poznaliśmy się w takich a nie innych warunkach. Zamiast tej dyskusji prowadzącej do nikąd moglibyśmy naprawdę pozwolić sobie na jakieś starcie. A nie wątpiłem, że takowe byłoby ciekawe.
Pozwoliłem bez słowa by zajęła się moimi włosami, w duchu w sumie wdzięczny za ten gest. Oszalałbym gdybym miał spędzić ten czas, nie dość, że z workiem na głowie, to jeszcze z kudłami włażącymi w oczy.
- Jasne, Kotku - mruknąłem, nim zdążyła nałożyć mi worek na głowę. - Do zobaczenia.
A potem nastała cholerna ciemność, a ja musiałem, przez chwilę, skupić się na oddychaniu by wypracować sobie system pozwalający na w miarę swobodną cyrkulację powietrza, bez przeszkód w postaci materiału wciąganego w usta.
Teraz pozostało nam tylko czekać.
Kurwa, jak ja tego nienawidziłem.
Powrót do góry Go down
the victim
Sunny Shepard
Sunny Shepard
Wiek : 26
Zawód : psycholog kliniczny

Nieczynny parking nadziemny - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: Nieczynny parking nadziemny   Nieczynny parking nadziemny - Page 2 EmptyCzw Lut 27, 2014 10:51 pm

Przepraszam, że dopiero teraz, już się ogarniam.

Tik, tak.
Zerknęłam niepewnie na torbę, którą podała mi Audrey, boleśnie świadoma jej zawartości. Wiedziałam, że miny są raczej zabezpieczone przed samozapłonem, ale i tak nie mogłam pozbyć się wrażenia, że niepozorny pakunek za chwilę wybuchnie mi w dłoniach. Potrząsnęłam głową, starając się nakierować myśli na inne tory, bo wyjątkowo szczegółowy obraz mojego rozerwanego na kawałeczki ciała sprawił, że zrobiło mi się niedobrze. Bez słowa sprzeciwu ruszyłam za dziewczyną w stronę zjazdu, uznając, że ruch na pewno będzie lepszy od bezsensownego stania przy samochodzie i wpatrywania się w instrukcję. Działanie było dobre - dawało poczucie, że idziemy naprzód, nawet jeśli w rzeczywistości tylko zmieniałyśmy lokalizację.
Kiedy dotarłam do wejścia na pochyłą platformę, ostatni raz odwróciłam się przez ramię, próbując odszukać wzrokiem Rory, ale nie byłam pewna, czy mnie zauważyła. Jej obecność na parkingu jednocześnie mnie martwiła, jak i podnosiła na duchu. Z jednej strony nie chciałam, żeby stała jej się krzywda, z drugiej - wyrobiłam w sobie jakieś bezpodstawne, naiwne przekonanie, że skoro wpadłyśmy na siebie po takim czasie, to stało się to w konkretnym celu, i że na pewno będziemy mieć jeszcze okazję razem powspominać misję. Z uśmiechami na twarzy, siedząc w jakiejś kawiarni, wyposażone w nienaruszone kończyny.
Westchnęłam, z trudem nawracając myśli na odpowiednie tory.
Pora zacząć zabawę.
Droga w dół wydała mi się o wiele krótsza niż ta, którą musiałam pokonać, kiedy szłam na miejsce spotkania. Ledwie moje stopy dotknęły zjazdu, już zza zakrętu wyłaniały się stare, zdezelowane auta, o których mówił Kit. Być może to przez moje przewrażliwienie, ale odniosłam nagłe i niepokojące wrażenie, że wraki wręcz krzyczą: ktoś się za nami ukrył!
Przyspieszyłam kroku, zrównując się z Audrey, a kiedy dotarłyśmy do samochodów, szybko przykucnęłam, opierając się plecami o pokrytą rdzą karoserię. Pozycja była dobra - wystarczyło wychylić się nieco za krawędź tylnego zderzaka, a cały zjazd było widać jak na dłoni.
- Dobra, pewnie mamy jeszcze trochę czasu, zanim przyjadą, ale nie zaszkodzi zerknąć od razu w tę instrukcję - powiedziałam, nachylając się nad kartką papieru i odcyfrowując kolejne polecenia. Na pierwszy rzut oka nie wydawały się skomplikowane - przynajmniej dopóki nie pomyślało się o fakcie, że jeden fałszywy ruch może urwać ci rękę.
Wzięłam głębszy wdech, starając się uspokoić puls, po czym odsunęłam zamek błyskawiczny przy torbie, którą zabrałyśmy z tylnego siedzenia. Miny wyglądały niemal identycznie jak na schematach w instrukcji. Ostrożnie wyciągnęłam jedną z nich, obracając ją w dłoniach i przyrównując do odpowiednich rysunków i poleceń. Wydawało mi się, że wiem, co robić, ale i tak rzuciłam mojej towarzyszce pytające spojrzenie. Nie byłam specjalistką, nie dało się ukryć.
Powrót do góry Go down
the civilian
Hope Flickerman
Hope Flickerman
https://panem.forumpl.net/t215-hope-blue-flickerman#365
https://panem.forumpl.net/t424-panna-hope?highlight=hope+flikerman
https://panem.forumpl.net/t1308-hope-flickerman?highlight=hope+flikerman
https://panem.forumpl.net/t1370-hope?highlight=hope+flikerman
Wiek : 12
Zawód : przegrzebywacz brudów, stalker, detektyw, piromanka
Przy sobie : gaz pieprzowy, zapalniczka

Nieczynny parking nadziemny - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: Nieczynny parking nadziemny   Nieczynny parking nadziemny - Page 2 EmptyPon Mar 03, 2014 10:30 pm

W okolicy, którą Hope przeczesywała wzrokiem, nie działo się nic. Spokój i pustka. Gdyby nie miała świadomości, że gdzieś w oddali znajdowała się cześć Kapitolu, żyjącego, pełnego ludzi… prawie jak kiedyś, parsknęłaby śmiechem. Wszystko wyglądało niemalże na jakiś słaby film emitowany w wieczornych porach. Być może na temat Mrocznych Dni lub tego, jak mógłby wyglądać świat po apokalipsie. Albo jeszcze lepiej! „Czego nie robić w ciągu siedmiu dni” - tak, znacznie lepiej! W gruncie rzeczy wszystko mogłoby być ciekawym doświadczeniem, jednak występował podstawowy problem - oni nie znajdowali się a planie filmowym.
Chyba istnieje drobna różnica między uczestnikiem Igrzysk a aktorem.
Dźwięk nadjeżdżającego auta wyrwał ją z zastanowienia i dalszych rozważań na temat abstrakcyjności sytuacji. Rzuciła przelotne spojrzenie swoim towarzyszom, jednak nie zmieniła pozycji. Co rusz zerkała na okolicę. Zdawała się denerwować. Przez moment myślała nad tym, kto prowadził i co tutaj robił. Skrywała cichą nadzieję, że to ktoś, kto nie posiadał złych zamiarów i mógł wytłumaczyć im z jakiej to niesamowitej okazji dostali listy oraz w jakim celu ciągnięto ich tutaj. Dokładnie tutaj, gdzie diabeł mówił dobranoc… w sam środek niczego.
W dodatku liczyła na to, że drugie nie wykluczało pierwszego.
Wysłuchiwała się dokładnie w każde słowo. Ważne zdawały się być imiona osób zgromadzonych razem z nią. Niestety nic jej nie mówiły, ale na wszelki wypadek powinna była je znać, może mogło jej to w czymś potem pomóc… przynajmniej ona tak uważała.
Kim jest Kit Blackwell? Jakie piętnaście minut? Stephen? - odbijało się ciągle w jej głowie.
Nim zdążyła coś powiedzieć, zaprotestować na takie zdanie, zupełnie odizolowane od współpracy z innymi, wszyscy mieli już swoją broń oraz kamizelki.
Flickerman poszła za tłumem i jako ostatnia wyjęła z bagażnika bardzo poręczny nóż średniej długości oraz coś, co przypominało pistolet średniej wielkości. Tylko przypominało, bo na pewno nim nie było. Chyba, że ulepszoną w Kapitolu wersją testową złożoną na wypadek kolejnej wojny. Hope nie zastanawiała się skąd pochodziła broń (w jej spostrzeżeniu zapewne z kradzieży) i jakie zastosowania w rzeczywistości miał „karabin”. Założyła kamizelkę kuloodporną, zostawiła skórzaną kurtkę w bagażniku. Podrzuciła delikatnie obie bronie. Próbowała wierzyć w to, że…
Nie użyję tego. Nie ma mowy.
I właśnie wtedy coś ją uderzyło. Kompanie zajmowali swoje pozycje, wymieniali między sobą szepty, ale przez umysł dziewczynki przeleciała jedna myśl. Była jak grom z jasnego nieba i chyba zmieniła nieco jej nastawienie.
- Moment! - krzyknęła, nie wiedząc, czy ktoś właśnie mówił. Cóż, nawet jeśli przerwała, to gdzieś w jej małym serduszku pojawił się niewidzialna skrucha. - Dlaczego mamy robić z siebie mięso dla jakieś… walizki? - Wypowiadała każde słowo głośno i wyraźnie. W szczególności kierowała je do Kita, ponieważ on wiedział z nich wszystkich najwięcej.
Być może ten cały Kit był absolutnym kłamcą i oszustem. Chciał wysłać ich wszystkich na publiczną egzekucję, pokazówkę dla opozycji, zamknąć w więzieniu, tak, by nie mogli pokazywać się publicznie. W gruncie rzeczy to mogła być bardzo prawdopodobna opcja. Kilka owieczek, które posłusznie wykonują działania ewidentnie wyjęte spod prawa, ewidentnie przeciwko rządom Almy Coin.
Co jeżeli cała akcja, list były wielką podpuchą?
- Jeśli wyląduje tym razem w więzieniu, to pewnie nikt mnie nie uratuje.
Wyszeptała do samej siebie, zaciskając palce na niby pistolecie i czekając na odpowiedź.
Powrót do góry Go down
the civilian
Robert Davenport
Robert Davenport
https://panem.forumpl.net/t2563-shannon-delaney
https://panem.forumpl.net/t2592-pink-panthera#37279
https://panem.forumpl.net/t2591-shannon-delaney#37275
https://panem.forumpl.net/t3396-robert-davenport#53719
Wiek : 27
Zawód : bibliotekarz, hacker
Przy sobie : laptop, pendrive
Znaki szczególne : czasem okularki na nosie

Nieczynny parking nadziemny - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: Nieczynny parking nadziemny   Nieczynny parking nadziemny - Page 2 EmptyCzw Sie 14, 2014 1:05 am

//z edziowej głowy, czyli zaczynamy nowy dziennik

Przybyłem, zobaczyłem i... Zostałem schwytany. Trochę kiepsko, czyż nie? Myślisz, że wszystko pójdzie dobrze, bo przecież zawsze idzie dobrze, a tu nagle los cię zaskakuje i wpadasz jak mucha w pajęczynę. Dosłownie jak mucha w pajęczynę i jak ta mucha też się czułem. Mniej więcej, bo nie szamotałem się jak szaleniec. Rozmowa na razie przebiegła na dżentelmeńskim poziomie i grzecznie (z przymknięciem oka, bo "przyjaciółka" była nieco zirytowana, oczywiście z przymrużeniem drugiego). Reszta się zgadzała.
Otaczała mnie pajęczynka, którą byli w tym przypadku dosyć rośli pomocnicy mojej "przyjaciółki". Ot stali sobie nieruchomo, póki ja stałem nieruchomo. Byli też niewzruszeni, jakby botoks wstrzyknięty w ich twarze nie pozwalał im okazywać mimicznie uczuć. Ja zaś byłem muchą, która nadal była cała, nie mogła się wydostać z pajęczynki i już niedługo miała nie być żywa. Uhh, to chyba przedstawiało się nawet bardziej niż kiepsko.
Wszystko miało pójść lekko. Miałem nadzieję, że nie zostanę rozpoznany i sobie miło oraz przyjemnie opuszczę miejsce spotkania, gdy to się już skończy. Potem miałem wrócić do swojego całkiem przytulnego mieszkanka, gdzie spokojnie napisałbym raport w towarzystwie kubka kawy i bazgrnąłbym podsumowanie dnia w dzienniku ze wspomnieniem wcześniej wypitej kawy.
Tak też mniej więcej przebiegał początek spotkania, jeśli wykluczyć podejrzliwość. "Przyjacielskie" stosunki były tak intensywne, że aż wyciekały z naszej czwórki wraz z potem. Do czasu, gdy "przyjaciółka" zaczęła przeglądać moje rzeczy, których za dużo nie było. Nigdy nie brałem ze sobą za wiele. Notatnik, długopis i fałszywy dokument tożsamości. Niestety uczepiła się notatnika, bo zechciała go sobie przejrzeć i musiała też stwierdzić, że to mój dziennik. Nie chciała kupić tekstu, że piszę własną książkę. Kilka wpisów, ale wiedziała. Mogłem go nie brać, w sumie nigdy nie brałem i wtedy to wszystko potoczyłoby się inaczej. Nie miałaby dowodów, a tak...
W końcu im uciekłem, biegnąc przed siebie ile sił w nogach. Mrok nocy i nieoświetlone ulice nie pomagały mi. Bardziej można by rzec, że podkładały mi niezidentyfikowane przeze mnie „kłody” pod nogi. Cóż za wrogość z ich strony! Non stop o coś się potykałem, ale łapałem równowagę i biegłem dalej, skrywając się w pewnym momencie za ścianą. Chciałem ich zgubić, chciałem przeżyć i zachować wszelkie tajemnice dla siebie. Te ostatnie i tak bym zachował, gdybym nawet postanowił sobie umrzeć... Ale sęk w tym, że JA NIE CHCIAŁEM UMIERAĆ.
Gdy tylko zauważyłem, że ich zmyliłem, pobiegłem w kompletnie inną stronę. Musiałem wrócić do domu i wysłać wiadomość aktualnemu pracodawcy. Ruszyłem okrężną drogą, jak nakazywał mi zdrowy rozsądek. Przeszukiwałem w między czasie kieszenie oraz marynarkę w poszukiwaniu ewentualnego nadajnika, ale nic nie znalazłem. Los mi sprzyjał. Przynajmniej takie miałem wrażenie, póki znów mnie nie namierzono... Nawet nie miałem pojęcia jak?! Właśnie, JAK?!
Panika wzięła górę nad rozsądkiem. Skręcałem w kolejne nieznane mi uliczki, póki nie wbiegłem na parking. Zwolniłem. Echo obijało się o ściany, więc zacząłem uważać, starając się nie robić hałasu. Stąpałem ostrożniej i nadstawiałem ucha. Wróg mógł mnie złapać w każdym momencie, mimo że go nie słyszałem, nie widziałem, nie czułem. Musiał ktoś tam być, choć z każdą sekundą coraz bardziej odrzucałem tę myśl. Zgubiłem...? Czy mogłem mieć takie szczęście?
Nie, nie miałem. Usłyszałem świst powietrza. Nie zamierzali mnie teraz zabić. O nie! Wpierw niszczyli życie, potem odbierali swoje, torturowali, a na koniec zabijali, o ile biedak nie umierał w trakcie tortur. Utrata przytomności była znakiem, że znalazłem się na ich liście. Już wkrótce zniszczą wszystko, co kocham... Właściwie zniszczyliby, gdyby wiedzieli – pomyślałem, zanim kij uderzył w moją głowę. Jak przez mgłę czułem, że ktoś mnie złapał i powoli położył na ziemi, a może to tylko sen?

***

- Aua? – Zapytałem, mimo że powinienem jedynie i po prostu jęknąć. Głowa... Miałem głowę, bo nadal ją czułem. Bardzo czułem. Ból, który odczuwałem, był tak ogromny, że... Poproszę całą paletę tabletek przeciwbólowych! Natychmiast! Czy aby na pewno miałem całą czaszkę? Może rozsypała się jak rozbite szkło? Tak właśnie się czułem, ja,... Jak ja właściwie miałem na imię? A nazwisko? Powinienem jakieś mieć... Dokumenty! Dokumenty miały mnie o tym poinformować, bo sam... Jakoś mi to wyleciało z głowy.
Otworzyłem oczy i zaraz tego pożałowałem. Natychmiastowo je zmrużyłem, marszcząc zapewne paskudnie nos i połowę twarzy. Właściwie, jak ja wyglądałem? Byłem blondynem? Szatynem? Brunetem? Może rudym? I jaki miałem nos? Ładny taki czy garbaty, a może zadarty? Dokumenty! Dokumenty miały mi pomóc, jednakże nigdzie ich nie mogłem znaleźć. Coraz bardziej panikując, przegrzebałem wszelkie możliwe miejsca i nic nie znalazłem. Byłem panem Nikim z dwoma kluczami, pendrivem i urokiem osobistym.
Wstałem, otrzepując się z piachu i kurzu. Musiałem pamiętać cokolwiek, jakąś drobnostkę, która doprowadziłaby mnie gdzieś, gdzie bym się dowiedział... Kim ja byłem?! Czemu tak bardzo bolała mnie głowa?! I czemu miałem krople krwi na koszuli? Pełno pytań, które powstrzymywałem. Nie chciałem ich wszystkich dopuszczać do świadomości. Musiałem znaleźć komputer i zobaczyć, co znajdowało się na mojej przenośnej pamięci. Może miała być tam wskazówka dla tego, czemu byłem niczym wyczyszczony komputer?
Mimo to stałem, patrzyłem przed siebie i zastanawiałem się, gdzie powinienem pójść i gdzie tak właściwie jestem. Musiałem mieć dom, rodzinę, przyjaciół, osobisty komputer i pracę. Nic nie pamiętałem. Kompletnie nic, a mimo to nie panikowałem. Jeszcze. Musiałem zdobyć komputer.
Powrót do góry Go down
the pariah
Miranda Angelini
Miranda Angelini
https://panem.forumpl.net/t2656-miranda-angelini
https://panem.forumpl.net/t2687-spadajaca-gwiazda-kapitolu
https://panem.forumpl.net/t2658-miranda-angelini
https://panem.forumpl.net/t2661-catch-a-falling-star
Wiek : 26
Zawód : złodziejka
Przy sobie : latarka z wytrzymałą baterią, paralizator

Nieczynny parking nadziemny - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: Nieczynny parking nadziemny   Nieczynny parking nadziemny - Page 2 EmptyPon Wrz 01, 2014 2:23 am

Wracałam do domu jak co dzień, z tą jednak różnicą, że dzisiaj było jakoś... Inaczej? Kłamstwem byłoby powiedzieć, że czułam to w kościach już od rana, bowiem tego rodzaju dziwne uczucie ogarnęło mnie dopiero po kilku godzinach od wstania z materaca i wyruszenia na łowy.
Dokładnie tak - na łowy, bo nazwanie tego czystym złodziejstwem byłoby raczej wyjątkowo błędne. To była przecież prawdziwa sztuka, do której należało niezmiernie wręcz się przyłożyć i w którą trzeba było włożyć całe swe serce. Inaczej to nie działało, zaś człowiek próbujący się tego podejmować, cóż, powiedzmy, że nie kończył zbyt dobrze.    
Teoretycznie nie powinnam kraść. Już nie tylko ze względów moralnych, bo te mało kto jeszcze miał, lecz choćby patrząc czysto na to, co Alma Coin obiecywała nam wszystkim na początku swoich rządów. Równość, wolność i braterstwo, jednym słowem - wyśmienicie sprzedana bujda, która z początku przecież wydawała się wszystkim taka szczera. Coin zdawała się być szczera... Aż do bólu i to bynajmniej nie tylko tego przysłowiowego, o czym mieliśmy już okazję przekonać się wystarczająco mocno.    
To nie był jednak koniec teoretyzowania. Kolejnym teoretycznie było to, że... Wedle wszelkich praw nie powinno mnie tu być. Powinnam cieszyć się za to dobrocią Rebeliantów, znowu tylko teoretycznie, zaś w praktyce powinnam siedzieć na tyłku w KOLCu, którego mur całkiem niedawno zniknął mi z oczu, głodując i cierpiąc nędzę. Piekne perspektywy, nie ma co! Z tym jednak, że ja je obeszłam. Byłam żywym, przynajmniej jeszcze, dowodem na to, że nie wszystko udało się rebelii tak, jak powinno.    
Wbrew pozorom!, wcale nie powodowało to mojej uciechy. O ile bardziej wolałabym zajmować się w spokoju, ciszy i bezpieczeństwie tym, co niegdyś przynosiło mi tak wielkie zadowolenie. Może i miałam przy tym wyjść na zadufaną w sobie, jednak byłam wręcz stuprocentowo pewna, że pisane mi było coś więcej, coś poza tym, co teraz tkwiło mi przed oczami, w czym teraz tkwiłam ja.
Był taki krótki moment, w którym wszystko pięknie się układało. Byłam tam, gdzie chciałam być. Wspaniali goście, zabawne wywiady, błysk fleszy i reflektorów, nieustanne uśmiechy, których nawet nie musiałam wymuszać. To właśnie był mój świat. Świat telewizji, w którym może i nie do końca byłam gwiazdą, lecz którego kreowanie było moim zadaniem. To mnie cieszyło, to sprawiało, że czułam się na swoim miejscu, że wkładałam w przygotowania całe swoje serce. Które pękło, rozsypując się na miliardy mikroskopijnych kawałeczków, a ja... Nawet teraz nie byłam pewna tego, czy chcę je zbierać, by podejmować próby sklejenia ich ponownie w jedno. Choć przecież to właśnie w tym celu przybyłam do tego zapomnianego przez ludzi miejsca. By w spokoju lizać rany.      
Co było trudne. Niesamowicie wręcz ciężkie i z każdym dniem coraz bardziej ode mnie dalekie. Jakoś sobie radziłam, lecz z pewnością nie byłam na siłach do tego, by podjąć jakiekolwiek kroki w celu ogarnięcia myśli na tyle, by móc wreszcie zadecydować, co chcę dalej robić ze swoim życiem. Mimo wszystko, nie mogłam tu przecież pozostać na wieki... Wieków, amen. To był tylko jakiś rodzaj stanu pośredniego, a tylko i wyłącznie ode mnie zależało to, co będzie po nim.    
Stawiając ostrożne kroki, bowiem wciąż pamiętałam przecież, mimo tego mojego całego zamyślenia, o niebezpieczeństwach czających się tutaj wszędzie, przeszłam przez większą część parkingu, by skierować swoje kroki w stronę obecnie zajmowanego przez nas mieszkania, gdy do moich uszu doszedł jakiś dźwięk z tyłu. Obróciłam więc automatycznie głowę w tamtym kierunku, będąc stuprocentowo pewną, że tutaj akurat nie wpadnę na nic paskudnego i że mogę pozwolić sobie na przejście kawałka na ślepo...  
I to był najwyraźniej błąd, bowiem nagle zatrzymałam się na czymś, czego zdecydowanie nie powinnam tutaj spotkać. Na czymś... Na kimś... Obróciłam głowę gwałtownie, napotykając spojrzenie mężczyzny i jednocześnie automatycznie szybkim ruchem celując w niego, wyciagniętym podświadomie z kieszeni, paralizatorem. Celując i rażąc...
Powrót do góry Go down
the civilian
Robert Davenport
Robert Davenport
https://panem.forumpl.net/t2563-shannon-delaney
https://panem.forumpl.net/t2592-pink-panthera#37279
https://panem.forumpl.net/t2591-shannon-delaney#37275
https://panem.forumpl.net/t3396-robert-davenport#53719
Wiek : 27
Zawód : bibliotekarz, hacker
Przy sobie : laptop, pendrive
Znaki szczególne : czasem okularki na nosie

Nieczynny parking nadziemny - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: Nieczynny parking nadziemny   Nieczynny parking nadziemny - Page 2 EmptyPon Wrz 01, 2014 11:49 pm

Cholera, nie miałem pojęcia, czemu stałem spokojnie, nie panikując. Powinienem teraz błądzić nieznanymi sobie ulicami, szukając osoby, która zechciałaby mi pomóc jakoś się ogarnąć czy coś, co miałoby miejsce w towarzystwie paniki nie do poskromienia. Powinienem wrzeszczeć, krzyczeć, demolować, płakać, może nawet szukać pierwszej lepszej rurki, by oczekiwać zagrożenia i przez to też lać nią pierwsze lepsze osoby, które miałyby to nieszczęście się na mnie napatoczyć. I, szczerze powiedziawszy, chyba też, jako normalny obywatel, powinienem tak zareagować, zamiast stać sobie w miejscu. Spokojnie. Przerażałoby mnie to, gdyby nie ten spokój.
Z drugiej zaś strony byłem z siebie dumny, że nie pozwoliłem tak negatywnym uczuciom przejmować kontroli nad swoim ciałem. Sam je kontrolowałem w pełni racjonalnie, poprawiając ułożenie marynarki, mankietów i sprawdzając, czy nie jestem ranny. Potłuczenia namierzyłem, choć i tak nie dało się ich nie odczuć, gdy dawały o sobie dosyć boląco znać. Żadnych ran otwartych nie było, mimo że kilka kropel krwi zdobiło mą koszulę. Czyżbym się z kimś bił? Kim ja byłem? Co robiłem w tym opuszczonym miejscu? Czyja krew zdobiła moją śnieżnobiałą koszulę. Chwała, że nie zdjąłem marynarki, bo byłaby strasznie zakurzona.
Nie panikowałem. Stoicki spokój, jaki zachowywałem, podbudowywał mnie. Czułem, że świetnie dam sobie radę nawet w takich warunkach, bo to, uwaga!, nie był koniec świata. Nie koniec świata, mimo że nie wiedziałem kompletnie niczego. Jakaś część mnie zaś stwierdzała, że przecież to nie pierwszy raz, gdy wpadam w tarapaty i stwierdzam, że to nie koniec świata.
Fascynujące. Odkrywałem powoli samego siebie. Pierwszy kawałek układanki mojego życiorysu spoczął w moich dłoniach i chciałem tych puzzli mieć więcej. I wcale nie priorytetem w powodach był tu fakt, że nic nie pamiętałem. O, nie! Tu pierwsze skrzypce grała ciekawość. Zaczęła mnie ciekawić historia mojego życia, której nie znałem, którą zamierzałem poznać, a która musiała być naprawdę ekscytująca. Oczywiście miał w to też wkład fakt, że nic nie pamiętałem. W sumie to zapoczątkowało ciekawość... Czyżbym był ciekawski i kochał rozwiązywać zagadki? Byłem detektywem? Wpadłem na trop czegoś istotnego i CIACH! Obudziłem się tu. Po zmroku. Pewnie nawet przespałem tu dzień...
Tak, to był sygnał, bym w końcu ruszył się z miejsca. Nie posiadałem w tej chwili nawet nazwiska. Jakby nie patrzeć, to podstawa. Musiałem znaleźć jakikolwiek komputer, by sprawdzić pendrive’a i, póki go nie sprawdzę, musiałem mieć nadzieję, że coś na nim jest. Jeśli będzie pusty, to potem się pomyśli, co dalej, a teraz musiałem wyjść z tego parkingu i szukać szczęścia w tym milczącym świecie.
Nie uszło mojej uwadze, że było tu nienaturalnie cicho. Żadnych odgłosów samochodów, krzyków, odgłosu stóp. Tak, jakby się znalazł na skażonym terenie. Opuszczone, bo parzy. Prawie parzy, biorąc pod uwagę pierwszą i prawdopodobnie jedyną osobę, którą miałem okazję tu spotkać.
Nie dostrzegła mnie. Zastanawiałem się właśnie, jak do niej zagadać, by jej nie przestraszyć, gdy nagle odwróciła się w moją stronę i... potraktowała mnie paralizatorem. Uhh, paskudne uczucie. Zostałem natychmiastowo obezwładniony, padając na kolana, a potem z powrotem na ziemię, na którą nie zamierzałem nawet wracać. I nie chciałem. Nie była czymś, o czym mogłem marzyć. Jęknąłem.
- Cholera, czemu atakujesz niewinnych ludzi, kobieto?! – Wykrzesałem z siebie pytanie, krzywiąc się. Nienawidziłem paralizatorów. Były chyba jeszcze gorsze od kuli w ręce.
Powrót do góry Go down
the pariah
Miranda Angelini
Miranda Angelini
https://panem.forumpl.net/t2656-miranda-angelini
https://panem.forumpl.net/t2687-spadajaca-gwiazda-kapitolu
https://panem.forumpl.net/t2658-miranda-angelini
https://panem.forumpl.net/t2661-catch-a-falling-star
Wiek : 26
Zawód : złodziejka
Przy sobie : latarka z wytrzymałą baterią, paralizator

Nieczynny parking nadziemny - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: Nieczynny parking nadziemny   Nieczynny parking nadziemny - Page 2 EmptyWto Wrz 02, 2014 12:39 am

Wiodłam dosyć spokojne życie. Może nie jakoś specjalnie bezpieczne, w końcu to były Ziemie Niczyje, a ich zła sława nie wzięła się przecież znikąd, ale z pewnością dla mnie idealne. Żyłam jak chciałam, nikt nie mówił mi, co mam robić i kiedy muszę stawić się w danym miejscu, bo inaczej nastąpi zagłada świata, ogólny chaos i apokalipsa apokalips.
Kiedyś naprawdę nie miałam nic przeciwko szalonemu pędowi wielkomiejskiego życia, temu całemu wyścigowi szczurów, w którym bycie lepszym, przebijając dane sto procent nawet w zaledwie minimalnej cząstce, znaczyło o wiele więcej niż to, czy przypadkiem nie zmarnowało się swoimi egoistycznymi działaniami czyjegoś życia. W świecie szołbiznesu liczyło się tylko robienie pieniędzy, zdobywanie popularności oraz idące za tym rankingi. Im wyżej stałeś, tym większa była szansa, że nie obudzisz się rano z ręką w nocniku i chęcią strzelenia sobie przez to w łeb.
Wbrew pozorom, sława wcale nie zapewniała tak cudownego życia, jak te pokazywane w multikolorze na coraz to nowocześniejszych odbiornikach telewizyjnych. Sława, pieniądze i wielka kariera… Dziki pęd za czymś, co było bardziej ulotne od bańki mydlanej i co pryskało zdecydowanie szybciej od niej. Jeden zły ruch, jedna wyżej stojąca osoba, której się nie podobałeś, jeden człowiek będący zbyt blisko ciebie i znający cię lepiej niż to było konieczne… Nawet obecność jednej z tych rzeczy decydowała o twoim być czy nie być. A gdy w grę wchodził popęd na forsę, nawet najbliższa ci osoba mogła nagle postanowić wydać twoje sekrety, by w zamian zapewnić sobie dłuższe przetrwanie własnej banieczki.
Swego czasu przekonałam się o tym na własnej skórze i to prawie mnie złamało. Prawie, bowiem w jakimś sensie od początku przyzwyczajona byłam do rzucania mi kłód pod nogi. Zazwyczaj nie zwracałam na to uwagi, zwyczajnie otrzepując się, by podnieść z ziemi i iść dalej. Byłam w tym naprawdę dobra, a przynajmniej tak wtedy zwykłam sądzić. I choć prawda okazała się zgoła inna, nie winiłam się nigdy za tamtą chwilę słabości. Miałam do niej najzupełniejsze prawo, kwestią było tylko to, bym potrafiła znowu wstać.
Ta jedna rzeczy nie należała jednak do najłatwiejszych. Już zwłaszcza po tym, co czekało na mnie w dzień po przymusowym wyeksmitowaniu mojej jedynej podpory, która okazała się być wybitnie skurwysyńskim obłudnikiem oraz totalnym egoistą, z zajmowanego przez nas mieszkania. Warto przy tym dodać, że zakupionego przeze mnie za moje własne, ciężko zarobione, pieniądze, do których bydlak nie dołożył ani grosza.
O ile przez chwilę, tuż po dowiedzeniu się, z jakim typem sukinsyna mam do czynienia, czułam się wpierw fatalnie, by później przejść wprost w wyśmienity humor, przy którym wylatujące przez okno rzeczy mojego niedoszłego męża zdawały mi się widokiem nad wyraz zabawnym, jak i też niesamowicie relaksującym, o tyle kilkanaście godzin później przekonałam się, że jedno z najbardziej pocieszających mnie wtedy powiedzeń jest tylko kolejnym kłamstwem.
Życie dało mi kupę cytryn, może nawet ze znaczącą przewagą kupy, więc usilnie starałam się zrobić z nich lemoniadę. Z tym faktem jednak, że zabrakło mi w niej cukru. Dodałam więc do niej chwilową porcję słodziku, który sprawił tylko, że późniejszy smak był nie do przełknięcia. Ja zaś bez dwóch zdań musiałam to wypić, próbując chociaż wyjść z całej tej sprawy z twarzą, resztką honoru, o którego utrzymanie tak zabiegałam.
Pierwsze godziny po dowiedzeniu się, co też uczynił mi mój były narzeczony… Były prawdziwą katorgą, lecz z biegiem czasu nic nie zmieniało się na lepsze, jak to można byłoby sądzić. Upływające dni nie sprawiały wcale, że moje rany zaczynały się zabliźniać. Wręcz przeciwnie, trwałam w swoistym zawieszeniu, może i starając się lizać w spokoju rany, lecz zamiast tego przez większość chwil je rozdrapywałam. Wciąż i wciąż, na nowo, po raz kolejny.
Dosłownie leżałam martwym bykiem na kanapie, nie przenosząc się nawet do łóżka, bowiem ono nieustannie przypominało mi byłego narzeczonego-szuję. Gniłam we własnym mieszkaniu, nierzadko nie odsłaniając nawet rolet w oknach, tylko przemijając w półmroku z pilotem w dłoni, gdy nawet nie patrzyłam na obraz wyświetlany przez mój najnowszej generacji, jakże byłam z niego przed tym dumna!, sprzęt. Bałam się wystawić nos choćby za próg moich bezpiecznych czterech ścian. Izolowałam się od ludzi, by w końcu stracić znaczną większość tych przyjaciół, którzy nie odeszli ode mnie po tym całym dramacie związanym z moją pracą.
Dziś naprawdę dziękowałam wszelkim siłom za zesłanie do mnie tego dobrego ducha, najwierniejszego ze wszystkich towarzyszy, człowieka przedstawiającego całym sobą istotę chodzącego dobra. To dzięki niemu nie przebywałam teraz w kwartałowym rynsztoku, dzieląc swe posłanie z wszami i szczurami. To on zmusił mnie do pozbierania się, a następnie dał mi siłę, bym podjęła decyzję o swoim dalszym życiu.
Może i moje obecne losy nie były zbyt ciekawe czy też pozytywne, lecz zależały w całości ode mnie. Równie dobrze mogłam pozostać przy Rebeliantach do samiuteńkiego końca, teraz zajmując cieplutkie mieszkanko gdzieś w ichniej dzielnicy i ciesząc się wszystkimi luksusami, nie musząc walczyć o to, by mieć co włożyć do garnka na kolację czy obiad. Wybrałam jednak życie na własną rękę, bez ciągłej kontroli oraz robienia dobrej miny do złej gry, z dala od coinowych kukiełek. Z tym czułam się dobrze. Nawet przy codziennym szlifowaniu bruków, choć dosłownie z tych praktycznie nic tutaj nie pozostało, jak i utrzymywaniu się ze złodziejstwa.
Z kradzieży, która sprawiła, że tego dnia wracałam do domu z czymś, na co większość zwykłych mieszkańców Kwartału zwyczajnie nie mogła sobie pozwolić. I niech mi ktoś powie, że życie na Ziemiach Niczyich było bardziej do dupy od tego w KOLCu. Nie mogąc doczekać się miny mojej, dziwnego typu, ale jednak, współlokatorki, specjalnie skróciłam drogę powrotną na tyle, na ile to tylko było możliwe. To najwyraźniej był błąd, bowiem…
Rażąc mężczyznę w jedno z bardziej wrażliwych na paralizator miejsc, tak w końcu uczyli na kursie samoobrony!, odskoczyłam w tył, chybocząc się na piętach i machając ręką w poszukiwaniu czegoś, czym mogłabym gościa dobić. To było odruchowe. I choć mój instynkt samozachowawczy mówił wiej, cholero!, mój mózg nakazywał mi szukać czegoś do obrony, by móc walnąć tym nieznajomego osobnika kilka razy, a następnie pędem lecieć w stronę obecnie zajmowanego mieszkania.
Zaczynało się już coraz bardziej ściemniać, zaś przejście do domu inną drogą wiązałoby się z nadkładaniem drogi i stuprocentową pewnością tego, że całkiem spory kawał będę musiała wracać już nocą. Może i miałam przy sobie dosyć dobrą latarkę, lecz i tak wolałam nie ryzykować spotkania tego wszystkiego, co czaiło się w mroku nocy. Na dodatek do moich uszu doszedł grzmot, a następnie niebo rozświetliła błyskawica, gdy z nieba zaczęły spadać ciężkie krople deszczu. No pięknie, zacnie, zajebiście, wyśmienicie!
W końcu udało mi się zlokalizować całkiem dobrze wyglądający żelazny pręt, najwyraźniej z jakiejś budowy, którego nikt jakoś stąd jeszcze nie zabrał, choć wyglądało na to, że nie byłam pierwszą osobą mającą zrobić z niego użytek. Nie przejmowałam się tym jednak jakoś zbytnio, chwytając zwyczajnie moją nową broń w rękę, lepsze to niż nic, i wymachując nim kilka razy na próbę. Nie leżał mi zbyt dobrze w dłoni, ale od biedy mógł być. Dopiero tak uzbrojona, podsunęłam się o krok do leżącego na ziemi gościa, szturchając go prętem w bok. Słysząc pełne wyrzutów jęknięcie, roześmiałam się krótko, odgarniając wolną ręką włosy z oczu.
- Tutaj nie ma niewinnych ludzi, a… krew? na twoim ubraniu tylko to potwierdza. Kim jesteś i co tutaj robisz? – Spytałam, poszturchując go raz jeszcze. – Tylko szczerze i oszczędnie w słowach. Nie potrzebuję poznawać historii całego twojego życia, chcę tylko wiedzieć, z jakim typem włóczęgi mam do czynienia. – Obrzuciłam spojrzeniem jego strój, robiąc przy tym niesamowicie zdziwioną minę. Czyżby zbłąkana owieczka? – Ustalmy jedno. Ściemnia się i zaczyna padać, najprawdopodobniej niedługo rozpęta się przeklęta burza, a, uwierz mi, nie chcesz przeżyć jej na otwartym terenie. Zaspokój więc moją ciekawość i rozejdźmy się w swoje strony. – Wyciągnęłam rękę przed siebie, łapiąc na nią krople deszczu i kiwając głową w stronę jegomościa. – Widzisz? Jak tak dalej pójdzie, wieczorem radzę ci się zaopatrzyć w ponton.
Powrót do góry Go down
the civilian
Robert Davenport
Robert Davenport
https://panem.forumpl.net/t2563-shannon-delaney
https://panem.forumpl.net/t2592-pink-panthera#37279
https://panem.forumpl.net/t2591-shannon-delaney#37275
https://panem.forumpl.net/t3396-robert-davenport#53719
Wiek : 27
Zawód : bibliotekarz, hacker
Przy sobie : laptop, pendrive
Znaki szczególne : czasem okularki na nosie

Nieczynny parking nadziemny - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: Nieczynny parking nadziemny   Nieczynny parking nadziemny - Page 2 EmptySro Wrz 03, 2014 12:53 am

Ciekawy początek i zarazem koniec dnia, czyż nie? Nadchodziła sobie noc, deszcz też i burza, a ja nie miałem żadnego domu. W sumie nie miałem żadnego domu, o którym bym pamiętał, bo ogólnie gdzieś jakiś musiał się znajdować. Może nawet kilka, bo raczej nie byłem pierwszym lepszym przeciętnym człowiekiem, nosząc drogi garnitur. Świetnie, nawet wiedziałem, że mój ubiór do tanich nie należał, a nazwiska nie! Pewnie nawet potrafiłem podać nazwę przedsiębiorstwa, w którym takowe szyli, co mogło nieco spinać. Zwłaszcza, że nie wiedziałem, gdzie te moje playboyskie posiadłości są. Właśnie, może byłem uroczym amantem, który wyrywał każdą laskę? Może tę tu też...?
Hmm, nie istotne było w tej chwili to, kim byłem, skoro tego nie pamiętałem. Nie miałem gdzie spać, więc co? Czekało mnie życie bezdomnego, który sypiał na dworcu? Nie zadowalało mnie to jakoś, ale to zawsze coś i przynajmniej nie było najgorszym wyjściem z sytuacji. Jakby nie było, mógłbym wylądować pod gołym niebem w trakcie burzy i w sumie nadal mogłem tak wylądować, nie znajdując dworca lub innej alternatywy. No, o ile ta cna niewiasta nie zamierzała mnie ubić tym prętem na rzecz konserw, a chyba właśnie do tego się zabierała.
- Cóż, musisz się pogodzić z faktem, że jestem niewinnym człowiekiem – stwierdziłem, uśmiechając się przymilnie i puszczając do niej oczko. – Możesz mnie porównać do jednej z tych owieczek, które z namiętnością liczysz nocą. Ta najniewinniejsza w stadzie, która tak bardzo rzucała ci się w oczy, to ja! Właśnie, widziałem ten zniewalający szmaragdowy wzrok na sobie, który potem spoczął na moim zadku. Ty zbereźnico! Patrzysz owcom na tyłki! – Krzyknąłem do niej oskarżycielsko, niby to przerażony otwierając usta i wytrzeszczając w jej kierunku oczy. W sumie nie miałem pojęcia, co to miało znaczyć i co tak właściwie robiłem ze swoim życiem? Zajmowałem się irytowaniem kobiet, które trzymały pręty w dłoniach, by przerobić mnie na... Cholera, chyba byłem perwersem. Ciekawskim perwersem, który był też masochistą.
No tak... Nie wspomniałem jeszcze o tym, że wcześniej odczuwany ból głowy właściwie mi nie przeszkadzał, a te porażenie paralizatorem... Rany, to było popieprzone! Niewinny człowiek, choć teraz to właściwie „niewinny”, budzi się w nieznanym sobie miejscu, nie pamiętając niczego na temat swojej zacnej osoby i nagle dowiaduje się, że ma jakieś zboczenia! Perwers i masochista ciekawy świata, który biega sobie po nim w drogim garniturze. Choć na razie, to jedynie zaliczyłem spanie na jakimś parkingu. Opuszczonym. I jeszcze ten zboczony tekst, który posłałem w kierunku nieznajomej. Nie mogłem nie zareagować tak, jak zareagowałem. Na nowe odkrycia, oczywiście.
Odepchnąłem się ręką, rozkładając się krzyżem na betonie, jakby był jakimś przewygodnym łóżkiem wodnym, które miało pode mną falować, falować i falować i najnormalniej w świecie wybuchłem śmiechem.  Takim naprawdę głośnym. Płacząc nawet! I nie mogąc go uspokoić. To takie straszne! Bałem się swojego śmiechu, a każda moja myśl go jeszcze bardziej napędzała! Tryskałem śmiechem jak penis spermą! To było straszne! CZY JA BYŁEM MNICHEM, ŻE CIĄGLE MYŚLAŁEM O SEKSIE I TYM PODOBNYM?! Chyba wolałem właśnie znajdować się w klasztorze niż przed tą uroczą dziewczyną, bo zapewne miałem przed nią wyjść na jakiegoś psychicznego kolesia. Chyba że tez była niewyżyta seksualnie i lubiła pieprzne humory.
- Przepraszam – jęknąłem, łapiąc się za brzuch, który mnie bolał od tego zanoszenia się śmiechem i porażenia prądem też trochę. Odchrząknąłem, starając się kompletnie zgubić widoczne rozbawienie, co mi się cudem udało. – Przepraszam. Ktoś mnie wcześniej uderzył w głowę... Można to potraktować jako wymówkę, co nie? Iii... – Odetchnąłem głęboko, gotując się na uderzenie z pręta po tym, jak nie zadowoli jej moja odpowiedź. Choć jeśli przez owce nie dostałem, to przez amnezję może też nie? Amnezja robiła z człowieka seryjnie niewinnego. O, może byłem seryjnym mordercą? Nie powinienem jej zdradzać swoich przypuszczeń... Oj, nie! Nie teraz. – Nie wiem kim jestem, ani co tutaj robię, ale potrzebuję noclegu i komputera. W zamian mogę ugotować kolację z czegokolwiek, co tylko mi podsuniesz pod nos – stwierdziłem i poruszyłem głową w zamyśleniu. Gotowanie? Czy ja w ogóle umiałem gotować? Czy pamiętałem jakikolwiek przepis? Cholera, nie pamiętałem, a byłem przekonany, że ugotuję coś z niczego... Dziwne. Może byłem  kucharzem, który był perwersem i masochistą, który gwałcił marchewki? Dobra, dendrofilę powinienem sobie odpuścić, bo nie odczuwałem podniecenia, myśląc o czerwoniutkiej marchewce i jej zniewalająco zielonej naci. Zielonej... To mi przypomniało na powrót o kobiecie stojącej nade mną z metalowym prętem, którym chyba lubiła dźgać obcych.
- Sytuacja jest taka, że obudziłem się z amnezją i teraz liczę na twoją pomoc, bo wydajesz mi się być świetną osobą, której mógłbym zaufać – czułem, że nie ufałem nikomu, a jak już, to nie pierwszym lepszym ludziom. Bardzo ostrożnie i rozważnie z mojej strony – mimo że nie zwykłem ufać ludziom – powiedziałem do niej powoli, intensywnie myśląc nad tym, kim, do cholery, byłem. W takim momencie emanować, wróć!, wręcz promieniować!, spokojem i dobrym humorem? To chore.
Powrót do góry Go down
the pariah
Miranda Angelini
Miranda Angelini
https://panem.forumpl.net/t2656-miranda-angelini
https://panem.forumpl.net/t2687-spadajaca-gwiazda-kapitolu
https://panem.forumpl.net/t2658-miranda-angelini
https://panem.forumpl.net/t2661-catch-a-falling-star
Wiek : 26
Zawód : złodziejka
Przy sobie : latarka z wytrzymałą baterią, paralizator

Nieczynny parking nadziemny - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: Nieczynny parking nadziemny   Nieczynny parking nadziemny - Page 2 EmptySro Wrz 03, 2014 1:28 am

Poraziłam obcego faceta paralizatorem… Poraziłam całkowicie mi nieznanego typka paralizatorem, a następnie przyładowałam mu żelaznym prętem… Przyładowałam w gościa, którego po raz pierwszy widziałam na oczy i którego, przynajmniej wedle wszelkich nieistniejących praw Ziem Niczyich, nie powinno wcale tutaj być. Kit z tym, że i ja zdecydowanie nie należałam do tego miejsca, znacznie ważniejsze było teraz to, że znokautowałam kogoś, kto nie nadawał się tutaj jeszcze bardziej ode mnie. A to już było COŚ.
Co prawda nadzwyczaj mocno ciekawiło mnie to, co ktoś taki, garniak? serio?!, mógł robić na terenie takim jak ten, kim był i co się działo, lecz z pewnością nie zamierzałam się wdawać w jakiekolwiek dyskusje. Ani z nim, ani z nikim innym. Przez ten cały czas, jaki spędziłam na walce z myślą o tym, że zostałam tak wybitnie perfidnie zdradzona, nauczyłam się nie ufać zbytnio ludziom, jak i też nie poświęcać im na tyle dużo czasu, by mogli potem powiedzieć o mnie coś więcej.
W tym wypadku też nie zamierzałam uchylać tej zasady. Chciałam tylko dowiedzieć się minimalnej ilości rzeczy, a następnie w spokoju odejść z tego parszywego miejsca. Zwłaszcza przy nadciągającej nadzwyczaj szybko burzy i coraz gęściej padającym deszczu. Z doświadczenia wiedziałam, że woda tutaj nie wsiąkała jakoś specjalnie w ziemię, gromadząc się za to w każdym niżej położonym betonowym zakamarku, przez co o powódź trudno nie było.
Tak prawdę mówiąc, to było mi nawet szkoda tego człowieka, gdy pomyślałam sobie o tym, co najprawdopodobniej zastanie go już niedługo. To była na tyle nieciekawa wizja, wbrew pozorom! wcale nie jarał mnie widok ludzi znajdujących się w tak przezabawnej sytuacji jak właśnie ta z pływaniem ze śmieciami i gruzem wszelkiego rodzaju, bym spojrzała z lekkim współczuciem na leżącego. To by było jednak na tyle. Nie miałam zamiaru ryzykować dla byle osobnika, zaś ciągnięcie go do naszego obecnego lokum byłoby czystą głupotą.    
Postanowiłam więc zadowolić się najzwyklejszym w świecie wspomnieniem o tym, że okolica ta podczas silniejszego deszczu zwykła zamieniać się w piękne bajoro, gdzie ponton zdecydowanie był potrzebny, choć może nie tak dosłownie. Nie podałam mu przecież informacji wprost na złotej tacy, nawet takiej w swoim asortymencie nie miałam... jeszcze..., chociaż z pewnością mogłam to zrobić. Nie było mi jednak z tego powodu jakoś specjalnie nieprzyjemnie ani też nie odczuwałam jakichkolwiek wyrzutów sumienia z tym związanych. I tak cudem było to, że odezwałam się do niego więcej niż tylko prostym ehe, yhym, khe czy też innym słowem z równie ogromnym polotem.    
Nie była ze mnie ostatnio zbyt kontaktowa osoba, gadatliwa też w żadnym razie. O ile wcześniej, w czasach określanych przeze mnie mianem poprzedniego lub byłego, jeden pies, [i]życia[/b], byłam dosłownie osobą, której usta praktycznie nigdy się nie zamykały a riposty leciały prawdziwym strumieniem, o tyle teraz wcale tak nie było. W tym momencie należałam chyba do grona ludzi najbardziej zamkniętych w sobie. Dużo myślałam, niewiele mówiłam, choć to w sumie też ze względu na prawie całodzienny i codzienny brak towarzystwa, przyzwyczajając się do tego i nawet po części kochając ten stan rzeczy. Był odprężający i tak różny od mojego poprzedniego, jak to tylko było możliwe.
Myśląc o tym i czekając, z obowiązkowo przygotowaną bronią do ewentualnego odparcia ataku, na odpowiedź ze strony Pana Garniaka. Nie podobał mi się ten typ... Znaczy, podobał w sensie czysto fizycznym, lecz jednocześnie też miałam przy nim bardzo nieprzyjemne wrażenie, które ciężko mi było tak do końca określić. I jeszcze ta krew na jego koszuli... Była jego czy też może należała do jakiejś idiotki wdającej się z nim w całkowicie niepotrzebne dyskusje i będącej ofiarą jego sadystycznych żądzy? Może i nie wyglądał mi na jakiegoś zdrowo walniętego fetyszystę czy też typowego fana bdsm, ale przecież pozory bywały cholernie mylące. Nie chciałam stać się kolejną ofiarą głupoty z tym związanej oraz obiektem, nad którym jakiś maniak mógłby się znęcać z pełnią satysfakcji. Jeszcze czego!    
- Nie. - Powiedziałam zwyczajnie, patrząc na niego z prawdziwie kamienną twarzą. Na niego, na krew na jego koszuli, a następnie znowu prosto w ciemne oczy mężczyzny. - Nie liczę owieczek, uwierz mi, zaś ty bardziej wpasowujesz się w schemat typowego wilka w owczej skórze. Jesteś we krwi... Pomyśl, jak to o tobie świadczy? - Byłam oschła? Sceptyczna? Przeraźliwie wręcz sztywniacka? Zdecydowanie. Czułam się z tym źle czy dziwnie? Nie w tym życiu. Nawet wspomnienie o szmaragdowych oczach na mnie nie podziałało, już nie. Teraz tylko uśmiechnęłam się nieznacznie, momentalnie kwalifikując w myślach szatyna jako kolejnego taniego podrywacza. Nie ze mną te numery. Nie szukałam ani chwilowego romansu, ani też niczego na dłużej. Zwyczajnie nie.
- Patrzę na tyłki, bo ponoć są tam prawdziwe mięsne pyszności. Ciesz się, Orzeszku, że nie oceniam ci przednich rejonów. - Dodałam, po części szokując nawet samą siebie.    
A gdy facet zaczął przeraźliwie się śmiać, zrobiłam kilka kroków w tył, wyciągając przed siebie pręt i szykując się do szaleńczego sprintu. Mimo wszystko, jednak chwilowo nie ruszałam się z miejsca, pozostając też wciąż w tej samej pozycji. Stojąc i patrząc, aż wreszcie się nie uspokoił. Nie miałam pojęcia, dlaczego to robię i co takiego jest w tym typie, że mnie... Fascynuje? Chyba właśnie tak szło to nazwać.    
- A w dzieciństwie ciamkałeś ołowiane pręty? - Parsknęłam bez większej przyczyny, patrząc na niego z politowaniem, gdy wspomniał o usprawiedliwieniu. Jakie usprawiedliwienie? Co tu było do przepraszania? Serio? Zaś gdy wspomniał o komputerze i noclegu... Dosłownie nie mogłam powstrzymać się przez własną wersją szaleńczego śmiechu, między którego kolejnymi salwami, wydusiłam z siebie.
- Zapomnij. Nie mam komputera, nie pracuję w noclegowni, dookoła jest pełno budynków, w których możesz się przespać, jeśli tak bardzo tego chcesz. Ja nie ufam ludziom. Już nie, choć teraz mam znacznie mniej do stracenia. Tak czy siak, nie chcę zostać zadźgana we śnie lub też ograbiona z resztek rzeczy. Ryzykować wydupczeniem też nie mam zamiaru. Przykro mi, Orzeszku.
Powrót do góry Go down
the civilian
Robert Davenport
Robert Davenport
https://panem.forumpl.net/t2563-shannon-delaney
https://panem.forumpl.net/t2592-pink-panthera#37279
https://panem.forumpl.net/t2591-shannon-delaney#37275
https://panem.forumpl.net/t3396-robert-davenport#53719
Wiek : 27
Zawód : bibliotekarz, hacker
Przy sobie : laptop, pendrive
Znaki szczególne : czasem okularki na nosie

Nieczynny parking nadziemny - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: Nieczynny parking nadziemny   Nieczynny parking nadziemny - Page 2 EmptySro Wrz 03, 2014 11:02 pm

Jakiś koleś daje mi znak. Wchodzę do studia, publiczność wita mnie oklaskami, a ja podchodzę do uśmiechniętej prowadzącej, całując ją w oba policzki i szepcząc jej do ucha zbereźnie brzmiący komplement. Uśmiecha się i pewnie byłaby zarumieniona, gdyby nie tona makijażu, która zakrywała jej śliczny naturalny odcień skóry. W końcu zasiadam w wygodnym fotelu, machając jeszcze pozytywnie nastawiony do publiczności i mrugam okiem do jakiejś ładnej laski o dużych cyckach. Mam ochotę je ugniatać. Dziś, zaraz po programie i to w moim samochodzie. Chyba powinienem ją kusić oczkami. Znajoma mi zdradziła, że kobietom miękną nogi od samego ich bytu, a co dopiero, gdy mrugam, je mrużę  lub uśmiecham się, patrząc prosto w oczy moich seksualnych ofiar.
Nagle słyszę pytanie prowadzącej, które dociera do mnie dopiero po chwili, ponieważ myślałem o biuściastej koleżance. Choć, wróć!, nie było tu ze mną żadnej prowadzącej, żadnych owieczek, ani publiczności, a ja właśnie zostałem porównany do wilka. Czemu nagle zachciało mi się rozmarzać o wywiadach, w trakcie podziwiania biustu mojej aktualnej towarzyszki?
- Ja i wilk...? – Spytałem, prychając przez niedowierzanie, choć zaraz zaczęły napływać w moim kierunku wątpliwości. Czy masochiści byli niewiniątkami? Nie znałem chyba żadnego masochisty. To w sumie był jakiś rodzaj agresji względem swojej osoby, czyż nie? Choć raczej ofiarami... Powiedzmy, że zdecydowanie ofiarami. Rany, bicze i te sprawy. Nie zaliczyłbym ich do drapieżników. – Mam jedynie coś z wilka, gdy nie widzę maszynki do golenia przez tydzień. Teraz ze mnie prawdziwa owieczka – stwierdził, głaszcząc swoją brodę. – No, prawie. Dwudniowy zarost, ale serio jestem niewinny, mimo tych kilku kropelek krwi, które nie mam pojęcia, skąd się wzięły – powiedział, kładąc prawą dłoń na piersi. – Słowo... moje. Harcerzem chyba nie byłem. Nie pamiętam – stwierdziłem zniesmaczony. Utrata pamięci wszystko komplikowała. Nawet nie miałem pojęcia, czy kiedykolwiek miałem okazję puszczać latawiec. A co z podkradaniem ciastek? Null. Kojarzyłem i ogarniałem świat, prócz siebie i swojej biografii.
- Prędzej zastanowiłbym się nad twoją niewinnością – zacząłem, patrząc z pożądaniem i satysfakcją na nieznajomą. – Tak ciągle mnie dźgasz tym kijaszkiem... Chyba podoba ci się trzymanie go. Pewnie jesteś panną z fetyszami... Biczing? Lubisz dominować? – Spytałem. – I czemu Orzeszku? Wydaje mi się to umniejszać moją zajebistość, a nie wiesz, jaki jestem pod tym ciuszkiem... Dobra, czas się ogarnąć – stwierdziłem nagle, siadając z trudem. Nadal czułem nieznośne mrowienie. Znośne, ale powinno być nieznośne. – Nie jadłem ołowiu jak byłem mały... W sumie nie mam pojęcia, czy jadłem, ale potrzebuję komputera. Jako że go nie posiadasz, potrzebuję bezpiecznego noclegu, bo nadal nie wiem, skąd się tu wziąłem i czyją krew mam na koszuli...
Spojrzałem w niemałym obrzydzeniem na kilka kropek, które niecnie zdobiły na czerwono mą koszulę. Tak, raczej nie lubiłem takich niespodzianek w pracy. Wolałem najwidoczniej, gdy wszystko przebiegało bez trudu i bez zbędnego brudu. Musiałem to sprać. Te plamy. Irytowały mnie one w sposób, jak niektórych ludzi tykanie zegara. Tik-tak! Tik-tak! Póki nie pękała im żyłka na skroni, a oni nie ciskali budzikiem w ścianę, by zdechł. Zamierzałem zerwać z siebie koszulę i paradować półnago?
- Mogłabyś się przedstawić. Grzeczniej mógłbym się wyrażać względem twojej osoby. Cóż, ja nie pamiętam swojego miana, ale wolałbym nie zostawać Orzeszkiem, jak znaleziony na ulicy kundel. Strażnikiem chyba nie jestem, bo ten garnitur... Dziwnie jest nie wiedzieć, kim się jest. Muszę jakoś przeżyć do znalezienia laptopa, więc mogłabyś być tak miła i mnie przenocować tą jedną noc? Obiecuję, że nie dorwę się do twoich majtek, mimo że naprawdę seksowna z ciebie osóbka, a twoje pieszczenie paralizatorem sprawiło, że aż mnie nosi – stwierdziłem szczerze, wstając jakoś za pomocą ściany i otrzepując zakurzony znów garnitur. – Widzisz, jestem z tobą szczery. I grzeczny już. Niewinny! Pamiętaj o owieczce! Słowo człowieka, który stracił pamięć, że nie dobiorę się do ciebie, chyba że sama będziesz tego chciała! Jedynie proszę o nocleg w twoim zacnym domu, który nie jest żadną noclegownią. Jedna noc – mówiłem, starając się ją do siebie jakoś przekonać. Co chyba było trudne, zwłaszcza że miała mnie już pewnie za zboczeńca. Choć kto wie, czy nie podziała na nią mój urok osobisty. Na wszelki wypadek obdarzyłem ją niewinną miną zranionego szczeniaczka. Dziewczyny lubiły szczeniaczki, a ja nawet nieco przechyliłem głowę. Tak mimowolnie.
Powrót do góry Go down
the pariah
Miranda Angelini
Miranda Angelini
https://panem.forumpl.net/t2656-miranda-angelini
https://panem.forumpl.net/t2687-spadajaca-gwiazda-kapitolu
https://panem.forumpl.net/t2658-miranda-angelini
https://panem.forumpl.net/t2661-catch-a-falling-star
Wiek : 26
Zawód : złodziejka
Przy sobie : latarka z wytrzymałą baterią, paralizator

Nieczynny parking nadziemny - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: Nieczynny parking nadziemny   Nieczynny parking nadziemny - Page 2 EmptyCzw Wrz 04, 2014 12:47 am

Powinnam wiać czym prędzej, zostawiając tego faceta daleko za sobą i upewniając się tylko wcześniej, że nie jest w stanie w jakikolwiek sposób mnie śledzić. Szczerze nie wiedziałam przecież, co mu chodzi po tej ubrudzonej piachem główce, ha!, nawet strzelać przy tym zbytnio nie mogłam. No, poza tym jednym, co było nawet aż za bardzo widoczne. Powstrzymałam się jednak przed stwierdzeniem oczy to ja mam wyżej, choć typek praktycznie molestował mnie samym wzrokiem.
Byłam praktycznie w stu procentach tego, że niewiele powstrzymywało go od wprowadzenia w życie chęci miziania czy macania mojego biustu. Widziałam w życiu wystarczająco wielu napaleńców, by móc chociaż łudzić się co do tego, że  ten tutaj wcale nie traktował mnie teraz jak wystawki z cyckami.  
W tym momencie zastanawiałam się nawet nad tym, czy nie zacząć bezczelnie gapić się na jego krocze, jednak zrezygnowałam z tego po szybkim spostrzeżeniu, że spodnie od garniaka zasłaniały stanowczo zbyt wiele i były nawet chyba dosyć przyluźne. Ogólnie, po bliższym przyjrzeniu się, ten człowiek zaczynał zdawać mi się jakoś tak... Skrajnie przemęczony? Zmordowany?
Wyraźnie żyjący, przynajmniej dotychczas, w jakimś większym stresie? Nie potrafiłam dokładnie określić, co takiego w nim było, ale przez coś zwyczajnie uświadamiałam sobie, że wcale nie mam do czynienia z zagubionym nowobogackim. Tacy ludzie zwyczajnie tak nie wyglądali.
To z kolei skłaniało mnie do dwóch rzeczy, z których mogłam raczej dowolnie wybrać jedną. Raczej, bo jakieś wątpliwości zawsze przecież istniały. Tak czy inaczej, mogłam zacząć podchodzić do szatyna z jeszcze większym sceptycyzmem i o wiele większą podejrzliwością, mógł być bowiem rasowym mordercą lub zbiegiem, miałam też opcję, która zawierała w sobie choćby częściowe danie wiary w to wszystko, co mówił i chociaż udawanie przed sobą, że chcę mu pomóc bezinteresownie. Zaś bezinteresowność przecież nigdy nie istniała na serio i z pewnością kiedyś miałabym chęć odebrania przysługi. Decyzja należała do mnie, a czas coraz wyraźniej mi się kończył. Niedługo mieliśmy trafić w sam środek wybitnie paskudnej burzy, jaka nawet w budynku mogła być niebezpieczna.  
Drgnęłam nieznacznie, gdy mój obecny towarzysz ponownie się odezwał, zadając pytanie zdecydowanie retoryczne i prychając przy tym, na co nie raczyłam odpowiedzieć. Im mniej ode mnie słyszał, nawet czysto prozaicznych słów czy stwierdzeń, tym lepiej.  Dla mnie, dla niego, dosłownie dla wszystkich. Przynajmniej dzięki temu nie pakowałam się w jakieś wybitnie nieciekawe sytuacje, a taka w tym wypadku zapewne istniała. Kto normalny miałby krew na ubraniu, wory pod oczami i amnezję, przez którą najwyraźniej aktywował się moduł odpowiadający za wałęsanie bez celu po niebezpiecznych terenach?
- Seryjny morderca i socjopata też może powiedzieć, że jest niewinny niczym owieczka. Czarna owieczka już chyba najbardziej. - Powiedziałam, słysząc teksty o harcerzach i innych takich. Jednocześnie nie odrywałam wzroku od mojego nowego obiektu obserwacji, śledząc z uwagą nawet najmniejszy jego ruch. To szczegóły potrafiły najlepiej określić intencje człowieka i to, czy kłamał lub też mówił prawdę. Ten tutaj wysyłał zupełnie sprzeczne sygnały, co sprawiało, że zaczynałam niepotrzebnie się spinać. - Nie powiedziałeś mi do tej pory niczego, co dałoby mi jakąkolwiek podstawę do zaufania ci. Żadnym konkretów, a przecież twoje życie, nawet przy domniemanej amnezji, nie mogło być jedną wielką dziurą w kolorze śnieżnej bieli. Więc albo usilnie coś przede mną zatajasz i czegoś mi nie mówisz, albo jestem Almą Coin.    
Miałam tylko jedno pytanie... Serio? Serio?! Miał mnie za taką idiotkę i sądził, że uwierzę we wszystkie bajeczki, jakie tylko postanowi łaskawie mi sprzedać? Nie byłam aż tak naiwna. Czasy mojej zupełnej niewinności i czystości też już dawno minęły, co nie zmieniało faktu, że w pewnych aspektach wciąż przeczysta pozostawałam, więc nie było mowy, bym tak łatwo dała się nabrać. Mógł mnie mamić, mógł czarować do woli, lecz bez wyraźnych dowodów ulec mu nie zamierzałam. W żadnym razie, w żadnym tego słowa sensie.
- A ty, lubisz być zdominowany? Kręci cię to? - Zamiast odpowiedzieć, posłużyłam się odbiciem pałeczki, co brzmiało teraz dosyć dwuznacznie, w jego stronę. Chciał się tak bawić? Proszę bardzo! Spojrzałam na niego z rozbawieniem, tycając go po raz kolejny żelaznym przedmiotem. Uniosłam sugestywnie brwi, patrząc mu prosto w oczy. - Faktycznie nie wiem, jaki tam jesteś, mogę się tylko domyślać, dopóki nie postanowisz dać mi powodu do braku rozmyślania... - Uśmiechnęłam się pod nosem dosyć niewyraźnie, przechodząc już do wiekszej powagi i narzucając kaptur bardziej na włosy, już i tak lało się ze mnie jak z ludzkiego wodospadu. - Masz orzechowe refleksy we włosach, nawet przy braku słońca je widać. Dlatego Orzeszek, Orzeszku.  
Nie przedstawił mi się, wciąż usilnie zgrywając człowieka z zupełną amnezją, więc nie czułam się źle przez nazywanie go Panem Garniakiem - w myślach, czy też Orzeszkiem - na głos. Sama też nie zamierzałam mu się przedstawiać, bowiem nie widziałam w tym najmniejszego celu. Już za krótką chwilę mieliśmy się przecież rozejść w swoje strony i mało prawdopodobne było to, że spotkamy się kiedykolwiek jeszcze. Na co mi więc było ujawnianie swoich danych czy też wymyślanie jakichś na poczekaniu? Dokładnie, na nic.
- Mogę od biedy pokazać ci miejsce, w którym idzie się w miarę spokojnie przespać. Nic poza tym. Do siebie w żadnym wypadku cię nie zabiorę. - Stwierdziłam wreszcie, wysłuchując jego monologu i przyglądając się temu, jak wstaje z ziemi. Zaś jego słodzenie, te dziwnie brzmiące zdania, stwierdzenie o mojej seksowności... Cóż, z pewnością jakieś wrażenie na mnie zrobiły, choć może nie dokładnie tego rodzaju, jakiego chciał Orzeszek, co spowodowało, że wreszcie tak jakby się przedstawiłam. Dokładnie... Tak jakby...
- Randy. - Skinęłam głową na powitanie, już po chwili wskazując ręką na coraz ciemniejsze chmury, jakie nadciągały z zachodu. Kiepsko. - Lepiej już chodźmy. I powstrzymaj się od komentarzy, proszę, od gapienia się na moje cycki też. Stoi ci. - Stwierdziłam głosem całkowicie wypranym z emocji, mierząc go wzrokiem i zatrzymując na dłużej spojrzenie przy wyraźnym uwypukleniu w jego spodniach. Nie mogłam powstrzymać rozbawienia.
Powrót do góry Go down
the civilian
Robert Davenport
Robert Davenport
https://panem.forumpl.net/t2563-shannon-delaney
https://panem.forumpl.net/t2592-pink-panthera#37279
https://panem.forumpl.net/t2591-shannon-delaney#37275
https://panem.forumpl.net/t3396-robert-davenport#53719
Wiek : 27
Zawód : bibliotekarz, hacker
Przy sobie : laptop, pendrive
Znaki szczególne : czasem okularki na nosie

Nieczynny parking nadziemny - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: Nieczynny parking nadziemny   Nieczynny parking nadziemny - Page 2 EmptyCzw Wrz 04, 2014 4:05 pm

Czyżbym trafił na samą Królową Śniegu? Powiewało od niej niesamowitą obojętnością i chłodem, co jedynie prowokowało mnie do tego, by pokazać jej wobec kogo jest taką „twardą”. Oczywiście, że w cudzysłowie twardą, bo osobiście uważałem, że granie niedostępnej, gdy miało się jak największą chęć, było przereklamowane i zbędne. Czemu nie korzystać z uroków bliskości drugiej osoby, skoro się tego pragnęło? I jaki był sens w tym, by zamiast brać, łypać niby to groźnie, wymyślać powody, by jak najszybciej się zmyć z tego miejsca i udawać, że wcale nie ma ochoty naświntuszyć.
Nie zamierzałem jej tego mówić. To była część mojej osobowości, którą powinienem zostawić samemu sobie i tak też robiłem, mimo że były dowodem na to, że istniałem - pierwsze odkryte przeze mnie zabytki mojej kultury. I dosyć niegrzeczne, więc do rozważnych posunięć w tej chwili należało przemilczenie faktu, że nie rozumiałem nieznajomej, a przy tym też innych kobiet. Posunięć...
Cholera, naprawdę miałem na nią ochotę, ale nie powinienem już poddawać się pożądaniu i rzucać w jej kierunku tych seksistowskich tekstów. Tylko co miałem poradzić na to, że miałem ochotę ją komplementować, mówiąc jej rzeczy, których nawet nie zwykłem mówić wszystkim swoim kochankom i jeszcze dotykać jej zmokniętego ciała? Po prostu odpuść, chłopie! Tyle. Może gdzieś tam czekała na mnie rodzina? Może narzeczona lub dziewczyna, a ja tu marzyłem o innej.
- Ku mojemu nieszczęściu, nawet nie mogę zaprzeczyć. Mogę być świetnym kucharzem, dobrym biznesmenem, wysportowanym koszykarzem, a równie dobrze seryjnym mordercą. Widzisz, same minusy! I jak ja mam cię przekonać, że dobre ze mnie chłopie, skoro nawet nie wiem, czy jestem dobry? I jesteś Almą Coin? Nic nie ukrywam. Mówię wszystko – stwierdziłem szczerze. Teraz już szczerze, bo wspomniałem przecież, że faktycznie mogę być mordercą, choć miałem tego nie wspominać. No, cóż, teraz nie może mi zarzucić żadnego przemilczania faktów, bo byłem czyściutki jak perełka. Gdyby nie ten kurz... I teraz ten deszcz. Jak zmoknę, będę wyglądał jeszcze bardziej mniej korzystnie. Może byłem męską dziwką, że troszczyłem się o swój wizerunek?
- Jak mnie zdominujesz, to pogadamy. Choć odpowiedź raczej brzmi tak... Wiesz, ta pamięć. Tyle niepewności. – Zrobiłem bezradną minę, mierzwiąc sobie obolałą ręką włosy i w sumie ganiąc się za ciągnięcie tego typy tematów. W dodatku patrząc na aktualną sytuację, już dawno powinienem był je sobie odpuścić.
- Dobra, upierasz się przy swoim, a tu pada coraz gorzej – przyznałem, z troską patrząc, jak nakrywa się tym mało praktycznym kapturkiem. Pewnie już dawno przesiąknął, jak reszta jej bluzki i te... Ekhem.
Coś mi mówiło, że byłem dżentelmenem, więc zdjąłem marynarkę, myśląc o chłodnych kroplach i nocy w jakimś mało przyjemnym miejscu, co przy okazji studziło moje pożądanie. Tak bywało. Nie musiałem wylądować w czterogwiazdkowym hotelu ze stadkiem dziewcząt. Zrobiłem kilka kroków w kierunku dziewczyny. Delikatnych, by nie pomyślała, że chcę ją dusić tym ciuchem. Otrzepałem go przy okazji kilka razy, nim poczułem pierwsze krople na swojej szyi. No, cóż... Otuliłem zmoknięte ramiona suchym ubraniem, nieco zmiętym przez fakt, że leżałem nieprzytomny. Musiała wybaczyć.
- Nic mi nie stoi. Jeszcze. Tylko spodnie mi się tak ułożyły. Na twoje cycki już się nie gapię, a za to spadam, Randy. Mniemam, że trafiłem na jakieś opuszczone tereny, więc jakoś sobie poradzę ze znalezieniem lokum. I dzięki – powiedziałem, muskając jej policzek wargami na pożegnanie i ruszyłem w końcu. Przed siebie i nie, to nie była już ta ściana, a pusty świat. Zero życia, prócz Randy. – I się przypadkiem nie utop! – Krzyknąłem jeszcze, odwracając się na moment, uśmiechając się i unosząc na pożegnanie jeszcze rękę w górę. Nie zaliczysz. Zapomnij - szepnął głosik w mojej głowie. Nie było co się ociągać, dlatego wróciłem do wcześniejszej pozycji, garbiąc się i wciskając dłonie w kieszenie spodni. Gdzieś tam raczej miałem spotkać innych ludzi. I cywilizację.
Powrót do góry Go down
the pariah
Miranda Angelini
Miranda Angelini
https://panem.forumpl.net/t2656-miranda-angelini
https://panem.forumpl.net/t2687-spadajaca-gwiazda-kapitolu
https://panem.forumpl.net/t2658-miranda-angelini
https://panem.forumpl.net/t2661-catch-a-falling-star
Wiek : 26
Zawód : złodziejka
Przy sobie : latarka z wytrzymałą baterią, paralizator

Nieczynny parking nadziemny - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: Nieczynny parking nadziemny   Nieczynny parking nadziemny - Page 2 EmptyCzw Wrz 04, 2014 6:42 pm

Zdecydowanie nie po raz pierwszy miałam do czynienia z człowiekiem w typie milusińskiego psychopaty i, musiałam to sobie jak najbardziej szczerze powiedzieć, rasowego szaleńca. Kto normalny tak by się zachowywał? Jak... Słodki seryjny morderca? Sympatyczny socjopata? Wyjątkowo uprzejmy neurotyk? Pełny rozbawienia zboczeniec i na dodatek najwyraźniej też jakiś szczeniaczkowy masochista... Czy ja byłam jakimś cholernym magnesem na wybitnie chorych ludzi? Czy marzenie o spotkaniu kogoś miłego, spokojnego i jak najbardziej nie kojarzącego mi się z pewnym pakowaniem się w kłopoty, czy to było zbyt wiele?!
Nawet na terenie, na którym dosłownie nikogo nieznanego spotkać nie mogłam, musiałam mieć szczęście i wpaść, na dodatek dosłownie!, na najprawdopodobniej jedną jedyną osobę w promieniu wielu kilometrów. Ja się pytam, czy to było zdrowe?! I w sumie nawet sama mogłam sobie w każdej chwili odpowiedzieć, choć zaliczało się to przecież do pytań czysto retorycznych. I moje odpowiadanie na nie nawet w żadnym razie by nie powinno być zbyt dziwne. Nie w obliczu tego wszystkiego, co działo się dookoła.
Z jakiegoś powodu, ha! nawet kilku!, postanowiłam pozostawić starą rzeczywistość za sobą i teraz zdecydowanie zaczynałam odkrywać w tym motywy, jakie wcześniej jakoś mi uciekały. Niechęć do dziwaków, na gruncie prywatnym - oczywiście, bo ci w pracy jak najbardziej byli w cenie, najwyraźniej zaliczała się do nich. Zwłaszcza już tak dziwna jak w tym przypadku, gdy mężczyzna ten jednocześnie mnie przyciągał i całym sobą odpychał.
Chociaż jak najbardziej zauważałam jego umizgi i wyraźnie widoczną chęć dobrania mi się do stanika, by następnie zabrać za majtki. Nie było trudno to spostrzec, bowiem sam Orzeszek, mimo wszystko wciąż zamierzałam go tak nazywać - może wtedy miał mi dać wreszcie spokój, nie starał się bawić w ukrywanie tego. Nie mogłam powiedzieć, że mi to chociaż trochę nie schlebiało, lecz i tak było wiele lepszych sposobów na zyskanie tego wszystkiego, czego nieznajomy chciał. No, może poza dzikimi igraszkami,  bo nie należałam jednak do zdesperowanych panienek, które musiały dać się zaliczyć wszystkiemu i wszystkim, by czerpać chociaż odrobinę radości z życia.
Poza tym sparzyłam się na tyle mocno, by nie mieć jakiejkolwiek ochoty na wdawanie się w bliższe relacje, a już zwłaszcza nie takie z ludźmi w typie tego faceta. Stanowczo za dobrze znałam ten rodzaj. Tacy faceci byli jak bezmarkowy tusz do rzęs... Spływali, gdy tylko okazałam nadmiar uczuć.
Więc tego nie robiłam. Zbyt mocno się na tym przecież przejechałam. Nie mówiłam o uczuciach, nie musiałam podejmować zmagań, nie... Nie żyłam tak naprawdę. Choć przecież próbowałam dotychczas nadzwyczaj wielu rzeczy, często szalonych, dosyć niepokojących i dzikich. Zwłaszcza już na gruncie, po którym mimowolnie się z Orzeszkiem poruszaliśmy. Oj tak, tutaj co pokazywać miałam, a on dosłownie mnie do tego prowokował. Nie na tyle jednak, bym nie zachowywała zdrowego rozsądku i zaczynała dawać sobą manipulować, do tego było mi jeszcze nad wyraz daleko.
- Nie pomyśl, że chcę cię jakoś specjalnie urazić, ale do wysportowanego koszykarza raczej ci dosyć daleko. Smuteczek, nie? – Przyjrzałam mu się raz jeszcze, kręcąc przy tym głową. – Jeśli mam być szczera, nie wiem, co o tobie sądzić. – Cóż, najwyraźniej tego dnia moja szczerość była w cenie, choć zazwyczaj zostawiałam swoje spostrzeżenia tylko i wyłącznie dla siebie. – Sparzyłam się, nie ufam ludziom, zwłaszcza przy kompletnym braku informacji o nich, a ty chcesz, bym zabrała cię do własnego mieszkania. Co o tym mam myśleć? I nie, do Coin mi daleko, to nie moja strona. – Sprostowałam, stwierdzając przy tym w myślach, że tę rozmowę spisuję już na straty.
Nie miało z niej wyjść nic dobrego, a ja tylko całkowicie niepotrzebnie stałam na deszczu, moknąc i prawdopodobnie zsyłając na siebie nieuniknioną chorobę, na którą pozwolić sobie w żadnym razie nie mogłam. Leki zdobyć było jednak wyjątkowo ciężko nawet przy pełni zdrowia, co dopiero tutaj mówić o kradnięciu podczas jakiejś paskudnej choroby. Dlatego chciałam to jak najszybciej zakończyć, od biedy pokazać gościowi jakieś całkiem znośne miejsce do spania, by następnie móc w spokoju udać się do własnego domu. Plan idealny. Przynajmniej z pozoru.
- No co ty nie powiesz, Sherlocku. – Mruknęłam, pomijając całkowicie tekst o mojej dominacji, tania imitacja podrywu czy ki diabeł?, i mocniej owijając się bluzką z kapturem, która praktycznie całkowicie już przemokła.
Mimo wszystko, nie miałam najmniejszego zamiaru zbliżać się choćby o krok do Orzeszka. Wolałam już moknąć. Robił mi wybitnie paskudny mętlik w głowie i to zdecydowanie nie przemawiało za tym, bym go polubiła czy też pozwoliła mu się choć na chwilę do siebie zbliżyć. Nawet na moment odpowiedni do spędzenia razem reszty wieczoru w moim obecnym lokum.
Zamierzałam po raz kolejny wspomnieć o tym, że dobrze byłoby się ruszyć z miejsca, gdy… Zaskoczył mnie i to ponownie. Nie spodziewałam się tego. W żadnym razie, choć może akurat bronienia swojego wyraźnie stojącego interesu już raczej tak. Nie o niego jednak chodziło, choć to sprowokowało mnie do pokazania resztek pazurów, jakie mi jeszcze pozostały. Dosłownie nie mogłam nie wykorzystać tej okazji. Zwłaszcza przy tym, gdy sam do mnie podszedł. Co niby nie spotkało się z jakąkolwiek fizyczną reakcją z mojej strony, a jednak było ostatecznym zapalnikiem do tego, bym cokolwiek zrobiła.
Cokolwiek co objawiło się w zrobieniu kilku drobnych kroczków w przód, w zamiarze zmuszenia mężczyzny do wycofania się pod ścianę, by najzwyczajniej połasić się do niego, pilnując jednocześnie pożyczonej marynarki. Połasić i, tak, dokładnie wybadać sobie, czy naprawdę były to tylko spodnie. Cóż, nawet jeśli wcześniej były, teraz wątpliwości nie miałam, więc powoli zabrałam dłoń, odsuwając się w tył i unosząc brwi z dosyć jednoznacznym wyrazem twarzy.
- Nie powiedziałabym, że to nic. – Skomentowałam, dając się nawet ucałować w policzek, by już po chwili obserwować jego wybitnie teatralne odejście. I…
Dokładnie, jak to było w wielu filmach, kierowanie się w zupełnie złą stronę. Złą i niebezpieczną jak diabli, więc uśmiech już po chwili zniknął mi z twarzy, zaś na jego miejsce wstąpiła nawet lekka obawa. No i zastanowienie nad tym, czy powinnam mu wspominać. Cóż, raczej powinnam. Raczej zdecydowanie powinnam. Jednak… Cholera! Co ja wyrabiałam i, chyba najważniejsze, co ja wyrabiać jeszcze miałam?!
- Chcesz zostać pokarmem dla dzikich zwierząt?! – Krzyknęłam za nim, gdy już raz kolejny się pożegnał. – Zbliża się noc, tam są wyrwy w ziemi! Spadniesz i po tobie, krew przyciągnie zwierzęta, o jakich ci się nie śniło, które wywleką cię niezdolnego do ruchu, a następnie rozszarpią! Droga do muru jest w drugą stronę, zaś i tam nocą bezpiecznie nie jest!
Co mnie to obchodziło? Cóż, najwyraźniej coś.
Powrót do góry Go down
the civilian
Robert Davenport
Robert Davenport
https://panem.forumpl.net/t2563-shannon-delaney
https://panem.forumpl.net/t2592-pink-panthera#37279
https://panem.forumpl.net/t2591-shannon-delaney#37275
https://panem.forumpl.net/t3396-robert-davenport#53719
Wiek : 27
Zawód : bibliotekarz, hacker
Przy sobie : laptop, pendrive
Znaki szczególne : czasem okularki na nosie

Nieczynny parking nadziemny - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: Nieczynny parking nadziemny   Nieczynny parking nadziemny - Page 2 EmptyCzw Wrz 04, 2014 11:05 pm

W sumie chyba nie pomyliłem się w ocenie Randy. Chciała, ale udawała niedostępną, czego dowodem było to całe przymizianie się do mnie, by mi udowodnić, że jednak  miałem wzwód. Niecna! Ale i tak to się nie liczyło! Nie dziwić się, że coś nastąpiło, gdy mi się tak łasiła do ciała i trzymała cycki pod moim nosem... Deszcz sprawił, że jeszcze bardziej jej pragnąłem, a cały ten dotyk... Uhh...
Cóż, to wspomnienie należało jednak do przeszłości, bo sobie stwierdziłem, że już pójdę, nie trzymając jej już dłużej na tej ulewie. Na heroizmy mi się zachciało, gdy teraz potrzebować też miałem suchego odzienia i ciepła, jeśli nie chciałem skończyć z jakąś rekordową gorączką. Wpierw noc na zimnym betonie, potem ulewa, a następnie co?
I z tym zostawianiem swojej tymczasowej towarzyszki samej, przegrywałem szansę na zatopienie palców w jej włosach, mojego penisa, który był już w gotowości PRZEZ NIĄ!, w jej kobiecości i całowanie tych warg, które teraz pieściły jedynie krople deszczu. Tak kusząco spływały po jej szyi, do dekoltu... Cholera, Galu Anonimie! Uspokój tego psa! Potem będzie, że mężczyźni myślą jedynie przyrodzeniem, które to myśli tylko o jednym, a przecież wcale nie byłem płytkim facetem. Czułem to. Mój penis chyba nawet to potwierdzał, ale kto go tam wiedział.
- Że co?! – Odkrzyknąłem, wyrywając się z objęć fantazji i odwracając się ponownie przodem do Randy. Cóżeś ona wygadywała?! Jakieś niestworzone rzeczy o rozpadlinach i dzikich zwierzętach? Za moimi plecami? W jakim to, do cholery, miejscu się znalazłem?! I jak?! – Ty mówisz to tak całkiem serio? – Spytałem jej, prawdopodobnie robiąc wielkie oczy, no i spoglądając niepewnie w zalane w mroku uliczki. Może chciała mnie jedynie nastraszyć, bym błagał o nocleg u niej? Dzikie zwierzęta i rozpadliny w mieście? W sumie wyglądało i chyba też było to opuszczone miejce, a ja przecież nie miałem pojęcia jak długo.
Wróciłem do niej szybkim krokiem ze względu na deszcz, chowając się pod swoim wcześniejszym daszkiem.
- Co to jest za miejsce? Nie dość, że opuszczone, to jest zalewane, posiada dziury w ziemi i dzikie zwierzęta, które gotowe są mnie rozerwać. I jeszcze mury! Ktoś miał niezłe poczucie humoru, robiąc ze mnie kompletnie nieprzystosowaną do życia osobę i zostawiając właśnie tu. Może wiesz, kto mógł mi to zrobić? – Spytałem, zmęczony przecierając twarz jedną ręką. Pod zmokniętą koszulą dostałem gęsiej skórki. - Dobra, to w którą stronę? Nie widzi mi się umieranie. Chcę przeżyć i dowiedzieć się kim jestem. Mówisz, że koszykarz odpada? Czemu? – Spytałem z ciekawością i nagle coś jeszcze wpadło mi do głowy. Na mądrości mi się zebrało! – I powinnaś czasem dopuszczać do siebie ludzi. W końcu trafisz na kogoś, kto na to zasłuży. Oczywiście nie mówię o sobie, bo ja nie mam pojęcia, kim jestem i jaki jestem – stwierdziłem, wzdychając ciężko. – A tak w ogóle, to może cię odprowadzę. Po przebudzeniu mózg mi nie pracuje zbyt dobrze... Wybacz – zauważyłem, mieszając się nieco. Nie miałem pojęcia, jakim cudem przeoczyłem taką oczywistość. Może dlatego, że nie chciała, bym wiedział o niej cokolwiek? – Oczywiście nie pod same drzwi. W miarę bezpieczną okolicę. Nie chcę już wychodzić na zboczeńca. I nie waż się komentować mojego... No, zero komentarza i wskaż mi tę bezpieczniejszą drogę... Gdybyś była tak dobra, a jesteś, prawda, Randy?
Powrót do góry Go down
the pariah
Miranda Angelini
Miranda Angelini
https://panem.forumpl.net/t2656-miranda-angelini
https://panem.forumpl.net/t2687-spadajaca-gwiazda-kapitolu
https://panem.forumpl.net/t2658-miranda-angelini
https://panem.forumpl.net/t2661-catch-a-falling-star
Wiek : 26
Zawód : złodziejka
Przy sobie : latarka z wytrzymałą baterią, paralizator

Nieczynny parking nadziemny - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: Nieczynny parking nadziemny   Nieczynny parking nadziemny - Page 2 EmptyPią Wrz 05, 2014 1:18 am

Najwyraźniej na początku życia minęłam się z moim powołaniem, by dopiero teraz prawdziwie je odnaleźć. Tak! Zostanie przeklętą idiotką było dokładnie tym, co powinnam mieć w swojej karierze. To właśnie było mi widocznie przeznaczone. Tak samo zresztą, jak i pociąg do facetów, którzy mogli tylko sprowadzić na mnie dodatkowe niebezpieczeństwo oraz paskudne uczucia z tym związane.
Bowiem tak, musiałam przyznać się samej sobie, że ten bezimienny koleś pod pewnymi względami mnie nęcił, czego też pokaz dałam przy tak bardzo otwartym łaszeniu się, ocieraniu i, przynajmniej jako teoretyczne wytłumaczenie, sprawdzaniu jego wyraźnie widocznego kłamstwa. Teraz zaś zaczynałam coraz bardziej zdawać sobie sprawę z tego, że nie powinnam była robić czegoś takiego. Nie ze względu na jakieś moralne względy, tak otwarte naruszanie cudzej przestrzeni osobistej lub też inne głupotki tego rodzaju. Na to akurat zbyt dużej uwagi nie zwracałam.
Gorzej już było z moimi własnymi myślami, które coraz wyraźniej uciekały w zdecydowanie niebezpieczne rejony. A przecież starałam się być już teraz całkiem normalną osobą, jaka praktycznie zawsze idzie za głosem zdrowego rozsądku, który w tym wypadku nakazywał mi tylko wiać. Ciało jednak nie chciało się w żaden sposób ruszyć, pozwolić mi na wyraźne odejście czy też szeroko pojętą ucieczkę. Ono pragnęło czegoś wręcz przeciwnego. Przysunięcia się jeszcze bardziej, realnego wkroczenia na znacznie dziksze rejony, kosztowania ich raz po raz.
Co też się ze mną działo?! Może kiedyś zaliczałam się do całkiem niezłych szaleńców, żeby nie powiedzieć – niezłych popaprańców na tle relacjowym, lecz do tej pory wydawało mi się, że mam ten etap już daleko za sobą. Uciekłam od tego wszystkiego, co kiedyś praktycznie całkowicie decydowało o moim życiu doczesnym. Teraz to nie było już ważne, a przynajmniej tak sądziłam, dopóki nie wleciałam na kogoś, na kogo wpaść nie powinnam mieć prawa. To było irracjonalne, nielogiczne! To zupełna abstrakcja!
Tak samo zresztą jak wszystkie te rzeczy, które wyprawiałam już po odsunięciu się od tego kolesia. Gdy chęć odejścia powróciła, choć zaledwie na nadzwyczaj krótką chwilę, by znowu dać się zrzucić gdzieś na dalszy plan. Zaczynałam bowiem robić się nadzwyczaj uczuciowa i chyba nawet w pewnym sensie całkiem troskliwa w mojej chęci powstrzymania tego człowieka przed zrobieniem najprawdopodobniej jednej z najgłupszych rzeczy w całym swoim życiu, no i zdecydowanie takiej, która miała być w nim ostatnia.
Ziemie Niczyje nie działały przecież w sposób znany z Dzielnicy Rebeliantów ani też Kwartału. One rządziły się swoimi własnymi prawami. Zasadami znacznie twardszymi i jak najbardziej niepodważalnymi, o ile nie chciało się umrzeć – to oczywiste. Przeżycie na nich zależało praktycznie od wszystkiego. Każdy nieostrożny krok mógł być tym ostatnim i nawet ja sama maksymalnie skupiałam się na ostrożności, a przecież nie byłam w tym miejscu po raz pierwszy, ba!, nawet całkiem długo w nim mieszkałam.
Nieprzemyślane odejście Orzeszka było więc ładowaniem się prosto na pewną śmierć, zaś ja jakoś nie chciałam na to teraz pozwolić. Odczuwałam coś takiego, co kategorycznie zabraniało mi odejścia i zostawienia nieznajomego na pastwę losu. Miałam do spłacenia dług, tak? Oddał mi swoją całkiem ciepłą marynarkę, ja miałam ocalić go nim zrobi jakąś maksymalną głupotę. Całkiem niezła umowa, po której wygaśnięciu zwyczajnie rozrysuję mu drogę powrotną i poślę go w świat bez jakichkolwiek wyrzutów sumienia. Proste? Jak bułka z masłem.
Zakrzyknęłam więc, a gdy obrócił się w moją stronę z szokiem i niedowierzaniem na twarzy, gestem nakazałam, nie – pokazałam, nakazałam mu do mnie powrócić. Nie chciałam mieć na sumieniu bezbronnych Orzeszków, zwłaszcza przy tym, że byłam dosyć mocno głodna. Orzeszki… No, nieważne zresztą, zaraz miałam powrócić do domu, by cokolwiek zjeść i będzie dobrze. Tylko wpierw zajmę się nieogarem Pana Garniaka.
- Nie no, żartuję. Powiedz to kostkom, które wesoło leżą sobie w tamtej okolicy. I nie, nikt tego nie sprząta. – Stwierdziłam niczym nauczycielka odpowiadająca z pobłażliwością na pytania swojego uczniaka, choć nasze tematy zdecydowanie lekkie czy odpowiednie dla dzieci nie były. W pewnym momencie może i do robienia dzieci tak, ale nie dla nich. – Ziemie Niczyje, a właściwie zupełne obrzeża Kapitolu. Te zniszczone wojną i zdecydowanie niezamieszkane, wiesz. – Spojrzałam na niego, nie mogąc powstrzymać się od porozumiewawczego mrugnięcia jednym okiem. – Każdy, Orzeszku, dosłownie każdy, kogo tak zawalasz gadaniem. – Mruknęłam słodko, wsuwając się jednak pod daszek koło niego, lecz wciąż zachowując spory dystans między nami. – Da się poznać, że ktoś jest sportowcem. Ty wyglądasz bardziej jak, bez obrazy, wybitnie marna imitacja biznesmena. I nie, nie sądzę, bym kiedykolwiek jeszcze chciała kogoś do siebie dopuścić. Nieważne, kogo, za bardzo się sparzyłam. Chodźmy już. – Nie bawiłam się w oddzielne komentowanie czy odpowiadanie na pytania, robiąc to za jednym zamachem i zapalając jednocześnie latarkę, którą profilaktycznie jak najbardziej przygasiłam, by skierować się w stronę mieszkania. – Skoro już ze mną po nocy idziesz, pozwolę ci zostać, ale spadasz tuż po świcie. I śpisz w mieszkaniu obok, a ja zamykam drzwi. – Uprzedziłam, wskazując mu ręką drogę. – Tędy. Idziesz obok mnie, nie za mną ani nie przede mną. Zrozumiano, Orzeszku?

[z/t]
Powrót do góry Go down
the pariah
Lophia Breefling
Lophia Breefling
https://panem.forumpl.net/t1982-lophia-breefling
https://panem.forumpl.net/t514-loph
https://panem.forumpl.net/t1299-lophia-breefling
https://panem.forumpl.net/t744-wspomnienia-panny-breefling
https://panem.forumpl.net/t751-lophia
https://panem.forumpl.net/t745-lophia-breefling
Wiek : 22
Zawód : Sprzedawczyni, samozwańczy lekarz, zastępca szefa Kolczatki
Przy sobie : Dokumenty, paczka papierosów, zapalniczka, broń, telefon komórkowy
Znaki szczególne : ukryte pod bransoletkami blizny na nadgarstkach

Nieczynny parking nadziemny - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: Nieczynny parking nadziemny   Nieczynny parking nadziemny - Page 2 EmptySob Mar 14, 2015 5:26 pm

// MISJA - POCZĄTEK
Dziwnie było jej to mówić, ale... Ta misja sprawiała, że Lophia po raz pierwszy od bardzo dawna poczuła, że żyje. Papierkowa robota nie mogła zastąpić prawdziwej akcji, adrenaliny, poczucia zagrożenia. Nie wiedziała, w której chwili stała się żądna przygód, w tym momencie nie stanowiło to kwestii zasadniczej. Powinna skupić się na zadaniach, skupić się na podziale obowiązków, na tym, żeby tym razem nikomu nie stało się nic złego. Z drugiej strony wszyscy zdawali sobie sprawę, że Kolczatka to nie harcerstwo, a gra w kotka i myszkę ze rządem tylko z pozoru przypomina zabawę w chowanego. Poczekała aż wszyscy zjawią się na parkingu, poznawała już członków swojej drużyny. I zaczynała odczuwać ciążącą na niej odpowiedzialność.
- Bez zbędnych wstępów - zaczęła, ogarniając wzrokiem przybyłą grupę. - Wiecie, po co tu jesteśmy. Mamy czas od 12:15 do 12:30, ale powinniśmy uwinąć się jak najszybciej. Wiadomo, że kolej nie zawsze bywa punktualna. Dwa miejsca na najwyższym poziomie parkingu zajmą Bloomwell i Parish. Musicie mieć oczy i uszy szeroko otwarte. Informujecie nas przez krótkofalówki w razie jakiegokolwiek niebezpieczeństwa. I strzelacie, jeśli dostaniecie rozkaz. Réamonn, jesteś naszym kierowcą. - Tu przerwała i wręczyła mężczyźnie kluczyki do stojącego nieopodal samochodu. - Wieziesz wszystkich na miejsce, bezpiecznie odstawiasz z powrotem, przy czym musisz dokładnie ukryć furgonetkę. Jesteś w ciągłej gotowości, nie rozstajesz się z krótkofalówką. Musisz być gotowy do natychmiastowego odwrotu. Bedloe, Shepard, Coben - do was należy przeniesienie broni do furgonetki tak szybko, jak tylko się da. Mamy niewiele czasu. Hastings, - zwróciła się do stojącej najbliżej niej, ciemnowłosej kobiety. Kobiety, która  była jedną z najbliższych jej osób. Tak jak Lennart. Nie mogła myśleć teraz o sprawach osobistych, uczucia nie miały znaczenia, nie mogły się liczyć. - razem ze mną ich osłaniasz, jesteśmy w stałym kontakcie z Bloomwellem i Parishem, nie gubimy krótkofalówek, ani broni. Jakieś pytania? - przerwała w końcu, uśmiechając się delikatnie i kalkulując jeszcze raz w myślach wszystko, nad czym pracowała w Kwaterze. Nie mogli zawieść. Gra toczyła się o życie zbyt wielu osób, które kochała.
Powrót do góry Go down
the pariah
Lennart Bedloe
Lennart Bedloe
https://panem.forumpl.net/t1909-lennart-bedloe
https://panem.forumpl.net/t936-lenny-ego
https://panem.forumpl.net/t1298-lennart-bedloe
https://panem.forumpl.net/t1000-lenny
Wiek : 24 lata
Zawód : Artysta malarz
Przy sobie : nóż ceramiczny, gaz pieprzowy

Nieczynny parking nadziemny - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: Nieczynny parking nadziemny   Nieczynny parking nadziemny - Page 2 EmptyNie Mar 15, 2015 7:28 pm

/ początek!

Lenny liczył na to, że misja zadziała na niego ożywczo. Chociaż co prawda na terenie Kwartału nie miał co liczyć na spokój, przez całą dobę musiał uważać na patrole albo chować się w najciemniejszym kącie swojego mieszkania, ale po pewnym czasie stało to się taką rutyną, że odczuł znużenie. Bardzo niebezpieczne znużenie, przecież doskonale wiedział, że wolałby się nie pakować w żadne kłopoty. Naprawdę wysoko cenił sobie swoją skórę, już raz o włos uniknął śmierci i obawiał się, że następnym razem może nie mieć takiego szczęścia. Jednak takie znudzenie bardzo źle na niego wpływało. Kiedy miał za dużo wolnego czasu, jego umysł wygrzebywał najbardziej przykre i bolesne wspomnienia z przeszłości. Lenny co dnia powtarzał sobie, że już się pozbierał, że wszystko jest w porządku i naprawdę o nikim nie myśli, ale każdy moment pogrążenia się w zamyśleniu upewniał go o tym, że to nie jest do końca prawdą. Nie pomogły mu nawet pewne środki, pewne bardzo miłe, odbierające świadomość środki, po które ostatnio sięgał chyba nawet zbyt często. Wszystko na nic, więc kiedy dostał cynk z Kolczatki, że zbliża się misja, nie zastanawiał się wiele. Za po później dość dużo zastanawiał się, czy dobrze zrobił. Czy będzie w ogóle użyteczny. Naturalnie, że zamierzał starać się ze wszystkich sił, ale te jego siły były dość osłabione i wcale nie chodziło o kiepskie odżywianie się.
Jednak skoro postanowił starać się ze wszystkich sił, to zamierzał tego słowa dotrzymać. Dlatego też po zgłoszeniu pozostał przez parę dni w bunkrze, gdzie wpychał w siebie zdecydowanie więcej jedzenia, niż potrzebował i nawet parę razy pojawił się na siłowni. Jednak nie był pewien, czy to coś da, w końcu efektów można było spodziewać się najprędzej po miesiącu, a nie niecałego tygodnia. Jednak był wypoczęty i nie burczało mu w brzuchu, a to już jest jakiś sukces.
Zanim wyszedł, pojawił się jeszcze w zbrojowni. Wybór broni okazał się trudniejszy, niż przypuszczał. Osiołkowi w żłobie dano…  Ostatecznie zdecydował się na pistolet, bo eliminacja przeciwników (oby jednak nie było żadnej) na odległość wydawała mu się najprostsza. Na wypadek gdyby doszło do walki wręcz wziął sztylet, a gdyby nie był w stanie wbić komuś ostrza pod żebra, zabrał jeszcze paralizator.
Kiedy dotarł na miejsce, na parkingu stała jedynie Lophia, więc pomimo świadomości, że jest dowódcą i pewnie nie życzy sobie takich poufałości, przywitał się z nią przelotnym pocałunkiem w policzek. Nie mógł się opędzić od myśli, że coś może pójść nie tak, zrobi się gorąco i pojawią się trupy. Przywitalny całus na pożegnanie? Wolał myśleć, że raczej życzy jej w ten sposób powodzenia. Następnie ustawił się gdzieś z boku, czekając na resztę.
Wsłuchiwał się w słowa Breefling uważnie, z całych sił starając się zachować neutralny, a nie pełen obaw wyraz twarzy.
Ja miałbym pytanie, jeśli mogę… - bąknął nieśmiało, kiedy nastała cisza i wszyscy przetrawiali treść poleceń Lophii. – Czy te ładunki są ciężkie? – zapytał, drapiąc się z zakłopotaniem po głowie. Generalnie wszystko było w porządku, nie zamierzał podważać przecież żadnego słowa, ale nagle ogarnęły go zbyt silne wątpliwości odnośnie tego, czy da radę tachać taką ciężką skrzynię z bronią. Nie było chyba tajemnicą, że do najsilniejszych to on nie należy!
Powrót do góry Go down
Sponsored content

Nieczynny parking nadziemny - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: Nieczynny parking nadziemny   Nieczynny parking nadziemny - Page 2 Empty

Powrót do góry Go down
 

Nieczynny parking nadziemny

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Powrót do góry 
Strona 1 z 3Idź do strony : 1, 2, 3  Next

 Similar topics

-
» Nieczynny parking nadziemny
» Nieczynny basen
» Nieczynny basen
» Wejście do budynku oraz parking

Pozwolenia na tym forum:Nie możesz odpowiadać w tematach
Panem et circenses :: Po godzinach :: Archiwum :: Lokacje :: Obrzeża-