|
Autor | Wiadomość |
---|
Wiek : 24 Zawód : Żołnierz; Oddział Reiven Przy sobie : przy sobie: zapalniczka, prawo jazdy, latarka, pistolet, zestaw pierwszej pomocy
| Temat: Re: Reiven Ruen Wto Paź 29, 2013 11:04 pm | |
| Wziąłem od niej zdjęcie i zmusiłem się by na nie spojrzeć, ale zaraz je odłożyłem. Wypiłem swoją porcję wina kilkoma łykami i odłożyłem kubek. - Nie ma mowy. Idziemy do mnie. - oznajmiłem, wstając i pomagając jej się podnieść. - Spakujemy tylko najpotrzebniejsze rzeczy. - dodałem, kierując ją w stronę sypialni. Wiedziałem, że jeszcze wiele rzeczy tego wieczoru przypomni jej o Michaelu, a każda z nich będzie niczym kolec, kaleczący jej i tak już obolałe serce. Dlatego chciałem w tym czasie być przy niej, by móc się nią zaopiekować i podtrzymać ją na duchu. Wiedziałem, że będzie się starała być silna. Tyle, że ja chciałem jej przekazać, że nie musi. Że ja zaakceptuję każdą ilość gorzkich łez, wylanych z powodu wielkiego bólu. Niezależnie od tego czy będzie to dotyczyło sprawy takiej jak dziś, czy małego palca u nogi, którym zahaczyła o framugę drzwi. Jeśli dla niej było to ważne, dla mnie również. - Gdzie masz jakąś torbę? - zapytałem, puszczając ją i zaczynając krzątać się po pomieszczeniu. Im szybciej stąd wyjdziemy tym lepiej, a Ellie pewnie już się niecierpliwi. |
| | | Wiek : 19 Zawód : Prywatny ochroniarz Przy sobie : Komórka, nóż ceramiczny, dowód tożsamości, klucze do mieszkania Obrażenia : Implant w prawej nodze, częściowa amnezja - obrażenie trwałe.
| Temat: Re: Reiven Ruen Wto Paź 29, 2013 11:34 pm | |
| Zamrugała oczami zaskoczona. To było miłe. Bardzo miłe. Może dlatego nie myśląc zbyt długo zarzuciła Pippinowi ramiona na szyję, a może to skutki wina... w końcu nie miała zbyt mocnej głowy. - Nie powinnam Ci się narzucać. Masz swoje życie. Ale dziękuję. Gdyby nie to, że nie chcę być sama, nie zgodziłabym się. - puściła go i wstała. Wejście do sypialni sprawiło jej nie lada trudność, jakby niewidzialna bariera blokowała drzwi. Gdy się już przemogła unikała patrzenia na łóżko. Ale ciężko było ignorować to pomieszczenie. Wszystko przypominało jej go. Otworzyła szafę... nie było w niej rzeczy Michaela. Zabrał wszystko... prócz jednej koszuli. Tej jej ulubionej, tej którą czasem na siebie nakładała. Łzy same napłynęły jej do oczu. Koszula pachniała nim. Wzięła ją w ramiona i przytuliła materiał do siebie. Wiedziała, że popełnia błąd, że w ten sposób bardziej będzie cierpieć. Ale musiała poczuć go choć przez chwilę przy sobie. Dlaczego zostawił tą koszulę? Specjalnie ją ominął przy pakowaniu? Walcząc ze sobą odwiesiła ją z powrotem do szafy. Trzymanie się kurczowo wspomnień nic jej nie pomoże. Wyjęła walizkę i zaczęła chować do niej jakieś ubrania, coś na zmianę, piżamę, bieliznę. Szło jej to nawet sprawnie. Może pakowała się już zbyt wiele razy. Potem poszła do łazienki i zabrała swoją szczoteczkę do zębów i najpotrzebniejsze kosmetyki. Pozostały jeszcze tylko lekarstwa. Na szczęście dopiero co wzięła serum, więc przez najbliższe tygodnie będzie mogła brać tylko antyserum, co wiąże się z brakiem konieczności zamykania się w piwnicy. Teraz serum wydawało się całkiem kuszące... pomogłoby jej nie tęsknić. Skorzystała z tego, że Pippin patrzył gdzieś indziej i wrzuciła lekarstwa pod ubrania do walizki. Nie chciała by wiedział o serum i o antyserum. Nikt nie musiał wiedzieć. Wiedział Michael i to wystarczyło. A Marcus był przekonany, że jest bliski wyprodukowania skutecznego antidotum. - Gotowe... tak myślę. - stwierdziła w końcu. Nie płakała, ale oczy miała podpuchnięte od łez. Została jeszcze jedna rzecz. Ściągnęła obrączkę z palca i nawlekła ją na łańcuszek. Łańcuszek zawiesiła na szyi, chowając obrączkę pod koszulę. - Jesteś pewny, że chcesz przygarnąć mnie do siebie? Raczej nie będę zbyt rozrywkowym towarzystwem. - stwierdziła wyjmując z szafy prezent dla Ellie, zestaw drogich kredek i prawdziwy szkicownik, zapakowane w torbę w kolorowe wzory. |
| | | Wiek : 24 Zawód : Żołnierz; Oddział Reiven Przy sobie : przy sobie: zapalniczka, prawo jazdy, latarka, pistolet, zestaw pierwszej pomocy
| Temat: Re: Reiven Ruen Pon Lis 04, 2013 7:50 pm | |
| To jej pakowanie się było dla mnie bardzo przykre. Musiałem patrzyć, jak przystaje i przytula się do koszuli Michaela. I choć miałem ochotę go rozszarpać, to gdyby wrócił nawet słówkiem bym nie pisnął, bo to oznaczałoby szczęście Rei. Nie wyobrażałem sobie jak można kogoś tak kochać i go stracić. Owszem, oglądałem zmaganie Annie na Arenie, ale to nie było to samo. Wydaje mi się, że wtedy po prostu nie byłem dość dojrzały, żeby tak kogoś kochać. Stałem w kącie pokoju, nie chcąc jej przeszkadzać, bo obawiałem się, że jeśli się odezwę, to tylko jej to wszystko utrudnię. Kiedy spakowała torbę, podniosłem ją, żeby ona nie musiała jej dźwigać. To nie była kurtuazja, tylko dobrze wyćwiczony i wyniesiony jeszcze z domu rodzinnego nawyk - szacunek do kobiet. Nie patrzyłem na nią, kiedy nawlekała obrączkę na łańcuszek, chociaż widziałem to kątem oka. To dobrze, że była w stanie ją ściągnąć, choć na palenie w ogniu było jeszcze stanowczo za wcześnie. - Nie szukam rozrywek, pani kapitan. - oznajmiłem, używając tego określenia z takim tonem, że miałem nadzieję iż zabrzmiało to żartobliwie. Widząc prezent dla Ellie aż zagwizdałem. - No proszę, proszę. Widzę, że finansowo to się pani całkiem nieźle powodzi. - zauważyłem, ciesząc się na samo wyobrażenie miny siostry, a jednocześnie nieco zazdrosząc Reiven - bo mnie nigdy nie byłoby stać na taki prezent. Zaniosłem jej walizkę do jej samochodu, ignorując fakt, że laska w nim została i musiałem przekuśtykać cały podjazd. - Normalnie bym poprowadził, ale z tą nogą... Sama wiesz... - oznajmiłem, otwierając bagażnik i wrzucając do niego torbę. Usiadłem obok niej, na tym siedzeniu co poprzednio. Nic nie powiedziałem, ale noga po tym "spacerze" rwała mnie jak jasna cholera. Miałem nadzieję, że to szybko przejdzie, bo jakoś nie widziałem siebie pomagającego Reiven w takim stanie. |
| | | Wiek : 19 Zawód : Prywatny ochroniarz Przy sobie : Komórka, nóż ceramiczny, dowód tożsamości, klucze do mieszkania Obrażenia : Implant w prawej nodze, częściowa amnezja - obrażenie trwałe.
| Temat: Re: Reiven Ruen Sro Sty 08, 2014 2:44 pm | |
| /szpital
Siedziała na kanapie w salonie, wtulona w poduszkę która jakimś cudem nadal pachniała perfumami Michaela. No może to nie był jakiś specjalny cud, raczej jakiś pozostały flakonik tychże perfum na półce w łazience i niecny plan Rei, polegający na spryskaniu nimi różnych części mieszkania. Może była w tym aspekcie życia większą masochistką, niżby się mogło wydawać, ale nadal nie umiała ruszyć do przodu. Czasem musiała wyjść z mieszkania, zająć się pracą, jak na przykład kilka dni temu gdy musiała przesłuchać Rose, ale głównie siedziała tutaj i tępo wpatrywała się w przestrzeń. Nie poszła na święto, nie poinformowała nadal przyjaciół o rozwodzie. Nie istniała, a w każdym razie istnieć nie chciała. O wiele bardziej kuszące było zakopanie się w pościeli i nie wychodzenie już nigdy. Mieszkanie było tak puste, bez Michaela i bez Garela, który nadal był w szpitalu ze względu na słaby stan zdrowia. Rei wiedziała, że już wkrótce zostanie sierotą. Już raz jej ojciec umarł. Paradoksalnie była gotowa na to, że straci go drugi raz. Jego stan zdrowia od kiedy go znalazła pozostawiał wiele do życzenia, a potem było tylko gorzej. Zima przechyliła szalę. Westchnęła smutno i wtuliła się mocniej w poduszkę. W telewizji leciał jakiś talk-show. Aż dziwne, że takie programy nadal były robione. |
| | | Wiek : 25 lat Zawód : myślę Przy sobie : kapsułka z wyciągiem z łykołaków, scyzoryk wielofunkcyjny
| Temat: Re: Reiven Ruen Sro Sty 08, 2014 10:03 pm | |
| /kilka dni po święci, trzy dni po wydarzeniach na drodze. BADUMTSSS.
Nie patrzył za siebie. Nie myślał o przeszłości. O smutkach, których przyczyną był on sam, o rozczarowaniach, do których się przyczynił. Ostatnio zresztą miał odpowiednio dużo czasu na przedyskutowanie kilku spraw ze swoim sumieniem, które jak zwykle starało się zgonić na jego barki największą winę. Przyzwyczajenie, które stosował od dawna, taktyka, ta jedna poprawna wobec Annie. Nie potrafił żyć inaczej, nie potrafił żyć w świecie gdzie on miałby być bez winy, oczywiście. Czyli pomijając ten etap, kiedy doszedł do tego samego jasnego wniosku, na samym ponurym końcu postanowił odrzucić wszelakie lęki, które sprawiały, że tkwił w tym samym miejscu i podjął się kolejnej taktyki – zaczął wyznaczać sobie cele. Cele, niektóre równoznaczne z marzeniami, inne drobne oraz prawie niezauważalne, pojawiające się w codziennym życiu, ale potrzebne, aby wpaść w odpowiedni rytm. Pamiętał jedynie, że postanowił wtedy wstać, choć jego nogi po raz kolejny ciążyły niczym dwa betonowe klocki. Pamiętał, że przez moment bił się z przytłoczonymi bólem głowy myślami i prawie, a zasnąłby, gdy postanowił wykonać pierwsze z wymierzonych sobie celów. Co prawda kac nigdy nie należał do najprzyjemniejszych zjawisk gnębiących biedny ludzki organizm, ale uporał się z nim do południa i już kolejnego dnia był prawie pewny tego, co powinien zrobić. Pozostało wciąż jednak to pytanie – czy tego chce? Oczywiście wyrzuty dalej się pojawiały, ale odpychał je starając się chociaż przez chwilę uspokoić, tylko przez tę chwilę, aż do koronacji wszystko ma być spokojne. Żądnych zawirowań, żadnych dramatycznych momentów, płaczów, przekleństw czy krzyków. Oczami wyobraźni widział jasne niebo, łąkę. I tę harmonię, którą starał się utrzymać na wodzy, ona jednak ciągle starała się gdzieś urwać, uciec, bo na każdym kroku znajdowała się jakaś pokusa. I tak też minęły te dwa dnie, długie, meczące, podczas których Odair miał wrażenie, jakby znajdował się na jakimś irytującym pustym w przeżycia odwyku. Nawet niebo jak na złość nie było zachmurzone, a takie jak w jego wyobrażeniach. Wolałby jednak wrócić do rzeczywistości. Choć także miał wrażenie, jakby nie była ona dla niego tak ważna, jakby ci ludzie byli odlegli, nieistotni. Być może dlatego, że ciągle zajmował się jedynie pustymi telewizyjnymi programami, żył losami serialowych bohaterów i za każdym razem rozsądek podpowiadał mu – Odair, obudź się, bo popadasz ze skrajności w skrajność. Ale on wciąż siedział na wygodnej kanapie i wpatrywał się w migoczący ekran, a wszystko co zobaczył, za moment zapominał. Teraz jednak szedł prostymi schodami ku górze. Uspokojony, niezdenerwowany, choć w normalnych okolicznościach i jeszcze kilka dni wstecz zapewne zastanawiałby się, jaki diabeł był w stanie go tu zapędzić. Toż to szaleństwo. Co prawda byli sobie bliscy, przecież w Trzynastce trzymali się ciągle, byli razem, zawsze i wszędzie. Aż do ratunku, kiedy luka w sercu winnicka została zapełniona przez poprawny element. Czasami miał przez to dziwaczne wyrzuty sumienia, ale one spotykały go na co dzień, więc te były kolejnymi, które wrzucał do woreczka pod tytułem „troski małe i duże Finnicka Odaira”. I zamykał, bo starał się zapomnieć. Zawsze starał się zapomnieć, bo wspomnienie o zepsutych sprawach i złamanych sercach zawsze bolało, zwłaszcza jeśli stało się z nimi twarzą w twarz. A w tym momencie przeszłość była mu bliższa niż teraźniejszość, której głos ostatnim razem starał się stłumić przez alkohol. Ale pomimo to stanął przed drzwiami, które doskonale znał i złapał za klamkę. Puściła. Chwila Finn. Ile to. Miesiąc? Może dłużej. Na pewno miesiąc. Mniej więcej. Ostatnim razem gdy się widzieli, on krzyczał. Mogli zginąć. No jasne. Wtedy się nad tym nie zastanawiał, a teraz świadomość powagi tamtejszej sytuacji miażdżyła go od środka. Dlaczego ludzie w momentach, kiedy powinni okazywać sobie miłość, którą się darzą, zwracają się do siebie, jakby byli największymi z wrogów? Wszedł do salonu, żwawo i bez skrupułów, jakby znajdował się u siebie w domu. Zresztą tak się poczuł. Nagle swojsko i dziwnie szczęśliwie, dziwnie znajomo, jakby znalazł się w końcu w odpowiednim miejscu o odpowiednim czasie w towarzystwie odpowiedniej osoby. -Braciszek marnotrawny powrócił – powiedział jedynie ze spokojem, który go przeraził. I spojrzał na nią bez tego dziwnego lęku, który, jak sądził, pojawi się na jej widok. Tak nie było. Było dobrze. I odruchowo, jakby rozwarł ramiona, bo wiedział, że jedyną rzeczą, która może w tym momencie uzupełnić tę sytuację, przynajmniej dla niego, był jej delikatny uścisk. Choć wątpił, by w pełni na niego zasługiwał. Ale chyba oboje tego potrzebowali. |
| | | Wiek : 19 Zawód : Prywatny ochroniarz Przy sobie : Komórka, nóż ceramiczny, dowód tożsamości, klucze do mieszkania Obrażenia : Implant w prawej nodze, częściowa amnezja - obrażenie trwałe.
| Temat: Re: Reiven Ruen Sro Sty 08, 2014 11:34 pm | |
| W oddali usłyszała, że ktoś otwiera drzwi. Ani drgnęła, choć może powinna poderwać się z kanapy i puścić poduszkę którą ściskała w ramionach, jakby ona jedna mogła jej pomóc. Nie wstała jednak, nawet nie zaczęła nasłuchiwać. Miała trochę nadzieję, że ktokolwiek to jest, przyniesie jej ulgę, może ten ktoś niósł ze sobą śmierć... Nie była to jednak śmierć, to było ukojenie. Jedyna osoba poza Michaelem, którą chciałaby teraz widzieć i jedyna która nie mogła jej zranić swoim widokiem, a jedynie przynieść upragniony spokój. Był cały i zdrowy, stał w jej salonie jak gdyby nigdy nic. W tej samej sekundzie gdy się odezwał, odrzuciła poduszkę, podrywając się z kanapy. Wpadła w jego ramiona, jakby nie widziała go sto lat. Bo tak się też czuła. A kiedyś byli nierozłączni. Czasami jednak życie potrafiło komplikować relacje, miłość komplikowała przyjaźń, a pewne niedopowiedzenia czasem uniemożliwiały rozmowę. Ale teraz w ramionach Finnicka była w domu. Znajome, ciepłe, w nich zawsze się czuła bezpiecznie, w jego ramię wiedziała, że może się wypłakać. - Na Ciebie mogłabym czekać i wiek. - wymamrotała odchylając głowę by móc na niego spojrzeć. Nie był jej bratem. Brat to za mało. Był przyjacielem, najlepszym z najlepszych, był pierwszą miłością, był druhem na polu walki, bratem też, ale nie tylko, był kimś o wiele, wiele ważniejszym. Wyglądał stosunkowo marnie, jakby dręczyły go demony. Oboje ich dręczyły. Może dlatego to siebie w tym momencie potrzebowali najbardziej, bo tylko oni mogli siebie zrozumieć. Nie zamierzała robić mu wyrzutów za długie nieodzywanie się, za tamtą tajemniczą kobietę na moście, nawet za to, że w tunelach na nią nakrzyczał. Wszystko tamte nie miało znaczenie. Był tutaj, był przy niej i tulił ją, tak jak tulił ją gdy byli jeszcze mentorami na poprzednich dwóch Igrzyskach, jak tulił ją w Trzynastce i w każdym innym miejscu na ziemi gdzie byli razem. Wiedziała, że nie może chcieć go tylko dla siebie, że nigdy nie będzie dla niego tym, kim była Annie. Dawno się z tym pogodziła. Ale był jej pierwszą miłością. Miłością którą zmniejszyło dopiero to, co było między nią a Michaelem. A tego nawet już nie było. Tak wiele chciała mu powiedzieć, o tak wiele zapytać. - Tak bardzo się cieszę, że tu jesteś. Bo tu jesteś, prawda? Nie jesteś snem? - popatrzyła mu w oczy, a jej własne szkliły się od łez, wstrzymywanych choć z trudem. |
| | | Wiek : 25 lat Zawód : myślę Przy sobie : kapsułka z wyciągiem z łykołaków, scyzoryk wielofunkcyjny
| Temat: Re: Reiven Ruen Pon Sty 13, 2014 11:02 pm | |
| Wiek? Jeśli nie obudziłby się wcześniej, zapewne Reiven Ruen czekałaby o wiele wiele dłużej i nawet pośmiertnie nie spotkałaby nigdy tego tchórzliwego i ostatnimi czasy wypranego z empatii człowieka. Niemniej jednak teraz, kiedy nadeszła ta chwila, w jego wyobrażeniach tak przerażająca, niewiarygodnie daleka od realizacji, kiedy w tym momencie poczuł uścisk ciepłych i chudych rączek na swoim torsie, wiedział wtedy że to jest jego miejsce. Dziwaczna znajomość, uczucie swojskości, niczym dziecko wychowane na wsi jak Odair w Czwórce, która wraca na łono natury, tak on przez tę chwilę miał wrażenie, że to będzie trwać wiecznie, że w końcu znalazł, echem, dom? Właściwie niczego więcej nie potrzebował, bo była tutaj ona, ale wraz z nią powrócił wspomnienia. Ale Finnick posiada taką małą skrytkę w swej główce, od której wrzuca wszystkie bolesne fakty, zamyka je na klucz, buduje wokół niej nieprzepuszczalny mur i izoluje się od tego, co go niszczy. Jeszcze nie zdał sobie sprawy, że schowana tam daleko, pogrzebana pod stertą innych zmartwień znajduje się Annie, a do tej pory była tam też sama Reiven, ale w momencie, kiedy porzucił wszelkie wątpliwości co do tego, czy jednak odważ się paść w jego ramiona, wróciła od grona żywych i prawdziwych, nie była już tylko snem, a namacalnym szczęściem. Tym które można dotknąć. Diamentem dla miliardera, cennym znaleziskiem dla archeologa oraz kolejną powieścią Kinga dla jego wytrwałych fanów. Istotą tego, co pożądał, oczywiście w innym tego słowa znaczeniu, bo choć kiedyś coś między nimi było, choć mogli rzucać w swoją stronę ukradkowe spojrzenia, śmiać się ze sprośnych dowcipów, te czasy choć pamiętne, tęskne – one minęły, przepadły wraz z wieloma wydarzeniami, które zbudowały między nimi a przeszłością mur. Nie ma powrotu do tego, co było i choć czasami widząc ją w ramionach Michaela miał ochotę podejść, wyrwać ją z tych objęć i zazdrośnie przytulić, on jednie się uśmiechał, wmawiał sobie, że cieszy się ich szczęściem. Bo tak było, ale jego dawna cząstka wciąż gdzieś tam tkwiła, odłamek wadliwego rozkochanego w Ruen elementu. I od czasu do czasu dawał o sobie znać, tak dla zasady. -Oczywiście, że tak – odpowiedział poważnie, choć na jego usta wkradł się delikatny i ledwo zauważalny uśmieszek, a oczy iskrzyły się rozbawieniem – Obudzimy się na sam koniec, kiedy będziemy umierać. Zorientujemy się, że przespaliśmy całe swoje życie. Łez dzisiaj nie będzie. Ani łez szczęścia. Ani smutku. Nie może. Dlatego gdy ujrzał swoje własne odbicie w jej tęczówkach, opuszkami palców dotknął jej twarzy i delikatnie zamknął oczy. Pochylił się i pocałował w czoło, bo na nic innego nie było go stać, a nawet jeśli chciałby, to nie mógł. Już nigdy. -Że minęliśmy bez słowa to, co najlepsze. I należy to chwytać, prawda? Zgarniać łapczywie każdą pozytywną drobnostkę, którą podsuwa nam życie. Tak należy, ale też istnieje taka prawda, która opowiada o tym, że trzeba też być dobrym człowiekiem. I aby się w tej kwestii spełnić, nie powinno się całować obcych dziewczynek ledwie siedemnastoletnich, łamać serc kobietom, które się kocha, kochało, które pozostają w sercach. Mimo wszystko. -A teraz… - ujął dłonią jej podbródek i skierował ku górze zbliżając się – Opowiedz mi wszystko, co działo się przez ostatnie dni – zmrużył oczy, i z zasady, cmoknął ją figlarnie w policzek, dla samego droczenia się. Przyjaciele na zawsze? Na zawsze. Ale nigdy nie przestanie być coś więcej. |
| | | Wiek : 19 Zawód : Prywatny ochroniarz Przy sobie : Komórka, nóż ceramiczny, dowód tożsamości, klucze do mieszkania Obrażenia : Implant w prawej nodze, częściowa amnezja - obrażenie trwałe.
| Temat: Re: Reiven Ruen Wto Sty 14, 2014 12:01 pm | |
| Wiele było rodzajów miłości. To chyba wiedział każdy. Miłość matki do dziecka, dziecka do matki. Miłość dwojga kochanków różniła się od miłości łączącej dwójkę staruszków, którzy przeżyli ze sobą całe życie. Miłość między rodzeństwem, między przyjaciółmi. Miłość platoniczna i miłość fizyczna. Mogliśmy kochać wiele osób i każdą z tych osób kochalibyśmy inaczej, niektórych z tych uczuć nawet nie umiejąc przyporządkować do jakiejś grupy. Miłości nie można było zaszufladkować. Była zbyt indywidualna. Ale pożądanie miało również wiele twarzy. Oczywiście, mówiąc pożądanie najczęściej myśli się o tej fizycznej formie. Ale tak jak Finnick pożądał Rei, tak ona pożądała jego. Jego obecności, tego co się z nim wiązało, tego co znała i tego czego jeszcze nie znała, a mogła poznać tylko dzięki niemu. Jego ramion, spokojnego, znajomego głosu, tych oczu w których można utonąć. Nie było takiej siły, ani takich słów, które mogłyby ją do niego zniechęcić, zbudować między nimi mur, ani sami nie mogli tego zrobić, ani nie mógł tego zrobić ktoś inny. Zazdrość jaką mogliby przejawiać partnerzy tej dwójki o to co ich łączy, byłaby pewnie jakoś zasadna, ale jednocześnie bezpodstawna. Reiven i Finnicka łączyła przeszłość, podobne przeżycia, arena, stosunek do Kapitolu, ciągła walka, ale i przyszłość, marzenie o pokoju, o bezpieczeństwie ich bliskich. Byli sobie zbyt bliscy, by coś mogło to zmienić, a już na pewno nie jakaś głupia kłótnia w kanałach, czy blisko miesiąc kiedy się nie widzieli. - Takie sny są lepsze niż życie, więc taki układ mi pasuje. - uśmiechnęła się przytulając go mocniej. Tak bardzo go potrzebowała. Potrzebowała go od wielu, wielu dni. A teraz tu był. Mogła mu o wszystkim powiedzieć. Łzy same pchały się jej do oczu, gdy pocałował ją w czoło. Ale obiecała sobie, że się nie rozpłacze. Czy w ogóle miała jeszcze czym płakać? Zbyt wiele ran ostatnio jej zadano, choć po tych fizycznych prawie już śladu nie było, to rany w sercu paliły żarem. Przez moment myślała, że utonie w jego spojrzeniu. Znów był Finnickiem którego kochały wszystkie. Przystojnym, flirtującym, intrygującym i zniewalającym kobiety jednym spojrzeniem. Ale to nie w tym się zakochała, na ten jego czar była odporna. To ten wrażliwy, nie znany Kapitolowi Finnick zawładnął niegdyś jej sercem. Teraz tylko uśmiechnęła się, rozbawiona, choć powodów do śmiechu zbyt wielu nie miała. Wzięła więc go za rękę i posadziła na kanapie. Być może gościnność nakazywała zaproponować coś do picia, ale bała się, że jeśli choć na chwilę spuści go z oka, to on zniknie, a to już całkiem by ją dobiło. Dlatego usiadła obok niego i westchnęła. Ich ostatnia rozmowa... kłótnia, dlaczego poszła do kanałów się narażać, skoro w domu czekał na nią mąż... mąż którego już nie miała. - Przez ostatnie dni właściwie nie działo się nic... działo się za to wcześniej... Po naszym... hmmm... ostatnim spotkaniu - nie chciała używać słowa kłótnia, czy nawet rozmowa - dowiedziałam się, że nie mogę mieć dzieci. - przypomniała sobie, że raz w życiu Finnicka okłamała, a właściwie nie powiedziała mu prawdy. Nie wtajemniczyła go w to, że wciąż musiała brać serum. Nie chciała tego robić nawet teraz. Wstydziła się tego, że Drake Snow wciąż ma wpływ na jej życie, mimo iż nie żył, że zabiła go własnymi rękoma i nie czuła nawet z tego powodu wyrzutów sumienia. Zabiła potwora, który zniszczył jej życie i życie wielu ludzi. Ale mimo to, on wciąż miał jej życie w garści. Nie zatrzymywała się w swojej "opowieści", nie chciała dać czasu Finnowi na pytania czy współczucie. Z pewnymi faktami już się pogodziła, a może po prostu przyjęła je do wiadomości i to, że nie może nic z tym zrobić. - Po śmierci Tima Coin powierzyła mi dowództwo nad strażnikami pokoju. Do tej pory nie wiem co mam o tym myśleć. A potem... potem Michael ode mnie odszedł. Twierdził, że się zakochał. Miał przygotowane papiery rozwodowe... Spotkałam go na moście. Wtedy... na memoriale. Nie wyjechał z tą dziewczyną, tak jak mi mówił, więc w sumie nie wiem dlaczego odszedł. Zostawił mnie na moście ranną. Więc chyba po prostu już mu nie zależy. - wpatrywała się w przestrzeń starając się nie płakać. Na koniec wzruszyła ramionami, jakby to ją wcale nie obchodziło. - No i już prawie nie widać, że się poparzyłam. Cudowne Kapitolińskie kremy. - zaprezentowała dłonie, bagatelizując to co ją od środka rozrywało. - A co u Ciebie? - szybko zmieniła temat. Ciekawość kim była dziewczyna na moście była duża, ale Rei uznała, że lepiej będzie jak Finnick sam o niej opowie. |
| | | Wiek : 25 lat Zawód : myślę Przy sobie : kapsułka z wyciągiem z łykołaków, scyzoryk wielofunkcyjny
| Temat: Re: Reiven Ruen Wto Sty 28, 2014 6:30 pm | |
| Miłości są różne, ale także istnieją na nie indywidualne reakcje. Z perspektywy Finnicka mogło istnieć pożądanie, przytłumione oczywiście przez braterskie sumienie oraz obecną sytuacją, która, co trzeba niestety przyznać, nie prezentowała się najlepiej. Uczucia, prawidłowość postępków nie łączyły się ze sobą, a wręcz rozbiegały na dwa różne jadące w przeciwnym kierunku tory. Pierwsze mierzyły prosto do kolejnego przystanku zwanego porażką, drugie donikąd, ścieżka dla naiwnych, którzy wierzą, że czyniąc dobrze, ułożą sobie życie tak, jakby tego właśnie pragnęli. Jednak to nie służenie ogólnemu dobru wynagradza, a samemu sobie. Chwilowe uniesienia powinny zostać koronowane, świętowane, emocje, które noszą człowieka – wyzwalane. Bo tylko to jest prawdziwe i tak naprawdę odpowiednie. Oczywiście Odair w tym momencie mógłby grzać tyłek w swoim niesamowitym apartamencie, mógłby. Mógłby leżeć na kanapie, wpatrywać się tępo w sufit i czekać, aż Annie wyjdzie z kąpieli, aby kolejne kilka godzin spędzili na przytulaniu się (cóż za słodycz), oddychaniu tym samym powietrzem lub oglądaniu jakiejś według niego kiepskiej, ale dla niej delikatnej komedii, która oczywiście skończyłaby się tak, jak powinna – happy Endem, który nie występuje w żadnym z żyć. Mógłby mieć na sumieniu kolejną trybulkę, dziewczynę od szalika. Czułby się z tym źle, ale w końcu pokonałby wyrzuty, które wyżerałyby go od środka i wypędził. Może nie byłby do końca szczęśliwy, ale przecież zachowałby te pozory idealnego życia, bez problemów, które sprawiałby Almie Coin, bez sprzeczek, zranionych serc. A kto byłby im winien? Oczywiście owy sławetny Finnick Odair, triumfator Igrzysk, idealny kochanek i niewłaściwy mężczyzna. Gdzie tkwił błąd, w której cesze jego charakteru istniała wada sprawiająca ludziom w jego otoczeniu tyle problemów? Może to jedynie drobny wirus, niewidoczny i niewinny, nabyty po drodze do finiszu, który jeszcze nie nastąpił. I to być może było coś nietrwałego, o czym udowodniło już jego uczucie do Annie, ale nie chciał tego zabijać. Uczucia, które ożyło w nim, kiedy ją zobaczył. Być może to tylko tęsknota, nic negatywnego, a wręcz dziecinna radocha i podniecenie na widok kogoś bliskiemu sercu. W końcu prawie miesiąc, prawda? I był jeszcze krótki epizod, ale wówczas zdążył ledwie spojrzeć jej w oczy i poczuć zimną dłoń na swoim policzku, a potem zniknęła. Mieli się spotkać. Kolejna złamana obietnica na rzecz chwilowej zachcianki. Czym naprawdę była ucieczka? Zwyczajnym kaprysem niedojrzałego nastolatka szukającego azylu na świecie pełnym niezrozumienia. Nim był? Użalającym się nad swoim życiem dzieckiem? Wciąż? I nieprzerwanie. Na początku miał ochotę powtórzyć jej wypowiedź w formie pytania, ale westchnął jedynie i spytał cicho: -Co, dlaczego? – nie rozumiał, ale wątpił, by zdążył kiedykolwiek pojąć, jakie prawa rządzą tym światem, który nagradza ciemiężców, a bohaterów karze. I chyba chciałby ją pocieszyć, przytulić jeszcze mocniej, ale jedynie przyglądał się jej oczom. Niebieskim. Pięknym. Pomyślał o Trzynastce, o przelanej krwi i upokorzeniu, przez które musieli przejść, a następnie rozczarowaniu, którego zasmakować. Z rozkazu przyjaciela, tak miało być. Wszyscy zwycięzcy zostali zdradzeni. Wiadomość o Michaelu nieco nim zszokowała, ale chwilę po tym doszedł do wniosku, że w porządku, tak przecież jest, tak będzie zawsze. Ludzie zakochują się, pojawiają się znikąd i nieoczekiwanie, a potem często znikają i wszystko wraca do normy, wszystko jest takie, jakby oni naprawdę nie istnieli. Po prostu. To takie okrutne, ale prawdziwe. I Odair to rozumiał, choć nie wiedział, co kierowało byłym mężem Reiven, skoro wyglądali na takich szczęśliwych. Nie zamierzał się nad tym jednak zastanawiać, bo mógłby dojść do nieciekawych wniosków, które zmąciłyby jego chwilowy spokój, a nie wiedział czy chciał znać prawdę. Zresztą w żadne sposób by jej to nie pomogło, a chyba tylko na tym mu zależało – żeby ulżyć. -Teraz otrzymasz cudowną radę od Finnicka Odaira – westchnął obejmując jej twarz w dłonie, pochylając się i z rozbawieniem patrząc jej w oczy – Kochaj, ale nigdy najmocniej. Kochaj. Nigdy najmocniej. Prawda, Odair? Chyba popełniasz błędy, przed którymi sam przestrzegasz, a może zaczynasz od nich stronić, hm? Łatwiej jest ulokować uczucia w trzech kobietach, niż w jednej? Przerażą cię powtarzalność? Cóż za egoizm. -W porządku – powiedział ze spokojem i uśmiechnął się puszczając ją – Wszystko w porządku. Ty wredny kłamczuchu. -Chyba zrobiłem coś dobrego – dodał po chwili nie do końca wierząc w to, co mówi – Uratowałem kogoś. Tak to się teraz nazywa? Zdradza rządu i władzy? Zdrada samej Coin, która przecież tyle ci podarowała: wolność. Wolność? -Chyba trudno mi to wytłumaczyć, ale nie chciałem, by umierała, bardziej niż kiedykolwiek wcześniej – to żadne wytłumaczenie – Nie wiem co się dzieje Reiven, jestem stary, stary – stary i jary, co? – ale nie wiem, co mam teraz zrobić z nią, z Annie, ze sobą.
|
| | | Wiek : 19 Zawód : Prywatny ochroniarz Przy sobie : Komórka, nóż ceramiczny, dowód tożsamości, klucze do mieszkania Obrażenia : Implant w prawej nodze, częściowa amnezja - obrażenie trwałe.
| Temat: Re: Reiven Ruen Wto Sty 28, 2014 9:36 pm | |
| Należał do osób których potrzebowała jak powietrza. Mogła wstrzymywać oddech bardzo długo, całymi tygodniami, ale w końcu zaczynała się dusić i wtedy potrzebowała chociaż go zobaczyć. Nie umiałaby się nawet gniewać za złamane obietnice, za krzyczenie na nią w kanałach, za nieodbieranie telefonu. Wystarczała świadomość, że gdzieś tam jest i gdy nadejdzie odpowiednia pora, to do niej przyjdzie. Był jej oparciem. A jednak nie wiedział o niej wszystkiego. Tak bardzo wstydziła się mu powiedzieć o wszystkim. Dusiła w sobie tajemnicę i czuła, jak próbuje się uwolnić z jej gardła. Zagryzła wargi i spuściła wzrok. Musiała mu powiedzieć. Musiała mu powiedzieć, że wciąż musi brać serum. Nie umiałaby go okłamać, a skoro już mu powiedziała o tym, to będzie musiała powiedzieć o reszcie. - To przez serum... Znaczy... pamiętasz jak zdradziłam? Coin wmówiła wszystkim, że taki był plan, ale wcale nie. Wtedy w kanałach, kiedy ugryzł mnie zmiech i wstrzyknął mi serum przez które zdradziłam rebelię a potem uciekłam do Kapitolu. A tutaj dostałam kolejne serum... po którym stawałam się najgorszą wersją samej siebie. Robiłam rzeczy których się brzydzę na samo wspomnienie. Byłam całkowicie oddana Drakowi Snowowi... To serum... bez niego umrę. Antidotum które stworzył mój znajomy, pomaga tylko przedłużyć czas kiedy nie potrzebuję serum, z tygodnia do miesiąca. Co miesiąc dobrowolnie zamykam się w piwnicy i biorę serum. Nienawidzę wtedy siebie za zabicie Drake'a, wyzywam Michaela od najgorszych... I to przez to serum nie mogę mieć dzieci. - wyjaśniła. Powinna była poczuć ulgę... bała się jednak, że teraz Finnick ją odtrąci, znienawidzi za to, kim jest. Spokój Finnicka, to, że nie rzucał groźbami, że nie próbował jej pocieszyć, było przedziwnie oczyszczające. Wiedział... znał ją zbyt dobrze... wiedział, że to jej nie pomoże. Groźby? Broniłaby Michaela. Współczucie? Nigdy go nie chciała. - Nigdy najmocniej? A co to za różnica, czy ktoś nam złamie serce w całości, czy w osiemdziesięciu procentach? Złamane serce zawsze boli tak samo... A może po prostu w obu przypadkach kochałam równie mocno. - uśmiechnęła się smutno do Finnicka - Myślisz czasem o tym co się stało w Trzynastce? Ja tak... Zastanawiam się co by było gdyby Snow wtedy nie kontynuowałby Igrzysk... gdyby nie złapali Annie... -pokręciła głową - Boże, przepraszam. - nie rozumiała czemu do tego wraca, dlaczego mówiła to na głos. Przecież Finn wybrał Annie, a ona była z Michaelem. Poprawka! Była sama. Poczuła się odtrącona, niechciana i nieatrakcyjna. Przyszła kolej Finnicka. Słuchała go uważnie, choć jego odpowiedź była pourywana i na pierwszy rzut oka pozbawiona sensu. - Uratowałem kogoś. - Nie chciałem by umierała. Dziewczyna na moście... brak wieści od Finna przez całe tygodnie. Sama nie wiedziała jak na to wpadła. Przed oczami stanął jej Finn znikający w towarzystwie dziewczyny na moście. We wspomnieniach jakby jej twarz stała się wyraźna. Rei zrozumiała. Otworzyła szeroko oczy. - Finn... czy ona to... to ta dziewczyna z Igrzysk? Ta co zniknęła? Sabriel... nie pamiętam nazwiska... ona? - szukała w twarzy Finnicka potwierdzenia, choć wolała, żeby zaprzeczył. Umysł Reiven podsuwał jej najgorsze scenariusze, a najgorszym z nich było to, że to była pułapka na Finnicka. Pułapka mająca na celu przyłapanie go na łamaniu rozkazów Coin i zabicie... - Finnick... ufasz jej? To znaczy Sabriel. A jeśli ona jest szpiegiem Coin? To dziwne, że zaprzestali jej poszukiwań. Atenę i Connora wyciągnęli z podziemi by tylko stanęli na Arenie, a jej nie szukali. Zrobili przesłuchanie i tyle. Teraz spokojnie sobie chodzi po ulicy. Nikt jej nie szuka. Nie ma listów gończych... Zapomniano o niej. Nie mówię, że jest zła, ale co jeśli jest? Jeśli jest pułapką? Nie przeżyłabym jakby Ci się coś stało. Jakby Cię zabili. Albo kazali mi Ciebie zabić. - to był najgorszy ze wszystkich scenariuszy. Zabiłaby siebie, ale nie jego. Chciała się mylić, tak bardzo chciała się mylić. I chciała mu coś pomóc. Ale co mu mogła poradzić? Zdradził Annie, zrobił jej to, co zrobił jej Michael. I znów wróciło to okropne uczucie z mostu, że to nie Annie wybrał, nie Annie dla której zrezygnował z niej, wybrał kogoś innego. To bolało bardziej niż chciała by bolało. Była zazdrosna? Przełknęła jednak własny ból i strach, i chwyciła Finnicka za dłonie. On był ważniejszy niż to co ona czuła. - Nie jesteś stary. Co czujesz Finn? Do Sabriel, do Annie? Miłość do Annie nie jest łatwa. Ale to nie chodzi o pójście na łatwiznę... - patrzyła mu w oczy i trzymała mocno jego dłonie. Chciała go pocałować... chciała być trzecią, właściwą opcją. A może próbowała zagłuszyć ból po odejściu Michaela. Westchnęła - Czego byś chciał Finn? Gdyby Twoja decyzja nie miała konsekwencji, jakby nie miała nikogo zranić, to kogo byś wybrał? Z kim byś chciał spędzić życie, zestarzeć się, przy czyim boku chciałbyś umrzeć? Ani Ty, ani ja nie mamy komfortu jakim są kaprysy. Każda nasza decyzja musi być przemyślana. Ale to nie znaczy, że musimy robić to co jest właściwe. Zasłużyłeś na to, by pomyśleć o sobie. Nawet jeśli to kogoś zrani. Cokolwiek postanowisz, musisz być szczery z Annie. Niewiedza jest chyba najgorsza. Przynajmniej dla mnie. - uniosła się na kanapie i pocałowała Finnicka w czoło - Opowiedz mi o niej Finnick. Dlaczego jest wyjątkowa? - zachęciła, siadając na powrót. |
| | | Wiek : 25 lat Zawód : myślę Przy sobie : kapsułka z wyciągiem z łykołaków, scyzoryk wielofunkcyjny
| Temat: Re: Reiven Ruen Sro Sty 29, 2014 7:28 pm | |
| Myślał, że to jakaś farsa. Że jak na złość do pudełeczka zwanego „Życie Finnicka Odaira” wrzucono kostki z najbardziej pechowymi zdarzeniami i przypadkami ludzkimi, jakimi zmierza się świat. Ktoś mówił o Reiven? Kochanej, uroczej dziewczynie, którą poznał lata temu, na salonach, wystrojoną i zawsze idealną, wśród grona adoratorów oraz cichych obserwatorów, którzy tylko pragnęli napawać oczy jej widokiem. Pokrzywdzona, odrzucona przez szczęście, ale mimo to dobra. Momentami wręcz uciążliwie, niesamowicie irytująco, bo cokolwiek by nie uczynił, jakkolwiek by się nie zachował – ona zawsze wybaczała. To zachowanie wprawiało go momentami w ponury nastrój i przygnębienie, okrutne wyrzuty sumienia. W jego nieudolnej armii była Annie, dziewczyną w której się kiedyś zakochał, którą Kapitol odebrał mu a wręcz wyrwał z zaciśniętych wokół drobnego ciałka ramion. Kobietą, za którą się sprzedawał i którą kochał. Była aniołem, a jednocześnie zarazą, wyniszczającą, gnębiącą duszę. Ale nie potrafił tego zmienić, destrukcyjnego uczucia, a ono trwało nadal. Czasami chciałby, aby zniknęło. Gdzieś tam znajdowała się też cicha Johanna, którą ostatni raz widział podczas ucieczki Sabriel (której?). Mieszane uczucia, zawód oraz inne takie. Nie chciał tego w ten sposób kończyć lub czegokolwiek rozpoczynać. Czasem miał ochotę chwycić po telefon, wybrać numer i czekać, aż automatyczna sekretarka odezwie się lub łaskawiec Jo odbierze. Mimo tego wszystkiego: sprzeczności, sporów, uwielbiał ją, dzielił smutki i szczęście, i martwił się, kiedy nie dawała znaku życia. Wątpił, by oparła się pokusie wysłania mu kilku płomiennych sms’ów zatytułowanych „Nie wiem gdzie jesteś Odair, ale gdziekolwiek jesteś, obyś złamał sobie którą z kończyn (lub kark). Odezwij się”. Gdzieś niedaleko znajdywała się też Sabriel. Zawsze obecna, zawsze pomocna i niewiarygodnie kochana, stanowiąca balsam na rany, które co róż się otwierały. Dziewczynka z szalikiem. Oczywiście nie można zapomnieć o Rose. Oczywiście w tym momencie na myśl nasuwa się tysiąc skojarzeń związanych z „ociekaniem zajebistością”, „seksem” czy „sex bombą”, ale on potrafił się wtedy tylko uśmiechnąć. Zawisnąć wzrokiem na chwilę na gładkim licu, a potem ruszyć dalej. To tylko przyjaźń. Pełna niezrozumień, czasami niemych kłótni, ale wciąż prawdziwa i nad wyraz silna. Byli jednocześnie tak od siebie różni, a mimo to niezwykle podobni. Wręcz tacy sami. Równie mocno zranieni, z dumą pogrzebaną pod stosem ciał. To punkt zaczepienia, których ich łączy. Milczenie, chwila zastanowienia. Ale nic nie odpowiedział. Chyba nie było potrzeby. Według niego jakiekolwiek zapewnienia nie mają sensu, wolał przyjąć to z ciszą, zwłaszcza, że jakikolwiek odgłos mógłby przerwać tę błogą ciszę, ciszę przesyconą napięciem, żałością bijącą, z każdego osobna o innym smaku. Poczuł ucisk w żołądku, kiedy wgłębił się nieco w wypowiedź Reiven, próbował to zrozumieć. Cokolwiek. Drake miał być tylko złym koszmarem, zjawą z przeszłości, a odcisnął piętno na życiu Ruen. Skrzywdzić kogoś to jedno, sprawić jego życie uciążliwym do końca to o wiele gorsza sprawa. Gdzieś w umyśle Odaira pojawiała się śmiała propozycja adopcji, ale odgonił ją. Odgonił wszystkie złe myśli. Po prostu zacisnął palce bardziej na jej dłoni. -Rozumiem – wydusił z siebie tylko, powędrował wzrokiem po jej twarzy i uśmiechnął się. Raz dwa trzy, dziś mordercą jesteś ty. Miłość jest niszcząca, sprowadza do parteru. Pożądliwość o wiele bezpieczniejsza, nietrwała, łatwo ją zniszczyć i rozbić, porzucić i pójść dalej. Ale pozostawia ślad, nieodłączny, na duszy, na ciele, na wspomnieniach i w życiu. W Trzynastce byli sobie bliscy, bliscy niż kiedykolwiek. Złączeni dziwacznym paktem, wzajemną fascynacją i uczuciem, którego przynajmniej on nie potrafił określić. Znaczyli dla siebie wiele, ale tak naprawdę mogli podarować sobie naprawdę nikłą część tego, co sobą reprezentowali, co nosili w swych sercach. Ciążące, uciążliwe, a jednocześnie dodające skrzydeł. Nic złego, ale wciąż w umyśle Finnicka znajdujące się pod rubryczką „Nie-Annie” lub „Zdrada”. -Myślę, że… - rozpoczął cicho, niepewnie, a jego chwilowa pewność siebie jakby wyparowała, choć pytanie wcale go nie speszyło, a przyprawiło o przyjemne (niechciane) mrowienie w żołądku -…wygralibyśmy i tak, ja wróciłbym do Czwórki, zobaczył ją ponownie i zakochał się tak, jakbym ujrzał ją pierwszy raz w życiu. My natomiast spędzilibyśmy ze sobą więcej miesięcy, dłużej cieszyli się swoją obecnością, nic poza tym – urwał na moment i dopiero wtedy odważył się podnieść wlepione dotąd w okno oczy – Nic by się nie zmieniło. To było złe, okrutne, nawet dla niego samego. Nie było sensu dawać nadziei czemuś, co tak nap dobrą sprawę zamarło na etapie tworzenia. On ma Annie, ma Sabriel. Ona swojego… Ykhym. Zrozumiał teraz, jak ona musi się czuć, jaka żałosna samotność musi ją dręczyć. Na zasługiwała na to. -Nie wiem tego Rei, po prostu nie wiem – odpowiedział tylko tymi kilkoma słowami, czystą prawdą, której nie potrafił inaczej zdefiniować. Kochał je obie, każdą na inny sposób, ale wciąż. I dziwił go fakt, że Sabriel jeszcze nie zniknęła, że dalej tkwi w tamtym honorowym miejscu, obok kobiety, z którą spędził większość życia, dla które poświęcił je całe – Kiedyś podarowałem jej szalik, kilka dni przed Dożynkami. Byłem wtedy w Kwartale. Pojawiło się pewne zagrożenie, a ona mi pomogła pomimo swoich uprzedzeń, które zdążyłem chwilę przed poznać – na ostatnie słowa na jego ustach pojawił się ironiczny uśmiech – Potem zobaczyłem jej twarz na ekranie i wiedziałem, że nie chcę, aby umarła. Przełknął głośno ślinę przypominając sobie okres sprzed Igrzysk. Wtedy sądził, że gorzej Coin postawić ich wszystkich nie mogła, okrutnie zostawić i porzucić na własne rządy. Potem jednak okazało się, że dysponuje jeszcze większym zasobem humoru i sarkazmu. Oczywiście. Dajcie nadzieję, zgaście ją, a potem wyrwijcie te resztki własne woli, jakie im pozostały. Dlaczegoż by nie? Na tę myśl przypomniała mu się Rose, kolejna ofiara systemu. Wciąż nie potrafił pojąć, dlaczego? Zbyt piękna, aby mieszkać w Dzielnicy Rebeliantów? Oczywiście, Coin zapewne gotowała się z zazdrości. -Miałaś ostatnio jakieś wieści od Rose? – spytał nagle.
|
| | | Wiek : 19 Zawód : Prywatny ochroniarz Przy sobie : Komórka, nóż ceramiczny, dowód tożsamości, klucze do mieszkania Obrażenia : Implant w prawej nodze, częściowa amnezja - obrażenie trwałe.
| Temat: Re: Reiven Ruen Sro Sty 29, 2014 8:44 pm | |
| Jego słowa zabolały. Nie wiedziała czego się spodziewała, ale na pewno nie tego. Może część jej samej chciała poczuć, że komuś na niej zależy, że ktoś może ją pokochać. Przypomniała sobie Pippina i to co powiedział w szpitalu. Pomyślała, że zapewne gdyby oddała mu serce, to w końcu znów by zostało złamane. Czegoś musiało jej brakować najwidoczniej. Pokiwała smutno głową, starając się nie rozpłakać. Lata ukrywania łez teraz się przydały. - No tak... racja. To zawsze była Annie. Byłabym skończoną egoistką, jakbym próbowała jej Ciebie odebrać. Zresztą i tak bezskutecznie. - wzruszyła ramionami. Zazdrościła Sabriel, że tak mocno zakorzeniła się w sercu Finnicka. Poczuła się jak błąd który Finn popełnił jakiś czas temu. Byli przyjaciółmi, nie miała prawa się zakochiwać. Miłość niszczyła wszystko wokół. A powinna była budować. Coś w sercu Rei pękło, jej ból sięgnął dna i obiecała sobie, że już więcej nie będzie cierpieć. A środkiem by tego uniknąć było niekochanie. Owszem, nadal będzie kochała przyjaciół, ale już nigdy się nie zakocha. Zamknie swoje serce. - Mimo wszystko sądzę, że powinieneś być ostrożny. Spróbuję czegoś poszukać na jej temat. - nawet jeśli jego to nie obchodziło, to ona musiała sprawdzić, czy jest bezpieczny. - Dam Ci teraz radę od Reiven Ruen - bądź szczery, wobec siebie i wobec innych. Annie ma prawo wiedzieć co się dzieje Finn. - spojrzała mu w oczy, była śmiertelnie poważna. - Najwyraźniej ta Sabriel jest dla Ciebie bardzo ważna. Być może ją kochasz, a być może to tylko zauroczenie. Może to, że ona musi się ukrywać... uciekać, jest też formą Twojej ucieczki od tego w czym się teraz znajdujemy. Ale nie da się cały czas uciekać. Czasem trzeba stanąć z rzeczywistością twarzą w twarz. Nie możemy mieć wszystkiego. Jest ktoś kto Cię kocha najbardziej na świecie, zazdroszczę Ci tego. Przede mną jest już tylko samotność. - odwróciła wzrok by nie widział jej łez. Ich drogi tak bardzo się rozeszły. Zrozumiała to teraz. Jego życie było dla niej obecnie obce. Nie widzieli się miesiąc. Ukrywał przed nią fakt, że się zakochał. - Tak, widziałam ją ostatnio. Musiałam ją przesłuchiwać. Została aresztowana po akcji na moście. Złożyłam raport który powinien był jej pomóc, ale nie wiem czy ktoś to weźmie pod uwagę. - nadal na niego nie patrzyła. Pytanie o Rose wydało jej się teraz tak absurdalne, że nawet nie chciała na nie odpowiadać. - Na pewno nie pozwolę, żeby jej się stała krzywda. Dam Ci znać jak się czegoś dowiem. - dodała po chwili. - Finnick... czy... czy ja Cię straciłam? Jako przyjaciela, brata? - teraz na niego spojrzała. Oczy jej lekko lśniły od wstrzymywanych łez. - Napisałeś, że zawsze będziesz mnie kochać, ale teraz widzę jak bardzo się oddaliłeś ode mnie. Pomogłabym Ci z Sabriel, przecież wiesz... prawda? Ja wiem... wiem, że to co nas łączy to coś zupełnie innego. Nawet nie wiem czemu nagle przypomniałam sobie Trzynastkę. Może dlatego, że byłeś pierwszym chłopakiem którego pocałowałam, pierwszym w którym się zakochałam. Moje serce należy do Michaela. Chyba już zawsze tak będzie. Ty też już na zawsze masz cząstkę mojego serca. - uśmiechnęła się smutno[/b] - Chciałabym Ci poradzić... pomóc wybrać. Ale nie umiem. Słusznym wydaje się być zapomnienie o Sabriel i błaganie Annie o wybaczenie. Tak samo słusznym wydaje się mi zapomnienie o Michaelu i ruszenie do przodu. Ale nie zawsze da się robić to co jest słuszne.[/b] - zamyśliła się przez chwilę - Mogę pomóc Ci wyciągnąć Sabriel z KOLCa. Jeśli tak zdecydujesz. Dla mnie najważniejsze jest, żebyś był bezpieczny i szczęśliwy - położyła mu dłoń na policzku. Czy to było złe, że była dobra? Że chciała by jej bliscy byli szczęśliwi? Że ich życie stawiała ponad własne? |
| | | Wiek : 25 lat Zawód : myślę Przy sobie : kapsułka z wyciągiem z łykołaków, scyzoryk wielofunkcyjny
| Temat: Re: Reiven Ruen Pią Lut 14, 2014 10:21 am | |
| Życie miało czelność prawić mu kolejne kazania, uprzytamniać i udowadniać z bezczelnym uśmiechem na twarzy, że nie ma nic do powiedzenia w kwestii samego siebie. Nie oznacza to oczywiście, że to co powiedział, było jak najbardziej szczere, ale bolało go, że tak właśnie było, że był jedną nierozerwalną duszą w jednym przeklętym ciele i nie mogło być inaczej, choć chciałby. Naprawdę pragnął chwilę temu, aby słowa, które płynęły z jego ust, były tylko wierutnym kłamstwem, wypowiedzianym w imię prawości i rozsądku. On jednak był tylko prawdziwy, starał się nie oszukiwać i nie popełniać ponownie tego błędu i choć to bolało, zwłaszcza gdy zobaczył jej reakcję, tak chyba powinien był zrobić. Nie odczuwał z tego powodu ani dumy, a po prostu czuł się brudny, z niezręcznym uściskiem w żołądku, jakby czyjaś dłoń owinęła się wokół jego narządu i zacisnęła w mocną pięść. Coś znajomego, ale ponownie to odtrącił, bo nie chciał mieć do czynienia ponownie z tym samym bólem. -Ty zawsze tutaj będziesz… - powiedział ze spokojem, obrzucił ponownie od góry do dołu, odsunął się nieco i wygodniej rozłożył na kanapie, wzrok wbił w końcu w ekran i dodał po chwili, z tą naiwną i ludzką nadzieją w głosie - …prawda? Oboje byli błędem. Nie ich związek, a oni sami. Chociaż trudno powiedzieć, aby zniszczone przez Igrzyska dzieci miały cokolwiek do powiedzenia w tej kwestii, miały wyryte w swoim umyśle podstawowe cechy, których nie potrafiły się wyzbyć i które sprawiały, że na podłożu psychicznym odstawały znacząco od całej reszty społeczeństwa. Byli emocjonalnymi wyrzutkami, zabawkami zgniecionymi w swym czasie i rzuconymi w kąt. Wiele było tragedii na świecie, ale ta była jedną z okrutniejszych, choć sam Odair z czasem już zdążył przywyknąć, oswoić się z koszmarami pojawiającymi się każdej nocy, odruchami, które wryły się głęboko w jego osobowość oraz uczuciami, które pojawiały się niespodziewanie, nacierały z siłą Tsunami, emocjami gromadzącymi się w ponurym schowku przeszłości, wychodzącymi w końcu na wierzch. -Hej, hej, hej! – odwrócił się w jej kierunku znowu, gdy usłyszał ostatnie zdanie z jej wypowiedzi – Jak ja cię nie znoszę, kiedy opowiadasz takie głupoty – krótkie westchnienie i myśli, ich tysiące. Co mógłby powiedzieć, aby nie puścić wodza i nie pozwolić, aby galopujące uczucia nie ruszyły przed siebie w pogoni za spełnieniem? Mógłby jej słodzić, rzucać słowami, które roztopiłyby jej cieple już serce, ale nie chciał robić nadziei, ani sobie, ani jej, ani diabłu, który tylko czyhał na kolejne potknięcie, aby pchnąć go ostatecznie w stronę upadku. Pytanie o Rose. Przypadkowe. Zapewne zaraz runą kolejne. O Johannę. Ba. A na samym końcu wspomni coś o Annie, jakby nigdy nic, po prostu. Chciał nadrobić zaległości, jakkolwiek by to nie miało wyglądać i chyba czegokolwiek miałby się dowiedzieć, a informacje okazały się niezbyt przyjemne i wesołe, jak się potem okazało. Zawód? Z jego strony jedynie czyste zaskoczenie i irytacja na dziewczynę, że zrobiła coś na tyle głupiego, aby zostać za to wtrącona do więzienia. Dobre sobie, jeśli Rose już broi, to trzeba przyzwyczaić się do tego, że na skalę państwową. Jest jak kapryśne dziecko, jeśli jej się nudzi, to znajdzie sobie jakieś zajęcie, ważne tylko, aby w okolicy było dużo zabawek, ob. Jeśli nie to skręci ci kark, rozpocznie masakrę piłą mechaniczną lub zburzy most. Nie odpowiedział, bo wiedział, że z jego jakże szlachetnych Finnickowych ust posypałaby się jedynie niechlubna wiązanka. Szkoda czasu. -Niczego nie straciłaś – odpowiedział z rozbawieniem, jakby słowa, które przed chwilą wypowiedziała, nic dla niego nie znaczyły. On jednak sądził, że nie ma sensu się nad ty rozwodzić. Było tak jak jest, są sobie bliscy i nic tego nie zmieni – Jestem tu, prawda? Sama dobie odpowiedz na to pytanie – uniósł brwi na moment, gdy usłyszał jej ponowne słowa. Tym razem nie miał ochoty odpowiadać, ale i tak pochylił się i opuszkami palców dotknął jej policzka, usta wykrzywił w najbardziej czarującym uśmiechu, na jaki było go stać i odpowiedział – Mamy wiele kłopotów, Reiven, ale nie pozwólmy, aby zawładnęły one naszym życiem. Nie ma potrzeby, więc o tym nie myślmy – mówił to dla niej, dla własnej wygody i sumienia, które znowu toczyło walkę z pragnieniami – Teraz zamówię pizzę, za chwilę przywiezie ją dostawca, a my przez ten czas zaczniemy oglądać jakiś niezwykle interesujący film, który odciągnie nasze myśli od głupot, hm? – wyrecytował cicho, w końcu odchylił się do tyłu i zaśmiał. Wyciągnął telefon, oparł o kanapę zakładając ramię na jej oparcie i chwilę potem wybierał już numer. Rozmowa trwała krótko. Podał adres, złożył zamówienie i rozłączył się. Czas w końcu oderwać się od rzeczywistości i pozwolić, aby czas przestał chłonąć energię naszego życia, prawda?
[przepraszam za zwłokę, teraz się poprawię <3] |
| | | Wiek : 19 Zawód : Prywatny ochroniarz Przy sobie : Komórka, nóż ceramiczny, dowód tożsamości, klucze do mieszkania Obrażenia : Implant w prawej nodze, częściowa amnezja - obrażenie trwałe.
| Temat: Re: Reiven Ruen Pią Lut 14, 2014 4:23 pm | |
| Przechyliła głowę na bok i spojrzała na Finnicka pytająco. - Tutaj? W Kapitolu? Czy w tym mieszkaniu? Tego nie wiem. Wiem, że zawsze będę pod ręką jeśli będziesz mnie potrzebować. Nawet jeśli mnie nie będzie. - uśmiechnęła się, choć smutek gościł w jej spojrzeniu. Śmierć wydawała się być dla niej wybawieniem, wolnością od tortur jakie jej przynosiło życie. Była gotowa umrzeć na Arenie, potem w czasie powstania. Była gotowa umrzeć za każdym razem gdy schodziła do kanałów. Tak wiele razy ocierała się o śmierć, że ta powinna była już ją dosięgnąć. A jednak Reiven nadal żyła. Zmagała się z tym co zgotował jej los, z brakiem matki, z rychłą śmiercią ojca, z rozwodem, z tym, że nie umiała odpowiednio chronić ludzi na których jej zależało. Zapragnęła wyjechać z Kapitolu. W Jedynce przynajmniej miała swój las i grób matki, na który mogłaby zanieść kwiaty. Może nie umiała zaufać życiu. Pozwolić sobie żyć pełną piersią, ryzykować ale nie tak jak ryzykowała teraz, tylko np. zakochiwać się codziennie w kimś innym, wykrzykiwać wszystkie te myśli, które kłębiły jej się w głowie, skakać z urwiska do wody... żyć. A nie poświęcać się, asekuracyjnie zabezpieczać losy wszystkich wokół, z ciągłą gotowością na własną egzekucję. Żyła tylko wtedy, gdy Michael był przy niej. Teraz... teraz tylko czekała na śmierć. A może właśnie w życiu była odpowiedź. "Ofiary" Areny, ludzie którzy przeżyli Igrzyska, osoby które mając lat naście miały na sumieniu swoich rówieśników, ona, Finnick, Joffery i inni. Jak mogli ufać życiu, skoro ich los był związany ze śmiercią? Jak mogli ufać, że kiedyś zapomną, skoro koszmary nawiedzały ich częściej, niż powinny, skoro każdy z nich był krok od załamana czy szaleństwa. Tylko pokładając wiarę w większej idei jakoś mogli brnąć w to co nazywali życiem i codziennością. Większą ideą było wolne Panem. A gdy wznieśli bunt, gdy pokonali największego z wrogów, zostali z niczym. Zbudowane na zgliszczach dawnego Panem, nie różniło się niczym od starego, tylko podpisem na wyroku kary śmierci. Snow czy Coin. Na jedno wychodziło. I ta bolesna świadomość, że walczyli i osiągnęli zaledwie to... Czy mieli teraz walczyć przeciwko swojej poprzedniej walce? Wzruszyła ramionami. - Wybacz, ale czasami mój optymizm jest za słaby w porównaniu z bolesną rzeczywistością. I tęsknię za Michaelem. - odparła tonem, jakby mówiła o zgubionej w pralce skarpetce. Milczała przez dłuższą chwilę. Był tu, a jednak coś się zmieniło. A może to nie on, tylko ona się zmieniła. Pustka rosnąca w złamanym serduszku wypychała z niego pozostałości wiary w to, że komuś może na niej zależeć. Tonęła teraz w tej pustce i poczuciu beznadziei. Był tu. Był i starał się ją podnieść na duchu. Nigdy nie był jej. Zawsze był Annie. Nie znała go wcześniej. Nie znała go przed Igrzyskami. I z Igrzyskami mogła się kojarzyć. Wokół niej była śmierć. Zadawała śmierć, widziała śmierć. Teraz była Strażnikiem Pokoju. Paradoks. Dawniej ich nienawidziła. Teraz była jednym z nich. Była ich dowódcą. Miała nadzieję, że to pozwoli jej na pomaganie innym, a jak na razie po prostu użalała się nad sobą. Znów wstyd. Pomagała jak tylko umiała, nadal przemycała żywność do KOLCa, powstrzymywała podwładnych przed brutalnością. Chciała więcej. Chciała móc pomóc wszystkim. Chciała pomóc tym, którym pomóc już nie mogła. Blue... coś ścisnęło ja za serce na wspomnienie pierwszych sekund Igrzysk. Nigdy nie zapomni tego widoku. Tak jak nie zapomni pierwszej śmierci jaką zadała. Kiwnęła głową. Miał rację. Powinni byli oderwać się od smutnych myśli, zająć czymś banalnym. - Żebyś jeszcze tylko wierzył, że jest coś w stanie nas od tego odciągnąć. - szturchnęła go lekko w ramię - A to, że nie mówimy o czym, nie znaczy, że o tym nie myślimy. Spróbować jednak można... innym ludziom to wychodzi. Przysunęła się do Finnicka i położyła głowę na jego ramieniu. Nie, nie próbowała na nowo wrócić do tematu tego co było między nimi. Po prostu chciała być przy swoim przyjacielu. Najbliżej jej osobie... przynajmniej w tej chwili. Cmoknęła go w policzek. - Dziękuję, że jesteś... że byłeś i będziesz. - uśmiechnęła się do niego. Tym razem uśmiech był inny, odbił się w jej szarych, smutnych dotąd oczach. Cokolwiek będzie, cokolwiek zdecyduje Finnick, oni zawsze będą przyjaciółmi. I będą sobie pomagać najlepiej jak potrafią. |
| | | Wiek : 25 lat Zawód : myślę Przy sobie : kapsułka z wyciągiem z łykołaków, scyzoryk wielofunkcyjny
| Temat: Re: Reiven Ruen Nie Lut 16, 2014 11:16 am | |
| Życie było życiem, zawsze w pewien sposób okrutne i nieprawidłowe. Dla każdego niosło przykre niespodzianki i porażki, z którymi musiał się zmierzyć. Zrozumiałe, w pewnym sensie, ale za każdym razem, gdy potykał się o kolejną kłodę, a czasami nawet upadał, to gdy tak leżał na ziemi, dochodził do wniosku, że jednak nie ma ochoty wstawać, podnosić się ani nic. Ciało wtedy wydawało się takie ciężkie, sumienie przytłaczające i oczywiście te oskarżycielskie głody dochodzące znikąd a jednocześnie zewsząd. Głosy, które choć stanowiły cześć jego życia, wówczas się nasilały i miażdżyły jakiekolwiek ambicje i poczucie własnej wartości, stabilności w życiu. Zresztą dla kogoś, kto zabił (przepraszam, powtarzam się?) kilkudziesięciu ludzi, a dokładnie dwudziestu trzech, bo tylu walczyło na arenie o życie prócz niego, wartość jako taka, znacząca coś dla człowieka, humanitarność oraz godność zawsze schodziły na kolejny plan. Nic więc dziwnego, że wszystko inne co nieludzkie i odchodzące od moralnych norm przychodziło mu z taką łatwością. Pamiętał misje, twarz, która czasami odbija się w zwierciadle jego oczu, twarz ofiary, której strzelił prosto w pierś, jakby to było konieczne. Ale nie było. Pamiętał kobiety, które spotykał, zabawne, prawda? Już nie myśli o tym ze wstrętem, to jednocześnie przerażające jak i komiczne, że człowiek byłby w stanie przyzwyczaić się do sprzedawania własnego ciała, przyzwyczaić się do upokorzenia, do złamania zasad, które do tej pory stanowiły podstawę osobowości. Mimo to chyba normalne, tak samo jak ludzie przyzwyczajają się do śmierci, obecnej zawsze i wszędzie w życiu, tak teraz można byłoby bez problemy wyrzucić resztki rozbitego naczynia zwanego godnością i otworzyć się na świat, na ten świat, który jest takim jakim jest i nikt nie ma na to wpływu. Naturalna kolej rzeczy, bądźmy szczerzy. Nie ma granic, za które człowiek nie mógłby wyjść i trwale ich przekroczyć, nie ma rzeczy, do których nie można byłoby się przywiązać, do bólu, które z czasem staje się częścią człowieka. Chyba tak, to chyba właśnie tak wygląda. Ofiary Areny. I niech tak pozostanie. Zwykł już tak siebie nazywać, choć słowo „ofiary” szczerbiło pozostałości jego dumy, jakby nie potrafił przyjąć do wiadomości, że w jakiś sposób jest tym pokrzywdzonym. Ta sytuacja mu w żaden sposób nie odpowiadała, niestety, choć jednocześnie wolałby z Areną mieć już jak najmniej wspólnego, ale wątpił, by w najbliższym czasie miał okazję, aby zerwać z nią wszelkie kontakty. Trudno. -Ja już o tym nie myślę – odpowiedział szybko, uśmiechnął się, zdążył wstać, podejść do telewizora, zgarnąć plik płyt i ponownie opaść na łóżko i pozwolić, aby Reiven zrobiła sobie z niego osobistą poduszkę, czemu nie? – A właściwie o czym? – mruknął z rozbawienie przeglądając tytuły, niektóre od razu odkładając na bok, inne pozostawiając, te bardziej godne uwagi. Nie miał jednak ochoty na romansidło, moment, jakby kiedykolwiek przyjemność sprawiało mu przyglądanie się wymuskanym kobietom i mężczyznom i wartkiej akcji dążącej do niekwestionowanego happy endu, zresztą to były Kapitolińskie filmy, większość z nich już widział. W końcu miał do czynienia z milionami osobowości, często musiał się dostosowywać do potrzeb klientek, prawda? I niebywale go to teraz bawiło, sam fakt, że połowa tytułów wydaje mu się znana, a aktorzy filmowi nie są jedynie postaciami z ekranu, a prawdziwymi ludźmi, z którymi obcował i spotykał, czasami nawet wybierał się na kawę lub widywał na wszelakich przyjęciach. W pewnym momencie napotkał nawet twarz Rose i od razu, jakby w pośpiechu, odłożył płytę ilustracją do góry, jakby widok jej twarzy ranił go. Tak nie było, przyprawiał jednak o niepokój, a w jego umyśle pojawiał się już alarm i ten krzyk, głos sumienia. Zrób coś Odair, nie pozwól jej umrzeć. Oczywiście, że nie, czemu miałbym? Może dlatego, że w tym momencie siedzisz na kanapie, oglądasz tytuły filmów i szukasz odpowiedniego, aby spędzić za moment czas ze swoją przyjaciółką, była kochanką i zapomnieć o kłopotach. Samolubne Odair, oj, samolubne. -Zapomniałem, że nie produkują normalnych filmów – mruknął, wciąż jednak ucieszony. Tak, znowu odepchnął ponure myśli, naturalnie – To wydaje się być porządku, nowa produkcja, z tego roku, hm? Podstawił jej pod nos obraz kilku ludzi siedzących na murze, jakiś mało znany tytuł, dla niego przynajmniej. Zerknął na odwrotną stronę spoglądając na opis. -Kurwa, czy oni nie mogą nakręcić czegoś, czegoś… - zamyślił się szukając odpowiedniego słowa, odepchnął pudełko, które z trzaskiem upadło na podłogę - …co nie byłoby jakąś pierdoloną propagandą? Znów te same hasła, te kłamstwa. Jasne. Koniec, już koniec Rebelii, mogą przecież przestać oszukiwać społeczeństwo, wciskać im idee, które nie istnieją. NIE IST NIE JĄ. Których nie ma i nie będzie, nigdy nie wejdą w życie. Co za zabawa. -Właśnie, myślałem nad pewną sprawą – starał się zmienić temat, rozluźniając nieco, odwrócił się w jej kierunku zakładając nogi na stół – Igrzyska się skończyły, a ja przypomniałem sobie, że jestem bezrobotny.
|
| | | Wiek : 19 Zawód : Prywatny ochroniarz Przy sobie : Komórka, nóż ceramiczny, dowód tożsamości, klucze do mieszkania Obrażenia : Implant w prawej nodze, częściowa amnezja - obrażenie trwałe.
| Temat: Re: Reiven Ruen Nie Lut 16, 2014 12:34 pm | |
| Nie odpowiedział na jej pytanie. Cały Finnick. Rzucał pytanie, czy myśl, a gdy pytała by doprecyzować, nie kontynuował tematu. Chyba lubił pytania retoryczne. Ale chyba odpowiedziała na jego pytanie, nawet jeśli nie wiedziała do końca o co chodzi. Zawsze będzie gdy jej będzie potrzebować. Był dla niej zbyt ważny by zniknąć z jego życia. Nie ważne ile razy upadniesz, ważne ile razy się podniesiesz. Jednak czasem podnoszenie się bolało bardziej niż sam upadek. I było trudne. Łatwiej było leżeć, nawet z twarzą w błocie, i udawać, że się nie istnieje. Świat ciebie mijał, a ty leżałeś i istniałeś. Ale to nie znaczyło, że żyłeś. Bo życie to nie tylko oddychanie. To mierzenie się z tym, co los nam przyszykował. A Reiven głęboko wierzyła w to, że w końcu musi słońce przebić się przez chmury, że w końcu musi się jakoś to wszystko poukładać i jej i Finnickowi i reszcie. W końcu zasłużyli na odrobinę szczęścia w życiu. Stabilnego szczęścia a nie tylko przebłysków radości. Czasem był niemożliwy, nie do zniesienia. Ale było coś w tej jego nieznośności, co ją rozbrajało i nie umiał się gniewać. Pokręciła tylko z rozbawieniem głową. Ale lżej jej się trochę na sercu zrobiło. Jej uwadze nie umknęło jak zareagował na zdjęcie Rose. Odruchowo złapała go za nadgarstek. - Będzie dobrze. Nie pozwolę jej zabić. –jeszcze nie wiedziała jak to zrobi, ale pomoże Rose. Przecież po to była szefem strażników pokoju, by chronić bliskich. A Rose do jej bliskich należała. Może były jak ogień i woda, może różniły się tak, że bardziej się nie dało, ale dzieliły ten sam los. Nazwanie Reiven kochanką było nie do końca zgodne z prawdą. W końcu tylko się całowali. Raz. W chwili zapomnienia, w chwili słabości. Tylko po to by rzeczywistość im zaraz przypomniała gdzie jest ich miejsce. Kochanką była Drake’a Snowa. Potem żoną i kochanką Michaela. Zadziwiające, że większość jej wspomnień tych przyjemnych i tych nieprzyjemnych wyznaczali mężczyźni. Kobiety często były tylko tłem. Nawet teraz wolała siedzieć z mężczyzną, niż z przyjaciółką. - Normalne filmy? Czyli jakie? Takie w których się nie wychwala Snowa i Kapitolu? Zobacz, że nawet w romantycznych filmach nie łamało się podziałów. Chłopak z Dwunastki nigdy nie zakochał się w Kapitolińce. No chyba, że by wygrał Igrzyska. Teraz chyba nie będzie lepie. – zagryzła wargi – Jest tak samo, mimo, że jest inaczej. Ponieśliśmy w tym zakresie klęskę. Ale przecież jeszcze żyjemy… – uśmiechnęła się porozumiewawczo do Finnicka. Nie miała jeszcze pomysłu. Na razie zabezpieczała różne drogi. Ale w końcu zacznie działać. Zaskoczył ją. - Jak Ci się nudzi, możesz zawsze zostać Strażnikiem Pokoju. Wiesz… znam ich dowódcę, więc mogę Ci załatwić pracę. – roześmiała się i szturchnęła Finna lekko w bok – Wtedy byśmy się widywali częściej niż raz na miesiąc, Odair. – początkowo zabawny pomysł wydawał jej się z każdą chwilą coraz bardziej logiczny – Jako strażnik mógłbyś… a bo ja wiem… pomóc komuś zniknąć. – podsunęła mu pomysł.
|
| | | Wiek : 25 lat Zawód : myślę Przy sobie : kapsułka z wyciągiem z łykołaków, scyzoryk wielofunkcyjny
| Temat: Re: Reiven Ruen Wto Lut 18, 2014 12:03 pm | |
| Wciąż dziwił go fakt, jak wiele rzeczy wydarzyło się pod jego nieobecność. Hm, co prawda zawsze znajdował się niedaleko, ale pozostawał dla większości nieosiągalny, tak samo nieosiągalny jak oni. Izolował się od ludzi, którzy mogliby poznać w nim słabego człowieka, którzy na pierwszy rzut oka dostrzegliby, że nie wszystko jest w porządku, a jego stan psychiczny waha się pomiędzy wskaźnikami „bardzo zły” a „krytyczny”. Oczywiście unikał wszelkich kontaktów, naturalnie, uciekał przed rozszyfrowaniem od tych, którym ufał do przeciwności – do ludzi, którzy stanowili dla niego zagadkę, a jednocześnie on stanowił zagadkę dla nich. Isabelle była idealnym przykładem człowieka, któremu w dalszym ciągu nie ufał, choć miał pewność, że tajemnice, które poznała, jeszcze nie ujrzały światła dziennego. Przeczucie? Tak, tylko jemu teraz mógł ufać, choć wiedział i czuł to podskórnie, że jest wściekła, rozgoryczona i zawiedziona. Taki był Odair, prawda? Takiego go poznała. Czaruje a następnie rzuca, pozostawia samemu sobie, byleby uciec od odpowiedzialności. Nie miał oczywiście złych intencji, ale poproszenie skrzywdzonej kobiety o pomoc, a następnie pozostawienie jej z ty całym burdelem nie wpływa dobrze na relacje między nimi, prawda? Nie wiedział zatem na co mógł liczyć, ale nie zamierzał szukać także informacji, chociażby w postaci rozmowy , choć, wydawałoby się, to najprostszy z możliwych rozwiązań. Najbardziej logiczny. Nie pozwalał mu zapewne wstyd i fakt, że pomimo wszystko milczała na temat Sabriel, pomimo tego, że pięknie i w swoim klasycznym stylu postanowił ją skrzywdzić. Milczała, bo on dalej był żywy, milczała, bo media jeszcze nie wrzeszczały na wieść o tym, że słynny i cudowny Finnick Odair zdradził rząd uprowadzając podczas parady nieletnią dziewczynę. To się chyba zalicza pod pedofilię, prawda? -Chyba niewiele możemy zrobić – odpowiedział wzruszając ramionami udając przy okazji, że fakt zbliżającej się śmierci przyjaciółki go nie rusza. Czemu miałby? To tylko Rose, kolejna ofiara Igrzysk, kolejna osoba, która mogłaby go rozszyfrować, z tą swoją bezpośrednią łatwością i bezczelnością, przy okazji. Ale prawdą było, że ta siedząca na kanapie dwójka ma niewielki wpływ na przebieg egzekucji, na… ykhym, cokolwiek. Coin rządziła się własnymi prawami, czyniła to, na co miała ochotę, karała tych, którzy w jej mniemaniu byli winni, a ułaskawiała takich, którzy kładli się przed nią z aurze niewinności oraz przebaczenia. Taka właśnie była: rozpieszczona i kapryśna, a jednocześnie posiadająca w swych rękach władzę, której należy się obawiać, mimo dziecinności jej wyborów i decyzji, mimo braku szacunku ze względu na kłamstwo i mydlenie oczu. -No jasne, że nie będzie – odparł bez zastanowienia, zerknął w kierunku Reiven na moment odwracając wzrok od czarnego monitora – Nawet, gdyby coś rzeczywiście się zmieniło, uprzedzenie oraz niechęć zabija się przez pokolenia. Utartych przez dziesięciolecia schematów nie da się zneutralizować w miesiąc. Zdawał sobie sprawę z tego, że jeszcze przez długi czas Kapitolinczycy będą uważali siebie za lepszych, choć mieszkają w Kwartale. Ich duma oczywiście będzie cierpieć, a nienawiść od Dystryktów rosnąć. Wątpił zresztą, aby trwali w takim stanie jeszcze przez dłuższy czas, już teraz zamieszki stawały się coraz głośniejsze, a wybuch mostu i śmierć ponad setki ludzi nie świadczył już o dziecinnej grze w kotka i myszkę, a wprowadzał rozgrywkę na wyższy poziom. -Zaczynam być zazdrosny o twoje kontakty – odbił piłeczkę – Teraz nie pozostawiasz mi wyboru, będę musiał cię pilnować. Chwila ciszy. Propozycja, którą rzuciła nieco go zaniepokoiła, zwłaszcza, że znajdowali się w jej mieszkaniu, czyli potencjalnym miejscem, w którym mogli zamieścić podsłuch. Hahaha. Tak, czyli idąc tym samym tokiem rozumowania – jesteśmy w kompletnej miazdze, prawda? -To chyba nie najlepszy pomysł, tak sądzę, pozwalać komuś zniknąć – mruknął w końcu – Całego świata nie zratujemy, skupmy się może na sobie, hm?
|
| | | Wiek : 19 Zawód : Prywatny ochroniarz Przy sobie : Komórka, nóż ceramiczny, dowód tożsamości, klucze do mieszkania Obrażenia : Implant w prawej nodze, częściowa amnezja - obrażenie trwałe.
| Temat: Re: Reiven Ruen Wto Lut 18, 2014 5:02 pm | |
| Chciałaby móc wchłonąć wszystkie smutki i zgryzoty Finnicka. Mógłby wtedy cieszyć się życiem, oddychać pełną piersią. A tak... oboje byli skazani na swoje wewnętrzne demony, niezdolni do beztroski i wstawania co rano z myślą "jaki piękny dziś mamy dzień". Gdyby jedno z nich było wolne od zmartwień, to może to cierpienie miałoby jakiś sens. Niestety nie miała takiej mocy.. nikt nie miał. Musiała patrzeć, jak Finn zadręcza siebie, jak za maską czarującego uśmiechu skrywa ból i cierpienie, strach, wstyd. Gdyby tylko umiał spojrzeć na siebie oczami Rei. Nie byłby dla siebie tak surowy, nie widziałby tylko kogoś kto rani innych, kto sprawia im zawód, kto musi robić dobrą minę do złej gry. Zobaczyłby przyjaciela, wiernego, troskliwego, kogoś na kim wiedziała, że może polegać, kogoś bez kogo nie wyobrażała sobie dalszego życia. Kogoś kto rozumiał ją lepiej niż inni, kogoś kto był jak ona. Jego wygląd i szarmanckie zachowanie było dodatkiem. Dla Rei to, że Finn był przystojny, było na dalszym miejscu, liczyło się to co miał w środku. Nawet jeśli sam tego nie doceniał, czy nie dostrzegał. Przykro jej było, że nie przyszedł do niej z prośbą o pomoc w ukryciu Sabriel. Nie wiedziała czy jej nie ufał, czy wątpił w to, że mu pomoże. Prawdopodobnie po prostu nie chciał zwalać swoich problemów na głowę dziewczyny, która dopiero co wyszła za mąż. Na bogów, jak dawno to było. Teraz tym bardziej Rei chciała mu pomóc. Nawet jeśli nie do końca ufała Sabriel, to chciała pomóc Finnickowi. On na pewno by jej pomógł, gdyby zamienili się miejscami. W tej chwili zapewne nie wiedzieli jeszcze, że Rose i inni mają zostać straceni. Rei głęboko i naiwnie wierzyła, że jej raport dotarł we właściwe miejsce i, że lada moment uwolnią Rose. Tą nadzieją się karmiła i nie dopuszczała do siebie innej opcji. Ścisnęła mocniej dłoń Finnicka, chcąc dodać mu otuchy. Może też potrzebował naiwnej wiary, że wszystko się ułoży. Po rewolucji przychodzi kontrrewolucja. Bunt był nieunikniony i pewny. Pozostało jednak pytanie którą stronę zająć. Rei nie zgadzała się z poglądami Coin, nie zgadzała się z tym, co robiła z Panem i Kapitolem. Ale z dwojga złego była lepsza niż Snow. Niewiele, ale jednak. Po drugiej stronie byli dawni poplecznicy Snowa. Ruen bała się, że jeśli odzyskają władzę, zgotują dawnym rebeliantom i dystryktom piekło na Ziemi. A kolejne Igrzyska będą gorsze niż wszystkie poprzednie razem wzięte. Jedyną opcją była trzecia strona. Nieznana jeszcze, może nieodkryta, a może nawet nieuformowana. Strona, która kształtowała się powoli w głowie Rei i pewnie innych rebeliantów rozczarowanych obecną sytuacją. Jednak wprowadzenie jej w życie wymagało planów, bardzo delikatnych planów. A Rei nie należała do najlepszych spiskowców. Działanie i planowanie owszem, wychodziło jej bardzo dobrze, ale spiski... o wiele bardziej wolała zaplanować coś sama i sama wykonać. Zauważyła wahanie na jego twarzy. No tak... możliwe podsłuchy. Co prawda sama wątpiła w ich istnienie w swoim mieszkaniu, bo pewnie już dawno by została zamknięta w więzieniu, poddana torturom i potraktowana jako dawca narządów. Czasem wyobrażała sobie, że jest utrzymywana przy życiu i przy pełnej świadomości jest krojona, by kolejne jej narządy trafiały na przeszczep... do bardzo złych ludzi. Wzdrygnęła się i roześmiała, bagatelizując swoje słowa. - No wiesz... Kilka osób by mogło zniknąć z tego świata. Na przykład ten wielki McGrindez, czy jak mu tam było... ślinił się na mój widok na każdym przyjęciu. Za moje dziewictwo chciał mi zapłacić tyle kasy, że mogłabym sobie kupić willę na obrzeżach Kapitolu. Jakby mu się znikło to by nikt pewnie nie płakał. - wzruszyła ramionami. Oboje jednak wiedzieli, że nie takie zniknięcie miała na myśli. Raczej zniknięcie w celu przewiezienia w bezpieczne miejsce kogoś drogiego sercu Finna. - Finnicku Odair! Skupić się na sobie?! Toż to brzmi bardzo dwuznacznie. - udała obudzenie i znów się roześmiała. Umiał poprawić jej humor. Dobrze się przy nim czuła. Znów położyła głowę na jego ramieniu ciesząc się z jego obecności. - Musisz do mnie częściej przychodzić. - cmoknęła go w policzek - Choć pamiętaj, że i tak dam Ci wycisk na treningach. - uśmiechnęła się do niego. Jej oczy zabłyszczały radośnie. Wydawało jej się, że jest prawie idealnie. Jej myśli od kilku minut nie uciekały do Michaela. Gdziekolwiek był, cokolwiek robił... przyjemnie było nie myśleć o nim przez chwilę. |
| | | Wiek : 19 lat Zawód : Strażnik Pokoju Przy sobie : Przepustka do KOLCa, pozwolenie na broń, prawo jazdy, broń, 1 prezerwatywa, pieniędzory, dowód tożsamości, guma do żucia, długopis, telefon, kluczyki od Impali, zegarek na rękę, mapa Kapitolu.
| Temat: Drzwi wejściowe Nie Lut 23, 2014 11:22 pm | |
|
Ostatnio zmieniony przez Daniel Levitt dnia Nie Lut 23, 2014 11:23 pm, w całości zmieniany 1 raz |
| | | Wiek : 19 lat Zawód : Strażnik Pokoju Przy sobie : Przepustka do KOLCa, pozwolenie na broń, prawo jazdy, broń, 1 prezerwatywa, pieniędzory, dowód tożsamości, guma do żucia, długopis, telefon, kluczyki od Impali, zegarek na rękę, mapa Kapitolu.
| Temat: Re: Reiven Ruen Nie Lut 23, 2014 11:22 pm | |
| // Dystrykt 1 -> Jakieś kilka dni po wydarzeniach w Jedynce
Daniel dzięki James'owi miał dach nad głową na kilka dni. Trochę dziwnie się czuł mieszkając u niego. W szczególności dlatego, że gdy pojawił się w Kapitolu jego wspomnienia częściej dawały o sobie znać, a co za tym idzie miał częściej koszmary nocne. Jeżeli James był w stanie przespać całą noc nie słysząc krzyków, a właściwie ryków Daniela to musiał mieć naprawdę kamienny sen. Ewentualnie zaczopował sobie uszy korkami zwanymi stoperami. Jak zwał tak zwał. Właśnie przez to Daniel czuł się trochę skrępowany. Nie chciał przeszkadzać, ale miał świadomość, że jego koszmary będą pojawiać się co noc i to nie tylko raz na dobę. Drugiej nocy nawet poszedł specjalnie do swojego samochodu, by w nim przenocować. James musiał go dosłownie wywalać z Impali i pakować do mieszkania, bo ten nie chciał się ruszyć. Cóż. Daniel to ciężki osobnik. Znalazł mieszkanie Reiven Ruen i najzwyczajniej przyszedł złożyć jej wizytę. Domyślał się, że to będzie dość dziwna wizyta. W końcu Rei myśli, że on nie żyje. Wszyscy myślą, że Daniel Levitt nie żyje, a raczej większość z nich uważa, że leży w zbiorowej mogile i wącha kwiatki od spodu. Znaczy się wąchałby, bo pewnie nie sięga nosem do korzeni z racji, że zapewne jakiś denat na nim leży i się rozkłada w najlepsze. Tak. To będzie ciekawa rozmowa. Zapukał do drzwi i czekał, aż ktoś otworzy mu drzwi. Miał nadzieję, że Reiven rzeczywiście tu mieszka i, że jest w tej chwili w domu. Kto wie, czy jej praca nie jest akurat w tych godzinach. Przyszedł po południu, więc miał nadzieję, że będzie już po pracy. |
| | | Wiek : 19 Zawód : Prywatny ochroniarz Przy sobie : Komórka, nóż ceramiczny, dowód tożsamości, klucze do mieszkania Obrażenia : Implant w prawej nodze, częściowa amnezja - obrażenie trwałe.
| Temat: Re: Reiven Ruen Pon Lut 24, 2014 3:16 pm | |
| /bilokacja, po spotkaniu z Finnem
Była już ubrana w mundur, gotowa do wyjścia. Miała wieczorną zmianę, żeby następnego dnia mieć wolne. Następnego dnia był TEN dzień w miesiącu, kiedy znikała dla świata, by wziąć serum. Spotkanie z Finnem poprawiło jej humor i prawie nie tęskniła tak bardzo za Michaelem. Tęskniła oczywiście, ale już nie rozpaczliwie mocno. Już miała wychodzić z domu, kiedy usłyszała pukanie do drzwi. Złapała klucze do domu i poszła otworzyć. Liczyła na to, że to zajmie chwilę i nie spóźni się do koszarów. Otworzyła drzwi i... zaniemówiła. Patrzyła szeroko otwartymi oczami na przybysza trochę nie wierząc w to co widzi. - Daniel? - zapytała po dłuższej chwili. Jej głos nie był pewny. Nie wierzyła w duchy, ale przed nią stał człowiek, który nie żył, na którego symbolicznym pogrzebie była. Co prawda nigdy nie odnaleziono ciała Daniela... - Jakim cudem...? - oparła się o framugę drzwi czując jak kręci się jej w głowie. |
| | | Wiek : 19 lat Zawód : Strażnik Pokoju Przy sobie : Przepustka do KOLCa, pozwolenie na broń, prawo jazdy, broń, 1 prezerwatywa, pieniędzory, dowód tożsamości, guma do żucia, długopis, telefon, kluczyki od Impali, zegarek na rękę, mapa Kapitolu.
| Temat: Re: Reiven Ruen Pon Lut 24, 2014 3:57 pm | |
| Daniel wiedział, że Reiven jest teraz Kapitanem Strażników Pokoju. Co prawda Strażnicy dalej napawali go lękiem ze względu na złe wspomnienia, ale i tak cieszył się, że to Reiven jest ich kapitanem. Spojrzał na nią poważnym wyrazem twarzy. Widział w jej oczach niedowierzanie. Chwycił ją za ramię delikatnie, gdy straciła lekko równowagę. - W porządku? - Upewnił się, że dziewczyna nie zemdleje z wrażenia. Na zadane pytanie wzruszył ramionami. - Najważniejsze, że jestem, prawda? - Powiedział choć sam powątpiewał w to co mówił. Czy to było najważniejsze? Że żyje i jest zdrowy? On sam nie potrafił odpowiedzieć na to pytanie. Ważniejszym od niego samego był Ben. Glimmer była już w zaświatach, ale może Ben jeszcze żyje. - Przeszkadzam? Mogę przyjść później skoro wychodzisz. - Powiedział dopiero teraz zauważając strój Reiven. Pewnie miała pracę wieczorem, a on wszedł niezapowiedzianie. |
| | | Wiek : 19 Zawód : Prywatny ochroniarz Przy sobie : Komórka, nóż ceramiczny, dowód tożsamości, klucze do mieszkania Obrażenia : Implant w prawej nodze, częściowa amnezja - obrażenie trwałe.
| Temat: Re: Reiven Ruen Wto Lut 25, 2014 2:19 am | |
| Przełknęła ślinę. Daniel żył. Jej podopieczny, człowiek za którego czuła się odpowiedzialna, żył. Odepchnęła się od ściany i najzwyczajniej w świecie przytuliła Daniela mocno. Jak mogła zwątpić w to, że sobie nie poradził, że dał się zabić. Przecież on był jak ona, przetrwa, przetrwał arenę, przetrwał wiezienie. - Dzięki losowi, jesteś cały! - wypuściła go z ramion i oglądała go dokładnie, wciąż lekko nie dowierzając. Pokręciła głową. - Nie... nie przeszkadzasz. To znaczy, nie zaproszę Cie do środka, bo muszę za pół godziny być w koszarach, ale może po prostu pojedziesz ze mną? Podrzucę Cię do domu.... W ogóle jak? Co się z Tobą działo? - miała tyle pytań. Choć spodziewała się, że i on może zacząć ją pytać o to co działo się tutaj... o rodzinę. |
| | | Wiek : 19 lat Zawód : Strażnik Pokoju Przy sobie : Przepustka do KOLCa, pozwolenie na broń, prawo jazdy, broń, 1 prezerwatywa, pieniędzory, dowód tożsamości, guma do żucia, długopis, telefon, kluczyki od Impali, zegarek na rękę, mapa Kapitolu.
| Temat: Re: Reiven Ruen Wto Lut 25, 2014 5:31 pm | |
| Dan odwzajemnił uścisk Reiven. Już dawno nie czuł, że ktoś się cieszy na jego widok, więc taka reakcja Rei podniosła go na duchu. Był stworzeniem towarzyskim mimo wszystko. Sprawiał wrażenie osoby, która woli być sama, ale co się dziwić skoro ci których kochał zginęli, a ci którzy mieli dbać o pokój zniszczyli go wewnętrznie. - I ty jesteś cała. Kto jak to, ale Ty musiałaś sobie poradzić. - Powiedział po czym delikatnie uśmiechnął się w jej stronę. Jego serce choć na chwilę utraciło szary kolor i przybrało żywsze barwy. - Do Jedynki? Raczej nie będzie po drodze. - Pokręcił głową, choć nie zaśmiał się. Jeszcze rok temu parsknąłby śmiechem. Teraz jedynie kręcił głową bez cienia uśmiechu. - Nie mam nic przeciwko. Potem się przejdę po Kapitolu. Może jeszcze Ośrodek stoi... - Powiedział. Ośrodek. Miejsce końca i początku. Tam odkrył, że Glimm nie jest tylko przyjaciółką, tam pogodził się, że zginie, a zanim to nastąpi zabije kilka osób. Dużo wspomnień, ale musiał w końcu się z nimi zmierzyć i się rozliczyć. - Co się ze mną działo... Gdy odzyskałem świadomość wokół mnie leżały same trupy, więc spierdoliłem do lasu w razie czego i kilka miesięcy wędrowałem lasami, by w końcu trafić do Jedynki. Mój dom to teraz kupa gruzu, ale dach mi zapewniła przyjaciółka mojej matki. Właściwie dzięki niej jeszcze żyję, bo podobno byłem już jedną nogą w grobie. - Wzruszył ramionami. - Właściwie, gdyby nie James Wollner to bym dalej tam siedział. Domyślasz się pewnie po co tutaj przybyłem. Bo na pewno nie przybyłem zwiedzać zważając na... ekhem... na niezbyt przyjemne wspomnienia. - Spojrzał w bok, by nie spoglądać na Reiven. Nie potrafił opowiadać o przeszłości patrząc na rozmówcę. Zawsze uciekał wzrokiem w bok. |
| | | Wiek : 25 lat Zawód : myślę Przy sobie : kapsułka z wyciągiem z łykołaków, scyzoryk wielofunkcyjny
| Temat: Re: Reiven Ruen Czw Lut 27, 2014 8:01 pm | |
| Podsłuchy czy ich brak – nieważne. Cały Kapitol był nimi naszpikowany, kamerami chwytającymi choć najdrobniejsze szczegóły, podstępnymi zasadzkami, w które można było łatwo wpaść, jeśli człowiek nie miał się cały czas na baczności. Finnick nie wątpił, że już dawno znajduje się na celowniku Coin, że znała już jego najskrytsze sekrety, zwłaszcza te ze zniknięciem podczas parady pewnej młodej trybutki. Zastanawiało go jednak, dlaczego nadal nie ujawniła przed nim swojej wiedzy, nie ukarała za nieposłuszeństwo, jawną kpinę, nie udowodniła, aby połechtać swoje zrujnowane ostatnimi czasy ego, jemu i całemu społeczeństwu Panem, że niesubordynacja w tak skrajnej wręcz postaci jest obarczana najwyższą z możliwych kar. On jednak nadal hasał po całym kraju, spotykał się ze swoją tajemniczą znajomą, ukrywał i liczył na to, że będzie mu dane jeszcze przez jakiś czas nacieszyć się tą wolnością, z której tak otwarcie korzystał. Czy to odwaga, czy to głupota? Zwykły egoizm? Nie myślał o ludziach, których porywał za sobą w ciemną dziurę, na samo dno, nie myślał o późniejszych konsekwencjach. Żył jak kiedyś w Czwórce: beztrosko, bez obawy przed dniem następnym, że ten jedyny może być ostatni. Być może chciał po prostu uciec na jakiś czas od gorącej atmosfery Kapitolu. Właśnie dlatego nie obchodziły go podsłuchy, co prawda – temat mógł zmienić, bo taki miał kaprys, ale nie wątpił, żeby ich poprzednia dyskusja na temat Sabriel nie wkopała ich kompletnie w bagno, z którego nie będzie mógł się potem wygrzebać. Finnick westchnął ciężko słysząc wzmiankę o mężczyźnie, którego nazwisko jako tako znał, ale ze wzgląd na to, że jednak względnie dobry humor mu dopisywał, starał się o tym nie myśleć i nie wgłębiać w ponure szczegóły Finnickowej egzystencji. Być może ów postać znajdowała się gdzieś pomiędzy wspomnieniami, zakopana w podświadomości przez sterty nowszych informacji, ale ostatnią rzeczą, jaka była mu teraz potrzebna to „sentymentalna” podróż do świata sprzed Rebelii, prawdziwej pierwotnej kultury Kapitolinskiej, która do tej pory, na samą najdrobniejszą myśl, wzbudzała w nim sprzeczne, bo czasem także i miłe, nie tylko te złe, ale nadal niepokojące i nieprzyjemne odczucia. Z jego gardła wyrwał się śmiech. -Czyżby? – oczywiście musiała mu przypomnieć o swoim okrutnym istnieniu, zwłaszcza, gdy ułożyła głowę na jego ramieniu, by ponownie poczuł jej zapach. Znakomicie. Jakie to kochane, kusisz i nęcisz, dobrze ci z tym Ruen? – To ty masz niegrzeczne myśli. Mógłby godzinami się nad sobą użalać, mógłby zatrzymać czas, w tym oto momencie, pozwolić, aby pochłonęła go czysta melancholia i uczucia, nagle ożywione, dobijały się do bram umysłu. Ale sam fakt, że miał ochotę odsunąć się, odgarnąć włosy z jej twarzy i po prostu ucałować w usta jak kiedyś dawał mu do zrozumienia, że pomimo wszystko należy zachować dystans. Że pomimo wszystko należy nie sprawiać sobie pokus, bo kiedyś w końcu można im ulec, prawda? -O nie, nie, teraz, gdy poznałem twoje zamiary, nie wiem czy chcę się na to pisać – odwrócił twarz w jej kierunku, prawie stykali się nosami. Zawadiacki uśmiech – klucz do sukcesu. Ale odsunął się. No tak, czyli bawimy się w kotka i myszkę? Chyba lepiej przewrócić to w żart, niż starać przytłumić – Dobre żarty Ruen, Pani Kapitan dawno nie spotkała godnego przeciwnika, chyba czas jej utrzeć nosa – znów śmiech – Ale bez obaw, będę miał pretekst, aby odwiedzić Cię w szpitalu, gdy już się z Tobą rozprawię.
|
| | |
| Temat: Re: Reiven Ruen | |
| |
| | | |
Similar topics | |
|
| Pozwolenia na tym forum: | Nie możesz odpowiadać w tematach
| |
| |
| |
|