|
Autor | Wiadomość |
---|
Wiek : 40 lat Zawód : Prywatnie: architekt, oficjalnie: nieczynny zawodowo polityk i żołnierz Przy sobie : pendrive, medalik z małą ampułką cyjanku w środku, paczka papierosów, zapalniczka, laptop
| Temat: Re: Sala obrad Sob Sie 16, 2014 9:47 am | |
| Nadszedł ten moment. Długo wyczekiwany. Moment porachunków. Nikt nie wątpił, że Gene zacznie opowiadać o powinności i lojalności. Bogato i długo. Powoływać się na brzemię winy, ciężar odpowiedzialności. Nie do zniesienia. Zgoda. Ale kto w to uwierzy? Wielu, lecz na pewno nie Ginsberg i Ashworth. Gene uśmiechnął się lekko, gdzieś podskórnie odczuwając, że lada moment, już za chwilę, za kilka przesyconych gniewnymi spojrzeniami sekund dyskusja zamieni się w słowny pojedynek, pełen uderzeń poniżej pasa i podstępnych pchnięć w plecy. A on, Joffery, jak zwykle będzie stał po stronie słabszych. Z góry skazanych na porażkę. Bo przecież klamka zapadła na długo przed zwołaniem zebrania. Gene odchylił lekko głowę do tyłu i zmrużył powieki, wsłuchując się w zimny, niemal kalkulacyjny ton głosu Scarlett. Nie lubię Cię, Ashworth. Wkurzasz mnie. Przeszkadzasz. Zaburzasz mój niespokojny odpoczynek, moje niecierpliwe wyczekiwanie. Moją chwilę ciszy przed sztormem. Z jego ust wyrwało się ciche westchnięcie, gdy kolejne z zebranych osób zaczęły popierać stanowisko drugiej strony - i o ile Joffery potrafił zrozumieć decyzję Gerarda, o tyle Vivian była dla niego zaskoczeniem. Niekoniecznie miłym. - Walkę z epidemią zwykle zaczyna się od znalezienia jej źródła. - Gene wyprostował się spokojnie na krześle, unosząc mimowolnie brwi w przejawie… rozżalenia? Zupełnie, jakby po raz kolejny boleśnie przekonał się, że wszystko, co dotychczas robił, osiągnął, o co walczył… było błędem. Mrzonką. Snem głupca. - Atak hakerski nie był groźbą ani ostrzeżeniem. Wróg, kimkolwiek by się nie okazał, nie grozi ani nie ostrzega. To proste stwierdzenie faktu. Udowodnienie słabej ochrony naszych systemów jest zaledwie pierwszym z objawów choroby… a będzie ich więcej. Znacznie więcej. Gene już dawno przestał szukać dla siebie usprawiedliwień, te bowiem nigdy nie były wystarczająco przekonujące. Jakakolwiek próba wybielenia własnych czynów spełzała na niczym, pozostawiając jedynie gorzki posmak porażki w ustach. Joffery doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że wojna plugawi, niszczy, wypacza. Przelew krwi pociąga za sobą nieczystość i zbrukanie. Każdy, kto bierze udział w wojnie, zostaje wojną skażony i wykoślawiony. Bo wojna i człowieczeństwo to pojęcia nawzajem się wykluczające. I tylko dlatego powinni zrobić wszystko, by zapobiec jej ponownej eskalacji. - Panna Tudor mówi o zasłonie dymnej z szóstki dzieciaków skierowanych na Igrzyska… - usta Gene’a wygięły się w imitacji czegoś, czego - nawet przy najszczerszych chęciach - nie można było traktować w kategoriach uśmiechu. - Muszę pochwalić jej subtelność, użyła pięknego synonimu słowa mięso armatnie… bo właśnie nim będą te dzieciaki. Rzucimy je na pewną śmierć, łudząc się, że ich obecność w Igrzyskach chwilowo uśpi Kwartał i pomoże jeszcze bardziej oczernić opozycję w oczach rebeliantów… co jest bezcelowym, pustym, czczym działaniem. Terrorystów się nie poddaje publicznemu potępieniu, są potępieni z definicji. Terrorystów się likwiduje. Joffery obrócił w dłoni kubek z kawą - nie był władny zmienić swojej decyzji. Wszyscy, których szanował, zostali ostrzeżeni. Wszyscy, których winę dostrzegł, zostali osądzeni. Nie pozostało mu zatem nic innego, jak tylko wysłuchać serca. Tego, w którym rodzi się sprzeciw, wściekłość, żal i szczery zawód. Tego, w którym mieszka pewność, że wszystko, co robi, ma swe uzasadnienie. Serca, w którym miejsce jest wyłącznie na obowiązki. Oraz powinność. Tak, powinność. Gorzkie to słowo. Trujące. - Jeśli szóstka dzieciaków z Dzielnicy trafi na arenę, będziemy współwinni śmierci co najmniej pięciu z nich. Możemy udawać, że jest inaczej. Możemy się obrazić. Możemy ubrać to w swój spokój i starać się być ponad to. Możemy popaść w manię religijną. Możemy z oburzeniem wystękać: „zrobiliśmy, co w naszej mocy!” Możemy bawić się w filozofie naszpikowane takimi głupstwami jak byty i ontologie. - Gene uniósł do ust papierowy kubek i upił z niego łyk zimnej, niemal wulgarnie obrzydliwej kawy. - Ale prawdy nie zmienimy. Cel nigdy nie uświęca środków, pomyślał z dziwnym znużeniem Joffery, przenosząc pochmurny wzrok na Chantelle. Wręcz przeciwnie… Nie pozostało im nic innego, jak czekać - i o ile niemal wszyscy obrali jasne stanowiska w sprawie dla której się zebrali, moment głosowania niósł ze sobą niezdrową fascynację. Nadchodził powoli, czuć go niczym letnią burzę ciągnącą znad zatoki - napięcie lada chwila stanie się nie do zniesienia, ktoś prędzej czy później pęknie niczym przekłuty balon… i pozornie kulturalna dysputa zmieni się w sztorm. |
| | | Wiek : 38 Zawód : wzgardzony rządowiec, wykładowca ekonomii na uniwersytecie Przy sobie : gaz pieprzowy, laptop, telefon komórkowy, prawo jazdy Znaki szczególne : brak pigmentu w skórze Obrażenia : urażona duma
| Temat: Re: Sala obrad Sob Sie 16, 2014 12:49 pm | |
| O ile cała wypowiedź Chantelle była do bólu przewidywalna, to już wytknięcie Scarlett jej pochodzenia, na kilka sekund wytrąciło ją z równowagi. Nie na tyle, by odsunęła się oburzona - nie, pokazywanie emocji nie leżało jej w naturze, a już na pewno nie mogło zostać sprowokowane przez jedno rzucone mimochodem zdanie - ale wystarczająco, by zacisnęła usta w cienką kreskę i zamilkła na kilka sekund, wbijając pełne niedowierzania i irracjonalnej... satysfakcji? spojrzenie w niedawną triumfatorkę. Była pod wrażeniem brawury, jaka z pewnością kierowała osiemnastolatką, co jednak nie powstrzymało serii obrazów, która przesunęła się jej przed oczami, i których tematem przewodnim były możliwe sposoby brutalnego okaleczenia zarówno samej panny Troy, jak i dwójki jej dzieci. Odwróciła w końcu spojrzenie, kierując je na Gerarda dopiero, kiedy ten był już w połowie swojej wypowiedzi; od tej pory przestała już jednak zwracać szczególną uwagę na padające słowa. Mgliście zarejestrowała zarówno poparcie od Catrice i Vivian (tą ostatnią podejrzewając o pierwsze objawy masochizmu), jak i kolejne kwieciste przemówienia Blaise'a i Jofferego. Same obrady, co do których początkowo miała spore oczekiwania, zaczynały ją męczyć i nudzić; większość czasu spędziła więc bawiąc się od niechcenia do połowy opróżnioną szklanką i cierpliwie czekając, aż w pomieszczeniu zapanuje cisza. Po ostatnim zdaniu Gene'a odczekała więc kilka sekund, dopiero po tym czasie podnosząc wzrok znad blatu i prostując się nieznacznie. - Nie rozumiem - zaczęła powoli, przywołując na usta ten sam pobłażliwy uśmiech, którym zazwyczaj raczyła swoich podwładnych, gdy ci z jakiegoś powodu nie udźwignęli powierzonego im zadania - jakim cudem tak zagorzali obrońcy ludzkiego życia mogą jednocześnie nie zauważać, że bez względu na przyjętą opcję, na szali mają wciąż to samo? - Nadal przytrzymując brzeg szklanki opuszkiem palca, obróciła ją leniwie dookoła własnej osi. - Czy powtórzymy losowanie, czy nie, czy zastąpimy szóstkę wspaniałych szóstką potępionych, czy nie - w każdym wypadku śmierć poniosą dwadzieścia trzy osoby. W. Każdym. Wypadku. - Powtórzyła, celowo wymawiając każde słowo powoli i z osobna. Przesunęła wzrokiem po pomieszczeniu, o sekundę dłużej zatrzymując spojrzenie na twarzy Chantelle. Uśmiechnęła się bezwiednie. - Decydując się za zmianę trybutów, zakładamy, że za drugim razem otrzymamy dzieci bardziej zasługujące na śmierć, niż te, które wybraliśmy za pierwszym. I może faktycznie tak będzie. A może nie. Któreś z was jest gotowe podjąć się takiej oceny? - rzuciła, pozornie lekko, choć w lodowatym głośnie dźwięczało ledwie wyczuwalne wyzwanie. Nie zaczekała jednak na odpowiedź, zamiast tego prostując się i opierając zgięte w łokciach ręce na blacie stołu. - Skoro więc jedna szalka wagi pozostaje cały czas taka sama, powinniśmy skupić się na tym, co znajduje się na drugiej. A na drugiej mamy stabilność państwa. Jak słusznie zauważył Gerard - odwróciła się na sekundę, odnajdując mężczyznę wzrokiem i ledwie powstrzymując się od mrugnięcia - trudno uwierzyć, by za Kolczatką stali Kapitolińczycy. Nie twierdzę, że nie stanowią oni głównej siły napędowej organizacji, ale na samym szczycie zapewne stoi ktoś inny. Ktoś wystarczająco wpływowy, żeby załatwić zamachowcowi miejsce w sektorze medialnym. Ktoś stojący wystarczająco wysoko, by zdobyć odpowiedni sprzęt i ludzi do przeprowadzenia ataku hakerskiego. Może ktoś z Rządu. - Zmrużyła oczy. - A może ktoś z tego pokoju. - Przerwała na chwilę, sięgając po szklankę wody, ale przez cały czas nie spuszczając wzroku z rozmówców. - Tu należy zadać pytanie - co tak naprawdę Kolczatka miała na celu? Ratunek sześciu dzieciaków z Kwartału na rzecz sześciu dzieciaków z Dzielnicy? Wątpię. Igrzyska są naszą bronią, po którą sięgnęliśmy po zamachu, i jedyne, czego chce opozycja, to nam tę broń wytrącić. Powtarzając losowanie, odłożymy ją sami. Przyznamy się otwarcie, że nie potrafimy dociągnąć do końca własnych decyzji. Że wystarczy nas szturchnąć, żebyśmy zrobili krok w tył. Że faktycznie chwiejemy się w posadach. I wreszcie - że jesteśmy gotowi podążyć za terrorystami po nitce do kłębka. Jeśli odeślemy trybutów z Dzielnicy do domów, zrobimy dokładnie to, czego od nas oczekują. I nie mówię, że pozostawienie ich w turnieju to łatwa decyzja, ale czasami trzeba takie podejmować. Przejęcie władzy przez opozycję przyniesie jedynie kolejny chaos i destabilizację, a to chyba nie jest to, na czym nam zależy. A na pewno nie na tym zależy mnie, kiedy staram się kierować dobrem ogółu, a nie sentymentami wobec jednostek, nawet jeśli niektórzy wydają się wątpić w moje szczere intencje. - Zamilkła na kilka sekund, przywołując w pamięci wizje z najgorszych możliwych koszmarów, po raz pierwszy zmuszona do włożenia tak dużego wysiłku w zachowanie powagi, ale jej wzrok pozostał chłodny i nieruchomy. Przez chwilę miała ochotę zerknąć na wyraz twarzy Gerarda; gdyby jednak zobaczyła chociażby rozbawione drgnięcie powieki, sama straciłaby nad sobą kontrolę. Zamiast tego odwróciła się więc w stronę Chantelle, bo choć jej przemowa dobiegła końca, miała jeszcze jedną sprawę do rozwiązania. - A tobie wybaczę tę osobistą wycieczkę, bo rozumiem, że macierzyństwo daje ci w kość i możesz być na tyle zmęczona, by poddawać w wątpliwość moją lojalność, nawet biorąc pod uwagę, że władza tego kraju znalazła odpowiednio wiele powodów, by uznać ją za wystarczającą i prawdziwą. - Uśmiechnęła się z prawie autentyczną sympatią, zwłaszcza w trakcie wypowiadania słowa macierzyństwo. |
| | | Wiek : 52 Zawód : była prezydent Panem Obrażenia : w śpiączce
| Temat: Re: Sala obrad Nie Sie 17, 2014 7:43 pm | |
| Alma Coin milczała przez całą dyskusję, wysłuchując jedynie uważnie wypowiedzi poszczególnych osób i od czasu do czasu biorąc łyk wody; z jej twarzy trudno było odczytać, czy była zadowolona z jej przebiegu, czy nie. Zareagowała dopiero, gdy po słowach Scarlett zapadła cisza. Odchrząknęła głośno, podnosząc się z miejsca i obejmując wzrokiem salę. - Widzę, że zdania są podzielone - powiedziała. - Jednakże musimy podjąć dzisiaj ostateczną decyzję i sądzę, że najlepszą metodą będzie głosowanie. - Wyprostowała się nieznacznie. - Po wysłuchaniu waszych argumentów stało się jasne, że debatujemy nad trzema opcjami: pozostawieniem obecnego składu zawodników bez zmian, odesłaniem do domów dzieci z Dzielnicy Rebeliantów oraz powtórzeniem całego losowania. Proszę więc, by każdy oddał jeden głos na któreś z rozwiązań. Od głosowania nie można się wstrzymać.
Każdy z uczestników dyskusji powinien dodać jeszcze jeden post z uwzględnieniem oddanego głosu. Nie musi on być długi, dobrze za to, by pojawił się najpóźniej do jutra wieczorem. Członkowie rządu głosują poprzez podniesienie ręki; pani prezydent wymienia każdą opcję po kolei i liczy głosy.
|
| | | Wiek : 20 Zawód : Strażnik Pokoju [dawniej morderca] Przy sobie : Mundur, kamizelka kuloodporna, krótkofalówka, telefon komórkowy. Broń palna, dwa magazynki, paralizator, Znaki szczególne : BIały mundur, długie włosy, słodki uśmiech, zawiązany czarny męski krawat na prawym nadgarstku Obrażenia : -
| Temat: Re: Sala obrad Pon Sie 18, 2014 10:23 am | |
| Scarlett nie wyglądała na zachwyconą, gdy Chantelle wytknęła jej pochodzenie. Cat nie była zaskoczona takim obrotem spraw; wręcz przeciwnie, domyślała się, że ktoś kiedyś rzuci tę małą bombę. Ale cóż, znając Scarlett, nie odpuści takiej zniewagi. Pochodzenie było kwestią drażliwą dla wielu, nawet dla Cat, która niejednokrotnie słyszała o sobie, że jest pionkiem Coin do rozstawiania. Tylko że ona nigdy się tym nie przejmowała, skoro i tak pochodziła z normalnego dystryktu... podobnie jak Troy, której panna Tudor zaczęła automatycznie współczuć. Coin przedstawiła trzy opcje. Catrice, do tej pory ignorująca wypowiedzi innych, wysłuchała ich, a gdy padła opcja pozostawienia składu obecnych trybutów bez zmian, podniosła rękę. Morderczyni czy nie, za treningi też jej płacono. |
| | | Wiek : 23 Zawód : Architekt z ramienia rządu i archiwistka w jednym Przy sobie : Dokumenty, telefon, scyzoryk, odtwarzacz mp3, notes Znaki szczególne : długie, rude włosy, siatki blizn na nadgarstkach, ledwo widoczne blizny na nozdrzach
| Temat: Re: Sala obrad Pon Sie 18, 2014 10:33 am | |
| Vivian aż do znudzenia przewidywała, jakie będą reakcje ludzi na jej wypowiedź. Do tego stopnia, że odkąd wypowiedziała ostatnie słowo, ignorowała ich wszystkich. Patrzyła prosto na Almę Coin, nie uciekając spojrzeniem, nie mrugając. Po prostu siedziała i kierowała spojrzenie ku władzy. Czy to jej wina, że nagle wyobraziła sobie Scarlett na miejscu pani prezydent? Albo jeszcze lepiej, Scarlett i Gerarda, niczym parę królewską. To byłoby ciekawe, z miejsca spodziewałaby się eksterminacji KOLC-a i kar cielesnych za jakikolwiek kontakt z Kapitolińczykami. W tym Gerard był doskonały. Zignorowała Blaise’a, posyłając mu krótkie, obojętne spojrzenie. Najchętniej znowu walnęłaby go w twarz, jak najmocniej, a gdyby odwzajemnił się czymś podobnym, mogłaby wdać się w bójkę z dziką przyjemnością. To byłoby aż za bardzo miłe doświadczenie, nieco wtłuc Argentowi… nawet jeśli to niosłoby ze sobą siniaki, trochę bólu i smak porażki. Kiedy Coin zabrała głos, Vivian wiedziała, co ma robić. Pani prezydent nie zdążyła wypowiedzieć do końca słów „pozostawienie obecnego składu trybutów bez zmian”, gdy ręka rudowłosej uniosła się do góry. Darkbloom zastukała leciutko długimi paznokciami w blat stołu. Naprawdę, chętnie rozorałaby paznokciami twarz Blaise’a.
|
| | | Wiek : 18 Zawód : Doradca ds. technologii Obrażenia : Brak
| Temat: Re: Sala obrad Pon Sie 18, 2014 11:45 am | |
| ***tutaj kiedyś będzie "sensowny" post, żeby nie blokować wrzucam info, Chan głosuje za 3 opcją*** |
| | | Wiek : 51 lat Zawód : naczelnik więzienia, Betonstahlbieger Przy sobie : leki przeciwbólowe, medalik z małą ampułką cyjanku w środku. stała przepustka, telefon komórkowy, paczka papierosów, broń palna. Znaki szczególne : praktycznie zawsze nosi skórzane rękawiczki i wojskowe buty, nie rozstaje się z cygarami
| Temat: Re: Sala obrad Pon Sie 18, 2014 3:28 pm | |
| Większość ludzi nie przestawałaby na wyrażeniu swojej opinii, ale Ginsberg nie umiał i nie lubił walczyć słowami. Uważał to za niepotrzebną słabość, to nie wyrazy zaprowadziły go na sam szczyt, do którego zbliżał się instynktownie, częstując swoją przyszłą teściową wodą i wymieniając powłóczyste spojrzenia ze swoją (już) wieloletnią przyjaciółką, która dobrze wiedziała, jak manewrować zebranymi w sali ludźmi, by wyciągnąć najwięcej dla nich. Naprawdę byliby idealnymi partnerami biznesowymi, tymi, którzy próbują utrzymać powagę, podczas gdy ich usta wykrzywia ironiczny uśmiech. Patrzył ponad głowami zebranych na godło Panem, zastanawiając się nad jednym - jak bardzo trzeba było ślepym, żeby unosić się na dziećmi z biednego Kapitolu (czy też Dzielnicy Rebeliantów, wszystko jedno) i jednocześnie z uśmiechem na ustach podsyłać mu mięso... Pfu, ludzi do przesłuchań. Chętnie wytknąłby palcem im tę rażącą hipokryzję, ale dziś (wielkodusznie) wybaczał wszystkim, zapamiętując jedynie, komu w przyszłości można zaufać. Albo inaczej, kto zauważał, że warta w Panem się zmieniała i państwo czekała kolejna (miał nadzieję, że krwawa) rewolucja. Uśmiechnął się wyrozumiale do Blaise'a, kręcąc głową - nie, nie chował urazy, najwyraźniej miłość nieco zniekształciła mu obraz - i do Joffa - tylko on wiedział, że nadal uwielbia tortury i echa starego kapitolińskiego porządku. Odnotował zachowanie swojej podopiecznej (musi przestać gasić na niej papierosy, choć najwyraźniej odnosiło to dobry i właściwy skutek) i załapał niedorzeczne groźby młodej matki (naprawdę chciała się przekonać, co robi Scarlett z kretynkami zaślepionymi instynktem macierzyńskim?), kiwając głową tylko wówczas, kiedy jego najdroższa przyjaciółka odgrywała spektakl kukiełkowy, sugerując, że dziecko to nie statystyka. Był niemal wzruszony jej przemową, więc wrócił na miejsce, nie pozwalając sobie nawet na przypadkowy kontakt cielesny. Musieli omówić to innym razem, może najwyższa pora, by znowu urządzić przyjęcie, może z okazji pogrzebu swo...ich dzieci? Rozmyślał nad tym, stukając palcami i oczekując na wystąpienie Almy Coin. Zapobiegawcze, ona również znajdowała się na celowniku spotkań Gerarda - tym razem prywatnie, ktoś musiał odwołać tę szopkę ze ślubem z Melanie i tą osobą miał być właśnie on, kiedy ucichnie aura tych okrutnych Igrzysk i egzekucji, które miały przywrócić porządek w chwiejącym się państwie. Na moment zastygł w niedowierzaniu - a więc nadal kochał ją tak mocno, że rezygnował dla niej z zaszczytów pomimo braku wiadomości - i uniósł rękę, kiedy doszło do głosowania. Oczywiście, że Dożynki nie mogły zostać powtórzone. Pochodził z Jedenastki, znał się na ludowych przesądach jak mało kto i nie wierzył w powodzenie losowania po raz kolejny. Poza tym uważał, że Daisy na Arenie będzie równie rozkoszna jak w swoim pokoiku, do którego zaprowadziła go za rączkę. Chętnie weźmie udział w tym przedstawienie. Spojrzał na towarzyszy prowokująco, ręka wyciągnięta do góry na błogosławieństwo. Idący na śmierć będą go pozdrawiać - Igrzyska miały pozostać bez zmian trybutów. |
| | | Wiek : 31 Zawód : przedstawiciel Dystryktu 7, śledczy w stopniu oficera Przy sobie : paczka papierosów, telefon komórkowy, broń + magazynek (15), Znaki szczególne : kilkudniowy zarost. Obrażenia : częste bóle brzucha
| Temat: Re: Sala obrad Pon Sie 18, 2014 5:20 pm | |
| Zwątpił w rozsądną decyzję Almy Coin już chwilę po tym, jak prezydent przemówiła, ale nie wypowiedziała się słowem na temat propozycji, a jedynie poddała je pod głosowanie. Nie sądził, by mimo wyniku sprzeciwiła się wyborowi większości i świadczyć to mogło o dwóch rzeczach. Albo po cichu popierała to, co rzekomo było błędem systemu albo nie wiedziała co robić w takiej sytuacji. Żadna z opcji ani trochę nie podobała się Argentowi, ale mężczyzna wiedział już, że sprawa jest przegrana, bo oprócz niego, Joffery’ego, Chris i Chantelle każdy z obecnych zdawał się być przekonany, że pomysł Scarlett i Gerarda jest najlepszy. Blaise był wściekły, ale przecież nie zamierzał zachowywać się jak dzieciak i obrażać na swoich współpracowników, profesjonalne podejście nie zniknęło po jednym przegranym głosowaniu. Jeszcze dziś zamierzał krótko skonsultować się z Ginsbergiem, bo przecież w kwestii przesłuchań i egzekucji zgadzali się w całej rozciągłości. Nie mógł także mówić o zawodzie w przypadku postawy Scarlett, od samego początku spodziewał się, że ich zdania będą się różnić. Gdy nadszedł moment decyzji, Argent podniósł rękę i zagłosował za zwolnieniem dzieciaków z Dzielnicy, z listy trybutów. Wiedział, że to niestety już nie zmieni, dlatego w jego głowie zaczął powoli kształtować się pomysł, dzięki któremu mógłby jak najbardziej pomóc im podczas treningów. Wiedział też, kogo spróbuje namówić do współpracy. |
| | | Wiek : 40 lat Zawód : Prywatnie: architekt, oficjalnie: nieczynny zawodowo polityk i żołnierz Przy sobie : pendrive, medalik z małą ampułką cyjanku w środku, paczka papierosów, zapalniczka, laptop
| Temat: Re: Sala obrad Pon Sie 18, 2014 5:33 pm | |
| Nawet nie musiał ukrywać, iż był umiarkowanie zadowolony z przebiegu rozmowy w sali obrar. Joffery nigdy nie lekceważył rozmówców - mało istotne, czy ludzi dotkniętych ułomnościami, szpetnych, kurduplowatych, kulawych, łysych, jednookich czy pięknych, inteligentnych, sprytnych oraz wykształconych. Ze swych obserwacji bowiem wiedział, że ci pierwsi mają mało do stracenia… dużo zaś do zyskania, że nadmierne ambicje dostarczają im nieoczekiwanych napędów i rekompensat, które ubytki wypełniają. A czasem nawet przepełniają. W wypadku tych drugich sprawa była znacznie bardziej skomplikowana - co nie oznacza, że trudniejsza do zrozumienia. Dla Joffery’ego było jasne jedno: po zwycięstwie rebelii z trudem osiągali porozumienie; ongiś ludzie przywykli do natychmiastowych iluminacji, zalewania światłem potężnych manifestacji osobowości, wręcz zlewania się w jedność i odczuwania do granic zupełnej wzajemnej identyfikacji - dziś walczyli przeciwko sobie… mniej bądź bardziej subtelnymi sposobami. Aż dziw, że mimo tych całkowitych zespoleń doszło do tak absolutnego rozdzielenia, że mimo totalnego zrozumienia, zrodziło się nieporozumienie. Rozmowa przypominała zapasy – kto kogo przemoże w pierwszych chwilach, ten zyska przewagę i najpewniej wygra walkę. Ale pasowali się szczególnie – bez użycia rąk, zrywając uchwyty, cofając się, stosując uniki. Część zebranych zachowywała się nieznośnie, władczo, kapryśnie, choć Gene domyślał się, iż właśnie tak sobie ulepili nową tożsamość po rebelii, że założyli maski i muszą je nosić… ale Joffery nie był hipokrytą. Czyż sam nie wystawił maski, nie schował się za podwójną zasłoną udawań - wszystko to zaś z myślą, iż wciąż poddawany jest wnikliwej obserwacji? Mało tego, świadomy nawet, że został przejrzany, a mimo to nadal odgrywa swoje przedstawienie, bo… już inaczej się nie dało? Zamiast wdawać się w puste dysputy, które - rzecz oczywista - i tak nie były w stanie wnieść niczego nowego do sprawy, Gene milczał, jakby ważył w myślach wszystkie za i przeciw. Wyniosłość Almy Coin, tak, wydawało się, do niej pasująca, tak naturalna, tak z nią zrośnięta nagle znikła, sczezła, nieoczekiwanie w izbie pojawiła się nowa osoba - chłodna, bardziej słuchająca niż gadatliwa. I Joffery niemal widział oczyma wyobraźni, jak pani prezydent uśmiecha się paskudnie, naprawdę paskudnie, jakby ktoś wyrył jej ten uśmiech sztyletem na stałe. Kiedy jednak nadeszła długo wyczekiwana chwila głosowania, Gene nie miał najmniejszych wątpliwości co do stanowiska, które obejmie. Często zastanawiał się nad atrybutami człowieczeństwa. Co takiego nas konstytuuje? Inteligencja? Życie w społecznościach? Kultura? Altruizm? Egoizm? Pamięć? Joffery uniósł rękę, gdy tylko prezydent Coin poddała głosowaniu opcję, która pozwoliłaby na zwolnienie dzieciaków rebeliantów z Igrzysk. Gene’a nie zaskoczyło, że Argent także podniósł dłoń - co nie przyniosło Joffowi wyczekiwanej ulgi. Byli przegrani, definitywnie. A więc - co nimi kierowało, co napędzało do działania? Odwaga? Nie. Raczej bezradność. Niemoc. Strach. Tylko tyle. I aż tyle. |
| | | Wiek : 29 lat Zawód : dowódca Strażników Pokoju, oficer szkoleniowy, pilot {starszy oficer} Przy sobie : medalik z małą ampułką cyjanku w środku, scyzoryk wielofunkcyjny, leki przeciwbólowe, broń palna + magazynek, zezwolenie na posiadanie broni, przepustka do KOLCa, telefon komórkowy i, zależnie od sytuacji, pełne umundurowanie
| Temat: Re: Sala obrad Pon Sie 18, 2014 6:18 pm | |
| edytuję, jak tylko odsapnę po dzisiejszym intensywnym dniu, ale w razie co - głos Chris idzie na opcję trzecią! |
| | | Wiek : 52 Zawód : była prezydent Panem Obrażenia : w śpiączce
| Temat: Re: Sala obrad Pon Sie 18, 2014 10:38 pm | |
| Skoro i tak ogarniam Almę, to pozwoliłam sobie nie pisać postu ze Scarlett, będzie szybciej, a i tak wyraziła już swoje stanowisko jasno i pisała jako ostatnia przed Coin.
Rozkład głosów przedstawił się następująco: 1) pozostawienie starego składu trybutów - 4 głosy (Scarlett, Gerard, Catrice, Vivian), 2) zwolnienie trybutów z Dzielnicy Rebeliantów - 2 głosy (Blaise, Joffery), 3) powtórzenie całego losowania - 2 głosy (Christina, Chantelle).
Po zakończonym głosowaniu, Alma Coin pokiwała głową, ale nie zajęła już swojego stałego miejsca, pozostając w pozycji stojącej. Odezwała się dopiero po krótkim milczeniu. - Dziękuję wszystkim za wyrażenie swojej opinii - powiedziała sucho, zaciskając dłonie na oparciu krzesła. - Jutro rano wasza decyzja zostanie ogłoszona w telewizyjnym komunikacie. Datę kolejnego zebrania otrzymacie wkrótce, na dzisiaj jesteście wolni - zakończyła, po czym kiwnęła jeszcze raz w stronę zebranych i opuściła salę.
Dziękuję wszystkim, którzy zjawili się na obradach, pozwoliłam sobie przydzielić po 50 PMG za zaangażowanie. :> |
| | |
| Temat: Re: Sala obrad | |
| |
| | | |
Similar topics | |
|
| Pozwolenia na tym forum: | Nie możesz odpowiadać w tematach
| |
| |
| |
|