|
| Autor | Wiadomość |
---|
Wiek : 31 Zawód : Prowadzę kasyno Przy sobie : karty do gry, zapałki, prawo jazdy
| Temat: Bar Pią Lis 22, 2013 11:25 pm | |
| |
| | | Wiek : 36 Zawód : Doradca do spraw uchodźców i rebelii Przy sobie : zezwolenie na posiadanie broni, stała przepustka do dzielnicy rebeliantów/KOLCa
| Temat: Re: Bar Pią Lut 14, 2014 12:45 am | |
| < most na Moor River
Słońce zniknęło za linią horyzontu ustępując miejsca Księżycowi i jego gwiezdnej kompani. W drodze do mieszkania Shaw rozmyślił się skręcając w jedną z pomniejszych uliczek, by w końcu znaleźć się w centrum. Prawdę powiedziawszy, wieczorami nie miał zwykle co z sobą zrobić. Rzadko wychodził. Wsiąkając w mury Kapitolu, tłamsząc w sobie wspomnienia i poczucie żalu zamykał się w czterech ścianach. Nie dzisiaj. Nogi zaniosły go aż do rzędu żółtych krzesełek poustawianych przy barze w kasynie. Wsunął się na jedno z nich a następnie skinął ręką na barmana, by podał mu jakikolwiek alkohol ze stojących na półkach. Oparł łokieć na blacie, a podbródek podparł ręką i przymknął na chwilę oczy. Był zmęczony. Codzienną, ciągnącą się walką, która po prostu przybrała nieco inną formę. Tym co robił, tym co musiał, czego nie powinien. Piszącą się na nowo biurokracją, kolejnymi zamieszkami w Kwartale Ochrony Ludności Cywilnej i brakiem snu. Ciężkie, ciężkie życie rządowych. - Dziękuję - powiedział unosząc powieki w chwili, kiedy barman postawił przed nim szklankę. Chwycił ją zaraz i przytknął do ust, by upić łyk alkoholu. Dopił wszystko, zapłacił i wyszedł.
zt.
|
| | | Wiek : 51 lat Zawód : naczelnik więzienia, Betonstahlbieger Przy sobie : leki przeciwbólowe, medalik z małą ampułką cyjanku w środku. stała przepustka, telefon komórkowy, paczka papierosów, broń palna. Znaki szczególne : praktycznie zawsze nosi skórzane rękawiczki i wojskowe buty, nie rozstaje się z cygarami
| Temat: Re: Bar Sob Kwi 26, 2014 1:17 pm | |
| Wywiad. Nie było chyba bardziej absurdalnego oksymoronu, jeśli zestawiało się to słowo z Gerardem Ginsbergiem. Z człowiekiem, który przez całe swoje dorosłe życie wypowiedział jedynie kilkanaście słów naraz, w jednym monologu i to było najbardziej traumatyczne przeżycie w jego życiu. Swoją drogą, jak potwornym bezuczuciowcem musiał być, skoro zamiast pamiętać o śmierci dwójki własnych dzieci (jedno z nich nie liczyło się, bo było kosmitą i może nawet nie było JEGO) czy o pożegnaniu z ojcem (może zamienił się w żywą pluskwę?), zanotował ten wstydliwy słowotok, który i tak skończył się atakiem furii i roztrzaskaniem kogoś o ścianę korytarza w Trzymance. Paskudnie pechowy Dystrykt i paskudnie pechowy dzień, kiedy ktoś ośmielił się od niego uciec. Nie odczuwał paniki, że jego córka została zabita przez dzikie zwierzę, które rozszarpało jednocześnie pięciu innych strażników - poznał jej precyzyjną robotę po użyciu tłumika - ale już krzyki, choć całkowicie uzasadnione i pozbawione wszelkich sentymentalnych odchyleń od normy Gerarda Ginsberga (czyli bardzo rygorystycznej) wydawały mu się skrajnie upokarzające. Aż dziw, że nie zachorował na nową odmianę wścieklizny po użyciu tylu niedorzecznych określeń. Dobrze, że przemoc pomogła, a obrazu dopełnił Evan, skazany na śmierć przez miłość swojego krótkiego życia. Od tego czasu jeszcze bardziej (o ile to możliwe) znienawidził możliwość przekazywania werbalnie informacji, stając się wymarzonym rządowym. Nie było człowieka bardziej dyskretnego i szanującego tajemnice cudze - o ile nie doprowadziłyby wyznawcy do śmierci, wtedy stawał się obrzydliwym donosicielem - na równi ze swoimi, których strzegł z konsekwencja godną przyszłego zięcia Coin. Pewnie dlatego kwestia tego wywiadu nie spotkała się z jego uznaniem, nawet jeśli miał otrzymać w zamian złote góry, szklany pałac i rękę (dosłownie, wolał część ciała niż zapewnienie) króla, o którą skruszyłby wszystkie kopie. Naprawdę poważnie rozważał pozostanie w domu i zajęcie się tresurą swojej ulubionej suki. To byłoby znacznie bardziej komfortowe zajęcie (włączając nawet kaprysy Maisie i próby odgryzienia mu jąder) niż jakaś gra w prawda czy wyzwanie naprzeciwko chłopaka, który już skończył w jego ramionach. Nigdy nie rozumiał, dlaczego relacja z Charlesem Lowellem miała charakter ściśle platoniczny. To nie pasowało do jego charakteru - poznać, wgryźć się, wbić, przeżuć i zostawić - więc budziło jego naturalne obawy. Coś nowego, etap życia, zakończony pospiesznie bez finału w jego ustach wydawał się niepełny i tajemniczy. Bał się, że nabierze to zbyt mistycznego charakteru i dlatego dążył do ich ostatniego spotkania (tego był dziwnie pewny), chcąc zachować pieśń triumfatora, nawet jeśli wróci do domu bez branki. Którą zaprosił nigdzie indziej, a do kasyna. Pieniądze były namiętnością zupełnie dla niego obcą. Gerard kochał tylko ból, zmysłowość i literaturę, ale wiedział, że to ładnie współgra z jego kostiumem grzecznego rządowego, który nie myśli o zdarciu Chazowi gardła z taką łatwością jak zdzierał buty. Pewnie dlatego wyglądał tak schludnie i wcale nieprowokująco, kiedy przy stoliku, położonym niedaleko cygar, pokera i pięknych kobiet (uśmiechnął się do znajomej z Kapitolu, odnotowując jej personalia zbyt dokładnie) zamawiał wódkę, nie czekając na partnera. Jeśli mieli rozmawiać, to powinni zrobić to po pijaku jak kiedyś. Nie zamierzał jednak wytrącić się z równowagi - chciał dopełnić spokojnego rytuału, przed spotkaniem ktoś go ubierał, teraz nadeszła pora na śpieszne rozbieranie, więc podwinął rękawy koszuli, rozglądając się za właścicielem, który był do niego przyjaźnie nastawiony. Rzadko występujący osobnik w przyrodzie, może ten gatunek już wymarł. Zapalił cygaro, wdychając zapach brudnych pieniędzy i rozglądając się za Lowellem. Ktoś tu chyba drżał ze strachu i nie był to przystojny naczelnik więzienia, który wypuszczał dym tak swobodnie jakby to było jedyne zadanie w jego życiu. Poczucie wyższości odziedziczył po rodzicach, też milczących w każdej sytuacji. |
| | | Wiek : 31 Zawód : redaktor naczelny CV Przy sobie : paczka papierosów, zapalniczka, prezerwatywa Obrażenia : tylko psychiczne
| Temat: Re: Bar Nie Kwi 27, 2014 3:49 am | |
| | Kilka dni po spotkaniu z Nicole, tak sobie myślę Kto spodziewałby się kasyna jako miejsca iście rządowego spotkania? Czyż, czysto hipotetycznie ujmują c zagadnieniem, rozrywki za duże pieniądze godne popsutego Kapitolu z zamierzchłych czasów despotycznych rządów starego prezydenta nie powinny były wzbudzać w Gerardzie obrzydzenia, wewnętrznego poczucia pogardy? Przecież walczył o ciągle tak bardzo rozdmuchiwane lepsze dziś. Natomiast jego postawał przywodziła na myśl wybitną obojętność, żadnych negatywnych emocji. Poniekąd całkowite zadowolenie z obrotu spraw. Jeśli już Lowell miałby obstawiać jakiekolwiek ze znanych mu uczuć, należałby do nich te całkowicie pozytywne. Wybudował przez zapach pieniędzy wymieszany, woń drogich perfum, sukienki od najbardziej znanych projektantów, biżuteria wprost z Jedynki i sale zapełnione tajemniczymi uśmiechami znad słów do pokera bądź ruletki. A nuż ktoś z tego towarzystwa zmienił swoje upodobania! Oczywistym wydawał się być fakt jakoby razem z gośćmi oraz ich kontami przepełnionymi raczej większymi niż pięciocyfrowe sumy gotówki, mieli spotkać się naczelnik więzienia w Kwartale Ochrony Ludności Cywilnej (rozwinięty skrót brzmiał aż nadto dostojnie) oraz naczelny największego pisma całym Panem - Capitol’s Voice. Co mogło łączyć ludzi z tak skrajnych profesji? Na pierwszy rzut oka tylko dzieliła ich masa rzeczy, dla prostego przykładu: piętnastoletnia różnica wieku. Tak, okrągłe piętnaście lat, dwie i pól dekady, trzy piąte jednej czwartej wieku. (To ostatnie brzmiało pewnie najlepiej dla wszystkich sceptyków, gdyż dopiero po krótkim rachunku matematycznym statystyczny słuchacz otrzymywałby ten zatrważający wynik w postaci kilkunastu wiosen.) Różniło ich także wiele innych rzeczy - poglądy, traktowanie pracowników ludzi lub nawet sposób bycia… chociaż on może nie był aż tak sprzeczny w obu przypadkach. Niemniej oprócz przeciwnych biegunów posiadali coś, co sprawiło, że nie spotkali się w słynnym ‘Lucky Coin’ jako obcy sobie ludzie, a coś na kształt znajomych. Podhasło „przyjaciele” posiadało chyba zbyt głębokie znaczenie, nie nadające się do ich przewrotnej i, na swój sposób, intrygującej relacji. Łączył ich kawałek wspólnej historii. Szczęśliwej? Czemu nie, gdyby doliczyć momenty nadto burzliwe, czasem krzywdzące, nieprzyjemne słowa, kilka krzyków. Gdyby nie to spokojnie nadawaliby się na bazę scenariusza do bardzo słabej komedii romantycznej, a osiągnięcie tego poziomu tandety nie zaliczało się raczej do szczytu marzeń obu mężczyzn. Lepiej określić ją mianem zbyt krótkiej opowieści ze wzlotami i upadkami, wieloma. Charles stał przed budynkiem, w którym jak sądził, czekał na niego Ger. Tym razem przypuszczalnie rozpłynął się w powietrzu, a przeczucie skutecznie podpowiadało mu, że siedział w barze, popijając mocne trunki. Idąc między ludźmi trwoniącymi swoje pieniądze, dotarło do niego oczywiste. Przecież sam nie podchodził do tego jak do szarego, zwykłego, pozbawionego emocji spotkania w celach służbowych. Właściwe w uroczo, słodko-gorzkim telefonie nie odpowiedział mu czy umówili się na wywiad, więc ten nie przygotowywał się do niego z poświeceniem całej energii. Stawiał bardziej na prywatne spotkanie… Trochę jak randka. Ale na randki nie chodziło się z ludźmi, których nie widziało się rok, plus minus. Niechybnie tak było. Przynajmniej w normlanych sytuacjach dwójka zainteresowanych sobą osób spotykały się… dość regularnie, mając na myśli częściej niż raz na rok. Brawo. Najwidoczniej jesteś umówiony z przyszłym zięciem Coin na… randkę? Układanie sobie życia według Charlesa Lowella dzień kolejny.Natomiast on nie bywał na żadnym rendez vous od miesięcy. Przyjemny wieczór w doborowym… prawie doborowym towarzystwie zdawał się być sympatyczną perfektywną. Spojrzał w lustro, wiszące na przeciwległej ścianie, kontrolując ułożenie idealnie wykrojonego szarego garnitur, wyprawowaną białą koszulę i czerwonokrwistą muchę. Robienie dobrego wrażenie od zawsze stanowiło dla niego ważny aspekt każdego spotkania. Z lekko zaślepiającą pewnością wszedł do baru, szybko odnajdując ofiarę swojego wywiadu wzrokiem. Po odmierzeniu równej minuty siedział już naprzeciwko celu spotkania. - Mam nadzieję, że nie uciekniesz tak jak ostatnio. - Wypowiedział nad wyraz spokojnym tonem, unosząc usta w kpiącym uśmieszku. Obaj doskonale wiedzieli, o czym wspomniał Chaz. Te niesamowite spotkania po latach zawsze zaczynały się tak samo! - Dobrze cię znowu widzieć. I świetnie zdaję sobie sprawę, że mnie też. Ciągle bardzo tęchniesz, ale już jestem koło ciebie.Możliwe, że takimi słowami właśnie drażnił wściekłego, groźnego psa, ale dopóki byli w miejscu pełnym ludzi jak to kasyno, nic złego nie mogło mu się stać… prawda? Spotkali się w celach służbowych, gra w pytanie-odpowiedź, gorzkie pożegnanie, po czym całkowity koniec. Przynajmniej tak sobie to tłumaczył. No i przede wszystkim... Każdego czworonoga dało się oswoić, wystarczyło zastosować odpowiednie metody. Nowoczesny podręcznik tresera psów strona osiemnasta, tuż za wstępem. |
| | | Wiek : 51 lat Zawód : naczelnik więzienia, Betonstahlbieger Przy sobie : leki przeciwbólowe, medalik z małą ampułką cyjanku w środku. stała przepustka, telefon komórkowy, paczka papierosów, broń palna. Znaki szczególne : praktycznie zawsze nosi skórzane rękawiczki i wojskowe buty, nie rozstaje się z cygarami
| Temat: Re: Bar Nie Kwi 27, 2014 5:33 pm | |
| Ależ oczywiście, że obaj byli wrogami wyzysku klas i pragnęli zjednoczyć się z biedotą, za którą walczyli w jedynej słusznej rewolucji, która miała za zadanie dobić tych wstrętnych mieszkańców Kapitolu (cóż z tego, że jednym z nim był sam Gerard) i dać ludziom nie tylko wolność i brak tej śmiesznej zabawy, zwanej Igrzyskami (Charles musiał przyznać, że było rozkosznie obserwować bełty, jakie wbijały sobie dzieciaki); ale przede wszystkim pewną przyszłość, w której urodzaj to tylko kwestia czasu. Zwłaszcza z rządowymi tego sortu, którzy nie gromadzą bogactw na ziemi, wiedząc, że ich nagroda jest w niebie… Cóż, Ginsberg nie należał do ludzi najbardziej skromnych, choć Lowell powinien wiedzieć, że rozrzutność nie była jego wadą. Z całego arsenału gorszych cech charakteru i ich skutków dla społeczeństwa (zazwyczaj druzgocących), skąpstwo kontrolowane jawiło się jako zaleta, nawet jeśli nie dotyczyło tylko kwestii materialnych. Trzeba wiedzieć, iż naczelnik więzienia oprócz bycia skromnym urzędnikiem państwowym (z ogromną biblioteką) bywał też niezmiernie oszczędny w słowach i gestach wszelakiego rodzaju. Wielu zarzucało mu obojętność i wielu przegrywało w ten sposób własne życie i zdrowie, bo w metodyczny gniew wpadał równie często, co spożywał posiłki i palił obrzydliwe papierosy, popijając je zwykle czystą wódką. Może dlatego był tak nieobliczalny, ciężko było przewidzieć reakcję tego na pozór spokojnego człowieka, który nie szukał w tym kasynie zwady czy nawet uprzejmej rozmowy przed tą, która była głównym daniem tego wieczoru. Nie jedynym, pod powiekami rysował mu się odpowiedni deser, ale za pobudzenie musiał podziękować swojej uroczej córce, której ślady genetyczne nosił na (niegdyś) śnieżnobiałej koszuli. Teraz przypominała ona cętkowany ubiór z pracy, który zwykle bywał w jeszcze gorszym stanie. Cudowna zasługa więźniów, którzy w przypływie ekstazy zalewali go potem, krwią i spermą, tworząc z więzienia miejsce, do którego tylko szaleniec chciał trafić. Całe szczęście, Ginsberg jako tradycjonalista popierał wszelką działalność w tym zakresie i chętnie już dziś uściskałby założyciela (założycielkę?) bloga. A potem naszykowałby jej kaganiec i zamknął delikatnie buzię. Najlepiej rozgrzanym metalem, który stopiłby się na jego bluźnierczej twarzyczce. Nie robił przecież nic złego, zwłaszcza dziś, gdy siedział przy stoliku i kopcił cygara, rozglądając się za popielniczką. Faktycznie, w więzieniu występowały takie przyrodzie, zawsze mógł zgasić peta w czyjeś włosy i zaczęło mu doskwierać coś w rodzaju tęsknoty za bezpiecznymi murami i czasami, w których nie zastanawiał się jak nie przerżnąć swojej córki na śmierć. Czasy, które bezpowrotnie minęły, ale które tłumaczyły z łatwością fakt, dla którego był tak podniecony wizją spotkania z dawnym… przyjacielem, kochankiem, interesantem? Nigdy nie określił ram ich znajomości, przez co był nieco zainteresowany jej kontynuacją. Nie lubił niejasnych sytuacji, wolał zdecydowanie nagie ciała i możliwość wgryzienia się w ofiarę. Która sama dawała mu pretekst do takich rozmyślań, zjawiając się spóźniona (jak kobieta), ubrana znacznie bardziej schludnie (jak pedał) i z czerwoną muszką (chyba gejsze obwiązywały sobie koki w TEN SPOSÓB, ale to porównanie postanowił mu darował); zajmując miejsce naprzeciwko. Strategiczne – całkiem urocza poza do kopania pod stołem i wymieniania długich spojrzeń zza karty dań, ale dla Gerarda dość odległa, a przecież mieli załatwić to po męsku – całkiem krótko i rzeczowo, koniecznie z jego jękami zamiast przystawek. Był szalenie ciekaw, co zrobiłby, gdyby przesunął mu dłonią pod stolikiem w przyjacielskim geście, ale jak na razie, był profesjonalistą, która przywołuje kelnera skinieniem palców i nie odnosi się zupełnie do jego ucieczki z Kapitolu. Nie minęło przecież wcale tak sporo czasu, był na wyciągnięcie ręki Gerarda, ale wolał załatwiać swoje miłostki z redaktorem, którego zastąpił na pozycji naczelnego. Całkiem interesująca roszada, jeśli wziąć pod uwagę to, jakie głębokie stosunki ich łączyły. - Mam nadzieję, że nie ubolewasz już nad śmiercią swojego najdroższego przyjaciela. To była wielka strata dla pisma – odpowiedział, więc zjadliwie i nieco zazdrośnie, nie mogąc sobie darować zamówienia kolejnej porcji wódki i zmierzenia się z nim spojrzeniem. Zupełnie jakby przyjmował wyzwanie, które narzucił mu Charles. Wbrew opinii miasta, nie był psem – te łatwo wyszkolone w dzieciństwie i w dorosłym życiu zachowywały tresurę, a Ginsberg chadzał własnymi drogami jak całkiem urokliwy kot, oblizujący krew z mankietu swojej koszuli. - Wybacz, tęsknota mnie zabija jak widzisz – skomentował ironicznie, unosząc do góry szklaneczkę. – Toast za udany wywiad i nasze równie udane spotkanie? – zapytał, patrząc na niego wyczekująco. Chyba czas na pytania, panie redaktorze.
|
| | | Wiek : 31 Zawód : redaktor naczelny CV Przy sobie : paczka papierosów, zapalniczka, prezerwatywa Obrażenia : tylko psychiczne
| Temat: Re: Bar Sob Maj 03, 2014 1:03 am | |
| Kątem oka zerknął na zegarek, wskazówki ustawiły się w dokładnie tym miejscu, o której miało się zacząć ich arcyważne, arcysłużbowe i arcybezemocjonalne spotkanie. Reasumując - w założeniu mieli skonać z braku rozrywek przez arcynudność. Nie przyszedł ani minuty za późno, co odebrane mogło zostać jako zniewagę, absolutny brak szacunku i kpiny z drugiej osoby, jednak nie pojawił się tam też ani momentu przed, tym samym pokazując bądź tylko udając, że to spotkanie nie liczyło się dla Chaza w żadnym stopniu. Zupełna obojętność na widmo przeszłości z długimi włosami plus całkiem czarującym uśmiechem w pakiecie. Chwilę oczekiwania można było wytłumaczyć jedną z rzadziej spotykanych cech ostatnich dekad. Nadgorliwość. Jednostki nią obdarzone musiały poczekać na resztę. To akurat doskonale wiedział z autopsji. Spotkań służbowych, wyjść do kina albo czasów licealno-studenckich, kiedy zdarzało mu się kończyć pracę kilka chwil przed terminem… Czy wszystko oznaczało, że panu Ginsbergowi w jakiś sposób zależało? Uśmiechnął się do siebie, bo był więcej niż pewien, że wieczór obróci się i przeciwko jednemu, i przeciwko drugiemu w bardziej niż najbardziej zaskakujący sposób. Obaj chyba jeszcze nie wiedzieli, czym miało to być, ale przed nimi malowało się jeszcze trochę czasu. Zajęcie miejsca naprzeciwko zdawało się być świetnym wstępem do szarej rozrywki. Czytanie emocji wprost z jego oczu albo drażnienie jego zmysłów szybko znikającymi, jak liście z drzew jesienią, grymasów nadto przypominających szelmowskie (lekko nakłaniające do współudziału?) uśmieszki. Przy okazji zawsze mógł odpowiednio naprzeć na czubki jego drogich butów swoją cholewką. Przecież, kto normalny pomyślałby o zajęciu takiej pozycji w przypadku złego obrotu spraw? Kto normalny pomyślałby o ucieczce podczas wieczornej randki z Gerardem? No chyba tylko… wszyscy. Oczywiście, kim byliby ludzie, jeśli nie zapytaliby lub wytknęli, nawet w najbardziej zaplanowany oraz subtelny sposób, jakiś słów, drobnych aluzji na temat wcześniejszego redaktora Capitol’s Voice. Na pewno nie sobą. Lowella nie uderzało to tak samo mocno jak w pierwszych dniach, kiedy sprawa ciągle leżała na językach wszystkich w redakcji, może też kilku osób związanych - ściślej lub luźniej - z ich życiami. Na słowa o domniemanej śmierci jego twarzy powinien był przyozdobić ,niezrozumiały dla nikogo zewnątrz, smutek, osobista tragedia. Jakiekolwiek jego oznaki… cichy szloch, łza spływająca po poliku na idealnie wyprasowane spodnie. Ale po co, prawda? Zachowywał się jak potwór pozbawiony uczuć, który potrafił żyć z wizją przejęcia miejsca po prawie-trupie. Samą cząstkę „prawie” uzyskał tylko ze względu na to, że nie odnaleziono nawet fragmentów ciała, a ślad urywa się w nic nieznaczącym punkcie… jakby wyparował. Rozmył się w powietrzu. Chaz z dnia na dzień okazywał coraz mniej emocji w tej sprawie. Momentami oszukiwał swój mózg na tyle dobrze myślami, że wcale nie chodziło o tego byłego redaktora i, że nic nigdy ich nie łączyło. Apatia całkowita! Znieczulica, koniec ludzkich odczuć. Choć on próbował… On po prostu próbował wieść swoje życie dalej. Nawet, jeżeli jego przyjaciel (nawet nie był dokładnie pewien w jakiej sferze się znajdowali po wydarzeniach na arenie) umierał. Nie miał pojęcia gdzie, nie miał pojęcia dlaczego i na co, więc nie mógł mu pomóc. Chciał jedynie żyć dalej, względną normalnością dni… prawie jakby nic się nigdy nie wydarzyło. Wmawiał sobie, że po części robił to dla Nicka, aczkolwiek szybko o tym zapomniał. Ot, odwrócili się, zamykając rozdziały na dwa różne sposoby. W międzyczasie zmówił coś, na co nie zwracał zbytniej uwagi. Zrobił to z najzwyczajniejszego gestu uprzejmości. Póki co rozmówca nie wydawał się być na tyle nieznośny, a alkohol na tyle świetną ucieczką od jego ględzenia. - Z tego, co mi wiadomo, Dominic uważany jest za zaginionego. - Odpowiedział spokojnie, nie zatrzymując się nawet na moment zastanowienia nad znaczeniem zdania. - No chyba, że masz inne informacje - z trudem wykrzywił usta w sarkastycznym uśmiechu. Chciałby poznać prawdę, przyjemniej jakaś jego część. - Irygujące, że tak się o niego martwisz. Który z psów tak ślepo poddawał się tresurze prawie obcemu mężczyźnie? Charlesowi odpowiadał taki bieg wydarzeń. Nawet jeśli wywiad miał wykorzystać do własnych, prywatnych celów z serii: jak właśnie żyli moi znajomi, cześć kolejna. Uniósł podbródek w jego stronę, przelewając cześć zawartości z kryształowego naczynia wprost do gardła. Wieczór zaczynali od toastu. - Cóż.. może jak podoba ci się życie w naszym cudownym Kapitolu oraz może opowiesz mi czym się zajmujesz - posłał mu spojrzenie pełne ciekawości, które przebijała się przez brązowy kolor tęczówek. - Tylko szczerze. Mi możesz opowiedzieć, jak jest naprawdę. - Najlepszym miejscem do pozyskiwania informacji o ludziach było źródło. Oni sami ukazywali siebie w pożądanym obrazie, który z różnym powodzeniem odbierało społeczeństwo. Szczerość dotycząca życia w Kapitolu w ustach przyszłego zięcia Almy Coin podczas wywiadu dla najbardziej zmanipulowanej przez rząd gazety. Z trudem powstrzymał parskniecie śmiechem poprzez łyk alkoholu. Zastawiał go czerwony mankiet koszuli, próbując nie analizować aż tak dogłębnie tego, czym były czerwone, futurystyczne wzroki. I czemu aż tak pasowały do czerwonokrwistej muchy.
|
| | | Wiek : 51 lat Zawód : naczelnik więzienia, Betonstahlbieger Przy sobie : leki przeciwbólowe, medalik z małą ampułką cyjanku w środku. stała przepustka, telefon komórkowy, paczka papierosów, broń palna. Znaki szczególne : praktycznie zawsze nosi skórzane rękawiczki i wojskowe buty, nie rozstaje się z cygarami
| Temat: Re: Bar Nie Maj 04, 2014 11:26 pm | |
| Chętnie podyskutowałby z nim na tematy, związane z upływem czasu (także od ich ostatniego spotkania) i regułach zachowania się na… spotkaniu towarzyskim, ale Gerard był człowiekiem, którego to w ogóle nie obchodzi. Poruszanie się zgodnie z jakimiś przestarzałymi zasadami gry było dobre, jeśli chodzi o wojnę; w kwestiach mniej ważkich zdawał się na swój (bez)błędny instynkt, zjawiając się zbyt wcześnie i pijąc jeszcze przed pojawieniem się wybranka serca. Umowne określenie jak i cały ten cyrk na kółkach, w którym scenografia rozłaziła się w szwach, rekwizyty były niedomyte (okropne szklanki), a aktorzy grali swoją rolę, całkowicie improwizując, zresztą był przekonany, że Charles to amator, bo tak uroczo zagryzał wargi jakby faktycznie rozmyślał nad ucieczką i schronieniu się w biurze, gdzie mógł dostać w najgorszym razie astmy od przeraźliwie zagrzybionej klimatyzacji. Ginsberg nigdy nie bawił się w podobne cuda techniki, będąc pod tym względem doskonałym prymitywem, który nie baczy na wszelkie konwenanse, a mimo to wszystko uchodzi mu płazem. To pewnie za sprawą jego uroku, który brał w posiadanie nie tylko przedstawicielki płci pięknej, ale też chłopców, którzy czuli się nieswojo, siedząc naprzeciwko niego i zamawiając popisowe danie. Dla jednej osoby – Ginsberg nie jadał byle gdzie, nawet w tak wyśmienitym towarzystwie, które chętnie zamieniłby na to sprzed kilku lat, kiedy mogli opijać bezkarnie powodzenie kolejnej misji. Nie do końca rozumiał wtedy, skąd u niego fascynacja tym blondynem, który nigdy nie miał odgrywać znaczącej roli w jego życiu. Ginsberg zwykle skupiał się na ludziach, których można było wykorzystać i przetworzyć na podobnych do siebie, a Lowell wyłamywał się z tego schematu otwarcie, nie dając mu nadziei na własną metamorfozę, czynioną pod opieką i okiem nierównego mistrza manipulacji. Pewnie, dlatego czuł się tak zainteresowany i głodny kolejnych spotkań, które zawsze obfitowały w niemoralności na poziomie przedszkolaka i dziś rozbawiały Gerarda tak bardzo, że nie mógł powstrzymać coraz bardziej bezczelnego uśmieszku, cisnącego mu się na usta z każdym słowem Charlesa, dotyczącym jego byłego. Tak, powinien mu współczuć, złapać go za rękę, wyszeptać kilka słów do ucha, a potem pić z nim z rozpaczy, ale to byłoby potwornie nieszczere, a szanował go na tyle, by nie karmić go frazesami, więc powstrzymał w sobie wszelkie altruistyczne odruchy, odsłaniając się przed nim całkowicie i uśmiechając się pogodnie, kiedy Charles przedstawiał okropne wizje, dotyczące śmierci swojego kochanka. Nie interesował się zbytnio tym tematem, plotki przepływały mu obok uszu tak jak teraz cichnące rozmowy, a on skupiał uwagę tylko na jego ustach, które były wilgotne od alkoholu i które rozchylały się tak jak wtedy, łapiąc powietrze i wypuszczając jej wolno, by zrobić znaczącą przerwę. Której nie wykorzystał jednak w żaden sposób. Słuchanie ludzi przychodziło mu z łatwością, sam miał problem ze skleceniem kilku zdań ze względu na wrodzoną niechęć do mówienia, więc skupiał zwykle na brzmieniu głosu, na tempie mówienia, rzadko na słowach, które teraz wryły mu się pod czaszką, tworząc jakiś ostrzegawczy sygnał. Nie powinien umawiać się na randki z redaktorem naczelnym największej politycznej propagandy, zwłaszcza kiedy był związany z jakimś trupem, który spadał im dosłownie z szafy grającej, na życzenie Gerarda. Uśmiechał się dalej, słuchając o tym, że ciała nie odnaleziono (ukrycie zwłok to nic trudnego, choć zwykle to przegrana sprawa) i kiwnął głową, gdy dotarło do niego, że Charles przestał mówić. - Gdybym je miał, to pewnie zadzwoniłbym – przyznał, kłamiąc właściwie w żywe oczy. Nie łączył interesów z przyjemnością i jeśli ten mężczyzna zaginął, bo wciągnęła go kolejna rewolta, to nie zasługiwał na pamięć kogoś tak oddanego jak Charles. Ginsberg nigdy nie zdradzał swoich przyjaciół, a największą spośród nich była Alma Coin. Przepijał jednak to szarmanckie wyznanie wódką i nie skomentował jego przytyku. Nie da się wciągnąć w żadne gierki, choć jego ręka powędrowała na udo mężczyzny. Przyjacielsko, okazywał mu wsparcie w sposób sobie tylko znany. Nie zaskoczyło go wcale, że dla Lowella było to za dużo i musiał poić się alkoholem, zadając pierwsze pytanie, które zaleciało mu kącikiem do zwierzeń, kiedy miał lat osiem i rude loczki, wijące mu się na policzkach, więc spojrzał na niego po raz pierwszy tego wieczoru całkiem na serio, czekając na wielkie zapewnienie, że to tylko żarty i nie musi zdradzać swoich ideałów, opowiadając o cudownym Kapitolu i równie beznadziejnej pogodzie, która wreszcie zakończy sezon tych szaleńczych porywów wiosennych, kończących się dziwną rozmową przy stoliku. - Naprawdę? Będziemy rozmawiać o tym, że prycze są za mało wygodne, więźniowie na godziny również, a ich kobiety kapryśne? – zapytał, przeciągając każdą sylabę i na sekundy zaciskając palce na jego udzie. Akcja – reakcja, zabrał dłoń, sięgając po cygaro. Dżentelmen w starym wydaniu, który ma w oczach dzikość, sugerującą niejedno na sumieniu. - Pisz o wszystkim. Tylko nie o tym ślubie i nie o mojej córce – zaznaczył, oczywiście hierarchia całkowicie przypadka. Zaciągnął się głęboko, dmuchając dymem na tę piękną twarz i zastanawiając się, czy spowita ekstremalnym bólem byłaby równie niewinna. Ciekawe, czy wygięciu mu kości krzyczałby równie uroczo, co po pijaku kilka lat wstecz. |
| | | Wiek : 31 Zawód : redaktor naczelny CV Przy sobie : paczka papierosów, zapalniczka, prezerwatywa Obrażenia : tylko psychiczne
| Temat: Re: Bar Sob Lip 05, 2014 9:55 pm | |
| Jestem takim leniem. Przepraszam. Możesz mnie ukrzyżować albo spalić na stosie. <3
Wewnątrz kasyna szybko przesiąkało się atmosferą luksusu spowitego lekkim dymem z drogiego cygara, sztucznym światłem przebijającym się przez fikuśne butelki z rozmaitymi alkoholami w środku oraz woniom perfum o nieziemskich ekstraktach sprowadzanych nawet z głębiny mórz. Śmieszne, że oprócz biznesmanów, polityków, czasem spotykali się tam także ludzie bardziej lub mniej bogaci, jednak nadal będący przedstawicielami klasy średniej. Chaz czasem zastanawiał się, czy aby przychodzili tam udawać kogoś, kim nigdy nie byli, ani nie mieli szans się stać. Kasyno zdawało się być całkiem niezłym miejscem do obserwacji ludzi w złotej klatce. Dziwiła go, o ile było to odpowiednie słowo opisjące uczucie, jeszcze jedna sprawa. Być może w ogóle nieistotna… Jak to możliwe, że mały przybytek rozpusty przetrwał w nowym, lepszym świecie? Czy hazard nie należał do rzeczy jednoznacznie kojarzących się z wszelakim zepsuciem? Wbrew pozorem, ówczesny właściciel, pan Sargeant, nie miał żadnych problemów, aby utrzymać ‘Lucky Coin’ na powierzchni. Gdyby Capitol’s nie stało się na tyle kontrolowane przez wyżej postawionych ludzi, w tym samego Lowella, całkiem możliwe, ze przyjrzałby się tej sprawie bliżej. Nigdy nie wiadomo kiedy mogła przydać się wiedza - kto, dlaczego, dla kogo. W ostatnim czasie, żyjąc obok tego kulawego motta, kilkukrotnie zadziwił sam siebie. Nie do końca zdawał sobie sprawę, z czego wynikało ponadprzeciętne zainteresowanie otoczeniem. Redaktor naczelny starał się sobie wyjaśnić to, może nawet usprawiedliwić, kilkoma czynnikami: sytuacją w kraju, pracą, nikłą przewagą, chęcią ochrony. Albo po prostu znalazłem sobie nowe hobby. Dopiero po dłuższej chwili powrócił myślami rozmówcy. Mało obchodziło go to, co myślał o Nicku lub to, co w jego mniemaniu mogło mu się przetrawić. Ucieszył się, ze jednak jakże uroczy Ginsberg nie ciągnął tego tematu w nieskończoność. - Szczodry gest - wypalił z taką ilością sarkazmu jaką można było włożyć w dwa słowa, aby zrozumiał go każdy i, aby nie wyszedł przy tym zupełnie komicznie. Przecież każdy doskonale zdawał sobie sprawę, że oddawanie ciała należało do czynów wszystkich dobroczyńców tego świata. Podniósł szklankę, niechlujnie zamieszał jej zawartością, sprawiając, że ciecz środku obijała się nędznie o przezroczyste ściany i szybko wracała do wcześniejszej pozycji. Czekał w pełnym spokoju na kolejne słowa, ale zamiast tego poczuł obcą dłoń na swoim udzie. Zaskoczenie szybko rozpłynęło się w powietrzu, a na jego twarzy pojawił się grymas do złudzenia przypominający uśmiech, który zniknął w tym samym tempie, w którym mięsnie twarzy go ukazały. Spojrzał na Gera bez żadnych emocji, jednak w jego głowie mieszało się kilka myśli. Rozważał ten gest pod kątem zwykłej relacji międzyludzkiej… a pewnego rodzaju pożądania. Zawsze istniała opcja, iż naczelnik więzienia nadal żywił jakieś pozytywne, aczkolwiek inne niżeli przyjacielskie uczucia, do naczelnego największej gazety w Panem. Nie wydawało mu się, że udo mogło bez problemu stać się odpowiednikiem pleców. Ktokolwiek tak sądził? Przez moment miał ochotę parsknąć śmiechem, ponieważ zastanawiało go, czy ręka przesunie się ku górze. A jeśli tak… jak bardzo? Co za tym szło - jak daleko mógł zajść jego rozmówca przy stoliku, jak mógł zakończyć się ten wieczór? Cóż, jedno było pewne. Jego rozporek, jakby nie patrzeć, znajdował się w zasięgu Gerarda, co tym samym oznaczało, że jego ręka spoczywała niebezpiecznie blisko. Sam Charles naprawdę średnio miał ochotę na spotkanie z obiema paniami Coin i rozmowę, dlaczego jej przyszły mąż/zięć skończył w dość dwuznacznej sytuacji z innym mężczyzną, publicznie. Jakkolwiek groteskowo to brzmiało, wieczór mógł być pisany pod różny scenariusz, gdyż nikt nie miał zielonego pojęcia, co siedziało w tej szalonej głowie naprzeciwko. - Obawiam się, że twój ślub, chcąc lub nie, będzie najgorętszym tematem… Może niekoniecznie ze względu na pana młodego - wykrzywił usta w szelmowskim uśmiechu, śmiejąc się w duchu z tego w jak bardzo zawiłą intrygę wplątał się Gerard Ginsberg. Chyba powinien był wypić jego zdrowie w obliczu tej przykrej wizji. Tak por prostu, dla otuchy. Chociaż… chyba nie. Ostrożnie zbadał wyraz jego twarzy i zastanowił się na istotną częścią jego wyglądu. Czy zdawał sobie sprawę, ze czerwonokrwiste plamy nie są futurystycznym wzorem na białym płótnie wprost z pracowni jakiegoś młodego projektanta-artysty? Niestety, nie wyglądały na nadruk. Możliwe, że zabawiał się z kimś dość brutalnie w więzieniu. W Kapitolu dało się słyszeć pogłoski o dość innowacyjnych metodach przesłuchań w kwartalnym oddziale. - Skoro mam pisać, co chcę… choć pewnie i tak miałbym to zrobić, to może opowiesz mi, o co chodzi ze ślubem, jak ma się twoja czarująca córka, jak żyjesz… O, jeszcze czemu jednak postanowiłeś się ze mną spotkać? - Opróżnił szklankę jednym haustem, spoglądając mu prosto w twarz. Niby przez przypadek zahaczył swoim kolanem o jego nogi, wyczekując odpowiedzi.
|
| | | Wiek : 28 lat Zawód : Producent broni Przy sobie : Scyzoryk, paczka zapałek, telefon.
| Temat: Re: Bar Pon Lip 14, 2014 11:49 pm | |
| Najbardziej Pożądany Kawaler Kapitolu? W takim razie ciekawe, że jeszcze nikt nigdy nie zrobił mu zdjęcia z jakąś kobietą u jego boku. Czyżby było to sztuczne podtrzymywanie zainteresowania? W końcu Bertram obraca się częściej w towarzystwie płci pięknej, niż musiał. Zresztą jakoś zawsze lepiej rozmawiało mu się z kobietami niż mężczyznami. Czuł się wśród nich jak ryba w wodzie. Jednak wracając do meritum, to ciekawe czy jakieś zdjęcia z dzisiejszego wieczoru pojawią się w prasie? Rory Carter i Bertram Graveworth. Pewnie nikt by im nie uwierzył, że przeprowadzali jedynie wywiad. - Nawet jak stracą wszystkie pieniądze? - zapytał wyraźnie rozbawiony. No tak. Przecież nawet spłukani mogą wyglądać jak milion dolarów. Gra pozorów jest bardzo ważna w życiu i każdy powinien nauczyć się doskonale odgrywać swoją rolę. W przeciwnym wypadku daleko się nie zajdzie. Bertram miał przy tym wrażenie, że Carter doskonale opanowała tę sztukę i tak naprawdę daleko jej do tej niewinnej osóbki, którą próbuje przy nim udawać. Oczywiście nie do końca niewinnej, o czym miał już się okazję przekonać w Cave. Tym razem naprawdę miał jednak nadzieję na wywiad! Ten może jednak poczekać, bo najpierw trzeba odwiedzić obiekt numer jeden w każdym, ale to w każdym kasynie - bar. Nie ma chyba lepszego miejsca na zaczęcie hazardu jak lada baru. To targowanie się z barmanem, przenikliwy wzrok i koniec końców brak zniżki. Ile razy każdy to przeżywał? Prawdziwa trauma większości alkoholików. - Dla mnie szklaneczkę Ardbega poproszę, a dla Pani... - powiedział, przenosząc wzrok na Rory i przez chwilę się jej przyglądając. Tak! To ta sama oszałamiająca Carter z Cave - Pani jest dzisiejsza gwiazdą kasyna. Proszę spełniać jej wszystkie zachcianki na mój rachunek, Gerard. - zwrócił się do barmana po imieniu, bo doskonale go znał. Biedny całe życie spędził za barem w tym kasynie i musiał usługiwać takim, jak Bertram. No, ale niestety takie jest życie i niejeden Gerard musi stać za barem, bo to go przygniotło. - Hazard plus alkohol, równa się rozwiązany język. Doskonale wiedziałaś gdzie zaprosić mnie na wywiad. - zagadnął, uśmiechając się zawadiacko. No przecież nie miałby nic przeciwko, gdyby to właśnie ta dziennikarka rozwiązała mu język. Co mu szkodziło? Zawsze mógł wyszeptać jej parę słów, jeśli będzie to oznaczało zacieśnienie znajomości. |
| | | Wiek : 24 Zawód : dziennikarka, zastępczyni redaktora naczelnego CV Przy sobie : klucze, dokumenty, telefon, zapalniczka, scyzoryk, portfel Znaki szczególne : ruda i piegowata, nie sposób nie zauważyć. Obrażenia : skłonność do infekcji
| Temat: Re: Bar Wto Lip 15, 2014 10:00 pm | |
| I właśnie dlatego w tytule znalazło się słowo kawaler – jeśli nawet jakaś kobieta pojawiała się na zdjęciach u boku Bertrama, były to jednorazowe przypadki, żadna nie zagościła tam dłużej. Płeć piękna w Kapitolu, a przynajmniej ta jej część, która namiętnie śledziła rubrykę plotkarską CV, mogła wciąż mieć nadzieję, że kiedyś zostanie panią Graveworth. Więc gdyby jakieś zdjęcia z dzisiejszego wieczoru miałyby się rzeczywiście pojawić, Rory musiałaby chyba użyć znajomości by do tego nie dopuścić i nie skazać się na wieczne potępienie z tytułu złamanych serc. No i proszę, posiadali kolejną cechę wspólną – znacznie lepiej rozmawiało im się z przedstawicielami płci przeciwnej. Choć Carter nie nazwałaby się chłopczycą i miała stałe grono przyjaciółek, większą część jej znajomych stanowili mężczyźni, z którymi dogadywała się łatwiej i szybciej. Zapewne nie bez znaczenia był fakt, że potrafiła wykorzystać swoje atuty i wyznawała zasadę, ze odrobina flirtu nie zaszkodzi. Ileż przyjemności można było czerpać z rozmów przeplatanych dwuznacznościami! - Jedyne pieniądze będziemy dziś tracić przy barze – zawyrokowała, podążając pod rękę za swoim towarzyszem, do miejsca które właśnie wspomniała. Wywiad wywiadem, ale kto powiedział, że nie mogli się dziś dobrze bawić? Spotkanie w Cave stanowiło tak naprawdę jedynie przedsmak tego, co mogło się wydarzyć na dalszych etapach tej niezobowiązującej znajomości. Rudowłosa zajęła miejsce na wysokim stołku, dbając wcześniej o odpowiednio eleganckie ułożenie sukienki, bądź co bądź nie należała ona do najluźniejszych. Przysłuchując się wymianie zdań Bertrama z barmanem po prostu musiała się uśmiechnąć. - Martini z lodem poproszę. Na dobry początek – zamówiła i pokręciła głową z rozbawieniem, spoglądając na mężczyznę siedzącego obok. – Znasz imię każdego barmana w mieście, czy bywasz tu częściej, niż podejrzewają moi czytelnicy? – zapytała żartobliwie, uderzając w ton wywiadu. Wyciąganie informacji swoją drogą, a dobra zabawa swoją. Jeśli jednak można upiec dwie pieczenie na jednym ogniu… No i przecież ten wieczór nie miał wyglądać jednostronnie, jeśli Bertram chciał się czegoś o Rory dowiedzieć, wystarczyło zapytać. - Plus pięć do sprytu dla mnie. Ale z pytaniami zaczekam do następnej kolejki – oznajmiła, obierając swoje zamówienie z rąk barmana i patrząc, jak Graveworth otrzymuje swoje – Toasty za udany wieczór są przereklamowane, zaskocz mnie czymś – uśmiechnęła się szelmowsko, spoglądając na mężczyznę i unosząc swoją szklaneczkę z Martini.
|
| | | Wiek : 28 lat Zawód : Producent broni Przy sobie : Scyzoryk, paczka zapałek, telefon.
| Temat: Re: Bar Nie Lip 20, 2014 2:01 am | |
| Co prawda jedna się pojawiła i wszystko wskazywało na to, że zostanie tam na dłużej, ale na szczęście nie wiedziały o tym żadne gazety, ani dziennikarze. Jak widać Bertram Graveworth nie tylko jest ulubieńcem rubryki plotkarskiej Capitol's Voice, ale również człowiekiem całkiem dobrze chroniącym swoją prywatność, czyż nie? W każdym razie chyba to był główny powód, przez który pojawiał się tam tak często. Niewiele o sobie mówił, niewiele było o nim wiadomo, a w samym Kapitolu zjawił się jak grom z jasnego nieba. Z dnia na dzień wykupił biurowiec, mieszkanie i zaczął pertraktować z Rządem, a jego fabryki w dystryktach zaczęły pracować do oporu. Niemniej jednak nie miało to z pozoru żadnego znaczenia, bowiem Bert zachowywał się tak jak każdy. A co do Rory... Nie powinna usuwać tych zdjęć! Nawet jeśli spotkałaby się z tego powodu z nienawiścią innych kobiet, to przecież z pewnością wzrosłaby liczba czytelników gazety. Każdy chciałby zobaczyć co takiego rudowłosa napisała, a następnie odnieść się do tego na swój sposób. Szykanami też nie musiałaby się przejmować. Wystarczyłoby kilka wywiadów ze strony Bertrama, który krytycznie odnosiłby się do jakichkolwiek aktów agresji i pozamiatane! Wilk syty oraz owca cała. - W razie gdyby wróżba się nie spełniła mogę liczyć na jakąś rekompensatę? - zapytał zaciekawiony, spoglądając kątem oka na kobietę. Oczywiście czas spędzony w miłym towarzystwie był wystarczający, ale przecież nie zaszkodzi zapytać. Skoro Rory tak lubi niezobowiązujący flirt, to zawsze można zabrnąć w niego trochę dalej i zobaczyć kto pierwszy będzie chciał przekroczyć granice. Zawsze to jakaś dodatkowa rywalizacja, która w dodatku ma miejsce w zamkniętym gronie osób. To nie to samo co hazard. Samo w sobie może być jeszcze o wiele bardziej emocjonujące. - Moja praca wymaga dość znacznej liczby kontaktów. Barmani, kurierzy, listonosze, modelki, producenci, politycy. Siła rzeczy zawszę znajdę kogoś znajomego. - zaczął wyjaśniać, po czym łyknął sobie troszkę swojego trunku. Podejrzewał jednak, że Rory nie zaspokoi taka odpowiedź. W końcu jest dziennikarką, więc nudne formułki zna na pamięć - Dobra.. Kasyno jest świetną rozrywką i miejscem do robienia interesów. Znam krupierów, barmanów i ochroniarzy, a z szefem pijam często herbatę i chodzimy na golfa. - tym razem odpowiedział szczerze i szeroko się uśmiechnął. Nie była to żadna tajemnica, a może chociaż po części przybliży Carter osobowość Bertrama. Ten normalny człowiek na co dzień musi się zachowywać trochę inaczej. Wszystkie wymienione znajomości i zajęcia mają miejsce tylko dlatego, żeby jego firma jakoś prosperowała. Normalnie nie obracałby się w tym towarzystwie, którego zadufanie sięga zenitu. O wiele bardziej wolał przebywać z ludźmi "normalnymi". Ktoś tutaj najwidoczniej doskonale opracował taktykę. Najpierw Bertrama upić, a później wykorzystać. I to bynajmniej nie w celu, który by mu pasował. Informacje są naprawdę cenną rzeczą i mężczyzna doskonale to wiedział. Przyjął jednak wyzwanie! Musiał to zrobić. - W takim razie będzie dość skromnie. Za Twoje zdrowie, dobrą kartę i żeby nasze jutrzejsze zdjęcia w gazecie wyszły naprawdę dobrze. - uśmiechnął się szeroko i po chwili przechylił szklankę. Niestety nie była to wódka, więc nie mógł sobie pozwolić na natychmiastowe jej opróżnienie. Może i toast nie był specjalny, ale hej! Proszę nie mieć co do Berta zbyt wysokich wymagań. On sam tez nie jest jakiś wyjątkowy. - A czy Ty udzielałaś kiedyś wywiadów? - zagadnął jeszcze do Rory, na razie nie spiesząc się w stronę ruletki. Mieli jeszcze czas. W końcu przed nimi cała noc! Tutaj nie będzie tak, jak w Cave. Z pewnością nie wpuszczą tutaj Jacka, a nawet jeśli, to szybko go stąd wyniosą po jakimś incydencie. Szanse na udaną noc drastycznie więc wzrosły.. |
| | | Wiek : 24 Zawód : dziennikarka, zastępczyni redaktora naczelnego CV Przy sobie : klucze, dokumenty, telefon, zapalniczka, scyzoryk, portfel Znaki szczególne : ruda i piegowata, nie sposób nie zauważyć. Obrażenia : skłonność do infekcji
| Temat: Re: Bar Wto Lip 22, 2014 1:05 pm | |
| Każdy wypiera się jak może, jeśli chodzi o plotkowanie, a gdy przychodzi co do czego, wszyscy chcą być na bieżąco z najnowszymi doniesieniami ze świata śmietanki towarzyskiej Kapitolu. Nawet Rory, która rubrykę plotkarską traktowała z przymrużeniem oka (choć kolegów z tego działu bardzo lubiła), nie pogardziłaby informacją na temat tej tajemniczej panny, która miała szansę zatrzymać się u boku Bertrama na dłużej. Absolutnie nie chodziło o zazdrość, a swojego rodzaju ciekawość. To, kim była, jak wyglądała i jak się zachowywała mogłoby powiedzieć Carter dużo o samym mężczyźnie, który siedział teraz na sąsiednim stołku barowym. W końcu to właśnie dokonywane wybory stanowią najlepsze świadectwo o nas samych, a rudowłosa nie miałaby nic przeciwko rozgryzieniu Gravewortha. Chociaż na chwilę obecną wolała utrzymać tę nutkę tajemniczości, przecież tak dobrze im się rozmawiało i flirtowało, czemu mieliby to tracić? - To zależy, jaki rodzaj rekompensaty masz na myśli - podjęła pojedynek na wyzywające spojrzenia - Ale jestem otwarta na propozycje. Przekraczanie granic, do tego Rory była ostatnio stworzona. Potrzebowała tej adrenaliny, tego dreszczyku emocji tak innego od tych, które dotychczas były wywoływane jedynie przez zadania z Kolczatki i przeróżne misje. Już nie ukrywała zbiega z Kwartału w swoim mieszkaniu, jej życie stawało się powoli po prostu nudne. Jakże mogłaby pogardzić dodatkową rozrywką w takiej sytuacji? Uniosła jedną brew, słysząc jaką suchą formułkę oferuje jej Bertram w odpowiedzi, na szczęście szybko okazało się, że była to z jego strony kolejna zagrywka, na co rudowłosa zareagowała lekkim uśmieszkiem. - Taka siatka znajomości musi być naprawdę przydatna - przyznała, kiwając głową z uznaniem - Sprytne podejście i policzek dla tych, którzy myślą, że znasz się tylko na drogich garniturach - puściła mu oczko, przysuwając sobie szklaneczkę martini - A czy w morzu interesów znajduje się miejsce na przyjaźń? Nie musiała przecież dowiadywać się, kogo Graveworth uważa za prawdziwego przyjaciela. Chciała po prostu wiedzieć, czy w życiu biznesmena istnieje jeszcze coś takiego jak zaufanie i czy są ludzie, przy których nie musi zakładać masek. Sama Rory coraz częściej przekonywała się, że w obecnych czasach prawdziwi przyjaciele to towar niemalże deficytowy. Wznosząc toast, pomyślała, że ten wieczór może być tak różny od tego w Cave, jak to tylko możliwe. Na całe szczęście. Upiła łyk martini i odstawiła szklankę, ale palcami jednej ręki wciąż wodziła po jej brzegach. - Nie miałam okazji. Ale jestem ponoć jak otwarta księga, więc o pewne rzeczy nie trzeba nawet pytać - przyznała żartobliwie, a po chwili odwróciła głowę w stronę ruletki i innych stołów. Bertram miał rację, nigdzie im się nie spieszyło. - Skąd to pytanie? Masz ochotę zamienić się rolami?
|
| | | Zawód : Troublemaker Znaki szczególne : avatar © laura makabresku
| Temat: Re: Bar Wto Sie 05, 2014 8:26 pm | |
| |
| | |
| Temat: Re: Bar Sro Sie 06, 2014 6:07 pm | |
| W drodze do kasyna, mój umysł był zupełnie, bez reszty, doszczętnie oraz do imentu zaprzątnięty jedną kwestią, która przez ostatnie kilka dni spędzała mi sen z powiek. A mianowicie "Dlaczego kukułka nie kracze?". Nie potrafiłam zrozumieć, jakim cudem nikt jeszcze nie zadał sobie tego jakże istotnego pytania! Przecież gdybyśmy wiedzieli, dlaczego kukułka nie kracze, moglibyśmy zrozumieć sens takich powiedzeń jak "wykrakałeś" czy "jeśli wpadłeś między wrony, musisz krakać jak i one". To było takie proste i takie skomplikowane zarazem, że nie mogłam uwierzyć, że ludzie przeżywają swoje marne żywoty, przejmując się Igrzyskami, protestami, Coin i całym tym chaosem, zamiast przystanąć i zadać sobie to NAPRAWDĘ ISTOTNE PYTANIE. Próbowałam zwrócić na to uwagę kilku osobom, które spotkałam na ulicy, ale żadna z nich nie chciała mnie słuchać. "Jasne!" zawołałam, za odchodzącą pośpiesznie, ładnie ubraną kobietą "Żyj w swojej ignorancji! Żyj tak aż będzie za późno!" Po czym nagle stwierdziłam, że to jak ucieka w popłochu przed sensem wszechświata, jest niebotycznie wręcz zabawne, wobec czego wybuchnęłam niepohamowanym śmiechem. W zasadzie nie powinnam przebywać w kasynie, ale po tym jak zagroziłam ochroniarzowi jego własnym paralizatorem, jakoś nie znalazł się nikt chętny żeby mnie stamtąd wyrzucić. Ostatecznie, byłam JESZCZE gwiazdą Igrzysk i póki nie zaczęły się następne, mogłam jeszcze pławić się w blednącym z każdym dniem blasku mojego Zwycięstwa. To dlatego się tutaj pojawiłam - dlatego, że dni w których byłam ważna i coś znaczyłam dobiegały końca. I podczas gdy, o ile mi było wiadomo, inni Zwycięscy starali się powrócić do normalności, zaczepić do jakiejś pracy czy znaleźć inne źródło pewnego bytu na później, ja nie miałam zamiaru odchodzić po cichu. Co to to nie! Nie po to zniszczyli mnie i mojego brata, żebym teraz miała im pozwolić tak łatwo o sobie zapomnieć. Zamierzałam urządzić Imprezę, jakiej jeszcze to miasto nie widziało (a zdawałam sobie znakomicie sprawę, jak wyglądały Kapitolińsie party w czasach świetności Snowa) i odejść przy akompaniamencie huku fajerwerków. Miałam zamiar przetrwonić na to całą pozostałą część mojej wygranej, ale skoro moi rodzice nie żyli a mój starszy brat był na najlepszej drodze do zaćpania się na śmierć, to jaką mi to robiło różnicę? To przecież nie ta, żebym potrzebowała zapasów pieniędzy. Usiadłam z gracją przy barze i zamówiłam mohjito, kokietując kelnera (co niezbyt mi chyba wyszło, bo widząc mój imidż uniósł zdziwiony brwi) i uśmeichając się wesoło. W tej samej chwili obok usadowiła się Plaga. Zapytaj go... - podszepnęła mi, majtając nóżkami które zwisały ze stołka barowego. - Przepraszam, mam pytanko. - zatrzymałam go, kiedy przynosił mi drinka. - Czy wiesz dlaczego kukułka nie kracze?. - Byłam pewna, że weźmie mnie na serio, przynajmniej on. Ale zawodowego profesjonalizmy starczyło mu tylko na tyle, by nie skomentować mojego pytania i zająć się niezwłocznie innym klientem. Co oni mogą wiedzieć, o takich sprawach? - westchnęła Plaga, a potem jakby nagle wpadła na jakiś pomysł. Wiesz, że powinnaś zabić Mattiego? "Odbiło Ci?!" - skarciłam ją, nieomal nie wypowiadając tego na głos. Nie, serio. On i tak umrze, a tak oszczędzisz mu brudnego, obrzydliwego dogasania na jakimś parszywym odwyku. Właściwie to okazałabyś mu tym swoją miłość. - po tych słowach Widmowa Dziewczynka znikła, ale pozostawiła po sobie gorycz w moich ustach, której nie spłukał nawet alkohol i jej słowa, kołaczące się w mojej głowie jakby była jakąś grotestkową grzechotką, wypełnioną ziarnami grochu. |
| | |
| Temat: Re: Bar | |
| |
| | | |
| Pozwolenia na tym forum: | Nie możesz odpowiadać w tematach
| |
| |
| |
|