|
| |
Autor | Wiadomość |
---|
Zawód : Troublemaker Znaki szczególne : avatar © laura makabresku
| Temat: Gabinet dyrekcji Czw Paź 24, 2013 5:02 pm | |
| First topic message reminder :Gabinet dyrekcji znajduje się w odrębnym sektorze administracyjnym, gdyż pracownicy więzienia nie przepadają za dochodzącymi z cel... odgłosami.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz Gry dnia Sob Lis 15, 2014 9:44 pm, w całości zmieniany 1 raz |
| | |
Autor | Wiadomość |
---|
Wiek : 51 lat Zawód : naczelnik więzienia, Betonstahlbieger Przy sobie : leki przeciwbólowe, medalik z małą ampułką cyjanku w środku. stała przepustka, telefon komórkowy, paczka papierosów, broń palna. Znaki szczególne : praktycznie zawsze nosi skórzane rękawiczki i wojskowe buty, nie rozstaje się z cygarami
| Temat: Re: Gabinet dyrekcji Pią Maj 02, 2014 6:57 pm | |
| Naczelnik więzienia był tak naprawdę człowiekiem nieskomplikowanym i szablonowym, co ujawniała jego sympatia do dwóch kobiet, które na stałe zagościły w jego życiu. Być może, relacja z jego przybraną (ekhm) córką była nieco bardziej interesująca jak zazwyczaj – tylko śmiertelników oburzało kazirodztwo, on czerpał z tego plugawego grzeszku jak tylko się dało, – ale swoją zwierzchniczkę, a zarazem przyszłą teściową traktował z należytym szacunkiem. Więcej, nie było chyba człowieka bardziej oddanego Almie Coin niż Ginsberg, zajmujący się więźniami z taką troską i oddaniem, które już powoli przechodziło do legendy. Pewnie dlatego, unikali go także strażnicy, wpadając do biura tylko po to, by załatwić swoje sprawy. Naprawdę zaczynał żałować, że jego ukochana córka nie została zatrudniona tutaj, gdzie byłaby bardziej potrzebna – mogłaby obciągać mu pod biurkiem, krztusząc się spermą dyskretnie, by nie przeszkadzać w wizytach narzeczonej – i gdzie mógłby pilnować ją lepiej niż wczorajszego, feralnego dnia,, zakończonego raną postrzałową tego dzieciaka. Czekającego na niego w sali przesłuchań, a przynajmniej miał taką nadzieję, nie mogąc wyzbyć się uczucia czystej furii. Miał wrażenie, że zaczyna wchodzić w szablon stereotypowego ojca, który martwi się o swoją małą córeczkę, osiągającą wiek pełnoletni, ale przecież nie był aż tak bardzo stary i jeśli widział Maisie oczami wyobraźni (a widywał ją za często i zbyt intensywnie), to widział ją na kolanach, liżącą dokładnie jego wojskowe buty i przepraszającą ją za to, czego dokonała przez przypadek. Innych wyjaśnień nie przyjmował. Obawiał się, że prędzej czy później rozetnie znowu jej skórę (a obiecywał operacje plastyczne) i nakreśli na niej ponownie swoje znaki autorskie. Żałował wielce, że staromodne obrączki wyszły z użycia, bo przypiłowałby ją taką do kości, by zawsze była mu podległa i by mógł wezwać ją w każdej sytuacji. Na razie jednak radził sobie po swojemu, wysyłając kolejne patrole i solennie wypełniając rozkazy swojej ukochanej zwierzchniczki. W innym wypadku przecież to on byłby osobą, którą spotkałaby jego córka po wyjściu z Ziem Niczyich i pewnie byłoby to ostatnie spotkanie w jej grzesznym życiu. Wielu ludzi groziło śmiercią swoim dzieciom, ale Ginsberg był jednym z niewielu, którzy te groźby uskuteczniali. Pewnie, dlatego, w tym jakże kiczowatym i rzadko przez niego zajmowanym biurze nie powiesił zdjęcia Ralpha na ścianie, pozostawiając otoczenie takim, jakim zastał. Nie czuł się tu swojsko – wolał zdecydowanie swoje więzienie i więźniów na pryczach, zwłaszcza, gdy łasili mu się do nóg, a on mógł szkolić ich prętem. Wielka szkoda, że nie robił tak ze Strażnikami Pokoju, może zaczęliby zachowywać się jak w szwajcarskim zegarku, a nie plątać się z kąta w kąt, puszczając się z dziwkami z KOLC-a. Nie uniósł, więc głowy na widok wchodzącego Jamesa. Chciał jedynie usłyszeć, że jego córka jest bezpieczna i że nie będzie przypadkowej strzelaniny w zasięgu kilkudziesięciu kilometrów. Nie wymagał chyba cudów, prawda?
|
| | | Wiek : 25 Zawód : Strażnik Pokoju Przy sobie : tygodniowy zapas kawy, paralizator, wytrych, broń palna z pełnym magazynkiem, zezwolenie na posiadanie broni, mundur żołnierza, kamizelka kuloodporna
| Temat: Re: Gabinet dyrekcji Pią Maj 02, 2014 7:33 pm | |
| James nie wymagał od życia wiele. Porządna dawka adrenaliny serwowana w małych odstępach czasowych, możliwość doskonalenia swoich umiejętności. Kilku pachołków, którzy będą się wić przed autorytetem, nawet tak wątpliwym jak Strażnika. Ludzie mieli jednak w pamięci, zakodowane w tych swoich małych móżdżkach, że ten mundur może boleć. Dariety nadużywał tej namiastki władzy, jaką dawało mu przynależenie do jakże szumnie nazwanych Strażników Pokoju. Mikroskopijnie wykraczał poza swoje rozkazy, przeszukując, zadając niewygodnie pytania i sprawiając, że nie wiadomo było czego się po nim spodziewać. Pomimo to był brany za jednego z tych milszych wojskowych. Tak właśnie działa założenie munduru na młodego, który nie wie jeszcze co ze sobą począć. Na chłopaka, który jeszcze niedawno większość dnia spędzał w kopalni za najgroźniejsze narzędzie mając kilof. Lubił myśleć, że jest już ukształtowany, tak naprawdę jednak można go było łatwo zmanipulować i nauczyć nowego spojrzenia na świat. Póki co widział czasem uchybienia władz. Miał ideały, zapędy ku demokratyzacji społeczeństwa, odstąpienie od idei państwa policyjnego, jakie tworzyło się na nowo. Wiedział jednak, że wiązałoby się to z umniejszeniem jego możliwości, spadkiem tych, co byli nad nim. A jak wiadomo, gdy grunt pod stopami władzy się pali, zrobi ona wszystko, by się utrzymać kosztem tych, co stoją niżej. Mówiąc o władzy - wezwanie do gabinetu Ginsberga nigdy nie było zaproszeniem na ciastka. Tajemnicą Poliszynela były upodobania szefa do nieco twardszego obchodzenia się z więźniami. Nikt nie miał mu tego za złe, biorąc pod uwagę jego pozycję i koneksje. Powiązania z Coin czyniły go jednym z najpotężniejszych i najgroźniejszych ludzi w Kapitolu. Wysługując się takimi drobinami jak Strażnicy, zapewniał sobie rozrywkę i załatwiał prywatne sprawy. Przełknął ślinę, naciskając zdecydowanym ruchem klamkę gabinetu dyrektora. - Panie Ginsberg, melduję, że panna Ginsberg przebywa w Kapitolu, w Dzielnicy Rebeliantów. Jest bezpieczna, nie wykonała żadnych podejrzanych ruchów od czasów... - odchrząknął - incydentu. - dokończył niezgrabnie. Starał się wykonywać pracę jak najlepiej, ale szef chyba nie podejrzewał, że będzie chodził za tą panienką krok w krok i sprawdzał czy zjadła obiadek. Swoją drogą zaciekawiła go relacja łącząca ojca z córką. Gerard nie wydawał się być ponadprzeciętnie opiekuńczym ojcem. Ale może obudził się w nim instynkt rodzicielski... James z trudem pohamował parsknięcie, na myśl o dyrektorze zmieniającemu pieluchy jakiemuś dzieciakowi. Stał wyprostowany, z rękami założonymi na plecach czekając na dalsze instrukcje. |
| | | Wiek : 51 lat Zawód : naczelnik więzienia, Betonstahlbieger Przy sobie : leki przeciwbólowe, medalik z małą ampułką cyjanku w środku. stała przepustka, telefon komórkowy, paczka papierosów, broń palna. Znaki szczególne : praktycznie zawsze nosi skórzane rękawiczki i wojskowe buty, nie rozstaje się z cygarami
| Temat: Re: Gabinet dyrekcji Pią Maj 02, 2014 8:41 pm | |
| Gerard Ginsberg nie był doskonałym wojskowym – misje w Trzynastce i szpiegowanie w Kapitolu były wprawdzie owocne, choć nie pałał szczerą miłością do mundurów – i teraz też unikał wszelkich rozkazów, wydawanych ludziom, którzy strzegli bezpieczeństwa Panem. Zbyt często przesłuchiwał żołnierzy, którzy zatracali się w pogoni za pieniędzmi i wpływami, by traktować poważnie ich przysięgi o wierności. Dlatego też unikał jak mógł spotkań z tą zgrają osób, mając jedną, żelazną zasadę, której nie łamał, nawet w toku swoich wieloletnich doświadczeń, od których przeciętnemu zjadaczowi chleba zakręciłoby się w głowie. Otóż Gerard nigdy nie dawał się wkręcić w machinę osobistych interesów, załatwianych po kryjomu. Dobrze wiedział, że potem takie przysługi mogą skończyć tak samo jak jego donosy w szufladzie – wykorzystane w złej godzinie, przynoszące śmierć i wieczne potępienie. Dlatego też unikał jak ognia machinacji, związanych z daleką rodziną (nepotyzmu nie znosił) i z próbą ocalenia od zagłady kogokolwiek, kto na to zasługiwał. Ralph był tylko jedną z ofiar silnego postanowienia, by oddzielać sprawy zawodowe od prywatnych. Wiedział, więc, że pojawienie się adoptowanej (tylko jedna osoba znała prawdę) córki wywoła spore poruszenie nie tylko w kręgach towarzyskich, ale przede wszystkim w hierarchii pracowników, którą bezboleśnie łamał, podbierając żeńskiej (a więc słabszej i głupszej) pani dowódcy strażnikom wedle własnego upodobania. Wiedział, że prędzej czy później naśle na niego patrol, ale nie zwykłe słuchać nastolatki i teraz też rozsiadł się wygodnie, traktując Jamesa jako swojego podwładnego. Był żołnierzem, to było oczywiste, że wolał służyć (i robić też inne rzeczy?) pod mężczyzną, a nie kobietą, która zawiodła podczas ostatniego przedsięwzięcia. - Incydentu? – powtórzył z sekundowym rozbawieniem, zastanawiając się, czy przemawiałby równie nonszalancko, gdyby to Maisie została postrzelona i gdyby odwiedzał ją w szpitalu. Pewnie nawet tam nie dałby jej tknąć żadnemu konowałowi, teraz też czuł się zirytowany, choć przecież uśmiechał się szeroko jak czuły sadysta, który właśnie wizualizował sobie, co zrobi z tym strażnikiem, jeśli zawiedzie. Miał nadzieję, że był na tyle inteligentny, by nie trzeba było mu tego tłumaczyć. Wskazał mu na miejsce naprzeciwko siebie. - Kto teraz z nią jest? – zapytał konkretnie, tak, oczekiwał pilnowania jej przez dwadzieścia cztery godziny na dobę. Maisie Ginsberg była bezpieczna jedynie w łóżku, nago i pod nim, gotowa na jego dalsze ekstrawagancje, których pożałował Jamesowi. Powinien się cieszyć i korzystać z okazji do nawiązania z Gerardem nici porozumienia, która nie będzie polegała na upokarzającym gwałcie. |
| | | Wiek : 25 Zawód : Strażnik Pokoju Przy sobie : tygodniowy zapas kawy, paralizator, wytrych, broń palna z pełnym magazynkiem, zezwolenie na posiadanie broni, mundur żołnierza, kamizelka kuloodporna
| Temat: Re: Gabinet dyrekcji Pią Maj 02, 2014 10:29 pm | |
| James starał się wmówić sobie, że jego zadanie było motywowane miłością do dziecka. Nie chciał nawet wyobrażać sobie co byłoby, gdyby okazało się inaczej. Postępowanie Gerarda było często zagmatwane, zawsze kończyło się tym, że wychodził na prostą. Sam. Dlatego też starał się nie wnikać w jego pobudki, chociaż intrygowało go to niezmiernie. Oczywiście siedział cały czas cicho. Żołnierze nie byli jedyną grupą społeczną zatraconą w pogoni za dobrami doczesnymi. Dotykało to każdego, kto chociaż liznął przyjemności, jaką niewątpliwie dają pieniądze i pławienie się w luksusie. Niejeden urzędnik, wysoko postawiony, dojrzały człowiek, który, wydawałoby się, że jest ponad tym całym brudem, dawał się głupio złapać na przyjmowaniu łapówki lub został publicznie oskarżany i upokarzany przez nepotyzm bądź romans. Romans biurowy nie był niczym nowym, Monika Lewinsky była tak naprawdę w każdym biurze. Najśmieszniej było kiedy oskarżony miał żonę, trójkę dzieci i był panem pod pięćdziesiątkę, z brzuchem i gniazdkiem na czubku głowy, upstrzonym plamami wątrobowymi. Dariety zastanawiał się, czy nie wpakował się w bagno zbyt dla niego wielkie. Nie pomyślał o tym do teraz, ale rzeczywiście, oficjalnie służył pod Ruen. Nie miał jednak wyjścia, do tej akcji po godzinach nie został dopisany za obopólną zgodą i dodatkową płacą. Został poinformowany, że ma takie a takie zadanie i ma je wypełnić jak najlepiej. Zawahał się przez sekundę. Nie był przyzwyczajony do siadania i pogawędek o pracy. Podszedł jednak i usiadł, czując się niekomfortowo. Wziął to jednak za dobrą monetę, Ginsberg nie był jeszcze niezadowolony. - Zamierza się spotkać w barze z Sabriel Terodi. Nie grozi jej nic oprócz upojenia alkoholowego, przeciw czemu zaradzić nie mogę bez ujawnienia się. - zeznał. Po chwili otworzył usta, jak ryba chwytająca powietrze, chcąc coś powiedzieć. Zdecydował się jednak mówić. - Panie Ginsberg, zamiast śledzić ją zza zaułka mógłbym spróbować się do niej zbliżyć drogą bardziej cywilizowaną. Jako przyjaciel mógłbym ją kontrolować i ochraniać bez podejrzeń. -wyłożył swój pomysł. Bawić się w szpiega, podwójnego agenta? W końcu jakieś wyzwanie. Szczerze mówiąc zamierzał to zrobić niezależnie od zgody przełożonego, było to łatwiejsze i mniej ryzykowne. - Potrzebowałbym jednak jakichś podstawowych danych, jak najłatwiej będzie do niej dotrzeć. Co pan mógłby mi powiedzieć o tym co lubi a czego nie. |
| | | Wiek : 51 lat Zawód : naczelnik więzienia, Betonstahlbieger Przy sobie : leki przeciwbólowe, medalik z małą ampułką cyjanku w środku. stała przepustka, telefon komórkowy, paczka papierosów, broń palna. Znaki szczególne : praktycznie zawsze nosi skórzane rękawiczki i wojskowe buty, nie rozstaje się z cygarami
| Temat: Re: Gabinet dyrekcji Sob Maj 03, 2014 1:04 pm | |
| Ginsberg nie pozwalał nikomu wchodzić z butami w swoje perfekcyjne życie i każda ofiara (śmiałek?) szatańskiej ciekawości zostawała odpowiednio pouczona w tej kwestii. Często za pomocą pręta lub innych zabawek naczelnika więzienia, w którym witał z urokiem gospodarza każdego, kto próbował wejść mu w drogę. Miał do tego prawo i pełne błogosławieństwo Coin - wszak jej wrogów eliminował (to takie złe słowo) z wrodzoną uprzejmością i taktem, z którego słynął. Teraz też nie mówił zbyt wiele, przeglądając raporty, które dostarczył mu inny przedstawiciel smutnego świata pani dowódcy, która jeszcze nie potrafiła zapanować nad okresem dojrzewania; a już dzierżyła pod sobą mężczyzn, gotowych jedynie na gwałty i rozboje. Chętnie opowiedziałby Jamesowi, co stało się z Ramsay, ale to już nie należało do niego, więc wolał skupić się na swoich sprawach, nie wpuszczając nikogo na ten grząski teren, jakim była jego relacja z córką. Maisie Ginsberg, chora psychicznie i do niedawna poszukiwana we wszystkich Dystryktach za zabójstwo, to nie była dobra opowieść dla strażnika, który wahał się przed zajęciem miejsca naprzeciwko swojego zwierzchnika. Biedna Ruen, pewnie dostanie histerii, kiedy się dowie, że tak śmiało poczyna sobie z jej podwładnymi, dając im do opieki dorosłą kobietę, która za wszelką cenę usiłuje pokazać tatusiowi, że jest niezależna i upija się w barze. Roześmiał się gorzko, starając się nie kojarzyć tej sytuacji z buntem dorastania, przechodzonym przez Maisie o kilka lat za późno. Tylko dlatego, że tatuś przestał ją brać analnie i znalazł sobie narzeczoną. Szalenie urocza wizja, która złagodziła niemal wybuch złości, kiedy usłyszał niedorzeczny pomysł w ustach Jamesa. Wstał, wpatrując się w okno i zaciskając dłonie na parapecie. Dostrzegł krew, to pewnie po przesłuchaniu tego dzieciaka, ale nie zamierzał teraz histerycznie obmywać rąk. Dzień jeszcze się nie skończył, więc nie chwalił dnia przed zachodem słońca, czekając na kolejną okazję do zadania bólu. Ostatnio tylko on trzymał go w dobrej formie, problemy sypały mu się znienacka na głowę i musiał to wszystko zachowywać dla siebie, nie mając pod sobą nikogo wartego uwagi. Rozczarował się z toku postępowania strażnika. - Ile lat trwało twoje szkolenie, żołnierzu? - zapytał cicho, odwracając się w jego stronę i podnosząc do góry dłoń. Nie chciał wyjaśnień. - Nie wiem jakich filmów się naoglądałeś, ale żadne ZBLIŻENIE nie wchodzi w grę. Przedstaw się jej, a skończysz w KOLC-u jako moja własna laleczka do zaspokajania się - wygłosił ostrzeżenie spokojnie, patrząc mu prosto w oczy i nie dodając, że żartował. Dariety powinien wiedzieć, że jego piękna twarzyczka może ulec rozkładowi znacznie szybciej niż zdąży wypowiedzieć swoje imię przy Maisie, więc nie powinien proponować tak innowacyjnych rozwiązań. |
| | | Wiek : 31 Zawód : redaktor naczelny CV Przy sobie : paczka papierosów, zapalniczka, prezerwatywa Obrażenia : tylko psychiczne
| Temat: Re: Gabinet dyrekcji Sro Lip 30, 2014 6:13 pm | |
| | To wcale nie jest nieuzasadniona bilokacja. Po wydarzeniach na Placu i rozmowie z Mally. Czy kiedykolwiek zastanawialiście się, dlaczego ludzie robią najdziwniejsze rzeczy w najmniej odpowiednich momentach? Przez najdziwniejsze miało się na myśli najgorsze, najmniej trafne. Zdecydowanie nie chodziło o bohaterów filmów klasy B, którzy zachowywali się jak idealnie niedorozwinięci intelektualnie idioci, otwierając pomieszczenie z mordercą-psychopatą, dokąd prowadziła świeża smużka przesadnie szkarłatnej krwi, skazując się na bezsensowną, nikogo niesatysfakcjonującą śmierć powiązaną z próbą ucieczki przez oczywiście zacięte okno balkonowe. Zupełnie nie warto było rozważać takie jednostki, doszukiwać się racjonalnych motywów działania. W tym wypadku cała uwaga została skupiona na jednej osobie, a właściwie jej zachowaniu. Tak, Charles Andrew Lowell. Nie wybrał się tamtego dania do redakcji, a z domu wyszedł porą wczesnopopołudniową. Jednak to jeszcze nic nie szkodziło. Artyści tudzież prawie-artyści miewali takie dni. Czas na poszukiwanie inspiracji, oczyszczenie umysłu… Jednakże, on, na przekór wszystkiemu, nie miał w zamiarze tak wykorzystywać wolnego czasu, postanowił wybrać się do jednego, starego znajomego. Nic dziwnego, gdyby nie to, że ich relacje należały do całkiem intrygujących, a spotkania nie mijały w zaskakujący sposób. W porównaniu z ostatnim tygodniem, wyglądał naprawdę bardzo dobrze. Niezbyt formalnie. Czarna koszulka w serek, czarne spodnie oraz noszące ślady użytkowania skórzane buty (w zaskakującym) czarnym odcieniu. Do tego wszystkiego, jak przystało na lato, włosy zaczesane do tyłu oraz wyciągnięte z odmętów garderoby przyciemniane okulary ze złotymi akcentami po bokach. W drodze między mieszkaniem a biurem pana Ginsberga zrobił tylko jeden przystanek w restauracji, w której wcześniej dokonał telefonicznego zmówienia. Szarą papierową torbę trzymał w lewej ręce. Znajdowała się w niej butelka czerwonego wina całkiem dobrego rocznika oraz dwa, zapakowane na wynos jedzenie z nie najtańszej kapitolińskiej restauracji. Oczywiście, że były to owoce morze, które uwielbiał Gerard… i nawet kilkukrotnie bywali na wspólnych spotkaniach przy akompaniamencie takich właśnie dań. Korytarze siedziby Almy Coin jak zwykle śliniły sterylną, niemalże szpitalną czystością. Za częściom przeszklonych drzwi siedziały zapracowane panie w ołówkowych spódnicach. Sektor administracyjny właściwe był najzabawniejszym miejscem w całym budynku ze względu na bliskość samego pilnie obserwowanego więzienia. Odgrodzenie dwóch rzeczywistości ścianą - rządowej: prawej, moralnej, dobrej oraz kryminalnej: zepsutej, wyzbytej zahamowani, złej do szpiku kości. Mężczyzna znalazł się niedaleko drzwi, kiedy zza przyciemnych okularów dostrzegł wyraźnie zainteresowaną jego osobą panią w okolicach trzydziestki. Przerwała stukanie w klawiaturę i nim zdążyła wypowiedzieć jakiekolwiek słowo… - Ginsberg będzie się mnie spodziewał, proszę nie dzwonić - uniósł dłoń w geście powstrzymania potoku słów, biurokracji, żargonu dotyczącego umawiania spotkań, sprawdzania dostępności, humoru przełożonego. Przed popchnięciem wrót piekielnych tudzież wejściowych, poprawił swojego włosy i wykrzywił usta w szelmowskim uśmiechu. Przez moment nawet wspomniał jak bardzo świetnym wynalazkiem były szkła z filtrami UV. Nie ze względów zdrowotnych lub bycia na topie, a z uwagi na możliwość obserwowania jednostek odgrywających scen ze swojego życia jak, dla prostego przykładu, mężczyzna z restauracji. Przesadnie miły, po kilku operacjach plastycznych, z lekkim makijażem próbujący się dowiedzieć dla kogo przeznaczona została druga porcja… żony, kochanki? Naprawdę, bardzo rozbawiła go ta sytuacja. Być może powinno się wyciągać je dużo częściej z garderoby. Pewność mógł zdobyć dopiero po spotkaniu z przyjacielem tamtego czerwcowego dnia. Charles chyba nie rozumiał tej ironii losu dotykającej najmniej odpowiednich ludzi w najgorszym czasie, pewnym siebie krokiem wszedł do gabinetu Gerarda. - Chyba twoi Strażnicy Pokoju zginęli gdzieś po drodze do mojego mieszkania.Tak, zdecydowanie jej nie pojmował lub próbował za wszelką cenę uwodnić sobie, że znajdował się tuż przed nią. |
| | | Wiek : 51 lat Zawód : naczelnik więzienia, Betonstahlbieger Przy sobie : leki przeciwbólowe, medalik z małą ampułką cyjanku w środku. stała przepustka, telefon komórkowy, paczka papierosów, broń palna. Znaki szczególne : praktycznie zawsze nosi skórzane rękawiczki i wojskowe buty, nie rozstaje się z cygarami
| Temat: Re: Gabinet dyrekcji Czw Lip 31, 2014 3:32 pm | |
| chyba mam za dużo lokacji, ale kocham Was i ta jest po Vivian i Mejzi
Napatrzył się już nadto w swoim życiu ofiar, które biegną wprost w jego ramiona albo skomlą modlitwy, bo są tak bardzo przekonani, że bogowie, których zdemontowali, wsadzili do pudełka i zakopali na sześć stóp pod ziemią nagle ożyją i zaczną ich bronić. To były najgorsze i najbardziej nieracjonalne zachowania, które zaprzątały jego analityczny umysł tylko z naukowego punktu widzenia. Antropologia wprawdzie była jego konikiem i dziedziną wiedzy, której poświęcał najwięcej uwagi - nawet będąc już na usługach rządu - ale nadal miała przed nim swoje sekrety, który sprawiały, że jeszcze mocniej pożądał (piękne słowo) poznania ostatecznego. Nie ono jednak zaprzątało mu głowę podczas tego kolejnego upalnego popołudnia, kiedy zamiast spędzać miło czas w więzieniu (w końcu tam ładował swoje akumulatory) albo znowu brać kąpiel z ukochaną córką, wertował dokumenty i podpisywał raporty, psiocząc nie tyle na upał (tylko głupiec zajmuje się pogodą za oknem), co na sprawy polityczno-obyczajowe, które skutecznie wytrącały go z upragnionej sielanki, w którą popadł, szykując się do Igrzysk. Wesołych, wyczekiwanych, wytęsknionych; nie było chyba w Panem szczęśliwszego człowieka niż Ginsberg, który jednocześnie wznawiał treningi (własne, w końcu kondycja musi być), pilnował panią architekt i próbował dowiedzieć się, kto stoi za zamachami (czytaj: kogo można wsadzić za to za kratki, oferując mu drobne nieprzyjemności). To multum zajęć jeszcze raz przypominało mu, że żyje niemal równie intensywne, jak niegdyś w Kapitolu. Nic dziwnego, że jego stała i chroniczna nostalgia za dawnymi czasami jakoś osłabła, zanurzając go do reszty w przyszłości, która rysowała się niezwykle jasno i klarownie. Przynajmniej tak mu się wydawało, kiedy w jego świecie hedonistycznych rozkoszy zaczęła królować matematyka i statystyka, za pomocą której odznaczał kolejne rubryki potępienia. Ktoś kiedyś powiedział, że kilkoma ruchami myszki lub podpisem długopisu (zależnie od rozwoju technologii?) można pogrzebać czyjeś życie i obrócić wszystkie plany, marzenia i emocje w pył; ale Ginsberg pozostawał nieznośnym tradycjonalistą i formalistą, który preferuje osobisty kontakt z drugim człowiekiem. Zażyły, do tkanki łącznej, do układu kostnego i do limfy - uwielbiał odczuwać zmysłami to, co teraz nieznacznie mu zabrano, grzebiąc go późnym południem w biurze. Wyjątkowo bez wizyt uroczo-upiornej narzeczonej, która przepadła w eterze. Całe szczęście, posiadał wyjątkowo zaburzoną cierpliwość, która mogłaby skończyć się wywleczeniem jej za blond kudły i zerżnięciem w gabinecie jej matki. To było z całą pewnością samobójstwo honorowe, które popełniłby z bezczelnym uśmiechem na ustach. Który teraz zagościł na jego twarzy zaraz po tym, kiedy ktoś otwarł drzwi do tego piekła. Myślał, że to jego durna sekretarka (nie gwałcił ją jak wszyscy szefowie) i będzie mógł wyrazić swoje ubolewanie z powodu braku wykonywania obowiązków służbowych (przerywała mu) i być może zagrozić jej nawet szybką zsyłką do celi, ale zamiast tego dostrzegł Lowella - szefa tych wszystkich medialnych mend, które skomlały go o wypuszczenie ich z wymiaru sprawiedliwości, nie zdając sobie ani trochę sprawy z tego, że mają ogony, które właśnie meldują Gerardowi o ich każdym posunięciu. Być może Charlesa też powinien tak sprawdzać, ale wpadał mu do rąk sam. Wyglądał, jakby.... ktoś mu umarł i Ginsberg nie wahał się zaśmiać krótko, taksując go uważnym spojrzeniem. Styl kapitoliński - sporo elegancji i jednocześnie zachęta do zerżnięcia. Wielka szkoda, że Ginsberg nie ocierał łez z żadnych oczu, bo chętnie pobawiłby się w pocieszyciela tego uroczego blondynka. Choćby dlatego, że dzień szybciej by mu zleciał. Wskazał jednak miejsce naprzeciwko siebie, odkładając papiery i spoglądając zaintrygowany na jego torby. - Chcesz, żebym urządził ci tu przesłuchanie? - mimowolnie pomyślał o kajdankach i o całej reszcie zabawy, która sprawiła, że rozpiął kołnierzyk swojej koszuli, tym razem występował bez munduru niemieckiego nazisty. Bicz pewnie schował w szafce pancernej. - Znam lepsze sposoby na śmierć, Lowell - dodał od niechcenia, dalej wpatrując się w niego z zaskoczeniem. Przecież mógł złożyć zeznania komukolwiek, mógł też odmówić ich składania, więc powód jego wizyty był całkowicie zagadkowy. |
| | | Wiek : 31 Zawód : redaktor naczelny CV Przy sobie : paczka papierosów, zapalniczka, prezerwatywa Obrażenia : tylko psychiczne
| Temat: Re: Gabinet dyrekcji Czw Lip 31, 2014 7:54 pm | |
| Śmieszne, jak często unikano niezręcznych sytuacji takich jak odwiedziny przyjaciół, podczas gdy w sypialni znajdowała się całkiem pokaźna pozostałaś z ostatniej nocy, próbująca nieudolnie wybłagać dodatkowe piętnaście minut lub mieszkanie przypominało bardziej wieżowiec tuż po testach nowych bomb masowego rażenia. Charles doskonale znał takie sytuacje z autopsji, próbował je unikać jak ognia, ale wbrew zdrowemu rozsądkowi stał właśnie w pomieszczeniu o dumnie brzmiącej nazwie gabinetu dyrekcji, a za jedynego towarzysza doli miał wyłącznie Gerarda. Myśli same przypomniały mu ich ostatnie wspólne, wieczornego spotkanie, raczej ważniejsze lekko niezręczne zachowania przy stoliku niedaleko baru, odbijane jeszcze bardziej odważnymi. Rozejrzał się po wnętrzu, samoczynnie porównujące je z gabinetami w redakcji. Na pierwszy rzut oka można było stwierdzić, że te wyglądały zupełnie inaczej. Nie ze względu na fakturę ścian, wielkość okien czy wysokość. Po prostu zostały urządzone przez społeczeństwo z zupełnie skrajną moralnością, nie wyznającą aż tak wielkiej w wiary w wystrój wnętrz. Może nawet żadnej. Dystryktczycy. Proste, drewniane szafki stały pod tylną ścianą, a w nich znajdowały się poukładane teczki, raporty oraz inne dokumentacje, swoja drogą - miła odmiana jak dla częstej czarnej dziury powstającej na jego biurku. Czerwcowe światło próbowało się przebić przez duże, zasłonięte żaluzjami bądź roletami nowej generacji… prawie jak w jego miejscu pracy, co prawda w Capitol’s całą ściana była przeszklona. Jednak w siedzibie nie mieli aż tak ciekawych widoków… Niemniej, po wstępnym ocenieniu funkcjonalności na mocne siedem oraz wyglądu na słabe dwa, powrócił do przyglądaniu się swojemu towarzyszowi. Jak na zapracowanego człowieka w swoim biurze wydawał się być dziwnie zadowolony z niespodziewanej wizyty. Czyżby wcale nie był aż tak zapracowany, na jakiego chciał wypaść? Może jakieś ograny powinny sprawdzić, co tak naprawdę wypatrywał w matrycy służbowego monitora? Spokojnym krokiem przeszedł do jasnego fotela, stawiając papierową torbę rozłożonych papierach Gerarda. Złapał się za kostkę, którą właśnie oparł na swoim kolanie i delikatnie nią poruszał. Usta ponownie wykrzywiły się w zadowolonym grymasie, kiedy to, jak na komendę wydawaną psu podczas szkolenia, szanowny naczelnik rozpiął swoją koszulę. Próba sprawienia, aby to spotkanie należało do gatunku przyjacielsko-luźnych, zbyt wysoka temperatura, czy jeszcze inny, bliżej nieokreślony powód? Nie wiadomo! - Nie pojawiłem się tutaj ze względu na przesłuchanie. - Odparł beznamiętnym głosem przechylając głowę w prawo, jakby próbował sprawdzić, w jakim karze Ginsberg wyglądałby najlepiej. Nie posiadał zwyczaju jedzenia czegokolwiek w cudzym biurze, nawet podczas wizyt w siedzibie starał się uwinąć ze wszystkim akurat przed następnym posiłkiem. Ty razem, nie dość, że miał zamiar zrobić coś czego nie propagował, wylądował w takim obszarze, gdzie z łatwością usłyszeć można było przytłumiane, zmęczone, błagające o wolność głosy więźniów albo ich jęki. Całkiem przyjemny klimat, prawie jak przy dobrej muzyce. Jeśli zatkałoby się uszy, wypisz i wymaluj - idealny folk. Bardziej uroczym miejscem spotkań, do zjedzenia wspólnego posiłku mogłaby być tylko cela. Ciekawe, czy Gerard zafundował kiedykolwiek swojej wybrance serca romantyczną kolację wśród świec, krat oraz noc na więziennej pryczy/łóżka. - Odwdzięczysz się kiedyś. Bon appétit. - Spojrzał na niego spod ciągle założonych przyciemnianych okularów. - Przyszedłem się po prostu dowiedzieć… jak się miewasz? Co u ciebie? No wiesz, tak ja robią to znajomi. Albo coś takiego - kilka jego białych zębów ujrzało światło dzienne. Wydawało mu się, że wchodził powoli do paszczy lwa. Zwierzęcia gotowego w każdej chwili rozszarpać go na strzępy, pozostawiając szczątki gdzieś na widoku wszystkim przechodów. Ba, właściwie jakby robiło to dla samej publiki, aplauzu rozgrzanych, ludzkich dłoni. Jemu to w ogóle nie przeszkadzało. Chyba mama nie byłaby z niego dumna… z resztą tak samo jak zwykle.
|
| | | Wiek : 51 lat Zawód : naczelnik więzienia, Betonstahlbieger Przy sobie : leki przeciwbólowe, medalik z małą ampułką cyjanku w środku. stała przepustka, telefon komórkowy, paczka papierosów, broń palna. Znaki szczególne : praktycznie zawsze nosi skórzane rękawiczki i wojskowe buty, nie rozstaje się z cygarami
| Temat: Re: Gabinet dyrekcji Pią Sie 01, 2014 6:01 pm | |
| Nie traktował Charlesa jako jedną z tych znajomości, które mogą zakończyć się uroczą kontynuacją (zależy dla kogo) w łóżku. Kapitol wprawdzie nauczył go sięgania po wszystko, co mogło go chwilowo zafascynować, ale rebeliancka zawierucha nauczyła go praktycznego podejścia do takich kwestii. Dlatego w restauracji pozwolił sobie na więcej z czystej przekory – ot, hedonizm pięćdziesięciolatka, któremu zdecydowanie nie zależy i przez to może przekraczać granice, które przez innych są ściśle respektowane. Pewnie dlatego pokusił się o dokładne rozebranie wzrokiem swojego dawnego znajomego i analizę jego szczeniackiego zachowania, które zaprowadziło go aż do progów, które pewnie napawały go obrzydzeniem. Nie musiałby pewnie tego okazywać – Gerard znał plotki, które niejednokrotnie sprawiały, że traktował więźniów jeszcze gorzej; uwielbiał tę złą sławę, która otaczała go jak perfumy, które wyczuwał również teraz od Charlesa, przypominając sobie ich kolację.Naprawdę minęło mnóstwo czasu i wiele rzeczy uległo zmianie. Nie chodziło mu tylko o wydarzenia polityczne, które pewnie poruszyły i jednego i drugiego – Gerarda wcale, ale należało zachować pozory, zwłaszcza, że Melanie nadal nosiła na jego dłoni rodowy pierścień zaręczynowy. Dziwne, że ostatnią osobą, która odwiedzała go w tym świętym dla niego przybytku była właśnie ona i już wtedy był niezadowolony, że ktoś przerywa jego wypełnienie licznych obowiązków, a teraz obserwował niemal beznamiętnie starego druha, który zastygł w kontemplacji urządzenia wnętrza. Nie po kapitolińsku i nie w guście Ginsberga, który jedynie stolicę Panem przed rebelią uważał za dom i źródło estetycznego smaku.Pewnie niewiele miał wspólnego z tym, co Lowell uważał za krzyk mody – nie lubił zbędnych błyskotek i afiszowania się wyglądem – i nie uważał, by było koniecznym nadrabianie braków w tej dziedzinie. W końcu nie będzie musiał wybierać kołyski czy łóżeczka dla nienarodzonego jeszcze dziecka. Maisie zajmie się pewnie w czasie, kiedy on będzie torturował swoją zgniłą narzeczoną. Całkiem adekwatne myśli do tego miejsca… i towarzystwa, którego się nie spodziewał. Nie zamierzał jednak okazywać po sobie zdrowego zdziwienia, które pewnie i tak Charles dostrzegł w jego niebiesko-zielonych oczach, którymi spoglądał na niego, próbując zmusić go wzrokiem do zajęcia odpowiedniej pozycji. Najlepiej na kolanach przy jego biurku, tak, by mógł go zasłonić blatem w razie najazdu kobiety jego życia lub jej córki albo nieznośnej sekretarki, którą planował potraktować znacznie gorzej. Za wpuszczanie akwizytorów, którzy właśnie roztaczali nad nim wizję sielankowego lunchu w towarzystwie dawnej mary z przeszłości, w której usta Lowella służyły do lepszych celów niż wyłuskiwanie informacji o dziennikarzach z jego gazety. Stronniczej tak bardzo, że niemal z żalem przypominał sobie tamtego kapitolińskiego chłopca, który ledwo stał na nogach, kiedy docierali do mieszkania Ginsberga. Fałszywego, bycie szpiegiem przynajmniej opłaciło mu się na tyle, że mógł sięgać teraz po idealnie schłodzone wino, odkorkowując butelkę, by nabrało aromatu. Spojrzał do torby, wypakowując z niej owoce morza (a więc pamiętał) i przesuwając dokumenty na podłogę. Dolce Vita, niemal wyczuwał smak Kapitolu w tych skorupiakach, po które sięgał, nie czekając na oficjalne pozwolenie. - Wiesz, noszenie okularów w dzisiejszych czasach bywa szalonym naśladownictwem Josepha. Nie polecam – zaczął spokojnie, nie zamierzając mu się pochwalić udziałem w jego śmierci. Pewnie dlatego, że i z nim łączyła go słodko-gorzka chęć zasięgnięcia języka na temat dawnego życia. Przynajmniej zimny Sallinger nie zjawiał się w biurze w samo południe, zapominając o kieliszkach.Sięgnął po wino prosto z butelki, upijając potężnego łyka i wpychając szyjkę do usta Charlesa, nie pytając nawet o pozwolenie. Roześmiał się lekko i cicho z tej próby zadławienia starego przyjaciela, którym nie był. Nie, kiedy łączyło ich tylko niewinne wymienianie poglądów dawno, dawno temu. Dobrze, że powstrzymał odruchy i zimne szkło wylądowało w jego rękach. - Znajomi? Całowałeś się ze mną przed rokiem. Według kapitolińskich standardów, w których po rocznych romansach było się tylko parą nieznajomych, powinniśmy zachowywać stosunki służbowe. Chętnie zobaczyłbym cię na przesłuchaniu – dodał po głębszym zastanowieniu. – U mnie? Zostałem trenerem na tegorocznych Igrzyskach, mieszkam z córką… Znowu szukasz gorącego tematu dla Capitol’s Voice? – zagadnął, odsuwając od niego butelkę z alkoholem i przyglądając mu się z niedalekiej odległości, kiedy przysiadł na blacie, próbując krewetek.
|
| | | Wiek : 31 Zawód : redaktor naczelny CV Przy sobie : paczka papierosów, zapalniczka, prezerwatywa Obrażenia : tylko psychiczne
| Temat: Re: Gabinet dyrekcji Sob Sie 02, 2014 1:00 am | |
| Niektórym należało po postu wiedzieć w jaki sposób zagrać, aby tańczyli w wygodnym dla nas rytmie. Dobrać odpowiednią przynętę, pozwalając na złapanie haczyka i z łatwością pociągać jednostkę za nami aż do samego brzegu, wyciągać ją z wody szybkim szarpnięciem, powolnie pozbawiając tlenu tak samo jak mieli to w zwyczaju robić od pokoleń mieszkańcy Czwórki. Ludzie stawali się niczym marionetki, mamieni obietnicami, namiastkami tego, co lubili, aktualnie pożądali, czego im brakowało. Kukły, którym można było zawiązać sznurki nie tylko na rękach, kostkach, w pasie, a również na szyi. Wystarczyło używać tylko odpowiednich środków. Charles zrozumiał, że dopuścił się podobnego w tym (jeszcze nieferalnym) gabinecie. Próbował zwieść uwagę Gerarda owocami morza, winem oraz sympatycznym nastawieniem w bliżej nieokreślonym celu. I był on nieznany wszystkim, włączającą w to samego Charlesa. Szukał rozrywki, bo ostatnie dni nie przyniosły najlepszych rzeczy? Czuł się samotny, więc próbował to zmienić w jakiś pokrętny sposób? Starał się zbudować coś nowego na starej relacji? Poszukiwał pewnego rodzaju inspiracji, emocji, pozwalającej ruszyć naprzód w dawno niekontynuowanej opowieści? Czyżby chciał przełożyć to na karty książki? Albo pragnął zobaczyć prawdziwe zaskoczenie na twarzy dawnego, dobrego znajomego? Wszyscy mieli jakieś cele, tylko on tym razem zgubił wyraźną istotę tego spotkania. Jeden możliwy powód malował się dopiero powoli, otoczony kłębami gęstej mgły. Może Chaz rozpoczynał pewien samozwańczy eksperyment. Próbował sprawić, czy ktoś, będący tak blisko Coin poprzez jej córkę, posiadający własny gabinet, sekretarkę prawdziwe przejętą wykonywaniem zadań powierzonych przez pana Ginsberga, jakby miały zbawić świat, mógł upaść. Podobno na każdego istniało coś wybitnie kompromitującego. Nie pragnął go w jakikolwiek sposób pogrążyć. Ot, dokonywał analizy obiektu, powadził obserwacje, tworząc próbę zawiązywania wokół niego sznurków. Może szukał tej upokarzającej rzeczy w wizerunku idealnego Ginsberga? Małego pęknięcia na twarzy? Najwidoczniej nie mam co robić w wolnym czasie. Szukam ukrytych osobowości społecznych u uciekinierów sprzed rebelii. Cudownie. Albo i też nie. Mózg mógł podsyłać mu sprawiedliwie dla irracjonalnej wizyty u kogoś, kto nie wydawał się być najodpowiedniejszym towarzystwem… przy bliższym poznaniu. - Myślałem, że to lato, kryminaliści, kac, ewentualnie katipolińskie gwiazdy dzielą między sobą przywileje noszenia okularów przeciwsłonecznych. Chociaż faktycznie chyba zapomniałem o Josephie - wykrzywił usta w sarkastycznym grymasie. Nie miał ochoty rozwodzić się na nim po raz kolejny, kolacją-ze-śniadaniem, uwielbieniem do przyciemnianych szkieł. Skończył całkiem marnie, pojawiając się w złym miejscu o jeszcze gorszej godzinie. Taki napis spokojnie mógłby widnieć w nekrologu. Gerard zabawiał się ze sobą, a raczej z jedzeniem w najlepsze, kiedy niespodziewane gwint butelki od wina wylądował w ustach Chaza. Nie wiedział, czy ma zacząć się śmiać, czy może przyjacielska wymiana bakterii na siłę była pewnym rytuałem, regularnie obywającym się w tym rozkosznym przybytku. - Jeśli chcesz zobaczyć mnie pijanego, wino może nie wystarczyć - wypowiadając te słowa ściszył ton głosu, teatralnie pochylając się nad biurkiem. Spoglądał prosto w jego oczy, próbując odszukać jakichkolwiek emocji. Zadowolenia, zaskoczenia, poirytowania… czegoś w tym guście. - Niektórzy nie żyją wyłącznie pracą - wymownie rozejrzał się po gabinecie. Kciukiem ściągnął zdolnej wargi pozostałości po winie. - Istnieje jeszcze wiele interesujących rzeczy do zrobienia, tyle do zobaczenia, poczucia… Ostrożnymi ruchamy zabrał się do otwierania swojej części lanczu. Najbardziej apetyczną dla niego częścią zadawałaby się być krewetki, przynajmniej dziś, oraz wino, nad którym piecze sprawował Gerard. Przez krótką chwilę zaciekawiła go opcja bycia karmionym… skoro od picia zaczynali. - Będziesz uczyć trybutów, jak pewnego dnia zniknąć, następnie powracając z podarowanym pierścionkiem zaręczynowym córce pani prezydent, czy tym razem pójdziesz w coś bardziej praktycznego? - uśmiechnął się całkiem miło, sięgając do pierwszą małż. - Z resztą nieważne. Dość ogródkowo streściłeś całe swoje poczynania ostatnich miesięcy… Co u twojej cudownej Melanie? Jak się miewa czarująca córka Maisie? Nadal bywasz w tak barwnych częściach Kapitolu, co wcześniej? Uniósł brew, powracając do konsumpcji. |
| | | Wiek : 51 lat Zawód : naczelnik więzienia, Betonstahlbieger Przy sobie : leki przeciwbólowe, medalik z małą ampułką cyjanku w środku. stała przepustka, telefon komórkowy, paczka papierosów, broń palna. Znaki szczególne : praktycznie zawsze nosi skórzane rękawiczki i wojskowe buty, nie rozstaje się z cygarami
| Temat: Re: Gabinet dyrekcji Pon Sie 04, 2014 2:19 pm | |
| Zabawy przyjemne i pożyteczne z Gerardem były dość ryzykownym przedsięwzięciem, które zazwyczaj wynikało z jego talentu do posługiwania się ludźmi jako źródłem nieustającej rozrywki. Trudno było więc posługiwać się jego własną bronią, choć owszem, wielu próbowało. Wiedział, że budzi niezdrową ciekawość wśród wszystkich Rebeliantów, ale nie zamierzał dać się wciągnąć w tę grę. Nie, kiedy ułożył starannie wszystko według własnego planu i teraz pozostała tylko realizacja. Która wymagała nie tylko czasu, ale i poświęcenia kontaktów bardziej błahych czy skupionych na dawnych czasach, które bezpowrotnie minęły. O tym myślał Ginsberg, kiedy obserwował starego przyjaciela (znajomego, krewnego, obiekt fascynacji erotycznej? - same pytajniki, których nie znosił), który odgarniał blond kosmyki z czoła i siedział naprzeciwko, próbując pewnie odpowiedzieć sobie na to samo pytanie, które nękało naczelnika więzienia. Kompletnie nie rozumiał, czemu zjawił się tutaj i brodził po kolana w bagnie, z którego nikt nie pokusi się go wyciągać. Nie, kiedy z własnej nieprzymuszonej woli wchodził prosto do jaskini lwa, próbując się z nim podroczyć. Być może, gdyby Gerard był chichoczącym pedałkiem albo zakompleksioną ciotą, to zainteresowanie ze strony redaktora naczelnego poczytnej gazety mile łechtałoby mu ego, ale w tym wypadku czuł się tylko nieco zmęczony podchodami, z których nie wynikało absolutnie nic. Dlatego słuchał go jednym uchem, jak przez mgłę, próbując skupić się jedynie na obserwowaniu jego ust, kiedy wypowiadał poszczególne głoski, próbując złapać oddech w niedorzecznych momentach. Takich jak ten, kiedy postanowił go zadławić butelką, którą sam przyniósł. Wielka szkoda, że skończyło się tylko na groźbie, która tylko nabierała kolosalnych rozmiarów z chwilą, w której Charles zaczął sięgać po asy z rękawa, próbując na oślep uderzyć Gerarda między oczy. Zrozumiał tę grę doskonale, Lowell poruszał się po utartych szlakach, które niegdyś jeszcze bawiły go bardzo, a teraz... Naprawdę nie chciał komukolwiek zwierzać się z traumy Maisie, która została zgwałcona i wkrótce miała oczekiwać cudzego dziecka; również Melanie pozostawała po zasięgiem redaktora gazety, gdyż sam narzeczony nie miał zielonego pojęcia, gdzie się podziewa i tak po prawdzie: nie interesowało go to wcale. Z pewnością znacznie mniej niż oblizywanie warg, które właśnie dokonywało się na jego oczach. Nie był specjalistą od wyrafinowanej erotyki - uważał się za prostego i nieco dzikiego mężczyznę, który zwykle przyjmował postawę barbarzyńską wobec swoich kochanków, niezależnie, czy chodziło o swoją córkę czy też o byłych (prawie) kochanków, którzy wciągali go w uprzejmą konwersację po południu. Pewnie dlatego nie odzywał się wcale, przyjmując postawę obronną przed skutkami tej rozmowy. Nie, nie bał się, że nagle zwierzy się Charlesowi ze swojego życia ani też tym bardziej nie zastanawiał się nad swoim zachowaniem, kiedy łapał go za włosy i przyciągał do siebie na odległość kilku milimetrów, odpowiadając mu na pytanie ostrym wbiciem się w jego usta. Bez pytania i bez oczekiwania na odpowiedź, jedna krótka chwila rozkoszy zwycięzcy, kiedy znowu puszczał go wolno, wręczając mu butelkę do dłoni. - A teraz wyjdź stąd, bo inaczej przerżnę cię na biurku - zdecydował bardzo ostro i po swojemu, oblizując usta (tym razem on) z jego smaku i jasno wskazując drzwi. Ta znajomość chyba właśnie tak miała się skończyć - po pięćdziesiątce nie miał cierpliwości do niewinnych zabaw we wspomnienia, które już dawno przestały zaprzątać jego głowę. |
| | | Wiek : 31 Zawód : redaktor naczelny CV Przy sobie : paczka papierosów, zapalniczka, prezerwatywa Obrażenia : tylko psychiczne
| Temat: Re: Gabinet dyrekcji Sro Sie 06, 2014 1:24 am | |
| Czekanie w świecie ultraszybkich pociągów, nowoczesnych telefonów, zaawansowanej medycyny oraz wielu innych, postępowych rzeczy mogło wydawać się całkowicie pozbawione racji bytu. Po to powstały elektroniczne systemy płatności, internetowe zakupy, komunikatory na stronach trzy razy w… Proces ten miał na celu nie tylko ułatwienie życia szarego człowieka, ale także zaoszczędzenie czasu. Pozwał nie czekać na swoją kolej nieważne gdzie - w kinie, w teatrze, w sklepie… Za jego sprawą nie tracono cennych sekund, minut, godzin życia, z których upływem niechybnie zbliżaliśmy się do końca egzystencji. Na przestrzeni wieków ludzie zapragnęli żyć szybko, przeznaczać więcej czasu na rzeczy ważne aniżeli błahostki, jedynie skracające dzień. Chaz chyba należał do łańcucha tej medialno-usposobieniowej ewolucji, przynajmniej zajmując fotel na przeciwko Gera, ponieważ nudziło go oczekiwanie na zapewne oschłe, pozbawione jakichkolwiek (nawet tych najbrzydszych)szczegółów informacje, absolutnie niespektakularne sensacje z życia naczelnika więzienia. Każdy jeden ze scenariuszy zdawał się być tak okropny, że stracił rachubę, czego we wnętrzu obawiał się bardziej. Ukojnie przyszło w nietrafiającej długo czynność. Zaczął przeczesywać dębowe biurko wzrokiem. Kartki papieru wyglądały na jakieś całkowicie porywające więzienne raporty, dotyczące przeszłości jednostek; otrzymanych informacji podczas zeznań; prawdomównych dalszych losów gasnących żyć, które dla Charlesa stanowiły jedynie zbitek kilkunastu liter rozdzielonych przerwą wyznaczającą imię i nazwisko. Chciał przerwać tę nudą, pozbawianą większego sensu czynność, aż natrafił na zaskakujące odkrycie. Między panierami, bardziej z boku leżał telefon, który skądś dobrze znał. Ktoś wyciągał przy nim charakterystyczną obudowę, aby wpisać kontakt bądź sprawdzić, odznaczyć coś w kalendarz. Skupił się na tym, a dopiero po dłuższej chwili odkrył w nim czyjąś własność. Co Cordelia Snow mogła mieć wspólnego z kimś takim?Zrzucił mu spojrzenie prosto w oczy, jakby miało to być czymś w tej chwili specjalnym. Zastanowił się, czy dziś, po tym wszystkim, po przeżyciach ostatnich kilku miesięcy, nadal chciałby się z nim umówić. Wyjść do kina, toczyć miej lub bardziej sensowne dyskusje, zejść wspólnie kolacje? Cokolwiek, co mógłby zrobić razem z nim… Niestety nie miał przygotowanej definitywnej odpowiedzi oznaczającej bycie za/przeciw. Lowell znajdował się gdzieś pomiędzy, chociaż niebezpiecznie przechylał się ku temu drugiemu. Nagle znikający potencjalni partnerzy nie zyskiwali niczego na zapadnięciu się pod ziemię. Oczywiście, jeśli nie trwało wyłącznie kilka dni, co w niektórych przypadkach mogło wzmagać swego rodzaju podniecenie. Przez chwilę pomyślał, jaki stosunek miał do tego Gerard, bo przecież nie rozszyfrował, jak bardzo ułożone życie prowadził, z kim spotykał się w rzeczywistości, w czym tkwił haczyk ze ślubnym widmem. Niemalże otwierał już usta, aby zapytać, w jaką sztukę grali tamtym razem, kiedy szanowny pan naczelnik nachylił się ku niemu, przyciągając go do siebie oraz… Pocałował go. Cholerne wagi Ginsberga chłonęły zachłannie usta Lowella. Ciągnął go za włosy, sprawiając mu brak dokonania jakiegokolwiek gwałtowniejszemu ruchu. Został zmuszony do smakowania języka, który wcześniej kosztował wino oraz krewetki. Wykorzystując moment ubezwłasnowolnienia, wyciągnął rękę po telefon i schował go do tylnej kieszeni spodni, podnosząc się z fotela. Poprawka - zerwał się z fotela, sprawiając, ze ten wylądował na podłodze z głuchym łoskotem. Nie zdążył zanalizował następnego ruchu w myślach. Ot, przyszedł jak nocne natchnienie, przyleciał jak ptaki na wiosnę z południowych krańców kontynentu, rozkwitł jak tulipany lub ich genetyczne szczepy w maju. Butelka, która tkwiła w jego dłoni, nagle wylądowała nad głową serdecznego przyjaciela. Bez zawahania obrócił ją do góry dnem, serwując pewnemu panu zimny prysznic. Na wszelki wypadek, dając mu jakieś ostrzeżenie. Tak jakby, odwracając się ku wyjściu, jeszcze strącił jedzenie z biurka. - Pierdol się, Ginsberg. - rzucił butelką w jego stronę umyślnie celując w ścianę za nim, a po sekundzie trzasnął drzwiami tego, jakże uroczego gabinetu. Możliwe, ze wtedy uzyskał odpowiedź na pytanie, czy właśnie ten Gerard Ginsberg, umówiłby się z nim jeszcze raz. Trochę o aż zbyt mocnym wydźwięku fizycznym. Do tego czuł się jeszcze wściekły, w jakiś niezrozumiały sposób rozwścieczony. Myślał o powrocie, mocnym uderzeniu w twarz, jednak mimo to ruszył przed siebie, poprawiając okulary przeciwsłoneczne. Choć to mijało tak szybko, jak się pojawiło. - Do widzenia - rzucił ponownie zapracowanej sekretarce, nawet lekko uśmiechnął się... Jasne, że tylko do siebie. |
| | |
| Temat: Re: Gabinet dyrekcji | |
| |
| | | |
Similar topics | |
|
| Pozwolenia na tym forum: | Nie możesz odpowiadać w tematach
| |
| |
| |
|