|
| |
Autor | Wiadomość |
---|
Zawód : Troublemaker Znaki szczególne : avatar © laura makabresku
| Temat: Cele Sro Paź 23, 2013 5:02 pm | |
| Cele położone są wzdłuż wąskiego korytarza. Na wyposażenie każdej z nich składają się: łóżko piętrowe, toaleta oraz umywalka.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz Gry dnia Sob Lis 15, 2014 9:48 pm, w całości zmieniany 1 raz |
| | | Wiek : 26 lat Zawód : #Mathias Przy sobie : kapsułka cyjanku wszyta w kołnierz, rewolwer, miljon ton heroiny i jakieś podróżne ciuszki Znaki szczególne : #Mathias Obrażenia : #Mathias
| Temat: Re: Cele Sro Paź 23, 2013 9:57 pm | |
| Słowa Logana, słowa Caspera, szum tłumu, czyjś krzyk i przez chwilę, jakby w oddali, usłyszał huk. Jakaś potężna siła wstrząsnęła jego ciałem i przez tę konkretną chwilę, zanim stracił ją z oczu, nie myślał o niczym, bo jego świat ograniczał się tylko zamkniętego w oblamówce błękitu. Ale potem zapadła ciemność, pojedyncze ukłucia bólu i uczucie nieważkości przerażające i cudowne jednocześnie, tak nierealne, że przez moment targał się w świadomości wiszącej nad nim śmierci.
Po raz kolejny ogarnęło go zimno, które paraliżowało każdy nerw. Ponownie poczuł szarpnięcie i ból rozerwał mu klatkę piersiową, kiedy otworzył oczy i ujrzał przed nimi ten zimny i jakże znajomy mu szary, obdrapany sufit. Wzrok wyostrzył się i dojrzał zakreśloną przez niego pionową kreskę i uśmiechnął się do siebie ponuro. Witaj przyjacielu. Rozczarowanie mieszające się z irytacją i wściekłością, której nie mógł i nawet nie miał okazji, aby ją uwolnić, czuł się jak w klatce i z każdym kolejnym rankiem uświadamiał sobie, że czas mija nieuchronnie, a on nie ma pojęcia, co dzieje się poza tymi pieprzonymi zaryglowanymi drzwiami. Jedna, niezbyt gruba metalowa blacha z otworem zabitym kratami dzieliła go od ukochanej wolności, która ciągle uciekała mu przed nosem, umykała przed zaciskającymi się dłońmi. Teraz, kiedy rozwijała się przed nim całkiem inna niezbyt optymistyczna rzeczywistość, przeszłość oddała się z każdym początkiem dnia, z każdą ponownie wyrytą na suficie pionową kreską. Jednocześnie to właśnie one dodawały mu otuchy, że jeszcze trzyma się przy życiu, choć wprawiały w paskudny humor. Czasami zastanawiał się, jaki to ma sens, bo przecież jego śmierć to kwestia dni, ba, może dwóch tygodni… …minął już pierwszy. …przecież nie spędzi w tej klatce lat, miesięcy, a stracenie rachuby czasu i zapadnięcie w trans, w którym żyłby według powtarzającego się dziecięcego schematu wcale mu nie groziło, bo wątpił, aby na kolejnych dniach groził mu brak rozrywki. Jednocześnie, kiedy podnosił zmęczoną już dłoń do wyrycia sprzed siedmiu dni, czuł ich bliskość, tak tandetnie sentymentalną uświadamiającą mu, jak bardzo pragnie wrócić do tamtych dni. Nie wiedział nic, nie mógł, bo nie pamiętał, choć minęło tylko siedem długich trwających wieczność dni, przywołać twarzy Sonei. Inna kwestia to Katy i fakt, że żyje, tak bardzo nieprawdziwy, że nie potrafił go przyswoić. To nieprawda, to tylko kolejny ponury żart Coin, tak naprawdę oni wszyscy, cała czwórka – nie żyją. To nie może być prawda, że wygrała, bo jeśli tak, to zostanie sama, a ta świadomość przygniatała go i niszczyła od wewnątrz, bo nie mógł nic poradzić na to, nie mógł zrobić nic, aby jej pomóc czy chociażby wesprzeć ją, skromnie opieprzyć i postawić do pionu, bo nie wierzył, aby sama sobie z tym wszystkim poradziła. Katy, jego mała Katy. Podniósł dłoń do góry i mimowolnie począł skrobać tą przeklętą ścianę i tak zakrwawionym już paznokciem palca wskazującego prawej dłoni. Ból był otrzeźwiający, tak prawdziwy i uświadamiający go w obecnej sytuacji, że aż miał ochotę wybuchnąć śmiechem. Był kretynem, bo kiedyś wierzył, że może coś ugrać, a los, jak to miał w swej pokrętnej naturze, skazał go na wieczną naiwność, więc niestety i tym razem dane było mu się zawieść. I na sobie, na tym przeklętym państwie, na kobiecie, którą kochał i na siostrze, która zaskoczyła go w najbardziej okrutny sposób. Była odzwierciedleniem jego koszmarów, była najgorszym z najstraszniejszych potworów nawiedzających go w dzieciństwie po nocach. Była Plagą, a jednocześnie małą i kruchą dziewczynką skrywającą się pod skorupą zaschniętej krwi – jego siostrą. W końcu wytarł dłoń o koszulę i przewróciwszy się na bok powoli zawisł do góry nogami na skraju łóżka spoglądając na śpiącą Rose. -DZIEŃ DOBRY, KOCHAM CIĘ – zanucił pokracznie – DZIŚ POSMARUJĘ TOBĄ CHLEB*.
*strachy na lachy, jak mniemam < 3.
|
| | | Wiek : 25 lat Zawód : Pani doktor w Kwartale, która wszystkich nienawidzi Przy sobie : Kapsułka cyjanku, broń palna, dokumenty, portfel, telefon oraz inne osobiste rzeczy. Znaki szczególne : Ona cała jest szczególna. Obrażenia : Rysa na psychice głęboka jak jezioro w Dwójce
| Temat: Re: Cele Czw Paź 24, 2013 1:57 pm | |
| Nigdy nie myślała, że głupia, skręcona kostka nie pozwoli jej zasnąć. Cały czas, przy każdym ruchu nogą czuła w niej rozrywający ból, który palił ją i nie zamierzał zniknąć. Czuła go od samych pięt, przez uda i aż do samego kręgosłupa. Nie pozwalał jej odpłynąć, choć na chwilę odciąć się od rzeczywistości, męczył ją do cna. Może naprawdę ten ból nie był taki dokuczliwy, ale Rose w tym stanie psychicznym, w tym miejscu i ze świadomością, co może przynieść każdy następny dzień wyolbrzymiała wszystko. Nie bała się śmierci. Gdyby jej się bała, nigdy nie poszłaby na arenę, nigdy nie próbowałaby wszcząć buntu przeciwko Coin. Była przerażona tym, co zapewne ją spotka, zanim nadejdzie koniec. Leżała na boku w ciszy, a jej wzrok błądził po obdartej ścianie przed jej oczyma. Tynk nie był jakiś pasjonujący, ale starała się oderwać od faktu, że jest jeszcze bardziej uwięziona niż kiedykolwiek. Myślała, że ograniczeniem swobody są stałe zachcianki Snowa, czy Kwartał... Ale przy tym miejscu wszystko wydaje się szczytem wolności. Objęła się rękoma, łóżko lekko zaskrzypiało, a przez jej twarz przemknął grymas bólu. Nie wystarczało, że jej noga w kostce była tak gruba jak w łydce. Jeszcze to cholerne zimno. Przytuliła głowę do klatki piersiowej i starała się powstrzymywać płacz. Jej łzy tu nic nie pomogą, tylko pokażą, że jest słaba i bezsilna. A przecież to nie jest prawdą. Może była trochę zdezorientowana i zagubiona, ale na pewno nie jest słaba. Westchnęła cicho, kiedy poczuła, że łzy napływają do jej oczu mimo wszelkich chęci powstrzymania ich. Matka zawsze jej mówiła, że spojrzenie we własne odbicie sprawia, że od razu przestaje się płakać. Jednak widok swojej twarzy w lustrze to ostatnia rzecz, jaką chciała teraz widzieć. Była na siebie wściekła i gdyby nie fakt, że i tak już ją wystarczająco boli noga, wbiłaby sobie paznokcie podczas obejmowania się rękoma w plecy, by rozharatać je aż do kości. Gniew był dla niej otrzeźwiający, poczuła się zobowiązana do otarcia oczu i zaciśnięcia warg w wąską kreskę. Użalanie się nad sobą jest teraz nie na miejscu, zwłaszcza, że to wszystko jest najprawdopodobniej jej winą. Co z niej za dowódca, skoro ich wszystkich teraz czeka śmierć. Ponury śpiew Mathiasa przywrócił ją do rzeczywistości, choć nie do końca wiedziała, czy tego chce. Obecna rzeczywistość była jeszcze bardziej bolesna niż kiedykolwiek. Jednak mimo wszystko, uśmiechnęła się pod nosem, może trochę ponuro i ironicznie, ale uśmiech na jej twarzy się pojawił. Powoli obróciła się w stronę chłopaka, z lekko uniesionymi kącikami ust. Lepiej się śmiać, niż płakać. - Bierz mnie, tygrysie. - mruknęła zachrypniętym głosem, odgarniając grzywkę z czoła. Jej włosy wyglądały pewnie jak gniazdo dla wron, lecz teraz jakoś się tym nie bardzo przejmowała. - Ale kończ waść śpiewy, bólu oszczędź. - lekko pokazała swoje równe ząbki w sztucznym uśmiechu i podniosła się do siadu z łóżka. Jej twarz wykrzywił grymas bólu, kiedy jej lewa stopa spoczęła na ziemi. Na szczęście bolało ją o wiele mniej, niż tydzień temu. Spojrzała na ścianę za Mathiasem i wyryte na niej kreski. Czyli to już tydzień, huh? - Widzę, że prowadzenie kalendarium idzie ci świetnie. - wymusiła na sobie trochę ironii, jak zwykle przybierała dobrą minę do złej gry. Ale chłopak też się starał, więc przynajmniej nie była w tym absurdzie sama. |
| | | Wiek : 26 lat Zawód : #Mathias Przy sobie : kapsułka cyjanku wszyta w kołnierz, rewolwer, miljon ton heroiny i jakieś podróżne ciuszki Znaki szczególne : #Mathias Obrażenia : #Mathias
| Temat: Re: Cele Pią Paź 25, 2013 4:48 pm | |
| Zabawa wciąż trwa, kolejny dzień rozpoczęty. Tyle przegrać. Nie wiedział czy kiedykolwiek w swym egoizmie byłby gotów oddać życie za to, co ceni sobie najbardziej. Za siostrę owszem, bo zawsze była wszystkim tym co posiadał i co stanowiło odzwierciedlenie jego natury, jego pragnień, była po prostu jego młodszą biedną siostrzyczką, którą starał się w jakiś sposób wychować, choć nigdy do tej pory tak tego nie nazywał. Ale teraz, w obliczu ponurej perspektywy zbliżającej się śmierci lub czegoś, co zwie się przesłuchaniem. Jednak nie czekał, nie myślał o tym, liczył, że pojawienie się Strażników zaskoczy go, a wszystko inne, co nastąpi potem, minie szybko i w miarę bezboleśnie – o ile ten problem można rozwiązać pokojowo. Jednak tym razem rozumiał, że sprawa, w którą się wpakował, sięga o wiele głębiej w struktury państwa i dotyka główne organy władzy, co jednocześnie go nadmiernie satysfakcjonowało (bo kto nie chciałby nadepnąć na odcisk prezydent Coin) i przerażało, bo za każdym razem, jak instynktownie próbował znaleźć wyjście lub po prostu od tego uciec, uświadamiał sobie, że znajduje się w Strzeżonym Więzieniu, a poczucie zniewolenia przygniatało go i paraliżowało wszystkie inne myśli. Dlatego poprzestał na liczeniu dni, bo mimo wszystko wolałby wiedzieć, którego ranka swego pobytu w tym pięciogwiazdkowym hotelu przyjdzie po niego przeznaczenie, aby porwać go w łańcuchy i zawlec na główny plac w Kapitolu, gdzie ostatnią rzeczą zapewne, o której pomyśli, będzie jego twarz pojawiająca się na każdym telewizorze w Panem, jego imię i nazwisko rozbrzmiewające pośród tłumu i wydobywające się z olbrzymich głośników. To nazwisko, o którym wszyscy niedługo zapomną, ale przez kolejne kilka dni na pewno znajdzie się na językach. Już zdążył przemyśleć swoje powodzenia i życiowe porażki, których zdecydowanie naliczył się o wiele więcej i wiedział, że nie jest z siebie do końca dumny, choć z drugiej strony wątpił, by za drugim razem postąpił inaczej. Momentami miał ochotę wrzeszczeć, rzucać się po celi, ale wiedział, że do niczego by ot nie prowadziło, a jedynie do niezadowolenia jego współwięźniów, którzy póki co stanowili ciekawy rodzaj odskoczni od rzeczywistości. Innym razem, kiedy się uspokajał, a gniew w jego wnętrzu powoli cichł, kładł się i oddychał, czasami spał pół dnia i budził się nocą, aby kolejne sześć godzin spędzić wgapiony w czarną dziurę przed sobą. Violator. Kilka pięknych dni temu. Miał wrażenie, że minęła chwila, niemalże jeden dzień, odkąd czeka na wyrok, a jednak czas mijał nieubłaganie skazując go na jeszcze większe wewnętrzne katusze. Każda minuta go męczyła, czy to podczas nocnego letargu, czy dni, które spędzał na rozmowach o niczym i praktycznie wszystkim, co przyszło im do głowy, na droczeniu się, wzajemnym wyzywaniu i obrażaniu o najgorsze zbrodnie świata. Nocą, gdy budził się i dźwięk jego niespokojnego wdechu zlewał się z miarowym Rose czy Sashy, czasami nie odstąpiło go wrażenie, że słyszy głosy, które co chwila wydobywały się z ciemności, ale nie wspólnie nie stanowiły logicznej całości. Były to jedynie urywki pojedynczych wypowiedzi losowo wybranych przez jego podświadomość głosów. Czy to Katy, która boleśnie przypominała mu o Igrzyskach, o tym, że prawdopodobnie zginęła, czy to zabita przez innego z trybutów czy z rozkazu władz, a nawet jeśli wciąż żyła i została zwyciężczynią – on nigdy się o tym nie dowie i umrze z tą ponurą niewiedzą dręczącą go do samego końca. Sonea, Frans, Fred, Frobisher, który, nie wiedząc po co i skąd, pojawiał się częściej niż powinien. Już sam le Brun przestał odróżniać sen od jawy i powoli wariował na tym punkcie, bo nie wiedział, które z twarzy widział naprawdę, a które tylko mu się przyśniły. Ale czy to miało jakiekolwiek znaczenie? W końcu – to tylko kolejny początek pięknego dnia, to świt, a on, co udało mu się kiedyś wyczytać na okładce jednej z książek, daje nadzieję na lepsze jutro. Na tę myśl chciało mu się śmiać, bo to tylko kolejny żart, kolejny sarkastyczny śmiech, który znów rozbrzmiewał w jego uszach, taki, którego nie potrafił się dosłyszeć. -Wolę mieć pewność, że nie będziesz jęczeć z bólu – powiedział zerknąwszy ukradkiem na jej nogę – a z rozkoszy – dodał nieco ciszej i znów się uśmiechnął mrużąc oczy. Na moment zniknął, aby zsunąć się ze swojego piętrowego posłania i stanąć tuż przed dziewczyną – Liczę twoje dni płodne – znowu ten uśmiech, kiedy opadł tuż obok niej opierając się plecami o zimną kamienną ścianę. Znowu dopadła go świadomość istnienia, bo kiedy spał lub zastanawiał się nad własnymi koszmarami, nie zastanawiał się nad swoim żałosną egzystencją i niedokończonymi sprawami, a nie brakiem środków do życia, kiedy w takich chwilach jak ta skręcało mu żołądek nie tyle co z braku jedzenia, a magiczną substancją zwaną narkotykami. I być może właśnie dlatego, po części, czuł się w tych czterech ścianach jak w klatce, bo w swoim pokoju, gdziekolwiek by on teraz nie był, zawsze miał przy sobie prochy lub Katy, która po takowe by pobiegła.
|
| | | Wiek : 25 lat Zawód : Pani doktor w Kwartale, która wszystkich nienawidzi Przy sobie : Kapsułka cyjanku, broń palna, dokumenty, portfel, telefon oraz inne osobiste rzeczy. Znaki szczególne : Ona cała jest szczególna. Obrażenia : Rysa na psychice głęboka jak jezioro w Dwójce
| Temat: Re: Cele Sob Paź 26, 2013 10:10 pm | |
| Każdego ranka budziła się z wrażeniem, że jest w swoim mieszkaniu w Kwartale, że zaraz ma wstać i iść do szpitala, ale kiedy otwierała oczy, widziała całkiem inną rzeczywistość. Dochodziło do niej, że nie ma już teraz ucieczki, jest zdana na łaskę lub niełaskę Coin. Oczywiście wiedziała, że miłosierdzia pani prezydent jej raczej nie okaże. Sprzeciwienie się rządowi w tak otwarty sposób nie może przejść żadnej osobie na sucho, a sami rebelianci już tego dopilnują. Walczyli o lepszy świat, jednak lepszy był tylko dla nich. Wszyscy oczekiwali zmian, ale patrząc z postronnej perspektywy nic się nie zmieniło. Wszystko było takie same, wartości i ideały się nie zmieniły, zmieniły się jedynie pionki na szachownicy. Po prostu zamieniono je miejscami. Wiedziała doskonale jak funkcjonował świat Snowa, Coin musiał działać identycznie. Swoją zbrodnie zapamiętasz boleśnie i dotkliwie, a uratować może cię tylko śmierć. Mimo, że to było takie oczywiste, Rose nadal miała nadzieję, że to wszystko skończy się inaczej. Zawsze warto ją mieć, choć mówią, że jest matką głupich. Ale pomiędzy nadzieją a desperacją jest bardzo cienka i krucha linia. Bezsilnie starała się nie myśleć o tym, że każdy kolejny dzień nieubłaganie przybliżał ją do końca. Zawsze myślała o spokojnym życiu, potem starości i śmierci we śnie, albo takiej szybkiej i bezbolesnej. Jak widać, nie było jej to dane. Jej życie sprowadzało się do balansowania na krawędzi życia i śmierci. Mimo iż chciała od tego uciec, nie udawało się jej, a wręcz przeciwnie - jeszcze bardziej zbliżało ją do nieszczęśliwego zakończenia. Czy to fatum? Z pewnością. Los jest jak pułapka, której nikt nie zastawił. Ona po prostu czeka, czeka na każdy twój błąd, na każdą porażkę. Sama już straciła rachubę. Nie miała pojęcia ile już dni tutaj byli, by się tego dowiedzieć spoglądała na wyrzeźbione kreski nad łóżkiem Mathiasa. Po prostu kładła się spać, wstawała, kładła się spać, wstawała. Rozmawiała z Mathiasem, leżała, kładła się spać, wstawała. Człowiek przekonuje się o tym, jak kolorowe było jego życie, kiedy naprawdę spotyka się z monotonnością. Było jej już niedobrze, chciała się wydostać stąd jak najszybciej się da. Ale nie mogła. Główną przeszkodą były drzwi, które zamknięte na cztery spusty powstrzymywały ją przed wyjściem z pomieszczenia. Czuła się jak w klatce, a właściwie w niej była. - Jeszcze pojęczymy z "rozkoszy", zobaczysz. - mruknęła, uśmiechając się ponuro. Tak, ich krzyki będzie słychać w całym budynku. Będą krzyczeć, chociaż to i tak nic nie da. Pogładziła włosy ręką i przeczesała je palcami, starając się doprowadzić do jakiegoś porządku. Ten chorobliwy odruch dbania o swój wygląd towarzyszył jej, odkąd została zwyciężczynią. Ludziom się przecież nieidealna nie pokażesz. Jej wzrok powędrował na Mathiasa, opartego o ścianę. Do jej uszu doszedł głuchy, ponury śmiech, ale dopiero po chwili zauważyła, że to ona sama się śmieje. Może w innych okolicznościach jego słowa rozbawiłyby ją naprawdę, ale teraz nie potrafiła uśmiechnąć się szczerze. A przynajmniej nie tak, jak uznawała to za szczere. - To miłe, że dbasz o to, byśmy nie wpadli. - rzuciła ironiczną uwagę, choć w rzeczywistości miała ochotę zwinąć się w kłębek w kącie i zacząć ryczeć. Ale skoro nie mogła płakać, mogła się tylko śmiać. - Ostatnia rzecz jakiej mi teraz trzeba, to dzieciak. - powiedziała pół żartem, pół serio. Naprawdę, jakby jej mało było problemów to i jeszcze dziecko? Ale z drugiej strony, po co się nad tym rozczulać? I tak zapewne nie doczeka się własnego dziecka. |
| | | Wiek : 26 lat Zawód : #Mathias Przy sobie : kapsułka cyjanku wszyta w kołnierz, rewolwer, miljon ton heroiny i jakieś podróżne ciuszki Znaki szczególne : #Mathias Obrażenia : #Mathias
| Temat: Re: Cele Nie Paź 27, 2013 2:01 am | |
| Codziennie rano budził się i pierwszą rzeczą o której myślał, nie była Katy czy Sonea, choć w istocie powinno tak być. Pierwsza myśl, impuls, na który reagował jego umysł, coś co weszło mu już w krew, kiedy otwierał oczy i zawieszał je na rosnącej liczbie pionowych kresek, kiedy z przerażeniem uświadamiał sobie, że minął już pierwszy, drugi, trzeci, czwarty dzień, a teraz już, kiedy spojrzał po raz kolejny, obudził się, a jego umysł się rozjaśnił – siedem. Czyli tydzień wycięty z życia, które zaraz się skończy, ale przecież mogło to wyglądać całkiem inaczej. To. Wszystko. Niemniej jednak zawsze, kiedy spoglądał przed siebie i wyciągał rękę do góry, doświadczał zażenowania oraz wewnętrznej niemocy, którą podsycał jeszcze brak środków, które go napędzały. Jego umysł sięgał po narkotyki, wyciągał po nie swoje macki, po tą znieczulicę, obojętność, łaknął spokoju, który zawsze go ogarniał. I to tęskne uczucie nieważkości, objętości na wszelkie bodźce z zewnątrz. Czy to tydzień, czy miesiąc. Nieważne. Liczył się spokój, istna harmonia, to wszystko, czyli po prostu nic, tępa a jednocześnie przyjemna pustka. Oczywiście – najpierw pojawiał się śmiech, dużo się śmiał, a wszystkie sprawy, o których wolałby zapomnieć, ale w myślach ciągle go nękały, stawały się nieistotne, a jeśli nie to bawiły i przemieniały się w kolejny komiczny szczegół z jego życia, o którym nie warto myśleć, bo zaraz i tak pojawiał się nowy, kolejny impuls, aby zacząć się głupkowato śmiać, a chwilę potem zapomnieć, co nas tak uradowało. To tylko czysta radość, w postaci, której nie można wytłumaczyć. Potem jednak pojawia się zobojętnienie, które pomimo wewnętrznego bólu, neutralizuje wszystkie smutki. Spowolniony i nieco bardziej ponury obraz i te myśli, milion wątków, ale kiedy próbujesz się na jakimkolwiek skupić, wszystkie znikają i pozostaje próżnia. Nic go nie przytłacza, nic go nie nurtuje, ciężkość z żołądku znika, tak samo jak uścisk serca, kiedy nachodziła go ludzka i naturalna tęsknota za ludźmi. Bo jego serce wołało o Katy, Soneę, o Kwartał i jego codzienne problemy, a umysł ciągle nasuwał na myśl zapach oraz jasną barwę, której tak pragnął, która dodawała mu ulgi. Tęsknota, która czasami nie należała do niego, a do jego ponurej podświadomości więżącej go w swych sidłach i niepozwalającej mu się wydostać. I nastał kolejny dzień, kolejna walka z samym sobą, z wszechobecnym swędzeniem rozrastającym się po ciele i poczuciu, że ciało, w którym się znajduje, nie należy do niego. W dodatku ta złość, wypierająca niego wszystkie inne emocje złość na nic skonkretyzowanego, po prostu, pojawiająca się ot tak, w nieodpowiednich i najmniej ciekawych momentach. Zawsze jednak zamykał się, zamykał myśli, skupiał na czymś innym, chociażby na włosach Rose, które, choć siedzieli tutaj od tygodnia, wciąż majestatycznie połyskiwały i były puszyste. Dziecko Kapitolu. Ha. Nic dodać, nic ująć. -Tak bardzo mnie nienawidzisz? – spytał i podejrzewam, że chyba nader oschle, ale odetchnął i znów się uśmiechnął, krzywo, ale jednak. Przeszły go dreszcze, a jego prawa ręka schowana w kieszeni spodni drgnęła gwałtownie – Nie musiałaś mi o tym przypominać – dodał nieco łagodniej. Raz. Katy. To boli, pomyśl jak to boli. Pomyśl o tym. Już wolał cierpieć w ten sposób, niż przez kolejne kilka godzin wyginać się wewnętrznie na myśl o niespełnionych pragnieniach. Ale to nic, przez ten czas, przez te ostatnie tygodnie zdążył się już uodpornić na jakiekolwiek rozczarowania. -Ja pierdolę, nie mówmy o tym, nie teraz – zrobił krok do przodu i jego dobry humor zniknął, wyparował. A może to tylko ta maska, zdjął ją. Cofnął się i niczym zirytowany i jednocześnie niezdecydowany, ponownie do niej podszedł, powoli osunął się na kolana przed siedzącą Rose mając nadzieję, że przez kolejne pół dnia będą mu dokuczać – Tylko czekają aż powiemy coś interesującego, a przecież… my nic nie wiemy, prawda? Nic nie zrobiliśmy? JA nic nie zrobiłem i chcę po prostu stąd wyjść – mówił szybko i bardziej spanikowany, niż zdenerwowany – Duszę się tu, po prostu się tu duszę, w tej przeklętej celi - ciele - chcę stąd wyjść, teraz, zrób coś, bo… - chyba jednak wolałby, aby po niego przyszli – nie – zaczęli – mogę – i równie szybko wszystko – tu – zakończyli – wytrzymać. Wpatrywał się w nią oczami, które wyrażały jedynie głód i wiedział, nie on, a ten złośliwy duszek śmiejący się z jego naiwności, że zaraz wszystko wróci do normy, że położy się na górze przeklętym i wszechogarniającym go wstydem, a potem tam dręcząca go myśl wróci, jak zwykle. Teraz miał ochotę ryczeć jak małe dziecko, krzyczeć, aby wyrwać się z tej niemej i niewidocznej udręki, aby dyskomfort, z którym nie potrafił się zmierzyć, zniknął. I to wszystko. Dałby się pociąć, żeby tylko choć na chwilę ogarnął go spokój, ten sam błogi i tak naturalnie znajomy.
|
| | | Wiek : 25 lat Zawód : Pani doktor w Kwartale, która wszystkich nienawidzi Przy sobie : Kapsułka cyjanku, broń palna, dokumenty, portfel, telefon oraz inne osobiste rzeczy. Znaki szczególne : Ona cała jest szczególna. Obrażenia : Rysa na psychice głęboka jak jezioro w Dwójce
| Temat: Re: Cele Nie Paź 27, 2013 10:04 pm | |
| Rose pocieszała się jedynie faktem, że i tak nie ma nic do stracenia. Nie ma już nikogo oprócz matki, o której i tak nie ma żadnych wieści. Jej przyrodni brat zostawił ją, kiedy zdecydowała się zostać zawodowcem, jej ojciec umarł chwilę przed tym wydarzeniem. Przyjaciele? Było paru, ale równie wielu zniknęło. Ona również była jedną z wielu, czy komuś zrobi różnicę, jeśli po prostu zniknie? Te siedem dni dało jej wiele czasu na myślenie co będzie, kiedy zniknie z tego świata. Jak zareagują inni? Wielu czeka na jej głowę na srebrnej tacy, ale ilu będzie za nią płakać? Szacując to wszystko, stwierdziła, że tych tęskniących za nią będzie niewielu. O ile zauważą, że zniknęła. Cały tydzień trwała w amoku, nie docierało do niej nic. Wszystko wydawało się jej jakby za szkłem, w ten sposób broniła się przed nieuchronnie zbliżającą się rzeczywistością. Pragnęła cofnąć się ponad dwanaście lat wstecz, obudzić się w swoim ciepłym łóżku w Dwójce, a rankiem zobaczyć ciepły uśmiech ojca i usłyszeć łagodny głos matki. W jej życiu wtedy zaczęło się wszystko rujnować, a Rose, licząc, że robi dobrze, popełniając coraz to kolejne wybory, wpędzała się w jeszcze większe bagno. Strata ojca, przyjaciela, dzieciństwa. Potem Igrzyska, brak własnego życia, aż w końcu Kwartał. Teraz siedziała tutaj, z tą chorą świadomością, że niedługo zawiśnie lub zginie w równie efektowny sposób. Ilekroć starała się o tym nie myśleć, wszystko wracało ze zdwojoną siłą. Wykańczało ją to psychicznie, ale już sama nie wiedziała, co ma robić. Nie może uciec, schować się. Jedynym wyjściem okazało się stawienie czoła swoim problemom, nieważne jak bardzo mogło ją to zranić. - Tak bardzo mnie nienawidzisz? - gwałtownie odwróciła się w stronę Mathiasa słysząc jego słowa. Nie chciała, by tak to odebrał. Zmieszana odwróciła wzrok i wbiła go w swoje splecione ze sobą dłonie, które ułożyła na kolanach. - Nie nienawidzę cię. - powiedziała cicho, ukradkiem spoglądając na chłopaka spod kosmyków włosów, które opadły jej na twarz. Kiedy zauważyła jego uśmiech, co prawda niezbyt wesoły, odważyła się podnieść głowę i spojrzeć na niego. - Przepraszam. - wymruczała tak, jakby nie mogło jej to przejść przez gardło. Nie mogło, bo rzadko kiedy kogokolwiek przepraszała. Obserwowała Mathiasa badawczym wzrokiem, a jej spojrzenie i wyraz twarzy wyrażały pełno wątpliwości. Nie do końca rozumiała, co się dzieje. Ale się mogła domyślać. - Okej, nie musimy. - wyburczała to tym swoim bezuczuciowym głosem, jakby to była oczywista oczywistość. Nie wiedziała jak ma na to wszystko zareagować, jak mu odpowiedzieć. Zwłaszcza, że teraz osunął się przed nią na kolana. - TY nic nie wiesz. - powiedziała gwałtownie, mierząc go wzrokiem. Tak, Rose jako dowódca wiedziała sporo. I bała się, że wypapla. Nigdy nie należała do sumiennych osób, ani do szczerych. Powierzenie jej tego wszystkiego nie było mądrym pomysłem. - Ja też chcę stąd wyjść. Patrzyła na panikującego Mathiasa i poczuła się totalnie bezradna. Nie wiedziała, co ma zrobić, jak go uspokoić. Mimowolnie, pod wpływem odruchu, pochyliła się nad nim i przytuliła go do siebie. To wydawało jej się najrozsądniejszym wyjściem, nie mógł się teraz załamać. Nie w tej chwili. W końcu oni chcą udowodnić jacy są słabi, prawda? Rose doskonale o tym wiedziała i uznała, że to ostatnia rzecz jaką im pokaże. - Spokojnie, to wszystko się niedługo skończy. Obiecuję. - wyszeptała cicho obok jego ucha, wbijając wzrok w ścianę przed sobą. To wszystko się kiedyś skończy. Musi. A po drugiej stronie na pewno jest lepiej. |
| | | Wiek : 26 lat Zawód : #Mathias Przy sobie : kapsułka cyjanku wszyta w kołnierz, rewolwer, miljon ton heroiny i jakieś podróżne ciuszki Znaki szczególne : #Mathias Obrażenia : #Mathias
| Temat: Re: Cele Sob Lis 16, 2013 12:59 am | |
| Trwałby tak dłużej, do momentu, w którym do pomieszczenia nie wtargnęliby Strażnicy i nie wywlekliby go za łachmany z celi, aby następnie rzucić w wir przesłuchań i niekończącej się już nigdy wewnętrznej katorgi. Urocza perspektywa na dziś. Mathias i jego nadmuchane wewnętrzne sumienie, które powoli zaczęło wychodzić na wierzch oraz pragnienie, jak zwykle niezwyciężone i również śmiertelnie przytłaczające. Ale wciąż klęczał, być może tylko dlatego, że czuł jej zapach, ni to mdląco nasycony Kapitolem, ni to przesączony Kwartałem. Po prostu, zapach kobiety, którą znał i która w tej jednej sekundzie, w tym momencie i przez ostatnie siedem dni była dziwaczną karykaturą podpory, która utrzymywała jego duszę na smyczy, z daleka od krążącego nieopodal szaleństwa. Niemniej jednak znajdowała się w tym samym ponurym pomieszczeniu, martwym i zimnym, ciasnym, gdzie trzy sprzeczne ze sobą charaktery ledwo dzierżyły pokój i jeszcze się nawzajem nie pożarły. Ale trwali, może z powodu chwilowego zjednoczenia na rzecz wolności i dziwnego zrozumienia, bo przecież każdy z nich znajdował się w tej samej dziwacznej sytuacji, w tej samej straszliwej pułapce Coin, w czterech ścianach bez wyjścia, z oknem zabitym kratami oraz potężnymi drzwiami, przez które co jakiś czas wkraczali strażnicy, aby przynieść jakieś jadło, a zapewne tylko resztki jakiegoś porządnego posiłku, bo to ani nie wyglądało, ani nie pachniało, ani nie smakowało. Dlatego pił tylko, jakie miał wrażenie, zatrutą wodę, aby przedwcześnie nie pożegnać się z tym światem. Poza tym milczał, leżał i milczał, kiedy czuł się dobrze, kiedy przychodzące falami ataki głodu nie paraliżowały go i nie doprowadzały do szaleństwa. Czuł się jak w klatce, powoli jego własne ciało zaczęła stanowić dla niego swego rodzaju blokadę, której nie mógł przebrnąć i most, którego nie potrafił zburzyć, choć wiedział, że to czego szuka, a nie potrafił określić czego, znajduje się gdzieś nieopodal. To spełnienie, ta prawda, to życie, które na niego czeka, aby znów otulić go ramionami i powitać jako syna marnotrawnego, jako tego, który milion razy zdradzał je ze śmiercią. Bo taka jest kolej rzeczy. Kiedyś miał nadzieję, że taka jest. Ale powoli, w każdą godziną, zaczął tracić jakiekolwiek pokłady wiary w siebie, w szczęście zwykle mu dopisujące, a powoli zanurzał się w morzu rozpaczy i udręki. Ale czymże jest życie, skoro nie można go zasmakować? Należy poczuć i trud, przeżyć jego gorzkie smaki. I szczęście, które się pojawia w drobnostkach, ale go nie dostrzegamy, bo jesteśmy skupieni na własnych tytułowym i wykutym w umyśle nieszczęściu. Ale gdzieś tam świat czasami posypuje nas płatkami róż i pozwala przez moment cieszyć się odrobiną radości. -Wyj-dzie…my? Jego głos, jakby załamany, jego oczy, jakby mokre, ale kiedy powoli wynurzył twarz z jej włosów i spojrzał na nią, jego twarz nie pozostawiła śladów jakiegokolwiek płaczu. Przez chwilę jakby marszczył brwi i patrzył na nią buntowniczo, ale chwilę potem znów się do niej przytulił, delikatnie, bez swojego tradycyjnego łakomstwa, a z obcą subtelnością. -Ale… - chciał coś powiedzieć, wyrazić swą myśl, myśl o Kapitolu, o pragnieniach, o swoim życiu, chciałby opowiedzieć jej wszystko, ale w chwilę się opamiętał, kiedy rozsądek dyskretnie zapukał do drzwi i przypomniał o swoim istnieniu. Dlatego milczał, urwał i milczał chuchając na jej szyję z nienaturalnym zimnym przejęciem. Kolejna fala refleksji życiowych zalała jego umysł i stępione przez narkotyki myśli powoli zaczęły się plątać, że on sam zaczynał mieć kłopot z ułożeniem jakiegoś logicznego zdania i wypowiedzi, które krzątały się pomiędzy niespójnymi wspomnieniami wydawały mu się obce i jakby nie jego. -Zerwij kwiat, który niezerwany – wyrecytował chłodno i chyba tylko bez zająknięcia, ponieważ te słowa nie należały do niego, ale pamiętał je – I tak szybko zwiędnie. Czy to jakaś pokrętna aluzja do jej urody, czy do ich obecnej przeklętej sytuacji. -Chciałbym jeszcze raz obejrzeć zachód słońca – dodał po chwili jakby płaczliwie i przycisnął się do niej, niczym spragnione piersi matki niemowlę. Jego uchwyt był słaby, a jednocześnie zdawałoby się, że wykorzystał całe swoje zasoby siły, które mu pozostały. |
| | | Wiek : 25 lat Zawód : Pani doktor w Kwartale, która wszystkich nienawidzi Przy sobie : Kapsułka cyjanku, broń palna, dokumenty, portfel, telefon oraz inne osobiste rzeczy. Znaki szczególne : Ona cała jest szczególna. Obrażenia : Rysa na psychice głęboka jak jezioro w Dwójce
| Temat: Re: Cele Nie Lis 17, 2013 9:42 pm | |
| Sumienie? W przypadku Rose była to rzecz pokrętna i czasem wręcz niewytłumaczalna. Z pozorów mogłoby się wydawać, że go nie posiada. Chłodne obycie i ogólne obrócenie się tyłkiem na świat stworzyło wokół niej otoczkę, która daje znać ludziom, że nie jest przyjemna w kontaktach. Zazwyczaj. Obecna sytuacja pokazywała, że jednak potrafiła się troszczyć o innych, co w samej Rose budziło dosyć mieszane uczucia. Te dwadzieścia cztery lata marnego życia nauczyły ją, że urodzenie się bez jakiegokolwiek współczucia i sumienia byłoby jak dar, który pomógłby jej bezproblemowo przejść przez życie. Ale niestety, ona obydwie cechy posiadała, choć były skryte bardzo głęboko w niej. Czasem wyłaziły, jak mary z ciemności, żeby wpakować Rose w jakieś bagno, albo doprowadzić do jakiejś chorej sytuacji. Było to co najmniej niewygodne, a na dodatek niepożądane. Garroway była osobą, która nie lubiła niespodzianek. Ba, ona ich nienawidziła. Toteż urodzinowe imprezy znienacka nie były dla niej przyjemnością nigdy, a tylko kiepskim rozpoczęciem świętowania przyjścia na ten chory świat. Co samo w sobie było śmieszne i absurdalne. Miała nadzieję, że jakoś stąd wyjdą. Żywi, o dziwo. Jej świadomość, a raczej resztki tego zdrowego rozsądku, starały się pożegnać tę chorą wizję, ale ludzkie uczucia i matka ironia postanowiły się nią pobawić, stawiając przed jej oczyma obrazy przedstawiające wolność. Acz nie chodziło jej chorym fantazjom o samo wydostanie się z siedziby Coin, a o wolność zupełną. Bez Kwartału, bez ludzi, którzy mówią jej co ma robić, bez jakichkolwiek barier. Zawsze była powstrzymywana, zawsze była słaba. A jak to już jest na tym świecie - silniejsi mają umiłowanie w znęcaniu się nad słabszymi. Rosemary starała się wybudować wokół siebie barierę chłodu i introwertyczności, która pozornie miała odpychać od niej osoby, które chcą ją skrzywdzić i sprawić, by wyglądała na silną. Udawało się to przez pewien czas, ale to jak stawianie domu na lodzie. Kiedy lód się stopi, wszystko upada. - Nie uważasz, że to wszystko byłoby za proste? Życie, gdyby skończyło się dla nas teraz, byłoby za proste. Gdzieś tu jest haczyk, na pewno. - sama nie wiedziała, co mówiła, ale słowa mimowolnie cisnęły jej się na usta. Nie mogła znieść ciszy, tego niepewnego milczenia, więc podświadomie uwalniała swoje myśli. A jej zdrowy rozsądek chyba postanowił wziąć nogi za pas, zanim dopadnie go głupota. Spojrzała na Mathiasa wzrokiem dziecka, dziecka, które nie wie, co ma zrobić ze sobą. Była bezbronna jak mała dziewczynka, choć wydawała się na silną. Pozory mylą okropnie. Lekko pogładziła chłopaka po plecach, a sama wbiła wzrok w ścianę przed nią. Sama chciała powiedzieć wiele. Mogła mówić godzinami o tym, jak jej jest źle, jak skrzywdziło ją życie. Ile zabrał jej los i ile jej dał, choć wcale niczego nie chciała. Nie chciała niczego oprócz świętego spokoju. Zawsze wydawało jej się, że nie prosi o wiele. Lecz z perspektywy czasu okazało się, że spokój dostanie dopiero po drugiej stronie. Nie ma opcji, by mogła spokojnie zmrużyć oczy choć na jedną noc, wyśpi się dopiero po śmierci. O ile nikt jej nie zmusi, by się przewracała w grobie, co w dzisiejszych czasach zapewne odczuwa wiele zmarłych. A jej ojciec szczególnie. - Słońce to zdradziecka kurwa. - mruknęła, jakby nie przemyślanie. - Świeci cały dzień jak gdyby nigdy nic, ale na pół doby sobie znika, dając szmaciarzom czyhającym na twoje życie pole do popisu. - można powiedzieć, że była to pewna przenośnia, aluzja do jej życia. Słońce było jak ludzie, którzy określali się jako jej przyjaciele, ale znikali, kiedy byli potrzebni. A że wyraziła to w tak pokraczny sposób, to tylko i wyłącznie sprawa jej i jej chorego umysłu. Mimo tego wszystkiego, wszystkie negatywne uczucia, a raczej te, które chciały chwilę temu wybuchnąć, wyparowały, kiedy chłopak znów się do niej przytulił. Wydawało jej się, że chciał w ten sposób stąd uciec, wyglądał tak, jakby myślał, że to wszystko zmieni. Nie miała zamiaru go od tego odwodzić, nie kopie się leżącego. Oplotła go mocniej ramionami, splatając ręce na jego łopatkach, by pozostawić między nimi jak najmniej odległości. I ona, i on potrzebowali teraz ciepła drugiej osoby. |
| | | Wiek : 26 lat Zawód : #Mathias Przy sobie : kapsułka cyjanku wszyta w kołnierz, rewolwer, miljon ton heroiny i jakieś podróżne ciuszki Znaki szczególne : #Mathias Obrażenia : #Mathias
| Temat: Re: Cele Wto Lis 19, 2013 6:37 pm | |
| Wyjdą stąd, na pewno, ale jedynie po to, aby wskoczyć na jakieś ozdobne lub wręcz przeciwnie – ponure podwyższenie i policzyć do dziesięciu, zanim wygłoszą oskarżenia, rzucą werdykt, zabrzmi rozkaz, a zapewne ostatnią rzeczą, jaką ujrzą, bo będą się jej przyglądać, to ich własne twarze na telebimach. Wbrew wszelkim przypuszczeniom: przestraszone, zagubione i zapewne pokaleczone. Ale to już niebawem. Kwestia godzin lub dni, ale nieważne, bo to jedynie śmierć. Wyjątkowa śmierć, owszem, ale wciąż jedynie… śmierć, która nigdy nie pozostaje niczym więcej i niczym mniej, niż po prostu jest. To istota sama w sobie, symboliczny koniec, który następuje natychmiast. Bo nie umiera się długo, nieprawda, umiera się teraz, w danej sekundzie, a nawet jej smutnym skrawku. Można cierpieć godzinami, dniami, tygodniami i miesiącami, ale ten akt, to jednorazowe zakończenie wszystkiego, przecięcie linii życia następuje od razu. Ale czy to ma jakiekolwiek znaczenie, skoro potem nie istnieje już nic? Ogólnie biorąc rzecz z Mathiasowatego punktu widzenia, bo według niego cała ludzka egzystencja, a zwłaszcza jego, zmierza ku pewnej rzeczy, a konkretniej… A właśnie. I to jest po prostu puenta, takie podsumowanie, bo kiedy przechodzi się na drugą stronę, to następuje niespodzianka, bo ona okazuje się nie istnieć. Być może potem się jedynie spada w nicość, spada wieczność, w próżni. Niemniej jednak to, co czyni się przed tym cudownym i niepowtarzalnym w życiu – co za ironia, każdego człowieka aktem, świadczy o nas samych, świadczy o wewnętrznej sile, to ocenia, to mierzy miarą innych, ale na tym się nie kończy. Może gdzieś tam istnieje odpuszczenie, ale le Brun był w góry przekonany, że ono na niego nie zstąpi. Nawet gdyby ujrzał teraz boskie światło, które runęłoby na niego z nieba, zaśmiałby się gorzko i uznał to za cholerną halucynację. Wątpił zresztą, aby to co teraz odczuł, było prawdziwe, bo znajdował się jedynie w martwicy, ściskającym go bólu, w uścisku miażdżącej dłoni, która odbierała mu powietrze. I nie wiedział, czy smutek, który narastał, istniał naprawdę, czy smutek kiedykolwiek był smutkiem i czy to co się dzieje, czy to, że on jest Mathiasem le Brun to prawda. Bo równie dobrze może śnić, znajdować się w cudownie realistycznym koszmarze, urojonym w jego własnym umyśle, a gdy zaraz obudzi się ujrzy przed sobą biel ścian, podniesie do pozycji siedzącej, uśmiechnie do słońca i rankiem pójdzie szkoły – ale tylko wówczas, kiedy jest nastolatkiem i to na tyle szczęśliwym, aby było go stać na edukację, aby było go stać na to, żeby chociaż na chwilę się uśmiechnąć. Teraz jednak znajdował się tutaj, w celi, obejmując Rose, która obejmowała także jego. I w tym ponurym przypadku jej dotyk pocieszał go, chociaż w innej sytuacji już szczerzyłby się od ucha do ucha, że udało mu się ją nabrać, a on tak naprawdę nie płacze, tak naprawdę to wszystko jest tak jak powinno być. Ale nie jest. A on cierpiał. O nie. Nie. Bo gdyby cierpiał, czułby cokolwiek. Tęsknotę za Katy, za jej wzgardliwym spojrzeniem, za suchotliwym głosem i uśmiechem, które go drażniło, tak niezmiernie go drażniło. Ale wówczas byłby chociaż rozdrażniony. Gdyby cierpiał, pamiętałby o Sonii, o tej kobiecie, która rozdarła jego klatkę piersiową jednym spojrzeniem, w jednej cholernej sekundzie, rozdarła jego życie, jego podstawę, na której je opierał. Bo nie żył dla niej, tak sądził, bo nie był jej, tak mu się wydawało, ale ufał tej kobiecie i zawsze wierzył otwarcie, że ona ufa i jemu. Czy to miłość? Czy to można było nazwać przyjaźnią? Czy to, co zwie się w tych czasach miłością, nieważne czy czystą czy braterską, ale po prostu – nią, czy to jest prawdą? -Masz rację – odparł bez wahania, jakby z przejęciem, którego nie odczuwał – Życie było zbyt proste, aby mogło zakończyć się bezbolesną i subtelną śmiercią albo jakąkolwiek, ale nie taką. Nie. Taką. A potem objęła go i powiedziała coś, co przyjął do wiadomości, zrozumiał i zaaprobował, ale milczał wtulając się w jej włosy, wdychając zapach. Zapach który nie istniał. I miał na niego, że to co na nich czekało, przyniesie mu choć trochę ukojenia, a ten morderczy uścisk zniknie. Bo ból był lepszy od martwoty. Ból był dowodem na to, że żyjesz. A przed śmiercią wypadałoby uświadomić siebie w twierdzeniu, że jednak umierasz, a nie umarłeś już dawniej, że żyłeś, dopóki to się nie wydarzyło. W końcu puścił ją, spojrzał na jej twarz spod zmrużonych powiek niewidzącymi oczami i uśmiechnął się. I nadal klęczał, ale kolana zdawały się go nie boleć. I nadal oddychał, ale powietrze zdawało się nie istnieć. I jego usta na moment, taki krótki, złączyły się z ustami Rose, ale nic nie poczuł prócz irytacji i krzyczącego spod jego obitego skorupą wnętrza fascynacji. Niech krzyczy dalej.
|
| | | Wiek : 25 lat Zawód : Pani doktor w Kwartale, która wszystkich nienawidzi Przy sobie : Kapsułka cyjanku, broń palna, dokumenty, portfel, telefon oraz inne osobiste rzeczy. Znaki szczególne : Ona cała jest szczególna. Obrażenia : Rysa na psychice głęboka jak jezioro w Dwójce
| Temat: Re: Cele Wto Lis 19, 2013 9:43 pm | |
| Perspektywa śmierci, choć ponura, nie była dla niej lękiem. Zawsze żyła tak, jakby ona jej nie dotyczyła. Towarzyszyła jej całe życie, wiele razy się o nią otarła - ale była czymś odległym, czymś, co nie powinno ją interesować. Teraz - mimo, iż czyhała na nią za rogiem - nie przerażał ją fakt, że niebawem może pożegnać się z życiem. Możliwe, że na to właśnie czekała. Na ukrócenie tego i tak żałosnego losu, postawienie tej pieprzonej kropki nad i. By w końcu dostała ten swój wyczekiwany święty spokój i możliwość przespania spokojnie nocy. Myślała nad tym, ale ilekroć w jej myślach składało się to w jakąś spójną całość, zaczynało brzmieć jeszcze bardziej niepoważnie niż w chaosie poplątanych myśli i wspomnień. Nie wiedziała, co ma myśleć, co ma robić. Ten świat prowadził ją na manowce, nie ufała nawet sobie. Jej umysł był jedną wielką plątaniną, mirażem, czuła się momentami jak schizofrenik. Wszystko, co kiedyś stanęło przed jej oczyma, wszystko, co wywołało u niej śmiech, płacz, wszelkie uczucia, jakich doznała w swoim życiu. Każdy najmniejszy szczegół stanowił teraz stały element tego, co było u niej obecnie w umyśle. Wielka mieszanina wszystkiego i niczego, absurd i prawda, śmiech i smutek. Czuła się rozdarta na wszystkie strony świata. Dodając jeszcze do tego radość na myśl o nadchodzącej śmierci - choroba psychiczna murowana. Ale trudno teraz o kogoś, kto jest normalny w tym świecie. Zresztą, trudno zdefiniować co jest tak naprawdę normalne w tej rzeczywistości. Bo kiedy tylko wszystko wydaje się okej i chce się odetchnąć z ulgą, los postanawia zrobić jakąś pieprzoną dyskotekę, pokręcić karuzelą i wyśmiewając wszystko dookoła uspokoić się, by pozostawić po swojej zabawie pasmo problemów. Na usta cisną się tylko przekleństwa. Tak, losie. Pierdol się. Trwała w jego objęciach i choć wiedziała, że było to dla niej ostoją, choć na chwilę jego uścisk potrafił zastąpić jej azyl, nie umiała stwierdzić, czy to faktycznie czuje. Tylko chłodna analiza sytuacji, dzięki której jeszcze żyje, mogła ją o tym poinformować. Teraz czuła się bezpłciowo, jednocześnie przejmowała się wszystkim i jednocześnie miała wszystko w dupie, a w tle jej umysłu, ot tak, dla zabawy, grały jeszcze jakieś psychotyczne melodie. Raz nachodziła ją ochota na rozpoczęcie niemiłosiernego krzyku i wyklinanie na czym świat stoi, nie omieszkując napierdzielać rękami i nogami we wszystko, co się napatoczy, a raz chciała się zwinąć w kłębek i wyzbyć się wszelakich emocji, by doprowadzić się do jakiejś absurdalnej wersji nirwany. Obłęd, rozpizg, rozpacz i niedowierzanie po prostu. - Nie trudno to zauważyć. - powiedziała cicho tuż obok jego policzka, patrząc spuszczonym wzrokiem w ramię chłopaka. Lekko wbiła paznokcie, które, o dziwo, jeszcze nie były obgryzione ze strachu, w plecy Mathiasa, jednak zważywszy na jej obecną siłę, mógł tego nie poczuć. - Życie to droga przez mękę, czy chcesz, czy nie. Biednemu to zawsze wiatr w oczy, chuj w dupę i chleb masłem do ziemi. - choć te słowa zazwyczaj były używane w kontekście żartobliwym, teraz mówiła to z całkowitą powagą. Nie było jej do śmiechu. Oczywiście do takiego zwykłego, bo histerycznie mogła zacząć się śmiać w każdej chwili. Poczucie, że Mathias się odsunął wyrwało ją z zamyślenia, więc mimowolnie podniosła wzrok na chłopaka, jakby chciała sprawdzić, czy się nie rozpłynął i upewnić się, że faktycznie tu jest, że nie jest sama. Na szczęście nie był zwykłą marą, nadal tu był, nadal przed nią klęczał. I uśmiechał się. Co było niezbyt zrozumiałe dla Rose. Już chciała go zapytać, czemu. Skąd ten powód to jakiegokolwiek szczęścia? Ale nie zdołała. Poczuła, jak jej wargi stykają się z jego. Chociaż ich ciała były wychłodzone, to usta chłopaka były ciepłe, a pocałunek budził w Rose jednocześnie zdziwienie i ukojenie. Poczuła się dziwnie spokojna. Choć powinna to przerwać, nie chciała. Delikatnie kontynuowała przez chwilę pocałunek, jakby z pewnym niezdecydowaniem i niepewnością, ale również jakby z ciepłem i ufnością. Miała zaufanie do Mathiasa, choć tak naprawdę nie znała go zbyt dobrze. Gdyby przeanalizować cały przebieg ostatnich wydarzeń i zakończyć je na tym... Powstałby z tego jeden wielki absurd. Jej prawa dłoń powędrowała na ramię Mathiasa, lekko zbliżając się ku karkowi, natomiast lewa zatrzymała się na jego klatce piersiowej. Przez jej myśl przemknęło tylko jedno pytanie. - Dlaczego...? - wyszeptała, jakby niesłyszalnie, kiedy odsunęła się od jego warg. Chciała wiedzieć, dlaczego to zrobił. A może chciała wiedzieć, czemu tego nie przerwała, tylko pociągnęła dalej? Dzieliły ich zaledwie milimetry, a jej dłonie dalej ułożone były w tym samym miejscu. Niepewnie podniosła wzrok, pytający wzrok, na Mathiasa z ciężkością oddychając. To był obłęd. I, na nieszczęście, ta paranoja jej się podobała. |
| | | Wiek : 26 lat Zawód : #Mathias Przy sobie : kapsułka cyjanku wszyta w kołnierz, rewolwer, miljon ton heroiny i jakieś podróżne ciuszki Znaki szczególne : #Mathias Obrażenia : #Mathias
| Temat: Re: Cele Nie Lis 24, 2013 10:54 am | |
| Strach, a moment zniknął przytłumiony przez uczucie ciężkości, niewyobrażalnego dyskomfortu zarówno na ciele jak i umyśle. Nie mógł skupić się na jednej rzeczy i nawet nie próbował w obawie przed tym, że znów spłyną na niego nieprzyjemne wspomnienia, z którymi wolałby mimo wszystko nie walczyć ani się im nie poddawać. Tymczasem obraz Katy nie wzbudzał w nim tęsknoty, przedziwnej oraz jakby znajomej, bo takiej, z którą zdążył się już oswoić i przez moment wcześniej pomyślał, że gdyby naprawdę jej nie było – czy to jakaś różnica, skoro przez te kilkanaście dni przeżył bez niej? Co prawda ciężko, po trupach i więzieniach, ale tylko tak potrafił wybrnąć z melancholii, oderwać umysł od nadchodzących Igrzysk i na moment zapomnieć. Tą krótką chwilę, kiedy adrenalina zlewała krew, a tę chwilę, kiedy pustka przestawała być tak dotkliwa. Bo ona dalej tam jest, zakorzeniona głęboko, sieje spustoszenie w jego sercu, a na samym szarym końcu pozostanie czysta pustka, znieczulica i poczucie zagubienia. Nawet teraz, kiedy już od siedmiu dni leżał w celi, wstawał rano i marzył, aby z nieba spadła na niego choć jedna działka, czasami odruchowo sięgał do spodni jakby w nadziei, że znajdzie w nich magiczny lek na wszystkie jego zgorzkniałe lęki i smutki, które z każdą sekundą sprawiają coraz większy ból. Czasami zastanawiał się, nawet mu się zdarzało, kiedy przyglądał się dzieciom na arenie, jak to jest żyć w ciągłym strachu przed śmiercią w świadomości, że każda kolejna minuta przybliża cię do danego uroczystego wydarzenia, a mianowicie – twojego upragnionego końca. Bo to tylko moment, czasami nawet szybki i bezbolesny, wystarczy że sięgniesz dalej ręką, spojrzysz na niebo, słońce lub księżyc i gwiazdy, bo to chciałbyś zapamiętać. I poddasz się. Ale to dziwne i zarazem urocze, bo za każdym razem te dzieci walczyły, gnały przed siebie, szarpały się pomiędzy przeszkodami i uciekały, choć brakowało im już tchu, krzyczały, choć gardła miały zdarte, wspinały się na drzewa choć ręce poranione do krwi. I to wszystko za tak marną cenę zwaną życiem. Tylko tego filozofa nie należy słuchać, bo Mathias le Brun to hipokryta, który w najgorszych chwilach swego życia sięgał po ostatnie resztki sił i zazwyczaj walczył, walczył z samym sobą, aby nie ulec pokusie odetchnięcia i zapadnięcia w bezgranicznie długi i błogi sen. Bo to kusząca wizja, ale silniejsza zawsze pozostawała wola przetrwania. Choć życie to nic, to jedna wielka czarna dziura, coś niematerialnego i zarazem okrutnie prawdziwego, coś za czym nie tęskniłby pośmiertnie. Za tymi porażkami i rozczarowaniami, za żalami, których nie potrafiłby i nie miał na kim wypłakać, na wiecznej wewnętrznej udręce, której nikt nigdy nie rozszyfrował, zmaganiach z sumieniem, który czasami nie dawał mu spokoju bo… przecież moralność to sprawa najwyższej wagi, prawda? Czymże byłby świat bez prawidłowości oraz sumienności, bez uczciwości oraz zasad o przestrzeganiu praw człowieka. Czymże byłby także, gdyby ludzie nie łamali systemu, nie sprzeciwialiby mu się? Zawsze znajdą się jednostki lub masy, które zajdą się po stronie pokrzywdzonych. Zawsze znajdą się krytycy i niezadowoleni. I ta nienawiść, tak czysta, ta chęć zmienienia świata i zrobienia czegoś lepszego dla ludzkości – to jedno wielkie gówniane kłamstwo. Dla niego. Dlatego nie walczył dla mas, nie walczył dla prawdy czy przyszłości, walczył dla siebie. I trudno to nazwać jakąkolwiek walką, kiedy pokrzywdzony dzieciak z Kapitolu stara się złamać swoje życie, jego schemat, stara się coś zmienić. To jest czysty bunt przeciwko samemu sobie, przeciwko ludziom, przeciwko światu, który skazał go na to, co musiał przechodzić. I nieważne, że są bardziej pokrzywdzeniu, zmaltretowani przez pokrętne drogi. Nieważne. Liczył się tylko ten najwyższy cel – własne dobro, własna wola i własne przekonania. Nieważna jest Coin, bo to suka, nieważny jest Snow, bo to skurwiel. Wszyscy dyktatorzy, władcy, kiedyś królowie dziś prezydenci – tak bardzo samolubni i wyrachowani, a kiedy zdarzali się mili uczciwi ginęli smutną żałosną śmiercią. Rada na życie jest taka zatem, aby żyć tylko dla siebie, dla własnych korzyści i nie przejmować się osobami trzecimi, które tylko wchodzą nam w drogę po to, abyśmy potknęli się o nich i przewrócili. Potem nie wstajemy, zdeptani przez ich mosiężne buciory. Bo taka jest mentalność ludzi, prosta do rozwiązania, bo najzwyczajniej jej nie ma. A ten pocałunek. To kolejny dowód, że wszystko mija, że to co choć po części dobre, nawet zalążek uczucia, że wszystko gaśnie i umiera. Tak jak ta chwila, kiedy uświadamiasz sobie, że chce ci się śmiać. Bo to żałosne, bo to nieprawdziwe, bo to czyste zakłamanie, a ty znów uwierzysz, że jest dobrze. Choć na moment, na chwilę. To po prostu obrona przed wszystkim, co prawidłowe, przyjemne i takie, jakim powinno być. Bo kiedy okazuje się, że kolejny raz przegrywasz z samym sobą, świat staje się powoli pochmurny, ciemny i przygaszony. I lepiej nie zadzierać, więcej nie zadzierać i nie kusić. -Pytanie za sto punktów – parsknął mimowolnie śmiechem, a potem umilkł i zmarszczył brwi mierząc jej twarz nieprzytomnym wzrokiem. W końcu, jakby zbliżył się do niej z tym samym zamiarem co poprzednio, ale nic nie zrobił, z jego gardła wydobyło się ciche westchnienie i odsunął się potem, nagle, wyrywając się z jej słabego uścisku powoli jakby jemu także brakowało siły. Z trudem przesunął się pod przeciwległe łóżko o spojrzał na Rose jakby z lękiem, dziwnym i nienazwanym w jego umyśle, który pojawił się znikąd – Wiesz o czym pomyślałem? – spytał jakby do powietrza, bezbarwnie, wbijając wzrok w punkt tuż obok głowy dziewczyny – Że to jest takie gówniane, że zaraz stąd wyjdziemy, a potem powiemy im wszystko, a może… nic. Bo to jest nasze, nie mogą nam tego odebrać, tak, mamy jeszcze wolną wolę – znów ten dziwny obłąkany uśmiech – nie mamy godności, zero szans na jakąkolwiek poprawę naszego gównianego położenia, ale…! – podniósł się nagle i klasnął w dłonie, zachwiał się, ale nie upadł – Rose, miłości w mej niedoli, aniele wyłaniający się z więziennego mroku, czy chcesz dzielić ze mną ostatnie z chwil naszego marnego życia? – jakby uroczyście, ale nadal z rozbawieniem, ukląkł z ulgą, że już nie kręci mu się w głowie i ujął w swe dłonie jej własne – To znaczy Rose, czy chcesz zostać moją żoną, rozumie się, w niedoli i doli, w szczęściu i nieszczęściu, a przesłuchaniach i po nich, dopóki będą bić nasze grzeszne serca.
|
| | | Wiek : 25 lat Zawód : Pani doktor w Kwartale, która wszystkich nienawidzi Przy sobie : Kapsułka cyjanku, broń palna, dokumenty, portfel, telefon oraz inne osobiste rzeczy. Znaki szczególne : Ona cała jest szczególna. Obrażenia : Rysa na psychice głęboka jak jezioro w Dwójce
| Temat: Re: Cele Nie Lis 24, 2013 10:06 pm | |
| Wśród ludzi było wiele rzeczy, które doprowadzały ich do szału, samotności czy smutku. Krótkie chwile, drobne gesty, a także wielkie rzeczy czy gorące uczucia, które gwałtownie się skończyły. W przypadku Rose najbardziej dobijała ją cisza. Cisza wypełniona samotnością, gdzie nie mogła odnaleźć ciepła drugiej osoby, za którym tak usilnie dążyła w swojej podświadomości. Mimo, iż w swoim mniemaniu robiła wszystko tylko dla siebie, mimo, iż myślała, że nie liczy się dla niej nic poza swoją osobą, w końcowym rozrachunku okazywało się, że trudziła się, by komuś pomóc. I zostawała z niczym. Zostawała bez nikogo, kto by ją wsparł, kto podałby jej pomocną dłoń, kiedy jej potrzebowała. Liczyła tylko na siebie, przestała ufać komukolwiek. Wszędzie widziała wrogów, nigdzie nie mogła znaleźć przyjaciela. Każda twarz wyglądała jej na taką, która wyraża żądzę zamordowania jej. Nie miała złudzeń, nie liczyła na cuda. Chciała spokoju, a mimo to, cisza ją dobijała. Kiedy to wszystko się skumulowało, okazywało się, że w sumie Rose ambiwalentnie pragnie spokoju i jednocześnie go nie chce. Po prostu nie wiedziała, czego chce. W tym świecie w końcu nietrudno się zgubić. Niszczył ją fakt, że całe życie dążyła po trupach do celu. Teraz, w obliczu śmierci, wszystkie błędy, jakie się popełniło w przeszłości, postanawiały wychodzić na wierzch, by wbijać coraz to nowe ostrza w i tak już złamane serce. Gdyby dusza mogła krwawić, dziewczyna siedziałaby teraz w kałuży własnej krwi, która nie myśli przestać ociekać. Ale nie mogła. Rose zmuszona więc była do duszenia wszystkiego w sobie, do prób zapomnienia o tym wszystkim. Ale te próby zawsze były bezowocne. Bolesnych chwil nigdy się nie zapomina. Nie zapomina się swoich błędów. Można je tylko wycofać w tło, ale one i tak wrócą. W najgorszym momencie, w najgorszym czasie, w najgorszym miejscu. Wrócą w odwecie za chęć zapomnienia o nich. A człowiek robi to mimowolnie. Podświadomie chce się pozbyć bólu oraz tego, co ów ból powoduje. Jeżeli wbijemy sobie kawałek potłuczonego szkła w rękę, chcemy je wyjąć. Jeśli boli nas głowa, bierzemy leki. Kiedy boli nas ząb, leczymy go lub wyrywamy. Tak samo chcemy wyrwać bolesne wspomnienia ze swojej świadomości. Ale to niemożliwe. Nierealne, nie do spełnienia. Nieważne ile razy będziesz się próbować - nie uda ci się. Ten świat był zakłamany. Do szpiku kości nieprawdziwy, w każdym calu wyimaginowany. Nie ma sensu szukać chociaż zalążka prawdy, chociaż odrobiny. Ona może gdzieś tkwi, ale nie chce nas spotkać. Przecież wśród wszechobecnych kłamstw oraz przekrętów i tak w nic nie uwierzymy. Jak uwierzyć, skoro już nie wierzymy w nic? Wszystko stało się fikcją, wszystko obróciło się jak pod wpływem negatywu. To, co kiedyś było piękne, teraz jest szkaradne. To co było prawdą, stało się kłamstwem. Ten, kto kiedyś był królem, teraz jest niewolnikiem. Ten, kto kiedyś był wolnym ptakiem, dziś ma miejsce w klatce. Mimo, że nie spuszczała wzroku z chłopaka i tak miała wrażenie, że coś przeoczyła. Drobnostkę, szczegół, który nie pozwalał jej zrozumieć jego działań. A może ona nie miała ich zrozumieć? Z martwą ciszą, której przecież tak nienawidziła, obserwowała jak znów się do niej przysuwa, tylko po to, by przerwać i tak słaby już uścisk. Obydwoje byli słabi i z łatwością wyrażali to w tak prozaicznym czynie, jakim jest dotyk. Nie spuszczała z niego wzroku, cały czas starała się nawiązać kontakt wzrokowy. Nie chciała, by jej coś umknęło, usilnie starała się zrozumieć jego ruchy. Sama nie wiedziała po co. Czemu zawsze chciała wszystko wiedzieć? Błogosławieni ci, co żyją w niewiedzy. - Hm? - wydała cichy dźwięk, który miał być jak potwierdzenie, że go słucha. Słuchała go, ale mimo wszystko nie mogła zgadnąć, co dokładnie ma na myśli. Mogła się tylko domyślać. Krótki szaleńczy uśmiech, szybki ruch, klaśnięcie i znowu przed nią klęczał. Spojrzała mimowolnie na ich dłonie, kiedy się ze sobą zetknęły i dopiero wtedy dotarły do niej wypowiedziane przez niego słowa. Roześmiała się. Tak naprawdę, bez obłudy, bez szaleństwa. Zaśmiała się jak kiedyś, jak normalna dziewczyna. Jak dziewczyna bez bagażu emocjonalnego. - Math, jesteś tego pewien? - zapytała, nie mogąc powstrzymać się od chichotu, który tak bardzo cisnął jej się na usta. Nie wyobrażała sobie tego, ale jakoś nie przejmowała się tym. Nie wyobrażała sobie swojej przyszłości. Nie planowała niczego, liczyło się tylko tu i teraz. - Ale skoro cię to uszczęśliwi, to tak. Zostanę twoją żoną, a następnie umrzemy bezpotomnie, gdy nasze krzyki będą się ze sobą synchronizować. - słowa płynące z jej ust, na których nadal gościł uśmiech i rozbawienie, brzmiały absurdalnie i niezbyt wesoło, ale nie było teraz powodu, żeby płakać. - Może napiszą o nas jakąś romantyczną książkę? Choć wątpię, że ktoś pozna nasze losy. - stwierdziła, choć doskonale wiedziała, że plecie od rzeczy. To wszystko było bez sensu. Tak właśnie miały wyglądać jej plany na przyszłość? Ktoś kiedyś powiedział, że jest sposób, by rozbawić Pana Boga. Wystarczy mu opowiedzieć o swoich planach. |
| | | Zawód : Troublemaker Znaki szczególne : avatar © laura makabresku
| Temat: Re: Cele Pon Lis 25, 2013 7:38 pm | |
| Sekunda ciszy została przerwana przez zgrzyt zamka, kiedy z za drzwi dało się usłyszeć już wyraźne i donośne słowa Strażników, których przybycia ów dwójka nie zauważyła. Nie minęła chwila, kiedy wdarli się do środka, wymierzyli bronią z Mathiasa oraz Rose, a dwójka z nich podeszła do chłopaka i bezceremonialne go podniosła zakuwając i wyprowadzając. Zamknięto drzwi, znów na zamek, i rozległy się cichnące kroki. Mathias, czekasz na post MG tutaj. |
| | | Wiek : 19 Zawód : Prywatny ochroniarz Przy sobie : Komórka, nóż ceramiczny, dowód tożsamości, klucze do mieszkania Obrażenia : Implant w prawej nodze, częściowa amnezja - obrażenie trwałe.
| Temat: Re: Cele Nie Gru 29, 2013 10:04 pm | |
| /Więc jeśli Aś mnie zabije za bilokację, to będzie to Wasza wina. Myślę, że czasowo jesteśmy już po akcji "spalić Rei żywcem" i po akcji "całowanie Pippina w szpitalu".
Obowiązki. Szef strażników pokoju to nie tylko prestiż i całkiem niezła wypłata, ale przede wszystkim obowiązki. Zwykle pilnowanie porządku, oddelegowywanie zadań, raz na jakiś czas jakieś nadzwyczajne zadanie. Rozkaz przesłuchania Rosemary Garroway był równie niespodziewany jak istotny. Nie podobał się jej z prostego powodu, lubiła Rose i nazywała ją swoją przyjaciółką, swoją i Finnicka, a teraz miała ją przesłuchiwać. Umiała przesłuchiwać, oczywiście. Może w tym zakresie nie była taką sadystką jak Dante Kahn, ale z pewnością umiała zadawać ból jeśli było trzeba. Wiele w życiu widziała i wiele ją w życiu nauczono. Uznała jednak, że lepiej dla Rose będzie, jeśli to ona ją przesłucha, a nie ktoś inny. Idąc w kierunku jej celi przeglądała teczkę z zarzutami. Atak na most... Uniosła zaskoczona brwi. Jakoś Rosemery jej się z czymś takim nie kojarzyła. Musiała więc być przypadkowo złapaną osobą. Za Rei szedł jej podwładny z miską ciepłej zupy dla Rose. Na chwilę przed jej wejściem wniesiono mały stolik i dwa krzesła. Nim weszła do środka wzięła głęboki wdech i przyjęła obojętny wyraz twarzy. Maska, którą tyle razy przybierała na twarz, gdy mieszkała w Kapitolu, jeszcze przed rebelią, wyćwiczona mimika i tembr głosu, który pozwalał sądzić, że gardzi wszystkimi i wszystkim. Idealnie wyprasowany mundur szefowej strażników pokoju... różnił się od tego co noszono kiedyś. Mundur Rei przypominał bardziej mundur wojskowy, wąska, ołówkowa spódnica i marynarka skrojona na miarę. Wszystko w kolorze ciemnozielonym. Do tego kozaki z najlepszej skóry. Budziła szacunek i grozę swoją postacią. Włosy miała upięte, więc wyglądała jeszcze poważniej niż zwykle. Weszła do środka i dała ręką znak, by postawiono miskę zupy na stole. - Dzień dobry Rosemery. - przywitała się chłodnym głosem. Miały póki co towarzystwo więc Rei musiała grać ostrą. Jeśli ma uratować tyłek Rose, to musi pokazać, że jest jej obojętna. Paradoks. |
| | | Wiek : 25 lat Zawód : Pani doktor w Kwartale, która wszystkich nienawidzi Przy sobie : Kapsułka cyjanku, broń palna, dokumenty, portfel, telefon oraz inne osobiste rzeczy. Znaki szczególne : Ona cała jest szczególna. Obrażenia : Rysa na psychice głęboka jak jezioro w Dwójce
| Temat: Re: Cele Pon Gru 30, 2013 7:14 pm | |
| /Asiu, nie Rosemery, tylko Rosemary xDDD
Siedziała taka skulona w rogu łóżka, wbijając paznokcie w kolano, jakby to miało zabrać całe poczucie strachu i to dziwne mniemanie, że coś z kimś jest nie tak. To odczucie, że powinna być całkiem gdzie indziej, że powinna być dla kogoś ostoją. Myśl, że nie powinna być samotna. Tak, tak na prawdę chodziło o nią. Odkąd strażnicy zabrali Mathiasa sprzed jej oczu siedziała wbita w ścianę z zamglonymi od łez oczyma, martwiąc się o niego i nie do końca rozumiejąc, co się właściwie stało. Wiedziała, że jego oświadczyny były żartem, takie mamrotanie podduszonego głodem ćpuna. Ale to tylko pogłębiło fakt, że mogliby się dalej świetnie bawić, śmiać z głupot i ogólnie rozmyślać nad tą popierdoloną egzystencją, a jego tu już nie ma oraz czyha nad ich dwojgiem smutne pasmo śmierci. Może jeszcze żyje, na pewno żyje, ale jest daleko. Może parę drzwi dalej, ale daleko. A Rose się wydawało, że to wszystko z jej winy. Jeśli istnieje piekło, to pewnie ma już tam pościelone łóżko. I nagrzany kociołek na jakże rozgrzewającą kąpiel. Z ponurych przemyśleń wyrwał ją dźwięk kroków, stukot obcasów zza drzwi. Ktoś ewidentnie zmierzał w stronę jej celi i sumie się nie dziwiła - doskonale zdawała sobie sprawę, że skoro zabrali Matha, to niedługo przyjdzie czas i na nią. Jednak nie ruszyła się, jedynie otarła nieistniejące łzy, jakby martwiła się, że ktokolwiek zobaczy jej smutek. Drzwi otworzyły się, a Rose powoli podniosła wzrok na osoby wchodzące do środka. Jakiś podrzędny strażnik i Reiven. No proszę, świat jest taki mały. I pełny niespodzianek. - Dla kogo dobry, dla tego dobry. - wysyczała przez zaciśnięte zęby, lecz nie zaciskała ich ze złości, a z bólu, gdyż w trakcie postanowiła podnieść się z łóżka. Powoli zsunęła się z pryczy, starając się, by kostka sprawiała jej jak najmniejszy ból, lecz słabo jej to szło. Niepewnym krokiem podeszła do stolika i usiadła ostrożnie na krześle, jakby bała się, że zaraz zamkną się na niej jakieś kajdany i nagle włączy się prąd. Spojrzała na zupę i uśmiechnęła się ponuro, jakby z nutką kpiny. Boże, ale śmiesznie. - Widzę, że w tym hotelu full service, jestem traktowana jak Jezus. Ostatnia Wieczerza i w ogóle. - mruknęła ni to do siebie, ni to do Rei - Niestety, idąc tym tropem, ktoś z "kumpli" sprzedał mnie za trzydzieści srebrników. - skwitowała, podnosząc głowę i uśmiechnęła się blado do Rei. Po chwili jednak uśmiech znikł, a Rose zaczęła grzebać w zupie łyżką, niczym małe dziecko bez apetytu. Kto do cholery w takiej chwili miałby apetyt? |
| | | Wiek : 19 Zawód : Prywatny ochroniarz Przy sobie : Komórka, nóż ceramiczny, dowód tożsamości, klucze do mieszkania Obrażenia : Implant w prawej nodze, częściowa amnezja - obrażenie trwałe.
| Temat: Re: Cele Pon Gru 30, 2013 8:37 pm | |
| /Wiem, zauważyłam już jak napisałam i nie chciało mi się poprawiać
Rei czasem myślała, że tego typu rozkazy, jak przesłuchiwanie przyjaciół Coin specjalnie jej zlecała, by przypomnieć kto tak na prawdę ma władzę nad jej życiem. Przesłuchania w Kapitolu i w Panem rzadko oznaczały rozmowę, najczęściej były połączone z torturami czy to fizycznymi, czy to psychicznymi, ale jednak torturami. Reiven miała nadzieję, że nie będzie musiała sprawiać Rose bólu. Jak potem spojrzałaby jej w oczy? Obowiązki obowiązkami, ale człowiekiem nie można było przestać być. Nie chciała być jak Dante. Nawet nie wiem czy w Panem ktoś wiedział o kimś takim jak Jezus. Tak czy siak Rei puściła tą uwagę mimo uszu i przyglądała się spokojnie Rosemary jak ta grzebie w zupie. - Kluczy tam nie znajdziesz. Możesz mi jednak wierzyć, że jest smaczna i pożywna. Taką samą dostali dziś wszyscy Strażnicy Pokoju. - na prawdę wolała, żeby Rose się najadła, bo kto wie kiedy przyniosą jej kolejny posiłek. Odczekała dłuższą chwilę i w końcu odezwała się spokojnie. - Właściwie to jestem tu w kwestii "kumpli". Nie wnikam dlaczego akurat Ciebie tu wsadzono. Ale mogę pomóc Ci stąd wyjść. Potrzebuję nazwiska osób odpowiedzialnych za zamach na most i moi przełożeni są przekonani, że Ty jakieś znasz. - sięgnęła do kieszeni munduru i wyjęła kartkę i ołówek. - Możemy to zrobić bezboleśnie, a możemy pobawić się w przesłuchanie rodem z Kapitolu. Wiesz, że potrafię zadawać ból - Napisała na karteczce kilka słów, być może nawet napisała je kodem, obawiając się, że mogą być nie tylko podsłuchiwane, ale też podglądane. Karteczkę przykryła dłonią i przysunęła ją do Rose, by mogła ją odczytać. Po odszyfrowaniu słów (szyfr Rose zapewne znała), można było odczytać: "Nie zamierzam Cię krzywdzić. Musimy Cię jakoś stąd wyciągnąć." |
| | | Wiek : 25 lat Zawód : Pani doktor w Kwartale, która wszystkich nienawidzi Przy sobie : Kapsułka cyjanku, broń palna, dokumenty, portfel, telefon oraz inne osobiste rzeczy. Znaki szczególne : Ona cała jest szczególna. Obrażenia : Rysa na psychice głęboka jak jezioro w Dwójce
| Temat: Re: Cele Wto Gru 31, 2013 11:40 am | |
| Każdy dyktator, bo przecież nimi byli Snow i Coin, uwielbiał pokazywać, że to on ma władzę nad twoim życiem. Nieważne jakim sposobem, ważne, żebyś zauważył i żeby cię to przeraziło. Ma cię to wystraszyć tak bardzo, aż zaczniesz uważać na swój każdy najmniejszy ruch, na ilość dosypywanego cukru do porannej kawy, na każde podrapanie się po włosach. Aż będziesz uważać, byle mu tylko nie pokrzyżować szyków. Rose nie miała z tym problemów, co będzie, to będzie. Śmieszne, że ktoś próbował przejąć władzę nad jej życiem, skoro nawet ona sama nie potrafiła tego zrobić. Nie przejmowała się, że Coin miała na nią wiele argumentów, wiele dowodów przeciw niej. Nie bała się jej. - Nawet jeżeli byłyby tu klucze, po co mi one? Po co mi przepustka do złudnej wolności, skoro gdybym tylko wyszła za te drzwi, od razu dostałabym kulkę w łeb? - zapytała, posyłając jej chytry, lekko wypełniony kpiną uśmiech, jakby chciała wywołać na niej poczucie winy. Gdzieś tam w głębi duszy miała za złe Reiven, że miała pracę taką, a nie inną, ale to jej życie i nie mogła nic z tym zrobić. Odwróciła wzrok, z jej twarzy zniknął uśmiech, a w jego miejsce weszła ponura mina, mówiąca "jest mi wszystko jedno". Słodki "tumiwisizm". - Smacznego. - mruknęła pod nosem i zaczęła jeść zupę, bo przymulenie głodem wcale nie wspomaga trzeźwości umysłu, a właśnie ona jest jej teraz najbardziej potrzebna. W końcu ostatnią rzeczą, jaką mogła teraz zrobić, było palnięcie jakiejś głupoty. Tu nie chodzi o jej życie, pal licho i tak nic dobrego z jej egzystencji nie wynikło, ale o życie innych. Wolała nie powiększać listy zmarłych z jej powodu osób. - W sumie to żadni z nich kumple, bo ludzi nie znam - stwierdziła, przerywając jedzenie. - Nie mam tendencji do zapamiętywania nazwisk. I nie mówię tak, bo chcę komuś uratować dupę, bo jedyna dupa jaka mnie obecne interesuje jest w moim posiadaniu i siedzi na krześle. - dobre kłamstwo nie jest złe - Po prostu mój socjopatyczny charakter wyłapuje tylko najważniejsze osoby. A żadnej z nich na moście nie było. Przyszłam tam, bo coś mi się od tego jebanego życia należy. Nie moja wina, że ktoś sobie stroił głupa i wpadł na strzelanie do przypadkowych osób. Ja tego nie robiłam. Ja nie wydałam rozkazu wypierdzielenia mostu w powietrze, choć ciekawi mnie kto ma taki chory mózg, żeby to zrobić. Nie robiłam tam nic, oprócz stania i picia alkoholu oraz spławiania facetów, którzy ofiarowali się do mnie z chamskim podrywem. A to, że miałam broń to moja osobista sprawa, bo mam na nią pozwolenie. - dużo było w tym prawdy, choć kłamstwa też sporo. Ale co prawda, to prawda - nie strzeliła do nikogo, nie rozkazywała, bo jest pizdą a nie dowódcą. - I tak, doskonale sobie zdaję sprawę, że potrafisz zadawać ból. Każdy potrafi. Ale chyba zbyt wiele razy mnie w życiu zraniono, by miało mnie to teraz ruszyć. - skwitowała obojętnie wzruszając ramionami i wróciła do jedzenia, jak gdyby nigdy nic. Nie miała zamiaru się nad sobą użalać, nie miała zamiaru niczego powiedzieć. Nie zrobi Coin tej satysfakcji. Niech ją zapierdolą jak psa, ale ona niczego nie piśnie. Spojrzała na przysuniętą kartkę. Tak myślała, Rei nie należy do osób, które potrafiłyby ranić przyjaciół. Ucieszyło ją to, ale wolała tego nie pokazywać. Podniosła wzrok na blondynkę i uniosła brwi, jakby chciała zapytać "niby jak?". Odpisanie jej na kartce nie miało sensu, bo wątpliwy był fakt, że Reiven rozczytałaby się z pisma Garroway. |
| | | Wiek : 19 Zawód : Prywatny ochroniarz Przy sobie : Komórka, nóż ceramiczny, dowód tożsamości, klucze do mieszkania Obrażenia : Implant w prawej nodze, częściowa amnezja - obrażenie trwałe.
| Temat: Re: Cele Sro Sty 01, 2014 9:43 pm | |
| Rei nie o siebie się martwiła, ale o Michaela, Joffa, Jazz, Finna i resztę. To dla ich bezpieczeństwa była posłuszna Coin. Coin tak jak i Snow wiedziała, że słabością ludzi są inni ludzie, bliscy, rodzina. Życie najbliższych Reiven było najważniejsze. Nawet teraz kiedy nie była żoną Mike'a, nie zaryzykowałaby jego bezpieczeństwa. Dlatego póki istniał ktoś na kim jej zależało i istniała Coin, Rei nie mogła mieć stuprocentowej kontroli nad swoim życiem. Nie odpowiedziała na komentarz dotyczący kluczy. Ze spokojem jedynie wpatrywała się w Rose, z ulgą zauważając, że ta zdecydowała się jeść. Nie wiadomo kiedy uda się Rei po raz kolejny załatwić dla Rose ciepły, pożywny posiłek, a w każdej chwili może potrzebować pełni sił. - Czyli przyznajesz, że są ludzie którzy zorganizowali atak na most? - wiedziała, że z wypowiedzi Rose nie uda jej się wyciągnąć nic, co by usatysfakcjonowało potencjalnego sędziego czy kata, który zwolniłby Rose z kary. Reiven potrzebowała czegoś, co będzie choć na pozór przydatne i satysfakcjonujące. - Obawiam się, że jeśli stąd wyjdziesz, to już bez pozwolenia na broń. - przyznała zgodnie z tym, co było wielce prawdopodobne, według jej przypuszczeń. - No dobrze, nie znasz nazwisk i nie Ty wydałaś rozkaz zniszczenia mostu. Powiedz mi w takim wypadku coś więcej o Mathiasie LeBrunie. - spojrzała na nazwisko w aktach. Na jej spojrzenie odpowiedziała wzruszeniem ramion. Nie miała pojęcia jak to zrobić, ale skoro udało jej się wyciągnąć przyjaciół z więzienia Snowa, to stąd też jej się uda. |
| | | Wiek : 25 lat Zawód : Pani doktor w Kwartale, która wszystkich nienawidzi Przy sobie : Kapsułka cyjanku, broń palna, dokumenty, portfel, telefon oraz inne osobiste rzeczy. Znaki szczególne : Ona cała jest szczególna. Obrażenia : Rysa na psychice głęboka jak jezioro w Dwójce
| Temat: Re: Cele Sro Sty 01, 2014 10:23 pm | |
| Rose nigdy nie pokazywała, na kim jej zależy. Nie chciała doprowadzić do patowej sytuacji, w której ktoś mógłby ją szantażować i kontrolować. Snow miał tylko jeden jedyny argument - była to jej matka. Ale trudno było ukryć przywiązanie do matki, w końcu jakiemu dziecku na matce nie zależy. Teraz Coin w sumie mogła robić to samo, jednak Rose nie miała żadnej pewności, że jej rodzicielka jeszcze żyje, toteż mogła grać na zwłokę. Zresztą, co ma być, to będzie. Jeżeli ma umrzeć to umrze, jeśli przeżyć to przeżyje. Garroway wierzyła, że jej los jest zapisany z góry i nie do zmiany, więc poddawała się jego osądom. Mimo wszystko, choć głową muru nie przebijesz, zawsze warto próbować. - Trudno powiedzieć, że paru randomów zebrało się na ulicy jakże cudownego Kwartału i wpadło na pomysł "Ej, chodźmy na most strzelać do ludzi, będzie fajnie!" - udała reakcję tłumu z nieukrywanym rozbawieniem, bo w jej wyobraźni wyglądało to prześmiesznie. - Ktoś to na pewno organizował. Niestety, choć chciałabym wiedzieć - i wiem, ale przecież ci nie powiem - kto to zrobił, wróżką nie jestem i ci nie powiem. Zresztą to mógł być ktokolwiek - w KOLCu od ogłoszenia mściwych Igrzysk było mnóstwo powstań. Może się mylę, ale coś źle wam idzie rządzenie. - stwierdziła, po czym wróciła do jedzenia zupy. Nie był to cud kulinariów, ale jednak o niebo to było lepsze od tego, co im przynosili na co dzień. Bierz, co dają, jak to mówią. - Dlaczego bez? Użyłam jej choćby raz? To nie fair wobec mnie. - zapytała, nawet nie unosząc głowy znad miski. Broń jej? Jej. Użyta? Nie. Więc Coin i jej przydupasy niech wezmą od jej pistoletu łapy precz, bo jeszcze im je ktoś utrąci. - Le Brun? - zapytała, jakby pierwszy raz słyszała nazwisko. Coś w środku niej, prawdopodobnie te kurwne uczucia, które chcą dojść do głosu w najgłupszych momentach, mówiło jej, żeby wykrzyczeć wszystko. Wymusić od Reiven informacje gdzie on jest i co mu robią, dlaczego oraz co mu grozi. Ale zdrowy rozsądek miał chyba dzisiaj lepszy dzień niż serce. - Coś dzwoni, ale nie wiem, w którym kościele. - wymruczała, po czym odsunęła miskę od siebie i kiwnęła Rei głową w ramach podziękowania za posiłek. - Ach, wiem. Brat trybutki od palców? Taki dzieciak, ćpun. Czasem się plącze po ulicach, ponoć często trafiał do więzienia. - powiedziała to spokojnym tonem, zakładając ręce pod piersiami - Nie wyglądał na takiego, co ma zapędy powstańcze. Choć buntownicze owszem. Ale raczej nie jest szkodliwy. Ot, zwykły zagubiony chłopak, poddany w pełni nałogom. Ale kto wie, co bierze ludzi, gdy ich rodzina trafia na arenę. - powiedziała to ciszej, jakby stłumiona emocjami i spojrzała znacząco na blondynkę. Doskonale wiedziały, jak można się czuć. Współpraca ze Snowem czy Coin to jedna wielka arena. - Macie go? Nie wiedziałam, że był na moście. Skubany... - zdziwiła się po mistrzowsku, zgrywanie głupa było trenowane przez lata. Gdyby była sam na sam, w bezpiecznym miejscu z Reiven, powiedziałaby jej prawdę. Ale nie tutaj, nie w gnieździe samego zła. Kiedy Ruen ruszyła ramionami, Rose spojrzała jej w oczy i szybko, ledwie widocznie uśmiechnęła się blado, posyłając jej w tym samym momencie proszące spojrzenie. Ale nie prosiła ją o możliwość wolności. Chciała, żeby nic nie stało się reszcie. |
| | | Wiek : 19 Zawód : Prywatny ochroniarz Przy sobie : Komórka, nóż ceramiczny, dowód tożsamości, klucze do mieszkania Obrażenia : Implant w prawej nodze, częściowa amnezja - obrażenie trwałe.
| Temat: Re: Cele Czw Sty 02, 2014 6:05 pm | |
| To co Coin miała, lub nie miała na Rose było słodką tajemnicą Coin. Reiven była pewna, że Alma ma na każdego z nich więcej niż by się mogło wydawać. Wszak miała obecnie dostęp do akt pozbieranych i przez Snowa i przez siebie. Dlatego im szybciej się jej pozbędą tym lepiej. Rei musiała mieć jednak pewność, że jej bliskim nie stanie się krzywda. Tylko to ją powstrzymywało od zamachu. Słuchała Rose trochę jakby znudzona. Jej myśli co chwila odpływały gdzie indziej, daleko od więzienia. Dopiero pytanie o pozwolenie na broń ją otrzeźwiło. - A chociażby dlatego, żeby nie było ryzyka, że ją użyjesz choć raz. Osoby karane nie powinny mieć broni. - odpowiedziała z chłodnym spokojem. Rei tylko prychnęła. W końcu były na pewno podsłuchiwane i być może obserwowane. - Czyli nie wiesz jak nazywa się Twój... narzeczony? Myślę, że tak mogę go nazywać skoro się oświadczył. Bardzo brzydko się wypierać ukochanego. - głos Rei był ostrzejszy niż zwykle. - Widzisz... Mathias Le Brun przyznał się do winy. Potwierdził wszystkie stawiane mu zarzuty. Zostanie dziś skazany. Myślę, że będzie to kara śmierci. Rodziny ofiar ataku na most żądne są krwi, a skoro ktoś podaje się jak na tacy, to po co szukać innych winnych. Jakby jednak padły jakieś nazwiska... osoby które można by skazać zamiast niego, albo... hmmm przedłużyć jego proces, dając mu więcej czasu... na na przykład ślub... - wzruszyła nonszalancko ramionami. Coin powinna być zadowolona z Rei, jeśli tego słucha. Wykorzystywać ludzkie uczucia przeciwko nim, bardzo w jej stylu. Rei czuła do siebie wstręt. Ale miała nadzieję, że Rose ocali i siebie i swojego ukochanego. Wystarczyłoby jedno nazwisko... |
| | | Wiek : 25 lat Zawód : Pani doktor w Kwartale, która wszystkich nienawidzi Przy sobie : Kapsułka cyjanku, broń palna, dokumenty, portfel, telefon oraz inne osobiste rzeczy. Znaki szczególne : Ona cała jest szczególna. Obrażenia : Rysa na psychice głęboka jak jezioro w Dwójce
| Temat: Re: Cele Czw Sty 02, 2014 6:43 pm | |
| W sumie, może to i prawda. Mogła mieć więcej niż Rose się wydawało, jednak Garroway była zbytnio zadufana w sobie, by zainteresować się kimkolwiek poza sobą. Może tylko swoją matką... Ale poza tym to tyle. Ktoś umrze, bo nie będzie mogła go uratować? Trudno! Poboli, łzy popłyną, ale czas zagoi rany. To nie tak, że nie miała zamiaru próbować, od razu zostawiając daną osobę na pastwę losu. Ale Rosemary wiedziała, że nie jest wszechmogąca i nie podstawi się za kogoś innego. Nie jest głupia. To okrutne? Świat też taki jest, a właśnie na nim wszyscy żyjemy. - Czyli jeżeli rzuci się na mnie wariat z nożem, bo w Kwartale to codzienność, mam mu pozwolić sobie przerżnąć aortę na pół? Nawet mnie, kurwa, nie rozśmieszaj. - absurd na absurdzie, a fakt, że te słowa płynęły z ust nikogo innego jak Reiven wcale nie zmieniał niczego. Miała ochotę wstać i wywrócić do góry nogami stół, a potem połamać kogoś krzesłem. Na pytanie Ruen parsknęła śmiechem, kręcąc z niedowierzaniem głową. Naprawdę? Tak właśnie myślała? - Doprawdy, Reiven. - powiedziała, ledwo blokując śmiech. -Ty serio wzięłaś na poważnie oświadczyny chłopaka, który od tygodnia nic nie ćpał, a narkotyki są dla niego jak powietrze? Nawet nic nie jadł. Tak, to z pewnością było prawdziwe i z miłości! - śmiała się dalej, opierając się łokciami o stół, po czym położyła na dłoniach głowę. - O w życiu, nie spodziewałam się, że jesteś blondynką z powołania. Kiedy wyznała jej, że Mathias się przyznał. Spojrzała na nią wrednym spojrzeniem, tak samo się uśmiechając. Nagle jakoś noga przestała ją boleć. Powoli podciągając się na dłoniach opartych na stole wstała, po czym zbliżyła się do niej, lecz zostawiła między nimi odległość. Zaplotła ręce pod piersiami i głośno westchnęła. Czas na potok kłamstw i udawanie, że Rose wcale nie dostała nożem w serce. - Spójrz na moją twarz. Ale tak dokładnie. - zaczęła spokojnym, bezuczuciowym tonem. - Skup się na każdej części mojej twarzy. Dobrze widzisz? Okej. - stwierdziła, po czym wskazała palcem na swój obojętny wyraz twarzy - A teraz. Czy ja kurwa wyglądam, jakby mnie to obchodziło? - zapytała z kpiną w głosie, po czym parsknęła lekko takim samym śmiechem. - Serio. Mam wypisane na gębie, jak bardzo na to leję. Nie kocham Mathiasa. Nie wyjdę za niego. A ty teraz jesteś ostatnią osobą, Reiven, która powinna mi mówić o ślubie. - powiedziała pewnie, wskazując głową na jej dłoń. - Gdzie twoja obrączka, Levittoux? Och, a może Ruen? - wysyczała twardym tonem, patrząc przeszywającym wzrokiem prosto w jej oczy. Była dumna ze swojego okrucieństwa, w końcu mogła pokazać jaka jest naprawdę. Bezwzględna. Rose nie nadawała się do życia w społeczeństwie, do posiadania przyjaciół. Ale do ranienia ludzi i mordowania już tak. - Mam ci powiedzieć nazwiska? Och, z chęcią. Ale musiałabym najpierw je sama poznać. Skończ te śmieszne gierki, bo i tak nic nie wskórasz. Z pustego nawet Salomon nie naleje. |
| | | Wiek : 19 Zawód : Prywatny ochroniarz Przy sobie : Komórka, nóż ceramiczny, dowód tożsamości, klucze do mieszkania Obrażenia : Implant w prawej nodze, częściowa amnezja - obrażenie trwałe.
| Temat: Re: Cele Czw Sty 02, 2014 7:10 pm | |
| - Cóż... Gdybyś współpracowała, może nie musiałabyś wracać do Kwartału. - odpowiedziała, wciąż tym samym znudzonym, pozbawionym emocji głosem. - Poza tym w Kolcu żyją ludzie bez broni i jakoś żyją. I tak, wiem co mówię. Zapewne gdyby zrobiła choć jeden agresywny gest Rei musiałaby ją unieruchomić i pokazać, kto tu jest silniejszą stroną i kto dyktuje warunki. Na szczęście na razie nie musiała demonstrować siły. - Nie ważne czy ja je wzięłam na poważnie. Ważne co Ty o nich pomyślałaś. - była niewzruszona. Znów czuła się jak za czasów gdy mieszkała w Kapitolu. Pamiętała siebie z tamtych dni. Na przyjęciach na których była główną atrakcją, udawała zimną i wyrachowaną. Gdy ktoś wspominał o śmierci dzieciaków na Arenie, tylko wzruszała ramionami i mówiła "Jak są słabi, to niech giną. Naturalna selekcja". Nie lubiła tego, ale pokazywanie uczuć czy emocji, mogło ją zgubić. Teraz znów przywdziała wyćwiczoną maskę i sprawiała wrażenie obojętnej. - Owszem. Nie wyjdziesz, bo za kilka dni zostanie stracony. - nawet nie mrugnęła słysząc pytanie o swoją obrączkę. Wyjęła ją zza kołnierza munduru. Na srebrnym łańcuszku. - Nie chciałam jej zachlapać krwią. - odpowiedziała. Teraz to ona się uśmiechnęła wrednie. I jak tu mieć normalne relacje z przyjaciółmi. Wstała ze swojego krzesła, spokojnie, powoli, jakby cała agresja Rose jej nie obchodziła. - Czyli podsumowując. Nic nie wiesz i nic nie jesteś w stanie powiedzieć, co mogłoby uratować życie Mathiasa Le Bruna. Wygląda na to, że nawet jest Ci on obojętny. Dlatego zapraszam na jego egzekucję. Miejsca w pierwszym rzędzie. - dała znak ręką, że zaraz będzie wychodzić. |
| | | Wiek : 25 lat Zawód : Pani doktor w Kwartale, która wszystkich nienawidzi Przy sobie : Kapsułka cyjanku, broń palna, dokumenty, portfel, telefon oraz inne osobiste rzeczy. Znaki szczególne : Ona cała jest szczególna. Obrażenia : Rysa na psychice głęboka jak jezioro w Dwójce
| Temat: Re: Cele Czw Sty 02, 2014 10:01 pm | |
| - Miałabym zamieszkać w Dzielnicy Wielkich Wybawicieli a.k.a Rebeliantów? Dziękuję, postoję. - prędzej umrze, niż postawi tam nogę bez nienawiści w oczach i zostanie na dłużej. Drugi raz nie popełni tego błędu, nie wejdzie w gniazdo pełne żmij. Tylko głupiec popełnia dwa razy ten sam błąd. - Może żyją. Ale żyją w całymi dniami w strachu, a wystawienie głowy za drzwi jest jak wkroczenie do pokoju pełnego psychopatów. Doprawdy, pożyj tam choć tydzień, zmienisz nastawienie. Mogłaby pokazać. Ale Rose też nie jest taka bezsilna, w wieku czternastu lat była silniejsza od niejednego faceta. Teraz wcale nie jest gorsza, wręcz przeciwnie. Choć była osłabiona i mogłaby nie wygrać długiej walki, postawiłaby dostateczny opór. - Co ja o tym pomyślałam? Było zabawnie. I jak chcesz, to twoje oświadczyny również przyjmę. - mruknęła, wykrzywiając się kpiąco. - Nie biorę życia zbyt poważnie. I tak nie wyjdę z niego żywa. - stwierdziła, po czym oparła się o ramę piętrowego łóżka, nie spuszczając wzroku z Reiven. Za czasów starego Kapitolu Rose nie była jakaś inna, choć zasadniczą różnicą był fakt, że nie reagowała na powiedzonka o arenie. Wszystko zbywała uroczym uśmiechem i uwodzicielskim spojrzeniem, po czym znikała. Nie miała zamiaru tkwić w tej farsie, wolała ją ominąć. Jeśli nie wiesz, co powiedzieć, nie mów nic. A Rose nie wiedziała - na myśl przychodziło jej tylko to, by rzucić się na daną osobę i rozszarpać jej gardło. Wzruszyła bezwiednie ramionami i spojrzała na zawieszoną obrączkę. Nie wierzyła jej ni w ząb, to nie trzymało się zbytnio kupy. - Oczywiście. W takim razie, gdzie ta krew? - zapytała, rozkładając ramiona i odwracając się naprzeciw niej, odsłaniając się całkowicie. - No gdzie? - zapytała znowu, po czym opuściła ręce. - Rei, nie oszukujmy się. Jesteś tylko wytworem Igrzysk. Jak ja. Jak Odair. Jak dzieciaki, które dopiero co zeszły z areny. - powiedziała, po czym podeszła jeszcze bliżej, nie ruszając rąk od bioder. - On cię zostawił, czy ty jego? - zapytała ciszej, jakby nie chciała, żeby ktokolwiek ich usłyszał. Spojrzała jej w oczy, normalnie, jak przyjaciółka. Nie obchodził ją jakiś jebany podsłuch Coin. Westchnęła głośno i przeczesała palcami włosy. To było dla niej trudne, cholernie trudne. Łzy mimowolnie cisnęły jej się do oczu, ale z trudem udawało jej się je powstrzymywać. Bądź silną dziewczynką, zawsze byłaś, Rose. Byłaś. - Ostatnio mam takie postanowienie: ograniczam styczność z morderstwami. Idzie mi chujowo, no ale. Toteż nie chcę patrzeć jak zarzynacie biednego chłopaczynę, więc dam ci jedno nazwisko, które kojarzę. Nie wiem, co zrobiła, ale była na moście, cały czas się gdzieś kręciła. Minęłam ją. - uśmiechnęła się blado, ściszając swój głos - Noel. Nie wiem jak jej na imię, chyba wołają na nią Evelyn. - w końcu zbliżyła się do ucha Rei i szeptem, szybko powiedziała - Ale Mathiasa to wy zostawcie w spokoju.
nikt nie jest taki romantyczny jak Rose, nikt kurde. |
| | | Wiek : 19 Zawód : Prywatny ochroniarz Przy sobie : Komórka, nóż ceramiczny, dowód tożsamości, klucze do mieszkania Obrażenia : Implant w prawej nodze, częściowa amnezja - obrażenie trwałe.
| Temat: Re: Cele Pią Sty 03, 2014 2:43 am | |
| Rei żyła w strachu przed psychopatami. Ale jej psychopaci mieli o wiele większą siłę rażenia i większe możliwości. Może nie groził jej atak ćpuna na głodzie, ale w każdej chwili ktoś mógł posłużyć się nią lub jej rodziną. Nawet już to zrobiono, ale tego nie wiedziała. - Przynajmniej w Dzielnicy nie ma pcheł. - spojrzała na Rose z udawaną pogardą, jakby sama była taką właśnie pchłą. - Nie jesteś w moim typie. - dla obserwatora nie znającego sytuacji zapewne wyglądało, jakby się szczerze nienawidziły. Rei miała nadzieję, że Rose wie, że Ruen nie robi tego po złości. Były rozkazy którym nie można było się sprzeciwić. Zresztą dla Rose na prawdę było lepiej, że trafiła na Rei. - Rosemary na prawdę sądzisz, że tylko Ty jesteś dziś na mojej liście? Teraz krwi może nie ma, ale nie jest powiedziane, że dziś nie będzie. A jak dalej będziesz się zachowywać w ten sposób, to może być to nawet Twoja krew. Nie porównuj siebie do mnie czy do Finnicka. Ty jesteś nic niewartym śmieciem. Wystarczy spojrzeć na to gdzie mieszkasz. - słowa wypowiedziane przez Rose bolały, ale te skierowane pod jej adresem paliły gardło Reiven. Bała się, że nigdy jej tego nie zrekompensuje. Gdy padło nazwisko, na korytarzu dało się słyszeć kroki. Zapewne już wkrótce ktoś sprawdzi Evelyn Noel. Rei jednak bardziej skupiła się na tym co wyszeptała przyjaciółka. Czyli nie był jej obojętny. Rei miała rację. Zadziałała szybko. Chwyciła nadgarstek brunetki i wykręciła go tak, że Rose musiała stanąć tuż przy Rei, plecami do niej.Wyglądało tak, jakby Rei chciała jej zagrozić. Zrobiła to jednak na tyle delikatnie, by nie zrobić brunetce krzywdy. - Mathias na prawdę się przyznał do winy. Wydaje mi się, że on chce Cię chronić. Postaram się jakoś przeciągnąć w czasie egzekucję. Ale nie mogę tego odwlekać w nieskończoność. Wpiszę w raport, że przysłużyłaś się śledztwu, a z braku dowodów Twojej winy powinnaś zostać wypuszczona. Stąd mu nie pomożesz. - mówiła szeptem i cicho... bardzo cicho, ale usta miała tuż przy uchu Rose. - Co do Mike'a... pogadamy kiedy indziej. Nie jestem jeszcze gotowa. - dodała smutno. By zatuszować tą rozmowę syknęła głośniej - I szmato zapamiętaj, że nie pozwolę, żeby ktoś taki jak Ty mi ubliżał. - wycedziła przez zaciśnięte zęby. Puściła ją i odepchnęła od siebie. |
| | |
| Temat: Re: Cele | |
| |
| | | |
Similar topics | |
|
Similar topics | |
| » Cele
|
| Pozwolenia na tym forum: | Nie możesz odpowiadać w tematach
| |
| |
| |
|