|
| Autor | Wiadomość |
---|
Wiek : 25 lat Zawód : anestezjolog, z-ca ordynatora OIOMu Przy sobie : zestaw pierwszej pomocy, zapalniczka, papierosy, telefon komórkowy, leki przeciwbólowe, scyzoryk wielofunkcyjny
| | | | Wiek : 30 lat Zawód : ścigany Przy sobie : szkicownik, paczka papierosów Obrażenia : rana na plecach
| Temat: Re: Gabinet dr Ainsworth Pon Sie 11, 2014 8:44 pm | |
| Zawierucha polityczna zdawała się przybierać na sile wraz z rzęsistym deszczem, który obmywał skutecznie jego twarz ze zwykłej powszechności, z którą zwykł spacerować ulicami - takich jak on, dżentelmenów w ciemnym płaszczu, którego poły zamiatały kurze z ostatniego buntu było tutaj naprawdę sporo - i wręczał mu w zamian jakąś nutę tajemniczości, która być może byłaby enigmatycznie pociągająca, gdyby nie ten niezdrowy błysk w jasnoniebieskich oczach. Zwiastujący zwykle krzywdę, która rozgrywała się za jego plecami. Bywał wtedy nieznośnie uciążliwy - zamieniał się ze spokojnego dżentelmena w zwierzę, które atakowało według własnych zwyczajów, zgodnie z instynktem, nawet nie próbując dociec, czy ofiara potrzebowała ochrony czy może właśnie dotarł do kresu bycia swoim prywatnym Don Kichotem, który wymierzał dziwną sprawiedliwość wśród głuchego tłumu, nie bacząc na protesty Strażników Pokoju. Nie był przecież obrońcą uciśnionych czy chwalebnym opiekunem dziewic, tamte wytarte schematy jego działania kojarzyły mu się z przeszłością, o której nie śmiał się nawet zająknąć przed samym sobą. Był po prostu osobą, która jest szkolona (a więc do tego się przyznawał) do brania steru we własne ręce, więc jakkolwiek działalność, która go nie dotyczyła, potrafiła rozpalić w nim chęć zadania ran. Kłutych, ciętych, dziś wielki siniak spowijał jego elegancką twarz i zamiast powracać do domu na tarczy, biegał po zimnych i obślizgłych ulicach Kapitolu, młócąc w zębach inkantacje i modlitwy. Minął dokładnie rok, kiedy zawisła (dosłownie) jego relacja z ojcem, ale nadal doskonale pamiętał słowa, które wyrył mu pod czaszką. Niegodne, niepokojące, niemożliwe do powtarzania na zatłoczonej ulicy. Dlatego robił to po cichu, obserwując napastników, którzy uciekali w popłochu. Byli przekonani, że zwariował. Henry często sam dochodził do takiego wniosku, unosząc kołnierz płaszcza jeszcze wyżej i rozpoczynając swój bohaterski pochód. Jedenaście długich miesięcy, nigdy nie przeliczył na dni braku obecności i tożsamości. Ta obecna pasowała do niego jak ulał, polubił prędko nowe imię i nową twarz, która sprawiała, że panienkom uginały się nogi, a młodzi trybuci uśmiechali się do niego nieśmiało, kiedy zabierał się za pierwsze przymiarki. Pamiętał, że i on zachwycał się jego nieodgadnioną urodą, ale szeptał mu do ucha zaciekle, że i to przeminie, pozostawiając zgniliznę. Tak też się... nie stało, kiedy przemienił się w żywego manekina, którego nie zabolał nawet policzek po uderzeniu. Fascynujące. Coraz częściej przyłapywał się na tym, że próbował bez niego oddychać i po raz pierwszy od nowa jego kochanek nie przypłacił tego śmiercią. Małe, rozpadające się w nim zwycięstwo, które sprawiło, że przelotnie uśmiechnął się, kiedy składał parasol przed gabinetem pani doktor. Już nie był cieniem, który przemykał się ulicami tego deszczowego miasta w ten ponury wieczór, a Henrym, który odwiedzał swoją wybawicielkę z bukietem ogromnych róż. Nie dlatego, że zapragnął tego - Ralph (to imię brzmiało najlepiej w ustach Maisie) próbował na nowo wkupić się w społeczeństwo, któremu został skradziony, dokładnie kilka dni po przewrocie i objęciu władzy przez Coin, kiedy został wydany na śmierć przez własnego ojca, który obecnie sprawował funkcję naczelnika więzienia i który chętnie poderżnąłby mu gardło, gdyby wiedział, że istnieje. Całkiem dobry powód ku temu, by socjalizacja przebiegała w sposób poprawny, więc zapukał do drzwi, starając się uspokoić rozwiane włosy i nie przejmować się wielką śliwą pod okiem w obronie słabszej kobiety - to mogła być jego siostra, której nie był w stanie obronić. - Nie zdążyłem podziękować pani za opiekę podczas wszystkich operacji - wygłosił spokojnie, znajdując za biurkiem Merdeith wraz z jej piękną twarzą (skalpel miał coś do czynienia?) i figurą modelki. Może właśnie odnalazł ikonę swojej nowej śmiertelnej kolekcji, która powstanie w ferworze Igrzysk? Pytania były nieznośne, ale nie potrafił sformułować jednego stwierdzenia poza oczywistą chęcią zemsty, która wymagała poświęceń. Pierwsze z nich właśnie urzeczywistniało się w ten wieczór, w gabinecie. |
| | | Wiek : 25 lat Zawód : anestezjolog, z-ca ordynatora OIOMu Przy sobie : zestaw pierwszej pomocy, zapalniczka, papierosy, telefon komórkowy, leki przeciwbólowe, scyzoryk wielofunkcyjny
| Temat: Re: Gabinet dr Ainsworth Pon Sie 11, 2014 9:20 pm | |
| Papier. Wszędzie papier. Artystyczny chaos w stosie papieru i jedno pytanie: kto wymyślił tę cholerną biurokrację? Dlaczego do załatwienia tego nie było oddzielnego stanowiska? Nieistnienie konsultanta ds. papierologii, doradcy ds. straconych-biurokratycznie-godzin było naprawdę skrajnym niedopatrzeniem. Na każdego lekarza przychodził ten czas, że musiał zdjąć kitel, zasiąść przy biurku i zacząć zgrzytać zębami nad niebywale wysokim stosem nieuzupełnionych wypisów, historii chorób czy zaleceń. Pal licho, jeśli było się na tyle zdyscyplinowanym, by każdego dnia poświęcać biurokracji chwilę - wtedy stos nie zdążył zbyt zaszaleć i mieścił się stale w przyzwoitych ramach. Ale Meredith, jeśli chodziło o papierologię, zdyscyplinowaną nigdy nie była. Gdy więc przychodził ten dzień, gdy nie dało się już wejść do gabinetu, by nie spostrzegać czekających na uwagę kart pacjentów, wtedy świat zamierał, rośliny wstrzymywały swe niemrawe, chlorofilowe oddechy a nad budynek szpitala ściągały ze wszystkich stron czarne, burzowe chmury. Bo gdy Ainsworth musiała wymienić uroczy, zielony strój przystający do sali operacyjnej na plebejski biały kitel, gdy zamiast czekających do założenia wkłuć w jej dłoni miał znaleźć się długopis - wtedy wiadomo było, że korytarz, przy którym mieścił się gabinet blondynki, czeka trudny okres. Bardzo, bardzo trudny czas. Tym bardziej dziwną była cisza, która panowała od dłuższego czasu za drzwiami pomieszczenia. Cisza przed burzą, chciało się rzec, bo przechodząc obok, niemal czuło się trzaskanie gromów zbierających się wokół Ainsworth. Długopis zawisł nad połowicznie wypełnioną kartą, a Merry nie wierzyła, że po raz kolejny musi napisać to samo. Zalecenia. Na bogów, jakie mogły być? Identyczne. Niemal zawsze identyczne. Trochę antybiotyków, zwolnienie lekarskie, wizyta kontrolna za tyle i tyle. Następny! Trochę antybiotyków, zwolnienie lekarskie, wizyta kontrolna wtedy-i-wtedy. Czasem, gdy dzień okazywał się być lepszym, niż kiedy indziej, trafiało się jeszcze zdjęcie szwów, ale to już naprawdę był szał ciał. Bo najczęściej to wciąż było tylko trochę antybiotyków, zwolnienie lekarskie, wizyta kontrolna... Jezu, ile można? - Wejść. - Była jak doskonale zaprogramowana maszyna, sprzęt o określonym schemacie działań. Gdy ktoś pukał, zapraszała do wejścia - chyba, że akurat testowała kozetkę w przyjemnym tete-a-tete z tym dość obcesowym, ale jakżeż męskim chirurgiem, z którym wprawdzie nie pracowała - ale co jej szkodziło się z nim spotykać? Dziś jednak tego nie robiła, toteż komenda padła natychmiast, tak, jak powinna. Może mało grzecznie, no ale... Nie podniosła wzroku od razu. Musiała przecież zmęczyć tę historię choroby! Niejaki pan Gregory Harmwell nie wybaczyłby jej, gdyby tego nie zrobiła, lub... Cóż, może i by wybaczył. To dobry człowiek był. Ale co jej po wybaczeniu zmarłego? No naprawdę, nie należała do tych, którzy takie rzeczy kolekcjonują. Wypełniła więc, co trzeba, zaciskając przy tym zęby jakby zmagała się z największymi ciężarami świata i nawet postawienie ostatniej kropki, odłożenie karty na niewielki stosik papierów gotowych do oddania nie poprawił jej humoru. Za to widok przybyłego - już tak. Zazwyczaj nie przywiązywała się do pacjentów. Ot, przychodzą, odchodzą - jedni szczęśliwi o własnych siłach, inni przykryci prześcieradłem, w dół, ku podobnym nieszczęśnikom. Szczerze mówiąc, coraz rzadziej patrzyła na nich jak na ludzi - częściej jako przypadki. Trudno uwierzyć, że była lekarzem z powołania. Że jej powołanie przerastało te, które próbowali sobie coraz częściej wmówić studenci. W każdym razie, pośród tych taśmowo spotykanych nieszczęśników, zdarzali się czasem tacy, których zapamiętywała. Wśród nich było też kilku takich, których zdążyła polubić, a wśród tych z kolei - jednostki, z którymi wciąż miała jakiś kontakt. Henry Winston był jednym z takich właśnie - i trudno byłoby, żeby nim nie był, biorąc pod uwagę, ile czasu spędził w jej towarzystwie. - Henry. - Z westchnieniem opadła na oparcie fotela. Nie miała siły wstać, zresztą... To wymagałoby założenia butów, znoszonych trampek, które zmieniała jedynie przed wejściem na salę operacyjną. A założenie butów - to było dopiero wyzwanie! - Nie musisz dziękować. Zdaje się, że dbanie o pacjentów to moja praca. - Uniosła lekko brwi, uśmiechnęła się ze zmęczeniem. Przyjrzała się różom. - Nie trzeba mnie dodatkowo wynagradzać. - Oczywiście, że trzeba! Była kobietą czy nie była? Była. Jak każda lubiła być więc docenianą. Kwiaty i czekoladki - to zawsze było w cenie. Zebrała zagracające jej biurko papiery i bezceremonialnie umieściła cały stos na podłodze przy swym miejscu pracy, na blacie pozostawiając tylko te pojedyncze, które już wypełniła. - Siadaj, proszę. - Ruchem głowy wskazała jedno z krzeseł. Cóż, nigdy nie grzeszyła szczególnie dobrym wychowaniem, ale czy to miało jakiekolwiek znaczenie? Nie miało. Jej atutem było zawsze co innego. Wykształcenie. Refleks. Bystre oko. O tym ostatnim szczególnie trudno było zapomnieć. Uniosła brwi na widok sińca pod okiem mężczyzny. - Umawialiśmy się, że nie będziesz psuł naszego dzieła, dobrze pamiętam? - Jej głos zawsze brzmiał oschlej niż powinien. O, choćby powyższe słowa. Podobna umowa faktycznie miała miejsce, ale w żartach, jakimi zwykle żegna się pacjentów, którzy zbyt wiele przeleżeli w szpitalu. Żartach zaprawionych dumą z dobrze wykonanego zadania i szczęściem współdzielonym z osobą, którą można było wreszcie puścić do domu. Ale teraz jej słowa nie brzmiały jak żart... Cóż, wtedy chyba też nieszczególnie, bo atmosferę rozluźnił dopiero komentarz jednego z chirurgów, któremu asystowała.
|
| | | Wiek : 30 lat Zawód : ścigany Przy sobie : szkicownik, paczka papierosów Obrażenia : rana na plecach
| Temat: Re: Gabinet dr Ainsworth Pon Sie 11, 2014 10:17 pm | |
| Zawsze wydawało mu się, że bycie manekinem bywa mniej kłopotliwe. Ładna buzia gwarantowała wiele przywilejów, w świecie, w którym przyszło mu się sprzedawać (będzie sie nadawał, powiedziała) liczyła się tylko powłoka, którą zdzierał przez kolejne miesiące. Jako dzieciak bywał zbyt ładny i płacił za to wysoką cenę, nie tylko z powodu braku rodziców - matka upuściła go na bruk, bo zapewne zbyt mocno przypominał jej bogatego biznesmena, który ją zgwałcił - ale z ich obecności, kiedy Ginsbergowie postanowili go zaadoptować. Wokół biegała cała masa chłopców w krótkich spodenkach, ale przyszła matka (na wstępie zapowiedziała, że nie pozwoli mu się tak do siebie zwracać) pociągnęła do odpowiedzialności właśnie jego i tym sposobem stał się jednym z tych wybrańców, którzy mają szansę odbić się prosto od kapitolińskiego dna. Nie sądził nigdy, że wpada z deszczu pod rynnę i że sierociniec, w którym bywało duszno (początki astmy dawały się we znaki) i mdląco od zapachu roślin, którego nie czuł, jest Itaką, do którego z płaczem będzie chciał powracać wielokrotnie podczas długiego szkolenia ze sztuki przetrwania w domu, w którym używało się jego krwi z taką samą częstotliwością jak sztućców. Wydawało mu się również, że zacznie wariować i że pewnego dnia odda ducha swego w ręce swojego Pana, ale zamiast tego postanowił wykonać bardzo desperacki krok, który miał zaważyć na całym jego życiu. Chętnie powspominałby te urocze chwile, kiedy z pięknego chłopca stawał się pięknym mężczyzną, który trzęsie się febrycznie na odgłos kroków przed domem i który budzi się z krzykiem podczas nieznośnie długich nocy, ale nie skupiał się na przeszłości prawie wcale, podążając ku świetlistemu teraz, które właśnie stanowiło dla niego nie lada wyzwanie, kiedy musiał na nowo nauczył się chodzić po mieście, w którym aż roiło się od ciekawskich spojrzeń. Chętnie uciąłby każde z nich ponurym uśmiechem i wyznaniem, że to on odpowiadał za śmierć sześciu zasłużonych (widział już ulicę nazwaną ich imieniem) dla ojczyzny, którzy byli ostatnimi ofiarami Snowa, ale zamiast tego znajdował się tutaj, przeżywając urocze deva vu sprzed kilku lat, kiedy jeszcze Trzynastka nie budziła w nich najgorszych, perwersyjnych skojarzeń i zamiast blizn wewnętrznych miał siatkę własności na plecach, które dziś pozostawały idealnie gładkie i umięśnione pod białą koszulą, która została ubarwiona kroplami deszczu. W sam raz na wizytę u pani doktor, która przywróciła go światu nieświadomie, nie zajmując się historią jego życia tak wnikliwie, by wiedzieć, kogo właśnie ocaliła. A może na tym polegała przysięga Hipokratesa? Nigdy nie zajmował się dokładnie jej brzmieniem, które przecież (jak wszystka pisma) było mu znane. Od czasów rebelii stawał się ignorantem literatury, odrzucał ją z wiadomych przyczyn, więc nic dziwnego, że obecnie czuł się nieco wydarty ze schematu, który zapewne znalazłby w pierwszej lepszej książce. Zawsze uważał, że mu się uda. Nie powieli jego historii i błędów, stając się samodzielną jednostką, która będzie walczyła ze złem jak wszyscy ukochani herosi, broniąc niewinnych i depcząc niegodziwców po twarzy. Wizje uroczego dziecka, które z czasem zaczyna się przekonywać, że świat rozbija się o odcienie szarości i że nie zawsze słusznym wyborem jest to, co moralnie doskonałe. Frazesy, które wymazał mu z głowy pewien człowiek i które przestały w nim egzystować bardzo szybko. Nie pamiętał już, czy to było wówczas, kiedy poświęcał go Szatanowi czy może kilkanaście lat później, kiedy stał z telefonem w ręku i wzywał go, by zabił siostrę w jego obecności. Był pewien natomiast, że nie ma już odwrotu i dlatego czuje się tak skrępowany, czyniąc zwykłą uprzejmość. Meredith nie mogła wiedzieć, że i piękne oblicze skrywa czasami najpodlejszą kreaturę i że właśnie stworzyła swoją własną bestię, która po kilku formalnych wizytach, ruszy do celu, nie zostawiając ani śladu ze swojej obecności. Bardzo jak Shelley, którą zresztą uwielbiał.. im czytać. Henry czuł się przerażony faktem, że nic w jego życiu nie było pozbawione wpływów mężczyzny, w którym był zakochany śmiertelnie i który właśnie roztaczał swoje wicie, by upewnić się, że jego syn poniósł ostateczną karę i świętuje urodziny Światłości w piekle. Słońce, odwieczny wróg właśnie zachodziło na horyzoncie, przedzierając się przez gęstą warstwę chmur, a on uśmiechał się znowu absolutnie uroczo (to był jego tik wyłączny), podchodząc wprost do kobiety i wręczając jej kwiaty. Nie wymagał, aby wstawała. To należało do niego - podobnie jak chore zapewnienie bezpieczeństwa pani doktor, o którym jeszcze nie wiedziała. Nie zdradzał przecież wszystkich tajemnic, śmiejąc się całkiem szczerze z jej dowcipu i opadając na fotel naprzeciwko. Mógłby pożegnać się i wyjść, ale jakieś subtelne nici pożądania bądź przekonania o słuszności decyzji (wychodzenie mogło zakończyć się morderstwem) trzymały go na miejscu, które nagle wydało mu się niewygodne, ale to zapewne dlatego, że musiał patrzeć prosto w jej oczy i zastanawiać, czy zobaczyć w nich jego Pana. Nadal pozostawał satanistą, myślał, że po roku odstawi wszystkie fanaberie Gerarda na półkę, ale tak się nie stało i jeszcze bardziej zakotwiczył się w postrzeganiu świata przez pryzmat rytuałów. A nikt nie kojarzył mu się z ofiarą tak bardzo jak ta młoda kobieta, upstrzona w róże, których zapachu nie wyczuwał wcale. - To było w słusznej sprawie. Zresztą nie poczułem tak wiele. Mam wrażenie, że wyłączyliście mi nerwy. Coś pięknego, o ile nie będzie rzutować na moje życie erotyczne - rozgadał się zupełnie, próbując ukryć postępującą chęć złapania jej za włosy i pociągnięcia do siebie, tak, by mogła ukoić go w jedyny dostępny mu sposób. Chyba, że powbija w nią szpilki i uszyje dla niej kreację na pogrzeb. Też piękna wizja. |
| | | Wiek : 25 lat Zawód : anestezjolog, z-ca ordynatora OIOMu Przy sobie : zestaw pierwszej pomocy, zapalniczka, papierosy, telefon komórkowy, leki przeciwbólowe, scyzoryk wielofunkcyjny
| Temat: Re: Gabinet dr Ainsworth Wto Sie 12, 2014 10:27 am | |
| Historie pacjentów nigdy jej nie interesowały. Każdy miał swoją przeszłość, swoje sekrety, swoje zboczenia, ona jednak nie była od tego, by je zgłębiać. Szczerze mówiąc, oszalałaby, gdyby musiała to robić. Gdyby każdy przypadek musiała podbudowywać pełną znajomością profilu swego pacjenta, prędzej sama stałaby się jedną z nich, z tym, że zamiast średnio urodziwej szpitalnej piżamki miałaby kaftan bezpieczeństwa i ręce przykute do ramy łóżka - co nie byłoby nawet w połowie tak przyjemne, jak wtedy, gdy godziła się na to dobrowolnie w doborowym towarzystwie. Zresztą, czyż nie było oddzielnej specjalizacji zajmującej się rozbieraniem ludzi do emocjonalnej nagości? Ainsworth nigdy nie wiedziała, jak oceniać ludzi, którzy ją wybierali. Jak oceniać tych, którzy do swoich własnych problemów dobierali jeszcze bagaż czyichś. Powinna ich raczej szanować czy pogardzać nimi? Traktować jako psychopatów czy może ludzi z boskim powołaniem? Nie, żadna inna przeszłość poza jej własną nie miała dla niej najmniejszego znaczenia. W przypadku pacjentów poznawała tyle, ile musiała - suche fakty, nie wnoszące absolutnie nic do znajomości go jako człowieka. Jakieś uczulenia? Złamania? Skutki uboczne po narkozie? Choroby przewlekłe? Choroby dziedziczne w rodzinie? A może szczególna podatność na jakieś leki? Standardowy zestaw pytań nie zbliżający ludzi do siebie. To, że poznawała odpowiedzi, których często nie znali najbliżsi, rodzina - to już zupełnie inna historia. W istocie nie miała więc pojęcia, komu dała tę ładną twarzyczkę... W porządku, gwoli ścisłości - komu chirurdzy dali ładną twarzyczkę, a kogo ona chroniła przed bólem. Pytanie więc - czy gdyby wiedziała, odmówiłaby pomocy? Może wręcz wystawiła osobnika Strażnikom, jak gdyby miała przez to uczynić świat piękniejszym? Pewnie nie. Pewnie nic takiego by nie zrobiła. Nie było jednak okazji, skoro żyła w błogiej nieświadomości faktycznej tożsamości mężczyzny. Nie znała jego wyobrażeń na swój temat, nie spoglądała więc na niego z rezerwą przystającą do takiego towarzystwa. Dłuższe życie w takim a nie innym otoczeniu stawia piękno na równi z zaufaniem, brzydotę wespół z przestępstwem. W takich okolicznościach należało więc sprawiedliwie stwierdzić, że choć nie sposób było zupełnie oddzielić się od takiego spojrzenia na świat, to Meredith radziła sobie całkiem nieźle - znacznie lepiej, niż większość społeczeństwa. Bo w końcu mało kogo obdarzyła dotąd swym zaufaniem - tym pełnym, nie tylko czysto zawodowym, wymaganym do współpracy. Finnicka i... i... Finnicka? - Och, nie, to akurat powinno działać. - Uśmiechnęła się teraz półgębkiem, lekko przekrzywiając głowę. - Panowie chirurdzy doskonale wiedzą, co można poświęcić, a co bezwarunkowo należy ocalić. - Dobrze pamiętała jedną z operacji, gdy z pewnością łatwiej byłoby okaleczyć mężczyznę jeszcze bardziej, ale operujący go stanęli na wysokości zadania i ocalili wszystkie nerwy o strategicznym znaczeniu. A przynajmniej tak twierdzili, bo w medycynie przecież niczego się nie obiecuje. - Dobrze, a teraz pokaż oko. - Jednak wstała. Ostatecznie na boso, trampki pozostawiając pod biurkiem. Dopięła mankiety kitla i zbliżyła się do mężczyzny, spoglądając na niego znacząco. - To, że nic nie czujesz, jeszcze nic nie znaczy... A ja nie mam zwyczaju wypuszczać od siebie niesprawdzonego pacjenta. - Zdaje się, że podobną deklarację już kiedyś składała. Może nawet przy Henrym. Może podczas jednego z wieczornych obchodów, których Winston zaliczył znacznie więcej niż przeciętny pacjent. Kultura wymagała, by poczekać, aż pacjent pozwoli się zbadać, więc czekała. W razie oporów jednak wiadomym było, że gotowa jest sama odpowiednio ułożyć głowę mężczyzny na oparciu krzesła i sprawdzić, co trzeba. Na przykład, czy faktycznie nie zniszczył ich pracy. Podobne sińce łatwo się bagatelizuje, ale ileż razy okazywało się, że ciągnęły za sobą pęknięcie kości policzkowej czy delikatny uraz gałki ocznej? Często. Zdecydowanie zbyt często. Tak często, że opatrywanie pacjentów przekonanych o tym, że nic im nie dolega, już dawno stało się jednym z bardziej irytujących obowiązków Merry. Obowiązkiem, który najchętniej zrzuciłaby na kogoś innego, gdyby nie to, że szpital wciąż miał braki w obsadzie i niezależnie od specjalizacji, należało zajmować się wszystkim. Czekając aż mężczyzna pokornie lub nie da się zbadać, nasunęła na dłonie błękitne, nitrylowe rękawiczki, poprawiając ich ułożenie na palcach. Palcach pianistki, tak kiedyś ktoś je określił. - Czyli, że... w słusznej sprawie. Starcie ze złodziejem? Bójka z dilerem? A może chwalebny ratunek młodej damy? |
| | | Wiek : 30 lat Zawód : ścigany Przy sobie : szkicownik, paczka papierosów Obrażenia : rana na plecach
| Temat: Re: Gabinet dr Ainsworth Wto Sie 12, 2014 5:34 pm | |
| O tak, z całą pewnością oszalałaby, słysząc historię, która dotyczyła jej ulubionego pacjenta. Oczywiście, w jego własnym mniemaniu - Meredith jeszcze nie zdawała sobie sprawy, że wraz z jego nową tożsamością i twarzą, przeszczepiła mu także ogromną pewność siebie, którą szarżował niespotykanie. Był niemalże jak dziecko, które dowiaduje się, że posiada nową niespotykaną umiejętność i robi wszystko, by z niej korzystać w najbardziej pełny sposób, aż do znużenia, które w jego przypadku mogło nigdy nie nastąpił. Dobrze wiedział, że jest absolutnie intensywny, jeśli chodzi o pewne doznania psychiczne i korzystał z tego bagażu doświadczeń, jak tylko mógł, nie przejmując się przykrymi konsekwencjami. Jego życie nauczyło go zdecydowanie, że uleganie jakiejkolwiek presji społeczeństwa czy poszczególnych jednostek kończy się zazwyczaj nieszczególnie, więc przez rok szlifował umiejętność wyzwolenia się z okowów przejmowania się czyimkolwiek zdaniem. Nie było to łatwe - nie dla człowieka, który był szkolony jako niewolnik - ale powrót do wyznawania z uniesioną głową Stwórcy Chaosu zdawał się dawać mu siłę, którą teraz wręcz promieniował, znajdując się w gabinecie, który jeszcze przed dwoma miesiącami budził w nim strach. Bał się, że zostanie rozpoznany i bał się, że znowu zawiśnie, tym razem już na amen, rozpadając się w nicości, która nagle wydawała mu się potwornym miejscem. Jako Ralph błagał o śmierć wielokrotnie, w swoich romantycznych uniesieniach powtarzał sprawdzone hasła, że chciałby umrzeć właśnie teraz... nie z miłości, ale z orgazmu, szarżował swoim zdrowiem, wymykając się na desperackie misje do Trzynastki i z powrotem; wzywał nadaremno wszystkie bóstwa ze Starego Porządku i wreszcie bluźnił, plując w twarz. Niepotrzebnie, nie musiał czynić wiele, by doświadczyć tej mistycznej łaski, kiedy całe życie przelatywało mu przed oczami. Było ono tak bogate, że pewnie obdzieliłby nim kilku staruszków, ale przecież nie powiedział jeszcze ostatniego słowa. Przynajmniej jako narodzony z bólu i chirurgicznego (jakże precyzyjnego) cięcia Henry, który właśnie zdobywał pierwsze sukcesy na polu zawodowym i ani myślał poddawać się na tacy temu, który raz zafundował mu skok na głęboką wodę. Dosłownie. - Ależ sprawdziłem - odpowiedział z podobnym uśmiechem, za którym nie kryło się jednak nic. Mógł na palcach jednej ręki policzyć swoje przygody seksualne, więc tak naprawdę do końca nie wiedział, czy jest homoseksualny czy może tę orientację wybrał mu jego partner, zmuszając go do seksu przed wieloma laty. Pewnie powinien reagować na to bardziej alergicznie, ale pozbywanie się ludzkich odruchów trwało w najlepsze i taka pozbawiona emocji konwersacja była mu bardzo na rękę. Meredith mogła aspirować do grona jego przyjaciół, czyli ludzi, którym pozwala oddychać w swoim towarzystwie. Zdawał sobie sprawę, że na wielką szczerość nie mogłaby liczyć, ta pozostawała u niego towarem deficytowym, który na domiar złego przeterminował się już za czasów jego konszachtów z wrodzonym diabłem, który nadal siedział w jego głowie. - To nic takiego - żachnął się, dalej bawiąc się reakcjami zdrowych obywateli i zastanawiając, czy może przed kilkoma dniami to właśnie ona szyła pewną ranę postrzałową. Wieści w mieście rozchodziły się w ekspresowym niemalże tempie, o ile wiedziało się, gdzie i w jaki sposób rozpuszczać wici. Albo zdobywać zaufanie. Wszystko jedno, pozostawał nadal bezbronnym mężczyzną, który wręczał jej klucze do ukochanych czynności medycznych, siedząc na fotelu i obserwując róże. Nigdy nie przyznał się jej do tego, że nie czuje zupełnie woni i że nikt nie próbował tego leczyć, klasyfikując go jako psychopatę. To były rażące plotki, wszak Henry odczuwał sporo. Irytację, wściekłość, nienawiść, która teraz promieniowała w jego skroniach, kiedy unosił głowę do góry, wprost do światła i znowu był w Jedenastce, czując na sobie jego silne dłonie i spojrzenie, kiedy ją pieprzył. - Z mordercą - gwałcicielem. Igrzyska rozprężyły obyczaje - wytłumaczył bardzo tajemniczo, w jego głosie pobrzmiewał dawno zatracony, staroangielski akcent, a jego gardło domagało się porcji nikotyny. Dobrze, że morfalina znudziła mu się zaskakująco szybko, bo łatwo wpadał w swoje małe obsesje. Jedna z nich właśnie opatrywała mu oko, drugą znajdował w parku, kiedy spacerował ze swoim psem.
|
| | | Wiek : 25 lat Zawód : anestezjolog, z-ca ordynatora OIOMu Przy sobie : zestaw pierwszej pomocy, zapalniczka, papierosy, telefon komórkowy, leki przeciwbólowe, scyzoryk wielofunkcyjny
| Temat: Re: Gabinet dr Ainsworth Wto Sie 12, 2014 8:19 pm | |
| Parsknęła cichym śmiechem. Bo tak, umiała się śmiać. Rzadko bo rzadko, zazwyczaj też ironicznie, a nie tak w pełni normalnie, radośnie, sympatycznie - ale umiała. Oczywiście, ten normalny śmiech też miała opanowany, tylko ostatnimi czasy mało co ją naprawdę bawiło. Żaden żart nie był godzien jej uwagi, żadna scenka rodzajowa, nawet śniadania po upojnych nocach nie potrafiły sprawić, by roześmiała się szczerze, od ucha do ucha. By uśmiech sięgnął oczu, a nie był tylko skrzywieniem warg. Z drugiej strony, czyż to nie było normalne? Nawet zakładając, że spełniona erotycznie kobieta powinna tryskać radością, to... Ainsworth nie wyznawała zasady, że spełnioną może zostać z kimkolwiek przypadkowym. Cóż z tego, że lubiła seks i w związku z tym prowadziła dość intensywne życie? Nic. Bo to były chwilowe przygody. Czasem na jedną noc, czasem na kilka, ale nikt ze spotkanych nic dla niej nie znaczył. Był, nie ma. Bez uśmiechu. Teraz więc zaśmiała się może nieco bardziej szczerze, ale wciąż z nieodłączną, ironiczną nutą. Może bardziej sympatycznie, ale wciąż po swojemu. - Fakt. Zdziwiłabym się, gdyby było inaczej. - Biorąc pod uwagę, że było już po jej godzinach pracy, powinna się spieszyć, a jednak wcale tego nie robiła. Nie miała dyżuru, powinna więc gnać jak na złamanie karku by się wyspać, ewentualnie wcześniej spić, ale jakoś... Niezbyt jej się chciało. Czyż nie tak wygląda jej monotonia? Praca, dyżur, gonitwa do łóżka, dzień wolny, chlanie, seks, dyżur przetrwany na prochach, dzień pracy, przespana doba, praca... Nudne. To znaczy, nie, bo w sumie dość intensywne i na szybko, ale jednak... Idzie się przyzwyczaić. A gdy się już przyzwyczaisz, wtedy nic cię już nie zaskoczy. A życie bez zaskakiwań jest nudne. Może więc był dobry dzień na to, by złamać schemat i zamiast gnać do domu, spędzić noc przy zaległych papierach. Albo w towarzystwie. I z różami. Co za różnica? Byle było inaczej. Byle przełamać rutynę. Nie wiedziała, jakie wspomnienia zbudziła - choć w tym przypadku z całą pewnością można było stwierdzić, że nawet, gdyby była tego świadoma, i tak zrobiłaby swoje. Była lekarzem, do cholery. Wprawdzie jej specjalizacja obejmowała głównie tych najgorzej rokujących pacjentów z OIOMu, ale teraz mogła robić i za urazówkę. W przeciwieństwie do ginekologów czy genetyków, przynajmniej na co dzień widziała brudną robotę. Faszerowała chemią, asystowała przy patrosze... wróć, operowaniu pacjentów, wpisywała w karcie lepsze bądź gorsze rokowania. Reanimowała. Kiedyś, po feralnej nocy, gdy stracili piątkę pacjentów, nazwano ją doktor Elektrą, tyle prądu przeszło przez defibrylator w jej dłoniach. Te zaś miała znacznie delikatniejsze od chirurgów. Silne, znacznie silniejsze, niż można by się spodziewać, ale delikatne, kobiece. Bo choć była zdeterminowaną, by Henry'ego skontrolować, to przecież nie zamierzała urwać mu głowy, skręcić karku. Gdy odchylił głowę, nie zaczęła uciskać sińca jak kawałka mięsa - co często robili studenci, dochodząc do wniosku, że muszą dobrze obmacać - ale raczej musnęła opuszkami skrytych w rękawiczce palców, w jednym tylko miejscu zatrzymać się na chwilę, by utwierdzić się w nieobecności pęknięcia kości policzkowej. Tam faktycznie nacisnęła mocniej, ale wciąż nie było to bezceremonialne ugniatanie rannego ciała, za jakie stażystom pourywałaby ręce - pomimo, że sama przecież była niedawno na stażu. - Ach, tak. To rzeczywiście chwalebne... Spójrz w górę. - Zatrzymała palec w miejscu, na którym chciała, by mężczyzna skoncentrował spojrzenie, a gdy nie zauważyła niepokojących przekrwień na gałce ocznej, klepnęła go lekko w ramię, zdejmując w międzyczasie rękawiczki. - W porządku. Będziesz żył. Wyrzucając zużytą parę chroniącą dłonie do pobliskiego kosza, po chwili zastanowienia pochyliła się jeszcze przy niewielkiej lodówce, jaką kazała sobie umieścić w pokoju. Poza litrami napojów energetyzujących, miała tam też okłady z lodu, którymi zwykle koiła ból rąk po szczególnie trudnych godzinach. Teraz jedną z takich porcji zimna rzuciła Winstonowi. - Przyłóż, żebyś zaczął wyglądać bardziej jak człowiek. Skoro zaś jeszcze stała, to postanowiła z tego skorzystać i przed klapnięciem na krzesło wstawiła bukiet róż do prostego, szklanego wazonu, uzupełniając go mniej więcej w jednej trzeciej wodą. Dopiero wtedy opadła wreszcie na siedzenie, przeczesała palcami rozczochraną blond grzywę i podjęła rozmowę. - Igrzyska. - Już jakiś czas temu nauczyła się nie krzywić na samą ich wzmiankę, co było zachowaniem zupełnie apolitycznym, podobnie jak krytykowanie rządów Coin przy kimś, do kogo nie miało się pełnego zaufania... A takim Merry obdarzyła dotąd jedynie Finnicka. Swoją drogą, ciekawe jak sobie radzi? Pewnie znów przygruchano mu jakichś trybutów, przy czym dziewuszka znajdzie u niego znacznie więcej uwagi niż chłopak. - Rozumiem, że zajmiesz się strojami? - O tym, że Henry para się projektowaniem ciuchów wiedziała tylko dlatego, że zawód należało wpisać w karcie zdrowia. Rozsiadłszy się wygodnie w fotelu, ostatecznie wrzuciła długopis do kubeczka z innymi, na moment zatrzymała się przy bukiecie, zanurzając nos w jednym z kwiatów i racząc się jego słodką wonią, po czym znów opadła na oparcie, przyglądając się mężczyźnie z umiarkowanym zaciekawieniem. |
| | | Wiek : 30 lat Zawód : ścigany Przy sobie : szkicownik, paczka papierosów Obrażenia : rana na plecach
| Temat: Re: Gabinet dr Ainsworth Wto Sie 12, 2014 11:52 pm | |
| Lubił ją obserwować. Wydawała mu się wyrwana z innej rzeczywistości. Może dlatego, że nie przywykł nadal do Rebeliantów, którzy prezentowali się niezwykle szaro przy barwnym pochodzie Kapitolińczyków, ale Meredith i tak była wycięta z innego szablonu. Chętnie dowiedziałby się o niej więcej, zgodnie z zasadą, że ciekawość to pierwszy stopień do piekła, a on przecież stał u jego bram, podejmując się walki z samym sobą. A raczej z kimś, kto go stworzył, dobrze pamiętał biblijne aluzje dotyczące Jakuba, który siłował się z aniołem - precyzyjna wizja przyszłości Henry'ego, która powinna sprawiać mu nie lada satysfakcję. Tak jednak nie było - siedział tu pewny swojej decyzji w stu procentach, gotowy na przeforsowanie kolejnej idei, która mogłaby mu pomóc w spełnieniu tego jakże utopijnego czynu i nadal pozostawał tylko obserwatorem, jakby zrobienie jakiegokolwiek kroku mogłoby sprawić, że cały ten szaleńczy pomysł nabierze rozpędu. Na to jeszcze nie był gotów i przypuszczał, że długo nie będzie, ale nie mógł odwlekać tego w nieskończoność. Nie chciał, żeby ciało pani chirurg się zmarnowało, prawda? - Dlaczego? - zapytał z zaskoczeniem. Nie każdy chciał mieć w łóżku żywego manekina, który uwielbia wiązanie, podduszanie, a i tak uważa, że większość partnerów (i partnerek) robi to za lekko. Niewiele mówił, jeśli już to dociekał, zadając najprostsze pytania i starając się poznać inny punkt widzenia, by w odpowiedniej chwili, z najbliższej przegródki we własnych zwojach pamięci wyciągnąć coś krępującego bądź niedorzecznego i zaatakować tym swoją ofiarę, pokazując jej, że rozumienie, które toczy jest absolutnie błędne. Te taktyki sprawdzały się już za czasów jego kariery szpiegowskiej w Trzynastce, ale wówczas życie było prostsze, a szampan lał się hektolitrami. Wspomnienia również pozostawały tam, gdzie ich miejsce - w starych, pożółkłych już fotografiach i w filmach, które zabrał ze sobą na złość rodzinie. Nikt nie był świadomy tego, że zachował te skarby i ze czasami zaspokajał się do szklanego ekranu, przełączając jakąś durną telewizję, w której brylował kolejny przygłup z Kapitolu. Całe szczęście, że został pozbawiony tych wygód. Być może powinien i jemu podziękować za tę łaskę, która teraz wydała mu się niedorzeczna. Siedział w gabinecie z obcą kobietą, musiał wyżywać się na gierkach słownych, próbując psychoanalizy; a gdzieś tam brylowało prawdziwe zagrożenie w rękawiczkach ze skóry i z szerokim uśmiechem zadowolenia i kontroli nad całym światem. Odczuwał niepokój i chęć zemsty tak silną, że niemal zatrzymał jej palce, które teraz znalazły na linii ognia. Przypadkowo, nie sądziła pewnie, że łapanie go za policzek bywa znaczące. Sam o tym nie wiedział, ale najwyraźniej rozpadał się wewnętrznie, bo przecież powłoka (poza sińcem przy oku) była w idealnym, nienaruszonym stanie. Wykonywał zadania, które zleciła mu przy badaniu, podziwiając jej szczupłą sylwetkę i pewność ruchów, ale nie mógł się już skupić na jej słowach. Nie, kiedy była zdecydowanie za blisko jak na jego zwykłą znajomą. Nie wiedział, że kontakty z lekarzami bywają tak bardzo intensywnie - w Jedenastce wszystko pozostawało poza zasięgiem, Kapitol jawił mu się tylko jak cyrk, a w Trzynastce unikał dóbr medycznych. Pomocnych, przyłożył lód do policzka i poczuł przyjemny chłód, który rozpłynął się na całe jego ciało, kiedy zaczęli rozmawiać o kwestii organizacji Głodowych Igrzysk. Nie bał się projektowania strojów czy niepotrzebnego zżycia się z trybutami - był śmiertelnie przekonany o tym, że żadnego z tych dzieci nie obdarzy nawet śladowym zainteresowaniem, ale wracał na nowo do świata, który skazał go już na śmierć. To mogło być całkiem piorunujące doświadczenie. - A ty masz coś wspólnego z tym... przedsięwzięciem? - całkiem nieźle zadane pytanie, które uniemożliwiało wybadanie gruntu politycznego nadawcy. Mógł być zarówno zwolennikiem, jak i przeciwnikiem Coin, ale był ciekaw opinii Merdeith na ten temat i jej udziału. Jego pozostawał bezdyskusyjny, wolał patrzeć jak wdycha aromat kwiatów. Pewnie mocny, pamiętał, że prosił niejednokrotnie ludzi, by mu o nim opowiedzieli, ale róże były źle kojarzone przez Rebeliantów. Był przekonany, że to właśnie one i Snow przyniosły na niego śmierć. - Stroje. Tak, myślę, że w tym roku postawię na elegancję. To nadal ekstrawagancja - jego oczy rozjaśniły się, artystą bywał doskonałym, ale pracownia była dziełem przypadku i musiał teraz bardzo się starać, by nie wypadła mu z rąk. Dopiero stawiał pierwsze kroki w tej dziedzinie, wcześniej... Miał inne, frapujące zajęcia. |
| | | Wiek : 25 lat Zawód : anestezjolog, z-ca ordynatora OIOMu Przy sobie : zestaw pierwszej pomocy, zapalniczka, papierosy, telefon komórkowy, leki przeciwbólowe, scyzoryk wielofunkcyjny
| Temat: Re: Gabinet dr Ainsworth Sro Sie 13, 2014 5:45 pm | |
| Dlaczego? było zawsze przerwaniem pewnej tamy na rwącej rzece. Nawet jeśli po tak postawionym pytaniu nie następował potok odpowiedzi, nie należało zakładać, że ich nie ma - były, tylko często w głowie odpowiadającego, powstrzymywane jeszcze przed ucieczką na świat. Nie da się cofnąć tego, co już się powiedziało, w związku z czym wiele dlaczego? było impulsem do podjęcia walki z samym sobą - by nie powiedzieć za wiele, by nie powiedzieć za mało. Zmuszało do myślenia, jednocześnie aktywując wszystkie możliwe alarmy i mechanizmy samozachowawcze. Bo na dlaczego? nigdy nie było i nigdy nie będzie prawidłowej odpowiedzi. Niezależnie od tematyki, której dotyczy pytanie, odpowiedzi zawsze będą lepsze bądź gorsze, ale nigdy prawidłowe. Nie ma jednego schematu, instrukcji wskazującej, jak na dlaczego? odpowiadać. To pytanie-pułapka, z którą każdy musi radzić sobie sam. Najczęstsza wersja dlaczego?, którą musiała wysłuchiwać Meredith, brzmiała: dlaczego ja Płaczliwe lub pełne irytacji, zrezygnowane lub bliskie skrajnej panice. To ten rodzaj dlaczego?, na które nie tylko nie ma prawidłowej odpowiedzi - nie ma ani jednej dobrej. Są tylko złe. Gdy ktoś pyta cię, dlaczego to on musi spędzić w szpitalu kolejny tydzień, dlaczego to on musi wić się z bólu, gdy podawane standardowo leki przeciwbólowe nie działają, dlaczego on, a nie ta uśmiechnięta kobieta z sali obok - jak masz na to odpowiedzieć? Że tamta jest bardziej wartościowym człowiekiem? Że musiała mniej nagrzeszyć? Nie bądźmy śmieszni. Może więc idealistycznie - że najwyraźniej tak musiało być? Że to próba, że to musi mieć jakiś sens? Albo może dosadniej - że tamta nie była tak głupia, by za swą głupotę musieć płacić? Że umiała o siebie zadbać, że nie szargała swego ciała? Ainsworth odpowiadała tak wiele razy, ale tylko w swojej głowie. Na zewnątrz milczała, tak, jak każdy z lekarzy. Bo kiedy zakładasz biały kitel, odstawiasz podobne dyskusje na boczny tor. Nie masz do nich prawa. Nie w twojej gestii jest osądzanie, rozgrzeszanie, usprawiedliwianie. Jesteś po to, by pomóc, niezależnie kto cię o to prosi. Sytuacje, w których faktycznie znało się odpowiedź na dlaczego ja?, a tylko nie można było jej udzielić, były jednak proste. Nie zaprzątały głowy - przechodziło się nad odpowiedzią i robiło, co należy. W miarę łatwe, gdy już nabierzesz doświadczenia. Ale gdy tej odpowiedzi nie ma? Gdy masz dwie osoby, których nie sposób zaszufladkować, zganić, wzgardzić w duchu - co wtedy? Łatwo wtedy o łzy. O wyrzuty sumienia, o paraliżujący żal. Dlatego Ainsworth stała się robotem. Maszyną. Chorobliwą profesjonalistką. Wszystko po to, by z każdego dlaczego? wychodzić obronną ręką. Po to, by móc przesypiać noce jak niemowlę. I dlatego też piła - wtedy, gdy nie sposób było się bronić. Gdy splamiła dłonie dziecięcą krwią, gdy nie potrafiła wyjaśnić rodzinie, co poszło nie tak. Bo przecież też była człowiekiem, na Boga. Nie wyglądała, ale nim była. I czuła - czuła cholernie dużo. W obliczu takich pytań, dlaczego? Henry'ego było wręcz przyjemne. Pułapka? Zapewne. Ale taka, której Ainsworth się nie obawiała... Choć może powinna. - Jesteś mężczyzną. - Wzruszyła lekko ramionami, nie widząc w swej odpowiedzi nic zadziwiającego. Była oczywista. - Nie znam statystyk, ale i tak mogę założyć się, że co najmniej trzy czwarte z was właśnie ten aspekt sprawdziłoby jako pierwszy. Mając jakiekolwiek podejrzenia, zrobiłoby wszystko, by najpierw sprawdzić, a potem się procesować o szczególny uszczerbek na zdrowiu. Powiedziała coś źle? Przekroczyła jakąś granicę, której nie powinna? Zbyt lekką ręką uogólniła, zrównując Winstona z szeregiem standardowych mężczyzn, zbyt łatwo wrzuciła go w szufladkę oklejoną dobrze znaną metką stereotypu? Nie myślała nad tym. Nie poświęciła temu choćby chwili, bo... Nigdy tego nie robiła? Nie mogła pozwolić sobie najpierw mówić, potem myśleć, ale nie umiała pozbyć się arogancko ciętego języka. Bywała bezczelna... Nie, przepraszam, bywała sympatyczna. Bezczelna bywała zazwyczaj. - Obstawa medyczna - rzuciła więc krótko na pytanie Henry'ego, odpowiedzi udzielając praktycznie natychmiast. Bo to odpowiedź bardzo prosta, dotycząca faktów, nie opinii. Tymi ostatnimi natomiast ani myślała się dzielić. Nie z kimś, po kim nie wiedziała, czego się spodziewać... Swoją drogą, czy to nie zabawne, że jedyną osobą, której faktycznie ufała, był członek rządu, co automatycznie wykreślało go z rozmów na temat polityki? - Teoretycznie mam ich leczyć, praktycznie pewnie nic takiego nie zrobię. Na szkoleniach zwykle na siebie uważają, a potem nie ma już czego zbierać. - Potem oznaczało niewątpliwie Arenę. Potem jako wskazanie chwil, w których nie ma już chorych, którymi można się zająć. Potem jako czas, gdy są tylko żywi i martwi. Ranni, chorzy, cierpiący od ręki wpisywani są w tę drugą rubryczkę. Zaciekawiło ją natomiast stwierdzenie Winstona. Nie sama elegancja, nie ekstrawagancja - chodziło raczej o to, dokąd ją te słowa zaprowadziły. Henry mówił zapewne o paradzie, wywiadach, Merry jednak zawędrowała dalej. - Wiadomo już, co ich czeka? - zapytała ostrożnie. Pierwszym, który wie, czym będzie Arena, jest architekt. Kolejnymi - projektanci. W końcu to oni zajmują się przygotowaniem strojów, w jakich trybuci spędzą minuty, godziny czy dni wyżynając się wzajemnie - a stroje takie mówią przecież wszystko. Nie musiała zajmować się modą zawodowo by wiedzieć, że cienki materiał zwiastuje wysokie temperatury, a dodatkowe wzmocnienia - teren szczególnie trudny, jak góry. |
| | | Wiek : 30 lat Zawód : ścigany Przy sobie : szkicownik, paczka papierosów Obrażenia : rana na plecach
| Temat: Re: Gabinet dr Ainsworth Sro Sie 13, 2014 10:04 pm | |
| Pytania były zawsze zakazane. Nie mógł dowiadywać się za dużo o swoich biologicznych rodzicach, bo zacząłby ich szukać ( i tak to zrobił, ciało matki wygięte w wąskiej wannie nadal sprawiało, że trząsł się z niespotykanej rozkoszy); nie powinien dopytywać o zwyczaje w Kapitolu (i tak Gerard nauczył go rozpoznawać świat po swojemu) i nie potrafił zastanawiać się wreszcie nad tym, czy Maisie już go nienawidzi czy może jest jakaś jeszcze nadzieja. To bolało, szarpało nieznośnie jakąś strunę w jego organizmie i sprawiało, że z pewnego siebie młodego mężczyznę przemieniał się w dziecko z syndromem alkoholowym. Nie pamiętał od czego jego matka była uzależniona, ale zdawał sobie sprawę, że powiela doskonale jej błędy, czując się niepełnym i wydrążonym z powodu braku obecności jednej osoby. Inaczej, to nie była przecież zwykła relacja, która polegałaby na takiego typu wymianie głośnych i wygodnych myśli, to była świadomość uwiązania tak silnego, że omal krwawił bez jego braku. To dlatego od kilku tygodni biegł do parku, w którą znajdował ją - wyraźną, bladą i bardzo niepewną kontaktu z mężczyzną; bliską i oddaloną, siostrzaną i jednocześnie całkowicie niespokrewnioną przez kontakty, które zostały zadzierzgnięte pewnego wieczoru, kiedy po raz pierwszy uciekała. Dlatego już tak bardzo nie lubił pytań. Zrobiłby sporo, by zapewnić jej wtedy wieczny (niemal) odpoczynek i teraz obserwował ten stan z bezbrzeżnym smutkiem, czując, że właśnie spogląda na kobietę, która została zakopana w gorbie pod pierzyną białego puchu wraz z pamięcią o nim. O gwałcicielu, który słuchał się wtedy jedynie swojego kata - tak długo podawał sobie do wiadomości to krótkie stwierdzenie, że wreszcie w nie uwierzył, dając sie zakotwiczyć w rzeczywistości, w której nie było miejsca na jakiekolwiek dylematy moralne. A więc pytania, i te pozostawały bez odpowiedzi. Z tej przyczyny starał się jak mógł, wytłumaczyć sobie, że tak naprawdę przybiera inna tożsamość i że fałszywe dokumenty, które należały do zaginionego przed Rebelią projektanta dały mu nie tylko nowe dane osobowe, ale także nowy garnitur zachowań, którym szastał po swojemu, próbując przeforsować w sobie tę wstrętną manierę, która nakazywała mu traktować Meredith przedmiotowo. Dobrze wiedział, gdzie nauczył się takiego postrzegania kobiet, ale nie mógł teraz przypominać sobie w kółko tych samych schematów. Był zirytowany tym, że nadal pozostawał tak cholernie bierny, jeśli chodzi o samego siebie, zupełnie jakby tylko czekał na pojawienie się apokaliptycznej Bestii, która pożre go wraz z wątpliwościami i będzie mógł na nowo określać się jako czyjaś zabawka. Nie podmiot, który właśnie został nazwany mężczyzną. Co za ironia losu, nie mógł skomentować tego inaczej niż drwiącym uśmiechem, który rozpełzł mu na pełnych wargach, autorstwa uznanego chirurga plastycznego, do którego zaciągnęła go jego wróżka chrzestna - macocha, która pojawiła się w jego życiu po kilkunastu latach z hakiem. I która jako pierwsza pozwoliła sobie na wypróbowanie eksperymentu, któremu został poddany. - Naprawdę toczysz procesy z klientami o wielkość penisa? - zapytał, ponawiając znowu tę szaloną grę z udzielaniem odpowiedzi i unikaniem zbliżania się choćby do odsłonięcia wąskiego przesmyku między tym, co było jego życiem, a co zostało teraz. Nie popełniła żadnego znaczącego faux-pas, wręcz przeciwnie, czuł się szczęśliwy, że może się poszczycić traktowaniem go według normalnych standardów, choć do tej brakowało mu ciut za dużo. Chętnie poznałby bliżej jej cięty języczek, ale chyba wyleczył się z tak bezczelnych propozycji na rzecz udawania dżentelmena, którego nie fascynuje tętnica na jej żyle, która pulsowała, zapewniając jej przetrwanie. Dziwne, że już dawno nie zacisnął dłoni na czyjejkolwiek granicy między wiecznością, a teraźniejszością; ale musiał ograniczyć podobne fanaberie. Tak samo sprawa miała się z modą, którą bawił się dopiero od roku całkiem legalnie. Wcześniej krzywo patrzono na jego artystyczne zapędy, nawet jeśli nie kojarzono już artystów z mniejszością seksualną. - Stwierdzasz zgony? - tym razem zabrzmiało to jak stwierdzenie, jeszcze nie zdecydował, która strona przedstawi mu lepsze warunki współpracy, więc ślizgał się po jednej i drugiej, śmiejąc się w duchu z obrazu trybutów w rękach tak delikatnej kobiety. Wstał, przechadzając się po gabinecie. Usłyszał jej słowa i mało brakowałoby... A nie, jednak to zrobił, zacisnął palce na jej ramionach, stając za nią z tyłu i czując się dziwnie dobrze z dotykiem czyjegoś ciała, nie własnego, kiedy oglądał ją na wielkim ekranie. - Gdybym ci powiedział... Musiałbym cię zabić - szeptał jej do ucha, nie przestając głaskać ją z wielkim wyczuciem i delikatnością, która przeczyła jego zamiarom. Cóż, wszystkim wydawało się, że wilcy bywają szkaradni o odrażający, ale najczęściej bestia przebierała się w królewicza - tu został on stworzony od podstaw. Idealne ciało, ciekawe, czy widziała go nagiego na blaszanym stole przed operacją. Pewnie budził w niej odrazę jak każdy potwór z niezliczonymi bliznami, teraz był piękny, artystycznie nienaganny... i pozostawał równie niebezpieczny. |
| | | Wiek : 25 lat Zawód : anestezjolog, z-ca ordynatora OIOMu Przy sobie : zestaw pierwszej pomocy, zapalniczka, papierosy, telefon komórkowy, leki przeciwbólowe, scyzoryk wielofunkcyjny
| Temat: Re: Gabinet dr Ainsworth Czw Sie 14, 2014 1:03 pm | |
| Zabawne, prawda? Zabawne, jak wiele dziwacznych historii może rozpoczynać się w szpitalu. Gdy okazywało się, że sterylne sale są świadkami nie tylko ludzkiego cierpienia, ale także przeróżnych obsesji, arogancji czy zaawansowanej głupoty, trudno było spoglądać na klinikę tak samo, jak wcześniej. Trudno było wynosić ją na piedestał świątyni zdrowia wiedząc, że zimne korytarze są scenografią nie tylko dla śmierci i uzdrowień, ale także mniej lub bardziej godnych uwagi komedii. - Nie ja. Ostatecznie nic nie ucinam i nic nie doklejam, nie własnymi rękoma. - Wzruszyła lekko ramionami, rozprostowując pod biurkiem zmęczone od godzin stania i biegania po szpitalu nogi. - Ale moi koledzy, owszem. Wielkość penisa, elastyczność warg, smukłość palców. To sporadyczne przypadki, ale się zdarzają. - Sama Merry całkiem nieźle pamiętała jeden, może dlatego, że dotyczył pacjenta, przy którym asystowała i jego histerię obserwowała osobiście, a nie znała jedynie z opowieści. Nie kojarzyła już nazwiska pacjenta, natomiast sam proces był jedną wielką farsą. Bo nieszczęśliwym wypadku, wskutek którego mężczyzna pozbawiony został swego strategicznego narządu, trafił na stół w celu rekonstrukcji. Rekonstrukcji całkiem udanej, warto wspomnieć, opartej na stosownych pomiarach, jakie wykonywało się na taką okoliczność. Wszystko było tam gdzie trzeba i działało jak trzeba, zamiast jednak dozgonnej wdzięczności za przywrócenie mu możliwości prowadzenia życia erotycznego, osobnik uraczył szpital pozwem. Jego treść była już doskonale znana w całej klinice, szczególnie zaś sformułowanie, iż jego organ był przed wypadkiem większy i bardziej sprawny. Ainsworth pamiętała, że nie powstrzymała wtedy jednego, zasadniczego pytania, które pewnością wiązałoby się dla niej z późniejszymi problemami, gdyby nie to, że każdy myślał wtedy o tym samym. Biorąc pod uwagę bowiem wszelkie wyliczenia mające na celu odtworzenie narządu takiego, jakim był przed feralnym zdarzeniem, oraz to, że panowie chirurdzy i tak pozwolili sobie na nieco swobody w balansowaniu rozmiarem, Meredith nie umiała powstrzymać się od pytania: a tak z ciekawości, gdzie zamierza go pan wkładać? Bo chyba nie w kobiecą pochwę. Naprawdę, powinna się ugryźć w język, ale mając za sobą dyskusje z lekarzami, którzy przyłożyli się jak nigdy i sprezentowali mężczyźnie całkiem przyzwoite narzędzie, po prostu nie mogła. Przy akompaniamencie tłumionych parskań swych kolegów czekała odpowiedzi, której nie otrzymała do dziś. I choć nie udało jej się zawstydzić pacjenta na tyle, by wycofał pozew, choć szpital i tak musiał przejść całą procedurę sądową, wygrywając na wokandzie - to przecież Merry nie miała na celu uzyskania od mężczyzny walkowera. Po prostu zadała pytanie, które bardzo ją nurtowało, nic ponadto. Oczywiście, ani myślała o tym opowiadać. Szczerze mówiąc, z jej perspektywy to już nie była historia warta uwagi. Było, minęło. Kiedyś było zabawnie, teraz już nie, a samo wydarzenie coraz rzadziej przytaczane było jako szpitalna anegdota. Więc nie, nie podzieliła się z Winstonem przykładem, którym mogłaby podeprzeć swe oświadczenie, iż podobne procesy faktycznie miały miejsce, zamiast tego przechodząc płynnie do tematu Igrzysk i pytania tyleż bezceremonialnego, co trafnego. - Ktoś musi. - Wzruszyła ramionami. - Nawet, jeśli cała społeczność będzie przekonana o śmierci trybuta, zawsze znajdzie się ktoś, kto będzie domagał się papierka. Zdajesz sobie jednak zapewne sprawę, że te akty to czysta formalność. Nie zdarzyło się jeszcze, by jakiś dzieciak wstał mi ze stołu i zrobił wszystkim niespodziankę. A potem... Spięła się pod dotykiem rąk Henry'ego wcale nie dlatego, że był jednostką, przy której tworzeniu w pewien sposób uczestniczyła, ale dlatego, że był mężczyzną. Tak go postrzegała, nie inaczej i tym samym zasadom podporządkowywała, co wszystkich innych. Była wrażliwa na dotyk i bliskość. Nie uległa - to doprawdy byłaby katastrofa, gdyby odrobina czułości wystarczyła - ale wrażliwa. To dlatego, postrzegając to jako swą wadę, ułomność, trzymała ludzi na dystans i nie pozwalała zmniejszyć go dopóki sama nie uznała, że ma na to ochotę. Teraz.... Teraz nie miała, z czym jednak jej własne ciało nijak nie chciało się zgodzić. Zawsze ją zdradzało. Za każdym razem, gdy obdarowano ją jakąkolwiek czułością, mogła myśleć jedno, a mózg i tak podsuwał jej wrażenia zupełnie inne, niżby chciała. - Doprawdy? - mruknęła więc, ale kategoryczne odsuń się nie chciało jej przejść przez gardło, choć Bóg jeden wiedział, jak o te słowa walczyła. - Ale czy nie powinno być tak, że powinnam wiedzieć? - Siedziała niewzruszona, starając się, naprawdę bardzo się starając nie poddawać pieszczotom darowanym jej przez Henry'ego. Nie była nimfomanką, nie była ladacznicą. Co jednak mogła poradzić na to, że każdy dotyk odbierała tak intensywnie? Nic. Taka się urodziła. Niewinne, rodzicielskie czułości ze strony ojca zawsze łaskotały ją bardziej, spoliczkowanie przez matkę zawsze było nieproporcjonalnie bardziej bolesne. - Tropiki? Pustynia? Może lodowiec? Każde otoczenie to inne leki, jakie należy przygotować dla ewentualnych sponsorów chętnych ratować swych ulubieńców. |
| | | Wiek : 30 lat Zawód : ścigany Przy sobie : szkicownik, paczka papierosów Obrażenia : rana na plecach
| Temat: Re: Gabinet dr Ainsworth Czw Sie 14, 2014 4:25 pm | |
| Nienawidził szpitali. To nie była fobia, która rozpoczęła się od przeżycia szeregu bolesnych operacji, raczej zniechęcenie do chorych ludzi i ich prośby o pomoc. Brzydził się tym, co stare i w rozkładzie, więc ciężko było mu pielęgnować anielską cierpliwość i chęć pomocy. Nawet jeśli teraz bywał obrońcą uciśnionych i łatwo wyładowywał swoją złość na agresorach, to tak naprawdę nie był wcale lepszy od nich, będąc gotowym do przejścia obojętnie obok ofiary. Empatia, którą hodował w sobie przez lata, rozpadła się jednego dusznego wieczoru, kiedy musiał zrobić krzywdę komuś, kogo kochał za nic. Od tamtej pory utrzymywał tylko związki, które przynosiły mu materialne korzyści. Jak i ten, pani doktor doglądała jego zdrowia i jednocześnie przekazywała mu całkiem przydatne informacje, choć robiła to całkiem nieświadomie. Dobrze wiedział, że chwilową absencję Meredith wykorzysta w celu przejrzenia kartotek. Interesowało go tylko jedno nazwisko - podejrzewał, że stało się coś absolutnie strasznego, skoro nie pojawiła się w parku przez dwa dni. Znał na tyle jej opiekuna, że zastanawiał się, czy przejrzenie kostnicy nie byłoby rozsądniejszym działaniem, ale to nie było takie łatwe. Usiłował robić wszystko, by nie trafić na przesłuchania pod kuratelę mistrza w tym fachu. Pewnie rozpoznałby go natychmiast - w końcu jedna krew zobowiązywała równie mocno jak wspólne skurcze orgazmu. Tak, myślał o seksie, więc rozmowa płynęła w tym samym kierunku. - Ludzie są perfekcjonistami. Ja też - przyznał z ociąganiem, czując się znowu nagi, bo zdradził coś o sobie. Dziwna zależność, która nie pozwalała mu nawet na ochłapy szczerości, choć przecież firmował się jako bardzo otwarty człowiek. Projektant - wizjoner, który zarywa kolejne noce, by dopracować dzieło sztuki, które być może przejdzie niezauważone, bo modelka nie będzie świecić (sztucznymi) cyckami. Całkiem pesymistyczne myślenie, któremu sprzyjała niespokojna pogoda za oknem i rozmowa, która skłaniała go do milczenia. Nie chodziło o to, że Meredith zanudzała go niepotrzebnymi faktami - uwielbiał kolekcjonować informacje o ludziach - ale o to, że tracił powoli nadzieję, że wyjdzie stąd i będzie mógł sprawdzić dokumenty medyczne. Był zaintrygowany nieobecnością Maisie tak bardzo, że mało brakowałoby, a zdobyłby się na histerycznie pukanie w jej drzwi. Kołaczcie, a zostanie wam otworzone - nie wątpił, że zostałby powitany bardzo serdecznie w świecie, z którego ewakuował się i który ani trochę nie pociągał go oprócz jednej osoby, która nadal śniła mu się po nocach. Był zaintrygowany, jakby zareagowała, gdyby jej się przedstawił. Te myśli nadal nie pozwala mu zachować spokój, który zapewne przydałby się teraz, kiedy wielkimi krokami zbliżały się Igrzyska. Święto, które pewnie odwróci uwagę od działalności opozycji, która miała w przyszłości stanowić jego cel. - Chciałbym zobaczyć zmartwychwstanie. Jak każdy - zapewnił ją bezbarwnie, tak, był zajęty dotykiem jej, przesuwaniem palcami po szczupłych ramionach, skórą, która musiała pachnieć w ten jeden wyjątkowy sposób, którego miał nigdy nie poczuć i bliskością, która zdawała się być dla niego odległą bajką, którą opowiadała mu wychowawczyni w sierocińcu. Potem już nigdy nie zaznał bliskości, nawet kąpiel z matką - nie pamiętał jej wcale - zakończona śmiercią (uduszeniem?) była tylko wstępem do prawdziwej rozkoszy z kobietą. Niespełnionej, nigdy nie było dane mu przekonać się, jak wygląda bycie z kimś bez przekonania, że druga osoba czeka na możliwość uduszenia go podczas snu. To było w jakiś patologiczny sposób miłe, choć czuł przymus, który fundował Meredith, dotykając ją bez pozwolenia. Nie zamierzał jednak o nie pytać, bo nie był przecież skłonny do wczucia się w jej sytuację. Być może to utrzymywało go w ryzach człowieczeństwa - nie karmił się jej strachem i niepokojem, które każde napastnik rozpoznałby w sekundę. Łapł ją w swoje kleszcze wpływów, ale nie zamierzał ją zgwałcić. Jeszcze nie, musiał dbać o reputację, która legła w gruzach, kiedy przejechał językiem po skórze jej szyi, zbierając drobinki potu i zastanawiając się, czy jego kubki smakowe byłyby wyraźniejsze, gdyby nie brak zmysłu powonienia. Pewnie tak, jak zwykle tracił za dużo, ale wyprostował się natychmiast, niepomny tej straty. - Powinnaś, ale nikt tego nie wie. Poza panią architekt - zauważył przytomnie, jakby tamto w ogóle nie miało miejsca i nadal pozostawał wzorowym pacjentem, który dziś już tracił nadzieję na poznanie tajemnicy pewnego zaginięcia. Dlatego zaryzykował, nadal stojąc za nią. - Nie przyjmowaliście ostatnio ciemnowłosej kobiety. Pobitej, zgwałconej, z setką blizn na plecach? - rzucił od niechcenia, ot, ciekawski projektant, który umiera z chęci poznania prawdy. Wolałby nawet tę najbardziej okrutną - Maisie nie żyje przez ciebie - niż niepewność, która powoli wyżerała mu szare komórki, powodując to rozstrojenie nerwowe, którego ofiarą padła Meredith. |
| | | Wiek : 25 lat Zawód : anestezjolog, z-ca ordynatora OIOMu Przy sobie : zestaw pierwszej pomocy, zapalniczka, papierosy, telefon komórkowy, leki przeciwbólowe, scyzoryk wielofunkcyjny
| Temat: Re: Gabinet dr Ainsworth Sob Sie 16, 2014 11:51 am | |
| Zmartwychwstanie... Ktokolwiek jeszcze w to wierzył? W takie prawdziwe w swej istocie ożywienie? Naprawdę byli jeszcze tacy, którzy na to liczyli? Ainsworth nie potrafiła tego zrozumieć - może dla tego, że zbyt blisko obcowała ze śmiercią. Mając specjalizację taką a nie inną obcowała najczęściej z tymi, którym nie dawano szczególnych nadziei. Z tymi, dla których dzień bez reanimacji to dzień stracony. Z tymi, którzy zapadając w śpiączkę, odcinali się od świata, stając się dla niego jedną wielką tajemnicą. Byli żywi, ale jakby martwi. Czy jeszcze coś czuli? Czy jeszcze coś rozumieli? Wielu wierzyło, że tak, ale Meredith była niczym niewierny Tomasz - nie wierzyła w nic, czego nie mogłaby sprawdzić, zobaczyć, dotknąć. W zmartwychwstanie też więc nie wierzyła, więcej - traktowała je jako zwyczajną bajkę. Ale Henry chyba wierzył. Jego zapewnienie nie było takim, jakie czasem padało z ust Merry - mówionym tylko dlatego, że ktoś tego po niej oczekuje, udawanym. Winston rzeczywiście chciałby zobaczyć ożywienie - nie przebudzenie, ale faktyczne powstanie z łoża śmierci. I może podążyłaby według tego tematu, może o coś by zapytała, może chciałaby się dowiedzieć czegoś więcej, ale nie w takich okolicznościach. - Odsuń się - warknęła wreszcie chrapliwie i... Dobrze wiedziała, że głos może ją zdradzać. Nie wiedziała, czy to robił, ale mógł. Bo przecież była stworzeniem specyficznym. Przecież miała swą słabość - nie udawaną, ale faktyczną - którą Winston w tej chwili wykorzystywał, świadomie bądź nie. I cóż z tego, że mężczyzna posuwał się za daleko, skoro ciało anestezjolog odbierało to wszystko z chorobliwą przyjemnością? Kiedyś powiedziano jej, że można to leczyć. Że jest typowym przypadkiem klinicznym, że nadwrażliwość można stłumić. Trochę chemii we krwi mogłoby okiełznać jej pożądliwy układ nerwowy. Nigdy jednak się na to nie zdecydowała. Ze strachu, że zrobią zbyt wiele? Nie, raczej z obawy, czy będzie umiała przestawić się na świat pozbawiony gamy tak intensywnych wrażeń. Czuła intensywniej ból, ale też rozkosz. A człowiek przecież łatwo przyzwyczaja się do przyjemności, nawet, jeśli ta często wiąże się z igraniem z ogniem, balansowaniem na cienkiej linii. Gdy się cofnął, odetchnęła głęboko przez rozdęte nozdrza, walcząc z gwałtowną potrzebą prysznica. Wyobrażała sobie smagające ją bicze wrzącej niemal wody, wytrawiające z jej skóry niechciany zapach, niechciane wrażenie bliskości. Tak, jak po dobrowolnych kontaktach lubiła się przez jakiś czas rozkoszować wonią męskiego potu czy specyficznym zapachem miłości, tak teraz nie marzyła o niczym innym, jak zdarciem z siebie śladu dotyku Winstona - choćby nawet ze skórą. Ale przecież była profesjonalistką. Bez trudu wróciła do rozmowy. Tak, jak gdyby nic się nie stało. Tak, jakby w tej chwili nie brzydziła się samej siebie. - Sądziłam, że wam już powiedziano. W końcu musicie ubrać dzieciaki na Arenę, a na to pewnie potrzeba czasu. - Wzruszyła lekko ramionami, wystudiowanym ruchem równając ułożone na biurku papiery, które przed wyjściem zamierzała dostarczyć do rejestracji. Dopiero po tym, gdy jej przebudzony pedantyzm został ukojony, spojrzała uważniej na mężczyznę. Widziała go nagiego. Widziała go, gdy powstawał niemal od zera. Dbała, by nie obudził się zbyt wcześnie lub nie spał zbyt długo, pogrążony w farmakologicznych marach. Zwalczała jego ból, szprycując go dawkami chemii, przy których zawsze istniało ryzyko przeszarżowania. Nigdy się go nie bała - nigdy nie bała się swoich pacjentów. Nigdy nie czuła się przy nich niekomfortowo. Ale teraz? Jak było teraz? - Nie na moim dyżurze - rzuciła krótko. Szybka odpowiedź mogła wydawać się zbyt szybką, zbyt pewną, by była prawdziwą, ale w tym przypadku Ainsworth nie odbiegała od rzeczywistości. Pamiętała pacjentów, których jej przywożono. Było ich wielu, bardzo wielu, ale za każdym szedł okruch historii, który pozwalał ich zapamiętać - na chwilę bądź na nieco dłużej. Wiedziałaby więc, gdyby przez jej wprawne dłonie przewinęła się opisana przez Henry'ego kobieta. Wobec krzywdy nakreślonej mnogimi bliznami trudno przejść obojętnie. |
| | | Wiek : 30 lat Zawód : ścigany Przy sobie : szkicownik, paczka papierosów Obrażenia : rana na plecach
| Temat: Re: Gabinet dr Ainsworth Sob Sie 16, 2014 4:22 pm | |
| Tak, Henry naprawdę chciał zmartwychwstać, a raczej odrodzić się jak feniks z popiołów, choć od dłuższego czasu miał niemiłe wrażenie, że zwyczajnie spali się w ogniu jednorazowo. Mógł mieć tylko nadzieję, że pociągnie za sobą do płomieni, który wcale nie wydawał się łatwopalny. Wręcz przeciwnie, im dłużej rozmyślał nad swoją zemstą i jej prędkim wykonaniem, tym bardziej przekonywał się, że porywa się z olbrzymią motyką na słońce i właściwie cel mógł zostać osiągnięty, ale przypłaci za niego swoją własną głową na szafocie. Nie można beztrosko planować morderstwa na naczelniku więzienia - nie z powodów praktycznych (wysoki urzędnik państwowy), ale tych stricte biblijnych - nie wolno podnosić ręki na własnego ojca. Dziecko, które zabije własnego Stwórcę (a nie wątpił, że tym pozostaje dla niego Gerard Ginsberg) zostanie potępione na wieki. Był gotów ponieść taką stratę, ale nie w kontekście straty Maisie, która nadal była najważniejszą kobietą w jego życiu. Dlatego dotykał ustami szyi nieznanej blondynki, dlatego przekraczał granicę pacjent-lekarz, próbując ustalić coś więcej i drwiąc z jej zdecydowanych słów. Nic niewartych, tak naprawdę mógłby ją zgwałcić, gdyby tylko tego zapragnął, ale wówczas musiałby znienawidzić sam siebie, bo stawał się do niego podobny. Zbyt mocno, niegdyś jeszcze kontrolował ten chorobliwy nawyk zamienia się w potwora, a teraz... Mało brakowałoby, a ulegałby tej samej pokusie, która pociągnęłaby go za rękę na dno. Z którego już nie mógł odbić się dzięki łaskawym wiatrom - bóstwa nienawidziły się powtarzać i tę lekcję z Odysei odrobił bardzo skrupulatnie, odchodząc o kilka kroków za dużo przed chemią między nim, a młodą panią anestezjolog. Nie mógł ulegać podobnym kaprysom własnej fizyczności, bo nie należał już do tego typu mężczyzn. Nie chciał obiecywać jej czegokolwiek, zdając sobie sprawę, że właśnie skazuje się na śmierć. Ciekawe, czy na podobne rewelacje zareagowałaby tym samym pełnym napięcia głosem, który nadal brzęczał mu w uszach i sprawiał, że stał jak kołek, zajmując się tylko i wyłącznie Areną, która nigdy nie była dla niego istotna. Śmierć dwudziestu trzech trybutów pozostawała miłym preludium do kolejnych zamieszek w Panem, które należało wywołać. Po pierwszej Rebelii stał się stoikiem, który obserwuje z obojętnością wydarzenia polityczne. Zresztą,już wkrótce miał zakładać garnitur prezenterowi i być może powinien się tym przechwalać bez końca, ale zamiast tego uśmiechnął się, odwracając się do niej. - Nie, dla nich lepiej, kiedy dzieciaki będą nieprzygotowane - wzruszył ramionami, prawda, która nie mogła okazać się bardziej okrutna. Najwyraźniej zaczynał bawić się wyśmienicie w świecie, który był mu wrogiem. Obserwował ją długo, czekał na odpowiedź, która zapadła, więc tak naprawdę nie miał już tu czego szukać. Uśmiechnął się, słysząc jej słowa - triumf czy gorzkie rozczarowanie (?), nie umiał tego orzec - i zanim ruszył przed siebie, by spotkać Bergsteina i pogrążyć się w płytkich rozważaniach na temat materiałów i kroju, złapał ją za podbródek i pocałował prosto w usta na pożegnanie, znikając bez słowa. Pozostawił po sobie jedynie złowieszcze róże, pewnie zabijające zapachem każdego oprócz niego samego. Szczęściarz, wybiegający wprost na mroźną ulwę pierwszych dni lata.
zt |
| | | Wiek : 25 lat Zawód : anestezjolog, z-ca ordynatora OIOMu Przy sobie : zestaw pierwszej pomocy, zapalniczka, papierosy, telefon komórkowy, leki przeciwbólowe, scyzoryk wielofunkcyjny
| Temat: Re: Gabinet dr Ainsworth Sob Sie 16, 2014 5:34 pm | |
| Gdy opuścił jej gabinet, poczuła się tak, jak gdyby wypuściła z pomieszczenia demona. Nie była wierząca. Zazwyczaj nie była też strachliwa. Teraz jednak... Na miłość boską, jest takim samym człowiekiem, jak ty. Chwyciła się odłożonych wcześniej na bok kart pacjentów, jak gdyby miały jej w czymś pomóc. Sięgnęła nawet po długopis, ale gdy jej wzrok padł na drżącą dłoń, zamarła w pół gestu. Chryste, jej dłonie nigdy nie drżały. Co byłby z niej za lekarz, gdyby nie umiała zapanować nad swym ciałem? Niezliczoną ilość razy trzymała w palcach strzykawki, wbijała igły w cudze ciała i nigdy nie musiała zmagać się z drżeniem. Nigdy - aż do teraz. Wypuściła długopis ze zmartwiałych palców, nie odkładając go już nawet przykładnie do pudełka. Opierając łokcie na stosie historii chorób, skryła twarz w dłoniach. Telefon. Co to w ogóle było? Ta wizyta, to... to? Czemu to wszystko miało służyć? Telefon. Nie mogła przyznać, że gdyby wiedziała, co się zdarzy, nie wpuściłaby Winstona, tłumacząc się nawałem obowiązków. Szczerze mówiąc, była niemal pewna, że i tak by to zrobiła. Gdzieś w głębi serca była przecież masochistką. Nie zatwardziałą, nie na wskroś, ale w pewnym sensie. Telefon. Szukała kary. Każdego dnia udowadniała sobie wiele win i każdego dnia wychodziła naprzeciw wszystkiemu, co mogłoby być zapłatą za swe uczynki. Gdzie, do cholery, jest ten pieprzony telefon? Gwałtownie wyprostowała się, zanurzyła dłonie w kieszeniach kitla. Zdjęła fartuch, rzuciła go niedbale na oparcie krzesła, przeszukała kieszenie dżinsów. Zerwała się z siedziska, dopadła szafki. Kurtka, torebka. Gdy jej dłoń zacisnęła się na komórce, odetchnęła z ulgą i... Co teraz? Przysiadła na kozetce, apatycznie wpatrując się w telefon. Obracając go w smukłych palcach, nie mogła się zdecydować. Wybrała numer, nie wybrała numeru. Wybrała, nie wybrała. Wybrała. Pierwszy sygnał. Stchórzyła. Po co to wszystko? Telefon, rozmowa - po co? Nie wiedziała, czy powinna o cokolwiek prosić. Nie wiedziała, czy chciała o cokolwiek prosić. Może wcale nie, może niczego nie potrzebowała. Może umiała poradzić sobie bez egoistycznych zachcianek, bez absorbowania innych swą osobą. O, tak, wiedziała, że potrafi. Ale przecież coś sobie dziś obiecała. Dwa krótkie słowa. Aroganckie, egoistyczne. Nie miała do nich prawa - nikt nigdy nie powinien jej go dać. Zebrała się szybko. Płaszczyk na ramiona, torebka w dłoń, komórka do jednej z przepastnych kieszeni. Wypełnione karty ze sobą, zostawiła je dopiero w rejestracji. Potem - do domu, na piechotę, pomimo siąpiącego z nieba deszczu. Do pustych czterech ścian i ciszy, która zrani jej umysł na setkę różnych sposobów.
/zt
|
| | |
| Temat: Re: Gabinet dr Ainsworth | |
| |
| | | |
Similar topics | |
|
| Pozwolenia na tym forum: | Nie możesz odpowiadać w tematach
| |
| |
| |
|