|
| Tabitha i Amanda Gautier oraz Margaritka Butterfield | |
| |
Autor | Wiadomość |
---|
Wiek : 20 Zawód : pracownica kawiarni 'Vanillove' Przy sobie : dowód tożsamości [Helen Favley], breloczek z kluczami, gotówka, okulary przeciwsłoneczne -> wszystko w przepastnej torbie Znaki szczególne : potrójna blizna (jak po szponach) w kolorze malinowym na lewym boku szyi Obrażenia : amnezja (bardzo ciekawe "obrażenie" xD)
| Temat: Tabitha i Amanda Gautier oraz Margaritka Butterfield Sro Lip 23, 2014 11:58 pm | |
|
Ostatnio zmieniony przez Tabitha Gautier dnia Sob Lip 26, 2014 9:29 pm, w całości zmieniany 2 razy |
| | | Wiek : 20 Zawód : pracownica kawiarni 'Vanillove' Przy sobie : dowód tożsamości [Helen Favley], breloczek z kluczami, gotówka, okulary przeciwsłoneczne -> wszystko w przepastnej torbie Znaki szczególne : potrójna blizna (jak po szponach) w kolorze malinowym na lewym boku szyi Obrażenia : amnezja (bardzo ciekawe "obrażenie" xD)
| Temat: Re: Tabitha i Amanda Gautier oraz Margaritka Butterfield Czw Lip 24, 2014 12:00 am | |
| /uliczka
No dobrze... Nie tego dokładnie spodziewała się, ciągnąc ze sobą swego największego wroga, który nieustannie paskudnie wykrwawiał się wprost na jej bok i babrał swoją krwią jej jedyną, znośną!, spódnicę. Tak, że cała dosłownie pływała we krwi i to na dodatek nie swojej. Nie, żeby była jakąś specjalnie wydelikaconą osobą, ale to i tak nie było dla niej zbyt zabawne. No dobrze... To w jakimś stopniu było jednak zabawne, bo już od dawna chciała przecież, by Valerius cierpiał za swoje winy. A teraz właśnie to robił! Tylko te jego jęczenie jej nad uchem przez całą drogę do szpitala, a następnie i kolejną od szpitala do jej domu, do którego praktycznie mało kogo zapraszała, a myśl o tym, by sam jej arcywróg bezcześcił je swą cholerną obecnością... To akurat niezmiernie wręcz ją denerwowało. Ba! To ją w.k.u.r.w.i.a.ł.o! I jeszcze ta cała krew, która znaczyła piękną ścieżkę ich kroków. Nie to, że nie miała tak znowu wprawy w jej zmywaniu, bo mało kto w KOLCu nie robił tego chociaż raz, ale i tak nie podobała jej się ta myśl. A jeszcze bardziej nie podobał jej się Valerius i jego zwalanie na nią całego swojego ciężaru, gdy sam odlatywał sobie gdzieś do Krainy Kangurków. Najwyraźniej bydlę nie zauważało, że była od niego znacznie drobniejsza i na dodatek niedożywiona, co skutkowało mniej więcej tym, że pod jego ciężarem zataczała się jak niezła pijaczka. Ehh... Gdyby tak rzeczywiście miała na tyle alkoholu, by móc się raz na jakiś czas upić... No... Ale nie miała. Miała za to rannego w bok brzucha kolesia bez koszulki, co tylko dodawało nieprzyjemnego i nadmiernego braku prywatności oraz jakiegoś wybitnie cholernego wrażenia niewygodnej bliskości, którym najwyraźniej miała zająć się całkowicie sama. To nie podobało jej się jeszcze bardziej, jednak zmuszona była do podtrzymywania Angeliniego przy życiu ze względu na obietnicę jej złożoną, ha! jakby jeszcze kiedykolwiek miała mu zaufać! oczywiście, że zamierzała osobiście dopilnować wypełnienia przyrzeczenia!, mającą pomóc zapewnić jej chorej siostrze odpowiednie warunki i utrzymać Mandy przy życiu. Ona sama nie chciała nic od tego ścierwa. Choć nie... Jednak chciała... Chciała, by przestał brudzić tę cholerną podłogę swoją cholerną krwią! Może i była brudna i tak, ale nie potrzebowała jeszcze zyskiwać czerwonych ciapek i mini kałuż. Niekonieczne, nieprzydatne, a fe! Sam będzie to myć! Na kolanach! Niech no tylko trochę się ogarnie... Zasapana, zdyszana, głodna, zła i zakrwawiona, wtargała wreszcie Angeliniego przez próg do swojego domu, pod koniec praktycznie ciągnąc go już po ziemi. Bydlak nawet odrobinę nie ułatwiał jej sprawy. Oparła rannego o futrynę i przystawiła krzesłem, mając nadzieję, że jak upadnie, to dzięki krzesełku jeszcze bardziej się poobija. Po tym nad wyraz powolnym krokiem podeszła do sporych wielkości i nie za wysokiej, a właściwie - nad wyraz niskiej, szafki, która służyła im też za stół i zaczęła bez większej uwagi zgarniać klamoty, które na niej leżały, by wreszcie zrzucić je na ziemię i odkopać z okolicy nogą. Po wykonaniu tych czynności, podeszła ponownie do Valeriusa. Cholera! Nie wywrócił się! Jaka szkoda... - Rusz swój sztywny tyłek. - Machnęła głową w stronę szafko-stolika. - Jeśli myślisz, że jestem twoim tragarzem i pielęgniareczką, to gorzko tego pożałujesz. Z westchnieniem pełnym politowania i irytacji, ponownie chwyciła swego szumowinowatego gościa, prowadząc go na miejsce i (nie)ostrożnie kładąc na drewnianym meblu, na którym prawie się zmieścił. A ponownie miała taką nadzieję, że spadnie i coś sobie złamie! Chciałaby móc powiedzieć, że później tenże mebelek spali, jednak nie mogła, więc tylko jeszcze bardziej się skrzywiła. Cholera! Dlaczego też w szpitalu nie chcieli znaleźć nawet kawałka wolnego miejsca?! Przeklinając pod nosem, odeszła od swego pseudopacjenta, zaczynając szperać po szafkach i wyciągać z nich kolejne potrzebne jej rzeczy. Zakrywany dzban ze sporą ilością, o dziwo!, czystej wody, kilka kawałków materiału w kwiatki, który porwała na długie paski, wyszczerbiony moździerz, pęczek świeżych ziół i trochę suszonych w niewielkich woreczkach, nożyczki i igłę z nawleczoną na nią dosyć odpowiednią nitką imitującą też trochę coś w rodzaju tej używanej przez lekarzy, którą podprowadziła kiedyś jednemu z nich i która przynajmniej nie była różowa! głównie z powodu braku możliwości znalezienia takowej..., aż wreszcie... Jej alkohol... Jej cenny alkohol, na który przez dłuższą chwilę patrzyła w skupieniu. Czy warto było marnować coś tak cennego na coś tak cholernie śmieciowatego? No cóż... Amanda... Wszystko dla Mandy... Podeszła do Valeriusa, bez cackania się, odrywając jego rękę z koszulką od zranionego boku. Skrzywiła się, gdy jeszcze większa ilość krwi poleciała na podłogę i chwyciła dzbanek, polewając odrobinę ranę, by po chwili powtórzyć czynność, tym razem z alkoholem. No co? Była tylko SAMOZWAŃCZĄ zielarką i czasem też medyczką. Ostrożnie roztworzyła brzegi rany, wypłukując to wszystko, co nie mogło się w niej znajdować podczas szycia i wreszcie za nie się zabrała. Powoli, dosyć starannie, nie licząc jednak na to, że nie zostanie mu dosyć paskudna blizna. Cóż... To akurat nie był jej problem. Nucąc pod nosem jakiś motyw o lekarzach-psychopatach, babrała się w swej robocie, po zszyciu, przygotowując pachnący cytryną wywar z ziół, którym bardzo powoli nasączyła kilka paseczków materiału i obandażowując prowizorycznie rannego. I tak zamierzała później podrzucić go jakiemuś ichniemu lekarzowi, ale nie mogła przecież pozwolić, by się wykrwawił. Nie przed wypełnieniem swojego obowiązku, no i przed zapłaceniem za wszystkie swoje winy. - Staraj się nie jęczeć i nie przestraszyć nikogo. Mandy z moją współlokatorką są w pokoju obok, więc powstrzymuj się, jeśli nie chcesz paść. |
| | | Zawód : studia nad uprzykrzaniem życia postaciom Znaki szczególne : avatar © laura makabresku
| Temat: Re: Tabitha i Amanda Gautier oraz Margaritka Butterfield Czw Lip 24, 2014 12:09 am | |
| Widok dwóch osób wyraźnie słaniających się na nogach może i nie należał do zbyt niecodziennie widywanych, nie w KOLCu, lecz i tak zdecydowanie przyciągał spojrzenia osób żądnych sensacji lub poszukujących czegokolwiek, co mogłoby pozwolić im choć na chwilę oderwać się od ich własnych problemów. Zwłaszcza że jednak sama dwójka wyglądała dosyć dziwnie i jakby zupełnie do siebie nie pasowała. Było to coś w rodzaju zestawienia Marsjanina z krową. Niby nic niezwykłego, bo przecież znane było to, że kosmici porywali krowy, ale i tak sprawiające, że ludzie wytrzeszczali oczy. A już w zestawieniu z informacją, że jedną z tych idących jak pijane, skąd mieli alkohol?!, osób była Gautier, a druga jakoś mimo wszystko nie wyglądała na mieszkającą w okolicy... To zdecydowanie warte było kilkunastu par oczu, które, mimo tak wyraźnie późnej pory, odsuwały swe zasłonki i wyglądały przez okna, śledząc wzrokiem ten widok. No i słuchając też jęków dochodzących od strony mężczyzny, które przy tak cienkich ścianach niosły się dosyć wyraźnie i dochodziły prawie wszędzie. Nic więc dziwnego, że, już na krótką chwilę po przekroczeniu przez parę progu mieszkania Tabithy i zamknięcia drzwi, z jednej z nor wyskoczyła niewyraźna w ciemności osoba, która pędem pognała w stronę głównej części miasta. W każdym miejscu bywali donosiciele i każdy mógł się kimś takim stać. Motywy bywały różne, jednak schemat praktycznie ten sam...
3. |
| | | Wiek : 24 Zawód : Szeregowy Przy sobie : bron palna z magazynkiem, przepustki, latarka, prawo jazdy, telefon, scyzoryk i zapalniczka Znaki szczególne : blizny na plecach, tatuaże: jeden nad lewym nadgarstkiem i jeden na plecach Obrażenia : ogólne osłabienie
| Temat: Re: Tabitha i Amanda Gautier oraz Margaritka Butterfield Czw Lip 24, 2014 2:48 am | |
| Mimo że nadal czuł się podle z powodu tego, co jej zrobił i czego raczej nie zamierzał sobie nigdy wybaczyć, dziwnie rozczuliła go informacja, że Tabitha była wtedy w nim zakochana. Wyraźnie słyszał to słowo w jej wypowiedzi. Zakochała się w nim i to było takie... Żałował, że posłuchał tego, tak brutalnie mu przekazanego, rozkazu od Vincenta Gautiera. Tak bardzo żałował, że aż to bolało. Mógł się cieszyć teraz kompletnie innym życiem, gdyby nie dał się tak łatwo zastraszyć. Tabby była przecież jedyną osobą, której mógł ufać i która wiedziała o nim więcej od matki. To właśnie w tym czasie, gdy się poznali, stracił swoją małą siostrzyczkę, a choroba jego rodzicielki się ujawniła i zaczęła galopować ku psychicznej bombie, którą miał okazję poznać u schyłku jej życia. Szkoda, że Tabby nie było wtedy przy nim. To wszystko naprawdę mogło się skończyć kompletnie inaczej. Poślubiłby Tabithę, przez co po śmierci matki i aresztowaniu ojca, nie zostałby sam jak palec w pustym domu. Wkręciłby ją bez zawahania do rebelii i nie wracałby teraz po pracy do głuchych i pustych ścian. Miałby do kogo otworzyć usta, zamiast leżeć wpatrzony w sufit i myślący... Zbyt wiele myślący. To jednakże były marzenia, które snuł w swoim łóżku. Przecudowne. Rzeczywistość jednak nie chciała być tak łaskawa. Zawinił, dość paskudnie warto wspomnieć, i jego winy nie miały być tak łatwo przebaczone. O ile w ogóle jakieś szanse miał na łaskawość Tabby. Szykowały się ciężkie czasy, które na razie jakoś znosił. Po prostu starał się nie brać jej słów tak bardzo do siebie, mimo że były szczere... - Nie ma sprawy, mój Księciu z Bajki - szepnął, trzepocząc rzęsami. - Tylko ty też się zamknij i działaj, Gaduło. Wiem już jak bardzo tęskniłaś. O scyzoryku pogadamy później. Nie daruję - dodał, starając się jakoś zmniejszyć nacisk jego ciężaru na jej ciało, które, tak przy okazji, było tak bardzo blisko. Tak blisko, że zdecydowanie powinien zacząć myśleć o czymś innym, zamiast wkraczać na te tereny, od których wcale nie było daleko do tych kosmatych. Ruszył, nie mówiąc już nic więcej. Musiał oszczędzać siły i nie marnować ich na zbędne słowa. Istotne fakty mógł poruszyć potem, poza tym nie czuł się zbyt dobrze, czemu raczej nie powinien się dziwić. Stracił wiele krwi... I z każdym pokonanym odcinkiem było tylko gorzej. Nawet momentami nie wiedział, co się wokół niego działo. Czasem tracił przytomność, by zaraz się ocknąć i zdać sobie sprawę z tego, że przecież był prowadzony przez swoją kochaną Tabby, ale dokąd? Gdzie byli? Ta ściana przy progu była mu tak mile chłodna. Szczerze, miał dość i nie chciał się już więcej nigdzie wybierać. Jednakże musiał, bo od tego zależało jego życie! Zapomniał, ale już pamiętał. - Idziemy do szpitala... - Mruknął, gdy ponownie poczuł dotyk dziewczyny. - Jesteś wielka. Jak zwykle... Kocham cię, niepielęgniareczko - powiedział nieco niewyraźnie. - Gdzie lekarz? Proszę, dopilnuj, by mi nie dawał żadnych lekarstw. Żadnych tabletek. Tobie mogę ufać - szepnął, łapiąc ją za rękę. Chyba bardziej majaczył, ale fakt faktem, że nadal jej ufał, mimo że wciąż mówiła o tej swojej nienawiści do niego. Wiedział, był tego pewien, że tam gdzieś w głębi, a może wcale nie tak głęboko, jest ta jego Tabbiś i że nie pozwoli, by cokolwiek mu się stało. On zaś pozwolił i już na wieki miał o tym pamiętać. I tym się właśnie różnili, ona pod tą pokrywą nienawiści i bycia nieskrywaną wredniarą, nadal była i miała być dobra, zaś on dobry nie był. Może miał momenty, w których można by tak pomyśleć, ale prawdą to nie było. Szkoda tylko, że Tabitha miała to nieszczęście stanąć na jego drodze... Teraz zamierzał jej to wszystko wynagrodzić. I opieprzyć za te paskudne zachowanie. Może i chciała, by cierpiał, ale sprowadzanie go na tortury do swojego gniazdka? No no, odważnie pogrywała... I czy czuł alkohol? Julka nie powinna mieć do niego dostępu, by jej nie kusiło posmakować. Gdzie się znajdował? Powinna postawić go wysoko i położyć ją spać... Gdzie była Julka? - Aaaua - jęknął, gdy zaczęła działać przy jego ranie. Jak przez widział jej twarz i słyszał jakąś melodię... - No wiesz co? - Szepnął słabo. - Nie masz lepszego repe... repertuaru, psychopatko? - Spytał retorycznie, uśmiechając się nieznacznie i zaraz skrzywił z bólu. Wspominał, że nie lubił obrywać?
|
| | | Wiek : 20 Zawód : pracownica kawiarni 'Vanillove' Przy sobie : dowód tożsamości [Helen Favley], breloczek z kluczami, gotówka, okulary przeciwsłoneczne -> wszystko w przepastnej torbie Znaki szczególne : potrójna blizna (jak po szponach) w kolorze malinowym na lewym boku szyi Obrażenia : amnezja (bardzo ciekawe "obrażenie" xD)
| Temat: Re: Tabitha i Amanda Gautier oraz Margaritka Butterfield Czw Lip 24, 2014 4:00 pm | |
| Najwyraźniej w jej dawnym przyjacielu pozostało nad wyraz wiele rzeczy, które tak dobrze w nim znała. Aż za dobrze nawet, jeśli miałaby być szczera, a szczera to ona była jak mało kto. Cholerny ocean szczerości z niej był... Ku niezadowoleniu nadzwyczaj wielu osób, ale tym akurat niespecjalnie się przejmowała. Miała bowiem zbyt wiele innych, o krocie ważniejszych!, spraw, sprawek i sprawunków na głowie, by interesować się jakoś wybitnie tym, co podszeptywali o niej inni. Nie to, że nie słyszała różnych, często niezmiernie ciekawych i inspirujących, opinii o sobie, lecz na co dzień spływało to po niej jak woda po kaczce. Ba! Ona z radością z tej wody korzystała, często prosząc jeszcze o mydełko i ręczniczek, bo jak dawać się obgadywać, to tylko ze względu na korzyści z tego płynące. Dosłownie płynące... Z tymi całymi mydlinami i resztą... Tak czy inaczej, jej stwierdzenie, że znała swego wroga aż za dobrze nie opierało się bynajmniej na niechęci do korzystania z informacji, jakie miała na jego temat. Nawet wręcz przeciwnie! Uwaga o zbyt dobrej znajomości zwiastowała tylko to, że z łatwością mogła przynieść mu klęskę, wykorzystując wszystko to, co o nim wiedziała i trafiając w najczulsze punkty. On raczej nie mógł tego zrobić, albowiem ona... W przeciwieństwie do niego, zmieniła się i to nadzwyczaj wyraźnie. Nie była już tą samą istotką, która pławiła się w słodyczy ich relacji i była zapatrzona w swojego najlepszego przyjaciela jak w jakiś wybitnie wspaniały, najwspanialszy wręcz!, obrazek. Nie śmiała się i nie uśmiechała już tak często z byle czego, z byle paplaniny, która dla nich była czymś normalnym, a dla innych zdawała się tylko jedną z kolejnych głupot młodych. W sumie dla niej teraz też była właśnie głupotą. Nie marzyła już skrycie o wniesieniu ich relacji na wyższy poziom i nie była w nim zakochana. Ostatnim, czego mogła już teraz chcieć było wyjście za niego za mąż i założenie z nim rodziny. O zgrozo!, kiedyś zdarzało jej się nawet myśleć, co byłoby, gdyby na dodatek kiedyś otaczała ich gromadka małych kapitolończyków. Teraz przy wspomnieniu starej siebie... Cóż, miała niezmierną ochotę dać upust mdłościom. Tak samo zresztą jak podczas słuchania bredzenia, jakie wychodziło z ust Angeliniego. Typek był niereformowalny! Na dodatek najwyraźniej nie robił sobie zupełnie nic z informacji, że nie chciała go widzieć na oczy. Znaczy - żywego, bo widok umarłego z pewnością choć przez chwilę cieszyłby jej oczy i, gdyby nie pragnienie jak najlepszego zadbania o siostrę, już w tej chwili postarałaby się, by wcielić go w życie. Lecz zdecydowanie nie mogła tego zrobić, bo to by się wiązało już z zupełnym zniszczeniem tych kilku perspektyw, jakie mogła dzięki niemu mieć Mandy. I to sprawiało, że wkurzał ją jeszcze bardziej. O ile dało się to w jego wypadku zrobić... Targała go więc w stronę swego mieszkania, starając się ignorować to irytujące brzęczenie nad jej uchem, by nie poddać się pragnieniu upuszczenia go do jakiegoś rynsztoku i nakarmienia nim szczurków. Co było niezmiernie trudne, bo w swym majaczeniu zwracał się do niej jak do tej dawnej przyjaciółki, którą JUŻ NIE BYŁA. Obecna Tabitha raczej nie miała ochoty pozwalać się nazywać Gadułą i Księciem z Bajki. Nie bawiło jej to ani odrobinę, a kwestia scyzoryka... Ten od biedy mogła mu łaskawie oddać... Wbijając mu go prosto w tę grubą dupę. - W umieralni się na ciebie wypięli, Księżniczko. - Mruknęła, wywracając z politowaniem oczami. - A o lekarstwa raczej się nie martw. Nikt tutaj ich nie marnuje. - Stwierdziła, dając mu znać, oczywiście!, że podawanie mu czegokolwiek byłoby czystym marnotrawstwem. - Co zaś się tyczy ufania mi... Ciocia Dobra Rada powiada, by nie ufać osobie, którą się zdradziło, gdy sama jeszcze ci ufała. W sumie to nie miała bladego pojęcia, dlaczego mu to mówiła, ale jakoś tak... Czyżby odzywały się w niej jakieś strzępki ludzkich uczuć? Hahaha, nje, Tabitho... Ty go nienawidzisz, a on jest głupim osłem, jeśli twierdzi, że ci ufa. Skorzystaj z tego i zrób salami, nim znowu cię oszuka i wydupczy ze wszystkiego, co jeszcze masz, by samemu dalej pławić się w forsie. Bydlak! Nie zwracając już najmniejszej uwagi na jego zachowanie czy też odczucia, działała w tym, co jakoś potrafiła. Jakoś, bo przecież daleko jej było do profesjonalistki. Ba! Daleko jej było nawet do osiągnięcia poziomu przedszkolaka w tej dziedzinie, ale coś zrobić chwilowo musiała, więc robiła. Później mogła go pognać precz, byleby tylko dopilnować danego jej słowa. - Mówiłam, że masz nie jęczeć, Królewno na Ziarnku Grochu. Moja siostra jest poważnie chora i nie potrzebuje jeszcze kolejnych stresów. - Powróciła do nucenia, mimowolnie uśmiechając się pod nosem na jego słowach i zaczynając nucić motyw przewodni z serialu, którego niegdyś tak bardzo nienawidził. - Lepiej, Księżno Valerisso? |
| | | Zawód : studia nad uprzykrzaniem życia postaciom Znaki szczególne : avatar © laura makabresku
| Temat: Re: Tabitha i Amanda Gautier oraz Margaritka Butterfield Czw Lip 24, 2014 4:03 pm | |
| Właściciel tego niewielkich rozmiarów cienika, bo pełnoprawnym cieniem nazwać się go nie dało, gnał w stronę centrum Kwartału z tak zawrotną, przynajmniej w jego własnym mniemaniu, prędkością, że aż mu się plątały te jego wybitnie króciutkie i grubiutkie nóżki. Gdy wpadł na bardziej oświetlony teren, od razu dało się znać, że nie był to byle mieszkaniec tego parszywego miejsca. O nie! Mężczyzna, ponieważ, wbrew pozorom stwarzanym przez wysokość i te inne sprawy!, zdecydowanie był on rodzaju męskiego, jego starania przykładane do ukazania tego dało się też zauważyć już nawet gołym okiem, należał do osobników bardziej niż rzadko spotykanych w samym KOLCu. I nie, nie chodziło tutaj o jego wzrost i wagę, a pulchniutki jak mały świniaczek to on był i, jak to mawiają stare i oczywiście ludowe porzekadła, łatwiej go było przeskoczyć niż obejść, ani też ze względu na wybitnie ekscentryczny ubiór z wyraźnymi zapędami do dodatków w stylu Korneliusza Knota, ani też jego pseudoprofesji, jaką było szeroko pojmowane donosicielstwo i wrabiactwo... To, co wyróżniało go z tłumu było zgoła inne i towarzystwo miało przekonać się o tym na własnej skórze. Grubasek miał tylko nadzieję, że jak najszybciej. Dlatego też przyspieszył jeszcze bardziej, nie robiąc sobie nic z wyjątkowo paskudnej zadyszki, czerwonej twarzy i potu dosłownie zalewającego mu niewielkie oczka. Każdemu jego podskokowi towarzyszyło zafalowanie pokaźnego i uważnie trenowanego mięśnia piwnego, a temu z kolei głośne podzwanianie. Tym się jednak nie przejmował. Tak samo zresztą, jak i przebieganiem nocą przez zdecydowanie szemrane i niebezpieczne miejsca. Był przecież chroniony! Niech tylko te przeklęte śmierci spróbują go tknąć i już im pokaże! Nawet teraz miał ochotę to zrobić, jednak, ku jego ogromnemu niezadowoleniu, dotarł spokojnie do miejsca, w którym stacjonowali Strażnicy. Wpadł niczym pocisk do wybranego przez siebie miejsca, wykrzykując. - Pomocy! Odkryłem! Zdrada! Na moich oczach! Morderstwo! Parszywstwo! Wytępić! - Wykrzykiwał przez dobre kilka minut, nim wreszcie się uspokoił i swą tłustą rączką starł pot z czoła, by nachylić się w stronę najbardziej, przynajmniej według siebie, władczo wyglądającej osoby i rozpocząć zdawanie swego szepczącego raportu.
3. |
| | | Wiek : 24 Zawód : Szeregowy Przy sobie : bron palna z magazynkiem, przepustki, latarka, prawo jazdy, telefon, scyzoryk i zapalniczka Znaki szczególne : blizny na plecach, tatuaże: jeden nad lewym nadgarstkiem i jeden na plecach Obrażenia : ogólne osłabienie
| Temat: Re: Tabitha i Amanda Gautier oraz Margaritka Butterfield Czw Lip 24, 2014 6:42 pm | |
| Nieźle się wkopał i w dodatku faktycznie głupio jej zawierzał. Nie miałaby żadnego powodu, by mu ratować tyłek, gdyby nie Amanda, a on mimo to, jak głupek zapewne i ostatni dureń na świecie, wierzył, że pomogłaby mu nawet, gdyby nie potrzebowała pomocy dla siostry. Jakoś tak to czuł... I miał się na tym przejechać, co też sama podkreśliła. Ufał osobie, którą zdradził, gdy mu ufała. Wszystko pięknie i świetnie, gdyby nie jeszcze jeden punkt przeciwko zawierzaniu swojego zdrowia Tabithcie. Rodzice też go co nieco o tym nauczyli, kłamiąc o Julce, o chorobie matki... Nie powinien jej ufać. Powinien przeżyć i jej pomóc, na ile był w stanie, a potem odejść, nie zrzucając na nią większych kłopotów niż miała. Tak też postanowił sobie, że zrobi. Po wszystkim usunie się z życia obu pań Gautier, zadbawszy uprzednio o ich bezpieczeństwo. Tylko jak to zrobi? Jakoś da radę. Czego nie można było zrobić? Zawsze bywały luki w systemie, a ten aktualny nie był wcale lepszy od poprzedniego. Niestety. Zamknął oczy, zaciskając szczęki z bólu. Starał się być jak najciszej, ale nie było to proste, gdy szyto cię na żywca. Wolał jednak takie wyjście i chwała, że leki tu nie były marnotrawione. Wolał zachowywać jako taką przytomność, zamiast łykać coś, co, kto ta wiedział tych ludzi, mogło okazać się czymś szkodliwym. Nie skomentował w żaden sposób słów Tabithy o zaufaniu. Wolał to przemilczeć, a zwłaszcza fakt, że wszystko przemawiało przeciwko niej. Nawet ona sama. Nie czuł się z tym zbyt dobrze. Wolałby, by było inaczej... I jeszcze ta „nowa” melodia. Westchnął ciężko, marszcząc nos. - To nie mój smaczek. Miło, że mnie nienawidzisz tak bardzo, by mi nucić akurat to – przyznał z rozdrażnieniem, starając się udawać, że to go wcale nie raniło. Postanowił zmienić temat i przerwać te wstrętne dźwięki, które wydobywały się spomiędzy jej warg. – Co się stało twojej siostrze? Na co choruje? – Spytał, starając się też nie myśleć o swoich aktualnych relacjach z Gadułą. Nie teraz. Poczeka, aż będzie sam. W swoim pustym domu. Tam mógł sobie myśleć, o czym tylko chciał. Teraz nie mógł, bo nie dość, że Tabby przy nim była i mogła czerpać satysfakcję z jego stanu, czego nie chciał jej dać, jak też okazać słabości, to w dodatku jeszcze pojawiała się Julka, gdy miał paskudny humor. Cud, że jej jeszcze nie było, bo w sumie już miał paskudny humor. - Jak sobie tu radzisz? Ciężko jest, co nie? – Zapytał, rozglądając się wzrokiem po kątach. Warunki nie wyglądały na zbyt dobre. W sumie co się pytał, skoro świetnie wiedział wszystko o KOLCu z opowieści kumpli po fachu . – Przepraszam, to głupie pytanie – stwierdził zaraz, milknąc. To nie było zbyt na miejscu i zapewne zaraz miał usłyszeć dalszy ciąg tabithowego monolgu. Nie dość, że czuł się paskudnie fizycznie, to jeszcze dowalała mu kolejnych ciężarów do jego naderwanego zdrowia psychicznego. Nie mógł się jednak na nią złościć.
|
| | | Wiek : 20 Zawód : pracownica kawiarni 'Vanillove' Przy sobie : dowód tożsamości [Helen Favley], breloczek z kluczami, gotówka, okulary przeciwsłoneczne -> wszystko w przepastnej torbie Znaki szczególne : potrójna blizna (jak po szponach) w kolorze malinowym na lewym boku szyi Obrażenia : amnezja (bardzo ciekawe "obrażenie" xD)
| Temat: Re: Tabitha i Amanda Gautier oraz Margaritka Butterfield Czw Lip 24, 2014 8:08 pm | |
| - Cała nieprzyjemność po mojej stronie. - Odpowiedziała, zaczynając uśmiechać się nawet coraz szerzej. I bardziej złośliwie. O wieeeele bardziej złośliwie. Coraz wyraźniej odkrywała w sobie bowiem tę czystą przyjemność, jaką sprawiało jej denerwowanie go i patrzenie na te prawdziwie pyszne reakcje. Choć co jak co, ale musiała szczerze przyznać sobie, że w jakiś sposób imponowała jej w nim jedna rzecz. Chociaż może i nie do końca jej, bo była to raczej sprawka tych resztek dawnej Tabby, które w niej nadal siedziały, mimo że już od dawna nie była tamtą radosną i roześmianą dziewczyną. Była jednak na tyle szczerą osobą, ocean szczerości nawet - jak już wielokrotnie sobie w życiu wspominała i wypominała, by móc spokojnie pozwolić na niekrycie się przed samą sobą z niektórymi rzeczami. Owszem, może i były takie sprawy, które należały do tych automatycznie zakodowanych w jej mózgu, z których nie korzystała i których nie wyciągała na światło dzienne głównie z powodu dbania o tę odrobinę zdrowia psychicznego, jaka jej jeszcze pozostała, ale z tymi drobniejszymi fakcikami zwyczajnie musiała się pogodzić. No i, mniej lub bardziej chętnie, robiła to. Tak też właśnie było i w tym wypadku. Zmuszona była do otwartego pogodzenia się z tym, że aktualne zachowanie, no, może poza niesamowitym jak na niego gadulstwem i myśleniem, że naprawi wszystko między nimi już za pomocą zwykłego uśmiechnięcia się do niej, w jakiś sposób jej imponowało. Mimo wszystko, nie znała zbyt wielu osób skłonnych do wytrzymywania tak pełnych boleści zabiegów w prawie całkowitym milczeniu. Ludzie krzyczeli, wrzeszczeli, przeklinali, wyklinali, rzucali się, a ona obdarowywała ich dokładnie tym samym, wyzywając często dodatkowo od przeklętych słabeuszy i idiotów. W sumie ona sama nawet nie wiedziała, jak by się zachowała w podobnej sytuacji, z podobnie głęboką i bolesną raną, bo, całe szczęście!, jakoś unikała większych obrażeń. Jedynym, co zarobiła i co kwalifikowało się do tych dosyć mocno śmiertelnych ran, była potrójna blizna na jej szyi, przypominająca Tabithcie pierwszy okres spędzony w KOLCu. To był istny Armagedon. W porównaniu z pierwszymi kilkoma tygodniami, a może nawet i miesiącami, obecna sytuacja kwalifikowała się do tych sielankowych i zupełnie ogarniętych. Wtedy można było to swobodnie nazwać jednym wielkim koszmarem. Po jakimś czasie sytuacja chociaż odrobinę się uspokoiła, ale Tabby do tej pory wzdrygała się nawet na samą myśl o przechodzeniu przez coś takiego ponownie. To właśnie po tamtym okresie pozostał jej ten malinowy ślad na szyi, który wyglądał dosłownie tak, jak gdyby jakieś dzikie zwierzę drasnęło ją swymi ostrymi pazurami, choć blizna miała zgoła inne pochodzenie. Zwykłe narzędzie ogrodowe, które normalnie nie powinno stwarzać większego zagrożenia. No i zdecydowanie nie powinno być używane jako broń służąca do ataku na jak najbardziej zagubioną dziewczynę, na dodatek ciągnącą ze sobą poważnie chorą siostrę. Tymczasem stało się zupełnie inaczej i tylko cud sprawił, że nie padła w tamtej walce, ani też jej siostrze nic się nie stało. Przynajmniej nic wielkiego, bo kilka niewinnych zadrapań i ze dwa siniaki się niestety znalazły. Tak czy inaczej, Tabitha nie mogła znieść swojego mimowolnego wspominania tamtych chwil, a blizna jako ich dowód... Wystarczyło powiedzieć tylko, że to właśnie z jej powodu zapuszczała włosy, pomimo trudności w dbaniu o nie, by były odpowiedniej długości, a nawet jeszcze znacznie dłuższe. Nosiła też wszelkiego rodzaju apaszki, kawałki materiałów czy też szale i szaliki, by móc okutać się nimi i nie dawać ludziom powodów do natrętnego gapienia się na jej szyję, za które miałaby ochotę im przywalić, a co czasem nawet zdarzało jej się zrobić. Zamrugała kilka razy, słysząc zadane jej pytanie o siostrę, które sprawiło, że jakoś tak pogrążyła się we wspomnieniach. Sama nie wiedziała nawet, dlaczego i po co, bo przecież było jej to zdecydowanie niepotrzebne. - Mandy... Wróciła do nas na jakiś czas przed wybuchem powstania i tymi wszystkimi rebelianckimi okropieństwami... Dokładnie rok, dwa miesiące i trzynaście dni przed tym. Pamiętam to, jakby działo się wczoraj. Pojawiła się dosłownie znikąd, w środku jednej z tych zimniejszych i burzowo-deszczowych nocy, gdy to wiatr szarpał gałęziami. Nie mogłam wtedy długo zasnąć i może to właśnie dlatego słyszałam całe zamieszanie, jakie wybuchło na dole. A może i tak bym się obudziła...? To było bardzo głośne, więc wstałam z łóżka i zeszłam na dół, mimo możliwości, że mogło być to coś złego... Ale w sumie to złe wydarzyło się też nocą, tylko później... - Kontynuowała, jakby będąc w zupełnie innym świecie, zapatrzona w okno bez kilku szybek. Nawet nie zauważyła, gdy jedna z jej dłoni, którymi przytrzymywała nasączone ziołami szmatki, powędrowała na policzek Valeriusa, delikatnie go gładząc i odgarniając mu włosy z twarzy. Był to wyraźnie mimowolny odruch, którego nie była w stanie powstrzymać, bo jakby odleciała we wspomnieniach. - Mój ojciec darł się na lokaja, który trzymał pod ramię jakąś kobietę o wyglądzie jednej z tych żebraczek, jakie czasem dało się zobaczyć gdzieś tam w ciemnych rogach i na nieciekawych uliczkach. Z początku nie rozumiałam, o co chodzi, ale gdy tylko uniosła twarz bardziej do światła... To była Mandy. W starych, zniszczonych łachach, na których wyraźnie widoczne było błoto zmieszane z krwią i które wręcz ociekały wodą, tworząc na posadzce potężną kałużę. Ojciec zamilkł wtedy na chwilę, patrząc na nią dziwnym wzrokiem, matka zaś najnormalniej w świecie zemdlała. Zawsze miała zapędy do teatralnych zachowań. Nie wiem, co działo się później tej nocy, gdyż ojciec zauważył, że stoję na antresoli i siłą wytargał mnie do pokoju, zamykając w nim na klucz. Wiem tylko, że darło się kilka osób i to jeszcze głośniej, a później nastała podejrzana cisza. - Wydała z siebie westchnięcie, nie przerywając i zupełnie nie zauważając swego odruchu. - Tak jak nie odzywała się tamtej nocy, tak i milczy do tej pory. Zupełnie jakby żyła w swoim własnym świecie. Kapitolscy lekarze nazywali to różnie i wyglądało na to, że żaden z nich nie wie dokładnie, co to może być. Nie znaliśmy, nie znam, nawet przyczyny, a ona tylko siedzi i patrzy się wciąż w jedno miejsce. Nie zje, jeśli jej nie nakarmię. Nie położy się, jeśli nie zmuszę jej do wstania z miejsca i położenia się w łóżku. Nie przykryje się, nawet, gdy w środku mroźnej nocy spadnie jej koc. Nie uczesze, nie pójdzie do toalety, nie ubierze się... Jest jak maleńkie dziecko. Z tą tylko różnicą, że dziecko dorośnie i z czasem stanie się choć odrobinę samodzielne. Jej szans prawie nie widać. Zwłaszcza teraz, zwłaszcza przy tym wszystkim. Była piękną kobietą, wiesz? Teraz wygląda jak zwyczajny, szary mieszkaniec Kwartału. Choć my wszyscy tak wyglądamy. Zwykła masa zlewających się ze sobą, mniej lub bardziej osób, które łączy tak wiele... - Stwierdziła, marszcząc przez jakąś zbłąkaną i zupełnie nie pasującą jej myśl, która wreszcie spowodowała jej wybicie się z zamyślenia. Z konsternacją spojrzała na swoją dłoń, by po chwili skrzywić się ponownie, jak na widok jakiegoś wybitnego paskudztwa i z sykiem zabrać rękę. Wróciła do swojego zwyczajowego zachowania, przeklinając się za ten pieprzony wybryk i nienawidząc za niego zarówno siebie, jak i Valeriusa. Cholera jasna! - Tak. To wyjątkowo durne pytanie, na które odpowiedź powinna mało obchodzić takiego powalonego szlachcica jak ty. Czyż nie lepiej dalej żyć sobie w świecie cholernych urojeń, jakie pokazują, że jest o wiele lepiej niż było? Przecież właśnie tego chciałeś! No i masz. Miłego życia. - Warknęła na niego wściekle, odwracając się i teatralnie dezynfekując rękę odrobiną alkoholu. - Idź spać, Angelini, bo nie mam najmniejszej ochoty cię słuchać i widzieć twojej przebrzydłej mordy. Chcę zgasić światło. Nie martw się, nie pozwolę ci umrzeć. Przynajmniej nie chwilowo. Masz do wypełnienia jedną rzecz, potem możesz zdychać, bylebyś wykonał to, co do ciebie należy. Nie myśl też, że wierzę twoim słowom. Sama zamierzam cię dopilnować. |
| | | Zawód : studia nad uprzykrzaniem życia postaciom Znaki szczególne : avatar © laura makabresku
| Temat: Re: Tabitha i Amanda Gautier oraz Margaritka Butterfield Czw Lip 24, 2014 9:02 pm | |
| Po dość długim czasie, jaki Grubasek spędził w miejscu, do którego wcześniej tak ochoczo pędził, nie zważając zupełnie na możliwość duszenia się lub dostania zawału czy też zadyszki oraz gdzieś około miliarda innych źle się dla niego kończących możliwości, musiał wreszcie przyznać sobie z pełnią wściekłości, że jego osoba jest jak najbardziej ignorowana. Ba! Oni się z niego bezczelnie naśmiewali! Z NIEGO! Najnormalniej w świecie nie potrafił tego zrozumieć, chociaż przynajmniej w pewnej chwili wreszcie to do niego doszło. Szkoda tylko, że tak późno. Szkoda jak najbardziej dla nich, bowiem on wywąchał sprawę, której nie wyniuchali inni przed nim, a tych z pewnością było dosyć wielu. TO BYŁ JEDEN WIELKI SPISEK! Jak inaczej mógłby wytłumaczyć początkowe ignorowanie go i jego przeraźliwie poważnych wieści i późniejsze traktowanie go jak jakiegoś... Jak jakiegoś komika lub byle zabawnego klauna! Niedoczekanie ludzkie! Już on im pokaże. Im wszystkim! Co do jednego, najmniejszego! Niech no tylko przestaną go tak boleć nogi, co go podkusiło zakładać te dwunastocentymetrowe szpilki?!, i będzie mógł wreszcie opuścić to siedlisko parszywego zła! Oj, polecą donosy, polecą... A on miał układy, oj miał! Jeszcze go popamiętają! Wielka dekonspiracja już się zaczęła, a on był jej głową. Główna Głowa Zakonspirowanej Dekonspiracji... Nie, to brzmiało zbyt łagodnie. Wielki, i Najgłówniejszy z Głównych!, Mistrz Zakonu Zakonspirowanej Dekonspiracji i Wielkiej Inkwizycji w Imię Nowego Kapitolu. Tak! To było właśnie to! Wielka sława stała przed nim otworem! Już niedługo wszyscy będą go znać i wychwalać jego imię. Kto wie... Może nawet Coin pójdzie w odstawkę, a on osobiście wypchnie ją ze stołka...? Zasiądzie na jej miejscu i już nigdy nikt nie będzie z niego drwił. Ku chwale Nowego Kapitolu, oczywiście. Wpierw jednak musi mieć dowód i nawet wie, gdzie go szukać. Poradzi sobie bez tych parszywców i już wkrótce będzie KIMŚ! To sprawiło, że Grubasek wreszcie rozepchnął tych zdradzieckich Strażników Pokoju, już wkrótce też będą pilnować pokoju! tyle że od środka, zamkniętego i z kratami w oknach!, i wyrwał niczym bombka ze świątecznego drzewka z nóżkami, turlając się pospiesznie w miejsce, z którego wcześniej przybył.
3. |
| | | Wiek : 24 Zawód : Szeregowy Przy sobie : bron palna z magazynkiem, przepustki, latarka, prawo jazdy, telefon, scyzoryk i zapalniczka Znaki szczególne : blizny na plecach, tatuaże: jeden nad lewym nadgarstkiem i jeden na plecach Obrażenia : ogólne osłabienie
| Temat: Re: Tabitha i Amanda Gautier oraz Margaritka Butterfield Czw Lip 24, 2014 10:08 pm | |
| No tak... Chciał jej pomóc, a teraz leżał ranny u niej w domu. Pomoc doskonała. W dodatku nie miał pojęcia, jak wstanie, by pójść do domu i tam się też ogarnąć, wskakując w mundurek. Może powinien zadzwonić i zgłosić, że musi sobie zrobić kilka dni wolnego... Nigdy nie korzystał z urlopów, więc raczej nie powinni być wściekli, że nagle mu coś wyskoczyło. Gdyby zerknęli na jego zacną kartotekę i osiągi, to nie powinni się czepiać. O ile jego aktualny przełożony nie był leniwym skurwysynem, który jedynie męczył pośladki, siedząc bezczynnie... Może powinien iść do domu teraz? W sensie jak Tabby powie mu, o co chodziło z jej siostrą. Choroby bywały różne. Żal mu było dziewczyny, którą co nieco pamiętał z kilku bankietów i ze szkoły jako jedną z tych piękniejszych i kompletnie niedostępnych dziewczyn. Miała w zwyczaju uśmiechać się tak pozytywnie i iść przed siebie, jakby żadne zło nie mogło jej złapać w swe szpony. Jednocześnie wielka gwiazda, która w swej posturze, jak na swój wiek, była drobniutka. Szczuplutka i nie za wysoka, wyglądała, jakby była ze znacznie młodszego rocznika. Teraz zaś się dowiadywał, że ta sama dziewczyna, spała właśnie w pokoju obok, będąc kompletnie inną już osobą. Nie tą roześmianą i beztroską dziewczyną, a zamkniętą w sobie kobietką, której bliżej było do lalki niż do człowieka. Gdyby wiedział... Ściskał go okropny żal, że nie pomógł, a dowalił im jeszcze bardziej. Był też wściekły, że ktoś zniszczył taki skarbek. Samo w sobie zaliczało się to do czynów niewybaczalnych. Jego wściekłość dodatkowo podsycał fakt, że wspomniany skarbek był tak bardzo ważny dla Tabithy. Niestety nic już nie mógł na to poradzić. Ani cofnąć czasu, ani rzucić czaru. Pieniądze też nic by tu nie pomogły. Miał też wrażenie, że ta chwila zwierzeń, czyli cała ta opowieść o Mandy, nieco zbliżyła ich do siebie. Jego oczom ukazał się kolejny dowód na to, że jego była przyjaciółka nadal znajdowała się w tym ciele i nie umarła wraz z jego podłym uczynkiem. Czuł ciepło jej dłoni, która delikatnie gładziła go po policzku, gdy dziewczyna była gdzieś daleko, wyrzucając to wszystko z siebie. Potem niestety znów wyskoczyła z tą nienawiścią, co teraz wydało mu się pełne uroku. W sumie całkiem seksownie wyglądała, gdy się tak na niego złościła i mówiła, jak to bardzo go nienawidzi. Miało to swój urok, a on powinien się zbierać... - Wierz lub nie, ale obchodzi. W dodatku żaden ze mnie szlachcic. Z ciebie też nie, a przynajmniej nie w okresie, w którym się przyjaźniliśmy. Pamiętasz, jak razem hejtowaliśmy szlacheckie tłumy? – Spytał, patrząc z zaciekawieniem na jej oczyszczanie ręki alkoholem. Może ta cała złość była na pokaz? – Tabby, wiem, że wcale nie podobało ci się to, jak żyli wtedy ludzie w dystryktach... Nic to nie zmieni, ale naprawdę żałuję, że cię w to nie wciągnąłem. Może tak do końca nie wierzyłem w wygraną rebelii? Nie mam pojęcia, czemu cię nie wkręciłem, czemu cię nie ostrzegłem... Choć może wiem. Nieważne. Ważne, że przepraszam. Żałuję tego każdego dnia i... Będę żałował do końca życia – stwierdził szczerym i poważnym tonem. - To tyle. Już cię nie męczę, ale... Mogłabyś mnie obudzić jutro wcześnie rano? Nie mam już siły, by usiąść, a co dopiero wrócić do domu, by jutro iść... do pracy. Powinienem powiadomić odpowiednią osobę, że mnie jutro nie będzie. O ile pozwolisz mi skorzystać z mojego telefonu, który uk... zapożyczyłaś – poprosił grzecznie, nie wygłaszając przemówienia, które cisnęło mu się na wargi. Nie chciał jej naciskać, by skończyła z tą pełną złośliwości grą.
|
| | | Wiek : 20 Zawód : pracownica kawiarni 'Vanillove' Przy sobie : dowód tożsamości [Helen Favley], breloczek z kluczami, gotówka, okulary przeciwsłoneczne -> wszystko w przepastnej torbie Znaki szczególne : potrójna blizna (jak po szponach) w kolorze malinowym na lewym boku szyi Obrażenia : amnezja (bardzo ciekawe "obrażenie" xD)
| Temat: Re: Tabitha i Amanda Gautier oraz Margaritka Butterfield Czw Lip 24, 2014 11:28 pm | |
| Nagłe opowiadanie, a zwłaszcza już komuś będącemu jej nieprzyjacielem, i w pewnym sensie też uzewnętrznianie się było tak bardzo nie w jej obecnym stylu, że aż solidnie ją przerażało. Czyżby nadal miał nad nią coś w rodzaju tamtej dawnej siły? Dotąd nawet nie brała pod uwagę tej możliwości, ale... Może powinna była jednak to robić...? To by wiele komplikowało, cholera, i zdecydowanie powinna zrobić coś w celu uniknięcia dalszych oznak słabości. Nie mogła i nie chciała pozwolić sobie na jakąkolwiek chwile dobroci dla zwierząt w stosunku do Valeriusa. Już raz pozwoliła im się do siebie wzajemnie, a przynajmniej tak kiedyś o tym myślała, do siebie zbliżyć i wylądowała w samym środku niekończącego się koszmaru. Na dodatek razem ze swoją małą Mandy, jak to zwykła pieszczotliwie nazywać sobie, starszą od siebie!, Amandę. Nie zamierzała znowu pozwolić na to, by chociaż część tej historii się powtórzyła. Kompletnie nic. Ani nawet najmniejszy jej kawalątek, ni nic. Niezależnie od tego, jaka to by akurat była część. Nie chciała ponownego skrzywdzenia, zdradzenia i zniszczenia życia, a w tym wypadku - może nawet śmierci, bo tylko to mogłoby być już gorsze od pobytu w KOLCu i to jeszcze przy pozostawieniu Mandy całkowicie samej, na pastwę losu. Nie chciała też zbliżania się do siebie, przyjaźni, bliskości, marzeń i innych rzeczy tego typu, bowiem teraz już idealnie wręcz zdawała sobie sprawę z tego, jak mogło się to skończyć. A szczerze wątpiła w to, że przeżyłaby kolejny taki cios. Wbrew pozorom, Angelini był kiedyś jej nadzwyczaj drogi. To jednak była już tylko przeszłość, którą usilnie starała się wymazać bądź też zamazać gniewem i przypominaniem sobie tego wszystkiego, co działo się w nocy, gdy członkowie rebelii, z Valeriusem w zestawie!, wpadli do jej domu. Karmiła nienawiścią swego wewnętrznego potwora i czuła się z tym doskonale. Nie potrzebowała słodzenia, cukierkowania i słodkich wręcz do omdlenia relacji z kimś, kto zdradził ją w tak wybitnie paskudny i niegodny sposób. Była Tabithą Gautier, już nie poczciwą Tabby swego uroczego Vala, a Tabitha Gautier nie zapominała i, co chyba najważniejsze, nie była skłonna wybaczać. Zwłaszcza już przy czymś takim, co Angelini zrobił jej i jej siostrze. Nic nie dawały jego próby ponownego omotania jej i kłamstwa, jakimi usiłował ją poić. Nie wierzyła w ani jedno jego słowo. I w sumie też nie zwracała już tak bardzo uwagi na to, co paplał tam pod nosem. Miała swoje zajęcia, bo, w przeciwieństwie do Wielkiego Pana, ona musiała niemiłosiernie wręcz się starać, by móc włożyć cokolwiek do garnka. Choć tego nawet nie miała... No, poza takim wielkim, starym i wyszczerbionym, ale nie narzekała. - Nie jesteś Szlachcicem? No to jesteś Jaśnie Cholernym Panem. Wielka mi różnica. - Prychnęła, biorąc starą szmatę i klękając, by choć odrobinę wyczyścić i wytrzeć z krwi podłogę. - Może i pamiętam, a może też nie... Czy to cokolwiek zmienia? Hejtowaliśmy razem tłumy durnych szlachciców, byś po chwili pokazał mi dostatecznie dobrze, jak bardzo się różnimy i za kogo mnie masz. Pogarda dla płytkich i krwiożerczych Kapitolończyków na nic mi się zdała, gdy osobiście zaklasyfikowałeś mnie jako jedną z nich. - Stwierdziła sucho, trąc podłogę z jeszcze większą siłą i zaciskając zęby z wściekłości, jaką odczuwała tamtej nocy, a która powróciła do niej z całą swoją mocą. - Wierzyłeś czy nie, gdyby zależało ci wtedy na mnie... Tak jak usiłujesz sobie teraz wmawiać dla uspokojenia braku twojego sumienia i człowieczeństwa... Najlepszy przyjaciel nigdy by nie pozwolił na coś takiego. Mimo wszystko... Nie uważasz, że w pewnych przypadkach umieranie za coś, w co się wierzy, jest zdecydowanie lepsze od tej chwili, gdy zauważasz, że ktoś ci bliski ma cię głęboko w dupie i uważa za robala. Że sprzedaje twoje szczęście, los i życie za utrzymanie pozycji pieprzonego zwycięzcy? - Roześmiała się gorzko. - To nie jest coś, za co można przepraszać, Angelini. To zdecydowanie nie jest też coś, co można kiedykolwiek wybaczyć. Zwłaszcza już z byle powodu, bo wielki ty nagle sobie o mnie przypomniałeś i chcesz, bym wszystko zapomniała. Zabierz swoje przeprosiny do diabła, Angelini. Tu zdecydowanie ich nie potrzeba. Paskudna krew nie chciała łatwo się ścierać, jednak Tabitha uparcie tarła, nie przejmując się zbytnio bólem rąk i brudzeniem. Zwyczajnie musiała na czymś wyładować swój gniew, by nie zabić Valeriusa teraz, zaraz, gołymi rękami. W trakcie roboty końcówki szala zaczęły się brudzić, więc najzwyczajniej w świecie zdjęła go, odrzucając gdzieś w kąt i dalej robiąc swoje. Cóż, była przecież w domu. - Sądzę, że mamy tu trochę inną definicję wczesności, ale proszę bardzo. Jak sobie życzysz. Im wcześniej znikniesz z tego domu, tym lepiej. I nie radzę ci się za bardzo ruszać, bo to nie gwarancja jakości rodem z kapitolskich szpitali. - Spojrzała na niego przelotem. Jej twarz nie wyrażała już teraz zupełnie nic. Chociaż może odrobinę widoczne było znudzenie w tym jej spojrzeniu, jakby oceniała towar na rynku. - Nie musisz się tak krygować. Oboje dobrze wiemy, że wykorzystałam okazję i zwyczajnie cię okradłam. A zadzwonić ci oczywiście dam. O ile mi za to zapłacisz... Biznes to biznes. |
| | | Zawód : studia nad uprzykrzaniem życia postaciom Znaki szczególne : avatar © laura makabresku
| Temat: Re: Tabitha i Amanda Gautier oraz Margaritka Butterfield Pią Lip 25, 2014 12:08 am | |
| Ku niezadowoleniu wielce tajemniczego Grubaska, droga w pewnym sensie powrotna nie była już tak łatwa jak ta w stronę głównej części Kwartału. Nie dosyć, że kałuże postawiły sobie za cel stawanie mu na drodze w najbardziej niewygodnych do ominięcia miejscach, to jeszcze na dodatek jeden z obcasów ugrzązł mu w kratce odpływowej i sprawił, że biedaczek wywinął wyjątkowo malowniczego koziołka, zostawiając but w darze bogom ścieków. No i właściwie bogom wścieków też, bo zdenerwowany to on zdecydowanie był. Z jednej smacznej nowiny zrobiły się nagle dwa apetyczne kąski, a jemu nagle zaczęły stroić fochy i przeszkadzać jakieś całkowicie przyziemne sprawy. Kto to widział, by działo się coś takiego?! Miał złudną nadzieję, że nikt niepowołany nie rzucał na niego oczkami w tej chwili. A że niepowołani byli dosłownie wszyscy... Poza nim samym, oczywiście... Musiał się szybko zebrać i zacząć na nowo wyglądać godnie. Był w końcu Kimś przez przeogromnie-mega-wielkie "K" i musiał zawsze mieć nienaganny ubiór, woda zaś i podejrzanie wyglądające błocko mu w tym nie pomagały. Lecz cóż miał zrobić... Nie mógł wrócić do swojej nory... przepraszam najmocniej... do swej SIEDZIBY, bo wtedy istniałoby ryzyko, że dowody konspiracji uciekną mu dosłownie sprzed czubka nosa. Poświęcał się więc dalej dla dobra Siebie, ogółu, Siebie, stanowiska, Siebie i jeszcze raz Siebie. I czy wspominał już o Stanowisku, jakie już na Niego czekało? Cieplutkie, mięciutkie, pełne chwały i tylko Jego. Coin będzie się mogła wypchać. Wystarczy tylko, by...
3. |
| | | Wiek : 24 Zawód : Szeregowy Przy sobie : bron palna z magazynkiem, przepustki, latarka, prawo jazdy, telefon, scyzoryk i zapalniczka Znaki szczególne : blizny na plecach, tatuaże: jeden nad lewym nadgarstkiem i jeden na plecach Obrażenia : ogólne osłabienie
| Temat: Re: Tabitha i Amanda Gautier oraz Margaritka Butterfield Pią Lip 25, 2014 12:38 am | |
| Wyglądało mu to na grę. Jakby usilnie chciała przekonać świat, go i nawet siebie, że go nienawidzi. Może próbował sobie tym wmówić, że nadal go lubi, zamiast dopuścić do siebie świadomość, że faktycznie go nienawidzi, ale... Chyba jednak wolał w to wierzyć, bo jakoś myślenie, że jeszcze może odzyskać Tabby, dodawała mu otuchy. Wierzenie, że nadal ma względem niego pozytywne odczucia, było chyba tym, czego teraz potrzebował. Bycie samemu wcale nie należało do zajebistych rozwiązań na przyszłość. Nie miałby dla kogo się starać, a teraz jakoś trzymała go przy woli walki Gaduła, mimo że, jak uparcie wciąż wkoło powtarzała, go nienawidziła. Kropka. Lubić mogła lubić. Ciekawe, czy nadal go kochała... To mogło nieść za sobą o wiele ciekawsze życie od tego, które sobie teraz przewidywał. Nie „teraz” w dosłownym tego słowa znaczeniu, bo teraz patrzył na ponownie gadającą Gadułę, która brała się za zmywanie podłóg, ale „teraz” jako ostatnich kilkudziesięciu nocach, które spędził na tym paskudnym myśleniu, zamiast zaliczać jakieś panienki jak jego kumple. Ta, dam! Wychodził na mięczaka, ciepłe kluchy i w dodatku na jakiegoś mniszka. Powinien się ogarnąć. Mogli go wyśmiać, poza tym miał przecież potrzeby jak każdy mężczyzna, a dawno nie... No, może nie tak długo, jak się nad sobą rozczulał, ale długo. Musiał koniecznie jakąś laskę odwiedzić. Podobno w KOLCu był całkiem znośny burdel, więc czemu by nie skorzystać, skoro miał przepustkę? Oczywiście bardziej byłby zadowolony, gdyby, zamiast jakiejś pierwszej lepszej dziwki lub nachalnej kobiety, która miałaby tak usilną potrzebę, że wskoczyłaby mu do łóżka bez myślenia o zarobku, wpadła mu w ramiona Tabitha. I się zaczynało... Tak, miewał TE myśli o niej. Bywały nawet sny. Całkiem realistyczne sny, musiał przyznać, w którym oto ta, NIENAWIDZĄCA jego osoby, istotka, która była tuż nieopodal, działa na niego w taki sposób i wyglądała tak, że... Brałby bez zawahania. Choć, jak też mu wiadomo było, ją brałby na więcej niż na jeden szybki numerek, bo chciał ją brać na całe życie. I CZEMU W TAKIEJ CHWILI MIAŁ O NIEJ MYŚLI EROTYCZNE?! Teraz, gdy leżał sobie na tej skrzyni, szafce, stoliku czy czym to tam sobie było, ranny i znienawidzony, patrząc, jak ona tak usilnie zmywa jego krew z podłogi. Kilka lat temu nie pomyślałby, że będzie miał okazję widzieć ją przy takiej czynności i w sumie to nie było miejsce dla niej. Zamiast zapewnić jej willę z osobistą służbą, to on, prawie że dosłownie, cisnął ją do tej niewoli. Tu nie było życia. Tu była jakaś ubojnia. To nie było miejsce dla niej, a była tu właśnie przez niego. Chyba właśnie zaczął to sobie powtarzać jak mantrę. Stwierdzono: zbyt długie przebywanie w KOLCu. Mimo to miał myśli erotyczne, a teraz z nich przeszedł w podziwianie jej ciała. Przekręcając się delikatnie na bok tak, by nie zerwać szwów, obserwował z uwagą każdą część jej ciała, jak też ruchy jej mięśni, paskudną bliznę na jej delikatnej szyi, gdy zdjęła szalik... Nie miała jej kiedyś. - Co ci się stało...? – Spytał, wskazując palcem na jej szyję. – KOLeC? – Spytał, choć chyba już wiedział. Kolejny negatywny skutek jego postępku. – I nie przejmuj już się mną tak bardzo. Mam pracę, w której są różne definicje wczesności. Gorzej z zapłatą za wykonanie telefonu – stwierdził, udając głęboki smutek z powodu tego, że jest w tym punkcie problem. Pokręcił nawet głową, udając zamyślenie, by się przypadkiem nie roześmiać. – Mam problem. Okradłaś mnie ze wszystkiego, co miałem. Mogę ci jedynie zapłacić w naturze... – Powiedział powoli, patrząc z łobuzerskim uśmiechem na jej reakcję. Zagryzł wargę, ponownie przywołując w myślach pewne kosmate scenki ze swoich snów. A co, jeśli ona...? Nieee... To byłoby przegięcie, poza tym go nienawidziła. Nie sypia się z wrogami. Choć przyjaciół trzyma się blisko, a wrogów jeszcze bliżej.
|
| | | Wiek : 20 Zawód : pracownica kawiarni 'Vanillove' Przy sobie : dowód tożsamości [Helen Favley], breloczek z kluczami, gotówka, okulary przeciwsłoneczne -> wszystko w przepastnej torbie Znaki szczególne : potrójna blizna (jak po szponach) w kolorze malinowym na lewym boku szyi Obrażenia : amnezja (bardzo ciekawe "obrażenie" xD)
| Temat: Re: Tabitha i Amanda Gautier oraz Margaritka Butterfield Pią Lip 25, 2014 2:18 am | |
| Ta cała sytuacja zdawała jej się tylko coraz bardziej poważnie abstrakcyjna i nie, nie podobało jej się to w żadnym stopniu. Ha! Idąc za swoimi zwyczajowymi przekonaniami, reakcjami i poglądami... Była to tylko kolejna rzecz do jej wybitnie malowniczej kolekcyjki spraw, których znieść wręcz nie mogła i nawet raczej nie chciała próbować, bo nie należała przecież do tego typu masochistycznych kobietek, które jeszcze specjalnie pozwalały na zaistnienie wszystkiego, co im dowalało. O nie! Nigdy w życiu nie była takim typem i zostawać nim też nie miała nawet najmniejszej ochoty. Zdecydowanie bardziej wolała hodować sobie to wszystko, co już teraz przy niej i w niej było, nie pozwalając ani innym, ani sobie dokładać niewygodnych faktów bądź też zamieniać coś w jej psychice. Która to może i nie miała się jak najlepiej, ale przynajmniej należała w pełni do niej. I nikt, a zwłaszcza już Valerius Ian Angelini, zmienić jej nie miał nawet najmniejszego prawa, jeśli ona sama nie będzie tego chcieć. A prawdopodobieństwo, że akurat będzie... Było znikome. Czuła się wystarczająco dobrze w swojej pełni nienawiści do większości rzeczy, jakie tylko mogły istnieć na tym świecie, do nieistniejących w sumie tak jakby również - za samo to, że właśnie nie istniały. I były w sumie nawet lepiej jej działające na nerwy, bo przecież nie były namacalne i nie dało się ich wywalić od tak czy też zmieść i zniszczyć. Zupełnie jak myśli ją czasem nachodzących... Zupełnie jak tych najbardziej niewygodnych, które poruszały sprawę kierunku jej życia. Dosyć dobrze niegdyś znała tego dziwnego rodzaju porzekadło, że ponoć to wszystkie drogi prowadziły do Rzymu, w czymkolwiek miałby on się aktualnie objawiać, lecz dla Tabithy praktycznie od zawsze było to wyrażenie jak najbardziej błędne. Jej ścieżki bowiem prowadziły ją już od narodzenia w stronę... No właśnie, czego? Tego już nie wiedziała i w sumie nawet nie chciała wiedzieć. W dzieciństwie bowiem krzystania ze słodkiej niewiedzy nauczyła się nadzwyczaj szybko, co w pewnym sensie przez dłuższy czas czyniło z niej wielce niewinną, a nawet może odrobinę naiwną istotkę. Na tyle naiwną, by zaufać tej szumowinie, która teraz zalegała sobie na jej szafko-stoliku, ale to był detal w obliczu jej dalszego wścieku nad swoją własną dziecinną naiwnością w czasach starego Kapitolu. Lecz nie tak zupełnie może naiwnością. Nie do samego końca, co miało przyczynę w... Dziwactwach rodziny? O ile dało się to wszystko nazwać tak niewinnie... Nie o tym jednak teraz chciała wewnętrznie rozprawiać. Ponownie tego wieczoru, nie miała bladego pojęcia, dlaczego jej myśli uciekały na tak pokrętne i dawno zapomniane ścieżki. Choć w sumie to z pewnością znała przynajmniej jeden powód. Niech cię cholera jasna trzepnie,Valerius! Tak czy inaczej, wiedziała tylko, że podąża wyjątkowo nieciekawym i prowadzącym ją w zupełne nieznane szlakiem, na którym wielki kamień z kosmosu z ufoludkami grającymi w rozbieranego pokera w środku, na dodatek spadający nieoczekiwanie na jej głowę lub Latający Potwór Spaghetti rzucający w nią durszlakami... To jeszcze rzeczy względnie normalne. Tym słowem w żadnym stopniu nie dało się nazwać jej otoczenia, które po zebraniu w jedną całość, choć szczere było tutaj określenie "wielką kupę", z pewnością byłoby lepsze od cyrku gościa z zacnymi literkami M i P, którego mało która osoba raczej nie znała. O wiele lepsze. O wieeele lepsze. Jej towarzystwo łączyło w sobie bowiem czyste szaleństwo i to dosłownie, co sprawiało chyba, że i ona uznawana była niegdyś za lekko zbyt nienormalną osóbkę. Nawet jak na sam Kapitol, a to już był sporych wielkości wyczyn. Dokonywany razem z Angelinim... Cholera! Ten typ był dosłownie wszędzie i za nic nie chciał się od niej odczepić! Nawet w jej własnych myślach. Na nich jednak też znowu nie poprzestając, bo wyraźnie czuła jego wzrok w nią wbity. No i jego spojrzenie w kierunku tej paskudnie wyglądającej blizny na jej szyi. - Narzędzie ogrodowe, którym próbowano mnie zabić. - Odpowiedziała, patrząc na niego jakby z ciągłym znudzeniem i ani jednym mięśniem nie drgającym na nej twarzy. - No raczej nie twoja rozpuszczona dzielnica, do której kapitolskie śmieci nie mają wstępu... - Prychnęła z politowaniem. - Poza tym, co cię to obchodzi? Sam z pewnością masz miliardy blizn wojennych, bo przecież całe twoje życie opiera się na ciągłej walce o przetrwanie następnej minuty, co tu dopiero mówić o minutach czy aż godzinach... - Stwierdziła ze zwyczajową dla siebie kąśliwością i z nieskrywanym sarkazmem, by dalej robić to, co do niej należało. Do chwili, w której jej nie przerwał swoim wielce genialnym tekstem, który wyraźnie wyłapała z tego całego bełkotu. Wyłapała, by wybuchnąć potężną salwą pogardliwego śmiechu. - Ty? Mi? W naturze? - Zachichotała, podnosząc się i stając nad nim z rozbawioną miną. - Kotku, jeśli twoje w naturze nie zawiera w sobie jakiejś dorodnej kurki czy czegoś, co mogę zrobić na obiad, to wybacz, ale... Masz chyba nazbyt wysokie mniemanie o sobie, Romeo za złociaka, bo mimo wszystko nie zamierzam skorzystać z tej, jakże wspaniałej!, oferty. Nie będę się z tobą pieprzyć. Ani teraz, ani nigdy. Zapomnij, Angelini. Czas, w którym mogłeś mnie mieć już dawno minął i nie jest mi z tegopowodu przykro. |
| | | Wiek : 24 Zawód : Szeregowy Przy sobie : bron palna z magazynkiem, przepustki, latarka, prawo jazdy, telefon, scyzoryk i zapalniczka Znaki szczególne : blizny na plecach, tatuaże: jeden nad lewym nadgarstkiem i jeden na plecach Obrażenia : ogólne osłabienie
| Temat: Re: Tabitha i Amanda Gautier oraz Margaritka Butterfield Pią Lip 25, 2014 9:03 pm | |
| Hahahah... Żałosny był. Koleś, powinieneś się obudzić, bo życie nie było bajkami opowiadanymi dzieciom na dobranoc. Choć te chyba bardziej wolały od szczęśliwych zakończeń oglądać powtórki Igrzysk. Ciekawsze, też zawierało jedno szczęśliwe zakończenie, działo się naprawdę i cechowało się wieloma zwrotami akcji. Miałeś faworyta, który był pewnikiem, aż.tu nagle umierał, bo ni stąd, ni z owąd zwalało się na niego drzewo. On najwidoczniej zamiast Igrzysk, których mianem mógł nazwać ich normalne, codzienne życie, wolał bajki, by myśleć, że może jednak... Kretynizm. Zasługiwał na nagrodę naiwniaka roku. Bo tak na serio, to co sobie myślał? Zranił ją raz, zrywając kompletnie kontakt i nawet nie mówiąc czemu. Potem, kilka lat później, zranił ją na dokładkę drugi raz w najgorszy z możliwych sposobów. Teraz zaś liczył na to, że mu wybaczy i jeszcze będzie się z nim pieprzyć? Tak, na to właśnie liczył, ba!, i w to wierzył! Najwidoczniej bycie szaleńcem bardzo mu odpowiadało, skoro tak świetnie się z tym wszystkim czuł. I nie rezygnował, a brnął w to dalej. - No tak... Ma się ich kilka. Te na plecach nawet zarobiłem z twojego powodu. W sumie nie wszystkie, ale między innymi te od bicza - przyznał, choć zaraz stwierdził, że za daleko się zapędził. Nie chciał jej przecież mówić nic o wpływie Vincenta na ich znajomość, więc dodał zaraz: - I mówię ci to tylko dlatego, by ci zaimponować. Wiesz, taki rycerz na białym koniu, który obrywa w imię niewiasty. To kręci panienki - zauważył specjalnie chamsko, by zezłościła się jeszcze bardziej i nie drążyła powodu zaistnienia tych blizn. - Choć ta twoja... Bardziej dzika. Takie szpony... Jakbyś się biła z dużym kocurem - kontynuował, kompletnie nie przejmując się faktem, że to nie są słowa, które powinien kierować do byłej przyjaciółki, która go teraz szczerze, bądź nieszczerze, nienawidzi. - Cóż, cały emanuję urokiem na każdym kroku. Myślę, że bym ci się spodobał i cię usatysfakcjonował, jeśli chodzi o seks, ale fakt... Dla ciebie pozostanę Romeem za złociaka, bo przecież zbyt przystojny nie jestem, mam twarz zdrajcy i te paskudne blizny, co nie? - Spytał retorycznie, ociekając sarkazmem. Złapał ją za dłoń i przyciągnął jeszcze bardziej do siebie. Patrzył jej non stop prosto w oczy, wyliczając dalej. - Dupek, zero wychowania, kompletna dzicz i jeszcze ten paskudny tytuł zdrajcy, który ciągnie się za mną wszędzie. Nie mogłabyś kochać kogoś takiego, a zwłaszcza się z nim pieprzyć. Ciężko znosisz zwykły dotyk, a co dopiero bardziej intymny... Nienawidzisz mnie. W dodatku paskudnie całuję, czyż nie?- Mówił szeptem, by nie zbudzić towarzystwa za ścianą. To nawet dodawało większej intymności, która pozwalała mu zrobić to, co zamierzał. Gdy tylko skończył wyliczać, pocałował ją delikatnie w usta. Czując, że wcale się nie opiera, pragnący jej bliskości i ciepła, podkręcił nieco klimat między nimi. Całował ją teraz już o wiele bardziej intymnie, zakazanie i namiętnie. Objął ją w talii jedną ręką, by zaraz przyciągnąć ją do siebie jeszcze bliżej. Tak, że czuł teraz jej ciało tuż przy swoim. Jego mała Tabby... Kochała go. Nie było innego wytłumaczenia na to, co się między nimi działo.
|
| | | Wiek : 20 Zawód : pracownica kawiarni 'Vanillove' Przy sobie : dowód tożsamości [Helen Favley], breloczek z kluczami, gotówka, okulary przeciwsłoneczne -> wszystko w przepastnej torbie Znaki szczególne : potrójna blizna (jak po szponach) w kolorze malinowym na lewym boku szyi Obrażenia : amnezja (bardzo ciekawe "obrażenie" xD)
| Temat: Re: Tabitha i Amanda Gautier oraz Margaritka Butterfield Sob Lip 26, 2014 12:23 am | |
| Naprawdę, ale to naprawdę nie podobało jej się to usilne podtrzymywanie przez Valeriusa tej całej, całkowicie czczej!, paplaniny. Po całym dniu spędzonym na lataniu na piechotę od miejsca do miejsca, praktycznie po terenie całego Kwartału i próbowaniu na siłę pozałatwiać te najważniejsze sprawy, od których najnormalniej w świecie zależały dalsze losy jej i jej siostry... Miała prawo być padnięta. Ba! Ona czuła się dosłownie jak żywy trup, co mogło i być całkiem zabawne ze względu na to, że jej ubrania dosłownie oblane były we krwi. Całe szczęście nie jej własnej! I niestety nie było jej jakoś specjalnie do śmiechu, czego powód zwalała, oczywiście!, na Angeliniego. Jakby nie mógł dać się znaleźć komuś innemu... Nie, cholera, to właśnie ona musiała na niego wpaść, bo jak to by tak inaczej? Przecież od samego rana, gdy tylko zwlekła swoje nogi z łóżka, wiedziała, że będzie to wybitnie pechowy dzień. Zwyczajnie czuła to coś nieciekawego, co wisiało w powietrzu i na czym z pewnością dałoby się powiesić jakąś ładną siekierkę, gdyby to tylko miała ją w swym posiadaniu. Lecz o tym z pewnością mogła tylko pomarzyć, bo siekierki należały do nadzwyczaj cennych sprzętów, które raczej ciężko było zdobyć ze względu na możliwość wykorzystania ich przeciwko władzy. Nie to, że gdyby miała w swoich rękach jakiś ostrzejszy i większy od posiadanych przez nią aktualnie przedmiotów, sama nie myślałaby mocniej o dobiciu nim rebelianckich szumowin, a zwłaszcza już, z jaką wielką przyjemnością!, nawet samej nieźle popieprzonej suki - Coin, ale to był akurat tylko drobniutki detalik. No i marzenia... Słodkie, wywołujące na jej twarzy wybitnie szczery i wyjątkowo szeroki uśmieszek, który z pewnością po czymś takim zmieniłby się w ten pełen satysfakcji wyszczerz. Nawet jeśli samego, głównego!, czynu dokonałby ktoś zupełnie inny. To była zwyczajnie kwestia jej cholernej nienawiści do tych ludzi, ich zachowań, przekonań, czynów obecnych, przeszłych i przyszłych, jak i w sumie też wszystkiego, co się z nimi łączyło. A fakt, że to właśnie jej przyjaciel był jednym z nich... Pamiętała, jakby to było wczoraj, że zabolał ją tak bardzo... Jak mało co kiedykolwiek. Lecz tamten ból był już tylko wyjątkowo nieprzyjemnym i trudnym wspomnieniem, bowiem teraz była już silniejsza i pełna nienawiści do tego sukinsyna, która sprawiała, że nie mógł jej już ponownie zranić. Ani nie tak dogłębnie, jak to zrobił niegdyś, ani w sumie wcale. Teraz był dla niej nikim, choć jednocześnie też w jakiś sposób kimś. Kimś, kogo chciała, planowała i zamierzała zranić i zniszczyć w o wiele większym stopniu niż on ją wtedy. Miał jej zapłacić i akurat bynajmniej nie chodziło jej przy tym o płacenie za możliwość zadzwonienia z jego własnego telefonu, bo to niknęło przy całej reszcie jego długów. Które teraz tylko powiększał, co powinno jej się w choć małym stopniu podobać, a nie było tak wcale. Prawdę mówiąc, miała tylko coraz większą ochotę, by siłą zmusić go do przymknięcia się i jednak pozwolić mu zejść z tego świata. Wyjątkowo boleśnie zjednoczyć się ze śmiercią, cholera! Jednak kolejny raz tego dnia wprawił ją w chwilowy stan zawieszenia i niezłą konsternację, która objawiła się w jej ponownym zamarciu i wyraźnym szoku na twarzy... Co nie trwało zbyt długo, bo nadeszły po tym jego kolejne słowa, które pokazały jej tylko, że chciał mieć z niej ubaw i zrobić ją w konia. Dupek! Tym razem nie powstrzymała wściekłości, jaka ją ogarnęła i szybkim ruchem wyciągnęła rękę, policzkując tego skurwysyna. A pomyśleć, że przez chwilę nawet mógł wzbudzić jej zaciekawienie, a nawet i współczucie! Tymczasem to był tylko zwykły podryw mający działać na głupiutkie panienki. Masowo wykorzystywany przez niego tekst, który prawie zrobił z niej idiotkę. Na dodatek zaraz po tym walnął kolejnym chamskim tekstem i jeszcze tak otwarcie szydził sobie z jej bliznowych nieprzyjemności. Żartował sobie z czegoś takiego! - Jak śmiesz, skurwysynu, próbować wykorzystywać na mnie te swoje marne tekściki na podryw, jakie niby że kręcą panienki?! - Warknęła wściekle. - I to chwilę po tym, jak usiłowałeś mi wmówić, że nie jestem dla ciebie byle tanią dziwką! Stała tak nad nim, szczerze żałując, że nie może go w tej chwili udusić byle poduszką, choć to byłaby chyba za łagodna śmierć po tym wszystkim, co jej zrobił. Poza tym nie mogła tego zrobić. Jeszcze... Przełknęła więc ślinę, zaciskając zęby i uśmiechając się wymuszenie, co wyszło jej nadzwyczaj jadowicie. - Oczywiście... Rozgryzłeś mnie, normalnie facecie pełen uroku... Tak naprawdę nie marzę o niczym innym, jak pieprzyć się z tobą do białego rana i wtedy też nie przerywać... Śnię tylko o tym, byś mnie brał wszędzie i we wszelkich możliwych pozycjach, bo przecież taki dziki ogier z ciebie... I jeszcze jak godnie wyposażony... Normalnie ubrania same ze mnie spadają na twój widok... Tak bardzo mnie kręcisz i podniecasz... - Stwierdziła, dobierając do tego odpowiedni ton byle napalonej dziwki, by na końcu roześmiać się pogardliwie. - No chyba jednak nie. Marzę tylko o tym, byś mi za wszystko zapłacił i bym mogła cię zabić i to bynajmniej nie przez zbyt intensywne kochanie się z tobą. Chociaż ty przecież wiesz lepiej... - Prychnęła, również szepcząc i chcąc wbić mu o jeszcze jeden sztylet więcej. - Dokładnie tym teraz dla mnie jesteś, Angelini. Pomyśleć, jak idealnie sam się opisałeś. I pomyśleć też, jak bardzo naiwna byłam kiedyś, tak straszliwie cię kochając. Bo tak, zasmakuj tych słów, Angelini, mała Tabby cię kochała. Tak mocno i przeraźliwie. Bardziej niż kogokolwiek. Śniła o przyszłości z tobą. Chciała ci to nawet wyznać, ale ją zostawiłeś. Czekała jak ta idiotka w umówionym miejscu. Od samego rana. Tak bardzo uśmiechnięta i szczęśliwa... Z każdą mijającą godziną coraz bardziej jednak zaniepokojona. Obawiała się o ciebie, Angelini. Pod wieczór już praktycznie szalała z lęku, lecz dalej tam siedziała. Samotna i opuszczona, ale nadal wierząca, że nie była to twoja wina. A później... Mimo tego wszystkiego, co usłyszała, co przekazała jej od ciebie całkowicie obca osoba, próbowała w to nie wierzyć. Bo cię kochała, bo była idiotką. Do samego końca. Aż pokazałeś jej, za kogo ją masz i gdzie jest jej miejsce. Tamtej dziewczyny już nie ma. Zdeptałeś jej serce osobiście. Jestem ja i możesz być całkowicie przepełniony pewnością, że nie ma we mnie nic poza nienawiścią i obrzydzeniem do was wszystkich. - Mówiła bardzo cicho i bez jakichkolwiek uczuć. Sam chłód. - Nigdy mnie nie całowałeś, ale sądzę, że faktycznie z ciebie kiepski całuuuuu... - Przerwała, bo niespodziewanie zatkał jej usta pocałunkiem i, cholera!, całował to on lepiej niż niesamowicie. Z początku lekko i z ogromną dawką delikatności, jakby też lekko niepewnie... W sumie to ona też na jego miejscu byłaby ostrożna... By przejść do czegoś, co sprawiało, że miała nogi jak z galaretki i przestawała już kompletnie myśleć, co robi. A to przecież było złe! I nieistotne... Tak bardzo nieistotne... Opadła na ten niewielki paseczek wolnego miejsca obok niego, wzdychając bezgłośnie i mimowolnie włączając się w to wszystko. W te pocałunki... Była chyba równie głodna, co i on, wymieniając z nim coraz to bardziej gorące i niebezpiecznie nęcące pocałunki. Drażniła jego wargi językiem, zagłębiając się nim i badając również wnętrze jego ust i języczek. Przygryzała ząbkami i ciągnęła, muskała i drażniła... Całowała tak wygłodniale, drżąc w jego ramionach, by ostrożnie objąć go ramieniem i przysunąć się jeszcze bliżej... Na chwilę zastygając, gdy jej dłoń przejechała po długich szramach na jego plecach... Czyżby wtedy nie kłamał...? - Val... Moje biedne maleństwo... - Szepnęła między pocałunkami ze łzami w oczach, zapominając na ten jeden moment, kim byli teraz dla siebie, co powinna do niego czuć i nawet to, kim się stała. - Powiedz mi... Proszę... Co się stało...? Kto ci to zrobił...? |
| | | Zawód : studia nad uprzykrzaniem życia postaciom Znaki szczególne : avatar © laura makabresku
| Temat: Re: Tabitha i Amanda Gautier oraz Margaritka Butterfield Sob Lip 26, 2014 1:15 am | |
| ... w jakiś godny sposób zebrał wystarczająco dużo informacji o odkrytym przez siebie spisku, dostarczając jednocześnie mówiące wszystko dowody, których nikt nie mógł podważyć. A tak się akurat składało, że nosa do tego miał już na samiutkim początku tych wszystkich wydarzeń. I tak się jakoś zacnie składało, że mimo tego, iż może nie miał wszystkiego podanego na złotej tacy, jaka mu się nadzwyczajnie mocno należała!, no i musiał wykorzystywać narażającą się marną okazyjkę, to radził sobie z tym wręcz wybornie. Nie był tylko zbytnio zadowolony z racji zmuszenia do cofnięcia się w miejsce, w którym zaczynał, ale był prawie stuprocentowo pewien, że miało mu się to jak najbardziej opłacić. Gdyby tylko nie musiał tak się w tym wszystkim babrać... Oraz też okno, należące oczywiście do mieszkania panien mogących zaprowadzić go dalej w stronę gniazda i głowy całej tej konspiracji, nie było umieszczone tak wysoko. Może i było duże, a jakieś światło też się gdzieś tam w mieszkaniu świeciło, ale nie było to dla niego wystarczające. Po niewielkim i jakże dyskretnym rozeznaniu w najbliższym oknom terenie, Grubasek znalazł tylko jedno wyjście z sytuacji, które warto wspomnieć, że niezbyt mu było miłe... Wspinaczka na kontenery pełne śmieci... Czego się jednak nie robi dla blasku fleszy... Mężczyzna zakasał więc rękawy i począł wspinać się na metalowe kubły, by wreszcie stanąć na jednym z nich i przykleić nos do szyby, otwierając szeroko swe paczałki. Nie ma co! Poza dekonspirowaniem zakonspirowanej konspiracji szykował mu się najwyraźniej jeszcze jeden smaczniutki dla oczu kąsek... Gdyby tylko Grubasek nie zapomniał się odrobinę z tego wszystkiego i nie postawił nogi w złym miejscu... Przez to bowiem już kilka sekund później leżał cały obolały na ziemi w towarzystwie wywróconego kontenerka. A i hałasu przy tym narobił co niemiara.
3. |
| | | Wiek : 24 Zawód : Szeregowy Przy sobie : bron palna z magazynkiem, przepustki, latarka, prawo jazdy, telefon, scyzoryk i zapalniczka Znaki szczególne : blizny na plecach, tatuaże: jeden nad lewym nadgarstkiem i jeden na plecach Obrażenia : ogólne osłabienie
| Temat: Re: Tabitha i Amanda Gautier oraz Margaritka Butterfield Sob Lip 26, 2014 4:29 am | |
| Udało się, co dodatkowo potwierdził wymierzony mu siarczysty policzek, którego głośne plaśnięcie rozbrzmiało wyraźnie w tym oblanym w ciszy budynku. Nie skrzywił się, ani w żaden inny sposób na zareagował na piekący policzek. W trakcie nauk u matki i treningów poznał smak bólu. To było nic w porównaniu z innymi, które miał okazję poczuć na własnej skórze. Nie żałował jednak tego wszystkiego, co musiał przejść. Może właśnie dzięki temu wszystkiemu, mimo zmęczenia i utraty, wcale nie tak małej ilości, krwi, nadal myślał i jakoś się trzymał. Choć musiał przyznać, że ten spacer nie należał do zbyt przyjemnych. Cóż, nieistotne to teraz było. Chwila słabości, do której nie zamierzał wracać. I nie wracał. Za to z szerokim uśmiechem wymalowanym na twarzy, spowodowanym satysfakcją z jeszcze większego rozdrażnienia Tabby, patrzył, jak wściekła stoi przed nim i zaczyna kolejny monolog, który miał mu oznajmić jak bardzo wielkim jest draniem i jak to bardzo go nienawidzi. Co z początku przejmował się jej słowami, zwiększając swoje wyrzuty sumienia, to teraz zaczynał grać prawdziwego dupka, który rozwścieczał ją jeszcze bardziej. On zaś czerpał z tego chorą satysfakcję, podziwiając z pasją jej rysy twarzy, gdy to rzucała skurwysynami i innymi niezbyt miłymi określeniami w jego kierunku. - Po prostu śmiem, Tabbiś. I muszę stwierdzić, że jesteś pełna uroku, gdy tak się wściekasz. Nadal też, uwaga!, ŚMIEM twierdzić, że nie jesteś dla mnie tanią dziwką. Żeby nie było, drogą też nie. Czymś więcej, czego teraz nie ogarniesz, Młoda - stwierdził ponownie prowokacyjnie, słuchając zaraz grzecznie dalszej części cyklu Nienawidzę Valeriusa. Jeśli się mylił i go nie kochała jednak, to miał być w przyszłości mega zawiedziony. Te jej teksty, które teraz wydawały mu się takie przezabawne... Nie mógł się nie szczerzyć jak głupi, próbując z ledwością powstrzymać śmiech. Chyba przesadzał z byciem okropnym, ale jakoś tak się nakręcił, że nie mógł inaczej. Choć słowa, które pozostawiła na koniec... Zmazały ten uśmieszek z jego warg. Mimo wszystko starał się nie wyjść na kogoś, kogo to obeszło. Miał nadzieję, że wyglądał na osobę spokojną, po której spływało to wszystko jak po kaczce. Choć aktorem zbyt świetnym nie był, więc w tym przypadku nadzieja była matką głupich... I jak na głupiego szaleńca przystało, od słowa do słowa i ją pocałował, co spotkało się z dość bardzo miłym przyjęciem. Nie został natychmiastowo odepchnięty, nie otrzymał prawego prosto w szczękę, a za to mógł napawać się bliskością Tabithy. Miękkością jej skóry i warg, zapachem, ciepłem i po prostu zwykłą obecnością, której ostatnio tak bardzo mu brakowało w życiu codziennym. Brakowało mu kogoś, kogo mógłby kochać i dla kogo byłby ważny. Był twardzielem, który potrzebował, wbrew pozorom, tych delikatnych uczuć. Teraz, przez tę chwilę, która raczej nie miała trwać zbyt długo, czuł się cudownie. Nawet nie brał pod uwagę tego ich dzikiego tańca, który sprawiał, że miał na nią jeszcze większą ochotę, mimo swego stanu. Nie było to teraz niestety możliwe, ale mimo wszystko cieszył się, że to wszystko miało tu miejsce. I nadal trwało, nie przerwane nawet po pełnym namiętności pocałunku. Padło jednak niezbyt pożądane pytanie, aczkolwiek w towarzystwie troski. O niego, co spowodowało miłe ciepełko w jego serduchu. - To nieistotne. Było, minęło. I dobrze. Nie tęsknię, a powtórki z rozrywki wolałbym uniknąć. Lepiej mi powiedz, jak to jest z tym moim całowaniem, bo żyje tak naprawdę w niewiedzy. W skali od jednego do dziesięciu, to ile dostanę? - Spytał, starając się zmienić temat i jednocześnie nie zmieniać atmosfery między nimi na kolejną część Nienawidzę Valeriusa. Nie tęsknił za tym, mimo że była wtedy urocza. Bardziej wolał i kochał starą Tabby... Pewnie też mógłby się nią cieszyć o wiele dłużej tej paskudnej nocy, gdyby nie podejrzanie głośny hałas, o tej porze!, gdy była już chyba godzina policyjna, za oknem. Drgnął, szukając zaraz wzrokiem broni. Może walczyć wręcz nie mógł, ale strzelać... Gotów był zawsze. Nawet wyrwany ze snu w środku nocy. - Lepiej mi powiedz, że macie tu takie ogromne paskudne gryzonie, które odgrywają codziennie swoje koncerty pod twoim oknem. - Oczywiście wątpił w to, jak też w to, że według teorii jakichś naukowców-leniwców nad Panem krążyły nocą dwa księżyce. Tylko że jeden, a jakże mogło by być inaczej!, pozostawał niewidzialny! - Gdzie moja broń? - Spytał, patrząc na Tabby i nasłuchując. |
| | | Wiek : 20 Zawód : pracownica kawiarni 'Vanillove' Przy sobie : dowód tożsamości [Helen Favley], breloczek z kluczami, gotówka, okulary przeciwsłoneczne -> wszystko w przepastnej torbie Znaki szczególne : potrójna blizna (jak po szponach) w kolorze malinowym na lewym boku szyi Obrażenia : amnezja (bardzo ciekawe "obrażenie" xD)
| Temat: Re: Tabitha i Amanda Gautier oraz Margaritka Butterfield Sob Lip 26, 2014 1:07 pm | |
| Dzień ich ślubu był piękny. Nie tylko w kategoriach, jakie sama Tabby dostrzegała swym rozmarzonym i jakże promiennym wzrokiem, bo co jak co, ale raczej wiadome było to, że bywały na tym świecie sytuacje, w których człowiek stawał się całkowicie nieobiektywny i własny ślub raczej należał do takich chwil. Otóż ten jasny i pełen światła słonecznego dzień był już wspaniały sam w sobie. Słonko przygrzewało, ale też znowu nie za mocno, ptaszki na drzewach ćwierkały, a potężne fontanny płatków kwiatów z wiśniowych drzew nie przestawały wirować w powietrzu w delikatnych powiewach czerwcowego wiaterku. To była wręcz idealna na takie przyjęcia pora i Tabby szczerze cieszyła się, że jej teraz-już-ukochanemu-małżonkowi udało się w jakiś magiczny sposób zaklepać akurat ten termin w tym przecudownym miejscu, w jakim się teraz znajdowali. Uśmiech praktycznie nie schodził z jej twarzy, a jeśli już, to tylko po to, by zrobić miejsce rozleniwionym i jakby należącym do jakiegoś wyjątkowo leniwego kotka minom, które robiła podczas tych tak częstych sekund, w jakich jej Val kradł jej pocałunki. Dygnęła, kończąc chichotem taniec w chwili, gdy ucichły dźwięki muzyki z ich pierwszego tańca i w powietrzu rozbrzmiały brawa gości, po czym powrócił zwyczajowy gwar rozmów, przerywany raz po raz czyimś śmiechem czy też nadejściem lub wyciąganiem na parkiet, jaki stworzony był na praktycznie otwartym terenie. Tabitha zasiadła na odsuniętym jej krześle przy głównym stole, opierając się wygodnie o bok męża i z uśmiechem kładąc dłoń na wyraźnie już widocznym ciążowym brzuszku. Otóż za niecałe trzy miesiące na świat przyjść miało ich pierwsze i jak ze śmiechem mówiła - z pewnością nie ostatnie dziecko. Maleństwo, które już teraz cieszyło swą obecnością jej matczyne serducho. Kto by pomyślał, że będzie miała możliwość brać czynny udział w czymś tak sielsko pięknym... Z pewnością nie ona sama, przynajmniej nie kiedyś, bo cóż... Mogła otwarcie przyznać, że jej rodzina nie należała do najlepszych wzorców, ale ona sama przynajmniej wiedziała już, jakich błędów ma nie robić. W sumie oni oboje wiedzieli, bo jej teściom też daleko było do ideałów. Tak czy inaczej, w ich przypadku miało być inaczej. Wiedziała to, czuła to i wierzyła całym swoim sercem, że tak właśnie będzie. Inaczej... Lepiej... Bardziej normalnie i czule. Nie byli swoimi rodzicami i chwała losowi za to! Byli całkowicie innymi ludźmi, którym zależało. Właśnie, była, jak mało czego na tym świecie!, pewna, że im obojgu zależy. Znali się też na tyle dobrze, by zwyczajnie o tym wiedzieć. I to właśnie napełniało ją jeszcze większym uśmiechem... Odwróciła się więc, by rzucić swemu kochanemu jeszcze jedno przeciągłe spojrzenie i... Nie było go tam. Nie w tym miejscu, do którego myślała, że przynależy on i ona też w tym miejscu też nie była. Stała za to boso na środku tak znajomego jej dziedzińca, a porywisty wiatr powiewał jej nocną koszulą. Potarła ramiona, kuląc się w sobie. Nie wiedziała czy to z powodu chłodu, jaki ją nagle ogarnął, czy to ten dźwięk, trzeszczących jak łamane i gruchotane kości, gałęzi drzew przy jej domu wywoływał w niej tak okropne uczucie strachu. Wyciagnęła rękę, przyciągając do siebie mocniej swoją drobną Mandy, która ni stąd ni zowąd pojawiła się obok niej. Była taka ciepła w tym przejmującym chłodzie. Jak ostatnia deska ratunku jej rzucona, która o dziwo mogła utrzymać ją dzięki samemu swojemu istnieniu. Wtulona w swą siostrzyczkę, czuła się znacznie bezpieczniej, o wiele pewniej. Nagle mgła, która do tej pory je otaczała, skąd się wzięła? wcześniej jej nie widziała..., rozrzedziła się i Tabitha mogła już znacznie wyraźniej zobaczyć sylwetki tak wielu postaci je otaczających. Tajemniczy ludzie ich otaczający nagle zostali rozjaśnieni przez niesamowicie ostre światło, które swe źródło miało już gdzieś za ich szeregiem, bijące Tabithcie wprost w oczy, zmuszając ją do ich przymknięcia. Czerwony rozbłysk przeciął jednak powietrze między nią, a osobami teraz już otaczającymi ją i Amandę coraz bardziej zwartym kołem, a światło zniknęło równie niespodziewanie, jak się pojawiło. Było jednak na tyle jasno, by Tabby widziała te wszystkie rzeczy i cechy sprawiające, że w jakiś sposób podświadomie znała tę grupę i wiedziała, że są to rebelianci przychodzący, aby zabrać ich wszystkich, bo teraz, na tej wąskiej i niewielkiej przestrzeni pośrodku koła otaczających ich oprawców, było już zupełnie ciasno. Gdzieś w oddali słyszała wrzaski swojego ojca i widziała poruszenie, a następnie, już po zaledwie kilku sekundach, doszło do niej, że jej matka też musi tam gdzieś być. I Mandy... Tak nagle zniknęła z jej ramion... Musiała ją znaleźć nim stanie się coś złego. Zaczęła przepychać się przez nieruchomą masę pustych, przesadnie wystrojonych, przez co wyglądających najzwyczajniej komicznie, ludzi, który w żaden sposób jej nie pomagali. Stali tylko i gapili się tępo, a ona usiłowała przedzierać się w kierunku, gdzie, jak przynajmniej sądziła, miała się znajdować Mandy. Do jej uszu dotarł dźwięk wielokrotnych wystrzałów, a następnie wrzaski. Po tym scena się zmieniła. Zupełnie tak, jakby ktoś przełączył kanał w TV. Siedziała na brzegu wielkiego, sztucznego zbiornika z wodą, którego to lokalizację i tereny ją otaczające znała tak dobrze. Co jednak najważniejsze - nie była sama, pomimo ciszy dookoła niej, jaką przerywał tylko równomierny plusk wody. Spojrzała spod grzywki na Valeriusa, a właściwie - jego młodszą i bardziej łagodnie wyglądającą wersję, opierając się o jego bok i wdychając, jeszcze jakby trochę bardziej rześkie po niedawnej nocy, powietrze. - Ojciec i matka znowu się pokłócili... - Przerywała wreszcie milczenie, wybijając spojrzenie w niewielki listek samotnie kołyszący się na niewielkich falach. - Jest tylko coraz gorzej. Myślę, że to się znowu dzieję, Val. A Mandy wciąż nie daje znaku życia. Nie wiem, co mam robić. Jak pomyślę, że kiedyś czeka mnie to, co moich rodziców... Nie chcę tego. Nie chcę być taka. - Wyszeptała. - Nie będziesz, jesteś inna. Poza tym masz mnie. Nie pozwolę ci na to.- A gdy już odejdziesz? Kto mnie wtedy przytrzyma?- Ja nie odejdę. Już zawsze będę przy tobie. - Wszyscy odchodzą. - Nie ja. Ja nie jestem wszystkimi. Przecież wiesz... - Obiecujesz? - Obiecuję, Tabby. Już zawsze będę przy tobie. By cię chronić... Oraz ci dogryzać. Uwielbiam ci dogryzać. - Stwierdził z tym swoim firmowym uśmiechem na ustach, czochrając ją po włosach. A ona mu uwierzyła... Jakże miałaby tego nie zrobić... Telewizor ponownie mignął, a ona znów znalazła się na placu przed willą rodziców. Lecz rodziców już w niej nie było. Przytulając do siebie siostrę, starała się osłonić ją przed wszystkim, co złe i jednocześnie samej też nie musieć na to patrzeć. Słyszała jednak szuranie po żwirze i wiedziała podświadomie, że to rebelianci ciągną zakrwawione ciało jej ojca. Przynajmniej mieli w sobie na tyle człowieczeństwa, by nie zostawić go tam, gdzie upadł po rozstrzelaniu. A może nie było to człowieczeństwo, a tylko chęć zysku? W końcu nie sprzedadzą domu z ciałem przed drzwiami w zestawie. Słysząc chlipanie gospodyni, uniosła głowę w górę i wtedy właśnie go dostrzegła. Nie był to jednak ten sam łagodny chłopak, który obiecywał jej, że nigdy jej nie zostawi i że się o nią zatroszczy. To już nie był on i szczerze wątpiła w to, czy pozostało w nim jeszcze cokolwiek z tamtego człowieka. I czy ją chociaż pamiętał... Jego wzrok i postawa mówiły jej bowiem, że jest w pełni jednym z NICH. Patrzył na nią w ten sposób... Jakby nie była człowiekiem, a tylko marnym robalem, którego należy zgnieść pod podeszwą. To było wszystko, co mogła znieść... *** Jakaś część jej podświadomości nawet w tej chwili, gdy tak bezmyślnie, ale nad wyraz przyjemnie ulegała Valeriusowi, wciąż jeszcze starała się dać jej o sobie znać i przypomnieć te wszystkie koszmary, jakie prześladowały ją od momentu, kiedy ją zdradził i kiedy trafiły z Amandą do KOLCa. W tych snach... Z pozoru niewinne wyobrażenie, marzenie z zamierzchłej przeszłości przeradzało się w marę, która za nic w świecie nie chciała dać się powstrzymać. Wtedy to też na nowo, choć w przypadku nocy pojmania - z wieloma "bonusami" czyniącymi z tego jeszcze większe piekło, powracały do niej dwa tak różne wspomnienia. Wyraźne jak ostre obrazy wyświetlane na klatkach filmowych w kinie, tak straszliwie się różniące, a jednak mające jedną wspólną cechę. Oba dotyczyły zdrady dokonanej przez jej najlepszego przyjaciela... Jednak mimo że jej zwyczajowe myślenie tak bardzo próbowało do niej powrócić, ta stara część odpowiadająca za dawną Tabby, którą obecna Tabitha myślała, że już dawno wywaliła gdzieś do jakiegoś kosza, nie chciała tego. A w tejże chwili, jeśli ona tego nie chciała i Tabby o tym nie rozmyślała. Ba! Nawet jej to do głowy nie przyszło, tak bardzo poddawała się namiętnościom tych chwil. Rozkoszowała się tym dziwnego rodzaju, głównie ze względu na świeże szwy Angeliniego, obejmowaniem, które nawet spokojnie można było nazwać przytulaniem się wzajemnie. Z przymkniętymi oczami, delektowała się pocałunkami, jego ciepłem i zapachem. Tym wszystkim od czego stara Tab z pewnością dostałaby zawrotów głowy i zaczęłaby uśmiechać się jak jakaś co najmniej niespełna rozumu pannica. W sumie... Ta obecna też to robiła, jednocześnie wymieniając tak upragnione pocałunki i zwyczajnie ciesząc się tą chwilą, która przynosiła jej duszy tak miłe doznania. Ciepłe i wspaniałe. Może nawet mogłaby powiedzieć, że kochane. Lecz nie... Nawet w tym momencie coś w niej wzbraniało się przed akurat tym odczuciem i tymi głębszymi uczuciami. - Mhmm... Jedenaście? - Mruknęła, całując go po raz kolejny, jakby bardziej na próbę. - Choć jak dla mnie, to zupełnie poza skalę...Ona jednak westchnęła mimowolnie, całując Valeriusa i czując się z tym tak świetnie. Zupełnie na miejscu, choć przecież to akurat jej miejsce nie było i nigdy nie miało być. Nie zmieniało to jednak faktu, że tak bardzo tego potrzebowała. Tej krótkiej, choć upragniona byłaby chociaż odrobinę dłuższa, chwilki spędzonej w tym poczuciu bliskości i zrozumienia. A teraz chciała zrozumieć i to, co odkryły jej palce. On jednak nie chciał o tym mówić, usilnie zmieniając temat. - Val... Proszę... - Szepnęła ponownie, delikatnie gładząc jego plecy. Już sama myśl o tym, co mogło spowodować te blizny, była okropna i okrutna, ale chciała wiedzieć. Chciała zrozumieć. Chciała upewnić się delikatnie w przekonaniu, jakie miała, w swych podejrzeniach. W jej uszach wciąż brzmiały tamte słowa o tym, że było to z jej powodu... Biczem... - Przecież wiesz, że możesz mi zaufać... - Powoli przejechała palcem po najgłębszej szramie, jednocześnie pochylając się jeszcze bardziej, by znowu go pocałować. Głębiej, bardziej czule. - To przeze mnie...? Przepraszam, Val... Nigdy nie chciałam, by coś ci się przeze mnie stało... I czekała... Czekała na odpowiedź, która nie nadchodziła. Za to do jej umysłu przedzierało się coraz więcej zdradzieckich myśli o tym, co właśnie robiła i czego ROBIĆ NIGDY W ŻYCIU NIE POWINNA! TO BYŁ ZDRAJCA! WRÓG! I znowu ją ranił, dając jej do zrozumienia, że jej nie ufa. Nic więc dziwnego, że poczucie wykorzystywania jej oraz nagły, tak wybitnie głośny!, łomot wyrwały ją całkowicie z tego swoistego transu. Z sykiem zerwała się z szafko-stolika, wyrywając się przy okazji Valeriusowi i stając kilka kroków dalej z miną tak różną od tych jeszcze sprzed chwili, jak to tylko było możliwe. - Zapamiętaj sobie jedno, Angelini. Od teraz o.f.i.c.j.a.l.n.i.e łapy, usta i wszystko, czego nie chcesz stracić w wyjątkowych katuszach, trzymaj ode mnie z daleka. To, co się między nami wydarzyło... To była tylko jakaś cholerna chwila słabości, która już minęła i nie łudź się, że jeszcze kiedykolwiek powróci. Pieprzona debilka ze mnie była, która myślała, że chociaż raz będziesz na tyle facetem, by być z nią szczery. Nie chcesz się ze mną dzielić swoją przeszłością, to nie. Nie ma sprawy. - Warknęła, nieźle wściekła na to wszystko, podchodząc do okna i wyglądając przez nie. - To KOLeC, geniuszu. Tutaj szczury są jak koty, a warto wspomnieć, że koty są jak cholera-wie-co. Nie ma najmniejszego powodu do rozstrzeliwania mi ścian. Jeszcze by się rozwaliła połowa dzielnicy... |
| | | Zawód : studia nad uprzykrzaniem życia postaciom Znaki szczególne : avatar © laura makabresku
| Temat: Re: Tabitha i Amanda Gautier oraz Margaritka Butterfield Sob Lip 26, 2014 2:03 pm | |
| Grubaskowi jakimś cudem udało się zebrać w sobie, by migiem podnieść się z miejsca, w którym leżał i pokuśtykać w bardziej zaciemniony kąt, w którym nikt nie miał prawa go zobaczyć, gdy on sam miał wręcz idealny widok na wszystko, co widzieć w tej chwili potrzebował. Zrobił to dosłownie w ostatnim możliwym momencie, bowiem chwilę później wyraźnie zauważył ruch za obserwowanym oknem i wyglądającą przez nie młodą kobietę, którą to wcześniej widział z rebeliantem. Doskonale wiedząc, że pozostaje całkowicie niewidoczny dla jej oczu, bezczelnie się gapił, żałując wręcz niemiłosiernie, że wcześniej umknęła mu ta, zajmowana przez niego aktualnie, lokalizacja, bo wtedy może byłoby mniejsze prawdopodobieństwo przerwania ptaszkom ich zajęcia, na które patrzenie przynosiło jego oczom satysfakcję, a na ustach wymalowywały nieprzyjemnie zboczony i napalony uśmieszek. Ooooj taaak... Grubasek szczerze żałował swojego nieostrożnego ruchu, który najwyraźniej wybił parkę z rytmu, do którego raczej nie miała powrócić, bowiem teraz właśnie widział coś, co niewątpliwie było oznakami kłótni... Wielka szkoda... Chociaż przynajmniej miał kilka zdjęć potajemnie cykanych praktycznie od momentu, w którym zauważył ich w tamtej ciemnej uliczce. Niewątpliwie wszyscy odpowiedni ludzie przyznać mieli, że ta cała sytuacja była co najmniej podejrzana, a rebeliancki mężczyzna jak nic jawił się jako ktoś, kto stał po niewłaściwej stronie i spiskował zapewne, zarówno z mieszkańcami KOLCa, jak innymi zdrajcami z wielkiej konspiracji, przeciwko obecnemu rządowi. Co innego by bowiem robił w takim miejscu, o takiej godzinie i z jakąś kwartałową suką, która najwyraźniej była też jego kochanką? Niezdrowo podekscytowany swoim geniuszem i jasną logiką, jakiej się dopatrzył, mężczyzna postanowił pójść o ten jeden krok dalej, by zdobyć jeszcze więcej dowodów. Należało w odpowiednio inwazyjny sposób wypłoszyć zdrajców z mieszkania, by udowodnić wszystko! Tylko... W jaki sposób? Grubasek, dalej przez nikogo niezauważony, wymknął się ze swej norki i ruszył na poszukiwanie odpowiednich rekwizytów...
3. |
| | | Wiek : 24 Zawód : Szeregowy Przy sobie : bron palna z magazynkiem, przepustki, latarka, prawo jazdy, telefon, scyzoryk i zapalniczka Znaki szczególne : blizny na plecach, tatuaże: jeden nad lewym nadgarstkiem i jeden na plecach Obrażenia : ogólne osłabienie
| Temat: Re: Tabitha i Amanda Gautier oraz Margaritka Butterfield Nie Lip 27, 2014 1:16 am | |
| Miewał sny. Jak każdy człowiek zresztą... Nie chodziło jednak mu teraz o wszystkie, bo niektórych raczej wolał nie wspominać, jednakże o pewną ich grupę. Nie jakąś tam pierwszą lepszą, a zawierającą sny najbliższe jego sercu, które, przede wszystkim, nie budziły go w środku nocy zlanego potem. Z nich nie chciał się w sumie budzić. Och, tak! Tymi mógłby się rozkoszować na każdym kroku, niezależnie od tego gdzie i kiedy się znajdował. I co robił, choć zamyślanie się w pracy raczej nie należało do zbyt rozsądnych momentów. Nieistotne to jednak. Ważne, że w każdym tym śnie występowała jedna wyjątkowa osóbka, która teraz znajdowała się tuż obok i w sumie spełniała jego marzenia, nawet nie zdając sobie z tego sprawy. Robiła to przede wszystkim obecnością, za którą tęsknił. Miała w sobie coś, co sprawiało, że czuł się spokojny i ważny. W tej chwili nie był strażnikiem, tylko mężczyzną, który był na swoim miejscu, tuż obok kobiety, którą kochał nad życie. Była tu. Realna, prawdziwa, kochana i całowała go z miłością, dotykała delikatnie tymi swoimi łapkami, które nie chwytały za nóż, by go natychmiastowo śmiertelnie dźgnąć, a badały spokojnie jego ciało. Nie przeraziły ich nawet paskudne blizny, które przecinały brutalnie, kiedyś idealnie gładką, fakturę jego pleców. To było tak piękne i spokojne, że pragnął, by ta chwila trwała jak najdłużej. Pragnął tego równie bardzo jak awansu i niestety musiał żyć ze świadomością, że żadne z tych pragnień zbyt szybko się nie spełni. Niestety. Niestety. Niestety. Podła świadomość tego zawisła nad nim i nie pozwalała się tak do końca cieszyć tą krótką chwilą, która minęła. Tak brutalnie. Równie, a może nawet bardziej, podle. Kolejna część cyklu Nienawidzę Valeriusa nadeszła szybko i niespodziewanie. W sumie zaskoczyła go swą gwałtownością i równie wielką nienawiścią. Najgorsze było to, że to się działo naprawdę i musiał to słyszeć zaraz po tym, jak otworzył swe uczucia. - Tabby... - Wyciągnął bezradnie rękę w jej kierunku, która zawisła samotnie w powietrzu, by po chwili milczenia i braku pozytywnej reakcji ze strony Gautier, opaść na jego kolano. Miał dość. Nie chciał być tym złym. - Przestań drążyć, Tabby. Po prostu chcę to przemilczeć. Dla twojego dobra. Dla swojego w sumie też. Wiem, że mogę ci ufać i właśnie nie chcę tego zaufania nadwyrężyć. To trochę nieprawdopodobna historia i... Wstydzę się tego. Nie dlatego, że... Po prostu nie chcę tego rozdrapywać - stwierdził zrezygnowany i zaraz dodał zasmucony: - I to nie twoja wina. To nie przez ciebie, ale z twojego powodu... Ktoś... Po prostu zapomnij. Niepotrzebnie wspomniałem. Bo nie powinien. Tak twierdził wtedy i teraz to się nie zmieniło. Wiedział, że będzie chciała wiedzieć więcej, jeśli choć trochę się wygada i teraz, gdy próbował przemilczeć... Znów go nienawidziła. Była okropna, że go zmuszała do takich rzeczy. Zaraz będzie chciała go zabić za prawdę, która robiła z jej ojca, zabitego chyba nawet przez jego przyjaciela, okropnego człowieka. Z tego powodu westchnął ciężko. - Co za babsko z ciebie... Powiem, poddaję się, kapituluję. Teraz serio mnie zabijesz, więc możesz już nawet wycelować moją broń... - Stwierdził szczerze, patrząc jej prosto w oczy. Nie podobało mu się to. Bardzo. Wstydził się tego, że uległ i pozwolił Vincentowi rządzić swoim życiem. Spuścił wzrok na dłonie. Nie mógł na nią patrzeć. - To twój ojciec wynajął ludzi. Kazał mi się do ciebie nie zbliżać, a ja posłuchałem... Głupio. Przepraszam - szepnął. Nie mógł na nią choćby spojrzeć. Przez to... Zniszczył im życie. - Nie przeszkadzam ci już. Milczę. Idę spać, skoro mówisz, że to gryzonie... Choć wolałbym mieć broń przy sobie, ale to twój dom i... Przepraszam. Miłych snów, Tab...itho - powiedział szybko i oficjalnie, nie ruszając się choćby o milimetr. Nie powinien był jej mówić o ojcu... Już za wiele przeżyła. Wystarczyło, że on nienawidził swojego i jej... O ile mu uwierzyła.
Ostatnio zmieniony przez Valerius Ian Angelini dnia Pon Lip 28, 2014 3:49 pm, w całości zmieniany 1 raz |
| | | Wiek : 20 Zawód : pracownica kawiarni 'Vanillove' Przy sobie : dowód tożsamości [Helen Favley], breloczek z kluczami, gotówka, okulary przeciwsłoneczne -> wszystko w przepastnej torbie Znaki szczególne : potrójna blizna (jak po szponach) w kolorze malinowym na lewym boku szyi Obrażenia : amnezja (bardzo ciekawe "obrażenie" xD)
| Temat: Re: Tabitha i Amanda Gautier oraz Margaritka Butterfield Nie Lip 27, 2014 3:26 am | |
| Wciąż jeszcze nie do końca poradziła sobie ze skutkami tych chwil pełnych dziwacznego przyciągania, jakie wtedy odczuwała pomiędzy sobą i mężczyzną, który przecież należał do klubu jej największych wrogów, a nawet zasiadał tam w głównej loży jako szef i arcywróg Tabithy. Motylki jednak powoli zaczynały opuszczać jej brzuch i to najwyraźniej przez przełyk, bo robiło jej się potwornie niedobrze na samą myśl o tym, że kiedykolwiek je miała. No i całowała się z Angelinim. Tym Angelinim! Zdradziecką szmirą, która dosłownie żebrała teraz całą swoją osobą o jej zainteresowanie i uwagę. Widziała to i jak najbardziej przyprawiało ją to o chęć zwrócenia tego swojego wybitnie marnego obiadu. Nie zrobiła tego jednak. Nie ze względu na chęć utrzymania choć cienia kultury między nią i jej gościem, bo do chama nawykła mówić w jego własnym języku - po chamsku, ale z uwagi na to, by najzwyczajniej w świecie nie marnować marnej racji żywieniowej, która dzisiaj objawiała się w jabłku, połowie batona zbożowego i dwóch szklankach mocno rozwodnionego mleka, któremu właśnie prędzej już było do lekko zabarwionej wody. Choć kto tak dokładnie wiedział, co ta stara baba dodawała do jedzenia oraz picia i z czego dokładnie je robiła. Bowiem Tab z każdym dniem coraz bardziej wątpiła w to, że "mleko" choćby kiedykolwiek leżało w towarzystwie mleka, a wieprzowina nie miała wcześniej długiego ogona porośniętego sierścią i nie robiła miau. Tak czy inaczej, tematy jedzeniowe, mimo że niezbyt apetyczne, były chyba całkiem dobrą opcją, by odwrócić uwagę samej siebie od tej wewnętrznej walki, jaka w niej teraz trwała. A to wszystko przez tego cholernego, zadufanego w sobie Valeriusa i to, iż całował do tego stopnia, że aż uginały się pod nią nogi, w ustach robiło się sucho, choć akurat nie na długo, a serce nieomal nie wyskakiwało jej z piersi. Cholera jasna! Chyba właśnie zaczynała uświadamiać sobie, że wciąż nie był jej obojętny, bo przecież na kogoś mało znaczącego nie reaguje się aż tak gwałtownie. No i zdawała sobie nadzwyczaj mocno sprawę z tego, co chce wciąż zrobić ta jej słabsza część. Zanurzyć się w jego ramionach i tak po prostu cieszyć się jego bliską obecnością, miękkością skóry, oszałamiającym zapachem mężczyzny i tym pełnym delikatności, ale też i namiętności, dotykiem jego warg na jej ustach. Choleracholeracholeracholera i jeszcze raz... CHOLERA! Co ją opętało, by chcieć go w ten sposób, gdy doskonale wiedziała, co stanie się później. Znowu ją zdradzi. No, może wpierw jeszcze wykorzysta, ale zakończeniem i tak będzie zranienie jej oraz jego odejście w stronę zachodzącego i tak dalej. Nie chciała tego. Wbrew pozorom, wciąż tliły się w niej nieznacznie te marzycielskie płomyczki. Nadzieję i sny o znalezieniu sobie kogoś, kto będzie tak prawdziwie jej, nie wstydząc się niej, jak to zrobił Valerius tej nocy w towarzystwie rebeliantów, a komu ona będzie mogła z uczuciem wyznać, że jest tylko jego. Przeszła już jednak na tyle dużo, by wiedzieć, że to nigdy nie będzie miało miejsca. Już raz była bowiem zakochana tak naprawdę, dosłownie bez pamięci i skończyło się to dla niej tylko przejmującym, rwącym bólem serca i duszy. A nawet nie zdążyła mu wtedy powiedzieć, że go kocha. Chociaż może to akurat i dobrze...? Przynajmniej mogła wykorzystywać to teraz jako wybitnie ostre narzędzie do zadawania mu bólu. I sprawiało jej to niezmierną wręcz satysfakcję, choć teraz, w tej chwili... Już jakby odrobinę mniejszą? Była w tym momencie tak bardzo żałosna, że aż nie mogła patrzeć na swoje odbicie, które widoczne było praktycznie wszędzie, we wszelkich sprzętach, rzeczach i powierzchniach. Jakby na złość i ku jej zatraceniu, a następnie z pewnością i zniszczeniu w jakiś wybitnie parszywy sposób. Te kilka minut bliskości z Valeriusem sprawiło, że czuła się tak bardzo słaba i jeszcze bardziej odkryta niż kiedykolwiek. Jakby pozwoliła mu wtedy zajrzeć w głębię siebie, a on całkowicie ją odsłonił. Nie czuła się z tym dobrze, więc atakowała go jeszcze. Atak od zawsze jest przecież uznawany za najlepszą formę obrony... Lecz akurat tym razem... Nie wychodził jej? Tabithcie dosłownie wydawało się, jakby widziała, że świat się wali, wiedziała to i nie mogła zupełnie nic z tym zrobić. Bezradna i bezbronna, naga i odkryta, choć wciąż przecież w pełni ubrana. Czująca się zupełnie jak mała dziewczynka błądząca we mgle i to robiąca to na całkowicie własne życzenie, bo usilnie omijała ten jasny i przejrzysty punkt będący jej wyjściem... Bo się bała. Tak... Nawet ta wielce twarda, uparta, kąśliwa i czasem głupio odważna Tabitha Gautier się lękała. A to prowadziło tylko do wiecznej gry i nienawiści. Jej własnej, jak i tłumu. I w żadnym razie zachowanie Valeriusa jej nie pomagało. Ten cały smutek bijący od niego, wyraźnie poddawanie się. No i Tabby... Wciąż ją tak nazywał, a ona, jak bardzo się przez to w tej chwili nienawidziła!, wciąż jeszcze to lubiła. Poruszał w jej sercu jakąś taką strunę, o której nie myślała nawet, że może jeszcze gdzieś tam w niej istnieć. Dlatego też odwróciła wzrok od mężczyzny, maskując swoje aktualne odczucia za pomocą gniewnej gry i rzekomego focha. Tak naprawdę nie chciała tylko w tej chwili widzieć swojego odbicia w tych jego oczach skrzywdzonego spaniela. I milczała. Wpierw z zamiarem utrzymywania tego tylko przez chwilę, by znowu zacząć karmić się gniewem na niego, no i ciągnąć swe nienawistne wywody, ale jakoś tak wyszło, że... Była cicho. Z każdą chwilą oddychając coraz szybciej i z większą zgrozą. Wreszcie, choć nie nazbyt szybko i już jakieś kilkanaście minut po tym, jak Angelini oznajmił jej, że idzie spać... Wreszcie odeszła od okna, pogrążona w dziwnie melancholijnym nastroju. Powoli podeszła do Valeriusa od tyłu i, starając się stawiać jak najcichsze kroki, delikatnie położyła dłoń na jego plecach, powoli przejeżdżając palcami po jego bliznach. Nie odzywał się, ale w jakiś sposób wiedziała, że nie był pogrążony we śnie. A szkoda. Może wtedy łatwiej byłoby jej się od niego odwrócić i dalej tak straszliwie go nienawidzić. Teraz nie mogła. Nie tej nocy. - Chodź do łóżka. - Wyszeptała miękko. - Mogłeś mi wtedy powiedzieć, wiesz? Wiedziałeś, że go nienawidzę. W tamtym czasie mogłabym nawet bez wahania z tobą uciec. Zostawić to wszystko. Na czym mi nie zależało, bo zależało mi tylko na jednym. - Kontynuowała cicho i nad wyraz spokojnie. - Ale to w tej chwili nieistotne. Tutaj jest niewygodnie. Nie, że łóżko mam jakieś specjalnie miękkie, ale... Jedna noc, Val. Obiecaj mi, że później znikniesz z mojego życia na tyle, na ile będzie to możliwe. Teraz jednak... Przytul mnie i daj się zabrać do łóżka, jeśli chcesz. - Powiedziała tak po prostu, czekając na jego reakcję lub też jej brak. |
| | | Zawód : studia nad uprzykrzaniem życia postaciom Znaki szczególne : avatar © laura makabresku
| Temat: Re: Tabitha i Amanda Gautier oraz Margaritka Butterfield Nie Lip 27, 2014 4:22 pm | |
| Była w Grubasku jedna taka rzecz, która sprawiała, że praktycznie wszelkie jego plany udawały się w większym lub mniejszym stopniu. Można to było nazwać szczęściem, fartem, działaniem głupiego, bo jak wiadomo - to ponoć idioci zawsze mieli szczęście. Nazwanie tego nie było jednak akurat zbyt ważne, a przynajmniej nie w tej chwili. W tym momencie bowiem mężczyzna miał znacznie ważniejsze zajęcie od rozmyślania o najróżniejszych dziwactwach. Teraz to on potrzebował wykorzystać wszelkie swoje instynkty łowcy! I to, wbrew pozorom, wcale nie do polowania na szczury, chociaż te nędzne zwierzaki chciały najprawdopodobniej wywołać u niego zawał, bo wyskoczyły tak zupełnie znienacka, przebiegając tuż przed nim, patrząc na niego tymi swoimi podejrzanie wygłodniałymi paczałkami, marszcząc noski i wydając z siebie odgłosy, które najnormalniej w świecie go przerażały. Nie wiedział nawet dotychczas, że tak upiorne dźwięki mogą istnieć gdzieś poza kinowym ekranem! Grubasek wiedział, on to wyczuwał tym swoim doskonałym nosem!, że to zwyczajnie nie mogły być normalne szczury. Nie było co do tego nawet mowy. Zwykłe szczurki nie osiągały przecież iście bydlęcych rozmiarów i nie patrzyły na człowieka aż w taki inteligentny sposób! Zupełnie tak, jak gdyby wszystko rozumiały... No i były gotowe zaciągnąć człowieka żywcem do jakichś kanałów, by tam go podpiec i skonsumować żywcem. Za pomocą widelca i noża! Przełknął ślinę, jak najwolniej się wycofując i pewnie jego cofanie trwałoby jeszcze dłużej, gdyby nie potknął się o coś plastikowego, co stało w ciemnym kącie między dwoma budynkami. Runął na ziemię jak długi, ponownie tego dnia, zarabiając kolejne siniaki. Psiocząc cicho pod nosem, kopnął nędzną rzecz, która okazała się być dosyć sporych rozmiarów kanistrem. I to najwyraźniej pełnym jakiegoś płynu, śmierdział niesamowicie chemicznie, który zaczął wyciekać przez niewielkich rozmiarów pęknięcie, które najprawdopodobniej spowodowało uderzenie. Grubasek wywąchał okazję... Miał tylko nadzieję, że będzie ona tak wyśmienita, jak mu się jawiła...
3. |
| | | Wiek : 24 Zawód : Szeregowy Przy sobie : bron palna z magazynkiem, przepustki, latarka, prawo jazdy, telefon, scyzoryk i zapalniczka Znaki szczególne : blizny na plecach, tatuaże: jeden nad lewym nadgarstkiem i jeden na plecach Obrażenia : ogólne osłabienie
| Temat: Re: Tabitha i Amanda Gautier oraz Margaritka Butterfield Pon Lip 28, 2014 5:50 pm | |
| Pragnął jej tak bardzo, że chciał ją zatrzymać za wszelką cenę... Za wszelką cenę. Jakoś mu to nie wychodziło, bo jak na razie, to się jedynie błaźnił przed jej obliczem. Mówił rzeczy, których nigdy miał nikomu nie mówić i robił tym samym z siebie mięczaka i niedorajdę, kogoś, kogo się wstydził, bo uciekał, zamiast walczyć. Nie był taki i nie chciał być, ale przy niej to się działo jakoś tak same... Jak gdyby Tabitha zwalniała jakąś dźwignię, która uruchamiała maszynę robiącą z niego tego oszołoma. To było pfe, złe i wychodził na tym paskudnie. Pewnie nawet miała pomyśleć, że mu nie zależało na tyle, by olać Vincenta. Zależało, ale... Po prostu tego nie okazał. Postąpił strasznie. Tchórzowsko nawet. Uległ, by nie robić jej i rodzicom kłopotów, co sprowadziło go tu, gdzie nie był sobą. Nie mógł pojąć tego, co się teraz z nim działo. Kosmos. Nie był taki. Nie pozwalał sobie na takie rozczulenia, a zwłaszcza na rezygnację... Rezygnację ku której zmierzał, mimo że ona była ostatnią wartościową dla niego osobą, jaka mu pozostała. Co miał zrobić po tym, gdy już ją straci? I czemu chciał się poddać? Czemu nie walczył, jak to zawsze miał w zwyczaju? Mógł ją porwać i wywieźć z KOLCa do swojego starego domu, który aktualnie stał pusty. Nie sprzedał go z sentymentu, ale nie potrafił w nim samotnie mieszkać. Tam właśnie mógł ją przetrzymywać, grożąc, że zabije Amandę, jeśli nie będzie grzeczna i będzie próbowała uciec. Hahahahah... Świetny plan, a zwłaszcza punkt sto czterdziesty piąty, który mówił, że nie chciał jej do niczego zmuszać. Chciał, by pozostała taka, jaka była i by nie myślała o nim jako rebeliancie zdolnym do... zdradzieckich zagrań? Zdrada. Zdradził. Jak miał znów być dla niej ważny, skoro zdradził!? Tego się nie wybaczało. Przegrał. Nie miał już żadnych szans. Okazywała to milczeniem, po tym jak jej powiedział... To był jedyny powód tego całego porzucenia. Nie usprawiedliwiał go w sumie. Położył się, nie mówiąc już nic więcej. Jedynie spojrzał na nią tęsknie, ale była odwrócona tyłem do niego. Patrzyła zamyślona w okno, a on właśnie grzecznie kładł się spać, myśląc. Znów zbyt wiele myślał... To wszystko, to nie była jej wina. Powinien ją całować po stopach za to, że w ogóle zechciała mu pomóc. Miała w tym interes, ale mimo wszystko... Za wiele myślał. Za głęboko z tymi myślami wchodził. Miał tak wielką ochotę wstać z tej trumny, choć w sumie trumna to nie same deski, więc skończył jeszcze gorzej, i podejść do niej. Pragnął objąć ją ramionami i przytulić do siebie, jakby nie dzieliła ich jego zdrada. Ucałować jej szyję, szepcząc jej zaraz słodkie "kocham cię", a potem wtulić w nią twarz i tak stać, jakby nie gonił ich czas, ani nic innego. Gdyby mógł cofnąć czas, zrobiłby to bez zawahania i poszedł wtedy na spotkanie z nią po spotkaniu tych ludzi, a potem uciekliby razem... Uciekliby, zamiast być tu i teraz, po dwóch stronach barykady i słysząc słowa, które wypływały z jej ust. Miękkie, nie obwiniające go i jednocześnie tak bardzo go... Obiecaj mi, że później znikniesz z mojego życia na tyle, na ile będzie to możliwe... ...raniące. Wiedział przecież już, jak to się skończy, ale... Łudził się? Chyba tak. Uwaga!, a teraz jeden z najstarszych tekstów świata: bez niego miało być jej lepiej. Postara się o bezpieczeństwo dla niej i Amandy, a potem zniknie, będąc gdzieś w cieniu. Będzie czuwał, bo był zdrajcą i był jej to winien. A to, że ona... go... Temu też był winien. Nie kochała go przez niego. Kiedyś tak, teraz już nie. - Nie... - Zaczął, otwierając powoli oczy i samemu nie wiedząc, co chciał powiedzieć. Jakoś tak ciężko mu było oddychać, jakby jego płuca nagle zaczęły zastygać w beton. Ogólnie było paskudnie. Nie mógł tego sobie zrobić, ale... Musiał. - Tabby, skończ to teraz. Nie przeciągaj, bo aby będzie gorzej. Ciężej. Idź spać. Ja zdrzemnę się tutaj. Dam sobie radę. Dobrze wiesz... Dziękuję i przepraszam. Przepraszam też za przepraszanie, ale będę przepraszał przy każdej okazji, dopóki... Dopóki nie zniknę - powiedział nieco sztywno, podnosząc głowę i patrząc na dziewczynę. Wypowiadał się całkiem zrozumiale, mimo że nie czuł się zbyt dobrze. Jakoś tak ociężale, jakby był jednym z tych grubiutkich Kapitolończyków. I nadal czuł dotyk Tabithy na plecach, mimo że nie trzymała już na nich dłoni... Zero myślenia, Val. Zero. Potem. Jutro. Za kilka dni. Zawsze. Aby nie teraz. Nie mógł w tym przypadku walczyć, do czegokolwiek ją zmuszać. - Słodkich snów, Tabitho. Niech choć one osłodzą ci życie - szepnął i położył się, uśmiechając gorzko do siebie. Wiedział, że może to się tak skończyć, więc... Czemu cierpiał? |
| | | Wiek : 20 Zawód : pracownica kawiarni 'Vanillove' Przy sobie : dowód tożsamości [Helen Favley], breloczek z kluczami, gotówka, okulary przeciwsłoneczne -> wszystko w przepastnej torbie Znaki szczególne : potrójna blizna (jak po szponach) w kolorze malinowym na lewym boku szyi Obrażenia : amnezja (bardzo ciekawe "obrażenie" xD)
| Temat: Re: Tabitha i Amanda Gautier oraz Margaritka Butterfield Pon Lip 28, 2014 7:52 pm | |
| To była jakaś jedna, przeogromnych wręcz rozmiarów!, abstrakcja i to coraz bardziej. Przecież przez tyle czasu doskonale wiedziała, ba!, była od cholery pewna, że nienawidzi tego gościa tak bardzo, jak tylko człowiek całkiem zdrowy psychicznie może to robić. Bo nie... Wcześniej jakoś nie zdarzało jej się w skrytości twierdzić, że ma coś nie tak z głową. Teraz już zdecydowanie miała! Miała wybitnie popieprzonego kota, który najwyraźniej karmił się jej, przebijającymi wszelkie dotychczasowe zachowania, durnymi reakcjami. No i myśleniem. Bardzo, ale to bardzo nielogicznym myśleniem, przez które sama z siebie robiła bezrozumną idiotkę. I była z tego powodu na tyle na siebie wściekła, by przebijało to, przynajmniej na chwilę obecną, nawet wkurw na Angeliniego. A to zdecydowanie nie była rzecz łatwa! Nie po tak długim czasie reagowania piekielną wręcz złością już na sam dźwięk jego imienia. Mało istotne było już wtedy dla niej nawet to, czy mowa jest o tym konkretnym Valeriusie. Zwyczajnie była w niej na tyle ogromna chęć mordu i odebrania długów, że przesłaniała ona dosłownie wszystko. A teraz? Dzisiejszej nocy zupełnie nie zachowywała się jak ona, a właśnie jak jakaś cholerna trzpiotka. Nie była pijana ani też nic w tym rodzaju, była wręcz aż nazbyt trzeźwa, a jej zachowanie przeczyło temu jak nic. Od samiusieńkiego początku, praktycznie do samego końca. Lecz to akurat nie było w tym jeszcze najgorsze! Najgorszą rzeczą było bowiem zdecydowanie to, że nie miała bladego pojęcia, co wywoływało u niej poplątanie z pogmatwaniem do aż takiego stopnia. No, najnormalniej w świecie nie wiedziała. I to było wyjątkowo upiorne... Tak samo zresztą, jak i myśl o tym, że może jednak gdzieś tam podświadomie znać powód swojej beznadziejnej zmiany zachowania i że może nim być... Nie! Nie, nie i nie! Nawet dawna ona nie była tak głupia, by... No dobra, może i faktycznie w tamtym czasie taka była, ale to i tak nie usprawiedliwiało i nie wyjaśniało zupełnie niczego z tego, co działo się obecnie. Nowa Tabitha była przecież inna i, co chyba w tym wszystkim najważniejsze, szczerze nienawidziła tego człowieka. Ten drobny szczegół, że jednak nie doprawiła go wtedy na ulicy, rozjeżdżając swoim mega-super-hiper-wypasionym-czołgiem... Dał się jasno wyjaśnić już tylko tym, że nie miała czołgu. Ani teraz, ani wtedy, ani najprawdopodobniej nigdy nie miała go mieć. Cóż... To była dla niej wręcz okrutna strata, ale sam Angelini miał przynajmniej cieszyć się, hahaha... nie... już ona sama o to zadba!, życiem na tyle długo, by zakosztować jej idealnie długiej i pysznej zemsty. Chwil, w których zapłaci jej za to wszystko, co zrobił. To dziwne zdarzenie wpływające na fakt, że teraz mu pomagała i pozwoliła przebywać w swoim domu, na swoim niezakrwawionym dotąd stoliku!, nie było niczym innym, jak myśleniem o przyszłości. Nie swojej, bynajmniej nie jego, lecz Amandy, która chcąc nie chcąc, zdecydowanie nie chcąc!, potrzebowała do przeżycia pomocy kogoś z zewnątrz, z bardziej uprzywilejowanej grupy. To właśnie siostra była tą jedyną osobą, dla której dobra Tabby była się w stanie ugiąć i zrzucić koronę z głowy, żądając, nie prosząc! bowiem tego nigdy by w życiu nie zrobiła!, pomocy dla ostatniego członka rodziny. Pozostawało jednak to, czego zdecydowanie nie musiała robić, by osiągnąć postawiony sobie cel i czego w żaden sposób nie była w stanie usprawiedliwić. Cholera! Nawet nie była pijana, by zwalić to na podstępne działanie alkoholu! Była zdecydowanie zbyt czysta-jak-łza, by móc faktycznie zrzucić winę na cokolwiek innego. Bo wierzyć w to, że w powietrzu w uliczce znajdowały się jakieś podejrzane gazy otumaniające lub też coś jeszcze się różniącego, co wywoływało u niej takie a nie inne reakcje... Lub też, że przelatująca kula od pistoletu rabusia, która drasnęła jej skórę, zostawiając po sobie dosyć nieprzyjemnie piekący ślad, była maczana w jakiejś odurzającej truciźnie... W to nawet ona nie dawała wiary. Nie była z tego rodzaju ludzi, jacy wszędzie tylko wąchają spiski. Ha! Wręcz przeciwnie! Ona była na tyle durnie niewierzącą w to osobą, że dała się załatwić własnemu przyjacielowi, którego nigdy w życiu by nie podejrzewała o konszachty z grupą rebeliancką, o której drobne ploteczki może i zdarzało jej się słyszeć, ale była wtedy jak wszyscy to słyszący... Zwyczajnie uznawała to za ładną bujdę, czasem uśmiechając się na dodatek pod nosem i rozmyślając, co byłoby, gdyby jednak taka podziemna organizacja istniała. No i się przekonała. Byłby prawdziwy koszmar, rasowy horror, w którego podtrzymywaniu osobiście pomagała osoba tak dla niej niegdyś ważna. Ważniejsza nawet od własnej rodziny. Była wtedy taka w niego zapatrzona... Usilnie starająca się wierzyć w to, co jej obiecał. Że zawsze będzie przy niej, że nigdy nie pozwoli zrobić jej krzywdy, że nigdy nie odejdzie. Wszyscy odchodzą... - Mruknęła jej wewnętrzna Tabby, nawet nie próbując ocierać łez, jakie spływały po jej twarzy i skapywały powoli do wody. W której zamieniały się w krew... Miarowe kapanie, każda z łez znacząc sobą pewnego rodzaju wspomnienie. Chwilę, która kiedyś była dla niej tak straszliwie cenna, a teraz przypominała jej tylko o najboleśniejszym wydarzeniu w jej życiu. Zdradził ją... ... a teraz nią gardził. Raz jeszcze wzgardził jej uczuciami. Tym razem jednak nie płakała. Nauczyła się nie robić tego w czyjejś obecności, a zwłaszcza już nie w jego. Nie zamierzała dawać mu satysfakcji z ranienia jej. Jakąż skończoną idiotką była, chociaż na chwilę próbując odrzucić od siebie nienawiść! Przełknęła gorzko ślinę, maskując po kilku chwilach złością to, co z początku wyrażały jej oczy. Oczy zbitego psiaka. - Powiedziałam ci przecież, że masz mnie tak nie nazywać. Nie jesteśmy i najwyraźniej nigdy znów nie będziemy choćby znajomymi. - Powiedziała lodowatym głosem. - Powinnam jednak chociaż udawać, że jaśnie hrabiego rozumiem. Przecież co my - KOLCowicze możemy mieć, tylko jakieś wszy i inne robactwo, chociaż dla was to pewnie ono może mieć nas. Jakże śmiałam cokolwiek hrabiemu proponować?! Przecież tak się nie godzi! Jestem tylko marną, zapchloną, zawszoną i zasyfioną biedaczką, która nawet butów nie jest godna rebeliantom czyścić. - Warknęła, po raz kolejny tego wieczoru nie poznając samej siebie, gdyż z trudem powstrzymywała łzy upokorzenia i rozgoryczenia. Może i usiłował być cholernie miły i dyskretny, ale potraktował ją jak robactwo. Obróciła się na pięcie, by już po kilku sekundach, rzucić się w ubraniach na łóżko stojące w drugim kącie pokoju. Zagrzebała się w kocach, przykrywając twarz poduszką, dociskając ją i bezgłośnie łkając w stary materac. Co też się z nią działo?! I dlaczego ponownie pozwalała temu człowiekowi się ranić?! Żałosna żebraczka... Czegokolwiek by nie mówił, zawsze pamiętała tamto spojrzenie, jakim obdarzył ją na placu przed jej domem w noc pojmania. Żałosny robal, którego należało zgnieść, a i nawet gniecenia nie był godzien. - Ożenisz się z Amandą. - Stwierdziła wreszcie tonem, który nie wyrażał zupełnie żadnych uczuć, choć żałosne łzy wciąż spływały i wsiąkały w materac, który z pewnością przeszedł już tak wiele. Zbyt wiele. Zupełnie jak ona sama. - To jedyny sposób, by zabrać ją z KOLCa i jednocześnie nie ryzykować własną skórą. Rano postaram się załatwić ci papiery wskazujące na to, że jesteście małżeństwem już od dawna. Powiesz, że myślałeś... Że umarła...? Lub zaginęła przed sprawą z rebelią? To dla mnie nieistotne. I jeszcze jedno... Moimi uczuciami mogłeś wzgardzić, ale w tym wypadku nie przyjmuję odmowy. Zwyczajnie jej nie uznaję. |
| | |
| Temat: Re: Tabitha i Amanda Gautier oraz Margaritka Butterfield | |
| |
| | | | Tabitha i Amanda Gautier oraz Margaritka Butterfield | |
|
Similar topics | |
|
| Pozwolenia na tym forum: | Nie możesz odpowiadać w tematach
| |
| |
| |
|