IndeksIndeks  Latest imagesLatest images  RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj  
Przed budynkiem

 

 Przed budynkiem

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Go down 
Idź do strony : 1, 2  Next
AutorWiadomość
the civilian
Reiven Ruen
Reiven Ruen
https://panem.forumpl.net/t1939-reiven-ruen#24596
https://panem.forumpl.net/t262-reiven-ruen
https://panem.forumpl.net/t1296-reiven-levittoux
https://panem.forumpl.net/t277-osobisty-dziennik-reiven-ruen
https://panem.forumpl.net/t564-reiven
Wiek : 19
Zawód : Prywatny ochroniarz
Przy sobie : Komórka, nóż ceramiczny, dowód tożsamości, klucze do mieszkania
Obrażenia : Implant w prawej nodze, częściowa amnezja - obrażenie trwałe.

Przed budynkiem Empty
PisanieTemat: Przed budynkiem   Przed budynkiem EmptyNie Cze 09, 2013 1:05 pm

***


Ostatnio zmieniony przez Reiven Ruen dnia Nie Cze 09, 2013 1:24 pm, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry Go down
the civilian
Reiven Ruen
Reiven Ruen
https://panem.forumpl.net/t1939-reiven-ruen#24596
https://panem.forumpl.net/t262-reiven-ruen
https://panem.forumpl.net/t1296-reiven-levittoux
https://panem.forumpl.net/t277-osobisty-dziennik-reiven-ruen
https://panem.forumpl.net/t564-reiven
Wiek : 19
Zawód : Prywatny ochroniarz
Przy sobie : Komórka, nóż ceramiczny, dowód tożsamości, klucze do mieszkania
Obrażenia : Implant w prawej nodze, częściowa amnezja - obrażenie trwałe.

Przed budynkiem Empty
PisanieTemat: Re: Przed budynkiem   Przed budynkiem EmptyNie Cze 09, 2013 1:16 pm

/sala bakietowa

Po chwili dołączyła do niej Sig. Rei jednak nie pozwoliła dziewczynie na jakąkolwiek pomoc.
- Uciekaj! Ale już! Poradzę sobie. - warknęła do przyjaciółki. Może nie było uprzejme to, warczeć na świeżo odnalezioną przyjaciółkę, ale teraz nie uprzejmości się liczyły. Liczyło się bezpieczeństwo innych. Święcie przekonana, że Michael ją posłuchał i poszedł z chłopakami na zewnątrz, Reiven w pierwszym momencie nie usłyszała męża. Dopiero po chwili zrozumiała, że do niej coś woła
- Miałeś stąd wyjść! - zmarszczyła brwi. Ale najwyraźniej Michael miał gdzieś wolę Rei, i chwycił ją za rękę by ją stąd wyprowadzić. Ociągała się, nie wszyscy jeszcze byli bezpieczni. Najgorsze było to, że straciła z oczu Garela.
- Muszę wrócić po tatę. Nie mogę go drugi raz stracić. - nawet nie była pewna, czy Mike ją słyszy, bo wycie syren było coraz bliżej i ją zagłuszało. Drobna dłoń Rei wysunęła się z dłoni Michaela, a Rei pochylając się do przodu wróciła w dym, upewniając się uprzednio, że Mike wyszedł z sali. Był bezpieczny, reszta przyjaciół też. Pozostawało znaleźć Garela. Ciężko jej było cokolwiek dostrzec w dymie, oddychało się jej coraz gorzej. Walczyła z zawrotami głowy i jakimś dziwnym zmęczeniem które chciało ją powalić na ziemię. Miała wrażenie, że dym jest potworem, który łapie ją w swoje macki, a ona nawet nie miała jak się obronić, nie miała broni ani tarczy.
Zderzyli się. Garel biegł właśnie w stronę wyjścia. Zauważył, że Michael wyprowadzał Rei i sam też postanowił się ewakuować. Dziewczyna uśmiechnęła się na widok ojca. Jedno pomogło wyjść drugiemu. Kaszląc i krztusząc się. Wszystko przed oczami Reiven było rozmyte i niewyraźne. Nie mogła z siebie wydobyć głosu. Przed budynkiem była już duża grupa ludzi, ewakuowanych ze ślubu. Do tego chyba dwa wozy straży pożarnej. Wycie syren, gwar, tłum ludzi... Rei straciła orientację. Starała się jakoś policzyć wszystkich, sprawdzić czy wszyscy są cali i zdrowi. Powieki nieznośnie stawały się coraz cięższe. Siedemdziesiąte Piąte Igrzyska. Zamach... Co ona sobie myślała? Nikt już nigdy jej nie zaufa. Przyciągała pecha, nieszczęście. Jak mogła być tak lekkomyślna. Jej ojciec ledwo stał na nogach, a przecież był tak chorowity. Michael miał poparzoną rękę... kto wie jak poważne były jego obrażenia. Dominik był nieprzytomny. Jasmine, Chantalle, Finnick, Annie... gdzieś zniknęli jej z oczu. Joffery, nawet nie widziała czy był w sali podczas wybuchu.
Spojrzała na siebie. Sukienka była czarna od dymu, podarta i miejscami spalona. Ręce miała pokaleczone, skórę zaczerwienioną od ognia, który widocznie liznął ją kilka razy, włosy w nieładzie, twarz brudną. W niczym nie przypominała panny młodej sprzed godziny. Nie umiała spojrzeć nikomu w oczy. Nawet Michaelowi. Może tym bardziej jemu. Nie zapewniła mu bezpieczeństwa. Był ranny. Każdy mógł być ranny. Stała tak wpatrując się w swoje dłonie. Wokół ludzie kaszleli, płakali, krzyczeli, lub oddychali z ulgą, opatrywali swe rany lub pomagali innym. A Rei w otępieniu stała i wpatrywała się w swoje dłonie. W płucach wciąż miała dym, czuła to. Ale nie mogła go wykaszlnąć, a może nie chciała.
- Zabiję ją. - powiedziała cicho. Jej dłonie mimowolnie zacisnęły się w pięści. Rei podniosła wzrok i zobaczyła Michaela. Spojrzała na jego rękę... czuła się winna tej rany. Tej i każdej innej jaka dziś została zadana. Michael przed nią zaczął się rozmazywać. Rei wyciągnęła do niego dłoń, mając wrażenie, że ukochany gdzieś odchodzi, albo, że ona osuwa się gdzieś w otchłań. Próbowała go złapać... Zemdlała.
Powrót do góry Go down
Michael Levittoux
Michael Levittoux
https://panem.forumpl.net/t3160-michael-levittoux#49361
https://panem.forumpl.net/t3176-michael-levittoux#49754
https://panem.forumpl.net/t3165-michael-levittoux#49495
Wiek : 27
Zawód : ZABÓJCA NA USŁUGACH COIN
Przy sobie : Aparat fotograficzny, nóż, komórka.

Przed budynkiem Empty
PisanieTemat: Re: Przed budynkiem   Przed budynkiem EmptyNie Cze 09, 2013 9:28 pm

Dym, wszędzie był dym. Wdzierał się do płuc, do oczu, które łzawiły, ślepe na cokolwiek. Powietrze nie dostarczało tlenu, a jedynie paliło i drażniło, dając wrażenie oddychania rozgrzaną smołą. Zanim doszedłem na korytarz, miałem już takie zawroty głowy, że nie byłem pewien, czy uda mi się zejść na parter. Nawet nie zauważyłem, kiedy drobna dłoń Rei wysunęła się z mojej własnej. Zorientowałem się, że nie ma jej obok mnie dopiero na schodach i natychmiast odwróciłem, żeby wrócić, ale nie byłem w stanie przeciwstawić się naporowi tłumu, który niósł mnie jednostajnie w stronę drzwi wyjściowych. Otworzyłem usta, gotowy krzyczeć, protestować, ale nie potrafiłem wydusić z nich ani słowa. Moje struny głosowe odmówiły posłuszeństwa, a płuca wciąż nie chciały przyjąć powietrza.
Jeszcze jedne schody i jeden zakręt i nagle poczułem się, jakbym wskoczył do lodowatej wody. Temperatura na zewnątrz była co najmniej o sześćdziesiąt stopni niższa niż ta w środku, co nie tylko brzmiało kosmicznie, ale też powodowało chwilowy szok. Automatycznie wciągnąłem olbrzymi haust powietrza, mając wrażenie, że moją klatkę piersiową przeszywa jednocześnie milion drobnych ostrzy, które rozrywają mi płuca. W tamtej chwili nie było to jednak ważne. Ważne było znalezienie Rei, gotów więc byłem wrócić w sam środek piekła, byle tylko ją z niego wyciągnąć. Ruszyłem z powrotem w stronę Ośrodka Szkoleniowego, korzystając z faktu, że ludzie rozpierzchli się po placu przed budynkiem. Nie było mi dane jednak do niego dotrzeć, bo już po kilku krokach zobaczyłem Reiven. Podbiegłem do niej, łapiąc ją odruchowo i od razu zauważając, w jak kiepskim jest stanie. Wydawało mi się, że w ogóle mnie nie widzi, bo tylko błądziła nieprzytomnie wzrokiem. Jej ciało też jakby się osuwało, przelewając mi się przez ręce. Chwilowa ulga została zastąpiona ukłuciem strachu, kiedy przez głowę przeszła mi irracjonalna myśl, że ją stracę. Natychmiast ją jednak odepchnąłem. To nie było możliwe, była po prostu otumaniona pożarem, oszołomiona i zmęczona. Bez chwili zastanowienia wziąłem ją na ręce, w tej samej chwili, w której szepnęła 'Zabiję ją' i osunęła się bezwładnie, tracąc przytomność.
Nie miałem czasu rozglądać się i sprawdzać, komu udało się wydostać z Ośrodka. Na miejsce przybyli już zresztą strażacy i właśnie znikali wewnątrz budynku. Chwiejąc się lekko, powlokłem się w stronę parkingu, gdzie miałem nadzieję znaleźć samochód. Byłem co prawda w stanie, w którym kontrola drogowa z pewnością skończyłaby się nie tylko mandatem, ale i aresztem, ale musiałem, po prostu musiałem zabrać Rei w bezpieczne miejsce. Gdzieś po lewej stronie mignął mi Garel. Zatrzymałem się, chcąc powiedzieć mu, żeby poszedł za nami, ale machnął tylko na nas ręką i wskazał na Ośrodek, przekazując bez słów, że jeszcze zostanie. Nie chciałem zostawiać go samego, ale wiedziałem też, że jakiekolwiek protesty nie miałyby sensu. Nie miałem zresztą na nie ani siły, ani czasu.
    Dom Rei i Mike'a
Powrót do góry Go down
the odds
Mistrz Gry
Mistrz Gry
Zawód : Troublemaker
Znaki szczególne : avatar © laura makabresku

Przed budynkiem Empty
PisanieTemat: Re: Przed budynkiem   Przed budynkiem EmptyNie Lip 07, 2013 11:23 pm

W momencie, w którym zaczyna się ściemniać, wrota poczekalni otwierają się, a pierwszy z rydwanów rusza powoli w kierunku placu przed Ośrodkiem Szkoleniowym. Dopiero wtedy trybuci mogą zobaczyć, że wzdłuż niego ustawiono wysokie trybuny, na których zgromadził się tłum wyciągających z ciekawości szyje ludzi. Na końcu utworzonej w ten sposób alei, pozostawiono spory kawałek wolnej przestrzeni w kształcie półkola, na którym zatrzymają się powozy. Nad nim umieszczono olbrzymi telebim, w tej chwili wyświetlający symbol Panem.


    Od teraz do jutra do północy macie czas na opisanie przejazdu rydwanem. Post ma obejmować okres od wyjechania na zewnątrz do zatrzymania się po drugiej stronie placu. Zwróćcie szczególną uwagę na detale: to, jak postać jest ubrana, jak się zachowuje, na gesty, mimikę - bo od tego będzie zależała liczba punktów, jaka zostanie przyznana na koniec pierwszej części pobytu w Ośrodku Szkoleniowym.
    Paradę zakończy przemówienie prezydent Panem, Almy Coin, które zostanie dodane jutro o północy.
Powrót do góry Go down
the victim
Nina Davis
Nina Davis
Wiek : 16

Przed budynkiem Empty
PisanieTemat: Re: Przed budynkiem   Przed budynkiem EmptyPon Lip 08, 2013 3:34 pm

I wreszcie doczekała się tego, co właściwie chyba każdy trybut się chce doczekać, kiedy stoi w poczekalni rydwanów. Drzwi otworzyły się i było już jasne, że cała ta głupia parada pokazowa się zaczyna. Ściemniło się, a cały korowód ruszył, a wraz z nimi Nina Davis, niejako zmuszona do udziału w Głodowych Igrzyskach. W przeciwieństwie do jej znajomego, o ile można to tak nazwać, Lee Gekona, który, jak twierdził, zgłosił się dobrowolnie. Wzdłuż trasy, po której się poruszali, były ustawione trybuny, z których to widzowie wyciągali możliwie jak najdłużej swoje szyje by dojrzeć wjeżdżających trybutów. Być może wśród nich byli sponsorzy, którzy ewentualnie pomogą Ninie wygrać lub chociażby przeżyć jak najdłużej w trzecim Ćwierćwieczu Poskromienia.
Na jej głowie miała lśniła szklana korona, wypełniona bąbelkami zgodnie z zaleceniem stylisty, którego pewnie nigdy nie zobaczy. Suknię Nina zrobiła z lodu, ale ostatecznie nie był on taki ciężki jak korona. Górna część lodowej sukni była z białego, gładkiego materiału, przekształcającego się w falbany, które przypominały sople. Na wszystko nałożona była cienka warstwa przezroczystej folii tak. Włosy miała spięte i ucięte w wysokiego koka, a tylko dwa kosmyki opadały na twarz, a do tego te przezroczyste pantofelki. Jej suknia delikatnie unosiła się za sprawą podmuchu, kiedy rydwan z nią mknął przed siebie niczym wiatr. Co jakiś czas oglądała się na bok, gdzie były umiejscowione wielkie telebimy, na których wyświetlały się twarze kolejnych trybutów. W pewnym momencie zauważyła tam swoją twarz, nieco zdziwioną, ale też jakby przestraszoną z lekka zarazem. Wiedziała, że nie może okazywać strachu, gdyż to nie zadziała na jej korzyść. Musiała zrobić coś szybko na prędce i byleby to okazało się atrakcyjne i efektowne. Miała w końcu pewną niespodziankę w dłoniach, kosmykach włosów oraz praktycznie na całej sukni. Spojrzała się przed siebie, a potem jeszcze szybko na boki i uznała, że nie będzie lepszego momentu niż teraz. Uniosła obie ręce do góry, a w jej dłoniach zaczęły gromadzić się kule ognia. Następnie szybkim ruchem skierowała dłonie na dół tak jakby chciała strzelić tymi płomieniami w ziemię. W rzeczywistości sprawiła, że cała suknia, korona i nawet włosy oraz pantofelki, zaczęły się topić. Do końca nie było daleko, a bynajmniej nie aż tak jakby mogło to się wydawać. Cała „Królowa Lodu” zaczęła „płakać” topniejącym wszędzie lodem, aż pewnie parę osób z widowni zamarło i łapało się za usta by nie krzyczeć. Efektem końcowym tego wszystkiego było to, że Nina Davis stała teraz w ładnym, białym body, które było „oplecione” jeszcze były delikatnie w łańcuchy ognia. Także i korona świeciła tym ogniem, lecz trzeba wiedzieć, że nie był to ogień prawdziwy. Był sztuczny, ale o tym pojęcie tak naprawdę miała tylko Nina no i ewentualnie jej stylista. Tego już się nie mogła dowiedzieć, bo pewnie rudzielca nie zobaczy, lecz nie to jej w głowie. Uniosła dwa palce u prawej ręki, które przypominały gest „Victorii” i raz po raz przybliżała go to do prawej, to do lewej trybuny publiczności. Chciała pokazać, że jest pewna siebie i może zwyciężyć pomimo, że jest drobną dziewczyną. Ale już nie raz Głodowe Igrzyska pokazały przewrotność sprawy, że nie wygrywali faworyci. Ciekawe jak to będzie i tym razem?
Dojechała na drugą stronę placu i czekała. Czekała na przemówienie prezydent Almy Coin. Nienawidziła jej szczerze, ale oficjalnie nie mogła się do tego przyznać. Dopiero kiedy rydwany stanęły, Nina opuściła swoją „Victorię”. Stanęła dumnie w lekkim rozkroku oczekując na to co się wydarzy.
Powrót do góry Go down
the civilian
Cordelia Snow
Cordelia Snow
https://panem.forumpl.net/t273-cordelia-snow
https://panem.forumpl.net/t3572-cordelia
https://panem.forumpl.net/t1280-cordelia-snow
https://panem.forumpl.net/t1611-the-capitol-s-sweetheart
https://panem.forumpl.net/t1369-cord
https://panem.forumpl.net/t1911-cordelia-snow
Wiek : siedemnaście
Zawód : studentka, celebrytka, mścicielka
Przy sobie : zapalniczka, scyzoryk wielofunkcyjny, medalik z małą ampułką cyjanku w środku, odtwarzacz mp3, gaz pieprzowy, para kastetów, dokumenty, klucze i telefon.
Znaki szczególne : i'm cordelia fucking snow, who the fuck are you?
Obrażenia : wypadają mi włosy, ale od czego są peruki?

Przed budynkiem Empty
PisanieTemat: Re: Przed budynkiem   Przed budynkiem EmptyPon Lip 08, 2013 4:36 pm

Przepraszam za ten post, nie jest najlepszy i przydługi, bo nie zdążyłam w poczekalni, a nie chciałam rozwalać go na dwa bo pisałam w pracy i no… enjoy.

Każde Głodowe Igrzyska śledziła z zapartym tchem, od Dożynek, aż po tournée Zwycięzcy. Jednak tak naprawdę rozpoczynały się one dla niej wraz z Paradą Trybutów. Gdy pierwszy rydwan wyjeżdżał na plac przed Pałacem Sprawiedliwości, Cordelia siedziała w loży nieopodal dziadka i chłonęła atmosferę wydarzenia. Parę razy nawet zdarzyło się, że w tej plątaninie emocji wyraziła ubolewanie nad tym, że to nie ona jest podziwiana przez całe Panem, a jakieś nieznane dzieciaki z Dystryktów. W najgorszych koszmarach nie spodziewała się, że rok po ostatnich Igrzyskach to ona zostanie trybutką, że to ją wystylizują i to ona zajmie miejsce w jednym z rydwanów. Ironię losu dostrzegła już dawno, jednak nie wywołała ona w niej większych uczuć. Aż do teraz.
Rozmyślenia przerwało jej nadejście Chantelle. Była tutaj jedyną mentorką, więc zarobiła za to plusa u Cordelii. Czy chciała im coś przekazać, a może jeszcze raz ją ochrzanić?
-Mam tylko jedną uwagę - prawdziwa królowa zamiast zwykłego diademu potrzebuje korony, co Ty na to?
Uśmiech na twarzy jej mentorki kazał się pannie Snow poważnie zastanowić nad jej propozycją, ale w końcu posłusznie nachyliła głowę i dała sobie podmienić ozdobę.
- Cokolwiek by się nie działo z Twoim strojem, podczas przejazdu nie daj po sobie poznać zaskoczenia. Udawaj, że jesteś wszystkiego świadoma.
Nie było czasu na sprzeciwy, Chantelle oddaliła się, a parada miała rozpocząć się lada chwila.
Zanim Cordelia zajęła wyznaczone miejsce, zdążyła jeszcze obrzucić wzrokiem całą resztę trybutów. Byli wśród nich jej znajomi, a także osoby całkiem anonimowe. Lubiani i znienawidzeni. Z każdą sekundą w głowie blondynki zaczął powstawać coraz większy bałagan, pewność siebie zaczęła z niej ulatywać. Do głosu dochodziły dwie skrajnie różne postawy, które próbowały przejąć kontrolę nad jej umysłem.
Tamta dziewczynka jest niewidoma, jak mogli brać ją pod uwagę?
Przynajmniej jedną masz już z głowy.
Trybuny są pełne rebeliantów, którzy tylko czekają żeby zobaczyć mój koniec.
Pokaż im, że nie dasz się złamać, wyraź swój sprzeciw reżimowi.

Cordelia nie miała czasu na dalsze przemyślenia, ktoś dał sygnał i jej rydwan zaczął powoli się poruszać. Przez ułamek sekundy panna Snow zachwiała się na obcasach, w końcu dawno już nie miała okazji nosić takich butów, jednak gdy już złapała równowagę to wiedziała, że utrzyma ją do końca parady. Suknia była duża i ciężkawa, jednak kto jak kto, ale Cord akurat potrafiła sobie z nią poradzić, mając za sobą lata praktyki. Część włosów była spięta delikatnie na wysokości potylicy, a reszta opadała falami na ramiona. Makijaż nie był przesadzony, jak za czasów Kapitolu, jednak wyraziście pomalowane na ciemny róż powieki i czarne, długie rzęsy dodawały twarzy dziewczyny zarówno wyrazu, jak i lat.
Rydwan ruszył. Pierwszym, co rzuciło się jej w oczy, były trybuny. Zazwyczaj kolorowe, głośne, zanoszące się od braw i okrzyków, dziś były zdecydowanie bardziej spokojne i stonowane kolorystycznie. Część rebeliantów śmiała się i wiwatowała, a Cordelia z gorzką satysfakcją stwierdziła, że chyba niczego się nie nauczyli. Najpierw obalają Snowa, a teraz cieszą się z czegoś, co on kultywował przez kilkadziesiąt lat? Wielkie brawa dla prezydent Coin.
Dziewczyna nie zapomniała o wyniosłej minie i lekkim pół-uśmiechu, nie zamierzała szczerzyć się do swoich oprawców. Machanie też uwłaczałoby jej godności, jechała więc dumnie wyprostowana i świadoma tego, że wygląda jak milion dolarów. Wiedziała, że garnitur Floriana i jej suknia doczekają się za chwilę efektów specjalnych, ale nie spoglądała na publiczność, miała w nosie ich reakcje. Skupiła swoją uwagę na telebimie, wyświetlającym logo Panem. Do wielkiego bum zostały tylko trzy sekundy… dwie… jedna…
Wśród publiczności zrobiło się nagle cicho, jak makiem zasiał, nawet oklaski ustały, a panna Snow zdziwiła się, że ogniste nogawki i korona Floriana oraz jej falująca suknia zrobiły na rebeliantach aż takie wrażenie. A potem zerknęła w górę i zobaczyła siebie na telebimie. Korona, która w zamyśle miała połyskiwać niczym spokojne morze w piękny dzień, rozbłysła nagle, a na jej środku zaczął się formować znajomy kształt. Złota obręcz, ptak dotykający jej skrzydłami…
Kosogłos? Co to ma znaczyć?
Cordelia miała tylko moment by zdecydować, jak ma zareagować na to niecodzienne zdarzenie. Czy Chantelle chciała dopiec jej w ten sposób, naznaczając jakimś głupim, rebelianckim symbolem? Czy miała zrzucić koronę z głowy i jechać dalej, udając, że nic się nie stało? Najprawdopodobniej wybrałaby taką opcję, gdyby nie mina Almy Coin, która dosłownie na sekundę pojawiła się na telebimie. Pani Prezydent wyglądała na autentycznie poruszoną. Niewiele myśląc, Cordelia uniosła dumnie głowę i tym razem zaczęła spoglądać po trybunach, a na jej twarz wstąpił lekki uśmieszek, z rodzaju tych, które wyglądają niewinnie, a zwiastują kłopoty.
Chociaż nie miała pojęcia, czy miała być jedynie nośnikiem dla symbolu Kosogłosa, czy też ktoś zaplanował dla niej coś większego, przez skórę czuła, że chociaż jeden z jej celów ma szansę na realizację. Jeśli nie uda jej się przeżyć na Arenie, przynajmniej miała szansę wyprowadzenia Coin z równowagi i być może zjednoczenia zwolenników starego ładu z tymi, którym reżim Almy dopiero zaczął przeszkadzać.
Wciąż pękająca z dumy Cordelia kompletnie nie zwracała uwagi na resztę trybutów, których twarze zaczęły pojawiać się dookoła. Publiczność znów zaczęła wiwatować, wszystko wracało do normy. Rydwan pokonał już prawie całą wyznaczoną trasę i lada chwila miał się zatrzymać, więc panna Snow rzuciła jeszcze ostatnie spojrzenie na telebim, ale ponownie ujrzała na nim tylko logo Panem.
Powrót do góry Go down
the victim
Lorin Templesmith
Lorin Templesmith
Wiek : Prawie 18 lat
Zawód : Dawniej piosenkarka, obecnie trybutka

Przed budynkiem Empty
PisanieTemat: Re: Przed budynkiem   Przed budynkiem EmptyPon Lip 08, 2013 6:03 pm

Chrzanić kolejność, nie chce mi się czekać xD

Obskubawszy z nudów niemalże całe boa tak, że większość piórek trzymała się tylko na dobre słowo, wreszcie udało mi się doczekać wyjazdu na paradę. Czy raczej ponownego wyjścia na scenę, jak wolę to odbierać. Tym razem jednak nie mam zamiaru rozdawać na prawo i lewo słodkich uśmiechów, ani przesyłać pocałunków dla widowni, która zapewne zaledwie w minimalnym stopniu składa się z moich fanów. Chcę pozostać tajemnicza i nieprzystępna, ocierająca się o mroczność - zupełnie jak czarny łabędź, w którego stylistyce utrzymany jest mój kostium. Ptak dumny, przesiąknięty do cna złem, ale także niebezpiecznie piękny. I właśnie to piękno mam zamiar wydobyć podczas przejazdu.
To jest Twój dzień, Lorin. - powtarzam sobie w myślach. - [/i]Jesteś urodzoną gwiazdą, wśród tegorocznych trybutów istnieje tylko jedna osoba, która mogłaby Cię przyćmić swym blaskiem, a ona wyjechała na długo przed Tobą. A jeśli ktokolwiek z trybutów myśli, że byłby w stanie wywrzeć lepsze wrażenie od Ciebie bądź Cordelii... żałosny byłby sam fakt wyprowadzania go z błędu, bo z oczywistymi idiotami szkoda dyskutować.[/i]
Gdy rydwan przede mną wyrusza w trasę, zabierając na swoim „pokładzie” jedną z bliźniaczek ubranych w białą sukienkę, prostuję się dumnie w swoim powozie, przygotowana do uczestnictwa w kolejnym show, pierwszym od wielu miesięcy.
- Witajcie, tłumy rebeliantów, znudzeni po przejazdach innych rydwanów. Teraz pora na powiew świeżości, otrzymacie w podarunku niezwykłe widowisko. - szepczę z zadowoleniem i rzucam pewny siebie uśmiech Bookerowi. Wraz z chłopakiem wyjeżdżamy z poczekalni, jednak od tej chwili w ogóle nie zwracam uwagi na jego poczynania, nie będące związane ze mną. Od teraz wyimaginowana scena należy wyłącznie do mnie. Z wysoko uniesionym podbródkiem, jakbym czuła się kimś o dziesięć klas wyższych niż marna trybutka udająca się na śmierć - ba! Jakbym czuła się nawet ważniejsza od otaczających nas dookoła rebeliantów, z wyniosłą miną rozglądam się po widowni. Po chwili jednak dochodzę do wniosku, że warto byłoby posunąć się o krok dalej. Zdejmuję maskę, która wcześniej nieco zakrywała wykonany przeze mnie makijaż i odrzucam ją daleko w tłum, licząc na to, że ktoś ją złapie. Gdy moja twarz jest już widoczna w pełnej krasie, wyłapuję wzrokiem młodych, przystojnych mężczyzn stłoczonych jak najbliżej barierek i lekko się ku nim pochylam, rzucając im uwodzicielskie spojrzenia spod sztucznych rzęs, doprawiając to wszystko tajemniczymi uśmiechami. Nie mam zamiaru walczyć o ich sympatię słodkimi uśmiechami i pocałunkami - o nie, to zdecydowanie przereklamowane. Wolę zabawić się w femme fatale, uwodząc ich jednym, nic nie znaczącym gestem. Uwodzić ich, wykorzystywać do sobie tylko znanych celów, a następnie z uśmiechem satysfakcji porzucać, jakby byli jedynie nic nie znaczącym pyłkiem strzepywanym z ubrania... Tak, właśnie to jest mój żywioł!
Gdy zawadiacko zaczepiam kolejnego mężczyznę, coś delikatnego uderza mnie w nos. Początkowo jestem zdziwiona, jednak po chwili orientuję się w sytuacji i natychmiast syczę do Bookera.
- Podnieś mnie! Podnieś mnie, szybko!
Moje boa w końcu nie wytrzymało towarzyszącego nam wiatru i właściwie dopiero w tym momencie orientuję się, że cała trasa przejazdu została sztucznie ogrzana. Gdy chłopak spełnia polecenie, a ja unoszę się w górę, mnóstwo drobnych piór zaczyna wirować w ciepłym powietrzu wokół mnie, następnie ulatując nad głowy pozostałych trybutów i zgromadzonego wokół nas tłumu. Pozwalam się opuścić dopiero w momencie, gdy całe niebo jest usiane maleńkimi piórkami pochodzącymi zarówno z „nadwyrężonego” przeze mnie boa, jak również z tutu, której najwyraźniej też było przeznaczone się rozpaść, pozostawiając mnie całą skąpaną w tiulu. Gdy dojeżdżamy do placu, jeszcze raz powoli rozglądam się po tłumie, po czym szepczę do Bookera słowa podziękowania i z szyderczym uśmieszkiem wpatruję się w naszą nową prezydent.
Nie uda Ci się nas złamać, nigdy. Możesz próbować, ale my i tak zawsze zwyciężymy.
Powrót do góry Go down
the victim
Florian Crane
Florian Crane
Wiek : 13
Zawód : Człowieczek łażący z reklama po targu i wnerwiający przechodniów

Przed budynkiem Empty
PisanieTemat: Re: Przed budynkiem   Przed budynkiem EmptyPon Lip 08, 2013 7:59 pm

Wystarczy, ze będziesz się uśmiechał. Te słowa powtarzał sobie w myślach niczym litanię. W sumie, jeśli ktokolwiek kazałby mu robić coś bardziej skomplikowanego na pewno by to schrzanił. I mimo wszystkiego, co możecie o nas myśleć, nie czerpiemy satysfakcji z zabijania dzieci. Może nie czerpia satysfakcji, ale nie zapobiegają temu. Chociaz ta piłeczkę można sprytnie odbić w stronę aktualnych mieszkańców kwartału, którzy to tez przez siedemdziesiąt cztery lata nie kiwnęli palcem, kiedy dzieci z dystryktów ginęły na arenie. Florian uświadomił sobię gorzką prawdę, ze gruncie rzeczy wszystko jest teraz podobne. Tylko odwróciły się role. Mentorzy niekoniecznie są zadowoleni ze swojej powinności, trybuci Ida na pewna śmierć, a uprzywilejowana część społeczeństwa, która ma zaszczyt mieszkać w stolicy tańczy tango w rytm krzyków dochodzących z areny. Pytanie brzmi, czy te Igrzyska SA ostatnimi, jakie się rozegrają, czy też szanowna prezydent Coin ma zamiar dalej grać w gre, w której pionkami są jej poddani.
W końcu stanął na rydwanie razem z Cordelią. Cordelią Snow, wnuczką byłego prezydenta Panem. Z dziewczyną, która jeszcze rok wstecz przyglądała się z honorowego miejsca zeszłorocznym trybutom i zapewne oklaskiwała ich stroje. On tez nie był lepszy, chociaz nigdy nie siedział na trybunach. Paradę oglądał w telewizji i zafascynowany oceniał kolejne stroje. Teraz mogą sobie pooceniać i pooklaskiwać swoje własne stroje. Westchnął i poprawił koronę, która nawiasem mogłaby być troszkę wygodniejsza. Ale nie komentował tego. Tak samo jak nie komentował faktu, iż Cordelia również miała koronę. Zasługa ich mentorki, która dorzuciła do tego kilka słów, które go zaniepokoiły. Chociaż to Cordelię powinny zaniepokoić, a nie jego.
W końcu rydwan ruszył. Florian zerknął na towarzyszke, po czym skupił się na tym samym co ona. Na ogromnym telebimie wyświetlało się logo Panem. Florian szybko uśmiechnął się i postarał odprężyć. Chwilę później na telebimie pokazał się pierwszy z rydwanów. A na nim on w koronie, która wyglądała, jakby faktycznie płonęła. Styliści się postarali. Florian oderwał wzrok od ekranu i rozglądnął się po trybunach, które były dziwnie ciche. Po chwili dopiero zauważył dlaczego. Mianowicie na koronie Cordelii jarzył się znak symbolizujący Kosogłosa. Florian nie był przekonany czy to był dobry pomysł, ale nie zwracał na to uwagi wrocił wzrokiem do trybun i niesmiało pomachał ludziom, którzy na nich zasiadali. Nie widział przebitki na twarz prezydent Coin. Zabrał się raczej za pokazywanie ludziom, ze nie jest tak źle. Że jeszcze nie złapał doła. I miejmy nadzieję, ze mu to wyszło.
W końcu dojechali do celu, a za nimi nadjechały kolejne rydwany. Kiedy już wszy się ustawili na banerze wyświetliło się logo Panem. Parada nie różniła się niczym od poprzednich. Moe stroje były mniej kolorowe, może nie przemawiał Snow, może nie stały tu kolorowo ubrane dzieci z dystryktów, ale to wszystko nei zmieniło znaczenia. Parada tak jak wcześniej rozpoczynała wielkie wydarzenie. Dla jednych zabawę, a dla drugich walkę. Walke o to, żeby zamieszkać wśród żmij razem z jedną osobą z Kwartału.
Powrót do góry Go down
the victim
Connor Henderson
Connor Henderson
Wiek : 14 lat
Zawód : Złodziej, trybut.

Przed budynkiem Empty
PisanieTemat: Re: Przed budynkiem   Przed budynkiem EmptyPon Lip 08, 2013 8:20 pm

Kolejne rydwany, przejeżdżające po ściśle wytyczonej trasie, i kolejni trybuci trzymający się ściśle wytyczonych reguł - ubrani wręcz przesadnie bogato, grzecznie upchnięci w pojazdach, uśmiechający się wdzięcznie do publiczności, niektórzy nawet pozwalający sobie na skromne pomachanie przyszłym ewentualnym sponsorom. I my - na szarym końcu, mimo że ani trochę nie szarzy, chociaż nasze barwy w ową szarość by się stopiły. W przeciwieństwie do tamtych wydumanych pajaców prezentujemy się dosyć skromnie, jednak w końcu mówią, że nie szata zdobi człowieka - a ja przez kilkanaście lat życia zdążyłem się przekonać o słuszności tej dewizy. Jednakże bez obaw - możemy Wam się wydać nieciekawi, ale z pewnością nadrobimy zachowaniem.
Te i inne myśli kłębiły się w głowie Connora, gdy ze znudzeniem oczekiwał swojej kolejności. Bycie ostatnim może mieć swoje plusy, jednak ma też jeden poważny minus - większość zmarzniętych już rebeliantów nie zwróci specjalnej uwagi na dwójkę dzieci dołączających się do parady na samym końcu. Chyba że te dzieci całym sercem postanowią, by stało się inaczej...

3... 2... 1... Jazda.

Gdy rydwan zaprzęgnięty w parę koni o różniących się maściach wyjeżdża z poczekalni, cały świat przez chwilę przypomina wirującą kulę dyskotekową. Strumienie ostrego światła dochodzącego z reflektorów umieszczonych wzdłuż drogi na moment oślepiają Connora i Atenę, ale sprawiają również, że przymocowane do ich kostiumów skrzydła zaczynają majestatycznie unosić się i opadać - zadziwiające wydaje się jednak to, że dzięki specjalnie wytyczonej trajektorii ruchu, żadne z nich nie jest w stanie zahaczyć o skrzydła drugiego. Connor prostuje się niechętnie na rydwanie i obdarza napierający na barierki tłum pogardliwym spojrzeniem, zdającym się wręcz krzyczeć:
Hej, jestem Connor. Wiem, że już jesteście śmiertelnie znudzeni i że niezależnie od wszystkich moich starań i tak byście mnie nie polubili. Nie martwcie się, nie zależy mi na tym, zresztą ja Was też. Co do zmiany sytuacji z punktu pierwszego, jestem więcej niż otwarty na negocjacje.
Chłopak rzuca lekki uśmiech stojącej obok Atenie, po czym starając się przekrzyczeć wciąż mający siłę do wiwatowania tłum mówi:
- Zaczyna się zabawa! - po czym jakby to była najzwyklejsza rzecz na świecie staje na brzegu rydwanu i przechodzi na prowadzącego go czarnego konia. Również rumaki zostały dopasowane do koloru kostiumów - to właśnie była ta tajemnicza sprawa, którą poszedł załatwiać Connor podczas przygotowań. Próbując utrzymać równowagę na średnio zapewniającym stabilność grzbiecie zwierzęcia odwraca się, wyciągając dłoń do Ateny i próbuje ją nakłonić do dołączenia. Dziewczynka zdaje się rozumieć całą sytuację i przy asekuracji Connora wchodzi na swojego, białego jak śnieg konia. Przez chwilę balansuje, usiłując zachować pion, a gdy wreszcie jej się to udaje, uśmiecha się uszczęśliwiona do tłumu. Gdy chłopak na nią zerka, pomimo całego usilnego zgrywania twardziela, też nie jest w stanie powstrzymać uśmiechu. Kto by pomyślał, że nigdy nie mając w pełni normalnej i kompletnej rodziny, w ciągu zaledwie kilku godzin dorobi się młodszej siostry, którą będzie trzymał za rękę i chciał ochronić przed całym złem tego świata? Zaledwie trzy dni temu wyśmiałby kogoś, kto w ogóle pomyślałby o czymś podobnym. Teraz wiedział jedno - niezależnie od tego, na które z ich dwójki stawia ich mentor (o ile stawia na którekolwiek), Connor zgodnie z obietnicą zrobi wszystko, żeby do domu wrócił ten mały aniołek. Te skądinąd urocze rozważania przerwał dziwny szum wśród tłumu i nagłe poruszenie po prawej stronie. Connor natychmiast ocknął się z letargu i chwycił Atenę, która mimo trzymającej ją cały czas dłoni zaczęła zsuwać się z konia. Przez chwilę wolną ręką przytrzymując się rydwanu wciągał dziewczynkę z powrotem na konia, po czym dołączył do niej na jego grzbiecie, tym razem trzymając ją dużo pewniej. Uspokojony odruchowo spojrzał na publiczność, która wcześniej zdawała się być przejęta małym wypadkiem - na części twarzy malowała się aprobata i wyraźne poczucie ulgi.
Błagam Was, skończcie się tak gapić  jak cielę na malowane wrota, chyba nie myśleliście, że pozwolę jej spaść. Jestem zły, ale nie aż tak, żeby zabijać bezbronne dziecko. - myśli z irytacją. Po raz pierwszy od dożynek pozwala sobie jednak na chwilę rozluźnienia, a nawet na krótki, lecz szczery uśmiech w stronę tłumu. Proszę, proszę, jednak ta biel mi się udziela. Powozy powoli zbliżają się do celu ich podróży, dlatego para rzuca ostatnie spojrzenia i uśmiechy w stronę rebeliantów. Gdy ich rydwan, odprowadzany przez na przemian rozczulone i zachwycone spojrzenia widowni zatrzymuje się na placu, Connor ku zawodowi Ateny podnosi ją z łatwością, jakby nie ważyła więcej od piórka i z powrotem przenosi do pojazdu. Sam dołącza do niej, siadając na ławeczce i z nieco zaciętą miną czeka na przemówienie, podczas gdy ich skrzydła wciąż rytmicznie się poruszają.
Powrót do góry Go down
the victim
Lee Gekon
Lee Gekon
Zawód : trybut

Przed budynkiem Empty
PisanieTemat: Re: Przed budynkiem   Przed budynkiem EmptyPon Lip 08, 2013 9:54 pm

Raz za razem ktoś przejeżdżał swoim rydwanem prezentując się tak jak powinien, tak jak tego oczekują od niego zgromadzeni. On tylko się temu przyglądał, dla niego cały przejazd jest czymś pozbawionym sensu i całkowicie bezcelowym. No może jednak nie całkowicie, Lee miał bowiem swoje plany i nie miał zamiaru z nich rezygnować. Jako jedyny z wszystkich tu zgromadzonych sam zgłosił się na ochotnika. Nie sądził aby ktokolwiek z pozostałych trybutów o tym wiedział po za Niną, ale jej sam to powiedział. Znowu ktoś przejeżdżał królowe i książęta na scenie lalek bez duszy. Choć ich można zrozumieć, każdy chcę żyć, dla tego się przystosowują jak to ludzie. Gorsi są ci pozostali, rozumieją bowiem, że posyłają te niczego winne dzieci na śmierć. Za co? Za to, że ich rodzice, rodziny, popełniły błąd lub po prostu kiedyś były lepsze od tych którzy teraz trzymają za sznurki całego przedstawienia. Chłopak przeczesał włosy tak jak to zawszę miał w zwyczaju i nadal obserwował.
" Ciekawe, gdyby nie to, że każde z nich oszukuje siebie samego to można było powiedzieć, że świetnie się bawią. Ale to tylko gra nic więcej, każde z nich, co do jednego odczuwa strach, chęć zemsty, pragnienie wolności, czy po prostu nadzieje w to, że jednak jakimś cudem wyjdą z tego cali.  Choć tak samo jak ja wiedzą, że istnieją znikome szanse na tak szczęśliwe zakończenie. No ale to nie bajka, czy książka. To prawdziwe i brutalne życie"
I znowu ktoś przejechał swoim rydwanem, jakaś blondynka i młody chłopiec. Nie znał ich osobiście, ale mimo tego, przykro mu się robiło bo wiedział, że niedługo zginą oboje i ani oni, ani tym bardziej on temu nie zapobiegnie. Kiedy już przejechali nastąpiła długa pauza, nikt więcej się nie pokazywał. Ta cisza była chyba najbardziej przerażająca bo to właśnie ona oznaczała, że czas na niego. Odwrócił się jeszcze aby zobaczyć Amandę puścił do niej oko i szepnął.
- Tutaj to niestety koniec madam, nie będę ci psuł tego wejścia, daj mi chwile i potem ruszaj, nie potrzebuje dużo czasu.

Po tych słowach zeskoczył z powozu. Jeden szybki sus i już przechodził przed konie, nie patrząc się na nikogo i na nic. W tej chwili w jego umyślę było tylko jednak pragnienie, jedna myśl, aby nie dać im satysfakcji i choć jako jedyny być sobą. Idąc przed siebie poruszał się pewnie dokładnie tą samą trasą co rydwany ale wolniej, nie śpieszyło mu się. Światła reflektorów skierowane były na niego i jego biały frak. Ta biel i czystość nadawała mu jeszcze większej powagi skupiając wszystkie oczy na nim. Kiedy zaś znalazł się na połowie drogi, przeczesał dłonią włosy zdejmując kapelusz. W jednej chwili jego strój zmienił się na czarny, długie rękawki stały się poszarpane, a na spodniach i butach pojawiły się kolce. Teraz ani odrobinę nie przypominał miłego chłopca, tym bardziej nie było w jego twarzy dobroci którą jeszcze przed chwilą symbolizowała biel. Stał się przeciwieństwem wszystkiego z czym na początku można było go kojarzyć. Był niczym śmierć, bez smutku, bez strachu, bez uczuć, stał przed nimi i wpatrywał się najpierw na zgromadzonych, potem jego srogie spojrzenie padło na miejsce w którym powinna się znajdował pani prezydent. Przez chwilę można było przypuszczać, że wszystko jest częścią sprytnego plany pokazana się od najlepszej strony, zaskoczył wszystkich. Ale nie to było jego zamiarem.
Gdy wszyscy wpatrywali się na jedynego trybuta który od kiedy są organizowane igrzyska porusza się piechotom podczas  uroczystej parady on odezwał się. Jego głos był niczym jego strój, straszny i potężny zarazem.
- Chylę czoło przed tymi którzy zostali wybrani, bo nie mili wyjścia. Chyle czoło przed tymi którzy zginą, bo są waleczniejsi od was wszystkich.- nastąpiła chwila przerwy, potem podniósł dłoń i palcem wskazał na trybuny, potem zaś na lożę honorową.- Wam zaś mam jedno do powiedzenie. Lepiej abym zginął na tej arenie, bo  jeśli nie, to obiecuje, że zrobię wszystko aby każdy z was umierał powolną śmiercią. Tak jak wy zabijacie człowieczeństwo w nas, tak ja pozbawię go tych wszystkich.- znowu wskazał trybuny.- Oraz ciebie MADAM.
Mówiąc ostatnie słowa nie wskazał na panią prezydent, nie było to potrzebne, on wiedział i nie wątpił, że ona też. Potem odwrócił się do nich plecami i zaczął wracać, ale jego strój nie zmienił się ani odrobinę nadal był mroczny, tak jak on sam. Kiedy minął rydwan Amandy nie odwrócił się w jej stronę, nie powiedział nic. Wolał aby nikt nie pomyślał, że miała coś z tym wspólnego. Reperkusje swoich czynów sam będzie dźwigał, nie chciał aby ktokolwiek inny musiał to robić za niego.  Gdy już wszystko ucichło chłopak jak gdyby nigdy nic oparł się o mur i założył ręce na piersi nie przejmując się już niczym. Bo choć nie każdy to zrozumie, to on wygrał choć by i miał przegrać.
Powrót do góry Go down
the victim
Seth Vockins
Seth Vockins
Wiek : 12

Przed budynkiem Empty
PisanieTemat: Re: Przed budynkiem   Przed budynkiem EmptyPon Lip 08, 2013 10:34 pm

Wybaczcie, ze strój upycham tutaj, ale mam małą kryzysową sytuacje… a chciałem rozegrać dramę, bo się za bardzo nudzicie. <3 Dodatkowo wtrącam Hope, bo nie uda mi się napisać dziś jeszcze od niej.
    | Apartament na dziesiątym piętrze.
Seth razem ze swoją partnerką stał już na rydwanie. Ubrany był w złotą koszulę ze śliskiego materiału i czarne, za ciasne spodnie. Na przymiarkach ledwo się dopinały, ale styliska stwierdziłaś, ze nie ma innego rozmiaru i musi paradować w takich. Moda, cóż... Dodatkowo na ramiona zarzuconą miał kamizelkę w delikatne wzroki, identycznego koloru co spodnie. Natomiast na jego gołe stopy założone miał, również złote, proste mokasyny. Gdyby decyzja należała do niego ubrałby się w cokolwiek innego i mniej wyróżniającego się. Stylistki jednak, gdy zobaczyły, że chłopiec nie jest przejęty ubraniem wzięły sprawy w swoje ręce i stworzyły złotą parę. Złota dziesiątka, jak to wypowiedziały na wyjściu.
Aktualnie przyglądał się dwóm koniom, które najwidoczniej wspaniale wiedziały co miały robić, bo gdy nadeszła kolej pary numer dziesięć powoli ruszyły z miejsca. Pomieszanie, które było sporych rozmiarów, a w nim nieznaczna ilość ludzi ustąpiło miejsca rześkiemu powietrzu i ciemnemu niebu. Ostrożnie okręcił głowę w prawo, a potem w lewo.
Ludzie.
Wszędzie cholerni ludzie. Miał największa ochotę zeskoczyć z rydwanu i uciec, gdzieś daleko. Jego warga lekko zadrżała, niektórzy, bardziej spostrzegawczy mogli dostrzec, że to pierwszy sygnał płaczu. Ale nie, nie mógł się rozpłakać. Dziś już wystarczają dużo płakał. Przeniósł wzrok na telebim i z tępą miną patrzył na logo Kapitolu. Chciał mieć wszystko jak najszybciej za sobą. Najlepiej już i teraz. Dostrzegał inne rydwany stojące właśnie na placu, w którego kierunku zmierzali. Całe szczęście, mieć część tych okropnych ludzi za sobą, prawda?
W końcu rydwan zatrzymał się. Seth nadal miał tępą minę i to wszystko zaczynało go denerwować. Fala agresji zagłuszyła strach. Ochota ucieczki i destrukcji była ogromna. Jedynie krzyk i oklaski były czymś co mu się podobało. Jednak źródło, z którego pochodziły już mniej. Nagle spostrzegł kogoś ubranego w pióra… z helem na głowie. Chłopak. Stał w rydwanie, zapewne przyglądał się telebimowi. Vockins zeskoczył zgrabnie z miejsca, które zajął w poczekalni i ruszył w jego stronę. Gniew wypełniał go całego. Absolutnie całego.
- Ty - zasyczał po raz pierwszy. Potem powtórzył to głośniej i głośniej.
Aż nagle zacisnął pięści jeszcze bardziej i uderzył go z całej siły.
- Ty - powtarzał niczym w amoku, a jego agresja rosła. Zadawał kolejne ciosy. To musiała być jego wina, na pewno. Chłopak w piórach chciał go nastraszyć tymi wszystkimi ludzi. Jasne, wiadomo.
Upierzeni ludzie nawet w Kapitolu wyglądali podejrzanie.
Biedny Booker. Chociaż nie, Pan Kura jakoś to wytrzyma. Chyba. Co zrobią reszta wspaniale ubranych trybutów, gdy cała uwaga skupiła się na szarpaninie? Zapewne wszystkie kamery były skierowane na nich. Kto przejąłby się innymi, prezydent Coin? Taka jatka to chyba rzadkość na paradach…
- Przestańcie! - krzyknęła jakaś dziewczynka. Najwidoczniej również zeskoczyła ze swojego rydwanu, żeby spróbować ich rozdzielić. Hope Flickerman, numer osiem. Jedyną rzeczą jaka dostrzegł Seth była jej malinowoczerwona sukienka i zadał kolejny cios.


Ostatnio zmieniony przez Seth Vockins dnia Wto Lip 09, 2013 3:40 pm, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry Go down
the victim
Rosana Hawkeye
Rosana Hawkeye
Wiek : 16
Zawód : trybut

Przed budynkiem Empty
PisanieTemat: Re: Przed budynkiem   Przed budynkiem EmptyPon Lip 08, 2013 10:36 pm

poczekalnia rydwanów.


    prowizoryczny szkic kostiumu Rosy i kolorystyki


Nawet się nie spostrzegła kiedy minął czas oczekiwania na jej kolej. Pomieszczenie, w którym czekały rydwany opustoszało zbyt nagle, a ona coraz bardziej czuła tremę. Śmiała się w duchu, że zamienia się w Kapitolińską idiotkę, ale prawdę mówiąc jeszcze nigdy nie występowała przed tłumem. Co jeśli ta idiotyczna parada to jednak poważna sprawa? Dopiero kiedy kazano Rosie wejść na posrebrzany rydwan zaprzężony w dwa kasztanowe rumaki dołączył do niej jej "partner". Ubrany był w iskrzący srebrny garnitur, wyglądał jak gwiazdor z wielkiego telewizyjnego show, spojrzał na nią z wyższością po czym stanął na rydwanie zwracając się do mentorki, wyrażając nadzieję, a może raczej rozkazując by wszystko poszło jak należy. Rosa od razu straciła jakąkolwiek chęć na to by współpracować z chłopcem, toteż przeklęła się w duchu, za to, że jeszcze kilka minut temu pragnęła czyjegoś towarzystwa. Skinęła mentorce na powitanie, jednak na jej twarzy nie było widać większych emocji wskazujących na jakąkolwiek sympatię, ot zwykła grzeczność, czysta formalność. W rogu sali dostrzegła dwójkę stylistów, niska kobietka trzymała kciuki, a wysoki, bardzo smukły mężczyzna (który przywodził jej na myśl patyczaka albo modliszkę) uśmiechał się zaczepnie. Rosa uniosła w górę brew po czym pociągnięta przez trybuta, po to by wejść na rydwan, i pogoniona jego nie znoszącym sprzeciwu "Wsiadaj! nie będę na ciebie czekał!" stanęła chwytając się krawędzi srebrnego rydwanu, przyozdobionego najróżniejszymi ornamentami.
Konie ruszyły, początkowo powoli, następnie przechodząc w kłus, jej włosy natychmiastowo rozwiał lekki wiatr. Towarzysz zachowywał się tak, jakby nie pierwszy raz występował przed taką publicznością, trzymając się jedną dłonią krawędzi rydwanu wymachiwał na wszystkie strony, wysyłał całusy, puszczał perskie oka w stronę wiwatujących. Rosa czuła się jak w klatce, a jedyne czego pragnęła to ucieczka, jak najdalej. W jej oczach zaczynało rodzić się przerażenie, które musiało szybko ustąpić nadchodzącemu zdziwieniu, uśmiechowi i ogromnej pewności siebie jaka zaczęła bić od dziewczyny, kiedy w pewnym momencie z jej lśniącej pelerynki poczęły lecieć iskry przypominające poranną rosę. To samo stało się z garniturem towarzysza, z tego jednak była mniej zadowolona, tak czy siak zdawał się przyćmiewać ją swoimi kontaktami z publicznością. Ale przecież nie zależało jej na tym, by wielbiciele Igrzysk zakochali się w niej od pierwszego wejrzenia! Nie potrzebowała ich łaski! Nie potrzebowała ich spojrzeń... a może jednak? Skupiła się na jednym punkcie, jej twarz okazywała teraz nie strach, a ogromną siłę ducha, zadziorny uśmiech dodawał szczuplutkiej dziewczynie uroczej, zawadiackiej nuty, którą nie każdy mógł się poszczycić.
Na tym jednak się nie skończyło, konie stanęły dęba, z ich grzyw wprost na trybutów wykruszyły się drobinki brokatu, które osiadły na twarzy i włosach Freddiego, oraz całym ciele Rosany, w mgnieniu oka rozmnażając się i rysując na nich najróżniejsze ornamenty, chwilowe tatuaże. Chłopiec wyglądał zjawiskowo, jego garnitur stracił nieco na blasku, dlatego cała kreacja nie wyglądała tandetnie, krótkie włosy przybrały kolor srebra, a wokół oczu zakwitły kwiaty. Końcówki włosów Rosy również rozświetliły srebrne iskierki, całe jej ciało pokrywały srebrzyste znaki, a ona przypominała rusałkę, wodną nimfę, boginkę. W kolorowym świetle przy końcu ich drogi srebro poczęło mienić się także innymi odcieniami. Brawa, wiwaty, gwizdania. Nie była pewna czy to reakcja na ich widok. Wiedziała jedno... więcej nie będzie kłóciła się z Modliszką i kobietą Ptysiem.
Kiedy tylko rydwan zatrzymał się na placu, wśród innych, na razie dziesięciu, oczy Rosy wzniosły się ku górze, wyczekując przemówienia i Pani "Pożalsięboże" Prezydent. Ale nie wszystko było takie proste. Najpierw przemówienie, przemówienie na które chciała zacząć klaskać w dłonie, do którego pragnęła się przyłączyć, nie zdążyła jednak, bo chwilę później jakiś złoty chłopiec podszedł do chłopaka w pierzastej zbroi i zaczął go bić, wykrzykując słowa, zupełnie tak jakby był pod wpływem silnych środków. Automatycznie przeskoczyła przez krawędź rydwanu i chwyciła chłopca za nadgarstki, był silny, owszem, ale i ona miała na tyle siły by choć trochę odciągnąć go od ptasiego rycerzyka.
- HEJ! SPOKOJNIE! - krzyknęła kiedy gwałtowny ruch chłopca nieomal ponownie uderzył Bookera, a i ją zaskoczył. Nie wiedziała czy będzie w stanie długo powstrzymywać napad dziecięcej agresji, miała nadzieję, że opierzony wojownik szybko się pozbiera i poradzi sobie z młodym trybutem.
Powrót do góry Go down
the odds
Mistrz Gry
Mistrz Gry
Zawód : Troublemaker
Znaki szczególne : avatar © laura makabresku

Przed budynkiem Empty
PisanieTemat: Re: Przed budynkiem   Przed budynkiem EmptyWto Lip 09, 2013 12:04 am

W trakcie Parady, na plac przed Ośrodkiem Szkoleniowym wbiegło kilkoro ubranych na ciemno strażników. Dwóch z nich podeszło do Lee i starając się nie zwracać na siebie uwagi widowni, odciągnęło go w stronę poczekalni rydwanów, gdzie sekundę później cała trójka zniknęła. Pozostali strażnicy podbiegli do Setha, Bookera i Hope. Najwyższy z nich zajął się odciąganiem ogarniętego szałem chłopca, a chwilę później obaj także zniknęli we wrotach, prowadzących do poczekalni.
- Wracajcie na rydwany - warknął jeden z pozostałych mężczyzn do dwójki trybutów, którzy także byli uczestnikami zdarzenia, po czym on, oraz jego towarzysz, usunęli się w cień, pilnując porządku.


    Zt dla Setha i Lee - zostajecie odprowadzeni do apartamentów i możecie oglądać resztę Parady stamtąd.
    Na prośbę użytkowników oraz ze względu na konieczność interwencji na Paradzie, wydarzenie zostaje przedłużone do wtorku, do godziny 18.00. Jeśli ktoś nie zdążył więc napisać jeszcze postu, ma okazję to nadrobić.

Powrót do góry Go down
the civilian
Sabriel Kent
Sabriel Kent
Wiek : 15
Zawód : bezrobotna
Przy sobie : zapalniczka, scyzoryk, fałszywy dowód, nóż

Przed budynkiem Empty
PisanieTemat: Re: Przed budynkiem   Przed budynkiem EmptyWto Lip 09, 2013 1:30 am

Piszę teraz, bylem się wyrobiła. Miał być rysunek stroju, ale dodam go jutro z rana edytując posta a póki co postaram się wszystko jak najlepiej opisać.
/ Centrum Odnowy

Kojot. Osoby które przebywały w poczekalni do rydwanów takie mogli odnieść wrażenie, kiedy jakaś istota wyszła z windy Ośrodka. Stworzenie to miało brązowo-szarą sierść porastającą ją od nagich stóp, do czubków kojocich uszu, wystających spod bujnych, ciemnych włosów. Jej oczy były nieludzkie - nie widać było w nich w ogóle białka. Całą powierzchnię oka zajmowały brązowe tęczówki ściemniające się od miodowego przy kącikach oka aż do czekoladowego tuż przy źrenicy. Co więcej, oczy nie mrugały co mogło sprawiać bardzo niepokojące wrażenie, kiedy patrzyło się w nie przez dłuższy czas. Kiedy patrzącemu udawało się odwrócić od nich wzrok, dopiero wtedy zauważył, że to stworzenie właściwie ma na sobie ubranie. Skąpym ono było, okrywając jedynie te najważniejsze części ciała. Składało się z czegoś, co można określić mianem body - obciskało biust, talię i obszar pomiędzy udami stworzenia. Mieniąc się przy tym to płynnym złotem, to białym złotem perłowym, to ciemnym odcieniem złota czerwonego. Wydawało się być stworzone z miliardów malutkich złotych kryształków tak małych, że zmieściłyby się na główce od szpilki. Pośrodku body znajdowała się mała dziurka, ukazująca pępek. Od niej, w górę, aż do dekoltu ciągnął się rząd opalizujących czarnych kamieni, który następnie zamieniał się w ramówkę tegoż. Uda dziewczyny okrywała delikatna, półprzeźroczysta, czarna tkanina tworząca coś w rodzaju spódnicy, a kończąca się przed kolanem. Z tego samego materiału uszyto krótkie rękawki, spływające luźno wzdłuż ramion. Kiedy istota zbliżyła się do swojego rydwanu i tym samym wyszła z cienia w światło ostrych jarzeniówek, można było się przekonać że owa sierść jest tylko wspaniałym malunkiem na ciele.
Dziewczyna trzymała w ręce maskę, idealnie komponującą się z jej strojem. Poruszała się powoli, jakby bała się, że pokaleczy nagie stopy (przyodziane z czarne sztuczne pazury) o jakieś szkło, jakby spodziewała się drogi usłanej ciernistymi różami w samym środku Kapitolu. Wzrok miała spuszczony, starała się nie spoglądać na innych trybutów, jakby bała się, że wyglądają o niebo lepiej. I wtedy nie będzie już miała odwagi zaprezentować się na paradzie. Delikatnie weszła na pokład swojego rydwanu. Ostrożnie, aby nie naruszyć ruszających się kojocich uszu, założyła na twarz maskę.
Nie wiedziała czy inni ją poznali. Wyglądała zupełnie inaczej niż "Sabriel z KOLCa". Dopiero kiedy miała na twarzy maskę, uniosła wzrok i napotkała spojrzenie dziewczyny w sukni wyglądającej na lodową, a potem tamta wyjeżdżała już rydwanem z poczekalni.
Sabriel czekała na swoją kolei. W końcu i jej rydwan ruszył, a ona zdążyła się przelotnie zastanowić skąd konie wiedzą kiedy mają ruszyć, a potem była już w chłodnej, zimowej nocy i blasku reflektorów. Pierwszy powiew wiatru sprawił, że zadrżała. Kolejny przyjęła już spokojniej, a wtedy przed nią doszło do jakiegoś poruszenia. Najpierw ujrzała na telebimie dziewczynę z symbolem kosogłosa na koronie, a potem jakiś chłopak gwałtownie zsiadł z rydwanu i coś zaczął wykrzykiwać. Każdy chciał mieć głos, każdy chciał czymś zabłysnąć przy przykuć uwagę rebeliantów. A ona? Spuściła głowę i wpatrzyła się w swoje ręce, zaciśnięte kurczowo na poręczy rydwanu. Po chwili powóz ruszył, a na telebimie pojawiła się jej zamaskowana twarz. Uniosła nieśmiało rękę, potem drugą. Nie pokazywała dłońmi żadnych wiele znaczących gestów. Nie machała, nie starała się przekonać ich, że to właśnie ona wygra. Nie sądziła by ktokolwiek dostrzegł, że na czarnej, skórzanej obroży na jej szyi, wytłoczone w złocie były symbole dwunastu dystryktów. Ludzie tutaj zebrani byli pełni gniewu, jak tamci chłopcy, albo zrezygnowani jak małe dziewczynki. Mieli nadzieję na wygraną i robili wszystko by ją osiągnąć, jak dziewczyna z koroną, ale Sabriel... Nie, ona po prostu patrząc na trybuny i na zebranych na nich ludzi poczuła dojmujący smutek i żal. I to wbrew pozorom nie dla siebie, ale dla tych wszystkich ludzi. Musieli znosić mordowanie ich dzieci pod rządami Snowa. Głodowali, pracowali ponad swoje siły, umierali. I nikt nie przejmował się ich losem. Teraz musieli siedzieć na trybunach i oglądać rzeź cudzych dzieci. I musieli się cieszyć, nawet jeśli nie mieliby na to ochoty. Przygryzła wargę. Potem jednym szarpnięciem ściągnęła maskę. Zaczęła machać rękami bardziej entuzjastycznie, odwracając się od prawej do lewej trybuny, uśmiechając się do tych obcych ludzi i... Płacząc.
Rozkleiła się na najgorszym możliwy momencie. Teraz była już pewna, że nie zainteresuje się nią zupełnie żaden sponsor. Tyle, że szczerze powiedziawszy, miała to gdzieś. Chciała pokazać tym ludziom, jak bardzo im współczuje, jak bardzo ich kocha, jak bardzo nienawidzi siebie za to, że nie zrobiła nic by pomóc im w odzyskaniu wolności. I to nie dlatego, że teraz była trybutką i miała umrzeć. Dlatego, że właśnie teraz... Dopiero teraz, poczuła że naprawdę żyje. Nie obchodziło ją, czy ktokolwiek dostrzegł jej płacz, czy kogokolwiek to zainteresowało.
Kiedy powozy stanęły w półkolu przed podium pani prezydent, Sabriel po prostu odwróciła się do niej tyłem i złożyła głęboki ukłon publiczności zebranej na trybunach. Stała tak, zwrócona w ich stronę i czekała. Ciekawiło ją, kiedy Strażnicy Pokoju przymusem odwrócą ją w stronę podium. Ale ona w dupie miała Coin. To lud rządził krajem, ona była tylko pionkiem i tak samo szybko jak zyskała władzę, tak samo szybko mogła ją stracić. Nie zasługiwała w oczach Sab na szacunek. Obywatele Panem, owszem.
Powrót do góry Go down
the civilian
Booker Rodwell
Booker Rodwell
https://panem.forumpl.net/t1929-booker-rodwell#24547
https://panem.forumpl.net/t464-booker#1642
https://panem.forumpl.net/t1310-booker-rodwell
https://panem.forumpl.net/t1389-nieskromny-telefon-bukera#17174
Wiek : 17
Zawód : Szpan, detektywienie
Przy sobie : scyzoryk, zapałki, papierosy, karty do gry, alkohol
Obrażenia : litery ALT wyryte na dłoni (obrażenie trwałe)

Przed budynkiem Empty
PisanieTemat: Re: Przed budynkiem   Przed budynkiem EmptyWto Lip 09, 2013 3:52 pm

/* Dziękuję za zaczepianie mnie w cztery osoby i narzucanie interakcji. Pozdrawiam.
No i sorry że tutaj odpisuję ale mam takie opóźnienie że się filozofom nie śniło.*/

EDIT: Okazjonalnie: By Kama

- Wiesz... ptaki zwykle źle kończyły na arenie... - słyszę jakiś głos, który bodajże dochodzi zza moich pleców. Obracam się, po czym widzę stojącą pod ścianą Trybutkę, której imię umknęło mi z pamięci. W końcu - nie da się zapamiętać 24 imion oraz nazwisk od tak, zwłaszcza, że czas goni do pociągu do Kapitolu. Dziewczyna wydaje z siebie pewny wyraz twarzy, co wygląda chyba niekoniecznie tak, jak sobie to zaplanowała. Nawet komicznie.
- Gratuluję poczucia humoru. I wiesz, obyś nie zmarzła w tym stroju kąpielowym, bo o ile się orientuję mamy minus dwadzieścia jeden stopni Celsjusza. Chyba że zamierzasz kąpać się w jakiejś kałuży stopionego śniegu, ale wątpię żeby takowe się znalazły na trasie. - puszczam jej udawanie złośliwe oczko, po czym odwracam się z powrotem w stronę Lorin, aby ją spytać, czy ma jakiś plan, co będziemy robić na paradzie. Nim jednak zdążę coś powiedzieć, od tyłu nachodzi mnie chichrający się Florian, ten malec z pociągu, którego upiła Illisa. Gdy oboje stoimy wydaje on się zupełnie niski, przy czym w swojej koronie wygląda niczym 'Król Maciuś Pierwszy'. Brakuje tylko berła i pelerynki, jednak co najmniej to drugie można od razu odrzucić przy tym garniturze. Gdzie twoi poddani? Może zostaniesz królem widowni, panie i władco?
- To raczej nie twój pomysł, co?
- Jackpot. Lepiej już idź, bo zaraz startują rydwany.
Florian odszedł chyba trochę spłoszony, a ja znowu zamierzam spytać Lorin o to, co będziemy robić na paradzie. Oczywiście coś musiało przerwać, mianowicie - sama parada. Oboje kierujemy się w kierunku rydwanów, po czym oczekujemy odjazdu stojąc. Widownio, szykuj zgniłe pomidory, smołę i pióra. Albo nie - pióra już są. Z rydwanu widzę jeszcze, jak mentorka Chantelle Troy pokrzepia odeszłego przed chwilą Floriana oraz pewną siebie Cordelię. Cordelia - podobnie jak chłopak - jest ubrana w koronę. A może diadem - co za różnica? Królewska parka, nie ma co. Para Cordelia - Florian wydaje mi się po części komiczna, ze względu na ich kompletne przeciwieństwo charakterów. Dziewczyna uwielbia być w blasku fleszy, a chłopak boi się swojego cienia. To połączenie może trochę zepsuć ich przedstawienie widowni, plus Cordelia z pewnością będzie chciała zreformować chłopaka. Uświadamiam sobie, że Lorin i Cordelia w jakiś sposób porozumiewają się między sobą. Zachowują się podobnie - czerpią przyjemność ze sławy i uwagi publiczności. To nie przedstawienie, tylko cyrk. Na kółkach.
Pierwsze rydwany już ruszyły, a my oczekujemy na swoją kolej, rozglądając się wciąż po pomieszczeniu.

***

Zaprzęg koni wiezie nas przez 'wybieg', jesteśmy już w połowie drogi do półkolistego placu przed. Te Igrzyska znacznie różniły się od wszystkich poprzednich; Trybuci są pogrążeni w chaosie, schodzą z rydwanów, idą pieszo, skaczą, tańczą. Na początku nie chciałem robić nic i pozostać jednym z nielicznych spokojnych, jednak Lorin zaszeptała do mnie.
- Podnieś mnie.
Co mogłem innego zrobić? Uniosłem Lorin w górę, a ona najwyraźniej chyba za bardzo wczuła się w uroczystość. Pod wpływem dosyć mocnego wiatru jej pierzasty strój zaczął się rozpadać. Najwyraźniej trafiły mi się te mniej trefne elementy. Po chwili, widząc co dzieje się z jej kostiumem dziewczyna wyrzuciła swój pierzasty szal, jednak już nie tak bardzo pierzasty. W końcu odstawiłem Lorin na jej miejsce, a po krótkim momencie byliśmy już na półkolistym placu, nad którym górowała jak zwykle dumna Alma Coin, z wąską kreską na ustach i pewnie nastawionymi do wszystkiego oczami. Za moment miała wygłosić mowę, jednak z tyłu jadą jeszcze ostatnie rydwany. W pewnym momencie słyszę przepełniony złością oraz goryczą syk.
- Ty, Ty, (...)!
Po krótkiej chwili ktoś podbiega do rydwanu, wchodzi na niego, po czym uderza mnie. Mierzył bodajże w twarz. Mimo, że nieznany chłopak mógł mieć zaledwie 13 lat, ze względu na element zaskoczenia wytrącił mnie z równowagi, przez co też z rydwanu wypadła Lorin, a ja siedziałem na podłożu pojazdu, o ile można tak to nazwać.
- Przestańcie - słyszę znajomy głos. Głos Hope, a może Blue?
- HEJ! SPOKOJNIE! - słyszę kolejny znajomy głos, jednak - stopniowo zbliżający się.
Chłopak uderzał jeszcze kilka razy, lecz po chwili musiałem wyrzucić go z rydwanu. Dalej przytrzymała go Rosana, a ja w tym czasie powstałem z podłogi. Zszedłem z rydwanu aby podejść do chłopaka, jednak uprzedzili mnie dotarli dosłownie przed momentem strażnicy. Kolejny rewolucjonista, co? Podchodzę do Rosany, która już zamierza wrócić na swój rydwan. Po drobnym podziękowaniu podchodzę także do wciąż leżącej w ośnieżonym podłożu wybiegu Lorin, pomagam jej podnieść się i wejść na rydwan, aż w końcu zajmuję miejsce i oczekuję przemowy Almy Coin, obserwującej całe wydarzenie. Teraz na pewno nie będę miał sympatii publiczności, hm.


Ostatnio zmieniony przez Booker Rodwell dnia Wto Lip 09, 2013 5:59 pm, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry Go down
the civilian
Hope Flickerman
Hope Flickerman
https://panem.forumpl.net/t215-hope-blue-flickerman#365
https://panem.forumpl.net/t424-panna-hope?highlight=hope+flikerman
https://panem.forumpl.net/t1308-hope-flickerman?highlight=hope+flikerman
https://panem.forumpl.net/t1370-hope?highlight=hope+flikerman
Wiek : 12
Zawód : przegrzebywacz brudów, stalker, detektyw, piromanka
Przy sobie : gaz pieprzowy, zapalniczka

Przed budynkiem Empty
PisanieTemat: Re: Przed budynkiem   Przed budynkiem EmptyWto Lip 09, 2013 5:30 pm

    | Poczekalnia rydwanów.
    Projekt.

Zanim rydwan z numerem osiem powoli wyjechał z pomieszczenia, dziewczynka delikatnie wsunęła rękę pod ramię Paula. Nie było czasu na wyjaśnienia, krótki uśmiech musiał wystarczyć, ale najwyraźniej chłopak zrozumiał cały przekaz. Mieli wyglądać na potężnych, pewnych siebie i zdobyć sympatię.
Jasne, gdyby to było takie proste - udawałoby się każdemu.
Ale przecież kto miał stawić czoło wyzwaniom, jak nie oni? Jasne, że to musieli być oni.
Krótko potem znaleźli się między dwiema potężnymi trybunami. Ludzie wyglądali na zadowolonych, a przynajmniej to można było wywnioskować po ich głosach. Pokrzykiwali i poklaskiwali. Prawie tak samo, jak za czasów dawnego Kapitolu. Nieważne, ta chwila należała do nich. Przynajmniej Hope zależało na zwycięstwie, nie miała pojęcia na czym zależało jej partnerowi. Nigdy z nim o tym nie rozmawiała. Prezentacja to sprawa, przez którą łatwo zaleźć sobie przychylnych ludzi. Wśród sponsorów na pewno. Chyba, że ludność dystryktów wcale nie ma ochoty im pomagać. Po prostu zostaną skazani sami na siebie. Istniała taka możliwość, ale blondynka nie powinna zaprzątać sobie nią głowy.
Uśmiechnęła się odsłaniając białe zęby, tak szeroko jakby miała zacząć się śmiać, ale niedrwiąco, przyjaźnie i ciepło. Uniosła wolną rękę. Machała raz do ludzi po swojej stronie, a raz po drugiej stronie. Jednak wtedy musiała nieco przechylać się w przód, żeby tłum siedzący po stronie Paula mógł także ją podziewać… I jej strój.
Sukienka, która powinna mieć biały kolor, zachowała go tylko na chwilę po wyjeździe z poczekalni. Potem biel przeobraziła się w nieokreślony odcień zielonego przechodzący w turkus, a dół delikatnie falował. Ptaszek z czarnym oczkiem połyskiwał w świetle, tak samo jak kołnierzyk. Gdy machała do widowni, cienkie bransoletki obijały się o siebie, wydając niesłyszalny w takim hałasie dźwięk.
W końcu zajęli swoje miejsce w półkolu, gdzie stało pozostałe siedem rydwanów. Obok nich powinny pojawić się jeszcze cztery. Hope ukradkiem zerknęła na innych trybutów. Jedna z dziewczyn, panna Snow, nosiła na głowie symbol rebeliantów, Kosogłosa…
Jak na ironię.
Potem przyjrzała się jeszcze innym. Trybutka obok w rydwanie obok niej stała tyłem do telebimu, chyba przed chwilą nawet płakała… Nagle obok nich pojawiła się kolejna para, a raczej jej nadejście zwiastowały pióra unoszące się w powietrzu.
Och, tak. To ci, którzy przebrali się za ptaki… kruki. Przepraszam, łabędzie.
To zabawne, ale jedną rzeczą, jaka chyba nigdy się nie zmieniła jest zadanie: Nieważne jak mówią, ważne, żeby mówili. Szczególnie okazywana podczas Igrzysk, teraz i wcześniej. Można zaburzyć estetykę, dobry smak i wszystko inne w imię rozgłosu, a jakże.
- Ty - doleciało do uszu Hope i właśnie to wyrwało ją z zamyślenia. Jakiś chłopiec zmierzał do upierzonych kur… nie, kruków. Łabędzi? No jasne, że to były łabędzie. Przepraszam. Aż nagle rzucił się na chłopaka z pięściami. Blondynka zeskoczyła z rydwanu i pobiegła w ich stronę. Drugi idealny moment żeby się zaprezentować. Jakieś tam przemówienie chłopaka nie wydawało się być aż takie porywające.
- Przestańcie - krzyknęła w ich stronę, gdy młodszy chłopak, niczym w amoku okładał pięściami starszego. W rzeczywistości miała gdzieś to, co robili. Czy połamią sobie nosy, czy też zbryzgają sobie ubrania krwią. Mogą się nawet pozabijać. Chciała wykorzystać chwilę, w której na pewno wszystkie kamery były skierowane w ich stronę. Wyszła za zatroskaną i pełną pokoju dziewczynkę w czerwonej sukience. Nie podeszła bliżej, bo nie miała szans. Mała i bezbronna. Interesowała się każdym i chciała grać sprawiedliwie, prawda? Miłosierna Hope. Jakkolwiek nawinie i głupio się to prezentowało zapewne po raz drugi pojawiała się na ekranach całego Panem. Jednak Strażnicy czuwali. Szybko przejęli panowanie nad sytuacją i po przedstawieniu.
Miłosierna Hope, nie myślałaś kiedyś nad aktorstwem?
- Wracajcie na rydwany - nagle warknął w ich stronę jeden z mężczyzn.
Gdy pewnym i pewnym siebie krokiem wróciła na rydwan, już nie złapała Paula. Wyprostowała się i odwróciła ramię razem z głową do tyłu. Obserwowała ludzi, który wgapiali się w nich jakby byli świętością. Natychmiast uśmiechnęła się szeroko i delikatnie podrzuciła czarny dół sukienki. Ten powoli opadał. Kilka razy zmieniała położenie głowy oraz bardziej lub mniej odsłoniła zęby. Jednak nie zmieniała pozycji na tyle, by jej plecy stały się niewidoczne. Ciemny wzór przecinał jasną skórę, dając piorunujący efekt. Ciągle pozowała, prawie jak te wszystkie aktorki na premierach filmów, czy modelki robiące zdjęcia do magazynów. Kogo obchodziło przemówienie Coin, czy stojąca obok dziewczyna…która swoja drogą być może już się odwróciła, być może nie. Hope zalazła moment dla siebie. Tylko dla niej.
Nawet nie zawahała się na moment, gdy zobaczyła zupełne przeciwieństwo koloru, w którym wychodziła z Ośrodka.
To pewnie gra świateł. Na pewno.
Przemówienie jeszcze się nie zaczęło, więc mogła czerpać z tej chwili ile wlezie. Może jutro znajdzie się w jakimś kolorowym magazynie lub Capitol’s Vocie. Ba, może nawet ktoś pokusi się o okładkę z jakże uroczą dwunastolatką w kapeluszu.


Ostatnio zmieniony przez Hope Flickerman dnia Wto Lip 09, 2013 10:09 pm, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry Go down
the odds
Alma Coin
Alma Coin
Wiek : 52
Zawód : była prezydent Panem
Obrażenia : w śpiączce

Przed budynkiem Empty
PisanieTemat: Re: Przed budynkiem   Przed budynkiem EmptyWto Lip 09, 2013 6:13 pm

W momencie, w którym zatrzymał się ostatni rydwan, na kilka sekund na placu zapadła cisza. Następnie z głośników rozmieszczonych dookoła trybun, popłynęły pierwsze dźwięki hymnu Panem, a ustawiony na końcu telebim rozjaśnił się, ukazując siedzącą za biurkiem Almę Coin. Przez zgromadzony tłum przebiegł cichy szmer, prawie natychmiast uciszony przez rozstawionych dookoła strażników.
- Witajcie trybuci, witajcie mentorzy, witajcie obywatele Panem - odezwała się kobieta, ale na jej twarzy nie zagościł nawet ślad uśmiechu. Wyglądała jak zawsze, nienagannie i schludnie, bez cienia zbędnych emocji. Nie miała przed sobą żadnej kartki czy notatek, wyglądało więc na to, że mówi z pamięci. - Witajcie na Ceremonii Otwarcia Siedemdziesiątych Piątych Głodowych Igrzysk! Nawet nie wiecie, jak dobrze jest widzieć was tutaj wszystkich, przedstawicieli Dystryktów i Kapitolu, zgromadzonych razem. Dzisiejsze wydarzenie jest dowodem pojednania i stanowi pierwszy krok do osiągnięcia pełnej równości. Zamieniamy się rolami, żeby w pełni zrozumieć stanowisko drugiej strony, a w przyszłości - stworzyć jednolite i silne państwo, bez wewnętrznych podziałów i chowania żalu. Niech te Głodowe Igrzyska będą okazją do przemyślenia własnego postępowania i wyciągnięcia wniosków. W imieniu całego rządu, pozdrawiam was wszystkich, a trybutom życzę owocnego szkolenia. Wesołych Głodowych Igrzysk i niech los zawsze wam sprzyja! - Po tych słowach na ekranie znów pojawiło się logo Kapitolu, a z głośników ponownie rozległ się hymn. Widownia zaczęła klaskać, podczas gdy rydwany ruszyły, kierując się w stronę Ośrodka Szkoleniowego.

Powrót do góry Go down
the odds
Mistrz Gry
Mistrz Gry
Zawód : Troublemaker
Znaki szczególne : avatar © laura makabresku

Przed budynkiem Empty
PisanieTemat: Re: Przed budynkiem   Przed budynkiem EmptyWto Lip 09, 2013 6:15 pm

Tuż po zakończeniu przemówienia Almy Coin, ma miejsce nieoczekiwane zdarzenie. Ekrany całego Panem rozbłyskują na nowo - tym razem jednak zamiast twarzy pani Prezydent wyświetlono na nich sekwencję zdjęć, przedstawiających złocistego kosogłosa z korony Cordelii Snow gorzejącego i obracającego się w proch, oraz monetę z wizerunkiem Coin zamieniającym się w śnieżynkę wybitą na rewersie.
Wśród zgromadzonych na placu ludzi dało się posłyszeć pojedyncze szmery, wydawane przez ludzi, którzy zrozumieli przekaz obrazów, którzy wreszcie uczciwie przyznali, że rządy Almy Coin nie są ani odrobinę lepsze od tych sprawowanych niegdyś przez prezydenta Snowa oraz że ona sama zaprzepaściła wszystkie idee rewolucji. W międzyczasie z głośników zaczęła dobiegać alternatywne przemówienie, nadawane przez osobę pozornie nic nie znaczącą w obecnym ustroju, jednak mogącą mieć większą moc sprawczą niż komukolwiek może się zdawać.
- Obywatele Panem! Obowiązkiem prawdziwego patrioty jest obrona kraju przed jego własnym rządem! Podnieście głowy i spójrzcie w oczy prawdzie! Będziecie bodźcem, zaczynem, początkiem odmiany! A niczego nie potrzeba nam tak, jak zmian! Nam, jednostkom, a zarówno i krajowi, w którym przyszło żyć każdemu z nas i który zatrzymał się, zamarzł, stanął jak skuty lodem! To wy, bracia i siostry, skruszycie lód! Zrobią to trybuci, niesprawiedliwie skazani na śmierć!Zapoczątkujmy odwilż! Prawdziwą odwilż! Za wojnę i za nas! Zanim utracimy człowieczeństwo! Zanim Coin odbierze nam resztki godności!...
Po tym krótkim, jednakże poruszającym orędziu na ekranach na krótko pojawił się napis "TYLKO PRAWDA MOŻE WAS URATOWAĆ", następnie wszystkie telebimy zgasły - jednak usłyszanych przez wszystkich mieszkańców Panem słów nie dało się już cofnąć. Na placu coraz wyraźniej rozbrzmiewały głosy sprzeciwu wobec rządów obecnej prezydent...


    Zapraszamy wszystkich trybutów i przede wszystkim rebeliantów do włączenia się do akcji. :)
Powrót do góry Go down
the civilian
Dominic Terrain
Dominic Terrain
https://panem.forumpl.net/t3297-dominic-terrain#51606
https://panem.forumpl.net/t3302-nick#51611
https://panem.forumpl.net/t3301-dominic-terrain#51610
https://panem.forumpl.net/t3303-dominic#51612
https://panem.forumpl.net/t3306-dominic-terrain#51641
Wiek : 26
Zawód : pisarz, pomoc medyczna | nieszkodliwy wariat
Przy sobie : paczka papierosów, zapałki, prawo jazdy, scyzoryk, medalik z małą ampułką cyjanku
Znaki szczególne : puste oczy, perfekcyjna fryzura
Obrażenia : tylko zniszczona psychika

Przed budynkiem Empty
PisanieTemat: Re: Przed budynkiem   Przed budynkiem EmptyWto Lip 09, 2013 6:33 pm

//mieszkanie Sama ._.

Czy znacie to uczucie, kiedy doskonale zdajecie sobie sprawę, że wszystko wam sprzyja? Nie musicie planować swoich gestów i ruchów, bo trwacie w przekonaniu, że nie popełnicie błędu, a nawet jeśli, to szybko zostanie on odwrócony w drobnostkę powodującą lawinę szczęśliwych wypadków. Żadne zdarzenie nie wydaje się wtedy przypadkowe, ale zbliża też do tej bombardy radości i spokoju, która na was cierpliwie czeka.
Bo ja nie znam.
Od rana nic nie układało się po mojej myśli, a ja, choć starałem się wszystko przyjmować z opanowaniem, wiedziałem, że w końcu nagromadzone we mnie do granic możliwości emocje eksplodują i albo postanowię kogoś zabić, albo wybuchnę niekontrolowanym płaczem, albo zrobię cokolwiek innego, co zdecydowanie nie powinno zostać wprowadzone w życie.
Małymi dawkami dochodziły do mnie wszystkie informacje, a wredne głosiki w głowie odzywały się tylko wtedy, gdy w samotności wsłuchiwałem się w otaczającą mnie pustkę. To zabawne, że przy ludziach potrafiłem nałożyć na twarz maskę, uśmiechać się, śmiać, żartować i – uwaga, uwaga – flirtować, aby w chwili odosobnienia znów uderzyła mnie fala wszystkich cierpień i zmartwień, boleśnie wbijających szpony w klatkę piersiową.
Ktoś mógłby pomyśleć, że miałem nastroje zmienne niczym wyjątkowo rozchwiana emocjonalnie kobieta w ciąży lub miotana hormonami nastolatka – ale kto w takiej sytuacji umiałby zachować spokój psychiczny? Owszem, w towarzystwie innych zachowywałem się nawet normalniej, niż na co dzień, ale musiała nadejść chwila, aby złośliwe diabełki z dachu postanowiły całkiem mnie dobić.
I to była ta chwila.
Czułem się,  jakby  jakaś niecna istota wbijała we mnie długie i niemal niemożliwie cienkie igły, nie powodując nawarstwiających się i wyniszczających warstw bólu, ale na tyle pętających umysł, że w pewnym momencie fakty znowu zaczęły mi się mieszać i potrzebowałem dłuższej chwili naznaczonej głębokimi oddechami, aby ostatnie wydarzenia przestały się na siebie nakładać, wreszcie układając chronologicznie. To nie pomogło, a takie ostateczne posegregowanie informacji jedynie pogorszyło sprawę. Oparłem się o ścianę, mrużąc oczy i czekając, aż wreszcie obok mnie pojawi się Sam, odganiając – zupełnie jak przed chwilą – wszystkie męczące mnie demony.
Zamiast tego z każdą sekundą zbliżającą nas do rozpoczęcia się Parady, gula w moim gardle rosła i nie została nawet przebita przez wychodzącego wreszcie z pokoju chłopaka. Czułem się, jakbym powoli tracił grunt pod nogami, potrzebując ręki, która powstrzymałaby mnie przed upadkiem.
Tyle, że nie umiałem o nią poprosić.
Gwałcenie własnych kodeksów moralnych i wyrobionych przez lata zasad przyszło mi o wiele łatwiej od zwykłego przyznania się do błędu i tej krótkiej prośby o pomoc, która swoją drogą może  doprowadziłaby do ładu coraz dziwniejszą i mniej podobającą mi się relację pomiędzy mną a Samem, która – patrząc na to z innej strony – podobała mi się i tak aż za bardzo.
Tak więc, jak przystało na mistyczną mieszankę humorzastej ciężarnej i trzynastolatki walczącej z hormonami, mój nastrój z czegoś na kształt patologicznej ekstazy połączonej z pragnieniem wyrzucania z siebie żałosnych uwag o zabarwieniu seksualnym (boże, jak to brzmi, muszę się ogarnąć) szybko przeistoczył się w czarną otchłań rozpaczy, kiedy to starałem się nie mówić po prostu nic, a próby utrzymania kontaktu wzrokowego kończyły się porażką zapieczętowaną lekko wilgotnymi od tego wszystkiego oczami. Na pewno uzna mnie za wariata, który w jednej chwili bezczelnie się z nim droczył, zapominając, że gdzieś tam czekał na niego chłopak, a w drugiej patrzył na świat spojrzeniem zbitego psa, nad którym ktoś niekoniecznie subtelnie się znęcał. Nie mógł przecież zrozumieć tego, że w tej samej chwili pragnąłem umrzeć i chwytać się łapczywie resztek życia, chciałem schować się gdzieś w samotności i dotykać opuszkami palców wszystkich dookoła, jakby chcąc się upewnić, że nie są zjawami, które znikną, gdy będę ich najbardziej potrzebować.
W takich chwilach chyba każdy potrzebuje dotyku, czegoś, co utwierdzi w przekonaniu, że nie jest się samym. A co miałem zrobić? Rzucić się Samowi w ramiona, ostatecznie niszcząc jego resztki dobrego mniemania o mnie, z każdą chwilą ulegające autodestrukcji? Wbić palce w jego ramię, mając nadzieję, że nie obdarzy mnie gardzącym spojrzeniem?
Objąłem się tylko ramionami, smakując plączące się po języku, krótkie zdanie, które chwilę później spłynęło wyłącznie z cichym szelestem po moich ustach.
- Boję się.
Mówiłem już coś na temat tego, że owego pięknego dnia nic nie szło po mojej myśli? W tym przekonaniu utwierdził mnie widok zaparkowanego pod budynkiem mieszkalnym motoru. Obrzuciłem go najpierw obojętnym spojrzeniem, nie przykuwając do niego większej uwagi, ale gdy właśnie przy nim zatrzymał się Sam, wbiłem zdziwiono-przerażono-oskarżający wzrok najpierw w chłopaka, a potem w jego pojazd.
- Nie ma mowy – powiedziałem tylko, jednak już chwilę później siedziałem na tej maszynie piekielnej, obejmując w pasie człowieka, którego zaledwie parę godzin temu nie chciałem ujrzeć na oczy, czując się zarówno okropnie, jak i na swój sposób bezpiecznie.
Gdy dojechaliśmy na miejsce, wreszcie mogłem odejść w ciszy, przerwanej wyłącznie kilkoma słowami.
- Znajdę cię później – rzuciłem krótko na chwilę przed  tym, jak oddaliłem się od chłopaka, sam nie wiedząc, czy było to zdanie rzucone na wiatr, czy obietnica, którą będę starał się ze wszystkich sił spełnić. Ale jak miałem to określić, nie będąc nawet pewnym, czy w ogóle mi zależy?
Mijałem ludzi, topiąc się w nadziei. Niemych błaganiach, aby to wszystko okazało się żartem i żebym nie ujrzał Amandy na  rydwanie, aby prezydent Coin powiedziała, że to jednak nie są igrzyska, tylko jakaś zabawa, która nie będzie niosła za sobą martwych ciał i cierpień niewinnych, którzy zawinili tylko tym, że istnieli.
Zająłem puste miejsce między ludźmi, których widziałem pierwszy raz na oczy. Nie poświęcili mi ani chwili uwagi, może krótkie, wypełnione ignorancją spojrzenie, które znowu wbili w zbliżających się trybutów. Przynajmniej tyle dobrego, że nie wyglądali na całkowicie rozradowanych i podekscytowanych, chociaż z ich twarzy bez problemu wyczytywałem zainteresowanie, niechybnie tym, co w tym roku wymyśli głowa naszego jakże cudownego państwa.
Gdy trybuci wyjechali z hangaru, nie skupiałem się na opływających w przepychu strojach, pięknych maskach, błyszczących makijażach i długo układanych fryzurach. Gdy tylko zauważyłem czwarty rydwan, nie obchodziło mnie już nic. Ani Igrzyska, ani redakcja, ani Ashe, Charles, Sam, Coin czyhająca na głowy wszystkich bliskich… Wszystko zniknęło wraz z czarodziejskim pstryknięciem, a ja mogłem tylko delikatnie się uśmiechać, widząc, że nie dość, iż moja siostra żyje, to jeszcze wygląda tak pięknie, jak to tylko możliwe, żeby nie zostało zakazane.
A wtedy bańka prysła, wokół mnie znów rozgrzmiał harmider, który ucichł tylko dlatego, że został przygłuszony przez walki odbywające się w mojej głowie. Coś zaczęło się dziać, ale nie wykazałem  żadnego zainteresowania, patrząc tylko na Amandę, która zdawała się promieniować, chociaż na ten smutny sposób. Pragnąłem, aby w jakiś tajemniczy sposób zauważyła mnie w tłumie, nawet jeśli doskonale wiedziałem, że to niemożliwe. Śledziłem jej trasę aż do momentu zatrzymania rydwanu, po czym – przepychając się nieco łokciami w tłumie – oddaliłem się, zostawiając za sobą zgromadzonych na placu, dwudziestu czterech trybutów, coraz bardziej rozentuzjazmowanych ludzi klaszczących i krzyczących na widowni oraz prezydent Coin, której głos zabrzmiał dokładnie wtedy, kiedy szedłem już ulicą, ledwie słysząc jej pierwsze słowa ze zgłoskami zniekształconymi przez podmuchy chłodnego wiatru.

//mieszkanie Nicka
Powrót do góry Go down
the leader
Vivian Darkbloom
Vivian Darkbloom
https://panem.forumpl.net/t1915-vivian-darkbloom
https://panem.forumpl.net/t1402-vivian
https://panem.forumpl.net/t1277-vivian-darkbloom
https://panem.forumpl.net/t602-dziennik-vivian
https://panem.forumpl.net/t627-vivian
https://panem.forumpl.net/t2124-vivian-darkbloom
Wiek : 23
Zawód : Architekt z ramienia rządu i archiwistka w jednym
Przy sobie : Dokumenty, telefon, scyzoryk, odtwarzacz mp3, notes
Znaki szczególne : długie, rude włosy, siatki blizn na nadgarstkach, ledwo widoczne blizny na nozdrzach

Przed budynkiem Empty
PisanieTemat: Re: Przed budynkiem   Przed budynkiem EmptySro Lip 10, 2013 12:21 am

// mieszkanie Viv.

Przez cały czas, nim jeszcze rozpoczęła się parada, Vivian stała spokojnie nieopodal prezydent Almy Coin. To samo podłoże, kilkanaście metrów dalej – spokojne, bezpieczne miejsce. Miała świadomość tego, że gdyby się nie pojawiła miałaby… Hmmm, przerypane, to zapewne najdelikatniejsze określenie, jakie mogło tutaj pasować. A znała wiele innych, tylko w tym momencie raczej niechętnie otworzyłaby usta, żeby wypowiedzieć coś tak wulgarnego. Po raz pierwszy od dawna rozkoszowała się zimnem, czując je. Dzięki tabletkom od Si… doktor Harding, czuła się znacznie lepiej, a cholerne migdałki przestały ją boleć.
Nadciągał zmierzch. Vivian odważyła się podejść do barierki i rozejrzeć. Wzdłuż placu ustawiono trybuny wypełnione ludźmi; niektórzy wyglądali na zafascynowanych, inni wręcz przeciwnie – sprawiali wrażenie znudzonych, patrząc pogardliwie na zamknięte jeszcze wrota i mamrocząc do siebie cicho. Cokolwiek wydarzy się podczas tegorocznej parady, zapewne jeszcze długo będzie ona tematem do wszelkich debat, toczonych po cichu w domach i mieszkaniach. Ucichnie wtedy, gdy już każdy trybut zostanie oceniony względem wyglądu, stroju, urody, zachowania, mimiki, wyniku na pokazie indywidualnym oraz tego, ile czasu zdoła przeżyć na tej cholernej arenie. Arena, pomyślała, poniekąd z lekką dumą. Ciekawe, co też na niej zmieniono…?
W końcu, gdy na dworze było już wystarczająco ciemno, ogromne i ciężkie wrota zaczęły się powoli uchylać. Widzowie, zajęci wypatrywaniem, wyciągali szyje jeszcze bardziej, gotowi ujrzeć tegorocznych trybutów – dwunastkę z Kwartału Ochrony Ludności Cywilnej i dwunastkę dzieciaków, które były członkami rodzin władz Panem. Razem dwudziestka czwórka teoretycznie niewinnych duszyczek, które lada moment będą zarzynać się w walce na terenie zaprojektowanym specjalnie dla nich. Vivian miała pewność, że arena nie zostanie zburzona po zakończeniu tegorocznych Głodowych Igrzysk. Aren bowiem nigdy nie burzono, a zostawiano, umożliwiając w ten sposób ludności Kapitolu obejrzenie ich w rzeczywistości, a nie wyłącznie na ekranach przekazujących transmisję z krwawej jatki.
Już pierwsza osoba zwracała na siebie uwagę. Była to młodziutka dziewczyna, ubrana w suknię z materiału przypominającego lód, z koroną na głowie. Wysoki kok, z którego wymykały się dwa pojedyncze pasma włosów, nadawał jej twarzy ostre rysy. Znaczna część widowni wyglądała na zszokowaną, gdy uniosła dłonie, w których gromadziły się kule ognia, i skierowała je w dół, sprawiając, że jej strój zaczął się zmieniać. Sprawiała wrażenie wyjątkowo pewnej siebie i dumnej, jak gdyby wiedziała, że ta postawa mogła z miejsca zapewnić jej sponsorów, którzy wyjątkowo chętnie wydadzą pieniądze na to, by pomóc jej w przetrwaniu. Ludzie wertowali informatory, usiłując odnaleźć jej nazwisko i przypasować jej do istoty, która pokazywała wszystkim znak zwycięstwa.
Pojawienie się kolejnej pary trybutów wywołało lekką konsternację wśród tłumów. Cordelia Snow, wnuczka byłego prezydenta, w ciężkiej sukni, częściowo upiętymi włosami i wyrazistym makijażem, dumna i wyniosła – właśnie tak wyglądała nastolatka, znienawidzona przez ludzi tylko dlatego, że nosiła takie a nie inne nazwisko. Towarzyszył jej uśmiechający się nieśmiało chłopiec, prawdopodobnie jeden z najmłodszych uczestników Igrzysk. Oboje mieli na głowie korony. Nagle nastała cisza, gdy korona na głowie dziewczyny rozbłysła, formując kształt kosogłosa. Nawet i sama dziewczyna przez kilka sekund wyglądała na zaskoczoną, gdy wlepiła oczy w telebim. Jednak to trwało chwilkę, a na jej ustach pojawił się lekki uśmieszek, zarówno niewinny, jak i wypełniony ironią. Viv nie widziała reakcji Almy Coin, ale była pewna jednego – to nie przejdzie bez echa, jak niektóre wypadki, które zdarzały się na paradzie. Ktokolwiek był pomysłodawcą tej idei, zapłaci. A dziewczyna, mająca na twarzy wypisaną butę, zupełnie przyćmiła swojego towarzysza. Rudowłosa miała nadzieję, że chłopiec nie zginie pod Rogiem Obfitości; gdy machał tłumom, wydawało się, że jest pogodzony ze swoim losem.
Następna para trybutów wywołała znaczące uśmiechy publiczności – dziewczyna, owinięta w boa z piór i towarzyszący jej chłopak. Które  z nich jest bardziej podekscytowane? Na pewno dziewczyna; wydaje się być w swoim żywiole, a gdy towarzysz ją unosi, a pióra z boa wirują w powietrzu, sprawia wrażenie kogoś, kto wierzy, że podbije świat. Jest kusicielką i uwodzicielką, niebezpiecznym i intrygującym czarnym łabędziem, którzy chce zaczarować publiczność; co więcej – zarówno kusi, jak i zerka szyderczo, pewna siebie. Gdy ich rydwan zatrzymuje się na placu, nagle wybucha zamieszanie. Na towarzysza dziewczyny rzuca się inny trybut; z wyglądu kolejny zaledwie dwunastoletni chłopiec, z oczu którego bucha strach zmieszany z agresją. Rozlegają się krzyki, jedni trybuci stoją w milczeniu, inni z kolei chcą pomóc, ktoś krzyczy, a widownia chłonie całe to wydarzenie z narastającą fascynacją, jak gdyby czekali na to, aż ktoś wyciągnie broń i zabije. Vivian zrobiło się niedobrze; ostatkiem sił złapała się balustrady i gwałtownie zaczerpnęła powietrza. Zupełnie tak, jakby miała znienacka zemdleć, przerażona ogromem nienawiści, buchającym z tak małego ciała.
Kolejną cichą sensacją była para nastolatków, którzy odważnie przedostali się z rydwanu na grzbiety idealnie ułożonych koni. Stanowią swoisty kontrast – on, spowity w czerń, i dziewczynka, na około dwunastoletnia, skąpana w bieli. Oboje mają łopoczące na wietrze skrzydła, które u wielu osób na trybunach wywołują głośne okrzyki zdumienia. Chłopak, wyraźnie odważniejszy, pomaga towarzyszce podążyć swoim śladem i asekuruje ją, co wskazuje na ich bliską zażyłość. Dwoje aniołów wzbudza zachwyt i radość widzów, którzy zamierają na moment, gdy dziewczynka zaczyna balansować niepewnie na grzbiecie konia; wszyscy wiedzą jednak, że jej przyjaciel nie pozwoli jej upaść. Oboje posyłają uśmiechy widowni, a gdy wracają spokojnie do zatrzymującego się rydwanu, publiczność odwzajemnia uśmiechy z wyraźną aprobatą.
Kolejna para… Dziewczyna stała spokojnie w rydwanie, ale jej towarzysz, ubrany w elegancki biały garnitur, zdecydował się przemierzyć całą trasę pieszo, co zdarzyło się zapewne po raz pierwszy. W połowie drogi jego biały strój zmienił barwę na czarną, zupełnie jakby chciał z niewiniątka przeistoczyć się w anioła śmierci. Rudowłosa, obserwując go, czuła niepokój, jak gdyby zaraz miało stać się coś wyjątkowo nieprzyjemnego. Skierowała wzrok na Amandę, czując delikatny powiew ulgi. Jej kuzynka wyglądała świeżo i dziewczęco, ale i zarazem na swój sposób tajemniczo i spokojnie. Vivian nie musiała się rozglądać, by czuć obecność Nicka; byli zapewne jednymi z wielu osób, które wlepiały wzrok w dziewczynę, ale to ich spojrzenia emanowały troską i tęsknotą. Oboje bali się o nią i martwili, co przyniesie jutro.
Ciszę przerwał nagle donośny głos chłopca, który szedł przed rydwanem.
- Chylę czoło przed tymi, którzy zostali wybrani, bo nie mieli wyjścia. Chylę czoło przed tymi, którzy zginą, bo są waleczniejsi od was wszystkich. Wam zaś mam jedno do powiedzenia. Lepiej abym zginął na tej arenie, bo  jeśli nie, to obiecuje, że zrobię wszystko aby każdy z was umierał powolną śmiercią. Tak jak wy zabijacie człowieczeństwo w nas, tak ja pozbawię go tych wszystkich.- wskazał najpierw na trybuny, wypełnione widzami, a następnie na prezydent Coin, dodając wyraźnie zaakcentowane: - Oraz ciebie, MADAM.
Vivian oniemiała, a ktoś za jej plecami wymruczał nie do końca wyraźne: „przestałeś sobie w papiery, szczeniaku”, jednak dziewczyna nie miała ochoty sprawdzać, kto był autorem owej wypowiedzi. Bezczelny trybut zaś, po wygłoszeniu swojej tyrady, przeszedł obojętnie obok koleżanki i oparł się o mur, zakładając ręce na pierś. W kilka sekund później został, wraz z chłopcem, który zaatakował innego trybuta, zaprowadzony przez Strażników z powrotem do Ośrodka Szkoleniowego, gdzie zapewne mieli czekać na rozwój wypadków w swoich apartamentach.
Atmosfera zdawała się gęstnieć, a z trybum dało się słyszeć nieliczne ciche głosy protestu. Kolejna para, choć wyglądali równie spektakularnie, nie spotkała się z należytym uznaniem. Najpierw wnuczka Snowa i kosogłos, potem bójka, a teraz chłopak z bezczelną mówką, to nie wróży dobrze… Vivian odgarnęła włosy z twarzy i westchnęła. Czuła się już nieco lepiej, ale ten stan nadal był zbyt daleki od perfekcji. Zapragnęła stąd wyjść, biec do Tima i schować się w jego ramionach, ale to nie wchodziło w grę, dopóki parada trwa, a trybuci pokazują się widzom.
Obecna dwójka zdawała się różnić od siebie tak, jak ogień różni się od wody, a ziemia od powietrza. Ubrany w srebrzysty garnitur chłopak sprawiał wrażenie kogoś, kto jest w swoim żywiole – uśmiechał się, pozdrawiał ludzi gestami i słał pocałunki. Jego towarzyszka zaś, ciemnowłosa dziewczyna, sprawiała wrażenie przerażonej tym, co ją otacza. Viv nie dziwiła się, sama bowiem zemdlałaby na myśl w wyjechaniu na paradę w jakimś stroju, gdzie miałoby ją widzieć tylu ludzi. Lecz nagle… Tak, ciemnowłosa dziewczyna, Rosana, jak było napisane w informatorze, stawała się pewna siebie. Jej kostium zmieniał się, a publiczność była zachwycona, gdy para koni, ciągnących ich rydwan, nagle stanęła dęba. Z grzyw zwierząt, długich i wypielęgnowanych, posypały się drobiny brokatu, które stworzyły niesamowite wzory na ciałach nastolatków.
Stroje były spektakularne, naprawdę, i stylistom należały się gromkie brawa, ale w chwili, gdy ukazała się kolejna postać, znaczna część widowni miała… co najmniej mieszane uczucia. Była to dziewczyna, czego można było domyślać się po smukłej sylwetce… przebrana za jakieś futrzaste zwierzę! Sierść pokrywała niemalże całe jej ciało, a efektu dodawała maska, upodabniająca całkowicie zamaskowaną postać do drapieżnego stworzenia. Czy ta dziewczyna chciała wszem i wobec ogłosić, że jest gotowym na wszystko drapieżnikiem? Vivian pomyślała, że być może tak, ale najważniejszym elementem zaskoczenia było to, że odstawała od reszty strojnych trybutów. Szokujący nawykłych do przepychu dzisiejszej uroczystości ludzi strój zapewniał dziewczynie, kimkolwiek była, poczucie pewnego rodzaju wyjątkowości. Kimkolwiek była, jej charakterystyczne gesty, a także ukłon w stronę mieszkańców Kapitolu, zostały zapamiętane przez widownię.
Na kolejnym powozie stała niewysoka blondyneczka o ujmującej urodzie, zapewne jedna z sióstr Flickerman, spokrewnionych ze słynnym prowadzącym wywiadów. Trzymając partnera pod ramię, uśmiechała się i machała widzom, którzy odmachiwali, zadowoleni jej gestami. Jej sukienka tylko teoretycznie była biała – znienacka kolor zaczął się zmieniać, aż kreacja pozostała w barwie turkusowej, kontrastującą z jasnymi włosami w przyjemny dla oczu sposób. Ta mała ma największe szanse na zdobycie przychylności sponsorów, pomyślała Viv, obserwując dziewczynkę o niezwykłej odwadze, która stanęła w obronie zaatakowanego trybuta. Mała i na pozór niepozorna, w rzeczywistości skrywa w sobie wielką charyzmę… Ale jest też przecież dziewczynką, która obraca się w blasku fleszy, ma swoje pięć minut sławy i chwały… Viv zaśmiała się cichutko, a śmiech ten miał zamaskować jej cichą modlitwę o to, aby żadnej z sióstr Flickerman nie stało się nic złego.
Wreszcie nadeszła ta chwila, gdy wszystkie dwanaście rydwanów stanęło na placu, wypełnionym teraz znaczącą ciszą. Nagle rozbrzmiał hymn Panem, a tuż po nim na telebimach ukazała się twarz prezydent Almy Coin. Vivian obróciła się lekko, jak niektórzy, i zatrzymała spojrzenie na kobiecie, machinalnie bawiąc się owiniętym wokół szyi szalem. Prezydent Coin wyglądała… No cóż, po prostu jak prezydent Coin. Spokojna, zrównoważona, z uniesioną brodą i spojrzeniem przeszywającym stal.
- Witajcie trybuci, witajcie mentorzy, witajcie obywatele Panem – rozległ się jej donośny głos. - Witajcie na Ceremonii Otwarcia Siedemdziesiątych Piątych Głodowych Igrzysk! Nawet nie wiecie, jak dobrze jest widzieć was tutaj wszystkich, przedstawicieli Dystryktów i Kapitolu, zgromadzonych razem. Dzisiejsze wydarzenie jest dowodem pojednania i stanowi pierwszy krok do osiągnięcia pełnej równości. Zamieniamy się rolami, żeby w pełni zrozumieć stanowisko drugiej strony, a w przyszłości - stworzyć jednolite i silne państwo, bez wewnętrznych podziałów i chowania żalu. Niech te Głodowe Igrzyska będą okazją do przemyślenia własnego postępowania i wyciągnięcia wniosków. W imieniu całego rządu, pozdrawiam was wszystkich, a trybutom życzę owocnego szkolenia. Wesołych Głodowych Igrzysk i niech los zawsze wam sprzyja!
W czasie przemowy pani prezydent, wiele osób kiwało głowami z uznaniem, nie brakowało też takich, którzy kręcili nimi z niezadowoleniem, wymieniając szeptem ciche uwagi z sąsiadami. Telebimy znów ukazały logo państwa, rozbrzmiał hymn, a trybuci na rydwanach wrócili do Ośrodka. Koniec, dzięki Bogu, pomyślała Vivian, szykując się do odejścia. Dłuższą chwilę temu, gdy wytężała wzrok, udało jej się wyłapać spojrzeniem Nicka, który opuszczał paradę. Rozważała pójście w jego ślady…

Nagle jednak wszystko się zmieniło
Telebimy rozbłysły ponownie, ukazując widzom sekwencję zdjęć, puszczanych klatka po klatce. Kosogłos na głowie Cordelii Snow, jaśniejący ogniem i obracający się w nicość. Moneta, przyozdobiona wizerunkiem Almy Coin, zamieniającym się w zarys śnieżynki na rewersie monety. Publiczność zamarła, jakby nie rozumiejąc tego, co się dzieje. Co poniektórzy zaczynali głośno przebąkiwać o tym, że to jakiś podstęp; inni krzyczeli, że to szczera prawda, że Coin i Snow prowadzili te same beznadziejne rządy.
Vivian zapragnęła uciec z miejsca, w którym się znajdowała. Wyjęła telefon, zaczęła pisać wiadomość do Tima… Lecz głos, który wydobył się znienacka z głośników sprawił, że najpierw upuściła telefon do torebki, a następnie zamarła w bezruchu, podobnie jak uczyniła to reszta widowni, oczekując nieznanego.
- Obywatele Panem! Obowiązkiem prawdziwego patrioty jest obrona kraju przed jego własnym rządem! Podnieście głowy i spójrzcie w oczy prawdzie! Będziecie bodźcem, zaczynem, początkiem odmiany! A niczego nie potrzeba nam tak, jak zmian! Nam, jednostkom, a zarówno i krajowi, w którym przyszło żyć każdemu z nas i który zatrzymał się, zamarzł, stanął jak skuty lodem! To wy, bracia i siostry, skruszycie lód! Zrobią to trybuci, niesprawiedliwie skazani na śmierć! Zapoczątkujmy odwilż! Prawdziwą odwilż! Za wojnę i za nas! Zanim utracimy człowieczeństwo! Zanim Coin odbierze nam resztki godności!...
Słowa ustały, a  na telebimie pojawiły się słowa. "TYLKO PRAWDA MOŻE WAS URATOWAĆ".
- Tylko prawda może was uratować… Tylko prawda może was uratować… Tylko prawda może was uratować… Tylko prawda może was uratować… – Vivian nieświadomie powtarzała te słowa, a wokół niej narastała wrzawa. Ktoś, przedzierając się nieopodal krzyknął z przerażenia, i to była jej motywacja. Nagle zerwała się do biegu, przedzierając się przez rozszalały tłum.
Chciała…
Musiała wrócić za wszelką cenę do domu.
Powrót do góry Go down
the victim
Nina Davis
Nina Davis
Wiek : 16

Przed budynkiem Empty
PisanieTemat: Re: Przed budynkiem   Przed budynkiem EmptySro Lip 10, 2013 7:34 am

Nina wykonała swoje zadanie i miała nadzieję, że zrobiła to dostatecznie dobrze aby przyciągnąć uwagę swoich ewentualnych sponsorów. Chociaż jak spoglądała na innych trybutów to wiedziała, że zwrócenie na siebie przychylnego oka ludzi będzie co najmniej trudne. Nie zrażała się tym jednak, choć w duchu chciała aby jej strój zrobił furorę na widowni. Swoim nieskromnym zdaniem gdyby mogła to stawiałaby właśnie na siebie. Nie wszystko jednak zależy od głosu jednej małej szesnastolatki, która znalazła się tutaj na własne życzenie. Być może gdyby nie jej szczeniacki wybryk to nie musiałaby paradować jako Królowa Lodu, a oglądałaby Głodowe Igrzyska spokojnie przed telebimem w dystrykcie.
Przyglądając się pozostałym trybutom jej uwagę przykuł Lee Gekon, który to ni stąd ni zowąd zaczął mówić w dość kontrowersyjnym tonie wypowiedzi. Na pewno nie było to wygodne ani dla Kapitolu, ani dla nikogo z ludzi prezydent Coin, włączając nią samą w to wszystko. Został zabrany razem z innym trybutem przez Strażników. Azjata chyba postanowił rzeczywiście być sobą na tych Igrzyskach, a nie marionetką władzy. Właściwie to Nina sama się obawiała czy jej gest zwycięstwa nie obrazi Almy Coin. Na szczęście dalej stała w rydwanie i mogła cieszyć się życiem oraz brakiem tortur.
Prezydent Coin zaczęła przemawiać, a po tym przemówieniu rydwany z trybutami zaczęły wracać do Ośrodka Szkoleniowego. W tym czasie jednak nie był to koniec całej parady, a bynajmniej wydarzeń na niej. Na telebimach pokazano sekwencję zdjęć, przedstawiających złocistego kosogłosa z korony Cordelii Snow gorzejącego i obracającego się w proch, oraz monetę z wizerunkiem Coin zamieniającym się w śnieżynkę wybitą na rewersie. A potem przemowa kogoś, kogo wcześniej nie słyszała. Te słowa musiały należeć na pewno do kogoś z rebeliantów, kto być może włamał się do systemów telewizyjnych Panem. Rydwany dalej jechały, a Nina nie wiedziała co ma w tym momencie zrobić, lub co powinna zrobić.
- Stój! Mówię Ci stój! - krzyczała do koni prowadzących rydwan, lecz te nie słuchały. Miała wrażenie, że one są automatycznie ustawione na przyjazd i odjazd albo kierowane przez kogoś z Kapitolu. W pewnym momencie wpadła na szalony pomysł, który mógł jej przysporzyć pewne kłopoty. Zeskoczyła z rydwanu zaczęła biec blisko widowni do miejsca gdzie przemawiała przed chwilą Prezydent Coin. Było to oczywiście za wysoko by tam mogła wskoczyć, ale nie to jej było w głowie. W międzyczasie słyszała jak na widowni narastają głosy sprzeciwu przeciwko rządom obecnej Prezydent. Czyżby Rebelianci wiedzieli co robią i uderzali w serce samego Kapitolu?
Podbiegła już prawie przed samą mównicę, choć była pewna, że to się nie uda. Miała nadzieję, że ognie w jej dłoniach jeszcze działają i rzuciła kulami w kierunku mównicy, lecz te tam nie doleciały.
- Nienawidzę Cię Coin! Nienawidzę Ciebie i tych porypanych Głodowych Igrzysk!! - krzyknęła z całych sił, a następnie zacisnęła pięści jakby chciała komuś zaraz przyłożyć. Gdy Alma Coin stała teraz przy niej to pewnie dostałaby pięścią w twarz od małej Niny Davis. To jednak na tą chwilę jest niemożliwe.
Powrót do góry Go down
Johanna Mason
Johanna Mason
https://panem.forumpl.net/t2356-johanna-mason#33388
https://panem.forumpl.net/t2421-i-feel-you-i-ll-steal-you-johanna
https://panem.forumpl.net/t2358-johanna-mason#33407
https://panem.forumpl.net/t3313-teczowe-mieszkanie-johanny-mason?nid=3
Wiek : 24
Zawód : fałszerka
Znaki szczególne : wkurw

Przed budynkiem Empty
PisanieTemat: Re: Przed budynkiem   Przed budynkiem EmptySro Lip 10, 2013 9:40 am

/ APARTAMENT TRYBUTÓW

Johanna uznała, że decyzja zrezygnowania z zaszczytnego miejsca na podeście mentorów była trafna. Kierując się z pokręconych korytarzy ośrodka szkoleniowego na plac przed budynkiem zajęła, jak się okazało z biegiem dalszych wypadków, całkiem strategiczne miejsce. Nie potrzebowała sposobności do ostatniej rozmowy ze swymi trybutami - nie czuła, by dla Serenity było to konieczne (naprawdę spodobała się jej ta niewyparzona gęba), a Seth... cóż, z Sethem to zupełnie inna historia i do tej pory nie mogła uwierzyć, że nikt nie poinformował jej o chorobie chłopca.
Bolesny skurcz przeszył jej mięśnie ramion.
Skrzyżowała je ciasno, opierając się biodrem o postawioną tu prawdopodobnie kilka godzin wcześniej barierkę. Kilkanaście ich otaczało strefę prezydentury (w odległości kilkunastu metrów od tegoż vipowskiego golden circle znajdowało się lokum docelowe mentorów), gdzie Coin i najbliżsi jej współpracownicy zajmowali wyznaczone miejsca. Najbliżsi, co w przypadku rozgrywania Igrzysk oznacza najpotrzebniejsi. Ze swojej pozycji Jo mogła bez ryzykowania paraliżem szyi przyjrzeć się bliżej twarzom sprawców całego zajścia, którzy liczebnie prawdopodobnie nie przewyższali kozłów ofiarnych do współpracy zmuszonych.
Johanna nie rozumiała ludzi, którzy nimi pogardzali.
Odwróciła głowę, wlepiając spojrzenie w uchylające się wreszcie drzwi.
Przykra migawka wspomnień, zwielokrotniony schemat i paradoks całej sytuacji kazały jej zrezygnować z uważnej lustracji poszczególnych trybutów, jak gdyby sam ich widok wywoływał nieprzyjemne perturbacje. Wiedząc jednak, że jako mentor nie może sobie na to pozwolić - obserwowała. A wypadki były tak typowe, że aż przewidywalne; Johanna nie przyłączyła się do chóru ochów i achów, gdy jeden z trybutów, decydujący się na pieszą wędrówkę, wygłosił swoją natchnioną tyradę, nie zareagowała silniej niż zaciśnięciem dłoni na swoich ramionach, gdy  Seth wszczął zamieszanie... Podskórnie czuła, jak bardzo przełomowy będzie to czas dla jej wrażliwości - co było lekko przerażającym odkryciem. Podejrzewała, że nikt nigdy jeszcze nie miał tak małych szans jak autyzmem dotknięty dzieciak.
Podejmowane w głowie wstępne kalkulacje, szacujące na jak długi czas będzie zdolna zaopatrywać się w zapasy morfaliny zanim Vockins nie zostanie zamordowany, zostały przerwane w bardzo zgrzytliwy, nieprzyjemny sposób. Trochę ostudzający zapał i wyrachowany - taki zawsze Masońskiej wydawał się tembr głosu Almy Coin.
- Witajcie na Ceremonii Otwarcia Siedemdziesiątych Piątych Głodowych Igrzysk! Nawet nie wiecie, jak dobrze jest widzieć was tutaj wszystkich, przedstawicieli Dystryktów i Kapitolu, zgromadzonych razem.
No jasne, pomyślała Johanna, demonstracyjnie odwracając głowę i analizując wyrazy twarzy najbliżej jej ulokowanych osób, wsłuchujących się w słowa Almy, z których - co Jo doskonale wiedziała - nierzadko łatwo wychwycić drobne acz niesamowicie istotne sugestie.
- Dzisiejsze wydarzenie jest dowodem pojednania i stanowi pierwszy krok do osiągnięcia pełnej równości.
Polityka odwetu to nic nowego, ale naprawdę jesteś aż tak naiwną idealistką, żeby z wiarą mówić o pojednaniu w przyszłości? Jak d a l e k i e j, Coin? Jo poczuła drgnięcie niepokoju i ponurego oświecenia. Sytuacja stawała się nieco jaśniejsza z kolejnymi słowami. Mocno sugestywnymi - Jo zrozumiała, że nowa prezydent pragnie zablokować szanse na "dalsze wewnętrzne spory". Igrzyska to doskonałe ku temu narzędzie tylko... ile ich zostanie zorganizowanych, zanim władza nie upewni się, że świat - na szczęście [sic!] - nie ma już prawa stanąć na fundamencie autonomicznych wreszcie decyzji?
Johanna feels like filozofus spirit.
I nagle krach i szczęk, zmiana warty. Tym razem bez wahania Mason wbiła rozognione spojrzenie w pulsujący rozedrganym światłem telebim, łowiąc każdy szkopuł i słowo płynące z głośników rozstawionych synchronicznie.
Tak, ta przemowa... to dopiero motywacyjny rzut na taśmę! Negatywne emocje i apatia wobec całego zbiegowiska została zduszona nadciągającą ekscytacją, która grzmotnęła w Johannę z pełną parą i wywołała wykwitnięcie najparszywszego z parszywych uśmiechów na licu masońskiego parszywca. Serce zatrzepotało nierówno, Jo wspięła się na palce, obserwując tych, którzy zamarli w przerażeniu, i tych którzy, tak jak ona, nie potrafili ukryć satysfakcji. Zaczęto masowo dezerterować - to zachowanie było idiotyczne. Ze wszystkich stron wylewały się masy gotowych do usunięcia się z pola widzenia Almy ludzi.
W tym nikt inny a Vivian Darkbloom.
- Po co - Jo syknęła, zaciskając palce na ramieniu opuszczającej lożę rządową rudowłosej, mrużąc gniewnie oczy i zmuszając dziewczynę do zatrzymania się. - Po co stąd idziesz? Teraz już się dzieje, Viv. Chcesz sobie iść. W porządku, ale pamiętaj że twój czynny udział pozwoli niemałej grupie osób być zaczynem - pochyliła się konspiracyjnie, szczęśliwa z rozgardiaszu jaki wokół nich panuje. - I jak już sobie pójdziesz, przemyśl to w swojej strategicznej główce - Mason rozluźniła nieco nacisk na ramię dziewczyny,patrząc jej z emfazą prosto w lekko zdezorientowane oczy.

(jak chcesz to możesz uznać że kilka słów Jo wypowiedziała i ulotniła się, noł problemo, byłoby to właściwie prawdopodobne rozwiązanie, ale jeśli wchodzisz w interakcję to proszę bardzo <3)
Powrót do góry Go down
Finnick Odair
Finnick Odair
Wiek : 25 lat
Zawód : myślę
Przy sobie : kapsułka z wyciągiem z łykołaków, scyzoryk wielofunkcyjny

Przed budynkiem Empty
PisanieTemat: Re: Przed budynkiem   Przed budynkiem EmptySro Lip 10, 2013 10:24 am

sklep, ale teoretycznie - apartament.

Wrócił do apartamentu chwilę przed paradą, zresztą, już nawet się nie spieszył, z jasnego powodu. I tak nie zdążyłby spotkać się z Sabriel, dlatego powoli zarzucił na siebie jasny metaliczny garnitur oraz rozczesał włosy, które chwilę potem i tak znajdowały się już w nieładzie. Wciąż nie był pewien, czy tego chce, ale jakiś głos podpowiadał mu, że tak będzie lepiej, dla niego, dla nich wszystkich, że ktoś czasami musi się poświęcić, żeby było lepiej. Nie dla ogółu, ale dla tej jednej konkretnej dziewczyny, jednostki, na której mu zależało. W pewnym niezależnym stopniu, oczywiście. Ale wciąż musiał przyznać, nawet przed samym sobą, że chciał jej pomóc. Szkoda tylko, że chęci są, ale działań brak. Póki co… Na końcu, przed wyjściem, rozluźnił krawat i wyszedł. Powoli zjechał windą na dół oglądając przez zaszkloną ścianę, jak pierwsi z trybutów wyjeżdżają na plac. Poznał ich. Cordelia Snow. Ta dziewczyna, TA dziewczyna. Poczuł chłód, który na moment objął jego serce, kiedy dostrzegł Kosogłosa na jej koronie. Chyba dobrze mu się wydawało, bo pamiętał, że Chantelle była jej mentorką, czyli oznacza to, że zdecydowała się na tak decydujący krok, zaryzykowała. Pytanie: dlaczego? Dla punktów? Dla tych pustych nic nieznaczących punkcików, które miały przysporzyć jej sponsorów. Mimo wszystko, choć prawdopodobnie o ot właśnie miało chodzić, powód musiałby być całkowicie inny. Odair jednak odwrócił wzrok od blondwłosej trybutki i przeniósł go na chłopca. Uroczy mały książę. Tak, to prawda, czasami wystarczy się tylko uśmiechać, aby zyskać poklask trybutów. Za nimi po kolei wyjechali następni trybuci, dzieci, które albo miały nietęgie, albo wręcz żałośnie szczęśliwe miny – imitacje uśmiechów. Starały się zrobić dobre wrażenie, niektórym się udawało, ale jeszcze innych zabijał stres oraz strach przed nieuniknionym. Widać, że nie wszystko gra, tak jak powinno, już od samego początku jeden z dzieciaków zaczął coś wykrzykiwać, a drugi rzucił się na swojego kolegę. Cholera. Cholera. Oby Sabriel nic nie odbiło, ani Crane’owi. Miał tylko ślepą nadzieję, że jednak będą stać, grzecznie i potulnie, tak jak na nich przystało. Mimo wszystko nie był pewny co do chłopca, czy aby na pewno nie przyjdzie mu do głowy zrobić czegoś głupiego. Widział dezorientację ludzi, dostrzegał, jak niektórzy widzowie cię niepokoją i niecierpliwie wiercą. Zmarszczył brwi i właśnie w tym momencie winda się zatrzymała, odwrócił się i przeszedł przez korytarz. Styliści mijali go, tak samo trenerzy, niekiedy dostrzegał znajomych mentorów, każdy był przejęty, a w powietrzu unosił się zapach istnej rywalizacji lub… nie potrafił tego nazwać, ale miał wrażenie, że zaraz coś musi się wydarzyć. Czuł się tak samo, dokładnie tak samo, jak podczas swoich własnych Igrzysk. Teraz nie postrzegał ich w ten sam sposób, ale wtedy był tylko zabawką, którą obrzucono najrozmaitszymi ozdobami i rzucono na pokaz. Pamiętał dumę, swego rodzaju satysfakcję, która go wtedy rozpierała. Był wtedy naiwnym chłopcem, bardzo ufnym, takim, dla którego nadzieja na nie końca, dla które żyje i istnieje coś takiego jak dobre zakończenie. Chciał tylko wygrać, przeżyć i wrócić do domu i Annie, chciał po prostu zobaczyć ją kolejny raz, poczuć piasek pod stopami, nabrać go od dłoni i zobaczyć jak kolejny raz się wysypuje, chociaż znowu mocno zacisnął palce. Obiecał sobie wówczas, że od razu po wygranej wskoczy do wody, nie bacząc na gapiów, na innych ludzi, od razu pójdzie nad morze i zacznie łowić ryby. Wierzył, że może wrócić do poprzedniego życia, że uda mu się… chyba się pomylił. Na początku był zbyt głupi, aby zauważyć, że zaproszenia z Kapitolu kryją w sobie podstęp i kiedy skończył szesnaście lat, zrozumiał, że jest tylko marionetką. Ale wciąż był tym chłopcem, który wierzył. I wciąż ufał losowi, że wyrwie go z objęć Snowa i pozwoli w końcu rozpocząć nowe życie, bez wszechobecnej śmierci, bez… czegokolwiek. Morze, on i Annie. Tylko we troje, na zawsze. Kapitol chciał zostawić za sobą, zarówno jak Igrzyska. Ale został ponownie porwany w wir walk oraz rywalizacji i w tym momencie, choć kilkanaście lat po tamtej chwili, była mu bliższa niż kiedykolwiek. Rozumiał, jak teraz musi się czuł Sabriel, bo nie była głupia, nie tłamsiła swojego potencjały pustymi obietnicami, chciała przeżyć, to był jej cel. I chyba w tamtym momencie poczuł do niej olbrzymią sympatię oraz był z niej dumny. Da sobie radę – musi dać.
Powoli przecisnął się przez tłum po sam koniec przemocy Coin. Nie słuchał jej, bo doskonale wiedział, co powie. Słuchaj tej bajki przez wiele miesięcy przed Rebelią, ale wtedy nie brzmiały tak okrutnie oraz niewłaściwie, łechtały ucho, a on, ten naiwny Odair wierzył wtedy, że uda im się wygrać i zaprowadzić prawdziwy porządek. Równość. Wolność. Te dwa hasła. Kłamstwo. To było kłamstwo, walczył o coś, co nigdy nie powstanie, o państwo, które zawsze będzie tylko iluzją. Bo coś takiego jak wolne Panem nigdy nie będzie istnieć, nawet w najskrytszych marzeniach Finnicka, bo on już nie wierzył, nie wierzył we władzę, a tylko w samego siebie i ludzi, którym mógł zaufać. Ale czy słusznie? Może to kolejna bajka? Kolejna zagrywka losu? Żeby po raz kolejny przegrać, otrzymać cios prosto w plecy i już się nie podnieść? Wiedział, że nie wstałby, wiedział, że wolałby leżeć i skonać niż dalej prowadzić pseudo egzystencję w zniewolonym przez kłamstwa świecie.
Wtedy podniósł wzrok i usłyszał głos, miły dla ucha, ale obcy, należący do kogoś, kto zdecydowanie nie lubi Coin. Zmarszczył brwi i na ślepo zaczął przeciskać się przez z początku zaniepokojony tłum, następnie już panicznie rozhisteryzowany. Nie zważał na elegancko, może zbyt Kapitolsko ubranych ludzi, którzy wiercili się i szukali drogi ucieczki, rozpychał się na boki łokciami i szedł, ciągle dążył przed siebie, w wyznaczonym przez umysł kierunku. Nie patrzył na telebim, na gapiów, jego wzrok utkwiony był w jednym z rydwanów. Wokół niego przedzierali się ludzie, próbujący wydostać się z parady, szamotali ze Strażnikami, a Finnick, niczym robot, wymijał wszystkich automatycznie. Był pewien, że gdyby próbowali go powstrzymać, wyciągnąłby broń i bez wahania strzelił. Nie myślał teraz o sobie, może powinien o Annie, ale w tym konkretnym momencie liczyła się tylko Sabriel. Krzyknął jej imię.
-Sabriel! – chwycił jej wyciągniętą w jego kierunku rękę, objął ją w pasie i zdjął z rydwanu, zarzucił jej na plecy garnitur i zdjął maskę z twarzy. Szybko, bez wahania, ruszył w kierunku tłumu, widział Strażników, niektórzy go dostrzegli, ale jego już nie było, raz z dziewczyną, obejmując ją ramionami, podążał wraz ze ściskającymi się ludźmi w stronę parkingu.

Jeszcze niestworzony samochód Finnicka, ale się tworzy, i oczywiście, zt oboje! Nie jedzcie mnie ._.
Powrót do góry Go down
the leader
Vivian Darkbloom
Vivian Darkbloom
https://panem.forumpl.net/t1915-vivian-darkbloom
https://panem.forumpl.net/t1402-vivian
https://panem.forumpl.net/t1277-vivian-darkbloom
https://panem.forumpl.net/t602-dziennik-vivian
https://panem.forumpl.net/t627-vivian
https://panem.forumpl.net/t2124-vivian-darkbloom
Wiek : 23
Zawód : Architekt z ramienia rządu i archiwistka w jednym
Przy sobie : Dokumenty, telefon, scyzoryk, odtwarzacz mp3, notes
Znaki szczególne : długie, rude włosy, siatki blizn na nadgarstkach, ledwo widoczne blizny na nozdrzach

Przed budynkiem Empty
PisanieTemat: Re: Przed budynkiem   Przed budynkiem EmptySro Lip 10, 2013 10:53 am

W tym całym zamieszaniu znienacka wpadła na Johannę, której słowa podziałały na nią jak szklanka zimnej wody, wylanej na kark w kryzysowych sytuacjach.
- Po co… Po co stąd idziesz? Teraz już się dzieje, Viv. Chcesz sobie iść. W porządku, ale pamiętaj że twój czynny udział pozwoli niemałej grupie osób być zaczynem... I jak już sobie pójdziesz, przemyśl to w swojej strategicznej główce.
Słowa Johanny dały jej na moment do myślenia. Vivian spojrzała na nią w napięciu i zaczęła analizować to, co zaszło. Parada. Przemówienie. Cwany trybut ze swoją mówką, bójka, głos kobiety. Zapowiedź buntu i chaosu, jaki właśnie następował.
Rozejrzała się dookoła, wodząc po ludziach zaskoczonymi oczyma. Panika. Niektórzy stali z satysfakcją wypisaną na twarzach, inni uciekali… Jak ona przed chwilą. Ale Mason miała rację. To było co najmniej głupie.
- Cholera, zostaję. – mruknęła, patrząc w oczy Johanny. Nagle poczuła to, co pojawiało się zawsze, dziki przypływ agresji, który był zapowiedzią wybuchu.
- A ty dokąd, do cholery jasnej? – warknęła na jednego z doradców Coin, który zapewne zamierzał się ulotnić. Zdenerwowana, wymierzyła mu siarczysty policzek, który sprawił, że mężczyzna się zatoczył.
Almy Coin nie mogła dostrzec nigdzie, chociaż można było założyć, że pani prezydent jest bezpieczna w otoczeniu Strażników Pokoju, którzy dość nieudolnie usiłowali opanować sytuację. Stojąc obok Johanny, Vivian omiotła spojrzeniem całe to pandemonium, usiłując zachować spokój. To było… Paradoksalnie głupie i aż dziwiła się sobie, że uległa panice. Ale w tym całym szaleństwie Tim był jedyną jej ostoją normalności.
- Istna panika… – stwierdziła, zerkając na towarzyszkę. Większość trybutów rozpierzchła się, a ich mentorzy usiłowali ich dogonić lub uchronić przed czymś niebezpiecznym. – Dlaczego właściwie nie jesteś ze swoimi trybutami…?
Spojrzała jeszcze raz na tłum, puste już telebimy i zdezorientowanych pracowników Almy Coin, po czym po długiej chwili zapytała:
- Kto u licha, wpadł na taki pomysł i co oznaczał ten kosogłos…?
Powrót do góry Go down
Johanna Mason
Johanna Mason
https://panem.forumpl.net/t2356-johanna-mason#33388
https://panem.forumpl.net/t2421-i-feel-you-i-ll-steal-you-johanna
https://panem.forumpl.net/t2358-johanna-mason#33407
https://panem.forumpl.net/t3313-teczowe-mieszkanie-johanny-mason?nid=3
Wiek : 24
Zawód : fałszerka
Znaki szczególne : wkurw

Przed budynkiem Empty
PisanieTemat: Re: Przed budynkiem   Przed budynkiem EmptySro Lip 10, 2013 12:01 pm

Johanna nie oczekiwała tak szybkiej reakcji, ba, jakiejkolwiek. Wciąż niepewna, wciąż błądząca na oślep w kwestii faktycznego oddania pracowników Coin, uważała jednak Viv za tę jedną konkretną osobę, u której można wywołać głos rozsądku. To znaczy rozsądku zbieżnego z jej osobistym.
Maskując uśmiech satysfakcji wypuściła ramię Viv spomiędzy zaciśniętych palców, spinając się mocno, co było konieczne jeśli nie chciała by tłumy niesione irracjonalną paniczną falą zwaliły ją z nóg. Po raz kilkutysięczny w swoim życiu przeklęła w duchu wrodzoną prawie-karłowatość. Ujmowało jej to niejednokrotnie potęgi, kiedy toczyła spory i rozmowy wagi państwowej, o na przykład.
Z lekkim rozbawieniem zwróciła uwagę na zryw władczy u Darkbloom, kiedy doprowadzała do porządku zstępującego z platformy współpracownika Coin. Z pozoru rudowłosa mogła być aktualnie zarówno chcącym zachować ład parady podwładnym Almy jak i liczącym na czynny bunt jej przeciwnikiem.
- Nie chodzi o to, żebyś zatrzymywała tłum, wszyscy słyszeli to co powiedziane było z obydwóch stron. Ani spokój i opanowanie, ani panika i ucieczka nie wskażą nam ładnie i wyraźnie reb... - urwała, zatoczywszy się po szturchnięciu przez jakieś wyjątkowo rozrośnięte barczysko - rebelianta z definicji i przyznanego przez Coin tytułu czy rebelianta nowego wymiaru, którego reprezentował dźwięczny głos z offu przed chwilą.
Poirytowana niedogodnościami ich przyjemnej konwersacji pociągnęła Viv za przedramię i po uciążliwej przeprawie na wskroś tłumu przedarła się do wyrwy, powstałej w celu ulokowania w niej drzwi do pomieszczeń służbowych.
- Trzeba mieć jak najmniej afektacji, Viv. Nie robić tego, co z pozoru wydawałoby się najodpowiedniejsze, nie podnosić trzech wyprostowanych palców ani skandować rewolucyjnych haseł. To naiwne i idiotyczne, a mi do naiwności daleko, chociaż z tym idiotyzm... hmm, nieistotne - machnęła ręką. - Właśnie dlatego nie jestem z moimi trybutami. Setha zaciągnęli do apartamentu, a chcąc pomóc uciec Serenity w tej chwili udowodniłabym swoje stanowisko, a tego nie zrobię i Ty też nie - podczas swej motywującej przemowy taksowała uważnym spojrzeniem Darkbloom, mając jedynie nadzieję że zaufanie wobec niej nie jest zbyt duże. N a p r a w d ę tak bardzo męczyło ją to, że nie wie kto jeszcze...
- Wiesz co musimy? Robić swoje, udając, że się robi to co wypada - skinęła głową, świadoma, że Viv w związku z Igrzyskami jest jedną z tych postaci, których bez zająknięcia nazywa się kluczowymi. Również dla drugiej strony konfliktu.
Powrót do góry Go down
Sponsored content

Przed budynkiem Empty
PisanieTemat: Re: Przed budynkiem   Przed budynkiem Empty

Powrót do góry Go down
 

Przed budynkiem

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Powrót do góry 
Strona 1 z 2Idź do strony : 1, 2  Next

 Similar topics

-
» Labirynt za budynkiem
» Przed ośrodkiem
» Na minutę przed końcem...
» Uliczka przed kawiarnią

Permissions in this forum:Nie możesz odpowiadać w tematach
Panem et circenses :: Po godzinach :: Archiwum :: Lokacje :: Ośrodek szkoleniowy [w trakcie rozbiórki]-