IndeksIndeks  Latest imagesLatest images  RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj  
Przed ośrodkiem

 

 Przed ośrodkiem

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Go down 
Idź do strony : 1, 2  Next
AutorWiadomość
the odds
Mistrz Gry
Mistrz Gry
Zawód : Troublemaker
Znaki szczególne : avatar © laura makabresku

Przed ośrodkiem Empty
PisanieTemat: Przed ośrodkiem   Przed ośrodkiem EmptySob Sie 09, 2014 12:49 pm



Wstęp do budynku mają tylko i wyłącznie mentorzy, trenerzy oraz akredytowani dziennikarze.
Członkowie rządu muszą okazać specjalną przepustkę, rodzinom zabrania się odwiedzania trybutów. Obiekt jest monitorowany oraz chroniony dodatkowo przez Strażników Pokoju, a każda niepowołana osoba zostanie natychmiast usunięta z jego terenu, grozi jej także tymczasowy areszt.


Ostatnio zmieniony przez Mistrz Gry dnia Nie Sie 17, 2014 6:31 pm, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry Go down
the civilian
Katy le Brun
Katy le Brun
https://panem.forumpl.net/t628-katy-le-brun
https://panem.forumpl.net/t630-katygorycznie-zapraszam
https://panem.forumpl.net/t1381-katy-le-brun
https://panem.forumpl.net/t1363-brand-new-holophone
Wiek : 15

Przed ośrodkiem Empty
PisanieTemat: Re: Przed ośrodkiem   Przed ośrodkiem EmptyNie Sie 10, 2014 6:08 pm

Przystanęłam sobie przed wejściem do Ośrodka. Nie mogłam uwierzyć, że miałam zostać mentorką. Znaczy jasne, rozumiałam, że w jakiejś mętnej, odległej przeszłości trybuci z Dystryktów, którzy wygrali Igrzyska stawali się mentorami dla następnych trybutów. Ale miało już nie być żadnych innych Igrzysk. Cóż, dobrze że to przynajmniej nie był ten sam budynek w którym gościłam ja sama, bo obawiam się, że niewiele by z niego zostało kiedy bym z nim skończyła.
Wyglądałam odpowiednio do okazji, ubrana w osobliwy komplet, odsłaniający więcej niż zasłaniający. Był jednak wygodny, zaś ja sama ostatnimi czasy odchodziłam od wizji gotyckiej na rzecz bardziej interesującej i zróżnicowanej mody steampunkowej. Był środek lata, więc prażące słońce mogło dzięki temu ujrzeć moje blade ciało, może nawet opali je na jakiś bardziej znośny kolor? Do tej pory byłam dumna z bladości mojej skóry, ale ludzie się zmieniają a i ja nie zamierzałam pozostać taka sama do końca swojego życia.
Nie wchodziłam do środka, bo nie byłam pewna czy kiedykolwiek będę chciała postawić tam swoją nogę. Doprawdy, w takim stanie jak obecnie, bardzo prawdopodobnym było, że sama ukatrupię swoich trybutów jeszcze zanim znajdą się na Arenie. Może byłoby to nawet jakieś wyjście? Oczywiście, bardzo podpadłabym tym Coin ale od kiedy to pani prezydent przejmowała się mną? Właśnie, więc dlaczego ja miałabym przejmować się nią? Uśmiechnęłam się pod nosem, odruchowo dotykając zatkniętego za pasek skalpela. Czy moi podopieczni zdają sobie sprawę z tego, jak nieszczęśliwie trafili z mentorem? Pewnie częściowo tak, ostatecznie domyślałam się, że kojarzyli mnie z poprzednich Igrzysk - nie wydarzyły się one na tyle dawno żeby byli nie zainteresowani tematem. Boże, jedno z nich było nawet starsze ode mnie. Co miałam powiedzieć komuś, kto żył na tym świecie dłużej niż ja? Jakim miałabym być dla takiej osoby oparciem? Nie miałam pojęcia.
[i]Dłużej na tym świecie. Arena to zupełnie inny świat.[/b] - podpowiedział mi cichy głosik w tyle mojej głowy.
Powrót do góry Go down
the civilian
Gerard Ginsberg
Gerard Ginsberg
https://panem.forumpl.net/t1912-gerard-ginsberg#24485
https://panem.forumpl.net/t1854-ginsberga#23978
https://panem.forumpl.net/t1853-gerard-ginsberg#23974
https://panem.forumpl.net/t1864-notatki-z-literatury-i-nie-tylko#24244
https://panem.forumpl.net/t1863-ginsberg#24243
https://panem.forumpl.net/t1916-gerard-i-maisie-ginsberg
Wiek : 51 lat
Zawód : naczelnik więzienia, Betonstahlbieger
Przy sobie : leki przeciwbólowe, medalik z małą ampułką cyjanku w środku. stała przepustka, telefon komórkowy, paczka papierosów, broń palna.
Znaki szczególne : praktycznie zawsze nosi skórzane rękawiczki i wojskowe buty, nie rozstaje się z cygarami

Przed ośrodkiem Empty
PisanieTemat: Re: Przed ośrodkiem   Przed ośrodkiem EmptyPon Sie 11, 2014 2:23 pm

po rozmowie telefonicznej ze Scarlett

Nadal panował ten sam duszny dzień, w którym chmury zawisły nad całym Panem, a on oczekiwał już tylko burzy - tak, miał nadzieję, że ktokolwiek przetrzymuje jego córkę zdaje sobie sprawę, że właśnie kilka minut temu wydał na niego wyrok śmierci i pewnie sprawiłoby mu to nawet gorzką satysfakcję (był ostrożny w wybuchach uczuć), gdyby nie irracjonalny lęk, że nie starczy mu wyobraźni dla ukarania sprawców. Dlatego zjawiał się w Ośrodku Szkoleniowym, szukając weny i przestępując po raz pierwszy przez bramy piekieł.
Był na tyle dojrzałym człowiekiem, żeby zdawać sobie sprawę, jakie emocje może budzić ten niepozorny budyneczek, który miał przygotowywać dzieciaki na śmierć. Ludzie podchodzili bardzo nowocześnie do śmierci, zapominając, że ubój zwierząt był tradycją, podobnie jak czystki rasowe, które niegdyś pustoszyły Europę. Może i jego przodkowie (ach, to żydowskie nazwisko!) byli pozbawiani życia w sposób równie drastyczny, jaki szykowała miłościwie panująca im Prezydent, ale z pewnością nie budziło to aż tak gwałtownej zawieruchy politycznej. Świat się wypaczył do reszty i Ginsberg pewnie w innych okolicznościach byłby osobą, która pierwsza biegnie, by ukoić podobne nowatorskie podejście - seria przesłuchań powinna uspokoić naród - ale dziś był tylko zmęczonym ojcem, który trzymał telefon w pogotowiu, będąc pewnym, że prędzej czy później rozlegnie się dzwon żałobny i znajdą Maisie gdzieś na Ziemiach Niczyich.
Wykorzystaną, pobitą, głodną i całkowicie wyczerpaną psychicznie - Ginsberg (oczywiście) myślał już przyszłościowo, projektując jej obraz zaraz po spotkaniu z kochającym tatą, który nie może pozwolić sobie na nieposłuszeństwo. Największa miłość wymagała poświęceń, więc rozliczał się w myślach bardzo prędko z takiego podejścia do zaginionego dziecka w dwóch osobach, parkując samochód w nieodpowiednim miejscu i wychodząc wprost w opary śmierci, którą wyczuwał nozdrzami jak całkiem nieoswojony drapieżnik.
Którym był, nikomu nie powinien zwieść jego formalny strój, który wieńczyły skórzane rękawiczki, w sam raz na spotkanie z brudnymi trybutami. Owszem, wiedział, że i dzieciaki z Dzielnicy Rebeliantów również znalazły się w puli (i chyba podejrzewał, kto za tym stoi i czemu chętnie by jej za to podziękował osobiście), ale dla Ginsberga nie było najmniejszej różnicy. Niezależnie od pochodzenia, trybuci byli skazani na jego dumę, która odmierzała żołnierski krok, w którym nie brakowało jakiejś nieokreślonej fantazji, z którą odgarniał rude włosy połyskujące w pełnym słońcu.
Widział popłoch, jaki wywołało pojawienie się go tutaj i jego narcystyczna osobowość wspinała się na wyżyny samouwielbienia, które nie przeszkadzało mu zwrócić uwagi na Katy Le Brun. Zwyciężczyni Igrzysk, siostra...jego chłopaka do obciągania. Całkiem urocze konotacje, które pominął milczeniem, przechodząc obok niej i szukając w wielkiej torbie (przybywał z własnym sprzętem) przepustki do tego magazynu (jeszcze) żywych trupów.
Powrót do góry Go down
the civilian
Katy le Brun
Katy le Brun
https://panem.forumpl.net/t628-katy-le-brun
https://panem.forumpl.net/t630-katygorycznie-zapraszam
https://panem.forumpl.net/t1381-katy-le-brun
https://panem.forumpl.net/t1363-brand-new-holophone
Wiek : 15

Przed ośrodkiem Empty
PisanieTemat: Re: Przed ośrodkiem   Przed ośrodkiem EmptyWto Sie 12, 2014 12:05 am

Mawiają, że życie pędzi naprzód i nie zwalnia, nawet jeśli ty zatrzymujesz się w miejscu. Mówią też, że rzeczywistość jest względna i relatywna, dla każdego inna. Co więc, jeśli zatrzymałam się w miejscu i dla mnie moja relatywne rzeczywistość zrobiła to samo, przystając obok i przyglądając mi się z widocznym politowaniem? Czy przez to ludzie przestaną umierać i rodzić się, przestaną żyć, uprawiać seks, zadawać ból i zajmować się swoimi przyziemnymi sprawami? Właściwie to nie. - podpowiedział mi znów głosik w mojej głowie. - Ale ty tego nie widzisz, ciebie to nie dotyczy, więc dla ciebie świat się zatrzymał. - dodał.
Pokiwałam głową, tuż przed tym zanim minął mnie ten mężczyzna w jasnym stroju. Wyglądał osobliwie, niczym ktoś kto wdziewając strój czysty i nieskalany, próbuje ukryć pod nim ślady krwi zabarwiające jego duszę, które już dawno przestały dawać się sprać. Być może było to tylko moje przypuszczenie, moja chora wizja, ale jak to mówią "swój pozna swego", więc ufałam, że jednak się nie mylę. Ruszyłam za nim, wyrywając się ze swojego bezruchu. Może gdyby nie on, nadal stałabym przed Ośrodkiem, niezdolna wykonać choć jednego kroku? Dogoniłam go, co właściwie nie było proste, bo jego krok, choć stateczny był dosyć wydłużony, niemal wojskowy.
- Przepraszam, mogę zająć panu chwilę? - zapytałam. A wtedy Plaga nagle zaczęła wrzeszczeć i jazgotać w mojej głowie. Nie mogłam zrobić nic innego, jak tylko zatkać rękoma uszy i skrzywić się. "Przestań!" warknęłam na nią, nie rozumiejąc jej zachowania.
ONCIĘZABIJE! POKROI NA KAWAŁKI I KRWAWNIKIEM GRÓB TWÓJ PRZYKRYJE! HOPSASA DO LASA OBERWIJ MU KUTASA! - wyła Plaga, sprawiając mi dosłownie fizyczny ból - głowa zaczęła mnie łupać intensywnie, a ja właśnie wygłupiałam się przed dorosłym i poważnym mężczyzną. Ból narastał do tego stopnia, że nie wiedziałam już gdzie się znajduję, ani co się ze mną dzieje.
Plaga wyprostowała się i odjęła ręce od głowy, patrząc na świat oczami Catherine le Brun. Dawno tego nie robiła i czuła się wspaniale, mogąc znów wszystko poczuć na własną rękę.
- Przepraszam najmocniej, ale ona by nam tylko przeszkadzała. Tak się składa, że wiem kim pan jest, panie Ginsberg. Kimś bardzo... Cennym. - Plaga uśmiechała się, stając teraz przed mężczyzną i wymuszając na nim by się zatrzymał. Huśtała się na nogach, stając to na palcach to na piętach, z rękami założonymi za plecami. - Myślisz, że co? Że te wszystkie demony, które przyzywałeś siedzą sobie grzecznie na twoim dywaniku, gotowe skoczyć na każde zawołanie? Otóż nie. Już niedługo wyzioniesz ducha, a my bardzo się postaramy, żeby nic po tobie na tym łez padole nie pozostało. A twoją duszę rozwleczemy po lodowych połaciach Helu. - uraczyła go słodkim, rozkosznym uśmieszkiem. A potem; wystarczyło mrugnięcie; nie stała przed nim już dziwna istota, która tylko w powłoce przypominała nastolatkę, ale prawdziwa Katy le Brun z krwi i kości.
Uśmiechnęłam się przepraszająco.
- Miewam czasem bóle głowy. W każdym razie, chciałam zapytać czy objął pan posadę trenera? - wydawało mi się wysoce nieprawdopodobne, żeby sławny na cały Kapitol naczelnik więzienia miał upodobanie do tłumaczenia przygłupim trybutom zasad przetrwania, ale jeśli jednak, to zawsze mogłam go poprosić o udzielenie jakichś dodatkowych wskazówek moim trybutom.
Powrót do góry Go down
the civilian
Gerard Ginsberg
Gerard Ginsberg
https://panem.forumpl.net/t1912-gerard-ginsberg#24485
https://panem.forumpl.net/t1854-ginsberga#23978
https://panem.forumpl.net/t1853-gerard-ginsberg#23974
https://panem.forumpl.net/t1864-notatki-z-literatury-i-nie-tylko#24244
https://panem.forumpl.net/t1863-ginsberg#24243
https://panem.forumpl.net/t1916-gerard-i-maisie-ginsberg
Wiek : 51 lat
Zawód : naczelnik więzienia, Betonstahlbieger
Przy sobie : leki przeciwbólowe, medalik z małą ampułką cyjanku w środku. stała przepustka, telefon komórkowy, paczka papierosów, broń palna.
Znaki szczególne : praktycznie zawsze nosi skórzane rękawiczki i wojskowe buty, nie rozstaje się z cygarami

Przed ośrodkiem Empty
PisanieTemat: Re: Przed ośrodkiem   Przed ośrodkiem EmptyWto Sie 12, 2014 4:30 pm

Być może nie tak powinien wyglądać zatroskany człowiek, który właśnie zagrzebał się w znojach bólu po stracie ukochanej córki i wolałby, żeby słońce nie wschodziło nad horyzontem, ale Ginsberg uwielbiał łamać schematy. Nie sądził, zresztą, że żegna się z Maisie na zawsze - pewnie nawet, gdyby ktoś przywlekłby mu jej trupa, to usiadłby przy zwłokach i czekał, aż się rozłożą, bo przecież jego pierworodna córka nie miała prawa do śmierci, w której nie byłoby cierpienia i kary czynionej z ręki dobrego ojca.
Który nadal nie znalazł odpowiedniego sposobu, by jej dokopać, więc czuł się absolutnie rozczarowany tym dniem, który powinien stanowić preludium do subtelnej gry bólu z jego strony, kiedy wreszcie jego Śpiąca Królewna (dziecko się zgadzało) pojawi się znowu w jego progach. Nie zakładał, czy to będzie więzienie czy może już dom dla wariatów, w którym zamknie ją raz na zawsze - chciał tylko zemsty i to właśnie ona sprawiała, że ten dzień mógł być całkiem udany. Tylko wówczas, gdy zacznie myśleć racjonalnie, a nie planować wyimaginowanych zamachów na każdego, kto ośmielił się podnieść rękę na jego córce.
Według prawa boskiego i ludzkiego, Maisie należała się jemu, więc miał prawa urwać każdą prawicę, która właśnie wymierzała fantomowy policzek dziewczynie. Sądził, że nie będzie dane mu przeżyć tego samego, co w Trzynastce rozpalało jego wnętrzności, ale najwyraźniej Los płatał figle i znowu powtarzała się kołem historia, którą chciałby zetrzeć ze swoich barków.
Dlatego długo zwlekł z odpowiedzią na pytanie, które usłyszał od małej dziewczynki. Psychicznej, nie musiał być lekarzem, by stwierdzić, że to dziecko ma swoje osobliwe problemy i choć przed sekundą poznał w niej zwyciężczynię Igrzysk i siostrę Mathiasa, który ostatnio nie zjawiał się w więzieniu - czyżby nauczył się żyć bez tego przybytku (?), obecnie najchętniej odwróciłby się na pięcie i uciekł, nie dając się przestraszyć.
Nawet wówczas, kiedy zaczęła mówić głosem wieszczki z Delf, która ćpała opary i przepowiadała z łatwością przyszłość. Każdy inny człowiek na jego stanowisku zapragnąłby pomóc obłąkanej, ale Gerard spojrzał na nią karcąco, czując się tak, jakby znowu musiał skopać szczeniaczka, który dobijał się do jego nóg (ostatni miał na imię Ralph i śliczne niebieskie oczka) i ruszył przed siebie, próbując wymazać z pamięci to dziwne zdarzenie.
Dla jej dobra. Naprawdę obecnie był w stanie, który można było zakwalifikować jako chwiejny i wiedział, że pierwsza jego ofiara zasmakuje prędkiej śmierci, jeśli odezwie się kilkoma słowami za dużo w jego obecności. Zwłaszcza, jeśli będzie wariatką; nienawidził ludzi obłąkanych, to było jak zaraza, którą należało wyplenić budowaniem odpowiednich przytułków, gdzie potruje się ich gazem.
Nie dał się przeprosić, ale zatrzymał się półkroku, odwracając powoli wzrok i dając jej (jakże subtelnie) do zrozumienia wzrokiem, że wariatów nienawidzi równie mocno jak więźniów.
- Tak - nie było to zwykłe potwierdzenie, w tym krótkim wyrazie chowała się jakaś zawziętość i rozbawienie. W końcu, przypomniał sobie, że to miała być frajda, ekscytacja, rozkosz z oglądania śmierci ludzi, których się znało i którym dawało się marne szanse na wygranie.
Powinien reagować bardziej żywiołowo, ale te Igrzyska były dla niego, nie na odwrót, prawda?
Powrót do góry Go down
the civilian
Katy le Brun
Katy le Brun
https://panem.forumpl.net/t628-katy-le-brun
https://panem.forumpl.net/t630-katygorycznie-zapraszam
https://panem.forumpl.net/t1381-katy-le-brun
https://panem.forumpl.net/t1363-brand-new-holophone
Wiek : 15

Przed ośrodkiem Empty
PisanieTemat: Re: Przed ośrodkiem   Przed ośrodkiem EmptySob Sie 16, 2014 5:12 pm

Nie bardzo rozumiałam wzrok, którym pan Ginsberg mnie potraktował. Moja psychika była skruszona i w kawałkach, ale to wcale nie przeszkadzało, żebym miała pewną dozę szacunku dla swojej osoby i odzieranie mnie z niego przez kogoś kto praktycznie wcale mnie nie znał nie miało dla mnie żadnego wytłumaczenia. Widziałam, że mnie nie chce obok, że chce odejść, ale poszłam za nim. Po co? A tak właściwie czemu nie? Może właśnie dlatego, że mnie odepchnął. To było coś co znałam aż za dobrze, jako że przez ostatnie 15 lat mojego życia mój własny brat uporczywie mnie odpychał coraz dalej i dalej. Łatwo było się przyzwyczaić do podnoszenia się i wracania z powrotem, bo w pewnym momencie stawało się to odruchem mechanicznym, zamiast przemyślanym, intencjonalnym działaniem.
- Ma pan już jakieś przypuszczenia co do tego, kto może wygrać? - zapytałam, z umiarkowanym zainteresowaniem. To było osobliwe - obstawiać wygranych wiedząc, że mniej niż pół roku temu sama byłam obiektem zakładów w rozmowach takich jak ta - ludzi, którzy mnie zupełnie nie znali, tak jak ja nie znam trybutów tej edycji. - Mam nadzieję, że Arena będzie pomysłowa. W zeszłym roku była całkiem sugestywna niemniej uważam, że nie dawała takiego pola do popisu jak Areny z poprzednich lat. - dodałam. Mówiłam spokojnie, zupełnie nieprzejęta tym, że mężczyzna mógłby nie chcieć jej słuchać. Zbliżaliśmy się do budynku, ale ja wyrzuciłam to z głowy, jakby fakt ten był zbyt przykry, by zwracać na niego uwagę.
- Zaraz... Jest pan naczelnikiem więzienia prawda? Tortu...Przesłuchiwał pan Mathiasa le Brun? - zapytałam, nagle wyjątkowo zainteresowana. Ciekawe. Czy powinnam być zła? Za to, że skrzywdził mojego brata? Ale czy Mathias tak naprawdę był moim bratem, skoro nie usłyszałam od niego ani jednego ciepłego słowa odkąd wróciłam z Areny? Cóż z tego, że z wzajemnością.
Powrót do góry Go down
the civilian
Gerard Ginsberg
Gerard Ginsberg
https://panem.forumpl.net/t1912-gerard-ginsberg#24485
https://panem.forumpl.net/t1854-ginsberga#23978
https://panem.forumpl.net/t1853-gerard-ginsberg#23974
https://panem.forumpl.net/t1864-notatki-z-literatury-i-nie-tylko#24244
https://panem.forumpl.net/t1863-ginsberg#24243
https://panem.forumpl.net/t1916-gerard-i-maisie-ginsberg
Wiek : 51 lat
Zawód : naczelnik więzienia, Betonstahlbieger
Przy sobie : leki przeciwbólowe, medalik z małą ampułką cyjanku w środku. stała przepustka, telefon komórkowy, paczka papierosów, broń palna.
Znaki szczególne : praktycznie zawsze nosi skórzane rękawiczki i wojskowe buty, nie rozstaje się z cygarami

Przed ośrodkiem Empty
PisanieTemat: Re: Przed ośrodkiem   Przed ośrodkiem EmptyNie Sie 17, 2014 2:47 pm

Szacunek Gerarda Ginsberga był przedmiotem tak szalenie deficytowym, że doprawdy można było na palcach jednej ręki policzyć osoby, które dostąpiły tego (nie)wątpliwego zaszczytu. Być może dzięki temu, powinny uważać się za bezpieczne, ale nie było nic bardziej mylnego - im ktoś był cenniejszy dla naczelnika wiezienia i w jakiś sposób intrygujący, tym pozostawał w zasięgu jego wzroku. A ten (choć fizycznie bardzo słaby) doskonale sprawdzał się w gromadzeniu ofiar, które skrupulatnie przechowywał w swoim umyśle i które prędzej czy później okazywały się przydatną zwierzyną, kiedy zaczynał się nudzić.
Katy powinna więc uciekać, będąc urzeczoną faktem pominięcia jej przez osobę, której nie chciała spotkać w ciemnych zaułkach. Najwyraźniej jednak rzeczywiście była szalona, bo sama wchodziła prosto do jaskini lwa, nie przejmując się jego uporczywym wzrokiem, który nakazywał jej bezgłośnie, by oddaliła się prędko. Zanim jeszcze jest spokojny i cierpliwie podchodzi do jej dziennikarskich zagrywek.
- Irving. Umie patroszyć świnie, a o to chodzi. Sama wiesz - odrzekł, zatrzymując się na sekundę i przyglądając się jej. Była młodziutka i była też jedną z triumfatorek, więc powinien dopytywać ją o porady dla trenera i prosić o wsparcie dla swoich faworytów, ale zamiast tego zachowywał konieczny dystans, szybko kojarząc fakty, z których wynikało, że ma do czynienia z troską siostry o ukochanego braciszka.
Miał nadzieję, że te przypuszczenia okażą się błędne, bo nie zniósłby wypytywania go o tego dzieciaka z dobrym odruchem ssania. Ciekawe, czy matka karmiła ich długo piersią.
- Wiesz może, gdzie go znajdę? Chętnie bym zamienił z nim kilka słów - zauważył spokojnie, nadal grając w uprzejmości, z których (jeszcze) nie wynikało nic, a przecież znał przebieg kariery Katy na Arenie i dopingował ją w zeszłym roku.
Nie zamierzał jednak ganiać za nią i prosić o sto sposobów na zabicie swojej córki, to wydawało mu się mało dojrzałe, choć spoglądał na nią z dużym zainteresowaniem, oceniając w myślach jej posturę, kształt ust czy bezczelność, która sprawiła, że podchodziła bez strachu do człowieka, który siał zamęt w całym Kapitolu. Inspirujące.
Powrót do góry Go down
the odds
Mistrz Gry
Mistrz Gry
Zawód : Troublemaker
Znaki szczególne : avatar © laura makabresku

Przed ośrodkiem Empty
PisanieTemat: Re: Przed ośrodkiem   Przed ośrodkiem EmptyNie Sie 17, 2014 6:44 pm


Wzdłuż placu przed Ośrodkiem Szkoleniowym ustawiono wysokie trybuny, na których zgromadził się tłum wyciągających z ciekawości szyje ludzi. Na końcu utworzonej w ten sposób alei, pozostawiono spory kawałek wolnej przestrzeni w kształcie półkola, na którym zatrzymają się powozy. Nad nim umieszczono olbrzymi telebim, w tej chwili wyświetlający symbol Panem.


Rydwany wyruszają w kolejności zgodnej z tym spisem.
ALE OCZYWIŚCIE KOLEJNOŚĆ DODAWANIA POSTÓW JEST DOWOLNA.


Od teraz do ogłoszenia rozpoczęcia treningów (najprawdopodobniej ranek 18.08) macie czas na opisanie przejazdu rydwanem. Post ma obejmować okres od wyjechania na zewnątrz do zatrzymania się po drugiej stronie placu. Zwróćcie szczególną uwagę na detale: to, jak postać jest ubrana, jak się zachowuje, na gesty, mimikę - bo od tego będzie zależała liczba punktów, jaka zostanie przyznana na koniec pierwszej części pobytu w Ośrodku Szkoleniowym.
Paradę zakończy przemówienie prezydent Panem, Almy Coin, które zostanie dodane jutro rano.
Multilokacja pozostaje włączona, możecie kończyć swoje gry w tematach, w których przygotowywaliście się do parady (także w tym z poczekalnią).
Powrót do góry Go down
the victim
Sebastian Lyberg
Sebastian Lyberg
https://panem.forumpl.net/t2446-sebastian-lyberg#35066
https://panem.forumpl.net/t2448-sebastian#35071
https://panem.forumpl.net/t2447-sebastian-lyberg
Wiek : 17 lat
Zawód : złodziej, przemytnik
Przy sobie : nóż ceramiczny, trochę owoców, miska z sałatką, kilka kawałków ciasta, widelczyk do ciasta, łyżka, szkatułka, 6 tabletek do uzdatniania wody, plecak nr 3: jabłko, paralizator, śpiwór, zestaw plastrów i bandaży, leki przeciwbólowe; (kurs pierwszej pomocy, zwiększenie szansy na skuteczną obronę, zwiększenie szans na powodzenie podczas walki wręcz)
Obrażenia : siniak na lewej skroni, powierzchowna rana na prawym ramieniu (zaklejona plastrem)

Przed ośrodkiem Empty
PisanieTemat: Re: Przed ośrodkiem   Przed ośrodkiem EmptyNie Sie 17, 2014 8:24 pm

Gdy zbliżała się jego kolej, nie pozostało mu nic innego, jak wejść do swego rydwanu i poddać się temu, co miało nastąpić - czyli pokazowi próżniactwa i egocentryzmu, w którym zmuszony był wziąć udział. Stając u boku swej chwilowej partnerki - z którą na dobrą sprawę dotąd nie zamienił ani słowa i wiedział o niej tylko tyle, że ma na imię Molly i że jej również mentorzyć miała Johanna Mason - westchnął ciężko, uchwycił się brzegu powozu i dał się powieźć... Nie, wcale nie windą do nieba, a jedynie przed budzące w nim ambiwalentne uczucia lico Coin. Nim jednak jego rydwan wraz z pozostałymi mógł zatrzymać się przed podwyższeniem przeznaczonym dla Pani Prezydent, musiał mieć jeszcze cały ten cyrk, któremu teraz poświęcimy chwilę.
Nie oglądał się za siebie i tym bardziej nie wypatrywał też przed sobą Delilah. Zaciskając zęby, tłumił złość, jak mantrę powtarzając sobie, że od tego, jak się zaprezentuje, coś zależy. Coś. Nie, nie jego życie, nie przesadzajmy. Ale może kilka chwil szczęścia, może kilka uśmiechów. Coś. I dla tego czegoś postanowił... Nie, wcale nie dać z siebie wszystko. Odegrać swą rolę, owszem, ale nie za wszelką cenę. Nie zamierzał się korzyć i uśmiechać słodko, skoro w tej chwili próba jakiegokolwiek uśmiechu skończyłaby się co najwyżej nieudolnym, niesympatycznym grymasem.
Zresztą, przecież nie kazano mu się uśmiechać. Nie kazano mu popadać w żadną ze skrajności. Miał być sympatyczny, ale umiarkowanie. Miał być zdystansowany, ale z rozsądkiem. I jeśli dotąd sądził, że mu się to nie uda, tak teraz był niemal pewien, że poza taka przyjdzie mu całkiem naturalnie.
Gdy jego rydwan opuścił poczekalnię, bez pośpiechu wciągając go w pole widzenia, na stojącą u jego boku dziewczynę nawet nie zerknął. Teoretycznie wystudiowanym, a w praktyce dość dobrze znanym i naturalnym gestem poprawił kołnierz od koszuli, a po nim mankiety marynarki - tak, jak robił to, gdy jeszcze miał koszule, garnitury i bieżącą, gorącą wodę. Gdy czynili pierwsze ustalenia w związku z tym, jak ma zaprezentować się na Ceremonii Otwarcia, projektanci piszczeli z zachwytu, Mason od niechcenia skinęła głową, gdy zaprezentował ów nonszalancki gest. Osobiście sądził, że to reakcja jego mentorki była bliższa faktycznej ocenie krótkiego przedstawienia, ale... Cóż. Projektanci w pewien sposób reprezentowali dzisiejszych widzów Ceremonii. Jeśli w tym tłumie znajdzie się choćby kilka osób tak naiwnie rozkosznych, jak ci, którzy szyli mu garnitur, będzie mógł uznać, że osiągnął przynajmniej częściowy sukces.
Tymczasem rydwan toczył się dalej, a Bastian musiał się do tego dostosować. Nie sięgnął po dłoń dziewczyny u swego boku w łzawym geście. Nie spoglądał na nią, jak gdyby w ogóle się dla niego nie liczyła... Czego, prawdę mówiąc, w tej konkretnej chwili naprawdę nie musiał udawać. Teraz naprawdę niewiele się dla niego liczyło. Mimo tego jego twarzy nie skaziła niechęć, a... sympatia? Gdy widzieli go już nie tylko widzowie, ale i on widzów, wtedy... uśmiechnął się. Nie z pogardą. Nie z drwiną. Nie z pewnością siebie, nie przepraszająco, nie z rozbawieniem, nie z wyższością. Uśmiechnął się... zwyczajnie, umiarkowanie sympatycznie, i dziwił sie, jak łatwo mu to przyszło. Wystarczyło spojrzeć na barwną publikę, wystarczyło uzmysłowić sobie, jak dobrze co najmniej połowa z nich będzie bawić się, gdy on i pozostali trybuci będą ginąć na Arenę. Wystarczyło poczuć do nich litość - do nich właśnie, nie do siebie - by to, co żałosne, potraktować jako impuls do ujmującego uśmiechu. Bo przecież tę zwyczajną radość od politowania nie tak łatwo odróżnić, nie z tej odległości, nie przy ciągle poruszającym się powozie. Mógł uśmiechać się litościwie, a i tak wyglądało to będzie na uśmiech zabarwiony sympatią.
W pewnej chwili uniósł dłoń, by pomachać do mijanych. Wspólnie z Johanną uznali, że zgrywanie chojraka to ostatnie, co powinien robić - bo nie dość, że nudne, że przejaskrawione, to jeszcze oklepane. Ostatecznie miał być tylko sobą, a rzeczywisty Bastian faktycznie by do tych ludzi pomachał - tylko po to, by sprawić im odrobinę radości. Na miłość boską, co to miało zmienić dla niego? Nic. I tak zginie. Wylosowali go, kropka. A ci, którzy tu przyszli... Mogli się bawić albo nie. Na dobrą sprawę nie miał powodu, by rozrywki im odmawiać. To nie oni przecież organizowali Igrzyska - oni się tylko dostosowywali do rzeczywistości, tak jak i on.
Uśmiechnął się więc, pomachał. Na swój strój nie patrzył, mogąc sobie tylko wyobrażać, jak mijane barwy przepływają po materiale. Gdy znajdował się na tle podestu trybun, biel materiału barwiła się jego kolorem. Gdy mijał rozstawionych wzdłuż trasy przejazdu Strażników, jasność garnituru wyostrzała się na wzór pancerzy służb bezpieczeństwa. Gdy przesuwał się na tle rozbawionych widzów, zwyczajny kolor ustępował grze jaskrawych barw, w jakich prezentowali się zebrani. Kolory zmieniały się płynnie, tak, jak zmieniało się tło Bastiana. Na te kilka chwil garnitur przestał być ubiorem typowego, eleganckiego mężczyzny, a stał się subtelnym kamuflażem, sprawiającym, że na niektórych etapach trasy chłopak niemal stapiał się z tłem. Odległość rydwanów od trybun była wystarczająco duża, by iluzja robiła swoje, symbolizując wszystkie te cechy, które najlepiej opisywały Lyberga.
A potem... Uśmiechnął się szerzej, tym razem jednak - przepraszająco. Jak gdyby żal mu było, że musi przerwać ten pokaz kunsztu projektantów, że musi zakończyć to małe przedstawienie. Jego rydwan dojeżdżał już jednak do umówionego miejsca, w związku z czym nie było na co czekać.
Przed nim to samo uczynili inni trybuci, wciąż jednak, zdaje się, nie wyglądało to zbyt przekonująco. Zresztą, to dość oczywiste, biorąc pod uwagę, że większość wylosowanych wciąż jeszcze jechała w swych własnych, fikuśnych ciuchach. To jednak miało się zmienić. Dla niego, dla Bastiana - już w tej chwili.
Wcisnął jedyny guzik na niewielkim, przekazanym mu przez Johannę pilocie. Nie wiedział, kiedy to załatwiła - kiedy to załatwili, bo w końcu nie była sama. Ale to naprawdę nie było ważne - ani kiedy, ani jak. Ważne było to, co działo się teraz.
Strój zmieniał się w uniform Trzynastki.
Zmienna biel garnituru, płynna projekcja, jaką do tej pory raczył oczy widzów, odpadała niczym drobiny śniegu. Tak wyglądało to na początku. Potem, gdy okruchów było więcej, widać było, że to nie śnieżynki, a popiół - taki, jakim Sebastian czasem nacierał swą twarzy, by uczynić ją mniej widoczną w mroku nocy. Wierzchnia warstwa stroju osypywała się od góry po dół, odkrywając monotonną szarość uniformu nieistniejącego - jak niegdyś wierzono - dystryktu. Strój ten nie był ciekawy, nawet w połowie tak interesujący, jak poprzedzający go komplet. Nie zmieniał barw, nie maskował chłopaka, nie sprawiał, że zdawał się niknąć na tle mijanych scen. Szczerze mówiąc, było zupełnie na odwrót. Prostota nowego stroju wynosiła go na pierwszy plan, jak gdyby przed całą pełną przepychu Ceremonię Otwarcia.
Gdy powóz zatrzymał się już we wskazanym miejscu, Bastian obejrzał się jeszcze przez ramię, zerknął na widownię, tym razem już jedynie z delikatnym wygięciem kącików ust, po czym spojrzał w górę, tam, gdzie powinna stać już Coin.
Spójrz na nas. Spójrz na tych, których sama podzieliłaś, nie pytając o zdanie. Spójrz na nas, tych zamkniętych w Kwartale i tych z Dzielnicy. Spójrz, jak mogłoby być.
Nie patrzył, czy faktycznie stroje pozostałych się zmieniały. Nie patrzył, czy może ktoś się nie rozmyślił. To naprawdę nie było istotne. Choćby miał zostać sam, i tak by to uczynił. W końcu... Ta zmiana wszystko o nim mówiła, prawda? Nie urodził się w Trzynastce ale dla Trzynastki walczył. A teraz, gdy miał ginąć... Nie, to już nie była śmierć dla Trzynastki. To była ofiara dla rządnej krwi i władzy jednostki.
Teraz, już pod prezydenckim podwyższeniem, ostatnie garści popiołu osypały się, prezentując typowy mundur robotniczy dystryktu w całej jego krasie.
Powrót do góry Go down
Alexander Amitiel
Alexander Amitiel
https://panem.forumpl.net/t2166-alexander-amitiel#28951
https://panem.forumpl.net/t2173-mlody-gniewny#29048
https://panem.forumpl.net/t2174-alexander-amitiel#28990
https://panem.forumpl.net/t2182-prawie-buszujacy-w-zbozu#29049
https://panem.forumpl.net/t2176-alex#28993
Wiek : 19 lat
Zawód : naczelny pechowiec
Przy sobie : ŚWIECZNIK, zestaw zatrutych strzałek (zostały 3). jodyna, latarka, ręcznik, przyprawy,pusta butelka, zwój liny, antybiotyk, połówka chleba, trzy mandarynki, dwa pączki, wieprzowina ze stołu, pół bochenka chleba,2 banany, zwiększenie szansy na powodzenie podczas walki wręcz (kości)
Znaki szczególne : brak
Obrażenia : fizycznie trzyma się nieźle

Przed ośrodkiem Empty
PisanieTemat: Re: Przed ośrodkiem   Przed ośrodkiem EmptyNie Sie 17, 2014 8:58 pm

Zachowywał się niedorzecznie. Dobrze wiedział, że parada to jedna wielka marketingowa machina, która powinna przebiegać sprawnie i na pewno nie zawierać w sobie tak uczuciowych dramatów jak ten, w którym właśnie przyszło mu uczestniczyć. Nie z własnej woli, najchętniej powstrzymałby cisnące mu się na język usta i odszedł w stronę Pandory, która trafnie (choć wulgarnie) opisywała to widowisko.
Trafna scenografia do dziwnych wydarzeń, które zaczęły rozgrywać się później. Było w tym za dużo dramaturgii, jego umysł przestawał powoli przyswajać tak potężne dawki emocjonalne - był tylko zagubionym chłopcem, któremu wyrzucono bukiet stokrotek pewnego dnia - i zamiast dać od razu pojmać i wsadzić na ten pierdolony rydwan, słuchał, co Daisy ma mu do powiedzenia.
A raczej usiłował, wszystko mieszało mu się w tym emocjonalnym kotle i mało brakowało, a zacząłby się trząść febrycznie jak nastolatek na wyprawie do któregoś z zapomnianych dystryktów (tak, podejrzewał naiwnie, że tam biegają słonie i konie, od których nadal próbował uciec), który zaraził się jakąś podejrzaną chorobą i właśnie umiera przy kobiecie swojego życia - znowu banały, ale chyba docierało to do niego w jednym zabójczym tempie - jeszcze przed właściwą przygodą.
Wszystko zwolniło, rozjechało się, kolory rozmyły się i nie mógł już powiedzieć, czy sukienka była czarna czy niebieska. Mało brakowałoby, a faktycznie złapałaby ją za rękę i poprosił, żeby wyskoczyli z tej karuzeli, która nagle zaczęła się kręcić.
Pewnie dlatego postawił pewniej nogi na gruncie i przestał mówić, obserwując tylko jej gesty i usta, które wprawdzie wypowiadały jakieś słowa, ale nie docierały one do niego wcale. Skupił się na prostej komendzie. Wróci do niego po paradzie. To się dzieje, mają właśnie zaprezentować swoje umiejętności, a on musi iść do swojego rydwanu. Nie zamierzał jej odpowiadać - najwyraźniej nie był w tym dobry - po prostu spojrzał na nią raz jeszcze, zanim poczuł ukłucie. Pierwszy dowód na to, że nie są tu tylko do zabawy.
Powinien zareagować jakoś histerycznie, ale wybuchnął gromkim śmiechem, kiedy uświadomił sobie już na dobre, że potrzebował czterech lat, by ją odzyskać i mimo wszystko... Miał ją za kilka dni popisowo stracić podczas dorocznego zarzynania się ku chwale Coin. Nie był już spokojny, smutny czy bezsilny, to znowu była czysta złość Alexandra Amitiela, który popchnął Strażnika Pokoju i sam wszedł do swojego rydwanu, obserwując Adah (jednak się zjawiła) i próbując nie wyskoczyć na piasek. Nie miał już myśli samobójczych, wręcz przeciwnie, puścił oczko do swojej mentorki, która zapewne podglądała go (a może to Claire, którą przyszło mu zdradzić?) i rozpoczął się przejazd, który miał na zawsze zmienić jego życie.
Tak przynajmniej nakazywali mu sobie wmawiać, ale Amitiel czuł się jak dziecko, zabierając się za powożenie i prostując się w kostiumie. Zwyczajnym, to nie ubranie miało uczynić z niego króla, a jego lekko dumny wygląd i poza zwycięzcy, który i tak już był - piękna złotowłosa królowa czekała za nim, by zdobyć sponsorów. Nie mógł się odwrócić, nie mógł też się uśmiechnąć - patrzył na zgromadzonych tak, jakby to przedstawienie było poniżej jego godności i właśnie tak było. Nie zamierzał płaszczyć się przed nikim, kolorowa chustka umiejętnie zasłaniała pół jego twarzy - tajemniczy, mroczny Amitiel. Miał ochotę roześmiać się z tego PR-u, ale tego nie zrobił. Dla niej, przestał się już zastanawiać, o kim tak naprawdę myśli, formułując ten zaimek.
Dojeżdżali przecież do stanowiska... I zrobił to, jeden guzik, pomysłowość projektanta i zamiast czarnego garnituru przemienił się w strój Rebelianta. Którym nigdy nie był, co za pierdolona ironia losu.
- COIN, MOŻESZ MI OBCIĄGNĄĆ! - wrzasnął na całego, kiedy jego pojazd zbliżał się do linii końcowej, patrzył prosto w oczy Almy, unosząc obie dłonie w geście szanowanego nadal FUCK YOU, ukazując co myśli o władzy, która postanawia zesłać na śmierć kochanków.
Bluźnierczo, ostro, zabawa dopiero się rozpoczynała, a nie wątpił już, że zagrał o pełną stawkę, okazując zebranym, co myśli o nowej polityce Panem. Całkiem udany wstęp do spędzenia w więzieniu reszty życia... Ale już go nie miał, żył na kredyt i robił to w swoim popisowym stylu, patrząc wyzywająco na rydwany... i uśmiechając się z czułością do jednego, w których znajdowała się blondwłosa dziewczyna.
Amitiel przetrwał paradę, teraz tylko zabijanie i może wrócić do domu.
Powrót do góry Go down
the civilian
Maya Griffin
Maya Griffin
https://panem.forumpl.net/t2379-maya-griffin
https://panem.forumpl.net/t2405-maya
https://panem.forumpl.net/f140-skrzynki-kontaktowe
https://panem.forumpl.net/t2429-maya#34760
Wiek : 19 lat
Przy sobie :
Znaki szczególne : krótsze włosy (tak do ramion), ciemnobrązowe soczewki kontaktowe

Przed ośrodkiem Empty
PisanieTemat: Re: Przed ośrodkiem   Przed ośrodkiem EmptyNie Sie 17, 2014 9:32 pm

Plecy proste, pierś do przodu, uśmiech na twarzy. Musiała, po prostu musiała to robić, nie ważne jak bardzo tego nie chciała, jak bardzo źle czuła się wystawiona na pokaz całemu Panem. Aby jakoś przetrwać, złapała się wizji twarzy Tylera. Było to jej koło ratunkowe. Utrzymywało ją na powierzchni, gdy cała reszta ciągnęła w dół.
Gdy w końcu stanęła w rydwanie, podobnie jak jej partner, który pojawił się znikąd, gdy głosy dookoła ucichły i jedyne, co docierało do jej uszu był jedynie oddech, nierówny i przyspieszony, poczuła lekkie szarpnięcie i konie, z których jednego jeszcze przed chwilą poddawała mimowolnym pieszczotom, ruszyły, wraz z 12 innymi powozami. Gdy tylko rydwany wyjechały z pomieszczenia, w którym jeszcze niedawno panował niesamowity harmider. A ona... ona, mimo wszystkiego natłoku myśli, które kłębiły się w jej głowie, przez chwilę poczuła się naprawdę cudownie.
Jej sukienka, z czerwono-pomarańczowego materiału, która gdy dziewczyna stała przed powozem wyglądała na prostą, teraz zmieniła się w niesamowite i piękne arcydzieło, które wyszło spod ręki największego mistrza. Była dumna, ponieważ po części sama przyłożyła się do tworzenia tego ubrania. Tył sukienki, który wcześniej swobodnie opadał na jej plecy, przysłaniając szczupłe łopatki i gładką skórę, teraz powiewała za nią w tyle, przypominając skrzydła, które falowały wraz z ruchem powozu. Dla wzmocnienia tego efektu, materiał pokrył się długimi i cienkimi, żółto-czerwono-pomarańczowymi piórkami. Do uszu zgromadzonych, jak i innych trybutów, docierał trzepot skrzydeł, jakby tysiące ptaków zleciały się na plac przed Ośrodkiem, aby towarzyszyć i oglądać martwy pochód, przeraźliwy taniec zdecydowanie zbyt młodych na śmierć obywateli. Ciemne, lekko kręcone włosy, upięte miała na tyle głowy, a jedynie cieniutkie pasma opływał jej twarz, muskając policzki, na których widniały delikatne drobinki złota, błyszczące w świetle lamp, które jeszcze bardziej miały zwracać uwagę na przyszłych trybutów. Góra sukienki była opięta, podkreślała jej, również z delikatnymi i subtelnymi piórkami. Z jedną chwilą zamieniła się w ptaka, któremu ktoś zaraz podetnie skrzydła. Feniks, mityczny, uznawany za magicznego ptak. Symbol słońca i wiecznego odradzania się życia. Dlaczego właśnie on? Czemu tak bardzo pragnęła przemienić się, chociaż na jedną noc, w coś, co zwiastuje wieczne życie, odradzający się z popiołu, trawiony przez ogień.
Z chwilą wyjechania rydwanów na drogę, wyraz jej twarzy zmienił się o 360 stopni. Pod dachem obszernego pomieszczenia ponura i przygnębiona Maya, była zupełnie inną dziewczyną niż tą, którą mieli okazję ujrzeć widzowie. Uśmiechała się szeroko, śnieżnobiałe zęby błyszczały, podkreślone i wydatne usta zdobiły ten gest. Jednak oczy, których nikt dostrzec nie mógł, pozostawały ponure, pozbawione blasku i smutne. Skryte pod delikatną, złotą maską, z małymi czerwonymi piórkami falującymi w rytm kroków koni, nadawały jej tajemniczości i skrytości. Właśnie dlatego poprosiła o ten dodatek, na który początkowo nie chcieli zgodzić się styliści. Liczyła, że przykryta do połowy twarz, z ciemnymi włosami i promiennym, uroczym uśmiechem, wzbudzi w mieszkańcach pragnienie poznania jej głębiej, dowiedzenia się, co skrywa się pod tym gestem. Oczywiście, przyjdzie moment, w którym zostanie obnażona nawet z tej namiastki prywatności, ale miała jeszcze chwilę, aby skupić się na własnych myślach.
Wodziła wzrokiem po rozochoconych mieszkańcach Kapitolu, wpatrywała się w kamery. Ptak, uwięziony w klatce. Feniks, który nie ma nic wspólnego z odrodzeniem życia. Choć z płomieniami już wkrótce będzie miał do czynienia. Zastanawiała się, czy powinna powinna nawiązać jakiś głębszy kontakt z publicznością. Myślała o tym, czy Tyler  śledzi paradę, wyszukuje wśród innych dziewcząt znajomej twarzy i myśli o niej, pozostawionej na pastę losu dziewczynie, której skradł serce jednym pocałunkiem, Skradł myśli krótkim dotykiem. Przywłaszczył ją sobie, a potem diabeł wyrwał ją z objęć zakazanego kochanka i zepchnął na scenę, zmuszoną do grania w przerażającym spektaklu. Była chyba dobrą aktorką, skoro zdobyła się, aby podnieść dłoń i odmachać grupce osób, które wykonywały w ich stronę podobny gest. Szybko jednak opuściła ją, przypominając sobie, co zaraz nastanie. I przyczynę, dla której była w tym a nie w innym miejscu.
Rydwany zbliżały się powoli do miejsca, z którego całe wydarzenie obserwowała Alma Coin. I wtedy nagle, kilka metrów od samej pani prezydent, stroje większości trybutów zajęły się ogniem. W tym także ptasia suknia Mayi, której kolor wspaniale komponował się z pomarańczowo-żółtymi płomieniami. Podkreślały tą suknię doskonale. Materiał ze skrzydeł przestał trzepotać, dźwięk umilkł i w tyle, za dziewczyną, powstał wspaniały, barwny ogon, który opadał popiołem na ziemię, przechodząc na resztę jej stroju. Gdy poczuła na swoich nagich ramionach łaskotanie sztucznego ognia mimowolnie uśmiechnęła się wiedząc, co się za chwilę wydarzy. Była ciekawa reakcji pani prezydent. Maska z jej twarzy zniknęła, strawiona przez tańczące płomyczki ognia, który, powodował przyjemne, aczkolwiek nie niebezpieczne ciepło. Wkrótce maska zniknęła i widzowie mogli ujrzeć twarz dziewczyny, która tym razem wpatrywała się w przód pochodu, gdzie majaczyła już znana, kobieca sylwetka. Na jej ustach wciąż widniał uśmiech, jednak był zupełnie inny niż ten, którym obdarzała jeszcze przed chwilą publikę. Był to uśmiech satysfakcji, odrobinę złośliwy i tajemniczy. Oczy błyszczały się w świetle opadających do dołu jej sukni resztek płomieni. Gdy i one zniknęły, zabierając ze sobą w nicość cudowne skrzydła, pióra i ognistą czerwień jej stroju, dziewczyna miała na sobie zupełnie inne ubranie. Szary unifom, złożony z prostych spodni i koszuli w tym samym kolorze. Nijakie i symbolizujące Trzynastkę. Mające pokazać Almie Coin, że wysyła na śmierć swoich zwolenników. Że to, co robi, jest nieludzkie i niemoralne. Maya była dumna z tego, iż zgodziła się wziąć w tym udział. Jeśli mogła zrobić cokolwiek, aby przeciwstawić się woli złej królowej, chciała zrobić wszystko, co w jej mocy.
W chwili, kiedy na jej ciele pojawiły się pierwsze promienie, stała się feniksem pełnej krasy. Przez ogień zamieniała się w popiół,  w którego kolorze był jej nowy strój. Płonęła, a wraz z nią kilkanaście innych osób, które poparły tą ideę i zgodziły się na ten ruch, który mógł przynieść im zarówno problem, jak i ulgę. Płonęła i czuła się cudownie. Ogień podkreślał jej cerę, jej suknię, całą ją. Czuła się o dziwo cudownie i niesamowicie, na oczach całego Panem, piękna i jedyna w swoim rodzaju. Odważna i niepokonana. Dodał jej siły, pewności siebie. Myślała o wszystkim, o czym myślała dotychczas, ale tym razem widziała to w innym świetle. Potrafi zwyciężyć, potrafi przeżyć. Potrafi kochać.
Kiedy rydwany zatrzymały się, tworząc coś na kształt łuku przed postacią pozornie najważniejszej postaci w kraju, rzuciła ostanie spojrzenie na publikę. Ostanie spojrzenie w kamerę i zaczęła domyślać się najgorszego. Obawiała się, że ten pochód był końcem, a zarówno początkiem. Dał jej siłę, wolę walki. Chęć życia i pokazał jego sens, którego dotąd nie poznała. Kocham Cię. Wyrwało się w jej myślach. Jedno słowo. Dwa wyrazy. Wyleciały z jej głowy i niesione wiatrem poleciały daleko, opuszczając plac. Chciała, aby je usłyszał. Aby wiedział. Musiała jednak skupić się na tu i teraz, w trzynastkowym uniformie. Odważna. I wolna, choć zniewolona. Nie mogła lecieć, ale wciąż mogła walczyć. I zamierzała to robić.
W pewnym momencie do jej uszu dotarł jak najbardziej obelżywy krzyk, dobywający się z ust jednego z trybutów. Mimowolnie Maya uśmiechnęła się, słysząc te słowa. Przynajmniej on odważył się pokazać stosunek do Coin, który podzielała zapewne większość z nich. Była mu wdzięczna, choć nie wątpiła, że i tak będzie musiała tą wdzięczność okazać mu w inny sposób. Przez nią, osobę, która potrafiła jedynie niszczyć, a nie budować.
Powrót do góry Go down
the victim
Amanda Gautier
Amanda Gautier
https://panem.forumpl.net/t2388-amanda-gautier
https://panem.forumpl.net/t2407-kroliczki-amandy#34290
https://panem.forumpl.net/t2406-amanda-gautier#34284
https://panem.forumpl.net/t2807-dee-di#43183
Wiek : 20
Zawód : słodki nożownik
Przy sobie : plecak, jodyna, noże do rzucania, latarka, paczka z jedzeniem
Obrażenia : poszerzony uśmiech, epicki nóż między żebrami

Przed ośrodkiem Empty
PisanieTemat: Re: Przed ośrodkiem   Przed ośrodkiem EmptyNie Sie 17, 2014 10:24 pm

Nie pomyślałaby, że spotka ją przed wystąpieniem tak wielkie upokorzenie! Mogła zniszczyć sobie przez tego mężczyznę cały swój strój, który chyba cudem nadal się nadawał do cieszenia oczek. Cudem i ten cud niestety nie sprawiał, że postanowiła lubić tę istotę. Nie, nie sprawił i nadal go nie lubiła. Jawił się jej jako intruz, który niszczył jej życie i życie jej przyjaciółce, jej Delilah, którą kochała prawie równie mocno co Tabithę. Niestety, któraś z nich musiała być pierwsza, a któraś druga, więc Delilah wylądowała na drugim miejscu ważnych dla niej osób. Ważnych, a ważni ludzie byli ważni. Bardzo ważni i nie zamierzała lubić kogokolwiek, kto im się narażał.
Niestety, obiekt jej nienawiści miał jechać tuż przed nią. Sama odprowadziła go swym wzrokiem rasowej przeuroczej morderczyni do jego rydwanu i patrzyła, jak zajmuje na nim miejsce. Teraz, gdy stała we własnym, dołączając do Emrysa, nadal widziała ten biały garnitur i tył głowy mężczyzny... Zabije. Zabije go na arenie, a jeśli nie, to będzie czciła tego, kto to zrobi. Nic chyba nie mogło jej odwieść od tej obietnicy.
Obróciła głowę, uśmiechając się panicznie do Emrysa. Musiała po prostu wziąć głęboki wdech, poprawić się jeszcze trochę, założyć swą aureolę, która zaraz zawisła nad jej głową i być taką, jaką lubiła najbardziej. Słyszała przecież tłumy! Z ich obecności powinna czerpać siłę i humor. Przecież uwielbiała być podziwianą, być w centrum uwagi, zauważalna i kochana! Gdy jej rydwan zaprzęgnięty w te żywe stworzenia poniesie ich na zewnątrz, przywitają ich tłumy ludzi! Będą na nich patrzeć, podziwiać i wykrzykiwać ich imiona! Kochała to, dlatego też zaraz na jej wargi wypłynął szczery szeroki uśmiech, a nerwy opadły.
To był ten dzień, dzień jej chwały i nic nie miało go zniszczyć. Jedynie jej podły humor, na który nie zamierzała sobie pozwolić. Ba!, już go nie było. Była tylko ona, nic nie obchodzący ją facet na rydwanie z przodu, całkiem sympatyczny Emrys u boku i dwa radosne konie, które zarżały, ruszając z miejsca.
Mimowolnie chwyciła się rydwanu, by przypadkiem nie zlecieć. Czuła w piersi to coś, to podniecenie, które wynosiło ją na emocjonalne szczyty. W chwili, gdy puściła rydawnu, czując się w miarę stabilnie, powitały ją hałasy, których oczekiwała. Tłum widząc wszystkich trybutów szalał, dając Amandzie to, czego było jej trzeba – siły. Wyszczerzyła się szeroko, rozkładając swoje skrzydełka i machając w odpowiedniej chwili do publiczności, wodząc wzrokiem wokół. Witała ich równie entuzjastycznie, co oni wszyscy witali ją. Lśniła, była w centrum uwagi i była aniołem, którego sobie wymarzyła.
Specjalnie skonstruowane skrzydła nie porwały jej daleko przez powiewy wiatru, który swobodnie przepuszczały między swoimi piórkami. Jej suknia oczywiście poddała się podmuchom, trzepocząc się o jej ciało jak skrzydła koliberka. To samo czyniły włosy, które dumnymi blond lokami opadały na jej wyprostowane plecy. Różowe kwiaty i różowa szminka dodawała niewinnej posturze i niewinnemu wyrazowi jej twarzyczki, jeszcze większej niewinności. Świat miał poznać ją jako małą Mandy, której miejsce nie było na arenie, a w cieplutkim i czyściutkim domu, gdzie służba by za nią gotowała i sprzątała, a ona jedynie by olśniewała. Powinna być księżniczką w swoim domu, aniołkiem... Aniołkiem, którym była teraz.
Była... Pierwszym, co ją zaniepokoiło, było zauważenie, że biały garnitur jej wroga zaczął się transformować w jakiś paskudny szary kostium i to towarzyszącemu temu popiołowi, który dość szybko rozpoznała. Spojrzała prędko na Emrysa, którego... Również! To się działo. Jego strój też się zmieniał... Wiedziała, że z jej kreacją dzieje się też coś złego, gdy jej aureola przeleciała jej przed nosem, zamieniając się w niewielkiego złotego ptaszka. Fruwał wokół jej głowy, jak gdyby nigdy nic. Jakby wokół niego i wokół Amandy nie zaczęły latać białe piórka! Piórka pochodzące z jej własnych skrzydeł krążyły wokół, jak płatki wiśni, delikatnie muskając jej twarz, dłonie, nogi... I się rozpływały w powietrzu. Mały złoty ptaszek zaś dalej latał, towarzysząc jej natrętnie w tej paskudnej przemianie. Czuła, jak jej sukienka przestaje być sukienką i pod tą chmurą piórek zamienia się w prosty strój. Nie chciała na niego patrzeć, nie chciała, bo wiedziała, że... Że ma na sobie ten sam szary kombinezon, co chłopcy.
Jej sukienka zniknęła, jej skrzydła również. Nawet pióra, które jej towarzyszyły wraz ze złotym ptaszkiem w jej niedoli. Patrzyła na to wszystko przerażona, a zwłaszcza na niewielką strzałę, która zaczęła sunąć ku jej latającej „aureoli”. Powoli, jak w zwolnionym tempie, by... Wbiła się w złote serduszko kosogłosa i oboje zniknęli, unosząc się w powietrzu jako złoty brokat.
Została sama w paskudnym szarym uniformie, patrząc z paniką na Emrysa. Nie rozumiała... Nie wiedziała...On zaś, widząc jej przerażenie, położył jej dłoń na ramieniu, by dodać jej otuchy. Był najwidoczniej lepszy niż myślała, sympatyczniejszy niż myślała. Był jej przyjacielem.
Nie pytając o pozwolenie, ani nawet nie odczytując tego przyzwolenia w jego wzroku, po prostu się do niego przytuliła. Wyglądali pewnie jak rebeliancka para, którą spotkało wiele złego. Marne wyobrażenie. Przecież nie była rebeliantką! Nie miała z tym nic wspólnego, nawet nie chciała, więc czemu miała na sobie te paskudny strój i wyglądała jak buntownicy? Czemu...? Czemu ona?
Gdy pogodziła się z tym wszystkim... W miarę pogodziła, bo ostatecznie pogodzić nie zamierzała, puściła się Emrysa i rozejrzała smutnym wzrokiem wokół. Nie na publiczność, nie na panią prezydent, a na swoich towarzyszy, na innych trybutów. To się działo naprawdę i nie tylko oni brali w tym udział. Wykorzystano ją do buntu. Do buntu zbiorowego przeciwko czemu?
Nie rozumiała tego i nie chciała rozumieć. Tak samo faktu, jak te robocze buty miały być wygodne do czegokolwiek. Ciężkie, ogromne, paskudne. Tak samo jak uniform na jej piersi... Nie wnikała, co to za materiał i co to za czary. Chciała swych skrzydeł, by móc stąd odlecieć i być wolną. Z dala od nich wszystkich. Chciała też zabrać ze sobą Ithy, króliczka i Valeriusa, Delilah i innych, których zaszczyciła swą miłością.
Powrót do góry Go down
the victim
Daisy Daignault
Daisy Daignault
https://panem.forumpl.net/t1952-daisy-daignault#24688
https://panem.forumpl.net/t1786-zlote-dziecko-dawnego-kapitolu-zaprasza#22519
https://panem.forumpl.net/t1644-daisy-daignault#21160
https://panem.forumpl.net/t2602-stayin-alive#37670
https://panem.forumpl.net/t2515-daisy#36305
Obrażenia :

Przed ośrodkiem Empty
PisanieTemat: Re: Przed ośrodkiem   Przed ośrodkiem EmptyNie Sie 17, 2014 10:28 pm

Powinna się rozsypać na kawałki. Powinna rozszlochać się na całego. Powinna drżeć, chlipać, wyrywać sobie złote pasma włosów z głowy i wyzywać się od najgłupszych. Powinna widowiskowo przeżywać emocjonalną burzę, pluć na Coin i rozpocząć zamieszki wśród rydwanowych jeźdźców apokalipsy. Powinna.
Działo się przecież coś wcześniej niespotykanego, wręcz naiwnie i kiczowato bajkowego. Wszelkie komedie romantyczne, jakie kiedykolwiek oglądała z wypiekami na policzkach, blakły przy tej krótkiej szarpance z hangaru. Troszkę niedorzecznej: nie padły przecież żadne wielkie słowa a symbol złamanego serca nie zabłysnął nad nimi jaskrawymi kolorami. Ot, ogólny chaos, strzykawki, Strażnicy, piski, rżenie koni i dziwny spokój, który ogarnął Daisy w chwili, w której znajdowała się już na rydwanie. Ze swoim igrzyskowym partnerem, którego - smutne - w ogóle nie zauważała. Żadnego kiwnięcia głową, pocieszającego uśmiechu czy poklepania po plecach. Zero jakiejkolwiek interakcji, jakby na nieznośnie długie chwile cały świat wokół Daisy przeszedł w stan uśpienia. Zawsze była odrobinę (khm) narcystyczna, ale teraz zamieniła się w prawdziwą, groteskową królową egoizmu. Równie dobrze mogła znajdywać się na rydwanie sama; i tak górowała wzrostem nad wszystkimi, nawet nie trzymając się zabezpieczającej poręczy, gdy archaiczny pojazd w końcu ruszył.
Nie, nie odliczała do opuszczenia hangaru, tak samo jak nie przejmowała się wszystkimi, wyblakłymi powinnościami. Była sobą; była Daisy, złotym dzieckiem Kapitolu, oklaskiwanym przez ów Kapitol; co z tego, że podzielony, zniszczony i rozdarty. Kiedy konie przyśpieszyły bieg i w końcu znaleźli się na długim placu, Daisy odetchnęła ze spokojem, przywołując na twarzy lekki, tajemniczy uśmiech. Żadne słodkie szczerzonko do kamer i kreowanie się na faworytkę tłumu. Właściwie wcale nie rozglądała się dookoła, nie szukała wzrokiem aparatów ani znajomych twarzy w wiwatującym tłumie. Wpatrzona była wyłącznie w nieco niewyraźną sylwetkę Alexa kilka rydwanów przed sobą. Nic innego nie interesowało ją w tym jednym momencie i nic nie było w stanie zetrzeć z twarzy jej uśmiechu. Nie zwycięskiego, nie prowokującego, nie przepełnionego polityczną megalomanią - po prostu uśmiech dziewczyny, pełny siły i pewności siebie. Widmo Areny powinno ciążyć jej w tej chwili jeszcze bardziej, ale całe przerażenie rozpłynęło się w mgnieniu oka, pozostawiając Daisy po królewsku wręcz łagodną i stonowaną.
Co dość interesująco komponowało się z jej suknią. Czarny materiał nie odbijał światła - on je pochłaniał, co w blasku lamp i kamer wydawało się przerażająco hipnotyzujące. Vantablack, nowa tkanina, składająca się z węglowych nanorurek, kilka tysięcy cieńszych od ludzkiego włosa. Nie mieniła się w słońcu, nie błyszczała, praktycznie nie było widać na niej zagięć i w kontraście z migotliwie złotą karnacją Daisy i jej jasnoblond włosami sprawiała wrażenie wręcz nieistniejącej, jakby każda koronka prowadziła wprost do kosmicznej czarnej dziury. Astronomicznie interesujące, zwłaszcza jeśli dodać do tego lekkość sukni. Długi prosty tren ciągnął się za rydwanem w powietrzu, bez żadnego dźwięku i trzepotania. Przedłużenie nicości, zagarniającej ciało uśmiechniętej Daignault.
Pewnie przegapiłaby ten moment, ale na szczęście Royce wydawał się bardziej przytomny, wykonując jeden mały ruch dłonią i wciskając odpowiedni guzik. Di w ogóle nie zauważyła zmiany ubrania, dalej wpatrzona w przód, z drgającymi kącikami ust. Ze wzruszenia, z skumulowanej radości, z dziwnego poczucia triumfu. Widzowie chyba jednak nie wpatrywali się w tej chwili w jej twarz: tren sukni zawinął się jakby pod wpływem nagłego podmuchu wiatru i owinął ciało Daisy lepkim całunem, sprawiając, że na kilka sekund praktycznie zniknęła z obrazu kamer. Trzy głębokie oddechy i...materiał opadał długimi, czarnymi wstążkami, unosząc się do góry jak dym i rozpływając się w powietrzu, odsłaniając Di w spranym, szarym mundurze Rebeliantów. Zniknęła gdzieś biżuteria i wysokie buty - stała na rydwanie boso, z rozczochranymi włosami, wyglądając w końcu jak niespełna piętnastoletnia dziewczyna. O złotej karnacji, ale nie różniąca się aż tak od reszty dzieci Rebeliantów. I dzieci Kapitolu; kiedy pojazdy zatrzymały się w półkolu rozejrzała się w końcu dookoła, uśmiechając się jeszcze szerzej na widok osób, których stroje także zmieniły barwy. Nigdy nie sądziła, że ucieszy ją widok kogoś, kto jest ubrany w identyczny strój na tej samej imprezie. Cóż, czasy się zmieniały i sama Daisy także przechodziła przyśpieszony kurs dorastania, bez lęku ale i bez zbytniej niechęci wpatrując się w panią Prezydent. Była dziwnie przekonana, że to dni Almy Coin są policzone.
Powrót do góry Go down
the pariah
Delilah Morgan
Delilah Morgan
https://panem.forumpl.net/t2389-delilah-morgan#33936
https://panem.forumpl.net/t2394-when-you-pee-all-over-my-chippendale-suite-delilah-delilah#33971
https://panem.forumpl.net/t2392-delilah-morgan
https://panem.forumpl.net/t2761-morgan#41745
Wiek : 18
Zawód : chodzący kłopot (?)
Przy sobie : nóż ceramiczny, butelka z wodą
Znaki szczególne : ciąża i bijąca-z-twarzy-cholernie-świetlistym-światłem pogarda do świata, z którą to dumnie obnosi się panna Morgan
Obrażenia : blizna na lewej dłoni, drobne blizny poparzeniowe na ciele i... psychiczne? Hohoho.

Przed ośrodkiem Empty
PisanieTemat: Re: Przed ośrodkiem   Przed ośrodkiem EmptyNie Sie 17, 2014 11:30 pm

Serce wciąż biło jej stanowczo zbyt szybko, prawie wyrywając się z piersi, gdy wsiadała do rydwanu przydzielonego jej i jej partnerowi w niedoli. Wcześniej nie miała okazji zamienić z nim ani jednego słowa, a teraz jakoś też nie paliła się do tego. Była podenerwowana i naprawdę niewiele brakowało do tego, by ponownie posypało się jej sztuczne opanowanie.
Nie mogła sobie na to zdecydowanie pozwolić, bowiem od poziomu jej gry aktorskiej zależało dosłownie wszystko. Nie łudziła się, że zjedna sobie jakoś specjalnie wielu sponsorów, ale wiedziała też, że bez nich jej szanse są znacznie mniejsze, więc zamierzała robić dosłownie wszystko w taki sposób, aby zdobyć uwagę przynajmniej kilku osób. A tłum na trybunach zdecydowanie nie należał do najmniejszych.
Ostrożnie przytrzymała się rydwanu, gdy ten ruszył, starając się wyglądać na jak najbardziej rozluźnioną. Jakby ta cała parada była dla niej czymś wielce zabawnym, w czym chętnie brało się udział. Nie jak coś, do czego ją przymuszano i co sprawiało, że czuła się tylko gorzej i gorzej.
Swoje ogólne niezadowolenie mogła w miarę swobodnie okazywać dopiero w apartamencie, tutaj musiała zatrzymywać je dla siebie. W końcu moda na buntownicze osoby coraz bardziej przemijała, a ona sama świetnie zdawała sobie sprawę z tego, że młodzi gniewni otaczają ją dosłownie ze wszystkich stron, w tym również jako trybuci na paradzie.
Spojrzała kątem oka na Amadeusa, jednak niczym nie dała poznać po sobie tego, że przez tę krótką chwilę go obserwuję i, przyznajmy szczerze, ocenia. Nie rzuciła w jego kierunku ani jednej uwagi, nie wypowiedziała ani jednego zdania czy słowa, a tym bardziej nie szukała u niego jakiegokolwiek oparcia. Dystansowała się od niego. Niby nieznacznie, niby w jak najbardziej przyjacielski sposób, o ile przynajmniej dało się zachowywać przyjacielski dystans, ale jednak było szczerym faktem to, że się z nim nie spoufalała. Zwyczajnie zbyt dobrze wiedziała, że takie zbliżanie nie przyniesie jej niczego dobrego.
Mówiąc już o zbytnim zbliżeniu się, musiała wspomnieć z niemałą dumą, że jej spojrzenie ani razu nie obróciło się w kierunku jej przyjaciela, choć teraz miała wrażenie, że powinna już chyba nazywać go byłym kompanem. Mimo że znała doskonale jego planowe położenie, a właściwie – ustawienie jego rydwanu, między którym a jej był tylko jeden inny, nie zaszczyciła go wzrokiem, bowiem do tej pory robiło jej się niedobrze na samą myśl o tym, co zaszło między nimi i Amandą w poczekalni.
Ledwo się po tym ogarnęła, a choćby chwilowe śledzenie wzrokiem Lyberga, nie dość, że nie było zbyt wygodne, to i mogło tylko przynieść jej ponowny nawrót chęci do odczuwania tego bolesnego kłucia w sercu.
Tego zaś nie chciała, bo z pewnością przeszkodziłoby jej w odgrywaniu wielce zrelaksowanej trybutki. A przecież musiała sprawiać jak najlepsze wrażenie. Zarówno dla niej samej, jak i dla noszonego przez nią dziecka. Musiała zjednać sobie ludzi, choć odczuwała z tego powodu przeraźliwe wręcz rozgoryczenie. Lecz… Wszystko po to, by przeżyć i by jej dziecko mogło cieszyć się w przyszłości długim życiem pełnym szczęścia, jakiego jej nie dane było dotychczas zaznać.
Uniosła w górę podbródek, prostując się jeszcze bardziej i uśmiechając do mijanych tłumów. Nie machała, za to uniosła nieznacznie ręce na boki, by pozwolić sztuczkom stylistów robić swoje. I zadziałało. Już zaledwie kilka sekund później efekt zaczął być widoczny, a ona uśmiechnęła się już znacznie wyraźniej, potrząsając swą, ułożoną w artystycznym nieładzie, grzywą, w której ukryta była również drobna niespodzianka.
Niespodzianka, która dała wręcz oszałamiający efekt, gdy jej, połyskująca nieznacznie w sztucznym świetle, sukienka stopniowo zaczęła wyglądać jak oblana krwią. Cienkie stróżki ciemnoczerwonej krwi, warto wspomnieć, że należącej do zwierząt, powoli zaczęły ściekać w dół jej sukni, dając iluzję, jakby Delilah pod ubraniem była dosyć mocno pokaleczona. Rany bitewne… Krew zaczęła wyciekać również z jej rozpuszczonych włosów, zdobiąc jej policzki głęboką czerwienią, a nawet osiadając na rzęsach w postaci niewielkich kropelek.
Deli uniosła ręce wyraźniej w górę, a ściekająca krew zaczęła jeszcze szybciej spływać po jej długiej sukience, która z początku wyglądała przecież tak niewinnie. Teraz dziewczyna wyglądała jak jedna z tych skrzywdzonych walkami kobiet, może nawet jednej z biedniejszych panien młodych, co mogło dawać tylko kolejne skojarzenie z rebelią i częstymi w tamtym czasie ślubami. Jej uśmiech zmieniał się na coraz bardziej eteryczny i smutny, a ona sama, dokładając obrazowi dramatyzmu, ostrożnie ułożyła jedną z dłoni na swym brzuchu. Nie przestając rozglądać się po twarzach ludzi na trybunach.
Zauważając, że zbliżają się do odpowiedniego punktu, na chwilę puściła się rydwanu, nie zdejmując drugiej ręki z brzucha i płynnym ruchem przesuwając samym opuszkiem palca po kamieniu na jej szyi, co spowodowało, że jej ubiór powoli zaczął się zmieniać. Już nie biała, a czerwona z odrobiną bieli, sukienka zaczęła jakby rozpadać się pod dotykiem jej dłoni, a jej drobne fragmenty wirowały dookoła Delilah niczym splamione krwią płatki śniegu.
Jej naszyjnik też momentalnie zmienił się w drobny pył o barwie popiołu, który osiadł na twarzy i włosach Morgan, sprawiając, że tylko jej niebieskie oczy wyróżniały się, lśniąc jak nigdy wcześniej. Spod skromnego ubrania zaczął się zaś wyłaniać strój typowy dla rebeliantów z Trzynastki. Tak bardzo podobny do reszty tych, które teraz znajdowały się na ciałach trybutów, jednak z jedną różnicą. Jej mundur wciąż gdzieniegdzie splamiony był autentyczną krwią, która też nie przestawała płynąć ciurkiem po jej, teraz już tylko jednej, skroni i policzku.
Ponownie puściła się rydwanu, gdy ten wreszcie dojechał na miejsce. Uniosła rękę, wykonując tak dobrze znany gest trzema palcami.
- Wesołych Głodowych Igrzysk! I niech los zawsze wam sprzyja! – Wyrwało się głośno z jej ust, nim zdążyła się powstrzymać. Może to i dobrze? Sama była zaskoczona swoimi słowami, jednak w żadnym razie nie dała tego po sobie poznać. Stała tylko, uśmiechając się smutno i układając teraz obie dłonie na swoim brzuchu. A krew dalej plamiła jej ciało i ubranie…
Powrót do góry Go down
the victim
Matthew Turner
Matthew Turner
https://panem.forumpl.net/t2425-matthew-turner
https://panem.forumpl.net/t2444-matt
https://panem.forumpl.net/t2443-matthew-turner
Wiek : 19
Przy sobie : kurs pierwszej pomocy
Obrażenia : poparzona kwasem prawa dłoń, dodatkowo opuchnięta od ugryzienia szczura, głębokie rozcięcie na czole, poderżnięte gardło, śmierć

Przed ośrodkiem Empty
PisanieTemat: Re: Przed ośrodkiem   Przed ośrodkiem EmptyNie Sie 17, 2014 11:42 pm

Jeszcze chwilę przed wyjazdem na plac czuł się fatalnie. Dotarło w końcu do niego, że to wszystko co się dzieje to ponura rzeczywistość, w którą został w jakiś dziwny sposób wplątany. Nie był zwolennikiem starych ani nowych władz, chciał po prostu egzystować. Jeździć codziennie do pracy swoim motocyklem, rozlewać alkohole i po prostu żyć. Nie potrzebował wiele i jego obecne życie było wystarczające. Został jednak wyrwany z Kwartału, by uczestniczyć w farsie, którą były kolejne igrzyska. Te, które miały się już nigdy więcej nie odbywać. Kłamstwem byłoby stwierdzenie, że przejmował się jakoś znacząco tym, w czym pojawi się na paradzie. Wszystko załatwiał na ostatnią chwilę, co oczywiście niezbyt podobało się współpracującym z nim stylistom. Trochę trwało zanim doszli do pewnego kompromisu, którego wynikiem był jego kostium. A w zasadzie to czarny garnitur wykonany z połyskującego w słońcu tworzywa sztucznego. Niezbyt wygodny, o geometrycznych kształtach i ostrych zakończeniach w pewnym stopniu przypominał zbroję, tyle że wszystko to miało wygląd garnituru. Tak różny od popularnych dawniej kolorowych abstrakcyjnych strojów dawnych Kapitolińczyków.
Matt doskonale wiedział co spodobałoby się dawnym mieszkańcom Kapitolu, ale ci obecni na trybunach ludzie byli mu całkowicie obcy. Wyrwani z biednych dystryktów zachłysnęli się władzą, ale nie miał im tego za złe, niech tylko nie wmawiają mu, że są 'inni'. Jednych sadystów zastąpili kolejni i nic się na dobre nie zmieniło.
W powietrzu dało się wyczuć napiętą atmosferę, ale żaden z trybutów zdawał się nie dawać po sobie poznać, że się boi. Matthew także dusił w sobie wszelkie emocje zdając sobie doskoanle sprawę z tego, że okazywanie słabości nie jest rozsądne. Idąc za przykładem innych, zajął miejsce w rydwanie obok Pandory, która postanowiła, w przeciwieństwie do niego, zdecydować się na śnieżnobiały strój. Nie rozmawiali ze sobą na ten temat, ale chyba dość dobrze się dobrali ze swoimi pomysłami. Miejmy nadzieję, że nie tylko w kwestii kostiumów będą tak zgrani. O dziwo całe zdenerwowanie opuściło go w chwili, gdy wyjechali na plac. Konie wyraźnie przyspieszyły ciągnąc za sobą rydwan, w którym ramię w ramię stali obok siebie Pandora i Matt. Nie można powiedzieć, żeby zapałali do siebie sympatią, ale w tej chwili nie było tego zupełnie widać. Postronnym wydawać się mogło, że tworzą zgrany zespół.
Powietrze przyjemnie muskało jego twarz. Jadąc aleją starał się nie zwracać większej uwagi na przyglądające się im tłumy. Nigdy nie lubił być w centrum uwagi, co wyniósł jeszcze z domu, gdy to ojciec starał się za wszelką cenę ukrywać ich życie prywatne przed wzrokiem postronnych osób. Co jakiś czas spoglądał na trybuny idąc za wskazówką mentorki. Nie zależało mu na tym, by przypodobać się publice - gdyby nie musiał to nie brałby udziału w tym całym cyrku. Wiedział jednak, że bez wsparcia innych jego szanse na przetrwanie na arenie znacznie spadając, a przecież nie chciał zostać kolejnym martwym dzieciakiem.
Czekał na odpowiedni moment, ten, w którym pokażą wszystkim co tak naprawdę myślą o tych całych igrzyskach i prezydent. Szybkim ruchem dłoni wcisnął odpowiedni guzik, a chwilę później jego strój zaczął zmieniać swój kształt i kolor. Kolejne części garnituru, niczym w mechanicznej zabawce, składały się lub otwierały aż w końcu zmieniły się w szary rebeliancki mundur. Zdecydowanie mniej elegancki od poprzedniego stroju, ale dużo bardziej wymowny. Na twarzy Matta pojawił się zawadiacki uśmiech, a w chwili, gdy przejeżdżali obok prezydent Coin ukłonił jej się ładnie szczerząc zęby w wyjątkowo napastliwy sposób. Był dzieckiem Kapitolu i to właśnie takich jak on chciała posłać na śmierć, ale nie zdawała sobie sprawy z tego, że tak naprawdę wydawała karę śmierci na swoich ludzi.
Rydwan w końcu zatrzymał się w półkolu, co dało mu szansę na to, by rozejrzeć się dookoła. Nie spodziewał się, że widok innych trybutów w takich samych jak jego szarych mundurach może być tak przyjemny. Dopiero teraz mógł darować sobie sztywną pozycję. Wypuścił z ust powietrze, a uczucie temu towarzyszące było niczym spuszczanie z siebie wszelkich złych emocji. Czuł się naprawdę dobrze. W tej chwili mógłby nawet wygrać całe igrzyska.
Powrót do góry Go down
the victim
Even Irving
Even Irving
https://panem.forumpl.net/t2375-even-irving
https://panem.forumpl.net/t2403-irving#34171
https://panem.forumpl.net/t2401-even-irving#34151
https://panem.forumpl.net/t2402-wiwisekcja-przeszlosci#34152
Wiek : skończona osiemnastka.
Zawód : rzeźnik, zajmuje się też szmuglowaniem.
Przy sobie : kurs pierwszej pomocy, zwiększenie szansy na powodzenie podczas walki wręcz oraz zwiększenie szansy na skuteczną obronę.
Obrażenia : psychiczne? Za mało miejsca.

Przed ośrodkiem Empty
PisanieTemat: Re: Przed ośrodkiem   Przed ośrodkiem EmptyNie Sie 17, 2014 11:42 pm

/poczekalnia rydwanów/
Gdy zamknął oczy, wciąż przytulony do zwierzęcia, udało mu się na chwilę po prostu wyłączyć wszystkie dźwięki, wsłuchując się jedynie w usypiający rytm serca klaczy. Hałastra, która go otaczała, przestała istnieć. Szkoda, że te kilka ukradzionych chwil dziwnie obcej mu teraz błogości nie mogły trwać dłużej. Kiedy Irving zlekceważył rozkaz wejścia na rydwan, minął ledwie moment, może mgnienie oka, nim Strażnik Pokoju mało pokojowo przywrócił go do porządku i niemal siłą ściągnął na ziemię. Even próbował wmówić mu, że jazda na koniu to część przedstawienia. Że niby taki jest plan jego występu, dopełnienie stroju. Cóż, testowanie głupoty mężczyzny, spoglądającego na chłopaka wyjątkowo tępym wzrokiem, nie zdało się na nic. Strażnik nie skomentował kwiecistej przemowy Irvinga w żaden sposób. Po prostu odgrodził go od konia, czekając, aż Even łaskawie wejdzie na rydwan. Co też w końcu uczynił, dąsając się jak pięciolatek, któremu zabrano najlepszą zabawkę.
Skrzyżował również spojrzenie ze swą chwilową partnerką i współlokatorką, widząc ją chyba po raz pierwszy. Nie narzekał na to, że nie pojawiła się na spotkaniu z mentorką. Ba, było mu to na rękę. Przynajmniej mógł bez ogródek porozmawiać z Rose, wyjaśniając najistotniejsze kwestie. Wysłuchał też jej opinii na temat kwestii, które teraz najbardziej zaprzątały jego myśli. Przydało się poznać inny punkt widzenia.
Wracając jednak do parady trybutów... Tuż przed sygnałem do startu, Irving odwrócił się, lustrując wzrokiem wielobarwny, wściekle pstrokaty korowód. Zapewne zgodziłby się z wypowiedzią jadącej kilka pojazdów dalej trybutki, że wyglądali jak pieprzeni cyrkowcy. Każdy z innego cyrku, w diametralnie różnej tonacji. Wszystko się ze sobą gryzło, a jego wewnętrzna harmonia dość szybko została zaburzona, gdy mimo usilnych prób nie mógł doszukać się nawet skrawka estetyki w tym tłumie. Odwrócił się, zadowolony, że jedzie jako pierwszy i nie musi podziwiać istnego burdelu na kółkach.
Konie ruszyły, krocząc dostojnie. Irving ściągnął łopatki, prostując się tak, jak mówił mu Tean. Głowę trzymał prosto, choć może nieco zbyt sztywno, bowiem niechętnie przyjął do wiadomości fakt, że zaraz znajdzie się na oczach tysięcy ludzi. Poczuł dziwny ucisk w brzuchu, gdy zbyt nerwowym ruchem zaczął szukać wszytego w rękaw lewej ręki, po wewnętrznej stronie, małego przycisku, który ożywiał jego ubranie.
Dopiero teraz to wszystko – losowanie, szykowanie się na paradę, pierwsze konfrontacje z innymi trybutami – zaczęło mieć jakikolwiek sens. Stało się niepokojąco realne, przytłaczając go w jednej chwili. Wcisnął przycisk, robiąc głęboki wydech i wymierzając sobie w myślach siarczysty policzek.
Irving, OCIPIAŁEŚ? OGARNIJ SIĘ, DEBILU!  
Tym podobne, jakże elokwentne wypowiedzi nasunęły mu się w pierwszej kolejności. O dziwo, rozmowa z samym sobą poskutkowała. Uspokoił swój oddech, koncentrując się na tym, by po prostu stanowić dobre tło dla widowiska, które zaczęło rozgrywać się na każdym skrawku jego stroju.
Nie, nie uśmiechał się. Nie, nie podniósł ręki, żeby pomachać gawiedzi. Po prostu stał, wyprostowany. A swoje spojrzenie utkwił gdzieś daleko, przed sobą. Jakby nie musiał robić już nic – o tym, co miał im do przekazania, mogli się dowiedzieć, obserwując wielokrotnie powiększonego Evena na olbrzymim telebimie.
Opowiem Wam historię o nas. O miejscu, w którym mieszkamy; które niszczymy na własne życzenie. O tysiącach istnień, które straciły w trakcie tej walki życie. O pięknie otaczającej nas rzeczywistości, którego nie potrafimy dostrzec. O tym, jak mogłoby być, gdyby zaprzestać krwawej ofiary z dzieci i dehumanizacji mieszkańców. O państwie, pozornie zatraconym, które opamiętało się w odpowiednim momencie i skoncentrowało na przyszłości. Jedności. Wspólnocie. Miejscu bez KOLC-a, murów, barier. Gdzie wiatr wolności smakuje cudnie. Brzmi utopijnie? Pewnie. Ale to taka utopia, do której warto dążyć. Even skoncentrował się na rozbrzmiewających w jego głowie słowach, które kilka godzin wcześniej wypowiedział projektant Irvinga. I choć początkowo chłopak popatrzył się na niego, jak na nawiedzonego kretyna, który naczytał się ideologicznych bzdur, to... Teraz tych kilka zdań pomogło mu zapomnieć o tym, że właśnie ogląda go multum obcych, spragnionych tylko dobrego show. Pomogło mu też z dumą zaprezentować nie do końca swoją wizję, mającą zaskarbić mu sympatię widzów z różnych zakątków Panem. Tych wszystkich, których zabierał w podróż do drogich ich sercom miejsc.
Tysiące pikseli jarzyły się światłem hologramowym, co i rusz przeistaczając się w nowe obrazy. Króciutkie, przepełnione emocjami i urokiem klatki filmowe – szybkie opowieści o pięknie i symbolach każdego z dystryktów. I milion przekazów podprogowych. A także aluzji, które co inteligentniejszy obywatel czy, przede wszystkim, rebeliant odczyta między wierszami.
Miarowy stukot podków ginął wśród okrzyków otaczającego ich tłumu. Dojechali. Mniej więcej w tym samym momencie piksele sczerniały. Niemal wszystkie, z wyjątkiem wściekle krwistego napisu PANEM na jego piersiach. Mogłoby wydawać się, że to tyle. Koniec widowiska.
Ale najlepsze – prawdziwy symbol przemawiający do serc chyba każdego mieszkańca Panem – dopiero miał się ukazać. Jako kwintesencja całej opowieści.
To była chwila. Wymacał palcami drugi, nieużyty do tej pory przycisk, znajdujący się tuż obok pierwszego. Zamknął powieki, pouczony przez swojego stylistę, by to zrobić i nacisnął, wstrzymując oddech. Czerń, opatulająca jego ciało, zmieniła się w pospolitą szarość. A chwilę później uniosły się wokół niego tumany kurzu, wirując w świetle kamer z dziwną dostojnością. Drobne, szare drobinki, które odpadły od jego stroju, odsłaniając efekt transformacji – popielaty uniform z Trzynastki. Irving nie musiał nawet szukać wzrokiem potwierdzenia, by wiedzieć, że kurz znajduje się na jego całym ubraniu i ciele. Począwszy od bosych stóp, skończywszy na przyprószonych szarymi drobinkami włosach.
Dopiero teraz uśmiechnął się po swojemu – wyzywająco i zuchwale. W tym kostiumie poczuł prawdziwą siłę. W jego oczach widać było wyzwanie, które rzuca wszystkim. A przede wszystkim Coin. I gdy stali koło siebie, rydwan koło rydwanu, niemal ramię w ramię, a stroje większości trubutów zmieniły się w szarobure kombinezony... Mundury Rebeliantów... Chyba wszyscy – również przed telewizorami – zrozumieli, że biała (szara byłoby bardziej na miejscu?) rękawiczka została rzucona. A prezydent powinna zacząć odliczać dni do swojego końca.
Jakby na potwierdzenie jego myśli Alexander wykrzyczał krótką balladę nienawiści do Coin w mało subtelny sposób. Irving roześmiał się głośno. Uwaga innych i tak była teraz skupiona na Amitielu, więc nie musiał hamować tego odruchu.
Chcę mieć z nim sojusz...
Tylko ta myśl przemknęła mu przez głowę. A potem uśmiechnął się jeszcze szerzej, zadzierając głowę do góry.
Powrót do góry Go down
the victim
Pandora Rouse
Pandora Rouse
https://panem.forumpl.net/t2361-pandora-rouse#33494
https://panem.forumpl.net/t2362-puszka-pandory#33498
https://panem.forumpl.net/t2363-pandora-rouse#33502
Wiek : 14
Zawód : mała miss
Przy sobie : krótki mieczyk, mały zestaw bandaży i plastrów, tabletki do uzdatniania wody, paczka z jedzeniem, kompas, trzy noże i super-widelec z zastawy, pieczeń i parę owoców, świeczka x2
Obrażenia : siniak z tyłu głowy, naderwana małżowina

Przed ośrodkiem Empty
PisanieTemat: Re: Przed ośrodkiem   Przed ośrodkiem EmptyPon Sie 18, 2014 12:46 am

Przymknęłam oczy pogrążając się na krótką chwilę w błogiej ciemności i odcinając od zewnętrznego świata. Pozbawienie chociaż jednego bodźca - a szczególnie wzroku - zazwyczaj koiło mnie w domowym zaciszu. Pozwalało poukładać myśli, ściągnąć je na właściwy tor; pomagało mi pozostać skupioną na swoim celu. Cel był dla mnie wszystkim. A teraz miałam jedną z dwóch okazji podczas Igrzysk, aby zyskać sponsorów jedynie rzucając na nich swój czar, delikatnymi i powabnymi ruchami, słodkimi uśmieszkami i trzepotaniem doklejonymi rzęsami, które nienaturalnie ciążyły na moich powiekach. Wszystko to miało się skończyć razem ze wstąpieniem na arenę, kiedy w ciągu pierwszych kilku godzin miałam być przepocona, brudna i zakrwawiona - uchroń mnie mistyczna siło - swoją własną krwią. Streszczając: nie do poznania.
Ostatnie chwile zachowania pięknej buzi i niewinności. Byłam nadzieją.
Wzięłam miarowy wdech przez usta i wypuściłam nosem powietrze - chyba tak to szło, nie na odwrót. Zsunęłam dłoń z kurczowo trzymanej przeze mnie szkatułki i poprawiłam koczek, którzy jedynie z pomocą setek wsuwek ostał się na głowie. Wygładziłam po raz kolejny nieistniejące zagniecenia na idealnie prostej tkaninie sukienki, i obracając się przez ramię upewniłam się, że tren też wygląda nienagannie, a tym samym zgodnie z moim zamiarem i po wielu stoczonych bitwach z nieudolnym sztabem stylistów - uniesie się pięknie na sztucznym wietrze.
Całe to widowisko przypominało mi specjalnie zarezerwowany czas na wystawnych przyjęciach moich rodziców, kiedy nadchodził moment, aby wszyscy goście przywołali do siebie swoje popisowe małpki i udowodnili, w czym tylko są dobre. Duże targowisko próżności, z reguły o wiele mniej talentu. Ja w każdym razie miałam go jeszcze mniej od pozostałych i jedynym, co ratowało mnie w tej chwili to to, że wbrew pozorom nie czułam się onieśmielona, przypominając sobie wszystkie swoje poprzednie porażki. Nie, ja błyszczałam. Chciałam być kochana przez tłum, nawet jeżeli miałam nigdy nie odwzajemnić tego uczucia. Chciałam usłyszeć jak skandują moje imię i rzucają kwiaty pod nogi, abym ja mogła przejść lekkim kroczkiem, depcząc płatki i okazjonalnie kopiąc którąś w stronę wielbiciela, który zostałby urzeczony okazaną mu z mojej strony cudowną łaską i przychylnością. A gdzieś w tym tłumie, poza lożą vipów oczywiście, byliby moi przybrani opiekunowie, którzy nie mogliby nawet błagać, o moje spojrzenie.
Tak miało to wyglądać podczas tournée zwycięzców (zwyciężczyni!), teraz błyszczałam bez tak cudownej otoczki, ale wciąż mocno i bynajmniej nie światłem odbitym, jak mogli powiedzieć trybuci przede mną, za mną i ten pan obok, z którym miałam tworzyć drużynę. Ugh!
Jeszcze jeden wdech, aby doprowadzić wszystkie procesy zachodzące w moim ciałku do idealnej równowagi. Ściągnęłam łopatki, wyprostowałam plecy i uśmiechnęłam się wdzięcznie. Wielki świecie, nadchodzę.
Rydwan przed nami płynął już przez światła reflektorów, a zaraz za nim konie szarpnęły nas i ruszyły wolnym truchtem przez kakofonię krzyków skandującego tłumu.
Byłam w swoim żywiole. Mogłam oczarowywać ludzi z daleka, nie musząc czuć ich zapachu, ani skupiać się na żadnej, niegrzeszącej rozumem twarzy. Ich krzyki zlewały się stukotem kopyt i tworzyły jeden ogłuszający szum, który już po chwili przestałam wychwytywać, jakbym została ogłuszona.
Światła tańczyły przed moimi oczami w postaci małych plamek, które czasami przyozdabiały zdjęcia. Wszystkie kolory, pastelowe i jaskrawe istniały obok siebie w pełnej harmonii, a ja byłam w ich centrum, w śnieżno białej sukience.
Będąc niby pełną zaskoczenia, otaczającym mnie tłumem i udając początkowe onieśmielenie przyłożyłam dłoń do ust, a zaraz po tym, rozochocona uśmiechającymi się do mnie zewsząd twarzami, uniosłam rękę do góry wymachując z gracją do rodzin, emerytów, panów i panienek. Wszystkich, którzy wyglądali, jakby mieli więcej pieniędzy, niż przeciętny zjadacz chleba.
Tonęłam w blasku świateł i czułam, jakbym mogła roztopić się z przejęcia, kiedy moje ciało ogarniała nienaturalna lekkość i chyba byłam o krok od szczęścia. Uśmiechnęłam się ukazując perfekcyjne zęby - licówki, a jak - i uniosłam swoją złotą szkatułeczkę na wysokość ramion. Stylista do końca nie chciał wyjawić mi, co kryło się w środku, ale teraz nie miałam już żadnego innego wyjścia, jak po prostu mu zaufać; chociaż takie wybryki nie leżały w mojej naturze.
Uchyliłam wieczko, upewniając się że przykułam tym gestem uwagę części zgromadzonych, a wtedy rozchyliłam je do końca, słysząc skrzypnięcie, które mogło przedostać się jedynie z trudem do moich uszu.
Otworzyłam puszkę Pandory. Ze środka wyleciały dziesiątki - nie setki - całe stado, dużych, czarnych ciem, których skrzydełka były upstrzone delikatnym puszkiem. Wszystkie na raz opuściły tymczasowe mieszkanko, i na wiotkich skrzydełkach pokonywały drogę nad trybuny, na chwilę zaczerniając kawałek nieba - i zdecydowanie sprawiając, że niektóre portfele się otworzą.
Nawet samej sobie pozwoliłam, na poniesienie się widowisku i rozchylając lekko usta obserwowałam, jak grupa owadów rozchodzi się na boki i ucieka nad trybuny, aby jeszcze z bliska pochwalić się swoimi skrzydełkami.
Oniemiała z wrażenia, w delikatnym geście przyłożyłam do czoła wierzch dłoni i posłałam parę spojrzeń, upiększonych bajkowym trzepotaniem rzęsami.
Z pustego teraz pudełeczka wyciągnęłam poskładaną w kostkę białą chusteczkę, która przyozdabiała denko. Przytknęłam ją do czerwonokrwistych ust i złożyłam na niej pocałunek, a zaraz potem pomachałam nią wdzięcznie tłumowi i puściłam na wiatr, pozwalając, aby podmuchy powietrza zaniosły ją szczęśliwemu księciu z bajki.
Byłam nadzieją.
Zaciągnęłam się cudownym powietrzem, pełnym zachwytów nad moją osobą i wiedziałam, że będę żyła tym momentem i tym wspomnieniem do końca swojego życia. Chwilą, w której byłam ponad wszystko, co mnie otacza. Kiedy jaśniałam mocniej, niż wszystkie gwiazdki na niebie i byłam wspanialsza od każdej gwiazdy filmowej, którym kiedyś miałam kraść wszystkie najlepsze role (w przerwach, kiedy nie będę rządzić krajem!). Byłam tak niesamowicie wdzięczna Pani Prezydent Coin, że wszystkie błędy, które nierozmyślnie popełniła, a od których ja oczywiście uchowałabym społeczeństwo - zostały jej przez mnie wybaczone. Kiedy tylko już opływająca chwałą wyjdę z areny, osobiście złożę na jej biurko wniosek o swoją adopcję.
Teraz jednak przedstawienie musiało trwać. Niedbale odrzuciłam niepotrzebną mi już puszeczkę na posadzkę zaprzęgu, a zręcznym ruchem dłoni wcisnęłam przycisk po wewnętrznej stronie rydwanu, aby przejść do tej mniej przyjemnej części, którą nie do końca popierałam. Bunt buntem, uwielbiałam go, ale jak miałam się z tego wytłumaczyć mojej przyszłej mamusi?
Minęliśmy już połowę traktu królewskiego i wtedy mój strój, tak jak i pozostałych, zaczął się przeobrażać. Liście laurowe nadal przyozdabiały moje włosy, ale złoto pomatowiało. Zacisnęłam usta i zlizałam czerwoną szminkę, a po białej sukience przebiegła pozioma smuga, jak żar trawiący końcówkę papierosa i efektownie przesuwając się w dół, na oczach wszystkich przeobrażała grecką sukienkę, w tradycyjny uniform mieszkańca Trzynastki. Poszarzały, właściwie w nijakim kolorze, bezbarwny. Bez biżuterii i bez ozdób. Mdły tak samo, jak dzisiejszy Kapitol, każdego dnia i nocy - za wyjątkiem tej, kiedy kaskady kolorów wirowały dookoła mnie i czułam się jak słońce w środku własnego układu, gdzie wszystko należało tylko do mnie.
Uniosłam i rozpostarłam ręce ku górze, prezentując się światu i wchłaniając fale zachwytu, kiedy konie szarpnęły po raz kolejny, a ja zauważyłam, że nasz bieg przez magiczną noc dobiegł końca. A moja przygoda trwała w najlepsze.
Powrót do góry Go down
the victim
Margaritka Butterfield
Margaritka Butterfield
https://panem.forumpl.net/t2370-margaritka-butterfield
https://panem.forumpl.net/t2373-spiewajaca-stokrotka#33710
https://panem.forumpl.net/t2376-margaritka-butterfield#33753
Wiek : 17 lat
Zawód : uliczna śpiewaczka

Przed ośrodkiem Empty
PisanieTemat: Re: Przed ośrodkiem   Przed ośrodkiem EmptyPon Sie 18, 2014 1:21 am

Margaritka patrzyła nerwowo na własne dłonie, gdy oczekiwała wyjazdu z poczekalni rydwanów. Miała ochotę zrobić coś niedobrego. Zmiażdżyć kość, ugryźć, rozdrapać skórę, albo powyciągać swoje włosy. Do niedawna były słabe i wyblakłe, ale ręce stylistów stworzyły z nich sztywne, wylakierowane do granic możliwości, żarówiasto różowe loki, które pospinane w skomplikowany, chaotyczny kok, mieniły się delikatnym, srebrzystym pyłem. Nawet nie miała jak ich boleśnie wyrwać. Musiała się uspokoić. Pozbyć emocji. Prawie jej się to udało gdy szła do rydwanu, jednak emocje, niczym irytujące demoniczne istotki, przywierały do ciała Margaritki, za każdym razem, gdy chciała je wypluć z dala od siebie. Kiedy wreszcie ruszyli i to jako pierwsi, widziała kątem oka jak jej loki lekko trzęsą się gonione wiatrem. Przede wszystkim starała się uspokoić oddech i bicie serca. Potrzebowała spokoju w sobie. Zarzuciła na głowę przygotowany, biały tiulowy welon, który w swoich gęstych marszczeniach przysłonił jej ramiona i popłynął wzdłuż pleców, niemal dotykając ziemi. Twarz przysłoniła delikatną warstwą, którą przerzuciła przez ramię. Proste ruchy, których nauczyli ją dokładnie styliści, zdążyła wykonać zanim ich rydwan wyłonił się z cienia. Teraz widziała świat spod subtelnej białej siateczki. Czuła się zupełnie oderwana od całej reszty. Chociaż to oni byli oderwani. A Margaritka była okutana warstwami materiału, niby w kokonie. Blady materiał welonu zlewał się z białymi przebłyskami w wodospadzie ociekających złotem koronek i jedwabiów reszty jej sukni. Teraz kiedy czuła dotyk powietrza, lekko targający jej materiał i kosmyki pozlepianych lakierem włosów, mogła usłyszeć szelest. Najsłodszy dźwięk w uszach Margaritki. Papierowe motyle dotychczas niemal niewidoczne, tworzyły coś w rodzaju drżącej korony u szczytu welonu, reszta była umieszczona na sukni, jakby przyfrunęły by towarzyszyć Margaritce. Gonione wiatrem sztuczne skrzydła trzepotały zajadle. Motyle odżyły na sukni motylej trybutki, a trybutka wraz z nimi. Złożyła skromnie dłonie, niby w niewinnie pokornym geście, towarzyszącym powolnym krokom pchającym do ścięcia, w geście modlitwy do niestworzonych bogów. A może motylich bogów?
Bogowie, pozwólcie mi przeżyć, a będę dla was śpiewać.
Margaritka sama nie dowierzała, jak bardzo jej głos wydał się w myślach skamlący. Mogła zaryzykować stwierdzenie, że nigdy tak nie brzmiał. To było niepokojące. Zerknęła w bok na trybuta, współlokatora. Stał prosto i dumnie. Właściwie całkiem zabawnie z nią kontrastował.
Będę was wychwalać najpiękniejszymi pieśniami i balladami.
Wciąż stała niepozornie, pozwalając detalom wokół siebie, tworzyć jakiś rodzaj nieosiągalnej aury. Chciała być duchem, mirażem, chorym urojeniem w motylach i powiewającym welonie. Wlepiła przed siebie puste, szklane oczy.
Bogowie, będę najwspanialszym bardem, przysiądę na targu z harfą i będę o was śpiewać.
Wbrew pozorom czas się ociągał, a rydwan razem z nim. Margaritka pochyliła się do przodu i w finezyjnych ruchach, jakby jej dłonie tańczyły w powietrzu, niby zaklęciem, wypuściła z rękawów i fałdów sukni piękne białe motyle. Chmura białych skrzydeł wzbiła się w powietrze i rozleciała na boki.
Będę was męczyć, znajdę was w odmętach cienia, poczujecie mój oddech, usłyszycie kruchość swoich myśli, będę waszym psychicznym tasiemcem.
Teraz jej wyimaginowany głos przerodził się w syk. Syczała, warczała, wrzeszczała w myślach. Ale jej twarz była porcelanowo niewzruszona. Widziała jak jeden motylek zderzył się z innym rydwanem i wylądował pod kopytami. Inny usiadł na nosie jakiegoś ucieszonego dziecka. Inne zaczęły wirować w motylim tańcu przed oczami Almy Coin.
Bogowie, pomóżcie mi w tej podróży, a będę dla was śpiewać.
Wrócił słodki głosik. Motyle szybko jednak zaczęły czernieć, usychać. Na ziemie drobinkami zaczął sypać się popiół. A motyle przybrały wygląd bliski ćmy. Stały się ponurymi Ascalapha odorata. Suknia Margatitki też zaczęła się kurczyć, jakby sama się pożerała. Biel zaczęła wypalać się w zielonozłotych, ciemnych brązach. Margaritka wypięła dumnie pierś, chwytając się balustradki rydwanu. Sama stawała się motylem. Stawała się Ascalapha odorata. W plemionach Indiańskich był to zwiastun śmierci. Margaritka odrzuciła zczerniały welon. Wzniosła ręce i zanuciła kilka słodkich dźwięków, a motyle naraz zleciały się, obsiadając jej ręce i układając na niej dodatkową żywą warstwę spódnicy.
Uśmiechała się władczo, chodź trochę nieobecnie. Słyszała krzyki trybutów do prezydent. Słyszała syk strojów, które nieoczekiwanie się zmieniały za jej plecami. Słyszała zewsząd piski podnieconego tłumu. Ale ona nie była rebeliantką. Nie była trybutką. Nie była ofiarą systemu. Nie była buntownikiem. Była motylem. Zawsze. A dziś uschniętą ćmą i omenem śmierci.


Ostatnio zmieniony przez Margaritka Butterfield dnia Pon Sie 18, 2014 7:08 pm, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry Go down
the victim
Royce Peterson
Royce Peterson
https://panem.forumpl.net/t2457-royce-peterson
https://panem.forumpl.net/t2462-the-king
https://panem.forumpl.net/t2461-royce-peterson
Wiek : 15 lat
Zawód : Ociekanie zajebistością
Obrażenia : Brak

Przed ośrodkiem Empty
PisanieTemat: Re: Przed ośrodkiem   Przed ośrodkiem EmptyPon Sie 18, 2014 1:40 am

//Apartament

Niemal prześwitujące przez powieki, podirytowane spojrzenie zielonych oczu, przymkniętych podczas głębokiego wdechu. Przeciwnicy w drodze do zwycięstwa, przemykający w jakże uroczych strojach między ścianami poczekalni rydwanów. Nic nie znaczące kurtuazyjne pogawędki i luźne znajomości, które pójdą w zapomnienie jeszcze przed wybiciem gongu obwieszczającego początek rzezi. Smutne marionetki złudzeń, celowo zniszczone i odrzucone w kąt, gdy tylko znudziły się właścicielowi. Nie miały jednak zostać zastąpione nowymi, piękniejszymi zabawkami, nie. Teraz sam właściciel stawał się zabawką, wraz z resztą podobnych mu bezwartościowych istot czy przedmiotów - różnica w przypadku mieszkańców Kwartału stała się zbyt rozmyta, by móc ich przypasować z całkowitą pewnością do jednej kategorii - jak plastikowe baletnice nakręcone do tańca na życzenie rebeliantów. A Royce skrajnie nienawidził wszelkich prób sterowania jego osobą, nawet jeśli w sytuacji odwrotnej uważał to za wspaniałą rozrywkę. Teraz jednak musiał zacisnąć zęby i dostosować się do nowych zasad - mimo wszystko rebeliancka smycz wydawała się być lepsza od odrzucenia z połamanymi kończynami na stertę śmieci.
Pamiętaj. Król zawsze pozostaje władcą, nawet na wygnaniu, owinięty poplamionym żebraczym płaszczem. Król musi zachować miłosierdzie dla zbłąkanych poddanych, pamiętając, że w głębi duszy i tak go kochają. Musisz tylko im o tym dzisiaj przypomnieć.
Wyprostował się i z lekkim ociąganiem ruszył w stronę rydwanu, chcąc odwlec moment spotkania swej (zapewne dość nieciekawej wizualnie i intelektualnie) partnerki. Jednak dziewczyna stojąca na drugim od końca rydwanie w żaden sposób nie wpisywała się w jego wyobrażenia - wręcz przeciwnie, jej widok wywołał u Royce'a szok porównywalny co najmniej z ogłoszeniem rebelii, tak duży, że prawie ze skruchą cofnął poprzednie słowa i zastygł w połowie drogi do pojazdu, niemalże otwierając usta ze zdumienia.
Król trafił na godną siebie królową! - pomyślał z aprobatą i szybko się reflektując zajął miejsce przy pannie Daignault, uśmiechając się do niej na powitanie. Rozglądając się ponownie po strojach innych trybutów zwrócił uwagę, że wygląda niezbyt oszałamiająco, ale finalne dopasowanie kolorystyczne dodatkowo poprawiło mu nastrój związany z ujrzeniem Daisy. Teraz nawet posyłanie uśmiechów kretynom z rebelianckiej strony nie wydawało się być takie niemożliwe. Wyprostował się bardziej, nieskutecznie próbując nadrobić różnicę wzrostową (matko, skąd ona wzięła takie nogi?) i spokojnie oczekiwał na swoją kolej, taksując po raz ostatni garnitur w poszukiwaniu niewidzialnych pyłków. Zamiast nich, zauważył jednak niewielki, płaski przycisk ukryty na mankiecie, który poprzednio pominął.
Połowicznie się uśmiechnął, dochodząc do wniosku, że dostrzeżenie garnituru już z progu nie było wyłącznie dziełem przypadku. Zanotować - jeśli prezydent Snow wróci do władzy, dać projektantowi solidny napiwek.
Żałując, że nie ma przy sobie lusterka, w oczekiwaniu na wyjazd na plac trenował sympatyczne uśmiechy, zachowując na twarzy ten, który wydawał mu się być najmniej socjopatyczny. Nie mógł w końcu zrazić do siebie sponsorów, nieprawdaż? Poprawiając sobie po raz ostatni zwichrzone blond kosmyki niemalże się zachwiał, gdy rydwan ruszył z miejsca, szybko jednak wyprostował sylwetkę i powrócił do reżyserowania własnego przedstawienia.
Niczym prawdziwy władca obdarowywał zgromadzonych na trybunach rebeliantów przyjaznym uśmiechem i gestami dłoni, zaczął nawet rozważać posłanie pocałunku co niektórym paniom, ale ponieważ rydwan zbliżał się już do połowy trasy, nadszedł czas na fajerwerki. Delikatnie wcisnął przycisk na swoim mankiecie, a następnie (nie bez trudu) odnalazł podobny na stroju Daisy. Ale... Moment.
Nie, zdecydowanie nie tego się spodziewał. Miał nadzieję, że ich posępne stroje nagle rozbłysną feerią barw, zamiast tego czarny garnitur blakł coraz bardziej, zupełnie jak na puszczonej od tyłu reklamie Perwolla.
Uśmiechaj się kretynie, tak, dobrze, wszystko idzie zgodnie z planem. A czy ktoś mi teraz do k*** Almy może powiedzieć, jak to cofnąć?
Zatrzymanie przemiany było jednak niemożliwe, a Royce żałował, że w ogóle dostrzegł przycisk. Zwłaszcza gdy cały mechanizm wreszcie się wyłączył, ukazując Petersonowi smętny i obrzydliwy szary mundur, wątpliwie zdobiący jego ciało i sprawiający, że Peterson bardziej od króla przypominał poczciwego klienta monopolowych przybytków.
Rebelianci nie mają ani odrobiny wysmakowania. - stwierdził karcąco w myślach, jednak postanowił jak najszybciej wykorzystać strój na swą korzyść. Jednym uchem zarejestrował czyjąś, khem, dosyć niepochlebną wypowiedź o kochanej Almie, dzięki czemu jego uśmiech stał się jeszcze szerszy - on sam postanowił jednak zastosować zgoła odmienną taktykę. Upewniwszy się, że jedna z kamer została skierowana wprost na jedenasty rydwan, uniósł obie ręce i zademonstrował na palcach cyfrę 13. Nie mógł mieć pewności, czy zaskarbi tym sobie sympatię rebeliantów, ale powinno to zostać uznane za swoisty akt skruchy i solidarności oraz odpowiednio docenione.
Wreszcie konie zaprzęgnięte do rydwanu wyhamowały, a Royce zastygł w pełnym podekscytowania oczekiwaniu na reakcję Coin.
Powrót do góry Go down
the victim
Yves Redditch
Yves Redditch
https://panem.forumpl.net/t2518-yves-redditch
https://panem.forumpl.net/t2520-miss-around-with-yv
https://panem.forumpl.net/t2521-yves-redditch
Wiek : prawie 18
Zawód : próbuję żyć
Przy sobie : dwa widelce, średniej wielkosci nóż, jabłko, kiść winogrona, plecak, scyzoryk, paczka z jedzeniem, kompas, antybiotyk
Obrażenia : o dziwo, brak

Przed ośrodkiem Empty
PisanieTemat: Re: Przed ośrodkiem   Przed ośrodkiem EmptyPon Sie 18, 2014 3:06 am

    Poczekalnia rydwanów.
Znak obwieszający początek wyjazdów rozmył się gdzieś pomiędzy głośnymi komentarzami, pobłażliwymi spojrzeniami a zestresowanymi oddechami oraz ostatnimi kontrolami wymyślnych strojów.
Pierwsza para koni ruszyła przed siebie, a do pomieszczenia doleciały jedynie stłumione brawa i okrzyki. Yves był w stanie się założyć, że nie wszyscy z publiczności byli zauroczeni mięsem armatnim. Idea całej tej szopki, zabawnego przedstawienia bez scenariusza straciła trochę na wartości niecały rok temu, kiedy ogłoszono hipotetycznie nowe, lepsze czasy. Wtedy, ludzie nędznie klaskali, ponieważ inni robili to samo. Stawali pod presją społeczną połączoną z nawykami powtarzanymi co roku. Gorliwie uderzali dłonią o dłoń, wydając dzięki temu całkiem huczny aplauz nauczeni tego przez trwającą dobrze ponad siedemdziesiąt lat tradycję… jakby nic nigdy nie mogło się zmienić.
Czy nie mogliby raz zamilczeć, dając wykąpać się wszystkim trybutom w świetle krótkiej chwały wynoszącej na sam szczyt, stawiającej ich ponad to wszystko? Najwidoczniej nie, ponieważ kolejna para wyruszyła, a brawa wcale nie urwały się niczym pod wpływem magicznego zaklęcia.
Przyszli rywale starali się sprawdzić w ułamkach sekund jak wyglądały pozostałe pary. Kto postanowił zagrać w najodważniejszy sposób, kto próbował uwieść ich na prostą sukienkę, kto postawił na impresjonistyczne uczesanie. Redditch również był ciekaw, jednak dwie pary nie wydawały się być wybitnie ciekawe. Tylko pierwszy, ciemnowłosy chłopak zdawał się mieć coś intrygującego w swoim zachowaniu, niesamowitą siłę wprawiająca w lekkie zastanowienie. Nie odwrócił wzroku, by skontrolować resztę zza jego plecami. Nie chciał pokazywać jakiegokolwiek zainteresowania innymi, dając co bystrzejszym do zrozumienia, że znajdowali się na całkowicie przegranej pozycji.
I wtedy bardzo chciał się odnośnie tego nie mylić.
Jego partnerka, jakkolwiek groteskowo to brzmiało, ponieważ ich drogi splótł najzwyklejszy przypadek, już na pierwszy rzut oka różniła się od niego. Bardzo się różniła. Nawet ślepy dostrzegłby tak kolokwialne różnice niemal automatycznie. Tęczowe włosy, usposobienie wiecznego dziecka jakby zupełnie nie zdawała sobie powagi z zaistniałem sytuacji. Wszystko takie pozytywne, wypełnione złudną nadzieją…
Szybko skrytykował w myślach jej strój godny staroświeckiej dziewicy. Biała sukienka wydawała się być tak bardzo słabym posunięciem, że aż jedną ręką zapiął guzik sprawiający, aby przynajmniej ktoś z ich dwójki wyglądał nienagannie.
Wziął głęboki oddech. Bardzo żałował, że nie mógł już teraz zapalić papierosa, bo paczka z analogami w którejś kieszeni mogłaby popsuć jego odpowiednio przedstawioną sylwetkę w złocie, a kieszeń w spodniach, identycznie jak same spodnie… po prostu nie istniały.
Nadal myślał o tych 76. Głodowych Igrzyskach jak o przedstawieniu. Cała ta chora sytuacja pozwalała stanąć niektórym po drugiej stronie kurtyny. Dystrykczycy tym razem dosiadali się do nielicznych, najwytrwalszych Kapitolińczyków, obserwując swobodne ruchy dwudziestki czwórki raczkujących marnych aktorzynek, z których prawdziwą gwiazdą mogło zostać, według panujących reguł, tylko jedno. Natomiast dawni obywatele stolicy oraz kilku obecnych Rebeliantów dostało natychmiastowy angaż w ogromnej, morderczej sztuce.  
Istny dramat.
Rydwan z numerem trzy ruszył, a Yv szybko złapał równowagę. Światła rozstawione po obu stronach drogi, flesze aparatów zdawały się być niemal oślepiające. Jednakże on jeszcze bardziej wyprostował się i wykrzywił usta w najbardziej czarującym z uśmiechów. Nie mógł potknąć się wchodząc po schodach na deski teatru zwanego Życiem Trybuta.
Miał nadzieję, że wystąpienie w samej marynarce nie obejdzie się bez echa w dzisiejszych wydaniach wiadomości lub jutrzejszej prasie. Przy dobrych porywach liczył nawet na przyjrzenie się jego osobie z większą dokładnością, co zapewne przysporzyłoby mu niemałą rozpoznawalność.
Zrozumiał, że to właśnie wtedy rozpoczęła się jego pierwsza i oby nieostatnia rola, do której sam dopasowywał scenariusz.
Szósty aktor na scenie bez bielizny, w wyłącznie idealnie skrojonej, połyskującej marynareczkę. Nadal przyjmował posągową pozę, z piersią dumną niczym lew. Grał, z zamierzonym skutkiem. Światła jupiterów, wszystkie błyski nie robiły na nim pozornie wrażenia.... Zachowywał się niczym uczestnik, obserwator. Prawie siedział na trybunach, fałszywie zafascynowany tym wszystkim razem z tłumem, jednocześnie zdając sobie doskonale sprawę, że to waśnie Yves Redditch był jak jedyna, wschodząc gwiazda podczas czerwcowego wieczoru.
Błyszczał, a uśmiech stał się wyjątkowo naturalny, gdyż zauważył pewien zabawny aspekt swojego rozebrania. Trochę jakby gołymi pośladkami pokazywał wszystkim, co tak naprawdę sądził o nich, co sądził o tym przerażało idealnym zamyśle kary za bunt...
Ukazywał, że tak naprawdę miał to w dupie. Doprawdy ironicznie.
Nagość pozwalała tyle wyrazić, prawda? Pomimo oczu skierowanych na jego postać, które zapewne świdrowały jego sylwetkę oraz twarz nie czuł się w żadnym stopniu skrępowany. Nigdy nie uznawał chodzenia bez podstawowych części garderoby jako tematu tabu, nie sądził, aby to było czymś, czego należało się wstydzić, ukrywać każdy centymetr kwadratowy ciała w okolicach poniżej pasa… W myślach niemoralnie obstawiał, jak dobre wrażenie zrobiło na gapiach jego ciało, od którego pośladka zaczynali wnikliwą obserwację.
Na jego szczęście, zakładał, że nie wszyscy byli gotowi na coś takiego.
Podczas jazdy nie skupił uwagi na żadnym obiekcie. Oddychał miarowo, jakby próbował zatracić się, przesiąknąć atmosferą tego nowego miejsca. Całym tłumem na trybunach, światłami grającymi nierówny rytm. Czarował i o zgrozo, nawet mu się to spodobało. Czuł się, jakby wtedy to on zbawiał się tłumem, nie odwrotnie. Posiadał nad nimi pewną niezrozumiałą władzę.
Nagle zatrzymali się w odpowiednim miejscu na półkolu i nie czuł żadnego powiewu powietrza na gołych nogach, torsie. Nawet ręce zdawały się spoczywać na udach a nie kroczu i dotykały czegoś innego niż penisa… Materiał?
Po wyjściu z szoku zrozumiał, że ktoś, prawdopodobnie ten cholerny projektant, zastosował niesamowitą metodę odziania na nim… a także na Lucy. Oboje mieli na sobie jakieś dziwne uniformy.
- Kurwa - zaklął pod nosem. - Co to za pieprzony żart? - zgiął dłonie w pięści, na szczęście znajdowały się w szarych, nieprzyjemnych kieszeniach.
Zrobił dobrą minę do złej gry, ukrywając rozdrażnienie pod poważną maską. Czekał na przemówienie, czekał na pozostałe dziewięć rydwanów. Naprężył mięśnie, jakby w jakiś sposób mogło zmienić to jego okropny wygląd w tym szarym…
Gównie… To słuszne, bardzo odpowiednie określenie.
Dziecinada odstawiana przez dojeżdżających, nie rozbiła na nim większego wrażenia. Był przekonany, że mimo wszystko, to właśnie jego zapamiętają tłumy. A ktoś niebawem zapłaci za ten słaby żart.
Powrót do góry Go down
the victim
Jason McGann
Jason McGann
https://panem.forumpl.net/t2467-jason-mcgann
https://panem.forumpl.net/t2470-jasonowe#35720
https://panem.forumpl.net/t2469-jason-mcgann#35718
Wiek : 17
Zawód : trybut

Przed ośrodkiem Empty
PisanieTemat: Re: Przed ośrodkiem   Przed ośrodkiem EmptyPon Sie 18, 2014 10:11 am

/poczekalnia rydwanów.

Jason obserwował innych trybutów z rosnącym zainteresowaniem. Piękne ubiory, zachwycająca wręcz mimika, wszystko ładnie i pięknie... w tej chwili naprawdę czuł się jak trybut z ubogiego, smutnego dystryktu - a gdy jeszcze do tego dodać, że w tej chwili miał wrażenie, że tak wygląda... No cóż.
Rydwan, zaprzężony w parę pięknych, czarnych koni - niewątpliwie znakomicie ułożonych, choć cudownie podrzucały łbami, a ich kopyta stukały o bruk - był piąty. Gdy poprzedzający go trybuci wyruszyli, McGann zamknął na chwilę oczy, a po chwili...
Konie ruszyły, ciągnąc za sobą rydwan, a w nim trybutów. Jason rozejrzał się  dookoła i uniósł delikatnie rękę, machając nią w stronę tłumu. Być może nie było to widowisko tak kolorowe i barwne, jak niegdyś w Kapitolu, za czasów prezydenta Snowa, niemniej jednak podobało się przyszłemu trybutowi.
Mankiety jego jasnej, batystowej koszuli, powiewały delikatnie, gdy konie lekko kłusowały przed siebie. Skóra, pod którą miał lokalizator, nie piekła, choć tego się spodziewał. Było to dla niego w pełni zrozumiałe; w końcu rok temu dwójka trybutów uciekła i dziewczyny do tej pory nie odnaleziono... Jason nie wątpił w to, że ktoś ją ukrywał.
Być może wywarł dobre wrażenie, uśmiechając się do tłumu, młody chłopak, w połowie wyglądający jak pirat, a w połowie jak prawdziwy dżentelmen, kłaniający głowę z szacunkiem ku kobietom i mężczyznom, machający im i zaciskający pięści w geście trzymania kciuków, jakby proszący, by to właśnie robili i nie skreślali go.
Czas na przedstawienie.
Jego twarz właśnie znajdywała się na wielkim telebimie, a uśmiech wydawał się naprawdę szczery, gdy chłopak nacisnął niewielki guzik i pochylił się w szerokim ukłonie. Otulający go wygodny strój w kilku chwilach zamienił się - ot, mała sztuczka, nic wielkiego - w szary, pospolity kostium, który przez wielu z trybun był rozpoznawalny. Niektórzy z nich nosili go przez chwilę, inni zaś całe swoje życie.
Wyprostował się i rozłożył dłonie, po czym stanął prosto, wpatrzony przed siebie. Jego twarz na telebimie wydawała się teraz surowa i zimna, obojętna niczym skały, otaczające Kapitol - ostre i nieprzebłagalne. Marynarka, wygodne spodnie i buty, a także ta piękna, stylizowana na piracką koszula znikły. Teraz otaczała go niepozorna szarość, zwykły strój mieszkańca Trzynastki, dystryktu prezydent Almy Coin, która posyłała ich na rzeź. Miał ogromną ochotę się roześmiać, jednak wcale tego nie uczynił - bo i po co?
W końcu, po kilku chwilach, jego zestresowana, ściągnięta twarz znów była rozpromieniona uśmiechem. Docierali do tego momentu parady, w którym władza miała przemówić. Gdy rydwan zatrzymał się, Jason ukłonił się jeszcze trzy razy; dwa ukłony przeznaczył dla publiczności, zgromadzonej na trybunach. Trzeci ukłon złożył w stronę prezydent Almy Coin, przyciskając prawą dłoń do serca. Lojalność.
Tak go wychowano - lojalność w stosunku do Snowa była czymś normalnym... Jak i w stosunku do Coin.
Powrót do góry Go down
Emrys Everhart
Emrys Everhart
https://panem.forumpl.net/t2555-emrys-everhart
https://panem.forumpl.net/t2557-emrysa#36607
https://panem.forumpl.net/t2556-emrys-everhart
Wiek : 19 lat
Zawód : trybut
Przy sobie : nóż, biały proszek w saszetce, latarka, ząbkowany nóż, zapałki, butelka wody utlenionej, dwie pieczenie, dwa jabłka, banan, nóż do krojenia, widelczyk do ciasta, dwa widelce
Obrażenia : 2 ukąszenia gończych os - na szyi i na policzku

Przed ośrodkiem Empty
PisanieTemat: Re: Przed ośrodkiem   Przed ośrodkiem EmptyPon Sie 18, 2014 10:16 am

Na samą myśl o paradzie robiło mu się niedobrze. Nigdy nie lubił się stroić, zawsze w zupełności wystarczały mu trzynastkowe stroje, ich szarość i przeciętność. Nie kombinował do niego kolorowych dodatków, jak robiło wiele jego rówieśników. Był wygodny i praktyczny, a więc spełniał wszystkie warunki, jakich Emrys wymagał od swojego ubioru.  Strojenie się było domeną Kapitolu, czasami słyszał, jak ojciec mruczał pod nosem, że tam wszyscy wyglądali jak pajace. Emrys nie chciał wyglądać jak pajac, dlatego to było kolejnym argumentem do tego, by zostawić swój strój tak szarym, jakim jest.
Dlatego właśnie jego styliści mieli z nim niemały kłopot, dużo czasu minęło, zanim doszli do porozumienia. Everhart okropnie wybrzydzał, odrzucając właściwie każdy pomysł projektanta. Nie chciał żadnych jaskrawych kolorów, żadnych piór, żadnego świecenia się, żadnej golizny i żadnych efektów specjalnych. Pragnął wyglądać normalnie, elegancko, ale jednak normalnie. Jeszcze czego, żeby miał przynieść wstyd swojemu ojcu, wyglądając dokładnie tak, jakby on nigdy nie chciał, by jego syn wyglądał, czyli, krótko mówiąc, jak pajac. Dla niego wystarczającym udziwnieniem stroju będzie to, że w połowie Parady zmieni się on na trzynastkowy uniform. To tak, żeby przypomnieć pani prezydent, że wysyła swojego człowieka, syna rebelianta, na śmierć. Cordelia miała naprawdę świetny pomysł.
Ostatecznie wystąpił w białym garniturze, tegoż koloru koszuli z czarnymi guzikami i czerwoną muszką. Prosto, elegancko, bez żadnych udziwnień. Projektant stanął na wysokości zdania. Jednak z powodu swojego wybrzydzania dotarł do poczekalni rydwanów jako ostatni i nawet nie zdążył się z nikim przywitać. Od razu stanął obok przypominającej aniołka Amandy, uprzednio posyłając jej lekki uśmiech. Wysłuchali ostatnich rad Malcolma, po czym stanęli na rydwanach. Emrys odczuwał niepokój, nigdy nie przepadał za znajdowaniem się aż tak bardzo w centrum uwagi. No i wyjeżdżali na otwarty teren, zdecydowanie nie czuł się dobrze. Opanował emocje, zacisnął dłonie w pięści i kiedy ruszyli w stronę Ośrodka, wyglądał już na całkowicie spokojnego.
W pierwszej chwili ogłuszył go ryk publiczności. Natychmiast zrobiło mu się niedobrze, kiedy uświadomił sobie, że takim samym rykiem pewnie będą ich zachęcać do wzajemnego zarzynania się na Arenie. Do tego, by pozabijali siebie nawzajem. Do rzezi dzieci, na litość boską. Chyba nie o takie Panem walczyli. Nie o takie Panem sam walczył.
Nie machał do publiczności, nie uśmiechał się do niej, właściwie to nawet na nią nie spojrzał. Jechał dumnie wyprostowany, z głową pełną myśli przeciwko Almie Coin. Czuł się zdradzony i nie należało to do przyjemnych odczuć. Przez chwilę zastanawiał się, czy ojciec nie wolałby, aby jego syn się uśmiechał i próbował zdobyć sympatię ludu Panem, ale stwierdził, że pewnie nie. Uniósłby się dumą i w sposób całkowicie niewerbalny pokazał pani prezydent, co o niej myśli. Tak też postanowił zrobić Emrys. I kiedy jego strój zmienił się na ten, jaki nosił w Trzynastce, wypiął pierś jeszcze bardziej. Zerknął na moment na Amandę, żeby zobaczyć, jak ona zareagowała na zmianę swojego ubioru i ewentualnie posłać jej lekki uśmiech, ale zamiast zastać ją zadowoloną z wyrazu małego buntu, na jej twarzy odnalazł tylko panikę. Nikt jej nie powiedział o tej akcji? Zdaje się, że udział był dobrowolny. Everhart, po krótkiej chwili wahania, położył jej dłoń na ramieniu. Chyba nie powinien zachowywać się tak przyjacielsko w stosunku do osoby, którą powinien zabić na Arenie, ale zrobiło mu się jej zwyczajnie żal. Zresztą, nie olśniewając nikogo swoim uśmiechem nie zdobędzie zbyt wielu sponsorów. Co właściwie powinno mu być na rękę. Może i westchnąłby nad swoją głupotą, ale właśnie wtedy Amanda postanowiła się do niego przytulić. Emrys nieruchomiał na chwilę, czując, jak dziewczyna oplotła go ramionami i przez moment na pewno dało się zobaczyć zdziwienie na jego twarzy. Nie pozostał jednak bierny, nie potrafił, dlatego po chwili również ją przytulił. Gautier była trochę jak małe dziecko, którym trzeba się zaopiekować i choć wiedział, że po wypuszczeniu na Arenę może żałować, że okazał jej taki gest, było nie było sympatii, to teraz nie potrafił o tym myśleć. Tak samo jak o tym, jak muszą teraz wyglądać razem na telebimach. Cóż, może to przysporzy mu więcej sponsorów. To przytulanie się można zaliczyć do całkiem niezłych posunięć strategicznych.
Kiedy Amanda się od niego odsunęła, pierwsze rydwany zatrzymywały się już pod Ośrodkiem. Emrys uśmiechnął się lekko, gdy usłyszał, co wykrzykuje Alexander. Niewykluczone, że sam dodałby coś od siebie, jednak uważał to za nierozsądne posunięcie. W końcu kiedy znajdą się na Arenie, nie będą walczyć tylko z innymi trybutami, ale także ze zmiechami pani prezydent. Wolał nie prowokować jej bardziej do nasłania jakiś wyjątkowo złośliwych wybryków eksperymentów genetycznych.
Stał spokojnie, wyglądając na całkowicie rozluźnionego i obserwował pozostałych trybutów. Zauważył, że nie wszyscy zdecydowali się na zmianę stroju. Widocznie nie odczuwali potrzeby buntu. Właściwie kto wie, czy nie zachowali się mądrzej od nich, bo prowokowanie Coin przed wejściem na Arenę najmądrzejsze nie jest, jednak prawda jest taka, że Emrys chyba by się udusił, gdyby nie zrobił czegoś, co wyraźnie pokazuje jego myśli na temat wysyłania ich na śmierć.
Powrót do góry Go down
the victim
Raphael Grant
Raphael Grant
https://panem.forumpl.net/t2381-raphael-grant
https://panem.forumpl.net/t2382-raphael
https://panem.forumpl.net/t2383-raphael-grant#33798
Wiek : 17 lat
Zawód : trybut, naczelny arystokrata
Przy sobie : Plecak numer 12: śpiwór, pusta butelka, paczka jedzenia, ząbkowany nóż, dwa małe nożyki, widelec, dwie garści owoców, dwa plastry pieczeni, dwa kacze udka

Przed ośrodkiem Empty
PisanieTemat: Re: Przed ośrodkiem   Przed ośrodkiem EmptyPon Sie 18, 2014 1:42 pm

// z apartamentu trybutów, pośrednio przez poczekalnię!

Pierwszą rzeczą, którą zauważyłem po wejściu, był okropny smród, kojarzący mi się tylko z jednym.
Konie.
Zmarszczyłem lekko nos, łudząc się, że to chociaż odrobinę zmniejszy intensywność odczuwania wątpliwie przyjemnego zapachu. Kierując się w stronę rydwanu (dlaczego ostatniego? Ten świat oszalał.) starałem się też uważniej spoglądać pod nogi; jeszcze tego brakowało, żebym pobrudził końskimi odchodami nowe, złote sandały ze skrzydełkami. Z dumą spojrzałem na ich blask, a potem poprawiłem lekko uwierającą mnie złotą zbroję i miecz greckiego bóstwa. Apollo, Hermes czy inny Zeus- i tak wyglądałem w jego stroju świetnie, i tylko to się liczyło. Jednak najbardziej pocieszającym był fakt, że pomimo olśniewającej urody strój posiadał jeszcze jedną zaletę... która dopiero miała się ujawnić.
Przechodząc obok innych rydwanów, dyskretnie przyglądałem się reszcie trybutów. Widziałem kilka zupełnie nieinteresujących osób, po których jedynie przesunąłem leniwie wzrokiem, nie poświęcając im już więcej uwagi. Widziałem też, dla odmiany, kilku znacznie ciekawszych; jednak pozostawiłem rozmowę z nimi na później. Co prawda nie pozostało już zbyt wiele czasu, ale z pewnością nie zamierzałem rezygnować z kilku chwil chwały, żeby dzielić je z innymi.
Ostrożnie poklepałem przyłączonego do mojego rydwanu konia po boku, a potem zająłem miejsce, starając się nie dostrzegać Carly.
-Jeśli wypadniesz, nie będę Cię łapał, więc lepiej mocno się trzymaj, skarbie- rzuciłem tylko uprzejmie, a potem nasz rydwan ruszył. Koła zaturkotały na podjeździe, a potem na chwilę oślepiły mnie reflektory. Ich światło odbiło się w załamaniach złotej zbroi i z trudem stłumiłem zupełnie nieprzystający mi pisk, kiedy blask trafił mnie prosto w oczy. Potem dopiero zarejestrowałem ludzi; tłumy ludzi, ich zaciekawione twarzy, usta otwarte do krzyku euforii (to nie moja wina, że wzbudzałem w nich takie reakcje!), ręce wyciągnięte z nadzieją na dotknięcie któregokolwiek trybuta. Uśmiechnąłem się łaskawie, opierając dłoń na rękojeści miecza i mrugając do kilku mijanych dam. Brzydziłem się nimi jeszcze bardziej, niż brzydziłem się ludźmi z Kwartału, ale zależało mi na sponsorach, a Grantowie potrafią zrobić wiele dla pieniędzy.
Zdążyłem jeszcze zobaczył beznamiętną twarz pani prezydent- a potem nadeszła wielka chwila.
Poczułem delikatnie mrowienie na skórze, a potem złota zbroja zaczęła tracić swój dawny blask i kolor. Twardy, mocny metal zamienił się w niezbyt przyjemny w dotyku szary materiał, który gwałtownie opadł, przykrywając moje ciało nieapetyczną, szarą płachtą.
Rebelianci byli nie tylko podli, ale mieli też podły gust.
Starając się nie skrzywić, poprawiłem włosy i posłałem prezydent Coin najbardziej uwodzicielski uśmiech, na który było mnie stać na jej widok. Uniosłem w ręce miecz, a raczej to, co wcześniej było mieczem, a teraz stało się krótkim proporcem z flagą kosogłosa wzbijającego się do lotu i uniosłem go na wysokość twarzy, nie zdejmując z twarzy nieszczerego uśmiechu.
-Niech żyje wolność i sprawiedliwość!- Zawołałem słodko w stronę Coin, a potem opuściłem dłoń i oparłem proporzec o dno rydwanu, pozwalając fladze delikatnie kołysać się tuż obok mojego ramienia. Starałem się również powstrzymać wyraz radosnego oczekiwania na jej reakcję.
Powrót do góry Go down
Lucy Crow
Lucy Crow
Wiek : 17 lat
Zawód : prostytutka/kwiaciarka
Przy sobie : W plecaku: proca, latarka, zwój liny, zapałki, pusta butelka, nóż, widelec, latarka, kompas, paczka z jedzeniem; w ręku: pistolet
Obrażenia : lekko obite plecy, rana na łydce po ugryzieniu szczura

Przed ośrodkiem Empty
PisanieTemat: Re: Przed ośrodkiem   Przed ośrodkiem EmptyPon Sie 18, 2014 6:46 pm

Wpatrywała się kiedyś w różowe falbanki, gdy wylegiwała się na plecach w swojej komnacie, wyobrażała sobie wówczas, że jest rozbitkiem. Ona i jej statek samotni na środku oceanu. Zmykała wtedy oczy, gdy róż przestał działać usypiająco i wyobrażała sobie, że fale kołyszą drewnianą konstrukcją, a ona nadal wtulała się w puszystą pościel pozwalając, aby Morfeusz porywał ją w swoje ramiona i wydzierał z bajecznej rzeczywistości do krain jeszcze cudowniejszych, przepełnionych jednorożcami, postaciami ze świata opowieści, które czasem recytowała jej niania, książętami odzianymi w połyskujące i odbijające promienie rozżarzonego słońca zbroje. To było niesamowite, niezwykle wyraziste i wspaniałe, choć gdy budziła się i spoglądała w różowy, nadal różowy sufit, przypominała sobie, dlaczego tak uwielbiała śnić. Świat był piękny, ale to co kryło się głęboko w podświadomości jeszcze cudowniejsze. Była rozbitkiem na spokojnym morzu i nigdy nie chciała dopłynąć do brzegu, nigdy nie spoglądała na horyzont w obawie, że dojrzy zielone pnące się ku górze rzeźby terenu, że morze przysłoni jej złota plaża, którą wolałaby oglądać w snach, nie na jawie. Myślała o tym wówczas, gdy wpatrywała się w pojazdy przed nią, gdy przełykała głośno ślinę i czuła bicie swojego malutkiego serduszka, które galopując starało się wyrwać z piersi i uciec do krain piękniejszych i wspanialszych niż ta, która miała się przed nią otworzyć. Nie chciała tego oglądać, nie chciała też odwracać wzroku w obawie, że napotka on tę twarz o ostrych rysach i włosach zaczesanych do tyłu. A potem powędruje na dół i...
Była na rufie statku, wiatr smagał jej włosy, a ona przymknęła oczy, aby oddać się temu niesamowitemu uczuciu. Uczucie lekkości, jakby ten lekki wiatr wzmógł na sile, porwał ją i wywiał z tego koszmaru, w którym musi brać udział. żeby zaniósł ją na samotny stateczek, na środek oceanu, daleko od jakiegokolwiek lądu, aby całą wieczność mogła spędzić samotnie wraz ze swoimi snami, które...
... już nie wrócą. Ci kolorowi przyjaciele odeszli dawno temu, uciekli z jej sypialni w momencie, gdy drzwi osadzonego na najwyższych piętrach wieżowca domu otworzyły się, a do środka wtargnęli Strażnicy. To zadziwiające, że taka mała ilość przestrzeni jest w stanie pomieścić tyle marzeń, że jasna tafla lodu błyszczała się zawsze, gdy odwiedzała kolejne puste miejsce w nadziei, że nie nawiedzą ją żadni nieproszeni gości. Wierzyła, że zostanie tam na zawsze. Nocą wędrując z kwiatka na kwiatek, wdychając nieistniejące zapachy, oglądając wyimaginowanych przyjaciół, a rankiem budząc się w poczuciem skrzywdzenia, aby cały dzień spędzić na wymienianiu się sukienkami z Evelyn i oglądaniu Igrzysk, kiedy puszczano powtórki lub działy się naprawdę. To było spokojne życie, to było coś prawdziwego wówczas, ale gdy znalazła się wśród czterech zimnych i brudnych ścian czuła się jak wtedy, gdy ją budzono, gdy uwalniano ją z uwięzi zwanej wyobraźnią, wyrywano do świata i pozwalano, aby tłamsił ją na miliony sposób. Od tamtej pory zasypiała mniej spokojna, bo statek przybił do brzegu, bo ci wierni przyjaciele zostawili ją na pastwę rzeczywistości, na pastwę czegoś, w co nie potrafiła do końca uwierzyć przez jeszcze długi czas sądząc, że ma do czynienia z koszmarem i zaraz się obudzi, powróci do bajecznego życia, zeskoczy z wygodnego łóżka prosto na mięciutki dywan, ułoży się na kanapie i będzie czekała do następnej nocy, aby to życie, które kiedyś jej towarzyszyło, wróciło, otuliło ją i pozwoliło spokojnie zasnąć i tym razem. Tak miało być. Tak sądziła. Do tego magicznego momentu, gdy spojrzała na swoje odbicie i uśmiechnęła się nie poznając, do kogo tak właściwie się uśmiecha. I to było przerażające.
Palce poparzone, włosy posklejane. Paskudne farby, które wpadały w jej ręce. Jedyny przedmiot, który przypominał jej o dawnej świetności, jedyny element, który łączył ją z kolorową przeszłością. Czasem było źle, czasem wiła się w kącie i liczyła na to, że ten koszmar skończy się właśnie zaraz, czasem bała się wyjść na przeszywający chłód w obawie, że skamienieje jak ci słodko wyglądający śpiący ludzie, którzy zatrzymywali się w czasie na jeszcze tych kilka chwil, aby potem zniknąć w otchłaniach ciemności i zapomnieniu. Zastanawiała się, dlaczego znikali, czy może budzili się i wracali do domów? Czy nigdy do nich nie wrócili?
Przełknęła gorycz przegranej, trzęsącymi się szczupłymi dłońmi pogładziła włosy, która, jakie odniosła wrażenie, były poplątane i roztrzepane. ale wiedziała, że to tylko złudne uczucie, to jej umysł płata jej figle i chętnie znów spojrzałaby na Yves'a, aby przekonać się, że w tym przypadku było tak samo, ale bała się, że wybuchnie głośnym śmiechem zmieszanym ze słodkimi łzami, choć korciło ją przecież, ale nie mogła w to uwierzyć, żeby zepchnąć go z powozu, zwłaszcza gdy ten powoli ruszał. Ten diabelski plan niestety legł w gruzach, gdy kotara rozsunęła się ustępując ludziom o dziwnych twarzach. Oni byli po prostu skupieni, uśmiechnięci niewyraźnie, rozweseleni w ten najgorszy sposób, bo z chorej satysfakcji. Czuła truciznę unoszącą się w powietrzu, gdy uderzył w nią wiatr, śnieżnobiała sukienka porwała się do góry, a ona otuliła ją długimi palcami i wygładziła żałując, że nie jest dłuższa, że nie jest lepsza niż ta, że nie było stać ją na więcej. Chciało jej się śmiać. Nadal przez łzy. Parsknęła śmiechem zastanawiając się, jak cudownie musi wyglądać w ochronie swojej prywatności przy półnagim partnerze. Odliczała tylko sekundy, bo kolejny podmuch wiatru prawie zwiał ją z powozu, do kulminacyjnego momentu i prawie krzyknęła, gdy jej strój zajął się ogniem, cofnęła przylegające do materiału dłonie unosząc je lekko i wyglądając przy tym tak, jakby starała się utrzymać równowagę. Sukienka powoli rozpadła się, popiół uniósł wraz z wiatrem pozostawiając na miejscu długi jak ona sama strój mieszkańców Trzynastki.
Pomachała do tłumu. Ludzie krzyczeli, ale ona starała się ich jedynie oczarować. Tak.
Nadzieja matką głupich - to motto na dziś.
Powrót do góry Go down
the odds
Alma Coin
Alma Coin
Wiek : 52
Zawód : była prezydent Panem
Obrażenia : w śpiączce

Przed ośrodkiem Empty
PisanieTemat: Re: Przed ośrodkiem   Przed ośrodkiem EmptyPon Sie 18, 2014 8:32 pm

Rydwany zatrzymały się na placu zwrócone w kierunku telebimu, który z obu stron otoczony był wysokimi trybunami. Obraz rozjaśnił się, powietrze wypełniło się znajomym obywatelom dźwiękiem - hymnem Panem. Trwało to chwilę, po której zapadło milczenie, ekran znów rozbłysł i oczom wszystkich ukazała się Alma Coin. Jak zwykle spokojna i zrównoważona, siedziała za swoim dębowym biurkiem wpatrując się w obiektyw kamery.
-Obywatele Panem, mieszkańcy Dzielnicy Rebeliantów i Kwartału - kiwnęła prawie niezauważalnie głową - mentorzy i ich zaszczytni trybuci, witajcie na otwarciu siedemdziesiątych szóstych Igrzysk Głodowych! To wspaniałe, że kraj ponownie jednoczy się w milczeniu z okazji tegoż święta symbolizującego pokój i wspólnotę, którą tworzymy: my, rebelianci, oraz my, kapitolinczycy. Tym razem na placu wśród uczestników znajdują się także rebelianci, decyzja w tej sprawie została już podjęta. Skład zawodników pozostaje bez zmian, Igrzyska tworzą niezerwane przez lata reguły, których rząd nie powinien, nie może naginać - na te konkretne słowa dała odpowiedni nacisk - Błąd w losowaniu jest winą włamu do systemu - słowa zawisły w powietrzu, po twarzy kobiety przeszedł cień, gdy znów przemówiła - Obywatele Panem, spójrzcie po Twarzach swoich znajomych z pracy i domniemanych przyjaciół, Ci ludzie są wśród nas, patrzą Wam w oczy, uśmiechają się, gdy mijacie ich na ulicy. To także mieszkańcy Kwartału, którzy odwdzięczają się w ten sposób za wyciągniętą w ich kierunku dłoń! Nie możemy dopuścić, aby niewytłumaczalna nienawiść nadal kwitła w sercach obywateli, którzy obwiniając obecną władzę za sytuację w państwie, na śmierć skazują dzieci swoich sąsiadów - zwolniła nieco z tonu, aby dodać ciszej i wolniej - oto skład tegorocznych Igrzysk Głodowych- z telebimu zionęło chłodem, nawet gdy prezydent Panem uśmiechnęła się do skoncentrowanych odbiorców raz jeszcze - W imieniu rządu pozdrawiam Was wszystkich: mieszkańców Dzielnicy Rebeliantów i Kwartału, mentorom życzę ciężkiej ale nagrodzonej pracy, a trybutom sukcesywnych treningów, których owoce będziemy mieli okazję oglądać na arenie. Wesołych siedemdziesiątych szóstych Igrzysk głodowych i niechaj los zawsze Wam sprzyja!
Po tych słowach powozy zawróciły i ruszyły z powrotem w kierunku Ośrodka Szkoleniowego. Twarz Almy Coin zniknęła z ekranu, którą zastąpił herb panem.
Powrót do góry Go down
Sponsored content

Przed ośrodkiem Empty
PisanieTemat: Re: Przed ośrodkiem   Przed ośrodkiem Empty

Powrót do góry Go down
 

Przed ośrodkiem

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Powrót do góry 
Strona 1 z 2Idź do strony : 1, 2  Next

 Similar topics

-
» Przed budynkiem
» Uliczka przed kawiarnią
» Na minutę przed końcem...

Permissions in this forum:Nie możesz odpowiadać w tematach
Panem et circenses :: Po godzinach :: Archiwum :: Lokacje :: Ośrodek Szkoleniowy-