|
| |
Autor | Wiadomość |
---|
Znaki szczególne : avatar © laura makabresku
| | | | Wiek : 14 Zawód : mała miss Przy sobie : krótki mieczyk, mały zestaw bandaży i plastrów, tabletki do uzdatniania wody, paczka z jedzeniem, kompas, trzy noże i super-widelec z zastawy, pieczeń i parę owoców, świeczka x2 Obrażenia : siniak z tyłu głowy, naderwana małżowina
| Temat: Re: Korytarz Sob Wrz 27, 2014 5:00 pm | |
| dumdumdum. *moment grozy* |
| | | Zawód : Troublemaker Znaki szczególne : avatar © laura makabresku
| Temat: Re: Korytarz Sob Wrz 27, 2014 5:00 pm | |
| The member 'Pandora Rouse' has done the following action : Rzuć kostkami
'Cztery oczka' : 2 |
| | | Wiek : 19 lat Zawód : trybut Przy sobie : nóż, biały proszek w saszetce, latarka, ząbkowany nóż, zapałki, butelka wody utlenionej, dwie pieczenie, dwa jabłka, banan, nóż do krojenia, widelczyk do ciasta, dwa widelce Obrażenia : 2 ukąszenia gończych os - na szyi i na policzku
| Temat: Re: Korytarz Sob Wrz 27, 2014 5:22 pm | |
| Emrys cieszył, że jego polecenia zostały wykonane. Wszyscy mieli plecaki, to było najważniejsze. Alexowi i Pandorze udało się także zgarnąć trochę jedzenia, więc w razie problemów ze znalezieniem jakiegoś będą mogli się wyżywić i to całkiem długo, jeśli tylko rozsądnie będą nim gospodarować. Teraz należało jak najszybciej wydostać się z sali, zagrożenie poparzenia ogniem wzrastało z każdą sekundą. Widział, że Pandora otworzyła jakieś drzwi, więc szybko podążył za nią. U progu krzyknął jeszcze na pozostałych, żeby się pospieszyli i kiedy wszyscy znaleźli się w środku, zamknął drzwi. Czuł dławiący dym w płucach, więc zanim cokolwiek dalej powiedział, zgiął się w pół, oparł ręce na kolanach i wziął parę głębszych wdechów. – Czy ni… nikomu nic nie jest? – wydyszał, unosząc głowę i patrząc po członkach swojego sojuszu. – Musimy… musimy znaleźć jakieś spokojne miejsce i przejrzeć nasze rzeczy, ustalić, co mamy – powiedział, prostując się i rozglądając po miejscu, w którym się znaleźli. Wyglądało na zwykły korytarz. Z czterema drzwiami.
|
| | |
| Temat: Re: Korytarz Sob Wrz 27, 2014 5:41 pm | |
| |z głównej sali
Daisy nie zaglądała od razu do swojego skórzanego plecaka, skupiając się raczej na zewnętrznych wartościach artykułu pierwszej potrzeby dla każdej szanującej się elegantki. Co prawda nie znalazła żadnego modnego świadectwa jego przydatności na wybiegach, ale i tak się jej spodobał, na tyle, że od razu zarzuciła go na plecy, uznając się za prekursorkę stylu boho. Biała kiecka, plecaczek, słodkie trzewiczki; musiała wyglądać nieziemsko. I oryginalnie, o czym była przekonana aż do momentu, w którym została wypchnięta z płonącego pokoju prosto do niemożliwie białego pomieszczenia. Nie orientowała się jeszcze kto jest obok niej i kto ratował jej śliczny tyłek przez ostatnie kilka minut. Dopiero teraz miało dojść do wyjaśnienia szalonej, sojuszniczej intrygi i Daisy mocno zamrugała, stojąc w strumieniu mocnego światła i przyglądając się swoim osmalonym towarzyszom. W stanie nędzy i rozpaczy; pobrudzeni krwią i sosem orzechowo-miodowym, który wyczuwała dokładnie, nawet pomimo nieco otępiałych przed dym zmysłów. Widziała jednak wszystko dokładnie i przesunęła wzrokiem po Emrysie (ignorując jego rozsądne pytania) i Pandorze, w końcu zatrzymując się na dość pomiętym Alexandrze, trzymającym w ręku świecznik. Powinna się spłonić na widok jego buzi albo zaniepokoić ewentualnymi ranami, ale zamiast tego rzuciła się na niego, wtulając się w jego umazaną sosem klatkę piersiową z całych sił, nieco go podduszając i nie dając dojść do siebie po wydarzeniach sprzed chwili. I wczorajszej nocy? O tym wolała nie pamiętać, nie wiedziała też, czy dalej ukrywają swój słodziutki związek, dlatego poprzestała na mocnym uścisku, podobnym obdarzając nieco zaskoczonego Emrysa. I Pandorę, chociaż zanim owinęła chude rączki wokół jej niskiego ciałka obrzuciła ją dość krytycznym spojrzeniem. Te same sukienki, te same dodatki...aż wzdrygnęła się, ale mimo wszystko posłała dziewczęciu najszerszy z uśmiechów, pozwalając sobie nawet na cichy chichocik, kiedy tuliła swoją przyjaciółkę na śmierć i życie. Dosłownie? Po tym rytuale kulturalnych powitań po lepszej, białej stronie, wyprostowała się w końcu, poprawiając nieco już ubrudzoną sukienkę i otwierając swój plecak. Skontrolowała jego wnętrze, dalej w uśmiechach, podnosząc w końcu wzrok na swoich kompanów. - To mamy sojusz, tak? Cudownie, wszyscy jesteśmy tacy piękni - powiedziała radośnie, na razie ciągle zdezorientowana i nie dopuszczająca do siebie myśli o tym, że Igrzyska się już zaczęły. - Ale mogli nam chociaż dać różne buty, co nie? - rzuciła do Pandory, wzdychając nieco na ten sam outfit, który ma na sobie ta poryta blondynka od kiczowatych skrzydeł. Okropność, skrzywiła się lekko, co jakiś czas zerkając na Alexandra, nie pytając na razie o sojusz, jaki zawiązał za jej plecami. - I...jak się wam podoba moja nowa fryzura? - spytała całkiem poważnie, po raz pierwszy nieco zdenerwowana odpowiedzią, jakby akceptacja jej z włosami sięgającymi ucha była ważniejsza od wyboru drzwi, lidera i sposobu na przeżycie tego piekiełka. Nieco nerwowo przeczesała palcami króciutkie kosmyki, nadające jej wygląd niezwykle wysokiego i wylysiałego...elfa? Oby. |
| | | Wiek : 19 lat Zawód : naczelny pechowiec Przy sobie : ŚWIECZNIK, zestaw zatrutych strzałek (zostały 3). jodyna, latarka, ręcznik, przyprawy,pusta butelka, zwój liny, antybiotyk, połówka chleba, trzy mandarynki, dwa pączki, wieprzowina ze stołu, pół bochenka chleba,2 banany, zwiększenie szansy na powodzenie podczas walki wręcz (kości) Znaki szczególne : brak Obrażenia : fizycznie trzyma się nieźle
| Temat: Re: Korytarz Sob Wrz 27, 2014 6:12 pm | |
| Nie sądził, że im się uda. Był przekonany, że zginą tuż przy Rogu, będąc kolejnym wspomnieniem po rozbuchanym Kapitolu, a tu radzili sobie całkiem dobrze. Względnie, nadal ściskał w dłoni ten sam świecznik i widok flaków dziewczyny uświadamiał mu, że stał się mordercą. Całkiem niezły prolog do wydarzeń, które nareszcie na dłużej mogły zaprzątnąć jego uwagę. Zaczął baczniej zwracać uwagę na otoczenie. Wybrali drzwi i znaleźli się na korytarzu, który już sam w sobie był wyzwaniem. Ciekawe, ile zajmie, kiedy pożar rozprzestrzeni się także tutaj, a oni przestaną ociekać krwią. Musieli wyglądać jak paczka rzeźników z Kwartału, która zostawia masę śladów na podłodze, ale nie tym się przejmował. Nawet strzępki swoich drogich ubrań potraktował z lekceważeniem, przyjmując ze wzruszeniem ramion fakt, że zamiast lasu i dzikich zwierząt znajdują się w jakimś budynku. Czuł, że to jeszcze gorsze, kilka minut wydartych z jego życia pokazało mu dobitnie, że nie mogą liczyć na żadną taryfę ulgową, więc nie tracił swojej czujności, instynktownie przeczuwając zagrożenie. Mógłby już ruszyć na podbój któregoś z pomieszczeń, ale... Poczuł jej ciepłe ciało na swoim i znowu zagarniał ją do siebie, zupełnie jak wczoraj, kiedy leżała naga w jego ramionach, oddychając ciężko. Musiało to wyglądać zabawnie, kiedy w drugiej ręce ściskał świecznik i patrzył wyzywająco na Pandorę, która miała widelec. Ciekawe zestawienie ludzi, którzy właśnie dostawali prezent od Losu w postaci kilku oddechów. Urwanych, nie zdążył nawet pocałować Daisy, a już lądowała w ramionach jego ulubionej psychopatki i zaczynała opowiadać coś o włosach. Spojrzał na nią raz jeszcze, wzdychając ciężko. Negacja trwała w najlepsze, nie zamierzał jej tego bronić, zdając się raczej na pomoc Emrysa i zostawiając damy samym sobie. - Tu może być jedzenie - wskazał na drzwi przed nimi. - Macie wodę w plecaku? - sprawdził swój, było tam wszystko prócz czegoś nadającego się do picia. Mogli liczyć na mentorów (Cordelia nie pozwoli umrzeć Daisy), ale i tak wieszczył problemy. Nie czekał na odpowiedź, nie zwracał też uwagi na swoją dziewczynę, przeżywając po swojemu coś, w czym nawet ona nie mogła mu pomóc. Ruszył więc leniwie w stronę drugiego pomieszczenia, mając nadzieję, że ruszą za nim. Musieli znaleźć wodę. Prozaiczne pragnienia, wyrzuty sumienia zostawiał na inną porę dnia albo życia.
Drużyno Pierścienia, za mną!/zt dla całej czwórki |
| | | Wiek : 19 lat Zawód : naczelny pechowiec Przy sobie : ŚWIECZNIK, zestaw zatrutych strzałek (zostały 3). jodyna, latarka, ręcznik, przyprawy,pusta butelka, zwój liny, antybiotyk, połówka chleba, trzy mandarynki, dwa pączki, wieprzowina ze stołu, pół bochenka chleba,2 banany, zwiększenie szansy na powodzenie podczas walki wręcz (kości) Znaki szczególne : brak Obrażenia : fizycznie trzyma się nieźle
| Temat: Re: Korytarz Nie Wrz 28, 2014 1:44 pm | |
| już ze świątyni piwa
- To na twój widok, piękna. Myślę, że każdy kto widział cie w tym stanie, wolałby wsadzić sobie ten widelec do oka - odgryzł się Pandorze, przecierając się jednak dokładnie ręcznikiem, który mu rzuciła. Nadal pozostawał tym samym niesfornym chłopcem, który do niedawna za podobną zniewagę rzuciłby przeciwnika o parkiet. Czasy i obyczaje jednak wzięły w łeb, kiedy musieli przetrwać, a on zamiast czegoś do picia znajdował... przyprawy. Oczami wyobraźni już widział to pokonywanie przeciwnika kminkiem i przyprawą do piernika, ale nie myślał się zbyt wiele, pakując wszystko do swojego plecaka. Łącznie z ręcznikami za radą przyjaciela. Zaśmiał się gorzko na widok piwa w lodówce i Daisy, która postanowiła po nie sięgnąć. Może jeszcze dostaną nadzór policyjny za spożywanie alkoholu przez nieletnie? Na pewno byli na Igrzyskach? Odwrócił się za siebie, jakby zgodnie z jego myślami, miał wyskoczyć mu za plecami wielki zmiech i urwać rękę, przeżuwając ją wolno na zmianę z jajkami (tak, przydadzą się), ale panowała tu względna cisza. Na początku, podobało mu się to, czuł się w pokręcony sposób niepewnie, ale przynajmniej pomieszczenie wydawało mu się dość przejrzyste pod względem pułapek. Z każdą sekundą, jednak wzrastał jego niepokój i poczucie chłodu, które powoli obejmowało jego ciało, tworząc na nim gęsią skórkę. Dlatego nie ferował wyroku Pandory, ruszając przed siebie na korytarz. - To gdzie teraz? - zagadnął, czując wreszcie chwilowy spokój, choć tak naprawdę... Nie wiedział, czy nagle na korytarzu nie wyskoczy jakaś żądna nabicia na świecznik trybutka. Instynktownie ścisnął mocniej dłoń Daisy, która znalazła się przy nim. |
| | | Wiek : 19 lat Zawód : naczelny pechowiec Przy sobie : ŚWIECZNIK, zestaw zatrutych strzałek (zostały 3). jodyna, latarka, ręcznik, przyprawy,pusta butelka, zwój liny, antybiotyk, połówka chleba, trzy mandarynki, dwa pączki, wieprzowina ze stołu, pół bochenka chleba,2 banany, zwiększenie szansy na powodzenie podczas walki wręcz (kości) Znaki szczególne : brak Obrażenia : fizycznie trzyma się nieźle
| Temat: Re: Korytarz Nie Wrz 28, 2014 1:46 pm | |
| i rzucam kostkami! |
| | | Zawód : Troublemaker Znaki szczególne : avatar © laura makabresku
| Temat: Re: Korytarz Nie Wrz 28, 2014 1:46 pm | |
| The member 'Alexander Amitiel' has done the following action : Rzuć kostkami
'Cztery oczka' : 4 |
| | | Znaki szczególne : avatar © laura makabresku
| Temat: Re: Korytarz Wto Wrz 30, 2014 7:52 pm | |
| |
| | | Zawód : Troublemaker Znaki szczególne : avatar © laura makabresku
| Temat: Re: Korytarz Wto Wrz 30, 2014 7:52 pm | |
| The member 'Game over' has done the following action : Rzuć kostkami
'Cztery oczka' : 3 |
| | | Wiek : 19 lat Zawód : naczelny pechowiec Przy sobie : ŚWIECZNIK, zestaw zatrutych strzałek (zostały 3). jodyna, latarka, ręcznik, przyprawy,pusta butelka, zwój liny, antybiotyk, połówka chleba, trzy mandarynki, dwa pączki, wieprzowina ze stołu, pół bochenka chleba,2 banany, zwiększenie szansy na powodzenie podczas walki wręcz (kości) Znaki szczególne : brak Obrażenia : fizycznie trzyma się nieźle
| Temat: Re: Korytarz Sro Paź 01, 2014 11:11 pm | |
| powracamy na korytarz!
Nie opatrywał Pandory dla jakichkolwiek podziękowań bądź pieśni pochwalnych ku czci jego bohaterstwa. Jego zdolności oralne były ograniczone w tej chwili tak bardzo, że nie wiedział nawet, z czym rymuje się Alexander, więc ułożenie strofy na cześć jego czynów musiało zostać odłożone w czasie. A ten kurczył się i tak niesamowicie w ich rękach, co zauważał z każda doroślejszym zachowaniem młodej arystokratki - nie zbeształa go - i swojej dziewczyny, do której powracał na tarczy, uśmiechając się jedynie przez ramię do swojej patologicznej, bratniej duszy. - Zatrzymaj go sobie - wskazał na widelczyk, pokazując jednak, żeby nie wpadała na niedorzeczny pomysł noszenia go na szyi jako wisiorka. Nie mógł znowu wyjmować tego paskudztwa z jej ciała. Może i nie miał wielkiej awersji do krwi - w czasach jego burzliwej młodości ta lała się obficie - ale i tak czuł niesmak na myśl o tym, że znowu go sobie gdzieś wbije. Skinął głową na pomysł biwaku na noclegu, na chwilę puszczając jeszcze Daisy i napełniając swoją butelkę z wodą. Szkoda by było to zmarnować, mieli szansę na pełny posiłek i... chyba dopiero wówczas do niego dotarło, że jest zmęczony i że te rany na szyi domagają się opatrzenia, a on sam nie marzy o niczym innym jak godzina snu, po której obejmie wartę. To był naprawdę ciężki i trudny dzień, który kończyli w całkiem miłej i romantycznej atmosferze hologramów z zabitymi. Najwyraźniej Alma przypominała im subtelnie, że prędzej czy później będą wbić sobie te widelczyki, a nie wyciągać; z tym, że Alex miał to serdecznie gdzieś i po raz kolejny pokazał kobiecie środkowy palec, podając chleb i pączki, by nasycili pierwszy głód. Sam oparł się o ścianę korytarza, czekając na wodę i patrząc w stronę Emrysa i Pandory. Całe szczęście, że zabrał świecznik z tej ponurej sali, bo mógł dostać za swoje mądrości życiowe późnym wieczorem przy dźwiękach hymnu Panem. - Zejdźcie się, mamy piwo, jakiś kurwa biały proszek, zrobimy sobie imprezkę - roześmiał się, próbując nie krzywić się z powodu rany, która raczej nie czyni z niego lowelasa i bolała kurewsko, nawet wówczas (a może właśnie wtedy), kiedy próbował przemyć ją wodą utlenioną, a obok niego siedziała Daisy - szalenie dorosła, z czego pozostawał niezmiernie dumny. |
| | | Znaki szczególne : avatar © laura makabresku
| Temat: Re: Korytarz Czw Paź 02, 2014 7:29 pm | |
| Na korytarzu pojawiły się trzy paczki od sponsorów: latarka, zestaw pierwszej pomocy oraz śpiwór dla Daisy, zestaw zatrutych strzałek dla Alexa oraz śpiwór dla Pandory.
Przedmioty zostały dopisane do ekwipunków. |
| | | Wiek : 19 lat Zawód : trybut Przy sobie : nóż, biały proszek w saszetce, latarka, ząbkowany nóż, zapałki, butelka wody utlenionej, dwie pieczenie, dwa jabłka, banan, nóż do krojenia, widelczyk do ciasta, dwa widelce Obrażenia : 2 ukąszenia gończych os - na szyi i na policzku
| Temat: Re: Korytarz Czw Paź 02, 2014 9:13 pm | |
| / z czwórki! Napad wesołości trwał wystarczająco długo, by to właśnie Alexander musiał opatrzyć Pandorę. Normalnie pewnie sam chciałby to zrobić, w końcu do zawodu lekarza przygotowuje się od dobrych paru lat, ale chyba nie był w stanie. Zresztą, Alex radził sobie bardzo dobrze, choć delikatnością wykazywał się zerową. Emrys chciał zainteresować się Daisy i jej rozcięciem na łuku brwiowym, zanim jednak odezwał się do niej słowem, pierwsza do niego zagadała i oddała mu plecak. Skinął głową w podziękowaniu. Właśnie wtedy rozległ się dźwięk hymnu Panem. Dziewięć nazwisk, dziewięć twarzy. Czyli zostało jeszcze piętnaście osób. Czternaście przeszkód na jego drodze powrotu do ojca. Westchnął cicho, nieco nostalgicznie i przez kilka dłuższych sekund w zamyśleniu nie odrywał jeszcze oczu od sufitu. Następnie bez słowa schylił się, zamoczył w otaczającej ich wodzie ręcznik, który dalej trzymał w ręce i wręczył Daisy. – Obmyj sobie tym twarz, zwłaszcza z krwi – poradził. – I jasne, na pewno to zrobię. – Posłał jej lekki uśmiech, po czym spojrzał z nieco szerszym, ale bardziej złośliwym na Alexa. – Do wesela się zagoi – stwierdził, klepiąc go po ramieniu. – I myślę, że korytarz jest mimo wszystko najbezpieczniejszą opcją – powiedział, nie ruszając na razie za parą, gdyż oglądał się jeszcze za Pandorą. Podszedł do niej i chwycił ją za rękę delikatnie, lecz stanowczo, w milczeniu oglądając sposób, w jaki ją zabandażowała, oceniając go jako… – Znośny – oznajmił w końcu, puszczając jej rękę. – Jeśli chcesz, będę mógł zająć się później opatrunkiem –zaproponował neutralnie, ale z uśmiechem na ustach. – Poza tym wszystko w porządku? – zapytał, towarzysząc jej pewnie dopóki nie wyszli na korytarz. Na którym Emrys marzył już chyba tylko o tym, żeby coś przegryźć i położyć się spać chociaż na trochę. Jednak zanim mógł to zrobić, musiał jeszcze zabrać się za jedną rzecz. – Amitiel, pokaż mi tę ranę – zakomenderował, podchodząc do przyjaciela i zabierając mu z ręki wodę utlenioną, zanim wyleje na siebie całą butelkę. – Potrzebna mi gaza – stwierdził w zamyśleniu, przyglądając się trzem rozcięciom na szyi. O ile zdążył zauważyć, dysponowali tylko bandażami i plastrami. I właściwie kiedy tylko o tym pomyślał, na korytarzu, niedaleko niego ułatwiam sobie życie pojawiły się paczki. Po ich krótkim przejrzeniu zauważył, że żadna nie była zaadresowana do niego, ale jedna z nich zawierała apteczkę. – Daisy, pożyczam – zamachał do niej prezentem od sponsorów, po czym znów znalazł się przy Alexandrze. Zanim przystąpił do zakładania opatrunku, stwierdził, że dziewczyny w międzyczasie mogą się czymś zająć. Zdjął swój ekwipunek z pleców i rzucił go w stronę Pandory. – W moim plecaku są pieczenie. Weźcie jedną i rozdzielcie między nas wszystkich – poprosił, uświadamiając sobie, że na dobrą sprawę od śniadania nie miał nic w ustach. |
| | |
| Temat: Re: Korytarz Pią Paź 03, 2014 5:48 pm | |
| Daisy posłusznie otarła zakrwawioną twarz ręcznikiem, po czym rozejrzała się po korytarzu, próbując wewnętrznie przetrawić ilość zamordowanych trybutów. W tym...Evena? Coś ścisnęło ją w żołądku, ale nie był to ani strach ani ulga, raczej rodzaj mocnego zdezorientowania i niepokoju. Skoro ktoś tak wyszkolony stracił życie w ciągu pierwszego dnia, to ona...nie, wolała o tym nie myśleć, postępowała więc nadmiernie racjonalnie, obserwując Emrysa łatającego Alexandra. Sama wolała zająć się rzeczowym planowaniem tej upojnej nocy. Razem z Pandorą rozpakowały prezenty od sponsorów i nawet nie pomarudziła na brak odżywki do włosów. Była głodna, zmęczona, spragniona i marzyła tylko o krótkiej drzemce. W względnym spokoju; wypiła łyk oczyszczonej wody z butelki i poczęstowała nią Pandorę i chłopców, samej w końcu moszcząc się w końcu korytarza, przy ścianie bez drzwi. Najbliższe wejście prowadziło do białego pomieszczenia, które już zwiedzili - przynajmniej znajdowali się przy względnie znanym źle.Kiedy już opatrzyli się, zjedli małe, ale syte porcje (chyba pożegnamy połówkę chleba Alexandra i dwa jabłka Emrysa) postanowili odpocząć, wysypiając się na zmianę w śpiworze Pandy i Daisy. Najpierw wartę trzymała Pandora i Emrys, potem Daisy i Alexander.
nadrabiamy szybciutko czasowo, jeśli jednak w środku nocy coś miało nas zjeść, to droga wolna MG <3 |
| | | Wiek : 14 Zawód : mała miss Przy sobie : krótki mieczyk, mały zestaw bandaży i plastrów, tabletki do uzdatniania wody, paczka z jedzeniem, kompas, trzy noże i super-widelec z zastawy, pieczeń i parę owoców, świeczka x2 Obrażenia : siniak z tyłu głowy, naderwana małżowina
| Temat: Re: Korytarz Pią Paź 03, 2014 10:59 pm | |
| Przepraszam, że dopiero teraz - umieram. ;___;
Nie jestem pewna, dlaczego w ogóle tolerowałam opiekuńczość rozbrzmiewającą w głosie Emrysa. Może to przez szok nadmiar wrażeń, które do tej pory pozostawały jedynie w sferze iluzji, albo zwyczajne odrętwienie. Wzdrygnęłam się lekko, kiedy chwycił moją, niezbyt pewna zamiarów. Oczami wyobraźni mogłam dostrzec tylko jak najpierw wbija kciuk w świeżą ranę, zadając mi kolejną falę bólu, potem wykręca rękę i gdzieś po drodze skutecznie pozbywa się sojuszniczki i przyszłej rywalki. Ale nic takiego się nie stało i nie wiedziałam, czy powinnam cieszyć się ze swojej przezorności, czy może panikować, bo moje paranoje zbliżały się do niebezpiecznego punktu, w którym normalne funkcjonowanie mogło okazać się wyjątkowo trudne. - W porządku - odpowiedziałam, przytakując na jego słowa i pomimo wszystko nie wyrywając swojej dłoni z jego. Wysunęłam ją dopiero, kiedy starannie zbadał wzrokiem opatrunek - Ta troska jest zbędna, dobrze sobie radziłam bez niej - odparłam jednak po chwili, bo nawet jeżeli byłam niesamowicie zmęczona, to nawet w takiej chwili czułam, jak okazana słabość zżera mnie od środka. Przysiadłam na ziemi, opierając się o przyjemnie chłodną ścianę i wzięłam parę zachłannych łyków wody, podanej mi przez Daisy. Dopiero w tym momencie zdałam sobie sprawę, jak bardzo byłam spragniona i od jak wielu godzin nie miałam w ustach ani kropli. Nie odmawiając, sięgnęłam też po kawałek pieczeni z plecaka Emrysa, wreszcie zaspakajając męczący mnie głód. W tym momencie chciałam, aby na krótką chwilę arena zniknęła. Chciałam obudzić się w domu - gdziekolwiek on był - i w swoim łóżku. Na ułamki sekund poczuć pod głową wysoki stos delikatnych poduszek i wtulić nos w materiał kołdry. Zamiast tego siedziałam na chłodnej podłodze, w cieniutkiej sukience splamionej krwią i z ludźmi, którzy nie wiedzieć czemu okazali mi nieco życzliwości - nawet jeżeli reguły gry nadal pozostawały takie same. Czułam się, jakbym znalazła się w zupełnie innym świecie i nie potrafiłam stwierdzić, czy jest lepszy od starego. Przeniosłam się do niego jednak na krótką chwilę, kiedy nadeszła moja pora drzemki i na powrót zatopiłam się w warstwach śpiwora, tonąc w przyjemnej fali ciepła. |
| | | Znaki szczególne : avatar © laura makabresku
| Temat: Re: Korytarz Sob Paź 04, 2014 1:57 pm | |
| Nagle w całym wschodnim skrzydle rozbrzmiał potężny głos: - Trybuci! Wiele już przeszliście i wielu straciliście. Na pewno jesteście też głodni, spragnieni i zmęczeni. Mamy jednak dla Was dobrą nowinę - w Sali Głównej czeka Uczta. Przychodźcie więc tłumnie, ponieważ nie wiadomo, kiedy znów będziecie mieli okazję coś zjeść. Wesołych Głodowych Igrzysk i niech Los zawsze Wam sprzyja! W tym samym momencie dało się słyszeć głośny trzask. Wszystkie znajdujące się na korytarzu drzwi zamknęły się na dobre z wyjątkiem tych, które prowadziły do Sali Głównej.
Ucztę rozpocznie post Game overa. Póki co nie możecie wrócić do pomieszczeń. Natomiast tybuci, którzy jeszcze się w nich znajdują, niech napiszą posty z uwzględnieniem, że wyszli na korytarz, a drzwi od razu się zamknęły. |
| | | Wiek : 19 lat Zawód : naczelny pechowiec Przy sobie : ŚWIECZNIK, zestaw zatrutych strzałek (zostały 3). jodyna, latarka, ręcznik, przyprawy,pusta butelka, zwój liny, antybiotyk, połówka chleba, trzy mandarynki, dwa pączki, wieprzowina ze stołu, pół bochenka chleba,2 banany, zwiększenie szansy na powodzenie podczas walki wręcz (kości) Znaki szczególne : brak Obrażenia : fizycznie trzyma się nieźle
| Temat: Re: Korytarz Sob Paź 04, 2014 10:13 pm | |
| Ta noc nie była ani trochę udana. Naiwnie spodziewał się nagłej utraty przytomności po pełnym wrażeń dniu - który obejmował także odrzucenie przez małpodziwkę - ale zamiast zapadnięcia w ramiona Morfeusza (choć ten zwrot nie podobał się temu heterykowi po przejściach), odczuł coś na wzór półsnu, w którym nadal widział swoją trybutkę e świecznikiem w ręce. Może gdyby jeszcze była naga, to mógłby uznać te wizje za całkiem udane, ale jego wyrzuty sumienia nie przewidziały takiej opcji. Budził się zlany potem (może śpiwór na spółkę z Daisy to był kiepskie pomysł?), ale wreszcie nad ranem udało mu się zasnąć. Pewnie mieli więcej szczęścia niż pozostali. Wstali niemal wyspani (tak), w szampańskich nastrojach (weseli jak skowronki) i z pełnymi żołądkami, co wcale nie przeszkadzało im załapać się na pierwszy posiłek dnia. Opatrunki zostały zmienione, dziewczyny wy... Chyba tylko w marzeniach Alexa, gdzie wesoło hasała sobie Alma Coin z biczem i mogli już bawić się w małego odkrywcę, gdyby nie to, że drzwi zostały zamknięte. Chyba już widział to w jakiejś ekranizacji (książek nie tykał, groziły trwałym kalectwem), ale wtedy drzwi do Komnaty pozostawały otwarte, a tu zatrzaskiwały się z ciężkim hukiem, robiąc z nich już duchów korytarza i nie dając im wyboru. Musieli wrócić do Sali, gdzie zapewne zrobi nowy użytek ze swojego świecznika... i może spotka Mayę, która miała pozostawać ich sojuszniczką. - Dalej, drużyno! Dziś mamy piękny dzień na zabijanie - rzucił, ot tak, zabierając ich zapasy i broń. Przyda się w tej rzezi niewiniątek, prawda?
zt dla nas wszystkich! |
| | | Wiek : 17 lat Zawód : trybut, naczelny arystokrata Przy sobie : Plecak numer 12: śpiwór, pusta butelka, paczka jedzenia, ząbkowany nóż, dwa małe nożyki, widelec, dwie garści owoców, dwa plastry pieczeni, dwa kacze udka
| Temat: Re: Korytarz Nie Paź 05, 2014 3:33 pm | |
| // Pomieszczenie numer 3
Kiedy tylko wymaszerowałem na korytarz raźnym krokiem przykładnego skauta, usłyszałem za sobą głośny trzask. Z dziwnym piskiem wciągnąłem do płuc ilość powietrza, która spokojnie mogłaby wypełnić pół tamtej cholernej spiżarni, ale zdołałem powstrzymać się od kolejnego potoku przekleństw. Wypuściłem powietrze już w chwili, kiedy zorientowałem się, że dźwięku nie spowodował żaden trybut, a jedynie zatrzaskujące się za mną drzwi. Zmarszczyłem brwi, lekko niezadowolony, ale nie walczyłem z klamką. Nie cieszyło mnie szczególnie to, że odcięto mnie od względnie bezpiecznego pomieszczenia na Arenie, ale miałem ważniejsze rzeczy na głowie. Wysuszone i spękane usta nie dawały o sobie zapomnieć, tak samo jak dziwna suchość w ustach. Przez chwilę zastanawiałem się nad wygłoszeniem jakiejś dramatycznej sekwencji, która pasowałaby do prawdziwego herosa, ale w końcu z tego zrezygnowałem. Dawno nienawilożone wodą struny głosowe pewnie byłyby zdolne tylko i wyłącznie do wydania z siebie żałosnego skrzeku albo, co gorsza, pisku. Dramatyzm musiał poczekać. Nadeszła pora na ucztę. Przetarłem dłonią twarz, odgarnąłem z czoła włosy, przez chwilę ścisnąłem w dłoni znajdujący się wciąż w kieszeni guzik od garnituru, a potem kontynuowałem wesołą wyprawę do głównej sali. Grantowie nie czuli strachu, ale i tak nie podobało mi się to mdlące i dziwnie podobne do niego uczucie.
// No to główna sala! |
| | | Wiek : 17 lat Zawód : Leży i pachnie na pół etatu. Przy sobie : Trzy banany, łyżka, antybiotyk, ząbkowany nóż, zapałki, igła z nitką Obrażenia : Obtarte kolana, poparzone, ale opatrzone łapki, skręcona kostka, a poza tym to nadal jej cycki nie urosły.
| Temat: Re: Korytarz Pią Paź 10, 2014 2:24 pm | |
| /z rzeźni niczym ninja
Nikt za mną nie wyszedł. Szkoda, liczyłam, że ktoś z sojuszu się kapnie, że brakuje na sali pewnej małej sierotki. Ale to też znaczyło, że w skradaniu się oraz kradnięciu bez zwracania na siebie uwagi jestem wyborna. I proszę państwa, to mnie tak podbudowało, że pomimo tej masakry rozgrywającej się tuż za drzwiami, uśmiechałam się do siebie jak mały troll. Niby mała rzecz, a cieszy. Niestety rozpierająca mnie duma nie zabiła bólu kostki, która nagle o sobie mi przypomniała, ani głodu, który też postanowił wołać o uwagę. Na szczęście póki co nie zapowiadało się, bym miała od tych rzeczy umrzeć, więc zajęłam się przepakowaniem rzeczy. Zajrzałam do plecaka Matta, nadal nieogarnięta wstydem za jakże haniebną kradzież. Kiedy zobaczyłam, że w środku znajduje się mina, stwierdziłam, że wybuchy mnie muszą kochać, skoro rzeczy z tym związane co chwilę wpadają mi w łapy. Na widok butelki z wodą uśmiechnęłam się jeszcze szerzej, odkręciłam ją i upiłam parę łyków, w końcu odwodnienie to nie jest moje najskrytsze marzenie. Potem zakręciłam ją z powrotem, szczelnie, by nie wylać całej w plecaku (ile razy już zamoczyłam wszystkie książki w torbie źle zakręconą wodą, masakra...) i włożyłam do swojego. Kompas wcisnęłam na sam spód, od razu stwierdzając, że raczej się nie przyda, a jeżeli już, to prędzej się zgubię niż zrobię z niego użytek. Jodynę wcisnęłam do bocznej kieszeni, a coś co przypominało mi noktowizor, ale żebym była tego pewna, to nie, do środka plecaka. Na wierzch wpakowałam pięć bananów, te dwa ostatnie mi nie wlazły - ale to żaden problem, spokojnie, w końcu zawsze mogę je zjeść. Kiedy już uciszyłam wołanie żołądka o pomoc, pomyślałam, że w sumie pasowałoby zrobić coś z tą kostką, więc osunęłam się pod ścianę i spojrzałam na swoją nogę. Nie było źle, ale nie było też dobrze, więc jedynie westchnęłam, nie siejąc zbędnej paniki. Rozmasowałam ją lekko, nie miałam lodu, żeby ją obłożyć, więc to jedyne, co mi pozostało. Nie wiedziałam co zrobić z plecakiem Matta, który teraz leżał pusty tuż obok mnie. Aż w końcu wpadłam na pomysł, że mogę sobie usztywnić takim materiałem nogę. Wybitnie, prawda? Z pomocą ząbkowanego noża wykroiłam spory pasek materiału, który okręciłam ciasno wokół swojej kostki i pod stopą (by nie zleciało, co nie). Ciasno na tyle, by było sztywno, jednak nie na tyle, by tamować dopływ krwi. Niestety nie wpadłam na to, że to się nie będzie tak po prostu na wiarę trzymać. Wygrzebałam ze swojego plecaka igłę i nitkę, po czym zszyłam materiał ze sobą. Dwa razy, ku pewności, jak to mówią, przezorny zawsze ubezpieczony. Resztki nici oraz nóż schowałam z powrotem i założyłam plecak na ramiona. Podniosłam się powoli i trzymając się ściany zaczęłam sprawdzać, jak teraz będzie wyglądać chodzenie w moim wykonaniu. Nie oczekiwałam cudów, ale jakiejś poprawy już tak. Postanowiłam, że poczekam jeszcze kilkanaście minut, w razie jakby ktoś miał za mną pójść. Samotne podróże to nie jest zbyt dobry pomysł i tak, więc co mi szkodzi? Zresztą, samemu jest nudno.
[Kochany MG. Wiesz, że cię kocham i w ogóle wielbię, dlatego proszę, byś póki co tu nie szalał, bo Carls czeka na resztę (tę żywą resztę) sojuszu. Jak wiadomo może to troszeńkę potrwać, więc proszę o wyrozumiałość i odwzajemnienie mojego zauroczenia. Całuski, tulaski i wszystkiego najlepszego, Twoja Rose <3] |
| | | Znaki szczególne : avatar © laura makabresku
| Temat: Re: Korytarz Pią Paź 10, 2014 2:49 pm | |
| Powietrze przeszył armatni wystrzał. |
| | | Wiek : 18 Zawód : chodzący kłopot (?) Przy sobie : nóż ceramiczny, butelka z wodą Znaki szczególne : ciąża i bijąca-z-twarzy-cholernie-świetlistym-światłem pogarda do świata, z którą to dumnie obnosi się panna Morgan Obrażenia : blizna na lewej dłoni, drobne blizny poparzeniowe na ciele i... psychiczne? Hohoho.
| Temat: Re: Korytarz Sob Paź 11, 2014 10:42 am | |
| /z sali głównej; I'm so lonely... xD
Nie miała zamiaru przepraszać za to, co zrobiła. Już nawet nie chodziło jej przy tym o zaprzeczanie swojej naturze, według której miała wszystko równo w dupie, a o najzwyklejsze w świecie resztki rozsądku mówiące jej, że do trupów raczej nie wypada gadać. Sztywne towarzystwo, jakieś takie chłodne, na dodatek milkliwe... Jednym słowem - nic z tego. Mimo wszystkiego, co robiła wcześniej, teraz nie uważała takiej rzeczy za rozsądną. Nie w obliczu aż takiego… Chaosu. Wewnątrz, na zewnątrz, w sobie, dookoła… Zamiast więc skupiać się na tym, że znowu to zrobiła, że po raz kolejny pozwoliła komuś umrzeć, dobra – najprawdopodobniej zaraz umrzeć, w jak najbardziej dupnych okolicznościach. Cóż, skupiła się na podstawowym w tej chwili zadaniu. Na przetrwaniu, bo bez niego nie mogłaby w przyszłości pluć sobie w brodę za swe aktualne czyny i wariować niczym rasowa psycholka. A jak to tak pozostawać sobie cholernie radosną w obliczu tych wszelkich okropności…? Nie dało się, no, nie dało. Poza tym wariaci mieli lepiej. Mogli zwyczajnie… odpłynąć i nie czuć. Skąpani w cytrynowożółtym, może jakby po części dającym się nazwać szpitalnym, blasku będącym ich przyjacielem. W pewnym sensie tchnącym sterylnością i odległością, lecz mimo wszystko kimś dobrze znanym, bliskim. Skąd to wiedziała? Nie mogła powiedzieć. To po prostu zdawało jej się teraz czymś zupełnie naturalnym, czymś przychodzącym do niej ot tak, zwyczajnie będącym i już. Nie analizowała tego, pozostawiając gdzieś za sobą. Choć przecież jednocześnie tak blisko. Stawiała kolejne szurające kroki na zimnej podłodze, łapiąc się ścian, potykając, lecz usilnie brnąc do przodu. Nie miała pojęcia, gdzie teraz postanowią rzucić ją Organizatorzy, ale to nie liczyło się w tej chwili aż tak mocno. Nie przy przerażeniu, jakie zaczynało na powrót nią władać. Nawet przemieszane z chęcią przetrwania z pewnością nie było niczym dobrym. Napędzającym ją i owszem, lecz jednocześnie robiącym z niej kogoś, kim nigdy wcześniej nie była. Przestraszoną sarenkę, z której tyle razy żartowała, a którą faktycznie się okazywała. Czyżby mimowolna wróżba? Nigdy nie pamiętała tego, by aż tak mocno opętywana była przez obawę. By wycofywała się w aż tak nieudolny sposób, by sytuację określała tylko instynktownie, najnormalniej w świecie na tymże pierwotnym instynkcie tylko jadąc. Teraz nie była już tak straszliwie pewna siebie. W tym momencie zwiewała niczym wystraszona dziewczynka, nie patrząc zupełnie na swoją godność i na to, jak to spojrzy na nią publika. Podrygiwania, susy, zdecydowanie nie taneczne kroczki, a wreszcie najbardziej upokarzające wpadnięcie na korytarz niczym jakiś ciężki i nieforemny przedmiot, który ktoś zwyczajnie rzucił przed siebie, nie patrząc na trajektorię lotu. Zadyszała niekontrolowanie, opadając tyłkiem na ziemię i sycząc, gdy poczuła całkowite drętwienie nogi. Złapała się za nią, podciągając ją pod brodę, by podjąć jakiekolwiek próby rozmasowania. Nie mające przynieść zupełnie żadnego skutku, lecz w pewnym sensie naturalne. Łapie cię skurcz? Masujesz nogę w cholerę! Zdecydowanie zmęczonym ruchem, odgarnęła włosy z twarzy i wciągnęła powietrze do ust, by zaraz wyrzucić je z głośnym westchnieniem. Dopiero wtedy raczyła obdarzyć młodą Carly spojrzeniem, w którym niby to wciąż obecny był cień jej zwyczajowego politowania dla świata, lecz jakby… Marny? Nieudolnie utrzymywany? Pasujący już bardziej do osoby aż nazbyt usilnie próbującej łapać się okruszków przeszłości? Cóż, nie mogła powiedzieć, że nie była to prawda. - Banda skurwieli. – Wyszeptała spierzchniętymi ustami, opierając się mocniej plecami o kawałek ściany i próbując wyjąć butelkę z wodą z odpowiedniego plecaka. Gdy już to zrobiła, pociągnęła z niej łyk, spoglądając pytająco w stronę towarzyszki. Nie spytała o to, czy ta nie potrzebuje odrobiny wody, licząc chyba po części na to, że tak nie jest. Po chwili zaś uśmiechnęła się nieznacznie, choć z wyraźnym bólem, zakręcając mocniej butelkę i wpychając ją znowu do bagażu, by podskoczyć w górę na dźwięk wystrzału, a następnie opaść do wcześniejszej pozycji. - Matt… – Powiedziała bardziej do siebie niż do Carly, wspominając widok zakrwawionego noża i krwi buchającej z rany. Wspominając… Wszystkie takie widoki, co sprawiło, że mimowolnie potarła skostniałe ramiona. Choć przecież powinno jej być tak ciepło. Nie było. Zwłaszcza przy kolejnej wypowiedzianej na głos myśli. – Albo Amanda… – Westchnięcie, potarcie, jęk, a właściwie warknięcie. – Banda pierdolonych skurwieli! I to był mniej więcej koniec tak wyraźnych oznak jej złości, bowiem tylko na tyle było ją w tej chwili stać. Po nim nadeszła kolej na resztki instynktownej logiki. Takiej, która to posiłkowała się tylko jednym stwierdzeniem. Ruch to życie. - Mieliśmy problemy z wyjściem. Lucy i Raphael powinni się zjawić, ale… Dajemy im pięć minut, nie więcej. Nie możemy tu, cholera jasna, zostać i ryzykować, że któryś z powaleńców postanowi złożyć nam wizytę. – Spojrzała uważnie na Coin, mając nadzieję, że ta choć cząstkowo zrozumie jej tok myślenia. Po chwili przeniosła spojrzenie na swoją nogę, a następnie na drzwi. – Mały chujek Amitiel bawił się w plucie strzałkami. Z chodzeniem u mnie gorzej niż u stuletniego dziadka. Masz przypadkiem jakiś kijek czy inne cholerstwo? – Wyjaśniła, krzywiąc się i zabezpieczając łuk. Pięć minut… Potem muszą podjąć decyzję… |
| | | Znaki szczególne : avatar © laura makabresku
| Temat: Re: Korytarz Wto Paź 14, 2014 11:54 pm | |
| Równo o północy dają się słyszeć dźwięki hymnu Panem, a na hologramie pod sufitem wykwita herb Kapitolu. Następnie wyświetlane są zdjęcia poległych dzisiaj trybutów: Sebastiana Lyberga, Matthew Turnera i Amandy Gautier. Kiedy znika twarz Amandy, projekcja gaśnie, a dźwięki muzyki cichną.
Dzień trzeci dobiera końca, od jutra chcemy rozpocząć już dzień czwarty, opatrzcie więc rany, uzupełnijcie ekwipunki, oszacujcie straty i wyśpijcie się dobrze. |
| | | Znaki szczególne : avatar © laura makabresku
| Temat: Re: Korytarz Sro Paź 15, 2014 9:41 pm | |
| Nad ranem powietrze przeszywa armatni wystrzał. |
| | | Wiek : 18 Zawód : chodzący kłopot (?) Przy sobie : nóż ceramiczny, butelka z wodą Znaki szczególne : ciąża i bijąca-z-twarzy-cholernie-świetlistym-światłem pogarda do świata, z którą to dumnie obnosi się panna Morgan Obrażenia : blizna na lewej dłoni, drobne blizny poparzeniowe na ciele i... psychiczne? Hohoho.
| Temat: Re: Korytarz Czw Paź 16, 2014 3:08 pm | |
| Chwila względnego spokoju, krótki moment mogący dać złudne wrażenie spokoju. Cisza panująca w pomieszczeniu mogłaby to dać, jak najbardziej, gdyby tylko chciała. Gdyby tylko którakolwiek z obecnych w pomieszczeniu panien faktycznie była skłonna uwierzyć w to, że wszystko, co złe już się skończyło, że w tym momencie nie mogło pojawić się już coś gorszego, że pułap okropieństwa został już osiągnięty. Jednak nie wierzyły, a przynajmniej nie robiła tego sama Di. Nauczyła się już bowiem, że zawsze, ale to zawsze mogło być jeszcze gorzej. Nieważne jak było w tym momencie, ważne, że wciąż znajdowała się na tej parszywej Arenie, a śmierć podążała z nią krok w krok. Już nawet nie deptała jej po piętach, a otwarcie się z nią zrównywała, coraz bardziej przenikając, wchłaniając ją w siebie i czyniąc z niej swój wzór doskonały. Były sobie towarzyszkami, swoistymi najlepszymi przyjaciółkami. Gdzie była ona, tam wreszcie pojawiała się też śmierć - zazdrosna pinda chcąca zatrzymać ją tylko dla siebie, co skutkowało odbieraniem Delilah wszystkich tych, na których mogło jej kiedykolwiek zależeć, na których faktycznie jej zależało. Nie próbowała już nawet łudzić się co do tego, że jeszcze kiedykolwiek zobaczy się z Amandą w sposób zaliczający do siebie rozmowę. Aż nazbyt wyraźnie widziała przecież większą część tych scen, jakie miały miejsce w sali głównej. Paradoksalnie były one dla niej czymś o wiele gorszym od tych z pierwotnej rzezi pod Rogiem Obfitości, gdy to osobiście zabiła Trinette bez większego powodu. Wtedy wszystko wydawało się jeszcze o wiele łatwiejsze, gdy teraz nie widziała już nawet wątłego światełka w tunelu. Może to i nawet lepiej...? Znając jej aktualne szczęście, zapewne byłaby to oznaka nadjeżdżającego pociągu, który przerobiłby ją na marmoladę, nim jeszcze zdążyłaby w jakikolwiek sposób zareagować czy też choćby idiotycznie zamrugać w wyrazie zaskoczenia. Choć mruganie zaczęła opanowywać już chyba do perfekcji, gdy tak robiła to non stop, usiłując powstrzymać jednocześnie napady łkania przemieszanego z panicznym śmiechem. Dosłownie czuła jak wariuje, jak jej siły psychiczne powoli wyparowują, pozostawiając ją w stanie bliskim szaleństwa. I nie przejmowała się tym. Ot tak, w jednej chwili poczuła się jak ktoś, kogo to nie dotyczy. Była widzem obserwującym przedstawienie własnego życia. Jednocześnie wciąż brała w nim czynny udział, jak i również obserwowała tę żałośnie wyglądającą blondynkę o zaciętym wyrazie twarzy, wzburzonych włosach i oczach błyszczących w czymś na kształt niezdrowej gorączki. Patrzyła na dziewczynę, nie widząc w niej siebie. Była kimś innym, odległym choć bliskim. W tej chwili otwierającym swe usta, by wydusić z nich zbitek krótkich poleceń. Bez jakikolwiek silenia się na delikatność, bez jakichkolwiek uczuć, bardziej warknięć niż normalnych zdań. - Idź spać. Obudzę cię w razie czego. Masz dwie godziny, potem się zamieniamy. Po tym nie zwracała już uwagi na młodszą towarzyszkę, zwyczajnie pogrążyła się we własnym świecie, w którym przetrwanie wciąż było wartością nadrzędną. Cała reszta miała raczej niewielkie znaczenie, bowiem wreszcie dotarło do niej, że nie powinna marnować tak cennej energii. Zemści się, zemści się za wszystko, co jej zrobiono, jednak do tego nadal potrzebuje choć chwilowego przetrwania. Poza tym pozostawała jeszcze Sarenka... Ona też była istotna, nadzwyczaj ważna. Po tym mogli ją diabli zabrać, lecz wpierw musiała zadbać o to, co było dla niej najważniejsze. Siedząc na swoim miejscu, oczekiwała ustąpienie paraliżu, od czasu do czasu decydując się jednak spojrzeć na młodą Coin, by obrócić głowę, gdy tylko do jej uszu doszedł charakterystyczny dźwięk towarzyszący wyświetlaniu zdjęć poległych. Syknęła na ich widok, szczerze zastanawiając się jak to było możliwe, że drugiej drużynie nie działo się zupełnie nic takiego, gdy ich non stop cierpiała z powodu coraz to gorszych wypadków. Czyżby coś w tym było...? Ustawienie wyników? Nie wiedziała, lecz domysły i tak wystarczyły jej, by odczuwała jeszcze większy gniew. Budząc wreszcie Carly i zamieniając się z nią wartami. I jakoś to szło. Nie ufała co prawda swojej towarzyszce, nie chodziło bowiem po świecie zbyt wiele osób, które mogłyby poszczycić się posiadaniem jej zaufania, jednak fakt faktem, że w tym wypadku zmęczenie częściowo brało górę nad nieufnością, sprawiając, że pozwalała sobie na zmrużenie oka i brak myślenia o tym, że młoda Coin w każdej chwili może rzucić się na nią z jak najgorszymi chęciami. Z każdą zmianą upewniała się dodatkowo w tym, że raczej tak nie będzie, co tylko sprawiało, że łatwiej jej było przymknąć oczy. Przynajmniej do czasu... Nie miała pojęcia, co tak właściwie ją obudziło. Czy był to głośniejszy szelest, potknięcie, powiew wiatru na jej twarzy, jaki wywołała pochylająca się nad nią Carly. Nie wiedziała, jaka była przyczyna jej nagłej pobudki, jednak to w tym momencie się nie liczyło. Zaspana, lecz wystarczająco trzeźwa, by działać instynktownie, zareagowała. Błysk noża tuż przy jej gardle sprawił, że władzę nad nią przejęła pierwotność. Wręcz wyjąca o to, by odpowiedziała reakcją na akcję. Odruchowo łapiąc młodszą koleżankę za włosy i wytrącając jej nóż z dłoni, by jednak nie pozwolić mu opaść na ziemię. Szarpiąc się dziko z Coin, złapała za ostrze, z całej swojej siły uderzając plecami dziewczęcia o ścianę i zamachując się, by wbić jej zimny metal jak najgłębiej w tchawicę. Była niczym dzikie zwierzę broniące siebie i swojego terytorium. Nie pytała dlaczego, nie pytała po co. Najpierw strzelaj, później zadawaj pytania... Najpierw odpowiadaj na atak, później zastanawiaj się, co też było w zamiarach agresorki... Nie myślała o tym, że dziewczyna mogła mieć jak najlepsze intencje, a wyszło jak wyszło i sama źle to odebrała. Wyszła z założenia, że w zamiarach Coin było pozbycie się jej. Tak to wyglądało, a bestia w niej nie zamierzała tego analizować. Walczyła o życie i to właśnie się liczyło. Wyszarpując nóż z ciała Carly i uderzając nim po raz kolejny, waląc dziewczynę lewym kolanem w przeponę, by zamachnąć się ostrzem, starając się podciąć jej gardło. Miała przewagę, pozbawiając wcześniej pannicę jakichkolwiek groźniejszych sprzętów. Teraz planowała ją zabić, szamocząc się aż do momentu, w którym ta wyda z siebie ostatnie tchnienie, czego najwyższa pora chyba właśnie się zbliżała. Trybutka słabła w jej ramionach, gdy stworzenie w jej wnętrzu ryczało wściekle... |
| | |
| Temat: Re: Korytarz | |
| |
| | | |
Similar topics | |
|
| Pozwolenia na tym forum: | Nie możesz odpowiadać w tematach
| |
| |
| |
|