Mało kto nie kojarzy chyba z autopsji tego momentu, w którym to człowiek usilnie pragnie powiedzieć sobie zwykłe, najzwyklejsze w świecie
hej, to tylko pierdolony, cholernie zły sen, by móc jeszcze jakoś wędrować z tym przekonaniem przez mroki życia. Szczerząc się do siebie pomimo krwawego deszczu martwych ciał dookoła, nie przykładając zbytnio uwagi do tego, że za parasol robi mu całkiem świeży ludzki korpus, ciało kogoś, kto całkiem teoretycznie mógł się mu jeszcze do czegoś przydać.
Tak, dokładnie tak. Właśnie pod tym kątem patrzyła wcześniej na Carly, widząc w niej swego rodzaju zabezpieczenie, kartę przetargową w starciu z okrutnym losem. Kogoś, kogo może w pewnym sensie, z niezmąconą pewnością nawet!, wykorzystać do własnych celów. Przynajmniej tak to wszystko widziała aż do tego nieszczęsnego momentu, w którym to przekonała się, że nie ma już chyba nikogo, komu może choć czastkowo zaufać. Nawet takie nieszczęsne dziewczyneczki, pozornie całkowicie niewinne owieczki zamieniały się w mordercze bestie, gdy w grę wchodziło ich własne przetrwanie.
Nie dziwiła się temu, oj nie, jednak to nie zmieniało w żadnym stopniu faktu, że była całkowicie rozbita. Dysząc jak po przebiegnięciu maratonu i przecierając twarz wierzchem dłoni, by otrzeć z niej krew Coin, która jakimś cudem pojawiła się na niej nadzwyczaj obficie. Normalnie powiedziałaby, że to jej własna rana w jakimś miejscu krwawi do tego stopnia, by musiała się z niej dosyć dobrze wycierać, jednak w tym momencie była raczej w stu procentach pewna, że płyn należał do jej byłej towarzyszki.
Dziewczyny, a właściwie - dziewczynki, leżącej teraz pod ścianą z głową wykrzywioną pod dziwnym kątem. Patrząc na nią, Delilah zdawało się, że ma przed sobą tylko lalkę, zlaną krwią kukłę, nie zaś niedawno żyjącego człowieka. Może i tak właśnie było lepiej? Jej mocno już nadszarpnięta psychika jakimś sposobem wciąż jeszcze sobie radziła, nie dając Deli do końca zwariować i podsuwając jej znacznie łagodniejsze wersje myśli czy też wyobrażeń.
Nie Carly... Lalka do złudzenia przypominająca Carly...Kiwając głową, powtórzyła to na głos, a przynajmniej wydawało jej się, że to zrobiła. W praktyce bowiem nie usłyszała niczego, ani jednego najmniejszego słowa, które zakłóciłoby, ponownie niezmąconą niczym, ciszę. Nienaturalny brak dźwięków, jaki zapanował już na chwilę po tym, gdy umilkły ostatnie odgłosy towarzyszące oznakom życia Coin, szkoda tylko, że nie tej drugiej, a następnie i odgłos armaty zwiastującej koniec Carly jakoś się uciął.
Patrząc ponownie na martwą trybutkę, Morgan zrobiła wreszcie to, co też zrobić chciała jeszcze podczas lekko panicznej walki o własne życie - opadła w tył, kładąc się na plecach i przekrzywiając głowę, by przytulić rozpalony policzek do cudownie chłodnej podłogi. Było jej tak niesamowicie przyjemnie... Zwyczajnie leżąc w jednym miejscu i łapiąc coraz to głębsze oddechy, by wreszcie jakoś się uspokoić i powiedzieć sobie, że nie może przecież leżeć w tym miejscu wiekami.
Musiała jakoś się podnieść, by następnie podjąć kolejne kroki mające jej zapewnić przetrwanie, więc to właśnie zrobiła. Podciągnęła się na rękach, opierając plecami o ścianę przeciwną do tej, przy której znajdowały się zwłoki, a następnie rozejrzała po korytarzu, wyciągając dłoń po to, co też zabrała ze sobą jej towarzyszka.
I dopiero chwytając jeden z plecaków, zdała sobie sprawę z tego, jak bardzo ściskał ją głód. Wręcz niemożliwe do opanowania pragnienie zjedzenia czegokolwiek, co też zrobiła, obierając trzy banany ze skórki i zjadając je. Nie za szybko, by nie przyprawić się o ból brzucha, lecz też nie odpowiednio powoli - na to była nazbyt spragniona jedzenia... i picia, toteż, po tym drobnym posiłku, wyciągnęła jedną z butelek z wodą, łapczywie pijąc zimną ciecz.
W tym momencie miała tak straszliwą ochotę na to, by zacząć gorzko się śmiać. Wcześniej bowiem naprawdę sądziła, że warunki panujące w Kwartale jakoś przygotowały ją do makabry na Arenie. Teraz natomiast coraz wyraźniej przekonywała się o tym, że oba te miejsca nijak się do siebie miały. Kwartał był w tym wypadku swoistym rajem na ziemi, do którego wróciłaby w tym momencie bez najmniejszego zawahania.
To wszystko tam, a Igrzyska... Naprawdę chciałaby, by był to tylko zły sen. Nawet nie oczekiwała tego, że obudzi się z niego w lepszym świecie, ona tylko pragnęła otworzyć oczy na swoim rozklekotanym łóżku w KOLCu, wczepić palce w przydługie futro Eris, którego ta za nic w świecie nie dawała sobie normalnie obciąć, by następnie wybrać się do swojej własnej, starej i dobrej, pracy. Oczekując na to, że w pewnym momencie jej przyjaciel przymusi ją do oddelegowania klientów i... I wszystko będzie dobrze.
Jednak nie miało być. Widziała to teraz aż za dobrze, powstając wreszcie na nogi i chybocząc się na nich jak dziecko, które dopiero uczy się chodzić. Paraliż ustępował, by wreszcie dać jej zupełny spokój i pozwolić normalnie rozmasować nogę. Po raz kolejny wciągnęła głęboko powietrze w płuca, a następnie zaczęła powoli ogarniać wzrokiem cały bagaż.
Nie było może tego aż tak wiele, zwłaszcza po zjedzeniu części prowiantu, jednak musiała przyznać, że duperelek to w tym wszystkim było nadzwyczaj wiele. Nie chciała pozostawiać na korytarzu zbyt dużej liczby rzeczy, jednak nie wszystko miało się z pewnością zmieścić czy też przydać.
Przygryzając wargi, zdecydowała, że pozostawi część przedmiotów w którymś z kątów, maskując je najlepiej jak to tylko jest możliwe, choć środków do tego zdecydowanie nie miała. Zjadając jabłko, skończyła również krakersy, narzucając na siebie marynarkę zabraną Bastianowi i chowając pod nią ząbkowany nóż oraz starając się umieścić resztę noży przy sobie, by móc wyciągnąć je pospiesznie w razie niebezpieczeństwa.
Drobne przedmioty takie jak zapałki, kompas, tabletki do uzdatniania wody, jodyna, leki przeciwbólowe, latarka czy też igła z nitką oraz zwiniętą linę upchała w wolnych miejscach głównego plecaka, łyżki oraz widelce i potłuczony noktowizor decydując się pozostawić w plecaku przeznaczonym do ukrycia. Wodę zlała do jednej butelki, pozostawiając drugą, a następnie rozkładając jakoś równomiernie jedzenie w dwóch plecakach, które planowała ze sobą zabrać.
Kołczan i łuk umieściła przy swoim wolnym boku, dodatkowo sprawdzając mocowanie, a działający noktowizor na pasku zawiesiła na swojej szyi, wsuwając paralizator do bocznej kieszeni plecaka. Śpiwór zdecydowała się chwilowo pozostawić, zajmując się bardziej umieszczeniem antybiotyku i bandaży w wolnym miejscu, by wreszcie zająć się zabezpieczoną miną, którą to umieściła przy głównych drzwiach, starając się podziałać tak, by potencjalny wróg wyleciał w powietrze nim jeszcze uda mu się wejść wgłąb korytarza.
Po tym po raz ostatni spojrzała na ciało Carly i zmarszczyła w skupieniu brwi. Nie, nie chciała się z nią jakoś specjalnie żegnać, nie było jej nawet szkoda tej dziewczyny, jednak w myślach Deli pojawiło się coś całkiem interesującego. Przerażającego, zdecydowanie obrzydliwego, lecz wartego... Braku przemyślenia. Tylko działanie się tutaj liczyło.
Toteż bez zawahania podeszła do byłej towarzyszki, wyciągając ząbkowany nóż i pochylając się nad nią, by przystawić ostrze do jej ciała... Kilka sekund później rozpoczęła pracę, odkrawając kolejne kawałki ciała trybutki, odrzucając je na ziemię przy swoich butach, aby wreszcie zdecydować, że ma ich wystarczająco dużo. Bez mrugnięcia okiem, wcisnęła je sobie w stanik, to wcale nie miała być odmiana wypychania go papierem toaletowym!, oraz za pasek spodni i we wszystkie możliwe miejsca, z których miałaby szanse szybko je wyciągnąć.
Po tym ukryła pozostawiany plecak, zabierając wszystko, co miała i wybierając drzwi, które miały prowadzić ją w stronę przygody. Wzięła w dłoń ostatni pozostający kawałek odcięty od Carly, nie przejmując się spływającą po jej ręce krwią, a następnie otworzyła drzwi.
[z/t]