|
| Opuszczony diabelski młyn | |
| |
Autor | Wiadomość |
---|
Wiek : 21 Przy sobie : czarna, skórzana torba, a w niej: fałszywy dowód tożsamości, mapa podziemnych tuneli, wytrych, medalik z kapsułką cyjanku, nóż ceramiczny, zapalniczka, paczka papierosów, leki przeciwbólowe, latarka z wytrzymałą baterią Obrażenia : złamane serce
| Temat: Opuszczony diabelski młyn Sob Sie 17, 2013 11:49 pm | |
| Pozostałość po rozbiórce starego, wesołego miasteczka, która nastąpiła co najmniej kilkadziesiąt lat temu. Do dzisiaj nie wiadomo, dlaczego nikt nie ruszył skrzypiącego, rdzewiejącego koła, ale ani dawni Kapitolińczycy, ani rebelianci, zdają się nie zaprzątać sobie tym głowy.
Ostatnio zmieniony przez Ashe Cradlewood dnia Wto Lis 04, 2014 12:40 am, w całości zmieniany 1 raz |
| | | Wiek : 21 Przy sobie : czarna, skórzana torba, a w niej: fałszywy dowód tożsamości, mapa podziemnych tuneli, wytrych, medalik z kapsułką cyjanku, nóż ceramiczny, zapalniczka, paczka papierosów, leki przeciwbólowe, latarka z wytrzymałą baterią Obrażenia : złamane serce
| Temat: Re: Opuszczony diabelski młyn Nie Sie 18, 2013 1:59 am | |
| Plac oraz park zjednoczenia i zwycięstwa
Było coś niezwykłego w tej ich znajomości. Ona, która całe życie wychowywała się w niepodległej stolicy i on, wyrwany z uciśnionego dystryktu przez rebelię. Dziewczyna, która w przeciągu kilku miesięcy straciła wszystko, co miała, choć tak naprawdę nigdy nie miała niczego. I chłopak, który nie mając niczego, tylko pozornie nagle otrzymał wszystko. Na skutek dziwnego i kompletnie niespodziewanego przewrotu, zamienili się miejscami, ale żadne z nich nie wydawało się z tego powodu szczęśliwe. Może dlatego, mimo iż wzajemna pogarda zdawała się być wpisana w ich życiorys, zachowywali się jakby na przekór, nie do końca świadomie drwiąc z granic, wyznaczonych przez chory system? A może po prostu dopiero teraz zorientowali się, że to, co wpajano im od samego początku, od pierwszego oddechu - że ta druga strona to inny, niegodny uwagi gatunek - było tak naprawdę wierutną bzdurą, bo nie liczyło się to, gdzie wystartowaliśmy, a to, w którą stronę zmierzamy? Na początku nie wiedziała, co tak bardzo intrygowało ją w osobie Noah, ale im dłużej się nad tym zastanawiała, tym bliżej była stwierdzenia, że chodziło właśnie o tę nieprzewidywalność. Choć zapewne nie zdawał sobie z tego sprawy, każdym gestem czy wypowiedzią zmuszał ją do aktualizowania i ponownego przemyślenia własnych poglądów. Podnosząc ją z ulicy, podważał jej przekonania, a odzywając się do niej jak do normalnego człowieka, niszczył wizerunek rebeliantów, który przez długi czas starannie tworzyła sobie w głowie. I chociaż z jednej strony powodowało to w niej jakiś wewnętrzny bunt, to z drugiej dawało wrażenie wyglądania zza krawędzi przepaści i sprawdzania, co się za nią kryje. Nie wiedziała, co tam zobaczy, ale wiedziała, że jej się to podoba. Nawet jeśli za żadne skarby nie chciała tego przyznać. - Troska? - zapytała, podczas gdy kąciki jej ust drgnęły nieco w górę, bardziej z ulgi, że jej nie wyśmiał, niż z rozbawienia. Na propozycję spaceru tylko kiwnęła głową, bo faktycznie im dłużej stała w miejscu, tym bardziej marzła. - Interpretuj to jak chcesz, Atterbury, ale uważaj. Ludzie, o których się troszczę, rzadko dobrze kończą. - Uwaga była lekka i niby rzucona mimochodem, ale tak jak w większości tego, co mówiła Ashe, i w niej czaiła się ledwie wykrywalna, gorzka nuta, której ona sama już nawet nie rejestrowała. Kiedy poczuła rękę mężczyzny na własnej, w pierwszym odruchu chciała odskoczyć, chyba po prostu źle interpretując jego zamiary. Opanowała się w ostatniej chwili, ale i tak drgnęła niepewnie, jakby z przestrachem, mając jednak nadzieję, że zostanie to odczytane jako efekt chłodnego podmuchu wiatru. Nie chciała, żeby Noah wziął ją za narwaną wariatkę, chociaż nie miała pojęcia, dlaczego właściwie zawraca sobie tym głowę. Zrobiła kilka kroków przed siebie, czując, jak do zdrętwiałych z zimna nóg powoli wraca jej czucie. W pierwszym momencie bała się, że kolana ugną się pod jej ciężarem, ale wystarczyła niewielka odległość, by poczuła się pewniej na własnych stopach. Nie była do końca pewna, które z nich wyznacza trasę marszu - wyglądało na to, że żadne, chociaż szli wyjątkowo zgodnie, zupełnie jakby dużo wcześniej ustalili drogę. - Jeśli liczyłabym na kłamstwo, nawet nie podejmowałabym wysiłku, żeby otworzyć usta - powiedziała po chwili milczenia, chcąc nie chcąc wracając do tematu, który sama zaczęła. Początkowo miała zamiar go porzucić, ale skoro Noah sam pociągnął go dalej, postanowiła wykorzystać okazję do poznania kilku nowych faktów z jego życia, chociaż wciąż nie do końca wiedziała, dlaczego ją to interesuje. W myślach założyła, że był to po prostu stary, trudny do wykorzenienia nawyk, ale podświadomie czuła, że nie chodziło tylko o to. - Chociaż nawet jeśli skłamiesz, najprawdopodobniej i tak się nie zorientuję, więc śmiało - dodała, wzruszając ramionami i rzucając mu przelotne spojrzenie. Alejka zaprowadziła ich do starej, opuszczonej karuzeli, która podobnie jak większość konstrukcji w Kwartale, stanowiła dawno już nieużywany relikt przeszłości. Przystanęła odruchowo, wsłuchując się w skrzypiące, poruszane wiatrem wagoniki, które dla większości zapewne wyglądałyby upiornie, ale dla niej zawsze kryły w sobie pewnego rodzaju magię. Zresztą, może nie chodziło tylko o nie. Może była to kwestia miejsca, które wydawało się mieć duszę - jakkolwiek podniośle i patetycznie by to nie zabrzmiało. - Przychodziłam tu, kiedy byłam młodsza. - Kolejne słowa, które opuściły jej usta, zanim jeszcze zdążyła o nich pomyśleć. Chyba powoli zaczynała się przyzwyczajać do faktu, że Noah miał dziwny dar do zdobywania informacji bez zadawania pytań. Dar, który jednocześnie przerażał i fascynował. - Razem z przyjaciółką. To było takie nasze miejsce. Wiesz, jedno z tych, które wydają się być twoją własnością. - Zamilkła, kiedy jej głos wydał jej się nagle nieprzyjemnie zachrypnięty. Czuła ciepło, bijące od mężczyzny i przebijające się nawet przez podwójną warstwę materiału. A może po prostu sobie to wyobrażała, bo potrzebowała kogoś, przy kim poczułaby się lepiej. Powróciło echo ataku paniki, który ogarnął ją dzisiaj rano. Odruchowo przysunęła się bliżej jedynego źródła oparcia, na jakie mogła liczyć w tamtej chwili i to w jakiś sposób ją otrzeźwiło. - Ale znowu zaczynam mówić od rzeczy. Wiesz, możesz spokojnie kazać mi się przymknąć. Nie wezmę tego do siebie, przywykłam. Nie to, żeby ci zależało - dodała, świadomie cytując jedne z pierwszych słów, którymi się do niej zwrócił. Puściła jego ramię. Uważając, by nie pośliznąć się na oblodzonym chodniku, zrobiła kilka kroków, po czym schyliła się, odgarniając śnieg z drewnianych, lekko zbutwiałych schodków, by zaraz potem usiąść na jednym z nich. Spojrzała w górę, tak jak robiła to tysiące razy wcześniej - diabelski młyn, oglądany z tej perspektywy, wydawał się kilkukrotnie wyższy, niż normalnie. Zawiesiła wzrok gdzieś w okolicy jego czubka, przez cały czas zachowując jednak czujność i zastanawiając się, czy Noah do niej dołączy, czy może usłyszy za chwilę jego oddalające się kroki. |
| | | Wiek : 19 Zawód : Kelner w 'Well-born' i student Przy sobie : medalik z ampułką cyjanku, zapalniczka, broń palna, zezwolenie na posiadanie broni, paczka papierosów, nóż ceramiczny Znaki szczególne : piegipiegipiegi Obrażenia : Złamane serce i nadszarpnięte zaufanie
| Temat: Re: Opuszczony diabelski młyn Nie Sie 18, 2013 6:59 pm | |
| |Plac oraz park zjednoczenia i zwycięstwa
Nie ma jednego, uniwersalnego szablonu znajomości. Jeżeli znajdziemy pasujący do dwójki ludzi, kompletnie nie wpasuje się on do relacji kogoś innego. Zwyczajnie dlatego, że nie ma dwóch tych samych ludzi. Z tym samym charakterem, wspomnieniami, bagażem. Nie ma. Co nie zmienia faktu, że początki znajomości często wyglądają podobnie. Po przełamaniu pierwszej bariery niezręczności słowa przychodzą łatwiej, bo w oczach drugiej osoby jesteśmy czystą kartką. Możemy powiedzieć więcej, bo nasz rozmówca wie mniej. Słowa nabierają dziwnej lekkości, często każde pociąga za sobą kolejne, a nad żadnym nie musimy zastanawiać się dwa razy. Szczególnie, jeżeli uznajemy to spotkanie za ostatnie. Z czasem jednak ta swoboda zanika. Od tego jednak też istnieje wyjątek, znajomość której każde spotkanie jest tym pierwszym. Te same emocje, dreszcz, niekończące się rozmowy. Chodzi o znajomość, na którą podświadomie czekamy całe życie. Która jest nam gdzieś zapisana, a gdybyśmy tylko sobie to uświadomili, to cała droga, którą przebyliśmy nabierałaby większego sensu. To jedna z tych znajomości o których myślimy podczas długiej jazdy samochodem, albo podczas bezsennych nocy. Kiedy poznam osobę, która na mnie wpłynie? Co teraz robi? Czy też o tym myśli? Ale kiedy ją spotykamy, zazwyczaj nie uświadamiamy sobie tego. Jest jedną z szarych jednostek w tłumie. Przypadkiem. My też nim byliśmy. Tak się wydawało, ale gdybyśmy spojrzeli na ogrom wydarzeń, które musiały mieć miejsce abyśmy mogli się spotkać, mogłoby to obudzić wątpliwości. Jednak o ile dziewczyna niezwykle mnie intrygowała, to nie nazwałbym ją tą osobą. Mimowolnie uśmiechnąłem się, kiedy nie cofnęła swojej ręki. Czekałem na to od momentu, w którym się zetknęły i wydawało się to czymś nieuchronnym. Więc kiedy nie nastąpiło odtrącenie, a przeszła pierwsza fala niezręczności i wypominania sobie błędu, ogarnęło mnie coś w rodzaju ulgi. - Zaryzykuję – nachyliłem się nieco za blisko, jakbym zdradzał jej sekret. Chciałem dodać, że robię to samo. Troską nieustannie niszczę wszystkie moje znajomości i przyjaźnie, ale coś mnie powstrzymało. Myśl, że ona nie odpowiedziałaby tym samym. Poza tym, odnosiłem wrażenie, że wytworzył się jakiś dziwny, ale dość przyjemny nastrój. Nie byłem pewny, czy naprawdę tam był, czy istniał jedynie w mojej wyobraźni, ale bez względu na to, nie chciałem go niszczyć przyznając się do czegoś, z czego dumny nie byłem. Dość sporo rzeczy, które chciałem ukryć – i dość dobrze mi to zwykle wychodziło – podczas naszej rozmowy mimowolnie wypływało na powierzchnie. Jeżeli czasami nastąpił moment, w którym pomyślałem, zanim słowa trafiły na moje usta – byłem gotowy z niego skorzystać. Minęliśmy parę uliczek, klatek schodowych i sklepów. Każdy z nich jednak wyglądał tak samo. Szarobury. Miało się wrażenie, że pod warstwą kurzu kryje się jeszcze jedna i kolejna. Jakby nigdy nie było pod nim kolorów, swojego czasu wypełniających wszystkie alejki. Z drewnianych witryn odchodziła resztka farby - znak, że kiedyś było tutaj inaczej. Ale mogło to być lata temu, tak zresztą się czułem. Jakbym nie pamiętał innych czasów. Wojna, tak samo jak jej koniec przyniósł ze sobą melancholię, jeżeli nie smutek. Przesiąkło to przez naszą skórę i trafiło prosto do żył. Właśnie, ta dziwna melancholia zatrzymywała postęp. Tyle się mówiło o zmianach, ale nikt nie podejmował konkretnych kroków. Jakby wszystko się zatrzymało. Za powybijanymi szybami sklepików wciąż można było zobaczyć resztki świątecznej ekspozycji, co dawało uczucie, jakby świat o nich zapomniał. Zupełnie jak o nas. Mimowolnie przysunąłem się bliżej Diany, kiedy ta myśl zatrzymała się z mojej głowie. Nie wiem, czy miało mi to dać pozory bliskości. Być może, nie zadziało jednak tak, jak miało. A ja jedynie łudziłem się, że dziewczyna nie zauważyła tego nagłego wzdrygnięcia się. Zaraz jednak na powrót podjęła poprzedni temat, który jak myślałem – udało mi się już zażegnać. - Nie śmiałbym, skoro tak mnie zaszczyciłaś – prychnąłem cicho, pomimo słów nie do końca pewny, czy chcę odkryć tą część swojego życia przed nią. Wbiłem wzrok w przesuwające się pod naszymi stopami kostki chodnikowe, jakby starając się uporządkować myśli. Aby w jakiś sposób wybrać wersję nie naginającą prawdy, ale też nie ujawniającą więcej, niżbym chciał. Wiedziałem jednak, że to na nic, kiedy już bym się odezwał, z moich ust wyszłyby zupełnie inne słowa – co było chyba urokiem tej rozmowy. Myślałem jedno, mówiłem drugie. - Opróżniłem cały barek w apartamencie, więc chyba nie najlepiej – odpowiedziałem w końcu i zaśmiałem się gorzko. Chyba nie tak powinno to wyglądać, ale dopiero teraz doszło do mnie, że był to pierwszy raz, kiedy ktoś o to zapytał. Pierwszy raz od zdecydowanie zbyt długiego okresu czasu. Kim była ta dziewczyna? – Wiesz, to strasznie męczące. Cała przeszłość, którą chciałbym zostawić w tyle, nigdy nie oglądać i nie przyznawać się do niej – zostaje odgrzebana i wystawiona na światło dzienne – zacisnąłem usta w wąską kreskę, nie umiałem, albo nie chciałem przestać mówić. Myśl, że ktoś słuchał była taka niespotykana, ale tak kojąco miła. – To jakbym… znowu brał udział w Igrzyskach. Zabrali mnie z dala od mojego domu i kazali przeżywać to wszystko od nowa – zamilknąłem na moment, pytanie które chciałem zadać było zbyt osobiste, wydawało się nie na miejscu, ale zanim zdążyłem się powstrzymać, unosiło się już w powietrzu i ratowała mnie jedynie myśl, że uzna je za retoryczne. – Zabiłaś kiedyś kogoś? Najprościej mówiąc, jest to chłód. Ogarnia cię i przenika. Czekasz, aż zniknie, ale nic takiego nie nadchodzi. Mijają dni, a on wciąż tkwi w twoim wnętrzu. Budzisz się i zasypiasz mając ich twarze przed oczami – urwałem, powiedziałem zbyt dużo, znowu. – Przepraszam, pewnie zapytałaś z grzeczności, a ja… – uśmiechnąłem się do niej blado, ale było w tym więcej goryczy niż pogodności. Zamilknąłem, wiedząc, że jeżeli ktoś przerwie tą ciszę, to nie będę to ja. Zaczynała ona ciążyć w powietrzu, i zastanawiałem się, czy jestem jedyną osobą, która może wyczuć w nim moje zażenowanie mieszające się z ogarniającym mnie wstydem. Kiedy świat zlewają jedynie złe wiadomości, nikt nie ma ochoty wysłuchiwać kolejnych żali. Liczy się na miłą pogawędkę bez zobowiązań, na przyjemne i lekkie zdania. Czy spodziewała się tego samego? Dopiero, kiedy weszliśmy na pusty, nieco zarośnięty plac, którego jedyną atrakcją wydawał się rozpadający diabelski młyn, przerwała milczenie. Odetchnąłem z ulgą, dosłownie. I chociaż ciężar poprzednich zdań wciąż gdzieś we mnie siedział, to uśmiechnąłem się lekko, kiedy tym razem ona sięgnęła do swojej przeszłości, dla odmiany chyba jednego z dobrych wspomnień. W jej głosie zabrzmiało jakieś wewnętrzne dziecko, kryjące się każdym z nas. Nutka sentymentu. Zdawało się, że nie byłem jedynym, który to wyczuł, bo przysunęła się odrobinę bliżej, a ja w jakimś dziwnym opiekuńczym instynkcie chciałem ją przytulić. Szybko jednak zrezygnowałem, dzisiejszego dnia każde kolejne słowo czy gest mógł być przesadą, chociaż wydawało mi się, że już dawno przekroczyliśmy jej granicę. - Gdybym nie chciał słuchać, nie byłoby mnie tutaj – dodałem po chwili. Dziewczyna puściła moje ramię i podeszła w stronę karuzeli. Stałem w miejscu, w którym mnie zostawiła obserwując jej kroki, czekałem aż podbiegnie do konstrukcji i uśmiechnie się. Liczyłem na jakiś przejaw radości czy ślad entuzjazmu, ale nawet jeżeli to miejsce było dla niej ważne, chyba nie przynosiło ze sobą takich uczuć. Zaraz jednak usiadłem obok niej, na wąskim schodku nasze ramiona mimowolnie stykały się ze sobą dzieląc się ciepłem. - Wiem o czym mówisz, miałem takie swoje miejsce. Opuszczony domek przy plaży – opuściłem wzrok na swoje dłonie, uśmiechając się pod nosem. Niewiele było rzeczy, które przynosiły to specyficzne ciepło rozlewające się po klatce piersiowej. – Wieczorami przesiadywałem na werandzie, z książką, czy to po prostu patrząc się we fale. To musi brzmieć żałośnie – zażenowany zasłoniłem twarz dłońmi, chociaż i bez tego mogła zauważyć mój uśmiech. – Nigdy nikomu o tym nie mówiłem. Zdajesz sobie sprawę, że wiesz o mnie zbyt wiele, żebym pozwolił ci chodzić z taką wiedzą po świecie? – roześmiałem się. |
| | | Wiek : 21 Przy sobie : czarna, skórzana torba, a w niej: fałszywy dowód tożsamości, mapa podziemnych tuneli, wytrych, medalik z kapsułką cyjanku, nóż ceramiczny, zapalniczka, paczka papierosów, leki przeciwbólowe, latarka z wytrzymałą baterią Obrażenia : złamane serce
| Temat: Re: Opuszczony diabelski młyn Nie Sie 18, 2013 8:22 pm | |
| Lubiła te pierwsze chwile nowej znajomości. Może i powody, które się na to składały były samolubne, ale lubiła je. Ludzie, którzy jej nie znali, patrzyli na nią czystym, niezmąconym wspomnieniami wzrokiem, a w ich spojrzeniu brakowało tej oceniającej nuty, która zawsze ją irytowała. Nie posiadali szablonu, do którego mogliby ją wstawić, nie odbierali jej słów ani gestów przez pryzmat przeszłości. Nie wiedzieli, kim była, ani co zrobiła - nie mogli więc też z góry jej zaszufladkować. Niestety, ten okres trwał zazwyczaj krótko, bo Ashe miała cechę, której w sobie nie znosiła, ale której z niewiadomych przyczyn nie potrafiła się pozbyć. Gdy tylko komuś zaczynało na niej zależeć, gdy wykazywał pierwsze oznaki sympatii - robiła coś, co raz na zawsze niszczyło znajomość. I choć zdawała sobie z tego sprawę, nie była w stanie - a może po prostu podświadomie nie chciała? - zmienić nabranego nawyku, popełniając wciąż i wciąż te same błędy. I choć okoliczności za każdym razem były odmienne, to sam proces przebiegał tak samo. Przypominało to hodowanie kwiatów, z tą różnicą, że gdy tylko ich pączki zaczynały się otwierać, wyciągała je z ziemi razem z korzeniami i wyrzucała do śmietnika. A później siadała na środku ogródka i płakała w samotności, co prawda bezpieczna od rozczarowań, ale nieszczęśliwa. Może kiedyś miało jej być dane trafić na osobę, która nie przejęłaby się tym napadem paniki, wróciła, przytuliła, powiedziała, że wszystko będzie dobrze, a następnie pomogła naprawić szkody. A może nie. Ona sama nigdy w to nie wierzyła. Co więcej, tyle razy przekonywała samą siebie, że wcale tego nie chce, że chyba udało jej się w to uwierzyć. A przynajmniej tak chciała myśleć. Zaryzykuję. Spojrzała na niego przelotnie, zaciskając wargi, aż zrobiły się białe. Miała ochotę go zatrzymać. Zatkać mu usta dłonią i powiedzieć, że nic, co teraz powie, nie będzie miało najmniejszego znaczenia, bo ona nie jest osobą, której warto mówić cokolwiek. Nie była ani godna zaufania ani poświęcania jej uwagi. To było już ich drugie spotkanie, więc wkrótce miała zrobić to, co robiła zawsze: popełnić jakiś durny błąd i zepsuć magiczną nić porozumienia, która zdawała się między nimi wytworzyć. Słowa ostrzeżenia ukształtowały się w jej głowie, ale samolubny głosik znów przebił się na powierzchnię, ukradł sylaby i pomieszał litery, przez co jej starannie ułożona wypowiedź ograniczyła się jedynie do bezgłośnego otwarcia i zamknięcia ust. Tymczasem Noah zaczął opowiadać i gdy tylko wypowiedział pierwsze słowa, zapomniała, że kiedykolwiek miała zamiar go powstrzymać. Lubiła go słuchać. W jego wypowiedziach kryła się szczerość, której już dawno nie słyszała, dodatkowo uwiarygodniona wszechobecną gorzką nutą, pozwalającą wysunąć wniosek, że jego życie nigdy nie było całkowicie pozbawione goryczy. Zresztą, jak mogłoby? Wychowywał się w dystrykcie, co już na starcie ofiarowywało mu co najmniej sześć lat trwania w zawieszeniu, podczas gdy jego nazwisko rok w rok trafiało do dożynkowej kuli. Jeśli posiadał rodzeństwo, czas ten dodatkowo się wydłużał, przeradzając się w ciągły strach. Zabawne, że nigdy wcześniej nie myślała o Głodowych Igrzyskach w ten sposób. Z zamyślenia wyrwało ją pytanie mężczyzny. Pytanie, na które najprawdopodobniej nie oczekiwał odpowiedzi, ale coś w tonie jego głosu kazało jej się odezwać. A może wcale nie chodziło o niego. Może to ona czuła potrzebę wyrzucenia tych zdań na powierzchnię, bo już zbyt długo krążyły pod jej skórą. - Nie bezpośrednio - szepnęła, chociaż przez panującą dookoła ciszę i tak zabrzmiało to w jej uszach jak krzyk. Wzdrygnęła się mimowolnie. Słowa, które jeszcze przed momentem same wyrywały się na zewnątrz, nagle w żaden sposób nie chciały przejść przez gardło. A kiedy zabrała głos ponownie, wydał jej się dziwnie piskliwy i zbyt wysoki. - Ale... - Przełknęła ślinę i zamrugała szybko, bo mróz nagle zaczął wyjątkowo dokuczliwie szczypać ją w oczy. - Ale moja przyjaciółka, ta o której ci wspominałam? Została zamordowana z mojego powodu. - Ostatnie zdanie zabrzmiało głucho, zupełnie jakby nie przebiło otaczającego ich powietrza, a rozbiło się o nie. Przygryzła wargę, modląc się, żeby ktoś przerwał ciszę, która po nim zapanowała i prawie natychmiast żałując, że w ogóle je wypowiedziała. Jeśli Noah miał o niej do tej pory jaką taką opinię, to teraz z całą pewnością uważał ją za kolejnego śmiecia, walającego się po ulicach Kwartału. Nie wiedzieć czemu, ta świadomość sprawiła, że poczuła się jeszcze gorzej, a jej żołądek zawinął się w supeł, prawie pozbawiając ją oddechu. - Później skrzywdziłam jeszcze wielu ludzi. - Odwróciła wzrok w stronę leżącego na ziemi, przewróconego wagonika, bojąc się spojrzeć mu w oczy. Nie chciała dopuścić do siebie myśli, że mogłaby zobaczyć tam pogardę. Kolejna bezsensowna obawa, przecież widziała ją już tysiące razy, na różnych twarzach, u różnych ludzi. Czy jedna więcej lub mniej mogła sprawić jakąkolwiek różnicę? - I nie pytałam z grzeczności. Nie wiem, czy zauważyłeś, ale grzeczność nie należy do mojego zestawu cech - dodała, przyciągając zgięte w kolanach nogi do siebie, obejmując je ramionami i opierając o nie brodę. W tej pozycji bardziej niż zwykle przypominała małą dziewczynkę. Kolejne słowa mężczyzny pomogły jej wyrwać się nieco z chwilowego odrętwienia, bo choć daleko było im do wesołości, posiadały jakąś trudną do uchwycenia, dziecięcą beztroskę, zanikającą u każdego człowieka z biegiem lat. Zwłaszcza ostatni dźwięk, który z siebie wydał - śmiech - sprawił, że miała wrażenie, jakby temperatura dookoła urosła o kilka stopni Celsjusza, a skrzypiąca karuzela stała się nieco mniej bezbarwna. Odwróciła się do niego, unosząc w górę kąciki ust. - Powiedziałem ci za dużo, teraz muszę cię zabić, hm? - zapytała lekko, parafrazując dosyć znane powiedzenie, którego pochodzenia dzisiaj już chyba nikt nie pamiętał. Pokręciła nieznacznie głową i zdmuchnęła grzywkę z czoła, która wyschnąwszy, zaczęła zasłaniać jej widok. - Wiesz, szkoda twojego zachodu. Mamy tutaj tak wysoką śmiertelność, że pewnie ktoś dobrodusznie cię wyręczy. Ewentualnie zrobi to zima. - Zaśmiała się bezgłośnie, co przypominało bardziej dmuchnięcie powietrzem przez nos. Powiedziała to bardziej w żartach, niż na poważnie, ale kiedy już to zrobiła, nie mogła nie zauważyć, ile prawdy kryło się w tych słowach. Wróciła świadomość, że właśnie została bez dachu nad głową, a temperatura nocą potrafiła spaść do naprawdę niskiego poziomu. Nie miała jednak zamiaru użalać się nad sobą, a przynajmniej nie, kiedy nie była sama. Wzruszyła więc tylko ramionami, próbując zbagatelizować ostatnie zdanie. - A patrzenie na fale wcale nie brzmi żałośnie. Zobaczenie morza jest jedną z rzeczy na mojej liście pod tytułem zrobię to, zanim umrę. |
| | | Wiek : 19 Zawód : Kelner w 'Well-born' i student Przy sobie : medalik z ampułką cyjanku, zapalniczka, broń palna, zezwolenie na posiadanie broni, paczka papierosów, nóż ceramiczny Znaki szczególne : piegipiegipiegi Obrażenia : Złamane serce i nadszarpnięte zaufanie
| Temat: Re: Opuszczony diabelski młyn Nie Sie 18, 2013 11:01 pm | |
| Istnieją na świecie takie miejsca, które mimowolnie zapisują się w naszej pamięci, czy nawet w naszym życiu. Oddziałują na nas, może nawet w pewnym stopniu nas kształtując. Diana nieświadomie wyciągnęła ze mnie informacje o jednym z nich. Może dlatego poczułem się, jakbym odkrył przed nią zdecydowanie zbyt wiele kart. Naturalny instynkt przetrwania, który przez lata jedynie udoskonalałem, odezwał się cicho, ostrzegając mnie. Szepnął coś, co jednoznacznie mówiło ‘wycofaj się’. Czułem, że powinienem go posłuchać, wiedziałem, że to byłoby dobre i racjonalne posunięcie. Samotne, ale nie narażało mnie na rozczarowania. Jednak go nie posłuchałem, może trochę tej sprzeczności jaką Diana zaskakiwała mnie na każdym kroku przeszło i na mnie? Chciałem z nią rozmawiać, z kolei nie pewny, czy chcę o tym mówić. Jedna sprzeczność goniła następną. Była to jedna z tych bezpiecznych przystani, – już wtedy ją za taką uważałem - kiedy cofamy się pamięcią i pośród ogromu okropnych i łamiących serce wspomnień odnajdujemy chwilowy spokój. Jedną rzecz, która ociepla nasze wnętrze, przynosi uśmiech na twarz, i w jakiś niezbadany sposób podnosi na duchu. Teraz dom o którym wspominałem nie był nawet w podobnym stanie do konstrukcji diabelskiego młyna. Został zmieciony z powierzchni parę miesięcy po moim wyjeździe do Kapitolu. Nigdy do niego nie wróciłem. Ta wiadomość wydawała się w jakiś sposób ważna dla całej historii i wspomnienia jakie chciałem jej przekazać. Bez niej, wydawała się niekompletna, ale Diana o tym nie wiedziała. Dla niej nie kryło się tam żadne niedopowiedzenie, i może w ten sposób było lepiej. Nieświadomie nie chciałem jej dawać powodów do chociaż śladowego smutku, stwierdzając, że jedyne miejsce, które kiedyś było dla mnie najlepszą namiastką domu zniknęło z powierzchni. Dopiero teraz rozejrzałem się w około, przez chwilę wydawało mi się, że dziewczynę ogarnął jakiś spokój, ale nie byłem pewny, czy nie było to jedynie pozorne wrażenie. Umiała ukrywać swoje emocje o wiele lepiej ode mnie. Nie wiedziałem, czy to przez łączące się z tym miejscem wspomnienie, przez rześkie powietrze, otaczające nas rośliny, czy odległość od miejskiego gwaru. Ale przez krótką chwilę czułem się nim zarażony. Oparłem się o schodek znajdujący się za moimi plecami i odchyliłem głowę, spoglądając w niebo. Kilka samotnych ptaków przecięło zachmurzone sklepienie. Wszędzie wyglądało tak samo, dzięki temu mogliśmy przez moment udawać, że jesteśmy gdzieś indziej. Z dala od Kwartału czy Kapitolu, gdzieś gdzie nie obowiązują podziały, zasady i granice. Gdzie nasza rozmowa nie jest nielegalna. I przez chwilę tak się poczułem, odgrodzony od rzeczywistości – kochałem to uczucie, a tak rzadko pojawiało się w moim życiu. Na ziemię sprowadziły mnie jej słowa. Zdążyłem przez tą nieznaczącą chwilę zapomnieć o tej rozmowie, ale nie o jej obecności. Oderwałem wzrok od nieba, kiedy jedna z chmur miała właśnie zmienić swoje położenie i odsłonić kawałek błękitu. Ponownie zwróciłem się w jej kierunku, i nie unikając jej spojrzenia spojrzałem prosto w jej oczy. Nie chciałem, żeby dojrzała w moich chociaż ślad współczucia, ale nie byłem pewny na ile udało mi się je ukryć. Przez parę wyszeptanych słów, ta dziewczyna wydała mi się jeszcze smutniejsza, i teraz wydawało mi się to tak oczywiste, że nie mogłem uwierzyć, że wcześniej nie dostrzegłem tego smutku w jego pełnej krasie. - Nie powinienem cię tutaj przyprowadzać, nie wiedziałem – powiedziałem w końcu, spuszczając wzrok z pewną dozą zawstydzenia, myśl, że ja zasmuciłem w jakiś dziwny sposób dusiła mnie od środka. – Nie wierzę w to. W to, że to była twoja wina – dodałem po chwili. Wziąłem głębszy oddech, wcale się z tym nie kryjąc. Świadomie biłem się z faktem, że miałem odsłonić przed nią kolejną kartę, jedną z tych boleśniejszych. Ranę, która nie zdążyła się jeszcze zagoić, ani co więcej zabliźnić. I chyba już nigdy nie miała. Wątpiłem, że nawet w małym stopniu poprawi jej to humor, bo nie była to jedna z tych rzeczy. Ale mogliśmy podzielić swój ból, a to zawsze w pewien sposób dodawało otuchy. - Mój brat zginął, kiedy chciano go przetransportować do Trzynastki, po rozbiciu areny – wypowiedziałem to zdanie cicho, jakby mógł je usłyszeć. Do tej pory czułem, że go zawiodłem. – Tamtego dnia, w Dożynki, wyszedłem z domu bez pożegnania. Byłem pewny, że jeszcze się zobaczymy – zamilkłem. – Tydzień później już nie żył. Przygryzłem dolną wargę, jakby ból fizyczny miał przytępić ten, który gryzł mnie od wewnątrz. Zbyt często układałem w głowie scenariusze, które wcieliłbym w życie, gdybym mógł jeszcze się z nim zobaczyć. Scenariusze, których nie mogłem już wykorzystać. To był jakiś osobisty rodzaj terapii, która jednak nie sprawdzała się najlepiej. Zacząłem się nerwowo bawić palcami, w końcu naciągając na dłonie rękawy swetra i splatając ręce na klatce piersiowej. Czy to w celu ochronienia się przed zimnem, zręcznie przenikającym przez materiał mojej kurtki, czy z oczywistej niezręczności. Był to jakiś odruch, który wydawał się naturalny. Jakbym musiał się zasłonić, odsłaniając przed nią moją historię. Rozważałem też odpalenie kolejnego papierosa, ale powstrzymałem się. W pudełku znajdowało się już zaledwie kilka, a jeżeli nasza rozmowa będzie dalej szła w tym samym kierunku, będę potrzebował ich bardziej. - Lubię to w tobie. Ostatnio wszyscy wydają się żyć na zwrotach grzecznościowych i niezobowiązujących wymianach zdań o pogodzie. Są zbyt wystraszeni, żeby mówić o tym co dzieje się teraz, czy o przeszłości. Nie jesteś jedną z nich – mimo, że stwierdziłem coś oczywistego, to słowa zabrzmiały bardziej realistycznie i nabrały jakiejś materialności, kiedy nie zajmował już tylko miejsca w mojej głowie. Kiedy padły kolejne jej słowa, starałem się uśmiechnąć tak jak i ona to zrobiła. Ale nie można było tego nawet nazwać grymasem. Skrzywiłem się jedynie lekko, zastanawiając się, czy naprawdę tak ją to bawi. Ale dało się w tym wyczuć gorycz, która zdawała się jej nie opuszczać. Starałem się przyswoić jej słowa, ale wydawały się niemożliwe do strawienia. Często słyszymy o chorobach, czy śmierci, ale te tematy wydają się tak odległe, że nie dopuszczamy do siebie myśli, jakby mogło to spotkać kogoś, kogo znamy. Kogoś, z kim teraz nie dzieliły mnie nawet centymetry. - Nic takiego się nie stanie. W razie czego masz mnie – dałem jej lekkiego kuksańca i uśmiechnąłem się do niej, starając się, aby mój uśmiech był chociaż w jakimś stopniu tak zaraźliwy jak jej. – Nie musisz mnie lubić, ale powinnaś wiedzieć, że nie jesteś tak samotna, jak może ci się wydawać. Gdybyś czegoś potrzebowała… - nie dokończyłem, ale miałem nadzieję, że nie musiałem. Nie wiem co mnie podkusiło, żeby zaoferować jej pomoc, ale wydawało się to tak słuszne i oczywiste w tym momencie, że gdybym tego nie zrobił, mógłbym dopisać kolejną pozycję na listę rzeczy, których żałowałem. A tych było już całkiem sporo. - To nie powinno potrwać długo – władza Coin. Wyjdziesz stąd szybciej, niż ci się wydaje – szturchnąłem ją jeszcze lekko, aby nieco się rozweseliła. – Wtedy osobiście cię tam zabiorę, a nie obiecuję tego wielu osobom. Właściwie, to tylko tobie – wyciągnąłem dłoń z kieszeni łapiąc na nią kilka pojedynczych płatków śniegu i obserwując jak znikają na ciepłej skórze, jakbym nad czymś myślał. – Co jeszcze jest na tej liście? Może uda nam się wykreślić parę rzeczy, bez wychodzenia z Kwartału. |
| | | Wiek : 21 Przy sobie : czarna, skórzana torba, a w niej: fałszywy dowód tożsamości, mapa podziemnych tuneli, wytrych, medalik z kapsułką cyjanku, nóż ceramiczny, zapalniczka, paczka papierosów, leki przeciwbólowe, latarka z wytrzymałą baterią Obrażenia : złamane serce
| Temat: Re: Opuszczony diabelski młyn Pon Sie 19, 2013 2:28 am | |
| Czy to było możliwe, że ten dzień zaczął się tak parszywie? Spojrzała na zaśnieżoną konstrukcję, zastanawiając się, jak ogromny zbieg okoliczności przywiódł ją dzisiaj w to miejsce. Wszystko zaczęło się chyba od Noah, podnoszącego ją z murka obok domu Flickermanów, chociaż możliwe, że wymknięcie się z Kwartału tamtego konkretnego dnia, też miało z tym coś wspólnego. Tak czy inaczej, coś po drodze musiało pójść w dziwnym kierunku, skoro teraz, z perspektywy czasu, rozpatrywała swój pobyt w więzieniu jako coś pozytywnego. Wciąż co prawda nie była w stanie cieszyć się rozmową w odpowiednim stopniu, bo nauczyła się już, że jeśli życie stawiało przed nią coś dobrego, to zazwyczaj robiło to tylko po to, żeby później bardziej spektakularnie jej to odebrać, ale na chwilę obecną udało jej się o tym zapomnieć. Zwłaszcza, kiedy ich spojrzenia, do tej pory rzucane gdzieś na boki, bądź natychmiast odwracane, wreszcie się spotkały, a ona - mimo początkowych obaw - nie zobaczyła w nich ani cienia pogardy. Wciągnęła gwałtownie powietrze, nagle stając się kompletnie niezdolna do odwrócenia wzroku. Na chwilę - krótką chwilę, która, gdy minęła, wydawała się równie nierealna co odwołanie Głodowych Igrzysk - jej świat ograniczył się do tych dwóch jasnych punkcików. Serce zabiło jej niespokojnie i przez moment bała się, że Noah je usłyszy. Przynajmniej, dopóki się nie odezwał, opuszczając spojrzenie na własne dłonie i uwalniając ją z tymczasowego otępienia. Pokręciła głową, słysząc pierwsze słowa, jakie opuściły jego usta. Chciała mu powiedzieć, że przecież przyszli tu oboje, że nawet przez myśl jej nie przeszło, żeby obwiniać go o przywołanie wspomnień, o których istnieniu nie mógł mieć pojęcia, ale zanim zdążyła choćby otworzyć usta, powiedział coś, co znów brutalnie sprowadziło ją na ziemię. Poczuła nieprzyjemne ukłucie gdzieś w okolicy mostka, uświadamiając sobie, że mężczyzna najprawdopodobniej miał o niej - z całkowicie niezrozumiałego powodu - wyrobioną dużo lepszą opinię niż ta, na jaką zasługiwała. Przygryzła z całej siły dolną wargę, nie do końca to kontrolując i opamiętując się dopiero, kiedy poczuła w ustach metaliczny posmak krwi. - Nie znasz mnie - powiedziała ledwie słyszalnie. - Nie wiesz, do czego jestem zdolna. - Ostatnie sylaby zadrgały niebezpiecznie, kiedy oczy pokryły się szklistą powłoką. Zacisnęła mocno powieki, biorąc głęboki wdech i czekając, aż słone krople znikną tam, skąd się pojawiły. Po raz pierwszy od długiego czasu było jej wstyd za to, kim się stała. Nie potrafiła znieść myśli, że siedzący obok mężczyzna był najprawdopodobniej dużo lepszym człowiekiem od niej, i że gdyby tylko mógł poznać jej historię, sam przystawiłby jej do głowy pistolet i pociągnął za spust. A fakt, że z niezrozumiałego powodu wywoływało to u niej silny, prawie fizyczny ból, wcale nie ułatwiał sprawy. Do rzeczywistości ponownie przywrócił ją jego głos. Otworzyła oczy, zawieszając wzrok gdzieś między jego dłońmi, a schodkiem, i tylko wyraźnie skupienie na jej twarzy świadczyło o fakcie, że słuchała. Na wpół przerażona, na wpół zaskoczona nagłą otwartością ze strony Noah, musiała walczyć z nieodpartą chęcią oparcia głowy o jego ramię i złapania go za rękę w geście dodającym otuchy. Jej dłoń drgnęła nawet lekko, ale natychmiast zacisnęła ją w pięść, zmuszając do pozostania w miejscu. Wyglądało na to, że nie tylko jej głos odmawiał posłuszeństwa - robiło to też jej ciało. - Cóż, to chyba kolejna rzecz, w której jesteśmy podobni - odezwała się po chwili, ponownie odwracając wzrok w jego stronę. Słowa, których tamowanie już jakiś czas temu uznała za bezcelowe, płynęły teraz gładko, powodując niespotykaną lekkość gdzieś w środku. - Ostatni raz widziałam brata trzy lata temu. Wyszłam z domu, trzasnęłam drzwiami i więcej tam nie wróciłam. Wiem, że mnie szukał, ale - hej, kolejna rzecz, której o mnie nie wiesz - jeśli nie chcę, potrafię pozostać nieodnaleziona. Nie wiem, co stało się z nim później, straciłam ich wszystkich z oczu jeszcze przed rebelią. Teraz pewnie nie... Cóż, żadnego z nich nie widziałam w Kwartale. - Przełknęła ślinę, odruchowo zaczynając skubać wystające ze schodka, drewniane drzazgi. Mówienie o rodzinie zawsze przywoływało falę wyrzutów sumienia, z którymi trudno było jej sobie poradzić - najprawdopodobniej dlatego, że jej członkowie stanowili kolejny przykład na to, jak perfekcyjnie potrafiła odpychać od siebie ludzi. Zaśmiała się cicho, słysząc kolejne słowa Noah. - Znów to robisz - powiedziała, kręcąc głową i czując, że część smutku ulatnia się z jej krwioobiegu, czy gdzie tam się gromadził. - Bierzesz mnie za kogoś, kim nie jestem. - Odgarnęła kosmyk włosów za ucho, zastanawiając się, jak ubrać w zdania to, co chciała powiedzieć. - Nie gram i nie udaję, że wszystko jest w porządku, bo nie mam przed kim. Tutaj nikogo nie obchodzą twoje uśmiechy ani umiejętność dyplomacji. Nawet jeśli zaczęłabym teraz głosić złote idee prezydent Coin i opowiadać o swoim cudownym nawróceniu, nikt by tego nie zauważył, bo nikt na nas nie patrzy. Właśnie po to nas tutaj upchnęli. Byliśmy problemem, który łatwiej było zamieść pod dywan, niż się z nim uporać. - Zamilkła nagle, uświadomiwszy sobie, że chyba powiedziała za dużo. - Cóż, kolejna rzecz, której się o mnie dowiedziałeś. Nie potrafię prawidłowo zareagować na komplement. Atmosfera dookoła nich uległa zmianie. Potrafiła to wyczuć, nawet zanim jeszcze Noah posłał jej uśmiech, jednocześnie szturchając ją lekko, jakby chciał powiedzieć: ej, uszy do góry. Już tak dawno nikt nie potraktował jej w ten sposób, że sama nie była w stanie powstrzymać parsknięcia śmiechem, w którym tym razem zabrakło tak charakterystycznej dla niej nutki goryczy. A nawet jeśli tam była - stała się kompletnie niemożliwa do wychwycenia. Nie spodziewała się, że mężczyzna mówi całkowicie poważnie. Oferowanie pomocy obcej dziewczynie, która jak do tej pory nie robiła nic, oprócz wpędzania go w tarapaty, wydawało się bez sensu. Nie potrafiła jednak nie podchwycić lekkiego tonu, jaki przybrała ich wymiana zdań. Spoważniała jeszcze tylko na krótką chwilę, pod sam koniec jego wypowiedzi. - Uważaj - powiedziała, zaciskając lekko usta, tak, że znów nieco pobladły. - Nigdy nie składaj obietnic, których nie jesteś w stanie dotrzymać. Nawet w żartach. Bo one i tak tu zostają. - Stuknęła palcem w klatkę piersiową, mniej więcej w okolicach mostka. - A później ciągną się za jedną i za drugą stroną, zawsze, w nieskończoność. Nie chcesz tego, uwierz mi. - Wzruszyła ramionami, posyłając mu jeszcze jeden niepewny uśmiech, po czym dodała, już łagodniej. - A co do listy... Hm, jak to było? Jeśli bym ci powiedziała, musiałabym cię zabić.
|
| | | Wiek : 19 Zawód : Kelner w 'Well-born' i student Przy sobie : medalik z ampułką cyjanku, zapalniczka, broń palna, zezwolenie na posiadanie broni, paczka papierosów, nóż ceramiczny Znaki szczególne : piegipiegipiegi Obrażenia : Złamane serce i nadszarpnięte zaufanie
| Temat: Re: Opuszczony diabelski młyn Pon Sie 19, 2013 5:43 pm | |
| Nigdy nie dbałem o ludzi, o nikogo poza samym sobą. Nie widziałem w tym celu, ani sensu. Nie wierzyłem w Boga, ani w żadne po śmiertelne rozliczenie z naszych uczynków. W żadną karę za nie. Było tu i teraz, i liczyłem się tylko ja. W świecie, jaki rysował się z mojej perspektywy nie było miejsca na dobroć, czy sprawiedliwość. Każdy był takim samym egoistą, jak ja. Nie było ludzi, którzy odznaczaliby się na tle czymś pozytywnym. Dziś zastanawiam się, czy bardzo się pomyliłem. Ale nie wszystko pozostało bez zmian. Ciężko nakreślić moment, w którym coś się we mnie złamało, czy też, osobę która miała na mnie wpływ. Może było ich więcej? Bo jedna z nich siedziała teraz ramie w ramię ze mną. W tamtym momencie nie do końca chyba zdawałem sobie z tego sprawę. Nie pasowała do wzoru osoby, która mogła coś zmienić. Sprawić coś dobrego. Nie próbowała, ani nie wysilała się. Chyba sama w to nie wierzyła. Ale ja swojego czasu nie wierzyłem w bezinteresowność. Jego definicja była mi obca, i na próżno było szukać jej w moim słowniku. Nie wiem, czy dużo się na tym polu zmieniło. Ale doszedłem do faktu, że dając coś, często dostajemy coś w zamian. Chociaż z pozoru nie było to takie oczywiste. Krótkie spojrzenie, które z mojej perspektywy trwało nieprzerwanie przez parę czy paręnaście minut. Jedno z tych, podczas których traci się rachubę czasu, świat zmniejsza się do jednego miejsca i dwójki ludzi. Jedno z tych, które pojawiają się rzadko, może kilka razy w życiu. Jest w nich coś magnetyzującego. A kiedy coś je niespodziewanie przerwie, często następuje chwila niezręczności, spojrzenia rozchodzą się i gubią w dłoniach, ziemi, niebie. Nikt już do nich nie wraca i gubią się gdzieś w czasoprzestrzeni, tak jak przed chwilą zgubiła się w nich dwójka ludzi. Kiedy coś przerwało i nasze, poczułem nerwowe ukłucie w brzuchu i nagłą potrzebę schowania się, odwrócenia. Jakbyśmy zrobili coś nieodpowiedniego. Może tak było? Byliśmy błędem. Dlaczego dopiero teraz zdałem sobie z tego sprawę? I dlaczego kompletnie o to nie dbałem? Spojrzałem na jej usta, dopiero co nadgryzione i zranione. Sam robiłem to zbyt często. Czy poczuła się tak samo? - Ale chcę poznać, podoba mi się to, co widzę – odpowiedziałem w końcu, chociaż jej komentarz chyba tego nie wymagał. Nie wiedziałem nawet skąd pojawiły się słowa, nawet przez sekundę nie zagrzały miejsca w mojej głowie, a chwilę później były już na moim języku. Na krótką chwilę odwróciłem wzrok, czułem, że nie powinienem tego mówić, ale moje ciało wydawało się o wiele lepiej przekonane o tym, czego chcę. Mówienie o sobie przychodziło mi z trudem, ale mówienie o niej wydawało się wkroczeniem na nieznane, niepewne a co więcej zakazane terytorium. I chociaż nie wypowiadałem tych słów z żadną przesadną ostrożnością, to czułem, że powinno tak być. - Musiałaś mieć dobry powód, żeby ich zostawić. Powinnaś sobie o tym przypomnieć, kiedy nachodzą cię wyrzuty sumienia – uśmiechnąłem się lekko. – Sporo stracili – dodałem po chwili. Wydawało się, że słowa siedziały w mojej głowie już od dłuższego momentu, ale dopiero teraz postanowiłem pozwolić im na wydostanie się. – Moją matkę widziałem lata temu, ale żadnego z nich nie żałuję tak, jak tego jednego dnia Dożynek. Nie wiedząc czemu jeszcze raz ogarnąłem wzrokiem okolicę, jakby szukając czegoś, co chwilę temu zburzyło ten moment, cichego porozumienia pozbawionego słów, a oddającego lepiej niż całogodzinne rozmowy. Ale nic nie mogłem wychwycić. Liście wciąż lekko szumiały, tak samo jak chwilę temu. Metalowe wagoniki skrzypiały co jakiś czas poruszane zagubionym podmuchem wiatru, a pojedyncze płatki śniegu kolejno spadały na ziemię, żeby za chwilę zniknąć tak szybko, jak się pojawiły. Dało się jednak wyczuć jakąś zmianę, i niemniej zbił mnie z tropu jej śmiech. Nie wiedziałem jeszcze na co był reakcją, ale wśród zimowego, lutowego krajobrazu roztaczał dookoła tak ciepłą aurą. Słysząc go można było naprawdę pomyśleć, że należy do kogoś kto jest szczęśliwy. Nie tylko w tym krótkim momencie. Mimowolnie również się zaśmiałem, przez chwilę dzięki temu wszystko wydawało się zwyczajnie dobre. Za rogiem nie kryły się pełne śmierci ulice, nikt nie był lepszy czy gorszy, a ja nie miałem jej za jakiś czas zostawić samej, wracając do domu, który nie istniał. Nawet kiedy śmiech ucichł, zdawało się, że zabrał część smutku ze sobą, oczyścił atmosferę i zostawił ciepło, które ze sobą przyniósł. Chyba już zapomniałem, jakie wspaniałe to uczucie, a przypomniał mi o tym ktoś, kogo nigdy bym o to nie podejrzewał. - Może widzę więcej, niż ty jesteś w stanie dostrzec – zaśmiałem się jeszcze raz, ale już ciszej. - Mogłabyś udawać przede mną, nie robisz tego. Więc nie jestem pewny, czy aż tak się pomyliłem. Ja z kolei mógłbym udawać, jak dobrze prezentuje się życie po drugiej stronie muru. Nie wiem ile informacji do was dociera, ale po tym, jak Coin doszła do władzy wypięła się na wszystkich. Przez ostatni miesiąc żyłem w podobnych warunkach, mając jedynie tyle pieniędzy, aby wystarczyło mi na alkohol, żeby zapomnieć. – Nie mówiłem tego ze smutkiem, raczej z jakąś nutą codzienności, jakby nic mnie już nie bolało. Może chwilę temu zdania byłyby przesiąknięte goryczą, ale teraz? Teraz czułem dziwną lekkość w środku, i nic nie było w stanie sprowadzić mnie na ziemię, ani co więcej pogrzebać pod nią. – Teraz, kiedy zaczęły się Igrzyska państwo skończy łożyć na moje utrzymanie, i szczerze mówiąc nie mam pojęcia gdzie się podzieję. Nawet jeżeli na chwilę zapanowała pomiędzy nami jakaś powaga, to wciąż nie było w niej smutku. Co więcej, po tym co przed chwilą powiedziałem, co powinno mnie chociaż w małym stopniu zdołować – przez tą warstwę przebił się uśmiech. - Ja z kolei nie jestem najlepszy, w mówieniu ich. Wiesz – egoizm – dodałem z dziwną pogodnością, wreszcie też nie unikając jej spojrzenia. Przez moment starałem się podchwycić powagę jej kolejny słów. Jej samej zdawało się to nie wychodzić najlepiej, chociaż ubarwienie ich pogodnością byłoby co najmniej dziwne. Zacisnąłem usta, ale i to nie pomogło, ani nie powstrzymało mnie, bo po chwili się uśmiechnąłem, na dodatek z troską widoczną jak na otwartej dłoni. Nie starałem się już nawet z tym kryć. Słońce przebiło się przez grubą warstwę chmur i rzuciło na ziemię parę pojedynczych promieni, ale ja śledziłem wzrokiem jak gestem dłoni wskazuje na miejsce, w którym wciąż żyły wszystkie złożone jej kiedyś obietnice. Mimowolnie poczułem w tym samym miejscu wszystkie, które usłyszałem i wszystkie które padły z moich ust. Poczułem, jak ciążyły i ciągnęły mnie na ziemię. - Obietnice bez pokrycia składa się, żeby chwilowo poprawić komuś i sobie humor. Sprawić pozory, że coś się robi i żeby odsunąć od siebie wyrzuty sumienia, które nas przytłaczają. Żeby poczuć się lepiej – odpowiedziałem spokojnym tonem. – Nie zależy mi na tym – dodałem bardziej stanowczo, żeby podkreślić ostatecznie to, co od początku miałem na myśli. Ponownie chwyciłem ją pod ramię, tak jak chwilę temu, tym razem jednak z większą pewnością siebie i znikomym wahaniem. Wydawało się to bardziej na miejscu, mniej nieodpowiednie. I co najważniejsze – właściwe. - To dobra śmierć, zaryzykuję - kiedy nieistniejący dystans pomiędzy nami, zmniejszył się jeszcze bardziej, nachyliłem się odrobinę i wyszeptałem. – Czego się boisz? – Zapytałem w domyśle mając myśli jej listę, ale zabrzmiało to bardziej… ogólnie i mogło dotyczyć wszystkiego, takie też sprawiało wrażenie. |
| | | Wiek : 21 Przy sobie : czarna, skórzana torba, a w niej: fałszywy dowód tożsamości, mapa podziemnych tuneli, wytrych, medalik z kapsułką cyjanku, nóż ceramiczny, zapalniczka, paczka papierosów, leki przeciwbólowe, latarka z wytrzymałą baterią Obrażenia : złamane serce
| Temat: Re: Opuszczony diabelski młyn Pon Sie 19, 2013 10:16 pm | |
| Przepraszam za tą kupę, mój mózg ma dzisiaj wakacje. ._.
Podobno los działa z rozmysłem. Tak mówią, prawda? Hasła, którymi jesteśmy karmieni od dzieciństwa, stawiają sprawę jasno. Nic nie dzieje się przypadkowo. Wszystko, co nas spotyka, jest elementem czegoś większego. Jesteśmy na świecie w konkretnym celu. Wyświechtane frazesy, niektóre podniosłe, inne mniej, ale każdy jeden zawieruszający się gdzieś w umyśle i - świadomie bądź nie - powoli wpajany i przyswajany. Oczywiście, nie wszyscy w nie wierzą. Spora część ludzi buntuje się na samą myśl, że ktoś inny mógłby sterować ich życiem, chociaż większość z nich tak naprawdę nie rozumie, o czym mówi. Ashe rozumiała. I wierzyła, że to właśnie przewrotny los zsyła ludziom pod nogi to, na co zasługują. Z tym że była też przekonana, że jej własny ukrywa się pod postacią dziecka, chlapiącego różnokolorowymi farbkami po czystej kartce, bez konkretnego schematu ani pomysłu, tworząc obrazek składający się z losowo ułożonych maziaków o różnych kształtach i barwach. Może i uroczy i przyjemny dla oka, ale nie znajdujący kompletnie żadnego zastosowania. Ładny, lecz bezużyteczny, którego nikt nie oprawi nigdy w ramkę i nie powiesi na ścianie, ale zemnie w kulkę i wrzuci do kosza, gdy tylko radosny twórca odwróci wzrok. Bo jeśli postawienie Noah Atterburego na jej drodze nie było dziełem przypadku o specyficznym poczuciu humoru, to jak inaczej można było je określić? W normalnej sytuacji po prostu by to zignorowała. Przewróciła oczami, parsknęła ironicznie, odwróciła się na pięcie i raz na zawsze zostawiła delikwenta za plecami. Problem tkwił w tym, że ich znajomość nigdy nawet nie leżała obok normalności, a Ashe nie potrafiła - chociaż próbowała - traktować jej obojętnie. Wbrew temu, co podpowiadało jej doświadczenie i rozsądek, nie chciała pozbywać się Noah z życia - nawet jeśli w chwili obecnej nie miała pojęcia, jaką rolę mógłby w nim pełnić. Należał jednak do tego typu osób, na które trafiało się rzadko, i które w jakiś niewyjaśniony sposób już po kilku minutach rozmowy zdawały się przebywać w nim od zawsze. - Kiedy tylko mnie poznasz, uciekniesz najdalej, jak się da - powiedziała lekko, jakby stwierdzała oczywisty fakt, jednak bez ukrytej ironii czy goryczy. Wypowiedziała po prostu myśl, do której przywykła i która wydawała jej się tak samo naturalna jak to, że wsypywała trzy łyżeczki cukru do herbaty. - Z tego co widzę, mamy tu do czynienia z dwójką największych egoistów świata. Nie mam pojęcia jak to mogłoby funkcjonować. Gdybym miała zegarek, zaczęłabym odliczać czas do momentu, w którym zaczniemy nawzajem wydrapywać sobie oczy. - Chociaż próbowała wypowiedzieć te słowa z odpowiednią powagą, już pod koniec drugiego zdania jej twarz rozjaśnił szeroki uśmiech. Nie wracała do przykrych wspomnień, bo teraz, kiedy atmosfera uległa zmianie, wyciąganie ich na wierzch wydawało się nie na miejscu. Zupełnie jakby światło, które pojawiło się między nimi w chwili, gdy zaczęli się przekomarzać, mogło uszkodzić delikatną strukturę kruchych fragmentów przeszłości. Kiedy powrócił temat obietnic, ponownie odwróciła wzrok w jego kierunku, zaciskając lekko usta i wysłuchując wszystkiego, co miał do powiedzenia i tym razem po prostu kiwnęła głową. Nie widziała sensu w kolejnych próbach zaprzeczania i wałkowania kolejny i kolejny raz tej samej kwestii, zwłaszcza, że wierzyła - albo inaczej, chciała wierzyć - że Noah naprawdę miał na myśli to, co mówił. Nie wiedziała co prawda dlaczego, ani jakim cudem miałby proponować pomoc ledwie poznanej dziewczynie, zwłaszcza Kapitolince, ale z drugiej strony, im dłużej nad tym myślała, tym bardziej upewniała się w teorii, że podział na mieszkańców Dystryktów i Kapitolu, w ich przypadku już dawno stracił jakikolwiek sens. Zignorowali go, podobnie jak ignorowali zakaz kontaktowania się między sobą, czy przechodzenia na drugą stronę muru. Zarówno jedno jak i drugie stanowiło tylko bezsensowne rozporządzenie władzy i było tworzeniem sztucznej granicy, istniejącej jedynie w świadomości idących ślepo za stojącymi wyżej od nich. - Cóż, chyba nie jesteś aż takim egoistą, za jakiego się podajesz - zauważyła tylko, wzruszając ramionami. Po jej ustach wciąż błąkał się delikatny uśmiech, od którego drętwiały jej policzki - odzwyczajone od używania ich w ten sposób. Opuściła spojrzenie w dół, wracając do nie wiadomo kiedy przerwanej czynności, polegającej na wyrywaniu z wysłużonych schodków wystających drzazg i rzucaniu ich w śnieg, gdzie tworzyły bezładną mozaikę, odcinającą się wśród wszechobecnej bieli. Sekundę później została jednak zmuszona do ponownego skupienia swojej uwagi na osobie Noah. Drgnęła lekko, kiedy poczuła jego rękę, obejmującą jej własną i jednocześnie zmniejszającą i tak już zerowy dystans między nimi. Gdzieś w okolicach jej mostka utworzyło się maleńkie źródło ciepła i nie przejmując się panującym chłodem, zaczęło wysyłać impulsy do reszty ciała. Zawahała się przez chwilę, niepewna, co powinna teraz zrobić, bo gest mężczyzny wydał jej się całkowicie irracjonalny - nawet jeśli w jakiś niewytłumaczalny sposób, był jednocześnie absolutnie naturalny. Znieruchomiała na równe pół minuty, podczas gdy część jej umysłu krzyczała Uciekaj!, a druga, ta bardziej samolubna, szeptała cicho Przytul się do niego. W efekcie uciszyła obie, zamiast tego po prostu kładąc drobną dłoń na ramieniu Noah i przez krótki moment wpatrując się w nią, zafascynowana jak bardzo jej blada skóra odcinała się na czarnym materiale płaszcza. Jego głos znowu wyrwał ją z odrętwienia, sama nie wiedziała, który raz dzisiaj. Wyglądało jednak na to, że po prostu miał taką moc - za każdym razem, kiedy jej myśli odpływały w nieokreślonym kierunku, potrafił jednym gestem bądź słowem przywołać ją z powrotem. - To ryzyko może cię sporo kosztować - odpowiedziała cicho, jednocześnie czując ciepły oddech obok swojego ucha, który powodował powstawanie gęsiej skórki. Serce znów niebezpiecznie jej przyspieszyło, nie reagując na wysyłane w jego kierunku, karcące uwagi. Wzięła głęboki oddech, zmuszając się do skupienia uwagi na pytaniu. Z pozoru niewinnym, w rzeczywistości posiadającym tyle płaszczyzn i ukrytych znaczeń, że odpowiedź mogłaby zająć jej całe popołudnie. Zwłaszcza, że należało to tej grupy pytań, które odsłaniały przed drugą osobą nasze największe słabości. - Boję się wielu rzeczy - szepnęła w końcu. - Jeśliby spojrzeć na to z perspektywy czasu, całe moje życie opiera się na strachu. Chyba muszę być strasznym tchórzem. - Zaśmiała się nerwowo, ale natychmiast zamilkła, bo ten dźwięk wydał jej się dziwnie nie na miejscu. - Uogólniając, chyba boję się ludzi - dodała po chwili. Uogólnienie było spore, ale prawdziwe - odkąd pamiętała, jej obawy wiązały się głównie z tym, że zostanie skrzywdzona, bądź że to ona, zachowując się w charakterystyczny dla siebie sposób, zrobi krzywdę tej nielicznej garstce osób, na których jej zależało. Odwróciła wzrok, planując znaleźć jakiś kolejny fascynujący punkt, na którym mogłaby go zaczepić, ale zamiast tego znów zatrzymał się na jej dłoni, spoczywającej na ramieniu Noah. Kolejne wypowiedziane przez nią słowa zaskoczyły ją samą, być może dlatego, że zdawały się nie pochodzić z mózgu, a z tego dziwnego, pulsującego źródła ciepła, które na dobre zadomowiło się w okolicach jej mostka. Poniosła spojrzenie, tak, że ich twarze znalazły się zaledwie kilka centymetrów od siebie i szepnęła. - Ale teraz nie boję się niczego. I choć miała ochotę cofnąć to zdanie natychmiast po wypowiedzeniu, zaraz przed widowiskowym zapadnięciem się pod ziemię, to nie mogła zaprzeczyć jednej rzeczy - że w tamtym momencie było całkowicie prawdziwe. |
| | | Wiek : 19 Zawód : Kelner w 'Well-born' i student Przy sobie : medalik z ampułką cyjanku, zapalniczka, broń palna, zezwolenie na posiadanie broni, paczka papierosów, nóż ceramiczny Znaki szczególne : piegipiegipiegi Obrażenia : Złamane serce i nadszarpnięte zaufanie
| Temat: Re: Opuszczony diabelski młyn Wto Sie 20, 2013 2:17 am | |
| Zapomnienie. Może być i błogosławieństwem i przekleństwem. Ostatnimi czasy tak wiele ludzi o nim marzy, o chwili odcięcia się od przeszłości, teraźniejszości i przeszłości. W samotności, czy z kimś bliskim. Ale im więcej trosk mamy, im więcej widm przeszłości chce nas dogonić, tym ciężej jest odpuścić. Zatracenie się jest poniekąd jak pływanie. Jeżeli ktoś siłą zepchnie nas w otchłań, przytrzyma pod wodą, uderzy głową o krawędź basenu i będzie podtapiał, kiedy my będziemy walczyli o każdy pojedynczy wdech, zamiast tego czując jak woda wypełnia nasze płuca – poczujemy jedynie ból. Znałem ludzi, którzy zapomnieli miesiące, czy lata swojego życia, nie było nic dobrego w tym uczuciu. Ale jeżeli znajdziemy wyjątkowe miejsce, i z własnej woli zapuścimy się morskie głębiny odnajdziemy spokój. Woda okalająca nasze ciało, przepływająca pomiędzy palcami i bawiąca się naszymi włosami wytworzy naturalną barierę dzielącą nas od świata zewnętrznego. Jej miarowy ruch, delikatne fale ukoją myśli, ujarzmią je i oczyszczą umysł. Jedynym dźwiękiem dochodzącym przez taflę będzie szum naszej własnej krwi, dopełniający ideału. Nigdy nie spodziewałem się, że kiedykolwiek znowu to poczuję. Próbowałem wszystkiego, alkoholu, używek, terapii, książek. Wszystkiego. W końcu pogodziłem się z myślą, że niosąc pewien bagaż nie da się już tego przywrócić i przepada to bezpowrotnie. Zabawne, że tak wiele rzeczy przychodzi do nas, kiedy przestajemy ich szukać. Kiedy nasze myśli przestają powtarzać w kółko tą samą melodię, a my dajemy się porwać chwili. Nie wiem, czy to jakaś magia tego miejsca, o której wcześniej mówiła Diana, a którą dopiero teraz dostrzegłem, czy może fakt, że było ono z daleka od centrum Kwartału. Śnieg był niemalże idealnie biały, nieskażony spalinami, słońce zdawało się przebijać przez chmury po wyjątkowo długim czasie, a rosnące dookoła świerki rozlewały kolory, których tak brakowało po tej stronie muru. Igły co jakiś czas drżały lekko, kiedy ciężka warstwa śniegu prześlizgiwała się pomiędzy nimi, i opadała na ziemię. Jedynym elementem, który psuł idealną harmonię był zrujnowany diabelski młyn. Szerząca się rdza zdawała się prowadzić odwieczną walkę z odpryskującą farbą, i co jakiś czas wagoniki poruszone podmuchem wiatru zawodziły cicho. Ale nawet to nie było w stanie przypomnieć mi, gdzie się znajdujemy. Nasz świat ograniczył się do tego jednego schodka, który dzieliliśmy. Czy było to jedno z tych bezpiecznych miejsc, o których mówiła Diana? Czy mogłem już nazwać je moim? Byłem jedynie pewny, że to jedna z tych chwil, które trwają moment, a stają się dla nas ważniejsze, niż lata naszego życia. Staramy się zapamiętać każdy szczegół, wygląd, zapach – miejsca, czy osoby. Uwiecznić w pamięci niczym na fotografii i wracać do niego po latach. - Już uciekamy, razem. Nie zauważyłaś? – Odpowiedziałem spokojnym tonem, spoglądając w kierunku z którego przyszliśmy, przypominając sobie, że gdzieś tam jednak kryje się prawdziwy świat. – Co mogłoby funkcjonować? – Zapytałem, dopiero po chwili przypominając sobie jej pytanie. Chyba po prostu kusiło mnie to, jak mogłaby nas zdefiniować. Nie byliśmy przyjaciółmi, ani tym bardziej wrogami. Nie byliśmy już współwięźniami, a etykieta znajomych wydawała się zbyt błaha i infantylna. Dzieliliśmy parę godzin, parę oddechów i parę sekretów. Kim nas to zrobiło? – W takim razie mamy umowę, na następne spotkanie przyniosę ci zegarek, zresztą – ominęliśmy święta – uśmiechnąłem się lekko, ale coś więcej kryło się za tym uśmiechem. Nie byłem w stanie stwierdzić co, miałem jednak nadzieję, że nie smutek. Następne spotkanie. Słowa mimowolnie jeszcze raz rozbiły się echem w mojej głowie. Czy istniało w naszej przyszłości coś takiego? Każda ze wspólnie spędzonych chwil mogła być ostatnią dla tej znajomości. Nie mogłem przewidzieć, kiedy Diana wstanie, obróci się na pięcie i zniknie w alejce, żeby nasze drogi miały się już nie przeciąć. Każde kolejne słowo, czy gest mogło nas pogrzebać. Każde było niewiadomą i każde wiązało się z ryzykiem. Dlatego przerażało mnie kiedy wyrazy wypływały bez żadnego ostrzeżenia, a gesty stawały się śmielsze. - Obyś się nie rozczarowała – uśmiechnąłem się do niej lekko, chociaż słowa nie były pogodne, a mnie ogarnęło jakieś zmartwienie, kiedy wydostały się na światło dzienne. – Wybieram ludzi, którzy są warci schowania egoizmu do kieszeni. Chwycenie jej pod ramię było jednym z tych odważniejszych gestów, ale nie jednym z tych, które zakończyłyby to spotkanie. Uśmiechnąłem się pod nosem sam do siebie, kiedy po raz kolejny zareagowała tak samo. Wzdrygnęła się lekko, była w tym jakaś delikatność i ostrożność, której nie widziałem od dawna. Wydawała się taka rzadka. Zadrżałem, mając nadzieję, że nie zauważyła tej drobnej niedoskonałości w niemal idealnej chwili i scenerii. Moje serce zabiło parę razy mocniej, a kiedy wystraszyłem się, że mogła to usłyszeć, jeszcze raz powtórzyło swoją melodię. Chciałem zaryzykować, chciałem czegoś więcej. Złapać ją za ręce i ogrzać je pomiędzy moimi dłońmi. Wydawały się takie zmarznięte, zaczerwienione od mrozu i wiecznego braku rękawiczek. Kolejna rzecz, którą dzieliliśmy. Czekałem też na coś, nie będąc pewnym na co. Żadne słowo tym razem nie wyrwało się z moich ust, jedynie spoglądałem na jej ręce, czując jej dotyk i ciepło, jakby nie dzieliła nas warstwa materiału. Tak naturalnym odruchem wydawałoby się teraz oparcie jej głowy na moim ramieniu. Ale sekundy mijały, płatki śniegu opadały na ziemię i jej jasne włosy, a nic takie następowało. Jak zwykle, chciałem mieć więcej, niż mogłem. - Nie mam nic do stracenia – odpowiedziałem cicho, chociaż przez wszechogarniającą ciszę słowa wydawały się głośniejsze. – Zapewniłem Dominika, że masz ludzi którzy się tobą zaopiekują, nie wiem na ile pokrywa się to z prawdą, ale masz przynajmniej jedną taką osobę. Chyba jednak jest we mnie więcej egoizmu, niż dostrzegasz, skoro przez chwilę zobaczyłem w tej całej serii niefortunnych zdarzeń coś dobrego. Nas – dokończyłem już prawie szeptem, a gdzieś w połowie wypowiedzi uciekłem gdzieś wzrokiem przed jej oczami. Nieświadomie wbiłem paznokcie w spód dłoni, dopiero w tym momencie sobie to uświadamiając i rozluźniając uścisk. Wziąłem głębszy oddech, jej słowa mnie uspokajały. Działały na mnie lepiej, niż jakakolwiek terapia. Aż do kolejnych, które przyspieszyły moje tętno, a moje serce znowu zaczęło się rządzić własnymi prawami i zabiło mocniej roztaczając w mojej klatce jakieś przyjemne, ale obce ciepło. Moje dłonie i usta lekko zadrżały, ale już nie przejmowałem się, czy to zobaczy albo poczuje, bo sama zareagowała tak samo. Jeszcze raz powtórzyłem jej słowa w głowie, a potem zapanowała cisza – niekrępująca, po prostu kojąca. Nasze oczy już nie gubiły się w naszych dłoniach, ale zawiesiły spojrzenie na sobie. Dopiero teraz uważniej przyjrzałem się ich błękitowi, mieszającemu się z szarością. Dostrzegłem parę ciemniejszych punkcików i przebarwień, które nadawały im wyjątkowości i perfekcji. Chociaż minęły sekundy, zdążyłem sobie wypomnieć, że nigdy nie przyjrzałem im się uważniej. Ale nigdy wcześniej nie dzieliła nas tak mała przestrzeń. Chyba łatwiej byłoby powiedzieć, że w tym momencie nie dzieliło nas praktycznie nic. Jej ciepły oddech zatrzymywał się na mojej twarzy, powodując kolejną falę dreszczy. W tamtym momencie wydawało się to najcudowniejszym uczuciem, jakiego doświadczyłem. Nie potrzebowałem już niczego więcej. Jednak zaryzykowałem, oparłem swoje czoło o jej, i w tym momencie nie dzieliło nas już nic. Żaden dystans, ale też żadne różnice, które jeszcze chwilę temu unosiły się w powietrzu. - Nie chcę, żebyś straciła to uczucie – wyszeptałem – Zatrzymajmy ten moment. |
| | | Wiek : 21 Przy sobie : czarna, skórzana torba, a w niej: fałszywy dowód tożsamości, mapa podziemnych tuneli, wytrych, medalik z kapsułką cyjanku, nóż ceramiczny, zapalniczka, paczka papierosów, leki przeciwbólowe, latarka z wytrzymałą baterią Obrażenia : złamane serce
| Temat: Re: Opuszczony diabelski młyn Wto Sie 20, 2013 9:25 am | |
| Ich spotkanie kojarzyło jej się ze spisywaniem historii na bardzo cienkim papierze. Papierze tak kruchym i delikatnym, że każde zbyt mocne naciśnięcie stalówki mogło przebić go na wylot, plamiąc atramentem, rozrywając i bezpowrotnie niszcząc zapisane zdania. Wypowiadając poszczególne słowa, czy wykonując gesty, oboje umieszczali na arkuszu nowe elementy opowieści, ale musieli być ostrożni, bo im śmielej się zachowywali, tym silniej dociskali pióro do kartki, zyskując co prawda piękny tekst, ale także ryzykując całkowitą jego utratę. A najgorsze w tym wszystkim było to, że końcowa katastrofa wydawała się nieunikniona - nierozstrzygniętą kwestią pozostawało jedynie, kiedy nastąpi. I które z nich popełni finalny błąd. A biorąc pod uwagę jej życiowe doświadczenie, była pewna, że ta część będzie należała do niej; że w końcu wpadnie w którąś z pułapek, istniejących tylko w jej głowie. Pierwsza z nich nadeszła wyjątkowo szybko, bo już w momencie, w którym Noah podchwycił wypowiedziane przez nią słowa. Odwróciła wzrok w kierunku skrzypiących wagoników, chociaż tak naprawdę wcale ich nie widziała. Jej źrenice nie skupiały się na żadnym punkcie, ponieważ w tamtym momencie spoglądała wstecz, nie przed siebie, szukając w myślach odpowiedzi na pytanie mężczyzny, ale choć przejrzała cały swój zasób słownictwa, nie potrafiła odnaleźć żadnego wyrazu, choćby zbliżonego do określenia tego, co wytworzyło się między nimi. Inna sprawa, że trafiła na kilka takich, których chciałaby móc użyć. W końcu wypuściła wstrzymywane w płucach powietrze i po prostu potrząsnęła głową w geście kapitulacji. Miała nadzieję, że zrozumie, że - zapewne podobnie jak on sam - zwyczajnie nie była w stanie znaleźć odpowiedzi, którą chciał uzyskać. - Tylko pamiętaj, żeby wyglądał na stary, niedziałający i najlepiej bezwartościowy - powiedziała, odrywając spojrzenie od bladobłękitnej farby, łuszczącej się z przerdzewiałego wagonika i patrząc na niego znaczącym wzrokiem. Co prawda nie sądziła, by mówił poważnie, ale krótki przewodnik sztuki przetrwania w Kwartale jeszcze nikomu nie zaszkodził. - Chyba, że chcesz mieć mnie na sumieniu, kiedy mnie pobiją i okradną. Wiesz, czarny rynek całkiem nieźle się tu kręci - dodała swobodnie, jakby opowiadała mu o prognozie pogody na przyszły tydzień, albo o parku rozrywki, który właśnie otworzył się w centrum miasta. Wyglądało na to, że po pewnym czasie niektóre rzeczy stawały się całkowicie naturalne - nawet jeśli mogło to brzmieć nieprawdopodobnie. - A święta jakoś nigdy nie kojarzyły mi się z wyjątkowo szczęśliwym okresem. Kapitolińczycy przeżywali wtedy wzmożone zainteresowanie zakupami i sprawiali sobie bony na modyfikacje. Ulice bardziej przypominały Halloween niż jakiekolwiek inne święto. Gdybyś wyszedł z mieszkania i zobaczył kobietę przebraną za latawiec, też nabrałbyś uprzedzeń - dodała, jakby się tłumacząc. Na jej twarzy przez cały czas gościł łagodny uśmiech, więc mniej wnikliwy obserwator mógłby powiedzieć, że faktycznie zajmuje ją cała ta gadka-szmatka. Jedynie ktoś bardziej uważny dostrzegłby, że miała ona na celu raczej zakamuflowanie prawdziwego powodu, o którym wolała na razie nie wspominać. Podobała jej się atmosfera, która zaczęła wytwarzać się między nimi i choć wiedziała, że nie ma prawa potrwać długo, jej samolubna część chciała przeciągnąć ją na tyle, na ile było to możliwe. Czuła ciepło, płynące od Noah. Ciepło, bez którego teraz, kiedy już je otrzymała, trudno byłoby jej sobie poradzić. Kolejne słowa także wywołały na jej twarzy uśmiech, ale ten, w porównaniu do poprzedniego, był znacznie bardziej szczery. - Nie tak łatwo mnie rozczarować. Zawsze spodziewam się najgorszego - przyznała, przy czym jak zwykle stwierdzenie, czy mówi poważnie, czy raczej żartuje, wydawało się niewykonalne. Ona sama nie była tego do końca pewna, zresztą - nie miała nawet okazji, żeby się nad tym zastanowić, bo kiedy z ust mężczyzny popłynęły następne zdania, zamilkła na dłuższą chwilę, próbując w jakikolwiek sposób wytłumaczyć sobie ich znaczenie. Kluczowe wydawało się tu ostatnie, składające się z jednego wyrazu, który brzmiał jednocześnie obco, przerażająco, ciepło i cudownie. A to połączenie wydawało się z kolei tak chaotyczne, że czyniło całość niemożliwą do odczytania. Poza tym, zostało wypowiedziane tak cicho, że po pewnym czasie Ashe nie była już pewna, czy nie stanowiło ono jedynie wytworu jej spragnionej bliskości drugiego człowieka wyobraźni. Nie wiedziała, czy powinna na nie jakoś zareagować, odezwać się lub coś zrobić, bo każdy gest czy słowo sprawiało wrażenie niewłaściwego. Potrafiła więc tylko wpatrywać się w jego oczy, przetwarzając w myślach wciąż i wciąż to samo zdanie. - Dziękuję - szepnęła w końcu, ani na moment nie odrywając spojrzenia od twarzy Noah, zupełnie jakby się bała, że jeśli tylko straci go na sekundę z oczu, rozpłynie się w powietrzu, znikając bezpowrotnie. Zresztą, jego obecność wydawała jej się w tamtej chwili tak nierealna, że ta perspektywa niekoniecznie musiała być bezpodstawna. Z drugiej strony, miała wrażenie, że już dawno nie spotkała nikogo tak rzeczywistego. - Za to, że porozmawiałeś z Dominikiem - dodała po chwili, niepewna, czy było to konieczne, podczas gdy trzyliterowe słowo wciąż dzwoniło jej w uszach, obijając się o wnętrze czaszki. Można by pomyśleć, że zostało wykrzyczane, nie ledwie wyszeptane. Wyryło się na zapisywanej przez nich kartce wyraźnymi, dużymi literami, sprawiając wrażenie, że każdy kolejny dotyk stalówki będzie tym ostatnim. Jak się jednak okazało - nie do końca. Bo chociaż wydawało się to niemożliwe, mężczyzna przybliżył swoją twarz do jej twarzy jeszcze bardziej, zatrzymując się dopiero, kiedy ich czoła zetknęły się ze sobą, a oddechy połączyły w jeden, wspólny strumień ciepła. Jeśli wcześniej myślała, że jej serce zachowuje się niespokojnie, to teraz zabrakło jej określeń do opisania jego rytmu. Wyglądało na to, że podjęło próbę wydostania się z klatki piersiowej i przebicia sobie drogi na powierzchnię poprzez połamanie żeber. I o ile poprzednio tylko się obawiała, że zostanie usłyszane, o tyle teraz była tego pewna. Słowa, które wypowiedział Noah, dotarły nie tylko do jej uszu. Zawarte w wypływającym z jego ust powietrzu, połaskotały ją po policzkach, dostając się prosto pod skórę. Zamknęła oczy, wsłuchując się w najpiękniejszy dźwięk, jakie mogła sobie w tamtej chwili wyobrazić - delikatny szmer oddechu. W jakimś niewytłumaczalnym odruchu, którego nie była w stanie powstrzymać, odnalazła dłonią jego dłoń, splatając ich palce razem, być może w próbie przytrzymania się rzeczywistości. Chociaż czy to faktycznie była rzeczywistość? Otworzyła usta, chcąc mu przytaknąć, poprosić, żeby nigdy nie odchodził, ale wtedy realny świat odnalazł w końcu drogę do jej umysłu i zamiast delikatnie zapukać, wywarzył drzwi i brutalnie wszedł do środka. Dotarła do niej oczywista prawda, której do tej pory nie dostrzegała - najprawdopodobniej dlatego, że dostrzec nie chciała. Od samego początku spotkania tak się bała, że zniszczy tworzoną przez nich historię, że zapomniała, że zrobiła to dawno temu. Wtedy jeszcze nie zdając sobie z tego sprawy, zbudowała ich relację na kłamstwie, czyniąc ją z góry skazaną na niepowodzenie - nawet jeśli fakt, że pochodzili z kompletnie różnych światów okazałby się niewystarczający. Nagle uświadomiła sobie z całą mocą, że człowiek, który przez chwilę stanowił dla niej najważniejszy element wszechświata, nie wiedział nawet, jak miała na imię. - Noah - wyszeptała ledwie słyszalnie, czując pod powiekami piekące łzy. Zacisnęła je mocniej, wiedząc, że nie mają prawa popłynąć. Puściła jego dłoń i wysunęła własną z uścisku, cofając ją tak daleko, jak tylko mogła. - To się nie uda. Wiesz dobrze, że się nie uda. - Wciągnęła w płuca powietrze, mając nagle wrażenie, że nie ma w nim tlenu. - A później będzie bolało. - Przez chwilę była bliska powiedzenia mu prawdy. Przyznania się do kłamstwa i czekania, w naiwnej nadziei, że jej wybaczy. Chwila ta jednak minęła, a jedyne słowo, które potrafiła jeszcze wypowiedzieć bez wybuchnięcia płaczem, zabrzmiało dziwnie odlegle. - Przepraszam - szepnęła, zanim odsunęła się od niego, wyplątała się z jego objęć i wstała ze schodka, odwracając się do niego plecami. Zrobiła kilka chwiejnych kroków do przodu, mając wrażenie, że za chwilę się wywróci. Jej ramiona otuliły jej własne ciało dookoła, chroniąc się przed nadmiernym drżeniem, które nie miało nic wspólnego z temperaturą otoczenia.
|
| | | Wiek : 19 Zawód : Kelner w 'Well-born' i student Przy sobie : medalik z ampułką cyjanku, zapalniczka, broń palna, zezwolenie na posiadanie broni, paczka papierosów, nóż ceramiczny Znaki szczególne : piegipiegipiegi Obrażenia : Złamane serce i nadszarpnięte zaufanie
| Temat: Re: Opuszczony diabelski młyn Wto Sie 20, 2013 6:24 pm | |
| Ta znajomość od początku była dla nas ucieczką. Może jedynie ucieczką. Chwilą zapomnienia i odgrodzenia się od brutalnego świata. Oboje byliśmy w stanie sobie to zapewnić, oboje tego potrzebowaliśmy, więc wykorzystaliśmy to. Czy wykorzystaliśmy siebie nawzajem? Być może. Od pierwszego spojrzenia, czy słowa, podzielonego oddechu, czy wspólnie spędzonej minuty był to sprint, nie maraton. Nawet jeżeli gdzieś w środku byłem święcie przekonany, że to kiedyś będzie musiało się skończyć, skutecznie tłumiłem tą myśl, tak długo jak mogłem. A byłem w stanie pociągnąć to jeszcze jakiś czas. Zdążyłem się przyzwyczaić do otaczających nas iluzji, nie przeszkadzał mi fakt, że nie są prawdziwe. Polubiłem je, były lepsze od tego, co oferowało nam życie. Wolałem żyć w kłamstwie. Ale nasza ucieczka nie toczyła się tylko przeciwko światu, a także przeciw rozczarowaniu. Każde kolejne słowo, czy gest mogło okazać się kłodą, którą sami rzuciliśmy sobie pod nogi. Potknęlibyśmy się, przyjemnie rozmyty krajobraz odzyskałby swoją dawną ostrość, cisza ustąpiła na rzecz hałasu – który zdawał się cały czas gdzieś tam być, ale nie dochodzić do nas. W końcu przewrócilibyśmy się, uderzyli o twardy grunt i zostali sprowadzeni na ziemię. Wiedziałem, że z czasem wyścig jedynie przybierałby na trudności, ale nie spodziewałem się, że skończy się dla nas tak szybko. I chociaż słońce zwolna chowało się za horyzontem, starając się nas wygonić i rozdzielić coś, co w tamtym momencie było jednością, liczyłem, że mu się nie uda. Nie chciałem tego stracić, bo obawiałem się, że mogę już tego nie odzyskać. Tego uczucia, chwili. Ale mówią, że nie można uciekać w nieskończoność. A to co nas ściga dogoni nas prędzej, czy później. Widocznie nie mieliśmy szczęścia, ale to wiedzieliśmy już od początku. Kiedy jej dłoń odnalazła moją, a nasze palce splotły się w uścisku jakaś niewidzialna mgła, która odgradzała nas od świata wydawała się jeszcze zawahać. Opadała od paru sekund, zapowiadając nadejście nieuniknionego, a ten drobny gest na chwilę podniósł jeszcze jej kurtynę. Przymknąłem oczy i zacisnąłem mocniej jej dłoń w mojej, licząc, że to przedłuży ten moment. Desperacko tego potrzebowałem. Każda minuta wydawała się wiecznością, a ja potrzebowałem chociaż jednej. Zbyt bardzo bałem się momentu, w którym odsunie się ode mnie, otworzymy nasze oczy, owieje nas zimny powiew wiatru, a po obecnej magii nie będzie już śladu. Moje serce nie przestawało odgrywać swojej serenady, a jeżeliby się wsłuchać w rytm, to usłyszałoby się nie dwa serca, ale jedno, bo ich uderzenia zlewały się ze sobą, tworząc coś z pozoru nierozerwalnego. Kciukiem miarowo głaskałem wierzch jej dłoni, nie wiedząc do końca, czy tym gestem chciałem uspokoić ją, czy samego siebie. Czułem jej drżący oddech na swojej twarzy, starając się jak najlepiej zapamiętać jego słodki zapach, którego później i tak miałem nie być w stanie odtworzyć w pamięci. Nie trwało to długo, albo takie odniosłem wrażenie. Straciłem rachubę czasu i mogłem tak trwać i do poranka, kiedy ostre światło miało przedrzeć się przez moje zamknięte powieki. Mogłem tak trwać w ciemności, bo wiedziałem, że nie jestem w niej sam, dlatego nie wydawała się już tak straszna i przygnębiająca. Ale nie mogliśmy uciekać wiecznie. A ona okazała się odważniejsza ode mnie, w chwili, w której przerwała tę ciszę. Wypowiadając moje imię poczułem, jak mój żołądek się zaciska, w pierwszym odruchu w fali jakiegoś przyjemnego uczucia, ale kiedy dokończyła słowo, wyczułem całą gorycz, która kryła się za głoskami. Przytłoczyła mnie i zepchnęła na ziemię. Jednak nie otworzyłem oczu, jedynie mocniej zacisnąłem powieki i jej dłoń, wciąż trzymając się myśli, że może nas to uchronić. Ale zdawałem sobie sprawę, że po tym jak zaczęła, nie może się stać już nic dobrego. Nawet jeżeli zachowa słowa dla siebie, będą ją dusiły od środka. I wciąż tam będą, nie znikną cudownie, ani nie zmienią się w nic innego. I pomimo, że jeszcze chwilę temu wolałem żyć w świecie iluzji, to teraz nie wydawał mi się on już tak piękny i obiecujący. Kolejne wypływały na światło dzienne, i wydawało się, że przy każdym kolejnym traciłem coraz więcej. Najpierw jej dłoń, zaraz później wysunęła rękę spod mojego ramienia, i cofnęła się znacznie, bezpowrotnie obierając nam nasza bliskość. Nie było już nas, była ona i ja. Ale żadne słowo nie zabrało nam tego, co wcześniej nas połączyło. Rozmów, podzielonych sekretów, wylanych żali i wspólnego śmiechu. Niewidzialna nić wiążąca nasze dusze, biegnąca z jednej klatki piersiowej do drugiej jedynie napięła się bardziej i szarpnęła nami – niemożliwa do zerwania, teraz powodowała więcej bólu, niż gdyby nigdy jej tam nie było. I chociaż sprawiła, że nie byłem pusty w środku, tak się poczułem. Pusty, ale z odebraną lekkością. - Wiem – wypowiedziałem prawie szeptem. Na język cisnęły mi się setki innych słów, zaprzeczenia – jedynie one, mieszające się z jakimś błagalnym tonem, którym zostały nasączone już w moich myślach. Dlaczego więc, drogę na usta znalazło jedynie to? Słowo, które teoretycznie nic nie zmieniało, było krótkim przytaknięciem, a poczułem się, jakby było podpisem pod cyrografem. Zatwierdzeniem egzekucji. Może dlatego, że jako jedyne było prawdziwe. Wierzyłem w nie, nawet jeżeli nie chciałem i nawet jeżeli się przed nim broniłem. – Nie chcę, żebyś cierpiała. – Mój głos złamał się już na początku zdania, a jego reszta ledwo przeszła mi przez gardło, nawet jeżeli było w nim jeszcze więcej prawdy, niż w poprzednim. Wziąłem głębszy oddech, ale kiedy powietrze opuszczało moje płuca nic nie zdawało się być lepsze, niż chwilę temu. A zawsze przypisywałem mu magiczne właściwości. Czasem wystarczało, aby ukoić skołatane nerwy. Może jednak tym razem to nie je trawił ból? Mój oddech zadrżał niepewnie, po raz kolejny zdradzając, że jej słowa nie były dla mnie obojętne, i nie przeszły bez echa. Ledwie wyłapałem jej przeprosiny, zabrzmiały głucho, zaraz tracąc się w lutowym powietrzu i nie było po nich śladu, jakby nigdy nie zostały wypowiedziane i nigdy nie zajęły miejsca w czasoprzestrzeni. Zgubiły się, a ja nie zaprzeczyłem, jak miałem to zawsze w zwyczaju. Jako jedyna rzecz wydawały się teraz na miejscu, ale nie zadziałały jak opatrunek, wydawały się nieznaczące, chociaż kryło się w nich więcej uczuć i żalu, niż we wszystkich poprzednich. - Nigdy cię nie przeprosiłem – rzuciłem za nią, ale nie mogłem być pewien, czy wychwyciła którekolwiek ze słów, wracając w stronę alejki. Chociaż już parę razy obraz nawiedził moje myśli, kiedy obawiałem się nadejścia tej chwili, w rzeczywistości nic nie mogło mnie przed nim uchronić. Przeszyło mnie zimno, ale pochodziło gdzieś z mojego wnętrza. – Za tamten wieczór i za to, że tutaj jesteś. Że codziennie przechodzisz przez to piekło, na które nie zasłużyłaś – wypowiedziałem w końcu, kiedy podniosłem się ze schodka i postawiłem parę niespiesznych kroków idąc za nią. – Może się pomyliłem, może nie ma w nas nic dobrego. Może nigdy nie istnieliśmy. – Mój głos ponownie zadrżał, a ja znalazłem się znowu na tyle blisko niej, aby mogła wyłapać tą nutę, kolejny raz odsłaniając przed nią tą cześć siebie, którą chciałem najbardziej ukryć. Postawiłem kołnierz kurtki, bo zdawało mi się, że chłód jeszcze zręczniej obiegał moje ciało, ale nic to nie poprawiło, bo być może nie to było jego przyczyną. Splotłem ręce na klatce, ale wszystko wydawało się nieodpowiednie i w jakiś sposób krępujące, więc już po chwili schowałem dłonie w kieszeni, przez co jednak wcale nie poczułem się lepiej i nie miałem pojęcia, kiedy to uczucie do mnie wróci. - To koniec, racja? – wyrzuciłem z siebie pytanie, którego nigdy nie chciałem zadać. Nie chciałem też usłyszeć odpowiedzi, ale potrzebowałem jej, żeby zamknąć za sobą ten krótki rozdział. – Nie zobaczymy się już więcej. – Coś co miało być kolejnym pytaniem, zgubiło gdzieś intonującą je nutę i zmaterializowało się już jako stwierdzenie. – Będziemy udawać, że nigdy się nie spotkaliśmy i zapomnimy o wszystkim co moglibyśmy mieć. Czy moglibyśmy coś mieć? |
| | | Wiek : 21 Przy sobie : czarna, skórzana torba, a w niej: fałszywy dowód tożsamości, mapa podziemnych tuneli, wytrych, medalik z kapsułką cyjanku, nóż ceramiczny, zapalniczka, paczka papierosów, leki przeciwbólowe, latarka z wytrzymałą baterią Obrażenia : złamane serce
| Temat: Re: Opuszczony diabelski młyn Wto Sie 20, 2013 8:43 pm | |
| Kojarzycie to uczucie, kiedy w Waszej głowie kłębi się tak wiele myśli jednocześnie, że macie wrażenie, że gdzieś w głębi umysłu ulokowało Wam się przyjęcie weselne? Setki głosów, zlewających się ze sobą, wzajemnie sobie przeczących i usiłujących namówić Was do zareagowania tak, a nie inaczej, powiedzenia czegoś, zachowania milczenia, roześmiania się, rozpłakania. Początkowo może się wydawać, że jesteście w stanie to zignorować. Założyć na uszy słuchawki i włączyć głośno muzykę, przynajmniej częściowo zagłuszając kakofonię bezgłośnych impulsów. Ale nic z tego, na dłuższą metę to nie działa. Po pewnym czasie zaczyna ogarniać Was irytacja, powoli przeradzająca się we frustrację, aż w końcu macie ochotę zakryć uszy i wrzeszczeć. Cisnąć szklanką o ścianę. Zdemolować pokój. Rzucić się do głębokiej wody, która choć na chwilę odetnie Was od uporczywych myśli. Niestety, istnieją ludzie, którzy z takich bądź innych powodów są na powyższy stan narażeni szczególnie mocno. Ich psychika jest osłabiona do tego stopnia, że nie jest w stanie bronić się przed głosami, przez co żyją z nimi przez długie tygodnie, stopniowo spychając je na granicę świadomości i umieszczając na drugim planie, gdzie wegetują, częściowo ignorowane, lecz wciąż obecne. Tak żyła też Ashe, i to od bardzo długiego czasu. Wystarczająco długiego, żeby zdążyć zapomnieć, jak to jest mieć własną głowę tylko dla siebie. Przynajmniej do dzisiaj. Kiedy bowiem odwróciła wzrok od Noah i oddaliła się o kilka kroków, jej umysł ponownie zaatakowała wataha niechcianych myśli, sprzeczających się ze sobą i toczących wewnętrzne kłótnie. I dopiero wtedy uświadomiła sobie, dlaczego siedząc przy nim na schodku, wtulona w jego ramię, czuła się tak bezpiecznie. W tamtym momencie sądziła, że jest to po prostu efekt przebywania tak blisko osoby, która zapewniła ją, że w razie czego może na nią liczyć, ale teraz już wiedziała, że nie chodziło tylko o to. Ważniejszą i z całą pewnością dużo dziwniejszą kwestią był fakt, że w jakiś kompletnie niewytłumaczalny sposób, mężczyźnie udało się - najprawdopodobniej nieświadomie - uciszyć wszystkie krzyczące w jej głowie głosy. Nie była pewna, czy powodował to jego kojący głos, hipnotyzujące spojrzenie, czy wystarczyła sama obecność, ale fakt, że tak się działo, był niezaprzeczalny. Teraz, stojąc w alejce i otulając się ramionami w geście, który z boku musiał wyglądać wyjątkowo żałośnie, zatęskniła za tym uczuciem. Myśli bowiem wróciły, jeszcze głośniejsze i jeszcze bardziej wzburzone. Niektóre z nich kazały jej się odwrócić i wtulić z powrotem w Noah, nie przejmując się, w jakim świetle by ją to postawiło. Inne namawiały ją, by zaczęła biec przed siebie, by zniknęła, raz na zawsze i uwolniła się od niszczącego ją poczucia straty. Zabawne. Jeszcze niczego nie zdążyła zyskać, jak więc mogło brakować jej rzeczy, której nigdy nie miała? Jego głos ponownie przywołał ją do rzeczywistości, sprawiając, że stanęła w miejscu, niezdolna do wykonania choćby jednego kroku w którąkolwiek stronę. Jej ciało, jakby nie przejmując się jej staraniami, z każdą chwilą drżało coraz mocniej, podczas gdy do oczu napływały kolejne fale łez, tym trudniejszych do powstrzymania, im więcej ich się gromadziło. - Nie przepraszaj mnie - powiedziała, po czym natychmiast zamilkła, przerażona brzmieniem swojego głosu. Objęła się ramionami jeszcze silniej, zupełnie jakby miało to uratować ją przed nieuchronnym rozpadnięciem się na maleńkie kawałeczki. Przez chwilę nawet chciała, by tak się stało - mogłaby zniknąć w śniegu i łkać w ciszy i spokoju, z dala od spojrzenia Noah. Bo chociaż w tamtym momencie powinno jej być już wszystko jedno, wciąż nie chciała, by zobaczył ją taką. Wolała, żeby zapamiętał ją jako osobę silną i pogodną, nawet jeśli te dwie cechy były całkowitym zaprzeczeniem jej osobowości. - Zasłużyłam na dużo gorsze rzeczy, niż Kwartał, Noah - dodała cicho, niepewna, czy w ogóle ją usłyszał. - A nawet jeśli jestem w piekle, to nie ty mnie do niego zesłałeś. Ty jedynie wyciągnąłeś mnie na chwilę na powierzchnię, przez co przypomniałam sobie, jak tam jest. Słyszała, że się zbliża. Niespieszne kroki, stawiane na skrzypiącym pod butami śniegu, stawały się głośniejsze z każdą sekundą, wprawiając ją jednocześnie w przerażenie, jak i w nieuzasadnioną radość. Bała się odwrócić i spojrzeć mu w oczy, bała się tego, co mogłaby w nich zobaczyć. Zwłaszcza, kiedy wypowiedział kolejne słowa, które odebrały jej oddech i przerwały w końcu budowane starannie tamy, uwalniając wstrzymywane do tej pory słone krople. Łzy popłynęły teraz gładko, znacząc na policzkach jaśniejsze smugi, dziwnie gorące na zmarzniętej twarzy. Wiedziała, że ich ocieranie nie ma sensu, dlatego po prostu spuściła głowę w dół, pozwalając, by luźne kosmyki włosów osłoniły ją przed światem. - Może - wyszeptała tylko, czując jednocześnie, jak bardzo nieprawdziwe jest to słowo. Nie potrafiła i nie chciała uwierzyć, że to wszystko było tylko iluzją, nic nie wartą sztuczką, złośliwym żartem losu. W jakiś irracjonalny sposób była też zła na Noah, że w ogóle zasugerował taką opcję. Miała wrażenie, jakby tym samym wbił w jej serce ostrze, zmusiwszy ją wcześniej do stopniowego opuszczenia wszystkich barier. A kiedy stanął przed nią, wypowiadając ostatnie słowa, przekręcił po prostu jego rękojeść. Przez dłuższą chwilę nie odpowiedziała nic - częściowo dlatego, że nie była w stanie znaleźć odpowiednich słów, ale też dlatego, że przestała ufać własnemu głosowi. Sądziła nawet, że zniechęcony ciszą mężczyzna, zdążył już zniknąć z parkowej alejki i ta myśl wydała jej się nagle tak straszna, że odruchowo podniosła głowę, ale jego widok wcale nie przyniósł jej ulgi. Cudowne uczucie odcięcia od reszty świata, które towarzyszyło im na schodkach pod diabelskim młynem zniknęło i wyglądało na to, że bezpowrotnie. Więc tak to miało teraz wyglądać? Mieli odwrócić się do siebie plecami, zniknąć po przeciwnych stronach ścieżki i nigdy więcej nie wejść sobie w drogę? To było niemożliwe. Kłóciło się ze wszystkim, w co wierzyła. Bo jeśli rzeczywiście tak miał wyglądać ich koniec, po co w ogóle się spotkali? W jakim celu przewrotny los skrzyżował ich ścieżki? I czy w ogóle można było mówić o końcu, w sytuacji, która nie miała nawet dobrego początku? - Nie wiem. To było wszystko, co potrafiła powiedzieć. Zaraz potem z jej gardła wydarł się cichy szloch, po którym ponownie opuściła głowę w dół, podnosząc ręce do twarzy i bezskutecznie próbując się ukryć. Dlaczego wciąż tam stał, dlaczego wciąż patrzył? - Nie patrz, proszę - wyszeptała między kolejnymi urywanymi oddechami, po raz pierwszy uciekając się do błagalnej nuty. Chciała się schować, ale nie miała gdzie. Chciała odejść, ale nie miała dokąd. Tkwiła więc dalej w miejscu, zawieszona pośrodku alejki i tak zagubiona, jak dawno zagubiona nie była. Może nawet nigdy. |
| | | Wiek : 19 Zawód : Kelner w 'Well-born' i student Przy sobie : medalik z ampułką cyjanku, zapalniczka, broń palna, zezwolenie na posiadanie broni, paczka papierosów, nóż ceramiczny Znaki szczególne : piegipiegipiegi Obrażenia : Złamane serce i nadszarpnięte zaufanie
| Temat: Re: Opuszczony diabelski młyn Sro Sie 21, 2013 6:40 pm | |
| Pożegnanie to zawsze koniec jakiegoś rozdziału w naszym życiu. Dłuższego, czy krótszego, bardziej ważnego, czy mniej. Jednak w każdej znajomości przychodzi moment, w którym musimy przestać kreślić przecinki, a zamiast nich postawić kropkę. Zakończyć opowiadanie, wybrać ostatnie zdanie, ostatnią wypowiedź. Ułożyć słowa, które podsumują zawartą w nim historię i uświadomić sobie, że po nich nie padną już żadne następne. One z kolei zostaną tam na zawsze, na ostatniej kartce i nic nie będzie w stanie ich zatrzeć. Ponieważ to te ostatnie słowa zwykły zachowywać się w naszej pamięci najlepiej, wwiercają się w naszą świadomość i zostają tam z nami. I nierzadko, kiedy wracamy myślami do osoby z naszej przeszłości, pierwszym wspomnieniem jakie napotykamy na tej drodze jest dzień rozstania, dopiero później jakby przewijając od tyłu film cofamy się do samego początku. Czy w takim razie ostatnie słowa definiują człowieka? Określają jak zostanie zapamiętany? Może dlatego tak się ich wystrzegamy, boimy się i nie znosimy ostatnich rzeczy. To jakiś naturalny odruch obronny, myśl o stracie nas przeraża, a nigdy nie zyskujemy nic przy pożegnaniach i zakończeniach. Nie lubimy ostatnich dni przed rozstaniem, ostatnich świąt z bliskimi, ostatnich pocałunków, ostatnich rozmów. Koniec nie zawsze przychodzi zapowiedziany, ale jeżeli wszystko się ku niemu skłania dostajemy zapasowe minuty, dni czy tygodnie na przygotowanie i wybranie ostatnich zdań, które zapełnią tą pustą kartkę. Chcemy, żeby były idealne, ale ogarnia nas przerażająca pustka, w której zaczynamy się topić. Bo nie istnieje coś takiego jak idealne ostatnie słowa. Dlatego, kiedy w ciszy mijaliśmy budynki, które dopiero niedawno – niedawno? A może minęły całe godziny - były nam świadkami w drodze w przeciwnym kierunku, nie zaprzątałem sobie tym nawet myśli. Nie było nawet na nie miejsca. Czy zależało mi na tym, w jaki sposób mnie zapamięta? Czy liczyłem się z tym, że to co padnie przez następny kwadrans z naszych ust może zburzyć to wspomnienie, które kreowaliśmy przez ten czas? Starałem się sobie wmówić, że nie. Że nie dbałem o to. Że wciąż była zwykłą dziewczyną z Kwartału, na której przyjaźni mi nie zależało. Ale mój dar wiarygodnego kłamstwa uleciał gdzieś razem z atmosferą i naszymi słowami. Teraz dookoła roztaczała się jedynie cisza, ale nie jedna z tych przyjemnych, a ta, podczas której ludzie modlą się o jej przerwanie. Ta która tworzy się pomiędzy jedną a drugą złą wiadomością. I chociaż czekamy na jej przerwanie, to nie jesteśmy pewni, czy kiedy to nastąpi będziemy szczęśliwsi, czy odetchniemy z ulgą i czy ogarnie nas ponownie lekkość na duszy. - Nie chcesz tam zostać? Na powierzchni? – rzuciłem, przecząc całkowicie temu, co przed chwilą sobie usilnie wmawiałem. – Tam też można być samotnym – dodałem jeszcze, w bijając wzrok we własne buty, skąd mógłbym nigdy go już nie podnosić. Byłoby ciężko, byłoby trudno i mogłoby się nie udać. Moglibyśmy cię potykać, kaleczyć, nie być w stanie już podnieść. I cierpieć. To jedno zdanie w kółko przewijało się w mojej głowie, nie możliwe do wyrzucenia. Czy nie cierpieliśmy już teraz? Czy nie było to coś co od jakiegoś czasu było nieustannie obecne w naszych życiach? Samotność rozgościła się w nich na dobre, a razem z tym przyprowadziła swojego dobrego znajomego. Czy nie to składa się na ludzką na naturę i tworzy ją? Zawzięcie, brnięcie pod prąd. Kiedy wiemy, że nie możemy czegoś mieć, walczymy o to z jeszcze większym zapałem, aby udowodnić światu, że był w błędzie, że się mylił. A może nie. Może to właśnie sprawia, że jesteśmy ludzi, że wiemy w którym momencie należy odpuścić. Dopiero po chwili świat postanowił uświadomić mi, że cisza, która przed momentem rozbijała się pomiędzy nami nie była ciszą przed kłótnią, ani przed kolejnymi przygnębiającymi słowami, okazała się czymś gorszym i przyniosła coś, czego ani się nie spodziewałem, ani nie mogłem się spodziewać. Jej łzy. Zacisnąłem pięści, i chociaż były schowane w kieszeniach kurtki, mogłem poczuć jak moje knykcie bieleją. Każda kolejna ciągnęła za sobą następną, a ich potokowi nie było końca. A wszystkie pojawiły się z mojej winy, byłem o tym święcie przekonany. Nie wiem, czy kiedyś czułem się gorzej – nikt nigdy przeze mnie nie płakał. Czy było to jakąś miarą wartości człowieka? Wolałbym nigdy jej nie spotkać, minąć tamtego dnia tą uliczkę – może tak byłoby lepiej? Wolałbym wymienić to, za moment, w którym łzy zostawiały kolejne smugi na jej twarzy. Zatrzymałem się w pół kroku, zmuszając ją mimowolnie do tego samego i pomimo jakichkolwiek zaprzeczeń złapałem ją za ramiona, za chwilę odrywając jedną rękę i kciukiem ścierając pojedynczą samotną łzę z jej chłodnego, zaczerwienionego policzka. - Hej, spokojnie, nie płacz. – Być może nie istniało nic banalniejszego, niż to co powiedziałem w tamtej chwili, ale słowa gubiły się w mojej głowie, nie umiały dotrzeć na usta – bo każde wydawało się już niewłaściwe, i każde mogło jedynie zrzucić nas w przepaść, z której mielibyśmy się już nie wydostać. – Nic się nie zmieni, będzie tak, jak miało być. Mogłem tego żałować – ale mogłem też żałować faktu, że nigdy tego nie zrobiłem. Nie tak jak powinienem, nienależycie, nie tak jak powinno to wyglądać i niewłaściwie. Mogłem podarować nam jeszcze chwilę. Chwilę, która pojawiłaby się teraz, albo zaginęła niewykorzystana i niemożliwa do odzyskania. Nie słuchając więc żadnych słów sprzeciwu przytuliłem ją do siebie. Przyłożyłem twarz do czubka jej głowy, gubiąc nos gdzieś pośród jej włosów, drugą dłonią je gładząc. Czułem lekkie dreszcze, które przeszywały jej ciało za każdym razem, kiedy brała głębszy, nieco spazmatyczny wdech, a kolejne łzy spływały po jej twarzy, tym razem jednak już po chwili wsiąkając w materiał mojej kurtki. - Ćśś… nic się zmieni – powtórzyłem jeszcze raz, do niej i do siebie. – Wszystko to co powiedziałem wcześniej, nie zniknie. Obietnice – one nie giną. Zostają, o tutaj – odsunąłem się na chwilę, aby pokazać jej miejsce pod mostkiem, jak sama to zrobiła. – Jesteś bystra, gdy będziesz potrzebowała, znajdziesz mnie – uśmiechnąłem się smutno, chociaż nie mogła tego zobaczyć. Przejechałem jeszcze raz po jej plecach, nie wiedząc już, czy chcę ją tylko uspokoić, czy też rozgrzać. Jeszcze raz zaciągnąłem się powietrzem, które wypełnił zapach jej szamponu; i wypuściłem ją z objęcia, zanim zaczęłoby to boleć. Nie potrzebowaliśmy go więcej – bólu. A każda sekunda trwania tak wydawała się nas do niego przybliżać. A może już w nim tonęliśmy, nie zdając sobie z tego sprawy. - Powinienem był powiedzieć ci to już wcześniej, ale miała to chyba być jakaś część tego, co chciałem ci dać – zresztą to już nieistotne. Dominik ma coś do załatwienia w KOLCu, kazał mi przekazać, że się z tobą spotka – wydusiłem w końcu, mając też nadzieję, że podłapie mój uśmiech, albo chociaż jego odrobinę. A to w jakiś sposób osuszyłoby mokre policzki. Zacisnąłem usta i na powrót spoważniałem, jakby ważąc w myślach słowa, przed tym jak wydostaną się na światło dzienne bez możliwości cofnięcia. Ważąc ich słuszność. W końcu wydobyłem z głębi kieszeni drobne zawiniątko, nie pewny, czy śledzi ruchy moich dłoni. Może nawet wolałem, żeby tak nie było. W jednej chwili cały ten gest coś w sobie stracił i teraz wydawało mi się to po prostu głupie i w jakiś sposób dziecinne. Może chwilę temu wcale by tak nie było, ale teraz kiedy ta specyficzna magia ulotniła się do atmosfery, każde moje zdanie zdawało się brzmieć banalnie. - To nic takiego – rzuciłem jakby od niechcenia. – Teraz to chyba po prostu coś, co będzie ci przypominało, że to naprawdę się wydarzyło – uśmiechnąłem się lekko i wsunąłem czapkę na jej głowę, po chwili odgarniając parę niesfornych kosmyków, które opadły jej na oczy. – Wiesz, niektórzy wyrywają daty na drzewach, albo piszą po murach – chyba do nich nie należę – odetchnąłem ciężej, ale na moich ustach błąkał się cień uśmiechu. – Dbaj o siebie - dodałem niemal szeptem. |
| | | Wiek : 21 Przy sobie : czarna, skórzana torba, a w niej: fałszywy dowód tożsamości, mapa podziemnych tuneli, wytrych, medalik z kapsułką cyjanku, nóż ceramiczny, zapalniczka, paczka papierosów, leki przeciwbólowe, latarka z wytrzymałą baterią Obrażenia : złamane serce
| Temat: Re: Opuszczony diabelski młyn Czw Sie 22, 2013 7:11 pm | |
| Przepraszam za poślizg, jestem paskudą, ale ostatnio spałam piętnaście razy dziennie jak niemowlę. A w ogóle to nie mogę się powstrzymać przed dołączeniem do postu tego.
Czasami, kiedy jest bardzo źle, życie podarowuje nam coś dobrego. Uchyla okno, wpuszczając do ciemnego pokoju, w którym przebywamy, trochę światła i świeżego powietrza, otula zmarznięte ramiona ciepłym kocem, podstawia pod nos kubek gorącej czekolady. Zazwyczaj robi to po to, żeby nam pokazać, że warto walczyć. Że poza tymi czterema obdrapanymi ścianami, w których się zamknęliśmy, wciąż jest inny świat, czekający na to, aż do niego powrócimy. Że dookoła są ludzie, którzy są gotowi w razie potrzeby wyciągnąć do nas rękę - musimy być tylko wystarczająco odważni, żeby ją chwycić. Problem polega na tym, że w dzisiejszym świecie niewiele osób jest skłonnych by zaryzykować, i, prawdę mówiąc, ciężko się temu dziwić. W państwie, w którym każda obietnica ukrywa za sobą jakieś ale, a fałszywi przyjaciele są dla nas mili tylko po to, żeby później łatwiej im było wbić nóż w nasze plecy, trudno jest zaufać. Światło, zamiast grzać, nas oślepia, odsłania wszystkie słabe punkty; wolimy więc siedzieć w ciemności, zmarznięci, ale bezpieczni. Uchylone przez życie drzwi natychmiast zatrzaskujemy z powrotem, ogarnięci paniką; w ciepłym kocu widzimy śmiertelną pułapkę, w gorącej czekoladzie węszymy truciznę. W efekcie ludzie, nawet jeśli chcieli nam pomóc, w końcu przestają próbować. Zniechęceni odrzuceniem, wkładają ręce do kieszeni i odchodzą, wyrzucając nas z pamięci. Upewniwszy się, że podjęli wystarczającą ilość prób, by pozbyć się wyrzutów sumienia, rezygnują. Prawie wszyscy. Ale nie Noah. Jego pytanie zawisło przez moment w powietrzu, unosząc się niepewnie między dwiema, jeszcze do niedawna całkowicie obcymi dla siebie osobami. Zapłakaną dziewczyną o jasnych włosach i wysokim mężczyzną z twarzą upstrzoną piegami, których teoretycznie nie miało prawa połączyć nic. I choć przez chwilę wydawało się, że pozostanie niezauważone, albo rozmyje się w padającym śniegu, tak się nie stało. - Wiem, że można - powiedziała Ashe cicho, podnosząc na Noah zaskoczone spojrzenie. Kiedy się odwracała, spodziewała się nie zobaczyć go już nigdy więcej, tymczasem on najwidoczniej nie powiedział jeszcze ostatniego zdania. Serce zabiło jej mocniej, dając wyraz głupiej nadziei, natychmiast zduszonej w zarodku przez resztki rozsądku. - Byłam tam, dawno temu. Ale chyba nie jestem już mile widziana. - Uśmiechnęła się smutno, zaraz przed tym, jak jej oczy wypełniły się łzami, sprawiając, że ponownie zapragnęła ukryć się przed czyimkolwiek wzrokiem, jednak również i to nie miało być jej dane. Poczuła jak mężczyzna zatrzymuje ją w miejscu, chwyta ją za ramiona i odciąga dłonie od twarzy. W pierwszym odruchu zaprotestowała, próbując wyrwać się z uścisku, ale jego dotyk na policzku i uspokajający głos, skutecznie ją powstrzymały. Zacisnęła tylko mocniej usta, powstrzymując się przed płaczem i przed powiedzeniem czegoś, czego później by żałowała. - Ja nie... - zaczęła, nie mając bladego pojęcia, jak dokończyć to zdanie. A nawet gdyby tak było - nie miała ku temu okazji. Poczuła, jak Noah przyciąga ją do siebie, przyciskając do klatki piersiowej i nie pozostawiając żadnego pola do sprzeciwu, zresztą - Ashe nie miała już siły, żeby się sprzeciwiać. Wtuliła twarz w materiał jego kurtki, pozwalając, by zniknęła w nim reszta łez i czekając, aż miarowe bicie znajdującego się zaledwie kilkanaście centymetrów od jej ucha serca, pomoże jej uspokoić własne. Gdzieś nad sobą słyszała, jak do niej mówi, ale w tamtym momencie nie była w stanie skupić się na słowach, pozwalając, by ta chwila utrwaliła się w jej pamięci ze wszystkimi szczegółami. Wiedziała, że kiedy tylko dobiegnie końca, kiedy Noah zniknie za zakrętem alejki, będzie tego żałowała, ale w swoim życiu żałowała już tak wielu rzeczy, że jedna więcej lub mniej nie mogła znacząco na nim zaważyć. - Dziękuję - szepnęła tylko cicho, a może wcale tego nie zrobiła. Może słowo rozbrzmiało jedynie w jej głowie, albo zgubiło się w drodze do ust. Nie wiedziała zresztą także, za co dokładnie mu dziękuje, bo kolejne wydarzenia zlały się w jeden ciąg bez początku ani końca. Być może miała na myśli informację o Nicku, może czapkę, którą delikatnym gestem włożył jej na głowę, a może całokształt - fakt, że tamtego dnia podniósł ją z ulicy, że zaproponował kolejne spotkanie. Podniosła na niego oczy, w tej chwili już suche, chociaż wciąż nieco zaczerwienione i zmusiła usta do drgnięcia w lekkim uśmiechu. - Drzewa i mury upadają dzisiaj szybciej niż wspomnienia - powiedziała spokojnie. Jej głos wydawał się nieco nieobecny, jakby wcale nie odnosiła się do wcześniejszych słów mężczyzny, a myślami przebywała gdzieś w przeszłości. Nagle poczuła się dziwnie pusta w środku, ale wbrew pozorom nie było to złe uczucie. Niosło ze sobą spokój i jakiś rodzaj wyciszenia, zupełnie jakby łzy wypłukały z jej organizmu zatruwające ją od środka toksyny. Zapewne stan ten nie miał potrwać długo, ale póki był, zamierzała go wykorzystać. - Ty też o siebie dbaj - dodała po chwili. Wyciągnęła dłoń do przodu, chcąc złapać Noah za rękę, ale zawahała się, w efekcie czego po prostu musnęła delikatnie jego rękaw. - I zaczekaj na mnie, zanim opróżnisz kolejny barek. Nie miała zamiaru go szukać. Wbrew temu co powiedział i wbrew temu, co powiedziała ona sama. Wiedziała to już wtedy. Nie zdążyła co prawda poznać go zbyt dobrze, ale zrobiła to na tyle, by mieć świadomość, że kolejne komplikacje były ostatnią rzeczą, której potrzebował w życiu. Wolała pozostać dobrym wspomnieniem, niż stać się źródłem cierpienia dla kolejnej osoby na której kiedyś mogłoby jej zależeć. Posłała mu ostatni uśmiech, po czym odwróciła się, ruszając w stronę przeciwną do tej, z której przyszli. Nie było sensu przeciągać tego momentu - wszystkie słowa zostały wypowiedziane, a każde kolejne byłoby tylko niepotrzebnym odciąganiem w czasie nieuniknionego. Włożyła dłonie do kieszeni kurtki, wzrok wbijając we własne buty i w myślach licząc kroki, chociaż w rzeczywistości chciała po prostu powstrzymać się przed obejrzeniem się za siebie. Nie chciała, by sylwetka oddalającego się Noah utrwaliła się w jej pamięci. Miała dość wspomnień, związanych z pożegnaniami; nigdy nie niosły ze sobą nic dobrego. Pozwoliła sobie na podniesienie głowy dopiero, kiedy minęła zakręt, znikając z zasięgu jego spojrzenia. Nawet wtedy jednak zrobiła to tylko po to, by skontrolować drogę przed sobą i puścić się biegiem w nieokreślonym kierunku, zupełnie jakby prędkość mogła oddalić ją od powracających jak bumerang i panoszących się w jej umyśle myśli.
Podwójne zt. |
| | |
| Temat: Re: Opuszczony diabelski młyn Wto Lis 19, 2013 10:18 pm | |
| |Z domku, czy skąd tam ta cholera wypełza.
KOLeC! Cudowne miejsce pełne możliwości, kolorów, szczęścia i świetnego jedze... Czekaj, nie ta bajka. Zmienię płytę. A więc! KOLeC! Paskudne miejsce pełne zasadzek, brudu, samobójstw i okropnego bezguścia. Abigail ubrała się dziś wyjątkowo starannie - czarna, wełniana czapka, miękki, wełniany (i również czarny) szalik opatulający nie tylko szyję, ale też połowę twarzy. Szary, skromny płaszczyk harmonizujący z czarnymi rękawiczkami bez palców i wygodną parą wysokich butów. Tu schowany nóż, tam ukryty pistolet, a w podniszczonej, skórzanej torbie dokumenty, parę zabawek, trochę pieniędzy i parę smacznych obiektów westchnień. Do głównej bramy Kwartału podeszła nieco po południu. Nie miała ochoty, co aż dziwne, na bawienie się z nie do końca legalnymi przejściami, skoro w zasadzie mogła wejść tędy bez najmniejszych problemów. Wystarczyło grzecznie podejść do Strażników Pokoju, odciągnąć ich na stronę (im mniej osób widzi czym się legitymuje tym lepiej) i pokazać im kim się jest. Z tego wniosek, że pomachała swoją rządową przepustką przed oczami Strażników i absolutnie nie przejmując się wyjaśnieniami weszła do KOLCa jak do własnego królestwa. Dlaczego wybrała sobie właśnie to miejsce - nie wiedziała. Było tu dość spokojnie, ale sama aura miejsca nie zachęcała do odwiedzin. Zwłaszcza wieczornych, czy nocnych. Teraz jednak nadal było jasno i nie było czego się bać. Nie żeby Abigail w ogóle zbyt mocno odczuwała strach i pochodne tej emocji. Te parę tygodni w izolatce zdawały się wystarczyć jej za całe życie. W końcu teraz miała ważniejsze rzeczy do roboty. Miała misję. Cel. Znów czuła się ważna i potrzebna. Sprawiało to, że jeszcze chętniej właziła tam gdzie nie powinna i łamała wszelkie możliwe przepisy BHP. Od tak, z czystej radości życia. Dzień był chłodny, ale maszerowała tak długo, że przestało jej to przeszkadzać. Gdy dotarła do Diabelskiego Młynu weszła po drewnianym pomoście do jednej z kabin i usiadła tam, kładąc nogi na siedzeniu naprzeciwko. Dłonie ukryła w kieszeniach i siedząc tak sobie, beztrosko cieszyła się dniem. Musiała przyznać, że takie miejsca w KOLCu działały kojąco na jej duszę. Były tak brzydkie jak Trzynastka. Były tak brzydkie jak dom. Do dnia dzisiejszego nie potrafiła przyzwyczaić się do, wszechobecnego w Dzielnicy Rebeliantów, przepychu. To wszystko było bardzo ładne i przyjemne dla oka, ale w większej dawce zwyczajnie ją odstręczało. Nie potrafiła nazwać przyczyny tego zjawiska. Może gdzieś głęboko w sercu wiedziała, że to nie tak powinno być. Że Coin przesadziła w swojej chęci odwetu. Ale z drugiej strony? Jeśli się nudziła to zawsze mogła opuścić tę bezpieczną i elegancką Dzielnicę Rebeliantów, by wejść do KOLCa albo nawet zagłębić się w obrzeża Kapitolu. I tu i tu nie brakowało rozrywek, które odpowiadały osobom pokroju Garneau. Co się liczyło to zastrzyk adrenaliny. Młoda Abigail dla takich zastrzyków żyła. A teraz czekała. Spokojnie. Cierpliwie. W myślach liczyła skaczące przez płotek paczki heroiny. |
| | | Wiek : 22 Zawód : Sprzedawczyni w cukierni "Votre Mammy"
| Temat: Re: Opuszczony diabelski młyn Sro Lis 20, 2013 12:50 am | |
| Hmm.. Kto by pomyślał, że w marcu nadal może być tak zimno Pomyślała panna Meadowes idąc szarymi ulicami, tego dziwacznego i na jakiś sposób inspirującego miejsca jakim jest KOLC. To całkiem zabawne, przez jakiś czas wszędzie widzisz piękno i blichtr, a z dnia na dzień jesteś tu, w sumie ciągnąc dalej tę refleksję można dojść do tego, że w sumie taki brud i ubóstwo w swojej prostocie mają coś niesamowitego. KOLC - miejsce dla prawdziwych artystów. No dobra, to wcale nie jest zabawne. Rozmyślanie nad urokami swojego życia zajęło jej całą drogę. Ustała przed młynem i zaczęła się rozglądać. Zobaczyła samotnie siedzącą postać, ale zamiast do niej od razu podejść, rozejrzała się. Podeszła do jakiejś zardzewiałej ramy, przejechała po niej palcem, a następnie zdmuchnęła starty kurz. Ukucnęła i przeczesała dłonią włosy. Co tu robi i po co. Dlaczego ? O co w tym wszystkim chodzi ? Miało być lepiej, jest gorzej. Albo było gorzej jest lepiej. Trochę takie to gubiące. Złe igrzyska. Rewolucja. Ma być lepiej (lub gorzej - kto wie). I znowu igrzyska. Jako, że rozmyślania nad polityką i tym podobnymi nie należały do najciekawszych, przypominając po co tu w ogóle tu przyszła, podniosła się i ruszyła w kierunku Abigail. Trochę zwalniając na końcu kroku podeszła, szturchnęła ją w ramię i cicho powiedziała -Cześć... Chyba nie przyszłaś tu tylko oglądać widoki - A po dłuższej przerwie - Które w sumie są nawet... Urywała swoją wypowiedz, nagle tracąc sens tego co chciała powiedzieć. I zamiast jakoś dokończyć uciekła wzrokiem gdzieś w niebo. |
| | |
| Temat: Re: Opuszczony diabelski młyn Sro Lis 20, 2013 1:13 am | |
| Obserwuj. Zawsze obserwuj i szukaj możliwych dróg ucieczki. To była jedna z pierwszych i najcenniejszych lekcji jakie otrzymała. Skaczące w głowie paczki heroiny nie przeszkadzały jej w leniwym rozglądaniu się za wyjściami ewakuacyjnymi z tego przedziwnego przybytku. Na trzy sposoby mogła się szybko wydostać z kabiny. Na cztery mogła rozpocząć obronę. Na dwa mogła rozpocząć szybką ucieczkę i na paręnaście mogła się zaszyć w okolicy. Zgubiła się przy siedemnastym. Sztuka zauważania rzeczy była bardzo ważna w jej zawodzie. Dlatego właśnie nie umknęło jej pojawienie się Sky, ale dopiero opóźnione podejście do niej samej, przy czym owe dwa punkty na osi czasu rozdzielone były chwilą absencji Meadows w polu widzenia Garneau. - Cześć, Ciebie też miło wiedzieć. - Bladą dłonią zsunęła szalik z ust i uśmiechnęła się szeroko. Bez cienia ironii. - Przyszłam ze względów towarzyskich, oczywiście. Ale do tego możemy przejść później. Tu zrobiła krótką pauzę, którą poświęciła na studiowanie mimiki dziewczyny i zamianę pozycji skrzyżowanych kostek na siedzeniu naprzeciwko. Ostatnio szybciej cierpły jej nogi w takich pozycjach. Zbyt mało ćwiczyła i zbyt wiele się obijała. Należało to niezwłocznie zmienić nim zupełnie wypadnie z formy lub, o zgrozo, zacznie pudłować na strzelnicy. To byłoby absolutnie niedopuszczalne w jej przypadku. - Brakuje Ci czegoś? Ostatnio wszyscy w Kapitolu są strasznie nerwowi po tym wybuchu na Moon River. Zamknęli parę osób. - Na krótką chwilę powędrowała wzrokiem za jej spojrzeniem, ale nie dostrzegła w niebie nic tak ciekawego jak w samej konstrukcji diabelskiego młyna, która interesowała ją o wiele bardziej. Nastrojowa, trzeszcząca i skrzypiąca na wietrze. Po prostu idealne miejsce na horror. |
| | | Wiek : 22 Zawód : Sprzedawczyni w cukierni "Votre Mammy"
| Temat: Re: Opuszczony diabelski młyn Sro Lis 20, 2013 7:10 pm | |
| Obracała w palcach guzik znaleziony w którejś kieszeni. Drgnęła i ukryła dłonie w rękawach swojej kurtki. Chciała powiedzieć że też bardzo przyjemnie jej ją widzieć, ale chyba jej to umknęło. -Czegoś mi brakuje... Hmm... w sumie to chyba nie. Jest jak zwykle. - powiedziała, po dość długiej przerwie dodała Zamknęli... A tak było chyba kilka osób - zaczęła rozmyślać nad nazwiskami osób. Wszystko co wiedziała, było w większości informacjami usłyszanym gdzieś w KOLCu, podczas całodziennego, bezsensownego chodzenia. Szła i przysłuchiwała się to ciekawszym rozmowom, czasem nawet coś z tego zostawało jej w pamięci. Nie boję się aresztowania - przeszło jej przez myśl, ale w sumie łatwo tak mówić, gdy jest się tylko jedną z wielu. Pojedynczą osóbką na ulicy. Nie należy do tych odważnych, może nawet odrobinę zbyt odważnych, żeby ładować się w kłopoty. Nikogo nie interesuję kim jest jakaś tam Sky. To czego miałby się bać. Z powrotem wyjęła swój guzik i zaczęła go obracać w sobie tylko znanym rytmie raz, dwa, trzy, raz, dwa, trzy. Odliczała sobie w myślach a gdy po chwili zauważyła, że odrobinę odleciala, po raz pierwszy podczas tej rozmowy spojrzała na Abigail. - Może jakieś konkrety - powiedziała, po czym delikatnie się uśmiechnęła. -No wiesz.. chyba nie będziemy tego ciągnąć w nieskończoność |
| | |
| Temat: Re: Opuszczony diabelski młyn Sro Lis 20, 2013 7:54 pm | |
| Tak, parę. Osób. Garneau znała nazwiska tych person i był to właśnie powód, dla którego zainteresowała się całym zajściem. Jedno z nazwisk przyciągnęło jej uwagę. Wśród złapanych był niepoprawny złodziej, na którym dość jej zależało. Na jej własny pokręcony sposób chciała go własnoręcznie wykopać z powrotem do KOLCa, gdzie jego miejsce. A potem może jeszcze mu coś zrobić. Albo nie. W zasadzie jeszcze nie była pewna czego chciała (może poza jadowicie zielonym motocyklem). Jej plany na przyszłość snuły się jak pajęczyny tkane po kwasie. W kółko, trochę bez sensu i z wielkim śmietnikiem na samym środku. - Pięć osób. Chernikov, Noel, Garroway, Hastings i le Brun - odparła powoli. Wyjęła obie dłonie z kieszeni i z każdym nazwiskiem dotykała kolejnego palca u lewej dłoni. Idealna piątka. Pięć głów na stole pani prezydent Almy Coin... Taki tam niewinny żarcik. Skierowała wzrok na niebo i udała, że się namyśla, podczas gdy po jej wargach błąkał się lekki uśmieszek. Gdy Sky spojrzała na nią, ta momentalnie odwzajemniła to spojrzenie. A jak grzeczny prawie-psychopata - wejrzenie potrafiła mieć niepokojące. Ale gdyby odwrócić tu kota ogonem - takie sztuczki wzbudzały dreszcz na plecach osób normalnych. W Sky Abi podobało się to, że miała tak daleko od osoby normalnej, jak ta mogła sobie tylko zamarzyć. - Czy ktoś planuje coś w tej sprawie zrobić? Nie chce mi się wierzyć, że tak po prostu odpuścicie. Trzeba odzyskać co nasze. - Sprytne, ale nie do końca. Jednocześnie prosiła o ważną informację, włączała Sky do tej historii, a nawet właziła tam we własnej parze kaloszy. Nie miała absolutnie żadnego pojęcia na temat powiązań dziewczyny z uwięzionymi, ale co wiedziała, to że Meadows potrafiła słuchać. I jeśli takie informacje zaczynały się szerzyć, to była ona pierwszą osobą, do której Gayle powinna się zwrócić. Kwestią kluczową pozostawało więc zdobycie wiadomości o tym, czy jakaś akcja odwetowa będzie miała miejsce, a jeśli tak to kiedy i kto weźmie w niej udział. Niewinne dziewczę w szarym płaszczyku miała własne przemyślenia na temat tego, co powinno się wydarzyć. Sięgnęła do torby i wyjęła zeń mniejszą i papierową. Włożyła do środka dłoń i biorąc w palce pierwszą lepszą pralinkę wpakowała ją sobie do ust. I ważna informacja. Skoro sama je to nic w środku nie jest zatrute, nic nie gryzie i wszystko jest dobre. Bo niedobrych rzeczy nie jadała. - Chcesz? - Taka tam przekąska między posiłkami. Na dobry początek marcowego dnia. |
| | | Wiek : 22 Zawód : Sprzedawczyni w cukierni "Votre Mammy"
| Temat: Re: Opuszczony diabelski młyn Sro Lis 20, 2013 9:14 pm | |
| Chernikov, Noel, Garroway, Hastings i le Brun. Te kilka nazwisk przez chwilę po kolei przewijało się przez jej umysł. Niby nie znane, ale w sumie KOLC to dość małe miejsce. Większość można znać z widzenia. Ludzie to dość dziwne istoty. Całkowicie nieprzewidywalne. Właśnie to w nich zawsze fascynowało Meadowes. Abigail potrafiła mieć bardzo dziwne spojrzenie. Inne. Trochę niepokojące... Trochę -Coś... ma być - powiedziała nie pewnie, zamyślona, po czym szybko, może za szybko dopowiedziała -Ale za dużo nie wiem. To akurat nie było zwyczajną sprawą. Wszyscy mówili o tym cicho i bardzo mało. Raczej w KOLCu wszystko się błyskawicznie rozpowszechniało. Ale w tej sprawie było inaczej, niewiele osób w ogóle o tym wiedziało. Ale Abigail miała rację, to praktycznie nie możliwe żeby wszyscy sobie odpuścili. Na widok torebki od razu, poprawił jej się humor i przestała myśleć o nie najlepszej pogodzie. Chcesz? - Jasne, że chce to chyba oczywiste, pomyślała i szybkim ruchem wyciągnęła z torebki pralinkę i natychmiast władowała ją sobie d ust. Uśmiechnęła się i przymknęła oczy. Miała ochotę spędzić tak jeszcze dużo czasu, ale miała jeszcze dokończyć rozmowę. Tak więc dość niechętnie otworzyła oczy i tym razem wbiła wzrok w swoje poniszczone buty. |
| | |
| Temat: Re: Opuszczony diabelski młyn Sro Lis 20, 2013 11:21 pm | |
| Zjadła jeszcze jedną pralinkę i położyła łokieć zajętej dłoni na oparciu kabiny, by dziewczyna mogła się raczyć do woli. Chyba, że weźmie torebkę z jej ręki. W końcu i tak była tu wyłącznie dla niej. Pokiwała ze zrozumieniem głową, racząc język wyśmienitym smakiem. Jedzenie było jedną z tych paru rzeczy, za które Kapitol kochała. W Trzynastce ze świecą by szukać takich smakołyków, czy w ogóle czegokolwiek co nie smakowało jak zalana wodą tektura. - Mi wystarczy to co wiesz. - Kolejny uroczy uśmiech, który rozjaśnił jej twarz, zmazując zeń wspomnienie oczu niepokojących. To tylko mały, jadowity pajączek. Tu pogłaszcze nóżką, tam użre boleśnie, a może zwyczajnie odejdzie gdzieś, precz. Nigdy nie wiadomo co uczyni. W końcu to pajączek. - A co usłyszałaś? W myślach pogratulowała sama sobie. A więc coś się działo. Bardzo dobrze, mała Abi, bardzo dobrze. A teraz trzeba się dowiedzieć kto to organizuje, gdzie się zbiorą i kiedy. Gdy będzie w posiadaniu choć jednej z tych informacji będzie mogła zacząć szukać dalej. A od tego co zdarzy się później będzie zależała w dużej mierze jej przyszłość. Bo w końcu planuje teraz przyszłe akcje. Takie to wszystko ciekawe. Takie zajmujące.
|
| | | Wiek : 22 Zawód : Sprzedawczyni w cukierni "Votre Mammy"
| Temat: Re: Opuszczony diabelski młyn Czw Lis 21, 2013 9:31 pm | |
| Rozkoszowała się smakiem i czuła, że bardzo chce już... tu nie być. Jedynie niezbyt ciepła kurtka w ogóle nie chroniła jej przed zimnem. Co wiem ? Zadała sobie w myślach pytanie, a po chwili doszła do przykrego wniosku, że tak naprawdę nie wiele wie. Nie w odniesieniu do tej sprawy, ale ogólnie. Jak często się jej zdarzało zaczynając od prostej informacji, zagłębiała się w swoje myśli, co efektowało kilkuminutowym odpłynięciem od rzeczywistości. Była właśnie zajęta rozmyślaniem nad tym co może jeść Alma Coin na śniadanie, gdy przypomniała sobie, gdzie jest. - Usłyszałam niewiele. Więcej mogłam się domyślić. - Powiedziała powoli, akcentując każde słowo. -Mało o tym mówią. A jak już to cicho, całkiem dziwne, bo jeżeli coś ukrywasz, to tylko bardziej rzucasz się w oczy.. No ale to oni wszyscy, ci sami co zwykle. Ci, którzy chyba nadal nie mogą się pogodzić z tą rzeczywistością. Częściej ze sobą rozmawiają. I to, chyba.. - zrobiła dość długa pauzę. I wzięła głęboki wdech. chyba niedługo.To trwa już od jakiegoś czasu. Wszystko dośc dobrze przygotowane, tak mi się wydaje. - Wypuściła głośno powietrze i skierowała głowę ku niebu. |
| | |
| Temat: Re: Opuszczony diabelski młyn Czw Lis 21, 2013 10:23 pm | |
| Cierpliwie czekała na odpowiedź. Nie było jej ani zimno, ani nawet niewygodnie, więc byłaby tu zdolna posiedzieć i parę godzin. Jedyną przeszkodą był fakt, że wcale nie miała ochoty tego robić. Ani odrobinę. Na całe szczęście Sky nie potrzebowała aż tyle czasu na zebranie myśli i w miarę sprawnie przeszła do ubierania ich w słowa. - Rozumiem - mruknęła cicho gdy Meadows skończyła mówić. Trzeba będzie zacząć pracować w polu, panno Garneau. Słowa dziewczyny oznaczały bowiem tyle, że będzie musiała nieco czasu spędzić na samodzielnej obserwacji. Aczkolwiek wiedząc czego szuka nie będzie to aż takie trudne jak pozornie mogłoby się zdawać. Potrzebowała dobrego planu, lekkiego kroku i czułego ucha. A to na szczęście dostała w pakiecie ze swoim wykształceniem. Brunetka zdjęła nogi z siedzenia i wstała. Paczuszka z pralinkami została wdzięcznie odłożona na siedzenie, które przed chwilą zajmowała. - Nie zapomnij o czekoladkach. A jeśli usłyszysz coś jeszcze to masz mój numer. Zawsze się odwdzięczę. - Kolejny uśmiech posłany Sky na pożegnanie tuż przed tym jak Garneau obróciła się doń plecami i poczęła nieśpiesznie oddalać. Krok za krokiem, w prawie idealnej linii prostej. Stuk, stuk. Stuk, stuk. Coraz dalej.
zt. |
| | | Wiek : 22 Zawód : Sprzedawczyni w cukierni "Votre Mammy"
| Temat: Re: Opuszczony diabelski młyn Pią Lis 22, 2013 4:42 pm | |
| Tuż po odejściu Abigail sięgnęła po czekoladki. Nawet nie myśląc, od razu wzięła się i po kolei zjadała każdą z nich. pierwsza druga trzecia ... ejj gdzie one wszystkie się podziały? Siedziała sobie tak sama, zamyślona jeszcze przez jakiś czas. Spojrzała w niebo i zobaczyła, że musiał minąć już jakiś czas. W takich momentach naprawdę żałowała, że nie ma tak prostego urządzenia jakim jest zegarek. Nie spiesząc się powoli podniosła się i dopięła kurtkę. Usłyszała skrzypienie konstrukcji. Skrzywiła się. Nucąc w myślach, sobie tylko znaną melodię, zaczęła iść, a po jakimś czasie wręcz biec w kierunku czegoś co teraz służyło jej za dom. |
| | | Wiek : 19 lat Zawód : nauczycielka muzyki Przy sobie : medalik z małą ampułką cyjanku w środku, zapalniczka, scyzoryk wielofunkcyjny
| Temat: Re: Opuszczony diabelski młyn Nie Lut 16, 2014 9:19 pm | |
| | Targ -Dom
Jednym z marzeń Gerdy było odwiedzenie wesołego miasteczka. Babcia opowiadała jej kiedyś o wszystkich jego atrakcjach, o domu strachów, kolorowych karuzelach, strzelnicach... dziewczyna nie pytała, skąd staruszka wie takie rzeczy, chociaż w ich rodzinnej Siódemce nie było takich rozrywek. Po trafieniu do Kapitolu nie raz obiecywała sobie, że wykorzysta wolną niedzielę na spełnienie swojego marzenia, jednak za każdym razem rezygnowała w ostatniej chwili. Jaką radość przyniosłoby jej odwiedzenie wesołego miasteczka, jeśli musiałaby zrobić to sama, bez żadnego towarzystwa? Jakiś czas temu usłyszała o diabelskim młynie, który stoi opuszczony na terenie Kwartału i dziś, po załatwieniu wszystkich sprawunków i zapewnieniu Chefsiby, że wróci przed godziną policyjną, nie wahała się ani chwili. Na szarą sukienkę narzuciła swój wyświechtany płaszcz, założyła wygodne pantofle i mogła ruszać w drogę. Już z daleka dało się dostrzec ten osławiony diabelski młyn, Gerda widziała wagoniki, powiodła wzrokiem po stalowych złączeniach i przez ostatni kawałek ścieżki, który dzielił ją od ogrodzenia, podziwiała misterną konstrukcję. Użyła scyzoryka, by poradzić sobie z bramką, a chwilę później znalazła się na pomoście, tuż naprzeciwko jednego z wagoników. Dookoła panowała niemal idealna cisza, jedynie wiatr szumiał spokojnie sprawiając, że co jakiś czas rozlegało się ciche skrzypienie. Och, gdyby to wszystko działało i mogło zabrać ją na samą górę! Harvin zdecydowała się zająć miejsce w wagoniku, a gdy tylko to uczyniła, oparła się wygodnie na siedzeniu i przymknęła oczy. Wyobraziła sobie diabelski młyn w czasach jego świetności, gdy zapewne był otoczony podobnymi konstrukcjami, a wesołe miasteczko było w pełni rozkwitu. Kolorowe neony, światła, zapachy, radosna atmosfera... gdzie to wszystko się podziało? Jakiś czas później, nie mogąc odtworzyć w głowie wszystkich atrakcji lunaparku, dziewczyna wyciągnęła z kieszeni scyzoryk, wybrała mały nożyk i zaczęła skrobać nim po balustradzie swojego wagonika. Dookoła znajdowało się mnóstwo wydrapanych napisów, sentencji i dat, dlatego Gerda starała się aby jej litery były duże i wyraźne. Takie małe akty wandalizmu z jej strony nie były niczym nowym. Od jakiegoś czasu zostawiała ślad w przeróżnych miejscach Kwartału. Jak w bajce, opowiadanej przez babcię, w której okruszki miały doprowadzić dzieci z powrotem do domu, tak teraz, jej wyskrobane słowa miały być ścieżką i sprawić, że powróci ktoś bardzo dla niej ważny. A przynajmniej taką miała nadzieję. |
| | |
| Temat: Re: Opuszczony diabelski młyn | |
| |
| | | | Opuszczony diabelski młyn | |
|
Similar topics | |
|
| Pozwolenia na tym forum: | Nie możesz odpowiadać w tematach
| |
| |
| |
|