|
| |
Autor | Wiadomość |
---|
Wiek : 26 Zawód : pisarz, pomoc medyczna | nieszkodliwy wariat Przy sobie : paczka papierosów, zapałki, prawo jazdy, scyzoryk, medalik z małą ampułką cyjanku Znaki szczególne : puste oczy, perfekcyjna fryzura Obrażenia : tylko zniszczona psychika
| Temat: Centrum Kwartału Czw Maj 02, 2013 9:21 pm | |
|
Mimo że większość budynków w centrum Kwartału zostało zmiecionych z powierzchni Ziemi w trakcie rebelii, to życie getta toczy się głównie tutaj. Przy ulicach znajduje się kilka ocalałych sklepików (choć najczęściej brakuje w nich towaru), a na placykach występują uliczni artyści. |
| | | Wiek : 15 Zawód : bezrobotna Przy sobie : zapalniczka, scyzoryk, fałszywy dowód, nóż
| Temat: Re: Centrum Kwartału Nie Maj 26, 2013 10:48 pm | |
| W centrum KOLCa, pod jedną ze ścian budynku z którego po wybuchu zostało mało co, siedziała dziewczyna. Nie wyglądała jakoś niezwykle, choć tutaj nikt nie odznaczał się niczym niezwykłym. Obok niej tlił się mały ogienek, ułożony z kawałków jakieś drewna i papieru. Palić książki? Kiedyś Sabriel na samą myśl o tym wpadłaby w furię. Teraz... Kogo obchodziła wiedza zadrukowana na tych kartkach, skoro bardziej liczyło się, że służąc za materiał łatwopalny, mogły przedłużyć życie o parę godzin, może nawet kilka dni? Ubrana była w jeansowe spodnie, które kiedyś lśniły brokatem, teraz były wyblakłe, poprzecierane i poplamione. Do tego miała na sobie luźny T-shirt, który zabrała z dostawy darowizn i za dużą na nią, męską kurtkę z ciepłą podszewką. Na nogach miała coś co kiedyś zapewne było modnymi balerinkami - teraz buty zarówno z zewnątrz jak i od wewnątrz wypchane były skrawkami materiału. Na ramiona zarzucone miała coś co przypominało kołdrę czy pled - kiedyś zapewne było wzorzyste. Po wypraniu znów mogłoby być. Póki co było jednak przykryte cienką warstewką śniegu, co oznaczało, że dziewczyna siedzi tu od dosyć niedawna. Co ciekawsze, z pomiędzy fałd okrycia głowę wytknął... Pies.. Jego sierść miała odcień brudno-kremowo-brązowy. I znów, trochę wody i mydła i zapewne znów mógłby być śnieżnobiały. Jego niebieskie oczy śledziły bacznie przechodniów, a ciepłe, futrzane ciało przylgnęło do swej pani, ofiarowując jej niezbędne ciepło. Dziewczyna nie patrzyła do góry - oczy miała zamknięte, jakby spała. Nikt na nią nie zwracał uwagi, bo i po co? Miała przed sobą metalowy garnuszek, zapewne przeznaczony na drobne ale było w nim pusto. Skoro kapitolińczycy nawet gdy mieli wiele, nie chcieli dzielić się z innym, to dlaczego mieliby to robić mając niewiele? Sabriel nie liczyła tak naprawdę na drobne. Nie potrafiła siedzieć w domu, gdzie wszystko przypominało jej o stryju. W burdelu miała zjawić się dopiero za kilka godzin. A jeśli zmarznie wystarczająco, łatwiej będzie jej udawać podniecenie. Poza tym chciała być z Samem, a pies nie lubił zamkniętych przestrzeni. Dziewczyna wolała nawet nie zastanawiać się co takiego przydarzyło mu się w przeszłości, że wywołało u niego taką fobię. Za zamkniętymi oczyma przepływały jej obrazy, wspomnienia które ocaliła z innego, lepszego życia. To one pozwalały jej wytrzymać. Bolało tak bardzo, a jednak to właśnie ten ból przypominał jej że żyje, że nie zwariowała ani nie śni. Czy nienawidziła rebeliantów? Tak naprawdę nie bardzo. Raczej śmieszyli ją, maluczcy w swoich próbach uczynienia ich dyktatury wspanialszą i wznioślejszą od tej, którą raczył ich Snow. Saba nigdy nie opowiadała się po żadnej ze stron. Czy to źle świadczyło o niej, że nie chciała stracić życia w nieswojej walce? Najwidoczniej tak, skoro się tu znalazła. Sam zaczął cicho popiskiwać, więc otworzyła oczy i pogłaskała go po głowie. Okutała ich cieplej pledem. Wiedziała, że pies potrzebuje ruchu a siedzieli tu już dość długo, ale nie chciała go wypuszczać. Nie mogła trzymać go na smyczy, to byłoby okrutne. Tyle że za każdym razem kiedy znikał z jej oczu skręcając za róg ulicy dziewczyna miała wrażenie, że już więcej go nie zobaczy. |
| | | Wiek : 25 lat Zawód : myślę Przy sobie : kapsułka z wyciągiem z łykołaków, scyzoryk wielofunkcyjny
| Temat: Re: Centrum Kwartału Wto Maj 28, 2013 7:23 pm | |
| Ty jesteś po jednej stronie szyby. Ja stoję po drugiej. Jest zimno jak cholera, przecież jest zima, prawda? A może to lato i tylko ja mam dreszcze? Czuję się źle, że nie mogę się do ciebie dostać, bo stoisz tam, widoczna, ale wciąż jednak nieosiągalna, tak daleko, daleko... a szkło paruje i powoli znikasz. Ponoć ogarnia mnie panika, gardło rozdziera krzyk, ale nic nie czuję i nic nie słyszę. To tylko iluzja i sen, to tylko moja wyobraźnia. Chyba powoli szaleję. Jestem szaleńcem. Zawsze, na zawsze, od zawsze. To po prostu moja przypadłość. Dlaczego miałbym być normalny? ~*~ Znowu nie chciał mieć z nimi do czynienia. To normalne, bardzo zwyczajne dla kogoś, kto nienawidzi przebywać w Kapitolu, kto gardzi każdym skrawkiem przeklętego miasta, które wypatroszyło całe jego życie, wywróciło do góry flakami i na końcu pozostawiło tak, aby po prostu rozłożyło się i opustoszało. Mógł wyjechać, po prostu poprosić o rozmowę z Coin, a nawet nie... odejść, ot tak, zniknąć i zostawić to wszystko za sobą, wrócić do domu, pogrzebać rodziców albo chociaż obejrzeć to co zostało z ich grobów i zapomnieć. Starałby się zapomnieć, starałby po prostu dalej egzystować w ponurym świecie, bez telewizji, bez kontaktu z ludźmi. Zestarzałby się, uroda minęłaby, werwa zapewne także, wszystko poszłoby w niebyt, a on straciłby na wartości. Nikt niczego by od niego nie wymagał, nie miałby praktycznie nic do roboty i zapewne cierpiałby na nadmiar wolnego czasu, ale to nazywa się po prostu - spokój. Zamiast tego podpisał kilka papierów, porozmawiał z odpowiednimi ludźmi (tak, jakby lepiej od niego wiedzieli, co to jest mentorowanie i na czym polega) a potem po prostu wyszedł. Nie tolerował tego, nienawidził ich za to, że dalej ciągną ten koszmar. Igrzyska. Po co? Ilekroć pojawiał się z KOLCu widział ich twarze, bez nadziei, bez wiary w to, że będzie lepiej. Coin źle to rozegrała, zabrała im wszystko, nawet chęć do życia - pozbawiło to Głodowe Igrzyska prawdziwej rozrywki, walki o przetrwanie. A skoro większość uczestników wierzy w przegraną i na starcie się poddaje niestety smak oraz wykwintność wydarzenia zmarnieje. Tym razem był ubrany w jakiś stary szal, zwykły płaszcz, łatany w niektórych miejscach, szary i doskonale wpasowujący się w ponury Kapitol. Ale jego wadą było to, że wielu go kojarzyło, spoglądało podejrzliwie i starało się unikać. Często rozdawał jakieś porcje żywności, nie zajmował się niczym ambitniejszym. Wolał mimo wszystko uniknąć zobowiązań, które mogłyby uzależnić go od grupy wsparcia oraz tak zwanych "żywicieli KOLCa". Tym razem tak samo, po prostu szedł przed siebie drżąc po części z zimna, po części ze złości i bezradności. Czuł się, jakby ktoś go wrzucił do klatki zgłodniałych psów i chwila moment każdy z nich mógłby się na niego rzucić. Nie myślał o tym, owinięty szczelnie szalikiem kucnął przy jakiejś dziewczynie. Nie widział twarzy, ale i tak się uśmiechnął do nazwanej w myślach kupy łachman. Tak, powinien winić siebie za takie skojarzenia, powinien przeprosić za nie dziewczynę. Co z tego, że wprawiłby ją tylko w zakłopotanie. To nic. Wyciągnął dłoń w bochenkiem chleba w jej kierunku, gdy z za owiniętego szczelnie materiału wysunął się pysk psa. Finnick wzdrygnął się i cofnąwszy, stracił równowagę. Runąłby na śnieg, gdyby nie podparł się wolną dłonią, która chwilę potem pieściła psa za uchem.
|
| | | Wiek : 15 Zawód : bezrobotna Przy sobie : zapalniczka, scyzoryk, fałszywy dowód, nóż
| Temat: Re: Centrum Kwartału Sro Maj 29, 2013 5:09 pm | |
| Właściwie powinna się odsunąć, byle jak najdalej od tamtego mężczyzny. To jednak oznaczałoby ruch, a ruch zużywał energię, której tymczasem bardzo potrzebowała. Poza tym jej myśli rozpłynęły się w melasę, tak, że nie była w stanie odpowiednio zareagować. Spojrzała na niego zupełnie nieprzytomnym wzrokiem, jakby był tylko kolejnym płatkiem śniegu. Kiedy podał jej chleb, dopiero po chwili zogniskowała na nim wzrok. Nie przyjęła go też od razu - najpierw jeszcze raz mu się przyznała, przy czym tym razem jej wzrok nabrał na ostrości. Czy mógł być jakimś jej klientem? Czy kojarzył ją z burdelu? Miał ubranie pasujące do KOLCa, więc z początku nie rozpoznała w nim rebelianta. Czy chciał od niej tego co zazwyczaj mężczyźni? Nie, raczej nie. Nie wyglądała na dziwkę, specjalnie pilnowała, żeby poza pracą nie ubierać się w to samo. Najwidoczniej po prostu chciał się z nią podzielić chlebem. Tyle, że żaden mieszkaniec KOLCa o zdrowych zmysłach by tego nie zrobił. W ten sposób zrozumiała, że najwidoczniej ma do czynienia z osobą spoza kwartału. Jednym z rebeliantów. Bywali tu tacy - zdjęci litością i poczuciem odpowiedzialności za zły los tych, co kiedyś ich "uciskali". Sabriel na ich widok wydymała wargi i machała ręką. Może była głupia, ale wolała zdechnąć, niż przyjmować jedzenie od tych, którzy byli de facto winni jej obecnej sytuacji. Dlatego nie zamierzała przyjąć chleba i tylko patrzyła bystrym, nieufnym wzrokiem w oczy nieznajomego. Sam najwidoczniej nie miał takich oporów, bo schwycił bochenek zębami i odgryzł spory kawałek, reszta upadła w śnieg. Pies zjadł ze smakiem chleb i dał się pogłaskać mężczyźnie, po czym wypełzł spod pledu, pomimo niemych protestów Sab i zajął się dokańczaniem reszty posiłku. No i świetnie... Teraz Sam sobie pójdzie... A ten pewnie jeszcze czeka na podziękowania.... Mimo to, ufność z jaką Sam przyjął od niego jedzenie dała jej do myślenia. Pies bardziej nawet niż ona znał się na ludziach. Sabriel wiedziała to z całą pewnością, bo inaczej przecież nie przeżyłby tak długo. Swoją drogą Samuel ogólnie nie przypominał typowego kapitolińskiego psa - był duży, potrafił dbać o siebie, nie wybrzydzał przy jedzeniu, nie to co tamte rozpieszczone kundle. Większość z nich szybko pozdychała, Sab wiedziała od osób trzecich że jeden z facetów sprzedających w KOLCu mięso wydawał się nie odróżniać psiny od wołowiny. Nie, Samuel miał miękkie choć brudnawe futro, które wspaniale chroniło go przed panującym chłodem, jadł wszystko, posiadał też parę blizn po zwycięskich walkach. Z kim? Trudno powiedzieć. - Nie wiem czego tu chcesz i szczerze, nie obchodzi mnie to. - oznajmiła opryskliwie nieznajomemu. Zdumiało ją, jak bardzo słaby jest jej głos, choć kiedyś miał donośne brzmienie. - Ale Sam chyba Cię lubi, więc nie powiem Ci żebyś się gonił. - dodała, tonem łaskawego władcy. I owszem, to prawda, nie poznała w nim Finnicka Odaira. Dlaczego? Ano, bo nigdy nie zdążyła się zakręcić na salonach. Poza tym, na nim również wojna się odbiła, a w tych ubraniach nie przypominał samego siebie. Cóż, nawet gdyby go rozpoznała, nie miałoby to dla niej najmniejszego znaczenia. |
| | | Wiek : 25 lat Zawód : myślę Przy sobie : kapsułka z wyciągiem z łykołaków, scyzoryk wielofunkcyjny
| Temat: Re: Centrum Kwartału Sro Maj 29, 2013 6:28 pm | |
| Powinniśmy zacząć od tego, że Finnick właściwie nie miał z tym nic wspólnego. No tak, chociaż po części to jego wina, mimo wszystko wplątał się w tą szatańską grę, brał udział w rebelii i w mniejszym stopniu przyczynił się do obecnego stanu rzeczy. Chociaż może cały sęk jego osobowości tkwi w tym, że dopiero po tym, jak wydarzenia nabrały innego kierunku, stwierdził, że powinien był wykorzystać swoje pomniejsze wpływy i zapobiec temu, co mogło się wydarzyć. Co się wydarzyło... A może po prostu przestać walczyć, w pewnym momencie, bo to najgorsze co mógł zrobić - wciąż brnąć ku zemście, choć wiedział, był prawie pewien, że nie uda mu się wyrwać z łapsk Kapitolu. Mógł się poddać i prawdopodobnie ludzie ginęliby dalej, zapewne, gdyby cała reszta jego pobratymców miała te same przemyślenia, życie dalej toczyłoby się tak, jak toczyło się dotychczas. Zbrodnia, zbrodnię pogania i w tym stanie rzeczy i nawet po tym, jak bardzo znienawidził Kapitol, sam Finnick miał już dosyć wszechobecnej trwogi oraz chluby na przemian pojawiającej się w jego życiu. Siedząc samotnie w jakimś kącie Dzielnicy Rebeliantów boryka się ze swoimi własnymi koszmarami, potyka się o własne myśli, szaleje z braku czegokolwiek, czym mógłby je zająć. Powoli szaleje. Ale gdy wychodzi na zewnątrz, świat powoli staje przed nim otworem, kurtyny rozchylają i ponownie staje na scenie, wśród innych aktorów i graczy. Walczył. Po co? Mógł się wtedy poddać. Na arenie. Po prostu rzucić przed siebie ramiona, zrobić krok do przodu i oddać się rozpaczy, która wówczas ogarniała jego serce. Mógł poddać się, gdy Annie została wybrana. I kiedy wróciła. Miał tyle wyborów, ale wciąż brnął twardo przed siebie rozpychając na zewnątrz wodzące gałęzie, które albo łamały się pod siłą uderzenia, albo sprężyście wracały na swoje miejsce. Ale choć problemy, które go dotyczyły już dawno zniknęły, całe życie, które minęło, zostało w środku i nie chciało się stamtąd wydostać. Zapuściło gałęzie w którymś z głębokich kątów i co chwila wychylało swoją głowę, aby dać o sobie znać. Bo przeszłość to największa broń, którą można wykorzystać przeciw człowiekowi. Nic nie jest silniejsze. -Wolisz, żebym karmił twojego psa rebelianckimi śmieciami? - mruknął od niechcenia. Spuścił wzrok na pokaźnych rozmiarów psa i znowu się uśmiechnął. Ale nie do niej. Bał się nawet spojrzeć na tę twarz, powiedzieć cokolwiek, może z powodu niechęci, którą wyczuł, może z powodu bezradności na to, że najwidoczniej nie ma się gdzie podziać, bo gdyby nie musiała, nie siedziałaby pod murem na ulicy i czekała na boskie zbawienie. Prawda? Prawda? -Czujesz potrzebę odepchnięcia drugiej osoby? Wtedy jest lepiej, bo myślisz, że są dla ciebie nikim. Ale oni zawsze będą, tylko po tej drugiej stronie muru. Czy tego chcesz czy nie - wygłosił monolog, który w jego przypadku okazuje się być jednym z pierwszych sensownych zlepków słów tego dnia - Zawsze robimy ten sam błąd. Zamiast wyeliminować błędne jednostki, skupiamy się na masie. Historia zatacza krąg - zakręcił palcem wskazującym mały okrąg w powietrzu wciąż skupiając się na psie, który sprawiał wrażenie, jakby pieszczochy mu nie przeszkadzały. W końcu zerknął na nią i podniósł się z klęczek otrzepując spodnie ze śniegu. -Wygodniej jest takiej dziewczynie jak ty obarczać winą wszystkich rebeliantów, zwłaszcza, że nie wie przez co musieli przejść. Ale kwestia tego, jak to zakończyli, odbiega od prawidłowości. Jesteśmy sprzecznym narodem.
|
| | | Wiek : 15 Zawód : bezrobotna Przy sobie : zapalniczka, scyzoryk, fałszywy dowód, nóż
| Temat: Re: Centrum Kwartału Sro Maj 29, 2013 7:20 pm | |
| Jasne. Wiedziała. Mogła zamilknąć, może uznałby ją za niemowę? Pobawiłby się z Samem - nie był zresztą pierwszą osobą, która to robiła - i poszedłby w cholerę. Ale nie, ona się odezwała, więc on oczywiście poczuł się w obowiązku odpowiedzieć, podtrzymać dialog. Sabriel zmrużyła oczy. - Jesteś kapitolińczykiem. - zauważyła, jakby cały jego monolog w ogóle nie miał miejsca. Rebelianci z dystryktów nie podtrzymywali rozmowy, nie silili się na grzeczność. Przychodzili i odchodzili, niczym wielcy władcy, ale na ogół nie pojawiali się tu w ogóle. Sabriel przypuszczała, że KOLC po prostu za bardzo przypomina im ich domy.- Powinieneś być tutaj, jak wszyscy a nie tam. - dodała. Przed oczyma stanął jej obraz stryjka, przytulającego ją, kiedy zabierali ją do KOLCa. Ona nie pomagała - musi iść, on pomagał może zostać. Nadal pamiętała ten szok, kiedy stryjek zapukał do drzwi przydzielonego jej mieszkania - teraz miało być ich wspólne. Przelotnie zaciekawiło ją, czy ten tu też tak skończy, za ofiarowanie jej chleba. Oczywiście była to gorzka i bezpodstawna myśl, bo czym innym było dokarmianie a czym innym przemycanie poza Kwartał, ale nie mogła się powstrzymać. - I nic o mnie nie wiesz, więc z łaski swojej daruj sobie moralizatorskie gadki. - warknęła. No bo serio. Obarczała winą wszystkich rebeliantów? Skąd on coś takiego wywnioskował? Nie, żeby nie. Znaczy, wiadomo nie miała nic przeciwko dzieciom, albo matkom pracującym na ich przetrwanie. Raczej każdego kto jakkolwiek się liczy i/lub przyłożył rękę do takiego obrotu spraw. Przez dłuższą chwilę milczała, obserwując Sama i obcego. Wyglądało na to, że pies go lubi. Kiedy już zjadł, zaczął się do niego łasić i merdać ogonem. Ach Sam... Może lepiej byłoby dla Ciebie gdyby zabrał cię ktoś stąd? Pewnie jest jakieś rebelianckie dziecko, które byłoby szczęśliwe, mogąc się z tobą bawić. Ale, Sam, ty i ja wiemy... My wiemy, że tam nie czułbyś się dobrze. - myślała. - A tak w ogóle, to nie jest mój pies. Nazywa się Sam i jest tylko swój. - sprostowała, nieco mniej nieprzyjaznym głosem. Nie miała za bardzo siły długo się kłócić. Powiadają, że ludzie różnie znoszą przeciwności losu. Jedni się poddają, inni walczą nawet gdy nie ma już nadziei, inni nagle zyskują niespotykany u nich pragmatyzm. Żaden z nich jednak nigdy nie dorówna kojotowi sprytem i umiejętnościami adaptacyjnymi. Ważne, by potrafić każdą przeszkodę odwrócić na swoją korzyść. Sabriel nie miała się tak źle - zarabiała pieniądze w burdelu, mogła kupić sobie mięso i coś ugotować. Czasem nawet udawało jej się kupić sobie jakieś droższe ubranie, które zawsze zostawiała do pracy. Nie musiała się martwić, że pracę straci, no chyba że zajdzie w ciążę. Tyle, że dziewczyna niestety nie była zwierzęciem, a jej psychika nie znosiła tak dobrze obecnych chwil jak jej ciało. Właściwie było jej zwyczajnie smutno, ale już dawno przestałą postrzegać płacz czy wyżalenie się komuś jako sposób na odreagowanie. Płakała już bardzo dużo, a stryjek od tego nie zmartwychwstał, ani KOLCa nie zlikwidowano. Po co więc było się kłopotać? Zachichotała do siebie, rozbawiona tym, w jakiej sytuacji się znalazła i jak rozmawia z tym mężczyzną. Rok temu wyśmiałaby kogoś, kto powiedziałby jej, że znajdzie się w takim położeniu. - Wiesz na czym polega problem kapitolińczyków? To są głupie kozy i barany. Gdyby potrafili poczuć sympatię do kogokolwiek poza sobą samym, nie byłoby nas tutaj. Gdyby potrafili stawić czynny opór, czy choć powiedzieć głośno, wytknąć rebeliantom ich błędne rozumowanie, nie dałoby się ich zignorować. Wielu z nich nadal ma pieniądze, wielu z nich ma sejfy i depozyty. Wielu ma broń. Ale nie, bo najważniejsze to zagrzać swój własny tyłek. Zabawne, co nie? - mówiła to z uśmiechem acz nieco niezdrowym. |
| | | Wiek : 25 lat Zawód : myślę Przy sobie : kapsułka z wyciągiem z łykołaków, scyzoryk wielofunkcyjny
| Temat: Re: Centrum Kwartału Sro Maj 29, 2013 9:27 pm | |
| Finnick Kapitolinczykiem. Ciekawa perspektywa, gdyby nie fakt, że Kapitol to ostatnie miejsce, w którym chciałby się urodzić. Nienawidzi tych pstrokatych różowych fryzur, farbowanych skór, sztywnych i długich sztucznych rzęs. Nienawidzi życia w Kapitolu, przepełnionego wygodami aż po granice możliwości, słodyczą oraz luksusem. Nie, to miejsce go odmieniło, ale zawsze pozostanie dla niego sztywnymi budowlami, w których kroczyły sztywne manekiny odziane w pióra, szarfy oraz przeróżne dodatki, na których widok wciąż mu niedobrze. I mimo wszystko był wdzięczny rebeliantom za to, że nie upodabniają się do chodzących choinek i nie naśladują swych poprzedników w pstrokatej modzie. Przynajmniej nie w tym, choć w okrucieństwie im dorównują. Ale Finnick i tak uśmiechnął się na tę myśl. Może byłoby lepiej, gdyby był synem jednego z wysoko urodzonych Kapitolińskich wariatów? Nie wiadomo, teraz pewnie gniłby w KOLCu, ale nie byłby już Finnickiem, tylko imitacją tego człowieka, który uwielbia łowić ryby, kocha szum morskich fal i zawsze brnie ku wolności. W tej samej skórze, ale o całkiem innej osobowości kogoś wypranego w życia, o czystym martwym schemacie egzystencji, obecnie zapewne zdruzgotanego i zgnębionego. Taki by był. -Nie powinienem - wzruszył ramionami i poczuł palącą go w piersi kulę ognia, bo nie miał racji. Ich wszystkich powinno się tu wrzucić, spragnionych zemsty i wściekłych triumfatorów Igrzysk, morderców, którzy mieli na sumieniu 23 dusze - Przykro mi, że tak sądzisz, ale nie masz racji. Znowu odwrócił wzrok, jak zawstydzone dziecko. A przecież był Finnickiem Odairem, czarującym, pewnym siebie mężczyzną, który nie wahał się zrobić wszystkiego, oc potrafił, aby zaszkodzić Kapitolowi. Na sam koniec znienawidził go tak mocno, wszelkiej władzy, ludzi żyjących w olbrzymiej stolicy. Czekał aż w końcu go dopadną, ukrytego gdzieś daleko, w swej świadomości, w zakamarkach Panem liczył dni do końca swych dni. Aż w końcu nadszedł czas, że ludzie sami wyciągnęli go na zewnątrz, pokazali życie, świat, który sam stworzyli. Nowe Państwo, pozbawione jakiegokolwiek współczucia, przepełnione nienawiścią, która do tej pory nie wyparowała. Ale to wina Kapitolu, sam sobie stworzył potwora. -Największym wrogiem Kapitolu są Kapitolinczycy - powiedział w końcu kończąc dyskusję na temat dobra czy zła, na temat moralności czy właściwego postępowania i życia. Nie chciał już tego ciągnąć, przypominając sobie o tym co spotkało jego i wszystkie dystrykty, to, o co walczyli. W zamian za to znowu się uśmiechnął, chyba trochę zachęcony jej rozmownością ale wciąż dziwnie onieśmielony - Znam już imię Sama, czas, żebyś ty też się przedstawiła - stwierdził w końcu tarmosząc psa po grubej sierści. Taki drobiazg, a sprawiał tyle radości i zajmował połowę myśli. Chyba nadszedł czas, aby w końcu zająć się życiem, znaleźć sobie jakieś zajęcie, bo wspominanie dawnych lat doprowadzi go do samodestrukcji. -I jeśli jeszcze czegoś potrzebujesz, to mów - znowu ten uśmiech, która za moment zniknął z jego twarzy niczym z bicza strzelił - Czasami po prostu warto odebrać los, bo nie wiadomo, co może Ci się trafić. Kto wie, może i nadejdzie czas, że każdy z nas będzie swój, a nie podporządkowany sztywnym systemom i wygórowanym celom? |
| | | Wiek : 15 Zawód : bezrobotna Przy sobie : zapalniczka, scyzoryk, fałszywy dowód, nóż
| Temat: Re: Centrum Kwartału Sro Maj 29, 2013 10:53 pm | |
| Czy był wart tego by z nim rozmawiać? Nie wydawał się być... Rebeliancki. Zazwyczaj rebelianci wydawali się zupełnie nie dostrzegać złego losu kapitolińczyków, obecnie zwanych po prostu "brudem". Zdarzali się nawet i tacy, którzy się na nich wyżywali. Och, byli również Ci, którzy litowali się, ale w tym nieznajomym nie było ani krzty litości. Poza tym Sab wyczuwała, że on też przeszedł niejedno i jego pozornie spokojne zewnętrze może kryć nawet straszliwsze demony niż te, z którymi ona się mierzyła. - Sabriel. - oznajmiła. Właściwie mogłaby podać też nazwisko, ale tutaj nazwiska nie były ważne. Były tu osoby mianujące się niegdyś najznamienitszymi znamionami, będące niczym elita elit, a teraz włóczące się bez celu w łachmanach, głodujące, żebrzące o chleb. Poza tym samo imię dziewczyny było dość charakterystyczne by nie powtórzyło się w zestawieniu z innym nazwiskiem. Ciekawiło ją z kolei jego imię, ale... Czy przedstawi jej się? I czy powie prawdę? Nie zapytała jednak, uznając, że jeśli Bezimienny postanowi pozostać bezimiennym, to ma do tego prawo. - Przydałby się dom. Taki mały, jak te na przedmieściach, zawsze marzyłam żeby w takim zamieszkać. Może jakaś ładna buda dla Sama? I dziura w płocie, tak żeby mógł bez przeszkód włóczyć się po okolicy. Mam odrosty, więc może fryzjer, manicure, bo paznokcie zupełnie mi się połamały i marzę o potrawce z przepiórki. - oznajmiła dziwnym głosem, a potem znów się roześmiała. - Radzę sobie, chyba całkiem nieźle jak na te warunki. Zarabiam na życie w klubie "Violator", mam mieszkanie chociaż grzeją tam tylko sporadycznie, jestem kolejnym cieniem w świecie pełnym cieni. - oznajmiła. Jej głos nieco złagodniał. Wyciągnęła rękę do psa, który zaraz oderwał się od Finnicka i podszedł do niej, by z czułością polizać jej dłoń. Z braku źródła ogrzewania, pod pledem zaczęło się robić zimno. Dziewczyna odrzuciła go i wstała. Zatupała nogami i poprawiła stryjkową kurtę. Nagle coś przyszło jej do głowy. - Ale wiesz... Gdyby udało Ci się przynieść mi szalik... - głos niespodziewanie uwiązł jej w gardle. Ostatni raz miała na sobie szalik w zeszłą zimę. Pamiętała jak podczas przerwy w szkole wybrała się ze stryjkiem za miasto, do lasu i tam rzucali się śnieżkami. A potem mężczyzna wynajął sanki i konia i urządzili sobie prawdziwy kulig. Siedziała schowana pod zwierzęcymi futrami, tuląc się do stryjka a jej szyję otaczał szalik. Kiedyś zrobiła go jej matka, i był to cud, że przedmiot zachował się przez tyle lat, ale kapitolińska włóczka była bardzo wytrzymała. Szalik przepadł oczywiście - nie myślała o nim, kiedy ojciec kazał jej się szybko spakować po czym wywiózł ją do stryjka. Taka zwykła rzecz, a tyle wspomnień. - Mogę zapłacić. - dodała, mając na myśli zarówno banknoty jak i zapłatę w naturze. |
| | | Zawód : Troublemaker Znaki szczególne : avatar © laura makabresku
| Temat: Re: Centrum Kwartału Pią Maj 31, 2013 1:38 am | |
| Stojące na rogach ulic głośniki wciąż powtarzają wałkowany w kółko komunikat, kiedy obok Sabriel i Finnicka znikąd pojawia się troje ubranych w szare mundury strażników. Wszyscy są wysocy i barczyści i obserwują okolicę z wyraźnym znudzeniem. Na widok rozmawiającej dwójki, zatrzymują się niemal natychmiast. - Dokumenty poproszę - mówi czarnowłosy mężczyzna, stojący pośrodku. Ma niechętny, nieprzyjemny głos i na pierwszy rzut oka widać, że marzy tylko o tym, by już skończyć swoją zmianę i zamknąć się w ciepłym domu, daleko od trzaskającego mrozu. Nie rozpoznaje jeszcze sławnego mentora i rebelianta, ale najprawdopodobniej jest to tylko kwestia czasu - czy może szczęścia.
|
| | | Wiek : 25 lat Zawód : myślę Przy sobie : kapsułka z wyciągiem z łykołaków, scyzoryk wielofunkcyjny
| Temat: Re: Centrum Kwartału Pią Maj 31, 2013 9:27 pm | |
| Litosć.Finnick przychodził po prostu z żalu, z powodu wyrzutów sumienia i koszmarów, które go dręczyły. Odświeżał je odwiedzając KOLeC, wszystko powracało z ludźmi, którym pomagał, z ludźmi na których patrzył i ich spojrzenia – pełne żalu, czasami wzgardy i niekiedy strachu, jednak strachu przepełnionego nienawiścią i czymś, co zawsze wprawiało Finnicka w ciarki. I słowa, które wołali. Bywało i tak, właśnie – że i rebelianci przychodzili tutaj, aby pokazać swą wyższość, dobić mieszkańców getta i dokończyć to, co zaczęli. Ale bywali też tacy, którzy po prostu chcieli pomóc, bo uważali, że to, co się dzieje jest złe i niesprawiedliwe, ale niestety zgodne z obecnym prawem. To okropne, że pozwala na takie bestialstwo i mordy, powinno chronić oraz spajać ludzi w jedność, a nie dzielić na Kapitolinczyków i Mieszkańców Dystryktów. Niestety, zawsze tak będzie. -Finnick – po prostu imię, które mogło oznaczać wiele albo tak naprawdę nic. To po prostu imię, nie utożsamiało go z Finnickiem Odairem, kimś, kto wygrał igrzyska, był mentorem oraz chlubił się chwałą przez wiele wiele lat. Ale to tylko coś, o co zawalczył, a czego tak naprawdę nie potrzebował. Coś najzwyklejszego i najbardziej zbędnego w jego życiu – sława. Ale to tylko imię, bez nazwiska. Skoro i tak już go nie poznała po wyglądzie, zapewne imię też jej nic nie powie. Zaśmiał się wyraźnie rozbawiony, nieco szerzej uśmiechnął i poczuł żal uświadamiając sobie, z kim rozmawia. Ze zwykłą dziewczyną, żadna Kapitolinską dziewczyną, po prostu kimś, kto tu kiedyś mieszkał, ale nie brał udziału w życiu tego miasta. Ale i tak nie dał tego po sobie poznać, wciąż był uradowany tym, że pozostało jej choć trochę poczucia humoru, choć trochę siły, aby zażartować. Że komukolwiek zostało. Chyba jednak nadzieja jest potężna, prawda Finnick? -Wszyscy jesteśmy jedynie ziarnkiem piasku na plaży, niebawem zmyje nas morska woda i po prostu przepadniemy. A kiedy tak się stanie, mam nadzieję, że to wszystko także się skończy – to były słowa kogoś bardzo naiwnego, po prostu dziecka, człowieka, który wciąż wierzy, że cały ten koszmar, który ciągnie się za nimi po łańcuszku w końcu się skończy. Ale on wciąż zatacza przeklęty i morderczy krąg. Nigdy się nie wydostaniesz. Po prostu szalik. Zwykły szal. Zwitek materiału. Jak bardzo musieli być biedni i zdruzgotani, aby marzyć o szalu. -Myślę, że się bez tego obędzie – mruknął i po prostu zdjął z siebie ciemny i gruby szal podając go dziewczynie. I w tym właśnie momencie, z głośników wydobył się głos. Finnick odwrócił się za siebie automatycznie i uznał, że czas się wynosić, po prostu. Już miał coś powiedzieć, gdy spostrzegł kilka twarzy skierowanych w ich stronę. To były sekundy, chwile, przez które słyszał bicie własnego serca, zanim nie usłyszał głosu strażnika. Po protu weź się w garść Finnick, byłeś w gorszych, w o wiele gorszych sytuacjach. Odruchowo sięgnął za pazuchę, a potem po prostu na nich spojrzał – Panowie wybaczą, ale niestety muszę stwierdzić, że nie mam ich przy sobie – na chwilę umilkł spoglądając na nich z uwagą – Ale myślę, że mogę to zrekompensować w inny sposób. Pieniądze, po prostu pieniądze. I miał nadzieję, że uwierzą, że ma ich na tyle, by zadowolić kieszenie tych panów.
|
| | | Wiek : 15 Zawód : bezrobotna Przy sobie : zapalniczka, scyzoryk, fałszywy dowód, nóż
| Temat: Re: Centrum Kwartału Nie Cze 02, 2013 4:41 pm | |
| Sabriel uśmiechnęła się z wdzięcznością, słysząc że nie będzie musiała płacić za szalik. Kiedy zaś Finn ściągnął swój szal i owinął nim szyję dziewczyny, na jej twarzy pojawił się szok. Bo niby dlaczego on miałby oddawać jej coś co należało do niego? Saba nie była przyzwyczajona do takich zwyczajnych aktów sympatii. Dotknęła ręką grubego, ciepłego szala - dawał dużo ciepła i choć nie był kobiecy to był bardzo praktyczny. - Dziękuję, będę o niego dbała. - zapewniła dotychczasowego właściciela szalika. Wtedy z góry rozległo się szumienie i dziewczyna spojrzała na głośniki umiejscowione wokół centrum. W milczeniu wysłuchała ogłoszenia, a potem spojrzała na zbliżających się strażników. W milczeniu czekała, aż Finnick poda im dokumenty, ale on z rozbrajającą prostotą oznajmił, że ich nie posiada. Czy mogło mu coś w związku z tym grozić? Właściwie nie powinni mu nic zrobić, bo był rebeliantem. Gdyby ona nie miała swoich dokumentów, wtedy dopiero miałaby problemy. Dlatego zawsze pamiętała o noszeniu ich przy sobie. - Panowie wybaczą, wujek podczas przenosin uderzył się w głowę i czasem zachowuje się jakby nie wiedział co się z nim dzieje. - oznajmiła łagodnie, biorąc chłopaka pod ramię i uśmiechając się do niego z czułością. Potem wyjęła z wewnętrznej kieszeni płaszcza swoje dokumenty. - Proszę, jestem Sabriel Kent a to mój wujek Eric Kent. Wiem, że ciężko w to uwierzyć, ale mój tata był starszym z braci. - wytłumaczyła. Nie wiedziała, czy śmierć jej stryjka została gdziekolwiek odnotowana, miała nadzieję że nie. Może z jej strony nadstawianie za niego karku było głupie, ale on dał jej szalik! Okazał jej przyjazne uczucia nie pytając o nic, więc ona niejako czuła się mu coś winna. Samuel, kiedy tylko dostrzegł strażników umknął ulicą, znikając za zakrętem. I tyle go widzieli. Cóż, pies nie miał żadnych dokumentów i chyba nie uważał, że ich potrzebuje. |
| | | Zawód : Troublemaker Znaki szczególne : avatar © laura makabresku
| Temat: Re: Centrum Kwartału Nie Cze 02, 2013 5:21 pm | |
| Kiedy Finnick przyznaje, że nie ma dokumentów, strażnik robi odruchowo krok w przód, ale sekundę później staje, zatrzymany kolejnymi słowami mężczyzny i wytłumaczeniem dziewczyny. Przez chwilę przenosi wzrok to na jedno, to na drugie, a na jego twarzy pojawia się podejrzliwość. W końcu jednak bierze dokumenty od Sabriel. Nie patrzy na nazwisko, porównuje jedynie zdjęcie w karcie identyfikacyjnej z oryginałem, po czym - nie dopatrzywszy się najwyraźniej żadnych nieprawidłowości - oddaje dziewczynie jej własność. - Nadal jednak będę potrzebował pana dokumentów - zwraca się ponownie do Finnicka. Wygląda na to, że nie zamierza odpuścić, nawet ze względu na trzaskający mróz. - Odgórne polecenie. Dostaliśmy informację, że ostatnimi dniami pląta się tu pełno osób, które stanowczo nie powinny postawić nogi w Kwartale. Trzeba to ukrócić. Wie pan - kwestie bezpieczeństwa. - Mierzy mężczyznę wzrokiem, a po chwili dodaje. - Jeśli nie ma pan przy sobie karty, zgodnie z procedurą będziemy musieli odprowadzić pana na posterunek, żeby ktoś potwierdził pana toż... - Daj spokój, Steve, dziewczyna powiedziała, że to jej wujek - wtrąca się stojący z tyłu strażnik, przestępując nerwowo z nogi na nogę. - Procedura wymaga, żeby tożsamość została potwierdzona na komisariacie - upiera się mężczyzna, nazwany Stevem. - To jak będzie z tymi dokumentami?
|
| | | Wiek : 54 Zawód : Były biolog
| Temat: Re: Centrum Kwartału Pią Cze 07, 2013 10:54 pm | |
| //NA POCZĄTKU BYŁ CHAOS...
Radio popykało, zniekształciło głos speakera, wydało ostatnie, żałosne tchnienie i zamilkło. Czy tak właśnie miał umrzeć? Wziął w zziębnięte i bardziej pomarszczone niż zwykle dłonie odbiornik, po czym poklepał go ze wszystkich stron, jednak i to nie dało żadnych efektów. Chyba, że za „efekt” uznamy bolące palce, znajdujące się już o krok od odmarznięcia i odpadnięcia. No cóż, może znalazłyby wtedy jakieś przydatne zastosowanie, skoro nie nadawały się nawet do zmuszenia radia do współpracy. Było zimno. Termometr znajdujący się na jakimś starym, zawalającym się domu kilkanaście minut drogi stąd już dawno przestał działać, uparcie wskazując temperaturę minus trzydzieści dwa stopnie. Albo trzydzieści trzy. Skala także stała się nieczytelna, głównie przez to, że małe, błękitne cyferki trudno było nazwać już „małymi, błękitnymi cyferkami”, a raczej „miejscem, gdzie kiedyś znajdowały się małe, błękitne cyferki, a aktualnie ziała tam cholerna pustka”. Otulił się mocniej przypadkowo zdobytą narzutą, która w latach swojej świetności mogła robić za gruby płaszcz na kożuchu. Zanim została znoszona, starta i podziurawiona. Ale grunt, że dalej stanowiła jako taką ochronę przed podmuchami lodowatego wiatru i tańczącymi na nim płatkami śniegu, które w kontakcie ze skórą zdawały się stawać nagle kropelkami kwasu siarkowego, wyżerającymi w ciele piekące dziurki. Wygryziona wełna drapała go w skórę, ale wszystko było lepsze niż rany same powstające z powodu zdecydowanie za niskiej temperatury powietrza. Rozejrzał się, chowając jednocześnie dłonie i odbiornik radiowy do pojemnych kieszeni. Potarł o materiał knykcie swoich dłoni, pragnąc odzyskać w nich czucie. Siedział na zawalonych schodkach w jakimś starym, nadpalonym domu, którego dawni mieszkańcy lubili chyba wściekły odcień różu. Tapety w tym kolorze były porozrywane i zabrudzone sadzą, a dywan, kiedyś najprawdopodobniej perłowy, teraz stał się szaro-czerwony od plam zeschniętej krwi. Obramowane zdjęcia, pewnie stojące kiedyś na rozbrojonym aktualnie na części 'pierwsiejsze' od pierwszych kominku, walały się po podłodze, a rozdrobnione szkło z osłaniających ich szybek stanowiło narzędzie. Być może nawet zbrodni. Bo dlaczego nie użyć ich w razie ataku wroga, niespodziewanego lokatora przejściowego miejsca zamieszkania Avery’ego albo innego strażnika? Treść ogłoszenia wywrzeszczanego przez radiowęzeł dalej dźwięczała mu w uszach, nie pozwalając pozostać spokojnym. Dlatego siedział tak, skulony, nie wiedząc, co powinien ze sobą zrobić i snując w milczeniu nieokreślone plany na najbliższą przyszłość. Ale w pierwszej kolejności musiał jakoś naprawić radio.
|
| | | Wiek : 34 Zawód : właściciel VIolatora, sutener Przy sobie : Dowód, faje, zapalniczka, zezwolenie na broń, medalik z małą ampułką cyjanku w środku, zdobiony sztylet, latarka, scyzoryk, gaz pieprzowy Znaki szczególne : Niewyspana, zmęczona morda, która chce ci wpierdolić
| Temat: Re: Centrum Kwartału Sob Cze 15, 2013 11:18 am | |
| /Dworzec
Był wściekły, gdzieś tam w głębi siebie i myślał tylko nad tym jak odgryźć się na Coin. W głowie grała mu jedna piosenka, „O przebaczeniu” pewnego bardzo dawnego muzyka-komika z XXI wieku, rzecz jasna zmieniona w niektórych momentach tak, by tworzyła piosenkę o pani Prezydent i jednocześnie wciąż była zabawna oraz wyrażała złość. Bo jak się nie wściekać, kiedy traci się poniekąd dwie pracownice? Albo raczej pracownicę i dobrą sojuszniczkę w interesach? No właśnie!
Szedł więc przez cały KOLC jak wielki obrażony kot, który nie zamierza pozwolić nikomu dotknąć się. Gdyby tylko mógł to pewnie zacząłby syczeć albo nawet warczeć. Tylko kogo obchodziły jego problemy? No właśnie, nikogo. Niemal nikogo. Gdyby Cordelia nie została wybrana na Trybutkę, to pewnie jako jedna z niewielu chciałaby go wysłuchać. Ach to jej przeklęte pseudo-zauroczenie albo natura kokieteryjnej kobitki. Teraz, to Frans zdecydowanie zamieni się w jakiegoś psychopatę… lub coś w tym stylu…
O, właśnie! Á propos bycia nieco zbyt psychopatycznym… dlaczego nagle zawędrował do jakiegoś opustoszałego domu? Przez zimno, czy może chciał coś porządnie zdemolować (na przykład podpalić)? Nie wiedział, ale właśnie rozglądał się po tym nadpalonym mieszkanku i myślał wciąż nad tegorocznymi Igrzyskami, które wymyśliła kochana pani Coin… aż tu nagle zobaczył znajomą mu czuprynę. Bardzo kochaną, znajomą czuprynę, z której jego ojciec zapewne ucieszyłby się jak małe dziecko.
– Panie Levittoux… – wymruczał nieco zdziwiony tym dość dziwnym zbiegiem okoliczności. – Odynie drogi, dobry! – Rozchmurzył się na widok swojego idola i natychmiast przysiadł się na schodach do mężczyzny. – Dawno pana nie widziałem, jak tam ubogie, ale pełne niespodziewanych chwil życie w KOLCu, hmm? – Tu uśmiechnął się szeroko, jak to on i wyciągnął paczkę papierosów, natychmiast podtykając ją Averemu. – Pali pan? |
| | | Wiek : 54 Zawód : Były biolog
| Temat: Re: Centrum Kwartału Sob Cze 15, 2013 11:46 am | |
| Z każdą chwilą zimowe zapadnięcie w hibernację zdawało się coraz bardziej kuszące. Odcięcie się od pieszczących chłodem, lodowatych podmuchów wiatru, kąsających płatków śniegu i wszechogarniającego poczucia bezsilności. Zbyt długo nie mógł nad tym myśleć, bo usłyszał jakiś nieokreślony dźwięk. Zesztywniał (czy to możliwe, że jeszcze bardziej?), nasłuchując, po czym próbował się poruszyć, wyewakuować, ale zmęczone, zmarznięte ciało nie chciało współpracować. Uniósł delikatnie głowę, a doświadczenie podpowiedziało mu, żeby nie spodziewać się nikogo innego niż napastnika. Dlatego gdy ujrzał męską sylwetkę zbliżającą się w jego stronę, był gotów do ewentualnej obrony, ale wtedy dostrzegł znajomy grymas twarzy, którego dość dawno nie widział. Dźwięk rozbrzmiewającego w pomieszczeniu dźwięku utwierdził go tylko w przekonaniu, że zbliżająca się osoba była tą, o której pomyślał parę sekund temu. - Frans? - zapytał zachrypniętym, od paru dni nieużywanym głosem. W KOLCu nie miał nikogo, jego żona zaginęła gdzieś w momencie wybuchu rebelii. Od tej pory starał się raczej unikać towarzystwa innych, podejrzewając wszystkich w promieniu dwóch kilometrów o niechybną zdradliwość i szpiegostwo. - Chłopcze, jeszcze żyjesz? - dodał, po czym zaśmiał się dość chrapliwie. Odchrząknął, ale niewiele to dało. - Życie jakoś płynie, oprócz tego, że zepsuło mi się radio. Nie masz może jakiegoś na zbyciu? Praktycznie od wczoraj... albo od dwóch dni, nieważne, nie miałem kontaktu z rzeczywistością. Stało się przez ten czas coś ważnego? Popatrzył zdezorientowany przez lekko poobijane okulary na wysuniętą w jego stronę paczkę papierosów. - Nie - mruknął. - Ale chętnie zapalę. |
| | | Wiek : 34 Zawód : właściciel VIolatora, sutener Przy sobie : Dowód, faje, zapalniczka, zezwolenie na broń, medalik z małą ampułką cyjanku w środku, zdobiony sztylet, latarka, scyzoryk, gaz pieprzowy Znaki szczególne : Niewyspana, zmęczona morda, która chce ci wpierdolić
| Temat: Re: Centrum Kwartału Sob Cze 15, 2013 12:17 pm | |
| Pomimo tego, że zapadnięcie w hibernację mogło wydawać się kuszące, to lepiej by było dla Avery’ego, żeby się nie spełniło. Dla Fransa także, w końcu ten mężczyzna był jego idolem! Ba, bardzo bliskim znajomym świętej pamięci ojca! Nie chciałby, żeby zginął, nawet przez zamarznięcie, które ponoć jest najbardziej przyjemną śmiercią spośród wszystkich możliwych. Pan Levittoux był jego pewnym natchnieniem w życiu. Był naukowcem, którym chciał być kiedyś Frans! Był Averym!
Dlatego cieszył się, że spotkał go żywego. Naprawdę! To jak spotkać jakąś gwiazdę rocka przed lub po koncercie w jakiejś bocznej uliczce! Teraz nie mógł myśleć o swojej agresji względem Coin, cieszył się bowiem, że spotkał właśnie tę jedną jedyną osobę, która byłaby zdolna do poprawienia mu humoru samym swoim bytem, zabieraniem tlenu z powietrza, et cetera. Ba, przede wszystkim był szczęśliwy, że tym razem nie jest szczeniakiem, który tylko wpatruje się w pana Levittoux jak w ikonę, ale boi się jakkolwiek odezwać. Teraz był dorosłym szczeniakiem, dość pyskatym, wyrachowanym, wrednym i egoistycznym, który wręcz pragnął jakiegokolwiek kontaktu z ludźmi nie wiadomo dlaczego.
– Jak widać, żyję. Dość dobrze – tu uśmiechnął delikatnie. – …Jak na standardy KOLCa – dodał zaraz. Z radością wysłuchał Avery’ego i natychmiast posmutniał, jak gdyby aż nazbyt wczuwał się w emocje swojego idola. – Zepsuło? – Powtórz jak jakaś groupie. – Nie mam niestety – wykrzywił swoje usta w podkówkę. – Ale może któreś z moich pracowników będzie miało! – Wpadł nagle na takowy pomysł i natychmiast się rozpromienił. – Wie pan, ja tam osobiście nie lubię radia i telewizji. Za czasów Snowa było w nich zbyt dużo propagandy… teraz jeszcze więcej, z połączeniem terroru – tu mrugnął kokieteryjnie. – No… trochę się stało.
Tu pozwolił wyciągnąć panu Levittoux papierosa, po czym sam to zrobił. Podał na chwilę zapalniczkę, następnie sam jej użył, żeby móc zapalić.
– Ach… przed chwilą wybrali Trybutów na kolejne Igrzyska… od nas – westchnął ciężko, wyrzucając z siebie nie tylko ten problem, ale i także dym.
|
| | | Wiek : 54 Zawód : Były biolog
| Temat: Re: Centrum Kwartału Sob Cze 15, 2013 1:02 pm | |
| Słuchał uważnie Fransa, w końcu był on tak naprawdę jego jedynym źródłem informacji. Na daną chwilę. W pewien sposób Avery chciał, aby mężczyzna zniknął tak szybko, jak się pojawił - od zawsze przeszkadzało mu, jeśli ktoś przykuwał do niego nadmierną uwagę - ale z drugiej strony bez niego znowu byłby w dupie i odcięty od świata zewnętrznego. Westchnął tylko, pocierając zmarznięte do czerwoności palce. Nie chciał być jak gwiazda rocka zauważona w bocznej uliczce, nie chciał być kimś, na kim polegają inni, tym, na którego słowa ktoś z uwielbieniem czeka i spija je z jego ust. To wiązało się z odpowiedzialnością, a pomimo tego, że Avery nie był już najmłodszy, dalej nie chciał uchodzić za wyrocznię, od której zależy niepowodzenie jakiejś akcji. Wystarczyło mu, że swojego czasu ważył w dłoniach losy trybutów na arenie, dlaczego teraz miałoby się to na nim mścić? - Cieszę się zatem twoim szczęściem - palnął nieco bezsensownie, czując podświadomie, że Frans oczekiwał od niego jakiejkolwiek odpowiedzi. - Też swojego czasu nie słuchałem radia... teraz to moje jedyne źródło informacji - podsumował krótko, nie mając najmniejszej ochoty wchodzić w szczegóły swojego życia w KOLCu. Jasne, Frans był miłym człowiekiem, ale im mniej osób wiedziało o tym, gdzie się znajdował stary Levittoux, tym było dla niego lepiej. Aż cud, że do tej pory nie złapali go rebelianci i nie nadziali na pal, zważając na to, ile szkód narobił w "dawnym życiu", nawet jeśli było to jego pasją i sposobem na życie. Wyjął papierosa z paczki i zapalił go, osłaniając płomień zapalniczki przed otoczeniem. Ciepło połaskotało go przyjemnie w dłoń i miał ochotę przybliżyć ją jeszcze do ognia, ale intuicja i wola przetrwania podpowiedziały mu, że nie był to zbyt dobry pomysł. Oparzenie zawsze wydawało mu się gorsze od odmrożenia, szczególnie takie, które potrafi zwęglić skórę i mięśnie. - Igrzyska? - zapytał, odczuwając jakieś ukłucie smutku czy tęsknoty i to bynajmniej nie dlatego, że miały zginąć niewinne dzieci. - Dobrze pomyślane. Został wybrany ktoś specjalny? Wielki wróg rebeliantów? - rzucił od niechcenia, po czym zaciągnął się papierosem i poczuł ciepło wpływające do jego organizmu. |
| | | Wiek : 34 Zawód : właściciel VIolatora, sutener Przy sobie : Dowód, faje, zapalniczka, zezwolenie na broń, medalik z małą ampułką cyjanku w środku, zdobiony sztylet, latarka, scyzoryk, gaz pieprzowy Znaki szczególne : Niewyspana, zmęczona morda, która chce ci wpierdolić
| Temat: Re: Centrum Kwartału Sob Cze 15, 2013 1:35 pm | |
| Och… Frans źródłem informacji? Oby Avery za bardzo na takowym źródle nie polegał, ponieważ Frans miał czasem skłonności do przesadyzmu, czasem do minimalizmu, a jeszcze do czystego, pozbawionego emocji obiektywizmu nie wspominając. Innymi słowy: zmienny, jak to on i bóg lub bogowie mogliby tylko wiedzieć, gdzie tak naprawdę mieściły się jego granice.
Tak jak w tym przypadku znowu gdzieś zatarł prawdziwego siebie. Nadeszła pora przesady. Frans mógł przypominać jakiegoś dziwacznego, zbyt podekscytowanego fana, który starał się kontrolować swoje emocje, ale jednocześnie nie przejmował się jakimś dziwnym uczuciem dystansu wobec niego ze strony swojej ulubionej „gwiazdy”, czyli Avery’ego. A zapewne jakoś podświadomie dałoby się nieco wyczuć tę próbę zaznaczenia: „tu siedzę ja, ale ty siedź trochę dalej”.
Jednak Frans jak to Frans, w swoim nieco… barokowym (?) wydaniu nie przejmował się tym… ba!... poniekąd zachowywał się trochę jak Cordelia zachowywała się przy nim? Może pozbywając się z tego zauroczenie, ale podkładając pod nie coś w rodzaju „wielkiego autorytetu nauki”? Coś w ten deseń! Z zainteresowaniem pokiwał więc głową na wzmiankę o radiu i o tym, że kiedyś Avery zachowywał się dokładnie jak on. Aż cieplusio zrobiło mu się na czarnym, spalonym serduszku Fransa.
– Widzi pan, Igrzyska – przytaknął później, po tym nieco zdziwionym, smutnym pytaniu ze strony Levittouxa. – A no, dobrze, gdyby nie to, że straciłem dwie… jedną pracownicę. – Zmienił nieco swoje zdania, przypominając sobie, że przecież Cordelię lepiej zaliczyć do sojuszników… nie mówiąc już o tym, że lepiej nie wspominać, że wiele razy narażała swoje życie zdobywając kosmetyki dla kobiet z górnej części Violatora. – O wielkich wrogach rebeliantów nie wiem… no… chyba, że chcieli zemścić się na rodzinie Snowów. Wtedy można by było uznać, że poniekąd takowy wróg został wybrany… – tu spochmurniał nieco.
W głowie przeleciało mu to wspomnienie sprzed jakieś godziny, dwóch z dworca. A niech to diabli wezmą pannę Snow, że jednak Fransowi było żal jej. Do jasnej cholery! Dlaczego? To tylko jedna, drobna, wnuczka przeklętego byłego Prezydenta! Ktoś, kto tylko mu pomagał! Zapukał swoimi palcami o policzek. Coś go w tym wszystkim trapiło.
|
| | | Wiek : 54 Zawód : Były biolog
| Temat: Re: Centrum Kwartału Sob Cze 15, 2013 4:58 pm | |
| Avery nie popierał interesu Fransa. Pomyślałby ktoś, że ten młody człowiek widocznie się na nim wzoruje... a potem otwiera burdel. Czy można było uznać to za obrazę? Pewien sposób pogardy? Dziwne zamiłowania, wyniesione nie-wiadomo-skąd, bo przecież jego ojciec był porządnym człowiekiem? Albo - po prostu - dzika chęć przeżycia, która zabijała całe poczucie sprawiedliwości i popychała nawet do rozkręcenia interesu w postaci domu publicznego? Starego Levittouxa mało to obchodziło, ale i tak skrzywił się na dźwięk słowa "pracownice". W Głodowych Igrzyskach brały udział osoby nieletnie, a już pracowały w burdelu? Wiedział jednak, że nastały ciężkie czasy i dla tych dziewcząt (ba, może nawet chłopców) był to jedyny sposób na utrzymanie głodującej, wielodzietnej rodziny. Tylko dlatego przemilczał tę uwagę, zresztą nie miał ochoty się kłócić. Trzeba było wyciągnąć z tego młodego człowieka informacje. Przywołał więc bolesny, nieszczególnie szczęśliwy uśmiech - ale wciąż uśmiech! - po czym wyrzucił z siebie kolejne słowa skierowane do Lyytikäinena. - Domyślam się, że chcieli zemścić się na Snowach. Kogo wybrali? Tę, jak jej tam, Jasmine? Lub tę drugą, Co... Co... Cornelię? - strzelił. - Albo i kogoś innego z tej wesołej gromady. Ostatnio mamy aż za dużo śniegu w KOLCu. - Zaśmiał się gorzko ze swojej niezbyt wyrafinowanej gry słownej*, po czym ponownie zaciągnął się papierosem. Obdarzył Fransa dłuższym, uważnym spojrzeniem, przewiercającym i typowym dla dojrzałego człowieka z dużym bagażem życiowym. To zabawne - wszyscy mówią, jakie to doświadczenie jest ważne. Ale w tamtej chwili Avery z chęcią zamieniłby swój wcześniej wspomniany "bagaż życiowy" na "bagaż materialny" z ciepłą kurtką, rękawiczkami, niedziurawymi butami i garnkiem gorącej zupy w środku. Nie mówiąc o jego bezcennych buteleczkach, które, pewnie rozbite w trakcie rebelii, zatruwały podłogę w niezamieszkanym aktualnie i zniszczonym przez bomby laboratorium gdzieś na Ziemiach Niczyich. - Nie martw się o nich, Frans. I tak wszyscy zginą, a wygra jakiś przerażony dwunastolatek, którego zmuszą do wybicia przyjaciół. Jak już muszą mieć zwycięzcę, to wraka ze zniszczoną psychiką. Wiem, jak to działa, sam zajmowałem się tym... w swoim czasie - wymruczał z nutką niezadowolenia w głosie. - Ciekawe, jakie zarazy i trucizny wymyślą w tym roku. Na pewno nie lepsze, niż te, które wyszły z mojej pracowni.
*głupi język polski, nie zabrzmiało fajnie .___. |
| | | Wiek : 34 Zawód : właściciel VIolatora, sutener Przy sobie : Dowód, faje, zapalniczka, zezwolenie na broń, medalik z małą ampułką cyjanku w środku, zdobiony sztylet, latarka, scyzoryk, gaz pieprzowy Znaki szczególne : Niewyspana, zmęczona morda, która chce ci wpierdolić
| Temat: Re: Centrum Kwartału Sob Cze 15, 2013 6:18 pm | |
| A kto by popierał ten interes? No kto? To „niemoralne”, „niepoprawne”! Z tym, że na poprawności nie poczułby się wolny, nie zarobiłby dużo, nie czułby się tak… jakby właśnie rozwalał dochód Coin. Ba, można by było dorzucić coś naprawdę niegrzecznego, ale lepiej się powstrzymać i nie mówił o tym tak, jakby właśnie dymał Coin od tyłu. Z tym, że jeszcze przed tym ogłoszeniu o Igrzyskach naprawdę zastanawiał się nad swoich interesem, o tym jak bardzo te wszystkie kobiety i dziewczyny psują się u niego… teraz jednak miał to wszystko gdzieś. Oczywiście, ich dobro przede wszystkim, narusza się w końcu ich najbardziej prywatną sferę życia, więc szacunek przede wszystkim, ale… teraz chciał po prostu zarobić, dobrać sobie odpowiednich ludzi i zwyczajnie „pobawić się” w kotka i myszkę z Coin.
Zwyczajnie, chciał jej porządnie zepsuć nastrój. Raz, a porządnie ją zniszczyć, tak by móc śpiewać przed nią śmieszną piosenkę, a zamiast słyszenia śmiechu, słyszeć płacz tej przeklętej kobiety. Och… nie lubił, kiedy ktoś zwyczajnie uderzał w jego interes. Anna le Brun jest siostrą Mathiasa – co oznacza, że ten będzie myśleć tylko o niej, a to z kolei oznacza mniej dochodów, dragów, alkoholi… wszystkiego! Sabriel Kent – prostytutka, kolejna strata. No i Cordelia – sojuszniczka, pomocnica! Do jasnej cholery, jak on bez niej załatwi wszelkie kosmetyki?! JAK?!
– Cordelię – poprawił Avery’ego. – Hah… ta… Śnieg śniegiem, ale trochę mi jej żal. Porządna z niej dziewczyna – dodał.
On nie przyglądał się Levittouxowi. Jakimś dziwnym trafem przyglądał się temu nadpalonemu mieszkanku, myśląc przy okazji o różnych sposobach odgryzienia się na obecnej pani Prezydent. I to nie dlatego, że nie lubił jej poglądów… chociaż to też! Chodziło o głupią, mezopotamską zasadę: „Oko za oko, ząb za ząb”, nikt nie powinien trafiać prosto w jego biznes, a ona to zrobiła.
– Być może wygra i jakiś małolat… lub małolata – odpowiedział mężczyźnie, pomimo swoich drobnych rozmyślań prowadzonych w mózgu. – Być może ktoś starszy, ale na pewno ktoś, kto będzie mieć stado szerszeni w głowie i brak kręgosłupa moralnego… Chociaż ostatnio to się nie sprawdziło. – Tu westchnął cicho, a z jego nosa ulotnił się dym. – Och… ja się zastanawiam raczej nad scenerią. Stawiałbym na pustynię lodową lub piaszczystą… ale zawsze przegrywam w tego typu zakładach. |
| | | Wiek : 54 Zawód : Były biolog
| Temat: Re: Centrum Kwartału Sob Cze 15, 2013 7:26 pm | |
| Ponownie wbił wzrok w walające się po podłodze fotografie, próbując z dużej odległości przyjrzeć się nadpalonym twarzom. Może któreś z dzieci, zamrożonych w biegu czy ataku śmiechu na zdjęciu, aktualnie zmierzało niebezpiecznie szybko ku Ośrodkowi Szkoleniowemu, a z każdą chwilą jego życie skracało się o te ostatnie, tak nieliczne sekundy życia? Pokręcił ledwo widocznie głową, jakby chcąc wyrzucić z niej natrętne myśli. Nie powinien przejmować się jakimiś dziećmi, tak samo jak do tej pory nie przejmował się masowo ginącymi na arenie dziećmi pochodzącymi z dystryktów. Bo czym się różniły? Pieniędzmi, jakie zainwestowali w nie rodzice? Ceną zabawek, które leżały zakurzone w ich pokojach? Stosunkiem do Igrzysk, który aktualnie najpewniej obrócił się o sto osiemdziesiąt stopni? - No właśnie, Cordelię. Teraz już wszystko jedno, jak się nazywa, liczy się jej wewnętrzna siła. I wola przetrwania - wycedził bez powodu, wbijając wzrok w rozżarzoną końcówkę papierosa, ciepłego błogosławieństwa w otaczającej go, oblodzonej krainie. KOLCu. Swoją drogą ta nazwa nie była pewnie przypadkowa. KOLC, zupełnie jak kolce na ukochanych różach prezydenta Snowa, które były nieodłączną ich częścią, ale przy tym zbyteczną i często odcinaną, aby nie niszczyć piękna tych kwiatów. Również te myśli zniknęły tak szybko jak się pojawiły; zdecydowanie nie był to dobry czas na rozważanie pochodzenia nazwy piekła, w którym wszyscy się znajdowali. - Może nikt nie wygra - rzucił jakby od niechcenia, odrywając wzrok od papierosa. - Taka forma zemsty też byłaby ciekawa, choć nie sądzę, aby uszło to płazem. Chociaż rebelia przeciwko rebeliantom nie byłaby takim złym pomysłem. Na kolejną uwagę Fransa zaśmiał się cicho. - Taaaak, to by była świetna aluzja. Mam na myśli pustynię lodową. "Przez tyle czasu gniliście w zimnym KOLCu i wam się nie podobało? Teraz macie arenę! Werble... jest jeszcze zimniej!" - skończył, naśladując całkowicie rozentuzjazmowany i idiotyczny głos prezenterów telewizyjnych. - Ale wydaje mi się, że wymyślą coś jeszcze bardziej spektakularnego. Wpuszczą na arenę żołnierzy. Albo obstawią całą platformę bombami, też byłoby ciekawie. Jeśli ktoś lubi oglądać w telewizji rozbryzgujące się flaki. |
| | | Wiek : 34 Zawód : właściciel VIolatora, sutener Przy sobie : Dowód, faje, zapalniczka, zezwolenie na broń, medalik z małą ampułką cyjanku w środku, zdobiony sztylet, latarka, scyzoryk, gaz pieprzowy Znaki szczególne : Niewyspana, zmęczona morda, która chce ci wpierdolić
| Temat: Re: Centrum Kwartału Sob Cze 15, 2013 8:12 pm | |
| Dla Fransa, takie szczere pomyślenie o tych wszystkich dzieciakach, które zmarły na arenie nie było „byle czym”. Oni wsączy ginęli po to, żeby taki Snow, Lyytikäinen, czy ktokolwiek inny miał rozrywkę. Rzeczywiście, ubaw był przedni, szczególnie gdy ginęli ci, co najwięcej szczekali, a wygrywał ten, który najwięcej zachowywał dla siebie. Tylko, że na litość boską! To dzieciaki! Gdyby nie to, Frans chyba nigdy nie odważyłby się zainwestować nieco pieniędzy w sponsoring. Zawsze dawał możliwość przetrwania dla chociażby jednego dzieciaka… takiego, który powinien zasłużyć, a nie takiego, co to na siłę pchał się po sławę gorzej niż Frans pchał się po pieniądze i wolność (co za paradoks).
Teraz jednak wciąż myślał o zemście i gdyby nie to, że spotkał Avery’ego, zapewne poszedłby tak nabuzowany w stronę muru i na dwieście procent zostałby rozstrzelany. Albo i nie… ale to wariat… tu wszystko byłoby możliwe, a on – psia krew – nie chciał umierać w ten sam sposób jak rodzice przez kilka zbyt wielkich emocji. Dlatego poniekąd zaczął się uspokajać. Już tak bardzo nie panikował na myśl o siedemdziesiątych piątych Igrzyskach. Wciąż marzył o zemście, ale teraz chciał ją na spokojnie zaplanować. Powolutku, drobnymi kroczkami.
– A no… – przytaknął mu jeszcze, co do Cordelii. – Wiesz… wszystko będzie możliwe. Osobiście, myślę że Coin pozwoli przeżyć tej jednej osobie. – Tu rzucił ustnik na podłogę i przydepnął. – Ale! Zapewne przerobi tak bardzo psychikę tego dzieciaka… że szkoda o tym wszystkim myśleć. – Następnie zaśmiał się, kompletnie rozbawiony zaaprobowaniem przez Levittouxa jego pomysłu. Rzecz jasna, poczuł się przy tym cholernie dumny, że jednak w pewnym stopniu nadal żartowali, nawet jeżeli używali totalnie czarnego i… powiedzmy, że nie-śmiesznego humoru. – Właśnie… Flaki… zrobiłem się aż głodny. Zjadłbym sobie kiełbasę – mruknął. – Gdyby nie to, po głowie wciąż mi chodzi widok faceta jedzącego psa. – Tu wywrócił oczyma, jakby chciał powiedzieć: „Jestem debilem, że przejąłem się psem, kiedy rzeźnicy bywali bardziej brutalni”. |
| | | Wiek : 54 Zawód : Były biolog
| Temat: Re: Centrum Kwartału Nie Cze 16, 2013 6:41 pm | |
| Dla Avery'ego rozmyślanie o igrzyskach było czymś niespotykanym. Do tej pory traktował je stricte jako pracę. Zasiąść w laboratorium, potem udać się Centrum Dowodzenia, wcisnąć parę przycisków lub - co on się będzie wysilał! - polecić komuś ich wciśnięcie, a następnie tylko oglądać, jak jakaś śliczna czternastolatka zaprzepaszcza swoje szanse na dalsze życie, zrywając nie tego kwiatka, co trzeba, bądź polując na zwierzę, którego mięso nasiąknięte było niemożliwym do dostrzeżenia jadem. Powstałym w jego pracowni wskutek pomieszania zawartości dwóch probówek, nierzadko od niechcenia. Nigdy nie oglądał Dożynek, więc nie żałował, że w tym roku je przegapił. Ujrzenie chwili słabości, płaczu, wymalowanych emocji na twarzach trybutów było jak dostrzeżenie ich człowieczeństwa, a on nie mógł sobie na to pozwolić. Kolejnym jego zadaniem było przecież wybicie ich, osłabianie, zmuszanie do walki. Gdyby dostrzegł, że to były jedynie bogu ducha winne dzieci, oszalałby. Nie tak dawno w pokoju obok jego sypialni spał taki nastolatek, młody człowiek, nawet jeśli nieczęsto zamieniał z nim choćby grzecznościowe słowo. A potem to bystre młode pstro zdradziło Kapitol i odpowiedziało się po stronie rebeliantów, zaciągając na nią wszystkich, na kim mu zależało - czyli oczywiście nie swojego starego ojca, skazując go tym samym na gnicie w KOLCu. - Zobaczymy, jak to będzie - podsumował, wysilając się na jakiś prawie-że-przyjazny grymas twarzy i po raz kolejny znikając za ścianą błękitnawego, papierosowego dymu. Na kolejne słowa Fransa zaśmiał się. - A ja bym zjadł cokolwiek, co jest świeże. Lub uczciwie kupione, ale to w naszej, a przynajmniej mojej, sytuacji jest mniej niż niemożliwe. Jedzenie zwierząt - ba, czasem nawet tak świeżych, że jeszcze przebierały nogami i wydawały ostatnie skomlenia - bywało ostatnio czymś na porządku dziennym. Stary Levittoux nie był co prawda aż tak zdesperowany, aby to praktykować, ale coraz częściej przyłapywał się na myśli, że zjadłby... coś. Cokolwiek. Nawet jeśli w żyłach tego czegoś pulsowałaby jeszcze gorąca krew. - Ale opowiadaj, jak tam się rozwija twój... zacny biznes - rzucił, szukając rozpaczliwie tematu do rozmowy. |
| | | Wiek : 34 Zawód : właściciel VIolatora, sutener Przy sobie : Dowód, faje, zapalniczka, zezwolenie na broń, medalik z małą ampułką cyjanku w środku, zdobiony sztylet, latarka, scyzoryk, gaz pieprzowy Znaki szczególne : Niewyspana, zmęczona morda, która chce ci wpierdolić
| Temat: Re: Centrum Kwartału Nie Cze 16, 2013 6:59 pm | |
| Ostatnie słowa w sprawie Cordelii, już bardziej podtrzymujące rozmowę między Fransem a Averym sprawiły, że ten pierwszy jeszcze pokiwał chwilę głową, jak gdyby chciał przytaknąć. Potem znowu wrócił do myślenia o tym wszystkim, co wydarzyło się na dworcu. Jaki to los potrafi być przewrotny! Myślał nad kolejnymi Igrzyskami, ale wierzył bardziej w to, że Coin będzie chciała znaleźć jeleni na przyszłych Strażników… „zdrajców” starego Kapitolu. I co? Znów się mylił, choć przecież pomyślał o wersji z wyborem Trybutów! Jak poradzi sobie Cordelia? Czy w ogóle będzie chciało jej się walczyć? A jak tak, co czy da radę reszcie? A co z Sabriel? Anne?
„Kurwa, przestań o tym myśleć, bo zaczniesz świrować”, skarcił się w myślach Lyytikäinen, kolejny raz próbując powstrzymać takowy napad myśli.
Dlatego skupił się na nieco kulinarnym temacie, powiązanym nieco z prawami zwierząt, których nikt nie przestrzegał. Ech! Zrobił się nieco głodny… Może nawet bardzo głodny. Mógłby sobie wrócić do swojego kochanego burdelu i poprosić kucharzy o coś… Ale co z Averym? Zerknął na niego. On też był głodny… i nie miał raczej z czego się utrzymać, tutaj w KOLCu. Matko… Jego idol miał przerąbane! MATKO KOCHANA.
– Biznes? Wiesz… mógłbym ci go pokazać, gdybyś chciał. Przy okazji coś byśmy zjedli… chociaż boję się o to, co tym razem wymyślił kucharz. Naprawdę – tu uniósł jedną brew, a jego twarz wydała się wystraszona samą myślą o nieznanym posiłku. – Póty co, wydaje mi się jednak, że mój biznes nieco… przystopuje. Nieco… Muszę znaleźć kilka prostytutek… albo zrobić jakąś pseudo-reklamę baru… – westchnął ciężko. – Jak ja nienawidzę takich nędznych sytuacji – jęknął umęczony.
|
| | | Wiek : 54 Zawód : Były biolog
| Temat: Re: Centrum Kwartału Nie Cze 16, 2013 7:09 pm | |
| Albo mu się zdawało, albo na myśl o jedzeniu Frans się jakby... ożywił. Czyżby też od jakiegoś czasu nie miał niczego sensownego w ustach? Nie, wykluczone. Prowadził interes, pewnie dobrze prosperujący, bo Avery dałby sobie niemal odmrożonego palca uciąć, że w KOLCu nie brakowało strażników czy nawet mieszkańców, którzy przez niewyżycie seksualne czy inne szmery i bajery zaglądali do Violatora, śliniąc się na widok wszystkich małoletnich dziewcząt, które w ten sposób utrzymywały rodzinę. I krąg się zamykał, uroczo. - Nie jestem pewien, czy chcę to zobaczyć - zaczął nieco niepewnie. - Ale jeśli w środku masz temperaturę na plusie i cokolwiek do jedzenia... no, może jedynym warunkiem niech będzie to, żeby się najlepiej już nie ruszało i nie zmarszczyło mi żołądka, to chyba się skuszę. Spojrzał badawczo na Lyytikäinena, może z drobnym oburzeniem i niechęcią. - Ale nie mogłeś sobie znaleźć lepszego interesu? Czegoś moralnego? - rzucił bez namysłu. - Teraz chociaż postaraj się znaleźć takie pracownice, czy tam pracowników, żeby chociaż nie mieli szans na udział w następnych Igrzyskach Głodowych. Pełnoletnich - podkreślił. |
| | |
| Temat: Re: Centrum Kwartału | |
| |
| | | |
Similar topics | |
|
| Pozwolenia na tym forum: | Nie możesz odpowiadać w tematach
| |
| |
| |
|