|
| Opuszczony budynek na obrzeżach | |
| Autor | Wiadomość |
---|
Wiek : 18 Zawód : chodzący kłopot (?) Przy sobie : nóż ceramiczny, butelka z wodą Znaki szczególne : ciąża i bijąca-z-twarzy-cholernie-świetlistym-światłem pogarda do świata, z którą to dumnie obnosi się panna Morgan Obrażenia : blizna na lewej dłoni, drobne blizny poparzeniowe na ciele i... psychiczne? Hohoho.
| Temat: Opuszczony budynek na obrzeżach Wto Lip 29, 2014 11:53 pm | |
| ------------------------------ Ciemność nie była jedną z rzeczy, których bała się Delilah. Prawdę mówiąc, dziewczyna mogła nawet ze szczerością w głosie powiedzieć, że wszelkiego rodzaju ciemne, mroczne i pozostające poza obrębem promieni słonecznych lub choćby i zwykłego sztucznego światła, miejsca były dla niej czymś wspaniałym. Czuła się w nich naprawdę dobrze i nadzwyczaj bezpiecznie, nawet jeśli znajdowały się na terenie powszechnie uznawanym za niezbyt przyjazny. Ona mimo wszystko je uwielbiała i to właśnie do nich tak bardzo ją ciągnęło. Nie do kolorowych jarmarków, chociaż o te w Kwartale nie było łatwo i tak. Czuła się dobrze w mroku nocy, przemykając tak praktycznie pozbawionymi oświetlenia uliczkami i kryjąc się w cieniach rzucanych przez ciasno ze sobą stłoczone kamieniczki. Nawet w tym, przyznajmy szczerze - nad wyraz parszywym, widoku, jaki przedstawiały sobą bardziej oddalone od głównej części KOLCa, potrafiła wyłapać jakieś piękno. Niebezpieczny, surowy, przyciągający urok. Ha! Nawet znała przyczynę tej swojej chorej fascynacji. Świadomość tego towarzyszyła jej już od dawna, a ona pogodziła się z nią jeszcze przed jej realnym zaistnieniem. Teraz były sobie najlepszymi towarzyszkami i to nie miało się nigdy zmienić. Nikt nie znał jej lepiej od mroku nocy. To właśnie jemu powierzała swe najskrytsze myśli, sny i marzenia. To w nim mogła być prawdziwą sobą. Przez to czuła się jak w domu... Gdziekolwiek była, kiedykolwiek o tym myślała. Nie miała prawdziwego domu. Jej rodzina i życie rozsypały się dosłownie z sekundy na sekundę, już nawet nie z dnia na dzień. Przeżyła to, przetrwała, by zamieszkać pod opieką starszej pani, swojej babki, która do końca swych dni podtrzymywała w niej obraz kochającej rodzinki, który nawet teraz pozostawał w jej myślach. Był dla niej cenny. Tyle... Że oddalony. Jej dawne życie od obecnego oddzielała jakby gruba zasłona, lecz, o dziwo!, nie nieprzenikniona, a będąca czymś w rodzaju mgły. Widziała obrazy zza niej, ale były dla niej niewyraźne, a to wszystko, co zachowała z opowieści swojej babci... Nie było wystarczające. Więc chowała w sobie wspomnienia o najbliższych, którzy nie mieli już nigdy powrócić, jednocześnie pozwalając ciemności się prowadzić. Nie miała nic przeciw światłu dnia, lecz zdecydowanie nie było jej ono przychylne. Odsłaniało zbyt wiele rzeczy, nie pozostawiając praktycznie nic w ukryciu. Zero tajemniczości. I to właśnie chyba dlatego została tym, kim była i kochała to. Nie tylko ze względu na dosyć dobre dochody, ale i również tworzenie własnej zasłony - aury tajemnic, nadnaturalności i tego wszystkiego, czego jej klienci nawet nie próbowali wyjaśniać. Tworzyła własną atmosferę, która zmieniała się wedle jej woli. To właśnie tak bardzo ją kręciło. Zupełnie tak jak i samotne spacery już po czasie, w którym powinna siedzieć w swoim mieszkaniu i grzecznie kłaść się do łóżeczka, połączone jednocześnie z ubijaniem interesów. Nie wszystko przecież dało się załatwić za pomocą powłóczystych ubrań, świec, zasłon, paru rekwizytów o tajemniczym wyglądzie i kilku kropli jakiegoś kwiatowego olejku, którego zapachem już dosłownie przesiąkła jej skóra. Ludziom nie wystarczało czytanie z rąk, wróżenie z kart czy układanie horoskopu pod fazy księżyca. O nie! Oni chcieli czegoś więcej! Najlepiej z dreszczykiem emocji... Oni chcieli... Wizji! A za swoje własne płacili znacznie lepiej niż za jej samej! Więc zamierzała dawać im to, czego tak bardzo chcieli. Do tego zaś potrzebne były odpowiednie... Khym... Środki. Wsunęła się więc ostrożnie do opuszczonego budynku, uważając na wzrok kogoś niepowołanego i czekała. Do ustalonej godziny spotkania brakowało jeszcze kilku minut, ale ona wolała zjawić się wcześniej niż stracić okazję. Przezorny zawsze ubezpieczony. |
| | | Wiek : skończona osiemnastka. Zawód : rzeźnik, zajmuje się też szmuglowaniem. Przy sobie : kurs pierwszej pomocy, zwiększenie szansy na powodzenie podczas walki wręcz oraz zwiększenie szansy na skuteczną obronę. Obrażenia : psychiczne? Za mało miejsca.
| Temat: Re: Opuszczony budynek na obrzeżach Sro Lip 30, 2014 1:22 am | |
| Przyczaił się na niemal na samym szczycie drzewa - na rozłożystej gałęzi klonu, ukrywając się w objęciach nocy. Przyodziany w dość mocno zniszczone, kruczoczarne ubrania zlewał się całkowicie z szaro-burym tłem firmamentu. Jedynie białe gałki oczne odznaczały się dość wyraźnie. Nieustannie pozostawały w ruchu, gdy chłopak rozglądał się po okolicy ze swojej strategicznej pozycji. Przyszedł na miejsce wymiany jakieś pół godziny wcześniej, dając sobie odpowiedni zapas czasowy, by zabezpieczyć teren. A przede wszystkim samego siebie. Nigdy nie mógł przecież być stuprocentowo pewien, że na miejscu spotkania pojawi się jego kontakt. Bo gdyby pozornie przeciętna osoba z KOLC-a okazała się wtyczką, to właśnie on dostałby najmocniej po dupie. Jego przełożony pojawiał się głównie po to, by zabrać swoją część forsy i podać mu namiary na kolejnego kupca. Pierdolony Wreth Venter o małych, rozbieganych oczkach cwaniaka. Robił niezły biznes w KOLC-u. Even nie zdziwiłby się, gdyby ten kutas zarabiał teraz nawet więcej niż przed rebelią. Irving wielokrotnie odczuwał nieodpartą chęć poszerzenia przymilnego uśmiechu swego szefa nożem i wsadzenia kciuków w te jego wodniste źrenice. Zabiłby go bez żadnych wyrzutów sumienia, gdyby tylko Venter nie zabezpieczył się odpowiednio. Umowa była taka, że Even dostaje namiary na kupujących oraz towar bezpośrednio od swojego szefa, który ma kontakt z siatką w Dzielnicy Rebeliantów. Martwy Venter narobiłby jeszcze więcej szkód w życiu Irvinga niż ten żywy – bowiem był jedyną osobą, która dawała mu zlecenia. Bez niego chłopak musiałby zaczynać całą zabawę w podchody od nowa. Szmuglowanie to nie taka prosta sprawa, jak mogłoby się wydawać. Nikt nie ma do siebie zaufania, więc trzeba było mocno kombinować, by trafić na odpowiednich ludzi. A potem jeszcze ich do siebie przekonać. Siłą argumentu albo argumentem siły, w zależności od okoliczności. Między innymi dlatego Venter wciąż jeszcze oddychał - był po prostu łatwiejszą opcją. Na przyjemność wąchania kwiatków od spodu musiał jeszcze poczekać. Szelest wyrwał chłopaka z chwilowego otępienia. Słyszał coraz wyraźniej czyjeś kroki, więc niemal instynktownie przywarł mocniej do pnia drzewa, po czym wyciągnął z kieszeni nóż ceramiczny, zaciskając kurczowo palce na rękojeści. Zmrużył oczy, ogniskując spojrzenie na drobnej postaci, która pojawiła się w jego polu widzenia. Nie widział jej stąd dość wyraźnie, postanowił więc zaczekać jeszcze chwilę, aż zniknie we wnętrzu podniszczonego przez upływ czasu domku. Policzył do trzydziestu, upewniając się, że nikt jej nie śledził i ostrożnie zsunął się z drzewa z nożem między zębami. Przemknięcie w stronę ściany budowli, teraz jednak dzierżąc poręczną broń już w swej dłoni, skrytą pod przydługim rękawem bluzy, nie zajęło mu dużo czasu. Wślizgnął się do środka przez futrynę, na której kiedyś zapewne były zawieszone drzwi, a obecnie widniały na niej tylko zardzewiałe zawiasy. Dziewczyna, z którą miał się spotkać, stała w pobliżu wejścia. Even zlustrował ją spojrzeniem raz jeszcze – tym razem wyławiając więcej szczegółów, których nie był w stanie dostrzec z wysokości. Wyglądała zupełnie niepozornie. Była od niego sporo niższa, najprawdopodobniej jednak mieli mniej więcej tyle samo lat. Definitywnie nie pasowała mu na wróżkę, gdyby ktoś pytał o jego zdanie. Ale przecież nie po to tu przyszedł. Uznał powitanie za czynność absolutnie zbędną. Im szybciej to załatwią, tym lepiej dla nich. - Mam dla Ciebie to, o co prosiłaś Ventera. Sprawdź, czy wszystko się zgadza – powiedział chłodnym, formalnym tonem, podając jej małe zawiniątko, które wyciągnął z wewnętrznej kieszeni bluzy. - Pospiesz się – dodał po chwili, nie odrywając od niej wzroku. Tak jakby cały czas ją oceniał. Dobrze wiedział, co znajduje się w środku paczki, ale nie był pewien, po co dziewczynie taka ilość halucynogenów. I choć wścibskość nie była mile widziana w jego fachu, to nie mógł powstrzymać się przed kąśliwą uwagą. Może przyczyni się ona do tego, że dziewczyna zaprzeczy albo potwierdzi jego przypuszczenia. - Czyżby czakram Trzeciego Oka chwilowo szwankował? Zażyjesz to sama, by rozmawiając z klientami na haju sprawiać wrażenie prawdziwej wyroczni? A może to im dodajesz to herbatki, aby poczuli prawdziwą magię i uwierzyli w twe bajeczki? |
| | | Wiek : 18 Zawód : chodzący kłopot (?) Przy sobie : nóż ceramiczny, butelka z wodą Znaki szczególne : ciąża i bijąca-z-twarzy-cholernie-świetlistym-światłem pogarda do świata, z którą to dumnie obnosi się panna Morgan Obrażenia : blizna na lewej dłoni, drobne blizny poparzeniowe na ciele i... psychiczne? Hohoho.
| Temat: Re: Opuszczony budynek na obrzeżach Sro Lip 30, 2014 2:31 am | |
| Bez ryzyka nie było ani grama zabawy. Wiedziała to doskonale, a tak się składało, że dosyć mocno bawiły ją te wszystkie gierki, jakie podejmowała ze swoimi klientami. Bowiem tak, dokładnie tym była dla niej jej praca. Tylko wielce zabawną grą, która nie dość, że satysfakcjonowała ją jak mało co, to i jeszcze na dodatek pozwalała jej na życie w dosyć dobrym stylu. Śmiała nawet rzec, że nie żyła na takim poziomie nawet w czasach świetności Starego Kapitolu. Cóż... O tamtym czasie, przynajmniej w pewnym okresie, szło nawet powiedzieć, że nie był życiem. Tamto... Coś było już bardziej podobne do wybitnie dziwacznego rodzaju egzystencji. Trwanie, podczas którego największym osiągnięciem było przetrwanie kolejnej sekundy. Nie było więc w sumie dziwne, że nie myślała wtedy zbytnio o posiadaniu jakichkolwiek zbytków i namiętnym wręcz kolekcjonowaniu pieniędzy... Które później mogła, oczywiście!, wydać po to, by zarobić ich jeszcze więcej. Zaiste! Wróżbiarski biznes naprawdę był kopalnią złota. Maleńką, bo maleńką, ale i tak zdecydowanie jej wystarczającą. A gdy inni ludzie z Kwartału narzekali nieustannie na to, jak bardzo im było źle przy obecnym stanie rzeczy... Na niej nie robił on najmniejszego wrażenia. Widywała znacznie gorsze rzeczy, dlatego też bardzo rzadko drgnęła jej choćby powieka, gdy inni rzygali jak koty. Starała się jednak sprawiać wrażenie jak najbardziej eterycznej i mistycznej osoby... Czego aktualnie nie było raczej widać, a zwłaszcza już nie po obcisłych i wytartych oraz zupełnie-nie-delikatnie-wyglądającej bluzie z kapturem, ktory obowiązkowo narzucony miała na głowę, by chociaż po części zasłaniał jej oblicze. Kolejny środek ostrożności, by nikt nie miał mieć nawet szans na jej rozpoznanie i kolejny powód, dla którego tak bardzo kochała nocne spacery. Ze skrytymi pod kapturem włosami i ukrytą w cieniu twarzą, przemykanie się wyludnionymi uliczkami było czymś... Co najmniej inspirującym do kilku ciekawych rzeczy, których jednak jakoś nie miała dotychczas czasu dokonać. Nadzwyczaj mocno tego żałowała, ale przecież i tak liczyła na to, że kiedyś znajdzie się odpowiednia pora. Teraz też zdecydowanie była jakaś pora, ale należała ona do tych, jakie przeznaczać musiała, by jej interes się kręcił. No, fakt faktem, że bez bonusowych wizji i tego wszystkiego, co wywoływały środki halucynogenne, wszystko i tak się kręciło, ale odkąd Delilah wyniuchała w tych rzeczach interes życia... Zwyczajnie nie mogła się powstrzymać. Dawała więc ludziom to, po co tak chętnie do niej przychodzili. Co prawda nie mieli pojęcia o tym, co realnie było przyczyną widywania obrazków i odczuwania magicznych odlotów, ale... To był tylko taki tam mało istotny szczegół, nic ważnego. Przynajmniej nie dla niej. Na dodatek mogła też odczuć tę drobną szczyptę adrenaliny w żyłach, gdy pomyślała o tym, ile razy prawie jej nie ujawniono. Ujawnień, za których pomijanie w aktach dość słono zapłaciła!, bowiem nie liczyła. Zaś zabawa przy zdecydowanie nielegalnym odbieraniu towaru też była prawdziwie apetyczna. No i szczerze zastanawiało ją to czy Niels jeszcze kiedykolwiek wpadnie, by dostarczyć jej przesyłkę... Ostatnio dosyć mocno dała biedakowi w kość. Jak i trzem dostawcom przed nim... Taki myk. Zsunęła kaptur, potrząsając energicznie głową i pozwalając włosom rozsypać się na jej ramionach, gdy tylko weszła do mniej widocznego od strony ulicy pomieszczenia. Oparła się leniwie o drewnianą poręcz schodów, które niegdyś pewnie prowadziły na strych, a teraz prawie całkowicie już pogniły i przeznaczenia pomieszczeń u góry nie dało się już zupełnie sprawdzić. Choć może tak z dużą dawką upartości... Na to była chwilowo jednak zbyt leniwa. Nie odezwała się ani słowem, gdy w pomieszczeniu pojawiła się druga osoba. Wiedziała dobrze, że to nie może być Strażnik czy szpieg, no i Niels to też nie był! a szkoda!, więc tylko obrzuciła go spojrzeniem raz czy dwa i wyciągnęła rękę po pakunek, który, wciąż w pełnym milczeniu, zaczęła przeglądać. Odezwała się dopiero po chwili. - Nie rób w gacie, kochanie, bo raczej ciężko tutaj o pieluchy. - Uśmiechnęła się pod nosem. - Zgaduję, że to nie pierwsze twoje zlecenie, a i ja nie urodziłam się wczoraj... Jest wszystko. Należy się spieszyć, ale nie popadajmy od razu w paranoję. Wsunęła pakunek w niewielką kieszonkę na podszewce bluzki i wygładziła materiał. - Trzecie Oko i takie tam to lanie wody, bajeczki i zupełna abstrakcja. Odpowiadając na twoje pytanie, mi osobiście tego nie potrzeba, mogę być tak nawiedzona, jak tylko chcę. No, o ile mi się chce. - Wzruszyła ramionami. - Ludzie z Kwartału mimo wszystko dalej pozostają takimi, jakimi byli wcześniej. Może tylko bardziej obszarpanymi i skrajnie biednymi, ale mentalność ta sama. - Popukała paznokciem w miejsce, w które wsunęła paczuszkę. - Wizje kogoś już są niemodne, teraz najlepiej mieć je samemu, by móc szpanować przed towarzystwem. Co z tego, że przeznaczy na to swoje miesięczne środki, które miał wydać na jedzenie. Najważniejszy jest popis. A ja mam dobrą zabawę i jeszcze na tym zarabiam. Czysty zysk. |
| | | Wiek : skończona osiemnastka. Zawód : rzeźnik, zajmuje się też szmuglowaniem. Przy sobie : kurs pierwszej pomocy, zwiększenie szansy na powodzenie podczas walki wręcz oraz zwiększenie szansy na skuteczną obronę. Obrażenia : psychiczne? Za mało miejsca.
| Temat: Re: Opuszczony budynek na obrzeżach Sro Lip 30, 2014 10:58 am | |
| Słuchając komentarza dziewczyny odnośnie robienia w pieluszki ze strachu, po prostu spojrzał się na nią z lekkim grymasem zniesmaczenia wyrysowanym na twarzy. Tak, jakby opowiedziała mu dość kiepski żart. Zaczepki na tym poziomie naprawdę nie robiły na nim żadnego wrażenia. Nie był jednym z tych m(i)ęskich facetów, którzy słysząc coś takiego niemal pąsowieli z oburzenia i rzucali się do słownej potyczki o swój honor i oczyszczenie dobrego imienia. Ale coś jednak odpowiedzieć musiał. - Kotku, przy Tobie czuję się stuprocentowo bezpieczny. Przecież z pewnością wyczułabyś fluidy złowrogo nastawionego człowieka, gdyby ktokolwiek nieproszony znalazł się w pobliżu nas. Jak dobrze robić interesy z prawdziwą wróżką – odparł kpiącym tonem. Więc blondi zamierzała udawać twardą laskę, która niczego się nie boi? Brawura i głupota, jak widać, idą w parze. Irving miał w dupie chojrakowanie sporej części mieszkańców KOLC-a. Oni chyba uważali, że nic złego nie może się im stać. Nie im. A on po prostu za bardzo lubił swoją twarz i wkurwianie innych ludzi. Aż żal byłoby dostać kulkę w łeb przez niezachowywanie odpowiednich środków bezpieczeństwa, które w jego zawodzie to podstawa. Transakcja powinna być szybka. - Oczywiście, że wiem, iż jest tam wszystko, co zamówiłaś. Ty natomiast nie miałaś jeszcze okazji się o tym przekonać. Ale jeśli życie w KOLC-u nie wykształciło w Tobie choć namiastki instynktu samozachowawczego i braku zaufania, to faktycznie po prostu daruj sobie tę czynność. To Ty zostaniesz kiedyś wychujana, nie moja sprawa – dodał nieco znudzonym tonem. To jak tłumaczenie dziecku, że paluszka nie wkłada się do ognia, bo będzie kuku. Ale bachor i tak zapamięta to dopiero wtedy, gdy się sparzy. Zresztą, do diabła, pluł sobie w brodę, że w ogóle się odezwał. Dawał dziewczynie rady jak matka Terasa, a mógł po prostu zignorować jej zaczepkę, pozwalając swej kici zgrywać dalej nieustraszoną. Takie osoby nie przeżyły w KOLC-u dłużej niż kilka miesięcy, więc Delilah i tak nieźle się trzyma. - Co Ty nie powiesz, czyli to wszystko to jednak bujda? – zaszydził z niej, początkowo zachowując poważną twarz, by chwilę później dość teatralnie udać zdziwienie. Nie mógł się powstrzymać przed tą drobną uszczypliwością. - Jestem naprawdę ciekaw, skąd bierzesz swoją klientelę. Myślałem, że większość skrajnych idiotów w kwartale zdążyła już zdechnąć do tej pory – tym razem nie użył ironii. Naprawdę zastanawiał się, czy istnieje w ogóle granica ludzkiej głupoty. Wybrać wróżby z kart zamiast obiadu? Cóż, selekcja naturalna powinna chyba się zaostrzyć. Klienci Del niepotrzebnie zabierają reszcie powietrze i przestrzeń życiową w KOLC-u. - Powiedzmy, że podchodzę do Twego stanowiska. Otumaniasz mnie substancją psychomimetyczną i zaczynasz swoje, cóż, pierdolenie. Za co inkasujesz kasę? Za skłamanie, że wszystko będzie dobrze, choć pojawią się w najbliższym czasie jakieś nieoczekiwane komplikacje na mej drodze? Przewidzenie, że suka Alma w końcu sczeźnie? W wyjątkowo bolesny sposób? Albo za wykluczenie tego, że zainteresowany lub jego rodzina będzie musiał liczyć na sprzyjanie losu w czasie pierdolonych Igrzysk? – zadał kolejne pytania, pozwalając sobie na lekko ironiczny uśmiech, który nie obejmował jednak jego oczu i oparł się nonszalancko o jeden z wyglądających dość stabilnie drewnianych filarów. Im dłużej z nią rozmawiał, tym bardziej intrygował go jej przekręt stulecia. No bo pomimo wiadomych warunków życia w KOLC-u ludzie wciąż zapijali się albo ćpali. Gawiedź potrzebuje jakiejś odskoczni, ucieczki od koszmaru. Spore grono mężczyzn pojawia się w Violatorze w celu dość oczywistym, nadal przecież odczuwają chuć; potrzeba seksu wpisywała się w ramy instynktu pierwotnego. Ale tracenie pieniędzy na coś, w co pewnie nawet do końca nie wierzyli...? - Albo w czasie wizyt pod wpływem środków odurzających stosujesz jakieś psychologiczne sztuczki, by dostać się do ich mózgu i częściowo ich kontrolować... – głośno rozmyślał, odrzucając jednak opcję, która wymagałaby od niej znajomości technik mamienia ludzkiego umysłu. Wytłumaczenie musiało być prostsze. - ...albo niektórzy mieszkańcy KOLC-a pragną namiastki swej rutyny sprzed rebelii i po prostu nie są w stanie rozstać się ze starymi nawykami. Tak, jakby zrezygnowanie z nich sprawiło, że ten koszmar wokół stanie się bardziej realny.
Ostatnio zmieniony przez Even Irving dnia Sro Lip 30, 2014 2:32 pm, w całości zmieniany 1 raz |
| | | Wiek : 18 Zawód : chodzący kłopot (?) Przy sobie : nóż ceramiczny, butelka z wodą Znaki szczególne : ciąża i bijąca-z-twarzy-cholernie-świetlistym-światłem pogarda do świata, z którą to dumnie obnosi się panna Morgan Obrażenia : blizna na lewej dłoni, drobne blizny poparzeniowe na ciele i... psychiczne? Hohoho.
| Temat: Re: Opuszczony budynek na obrzeżach Sro Lip 30, 2014 2:30 pm | |
| Ha! Może i Niels postanowił unikać spotkań, no... lub coś mu odgryzło głowę czy inną część ciała i teraz niuchał stokrotki od spodu, co też w sumie było bardziej niż prawdopodobne, ale i tak nie mogła powiedzieć, by się jakoś specjalnie zawiodła. Nowy doręczyciel bawił ją wystarczająco, a jego krzywe spojrzenia mówiące o tym, jak to bardzo zdegustowany jest jej przedszkolnym humorem... Były wręcz cudne! No i przynajmniej nie zaczynał robić się czerwony jak ten poprzedni. Musiała przyznać szczerze, że w tym punkcie akurat utrzymywał jakiś poziom klasy. Całkiem zresztą godny. Na chwilę obecną mogła nawet pokusić się o danie mu czwórki w swojej pięciopunktowej skali, jaką oceniała kolejnych dostawców. Każdy zaczynał od zera i w sumie każdy na zerze też kończył. Dosyć często dokładnie i dosłownie na nim, bowiem, według już dosyć starej i niepisanej umowy z początków jej zabawy w zakup nielegalnych towarów, zwykła dosyć często sprawdzać sobie pracowników pana Wielkiego i Tajemniczego, przynajmniej dla większości jego klientów, pośrednika. Dla niej osobiście nie był on jednak tak znowu ukryty, bowiem... Khym, jako rasowy przedstawiciel Starego Kapitolu, jak inni miał tendencję do przepuszczania większości swoich pieniędzy. Stare zwyczaje nie były zbyt dobre dla niego samego, ale dla niej już niewątpliwie tak. Przecież normalnie dosyć ciężko by jej było zdobyć choćby namiary na dobrego szmuglera po tym, jak jeden z tych zdecydowanie najlepszych został tak paskudnie przyłapany i rozstrzelany przy próbie ucieczki. Świeć Panem nad jego stęchłą duszą. Tak czy inaczej, jakoś udało jej się wtedy, przy dosłownie jednej z pierwszych okazji, wywąchać sprawę i była to jedna z lepszych rzeczy, jakie mogła wtedy zrobić. Prawdziwy biznes, który, na dodatek!, z czasem jeszcze wniósł się na wyższy poziom. Z początku może odrobinę irytowało ją to, że koleś do niej przychodzi na popołudniowe herbatki, a ona i tak musi latać w miejsca spotkań z jego pośrednikami i to z nimi bezpośrednio załatwiać odbiór, ale dosyć szybko się do tego przyzwyczaiła. Tak może faktycznie było lepiej, pewniej i bezpieczniej. A gdy jeszcze podpisała z nim swoistą słowną umowę... Już nie była zirytowana. - Och, kochanie ty moje, te słowa to prawdziwy miód na me uszy. - Uśmiechnęła się iście cukierkowo. - Oczywiście. Poza tym drobnym faktem, że naszym cudownym rebeliantom wydaje się, że są chodzącym dobrem, słodyczą, przedstawicielami czystego człowieczeństwa i, jakże inaczej!, dosłownie rzygania tęczą. O jakim więc wrogim nastawieniu mówisz? Oni przybywają przecież tylko po to, by wyleczyć cię starą metodą upuszczania krwi i popieścić paralizatorem. - Jedna z jej brwi uniosła się w górę. Tacy ludzie akurat nie byli dla niej niczym specjalnie przerażającym ani też ważnym, bowiem przy jej przeszłości... To był radosny lunapark pełen klaunów mogących przerażać niektóre osobniki i jawić im się jako największe zło tego świata, a dla niej wciąż pozostając tylko niewinnie zabawną rozrywką. Taki detal. Oczywiście!, nie w smak było jej specjalne wystawianie się na niebezpieczeństwo, bo swoje życie wyjątkowo lubiła, ale też nie srała w gacie przy pierwszej możliwej okazji. Choć akurat granie przed ludźmi niewinnej panieneczki, która boi się własnego cienia... Robiła to dosyć często z myślą o czystym zysku z tego w przyszłości. Jej klienci dosłownie uwielbiali niezbyt wysoką, eteryczną nawet! haha!, wróżkę w słodkich ubrankach i wielce przyjacielskim stylu bycia. Lecz teraz nie była w pracy, więc mogła choć na moment zrzucić dobrotliwą osłonkę. Milusi ludzie nie radzili sobie zbyt często w życiu, a w interesach to już zupełnie. - KOLeC to piaskownica, kotuś, a gdybyś postanowił mnie z czegoś, jak to się pięknie wyraziłeś, wychujać... Gwarantuje, że już niedługo to twoim największym zajęciem byłoby już tylko wciąganie stokrotek od spodu. I to wbrew pozorom nie jest jakaś groźba z krainy przedszkolaków. Ja tylko stwierdzam fakt. - Wyruszyła ponownie ramionami. - Macie zbyt wiele do stracenia, by kantować kogoś z powodu odrobiny zioła czy innych proszków. Ja to wiem, może faktycznie kiedyś się przejadę, ale chwilowo jest jak jest. Takie życie. Poza tym... Czy tak znowu specjalnie trudno było zobaczyć te kilka ruchów, które zrobiła, by chociaż podstawowo upewnić się, że nikt nie robi z niej debilki? No cóż... Złe pytanie. Najwyraźniej tak właśnie było, ale to nie jej sprawa, nie jej wzrok. - Jakiś ty wielce zabawny z tymi swoimi uwagami... Hahaha... Albo i nie. - Spojrzała na niego z wyraźnym znudzeniem. - Ale przynajmniej masz swój rozum, nie to co znaczna większość ludu w KOLCu. To plus. - Pokiwała głową z wyraźną pochwałą. Nie spotykała jednak zbyt wielu osób, które choć w niewielkim stopniu szło nazwać inteligentnymi. Większość z jej towarzystwa miała sieczkę zamiast mózgu. - Desperaci, przyszli samobójcy, stare kociary, tak zwani single, złodzieje ze świadomością rychłego złapania, ludzie uzależnieni od takich rzeczy, szaleńcy, chociaż akurat ci wszyscy właśnie nimi są... No i wielu innych. - Wyliczała na palcach, kończąc pogardliwym grymasem, który imitował chyba uśmiech. - Na ulicach ci takich dostatek. Uważaj, bo wpadniesz na kogoś normalnego. Ponoć wariaci są w cenie, ale tych to brać za darmo i jeszcze za dużo. Nie było to w pewnym sensie zupełnie nic dziwnego, bo właśnie tego można się było zdecydowanie spodziewać podczas wrzucania mieszkańców praktycznie całego Starego Kapitolu w jedno i to wyjątkowo ciasne miejsce. Najnormalniej w świecie największe skupisko ludzi głupich i szalonych w historii. Nie to, że nie lubiła paru z nich, ale dla większości wciąż żywiła niezmienną pogardę. - I tu się, kolego, mylisz. W większości przypadków po otumanieniu to oni nawijają jak szaleńcy, którymi w sumie są. Jeśli chcesz pierdolenia, idź do Fransa. Tam zrobią cię w chuja jeszcze bardziej profesjonalnie od jakiejkolwiek wróżki. - Stwierdziła tak zwyczajnie, jakby rozmawiali o pogodzie. - Pacz pan! Jaskółki dziś nisko latają. Będzie taaaaka chujowa pogoda! - Eee tam! To tylko Frans robi porządki w burdelu i chuje dziś nisko latają. - Za wszystko, co chcą usłyszeć. Plus bonus za trochę wybitnie malowniczego bełkotu. Chociaż ile razy by się chciało stwierdzić coś w rodzaju nim zachód słońca dzisiaj minie, ty pławić się będziesz w swej urynie. No, ale to idzie zrobić już tylko, gdy już zupełnie odlatują. Chociaż niektórym... - Uśmiechnęła się już bardziej szczerze, przeczesując palcami włosy. - No brawo, geniuszu. Jakbym nie mówiła wcześniej, że mentalność wciąż ta sama. Mimo wszystko. - Westchnęła. - A włazić im do mózgów szczerze nie chcę. To idioci. |
| | | Wiek : skończona osiemnastka. Zawód : rzeźnik, zajmuje się też szmuglowaniem. Przy sobie : kurs pierwszej pomocy, zwiększenie szansy na powodzenie podczas walki wręcz oraz zwiększenie szansy na skuteczną obronę. Obrażenia : psychiczne? Za mało miejsca.
| Temat: Re: Opuszczony budynek na obrzeżach Czw Lip 31, 2014 12:03 am | |
| Skoro już bawimy się w opisywanie pierwszego wrażenia, to Delilah wyglądała dość krucho. Ba, Even pokusiłby się nawet o stwierdzenie, że niepozornie; przynajmniej dopóki nie dostrzeże się niebezpiecznego błysku w jej oczach. Mógłby przysiąc, pomimo panujących wokół nich ciemności, że widzi mocno zarysowane kości policzkowe i obojczykowe nastolatki, co świadczyło o lekkiej niedowadze. Nie było to jednak nic zaskakującego w KOLC-u. Nawet jeśli kuglarka wspominała coś o rzekomych sporych zarobkach, to jednak kolcowa dieta rządziła się swoimi prawami. Łatwo było odróżnić wymizerniałe ciała żyjących w obszarze muru od sylwetek ludzi z przepustkami. Choć początkowo stwierdził, że dziewczyna nijak nie pasuje do jego wyobrażenia ulicznej wróżki, tak jakby takowa mogła przybierać tylko postać wiekowej staruszki z rozwianymi włosami, koniecznie w nieładzie, i o obłąkanym spojrzeniu, to rozumiał, czemu ludzie nabierali się na magiczne sztuczki jego rozmówczyni. Przy odpowiedniej charakteryzacji przypominała pewnie efemeryczną istotę z innego świata, osnutą nutką tajemnicy. A gdy do tego zaczynała się patrzeć na swojego klienta rozmarzonym, lekko zamglonym spojrzeniem, rzekomo potrafiącym wydrzeć przeznaczeniu jego najskrytsze tajemnice... Hm, pewnie niektórzy byli w stanie to kupić. Ale musiała dobrze udawać. Idealnie odgrywać swoją rolę, nudząc się przy tym i męcząc okrutnie. Cóż, cena niezależności, której mógł jej pozazdrościć. Coś za coś. On z kolei przynajmniej nie musiał zachowywać się inaczej w czasie pracy. Był takim samym dupkiem. Okazywał względny szacunek tylko nielicznym klientom, którzy sobie na to zasłużyli. Dla reszty pozostawał opryskliwy i uszczypliwy, nie bawiąc się w konwenanse. A spotykał na swej drodze naprawdę ogromną paletę różnobarwnych osobowości. Większość jednak nie zasługiwała nawet na wypowiedzenie w ich stronę czegokolwiek poza 'Najpierw kasa, potem towar'. Pod tym względem nagiął nieco swoje zasady przy ich spotkaniu. I choć wyglądał na potwornie zmanierowanego i znudzonego, to ich słowna przepychanka chyba przypadła mu do gustu. Przynajmniej dziewczyna miała, cóż, jaja. Co był zmuszony przyznać, nawet jeśli przesadzała nieco z afiszowaniem się swoją postawą nieustraszonej złej dziewczynki. - Jak uroczo... Chyba zaraz będę musiał dożylnie zaaplikować sobie wyczarowaną przez Ciebie w ramach zadośćuczynienia dawkę insuliny, jeśli nie przestaniesz mi kiciusiować i kochaniować – skoro tak bardzo bawiły ją jego krzywe spojrzenia, to zdegustowana mina również powinna wystarczyć do osiągnięcia podobnego efektu, więc zaserwował ją Delilah w najbardziej przerysowanym wydaniu, na jakie było go stać. - Nie wiem, z której części mojej wypowiedzi wyciągnęłaś wnioski, że mam na myśli naszych najdroższych rebeliantów. Ale za spotkanie z takim, przykładowo, przerośniętym, chorym psychicznie alkoholikiem, których w KOLC-u mamy na pęczki... Hm, chyba jednak podziękuję, choć brzmi to niemal kusząco. Takie bydlaki krwawią obficie, szkoda byłby marnować na niego ubrania. Zajmował się roznoszeniem towarów ze szmuglu już od jakiegoś czasu. I gdyby miał robić statystyki, to faktycznie natknięcie się na Strażników Pokoju w nieodpowiednim miejscu i czasie nie było najgorszym, co mogło się przytrafić. Kilka razy zdarzyły mu się mniej lub bardziej nieprzyjemne sytuacje z udziałem mieszkańców KOLC-a, którzy potrafili zachowywać się gorzej niż zwierzęta. - Oh, nie wątpię, tym razem cytując Twą zgrabną wypowiedź - srałbym w gacie, czekając na Nemezis z piaskownicy – uśmiechnął się wyjątkowo paskudnie, gdy skończył wypowiadać te słowa. Ciekawe, czym by go zaatakowała... Roztrzaskałaby mu kryształową kulę na głowie? - Problem w tym, że nie mamy wcale dużo do stracenia. Czego miałbym się bać, gdybym postanowił Cię okantować od tak, dla sportu? Pomijając oczywiście to, że zachowałbym się jak skończony kretyn, tracąc zaufanego klienta tylko po to, by się naćpać. Ale czasem zdarzają się dużo ciekawsze towary. Jej, było nie było, komplement przyjął dość obojętnie. Nie powiedziała niczego odkrywczego. Znał swoją wartość. Niemniej jednak trzeba przyznać, że ona też należała do tych osób, z którymi można wymienić kilka zdań nie odczuwając ochoty na strzelenie sobie w łeb ze względu na poziom konwersacji, co faktycznie należało do rzadkości w kwartale. - Kwiat kolcowej społeczności, jak widać. Czyli tak na dobrą sprawę również gro moich klientów. Obcowanie z większością z nich nie wpływa raczej pozytywnie na naszą psychikę – powiedział, nie dopowiadając jednak 'ale musieliby się mocno postarać, by sprawić, że stałbym się jeszcze bardziej nienormalny'. - Mimo wszystko wolałbym przepuścić kasę na dziwki. No ale nie wtrącam się, to ponoć wolny kraj. Przynajmniej dla niektórych – wzruszył ramionami, ucinając dyskusję na ten temat. Chyba po prostu nigdy nie uda mu się zrozumieć skrajnych idiotów. - Nieźle, widać, że masz talent do wierszoklectwa. Powinnaś kiedyś w ramach eksperymentu spróbować poczęstować klienta takim tekstem, gdy jeszcze nie odpłynie na szerokie wody dobrego haju – tym razem to on spojrzał na nią niemal z uznaniem. Szydera w jej wykonaniu coraz bardziej mu się podobała. |
| | | Wiek : 18 Zawód : chodzący kłopot (?) Przy sobie : nóż ceramiczny, butelka z wodą Znaki szczególne : ciąża i bijąca-z-twarzy-cholernie-świetlistym-światłem pogarda do świata, z którą to dumnie obnosi się panna Morgan Obrażenia : blizna na lewej dłoni, drobne blizny poparzeniowe na ciele i... psychiczne? Hohoho.
| Temat: Re: Opuszczony budynek na obrzeżach Czw Lip 31, 2014 1:29 am | |
| Gdyby tylko potrafiła faktycznie czytać ludziom w myślach lub też znała jakieś ciekawe sztuczki, jakie mogłyby pozwolić jej na zaglądanie w umysły innych, z pewnością śmiałaby się wręcz do rozpuku ze stwierdzenia, że nie wyglądała jak wróżka, choć też mogłaby szczerze przyznać, że by jej to schlebiało. Cóż, fakt faktem, że w chwili obecnej naprawdę daleko jej było od tej natchnionej Delilah, którą była dla swoich klientów. Można by rzec nawet, że były to jak gdyby dwie różne osoby. Różniące się dosłownie wszystkim i nie mające ze sobą praktycznie nic wspólnego. No, może poza danymi personalnymi i tym, że zamieszkiwały jedno ciało. Cała reszta była wręcz nieprawdopodobnie niezgrana. Począwszy od charakteru, poprzez zachowanie, na ubiorze zakończywszy. Dwie różne dziewczyny w jednej Delilah Morgan. O dziwo!, osobiście wcale jakoś specjalnie nie sądziła, by miała powody do niepokoju z tego powodu. Choć w sumie... Jaki wariat przyznawał przed sobą szczerze, że naprawdę jest poważnie chory na głowę? No... To chyba tyle w temacie i amen. Najważniejsze, że jej samej było z tym czymś wyśmienicie, nie chciała i nie zamierzała nic robić w kierunku jasnego określenia tego, po której stronie stoi i tak dalej, i tak dalej. Nie uznawała też tego swoistego rozdwojenia jaźni za coś z podłożem nadnaturalnym, bowiem... Szczerze? Zdążyła już w całym swoim życiu przejść tyle, że dosyć, ha!, piekielnie nawet ciężko było jej uwierzyć w istnienie jakiegokolwiek świata pozazmysłowego. A jej praca? Cóż, może i nie dawała wiary jakimś paranormalnym mykom, ale najzwyczajniej w świecie kręciło ją obracanie się w specyficznej atmosferze niedopowiedzeń i niewiadomych, jaką ludzie uznawali za czysto magiczną. Wręcz kochała te ich spojrzenia, którymi ją obdarzano, gdy była w swoim żywiole. Bowiem tak, jej praca dosyć szybko stała się właśnie jej żywiołem. Czymś, w czym czuła się iście perfekcyjnie, bo ten właśnie grunt znała już najlepiej. Nie oznaczało to, że stąpała po nim jakoś nadzwyczaj pewnie, bo wielokrotnie jednak powstrzymywała swój za długi i zbyt mocno gadatliwy język, by nie narobić sobie niepotrzebnych kłopotów powiedzeniem o kilku słów za dużo lub na tyle głupio, że ktoś ważny mógłby źle ją zrozumieć i jeszcze nasłać na nią nieodpowiednio odpowiednie służby. Bowiem właśnie tak, przychodziły do niej też czasem te zaskakująco znane w KOLCu osobistości, które dla niej były niczym więcej niż tylko kolejnymi chorymi osobliwościami. Przyczyny ich wizyt bywały różne, lecz końcówka należała mniej więcej do tego samego schematu, w którym udawało jej się naciągnąć ich na grubą forsę, a one i tak wychodziły wielce szczęśliwe. I... Ha! Jeszcze wracały po więcej! Pieniędzy dla niej, oczywiście. Aż mimowolnie zacierały jej się wtedy łapki. Jakoś tak przy okazji myślenia o tym, mimochodem przeleciała przez jej głowę myśl o tym, ile zarabiać mógł jej obecny towarzysz. Nie to, że wszystkich oceniała po grubości portfela, zdarzały się też oceny pod inne grubości... Albo i nie. Haha... Tak na serio, to zależało też od jej pierwszego spojrzenia na kogoś. Jeśli już po pierwszym rzucie oka i kawałeczku rozmowy widziała, że ktoś mógł mieć całkiem interesujący charakter, wtedy przestawała zwracać zbytnią uwagę na inne szczegóły. Jeśli zaś ktoś od razu walił jej po oczach nudziarstwem i głębokością charakteru, która odpowiadała przeciętnej kałuży... Wtedy nie pozostawało jej nic poza zadawaniem się z tym kimś dla czystego zysku lub też zupełnym odpuszczeniem go sobie. Po tym, że wciąż rozmawiała, i to na całkiem zacnym poziomie!, z towarzyszem dało się raczej poznać, do której kategorii go zaklasyfikowała. I miała szczerą nadzieję, że nie przyjdzie jej się na tym przejechać. Szczyciła się całkiem dobrym nosem do rozpoznawania typu człowieka, więc nie chciała w żadnym stopniu stracić tej renomy, jaką sobie przez to wyrobiła. Poza tym rozmawiało jej się wręcz wyśmienicie i tak lekko jak prawie nigdy. - Taka maniera, sorka. Praktycznie codziennie jestem maleńką, kiciusią, kotusią, rybeńką, Lileńką i tysiącem innych. Idzie się przyzwyczaić, ale osobiście radzę po tym wybebeszyć kilka poduszek lub od biedy zwierzątek, ludzi mimo wszystko nie polecam, oraz wypić sporo wody... wódy... Co kto lubi. Możesz się też wybrać do jakiegoś podrzędnego baru, by cię naładowali odpowiednią dawką wyzwisk. Pobicia niestety nie dodają w gratisie, ale przynajmniej wyręczą cię w wyciąganiu portfela. - Stwierdziła, uśmiechając się pod nosem i z ciekawością patrząc na jego kolejne miny. Nie ma co!, dostarczał jej rozrywki jak mało kto i to chyba całkiem rozumnie, bowiem w żadnym razie nie wyglądało jej to na przypadkowe odruchy. - Jakoś tak... Rebelianci są bardziej wkurwiający od naszych kochanych KOLCowiczów. Przerośniętego byczko-wariato-alkoholika poczęstujesz skradzionym papierochem lub potraktujesz jak rekina i jebniesz kilka razy prosto w kinol, a będzie po problemie. Rebelianci są jak drobnica. Irytuje toto i ciężko wyłapać, bo to jednak zwierzęta stadne. Co z tego, że załatwisz jednego, gdy dookoła ciebie są setki następnych. - Westchnęła z politowaniem na samą myśl o tym. Nowa "władza" była taka żałosna. - Już prędzej zmarnowałabym ubranie na naszego niż na rebelianta. Od nich jeszcze idzie się zarazić nieskalaną dobrocią czy innym gównem, które usiłują nam wmawiać. Mimo wszystko, wolała jednak trzymać się swoich. Jak to powiadają: trzymajmy się kupy, bo kupy nikt nie rusza, a zwłaszcza takiej. Poza tym jej klienci tworzyli też oddzielną kupkę. Wspaniałą i wybitnie kwiecistą kupę śmiechu z tego całego ich zachowania, poglądów i innych takich. Chyba powinna jednak uzbierać pieniądze na kamerę, by móc nagrywać te ich przezabawne odpały. Choć sprzedawać i tak raczej by tego nie mogła, ale własna kolekcja na nudne wieczory... Zdecydowanie musi to kiedyś przemyśleć. - Ano. Czasem czuję się jak jakaś popieprzona kwiaciarka, której codziennie przynajmniej połowa klientów usiłuje zupełnie rozwalić psychikę. Te ich malownicze wizje, podczas których jeszcze na dodatek opowiadają... Tylko to nagrać... - Roześmiała się cicho. - Co zaś się tyczy dziwek... Uwierz mi... Dziewięćdziesiąt dziewięć procent ludu u mnie ma z nimi jakiś związek. Nawet stare i rozdęte jak balony kociary potrafią pleść jak najęte o swoich wizjach, gdy tylko są na haju. Wizjach z młodymi i jędrnymi kobietami, warto dodać. - Dosłownie nie mogła się powstrzymać od strzelenia pięknego facepalma. - Nawet nie kuś... Nie wiesz, ile razy już otwierałam usta by to zrobić. Zwłaszcza przy tych pieprzonych Strażnikach. - Uśmiechnęła się dosyć wrednie. Ta rozmowa, mimo że prowadzona w dosyć dziwnych okolicznościach i czasie, coraz bardziej jej się podobała. Nowy dostawca zdecydowanie był jeszcze bardziej znamienity niż Niels, a tego trudno było jednak dotąd przebić. |
| | | Wiek : skończona osiemnastka. Zawód : rzeźnik, zajmuje się też szmuglowaniem. Przy sobie : kurs pierwszej pomocy, zwiększenie szansy na powodzenie podczas walki wręcz oraz zwiększenie szansy na skuteczną obronę. Obrażenia : psychiczne? Za mało miejsca.
| Temat: Re: Opuszczony budynek na obrzeżach Pią Sie 01, 2014 11:54 am | |
| Trudno tak jednoznacznie oszacować, ile zarabiał Even. Wiadomo, zależało to w głównej mierze od widzimisię klientów/dostawców i ilości zamówień. Czasem bywało naprawdę krucho z kasą, a pośredniczenie w handlu nie przynosiło mu aż tak dużych zysków jak chociażby jego szefowi, który brał prowizję od każdego przedmiotu, opierdalając się. W gruncie rzeczy czarny rynek naprawdę był żyłą złota. Nawet Strażnicy Pokoju odwracali wzrok od nielegalnych transakcji, łapiąc w głównej mierze jakichś skrajnych bezmózgów, którzy zbytnio rzucali się w oczy. A Irving definitywnie nie należał do tych handlarzy, których dało się rozpoznać już na pierwszy rzut oka. Ze swoim przeciętnym wyglądem wychudzonego szczyla wtapiał się w tłum mieszkańców KOLC-a bez żadnego problemu. Nie zwykł chodzić w chociażby takim... khm, tajniackim płaszczu po kostki, który wzbudzał podejrzenia już na pierwszy rzut oka. Wracając jednak do kwestii finansowych. Mieszkał sam. Nie miał też żadnych bliskich mu osób (nigdy nie nazwał nikogo przyjacielem; ba, nawet dobrym znajomym – znajomości zawierał jedynie dla korzyści materialnych albo intelektualnych), więc już od samego początku musiał nieźle kombinować. Czasem bywało naprawdę krucho z zamówieniami, przez co zaczął też dorabiać sobie na boku, przerabiając część swojego mieszkania na rzeźnię. Rarytasy zza muru opychał po dość niezłych sumkach, choć ciężko było je zdobyć. Najszybciej schodziło mięso z ptaków, psów, szczurów czy kotów. Radził klientom o dość wysokiej wrażliwości smakowej, żeby przeżuwali to szybko, myśląc o czymś innym, bo jednak sporo byłych nowobogackich z Kapitolu miało problem z zaakceptowaniem tego, jak bardzo pogorszyła się jakość ich posiłków. Zamiast zastawionych po brzegi stołów, pełnych wymyślnych potraw, które jadło się na potęgę, po czym wymiotowało się, by było miejsce na skosztowanie innych dań, szczur w sosie własnym z ryżem w menu? Raczej ciężko nazwać to szczytem marzeń. Choć należący wcześniej do tej warstwy społecznej Even nie miał jakichkolwiek oporów ani przed zjadaniem tych przysmaków ani przed zarzynaniem zwierząt. Ojciec zabierał go przecież często na polowania, gdzie chłopak uczył się tropić i zabijać zwierzynę, ale też przygotowywać z niej posiłek. Czymś musieli się żywić, gdy wyjechali na (przykładowo) dwa tygodnie do lasów Siódemki. - Chyba nawet udało Ci się wzbudzić moje współczucie. Podziwiam silną wolę; ja zacząłbym pewnie testować siły grawitacji, rzucając w ludźmi czymkolwiek, co miałbym pod ręką, gdyby ktoś z taką częstotliwością zwracał się do mnie w analogiczny sposób. Nie dziwię się, że potrzebujesz kuracji na bazie sporej domieszki brutalności w ramach dbania o swój stan psychiczny – naprawdę niewiele brakowało do tego, by najzwyczajniej w świecie się wzdrygnął, czując się zalewany lukrowym tsunami. Już jako dzieciak nienawidził jakiekolwiek zdrabniania swego imienia albo zwracania się do niego, używając słownictwa niemal dla niepełnosprytnego w stylu 'włóż proszę pisaczek i kredusię do piórniczucia, Evenusiu-kochanusiu'. Na szczęście ani ojciec ani matka nigdy się tak do niego nie zwracali. Choć może to akurat było związane z tym, że do szóstego roku życia wychowały go niańki, które Irving po prostu ignorował i dusił w zarodku wszystkie próby wydobycia z niego czegoś więcej niż 'tak', 'może', 'później', 'nie wiem' lub 'nie'. Nie skomentował jej słów o rebeliantach i 'naszych'. Lecz wydźwięk wypowiedzi dziewczyny był dość jasny – mimo wszystko Delilah czuła się chyba choć odrobinę członkinią ich wspólnoty. Zresztą, był w stanie to zrozumieć. Nie żyło jej się tu najgorzej, umiała przeżyć i radziła sobie bez bawienia się w skrupuły z różnymi trudnościami, co wywnioskował z jej niektórych wypowiedzi. Raczej nie na wyrost. On natomiast nie czuł się w żaden sposób związany z otaczającymi go ludźmi. Dlatego też często zastanawiał się, czemu jeszcze po prostu nie spierdolił stąd. Równie dobrze mógłby zaszyć się gdzieś wśród rebeliantów albo wywędrować do Ziemi Niczyjej, by w końcu poczuć przynajmniej namiastkę wolności. Najbardziej brakowało mu bowiem tych otwartych przestrzeni i ucieczki na łono natury. Nie na zawsze, nie do jakiejś pustelni, ale tak od czasu do czasu, żeby wrócić do dawnych nawyków i przyzwyczajeń. Ale może jednak trochę się bał, może irracjonalnie i podświadomie odzywał się w nim lęk z czasów dzieciństwa? Strach przed tym, że jeśli opuści klatkę, znowu będzie czuł się jak osaczone zwierzę, na które ktoś zacznie polować. Jego najsilniejszy i najbardziej skrywany lęk, również pamiątka z przeszłości. - Dobrze, że nie potrafisz naprawdę czytać w myślach swych uroczych klientów, bo nieporadne opowiedzenie Ci o swych fantazjach seksualnych to jedno, ale gdybyś miała znaleźć się w ich głowach i zobaczyć to na własne oczy... - zawiesił głos, nie dopowiadając reszty w obawie przed tym, że sam zacznie sobie to wizualizować, uh. Wolał wyobrażać sobie seksowne kobiety na sobie, a nie na obrośniętych tłuszczem i pomarszczonych jak shar pei staruszkach. Gdy skończyli krótką wymianę zdań, doprawianą domieszką ukochanej przez niego ironii, sfinalizował transakcję. Nie mógł bowiem pozwolić sobie już dzisiaj na dłuższą zwłokę. Był umówiony z jeszcze jedną osobą, po drugiej stronie KOLC-a, a musiał tam jeszcze przecież dotrzeć. Rozpłynął się w mroku nocy, nieświadom tego, że los zetknie ich na swej drodze już niedługo. W dużo ciekawszych okolicznościach - na arenie. /zt/ |
| | | Wiek : 20 lat Zawód : sekretarka w szkole podstawowej
| Temat: Re: Opuszczony budynek na obrzeżach Pon Lis 24, 2014 7:53 pm | |
| Wszystko kierowało się ku zachodowi egzystencjalnemu. Kolejne dni mijały na nieznośnie utrudnionych obowiązkach, strach nasilał się z każdą chwilą, a Georgia nie wiedziała już kogo może uznawać za przyjaciela, a kogo za wroga. Dni sprowadzały się mimowolnie do dzikiej chęci przetrwania, które swoją zawrotną emocjonalnością cisnęły w jej serce niczym śrutem, dają wcześniej nieznane poczucie obowiązku. Wobec kogo? Po pierwsze rodziny. Ze łzami w oczach codziennie patrzyła na rodziców zapadniętych w swoim szaleństwie, niewinnych jak dzieci. Jak małe, wątłe bańki mydlane. Nie potrafiła sobie wyobrazić ich życia bez niej. Bez codziennego podawania posiłków czy czasem zmuszania do położenia się spać. Na dniach widziała jak nikną w oczach, nie mogła jednak za wiele na to poradzić. Sama była chudą, szarą myszką z takim samym miliardem piegów na twarzy co jej matka. Wpadała w mimowolną anoreksję, jedząc coraz mnie. Mówiła, że to dla jej rodziców, bo wyglądają gorzej niż ona i w tych trudnych warunkach powinna o nich zadbać. Rzecz jednak miała się całkowicie odwrotnie, a jej niewyobrażalne poczucie winy rosło z każdym dniem. Mówiła sobie, że mogłaby zrobić więcej by żyli lepiej. Z drugiej stront ciągle nie potrafiła pokonać tego paraliżującego strachu przed wzrokiem innych. Wiedziała, że jeśli mają przetrwać powinna wziąć sprawy w swoje ręce. Czasem płakała, zastanawiając się czemu jej siostra nie wytłumaczyła jej tego wszystkiego. Wpierała ją z całego serca, jednak po ostatnich zdarzeniach miała wiele wątpliwości. Głownie przez to, że mogła z siostra zamienić wyłączenie przelotne spojrzenia. Brak rozmowy rozdzielał je bardziej niż ocean żeglarzy od rodzin. w smutku, zadumie i leku nie bała się wyjść z domu, by na chwile zatracić się w przelotności chwili, czerni przedmiotów czy błękicie nieba. Te barwy, zmienne, ulotne, zszarzałe, przyprawiały ją o drugie tyle smutku co wcześniej wspomniane sprawy. Aż trudno jej było uwierzyć, że już nigdy nie przyjdzie jej zobaczyć śnieżne białej pościeli na podwórzu czy migoczących świateł miasta w oknie. Obrazów jej dzieciństwa, które równie mocno kochała, co nienawidziła. Z opuszczoną głową, czasem o nich myślała jak o zbiorze plam na jednym z płócien. Olejna farba najczęściej w tych wizjach często odpadała od obrazu, kruszyła się. Była nietrwała jak wszystko co świat mógł starszej siostrze Wilde zaoferować. Kroki poniosły ją do opuszczonego budynku na obrzeżach KOLCa. Strach złapał ją mocno za serce gdy zdała sobie sprawę jak niewiele dzieli ją do granicy z innym miejscem. Światem Ziemi Niczyich, gdzie choć wiedzie się równie trudne życie, to jednak nie ciąży ciągle nad głową brzemię władzy. Niewoli. To wszystko powodowało u niej fascynacje, ale szybko ona gasła. Wiedziała, że jej miejsce znajduje się tam gdzie są osoby które kocha. W takim zmieszanym nastroju usiadła na szczątkach krzesła, które stało w jednym ze zniszczonych pomieszczeń. Zapach gruzu i kurzy zdawał się wirować w jej głowie niczym świetliki w Noc Świętojańską. Siedziała na swój sposób sparaliżowana, zadumana i oczekująca momentu w którym choć szczur dotrzyma jej towarzystwa. W końcu jak każdy człowiek potrzebowała rozmowy, a tej w ostatnim czasie nie wiele osób mogło jej dać. W pracy milczała, nie chcąc ujawnić zbyt wiele osobą, które w bliskiej przyszłości mogą stać się dla niej realnym zagrożeniem. W domu nieustannie słychać tylko głuchy dźwięk metalu na przemian podłączanego i odłączanego od stosów drutów, przekładek i blaszek. Na ulicach aż strach było się odezwać. Cóż jej zostało? Jęcząca smutkiem cisza w przejrzystości swoich brudnych problemów. |
| | | Wiek : 19 lat Przy sobie : Znaki szczególne : krótsze włosy (tak do ramion), ciemnobrązowe soczewki kontaktowe
| Temat: Re: Opuszczony budynek na obrzeżach Wto Lis 25, 2014 12:37 am | |
| |po przeskoku, przed spotkaniem z Emrysem, które za chwilę się odbędzie
Maya Griffin. Lat 19. Była trybutka, kelnerka, zamachowiec, poszukiwana. Oskarżona o zamach na głowę Panem Almę Coin. Dwie z tych informacji są fałszywe, zgadniesz która? Ponieważ dziewczyna dobrze wiedziała, ale bynajmniej nie zamierzała się tym przejmować. Miała już dosyć tego pieprzonego życia pod ziemią. Wszystkich tych cholernych ludzi w jednej sypialni, niewygodnych łóżek, śmieciowego jedzenia i świadomości, że tyle ucieka jej sprzed nosa. Potrzebowała Kapitolu. To miasto było jej domem, nie potrafiła żyć nigdzie indziej. Brakowało jej własnego mieszkania, wygodnego łóżka, porządnego jedzenia i wszystkich tych dogodności, które oferowała jej stolica. Może było to trochę niewdzięczne z jej strony – w końcu ci ludzie ją uratowali, zapobiegli jej śmierci, której wcale nie chciała... Tylko po to, aby ponownie spiąć ją w łańcuchy, spętać skrzydła i zamknąć w ciasnej klatce z grupą ludzi, których naprawdę nie chciała widzieć. Wszyscy ci trybuci, którzy przeżyli, choć nie było ich wiele, wkurzali ją swoją obecnością. Tyler, który zdawał się być o wiele bardziej opiekuńczy, odkąd ujrzał ją żywą po tym, jak pozwoliła na kilka pocałunków i wyznanie miłości, którego wciąż nie była pewna. I jeszcze ręka, która po dwóch miesiącach wciąż bolała i wciąż nie była w pełni sprawa. Niestety, Maya dość skutecznie ignorowała zalecenia odnoście treningów, spędzając całe dnie na snuciu się po bunkrze i burczeniu na każdego, kto wejdzie jej w drogę. Było jej niedobrze i dziwiła się, że nikt jeszcze nie wyrzucił ją na zewnątrz po ilości talerzy, które stłukła, jedzenia, które rozrzuciła po jadalni czy dziur w ścianach, które wyrządziła rzucając nożami – cudowną pamiątką po tych 4 dniach na Arenie, którymi zabiła.. 3 osoby? Tak, dokładnie. I, szczerze mówiąc, nie czuła się z tym aż tak źle. W gruncie rzeczy nie czuła względem tego niczego, poza faktem, że gdyby tego nie zrobiła, to ona mogłaby umrzeć i nie byłoby jej tam, gdzie się znajdowała. Wciąż nie mogła dojść do wniosku, czy to lepiej czy gorzej. Przynajmniej nie musiałaby się użerać z ludźmi, do których czuła coraz większą niechęć. Nigdy nie podejrzewała, że tak to się skończy. Czy nie mogli wymyśleć tego wszystkiego lepiej? Na przykład tak, aby nie porywać prezydent kraju, nie zabijać jej córki i nie zamykać ich w podziemiach, ze stadem Strażników węszących w ich poszukiwaniu i listami gończymi, które gwarantowały nagrody za ich głowy. Doprawdy cudowne posunięcie, wszyscy mogli czuć się bohaterami, jednak dla Mayi było im do nich daleko. Wolałaby zostać na Arenie i zginąć, niż siedzieć właśnie tam. Pewnie dlatego poczuła potrzebę wyjścia. Od kiedy Tyler jakoś dziwnie przycichł, przestając chodzić za nią krok w krok, czuła się o wiele pewniej. A przynajmniej pewnie na tyle, aby pewnego wieczora po prostu wyjść, zabierając ze sobą trzy noże, wykradając kilka owoców z kuchni, butelkę wody i pakując wszystko do starego, arenowego plecaka. Bez większego skrępowania zarzuciła kaptur na związane w warkocz włosy i wyszła, tak po prostu. Nikt jej nie zatrzymał, nikt nie gonił krzycząc, że nie powinna tego robić. Oczywiście wiedziała, jakie ryzyko na nią czeka. Wiedziała też, jak bardzo ryzykuje życie innych jak i całej tej organizacji, która najwyraźniej zajmowała się ratowaniem uciśnionych jarzmem Coin. Bogu dzięki, że istniejecie, bez was prawdopodobnie byłabym martwa, ale wolna. Nie obchodziło ją więc to, że wystarczyłby jeden zły ruch, aby została złapana, a Kolczatka zdemaskowana. W tamtym momencie jak i przez większość swojego życia była okropną egoistką i liczył się tylko fakt, iż nie zamierzała spędzić tam całego życia. Nie planowała też uciekać, a przynajmniej nie tamtego wieczoru. Nikt jednak nie powiedział, że dłuższy spacer nie zrobi jej dobrze. Wyszła zaraz po zachodzie słońca, chcąc mieć jak najwięcej czasu. Nie zamierzała się specjalnie ukrywać, wsłuchując się w ciszę, jaka panowała dookoła. Było przyjemnie, spokojnie i, co najważniejsze, ona była tam sama. Żadnej żywej duszy, której gadania musiałaby wysłuchiwać. Nikogo, kto mówiłby jej, co ma robić. Poczuła, że zrzuca kajdany, rozwija skrzydła i leci przed siebie. W stronę słońca, coraz bliżej i bliżej, jak Ikar, nie bojąc się oparzenia, śmierci czy nagłego upadku. Nie myślała o konsekwencjach, liczyła się chwila obecna i to, jak cudownie się czuła z delikatnym, wrześniowym wiatrem na twarzy i światłem księżyca, które odbijało się w jej oczach. Nie miała pojęcia, dokąd zmierza. Nie wiedziała też, czy jej wędrówka ma jakikolwiek cel, szła jednak przed siebie nie licząc czasu, nie oglądając się za siebie. Nawet nie ciekawiło ją, kiedy ktokolwiek zauważy jej zniknięcie. Będą się martwić, denerwować, odchodzić od zmysłów? Nie ważne, była dorosła, mogła sama o sobie stanowić i nikt nie miał prawa decydować o tym, co jest dla niej najlepsze. A najlepszym był święty spokój, który udało jej się uzyskać pod osłoną nocy, na terenie Ziem Niczyich i Kapitolem, którego światła majaczyły na horyzoncie coraz bliżej i bliżej. Czy bała się, mając świadomość, że zbliża się coraz bliżej w stronę ognia? Że w każdej chwili może zapłonąć, gdyby jakaś iskra przypadkiem spadła i na nią? Nie, odpowiedź krótka, zwięzła i jasna. Nie miała moralnych dylematów, wewnętrznych sprzeczek czy wątpliwości. Może działała pod wpływem chwili, ale z każdą kolejną sekundą podjęta decyzja zdawała się być jedną z lepszych. Idąc nie myślała zbyt wiele, nie zamierzała zabrudzać sobie myśli sprawami, które podnosiły jej ciśnienie. Chciała delektować się ciszą i faktem, że jest na granicy ryzyka. Właśnie to zdawało się być w tym wszystkim najprzyjemniejsza – adrenalina zwiększająca się z każdym krokiem, równomierny oddech i dźwięk kroków, który o tej porze zdawał się być o wiele głośniejszy. Czuła, że żyje. Była żywa i takie życie podobało jej się najbardziej. Była jak kot, chadzała własnymi ścieżkami i nie mogła pozwolić, aby ktokolwiek ją ograniczał nie chciała tego ograniczenia, wolność była jedyną wartością, którą szanowała. W końcu się zatrzymała, upijając łyk wody i przebijając wzrokiem ciemność, w której majaczył zarys budynku i ogrodzenia. Poznała je, poznała je doskonale, ponieważ nie raz tam bywała. Nie raz przekraczała te mury, z uczuciem podobnym to tego, które towarzyszyło jej obecnie. Kwartał ponownie ciągnął ją do siebie pomimo tego, że czuła się tam okropnie. Nienawidziła tego miejsca i nie wyobrażała sobie życia tam, dziękując za fakt, iż choć raz ojciec wykazał się rozsądkiem stając po stronie, która zapewniła jej bezpieczeństwo. Mimo wszystko jednak Kwartał ją fascynował i choć jakiś czas temu porzuciła swoje przyzwyczajenia, teraz nie zamierzała się ograniczać. Dobrze wiedziała, gdzie się udać, aby dostać się do środka. Które miejsce, które przejście. Kilka kroków, spokojny oddech, uważne spojrzenie i była po drugiej stronie. Wkradła się niczym cień bo tylko cieniem była, wśród zagubionych dusz, które już dawno pozbawione zostały sensu własnej egzystencji. Ona właśnie zamierzała go odzyskać na nowo. Szybkim krokiem, tym razem o wiele ostrożniej, chowając się w cieniu i nasłuchując kroków, przeszła do znanego sobie miejsca. Kwartał pogrążony był we śnie i być może w jego centrum działo się o wiele więcej, ale tam, gdzie się znalazła, było pusto i cicho. Jak w domu, do którego wchodziła, zastanawiając się, czy karteczka, którą zostawiła w rozwalonej framudze wciąż tam widnieje. Była, zakurzona i ukryta, ale była, pusta, zżółknięta i zniszczona. Wsunęła ją do kieszeni stając w miejscach, które nigdy nie skrzypiały. Znała ten dom, często witał ją w Kwartale, kiedy potrzebowała spokoju. Bo choć kochała miasto, było w nim za dużo wszystkiego, za dużo wszystkich. Tam czuła się bezpieczna, mimo że nie powinna tam być i samotna. Szła powoli i cicho, rozglądając się w ciemnościach, które oświetlone były jedynie słabym światłem księżyca wpadającym przez bezszybne okna. Weszła do jednego z pomieszczeń, czując nieprzyjemny zapach stęchlizny, kurzu i brudu, czyli tego, co brzydziło ją samym faktem istnienia, kiedy zauważyła kogoś. Dziewczęcą sylwetkę, podobnie jak pomieszczenie znajdującą się w strumieniu światła. Znała ją, czy może tylko jej się wydawało? Zatrzymała się, spłycając oddech i uśmiechając się lekko. Ryzyko, czuła coś, wreszcie, coś innego niż nuda i złość. Krew przyspieszyła, ale tylko nieznacznie. W razie czego mogłaby sobie poradzić, ale póki co zrobiła krok do przodu, aby i ona była widoczna. Po co się ukrywać, skoro można ten wieczór spożytkować inaczej? A nuż nieznajoma okaże się wyrozumiałą, nie pragnącą wcale wydać jej w ręce strażników. Maya dobrze wiedziała, że nie zabawi tam długo. Ale co z tego? Kto by się tym przejmował, kiedy noc jest taka piękna a wolność taka urzekająca.
|
| | |
| Temat: Re: Opuszczony budynek na obrzeżach | |
| |
| | | | Opuszczony budynek na obrzeżach | |
|
Similar topics | |
|
| Pozwolenia na tym forum: | Nie możesz odpowiadać w tematach
| |
| |
| |
|