IndeksIndeks  Latest imagesLatest images  RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj  
Lophia Breefling - Page 3

 

 Lophia Breefling

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Go down 
Idź do strony : Previous  1, 2, 3, 4  Next
AutorWiadomość
the pariah
Lophia Breefling
Lophia Breefling
https://panem.forumpl.net/t1982-lophia-breefling
https://panem.forumpl.net/t514-loph
https://panem.forumpl.net/t1299-lophia-breefling
https://panem.forumpl.net/t744-wspomnienia-panny-breefling
https://panem.forumpl.net/t751-lophia
https://panem.forumpl.net/t745-lophia-breefling
Wiek : 22
Zawód : Sprzedawczyni, samozwańczy lekarz, zastępca szefa Kolczatki
Przy sobie : Dokumenty, paczka papierosów, zapalniczka, broń, telefon komórkowy
Znaki szczególne : ukryte pod bransoletkami blizny na nadgarstkach

Lophia Breefling - Page 3 Empty
PisanieTemat: Lophia Breefling   Lophia Breefling - Page 3 EmptySob Lip 06, 2013 10:04 am

First topic message reminder :



Ostatnio zmieniony przez Lophia Breefling dnia Nie Lip 06, 2014 6:24 pm, w całości zmieniany 3 razy
Powrót do góry Go down

AutorWiadomość
Javier Hughes
Javier Hughes
https://panem.forumpl.net/t1933-javier-hughes
https://panem.forumpl.net/t3178-jav#49764
https://panem.forumpl.net/t1304-javier-hughes
https://panem.forumpl.net/t988-dwa-swiaty
https://panem.forumpl.net/t1344-jav
Wiek : 26 lat
Zawód : Uciekinier
Przy sobie : mapa podziemnych tuneli, broń palna, zapalniczka, telefon komórkowy, dwa magazynki z piętnastoma nabojami.

Lophia Breefling - Page 3 Empty
PisanieTemat: Re: Lophia Breefling   Lophia Breefling - Page 3 EmptyNie Sty 05, 2014 3:34 pm

Bawiło go to, owszem, ale nie w taki sposób jak powinno. Sam nie wiedział czego się spodziewał po ich relacji, przecież od razu powiedzieli sobie, po których stronach stoją, tylko bez szczegółów.
Nie odpowiedział na jej pytanie, powinna znać odpowiedź, a jeśli nie, to temat został bez odzewu. Nie chciał by tak to wszystko wyszło, by nagle ich relacja z gorącej przerodziła się w beznadziejną. Uświadomił sobie jednak, że nie jest jeszcze aż tak źle. Po prostu sprzed oczu zsunęła się zasłona, która powodowała całkowite zaćmienie, a pojawiło się racjonalne myślenie. Szkoda tylko, że w głębi czuł iż nadal nad jego wyborami większą kontrolę ma serce. Sam stwierdził, że nie musi widzieć, by czuć i powinien się tego trzymać.
- Nie trzymam cię tu. Masz wolną rękę, kiedy tylko to sobie wyjaśnimy -nie rozumiał tego tonu głosu. Mówiła do niego jakby chciała się upewnić, że jest bezpieczna, nikt nie ześle jej na skazanie, a przynajmniej nie teraz i gdy dopnie swego, Javier stanie się zbędnym balastem, który będzie mógł opuścić mieszkania.
-Czy właśnie o to ci chodzi, Lo? -spytał się w myślach, bo słowa stanęły w gardle, nie mógł jej o to zapytać, bo tak naprawdę nie chciał znać odpowiedzi.
Poczuł na pulsującej ręce jej dotyk, lecz nawet nie drgnął, a jedynie po chwili oddalił się i schował dłoń do kieszeni spodni. Nie to było teraz najważniejsze.
Patrząc jej w oczy wysłuchiwał tego co mówiła, miał ochotę się zaśmiać, tym razem szyderczo. Naprawdę miał uwierzyć w taką historyjkę? Z drugiej strony nie wiedział, dlaczego mogła chcieć go okłamać. Może na przykład, bo jesteś żołnierzem, idioto. Podpowiadał mu rozum, ale on nie chciał w to wierzyć.
- Nie uwierzysz nawet, jeśli powiem ci prawdę -jedno słowo w tym zdaniu szczególnie go zainteresowało, 'nawet', czyli równie dobrze bajka, którą opowiedziała, mogła odnosić się do wcześniejszego stwierdzenia. Jeśli uważała, że i tak jej nie uwierzy, mogła mu wcisnąć każdy kit. Kwestia leżała teraz przy tym, czy chciał jej wierzyć czy nie, bo znalezienie logiki w tym wszystkim było dalekie od porządku.
Jej kolejne pytanie nie powinno paść. Nie w sytuacji, kiedy to obiektem obserwacji i winną tej sytuacji była ona. Miała jednak w pewien sposób czelność pytać go o to, choć sama tak naprawdę nic nie wytłumaczyła. Pytaniem było czy nawet jeśli miałby coś głębszego do ukrycia, powiedziałby to Lophii czy jednak nie. Wystarczyło, że był wojskowym, na tym to wszystko się opierało. Oddany Coin i jej rządom, gotów oddać życie w jej sprawie i równie dobrze takowe komuś odebrać. Było to poniekąd dziwne, acz prawdziwe. Jeśli wszystko by jej powiedział, to domyślał się, że mężczyzna, który wręczył mu tego dnia kopertę, spełniłby swe groźby. Najzwyczajniej w świecie nie mógł powiedzieć tego Lo, chociażby dla jej bezpieczeństwa.
-Nawet jeśli uwierzę w to, że taka sytuacja zaistniała. -zaczął mówić, stosując jej taktykę. -Nawet jeśli jestem w stanie ci zaufać bezgranicznie, to mam nadzieję, że ty możesz mi zaoferować mi to samo. -przerwał na chwilę i uniósł jej podbródek palcami lewej dłoni, która nie była w kieszeni, zmuszając dziewczynę do spojrzenia w oczy.
-To nie wszystko, bo chcę żebyś teraz, patrząc mi w oczy, odpowiedziała na jedno, bardzo ważne pytanie. -na parę sekund zapadła cisza. Próbował wyczytać z jej twarzy cokolwiek, a w myślach błagał, by znów nie użyła tego beznamiętnego tonu głosu, który tak bardzo starał się ignorować.
-Od momentu naszej rozmowy, tamtego dnia, gdy twoja... -urwał i nabrał powietrza do płuc, postanowił pominąć ten fakt. -Czy związałaś się z ludźmi, z którymi muszę walczyć, stałaś się ich częścią? -pytanie było nadzwyczaj proste. Nie chciał słyszeć odpowiedzi innej od tak lub nie, bo tłumaczenie skazałoby ją na niezrozumienie z jego strony. Chciał wiedzieć tylko tą jedną rzecz i w tym momencie, mógłby już stwierdzić na czym stoi. A jeśli mu ufała, to powinna dobrze wiedzieć, że nie będzie w stanie jej zdradzić. Cena była wysoka, lecz serce robiło swoje -dokładnie w tej chwili niszczyło jego dotychczasowe życie.
Po chwili namysłu postanowił również nie zostawiać bez odpowiedzi pytania Breefling. Po jej wyjaśnieniach, również był coś winny drugiej stronie.
Westchnął cicho, cała ta sytuacja zaczynała mu ciążyć, a obecność ładunków wybuchowych za plecami wcale nie pomagała, a wręcz przeciwnie. Miał ochotę podejść do schowka, zabrać pakunek i wyrzucić go chociażby do śmieci, co wiązałoby się z totalną głupotą.
-Jeszcze tego nie rozumiesz... -zaczął cicho, a na twarzy malował mu się żal, jakiego dawno nikt u niego nie wywołał. -Pracuję dla Coin, całego społeczeństwa Rządu, choć pochodzę ze Starego Kapitolu. -w końcu otwarcie potwierdził to, o co go pytała jakiś czas temu. -Nie wiem jak dużo o mnie wiedzą, ani jak bardzo są w stanie zaufać, ale ten świat, to wszystko... jestem tego częścią i to się nie zmieni. I nie wpakowałem się w to, bo to był mój wybór, do którego nikt mnie nie zmusił. Byłem i jestem całkowicie świadomy tego co robię i co zrobić muszę. Tylko... -w tej chwili obejrzał się przez ramię, patrząc na dziurę w podłodze przy łóżku. Zęby mężczyzny cicho zazgrzytały, a on w końcu puścił jej podbródek i odsunął kilka kroków wstecz, by oprzeć o ścianę obok.
-Gdybym chciał wyjść, dawno bym to zrobił, więc odsuń się w końcu od tych cholernych drzwi. -rzucił nieco rozdrażniony, wpatrując się w podłogę przed sobą i nie zwracając uwagi na kobietę. Musiał to wszystko jeszcze raz przetrawić i dowiedzieć tego, co chciał, inaczej nic się pomiędzy nimi nie zmieni. Jeśli on był w stanie powiedzieć jej o swoim życiu, powinna chociaż z łaski odwdzięczyć się tym samym.
-Przecież gorzej już być nie może, prawda?
Powrót do góry Go down
the pariah
Lophia Breefling
Lophia Breefling
https://panem.forumpl.net/t1982-lophia-breefling
https://panem.forumpl.net/t514-loph
https://panem.forumpl.net/t1299-lophia-breefling
https://panem.forumpl.net/t744-wspomnienia-panny-breefling
https://panem.forumpl.net/t751-lophia
https://panem.forumpl.net/t745-lophia-breefling
Wiek : 22
Zawód : Sprzedawczyni, samozwańczy lekarz, zastępca szefa Kolczatki
Przy sobie : Dokumenty, paczka papierosów, zapalniczka, broń, telefon komórkowy
Znaki szczególne : ukryte pod bransoletkami blizny na nadgarstkach

Lophia Breefling - Page 3 Empty
PisanieTemat: Re: Lophia Breefling   Lophia Breefling - Page 3 EmptyNie Sty 05, 2014 4:20 pm

Chciała po prostu się obudzić. Zacisnąć powieki, ponownie je otworzyć i uznać, że to kolejny koszmar, jakie zdarzały jej się co noc. Widziała krew, widziała twarze poległych, otwarte rany, czuła ogarniający ją strach.
Nie wierzył. Do oczu napłynęły jej łzy, niewidoczne przy słabym świetle. Skłamała twierdząc, że się nie boi. Bała się odrzucenia, bała się, że zostawi ją tu samą. Naprawdę wolałaby zostać zamknięta za kratkami.
Palący dotyk palców na podbródku i niemal oskarżycielski ton zaparły jej dech w piersiach. Jej jedynym błędem było to, że już dawno tego nie wysadziła, razem z samą sobą. Jeden problem z głowy.
- Śmiesz jeszcze twierdzić, że ci nie ufam? - powiedziała przez zaciśnięte zęby, walcząc ze łzami. Nie dał jej dokończyć. Pytanie zawisło między nimi, a dziewczyna głośno wciągnęła powietrze do płuc. Temperatura spadła o kilka stopni. Lophia na ciągnęła rękawy swetra na dłonie i zacisnęła pięści, wbijając sobie paznokcie w skórę. To nie miało tak być. Miała żyć normalnie. Pracować, uczyć się, ustabilizować. Nie udało się.
Serce waliło jej jak młotem. Miał rację, jeśli miał jej uwierzyć, musiał być szczera. Coś za coś.
Ja, członek Kolczatki, obywatel Panem
przyjmuję nadaną mi funkcję i świadomy niebezpieczeństw ślubuję
wypełniać ją godnie do końca swych dni,
walczyć przeciw wszelkim przejawom tyranii,
strzec tajemnic Organizacji nawet za cenę własnego zdrowia,
oddać życie za współtowarzyszy w chwili zagrożenia,
odważnie wypełniać polecenia zwierzchników, nie zważając na osobiste przekonania,
a w razie błędu ponieść wszelkie konsekwencje mojego czynu.

Westchnęła, mrugając oczami, aby się nie rozpłakać. Znała przysięgę.
- Nie powinnam... - zaczęła, wyciągając dłoń w jego kierunku. Zawahała się. Opuściła rękę. I zadecydowała, że po raz kolejny złamie zasady. Podniosła wzrok i spojrzała mu w oczy z ufnością.
- Tak - odpowiedziała cicho, ale pewnie. Oboje mieli swoje zobowiązania. - I tak, wiedziałam, co robię - dodała, patrząc jak odsuwa się pod przeciwległą ścianę. - Mylisz się, Javier. Myślę, że mnie nie doceniasz. Jestem w stanie zrozumieć naprawdę dużo, nie widzisz tego?
Zmrużyła oczy i spojrzała na niego spode łba. Próbowała, naprawdę starała się myśleć trzeźwo, ale nie potrafiła. Tęskniła za beztroskim życiem. Teraz płaciła za wszystko z nawiązką.
Zrobiła krok w lewo, wypuszczając klucz z ręki. Z brzękiem upadł na podłogę obok niej. Nie skreślaj mnie. Przecież nie skreśliłam ciebie. Osunęła się na podłogę i objęła kolana rękoma. Kończyły jej się pomysły.
- Nie mam powodu, żeby kłamać - szepnęła. Nie umiała powstrzymać emocji. Łzy wściekłości pociekły po policzkach, a dziewczyna otarła je gniewnym ruchem. Miała dość. Czekała, aż powie cokolwiek. Nawet, że to koniec. Nie potrafiła żyć w niepewności, nieświadomość zabijała. Powoli i boleśnie.
- Nienawidzę Coin. Z całego serca. Zabiła mi dziadków, matkę i brata. Nie umiem inaczej - dodała, nie wiedzieć dlaczego. Po prostu za długo to w sobie tłumiła, ile razy można rozmawiać ze sobą w ciemny pokoju, zastanawiać się, jakby potoczyło się ich życie, gdyby wszyscy urodzili się w Trzynastce i od początku popierali rebeliantów.
Teraz naprawdę płakała. Łzy bezgłośnie spływały po policzkach, a ona patrzyła przed siebie, bojąc się podnieść wzrok. Nie chciała, żeby pomyślał, że próbuje wziąć go na litość, więc starała się przestać, co chwilę osuszając policzki rękawem swetra. Przez chwilę poczuła się jak tamta czternastoletnia dziewczynka, siedząca dokładnie w tym samym miejscu, błagająca Dre, żeby porozmawiał z mamą, to wtedy wszystko mu wyjawiła. W tym pokoju. W tym miejscu. Podszedł bliżej, przytulił swoją małą siostrzyczkę i powiedział, że "zabije drania", po czym wypadł z pokoju i wrócił ze złamaną ręką.
Teraz była sama.
Powrót do góry Go down
Javier Hughes
Javier Hughes
https://panem.forumpl.net/t1933-javier-hughes
https://panem.forumpl.net/t3178-jav#49764
https://panem.forumpl.net/t1304-javier-hughes
https://panem.forumpl.net/t988-dwa-swiaty
https://panem.forumpl.net/t1344-jav
Wiek : 26 lat
Zawód : Uciekinier
Przy sobie : mapa podziemnych tuneli, broń palna, zapalniczka, telefon komórkowy, dwa magazynki z piętnastoma nabojami.

Lophia Breefling - Page 3 Empty
PisanieTemat: Re: Lophia Breefling   Lophia Breefling - Page 3 EmptyNie Sty 05, 2014 5:40 pm

A on wręcz przeciwnie, nie chciał się budzić, bo wiedział, że TO jest rzeczywistość, która tak brutalnie sprowadza go do poziomu. Nie wspominał tego co było, przeszłości za którą krył się tak ogromny ból, iż mógł rozsadzić pojedynczego człowieka od środka. Po co do tego wszystkiego wracać, jeśli to nic nie zmieni. Nikt nie zwróci życia zmarłym, ani nie spowoduje, że przeszłość zmieni swe tory. Mogli jedynie kreować przyszłość, która była jedną wielką niewiadomą.
-Nie, nie twierdze tak. Jedynie proszę. -odpowiedział niezadowolony i z żalem patrzył na to, jak narasta pomiędzy nimi burza gniewu. Powoli, z każdą sekundą porywała dawne emocje, które zamieniała na swe negatywne odpowiedniki.
-Tak -to jedno słowo wystarczyło, by mógł wszystko poukładać sobie w głowie. Nie musiał tego dłużej roztrząsać, nic wiedzieć. Już dawno to podejrzewał, nie rozumiał tylko dlaczego tak bardzo potrzebował zapewnienia. Ładunki wybuchowe leżące tak blisko niego nie były przypadkiem, nawet jeśli zostały podrzucone. Po prostu to był sposób działania Tych ludzi -naiwny i bezmyślny. Nie potrafił zmienić zdania i nikt nie powinien mu się dziwić.
-Nie widzę... -odpowiedział oschle. -Nie widzę, ponieważ wzajemnie tego nie dostrzegamy. Krążymy, próbujemy, a i tak wiemy jaki to wszystko będzie miało skutek. Czy to nie zabawne? -pytanie skierował do samego siebie, unosząc ręce do nieba, co wyglądało na tyle idiotycznie w tej sytuacji, że aż poważnie.
Później już tylko obserwował, nie chciał nic mówić, ani robić. Stał jak kołek pod ścianą, patrząc jak Lophia osuwa się po przeciwnej stronie, by po chwili ujrzeć jej łzy. Otworzył usta jakby chciał coś powiedzieć, ale zamilkł zagryzając wargę. Zrozumiał, że nic by to nie dało.
Słowa dziewczyny sprawiły, że w nim zawrzało. Chciał zacząć coś krzyczeć, ale jej łzy odbierały mu tą możliwość.
-Myślisz, że tylko tobie Coin zabrała najbliższe osoby? Pozbawiła cię dawnego życia? Zniszczyła twoją rzeczywistość? Zaprzepaściła szanse na szczęście? Nie, Lophia! Nie tylko Tobie! Tylko, że to nic nie zmienia. Tyran, którego zastąpił tyran. Taka jest prawda. -jego myśli wręcz wrzeszczały, a mięśnie twarzy napięły się w grymasie wściekłości. Przecież nie mógł jej tego wszystkiego powiedzieć, nie zginęli z jej winy, nie była winna niczemu.
Mógł sobie wyrzucać swój wybór, ale po co? Kiedyś był jak ona. Pełen nadziei na wolność ludzi z getta, ale później coś się zmieniło. Wtedy obudził się ze snu. Jeśli Snow był tyranem i jeśli Coin jest, to co mu da gwarancję, że ci cholerni rebelianci nie wskażą kolejnego? Walczyli o wolność, a tak naprawdę ginęli tylko ludzie. On chciał zmieniać świat takim jaki był, a nie na nowo go niszczyć i budować. Ludzie myśleli, że są tacy mądrzy, że jeśli znów zaatakują, to coś zmienią, a co to da? Błędne koło znów się zaokrągli i ciemiężeni będą wolni, a wolni ciemiężeni. Paradoks ich walki. Póki panował względny pokój, przynajmniej ginęła garstka ludzi, a nie tłum.
Może był egoistą. W końcu żył w Kapitolu przez całe życie, porzucając dla swojego dobra rodzinę. Niewielu znało go od tej strony i wcale by się nie zdziwił, gdyby rodzice przez to go znienawidzili, ale najgorsze w tym wszystkim było to, że się tym nie przejmował. Próbował ratować to, co było w jego zasięgu, a jedną z takich rzeczy i osób była właśnie Breefling. Dopiero teraz okazało się, że tak naprawdę stracił ją na starcie i podążał za nią w nieznane, pośród ciernie jej drogi, która była już za nią.
-Wybrałem po prostu mniejsze zło. -utwierdził swoje postanowienie, patrząc w sufit. Nie był to pierwszy raz, gdy wypowiedział te słowa. Były one poniekąd kwintesencją jego wyborów.
W końcu przestał się burzyć, wszystko ucichło, a on słyszał jedynie szlochanie dziewczyny skulonej na podłodze. Wszystko zostało powiedziane, a nerwy opadły, jak było to wskazane. Krzykiem i złością nic by nie zmienili. Wszystko się działo, a oni byli w samym środku wiru tych wydarzeń. Ich mały prywatny dramat w tym ogromnym państwie.
-Zostawmy już to wszystko, to nie ma większego sensu. -i nie chodziło teraz o zaufanie czy inne życzenia rozumu, które wymyślał z każdą nową sekundą.
Mężczyzna chciał jak najszybciej wyjść na świeże powietrze, atmosfera w pomieszczeniu wydawała mu się zbyt ciężka i przygnębiająca. Odepchnął się po chwili od ściany i podążył w stronę drzwi, by przystanąć z dłonią na klamce. Zastanawiał się, czy powinien zostawiać ją w takim stanie. Przestał zwracać uwagę na głos serca, który teraz wewnątrz krzyczał o to, by podszedł do Lophii objął ją najmocniej jak potrafił i by tak zostali. Po prostu nie potrafił.
Odwrócił od niej wzrok i pociągnął za klamkę. Zamknięte. Zapomniał o kluczu, którego dźwięk usłyszał chwilę wcześniej.
Zamiast jednak podnieść klucz i otworzyć drzwi, podszedł do Breefling i przy niej kucnął, po czym ujął twarz dziewczyny w dłonie i zmusił siłą do patrzenia na niego.
-Nie będzie lepiej, ale możemy zrobić coś, by nie było gorzej. -stwierdził i pierwszy raz od dłuższego czasu tego wieczora usta Javier'a wykrzywiły się w uśmiechu pełnym otuchy. Zbliżył do niej twarz, by pocałować w policzek. Raz, drugi, trzeci... Czuł na ustach słony smak jej łez.
Nie musiał tego mówić, po prostu chciał by przestała płakać. To co zrobił później było naprawdę dziwne. Puścił jej twarz, nie pozwalając zareagować i wstał. Podszedł pewnym krokiem do łóżka i kucnął przy skrytce. Jednym silnym ruchem wepchnął do środka znajdującą się tam paczkę, następnie przysunął klapę i ustawił łóżko na swym pierwotnym miejscu. Wszystko robił w totalnej ciszy, by na końcu dodać:
-Znajdź dla tego lepszą skrytkę lub tu nie śpij. -nie był na tyle głupi, by nie wiedzieć jak działają takie zabawki, ale sam fakt jakim był znajdujący się pod łóżkiem ładunek wybuchowy, przyprawiał go o mdłości.
Patrzył chwilę na to co zrobił z niedowierzaniem, po czym tam gdzie stał, na środku sypialni, usiadł krzyżując nogi i odchylając do tyłu tak, że aż w końcu leżał z rękami luźno ułożonymi wzdłuż ciała i wpatrywał się w sufit.
-Jestem takim heretykiem. -stwierdził w końcu z uśmiechem na twarzy, pełnym dumy, zaskoczenia i szczęścia.
Jednak nie potrafił zostawić jej samej...
Powrót do góry Go down
the pariah
Lophia Breefling
Lophia Breefling
https://panem.forumpl.net/t1982-lophia-breefling
https://panem.forumpl.net/t514-loph
https://panem.forumpl.net/t1299-lophia-breefling
https://panem.forumpl.net/t744-wspomnienia-panny-breefling
https://panem.forumpl.net/t751-lophia
https://panem.forumpl.net/t745-lophia-breefling
Wiek : 22
Zawód : Sprzedawczyni, samozwańczy lekarz, zastępca szefa Kolczatki
Przy sobie : Dokumenty, paczka papierosów, zapalniczka, broń, telefon komórkowy
Znaki szczególne : ukryte pod bransoletkami blizny na nadgarstkach

Lophia Breefling - Page 3 Empty
PisanieTemat: Re: Lophia Breefling   Lophia Breefling - Page 3 EmptyNie Sty 05, 2014 9:09 pm

Niech to się wreszcie skończy, nie każ mi nic więcej mówić...
Czy miał ją znienawidzić? Za to, kim była? Jeśli nie potrafili zaakceptować tego, jacy byli naprawdę, powinni zakończyć tę znajomość raz na zawsze. Dziwne, bo miała nadzieję, że uda jej się go zmienić. Egoistycznie pragnęła, żeby znaleźli się po tej samej stronie. Już raz o jej losie zdecydował przypadek. Równie dobrze mogła siedzieć teraz na jednej z ulic Kwartału i szukać klientów. Tym razem zamierzała wziąć los w swoje ręce. Nie było właściwego wyboru. Jakiekolwiek rządy zastąpią tyranię Coin...
- Też wierzę, że wybrałam mniejsze zło. A tak naprawdę takiego nie ma. Każda ze stron jest okrutna. Wszyscy prędzej czy później chcą się po prostu nachapać, nałykać władzy - odpowiedziała smutno. Nie miała siły się bronić. Uważał, że postąpiła niewłaściwie, nie mogła tego zmienić. Nawet nie chciała. Wiedziała, że Kolczatka nie stała za wysadzeniem mostu, jak zapewne myślał Javier, jeśli w ogóle wiedział o istnieniu tej organizacji. Skazywałaby się na śmierć, wypowiadając takie poglądy w obecności innego żołnierza.
- Zanim wyjdziesz chcę, żebyś wiedział, że naprawdę ci ufam - szepnęła jeszcze ciszej, nie mogąc już opanować wyrywającego się z gardła szlochu. Miała rację, nie było nikogo, kto by ją teraz przytulił i pocieszył. Tamte czasy minęły. Lophia Breefling dorosła i zdecydowanie powinna wziąć się w garść. Wstać, poprawić makijaż i żyć dalej. Pozwolić mu odejść, bo miała dziwne przeczucie, że już nie wróci.
Kto by pomyślał, że zatrzymają go cienkie, zamknięte drzwi.
Bardziej poczuła niż zobaczyła, że Javier zmienia kierunek i kuca obok niej. Dopiero wtedy podniosła wzrok, dostrzegając go tak blisko siebie. Zawaliła na całej linii. Zniszczyła najlepszą relację, jaka przydarzyła jej się od wielu lat.
- Dam sobie radę - wychrypiała. Nie potrzebowała jego litości. Nie potrzebowała niczyjej litości. Musiała radzić sobie sama. Przywiązanie do kogokolwiek bolało. Do niego tysiąc razy bardziej, niż kogokolwiek.
Czy to był kolejny drwiący uśmiech? Zbliżała się do granicy wytrzymałości emocjonalnej.
Niemal zaśmiała się ze szczęścia, kiedy złożył trzy pocałunki na jej policzku. Nie rozumiała tego, co się tutaj działo. Najpierw szczęśliwi lądują w jej sypialni, żeby potem pokłócić się o poglądy polityczne, krzyczą, wściekają się, a potem? Wybór należał do nich.
Obserwowała, jak przemeblowuje jej pokój z uniesionymi brwiami. Przestała płakać, nie miała już na to siły. W końcu co zmieniało kilka łez?
- Nie palę w tym pokoju. Środki ostrożności. Mogę spać na balkonie, żaden problem - odpowiedziała, starając się odgarnąć splątane włosy z twarzy. Wyglądała jak strach na wróble z czerwonymi oczami i szopą na głowie. Dziwiła się, że nie uciekał z krzykiem.
Wstała, podeszła do niego i przykucnęła obok. Następnie usiadła, a potem położyła się, chwytając go za rękę.
- Nie pozbędziesz się mnie tak łatwo - powiedziała, podążając za jego wzrokiem i zatrzymując go na kremowym suficie. Malowała go z mamą jakiś miesiąc wcześniej.
- I chyba musimy podjąć jakąś decyzję. Nie mam siły na takie kłótnie - dodała, uginając nogi w kolanach. - Brniemy w to dalej? - zapytała. W pomieszczeniu zaległa niepokojąca cisza. Słychać było tylko ich oddechy i szum wiatru na zewnątrz.
Tylko proszę, zostań dzisiaj.
Nie odważyła się przysunąć ani o centymetr bliżej, wypowiedzieć ani jednego słowa więcej, bała się mrugnąć. Nie zwykłam rezygnować z osób, które kocham. Słowa odbijały się echem w jej głowie. Zapomniała, że potrafiła być tak szczera. Bez sarkazmu czy ironii. Była przekonana, że tamta naiwna osóbka przestała istnieć, zaginęła wśród wypadków. Zmieniła się.
Zacisnęła palce na jego dłoni, starając się zapamiętać ten moment. Klucz leżał na podłodze. Wystarczyło, że zapali światło. Wstanie, jak wcześniej, zabierze kurtkę z przedpokoju i zniknie jej z oczu na zawsze, by później spotkać się z nią w walce i musieć ją zabić. Wiedziała, że kiedyś dojdzie do podobnej sytuacji. Pytanie, czy chciała do tego dopuścić.
Równie dobrze to ona mogła go wyprosić. Wstać, włączyć światło, otworzyć drzwi, podać mu kurtkę i kazać spieprzać z jej życia. Tylko, że ona podjęła już decyzję. Czekała na jego odpowiedź. Robiło się późno, słońce już dawno schowało się za linią horyzontu. Meble rzucały długie, rozmyte cienie na ich sylwetki. Magiczna, a zarazem złowieszcza atmosfera.
No dalej. Ostateczna decyzja należy do ciebie. Co wybierzesz?
Powrót do góry Go down
Javier Hughes
Javier Hughes
https://panem.forumpl.net/t1933-javier-hughes
https://panem.forumpl.net/t3178-jav#49764
https://panem.forumpl.net/t1304-javier-hughes
https://panem.forumpl.net/t988-dwa-swiaty
https://panem.forumpl.net/t1344-jav
Wiek : 26 lat
Zawód : Uciekinier
Przy sobie : mapa podziemnych tuneli, broń palna, zapalniczka, telefon komórkowy, dwa magazynki z piętnastoma nabojami.

Lophia Breefling - Page 3 Empty
PisanieTemat: Re: Lophia Breefling   Lophia Breefling - Page 3 EmptyPią Lut 14, 2014 12:30 am

Ich poglądy były tak różne, a z drugiej strony tak podobne. Kwestia nieistnienia mniejszego zła nie docierała do niego, te słowa obeszły go dużym łukiem, choć je słyszał, to jakby gdzieś daleko. W końcu to właśnie ta krótka, a jakże bardzo znacząca kwestia nadawała jego wyborom sens. Jeśli miałby pójść za myślą, że wybrał po prostu zło, byłby wściekły nie tylko na siebie, ale i cały świat, że musiał dokonać takiej decyzji. A przecież bez takowej nie mogło się obyć. Zdawało się, że życie polegało na mniejszych lub większych wyborach, jakie dokonywał każdy pojedynczy człowiek i nawet najdrobniejszy szczegół kreował historię. Tak jak tamtego dnia, gdy nie zjawił się na moście, w ostatniej chwili zmieniając plany, a równie dobrze mógł tam zginąć. A wtedy nie poznałby tak dobrze Breefling, nie byłoby go tutaj, nie byłby takim głupcem. Jednym z wielu.
-Nie o to mi chodziło... -powiedział cicho w zamyślaniu i westchnął niezadowolony. Oczywiście, że nie chciał aby spała na balkonie. Równie dobrze mogła się położyć na wycieraczkę, ale przecież nie o to chodziło. Mógł ją nawet zaprosić do siebie, ale ten wybór nie był teraz odpowiedni, a on chciał się zachować choć ostatki przyzwoitości. Martwił się o jej bezpieczeństwo, ale nie pierwszy i zapewne nie ostatni raz. Po głowie nadal krążył mu obraz skrytki pod łóżkiem. Była to dla niego czerwona lampka ostrzegająca, mówiąca: "Zostaw to wszystko i uciekaj, gdzie pieprz rośnie." Ale i na to był za głupi. Uparcie chciał być właśnie w tym miejscu, nie mógł tak po prostu wyjść. Zostawić tego wszystkiego. Nie chciał by ich znajomość skończyła się równie szybko, jak zaczęła.
- Brniemy w to dalej? Właśnie... czego on właściwie chciał od życia, czego chciał od niej. Poczuł jak jej dłoń zaciska się na jego, choć sam nie reagował. Jej dotyk był tak przyjemny, że aż palił. Zdawało mu się, że jego ciało na tą chwilę uważa, że jedyne czego mu potrzeba to właśnie jej.
No dalej Jav... będziesz egoistą czy rozsądnym człowiekiem? Jego myśli wirowały wokół tego pytania. Dłoń, która swobodnie leżała na podłodze powędrowała do kieszeni spodni, która ciążyła mu jak nigdy. Oczywistym powodem była nieszczęsna kartka z ostrzeżeniem. Jeśli grzecznie posłuchałby groźby i zostawił ją w spokoju, bo takie było najrozsądniejsze wyjście, mógłby wrócić do tego czym powinien się zajmować. Mógł podejrzewać Lo o udział w nielegalnych, zorganizowanych przedsięwzięciach, a po tym co zobaczył był już prawie tego pewny, mimo jej tłumaczeń. Z drugiej strony sam nie był święty, a jednak usłyszał od niej tak ważne słowa o zaufaniu, które drążyły mu dziurę w żołądku, ponieważ przepaść będzie i nie zniknie i nie wypełnią jej szczerością, a wręcz przeciwnie pogłębią, tak że już nie będzie się dało jej przejść czy przeskoczyć.
Leżeli na podłodze jak dzieci, trzymając się za ręce, jednak dzieci nie rozmawiają na takie tematy, nie kładą się koło ładunku wybuchowego. One się śmieją, bawią, weselą. Ta dwójka nie miała na to odwagi, a może byli po prostu za starzy, zbyt zmęczeni tym wszystkim. Może czas by zapomnieć, by przestać przejmować się wszystkim, oprócz samym sobą i tym czego się pragnie. Nie były to nawet marzenia, a raczej głęboko siedzące w człowieku westchnienia do czegoś, co zostało brutalnie odebrane.
Wyjął dłoń z kieszeni, zostawiając w niej brzemię. Nie powinni nawzajem się osądzać i wtrącać w nie swoje sprawy. Wiedzieli, że ich wybory będą od siebie różne i temat powinien zostać zamknięty raz na zawsze.
Odwzajemnił uścisk dłoni. Zbyt długo przeciągał ciszę jaka zapadła, a w końcu nie chciał zostać wyrzucony z jej mieszkania z powodu niezdecydowania. Miał mimo wszystko nadzieję, że jej wyrozumiałość sięgała do granic, gdzie Jav wahał się między swoimi wyborami.
-To trochę zabawne... To uczucie w środku. Tak silne. -uśmiechnął się do siebie, patrząc w sufit. Nie czuł ulgi, bo w tym momencie nic nie było wstanie mu jej przynieść, ale inne pozytywne uczucia mogły choć na trochę przyćmić obawy i troski przyszłości i konsekwencji wyboru, którego dokonał.
Nie minęła chwila, gdy usiadł, wspierając się na wolnej ręce i zaraz przyciągnął do siebie Lophię. Nie miała się czego obawiać, co najwyżej tego, że odległość pomiędzy nimi mogłaby być zbyt duża. Odwrócił się do niej przodem i spojrzał w twarz, z której delikatnie odgarnął włosy pomieszane z łzami, które na szczęście ustały. Uważał, że gdy jej buzia była odsłonięta, wyglądała jeszcze ładniej. Stwierdził to już przy pierwszym spotkaniu, wtedy nie zdając sobie sprawy, że potrafi zwracać uwagę na takie szczegóły.
-Nie chcę żebyś kiedykolwiek znów przeze mnie płakała. Nawet, gdy staniemy naprzeciw siebie, gdy nadejdzie pora kiedy nie będzie innego wyboru, kiedy wszystko na nowo zacznie się pieprzyć, wtedy stań przede mną z tą swoją ironiczną miną, uśmiechając się i powiedz, że nie warto płakać przez facetów. Czy właśnie poniżył swój gatunek i wszystkich facetów świata? Tak, ale miał to najwyraźniej gdzieś, bo jego głos był na tyle pewny siebie, że nie dał sobie przerwać tej pogadanki.
Nawet jeśli była to najgłupsza decyzja jaką podjął w życiu, nie zamierzał żałować. Zbliżył się do Lophii niespodziewanie, uśmiechając. Nie chciał myśleć o niczym innym niż o niej. Nawet nie wiedział, kiedy zaczął ją obejmować. Nie chciał tego utracić, nie w tak prosty sposób. Po tych kilku ciężkich chwilach mógł się uśmiechnąć z zatroskaniem, utęsknieniem i jednoczesnym zagubieniem. Najwspanialsze było jednak to, że zbliżył się do jej twarzy i bez wyrzutów, patrząc w oczy, pocałował. Delikatnie, acz długo, jakby trzymał w ramionach coś niezwykle kruchego, choć wiedział, że była silna, jako nieliczna z osób, które znał. Dlatego też nie przerywając pocałunku, z dłońmi na plecach Lo, przechylił ją do tylu, tak, że leżała teraz na podłodze, choć nie było to najwygodniejsze. Znajdował się obok, pochylony nad nią, zachowując jedynie kilka centymetrów odległości. Wplótł palce w jej, łapiąc Lo za dłonie i przyciskając do podłogi na wysokości barków. Przestrzeń tych kilku centymetrów zniknęła szybko, zastąpiona namiętnym pocałunkiem, jaki jej się należał za to wszystko, co stało się do tej pory. Czuł jak każda cząstka jego ciała jest przeszywana przez niegroźne impulsy elektryzującego ciepła.
-Czy to wystarczy za odpowiedź? -zapytał po kilku sekundach przerywając delikatne smużenie po jej miękkich ustach.
Skończyło się myślenie, rozpatrywanie winy i decyzji oraz ciągłe narastające napięcie. Jeśli przyszłość miała im zgotować podły los, to niech i tak będzie, ale na razie byli tu i teraz i mogli choć przez tą krótką chwilę cieszyć się swoją obecnością.
Powrót do góry Go down
the pariah
Lophia Breefling
Lophia Breefling
https://panem.forumpl.net/t1982-lophia-breefling
https://panem.forumpl.net/t514-loph
https://panem.forumpl.net/t1299-lophia-breefling
https://panem.forumpl.net/t744-wspomnienia-panny-breefling
https://panem.forumpl.net/t751-lophia
https://panem.forumpl.net/t745-lophia-breefling
Wiek : 22
Zawód : Sprzedawczyni, samozwańczy lekarz, zastępca szefa Kolczatki
Przy sobie : Dokumenty, paczka papierosów, zapalniczka, broń, telefon komórkowy
Znaki szczególne : ukryte pod bransoletkami blizny na nadgarstkach

Lophia Breefling - Page 3 Empty
PisanieTemat: Re: Lophia Breefling   Lophia Breefling - Page 3 EmptyPią Lut 14, 2014 5:47 pm

Jego dłoń pozostawała nieruchoma, kiedy delikatnie gładziła ją palcami. Czekała na reakcję, podczas gdy ciągle odpowiadała jej cisza. Zaczynało szumieć jej w uszach, gdyby teraz zmierzyła sobie ciśnienie, pewnie podchodziłoby pod dwieście. Bała się, kolejna rzecz, która napawała ją strachem to nie wydanie Strażnikom, ale to, że Javier mógł wyjść i zostawić ją sam na sam z wyrzutami sumienia. Podjęła właściwą decyzję, skazując na śmierć swoje uczucia do niego. Problem w tym, że przetrwały i jeszcze się ugruntowały wedle zasady: co nas nie zabije, to nas wzmocni.
Mogła to jeszcze zakończyć. Ale zadała pytanie, pozostawiając wybór jemu. Kiedy ciepłe palce zacisnęły się na jej ręce, poczuła tak silną ulgę, jakby ktoś zdjął jej z ramion ogromny ciężar. Czy to była ta decyzja? Czekała. W końcu miała bardzo dużo czasu, noc była jeszcze młoda, a ona i tak nie chciała kłaść się spać. Koszmary skutecznie odstraszały sen.
A później te jego słowa. Ktoś mógłby pomyśleć, że nie wyraziły praktycznie niczego, ale Lophia doskonale je zrozumiała. Bo przecież czuła to samo, stopniowo wzmacniane przez kolejne spotkania. Nie przypuszczała, że zdoła jeszcze kogoś po tym wszystkim pokochać. Nie wierzyła w miłość, odkąd los odebrał jej wszystkie bliskie osoby. Dlaczego znów bała się, że...
Spojrzała mu w oczy i uśmiechnęła się delikatnie. Twarz oświetlona tylko przez blask księżyca nabierała tajemniczości. Nie bała się za to mroku. W ciemności mogła być sobą. W ciemności nie trzeba było przywdziewać masek. W ciemności nie musiała udawać. Zwłaszcza, że teraz nie była sama.
- Nie chcę żebyś kiedykolwiek znów przeze mnie płakała. Nawet, gdy staniemy naprzeciw siebie, gdy nadejdzie pora kiedy nie będzie innego wyboru, kiedy wszystko na nowo zacznie się pieprzyć, wtedy stań przede mną z tą swoją ironiczną miną, uśmiechając się i powiedz, że nie warto płakać przez facetów.
Zaśmiałaby się, gdyby sytuacja była mniej poważna. W odpowiedzi uniosła tylko kąciku ust w cynicznym uśmiechu i wywróciła oczami.
- Ja ironiczna? W życiu! – odpowiedziała, chcąc chociaż trochę rozładować napiętą atmosferę. To nie powinno tak wyglądać. Byli młodzi, powinni cieszyć się życiem, zamiast rozpaczać nad problemami, które stworzyli własnymi wyborami. Należały do przeszłości. Nie mogli nic z nimi zrobić, patrząc na to, że każde było przekonane co do słuszności swoich decyzji.
Nie było sensu myśleć, zastanawiać się. Ważne, że mogli na chwilę stać się dwojgiem szczęśliwych ludzi. Nie patrząc na to, jaką cenę za to zapłacą. Odechciało jej się jakichkolwiek wątpliwości, kiedy przysunął się bliżej i złożył na jej ustach długi, czuły pocałunek. Odpłynęła. Miała ochotę pozostać z nim tu na zawsze. A w odpowiednim momencie odpalić zapałkę i wysadzić ich w powietrze, jeśli ktoś śmiałby im przeszkodzić.
Nie odpowiedziała. Tak samo, jak on. Coś za coś. Ufała mu. Nawet teraz, kiedy przygwoździł ją do podłogi, kiedy przytrzymywał jej nadgarstki, nie pozwalał skupić na niczym, oprócz dotyku jego ust, ciepła ciała tuż obok i przyspieszonym rytmie własnego serca. Zadecydował. A ona wcale nie zamierzała podważać jego odpowiedzi.
Pocałunek w zamian za pocałunek. Odpowiedź za odpowiedź.
Może zupełnie do siebie nie pasowali. Może to było zbyt niebezpieczne, żeby o tym myśleć na poważnie. Dlatego nie myślała już zupełnie o niczym, nie próbowała nawet uwolnić rąk. Wiedziała, że była bez szans w jakiejkolwiek walce z nim. Z uczuciami do niego. Ze światem, życiem, śmiercią. Nieważne, jak usilnie próbowała, do tej pory ciągle przegrywała. A każdy marzy w końcu o wygranej.
Powstrzymała się od zapytania go, czy zostanie. Teraz, w pokoju, w ogóle. Nie uważała go za konieczne. Słowa byłyby zbędne, czasami lepiej robić zamiast mówić. A ona w tym momencie mogła tylko odwzajemniać coraz to bardziej zachłanne pocałunki i mieć nadzieję, że ta chwila potrwa wiecznie.
- Nie mówmy o chwili, w której będziemy musieli się zabić, dobrze? – szepnęła lekkim tonem, a zaraz później cmoknęła go w policzek. Wiedziała, że nie wyjaśnili sobie jeszcze wszystkiego, że do tego potrzeba było długich godzin rozmowy. Na spokojnie, bez płaczu i krzyku.
A co, jeśli przeszli zbyt wiele, żeby zachować spokój? Nie znała dobrze jego historii, wiedziała, że stracił kogoś bliskiego, wielu bliskich. W tej kwestii byli podobni. Chcieli walczyć o lepsze jutro.
Pakujesz się w niezłe gówno, Breefling.
Powrót do góry Go down
Javier Hughes
Javier Hughes
https://panem.forumpl.net/t1933-javier-hughes
https://panem.forumpl.net/t3178-jav#49764
https://panem.forumpl.net/t1304-javier-hughes
https://panem.forumpl.net/t988-dwa-swiaty
https://panem.forumpl.net/t1344-jav
Wiek : 26 lat
Zawód : Uciekinier
Przy sobie : mapa podziemnych tuneli, broń palna, zapalniczka, telefon komórkowy, dwa magazynki z piętnastoma nabojami.

Lophia Breefling - Page 3 Empty
PisanieTemat: Re: Lophia Breefling   Lophia Breefling - Page 3 EmptyPon Mar 10, 2014 8:18 pm

Przestał sobie cokolwiek wypominać. Miał do tego prawo. Nie większe niż każdy inny, ale chociażby na parę minut mógł trzymać swą ukochaną w ramionach i obdarzać ją szczerymi pocałunkami. Mógł wierzyć w lepszą przyszłość i tą nadzieją dzielić się z nią.
Miał to szczęście trafić na osobę, która czuła to co on. Nie musiał liczyć się ze ścianą, która była przezroczysta, lecz nie do ominięcia. Może ta sytuacja nie była spełnieniem marzeń, ale przecież świat w którym żyli nie był doskonały, a wręcz przeciwnie, do tego było mu daleko.
Prawdę jednak mówiąc, nic nie trwa wiecznie. Również takie chwile dobiegają końcowi. Odsunął się na kilka centymetrów od Lophii i spojrzał jej głęboko w oczy z uśmiechem zadowolenia. Chwilę później usiadł na podłodze obok i pociągnął ją za sobą w mocny uścisk swoich ramion.
-To o czym mówisz... To się nie stanie. -miał bardzo pewny głos, jak i również wzrok, który przeszywał swoim zdecydowaniem.
W głębi bardzo dobrze wiedział, że to co powiedział jest jednym z kłamstw w słusznej sprawie. Z drugiej strony nie skłamał. W momencie gdyby znaleźli się na jednej ścieżce, z wycelowanymi przed siebie pistoletami, opuściłby broń i dał jej strzelić. To tylko jeden strzał, jedno zabójstwo i jednocześnie najprostsze z wyjść. Wtedy Breefling stałaby się osobą z poczuciem winy, ale przyjętą w grono swoich żołnierzy jak równa sobie. Zdał sobie sprawę, że wybiera najprostszą opcję i znów to inni by cierpieli. Jeśli nie strzeliłby i uciekł, to zabiliby go żołnierze Coin, co miało jeszcze mniejszy sens. Właściwie na tą sytuację mógł przewidywać wiele najróżniejszych scenariuszy, a tak naprawdę mogły się w ogóle nie rozegrać lub przeznaczenie mogło grać całkowicie w odmienną zabawę, niż każdy z nich sobie wyobraził.
To nie był na to czas i miejsce. Miała racje. Wszystkie te myśli pozostawił dla siebie, przeklinając się za żyjący w nim wiecznie egoizm. Nie mógł tak dłużej, nie powinien wykorzystywać ludzi.
W końcu wypuścił dziewczynę z uścisku, jednak wcale się nie oddalając. Nie znikający uśmiech z jego twarzy dodawał otuchy, choć chyba najbardziej jemu samemu. Sięgnął dłonią w stronę jej twarzy i pogłaskał delikatnie po policzku, by bez słowa chwilę później wziąć ją na ręce i unieść, kierując się w stronę wyjścia z sypialni. Zaraz jednak przypomniało mu się, że drzwi nadal są zamknięte. Nie czekał na jej reakcję, wszystko działo się w ciszy, jakby nie mógł odważyć się na najmniejszy żart, bo takowy nie pasował do atmosfery, jaka wokół nich panowała.
Postawił Lophię na własne nogi, by po omacku znaleźć włącznik światła a następnie klucz. Otworzył drzwi i znów wziął ją na ręce, nie przyjmując sprzeciwu. Na rozmieszczeniu pokoi w domu nie znał się zbyt dobrze, ale że światło z sypialni rozlało się w małej części po reszcie mieszkania, to udało mu się dotrzeć do salonu.
/salon
Po ciemku nie mógł odczuć tego aż tak bardzo, ale zdawało mu się choć po części, że nie pasuje do tak eleganckiego miejsca. Milcząc odnalazł kanapę, na której położył dziewczynę i siadł obok niej.
-Niezbyt wygodnie, ale mam nadzieję, że to tu będziesz spać. -odezwał się w końcu.
Działał przeciwko sobie, przeciwko swoim przełożonym. Już dawno powinien zniknąć z tego domu, by nie narobić sobie więcej problemów, a jednak nie mógł, było to wbrew jego woli. Mógł jedynie udawać, że nic nie widział i nic się nie stało i ślepo wierzyć w obustronne zaufanie, bo przecież dobrze wiedzieli, że przeciąganie linii w ich przypadku nie będzie miało żadnego wyniku. Każde zostanie po swojej stronie.
Pochylił się nad nią jeszcze raz, tak jak kilka minut wcześniej w sypialni i znów pocałował.
-Chciałbym zostać, ale chyba nie zmieszczę się z tobą na tej kanapie. -miała to być swego rodzaju próba żartu, lecz w efekcie niezbyt dobrze wyszła.
Ujął twarz dziewczyny i złożył na jej ustach krótki pocałunek.
-To nie jest pożegnanie. -zapewnił z uśmiechem i odsunął się, by zaraz wstać z kanapy.
Już zdecydował... Nie mógł tej nocy zostać tu na dłużej. Nie mógł za żadnym razem, dopóki paczka będzie znajdować się w jej sypialni. Miał jednak nadzieję, że jego zapewnienie było dla niej wystarczające. Nie mógł dać jej niczego innego niż te słowa.
Spojrzał w jej stronę jeszcze na chwilę i nie czekając dłużej skierował się ku drzwiom wyjściowym, zabierając swoje rzeczy. Tym razem mogła mieć pewność, że nie wróci już tej nocy, ale z pewnością zrobi to przy pierwszej lepszej okazji. Musiała zrozumieć, nie mogli aż tak bardzo ryzykować.

zt.
Powrót do góry Go down
the pariah
Lophia Breefling
Lophia Breefling
https://panem.forumpl.net/t1982-lophia-breefling
https://panem.forumpl.net/t514-loph
https://panem.forumpl.net/t1299-lophia-breefling
https://panem.forumpl.net/t744-wspomnienia-panny-breefling
https://panem.forumpl.net/t751-lophia
https://panem.forumpl.net/t745-lophia-breefling
Wiek : 22
Zawód : Sprzedawczyni, samozwańczy lekarz, zastępca szefa Kolczatki
Przy sobie : Dokumenty, paczka papierosów, zapalniczka, broń, telefon komórkowy
Znaki szczególne : ukryte pod bransoletkami blizny na nadgarstkach

Lophia Breefling - Page 3 Empty
PisanieTemat: Re: Lophia Breefling   Lophia Breefling - Page 3 EmptyPią Kwi 18, 2014 5:26 pm

Przepraszam, że dopiero teraz. O.o
Była przekonana, że nie uda im się wyjść z tego cało. Nie obojgu. Mózg podpowiadał scenariusze, w których stawali naprzeciwko siebie z bronią, mając za zadanie odebrać sobie nawzajem życie. Lophia widziała, jak unosi broń, czuła jej ciężar i zimną lufę przyciśniętą do własnej skroni. Zrobiłaby to. Jednocześnie pojawiały się projekcje szczęśliwych zakończeń, w których mury upadają, podziały zacierają się, a oni żyją razem, nie ukrywają się, są po prostu szczęśliwi. Jakby dziewczyna pamiętała jeszcze znaczenie tego słowa.
Było wiele opcji. Lophię mógł zabić każdy, mogła zostać wreszcie schwytana przez Strażników, mogła wpaść pod rozpędzony samochód, paść ofiarą wybuchu tego, co trzymała po łóżkiem...
Więc dlaczego potrafiła zepchnąć te myśli gdzieś do tyłu, zapomnieć, choć na chwilę i skupić się na bliskości ciała Javiera. Nie miała pojęcia, kiedy znów się spotkają i to w ogóle się wydarzy. Oboje żyli w ciągłym ryzyku, strachu o własne życie.
Zamknęła mu usta pocałunkiem. Nie chciała już słuchać o tym, że będzie kolorowo, że nie spotka ich nic złego. Chciał ją pocieszyć, a ona rozpaczliwie potrzebowała go tutaj, przy sobie, musiała dobrze go zapamiętać, wiedząc, że w każdej chwili może zginąć, zabity przez takich jak ona. Że zbuntowany rebeliant może zaatakować go od tyłu w ciemnej uliczce, nie dając szansy na obronę.
Ale to, że patrzył na nią w ten sposób, z uśmiechem na twarzy, że był przy niej, trzymał ją w ramionach było warte każdego strachu o swoje życie. Każdej minuty spędzonej na roztrząsaniu za i przeciw ich znajomości. Właściwie nie wiedziała nawet, jak można nazwać tę relację. Bo czy byli razem? Możliwe. Nadawanie nazw nie miało żadnego znaczenia. Nie tak, jak w podstawówce, kiedy chłopcy "prosili ją o chodzenie", a ona uśmiechała się słodko i kiwała głową, zbyt zawstydzona, żeby cokolwiek powiedzieć. Nie jak w liceum, kiedy liczył się tylko seks i dobra zabawa. Kiedy Lophia wypierała ze świadomości myśl, że kogoś kocha, że w jej sercu zrodziło się coś więcej niż pożądanie.
Nie zareagowała, kiedy wziął ją na ręce. W normalnych okolicznościach sprzedałaby mu kuksańca w bok i kazała odstawić się z powrotem na podłogę. Śmiałaby się i żartowała, ale była zbyt wyczerpana, żeby cokolwiek powiedzieć. I tak naprawdę chciała, żeby zaniósł ją na kanapę, opatulił kocem i położył się obok. Złamali już prawie wszystkie zasady, dlaczego nie mogliby nagiąć jeszcze jednej? Nikt się nie dowie, Lo będzie trzymać język za zębami do śmierci... Ale on podjął już decyzję. Ułożył ją na sofie i przysiadł obok z tym samym uśmiechem na twarzy. Wiedziała już, że wyjdzie. Zostawi ją samą w objęciach mroku w cichym, pustym mieszkaniu.
- Faktycznie, ktoś nie pomyślał, za wąska - odpowiedziała. Kolejny żart, który zdecydowanie się nie udał.
Oddała pocałunek, dotkliwie zdając sobie sprawę, że to koniec na dzisiaj. Westchnęła i usiadła, chcąc spojrzeć mu w oczy. Mieć pewność, że mówił prawdę, że nie stwierdzi nagle, że znajomość z nią to za duże ryzyko.
- Nie, to nie pożegnanie - powtórzyła cicho patrząc, jak znika za drzwiami. Chwilę później usłyszała cichy trzask. Była sama. Zamknęła drzwi wejściowe i wróciła na kanapę. Położyła się na wznak z otwartymi oczami. Nie płakała, już nie. Podjęła decyzję.
Ale jeszcze długo patrzyła w sufit, zanim zasnęła.
//zt
Powrót do góry Go down
the pariah
Lophia Breefling
Lophia Breefling
https://panem.forumpl.net/t1982-lophia-breefling
https://panem.forumpl.net/t514-loph
https://panem.forumpl.net/t1299-lophia-breefling
https://panem.forumpl.net/t744-wspomnienia-panny-breefling
https://panem.forumpl.net/t751-lophia
https://panem.forumpl.net/t745-lophia-breefling
Wiek : 22
Zawód : Sprzedawczyni, samozwańczy lekarz, zastępca szefa Kolczatki
Przy sobie : Dokumenty, paczka papierosów, zapalniczka, broń, telefon komórkowy
Znaki szczególne : ukryte pod bransoletkami blizny na nadgarstkach

Lophia Breefling - Page 3 Empty
PisanieTemat: Re: Lophia Breefling   Lophia Breefling - Page 3 EmptyNie Lip 06, 2014 6:33 pm

// Po spotkaniu z Peterem, czasoprzestrzeń.

Ktoś mógłby nazwać ten dzień "wolnym". Lophia nie poszła do pracy, to dla niektórych powód do radości, ale spójrzmy na wszystko z innej strony...
Po pierwsze, odkąd miała do pomocy Cypriane, wiele się zmieniło. Nie musiała spędzać w sklepie całych dni, przesiadywała więc w Kwaterze, albo zajmowała się papierami w domu. Pokój mamy został gruntownie wysprzątany, a wszystkie tajne dokumenty złożone w archiwum/na biurkach osób upoważnionych. Breefling była nieźle zabezpieczona na wypadek nalotu Strażników, materiały wybuchowe zniknęły spod jej łóżka, a klapa została zabezpieczona kodowanym zamkiem, na pierwszy rzut oka zupełnie niewidoczna pod dywanikiem. Uczyła się życia w jeszcze większej konspiracji niż poprzednio, tak naprawdę uwikłana w to wszystko coraz bardziej z każdym kolejnym dniem.
Po drugie, dzisiaj nie pojawiła się w sklepie, ale od wczesnych godzin porannych ślęczała nad papierami. Zbliżała się misja, w której nie brała udziału bezpośrednio, za to udzielała schronienia uciekinierom. To wymagało skomplikowanej logistyki głównie dlatego, że od kilku miesięcy była zupełnie nieprzyzwyczajona do tego, że w jej domu cokolwiek się działo. Jasne, Javier. Ale Javier był jak rodzina, więc nie wydawała się specjalnie spięta przez jego obecność. Starała się zachowywać tak, jakby wcale nie tropili siebie nawzajem. Jakby nie byli wrogami.
Westchnęła ciężko, odstawiając pusty kubek po kawie na stertę papierów. Została jej godzina do wizyty Carter, powinna przynajmniej się uczesać, bo do znoszonego męskiego swetra narzuconego na koszulkę na ramiączkach zdążyła przywyknąć.
Sprzątnęła wszystko z biurka i schowała do "sejfu", poprawiła fryzurę i już miała naciągać na nogi dżinsy, kiedy usłyszała dzwonek do drzwi. Ściągnęła więc sweter niżej i ruszyła do przedpokoju przekonana, że Rory pomyliły się godziny. Uśmiechnęła się ironicznie, po czym otworzyła drzwi na oścież, a uśmiech przeszedł w wyraz szczerego zdumienia. Nie tego się spodziewała...a
Powrót do góry Go down
the civilian
Jack Caulfield
Jack Caulfield
https://panem.forumpl.net/t1073-jack-caulfield
https://panem.forumpl.net/t1075-jack-caulfield
https://panem.forumpl.net/t1290-jack-caulfield
https://panem.forumpl.net/t1080-reminiscencja
https://panem.forumpl.net/t3249-caulfield#51058
Wiek : 26
Zawód : Speaker w radiu
Przy sobie : paczka papierosów, zapalniczka, odtwarzacz mp3, scyzoryk, dokumenty, telefon komórkowy,

Lophia Breefling - Page 3 Empty
PisanieTemat: Re: Lophia Breefling   Lophia Breefling - Page 3 EmptyCzw Lip 10, 2014 2:12 am

To zabawne jak szybko plany człowieka mogą ulec zmianie. Jak czasem niewiele trzeba żeby zmienić całe nastawienie. Jedno pierdolone imię, otoczone paroma ważnymi informacjami, tyle wystarczy by porzucić cel  i rzucić się w wir nieprzemyślanych działań. A wszystkie z nich, skutecznie, uświadamiały mi jak wielkim błędem było nie rozważenie sprawy choćby przez minutę. Może wtedy byłoby mi łatwiej. Tak, miałem za sobą trzy dni, których dążenia okazały się bezowocowe, trzy dni, które w zasadzie wolałem wymazać z pamięci. Dzielnica Rebeliantów potrafiła być piekłem, kiedy poznawało się ją od tej strony.
Tak oto, pozbawiony wszelkich poszlak, wściekły na zmarnowany czas i część funduszy, które uzbierałem podczas mieszkania z Rory, podjąłem w końcu decyzję. Potrzebowałem wsparcia, drobnego, nie jakiegoś znaczącego. Osoby, która faktycznie coś mogła wiedzieć, bądź chociaż miałaby pomysł gdzie szukać. Poza tym, potrzebowałem szansy na porządny prysznic. Trzy dni poszukiwań raczej nie były czymś co pozwalało szczególnie dbać o higienę.
Z góry wykluczyłem wyprawę do Rory. To byłoby wręcz żałosne, wyglądałoby jak błaganie o litość, przecież ledwo co opuściłem jej mieszkanie, doprowadzając ją zapewne do nie małej wściekłości. Chociażby z powodu podrzuconego kota. Innych ludzi w dzielnicy raczej nie znałem, chyba, że… weźmie się pod uwagę dawne znajomości.
Pomysł na początku nie wydawał mi się najlepszy, jednak był jedyną logiczną opcją, która przychodziła mi do głowy, nie potrzebowałem zatem zbyt wiele czasu by faktycznie zebrać się w sobie i skierować z ledwo znane mi okolice. Byłem tam tylko raz, gdy odprowadzałem kobietę z baru, sam w nie do końca trzeźwym stanie, dlatego też przypomnienie sobie pieprzonej drogi zajęło mi trochę czasu. W końcu jednak trafiłem na miejsce, wślizgnąłem się na klatkę schodową budynku wykorzystując moment, w którym opuszczał go jakiś lokator. Albo gość. Chuj jeden wie. Pod właściwe drzwi trafiłem bez problemu i od razu nacisnąłem na dzwonek. Nie musiałem czekać długo na reakcje.
- Cześć, Lo – przywitałem się, uśmiechając się krzywo do znajomej, po czym wsunąłem się do jej mieszania i zamknąłem drzwi nim kobieta zdążyła jeszcze cokolwiek zrobić. – Chyba… potrzebuje twojej pomocy.
Powrót do góry Go down
the pariah
Lophia Breefling
Lophia Breefling
https://panem.forumpl.net/t1982-lophia-breefling
https://panem.forumpl.net/t514-loph
https://panem.forumpl.net/t1299-lophia-breefling
https://panem.forumpl.net/t744-wspomnienia-panny-breefling
https://panem.forumpl.net/t751-lophia
https://panem.forumpl.net/t745-lophia-breefling
Wiek : 22
Zawód : Sprzedawczyni, samozwańczy lekarz, zastępca szefa Kolczatki
Przy sobie : Dokumenty, paczka papierosów, zapalniczka, broń, telefon komórkowy
Znaki szczególne : ukryte pod bransoletkami blizny na nadgarstkach

Lophia Breefling - Page 3 Empty
PisanieTemat: Re: Lophia Breefling   Lophia Breefling - Page 3 EmptyCzw Lip 10, 2014 8:20 pm

Kiedy otwierała drzwi była przekonana, że ujrzy po drugiej stronie Rory, więc nie zadała sobie trudu, jakim było założenie spodni. Wśród kobiet można sobie czasem pozwolić na mocno nieformalny ubiór, zwłaszcza we własnym domu.
Nie wrzasnęła jednak z przerażenie, kiedy zobaczyła na progu swojego przyjaciela. Tak, przyjaciela, kiedy nie ma się rodziny bliskim osobom bardzo często skaczą notowania.
A może powinna była krzyknąć, widząc, w jak opłakanym jest stanie.
- Ładnie się urządziłeś - powiedziała zamiast powitania, kręcąc głową. Złapała go za rękę i wprowadziła do mieszkania, po czym starannie zamknęła drzwi na dwa zamki (w razie nalotu dawało jej to kilka sekund więcej na ukrycie papierów albo skok z okna) i ponownie odwróciła się przodem do mężczyzny.
- Wyglądasz strasznie, Jack - "pocieszyła" go, jednocześnie mocno przytulając. Przyciskała go do siebie przez dłuższą chwilę, gładząc po plecach i po prostu nie pozwalając mu odsunąć się ani na krok. Znali się cholernie długo, więc wystarczyło, że na niego spojrzała, że usłyszała jego głos i była pewna, że coś się stało. Nie musiała mówić, że bała się o jego życie, że przecież nie widzieli się od tamtego wieczoru w barze, kiedy nieźle się nawalili. Martwiła się, a on nie miał nawet telefonu. Nie wspominając nawet, że zupełnie nie zdawała sobie sprawy, jak radził sobie przez te dwa miesiące. Za nic w świecie nie przeszłoby jej przez gardło słowo "tęskniłam", nie na trzeźwo. Po prostu ucieszyła się, że nic mu nie jest, z grubsza, szkoda, że nie było z nim Lennarta, tamta sierota zdążyłaby już kilka razy wpaść w tarapaty... Wybierała sobie osobliwych znajomych.
Ponownie chwyciła go za rękę, ciągnąc w kierunku kuchni, ale zaraz potem odwróciła się wyraźnie skonfundowana i zamarła z palcem wycelowanym w jego pierś.
- Przecież ty mieszkasz w Kwartale... Jakim cudem tu jesteś? - zapytała, patrząc na Jacka wielkimi oczami. Ostatnio wszystko zupełnie się mieszało. Ona, Lenny i Rory w Kolczatce, Javier w wojsku, z Rufusem niemal zupełnie straciła kontakt tak samo jak z Soneą i Jasmine, a teraz Caulfield tutaj, w Dzielnicy. Jak się domyślała, z fałszywymi papierami, nie musiała grzebać mu po kieszeniach, żeby się upewnić, po kilku miesiącach siedzenia w konspiracji odgadywanie niektórych spraw przychodziło jej nadzwyczaj łatwo i bez wysiłku. Pewnie wpakował się w niezłe gówno, skoro prosił ją o pomoc, nie uważała go za osobę, która łatwo się poddaje, jeśli nie potrafi dojść do czegoś sama. Właśnie dlatego tak się zdziwiła, widząc go pod drzwiami zaledwie kilka minut wcześniej. Całe szczęście, że zapamiętał jej adres, chociaż tak naprawdę całe swoje życie w Kapitolu spędziła właśnie tutaj, w tym mieszkaniu. Mieszkaniu, którego od niedawna nie potrafiła nazwać nawet domem, było zbyt puste i zimne, kiedy wracała do niego sama po całym dniu, wyczerpana, spragniona odpoczynku i bliskości kogoś, kto dałby jej to poczucie bezpieczeństwa.
- Siadaj. Chcesz coś do picia, do jedzenia? Wybacz ten bajzel, nie mam ostatnio głowy do sprzątania... - wyrzuciła z siebie szybko, w dalszym głowiąc się nad zaistniałą sytuacją. Za dużo się działo, oj za dużo... - Moment, spodnie.
Nie była specjalnie zawstydzona (nie oszukujmy się, widział ją już wiele razy w bardziej/całkowicie roznegliżowanym stanie, więc tak naprawdę wszystko jedno), ale zaczynało jej być zimno w nogi. Poza tym, skoro Rors miała wpaść, wypadało ją przywitać w miarę kulturalnie.
Wróciła po kilku minutach, nadal w trakcie zapinania zamka w rurkach. W tym czasie woda zdążyła się już zagotować, idealna synchronizacja. Nie czarujmy się, Lo nie nadawała się na panią domu i zupełnie nie pasowała jej ta rola, o czym przekonała się pewnego dnia, kiedy znalazła Królika pod jej łóżkiem, patrzącego na dziewczynę błagalnym wzrokiem. Nie jadł od tygodnia. Ona była wtedy tak samo głodna i zmęczona, pracowała dzień i noc.
Kiedy usiadła wreszcie obok niego, pozwoliła sobie na głęboki oddech i zdjęcie maski. Na jej twarzy odmalował się wyraz troski, a głos odrobinę złagodniał.
- W czym mam ci pomóc?- - zapytała w końcu, spoglądając na obraz nędzy i rozpaczy, który prezentował sobą Jack.
Powrót do góry Go down
the civilian
Jack Caulfield
Jack Caulfield
https://panem.forumpl.net/t1073-jack-caulfield
https://panem.forumpl.net/t1075-jack-caulfield
https://panem.forumpl.net/t1290-jack-caulfield
https://panem.forumpl.net/t1080-reminiscencja
https://panem.forumpl.net/t3249-caulfield#51058
Wiek : 26
Zawód : Speaker w radiu
Przy sobie : paczka papierosów, zapalniczka, odtwarzacz mp3, scyzoryk, dokumenty, telefon komórkowy,

Lophia Breefling - Page 3 Empty
PisanieTemat: Re: Lophia Breefling   Lophia Breefling - Page 3 EmptyPią Lip 11, 2014 6:44 pm

Zdziwienie na jej twarzy wcale mnie nie zaskoczyło, w sumie, i tak przyjęła mnie spokojniej niż podejrzewałem. Spodziewałem się natłoku pytań, gwałtownych gestów, nawet krzyku, w końcu nie powinienem znajdować się w tym miejscu. Narażałem ją przychodząc do jej mieszkania, mogłem więc wywołać wiele skrajnych emocji. Jednak ta nowa Lo, w przeciwieństwie do tej, którą pamiętałem jeszcze zza czasów wspólnych imprez w starym Kapitolu, była o wiele bardziej opanowana.
Rozłożyłem bezradnie ręce słysząc jej pierwsze słowa, po czym wzruszyłem ramionami. Nie miałem co z tym dyskutować, prawda była taka, iż nie prezentowałem się najlepiej. Co zaraz kobieta potwierdziła ujmując sprawę w mało delikatne słowa. Uśmiechnąłem się do niej krzywo i objąłem ją ramionami, przyciągając do siebie mocno, gdy tylko się do mnie przytuliła. Kurwa, stęskniłem się za nią. Oparłem brodę na jej głowie i westchnąłem cicho, pozwalając jej trwać w tej pozycji jak długo będzie chciała.
Kiedy w końcu cofnęła się, dałem jej poprowadzić się do sąsiedniego pomieszczenia, jednak nim nasze stopy przekroczyły próg kuchni Lophia zatrzymała się gwałtownie i odwróciła w moją stronę, wreszcie robiąc to co przewidziałem. Zadając trudne pytania.
- To długa historia, Lo – mruknąłem, po czym wzruszyłem ramionami.
Jeśli miałbym jej to wszystko opowiadać chciałbym najpierw wszystko poukładać sobie w głowie. Poza tym, nie byłem pewien ile – tak naprawdę – mogę jej zdradzić. W końcu udział Rory w mojej obecności w Dzielnicy był duży i przy tym bezsprzecznie nielegalny, a nie chciałem robić jej więcej problemów wyjawiając coś nieodpowiedniego, czystym przypadkiem.
Rzuciłem jej krótkie, ucinające na razie dyskusję spojrzenie, po czym usiadłem na jednym z krzeseł rozglądając się po mieszkaniu. Nie wiele się tutaj zmieniło. Co prawda ledwo je pamiętałem z dawnych lat, jednak… To mieszkanie było swoistą wyspą na całym tym rebelianckim bagnie. Coś znajomego, przywołującego całkiem miłe wspomnienia. Uśmiechnąłem się kącikiem ust, ledwo notując pytanie kobiety, po chwili jednak potrząsnąłem głową i spojrzałem na nią uważniej.
- Hm? Kawy, jeśli można. I nie pogardziłbym jakąś kanapką – poprosiłem, kiwając głową w stronę dziewczyny. Po chwili jednak przekrzywiłem głowę patrząc na nią łobuzersko i zaśmiałem się cicho, gdy wycofała się po spodnie, czekając ze skomentowaniem tego do jej powrotu. – Bez nich było ci lepiej – rzuciłem, obserwując jej zmagania z rozporkiem, jednak już tylko czysto w formie żartu.
Nie potrafiłbym, do kurwy nędzy, namawiać do czegoś Lophii. Czasy się zmieniły, nie zamierzałem wychodzić z inicjatywą do jakichkolwiek działań między nami. Nie ważne jak bardzo nie byłbym ciekaw.
Poczułem ukłucie wyrzutów sumienia, gdy zobaczyłem tę wyraz troski na twarzy Lo, w momencie, w którym usiadła obok mnie. Westchnąłem, po czym przeczesałem włosy palcami i wzruszyłem ramionami. Od czego by tu zacząć…
- Szukam Lenny’ego. Ponoć znajduje się gdzieś na terenie dzielnicy, ale… ja mam tutaj zbyt małe możliwości – wyjaśniłem w końcu, od razu skacząc na głęboką wodę.
Powrót do góry Go down
the pariah
Lophia Breefling
Lophia Breefling
https://panem.forumpl.net/t1982-lophia-breefling
https://panem.forumpl.net/t514-loph
https://panem.forumpl.net/t1299-lophia-breefling
https://panem.forumpl.net/t744-wspomnienia-panny-breefling
https://panem.forumpl.net/t751-lophia
https://panem.forumpl.net/t745-lophia-breefling
Wiek : 22
Zawód : Sprzedawczyni, samozwańczy lekarz, zastępca szefa Kolczatki
Przy sobie : Dokumenty, paczka papierosów, zapalniczka, broń, telefon komórkowy
Znaki szczególne : ukryte pod bransoletkami blizny na nadgarstkach

Lophia Breefling - Page 3 Empty
PisanieTemat: Re: Lophia Breefling   Lophia Breefling - Page 3 EmptySob Lip 12, 2014 5:32 pm

podkład ;)
Narozrabiał. Doskonale widziała to wszystko malujące się na jego twarzy jak wyjątkowo staranny i dokładny obraz. Teraz trzeba go było tylko zinterpretować, a Loph nie była w tym najgorsza.
Siedział tu już pewnie wystarczająco długo, żeby przekonać się, że Dzielnica potrafi być naprawdę fatalnym miejscem do życia, co pięknie odbijało się w jego zmęczonej twarzy. Nienawidziła tego świata jeszcze bardziej, kiedy jej bliscy cierpieli. Wcale nie miała ich wielu, za to postanowiła dbać przynajmniej o nich.
- Wiem, Jack. Gdyby była krótsza, nie przyszedłbyś tu. Wiem, że mam rację - odpowiedziała, puszczając mu oczko. Miała dziwne wrażenie, że życie zrobiło im obojgu ogromną krzywdę. Odkąd złożyła mu niezapowiedzianą wizytę w mieszkaniu wiele lat temu zdała sobie sprawę, że nie tylko ona została kiedyś zraniona. Miała wtedy zaledwie kilkanaście lat, ale widziała już wyraźnie rozpadający się mit wspaniałości ludzi i Kapitolu. Ludzie to dranie, a ich państwo nie potrafi nic na to poradzić.
- Okej... Nie licz na spokój, stary - rzuciła, dostrzegając to ostrzegawcze spojrzenie. Uniosła obie ręce w obronnym geście, nadal nie spuszczając z tonu. Współczuła mu, ale jeśli za bardzo się nad nim rozczuli, wcale mu nie pomoże. Mogła go przytulać i trzymać za rękę, ale nie mówić, że jest biedny i że na pewno wszystko się ułoży. Po prawdzie już dawno przestała wierzyć w szczęśliwe zakończenia, więc może po prostu nie umiała nic poradzić ani na swoje, ani na jego problemy. Może się łudziła. Może nadal nie umiała odróżnić marzeń od rzeczywistości. Może. Jednak wiedziała, że będzie przy nim, choćby mieli ją za to wpakować do więzienia.
- Och, czy ja widzę pierwszy uśmiech na mój widok? No proszę - parsknęła, mierzwiąc mu włosy na czubku głowy. Nalała wrzątku do dwóch kubków i szybko postawiła je na stole, przeklinając pod nosem, kiedy rozlała trochę kawy na podłogę. Trzęsły jej się ręce, pewnie z niewyspania, stresu i niedoboru magnezu. Za dużo kawy, za mało snu. Za mało snu, za dużo pracy. I tak w kółko. Czuła, że powoli się wykańcza, ale mówiąc szczerze miała to głęboko gdzieś, nie było mamy, która chłodnym głosem radziłaby jej wolne, nie było tak naprawdę nikogo, kogo zdanie uznawałaby za bezsprzecznie właściwe. I to mogło ją zgubić...
- Kawa raz. I marna kelnerka do kompletu.
Ruszyła do lodówki, wyjęła z niej pomidory, ser żółty, usmażonego kurczaka i zabrała się za robienie kanapek, które wrzuciła jeszcze później na chwilę do piekarnika. Oboje powinni przynajmniej raz na kilka dni zjeść coś ciepłego. Lophia nie pamiętała, kiedy ostatni raz gotowała. Pewnie coś ponad miesiąc temu, nie miała dla kogo. W ogóle mało jadła.
- Mogę zdjąć, ale zmarznę, aż tak źle mi życzysz? - odparła oburzona, gniewnie podając mu jedzenie. Zgromiła go spojrzeniem stojąc przed nim z żądzą mordu wypisaną na twarzy, po czym lekko szturchnęła szturchnęła go w ramię i kazała zjeść jak najszybciej. Wtedy już się śmiała.
Tak naprawdę doskonale wiedziała, że nie będzie mogła unikać odpowiedzi na pytania w nieskończoność, a kiedy Caulfield wyłożył powód swojej wizyty musiała usiąść i wziąć głęboki oddech. Gdyby chodziło o kogoś innego...
- Przecież ta sierota sobie tu nie poradzi! - rzuciła ostro, z niedowierzaniem, patrząc gdzieś w ścianę. Nie zniosłaby, gdyby któremuś z nich stała się krzywda, nie wytrzymałaby koljnej straty...
Lo, ogarnij się idiotko.
Mogła zrobić bardzo, bardzo wiele. Tylko w jaki sposób, nie zdradzając Jackowi swojej przynależności do Kolczatki?
- Jutro z samego rana użyję wszystkich kontaktów, jakie mam i znajdę tego debila. Obiecuję - powiedziała zamiast tego, planując wizytę w Kwaterze jak najszybciej. Ugryzła kawałek kanapki i na chwilę pogrążyła się w rozmyślaniach. Mogłaby tam być jeszcze dzisiaj, ale skoro Lennarta nie było tak długo, jedna noc pewnie niczego nie zmieni. A Jack potrzebował prysznica, czystych ciuchów i noclegu, to zdecydowanie przesuwało sprawę na rano.
- Zostaniesz tu. Bez dyskusji, dziewczyna zaprasza cię na noc, nie odmawia się - dodała z krzywym uśmiechem na twarzy. Próbowała obrócić to w żart z tego samego powodu, o którym mówiłam wcześniej. Nie potrzebował głaskania po głowie, za dobrze go znała.
- To na pewno wszystko? - zapytała jeszcze, po raz kolejny zwracając uwagę na to, że najwyraźniej czuł się okropnie i wcale nie próbował tego ukrywać. Dziesięć lat znajomości potrafi trochę zmienić relacje międzyludzkie.
Powrót do góry Go down
the civilian
Jack Caulfield
Jack Caulfield
https://panem.forumpl.net/t1073-jack-caulfield
https://panem.forumpl.net/t1075-jack-caulfield
https://panem.forumpl.net/t1290-jack-caulfield
https://panem.forumpl.net/t1080-reminiscencja
https://panem.forumpl.net/t3249-caulfield#51058
Wiek : 26
Zawód : Speaker w radiu
Przy sobie : paczka papierosów, zapalniczka, odtwarzacz mp3, scyzoryk, dokumenty, telefon komórkowy,

Lophia Breefling - Page 3 Empty
PisanieTemat: Re: Lophia Breefling   Lophia Breefling - Page 3 EmptySob Lip 12, 2014 7:55 pm

Uśmiechnąłem się tylko krzywo słuchając uwagi dziewczyny. Lophia chyba jako jedyna z osób mi bliskich znała mnie tak długo. I tak dobrze przy tym, wręcz za dobrze. A to wszystko dlatego, że kiedyś postanowiła mi zrobić niespodziankę, mimo moich próśb by nie przychodziła do mojego domu. Tamtego dnia matka była już tak zalana, że nie rejestrowała nawet tego co się działo dookoła niej, ja zaś miałem – po raz kolejny – obitą twarz, ślad po kolejnej bójce, w którą się wdałem by chronić honor kobiety, która mnie urodziła. Choć, tak naprawdę, w jej przypadku coś takiego nie istniało, jednak nie mogłem pozwolić na to by kolejny jej kochaś na nas pasożytował. Za chuja.
Lophia miała pecha trafić na jedną z bardziej porypanych sytuacji u mnie w domu i, szczerze powiedziawszy, w chwili, w której otworzyłem przed nią drzwi i zrozumiałem kto przede mną stoi, miałem ochotę zatrzasnąć je bez słowa. Nie witając się, nie żegnając, nie przepraszając. Po prostu w ciszy, jak najszybciej, by nie dostrzegła w pełni tego co jest za progiem. Jednak nie zrobiłem tego i cholera jedna wie czemu. Pozwoliłem jej wejść do mieszkania, zaprosiłem do pokoju, zrobiłem coś do picia, a potem wyjaśniłem jej wszystko. Monosylabicznie, oszczędzając na słowach, pomijając większość szczegółów, jednak to co zdradziłem i to co dziewczyna widziała w tamtym momencie wystarczyło by zdobyła sobie ogólny zarys całej sytuacji panującej w moim domu.
Wzruszyłem ramionami i wywróciłem oczami, słysząc jej pseudo-obietnicę, po czym rozsiadłem się wygodniej. Wcale nie liczyłem na to, że zostawi mnie w spokoju, w końcu nie tylko ona była tą, która dobrze zna drugą stronę. Wiedziałem, że potrafi być kurewsko uparta. Oraz, że jeśli będzie chciała dowie się – przynajmniej ogólnikowo – co robiłem w dzielnicy i jak się tutaj znalazłem.
Posłałem jej ironiczne spojrzenie, gdy tak zmierzwiła mi włosy na czubku głowy. Chwilami miewałem wrażenie, że Lo traktuje mnie jakbym to ja był tym młodszym, którego można poklepać po ramieniu, potargać mu włosy i w ogóle potraktować jak dziecko, tolerowałem to jednak, wiedząc, że kobieta w jakiś sposób próbuje wyrazić swoją troskę, a zdecydowanie wolałem taką metodę niż durne pocieszające słówka i głaskanie po główce.
- Rzekłbym, kelnerka niczego sobie, nawet całkiem cieszy oko – odparłem uśmiechając się szelmowsko, gdy tylko postawiła obok mnie kawę, jednocześnie dokładnie jej się przyglądając. A to co zobaczyłem nie napawało mnie optymizmem. Bynajmniej. Westchnąłem cicho i pokręciłem głową, obserwując jej trzęsące się dłonie. Ja wpakowałem się w gówno, ona nie potrafiła zadbać o siebie. Wiedziałem, że z jej życiem nie jest najlepiej, nigdy nie było, miałem jednak nadzieje, że nie zachowała się na podobieństwo tego idioty Lennarta i nie zrzuciła sobie na barki czegoś z czym nie do końca mogłaby sobie poradzić.
- Masz dbać o siebie, mała, zrozumiano? – rzuciłem, zupełnie ignorując jej oburzenie, dobrze wiedząc, iż tak naprawdę było ono tylko żartem. Posłałem jej ostre spojrzenie, dając jej do zrozumienia, iż to nie była prośba, którą mogła zignorować. Co prawda obydwoje wiedzieliśmy, że nie będę w stanie upilnować jej i przekonać się czy będzie się trzymała tego żądania, jednakże liczyłem na to, iż okaże choć odrobinę zdrowego rozsądku.
Na widok ciepłych kanapek zaburczało mi w brzuchu. Zabrałem się do jedzenia z zapałem ciesząc się, że choć na chwilę mogę się skupić na czymś innym niż myślenie o celu mojej wizyty. Nie odezwałem się dopóki nie zjedliśmy wszystkiego co Lo przyrządzała, a z mojego kubka nie zniknęła połowa płynu. Dopiero wtedy zdobyłem się na jakiekolwiek wyjaśnienia, a reakcja dziewczyny na nie wcale mnie nie zaskoczyła.
- Lo, on był jednym z więźniów – powiedziałem jej, stawiając wszystko na jedną kartę. Po dawnej rozmowie z Lenny’m domyśliłem się, że Lophia też macza palce w działalności antyrządowej, jednak pewności nie miałem. Liczyłem za to, że nawet jeśli nie działa w taki sposób, fakt iż mówimy o jej przyjacielu, naszym przyjacielu, powstrzyma ją przed błędną reakcją. Potarłem nerwowo czoło. – Ten debil dał się złapać… Powiedzmy, że był w niewłaściwym czasie i w niewłaściwym miejscu. Na szczęście udało mu się uciec, wraz z resztą więźniów z konwoju. Od tej pory nie mam pojęcia co się z nim dzieje.
Odetchnąłem z ulgą słysząc obietnice kobiety i pokiwałem głową, ponownie rozsiadając się wygodniej na krześle. Ponownie powróciłem do popijania kawy, czując jak chociaż jeden ciężar ustępuje powoli  moich barków. Działając przeciw rządowi czy nie Lo miała o niebo większe możliwości mieszkając w Dzielnicy, znała to miejsce lepiej, była tu legalnie, miała ludzi, których mogłaby wybadać. Ja tych możliwości nie miałem.
Zmarszczyłem brwi słysząc jej kolejne słowa i spojrzałem na nią zaskoczony. Moja obecność tutaj była dla niej niebezpieczna i dziewczyna musiała sobie z tego zdawać sprawę. Nie miałem zamiaru narażać jej dłużej niż potrzeba.
- Nie wiem czy to dobry pomysł… - odparłem zatem, przyglądając się jej ostrożnie. Nie chciałem jej urazić odrzucając propozycję.
Na kolejne pytanie nie odpowiedziałem, jedynie wzruszyłem ramionami. W zasadzie, to było wszystko o czym miałem zamiar mówić Lo, inną kwestią było, że jeszcze multum rzeczy tłoczyło mi się w głowie, żądając uwagi i przemyślenia sprawy.
Powrót do góry Go down
the pariah
Lophia Breefling
Lophia Breefling
https://panem.forumpl.net/t1982-lophia-breefling
https://panem.forumpl.net/t514-loph
https://panem.forumpl.net/t1299-lophia-breefling
https://panem.forumpl.net/t744-wspomnienia-panny-breefling
https://panem.forumpl.net/t751-lophia
https://panem.forumpl.net/t745-lophia-breefling
Wiek : 22
Zawód : Sprzedawczyni, samozwańczy lekarz, zastępca szefa Kolczatki
Przy sobie : Dokumenty, paczka papierosów, zapalniczka, broń, telefon komórkowy
Znaki szczególne : ukryte pod bransoletkami blizny na nadgarstkach

Lophia Breefling - Page 3 Empty
PisanieTemat: Re: Lophia Breefling   Lophia Breefling - Page 3 EmptyNie Lip 13, 2014 11:58 pm

Miał rację, jeśli chodziło o to, jak dobrze go znała. Tyle lat... Chociaż mieli spore przerwy w relacjach, wyjechała do Czwórki tak nagle, że nie miała nawet sznas poinformować go, że w ogóle żyje, uciekała. Jej matka uciekała, ciągnąc dzieci za sobą, kiedy zastrzelono jej męża, a im ojca. Pierwsza tragiczna śmierć w życiu Lo. Kolejny punkt w serii niefortunnych zdarzeń jej życia.
Dochodzimy do momentu, w którym należy wspomnieć, że on też sporo o niej wiedział, pewnie więcej, niż sama by chciała. Widział, jak powoli uzależnia się od narkotyków, widział jak wpada w ciąg, w jakim stanie wychodzi z klubu. Ba, w jakim się do niego doczłapuje. A jednak jej nie zostawił. Ani on, ani Lenny, ani Dre. Wszyscy byli przy niej, dopóki starczyło im sił. Albo dopóki ktoś nie pozbawił ich życia. Krzyk jej brata, ten wrzask, żeby uciekała nadal dźwięczał jej w głowie, chociaż od rebelii minęło już dużo czasu. Zmieniła się, zmieniła się tak bardzo, że momentami nie poznawala nowej siebie. A w takich chwilach jak ta mogła przypomnieć sobie coś w rodzaju zapachu tamtych beztroskich dni... Jack był osobą, która łączyła ją z młodością. Nie miała łatwego dzieciństwa, ale nie umiała porównać, który czas był dla niej gorszy: wczoraj czy dziś. Gwałt czy śmierć nabliższych?
- Jeszcze się nie nauczyłeś, że nie można mnie lekceważyć? - parsknęła, świdrując mężczynę wzrokiem. Skoro tak dobrze ją znał, powinien wierzyć, że jeśli mówi, że nie odpuści, to nie odpuści. To bywało cholernie denerwujące, ale nie wynikało bynajmniej ze złośliwości (nie w stosunku do niego), ale czystej troski. Potrzebowała odrobiny szczerości w życiu wobec ciągłych kłamstw i tajemnic. Nie była szczera z matką, kiedy ta żyła, z wzajemnością. Z Javierem musieli mieć przed sobą tajemnice, choćby bardzo starali się zachowywać fair wobec drugiego... Zawsze coś w tym przeszkadzało. Czy to misja, czy przysięga, czy po prostu niechęć denerwowania drugiej osoby. Czasami zastanawiała się, jak to możliwe, że nadal byli razem. Ale odpowiedział na to pytanie. Kochał ją, kiedyś nie uznałaby, że to wystarczające wytłumaczenie, nadal nie była pewna, czego chciała oprócz jednego: jego. Może zachowywała się jak zadurzona nastolatka. Może. Nieważne. Nie w tamtej chwili.
Więc uważała, że skoro Jack jest tutaj, to w jakiś sposób jej ufa, skoro wiedziała o nim aż tyle, nie mógł uznawać jej za wroga. Mieszkali po różnych stronach, byli różni pod względem charakterów, ale Lophia wiedziała, że nie zniosłaby straty kolejnej osoby. Już nie.
- Stara się jak może - zaśmiała się, prezentując się w całej okazałości w teatralnym ukłonie. Rozciągnięty sweter Javiera i spodnie, przepiękna jak zawsze, kiedy zaszywała się w mieszkaniu w samotności.
Po kolejnej uwadze zmroziła go wzrokiem i chwilę spoglądała mu prosto w oczy, ale po raz pierwszy nie wytrzymała jego wzroku. Odwróciła głową w kierunku kubka z kawą i zacisnęła na nim dłonie. Nie przegrałaby tej potyczki, gdyby nie musiała przyznać, że miał świętą rację.
Jej oczy ponownie skierowały się w tym samym kierunku, ale tym razem nie było widać w nich siły tylko zagubioną osobę, która bała się jutra. Która nie wiedziała jak ma chronić ludzi, których kocha. Trwało to raptem sekundę, wystarczająco długo, żeby wiedział, wystarczająco krótko, aby się nie rozsypać. Po chwili na jej twarz ponownie powrócił ten sam wyraz, co zwykle. Uśmiechnęła się krzywo i spojrzała na niego z ukosa.
- Nie jestem taka mała - wysyczała przez zęby, w głębi duszy ciesząc się, że ktoś się o nią martwił. Odrobina balsamu na scharatane serce. Ale była też zirytowana, że ktoś mówił jej, co robić i miał przy tym rację. Nie chciała tego przyznawać.
Cieszyła się, że był przy niej.
- Wiem, że nie masz pojęcia, na ile możesz być szczery. Ale niech wystarczy ci to, że doskonale znam tę akcję. I wiem o aresztowaniu. Wiem, że uciekł. Ale jutro zdobędę dokładniejsze informacje. Ktoś mógł mu pomóc, jeśli był na tyle ogarnięty, żeby zgłosić się do odpowiednich ludzi - wyrzuciła z siebie jednym tchem zastanawiając się, czy nie łamie przynajmniej przysięgi. Chrzanić to, dla nich dałaby się torturować. Byle pozostali bezpieczni.
- Chcę wam pomóc, więc po prostu mi zaufaj.
Wiem, że proszę o wiele, ale zrób to, posłuchaj mnie ten jeden raz, uparciuchu.
A co do noclegu...
- UWierz, że pakowałam się w gorsze akcje - zaczeła tajemniczo. - Nie będziesz spał pod mostem, głupku. I potrzebujesz prysznica, śniadania i herbaty. I czegoś mocniejszego. Daj spokój, nie daj się prosić...
Naprawdę nie chciała go teraz wypuścić. Może działała cholernie samolubnie, ale nie miała ochoty martwić się o to, czy nie dostał w mordę gdzieś w zaułku. Radził sobie, zawsze i wszędzie, nie miał lekko. Mógł przespać jedną noc w bezpiecznym miejscu.
- Umyjesz się, przebierzesz, nie będzie problemu, bo mam ciuchy Javiera... - przerwała gwałtownie, a jej oczy powiększyły się do rozmiarów spodków. Cholera, cholera, cholera, nie powinna mu mówić, nie mogła mu mówić, Javier nie był kimś, z kim mogłaby się widywać, nie legalnie, nie zgodnie z panującym wszędzie prawem. Wciągnęła ze świstem powietrze do płuc. To był słaby punkt. Miłość. Przywiązanie. I chęć chronienia ich kruchego związku przed okrutnym światem.
- W razie czego o niczym nie wiesz, o niczym nie słyszałeś, błagam - dodała, patrząc wprost na niego z przerażeniem wymalowanym na twarzy. Opróżniła kubek i głośno odstawiła go na ladę.
Oddychaj, idiotko.
Powrót do góry Go down
the civilian
Jack Caulfield
Jack Caulfield
https://panem.forumpl.net/t1073-jack-caulfield
https://panem.forumpl.net/t1075-jack-caulfield
https://panem.forumpl.net/t1290-jack-caulfield
https://panem.forumpl.net/t1080-reminiscencja
https://panem.forumpl.net/t3249-caulfield#51058
Wiek : 26
Zawód : Speaker w radiu
Przy sobie : paczka papierosów, zapalniczka, odtwarzacz mp3, scyzoryk, dokumenty, telefon komórkowy,

Lophia Breefling - Page 3 Empty
PisanieTemat: Re: Lophia Breefling   Lophia Breefling - Page 3 EmptyWto Lip 15, 2014 9:22 pm

Moment, w którym Lophia powoli zaczęła wpadać w ciąg nie był najmilszym fragmentem naszej wspólnej historii. Może dlatego, że na samym początku czułem się winny, w końcu nie raz, nie dwa upijałem się z nią, a potem wciągaliśmy jakiś szajs, doprowadzając się do takiego stanu, że nie byliśmy nawet w stanie wyjść z baru. Dlatego, gdy tylko uświadomiłem sobie fakt, że mogłem maczać palce w jej uzależnieniu czułem się jak skończony chuj. I prawie się poddałem, prawie wycofałem, chcąc dać jej spokój, w końcu nie nadawałem się nigdy na wzór do naśladowania, w końcu jednak, zamiast tego, zebrałem się w sobie i spróbowałem nią potrząsnąć, wyciągnąć ją z tego szajsu, w który wpadła.
Kąciki moich ust uniosły się nieznacznie w górę, gdy tylko zobaczyłem pierwsze oznaki irytacji u Lophi. To był chyba nasz standardowy scenariusz, wywracanie oczami, parskanie, świdrowanie się wzrokiem, jakbyśmy obydwoje nie wiedzieli, że druga strona przyjęła sprawę do wiadomości. I nie odpuści, jeśli uprze się na swoją własną opcję. Wytrwałem więc be słowa i ruchu znosząc kobiece spojrzenie, czekając aż odpuści i się uspokoi. Nie zamierzałem się z nią kłócić, bo nawet najostrzejsza wymiana zdań nie sprawiłaby, że wiedziałbym co powiedzieć. I nie chodziło o to, że nie chciałem ufać Lo, chciałem, ale wiedziałem, że nie mogę, nie do końca, nie kiedy na szalce znajdowała się wolność, a może nawet życie innej osoby.
W takiej sytuacji nie mogłem tak po prostu się złamać.
Mój uśmiech poszerzył się, gdy Lophia roześmiała się i skłoniła przede mną. Skinąłem jej głową, jakby przekazując wyrazy uznania, po czym skupiłem się na ciepły napoju, badając ją wzrokiem już w inny sposób. A gdy tylko zobaczyłem reakcję kobiety na moje słowa, już byłem pewien, że tak naprawdę coś jest na rzeczy. Zacisnąłem więc usta na jej mrożące spojrzenie odpowiadając moim twardym i ostrym. Były pewne spraw, w których nie mogła ze mną pyskować, nie ważne co by nie mówiła. Tym bardziej, że Lo zawsze miała tendencje do nie zwracania uwagi na swój stan zdrowia, najpierw kiedy chodziła do klubów, teraz, gdy nowy Kapitol w pełni ją pochłonął.
A gdy tylko dotarł do mnie sens mojej ostatniej myśli westchnąłem w duchu, kręcąc nieznacznie głową. To co się stało ze stolicą, to jak wyglądało teraz życie, wszystko to pożerało starych mieszkańców tych ulic, wyduszając z nas resztki dawnej dumy, pozbawiając oparcia i przyzwyczajeń. Rebelianci kazali patrzeć nam na upadek naszego świata. I choć nie był on doskonały, wręcz przeciwnie był zepsuty do granic kurewskich możliwości, czego i ja i Lo byliśmy doskonałymi przykładami, w takim miejscu się urodziliśmy, chłonęliśmy jego atmosferę, zasady i swobodę wraz z mlekiem matki. Nic więc dziwnego, że większość z nas stawała się ledwo cieniami swoich dawnych ja, pozbawionymi hartu ducha, siły, której dawały nam pewne stałe.
Sycząca uwaga kobiety wyrwała mnie z zamyślenia. Zmarszczyłem brwi i spojrzałem na nią zaskoczony, po chwili jednak parsknąłem krótkim śmiechem. Nie ważne jak bardzo nowy świat nie starałby się przypiłować pazury Lo, nigdy nie da rady pozbawić ją ich doszczętnie. To była część jej, której zanik oznaczałby totalne złamanie. A na to była zbyt silna. A przynajmniej ja tak sądziłem.
Westchnąłem, gdy ponownie się odezwała i pokręciłem bezradnie głową. No tak, jak mogłem się spodziewać czegoś innego, skoro Lenny knuł podczas spotkania na moście z siedzącą naprzeciwko nie kobietą, a później okazało się, że bierze udział w jakieś misji, powinno być dla mnie logicznym, że i ona maczała w tym swoje palce. Wyprostowałem się i spojrzałem na nią chłodno, czując jak wewnątrz mnie coś się gotuje. Co za pierdoleni idioci, czy oni naprawdę nie umieli cenić swojego życia, tego co mają? Zawsze i wszędzie musieli narażać swoje tyłki w imię jakiś popierdolonych ideologii, a prawda była taka, że nawet jeśli im się powiedzie nigdy nie otrzymają za to wdzięczności, nie takiej jaka im się należy. Ten świat ich zniszczy, to działanie pozbawi ich resztek sił, a nowa rzeczywistość (o ile taka powstanie, o ile wcześniej nie zetną wszystkich, którzy próbowali się buntować w jakikolwiek sposób) przyniesie im tylko nowe oczekiwania, roszczenia wobec których pewnie w końcu nie będą w stanie sprostać. Ludzie nigdy nie doceniali bohaterów. Pierdolonych debili, którzy po tym jak pomogli odstawiani byli w cień. Bo stanowili zagrożenie.
Odstawiłem na blat filiżankę z kawą obawiając się, że kruche naczynie nie wytrzyma kolejnych paru chwil zaciskania na nich palców. Wbiłem wzrok w blat i zacisnąłem zęby starając się uspokoić. Zbytnie zagłębianie się w tego typu myśli mogło skończyć się moim wybuchem, a nie chciałem by Lophia musiała to znosić. Zbyt dużo miałem jej zawdzięczać, nie traktuje się tak osób, które starają się na pomóc. Złapałem kilka głębszych oddechów, po czym potarłem czoło i ponownie podniosłem wzrok. Nie udało mi się jednak powstrzymać gorzkiego śmiechu, który wyrwał się z mojego gardła, gdy tylko spojrzałem na twarz kobiety. Lenny, Rory, teraz Lophia. Ten świat pełen jest pierdolonych idiotów.
- Lo, ufam Ci. Ufam na tyle ile mogę. I to jest chyba mój błąd. Ostatnio zaufanie do ludzi powoduje, że znajduje się właśnie w takich sytuacjach.
Wiedziałem, że byłem nieprzyjemny, niemiły, wiedziałem jednak również, że i tak te słowa były łatwiejsze do przyjęcia, niż to wszystko co mi się kręciło po głowie. Mieszanka wściekłości, zawodu i strachu o życie tych debili.
Odetchnąłem ponownie.
- I tego właśnie się boję, nie rozumiesz. Wiem, że Lenny władował się w jakąś nielegalną, antyrządową organizacje. Lo, sam brałem udział w pierdolonej misji – to słowo wypowiedziałem z taką ilością szyderstwa na jaką tylko było mnie stać – by chronić jego tyłek. I do czego nas to sprowadziło? Lennart wylądował w więzieniu, a ja zabiłem człowieka. Zabiłem jakiegoś pierdolonego gówniarza, którego miałem wykorzystać do zdobycia informacji.  A na dodatek, żeby było ciekawiej, poczułem się w pierdolonym obowiązku by dalej bronić tyłek tego dzieciaka, przez co wkopałem się w kolejną akcję. A tam, cudownym zbiegiem okoliczności, zostałem postrzelony…
Zamilkłem i potrząsnąłem głową. Nawet nie byłem pewien, czy mówiąc to wszystko nie zakłada sobie powoli stryczka na szyję. I to nie dlatego, że sądziłem, iż Lo byłaby w stanie mnie wydać. W to akurat szczerze wątpiłem, biorąc pod uwagę, że ona sama aktywnie brała udział w działaniach antyrządowych. Po prostu czułem, że im bardziej zagłębiam się w tą sprawę, tym bardziej się duszę, wplątuje w siatkę z której nie będę już mógł uciec.
Ponownie odetchnąłem głośniej i potarłem skroń. Opanuj się, Caulfield, idioto, nie przyszedłeś się tutaj kłócić.
- Prysznic brzmi świetnie – powiedziałem w końcu, już o niebo spokojniejszym głosem i skinąłem kobiecie, starając się zapomnieć o tym co przed chwilą mówiłem. Wiedziałem, że nie zmienię jej nastawienia, jaki więc był sens w tych dyskusjach? – I dziękuje, jeśli nie będzie to sprawiać problemu z chęcią zostanę.
Jedna noc nie powinna być czymś nadzwyczaj groźnym. Zresztą, u Rory spędziłem ponad dwa miesiące i nie skończyło się tu źle, więc nie powinienem się martwić o Lophię. Chyba…
- Ale tylko jeden dzień, nie dłużej. Nie mogę Cię narażać bez powodu.
Uśmiechnąłem się krzywo, po czym ponownie sięgnąłem po szklankę, szybko jednak zapomniałem o napoju, zamiast tego uniosłem brwi zdziwiony, wpatrując się w dziewczynę z niedowierzaniem. Widać świat stanął na głowie. Ja spędzałem czas w Dzielnicy, a Lophia, najwyraźniej… znalazła sobie faceta. Nie widziałem innego wyjaśnienia dla jej reakcji, która swoją drogą była dość zabawna. Przez chwilę jeszcze przyglądałem się jej, ciekaw czy to nie jest jakiś żart, jednak widząc jej przerażenie nie mogłem się powstrzymać i parsknąłem śmiechem. Głośnym, dość radosnym. Kurwa, chyba mi odbiło.
- Czekaj, coś mnie chyba ominęło. Czyżby panna Breefling była w związku? – zapytałem, nadal się śmiejąc. – Od kiedy? Jak do tego doszło? I… czemu tak bardzo się tego boisz?[/b]
Powrót do góry Go down
the pariah
Lophia Breefling
Lophia Breefling
https://panem.forumpl.net/t1982-lophia-breefling
https://panem.forumpl.net/t514-loph
https://panem.forumpl.net/t1299-lophia-breefling
https://panem.forumpl.net/t744-wspomnienia-panny-breefling
https://panem.forumpl.net/t751-lophia
https://panem.forumpl.net/t745-lophia-breefling
Wiek : 22
Zawód : Sprzedawczyni, samozwańczy lekarz, zastępca szefa Kolczatki
Przy sobie : Dokumenty, paczka papierosów, zapalniczka, broń, telefon komórkowy
Znaki szczególne : ukryte pod bransoletkami blizny na nadgarstkach

Lophia Breefling - Page 3 Empty
PisanieTemat: Re: Lophia Breefling   Lophia Breefling - Page 3 EmptyWto Lip 15, 2014 11:47 pm

To nie tak, że specjalnie głowiła się nad tym, po której stanie stronie. Nie rozmyślała godzinami o tym, co zrobić, żeby narazić się bardziej, żeby posunąć się o krok dalej i postawić na szali własne życie dla dobra publicznego... Brednie.
Zacznijmy od tego, że była wściekła i sfrustrowana, bo dwa kolejne systemy sukcesywnie zabijały wszystkich, których kochała. Niezależnie od władzy, obrywała. Nie wierzyła w to, że kolejna okaże się o wiele lepsza, ale może chociaż minimalnie, może przynajmniej ten cholerny mur runie, a ona będzie wreszcie żyć wśród „swoich”. Momentami wątpiła nawet w to, kim jest, kim się stała... Kiedyś była osobą, która nie przejmowała się długością swojego życia, z uwagi na to, że chciała się bawić, chciała zapomnieć, poczuć się pożądana i atrakcyjna. Teraz miała w nosie to, kiedy umrze, bo chciała zemsty. Chciała, żeby ludzie, którzy skazali na śmierć jej matkę, którzy spowodowali ten rozłam, przez który ona, Jack i Lenny musieli żyć po różnych stronach miasta, żeby ci ludzie ponieśli karę. Bo to, że przez wiele lat cierpieli nie upoważnia ich wcale do szerzenia jeszcze większego zła i przemocy. Nikt nie miał do tego prawa.
Więc dlaczego planujesz misje?
Po trupach do celu. Ona też zabijała. Zabijała w czasie wojny i była pewna, że będzie musiała zrobić to po raz kolejny. Do tego nie można przywyknąć, przejść nad morderstwem do porządku dziennego, a potem iść na kawę do przytulnej knajpki. Każda śmierć odcisnęła piętno na jej duszy, ci ludzie nadal tam byli.
Więc wiemy już, że nie działała do końca bezinteresownie. I że zupełnie nie przejmowała się własnym życiem.
Ona i Jack byli w gruncie rzeczy bardzo podobni, wystarczyło obserwować ich z bliska, aby dostrzec ten sam upór w oczach, kiedy mierzyli się nawzajem wzrokiem wiedząc, że ani jedno ani drugie nie da za wygraną. Kompromisy? A kto bawił się w taką dziecinadę! On doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że stawiała siebie daleko za innymi ludźmi, życie ją zmieniło. Za to ona nie kwestionowała momentów, w których stawał w obronie matki i dostawał w pysk. Widziała go w takim stanie. Widziała go pobitego, zalanego, naćpanego. A on ją kompletnie „rozluźnioną”, kiedy nie odróżniała kibla od parkietu ani poszczególnych facetów. Patrząc wstecz, zachowywała się jak rozpuszczona małolata, której pieniądze uderzyły do głowy, nawet nie próbowała się tłumaczyć, ona wiedziała swoje. To się nie zmieniło.
Był na nią wściekły, mógł powstrzymywać się od wybuchu, ale Lophia była pewna, że nie ma sensu czegokolwiek mówić. Miał już zdanie, miał własne poglądy, z którymi po części się zgadzała. Nie widziała celu w rozpoczynaniu kłótni, naprawdę pragnęła mieć kogoś, kto nie zjedzie jej od góry do dołu tak, jak kiedyś zrobił to Javier. Pamiętała tamtą kłótnię, pamiętała swoją bezsilność i mimo że go kochała, nie chciała wracać do tamtego momentu.
Wyciągnęła rękę przed siebie i na moment ścisnęła jego palce, starając się tylko przekazać Jackowi, żeby przestał się o mnie martwić. Ona przegrała już dawno temu, zatraciła siebie w tym wszystkim, w starym Kapitolu, w nowym Kapitolu, po gwałcie, śmierci brata. Nie mówiła mu o tym, że o mały włos już by się nie widzieli, że tylko refleks starszej pani z góry uratował ją przed popełnieniem samobójstwa. Mógł dostrzec blizny na nadgarstkach, ale od jej wyjazdu widzieli się raptem drugi raz, trochę za mało jak na opowiadanie o swoich problemach prosto z mostu. Taka rozmowa zajęłaby im minimum tydzień. Gdyby była młodsza, mogłaby zorganizować wielkie nocowanie z przyjaciółmi i przez całą noc plotkować o wszystkim, co przyszłoby jej do głowy. Koleżanki Lophii coś takiego robiły, mając dwanaście lat. Ona zaczęła wtedy bać się wszystkiego.
Z drugiej strony miała stuprocentową pewność, że Jack będzie obstawał przy swoim. Szanował ją, ale nie zamierzał zmienić zdania zwłaszcza, że przyszedł po pomoc. I może miał rację, może wykopałaby go z domu na korytarz wyklinając od najgorszych, ale po chwili pobiegłaby za nim i przyciągnęła z powrotem, bo nie mógł przecież spać na ulicy.
Byli bardzo podobni, a jednak różni. Patrząc na zmiany jego mimiki starała się utrzymywać opanowany wyraz twarzy, chociaż zaśmiała się kilkakrotnie, od co najmniej tygodnia dni nie potrafiła wykrzesać z siebie aż takiej dawki entuzjazmu. Wystarczyło kilka słownych zaczepek, żeby przypomniała sobie przeszłość i to, że wytrzymali ze sobą tyle lat i nawet wojna tego nie zmieniła.
Patrzyła jak bierze kolejne głębokie wdechy, czując wewnątrz siebie osobliwy rodzaj bólu, a także pewną złość, że potrafi tak ostentacyjnie się z nią nie zgodzić. Oboje dokonali wyborów i oboje mieli nadzieję, że te będą właściwe. Miała deja vu. Zacisnęła na moment powieki, pięści i policzyła w myślach do dziesięciu.
Będzie dobrze... – próbowała przekonywać sama siebie, nie można jednak powiedzieć, że te słowa cokolwiek zdziałały.
Spojrzała na niego ponownie, decydując się na delikatny uśmiech.
- Oboje siedzimy w gównie – szepnęła tylko, naprawdę nie mając ochoty go prowokować. Był jej przyjacielem. A przyjaciół nie wyprowadza się z równowagi, jeśli chodzi o tak ważne kwestie bez celu. - Ale też ci ufam, nie muszę tego mówić – dodała z uśmiechem otuchy na ustach. Jeżeli myślała, że nie może być trudniej, myliła się. Po następnych słowach nie zrobiła wielkich oczu, nie zemdlała ani nie zaczęła kurczowo ścisnąć jego ręki. Skinęła głową, przypominając sobie, o którą misję mogło chodzić. Tak działała wojna. Nie przywykła do zabijania, ale przyzwyczaiła się do niebezpieczeństwa i zagrożenia. Dla siebie, nie dla niego.
- Mój poduszkowiec rozbił się na zadupiu, patrzyłam na ciało faceta, który kiedyś uratował mi życie – odparła nie licząc na jakąkolwiek reakcję. Zdarzyło się. Jednak kiedy myślała o tym w taki sposób, momentalnie zbierało jej się na wymioty. Zmieniła się. Bała się. Nie miała pojęcia, jak i czy kiedykolwiek zdoła doprowadzić się do ładu.
Na kilka minut zaległa krępująca cisza. Powietrze stało się duszne i ciężkie. Dziewczyna wstała, uchyliła okno w kuchni i zapaliła papierosa. Zgasiła niedopałek w popielniczce i dopiero wtedy wróciła do lady, wzruszając ramionami. Nie musieli się tym teraz przejmować. Jutro poszuka Lennarta, jutro. Dzisiaj nie miała na to siły.
Kiedyś bałaby się palić w domu, kiedy jej mama... Ale matka nie żyła, a Lophia stała się panią własnego (losu) domu. I może było to głupie i dziecinne, ale próbowała szukać jasnych stron zaistniałej sytuacji.
- Wiesz, gdzie jest łazienka. Skarbie – powiedziała przesłodzonym głosikiem, a przy ostatnim słowie wyszczerzyła się szeroko. Przynajmniej nie zostanie sama w pustym mieszkaniu. - To dla mnie zaszczyt. Jestem do usług – dokończyła poważnie, ale z lekko przygaszonymi życiem iskierkami w oczach. Gdzieś tam przebijała się młoda dziewczyna, która nie niosła na barkach wielkiej odpowiedzialności.
Nastrój uległ zmianie. Przerażona Breefling siedziała naprzeciw parskającego śmiechem Jacka, dodając groteskowości całej rozmowie. Faktycznie, nie mógł o niczym wiedzieć. Przecież nie obnosiła się z tym, że kogoś ma. Ale ufała Caulfieldowi.
- Od kilku miesięcy, zupełnie przypadkiem – zaczęła już trochę pewniej, nie spuszczając wzroku z rozmówcy. Uważnie śledziła jego reakcje. Zwierzenia, kto by pomyślał. - Boję się?
Teraz to ona parsknęła wyraźnie zaskoczona. Nie bała się Javiera, bała się tego, w jakim świetle go stawiała.
- To... Długa historia. Ale jest po drugiej stronie powiedziałabym, że to nigdy nie powinno mieć miejsca – kontynuowała spokojnie. - Czysto teoretycznie jesteśmy wrogami – dokończyła szybko mając pewność, że się domyśli. Szczególnie w kontekście wcześniejszej części rozmowy.
- Od kiedy ci się zwierzam? – szepnęła zażenowana, podpierając twarz dłońmi.
Hmm... Od jakichś... Dziesięciu lat? Mała?
Po prostu się zakochała, właściwie nie była z nikim na poważnie nigdy wcześniej. A jej pierwsza miłość siedziała właśnie po drugiej stronie stołu i uważnie badała ją wzrokiem, więc można stwierdzić, że to nieco dziwna sytuacja. Relacje zmieniły się jednak przez wiele, wiele lat. Może na lepsze, może na gorsze, to już nie jej decydować.
Powrót do góry Go down
the civilian
Jack Caulfield
Jack Caulfield
https://panem.forumpl.net/t1073-jack-caulfield
https://panem.forumpl.net/t1075-jack-caulfield
https://panem.forumpl.net/t1290-jack-caulfield
https://panem.forumpl.net/t1080-reminiscencja
https://panem.forumpl.net/t3249-caulfield#51058
Wiek : 26
Zawód : Speaker w radiu
Przy sobie : paczka papierosów, zapalniczka, odtwarzacz mp3, scyzoryk, dokumenty, telefon komórkowy,

Lophia Breefling - Page 3 Empty
PisanieTemat: Re: Lophia Breefling   Lophia Breefling - Page 3 EmptyPią Lip 18, 2014 5:08 pm

Westchnąłem tylko, po czym potarłem mocniej skronie. Nie wiem czy robiliśmy dobrze, siedząc tu obydwoje, rozmawiając ze sobą, ufając sobie. W końcu dzisiejsze czasy, ten świat, absolutnie nie sprzyjały zaufaniu. Wręcz, można byłoby powiedzieć, że wszelka szczerość i wiara w odpowiednie intencje drugiej osoby są najgorszym wyborem, słabością ludzkiego umysłu, z którą powinniśmy walczyć. Najlepiej w ogóle byłoby odciąć się od przywiązania i wystawić na przód zdrowy rozsądek, suche spojrzenie na świat nie podszyte żadnymi uczuciami. Jednak nie potrafiłem tego zrobić, nie kiedy patrzyłem na Lo, na jej delikatny uśmiech i wcześniejszy upór w oczach. Wiedziałem, że to dziesięć lat jest czymś za co przyjdzie mi pewnie w jakiś sposób zapłacić. Nie potrafiłem teraz się odciąć, wątpiłem, że będę potrafił kiedykolwiek. I chociaż tego nienawidziłem, miałem świadomość, że siedząca przede mną kobieta jest dla mnie niemal jak siostra.
Może właśnie dlatego przyszedłem tutaj, gotów zaryzykować moją wolność na podstawie w sumie dawnych przeżyć. Dla mnie, gdy ktoś już zaczynał znaczyć cokolwiek więcej utrzymywał swoją pozycję już na stałe.
Od zawsze chyba najbardziej brzydziłem się zdrady. Szczucia się nawzajem za plecami, okłamywania, wodzenia za nos. Wszelkie sztuczne i parszywe uśmiechy, kłamliwe gesty i słowa przyprawiały mnie o mdłości. Czułem pogardę do ludzi, którzy nie potrafili załatwić swoich spraw otwarcie, do osób dwulicowych, które najpierw mamiły, po czym wydawały innym nasze sekrety, życia. Chowanie za kłamstwem swoich intencji było dla mnie formą największego tchórzostwa, świadczyło o tym, jak człowiek bał się zmierzyć ze swoim prawdziwym obliczem. Oczywiście, były sytuacje, gdy coś trzeba ukryć, wyjątki od reguły, jednak fałsz, szczególnie jeśli chodzi o kontakty z bliskimi, był co najmniej godny potępienia.
W swoim życiu jednak spotkałem już wystarczająco dużo zdrajców, by wiedzieć, jak bardzo dwulicowość szerzy się wśród ludzi. Zwłaszcza tych co wychowali się w Kapitolu.
To miasto było moim domem, moim światem odkąd się urodziłem, nigdy nie wyjeżdżałem poza jego granice, jednak nie musiałem tego robić by dostrzec ogólnie panujące zepsucie. Czuć było nim ze wszystkich stron, widać to było w gestach i spojrzeniach ludzi, słychać w ich słowach. Ta radość wywołana cudzą krzywdą, hipokryzja zionąca niemal od każdego, te fałszywe uśmieszki, oczy przygasłe od zbyt dużej dawki morfaliny. Kapitol chylił się ku upadkowi na długo przed wkroczeniem rebelianckich wojsk na jego ulice.
I wiedział o tym każdy rozsądny.
Wieść o rozbijającym się poduszkowcu niezbyt mnie zaskoczyła, nawet do mnie dotarły informacje na temat tamtego zdarzenie, zdziwiłem się jednak, że Lo była na tej misji. To była akcja rządowa, skierowana raczej do ludzi wspierających Coin – bo nie mogłem uwierzyć, że kochana pani prezydent chciała mieć w Trzynastce osoby, które mogłyby się jej zbuntować, co więc robiła tam osoba, która w tym momencie tak jawnie okazywała swoją niechęć wobec ludzi u władzy. Zmarszczyłem brwi wbijając w dziewczynę pełne niedowierzania i wątpliwości spojrzenie. Nawet nie byłem pewien czy chcę wiedzieć w co dokładnie się wpakowała. Możliwe, że nieświadomość była dla mnie bezpieczniejsza. I to nie dlatego, że jako niewtajemniczony byłem w grupie mniejszego ryzyka w razie jej wpadki, po prostu obawiałem się, że gdybym naprawdę poznał jej intencje zaraz poddałbym je w wątpliwość i wdał się z nią w dyskusję. A nawet zacząłbym jakąś kłótnie.
Miałem dość tego, że musiałem martwić się o wszystkich idiotów wychylających zbytnio głowy, wtykających nosy w nie swoje sprawy. To nie miało pomóc ani im, ani reszcie świata. A raczej mogło tylko zaszkodzić.
Nie odezwałem się nawet słowem pozwalając by jej stwierdzenie zawisło między nami, nie odważając się komentować go w żaden sposób. Nadal zbyt łatwo byłoby mi wybuchnąć. A tego nie chciałem. W pewnym stopniu byłem teraz zależny od Lo i jej decyzji, nie mogłem więc zachować się jak ostatni chuj robiąc jakiekolwiek afery. Jakbym jeszcze miał prawo do decydowania o jej życiu.
Przesłodzone słowa, które padły po jakimś czasie milczenia przywołały na moją twarz ironiczny uśmiech, zaś kolejna uwaga ponownie spowodowała, że się roześmiałem. Pokręciłem głową z niedowierzaniem, po czym błysnąłem zębami w stronę dziewczyny.
- Coś tam pamiętam –przyznałem, uśmiechając się szelmowsko i opierając na blacie przy którym siedziałem. Na chwilę zmarszczyłem brwi, jakby nad czymś się zastanawiając, po chwili jednak pokiwałem głową i spojrzałem na dziewczynę z udawanym żalem. – No tak, pewnie lepiej bym pamiętam, gdybyś zgodziła się wtedy na wspólny prysznic – przyznałem z przerysowanym zawodem w głosie.
Tamte lata już minęły. Co prawda Lophia nadal wyglądała atrakcyjnie, a nawet bardziej, nie potrafiłem sobie wyobrazić jak zdzieram z niej ciuchy… Stop, dobrze, to do kurwy nędzy potrafiłem sobie wyobrazić. Nie byłbym sobą, gdybym nie potrafił. Jednak nie czułem takowej potrzeby, nie widziałem sensu w takim działaniu. Dawniej, może tak, może gdyby nasze drogi przecięły się ponownie po dwóch, maksymalnie trzech latach, kiedy nasze życia się jeszcze tak nie poplątały. Wtedy przyciągnąłbym ją do siebie bez najmniejszego słowa, nie wdając się w zbędne dyskusje, przesadną delikatność. Tak jak za dawnych czasów, kiedy Lo miała ledwo piętnaście lat. Obydwoje byliśmy cholernie młodzi, obydwoje staczaliśmy się wśród szumu muzyki, litrów przepływającego alkoholu i bieli proszków czy też normalnych tabletek przekazywanych z ręki do ręki. Czasy zapomnienia i totalnego oddania się używkom.
Dla Lophi lepiej, że już dawno mieliśmy je za sobą.
Pokiwałem głową słysząc zapewnienie kobiety o przypadkowości tego związku. Cóż, nawet temu się nie dziwiłem, wręcz przeciwnie, wiedziałem, że ona – tak samo jak  ja – unikała takich sytuacji w życiu, z różnych powodów, zdziwiłbym się zatem, gdyby okazało się, że zmieniła się na tyle by faktycznie szukać dla siebie jakieś stałej w uczuciu, nawet po tylu latach. Mogłem jej zatem jedynie życzyć szczęścia w tym w co się wpakowała, licząc, że facet zbytnio jej nie zrani.
Inaczej połamałbym mu chyba wszystkie kości po kolei.
- Wydajesz się przestraszona faktem, że ta informacja wyszła na jaw – powiedziałem, nie kryjąc lekkiego zaskoczenie. Nie mogłem zrozumieć skąd była ta panika, przecież fakt, że ja nie popierałem takich form relacji nie oznaczał, że zaraz skrytykuje dziewczynę. Nie w tej kwestii, to nie stanowiło dla niej niebezpieczeństwa. Najgorsza rzecz jaka mogła ją spotkać to pierdolone złamane serce.
A przynajmniej tak myślałem, póki nie usłyszałem dalszej wypowiedzi dziewczyny. Wtedy też zacisnąłem usta w wąską kreskę i posłałem kobiecie pełne dezaprobaty spojrzenie. W co ona się znowu wpakowała? Związek ze wrogiem? Nie ważne jak patetycznie by to nie brzmiało musiało być o niebo bardziej niebezpieczne niż Lo chciała przyznać. Będąc po drugiej stronie, nie należąc do sprzymierzeńców mężczyzna mógł się okazać poplecznikiem Coin. A coś takiego narażało ją w każdy możliwy sposób.
A teraz mnie – poniekąd – też. Nie mogłem dopuścić do tego by zobaczył mnie tutaj.
- Chyba jednak spanie u ciebie nie będzie za rozsądne… - mruknąłem z powątpiewaniem w głosie, po czym ponownie westchnąłem i pokręciłem głową.
Kurwa, czy oni wszyscy musieli sobie utrudniać życie na każdy możliwy sposób? Pierdoleni idioci.
Podniosłem spojrzenie, gdy tylko wyłapałem zażenowanie przebijające się przez następne, wyszeptane słowa. Pytanie było dość trafne i to nie dlatego, że zwierzenia w wykonaniu kobiety były dla mnie nowością, po prostu nie potrafiłem wyłapać momentu w naszej przeszłości, kiedy to obydwoje zaczęliśmy się przed sobą otwierać. Chociażby w pewnym stopniu.
- Nie mam pojęcia, mała – odpowiedziałem zatem cicho i wzruszyłem ramionami.
Po chwili przetarłem twarz dłońmi próbując zmyć z siebie kiepskie wrażenie wywołane przez te wszystkie szczegóły rozmowy. Westchnąłem, a następnie podniosłem się z krzesła i – na chwilę – zbliżyłem do dziewczyny. Pochyliłem się w jej stronę i ująłem jej twarz w dłonie, by po krótkim momencie wpatrywania jej się prosto w oczy pochylić się i pocałować ją delikatnie w czoło.
Chyba zbyt weszło mi to w nawyk w przypadku tej dziewczyny.
- Ręczniki są tam gdzie zwykle? –upewniłem się zerkając w stronę pokoju. Co prawda czułem się u niej swobodnie, nie zmieniało to jednak faktu, iż mieszanie to było jej domem, nie moim. Nie mogłem się tu panoszyć, nie mogłem – tak po prostu – ruszyć się i wyjąć z szafek to co mi potrzeba by następnie pójść pod prysznic. Za to tym pytaniem próbowałem, w subtelny sposób, zmienić tor rozmowy, by nie narażać nas więcej na dezaprobatę czy upór widziany w oczach drugiej strony.
Powrót do góry Go down
the pariah
Lophia Breefling
Lophia Breefling
https://panem.forumpl.net/t1982-lophia-breefling
https://panem.forumpl.net/t514-loph
https://panem.forumpl.net/t1299-lophia-breefling
https://panem.forumpl.net/t744-wspomnienia-panny-breefling
https://panem.forumpl.net/t751-lophia
https://panem.forumpl.net/t745-lophia-breefling
Wiek : 22
Zawód : Sprzedawczyni, samozwańczy lekarz, zastępca szefa Kolczatki
Przy sobie : Dokumenty, paczka papierosów, zapalniczka, broń, telefon komórkowy
Znaki szczególne : ukryte pod bransoletkami blizny na nadgarstkach

Lophia Breefling - Page 3 Empty
PisanieTemat: Re: Lophia Breefling   Lophia Breefling - Page 3 EmptyPon Lip 21, 2014 10:15 pm

Jack Caulfield znajdował się obecnie na granicy wytrzymałości nerwowej i naprawdę bardzo mało brakowało im do momentu, w którym byliby w stanie zacząć na siebie wrzeszczeć i wygarniać sobie całe zło ostatnich dziesięciu lat. Zdecydowanie zły moment, zwłaszcza że Lophia miała ostatnio na głowie masę stresujących obowiązków, praca zbytnio ingerowała w jej życie.
Proszę, sprawiając, że Jack zaczynał zmieniać zdanie na jej temat. Dobrze, że nie wiedziała, co w tej chwili myślał, bo wtedy pewnie nie siedziałaby na swoim miejscu tak opanowana jak teraz.
Mimo różnic Lo i Jacka można było przyporządkować do jednej kategorii osób, które potrafiły nieźle się wnerwić, jeśli chodziło o osoby, na których tak cholernie im zależało. Lophia zajmowała się działalnością, której Jack nie mógł zrozumieć, więc nic dziwnego, że uważał ją za wariatkę. Ona też nie do końca rozumiała, dlaczego siedział w Dzielnicy, bez ochrony i zaplecza, ale nie była jego matką, aby to komentować.
Dlatego właśnie przyjęła z tak ogromną wdzięcznością i radością jego znajomy, ironiczny uśmiech. Odpowiedziała tym samym, automatycznie i z przyzwyczajenia. Brakowało jej tego, wstyd się przyznać, ale czasami tęskniła za przeszłością. Szczególnie w takich sekundach względnej beztroski.
- Adreas był w domu, nie chciałam, żebyś stracił zęby! – obruszyła się, splatając ręce na piersi. Odmówiła raz, rzeczywiście lekko przerażona faktem, że jej brat mógłby wparować im do łazienki.
Wtedy do głowy wpadła jej myśl, że właściwie mogliby to powtórzyć, że mogliby znowu wrócić do tego niezobowiązującego związku opierającego się głównie na pożądaniu, ale też na przyjaźni i zaufaniu.
Potem dołączyły kolejne, na przykład ta, że jasne, Jack nadal ją pociągał, ale po pierwsze była z innym mężczyzną, a po drugie i najważniejsze – kochała Javiera do szaleństwa i musiałaby być mocno nieświadoma własnych czynów, żeby zedrzeć z niego ubrania. Mówi się, że pierwsza miłość odciska na człowieku swego rodzaju piętno, niekoniecznie w negatywnym tego słowa znaczeniu. Może to i racja, bo doskonale go pamiętała, smak jego ust i bezczelny sposób, w jaki ją całował. Uwielbiała to i tęskniła za nim przez pierwsze kilka miesięcy życia w Czwórce bez jakiegokolwiek znaku życia od niego. Z czasem przywykła do myśli, że powrót do dawnej rzeczywistości, że w ogóle kontakt z tamtymi ludźmi jest niemożliwy i lepiej będzie zapomnieć.
Wtedy zniknął Adree, a Lophia pomyślała, że jej droga nie została jeszcze zamknięta.
Później wybuchła wojna i nawet się nie obejrzała, kiedy siedziała w pociągu na trasie Dysktrykt Czwarty – Kapitol. Wracała do początku.
A powracając do tematu: zrobiłaby dla Jacka dosłownie wszystko mimo że traktowała go już bardziej jak brata, a bez jego przyjaźni byłoby jej o wiele ciężej. Sama świadomość, że żył ktoś, z kim spędziła tyle lat, z kim dzieliła taką masę wspomnień był poniekąd budujący.
- WTEDY odmówiłam. Masz słabą pamięć, kochanie – dodała ze smutkiem, choć tak naprawdę śmiała się w duchu. Oboje byli niereformowalni i chyba zbyt twardzi, żeby cokolwiek ich złamało. Przeszli zbyt wiele i przetrwali. Na jej ustach na moment pojawił się ciepły uśmiech. Jack nie był złym człowiekiem, cokolwiek myślał i cokolwiek zrobił, starał się przeżyć, starał się zapewnić matce jak najlepszy byt i wygrać z własnymi demonami – uczynić coś, czego Lo nigdy się nie podjęła. Trudno powiedzieć, kto okazał się większym wygranym, a kto przegrał na całej linii. Jeśli rozpęta się kolejna wojna, ich relacje pewnie znowu się skomplikują. Ale to nic. Byli rodziną, a rodzina nie daję się rozbić tak łatwo.
Temat Javiera był zdecydowanie jedną z najtrudniejszych spraw, jakie przyszło jej dzisiaj poruszyć. Nie chciała się kłócić...
- Wiem, że postępuję irracjonalnie, ale...
Po raz pierwszy tego dnia zabrakło jej słów. Jak miała wyjaśnić to komuś, kto nie uznawał miłości w swoim życiu?
- To... To jak z tobą i mną, nie sądzę, żebyśmy widzieli się legalnie. Ale czasami warto podjąć ryzyko – szepnęła, podczas gdy powoli traciła grunt pod nogami. Hughes stanowił jej najsłabszy punkt.
- Nie mówiłam ci, że to, gdzie teraz mieszkam to decyzja przypadku, prawda? Nie muszę się tłumaczyć, ale czuję, że powinieneś o tym wiedzieć: gdyby nie przypadek i to, że wybrałam stronę rebeliantów i to nie była żadna przemyślana decyzja, po prostu los, fart, pech. Inaczej mieszkalibyśmy w Kwartale oboje – wyjaśniła, nie spuszczając wzroku z jego oczu. Umiała stawić mu czoła, nie unikała konfrontacji, nie należała do ludzi, którzy się ukrywają, ale raczej do tych, którzy walczą o to, co kochają. - Nie mów, że nie miałeś przez ten czas miliona dziewczyn, Jack – zaśmiała się, chcąc chociaż odrobinę rozładować sytuację. Musiał choć odrobinę zrozumieć jej motywy, głęboko w to wierzyła.
- Z pewnych powodów jesteś tu bezpieczny.
Spojrzenie prosto w oczy. Nieme zapewnienie. Facet, błagam, nie zostało mi was dużo, chociaż ty...
Głęboki oddech. Głos Jacka wyraźnie złagodniał, a Lophia naprawdę ucieszyła się, że Caulfield nie wyszedł i nie zostawił jej samej. Zbyt wiele emocji jak na taką drobną osóbkę. Za dużo.
Spuściła wzrok i przymknęła powieki, a następnym, co poczuła były ciepłe dłonie na policzkach. Teraz była bliska łez, ale zacisnęła zęby i przywróciła się do normalnego stanu. Była silna, mimo tego, co tak sobie myślała i jak bardzo chciała ze sobą skończyć.
Uśmiechnęła się, kiedy całował ją w czoło i przyciągnęła mężczyznę bliżej. Oparła głowę na wysokości jego brzucha i objęła z całej siły. Nie była miękka, ale czasami potrzebowała takiego gestu. Splotła dłonie za jego plecami tak, że właściwie nie miał nawet szans się odsunąć. Nawet jeśli by chciał, i tak by go nie puściła. W stosunku do niego nie miała właściwie żadnych oporów.
Wstała, zarzuciła mu ręce na szyję i uśmiechnęła się krzywo, po czym cmoknęła go w policzek i odsunęła się o krok.
- To nie w moim stylu, ale dzięki że jednak przyszedłeś – rzuciła ze śmiechem, siadając z powrotem na stołku. - Nic się nie zmieniło, tylko zostały same różowe, skarbie – dokończyła, unosząc jedną brew. Przygryzła dolną wargę powstrzymując się od śmiechu. Kiedy mężczyzna pomaszerował w kierunku łazienki krzyknęła jeszcze: Zawsze możemy wszystko nadrobić!
Dopiła kawę, wypaliła kolejnego papierosa i dopiero potem przypomniała sobie o pewnej zasadniczej kwestii. Zapukała do drzwi od łazienki i uchyliła je na dosłownie centymetr. Nie zaszkodziło trochę go postraszyć.
- Właśnie, poznasz moją koleżankę, będzie tu za moment. Może uda mi się was wyswatać – parsknęła zanim trzasnęła drzwiami i ruszyła do szafy po jakieś ciuchy na zmianę. Wygrzebała koszulkę z krótkim rękawem i bluzę, rozmiar powinien być odpowiedni. W innym wypadku miał do wyboru tylko jej damskie ubrania...
Powrót do góry Go down
the civilian
Rory Carter
Rory Carter
https://panem.forumpl.net/t590-aurora-carter
https://panem.forumpl.net/t2300-rory
https://panem.forumpl.net/t1281-rory-carter
https://panem.forumpl.net/t1968-rory-carter-i-jack-caulfield#24806
https://panem.forumpl.net/t594-rory
https://panem.forumpl.net/t599-rory-carter
Wiek : 24
Zawód : dziennikarka, zastępczyni redaktora naczelnego CV
Przy sobie : klucze, dokumenty, telefon, zapalniczka, scyzoryk, portfel
Znaki szczególne : ruda i piegowata, nie sposób nie zauważyć.
Obrażenia : skłonność do infekcji

Lophia Breefling - Page 3 Empty
PisanieTemat: Re: Lophia Breefling   Lophia Breefling - Page 3 EmptySro Lip 23, 2014 12:54 am

DUN DUN DUUUUN!

| czasoprzestrzeń przed eventem i kasynem

Trzeciego dnia zwleczenie się z łóżka i zrobienie pierwszego kroku w salonie nie bolało już prawie wcale. Wir pracy dla Capitol's Voice i Kolczatki sprawiły, że myśli Rory mogły choć na chwilę uciec od drażliwego tematu, jakim było odejście Jacka. Nie było łatwo, niemal dwadzieścia cztery godziny na dobę miaucząca przypominajka kręciła się dookoła jej nóg, domagała głaskania lub drapała kanapę (o ironio!), więc trzeba ją było stamtąd odciągać. Cała uwaga skupiona na kocie o bardzo niewdzięcznym imieniu - Rebeliancki Chujek (dla przyjaciół Florian) - pomagała na smutki i nie pozwalała zbyt długo zadręczać się w kółko tym samym tematem.
Dziś Carter miała spotkać się z Lophią, nieoficjalnie aby wymienić się mapami podziemnych kanałów, oficjalnie żeby napić się i odzyskać niedawno utracony girl power. Tak więc maszerując do mieszkania koleżanki, Rory dźwigała w plecaku dwa rulony map, ale także wino i paczkę czekoladowych ciasteczek. Wdzięczna, że tym razem nie musi się stroić ani męczyć w szpilkach, wybrała zwykłe rurki, tank top i czerwone trampki. Lophia zapewne powita ją w podobnym zestawie, więc nie zapowiadało się na przyrost kompleksów spowodowany posiadaniem pięknej koleżanki.
Pogoda była zbyt ładna na zamawianie taksówki, dlatego rudowłosa całą drogę pokonała pieszo, schowana za okularami, za nic mając świecące prosto w oczy słońce. Uśmiechnięta od ucha do ucha nie wyglądała wcale na załamaną. Do mieszkania Breefling dotarła o czasie, dzwoniąc dzwonkiem i przestępując z nogi na nogę w oczekiwaniu na otwarcie drzwi. Na widok Lo uśmiechnęła się szeroko, przestąpiła próg i ucałowała koleżankę w policzek na przywitanie.
- Cześć! Przepraszam za te ciągłe zmiany daty, ostatnio miałam tyle na głowie, że momentami nie pamiętała jak się nazywam - wytłumaczyła się od razu, bo przecież pierwotnie były umówione na inny dzień.
Weszły w głąb mieszkania, a Rory od razu sięgnęła do swojego plecaka i wyciągnęła z niego dwie najpotrzebniejsze rzeczy.
- To na oficjalną część spotkania - oznajmiła, wręczając Lo mapę podziemnych tuneli - A to na późniejsze przyjemności - wyszczerzyła się w szerokim uśmiechu, podając jej butelkę wina.
Spotkanie z koleżanką mogło naprawdę pomóc na skołatane nerwy, a póki co, zapowiadało się naprawdę przyjemnie. Miła odmiana od konspirowania w Kwaterze Głównej.
Powrót do góry Go down
the pariah
Lophia Breefling
Lophia Breefling
https://panem.forumpl.net/t1982-lophia-breefling
https://panem.forumpl.net/t514-loph
https://panem.forumpl.net/t1299-lophia-breefling
https://panem.forumpl.net/t744-wspomnienia-panny-breefling
https://panem.forumpl.net/t751-lophia
https://panem.forumpl.net/t745-lophia-breefling
Wiek : 22
Zawód : Sprzedawczyni, samozwańczy lekarz, zastępca szefa Kolczatki
Przy sobie : Dokumenty, paczka papierosów, zapalniczka, broń, telefon komórkowy
Znaki szczególne : ukryte pod bransoletkami blizny na nadgarstkach

Lophia Breefling - Page 3 Empty
PisanieTemat: Re: Lophia Breefling   Lophia Breefling - Page 3 EmptySro Lip 23, 2014 9:53 pm

Tak jak myślała, nie zdążyła się przebrać, więc nadal występowała w rurkach i za dużym swetrze. Powinna minimalnie bardziej się postarać, ale już założenie spodni okazało się nie lada wyzwaniem podczas osobliwego podtrzymywania Jacka na duchu i usiłowaniu dowiedzieć się, co takiego sprowadziło go do jej mieszkania.
Skompletowała zestaw męskich ubrań i kiedy tylko ułożyła je na sofie, usłyszała dzwonek do drzwi. Zdążyła tylko złożyć zmaltretowany koc na kanapie i od razu popędziła do drzwi.
- Rors, czuję się dziś wyjątkowo brzydka – roześmiała się, wpuszczając ją do mieszkania. Uściskała koleżankę po czym przewróciła oczami, słuchając jej wyjaśnień. - Przestań, nie przepraszaj, zaraz to obgadamy. Tylko nie przestrasz się faceta z łazienki, później ci wyjaśnię – dodała tylko, obserwując wyraz twarzy Carter. Czas zleciał zdecydowanie zbyt szybko, a Lophia nie przywykła do częstego spoglądania na zegarek, być może właśnie dlatego wyglądała na delikatnie martwą lub „lekko” zmęczoną. Jeśli w ogóle można użyć takiego określenia dla kogoś, kto sypiał po kilka godzin na dobę. Cóż, obowiązki i stres.
Wprowadziła ją do salonu i szybko nastawiła kolejny czajnik wody zanim wróciła do Rory i odebrała od niej mapy.
- Przyjemne z pożytecznym? – zapytała, unosząc brew. - Chcesz coś do picia? – dodała grzecznie bo nie jest Jacksonem – przyp. autorki xD. Przystanęła na moment, wzięła głęboki wdech i zaśmiała się pod nosem. - Wybacz, że tak latam, za dużo kofeiny.
Przysiadła na kanapie, po czym przeniosła wzrok na koleżankę. Wino zostało już wcześniej odstawione do kuchni, żeby nie kusiło. Miały chwilę, Jack wszedł do łazienki zaledwie kilka minut wcześniej, więc nie zapowiadało się na to, że szybko do nich dołączy. Na wszelki wypadek sugestywnie położyła jednak palec na ustach.
- Akcja jest praktycznie dopięta, ja przechwytuję ich i przechowuję. W końcu zostałam tu sama.
Wzruszyła ramionami wspominając ostatnie przemeblowania i gromadzenie karimat i koców. Tworzyły teraz cudowną stertę w uprzątniętym niedawno pokoju jej mamy. Drzwi zostały wymienione na dopasowane do koloru ściany, a w razie czego miała zamiar zastawić je szafą, mało profesjonalne, ale potrzebowali przynajmniej minimum bezpieczeństwa. W końcu kilka nowych osób w bloku mogło zwrócić uwagę sąsiadów, a nie wszyscy okazywali się miłymi ludźmi – szczególnie sąsiadka, która pamiętała jeszcze wyzwiska Lophii po pamiętnym wieczorze w barze. Z Jackiem.
- Jeśli nikt nie zawiedzie, wszystko powinno pójść dobrze, ale będzie cholernie niebezpiecznie, domyślasz się – dodała z szelmowskim uśmiechem. Skłamałaby, gdyby musiała powiedzieć, że ani trochę jej to nie kręciło. Zemsta zemstą...
- Rory, coś nie tak? Wiem, że coś się stało – powiedziała w końcu. Umiała wyczuwać zły nastrój, a ten choć ukrywany był dobrze odróżnialny od uśmiechu na twarz. Czyli pracowała dzisiaj jako poradnia psychologiczna, zadanie zaakceptowane.
Powrót do góry Go down
the civilian
Rory Carter
Rory Carter
https://panem.forumpl.net/t590-aurora-carter
https://panem.forumpl.net/t2300-rory
https://panem.forumpl.net/t1281-rory-carter
https://panem.forumpl.net/t1968-rory-carter-i-jack-caulfield#24806
https://panem.forumpl.net/t594-rory
https://panem.forumpl.net/t599-rory-carter
Wiek : 24
Zawód : dziennikarka, zastępczyni redaktora naczelnego CV
Przy sobie : klucze, dokumenty, telefon, zapalniczka, scyzoryk, portfel
Znaki szczególne : ruda i piegowata, nie sposób nie zauważyć.
Obrażenia : skłonność do infekcji

Lophia Breefling - Page 3 Empty
PisanieTemat: Re: Lophia Breefling   Lophia Breefling - Page 3 EmptySro Lip 23, 2014 11:04 pm

A mówiło się, że kobieta najseksowniej wygląda ubrana jedynie w koszulę swojego mężczyzny. Ta zasada na pewno tyczyła się też swetrów, więc Lophia nie miała co narzekać. Rory absolutnie nie przeszkadzał strój gospodyni, przecież we własnym domu powinna czuć się przede wszystkim wygodnie, nawet, gdy odwiedzały ją piegowate nieszczęścia w wąskich rurkach.
- A widziałaś się dzisiaj w lustrze, czy mam cię siłą przed nie zaciągnąć? - zapytała, udając oburzenie - Czy to na pewno twój sweter? - poruszyła wymownie brwiami, a później zajęła miejsce na kanapie.
Nie miałaby nic przeciwko typowo damskiej wymianie plotek, ale nie były też z Breefling na tyle blisko, by od razu się sobie zwierzać. Jeśli więc dziewczyna wolała przeskoczyć to pytanie, Carter przecież się nie obrazi.
Słysząc słowa 'facet z łazienki' poderwała głowę, ale nie z zainteresowaniem, a raczej z lekkim niepokojem. Lophia miała gościa, a ona już na wejściu wyciągnęła sprawy Kolczatki, zachowując się bardzo nieodpowiedzialnie i nieprofesjonalnie. Na szczęście nie wyglądało to na żadną prowokację, a jej koleżanka wydawała się być spokojna, więc i Rory szybko odetchnęła z ulgą i spróbowała się rozluźnić.
- Nie, dziękuję, rano też podładowałam się kawą, ale ze mnie kofeina już zeszła - zażartowała, bo przecież ani trochę nie przeszkadzało jej to, że Lophia kręci się po pokoju. Po pierwsze, to było jej mieszkanie. Po drugie, to Rory wybrała ten dzień na spotkanie i choć gospodyni także pasował, mogła mieć coś innego na głowie. Po trzecie, miała przecież gościa, na dodatek w łazience. A może to nie gość, tylko ktoś na stałe? Rudowłosa próbowała przypomnieć sobie co wie o życiu prywatnym młodszej koleżanki, ale nie odkopała zbyt wielu informacji. Czy był sens zdobywać je teraz?
- Postaram się dostarczyć wszystkich w jednym kawałku - oznajmiła, nachylając się w kierunku Lo i ściszając trochę głos. Nie podejrzewała, że w łazience znajduje się jakiś zwolennik rządów Coin, ale lepiej jednak uważać na słowa.
Oczywiście, że znała ryzyko kanałowej akcji, ale przecież nie po to dołączyła do ruchu oporu, by teraz siedzieć na tyłku i obserwować, jak inni nadstawiają karku. Zresztą, po ostatnich wydarzeniach musiała włożyć w coś ręce, inaczej by zwariowała.
Uśmiechy i żarty nie zwiodły Lophii, dziewczyna szybko odgadła, że coś trapi jej rudowłosą koleżankę. Rory nie chciała jej zbywać, bo przecież należałoby jakoś wyjaśnić swoją niedyspozycję, zwłaszcza, że załatwiały właśnie interesy, a czarnowłosa mogła podejrzewać, że Carter może nie być w stanie wypełnić powierzonej misji, jeśli coś było nie tak.
- Po prostu obrywam po tyłku za przywiązywanie się do ludzi - westchnęła, zerkając na koleżankę - Ale przejdzie mi, już niebawem, możesz być spokojna.
Uśmiechnęła się delikatnie i, przede wszystkim, szczerze. Nie chciała, by ktokolwiek martwił się jej stanem. Po co zamartwiać się cudzymi problemami, jeśli ma się pewnie trochę własnych.





Powrót do góry Go down
the civilian
Jack Caulfield
Jack Caulfield
https://panem.forumpl.net/t1073-jack-caulfield
https://panem.forumpl.net/t1075-jack-caulfield
https://panem.forumpl.net/t1290-jack-caulfield
https://panem.forumpl.net/t1080-reminiscencja
https://panem.forumpl.net/t3249-caulfield#51058
Wiek : 26
Zawód : Speaker w radiu
Przy sobie : paczka papierosów, zapalniczka, odtwarzacz mp3, scyzoryk, dokumenty, telefon komórkowy,

Lophia Breefling - Page 3 Empty
PisanieTemat: Re: Lophia Breefling   Lophia Breefling - Page 3 EmptyCzw Lip 24, 2014 4:01 am

Wybaczcie poziom, ale post pisany na pół-śpiąco po 3 :c

Możliwość wzięcia prysznica była chyba największą przyjemnością jaka mogła mi się trafić podczas wizyty u Lophii. Tego zdecydowanie potrzebowałem, możliwości ściągnięcia z siebie ciuchów, zrzucenia ich byle jak na podłogę i zanurzenia się pod strumieniem letniej wody. W pierwszym momencie nie robiłem nic poza staniem z zadartą głową, pozwalając by krople wody uderzały w moją twarz, zmywając z niej zmęczenie trzech ostatnich dni. Zamknąłem oczy pozwalając by błogość ogarnęła mnie całego, na chwile nawet zapominając gdzie właściwie jestem. Dopiero parsknięcie Lo przywołało mnie do rzeczywistości.
Wychyliłem na chwilę głowę z kabiny rzucając jej pytające spojrzenie, jednak moje reakcja była trochę zbyt opóźniona, wyjrzałem w sam raz na moment zamykanych ponownie drzwi. Zmarszczyłem brwi, po chwili jednak wzruszyłem ramionami ledwo kodując na skraju umysłu, że kobieta spodziewa się gości. W sumie, to jej życie, co mi do tego, jeśli nie widziała w tej osobie zagrożenia postanowiłem jej zaufać. Zbyt przyjemnie było pod tym prysznicem by teraz przejmował się takimi faktami.
Odszukałem wzrokiem mydło, by następnie ponownie wycofać się pod prysznic, tym razem już biorąc się na poważnie za ogarnięcie się. Umyłem się cały, nawet włosy traktując tym detergentem. Na dobrą sprawę, jak na standardy KOLC-owe sytuacja była cudowna i mimo dwóch miesięcy życia w większych luksusach teraz nie przeszkadzał mi nawet brak szamponu – nie miałem zamiaru korzystać z jej damskiego.
Po wyjściu z kabiny szybko wytarłem się ręcznikiem, który następnie obwiązałem sobie w pasie, po czym wymaszerowałem z pomieszczenia, trochę klnąc w myślach na to, że wcześniej nie pomyślałem w wzięciu jakiś rzeczy na przebranie.
- Lo, mówiłaś, że masz jakieś ciuchy, znajdziesz wśród nich jaką koszulę? – rzuciłem, nim jeszcze przekroczyłem próg salonu. – Tak to przeprałbym tę w której przyszedłem, skoro mam zostać na…
Urwałem gwałtownie, gdy wreszcie znalazłem się w pomieszczeniu, a mój wzrok zatrzymał na gościu. Koleżance Lophii. Na Rory.
Co ona tutaj, do kurwy nędzy, robiła?
Zamarłem nie będąc w stanie wykonać nawet najdrobniejszego ruchu, czy też przekonać się do wydobycia głosu. Czułem narastającą z każdą chwilą panikę, która w niesamowitym tempie odbierała mi wiarę w zdolność panowania nad sytuacją.
To się, kurwa, nie może dziać naprawdę.
Powrót do góry Go down
the pariah
Lophia Breefling
Lophia Breefling
https://panem.forumpl.net/t1982-lophia-breefling
https://panem.forumpl.net/t514-loph
https://panem.forumpl.net/t1299-lophia-breefling
https://panem.forumpl.net/t744-wspomnienia-panny-breefling
https://panem.forumpl.net/t751-lophia
https://panem.forumpl.net/t745-lophia-breefling
Wiek : 22
Zawód : Sprzedawczyni, samozwańczy lekarz, zastępca szefa Kolczatki
Przy sobie : Dokumenty, paczka papierosów, zapalniczka, broń, telefon komórkowy
Znaki szczególne : ukryte pod bransoletkami blizny na nadgarstkach

Lophia Breefling - Page 3 Empty
PisanieTemat: Re: Lophia Breefling   Lophia Breefling - Page 3 EmptyCzw Lip 24, 2014 10:02 pm

- Unikam luster - zaśmiała się, nalewając wrzątku do swojego kubka. Po chwili zastanowienia wrzuciła do niego torebkę zielonej herbaty. Dosyć kawy przynajmniej na godzinę. Przysiadła na kanapie tak, że nie nie widziała dobrze wejścia do pokoju. Objęła dłońmi kubek, po czym przeszła do przeglądania map. Tym razem w ciszy. Najpierw jednej, potem drugiej. Te zostały sporządzone o wiele lepiej niż znalezione w szpargałach matki, jedna z nich wyglądała na poprawioną wersję poprzedniej. Lophia odniosła wszystkie dokumentu Cathleen do Kolczatki, taki posag wnoszony do organizacji. Szczerze mówiąc, nie spodziewała się od razu objęcia tak wysokiej pozycji, nawet trochę protestowała... Ale skoro Malcolm Randall jej zaufał, nie miała zamiaru zbytnio się sprzeciwiać.
- Sweter jest perfidnie i podstępnie ukradziony - dodała z szelmowskim uśmiechem na ustach. Wzruszyła ramionami, po czym zwinęła leżącą na stole mapę i odłożyła do tuby na podłogę.
Dziwne, ale wcześniej nie przyszło jej do głowy, że Rory może czuć do niej jakikolwiek respekt, że może widzieć w niej swoją zwierzchniczkę. W ogóle nie miała w zwyczaju stawiania siebie jakoś ponad innymi, nie lubiła tego. Nie przeszkadzała jej odpowiedzialność, ale pycha ludzi, na barkach których ta odpowiedzialność spoczywała - to już bardzo. Nienawidziła osób zmienianych przez stanowisko.
- Ja postaram się ich bezpiecznie schować - dokończyła, po czym oparła się wygodnie i upiła łyk gorącej herbaty. Część oficjalna była za nimi, nadzwyczajnie szybko poszło.
Tylko herbata była jakaś gorzka.
- Aha, już widzę. Możemy sobie nawzajem pogratulować - odparła, sypiąc cukier do kubka. Sięgnęła po łyżeczkę i zaczęła zamaszyście mieszać, zastanawiając się, co odpowiedzieć. Sama obrywała, związek z Javierem przysporzył jej już mnóstwo zmartwień, ale...- Czasem warto.
Chwilę później usłyszała otwierane drzwi do łazienki, kroki, następnie głos Jacka. Nie zauważyła, że urwał zmieszany w pół słowa. Zaczęła szukać wzrokiem koszulki i swetra, które gdzieś tutaj były.
- Rors, poznaj Jacka - moją pierwsza i jedyną miłość, chociaż chyba już mnie nie chce, Jack, jak mogłeś po tym wszystkim? - zaśmiała się, nadal nie spoglądając ani na jedno, ani na drugie. W końcu nie miała fizycznej możliwości wiedzieć, że tak blisko się znają. Dlatego nie zamknęła ust, paplała dalej. Chwyciła rzeczy, wstała i podeszła do Jacka. Objęła mężczyznę ramieniem i rzuciła szybkie spojrzenie Rory, po czym ponownie uśmiechnęła się pod nosem. - Kochanie, jak śmiesz paradować w samym ręczniku, nie wstyd ci?! Zaraz zrobię się zazdrosna! - dodała jeszcze obrażonym tonem, bawiąc się w najlepsze. Szkoda tylko, że ani Jackowi, ani Rory zdecydowanie nie było do śmiechu. Breefling niewłaściwie zinterpretowała wyraz twarzy Caulfielda, zerknęła na niego, kiedy opuszczała rękę i uznała, że jest po prostu zaskoczony. Przywykł do widoku pięknych kobiet, ale Rory była zdecydowanie niczego sobie... Gdyby tylko wiedziała, jaka burza przejdzie za chwilę przez jej mieszkanie.
Powrót do góry Go down
the civilian
Rory Carter
Rory Carter
https://panem.forumpl.net/t590-aurora-carter
https://panem.forumpl.net/t2300-rory
https://panem.forumpl.net/t1281-rory-carter
https://panem.forumpl.net/t1968-rory-carter-i-jack-caulfield#24806
https://panem.forumpl.net/t594-rory
https://panem.forumpl.net/t599-rory-carter
Wiek : 24
Zawód : dziennikarka, zastępczyni redaktora naczelnego CV
Przy sobie : klucze, dokumenty, telefon, zapalniczka, scyzoryk, portfel
Znaki szczególne : ruda i piegowata, nie sposób nie zauważyć.
Obrażenia : skłonność do infekcji

Lophia Breefling - Page 3 Empty
PisanieTemat: Re: Lophia Breefling   Lophia Breefling - Page 3 EmptyCzw Lip 24, 2014 11:33 pm

Generalnie rzecz biorąc, wiek nie miał dla Rory znaczenia, chociaż Lophia była młodsza to przecież piastowała stanowisko zastępcy Malcolma, więc w razie czego to ona wydawała polecenia i to jej należało się słuchać. Rudowłosa nie miała problemu z odgraniczeniem relacji z Kolczatki, z pracy i domu, więc gdy oficjalna część spotkania dobiegła końca (szybko, bo obie panie umiały sprawnie załatwić interesy), mogła przerzucić się na swobodniejszy ton, bo przecież rozmawiała właśnie z koleżanką, a już nie ze zwierzchniczką.
- Naprawdę, to minie. - machnęła ręką, zapewniając swoją towarzyszkę - Potrzeba tylko trochę czasu i może przystojnego odwracacza uwagi - zażartowała, obserwując jak czarnowłosa upija herbatę i bawi się swoim kubkiem.
Prawda była taka, że mówiła to wszystko, bo za nic nie chciała wyjść przed Lo na słabeusza, który potrzebuje pocieszenia i głaskania po głowie, po nieudanym związku. Tak, jasne, jakby to był związek. Prychnęła cicho pod nosem i już miała przytaknąć, że czasem rzeczywiście warto, gdy kilka rzeczy wydarzyło się jednocześnie.
Drzwi łazienki otworzyły się, ale jeszcze zanim ktokolwiek z niej wyszedł, po salonie poniósł się męski głos, tak bardzo znajomy. Czy to możliwe...? Serce Rory zaczęło bić jak oszalałe, jakby chciało natychmiast wyrwać się z jej piersi. Rudowłosa przymknęła oczy modląc się w duchu, żeby się przesłyszała. Jeśli zaraz odwróci głowę, nie zobaczy Jacka w drzwiach łazienki, przecież tam po prostu musiał stać obcy mężczyzna, Caulfield był już dawno w Kwartale. Facet Lophii, ojciec, dziadek, wujek, brat... wszystko jedno, byle tylko nie on.
Minęła wieczność, zanim kobieta zdecydowała się odwrócić głowę, a jej serce zaczęło pękać z każdą sekundą i każdym spostrzeżeniem. Stał tutaj w samym tylko ręczniku na biodrach i miał zostać na noc. Trzask. Był jej pierwszą i jedyną miłością. Trzask. Ona nazwała go swoim kochaniem, a on tylko stał i nie wydał z siebie nawet dźwięku Trzask. Lophia i Jack byli tak blisko, na pewno musieli to wszystko słyszeć.
Rory zagryzła dolną wargę, powstrzymując ją przed niebezpiecznym drżeniem, które mogłoby zdradzić to, co się z nią w tej chwili działo. Nie było żadnego etapu wyparcia czy niedowierzania, ten śliczny obrazek dwójki kochanków mówił przecież wszystko. Teraz najchętniej skuliłaby się i zawyła z bólu, ale musiała zachować twarz. Godność już dawno straciła, prosząc Jacka by jej nie zostawiał.
Nie, jednak nie warto.
- My już się znamy - nie mogła dłużej trzymać Lophii w niepewności, przecież ta właśnie przedstawiała jej swoją miłość, będąc przy tym radosna jak skowronek. Być może chłodny ton głosu Rory zmaże wkrótce uśmiech z jej twarzy, ale ruda w tej chwili miała to gdzieś - A twojej miłości nie musi być wstyd, przecież to nie tak, że nie widziałam wszystkiego wcześniej.
Oczywiście, że z premedytacją nie zwróciła się bezpośrednio do Jacka, który według niej nie zasługiwał już nawet na spojrzenie. Otrzymał jednak ostatnie, nie mordercze, nie błagalne, a po prostu obojętne, nim Rory odwróciła wzrok. Pokręciła głową, wciąż nie dowierzając nad absurdem sytuacji, mało brakowało, a zamiast płaczem, wybuchnęłaby śmiechem.
- Cóż, zrobiło się chyba trochę niezręcznie, więc nie będę już Wam przeszkadzać - oznajmiła, uśmiechając się wesoło, przesadnie szeroko, sztucznie i podniosła się z kanapy. Szybko namierzyła swój plecak i zaczęła zgarniać mapy ze stołu, nie pospiesznie, ale jednak zależało jej na czasie. Jej cierpliwość miała swoje granice, nie mogła sobie pozwolić na zbyt długie przebywanie w tym pomieszczeniu i z takim towarzystwem. Czuła się fatalnie, choć przybrała maskę obojętności i miała nadzieję, że udawanie będzie jej wychodziło chociaż do czasu opuszczenia mieszkania. Potem wszystko mogło się już zdarzyć.
Oddychało jej się jakoś ciężej, ale dzielnie kontynuowała swoje działania. To tylko złamane serce. Od tego się nie umiera.
Powrót do góry Go down
Sponsored content

Lophia Breefling - Page 3 Empty
PisanieTemat: Re: Lophia Breefling   Lophia Breefling - Page 3 Empty

Powrót do góry Go down
 

Lophia Breefling

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Powrót do góry 
Strona 3 z 4Idź do strony : Previous  1, 2, 3, 4  Next

 Similar topics

-
» Lophia Breefling
» Lophia Breefling
» Lophia Breefling
» Jack Caulfield i Lophia Breefling
» Lophia

Pozwolenia na tym forum:Nie możesz odpowiadać w tematach
Panem et circenses :: Po godzinach :: Archiwum :: Lokacje :: Dzielnica Wolnych Obywateli :: Mieszkania-