|
Autor | Wiadomość |
---|
Wiek : 22 Zawód : Sprzedawczyni, samozwańczy lekarz, zastępca szefa Kolczatki Przy sobie : Dokumenty, paczka papierosów, zapalniczka, broń, telefon komórkowy Znaki szczególne : ukryte pod bransoletkami blizny na nadgarstkach
| Temat: Re: Lophia Breefling Nie Gru 22, 2013 3:04 pm | |
| //bilokacja, bo czeeekam na odpis To mieszkanie nadal napawało ją jakimiś dziwnymi odczuciami. Po wszystkich sprawach notarialnych załatwionych i tak wyjątkowo szybko zarówno te kilka pokoi jak i sklep automatycznie przekazano Lophii. Na razie nie miała siły i czasu na formalności. Sklep był zamknięty od kilku dni, Lo ciągle szukała kogoś do pomocy. Nowe obowiązki związane z Kolczatką miały teraz o wiele większy sens. Kto kupował bułki, kiedy ważyły się losy państwa? Do tego ta funkcja, zastępca. Prawie najważniejsza osoba. Szybko okazało się, że dziewczyna ma jednak cechu przywódcze po matce. Była zdeterminowana, żeby ją pomścić nawet, jeśli tamta odpowiadała za wysadzenie mostu. Lophia coraz częściej zaczynała myśleć, że Cathleen została wrobiona, zwłaszcza, że Kolczatka podobno odcinała się od tamtej masakry. Zajrzała do skrytki z dynamitem pod łóżkiem. Tak sprawdzała, czy nikt nie przeprowadził rewizji pod jej nieobecność. Była na celowniku zarówno jednej, jak i drugiej strony. Usłyszała pukanie do drzwi i szybkim ruchem podniosła się w podłogi, nie dosuwając jednak łóżka tak, jak powinna. Teraz widać było mniej więcej jedną piątą podejrzanej pokrywy w podłodze. - Już otwieram! - krzyknęła, walcząc z ciężkim meblem. W końcu machnęła ręką, ruszyła do przedpokoju, pozostawiając uchylone drzwi do sypialni. Musi porozmawiać z Malcolmem, czy "to coś" można wywieźć do Kwatery głównej albo jakiegoś magazynu. Dziewczynka z zapałkami wolała trzymać się w miarę daleko od materiałów wybuchowych. Przekręciła klucz w zamku i szybko nacisnęła klamkę. Spodziewała się listonosza. Zastała Javiera. Spojrzała na niego wielkimi oczami, po czym gwałtownie wciągnęła powietrze do płuc. Co on tu robił? I dlaczego tak reagowała na jego widok. Odsunęła się krok w tył, wpuszczając go do środka. - Jak mnie znalazłeś? - zapytała zamiast przywitania, patrząc na niego z dołu. Ponownie zamknęła drzwi i tym razem zarzuciła mu ręce na szyję i na moment mocno go przytuliła. Czuła się w jakiś sposób winna, że zadziałała wbrew niemu. Przecież prosił, żeby nie mieszała się w polityczną wojnę. - Mam nadzieję, że nic się nie stało - powiedziała, czekając aż zdejmie kurtkę. - Napijesz się kawy? - zapytała, po czym ruszyła do kuchni. Przedpokój wydał jej się nagle jakiś mały i duszny. Może dlatego, że tak szybko biło jej serce. Oczywiście zapomniała o nieprzysuniętym łóżku i uchylonych drzwiach. Nie traktowała Java jak wroga. Teraz byli po prostu równymi sobie ludźmi. Nikim więcej, nikim mniej. //Kuchnia? Chyba, że zostajemy jeszcze tutaj |
| | | Wiek : 26 lat Zawód : Uciekinier Przy sobie : mapa podziemnych tuneli, broń palna, zapalniczka, telefon komórkowy, dwa magazynki z piętnastoma nabojami.
| Temat: Re: Lophia Breefling Nie Gru 22, 2013 3:39 pm | |
| Czekał dłuższą chwilę. Chyba powinien się najpierw zapowiedzieć, lecz miał tyle spraw na głowie, że nie pomyślał o tej drobnostce. W końcu mógł zastać puste mieszkanie i pocałować klamkę na do widzenia, jednak w końcu drzwi się otworzyły, a za nimi ujrzał Lophię. Adres był poprawny, choć po jej minie sam nie wiedział, czy ma się uśmiechać, a może zrobić w tył zwrot i wrócić skąd przyszedł. Może przeszkadzał? Może była zbyt zajęta? Po chwili wpuściła go do środka, więc wszedł. Atmosfera wydała mu się dziwnie napięta, sam również to odczuwał, a może tylko on? Nic nie mówił, jakby nagle odebrało mu mowę, próbował się uśmiechnąć, choć w duchu czuł tylko wielką ulgę, że nic jej nie jest. Nie odpowiedział na pytanie, jedynie delikatnie na krótko uniósł kąciki ust w uśmiechu, lecz był on dziwnie smutny i melancholijny. Dopiero po tych kilku dłuższych sekundach, gdy go przytulała, zrobił to samo. Mógł mieć ją w ramionach, choć na chwilę i cieleśnie wiedzieć, że nic jej nie jest. Tak nieświadomy tego co zrobiła, pełen nadziei, gdzieś głęboko w środku wiedząc, że żadne z nich nie mogło dotrzymać danych obietnic. Zdjął kurtkę i pozostawił ją na wieszaku, po czym zgodnie podążył za Lophią do kuchni. Czy nic mu nie było? Oczywiście, że nie. W końcu jakby nie było odezwało się w nim tchórzostwo. Zobaczył ogień i zrobił się słaby, a jego działania były chaotyczne. Później nawet nie mógł tam wrócić, tylko opuścił całe wydarzenie. Pluł sobie w twarz za każdym razem, gdy wspominał tą sytuację. Niestety nic już nie mógł poradzić na przeszłość. Może dlatego nie skomentował jej słów. -Przyda się na pobudzenie. -stwierdził na pytanie o kawę. W końcu jego zmarnowana twarz i kilkudniowy zarost nie wskazywały na to, by pierwszoplanowym zajęciem w jego życiu, było dbanie o własne dobro. Musiał przyznać, że mieszkanie Lophii było niczego sobie. Przestronne, jasne i ładne. Nie to co jego, gdzie wiecznie panował półmrok i wszędzie walały się książki, pomieszane z najróżniejszymi papierami, wciągające w wir wszechobecnego bałaganu. -Dobrze cię widzieć. Nawet nie wiesz jak bardzo się martwiłem. -sam był zdziwiony, nie tylko wyznaniem, ale i również tym, że rzeczywiście sprawa jej bezpieczeństwa nie dawała mu spokoju. W kuchni usiadł na jednym z krzeseł i oparł się o ladę. Nie chciał być natrętny, a przynajmniej nie bardziej niż już był, wpraszając się niezapowiedzianie do jej mieszkania, choć w prawdzie miał ochotę zrobić wiele różnych rzeczy. -Jak się czujesz po tym wszystkim? No wiesz... -nie skończył, urwał wypowiedź, nie chcąc mówić tego wszystkiego na głos. Nadal pamiętał ten moment kiedy dowiedziała się o śmierci matki, a później te wydarzenia na Memoriale. Do tej pory nie był pewny tego, czy całe to zachowanie, pocałunek, nie były tylko chwilą bezradności, przypływem zbyt wielu emocji, nie chciał na razie poruszać tego tematu. |
| | | Wiek : 22 Zawód : Sprzedawczyni, samozwańczy lekarz, zastępca szefa Kolczatki Przy sobie : Dokumenty, paczka papierosów, zapalniczka, broń, telefon komórkowy Znaki szczególne : ukryte pod bransoletkami blizny na nadgarstkach
| Temat: Re: Lophia Breefling Nie Gru 22, 2013 3:57 pm | |
| //Przedpokój Była dziwnie zdenerwowana. Na szczęście posprzątała, bo po tygodniu nie zaglądania do mieszkania z lodówki zaczynały już wychodzić niektóre produkty spożywcze. Wypucowała wszystko z niekrytą niechęcią, klnąc tak, że w pewnym momencie odwiedziła ją wściekła sąsiadka. Cóż, nie wszyscy odkurzają o trzeciej nad ranem ze słuchawkami na uszach. A że była dodatkowo wściekła, bo ktoś nie dostarczył raportu na czas, zatrzasnęła kobiecie drzwi przed nosem. - Bezsenne noce? - zapytała, mierząc go wzrokiem. Uniosła kąciki ust w uśmiechu, starając się zachowywać normalnie, a nie, jak trzynastolatka, która pierwszy raz zaprosiła do domu kolegę, który bardzo jej się podobał. Po pierwsze, była dorosła, po drugie, zaskoczył ją, a po trzecie... Nie, nieważne. Nalała wody do czajnika, który chwilę później zaczął wydawać z siebie ciche dźwięki. Odwróciła się do mężczyzny, siedzącego już przy ladzie i splotła ręce na piersi. Uśmiechnęła się po raz kolejny na wspomnienie o tym, że się martwił. W końcu ona też. Wbiegła w sam środek zamieszania głównie po to, żeby zobaczyć, czy nic mu nie jest. - To jeszcze nie powód, żeby zachowywać się jak prześladowca... - zaczęła z poważną miną, lecz po chwili zorientowała się, że ludzie często obrażają się na nią, bo nie rozumieją jej czarnego humoru. Uniosła ręce w obronnym geście. -Chciałam powiedzieć, że bardzo mi miło - dodała, wyciągając z szafki dwa kubki. Właściwie zostały tu tylko dwa, pozostałe stały zapewne na biurku mamy, a do tamtego pokoju wolała nie wchodzić. Potrzebowała kogoś, kto pójdzie tam z nią, ale z uwagi na tajną dokumentację, ukrytą zapewne w szufladach i innych miejscach musiała poważnie zastanowić się, czy to bezpieczne. Na razie zamknęła tamtą sypialnię na klucz, a klucz wcisnęła między płyty u siebie. To nie był odpowiedni moment. Zacisnęła palce na blacie, słysząc kolejne zdanie. Wdech, wydech. Rozluźniła chwyt. Pyknięcie zasygnalizowało, że woda zagotowała się. Chwilę później cukier, mleko i kawa wylądowały na ladzie. Nadal nie odpowiadała. Usiadła obok Javiera i powoli wsypała trzy łyżeczki cukru do swojego kubka. Przestała przejmować się, czy to zdrowe. I tak wystarczająco schudła w ostatnich tygodniach. - Żyję, oddycham, powoli zamykam pewien rozdział i otwieram nowy - odparła w końcu, opierając twarz na rękach i patrząc mu w oczy. - Przepracowujesz się - stwierdziła, widząc kilkudniowy zarost. Nie przeszkadzał jej, po prostu się martwiła, czy to coś złego? Dokładnie pamiętała ich pożegnanie przy przystani. Czy nie odepchnął jej tylko dlatego, że była załamana i zrozpaczona? Nie wiedziała. Ale honor nie pozwalał jej zapytać. Nie była typem dziewczyny, która biegała za kimś do upadłego i błagała o odwzajemnienie uczuć. Nigdy. I poprzysięgła sobie, że tego nie zrobi. |
| | | Wiek : 26 lat Zawód : Uciekinier Przy sobie : mapa podziemnych tuneli, broń palna, zapalniczka, telefon komórkowy, dwa magazynki z piętnastoma nabojami.
| Temat: Re: Lophia Breefling Pon Gru 23, 2013 12:11 am | |
| Zapewne i Jav chciałby być tak poukładany, jeśli chodzi o czystość w mieszkaniu, ale jakoś nie leżało to w jego naturze. Z drugiej strony lubił ten nieporządek, książki na które natykał się na każdym kroku, stare gazety i szklanki po alkoholu czy kubki po porannej kawie. To wszystko sprawiało, że będąc tam mógł czuć jakąś normalność, a nie wszechobecny, sztuczny porządek. -Można się przyzwyczaić. -odpowiedział z lekkim uśmiechem, takim typowo odruchowym. Zareagował tak, ponieważ rzeczywiście przyzwyczaił się do swojego dziwnego trybu życia, który powoli zamieniał go w chodzące, choć żywe zombie. Problemem było to, że miał jeszcze zamiar trochę pożyć i nie do końca takie funkcjonowanie było najbardziej odpowiednie, ale nie miał czasu ani sił, by to zmieniać. Siedząc tak za ladą obserwował jej krzątaninę. Wkradła się w to codzienność, której tak bardzo potrzebował. Nie był pewny czy mówienie Lophii o tym wszystkim, pytanie o samopoczucie jest najlepszym wyjściem, co uświadomił sobie po fakcie. Prześladowca? Musiał nad tym chwilę porozmyślać. Właściwie to właśnie tak wyglądało, lecz nie miał sobie tego za złe, a czy powinien to inna sprawa. Na szczęście słowa Lophii wyrwały Jav'a z tego chwilowego zamyślenia i wewnątrz zrobiło mu się jakoś cieplej, a właściwie to stanowczo za ciepło, jakby temperatura jego ciała zbyt gwałtownie wzrosła. -Spokojnie... -szepnął do siebie w myślach. Przeciągnięta cisza nieco go zaniepokoiła, choć rozumiał, że odpowiedź może być trudna. Dlatego również i on milczał, podążając za nią wzrokiem, by następnie przerzucić go na kubek z kawą. Nie słodził. Życie było gorzkiego posmaku, więc dlaczego kawa miałaby być słodka. Zresztą i tak uważał, że w stanie pierwotnym jest bardziej pobudzająca. Dopiero po chwili spojrzał na Lophię, mógł mieć ją przed sobą. Mieli niewygodne pytanie i odpowiedź za sobą, lecz niestety nie należało ono do ostatniego z tego rodzaju, jakie miał zamiar zaserwować na to spotkanie. Cieszył się na to, że poradziła sobie w tej sytuacji, która była naprawdę ciężka, a on sam zamieszany w to wszystko... Zdawało mu się to bardzo niewygodne. Przynależność do Rządu robiła swoje. Każdy sobie wzajemnie próbował wyprać mózg i później takie były tego skutki. Nie potrafił żałować za czyny jego współpracowników, była tylko kooperacja i milczenie, które serwował w momencie konfrontacji z prawdą. Tak jak to było w przypadku, gdy był z Lophią w momencie, kiedy dowiedziała się o śmierci matki. Tym razem również jego jedynym zachowaniem była niema radość na jej odpowiedź. To było najważniejsze, że sobie poradziła i wyszła z tego, choć z pewnością blizna pozostanie na zawsze. Przejechał palcami jednej ręki po brodzie. Tak, chyba dawno nie przeglądał się w lustrze, a powinien. Zarost postarzał go przynajmniej o jakieś trzy lata, choć tak naprawdę nigdy nie czuł się na swój wiek. Czasami był w stanie określić własny stan umysłu na zaborczego starca, który uparcie dąży do swoich racji i nic nie jest w stanie tego zmienić. Nie był to świat w którym mógłby choć na chwilę poczuć się młodo i zasięgnąć po to, co mu się należało jako młodemu człowiekowi. Zbyt wiele przeszedł, zbyt wiele stracił. -To nic wielkiego. -odpowiedział po dłuższej chwili. Nie chciał rozmawiać o swojej pracy, o tym jak bardzo był temu poświęcony, może aż nazbyt, lecz nic nie było w stanie tego zmienić i z pewnością nie będzie. Przychodząc pod drzwi jej mieszkania miał właściwie jeszcze jedną sprawę. I mimo, że był facetem, nie do końca był pewny o to czy powinien rozpoczynać temat. Jav zresztą nie nadawał się do takich spraw, ale w końcu co mu zależało, chciał wiedzieć. Każdy miał w sobie ciekawość i nie było w tym wyjątku również i tym razem. Chwilę trwało, zanim cokolwiek zrobił, aż odwrócił się w jej stronę, pozostawiając kubek kawy na ladzie i z dziwnie poważną miną z naiwną pewnością, spojrzał Lophii w oczy. -Właściwie to przychodząc tutaj chciałem cię o coś spytać. Krąży mi to po głowie od jakiegoś czasu, ale... -urwał, po czym zsunął się z krzesła, nachylił nad Breefling i ujmując jej twarz pocałował krótko, muskając jej usta. Zrobił to tak niespodziewanie, że sam był zdziwiony, lecz nie pokazał tego po sobie. -Miałem zamiar zapytać o to, czy całując mnie tamtego razu, zrobiłaś to w przypływie emocji, ale teraz jakoś mnie to nie obchodzi. Jedyne co chcę wiedzieć to to, co czujesz teraz. -mówił to wszystko spoglądając jej w oczy i nie odsuwając się. Chciał odpowiedzi, obojętnie jaka by ona nie była, choć wewnątrz czuł, że wszystkie myśli zaczęły się plątać, a wcześniejszy spokój runął jak mur, wylewając emocje na jego twarz. |
| | | Wiek : 22 Zawód : Sprzedawczyni, samozwańczy lekarz, zastępca szefa Kolczatki Przy sobie : Dokumenty, paczka papierosów, zapalniczka, broń, telefon komórkowy Znaki szczególne : ukryte pod bransoletkami blizny na nadgarstkach
| Temat: Re: Lophia Breefling Pon Gru 23, 2013 11:56 am | |
| Znała takie "nic wielkiego". Noce spędzone jako wolontariuszka w szpitalu, więc głównie na wynoszeniu basenów i podtykaniu pacjentom nerek pod twarz. Nie narzekała, wiedziała, że zawsze potrzebne są ręce do pracy, nawet niewdzięczny zawód salowej musiał być obsadzony. A na wojnie trudno o ludzi. Pokręciła głową, ale uśmiechnęła się przyjaźnie. Właśnie. Lophia się uśmiechała, co ostatnio zdarzało się rzadko i raczej na krótko. Zrozumiała milczenie. Wydało się wystarczająco wymowne. Ona też nie mówiła o "pracy". Oficjalnie wzięła urlop, musiała odpocząć, zregenerować się po śmierci Cathleen. Szkoda, że ta regeneracja polegała na układaniu kolejnych planów zemsty. Przesunęła palcami po blacie i objęła kubek obiema dłońmi. Trochę zmarzła. Niemal poczuła na sobie jego spojrzenie, więc odruchowo podniosła wzrok. Uśmiech mimowolnie pojawił się na jej ustach, jednak szybko zbladł. Jav był poważny. Nie wiedziała, co powie, nawet nie mogła tego wiedzieć, lecz przeczuwała, że "coś" się stanie. Głupia, kobieca intuicja. Ta intuicja zawiodła ją tym razem, każąc czekać na dalszy ciąg wypowiedzi, który został zastąpiony pocałunkiem. Szybkim, delikatnym, słodkim. Dlaczego tak krótko? - pomyślała, po raz kolejny łapiąc się na zachowaniu w stylu nastolatki. Swoją drogą, czasem czuła się bardziej jak kobieta w średnim wieku z bagażem doświadczeń. Czyli jak wszyscy w Panem. Nie mogła oderwaać wzroku od jego oczu. Może i udało jej się ukryć zaskoczenie, ale tylko tyle. - Można prosić o koło ratunkowe? - zapytała, próbując uspokoić szybko bijące serce. Jasne, że nie. Przecież to nie jedyny facet na świecie, dziewczyno. Gadanie bez sensu tylko wydłużało czas na zastanowienie, nie dało się uniknąć odpowiedzi. Co dziwne, tym razem nawet nie chciała jej unikać. Zasłużył na tę odrobinę szczerości, jaką mogła mu dać. I mimo, że umysł kazał odpowiedzieć "nic", wiedząc, że dziewczyna już za bardzo się zaangażowała, to serce przejęło kontrolę. - Dawno nie byłam tak zagubiona - odparła bez cienia zwykłego sarkazmu czy obecnej normalnie w jej głosie ironii. Z minuty na minutę mogła wyczytać więcej z jego twarzy. Gdyby tylko mogła się skupić. Spokojnym, płynnym ruchem sięgnęła po jego dłoń i położyła ich splecione ręce na swoich kolanach. Dawała sobie trochę czasu. - I szczęśliwa - szepnęła z uśmiechem, spoglądając na niego spod opadających na czoło, nieprzycinanych dawno włosów. - A Ty, Javier? Co teraz czujesz? - zapytała zadziornie, unosząc brew. Skoro sam zaczął, mogła trochę pociągnąć go za język. Była zwyczajnie ciekawa odpowiedzi. |
| | | Wiek : 26 lat Zawód : Uciekinier Przy sobie : mapa podziemnych tuneli, broń palna, zapalniczka, telefon komórkowy, dwa magazynki z piętnastoma nabojami.
| Temat: Re: Lophia Breefling Pon Gru 23, 2013 3:41 pm | |
| Każde z nich poświęcało się swoim ideom i pracy. W tym wypadku się rozumieli, choć z drugiej strony były to złudne nadzieje, bo przecież w tej kwestii nic ich nie łączyło. Tak naprawdę już przez to nic nigdy połączyć ich nie powinno. Szkodzili samym sobie, a kto wie czy w przyszłości nie zaszkodzą swojemu otoczeniu. Które z nich będzie w stanie oddać życie za swoich towarzyszy, za idee, a które z nich za życie tej drugiej osoby? A może nie będą musieli dokonywać takich wyborów? Kto wie, cuda się zdarzają, a serce nie wybiera. Stawia na drodze kogoś, kto nagle staje się bliski, spotkany w szarości codziennego życia i nie zwraca uwagi na to kim jest, a jedynie jak bardzo stanie się ważny. Nie miał pojęcia w co się pakuje. Tak naprawdę był w tej kwestii głupcem, ponieważ wiedział, chociaż podświadomie, że Lophia wkroczy w świat brudnej, politycznej wojny Panem lub już to zrobiła. I co wtedy? Czy był pewny, że chce w to brnąć, że gdy przyjdzie moment rozłamu ich dróg, to porzuci wszystko i za nią podąży? Otóż nie miał pojęcia w tej kwestii o niczym, nie chciał o tym nawet myśleć. Wiedział, że nie przyjmą go w dawne szeregi. Porzucił rodzinę, porzucił wszystko od Jej śmierci i nie chciał do tego wracać. Zrobił się egoistą, żył dla siebie, dla pracy, aż pojawiła się kolejna istota, która namieszała mu w głowie. Pokiwał przecząco głową na jej pytanie. Nie, nie było kół ratunkowych. Nie tym razem, gdy mógł i miał okazję w końcu powiedzieć jej co myśli, porozmawiać w spokoju, bez nagłych niespodzianek. -Szczęśliwa... -widział jej uśmiech, usłyszał jej pytanie, lecz milczał. Cisza trwała tak nieznośnie długą chwilę, że zrobiło się to aż niewygodne, choć Javier najwyraźniej się tym nie przejmował. Powoli próbował zapanować nad emocjami, zachować dla siebie, nie mógł jej aż tak bardzo w to wciągać. Po chwili uświadomił sobie, że od momentu gdy położyła jego dłoń na swoich, zacisnął na nich delikatnie palce. Twarz mężczyzny zastygła w prawie niewidocznym i słabym uśmiechu, lecz nadzwyczaj szczerym i pogodnym, jakiego dawno nie dało się u niego widzieć. Odchylił się do tyłu i siadł na krześle w zamyśleniu, zabierając drugą dłoń z jej policzka i wciąż patrząc dziewczynie w oczy swoimi chłodnymi z natury tęczówkami, które teraz zawierały w sobie dziecięcą naiwność. -To nie jest szczęście. -zwiesił na chwilę wzrok, wciągając do płuc powietrze w głębokim wdechu. -Wciąż krążysz po moich myślach, twój sarkazm, twoja twarz, twój uśmiech. -tak tandetny tekst, tak oklepany, a jednak prawdziwy i okrutny, męczący umysł. Nie miał ochoty na zadziorność, na zagrywki słowne. Wiedział, że tą sytuacją wciąga ich w coś, z czego trudno będzie zrezygnować. Mógł przecież milczeć, pozostawić tą sytuację nierozwiązaną, by wszystko rozeszło się po kościach, może by i żałowali, ale tak by było lepiej. A jednak nie zrobił tego, poszedł za najcichszym głosem w głowie, szeptami, które były właśnie tą wersją zdarzeń, jaką rozgrywał. -Przy Tobie staję się taki, jak byłem kiedyś, taki jaki byłem przy Niej... -jego głos przypominał szept, choć był pewny tego, co mówi. Nigdy nie wspominał Lophii o swojej przeszłości, nie mówił o Madison. Nie wiedział jak zareaguje Lophia na te słowa i mogła być nieświadoma, ale był to dla niej największy komplement, jaki mogła od niego usłyszeć. Czasy kiedy Red żyła, kiedy mógł się nią opiekować, to kim był -właśnie taki stawał się przy Lophii i nie porównywał jej do tamtej dziewczyny, były swoimi przeciwieństwami. One jedynie sprawiały, że znów mógł być kimś wartościowym, stawał się człowiekiem, zaczynał czuć, że oddycha, wiedział, że istnieje. Nadal nie dopuszczając do siebie myśli, że ta wolność może trwać krótką chwilę, w porównaniu z tym, co stanie się później. |
| | | Wiek : 22 Zawód : Sprzedawczyni, samozwańczy lekarz, zastępca szefa Kolczatki Przy sobie : Dokumenty, paczka papierosów, zapalniczka, broń, telefon komórkowy Znaki szczególne : ukryte pod bransoletkami blizny na nadgarstkach
| Temat: Re: Lophia Breefling Pon Gru 23, 2013 4:07 pm | |
| Nie wiedziała, czego się spodziewać. Dawno nie spotkała kogoś tak tajemniczego. Ich znajomość zaczęła się od głupiej sprzeczki, zaproponowała mu kawę, był tak samo wymęczony jak teraz, ale jego spojrzenie nie było tak ufne, po ustach nie błąkał się szczery uśmiech, na który podświadomie czekała, odkąd wszedł do jej mieszkania. Odkąd wpuściła go do swojego serca. Pozostawało zadać sobie pytanie, czy wolno było im spróbować. Jasne, nie oświadczali się sobie, jednak można było wyczuć, że ich relacja nie opiera się na czysto fizycznym zauroczeniu, pożądaniu, czy jak jeszcze to nazwać. Martwili się o siebie, chociaż tak naprawdę wiedzieli o sobie tylko tyle, że dzieli ich praktycznie wszystko: od upodobań dotyczących kawy i zwierząt po kwestię najistotniejszą, a mianowicie zawód. Każdy ma inną hierarchię ważności. Lophia stawiała niegdyś uczucia na najwyższym poziomie. I szczęście bliskich. A później została tak brutalnie skrzywdzona, ktoś zdeptał jej godność i deptał ją jeszcze wiele razy tak, że przestała wierzyć w słuszność jakiejkolwiek idei. Dlaczego próbować, skoro nagle przychodzi ktoś, kto wszystko niszczy? I mógł to być zarówno nauczyciel pedofil jak i nowy rząd. Nie było różnicy. Co teraz stało na szczycie? Praca? Idea? Nie wiedziała. Wolała nie myśleć, bo wtedy musiałaby odepchnąć człowieka, którego dłoń trzymała teraz w swojej dłoni. - Wciąż krążysz po moich myślach, twój sarkazm, twoja twarz, twój uśmiech. A więc nie zwariowała, bo zaczynała o tym myśleć w podobny sposób. Myślała o nim tak często, że musiała czasem porządnie walnąć się w twarz, aby na czymś skupić. Tak zatraciła się w obowiązkach, że zapomniała, gdzie w tym wszystkim była ona i jej marzenia. Zemsta przesłoniła dawne pragnienia: medycynę, osobiste szczęście. - Przepraszam - odezwała się tylko, zdając sobie nagle sprawę z ukrytej powagi sytuacji. To uczucie nie miało prawa się zdarzyć. Może można je jeszcze jakoś zatrzymać, jeśli się postarać... Zapomnieć, wymazać z pamięci obrazy, wspomnienia, uciec... Wspomnienie o innej kobiecie natychmiast sprowadziło Lo na ziemię. Zupełnie, jakby oberwała obuchem w łeb. Spojrzała na niego z mieszaniną złości i głębokiego smutku, poczuła się zraniona. Myślała, że chodzi o nią i tylko o nią. - Jeszcze raz przepraszam, że kogoś ci przypominam. Nie chciałam - wycedziła przez zęby, ukrywając ból w głosie. Moment. Bywała zbyt porywcza. Skupiła się na sobie, nie zauważając tego, jak na nią patrzył, jak mówił o "Niej". W końcu Lo też miała swoją przeszłość, swoje tajemnice i ludzi, których kochała tak, że mogłaby oddać za nich życie. Większość z nich pogrzebano już wiele metrów pod ziemią. - Co masz zamiar z tym zrobić? - zapytała cicho, niemal szeptem, bez nuty złości w głosie. Stali przed trudnym wyborem. Albo w prawo, albo w lewo. Mówi się "prawi ludzie", studiuje "prawo". Dlaczego to ten drugi kierunek określano zawsze jako niewłaściwy? Dlaczego skręt w prawo zawsze wydawał się tym lepszym? A może posłuchać serca, serca, leżącego pośrodku klatki piersiowej, jednak z nachyleniem w lewo? W którą stronę, Jav? W którą? Wiedziała, że już nie zdoła się cofnąć. |
| | | Wiek : 26 lat Zawód : Uciekinier Przy sobie : mapa podziemnych tuneli, broń palna, zapalniczka, telefon komórkowy, dwa magazynki z piętnastoma nabojami.
| Temat: Re: Lophia Breefling Pon Gru 23, 2013 5:08 pm | |
| Nie miał pojęcia jak bardzo zbliżone są ich uczucia. Cieszyło go, że czuła się przy nim szczęśliwa, ale takie uczucia mógł również wywoływać przyjaciel. Z drugiej strony nie chciał naciskać, wiedział, że w ich przypadku będzie to trudny temat. O ile będzie miał swą przyszłość. Javier wiedział jednak, że jeśli zaszedł tak daleko, to niezdolny będzie się wycofać. Jeśliby to zrobił, żałowałby jeszcze bardziej, niż gdyby miał porzucić swoje uczucia zanim cokolwiek postanowił. Chciał być panem własnego losu choćby na chwilę, lecz to było niemożliwe. Był i pozostanie pionkiem na wielkiej szachownicy tego państwa. Nikt jednak nie mógł mu zabronić próbować. Nie rozumiał za co przepraszała i nie chciał by to robiła. Jeśli była w czymś wina, to obustronna. Pozostawił to krótkie, choć bardzo znaczące słowo bez reakcji. Tak naprawdę nie zdążył nic odpowiedzieć, ponieważ ujrzał smutek w jej oczach. Nie, nie chciał by tak to wyszło, a jednak dopuszczał myśl, że może tak zareagować. Również z jego twarzy zniknął uśmiech. Nie przesłyszała się, powiedział to dokładnie jak chciał, lecz wiedział przy tym, że kobiety potrafią być aż nazbyt zazdrosne w podobnych kwestiach. Można gdybać co by było, gdyby Madison żyła, gdyby żyły osoby bliskie Lo, które zmarły, lecz gdybanie nic nie zmieni, a jedynie pogrąży w melancholii. Z miejsca na twarzy Jav'a pojawił się wyraz rozgoryczenia, nie chciał przepraszać i żałować, nie miał za co, a jedna widząc Lophię z takim wyrazem twarzy, czuł się źle. -Nie przypominasz mi Jej. Przypominasz mi to jaki powinienem być, jak żyć. Może było jej to trudno zrozumieć, może nawet nigdy nie pojmie tego, co on czuł w tej chwili, choć z pewnością i ona straciła wielu ludzi. Jednak wtedy, w tamtym momencie, gdy po raz pierwszy odczuł samotność, stratę, coś się w nim przełączyło. Zaczął żyć inaczej, zachowywać się inaczej. Lophia tak naprawdę nigdy nie widziała go w pracy, tak właściwie nie był pewien, czy chciała by go znać, gdyby zobaczyła pewnego razu mężczyznę o chłodnym wyrazie twarzy, z pustymi jak otchłań tęczówkami pogrążonymi w mroku i tą nieczułą miną, jakby cały świat przestał go obchodzić. Bywały i weselsze momenty, ale to nie to samo. Przy niej nie potrafił się tak zachowywać. Zawsze gdy ją widział, czuł jakieś chociażby najmniejsze ciepło, języczki ognia ogrzewające go od środka, wypełniające jego duszę ciepłymi barwami. -A jeśli nadal cię to nie przekonuje... Zawsze będę o niej pamiętał, tak jak Ty o swojej matce. To nie zniknie, pozostanie wielka, namacalna blizna w teraźniejszości, lecz rany są przeszłością. Nie chcę zapomnieć, ale mówiąc ci o Niej, mówiłem o sobie. O tym, że również potrafię być człowiekiem, mogę trzymać cię za ręce tu i teraz, patrzeć ci w oczy, przeżywać to wszystko tak głęboko i móc tylko prosić, żebym mógł nauczyć się być dla innych. -mówił głosem spokojnym, choć wewnątrz czuł, że rozrywany jest na strzępy przez jego własne demony. Nie mógł się w to angażować. Nie powinien. Jeśliby to zrobił stałby się kontynuacją tego kręgu nienawiści o jakim zawsze mówił, a jednak nie potrafił inaczej. Nikt nie musiał go do tego popychać, ani jego wspomnienia, ani inny człowiek, robił i mówił to wszystko z własnej nieprzymuszonej woli, by w końcu jego twarz przybrała łagodny, zatroskany wyraz. W tym była zawarta odpowiedź na jej dalsze pytanie. Nie chciał iść w prawo, ani nie chciał iść w lewo. Nie obchodziły go żadne wytyczne, ponieważ chciał stworzyć swoją własną drogę, nieważne jak szybko zostanie zniszczona. Zapomniał o kawie, o tym, że żyją w takim a nie innym państwie, choć raz on mógł podjąć decyzję i zrobić co mu się podobało, choć konsekwencje tego nie do końca mogły być pozytywne. Nigdy nie był ekspertem w przeprowadzaniu poważnych rozmów. Właściwie to nawet tego nie lubił, zawsze wszystko działo się swoim torem, a Hughes jedynie temu przytakiwał. Zresztą i tak już wystarczająco dużo powiedział i wylał z siebie emocji. Przy okazji w tej kwestii był człowiekiem prostym, a smykałki do przemówień nie odziedziczył ani po matce ani po ojcu, co z pewnego punktu widzenia było dość smutne, gdyż odgrodził się od nich całkowicie, stawiając wysoki mur po środku. Co miał zamiar z tym wszystkim zrobić? Otóż odpowiedź była naprawdę prosta i nieskomplikowana. Nie zamierzał się wycofywać, więc jedynie mógł potwierdzić to, co wcześniej powiedział. Nie chciał widzieć tego smutnego wyrazu na jej twarzy, jedyne co chciał zrobić, to przysunąć się do niej, złapać jej dłonie w gorącym uścisku, co zrobił chwilę później. Patrzył przez krótką chwilę na jej twarz, obserwując reakcję, po czym znów jak wcześniej, ujął jej policzki w dłonie. Tym razem tak łagodnie, jakby trzymał w rękach jakiś skarb i pocałował. Tym razem był to pocałunek długi, nienatarczywy, acz zawierający w sobie natłok emocji. -Taka jest właśnie moja odpowiedź. -szepnął po chwili patrzenia Lo w oczy, czując na sobie jej oddech, ponieważ nadal był blisko niej. -A Twoja? Będziesz w stanie znieść mój zarost więcej, niż ten jeden raz? -zapytał, chcąc choć minimalnie rozluźnić atmosferę, jaka panowała teraz w pomieszczeniu, choć odpowiedź była dla niego ważniejsza niż mogłoby się wydawać. |
| | | Wiek : 22 Zawód : Sprzedawczyni, samozwańczy lekarz, zastępca szefa Kolczatki Przy sobie : Dokumenty, paczka papierosów, zapalniczka, broń, telefon komórkowy Znaki szczególne : ukryte pod bransoletkami blizny na nadgarstkach
| Temat: Re: Lophia Breefling Pon Gru 23, 2013 5:37 pm | |
| Nieważne. Wszystko stało się nagle nieważne. To, czy miał tęsknić za tamtą dziewczyną do końca życia, czy ona miała być już zawsze zmuszona do trudnych wyborów. "Życie", jak mawiał jej irytujący kolega w liceum. Zawsze obrywał po tym w żebra. Ale teraz przekonywała się, że miał rację. Nie na wszystko istniała jedna odpowiedź, logiczne wytłumaczenia zawodziły, preteksty wydawały się niepotrzebne. Wbrew wszystkiemu siedzieli teraz naprzeciw siebie w pogrążonej w półmroku kuchni, patrząc sobie w oczy i próbując wyczytać z nich jak najwięcej. - Cała moja rodzina nie żyje. Wiem, że to zabrzmi tandetnie, ale doskonale wiem, jak to jest stracić wszystkich - odparła cicho, spuszczając wzrok. Tęskniła za nimi. Kiedyś. W innym życiu. Czyli zaraz po rebelii, kiedy myślała, że wszystko się ułoży, właściwie gdy wmawiała to sobie i matce, która najwyraźniej w ogóle jej nie słuchała. Podniosła wzrok, siląc się na smutny uśmiech. Przyszedł tu, mimo że wiedział, w co zamieszana była Cathleen. Zapewne domyślał się, że córka poszła w jej ślady. Rozmawiała z nim szczerze, wypierając z głowy myśl, że przecież był jednym z ludzi, którzy zabili jej matkę. Utożsamianie całej ideologii z jednostką nigdy nie wychodzi na dobre. Dlatego się przed tym broniła. Javier nie mógł być zły. Widziała to w jego oczach, czuła się bezpiecznie. Nie chciała niczego mówić. Po prostu patrzyła, jakby sprawdzała, czy może mu zaufać. Za późno. Mógłby ją zabić, gdyby chciał. Porzuciła już wszelkie zasady "bezpieczeństwa". Nie czekała długo na jego ruch. Tym razem dał jej szansę na odwzajemnienie pocałunku. Zakręciło jej się w głowie. Tylko te oczy utrzymywały ją na powierzchni. Widziane z takiej odległości nabierały tajemniczego blasku. Albo masz zwidy, Breefling, złotko. Tym razem to ona dostała szansę. To nic, że miała problem ze zrozumieniem, co się dzieje. Oparła czoło o jego czoło, wpatrując się w jego oczy. Gratulacje, właśnie zniszczyłaś swoją karierę w Kolczatce. Byłabyś w stanie go zabić? Nie była. Nie umiałaby go skrzywdzić tak, jak nie potrafiła zranić nikogo z bliskich sobie osób. - Nie, już nigdy więcej - odpowiedziała poważnie, zaciskając usta, a zaraz później wybuchnęła cichym, lekko nerwowym śmiechem. Od początku lubiła się z nim droczyć. Może nie potrafiła uszanować powagi sytuacji, ale taka już była. W pewnym wieku ciężko się zmienić. Złożyła na jego szybki pocałunek, po czym udała, że głęboko się nad czymś zastanawia, nadal nie odsuwając się od jego ust dalej, niż na kilka centymetrów. - Zmieniłam zdanie, trzymaj się z daleka od maszynki do golenia - szepnęła z uśmiechem. Miałaby z niego zrezygnować? Zrezygnować z kilku łyków szczęścia, co z tego, że z posmakiem goryczy? Dlaczego mieli się podporządkować? Obiecała sobie, że postara się oddzielić pracę od życia. Za bardzo zdominowała jej myśli i uczucia. Rozsądek odzywał się zbyt często i zbyt głośno. - W co my się pakujemy? - jęknęła, przymykając powieki. Podcinali gałąź, na której siedzieli i w każdej chwili mogli wylądować w przepaści. Trudno, od dawna przejawiała masochistyczne i samobójcze skłonności. Znowu włączył się czarny humor. |
| | | Wiek : 26 lat Zawód : Uciekinier Przy sobie : mapa podziemnych tuneli, broń palna, zapalniczka, telefon komórkowy, dwa magazynki z piętnastoma nabojami.
| Temat: Re: Lophia Breefling Pon Gru 23, 2013 10:03 pm | |
| Strata boli, nawet bardzo. Zmienia człowieka nie do poznania. Ludzie odchodzą i umierają, ale to w końcu czyni nas silniejszymi, a to już zalicza się do zalet. Można czasami siąść wieczorem i powspominać, jest to domeną każdego, lecz te kilka godzin powinno wystarczyć na kolejnych kilka dni, a może nawet tygodni. Trzeba pamiętać, że nikt nie jest idealny. Nieważne było teraz jaką drogę wybierze lub zrobią to razem, a to czy będą iść w stanie po niej razem. Nie chciał rozmyślać o przeszłości, ani przyszłości. Byli tu i teraz, nic innego nie powinno się liczyć. Tak właśnie to wszystko czuł, tak układały się jego myśli, które coraz mniej się szamotały i z sekundy na sekundę stawały zrozumiałe, co nie znaczy logiczne, patrząc na daną sytuację. Był w nią w tej chwili ślepo zapatrzony i przestało się liczyć wszystko inne. Był jak głodne zwierzę, które pójdzie za głosem, który powie mu, że ma jedzenie, zdolny uwierzyć w każdy przekaz. Nie potrafił do siebie dopuścić myśli ogólnych, które mówiły o śmierci, która ich otaczała, o tym, że byli potencjalnymi wrogami, że za ścianą może znajdować się gabinet, który pozwoliłby mu na aresztowanie Lophii, na potwierdzenie winy jej matki, nie chciał wiedzieć o żadnych sprawach ani rzeczach, które miałby łączyć Lophię z jego przeciwnikami, nawet jeśli znajdowały się krok od niego. Nie potrafiłby tego użyć przeciwko niej ani teraz, ani nigdy. Zbytnio się zaangażował i bałby kolejnej straty, z której wiedział, że już by się nie podniósł. Dobiłoby go to wewnętrznie, skruszyło pozostałą część serca, które i tak już było zbytnio ukruszone. Mógł mieć nadzieję, że do tego nie dojdzie i znów nie stoczy się o kilka schodów w dół. Spadać było łatwo, lecz wdrapywać się do góry, znacznie trudniej. To, że odwzajemniła pocałunek było dla niego swego rodzaju natchnieniem i niemym pchnięciem o krok dalej. W głębi jednak już wcześniej wiedział, że nie tyle co odwzajemni jego zachciankę, ale z pewnością go nie odepchnie. Nie miał pojęcia skąd się to brało, po prostu tak czuł, może dlatego był tak pewny tego co robi, mógł jej nieprzerwanie patrzeć w oczy i czuć mimo jej smutnego wyrazu twarzy, że tak to się nie skończy, choć powinno. Uśmiechnął się zawadiacko. Cóż, inwestycja w maszynkę do golenia nie byłaby złym pomysłem, jednak z drugiej strony jemu samemu nie tyle co podobał, ale nie przeszkadzał ten nieład i nieokrzesanie jakie sobą przedstawiał. Pomijając fakt, że przychodząc do kogoś (niezapowiedzianie), powinno wyglądać się schludnie, ale to oczywiście był tylko Javier i sam specjalnie się tym wszystkim nie przejmował. Szybka zmiana zdania Lophii, na co zaśmiał się krótko. Ach te kobiety i ich niezdecydowanie. Pocałował ją w nos jak małą dziewczynkę, choć już dawno nią nie była. Teraz mógł sobie na to pozwolić, na takie i temu podobne gesty. W co się pakują? Trafiła w sedno, zadając tym samym pytanie dnia. -Nie mam bladego pojęcia Lo i nie chcę o tym myśleć. -a nawet gdyby wiedział, to przestało go to jakkolwiek obchodzić. W tej również chwili odsunął się od Lo, by zaraz ściągnąć ją z jej krzesła i przyciągnąć do siebie jednym, szybkim ruchem, a następnie posadził ją sobie na kolanach. Może nie było to najwygodniejsze, zważając na krzesła na jakich właśnie przebywali, ale przecież nie będzie jej ciągał po nie swoim mieszkaniu, którego rozmieszczenia nie znał. Chciał mieć ją po prostu przy sobie, obejmując ją w pasie jedną ręką, by drugą w tym samym momencie przesunąć po jej szyi i wpleść palce we włosy. Zaraz pocałował ją znowu, tym razem był pewny siebie, wiedząc, że trzyma ją właśnie w ramionach i nic mu w tym nie przeszkodzi, nawet towarzyszący sarkazm, ponieważ nie miał zamiaru jej puścić. Chwilę później patrzył Lo w oczy z delikatnym uśmiechem na ustach. -Naprawdę cię to teraz obchodzi? -zapytał po chwili. Ustał wcześniejszy niepokój i zmartwienie, a jego miejsce zastąpiło wszechobecne ciepło i dreszcz rozchodzące się po ciele. Gdyby tylko mógł i był w stanie spełnić jakieś marzenie na tą chwilę, to byłoby ono takie, by móc zapełnić jej nowy rozdział sobą, by nie mogła zajmować się niczym, co byłoby sprzeczne z tym wszystkim o czym do tej pory była mowa. Liczyło się jej bezpieczeństwo, było to jedyne o co mógł się martwić. Nie wiedział czy kiedykolwiek będzie w stanie oddzielić pracę od swojego życia. Ten wpływ był zbyt duży, ale mógł się starać. -A co do mojego zarostu, to w końcu mogę się poczuć starszy. -przy czym zaśmiał się wesoło. Nie mogli całego wieczoru spędzić na smutkach i zbędnym gdybaniu. Chciał wywołać na twarzy Breefling uśmiech, choć na krótką chwilę. Byli tu i teraz, zamknięci w czterech ścianach, gdzie mogli otworzyć się na siebie, zacząć normalnie rozmawiać, brać z życia to, co tak naprawdę im się należało. |
| | | Wiek : 22 Zawód : Sprzedawczyni, samozwańczy lekarz, zastępca szefa Kolczatki Przy sobie : Dokumenty, paczka papierosów, zapalniczka, broń, telefon komórkowy Znaki szczególne : ukryte pod bransoletkami blizny na nadgarstkach
| Temat: Re: Lophia Breefling Pon Gru 23, 2013 11:22 pm | |
| Zmarszczyła nos i uśmiechnęła się szeroko. Czasem dobrze poczuć się jak księżniczka, nie doświadczyła tego uczucia od dawna. Jej znajomości kończyły się albo zaczynały w łóżku, ewentualnie sypialnia była stacją przejściową. Może potrzebowała odrobiny stateczności połączonej z szaleństwem. Bezpieczeństwa. - Chyba tu się zgadzamy, dobrze czasem nie myśleć - odpowiedziała z ulgą, nie musząc brać na własne barki ciężaru ich decyzji. Podjętej właściwie w cichym porozumieniu, na nic się nie umawiali, nikt nie wspominał o zobowiązaniu do czegokolwiek. -O - wyrwało jej się, kiedy w kilka sekund wylądowała najpierw na podłodze, a potem bezpiecznie na kolanach Javiera. Wysoko, ale całkiem miło. Zrobiło jej się rozkosznie ciepło, kiedy przesunął palcami po jej szyi. Była w miejscu, w którym chciała się znaleźć od pierwszego spotkania, odkąd jego twarz zaczęła prześladować ją we wspomnieniach. Zmierzwiła jego jasne włosy i pozwoliła pocałować się po raz kolejny. Oboje się rozkręcali, zapominając o konwenansach, o tym, co powinni, a czego nie. Bo zdecydowanie powinni rozstać się już kilka chwil wcześniej. Raz się żyje, nie? - Naprawdę cię to teraz obchodzi? Podobał jej się sposób, w jaki na nią patrzył, w jaki trzymał rękę na jej talii. Zupełnie, jakby już całkowicie należała do niego. Co ciekawe, pewność siebie tym razem jej nie zirytowała. Spojrzała na niego, unosząc brew. Czy wyglądała teraz, jakby cokolwiek jej przeszkadzało. Musnęła jego usta swoimi i oparła łokieć na blacie, odsuwając się odrobinę. - Jeszcze raz zakpisz z wieku jakiejkolwiek kobiety... - rozpoczęła groźbę, kręcąc głową z udawaną dezaprobatą. - Gówniarz - rzuciła z uśmiechem, przesuwając palcami po jego dłoni. Trzeba było nie zaczynać. Ostatecznie potrafiła być agresywna. Chyba zaczął odzywać się u niej syndrom własnego terytorium, w końcu była u siebie, mogła czuć się pewniej. Więc skąd te zapomniane dawno motylki w brzuchu i uczucie zagubienia? Podobał jej się ogolony. Podobał nieogolony. Mógłby przyjść w dresie i... No dobra, w dresie by go nie wpuściła. Ale w obszarpanych ciuchach już prędzej. Nie zrobiłoby jej to większej różnicy. Sama miała na sobie luźny sweter z długimi rękawami i proste dżinsy. Wszystko miało swój cel, nie lubiła patrzeć na blizny na rękach, więc starała się je zakryć. Na krzywe albo litościwe spojrzenia reagowała z reguły morderczym wzrokiem lub stekiem wyzwisk. Ludzie zbyt często wtykali nos w nie swoje sprawy. Splotła ręce na kolanach i wyprostowała się, odrzucając przy tym włosy do tyłu i łaskocząc mężczyznę w twarz. Przybrała poważną minę i spojrzała na niego z ukosa. - To o czym chce pan dzisiaj porozmawiać? - zapytała, usiłując się nie roześmiać. Poważne tematy były nudne, miała wrażenie, że już skończyli. Nie musieli wyjaśniać wszystkiego, zawiłości i przeciwności, skoro oboje byli ich świadomi. Przez moment poczuła się jak beztroska nastolatka, którą nigdy nie była. Pozbawiona zmartwień, żyjąca chwilą, zakochana w "tym jedynym". Chciała, żeby ten moment trwał jak najdłużej. Nie chciała wracać do szarej rzeczywistości, w której on był kimś ważnym, ona była kimś ważnym, tyle że dla zupełnie różnych stron, nie dla siebie nawzajem. Wolała nie zastanawiać się nad tym, czy potrafiłaby rzucić wszystko i podążyć jego drogą, skoro niemożliwe było wytyczenie wspólnej. I tak nie znała odpowiedzi bądź też wolała nigdy do niej nie dojść w obawie, że zawiedzie siebie i jego. - Pogoda, święta, czas wolny? Mam cały wachlarz tematów, oferta specjalna? - dodała, a w kącikach jej ust błąkał się ukrywany uśmiech. |
| | | Wiek : 26 lat Zawód : Uciekinier Przy sobie : mapa podziemnych tuneli, broń palna, zapalniczka, telefon komórkowy, dwa magazynki z piętnastoma nabojami.
| Temat: Re: Lophia Breefling Wto Gru 24, 2013 1:46 pm | |
| Patrzył na jej twarz, jakby teraz to oni, tylko w dwójkę byli całym światem. Gdzieś głęboko, bardzo głęboko w otchłani, cichy głosik przeklinał jego wybory, ale ten prawdziwy Javier śmiał się z tego i nie zamierzał rezygnować. Nawet jeśli miał żałować, nie chciał reszty życia spędzić tak jak do tej pory, nie od momentu, w którym znów roznieciły się w nim emocje. Nieważne się stały wszystkie romanse czy puste, fizyczne uczucia, daleka przeszłość, która ciągnęła się za nim do dawna. Teraz mógł odciąć się przezroczystą barierą, by móc wrócić, by patrzeć, lecz nie czuć. Był zafascynowany całą sytuacją, tak jak i tym, że Lophia również była w to zaangażowana. Spojrzał na nią pytająco kiedy nieco się odsunęła, lecz po jej słowach wszystko zrozumiał, na co się odruchowo zaśmiał. -Chciałem postarzyć siebie, nie ciebie i chyba nie wyszło. Przejechał wolną ręką po brodzie w sztucznym zastanowieniu. -Gówniarz powiadasz... -mruknął niezadowolony, ale widać było, że bardziej był tym rozbawiony niż poruszony. Wiedział na przyszłość, by nie wspominać nic, co wiązałoby się z wiekiem kobiety. Poczuł zaraz jak przesunęła palcami po jego dłoni, na co jedynie przechylił się do niej w przód i pocałował dziewczynę krótko, po czym przygryzł delikatnie dolną wargę jej ust i spojrzał na nią zadziornie. Miała ochotę się z nim drażnić, więc nie mógł pozostać jej dłużny. Zresztą był gówniarzem, więc mógł się posuwać do takiego a nie innego zachowania. Hughes w dresach? Było to raczej niemożliwe i pod pewnym względem śmieszne. Gdyby tylko dokładnie znał zasoby swojej szafy, okazałoby się, że takowych nie posiada i nawet po domu chodzi w miarę dobrze ubrany. Także i tym razem miał na sobie ciemne spodnie i białą bokserkę na którą zarzucona była koszula z podwiniętymi rękawami, plus oczywiście dochodził jego nieogarnięta twarz, która wyglądała jak.. dokładnie tak jak po nieprzespanej nocy. Poczuł jak jej włosy smagają jego twarz, po czym spojrzał na jej poważną minę. Próbował się nie śmiać i zachować równie podobnie, co niekoniecznie wychodziło mu z pożądanym skutkiem. -Widzę przechodzimy na poważniejszy etap mówienia sobie Pan/Pani. -próbował zaakcentować to zdanie, by zabrzmiało poważnie, niczym z ust znanego polityka na salonach, ale niestety niezbyt mu to wyszło, po czym parsknął śmiechem, zasłaniając twarz wolną dłonią. Dopiero po paru sekundach, gdy się uspokoił, udał, że głęboko zastanawia się nad wyborem tematu. Może o pogodzie? Tak, chyba wtedy mogłaby go uznać za porypanego prześladowcę. -Porozmawiać. -szepnął, ale jakby bardziej do siebie w sposób pytający i dopiero teraz przyciągnął Lophię do siebie. Najwyraźniej nie miał zamiaru dawać jej zbyt dużo wolnej przestrzeni. Tym razem obiema rękami obejmował ją w pasie, a twarzą zbliżył się do jej szyi, na której złożył pocałunek. -Może o tym.. -przerwał, znów muskając jej skórę wargami. -...że chciało mi się spać, ale ktoś mnie skutecznie rozbudził, Panno Breefling. -szepnął wprost do jej ucha, unosząc głowę. Zaraz znów patrzył jej w oczy z cwaniackim uśmieszkiem na twarzy, chcąc widzieć jej reakcję na to co zrobił. Pogoda zdecydowanie nie była dobrym tematem, a kawa już dawno wystygła. Przy okazji po chwili na myśl przyszła mu jeszcze jedna kwestia. -Tak właściwie to co dzieje się z moim ulubieńcem królikiem? Mam nadzieję, że go karmisz, bo będzie mało mięsa na pasztet. -miał wesoły głos, bo wiedział, że może ją tym trochę poirytować, choć z drugiej strony na poważnie zastanawiał się, czy dziewczyna przypadkiem nie zagłodziła zwierzaka. Przeczuwał, że od śmierci matki mogła niezbyt często przebywać w sklepie, a futrzana kulka właśnie tam się znajdowała. |
| | | Wiek : 22 Zawód : Sprzedawczyni, samozwańczy lekarz, zastępca szefa Kolczatki Przy sobie : Dokumenty, paczka papierosów, zapalniczka, broń, telefon komórkowy Znaki szczególne : ukryte pod bransoletkami blizny na nadgarstkach
| Temat: Re: Lophia Breefling Wto Gru 24, 2013 2:44 pm | |
| I dokładnie o to jej chodziło. Żeby choć trochę go sprowokować, bez tego nie było zabawy, a dziewczyna miała już dosyć poważnych rozmów o przyszłości, przeszłości i Bóg wie jeszcze czym. Byli młodzi, mogli od czasu do czasu pozwolić sobie na odrobinę szaleństwa. A to, że widzieli się trzeci raz w życiu... Nie musieli na razie tego roztrząsać, prawda? - Aż taka drażliwa nie jestem, bez przesady - odpowiedziała, oblizując usta. Chwilę później śmiali się jak nienormalni, człowiek naprawdę potrzebuje czasem byle pretekstu, żeby nie wytrzymać. Brakowało im w życiu tej czystej, niepowodowanej niczym szczególnym radości. Kolejne pocałunki w szyję były najlepszą nagrodą w tej grze. Jak do tej pory. Objęła go jedną ręką za szyję, a drugą wplątała w i tak potargane już włosy. - Pomyłka, zasługa kawy, panie Hughes. Podnosi ciśnienie krwi, przyspiesza metabolizm, pobudza, zapobiega zmęczeniu, same plusy - mówiła, nie starając się nawet ukryć zadowolenia w głosie. Co kilka słów muskała jego usta swoimi, nie przestając patrzeć mu w oczy. - Ale kawa uzależnia, to niebezpieczne - dodała po chwili z niepokojem w głosie, przekrzywiając głowę. Co ona najlepszego wyprawiała? Po raz kolejny uciszyła głos rozsądku i pogładziła go opuszkami po nieogolonym policzku. Przez palce przebiegła przyjemna, elektryczna iskra. Ciągle czuła na szyi jego pocałunki, robiło jej się na przemian gorąco i zimno, serce waliło jak młotem. Zupełnie inaczej, niż kiedy całowała Rufusa. Swojego przyjaciela. To całkowicie co innego. Dawno nie czuła się tak dobrze, jak teraz. Na wzmiankę o Króliku zareagowała parsknięciem. Po chwili na jej twarzy pojawił się uśmiech, ich pierwsza rozmowa. Czyżby próbował ją wkurzyć? Przybrała więc na moment oburzony wyraz twarzy i odsunęła głowę najdalej, jak potrafiła. - Ma się świetnie w mojej sypialni - odparła, przypominając sobie, jak omal nie zapomniała wytargać klatki ze sklepu przed tygodniem. Zwierzaczek był już lekko wygłodniały, więc zjadł ze trzy porcje na raz. Bała się, że się rozchoruje. Może rzeczywiście nie nadawała się do opieki nad zwierzętami. - Nie zrobisz z niego pasztetu - dodała, po czym szybko wróciła do poprzedniej pozycji tak, że niemal stykali się nosami, kiedy mówiła. - Po moim trupie - zaśmiała się jeszcze, zanim przywarła do niego w długim, głębokim pocałunku. Na jego miejscu już dawno zrzuciłaby się z kolan, mężczyźnie musiało być wyjątkowo niewygodnie, w dodatku musiał ją trzymać, żeby nie spadła. Zaczęła zastanawiać się nad zmianą miejsca, jednak niezbyt poważnie. Ciągle miała wymówkę, że to przecież on zaczął. Co z tego, że zapewne zachowałaby się tak samo. Wstyd przyznać, ale od momentu, w którym ostatni raz trzymał ją w ramionach zdążyła się porządnie stęsknić. - Jakie masz plany na Dzień Nowego Początku? - zapytała ni z tego, ni z owego, przypominając sobie o święcie. Pamiętała czasy, kiedy spędzali je całą rodziną. Później zabrakło taty. Wyjechali, we trójkę stawali samotnie nad morzem, puszczając trzy łódeczki. Szybko tonęły tak samo, jak świąteczny nastrój. Ten dzień miała nadzieję spędzić z mamą i bratem. Jak za dawnych czasów. Szkoda, że oboje wcześniej zginęli. Oparła brodę o czubek jego głowy i przymknęła powieki. Mogłaby tak żyć. Beztrosko, z Javierem przy boku, bez zmartwień. |
| | | Wiek : 26 lat Zawód : Uciekinier Przy sobie : mapa podziemnych tuneli, broń palna, zapalniczka, telefon komórkowy, dwa magazynki z piętnastoma nabojami.
| Temat: Re: Lophia Breefling Wto Gru 24, 2013 11:52 pm | |
| Zasługa kawy. Ach tak, dokładnie tej, która stała na ladzie jakieś kilkanaście centymetrów dalej i której nie udało mu się upić za wczasy, gdy była jeszcze ciepła. Oczywiście Panno Breefling, jakby mógł się sprzeciwić, zwłaszcza kobiecie i to takiej u której właśnie przebywał w mieszkaniu. -Lepiej kawa, niż papierosy. -skwitował, przyglądając jej się bacznie. Jav nie to, że nigdy nie palił, ale nie przepadał za tym nałogiem. Był śmierdzący, a kawa przynajmniej smakowała. Nie rozumiał, jak ktoś mógł mówić, że palenie wpływa na odstresowanie się, ale to nie była jego sprawa. Nie mógł i nie chciał nikogo zmieniać, czy pouczać w takich kwestiach, mógł jedynie wyrazić swoje zdanie. Postanowił jednak porzucić ten temat, na rzecz zastanowienia się nad własnym wyglądem i tym jak Lophia przez te kilka chwil zdążyła polubić jego włosy. Oczywiście były w całkowitym nieładzie, ale był on zaplanowany, ot co. Jasne.. Choć miał nadzieję, że gdy wyjdzie z jej mieszkania, to nie będzie wyglądał jak strach na wróble. - Po moim trupie -tak bardzo kuszące, już chciał coś powiedzieć, chociażby odszczeknąć w żartach lub napaść słownie na życie królika, gdy przytkała mu usta w głębokim pocałunku, który zdecydowanie odwzajemnił. Oczywiście wolał taki rodzaj rozmowy, jeśli już miał wybierać, więc chwilę później nie pamiętał, co tak właściwie miał zamiar powiedzieć. Niech jednak nie myślała, że zapomniał o kwestii futrzaka, ponieważ zamierzał go odwiedzić w jej sypialni w późniejszym czasie i stwierdzić, czy przypadkiem zbytnio go nie wychudziła. W końcu na najbliższe święto byłaby z niego idealna potrawa! Tak naprawdę była to najmniej ważna kwestia o jakiej teraz myślał. Postanowił zająć się obecną sytuacją, wypierając wszystko, co nie miało z nią styczności. Czuł wewnętrzne ciepło, palące go w każdą komórkę jego ciała. Usta płonęły, jakby całował kogoś po raz pierwszy w swoim życiu. Nawet niezbyt wygodna pozycja przestała mu przeszkadzać, jeśli choćby przez te kilka sekund dłużej mógł mieć ją w ramionach i czuć to rozkoszne szczęście. Nagle pytanie Lo sprowadziło go nieco na ziemię. Całkowicie zapomniał o tym święcie. Właściwie to nie chciał o nim pamiętać. Jego rodzina, przyjaciele sprzed rebelii... Oni wszyscy zawsze je obchodzili, lecz nie on. Nie od momentu, w którym dowiedział się czym jest nieuchronna śmierć. Nie wierzył w przekaz tego święta, ani jego szczerość. Nie chciał również brać w nim udziału, stawać się tą częścią szarej masy, która na jeden dzień tworzy szczęśliwą lub chociażby pogodną szarość, by następnego dnia wrócić do wszechobecnego chaosu i otaczającej śmierci, która nie znosiła kompromisów. Od tamtego czasu nic się nie zmieniło, nadal uważał tak samo i tym bardziej widok ognisk, w których palone były wspomnienia, odpychały go od tego wszystkiego. Nie potrafiłby wziąć ze starego dziennika jedynego zdjęcia jakie posiadał i wrzucić go w te krwiste płomienie, by zniknęło z jego życia na zawsze, nie chciał zapomnieć. Nie był na to gotowy, pomimo wszystkiego, co się wydarzyło do tej pory. Nie chciał rozmyślać o przeszłości, więc fizyczne pamiątki pozostały mu namacalnym wspomnieniem, do którego może wrócić. Umysł nie był do tego potrzebny, ponieważ przepełniało go nowe szczęście i emocje. -Nie posiadam żadnych, ale jeśli chcesz i tego potrzebujesz, możemy wybrać się razem. -jego oferta pojawiła się tak właściwie znikąd, a głos był szczególnie łagodny. Sam nie był do końca świadom, że jest w stanie tak szybko podjąć decyzję. Nie zamierzał puszczać łódek, czy niczego palić lub obdarowywać kogokolwiek znakiem pokoju, ale mógł być tam duchem i swoją osobą. Czuł, choć nie był tego pewny, że Lophia w pewien sposób tego potrzebuje, zwłaszcza po ostatniej stracie. Był to czas w którym mogłaby się wyciszyć, choć on sam w to nie wierzył, że w takich miejscach jest to możliwe. Słyszał jedynie z opowiadań o tysiącach płynących łódeczek i językach ognia, płonących wspomnieniami, ale nawet to nie było mu w stanie zapewnić harmonii jakiej on by potrzebował. Czekając na odpowiedź zsunął Lophię z kolan i wstał zaraz za nią, tak że znajdowała się teraz między nim a ladą i w objęciach jego rąk, które powoli ponownie powędrowały na jej plecy, sunąc delikatnie opuszkami palców w okolicach zakończenia swetra a początku dżinsów. -To zaczynało się robić niewygodne. -stwierdził na wcześniejszą pozycję, spoglądając na Lophię z przepraszającym uśmiechem. W zamian za to, że musieli na obecną chwilę stać, zbliżył się do niej, w kolejnym pocałunku, długim i namiętnym, który został przerwany nagle po dłuższej chwilina rzeczy jednego krótkiego prosto w usta i wciąż widniejącego na jego twarzy zadowolonego uśmiechu. |
| | | Wiek : 22 Zawód : Sprzedawczyni, samozwańczy lekarz, zastępca szefa Kolczatki Przy sobie : Dokumenty, paczka papierosów, zapalniczka, broń, telefon komórkowy Znaki szczególne : ukryte pod bransoletkami blizny na nadgarstkach
| Temat: Re: Lophia Breefling Sro Gru 25, 2013 10:45 am | |
| Zignorowała jego uwagę o papierosach. Każdy miał prawo do swojego zdania, a ona była nałogowcem od dobrych kilku lat. Żałowała, ale nie kwapiła się, aby rzucić. Paliła jako jedyna w domu i mimo, że była pełnoletnia, jakoś nie chciała mówić o tym mamie. Nie wiedziała, dlaczego. Może przez jakiś respekt, czy co tam jeszcze. Skoncentrowała się na tu i teraz. Na miękkości jego ust, na szorstkości zarostu, dotyku, zapachu, smaku... Każdy tak naprawdę rozpaczliwie pragnie szczęścia, choćby nie wiem jak to ukrywał. Istnieją różne sposoby, na poczucie się szczęśliwym: jednym pomaga czekolada, inni biegają, jeszcze inni gnębią ludzi, reszta po prostu znajduje kogoś, przy kim czuje się dobrze, przy kim znikają wszystkie troski, a nawet, jeśli nie, to łatwiej znosić je razem. Uśmiechnęła się, słysząc propozycję Javiera. Nie wyglądało, aby zamierzał iść nad rzekę. Lo przez pół życia uważała to święto za zakłamane, pojednania za sztuczne, a palenie wspomnień za nic niewarte, jednak nadal w nim uczestniczyła. Co roku pisała na kartce sprawy, które chciała wyrzucić z pamięci i to tę kartkę wrzucała do ogniska. Nie zdjęcia, nie dokumenty. Te mogły być przydatne, gdyby kiedyś zechciała powspominać. Jej tegoroczna kartka spoczywała w tylnej kieszeni dżinsów, wypełniona praktycznie w całości. Po raz pierwszy, bo przeżyła pierwsz taki rok - pełen wojny, rozlewu krwi i śmierci. Prawdopodobnie potrzebowała tego jednego dnia wśród trzystu sześćdziesięciu pięciu, żeby zatrzymać się na chwilę i zastanowić, dokąd to wszystko zmierza. Spojrzała na mężczyznę, którego mimo woli obdarzyła tak silnymi uczuciami. Dokąd to wszystko zmierza? Zerknęła na wiszące na ścianie zdjęcie, jedyne, którego nie zdjęła. Przedstawiało dwunastoletnią Lophię, trzymającą za rękę brata. I to był jedyny element Andree obecny na fotografii. Przypominała szczęśliwe czasy i znajdowała się tu od zawsze, nie wiedzieć czemu. W tym domu nigdy nie mówiło się o zmarłych. Każdy był zdany na własny smutek. Odejście taty. Nie miała, do kogo się odezwać, Dre odsunął się, zamknął. Zamordowanie brata. Matka żyła zupełnie normalnie. A teraz ona. Lophia została sama. Dokąd to wszystko zmierza? Postawił ją na podłodze tak, że była teraz uwięziona między nim, a ladą. Chyba nie mam nic przeciwko. Przytuliła do siebie Javiera i szepnęła mu do ucha ciche: - Dziękuję. Nie lubiła wychodzić na słabą. Tym razem potrzebowała tylko kogoś, kto stanie obok niej w tym dniu. Dniu nowego początku. Chciałaby zacząć nowe życie. I chyba właśnie zaczynała, a konkretniej otwierała kolejny, niełatwy rozdział. Oddawała kolejne pocałunki z żarliwością, o jaką dawno przestała się podejrzewać. Ciepło wypełniało każdą część jej ciała. Palce pozostawiały na plecach palące ślady. Jak można zakochać się w kimś tak szybko? Jej dłonie powędrowały na jego szyję, a opuszki kreśliły delikatne okręgi tuż pod linią włosów. Co, Lo? W jaki sposób to zrobiłaś? Nieważne, co będzie dalej. Nieważne, przed jakimi wyborami zostaną postawieni. Liczyła się chwila. Odizolowanie od wszystkiego i wszystkich. Podwójne życie odeszło na drugi plan, przepustka do KOLC-a w kieszeni płaszcza, broń w jednej z szafek wraz ze świeżo sfałszowanym przez Lenny'ego pozwoleniem przestały nagle krzyczeć o jej nieuczciwości względem niego. Połaskotała go w kark i przysunęła maksymalnie blisko, tak że teraz ledwo mogła swobodnie oddychać. Dystans przeszkadzał. Nie wiedziała, czy dostała go od życia na długo. Oboje mogli zginąć. Wbrew zdaniu rządu, toczyła się wojna. Ta polityczna i ta fizyczna, czego najlepszym znakiem było wysadzenie Ośrodka szkoleniowego i mostu na Moon River. I tym razem całowała go długo i namiętnie, chociaż gdyby ktoś później kazał jej streścić nawet kolejność ich spotkania czy choćby wypowiadane słowa, zaczęłaby się plątać przez nadmiat emocji. - Proponować zmianę miejsca? - zapytała, znów nie odsuwając się zbyt daleko. - Bo jeśli chcesz iść ze mną, to te uroczystości już się zaczęły. Nie chciała przerywać magii chwili, przebijać tej różowej bańki mydlanej, ktora wytworzyła się wokół nich. Czas. Dlaczego doba nie mogła mieć czterdziestu ośmiu godzin - po połowie na to, czego się chce, a co powinno zrobić? Jakby w ramach rekompensaty zdecydowała się na szybki pocałunek i wtuliła się w jego ramię z całą ufnością. |
| | | Wiek : 26 lat Zawód : Uciekinier Przy sobie : mapa podziemnych tuneli, broń palna, zapalniczka, telefon komórkowy, dwa magazynki z piętnastoma nabojami.
| Temat: Re: Lophia Breefling Sro Gru 25, 2013 3:45 pm | |
| Będzie króciutko, bo wiesz czemu, ale czytaj jeszcze drugie pw. jak coś.
Każdy ma te słabsze chwile w swoim życiu i ukrywa pewne tajemnice. Nie da się człowieka poznać po jednym spotkaniu, ale już wtedy można choć próbować odgadnąć jego uczucia i myśli. A jeśli między tymi dwoma osobami pojawi się więź, to ta druga zaczyna czuć podobnie. Może się starać o odgadnięcie jej pragnień i emocji, to właśnie zwie się się w tym świecie empatią. W momencie, gdy wtuliła się w jego ramię, przytulił ją, przyciągając do siebie ramionami i obejmując tak, że teraz całkowicie stykali się ciałami. Nie chciał jej wypuszczać z tych objęć. Miał ochotę powiedzieć, by tak zostali jeszcze dłużej, choć na minutę, może godzinę, cały dzień... ale wiedział, że byłoby to nie fair w stosunku do tego, co przed chwilą zaproponował. -Powiedz tylko kiedy będziesz chciała iść. -szepnął, nadal ją przytulając, a jedną ręką bawiąc się włosami dziewczyny. Wszystko teraz zależało od jej woli, bo czuł, że na daną chwilę będzie w stanie pójść za nią wszędzie. |
| | | Wiek : 22 Zawód : Sprzedawczyni, samozwańczy lekarz, zastępca szefa Kolczatki Przy sobie : Dokumenty, paczka papierosów, zapalniczka, broń, telefon komórkowy Znaki szczególne : ukryte pod bransoletkami blizny na nadgarstkach
| Temat: Re: Lophia Breefling Sro Gru 25, 2013 11:49 pm | |
| Wtuliła się w jego klatkę piersiową i pozwoliła gładzić się po plecach. Kiedyś rozklejała się w takich momentach. Kiedyś. Zanim stała się o wiele za twarda na swój wiek. Przesuwała palcami po jego klatce piersiowej, wyczuwając pod materiałem zarys twardych mięśni. Może wolała tu z nim zostać. Zapomnieć, odciąć się, zniknąć, stać zwykłą dziewczyną, która nie ma na głowie żadnych ważnych zadań. Nigdy. Po prostu ze mną zostań... Jeszcze chwilę. Dała sobie te kilka minut. Musiała tam iść. Powinna wiedzieć, co się dzieje, trzeźwo oceniać sytuację i wyciągać logiczne wnioski, ale teraz czuła się po prostu jak mała, zagubiona dziewczynka. Wiedziała, że spalenie kartki papieru nic nie da. Że nadal będzie pamiętać. Symbole, symbole, symbole. Działanie psychiczne. Tym razem chciała sobie pomóc. Może miała dla kogo. A może nie. Nie wymagała deklaracji. W tej chwili chciała tylko, żeby przy niej był. - Nie musisz tam iść - odpowiedziała, po czym odchyliła się lekko i spojrzała mu w oczy. Chciał, czy nie chciał, wiedziała, że w tej chwili jej nie zostawi. I miała gdzieś to, kto ich po drodze zobaczy. - Chyba czas na nas - mruknęła, wyplątując się z jego objęć. Dokończyła kawę duszkiem, wrzuciła kubek do zmywarki i już miała skierować się do przedpokoju... Odwróciła się, przeszła kilka kroków i złożyła na ustach mężczyzny długi, namiętny pocałunek. Zachowywali się kompletnie nieodpowiedzialne, ale miała to gdzieś. Chwyciła go za rękę i poprowadziła do przedpokoju. Nałożyła na siebie kurtkę, przełożyła kartkę ze spodni do kieszeni, zamotała szyję szalikiem i założyła kozaki na płaskim obcasie. - Dzięki - rzuciła, stojąc do niego plecami. - Nienawidzę mieć długów wdzięczności - dodała, spoglądając na niego kątem oka. Wskazała dłonią drzwi po czym zamknęła je starannie. Ostrożności nigdy za wiele. Teraz pozostało tylko zmierzyć się ze wspomnieniami minionego roku. Wcisnęła ręce do kieszeni i ruszyła na dół. Cieszyła się, że nie szła tam sama. // Lewy brzeg rzeki x2 <3 |
| | | Wiek : 26 lat Zawód : Uciekinier Przy sobie : mapa podziemnych tuneli, broń palna, zapalniczka, telefon komórkowy, dwa magazynki z piętnastoma nabojami.
| Temat: Re: Lophia Breefling Sob Sty 04, 2014 3:36 pm | |
| / Lewy brzeg rzeki
Przez całą drogę próbował utrzymać pozytywną atmosferę i jakoś mu się to udawało. Miał dziwne odczucie, że są śledzeni lub ktoś szczególnie nie chce dać im spokoju, ale próbował to ignorować. Stwierdził, że od momentu gdy dostał liścik, jest przewrażliwiony. Nie było się jednak czemu dziwić o taki stan Javier'a jeśli ktoś za wszelką cenę próbował go zastraszyć lub jakkolwiek inaczej to nazwać. Nie było chwili, w której puściłby rękę towarzyszącej mu kobiety. Na twarzy próbował utrzymać rozbawiony, pogodny uśmiech, jakby nigdy nic się nie stało. W końcu po co miał jej cokolwiek mówić? Żeby zaczęła sobie tym zaprzątać głowę jak on? A może po to by wystraszyła się jego osoby i w końcu uświadomiła, z kim tak naprawdę przystaje? Było to może z jednej strony nieuczciwe, ale jakoś nie potrafił się przyznać. Minął jakiś czas od momentu w którym opuścili obchody święta, aż w końcu znaleźli się pod mieszkaniem Lophii. Nie wyobrażał sobie, by wracała teraz sama, choć wiedział, że taka bezbronna nie jest. Zapewne nawet gdyby mieszkał na drugim końcu miasta i tak by z nią tu przyszedł. -Nie chcę cię zostawiać, ale będę już musiał iść. -powiedział niezadowolony, gdy stanęli przy drzwiach. Stali tak chwilę w ciszy, aż Javier złapał dziewczynę za policzki obiema dłońmi i przysunął się by ją pocałować. -Pamiętaj, że jeśli kiedykolwiek będziesz chciała się mnie pozbyć, to nie będzie takie proste. -powiedział patrząc jej w oczy. Musiała być tego świadoma, przecież ich każda wspólna chwila chwiała światami ich obojga. Pocałował ją jeszcze raz, po czym odsunął się i poczekał aż dziewczyna otworzy drzwi i za nimi zniknie. Uśmiechnął się do siebie, po czym włożył dłonie do kieszeni kurtki i nerwowo rozejrzał dookoła. Było nadzwyczaj spokojnie. Nie minęła chwila, jak ruszył przed siebie, znikając za jednym z zakrętów.
/ zt. |
| | | Wiek : 22 Zawód : Sprzedawczyni, samozwańczy lekarz, zastępca szefa Kolczatki Przy sobie : Dokumenty, paczka papierosów, zapalniczka, broń, telefon komórkowy Znaki szczególne : ukryte pod bransoletkami blizny na nadgarstkach
| Temat: Re: Lophia Breefling Sob Sty 04, 2014 7:21 pm | |
| // Lewy brzeg rzeki Chciała stamtąd iść. Działo się coś dziwnego. Cypriane się ulotniła, Javier starał się zachowywać normalnie, ale był wyraźnie zdenerwowany, a ją zaczynał męczyć zgiełk i pociąganie nosami zrozpaczonych ludzi. Powinni się cieszyć. Ona powinna spróbować się uśmiechnąć. I próbowała, całą drogę, potem przy wchodzeniu po schodach, nawet, kiedy stanęli wreszcie pod drzwiami jej mieszkania. I wreszcie nadszedł ten moment. Musieli się rozstać. W głębi serca wiedziała, że czekają ich o wiele trudniejsze rozstania niż to tutaj. Każde z nich potrzebowało chwili odpoczynku, żeby przemyśleć kilka spraw. Lophia nie miała zamiaru niczego rozważać. Serce mówiło samo za siebie, tak samo jak motylki w brzuchu, rozkoszne ciepło, otaczające ją za każdym razem, kiedy jej dotykał. Chciała, żeby został. Na noc, na śniadanie, może nawet dłużej. Był dla niej zbyt ważną osobą. Nie odważyła się tego zaproponować. Nie miała zamiaru do niczego go zmuszać. - Ja też nie chcę - odpowiedziała tylko ze smutnym uśmiechem. Znali się krótko, ale czuła, że coś ukrywał. Każdy miał tajemnice. Ona także. - Ta randka nie była taka tragiczna, prawda? - zaśmiała się, opierając dłonie na jego biodrach. Czuła się jak dziewczynka, a w końcu całkiem niedawno skończyła dwadzieścia dwa lata. Nikt nie pamiętał o jej urodzinach, sama przypomniała sobie o nich dopiero wieczorem i uczciła resztką wina z butelki. Za kolejny ch***** rok, słoneczko - powiedziała wtedy do siebie w myślach, odstawiając lampkę na szafkę nocną w pokoju. Skupiła się na ciepłych dłoniach na policzkach i miękkich ustach Javiera. Odwzajemniła pocałunek. I wcale nie chciała pozwolić mu się odsunąć. Najchętniej wciągnęłaby go do środka. Cóż... Po wspólnej nocy oboje mogliby być spaleni w pracy. W końcu narażali dobro swoich zwierzchników. Wolała nie myśleć o tym, że stoi przed nią przedstawiciel rządu. Zakochała się. Tak po prostu, jakby w tym okropnym świecie było jeszcze miejsce na piękną, czystą miłość. - Pamiętaj, że może wcale tego nie chcę - szepnęła, wtulając twarz w jego kurtkę. Mógł jeszcze zostać. Złamać kolejną zasadę... Słodko-gorzki pożegnalny pocałunek, a potem długi uścisk. Ledwo wypuściła go z rąk, walcząc z samą sobą. - Zapraszam kiedyś na pasztet - zaśmiała się jeszcze, szukając w torbie klucza. Musiał wiedzieć, że zawsze będzie mile widziany. Zamek szczęknął cicho, drzwi zaskrzypiały na zawiasach. Lo odwróciła się w kierunku Javiera i delikatnie musnęła jego usta, gładząc palcami nieogolone policzki. - Już tęsknię - mruknęła zła na siebie, że znów się uzewnętrznia, po czym tyłem przekroczyła próg i zamknęła drzwi. Oparła się o nie plecami i zsunęła na podłogę. Ukryła twarz w dłoniach, uśmiechając się po nosem. - Ślicznie, dziewczynko. Rujnujesz sobie przyszłość - westchnęła cicho. |
| | | Wiek : 26 lat Zawód : Uciekinier Przy sobie : mapa podziemnych tuneli, broń palna, zapalniczka, telefon komórkowy, dwa magazynki z piętnastoma nabojami.
| Temat: Re: Lophia Breefling Sob Sty 04, 2014 9:10 pm | |
| / COME BACK : O
Hughes przeszedł kilka przecznic w zamyśleniu, by nagle się zatrzymać. Przed oczami cały czas miał postać Lophii, która wywoływała na jego twarzy uśmiech. Nie wiedział czy chciał wrócić przed jej mieszkania, by zaspokoić własne zachcianki, czy aż tak bardzo się martwił o jej bezpieczeństwo, podczas gdy on szedł do swojego mieszkania czy gdzie tam miał się zamiar skierować. Sięgnął jedną dłonią do kieszeni spodni, gdzie poczuł zgniecioną kartkę, która wylądowała tam jakiś czas temu. Zazgrzytał zębami w niezadowoleniu, by uświadomić sobie, że stoi na środku ulicy. Zapewne gdyby ktoś tamtędy przechodził, uznałby go za czubka, ale o dziwo przecznica była pusta, a w okolicy tylko w jednym domu świeciło się światło. -Cholera, chyba jestem przewrażliwiony. -warknął sam na siebie nieprzyjemnie, by zaraz po tym odwrócić się na pięcie i zacząć iść tą samą drogą, którą do tej pory przebył. Zastanawiał się jaka będzie reakcja Breefling, gdy ta znów zobaczy go w drzwiach. Tym razem będzie go mogła pełnoprawnie nazwać prześladowcą, jak zrobiła to wcześniej. Nieświadomie przyspieszył kroku, choć wcale nie zamierzał tego zrobić. Nie minęła dłuższa chwila, gdy znalazł się na odpowiedniej ulicy do swego celu. Zwolnił na chwilę, by jeszcze raz przemyśleć to co robi, jednak nie dał sobie na to wiele czasu, bo byłby wstanie jeszcze zawrócić, a to wyglądałoby naprawdę komicznie, jeśli zważyć na to, że łaził w tą i z powrotem, by zostać uznanym za okolicznego szaleńca. W końcu stanął przed drzwiami mieszkania dziewczyny i uniósł rękę by zastukać, jednak szybko się wycofał i najzwyklej w świecie nacisnąć klamkę. Drzwi okazały się być otwarte, jednak chwilę później zablokowały pod ciężarem. -Lophia... -powiedział cicho nieco zdezorientowany. -Wszystko w porządku? -zapytał, lecz zamiast czekać, odruchowo siłą popchnął drzwi tak, by jej nie uderzyć a przesunąć razem z nimi i wślizgnął się do środka. -Powinnaś zamknąć je na klucz. -szepnął niezadowolony z jej zachowania i zaraz nachylił, by przyciągnąć ją do siebie i postawić na nogi. Dłonią ujmując policzek dziewczyny, odgarnął jej z twarzy włosy i spojrzał w twarz. Nagle wewnątrz zrobiło mu się cieplej, a przy okazji ulżyło, że nic jej nie jest. Zastanawiał się jeszcze, dlaczego siedziała na podłodze, ale postanowił nie pytać, jeśli będzie chciała, sama może mu powiedzieć. -Teraz już pełnoprawnie możesz mnie nazwać zboczonym prześladowcą. -stwierdził, nie czekając na to, aż sama to powie, a miał przeczucie, że zrobi to na pewno. Nie pozwolił dziewczynie jednak nic na to odpowiedzieć, nie w tej chwili, może później, bo na ten czas przycisnął ją do drzwi, które miała za sobą i pocałował, od czego nie mógł się powstrzymać, ani wyrzucić z myśli od kilku chwil. Pocałunek ten był wprawdzie niezbyt natarczywy, ale długi. Dłonie Javier'a przewędrowały z twarzy Lophii na jej plecy, by zatrzymać się na biodrach, trzymając ją w objęciu. -Stęskniłem się i wróciłem na pasztet. -odrzekł, śmiejąc się cicho i wpatrując w twarz dziewczyny. -Pasztet? Naprawdę? Idiota. -dodał w myślach, ale szczęśliwie nie wypowiedział już tego na głos. Teraz miała wybór, mogła go wyrzucić i tym razem zamknąć drzwi na klucz lub zamknąć je i pozwolić mu zostać. To już zależało od niej, w jaki sposób chciała sobie zrujnować życie. |
| | | Wiek : 22 Zawód : Sprzedawczyni, samozwańczy lekarz, zastępca szefa Kolczatki Przy sobie : Dokumenty, paczka papierosów, zapalniczka, broń, telefon komórkowy Znaki szczególne : ukryte pod bransoletkami blizny na nadgarstkach
| Temat: Re: Lophia Breefling Sob Sty 04, 2014 10:28 pm | |
| Siedziała, śmiejąc się do siebie w myślach, nadal w płaszczu i szaliku. Nie miała ochoty wstawać. Pierwszy raz zdarzyło jej się siedzieć przy otwartych drzwiach z uśmiechem na twarzy. Jak nastolatka. Chwilę później usłyszała, że drzwi się otwierają. Już miała sięgnąć do torby po pistolet, właściwie taki był pierwszy odruch. Przyciągnęła do siebie torebkę nogą, ale nie zdążyła. Usłyszała znajomy, kojący głos i z programu "obrona przez atak" przeszła w "maksymalne zdziwienie". Zmarszczyła brwi, ale szybko się uśmiechnęła, kiedy wślizgnął się do środka, schylił i postawił ją do pionu. Tylko dosłownie, bo nadal była lekko zdezorientowana. Ale zadowolona z jego obecności. Zupełnie, jakby... - Telepatia czy podstępnie czytasz mi w myślach? - zapytała, wspinając się na palce, aby objąć go za szyję. Musiała przy tym wspiąć się na palce, bo nadal miała na nogach buty na płaskim obcasie. Zaczerpnęła powietrza, aby odpowiedzieć, ale nie zdołała, skutecznie zamknął jej usta pocałunkiem. Jeden wdech to zdecydowanie za mało. Kiedy się od niej odsunął, oddychała ciężko, a jej policzki były lekko zarumienione. - Awansowałeś już na zboczonego? - zaśmiała się, unosząc brew. - Jeszcze nie narzekam. Ale telefon wisi na ścianie, mogę zawsze go użyć. Wezwać jakichś Strażników, napakowanych kumpli, wiesz... - ciągnęła, zastanawiając się, kogo zamknęliby Strażnicy, gdyby tu wparowali. Na pewno nie Javiera, to Lo należała do podziemnej, antyrządowej organizacji. Tylko że nikt o tym nie wiedział. Ciekawe, jak długo. - Spokojnie, postarzałam się trochę - dodała, zaciskając palce na jego karku. - Smarkacz - parsknęła, przyciągając go bliżej za poły rozpiętej kurtki. Stęskniłem się... Uśmiechnęła się mimo woli, szczerze, to zdarzało się rzadko. - Trzeba Królika utuczyć. Udała, że nad czymś rozmyśla, po czym uniosła palec wskazujący i dodała: - Żartowałam, ale się udało. Wróciłeś. Ostatnie słowo wyszeptała mu wprost do ucha, muskając je ustami. Też się stęskniła. Jak naiwna, mała dziewczynka. Cieszyła się, że wrócił. Spojrzała mu w oczy i już wiedziała, że nie pozwoli mu teraz wyjść z jej mieszkania. Może popełniali błąd. Może Lophia jeszcze bardziej mieszała sobie w głowie, w życiu. Za późno. Zadecydowała. Jedną ręką przekręciła klucz w zamku, wyjęła go i rzuciła przed siebie tak, że wylądował gdzieś na wysokości progu do jej sypialni. Drzwi były uchylone, w mieszkaniu panował półmrok, przedpokój oświetlało tylko delikatne światło z korytarza. Po kilku minutach zgasło i ono. Ciemność. Nigdy się jej nie bała. Ciemność dawała bezpieczeństwo. Była na swój sposób piękna. - Zostań - szepnęła, obejmując go z całych sił. przepraszam, ale tak mi przypasowało ;3 - I teraz wychodzi na to, że jestem zaborcza - dodała trochę żartem, wpatrując się w jego oczy. Jej własne powoli przyzwyczajały się do ciemności. Nikt nie wpadł na to, aby zapalić światło. |
| | | Wiek : 26 lat Zawód : Uciekinier Przy sobie : mapa podziemnych tuneli, broń palna, zapalniczka, telefon komórkowy, dwa magazynki z piętnastoma nabojami.
| Temat: Re: Lophia Breefling Sob Sty 04, 2014 11:26 pm | |
| Ucieszyło go to, że miała jednak cichą nadzieję na jego powrót. Może i nie wierzył w telepatię czy jakieś dziwne nadludzie umiejętności, ale w siłę przekonywania samego siebie do robienia szalonych jak na niego rzeczy. W końcu nie był przyzwyczajony do wpraszania się kobietom do mieszkań, by zacząć je całować i wypełniać postawione przed sobą samym cele. Pomysłowość kończyła się na tym poziomie, ponieważ dalej była już tylko sylwetka Lophii, którą trzymał w ramionach i na tą chwilę nic nie mogło tego zmienić. -W tym przypadku to dobry awans. -zaśmiał się cicho. Chyba trochę przesadził z tym zboczonym, ale przecież powiedział to dla żartu. A nawet jeśli miałby się taki stać, to z pewnością dla małego kręgu towarzyszącej mu osoby, nikogo innego. Potrafił być jednak chyba na tyle taktowny, by nie zrobić nic nader głupiego, co mogłoby zmienić tą jakże miłą na ten czas relację. Nie podejrzewałby jej o wezwanie nikogo przez telefon, nie w tej chwili. Nawet wydawało mu się to trochę śmieszne, bo w końcu miała jednego służalca koło siebie, więc gdyby przyszedł ktoś jeszcze, to na kogo padłyby podejrzenia? Javier'a? Niestety ich system nie działał tak znakomicie, jakby tego niektórzy chcieli, ale nie o tym powinna być mowa. Mimowolnie zignorował komentarz o wieku, nie chciał znów się narażać, bo doprowadziłby do dochodzenia na temat kobiet o wiek się nie pyta i tak dalej. Zauważył natomiast ten szczery uśmiech, który był reakcją na jego własne słowa i naprawdę się ucieszył. Po ciele przeszedł go strumień energii, gdy Lophia szepnęła mu do ucha to jedno słowo. Na ustach Hughes'a pojawił się tym bardziej zadowolony uśmiech i pozwolił sobie zapomnieć o wcześniejszych zmartwieniach. -Myślałaś, że tak szybko dam ci spokój? -odpowiedział po chwili, by zaraz móc się przypatrywać jej poczynaniom. To oznaczało, że mógł zostać. Kątem oka zauważył tylko, jak Lo wyrzuca klucz i jego cichy dźwięk, gdzieś gdzie upadł na podłogę. Nadal nie znał rozmieszczenia pomieszczeń w lokum dziewczyny, jedynie tyle co zdążył zapamiętać wcześniej, przechodząc przez nie, gdy był tu pierwszy raz. Teraz nie miał do tego okazji, ponieważ otoczyła ich ciemność, która z jednej strony była przyjemna, a z drugiej nie dawała mu się nacieszyć widokiem trzymanej w objęciach kobiety. -Nigdzie się nie wybieram. -odrzekł pogodnie, a na twarzy wymalował mu się uszczęśliwiony wyraz. Widział jedynie jej oczy i zarys twarzy. Zaraz po tym przyciągnął ją do siebie w równie mocnym uścisku. Wyczuł delikatny żart w jej kolejnych słowach, ale zignorował to, zamykając jej usta pocałunkiem. Minęła chwila zanim się odsunął i nadal trzymając dziewczynę w objęciach, zaczął ją ciągnąć w głąb mieszkania. Nie miał pojęcia gdzie dokładnie, a i nie chciał się o nic potknąć, jednak nie zwracał na to większej uwagi. Co jakiś czas obdarowywał ja krótkimi pocałunkami zatrzymując się, aż w końcu przysunął ich do ściany i nie dając uciec dziewczynie, zaczął całować ją po szyi. -Może znajdziemy jakieś wygodniejsze miejsce panno Breefling? -spytał po chwili, przerywając pocałunki. -Lub chociażby oświetlone? -co dodał w myślach, choć chciał wypowiedzieć na głos. Zdał sobie sprawę, że tak naprawdę dotyk i to, że czuje iż ma ją przy sobie, dawało mu naprawdę wiele. Nie musiał nic widzieć, by czuć, nie tylko fizycznie, ale i również psychicznie -ogromne przywiązanie, którego nie potrafił przerwać.
/ sypialnia x2 |
| | | Wiek : 22 Zawód : Sprzedawczyni, samozwańczy lekarz, zastępca szefa Kolczatki Przy sobie : Dokumenty, paczka papierosów, zapalniczka, broń, telefon komórkowy Znaki szczególne : ukryte pod bransoletkami blizny na nadgarstkach
| Temat: Re: Lophia Breefling Nie Sty 05, 2014 12:25 am | |
| // Przedpokój x2 - Nawet, jeśli chcesz, to po ciemku nie znajdziesz klucza - powiedziała konspiracyjnym szeptem, odsuwając się na chwilę, by zdjąć z siebie płaszcz i zrzucic na podłogę. W takich momentach nie była entuzjastką porządku. - Trochę ciepło - dodała, posyłając swój szalik pod nogi. O niebo lepiej. Poza tym, że Jav nadal stał w kurtce, której także szybko się pozbyła. Tę potraktowała trochę kulturalniej, odłożyła na szafkę. Doskonale wiedziała, dokąd zmierzali od momentu, w którym zamknęła za nim drzwi. Więc dlaczego w jakiś sposób się... Denerwowała? Głupia jesteś, to ze zmęczenia. Nie znał drogi. Było ciemno. To ona podejmowała ostateczną decyzję. Co było, szczerze mówiąc utrudnione, kiedy została całkowicie unieruchomiona przy jednej ze ścian. - W tył na lewo, jeśli pan sobie życzy - odrzekła poważnie, starając skupić się na czymkolwiek poza rozchodzącym się po jej ciele gorącem. -Moje lewo - dodała, zauważając, że zaczynają zmierzać w kierunku nie tej sypialni. Nie miała z nim najmniejszych szans, był silniejszy, wyższy, po treningach. Nawet, gdyby chciała się wyrwać, nie dałaby rady. Wielokrotnie "walczyła" z natarczywymi facetami w klubach, najczęściej sprzedając im kopniaka w czułe miejsce. Poza chwilami, w których była tak naćpana, że musieli ją ratować kumple. Zazwyczaj kończyło się bijatyką i tym, że rodzice musieli odbierać któregoś z nich na drugi dzień z więzienia. Ach ten urok osobisty. Kilkadziesiąt centymentrów przed wejściem oplotła go nogami w pasie i pochyliła się, aby złożyć na jego ustach kolejny pocałunek. Słodkie zapomnienie. Bez zbędnycn wątpliwości, rozważań. Zależało jej na nim. Potrzebowała kogoś, kto zaakceptuje ją z całym bagażem przeszłości i wrednych cech. - Witam w skromnych progach - odezwała się, zeskakując na podłogę i omal nie wpadając w jakąś... Dziurę. Skąd w jej pokoju dół w podłodze? Nie przejęła się tym. Ze śmiechem usiadła na łóżku, ciągnąc za sobą Javiera. - Luksusów nie ma, ale wygodniej niż w przedpokoju, nie sądzisz? - dodała, jedną ręką sięgając do włącznika, aby zapalić lampkę nocną. Nie widziała jego twarzy, a była zdecydowanie ciekawa reakcji. Jej wzrok padł na podłogę. I wtedy wszystko dotarło do jej zamroczonego mózgu. Łóżko stało jakieś pół metra od miejsca, w którym powinno. Dywan, zgięty w pół spoczywał pod oknem. Klapa była odsłonięta. A raczej byłaby, gdyby Lo jej nie kopnęła, ukazując podejrzanie jednoznacznie wyglądającą paczkę ukrytą pod podłogą. Wiedziała, że dawno powinna była pozbyć się tego cholerstwa. A teraz najlepiej odwrócić głowę i przestać przeklinać w myślach. Pech chciał, że Javier podążył za jej wzrokiem. Momentalnie zesztywniała, zamarła z czymś pomiędzy przerażeniem, złością, a bezslinością i rozczarowaniem wymalowanym na twarzy. Wstała, podeszła do progu, podniosła klucz po czym zamknęła drzwi i oparła się o nie plecami. Zadziałały wszystkie idruchy obronne. Powinna być ostrożniejsza. Mniej naiwna. Wreszcie przestać wierzyć, że nic nie przebije ich szczęśliwej bańki mydlanej. Zawiodła się. Na samej sobie. Na przypadku. Na fatum, losie, Bogu, przeznaczeniu, bo sama nie wiedziała już, w co mogła uwierzyć. Bezgranicznie zaufać. Ufała, owszem. Człowiekowi, który siedział może dwa metry od niej. Tak, jemu na pewno. - Możemy to zamknąć i udawać, że niczego nie widziałeś - zaczęła, patrząc na niego i mając jednocześnie nadzieję, że w tej chwili nie wyjdzie, albo nie zadzwoni gdzieś, żeby na nia donieść. - Ale nie wypuszczę cię, dopóki nie uznamy sprawy za zamkniętą - skończyła, besztając się w myślach za tak suchy i beznamiętny ton. Wewnątrz toczyła się walka. Wiedziała, że jeśli zechce, wyjdzie. Podniesie ją, przesunie, wyrwie klucz i... Ale z drugiej strony nie podejrzewała go, by mógł zrobić jej krzywdę. Za delikatnie się z nią obchodził, za bardzo się martwił. Przepraszam, Javier. Przepraszam, że musiało do tego dojść. Mogłaby udawać, że to zwykła skrzynka z pamiątkami, gdyby nie symbole materiałów wybuchowych wymalowane na wierzchu, doskonale widoczne i rozpoznawalne nawet w nikłym świetle lampki. Co ją podkusiło, żeby naciskać ten durny guziczek? Z potarganymi włosami, rumieńcami na policzkach, przyspieszonym oddechem i lekko podwiniętym swetrem nie wyglądała zbyt groźnie, usiłując bronić jednej ze swoich tajemnic. Jak widać, nie da się oddzielić uczuć od rzeczywistości. |
| | | Wiek : 26 lat Zawód : Uciekinier Przy sobie : mapa podziemnych tuneli, broń palna, zapalniczka, telefon komórkowy, dwa magazynki z piętnastoma nabojami.
| Temat: Re: Lophia Breefling Nie Sty 05, 2014 1:38 am | |
| Już gdy pierwszy raz tego samego dnia był w jej mieszkaniu, uznał je za nieprzeciętnie ładne czy coś w podobnym stylu. W porównaniu do jego było czystym niebem i już z pewnością to samo mógłby powiedzieć o sypialni Lo, gdyby nie ogarniająca ich ciemność. Niestety jeśliby przejść do momentu zaświecenia lampki, mężczyzna nie będzie miał okazji zwrócenia na to uwagi, ale to za chwilę. Nawet nie koncentrował się dobrze na tym, że kieruje się za wskazówkami Breefling, która skutecznie próbowała nakierować go na sypialnię. Był zajęty jej osobą, obdarowywaniem jej kolejnymi pocałunkami i tym jak dobrze się przy niej czuł. Co jakiś czas uśmiechał się, innym razem śmiał. To było jak stan dziwnego upojenia, lecz umysł był całkowicie trzeźwy. Jeszcze przed wejściem do sypialni poczuł jak dziewczyna oplata go nogami, przy czym trzymał dłonie na jej pośladkach, tak by była jak bliżej niego. Odwzajemnił kolejny pocałunek. Następne wspomnienie wyryte w pamięci na długi czas, które będzie pozytywne, a takich nie było wiele. Później byli już w sypialni, gdzie mężczyzna uśmiechnął się na jej słowa, nic nie odzywając, po czym podążył za nią na łóżko, cały czas się nie odrywając. Dopiero światło lampki zdołało go nieco oślepić, więc odsunął się. Do tej pory nic nie zauważył, zresztą nie miał nawet jak. Właściwie gdyby nie dziwne zachowanie i to milczenie Lophii, nic nie powiedziałoby mu, by sprawdzać anatomię sypialni dziewczyny, jednak najwyraźniej los chciał inaczej. Wystarczyło by podążył za jej wzrokiem i ujrzał to, czego nie powinien. Nie był w stanie nic powiedzieć, a nawet się poruszyć, uchylił jedynie usta, które jakby zatrzymały się w połowie i nie wydały żadnego dźwięku, a słowa ugrzęzły gdzieś daleko wgłębi. Nagle poczuł jak ulatnia się z niego całe ciepło, a ktoś wylewa na niego kubeł lodowatej wody. Tym kimś była osoba, która stała w tym samym pokoju i nie wiedzieć po co zamykała właśnie drzwi, by oprzeć się o nie plecami. Dalej było tylko gorzej. Wszystkie słowa płynące z jej ust traciły sens gdzieś po drodze, ponieważ utonęły dla niego w morzu ich beznamiętnego tonu. Nagle w głowie zamiast obrazów niedawnego wybuchu mostu, wojny czy ludzi, których nienawidził, pojawiła się wielka pustka, skąpana w bladym świetle lampki. Mijały kolejne sekundy ciszy, które powoli przeradzały się w minuty. Wzrok mężczyzny ulokowany był prosto na paczce, której tak bardzo chciał żeby nie było, że to tylko jego wyobraźnia, aż w końcu nagle zaczął się śmiać. Nie był to typ śmiechu rozbawionego. Przesycony był goryczą i paniką, jakiej w sobie nie znał. Trwało to krótko, ponieważ zaraz zamilkł, a na jego twarzy malowało się teraz rozczarowanie. Nie było tam bólu, czy wcześniej słyszanej paniki. Uniósł głowę, by spojrzeć na Lophię, stojąca przy drzwiach, przy czym sam nadal siedział na skraju łóżka. Oddech z przyspieszonego dawno zdążył się uspokoić, lecz nagła pustka nie zniknęła, została jedynie zalana natłokiem dziwnych, nieokreślonych emocji. Wiedział aż za dobrze, że nie będzie wstanie jej nic zrobić, ani zadziałać na szkodę. Wiedział również to, że i ona była tego świadoma. Poczuł się w tej chwili tak głupio, że nie miał pojęcia co zrobić, lecz zaraz przypomniała mu się jego własna osoba. Czy sam nie ukrywał przed nią tak wielu rzeczy? Czy nie mógł powiedzieć jej o wszystkim? A może nie chciał? Z drugiej strony nie trzymał ładunków wybuchowych w swoim mieszkaniu, nie pod łóżkiem, w miejscu, gdzie męczyły go nocne zmory. -Niczego nie widziałem? -zapytał, dopiero chwilę później uświadamiając sobie, że jego głos był kpiący z jej słów, a wcale tego nie chciał. Miała rację, mógł przesunąć ją, otworzyć drzwi i wyjść, by zniknąć z jej życia, bo może tak by było lepiej, lecz nie był w stanie. Zaczął się jedynie zastanawiać, dlaczego wszystko co dobre w jego życiu, musi tak szybko odchodzić. W tym przypadku, tego dnia był już do tego zmuszany drugi raz. W końcu podniósł się z łóżka i zaczął iść w stronę dziewczyny, by zatrzymać się przed nią. Jego ręka powędrowała w stronę jej twarzy, jakby chciał znów ją dotknąć z tą czułością, lecz jedyne co zrobił to uderzył pięścią w drzwi obok jej głowy. Do tej pory nie był nawet świadom, że ta sytuacja wzbudziła w nim aż taką złość, a może po prostu był zawiedziony. Sam dokładnie tego nie wiedział. -Chyba niepotrzebnie wróciłem. -odezwał się po chwili, a jego głos był nadzwyczaj normalny, jak wtedy nad rzeką, gdy wrócił na ławkę. Na twarzy znów zaczął igrać się uśmiech, lecz tym razem nieszczery. Gdyby nie wrócił Lophia miałaby okazję schować paczkę i o niczym by się nie dowiedział. Przyszedłby do niej kolejnym razem z tym swoim łobuzerskim uśmiechem, by zacząć całować, bo przecież nic by się nie wydarzyło. Pytanie tylko na jak długo ten spokój zostałby utrzymany. Poczuł jak pieką go palce dłoni, która wylądowała na drzwiach, na szczęście ich nie uszkadzając. -Przepraszam. -mruknął odwracając wzrok i spuszczając rękę wzdłuż ciała. Nie chciał być agresywny, to nie było do niego podobne, a zwłaszcza nie w towarzystwie kobiet. -W co ty się wpakowałaś Lo? Kto ci to dał? -zapytał patrząc jej prosto w oczy. Czuł tą napiętą atmosferę, jaka pomiędzy nimi zapanowała, a może to tylko od niego owa aura napływała, wypełniając powietrze między dwójką. Nie był pewny czy dziewczyna odpowie na jakiekolwiek pytanie, właściwie był bliżej określenia tego jako niemożliwe, lecz nie wiedział również, jak mogła się dopuścić takiej głupoty. Równie dobrze zamiast niego w jej mieszkaniu mogli pojawić się Strażnicy Pokoju, którzy znaleźliby bez problemu to, co dziewczyna wystawiła wszystkim przed nos. Nawet nie musieliby się zbytnio natrudzić. Już od momentu jednej z ich wcześniejszych rozmów wiedział, że losy na jakie byli skazani, dawno znalazły swoje przeznaczenie, więc nie powinien się o to złościć. Był nawet zaskoczony tym, że tak dużo emocji była wstanie wywołać u niego ta sytuacja. Nie mógł się do niej zbliżyć, jeszcze nie teraz. Chciał najpierw wiedzieć, w jakim stopniu Lophia potrafi mu zaufać. Twarz Hughes'a przestała w końcu przedstawiać uśmiech, który i tak nic nie znaczył. Teraz malowała się na niej powaga, a wzrok wpatrzony w oczy Breefling był pełen nienaruszonego jeszcze zaufania i pewności siebie. Dopiero tym co zamierzała powiedzieć, mogła tą sytuację zmienić na gorszą lub lepszą. Znów wybór należał do niej. |
| | | Wiek : 22 Zawód : Sprzedawczyni, samozwańczy lekarz, zastępca szefa Kolczatki Przy sobie : Dokumenty, paczka papierosów, zapalniczka, broń, telefon komórkowy Znaki szczególne : ukryte pod bransoletkami blizny na nadgarstkach
| Temat: Re: Lophia Breefling Nie Sty 05, 2014 2:21 pm | |
| Oddychała głęboko, aby się nie rozpłakać. Tak, Lophia Breefling była zdecydowanie bliska łez, ale jednocześnie wściekła na cały świat, więc starannie ukrywała ten stan, zerkając to na podłogę, to na mężczyznę, siedzącą na skraju jej lekko już niepościelonego łóżka. Dlaczego nie poszli do salonu? Dlaczego tajemnica musiała wyjść na jaw w taki sposób? Zawiodła go. To było jak cios w samo serce. Ale nie była już tak słabą dziewczyną. Zniszczoną, ale nie słabą. Zacisnęła dłoń na kluczu, jakby ktoś miał zamiar go ukraść. - Aż tak cię to bawi? - odpowiedziała, mrużąc oczy. Ta sytuacja była chora, powinien ją zamknąć, jeśli zdecydowałby się przestrzegać prawa. Nielegalne posiadanie broni. A w kontekście niedawnego wysadzenia mostu, mogła usłyszeć poważne zarzuty. Co dziwne, wcale się nie bała, kiedy wstawał i jakby w zwolnionym tempie stawiał krok za krokiem. Wszystko zwolniło. Bicie jej serca, wydłużyły się przerwy między kolejnymi oddechami, mrugnięciami... Czas stanął w miejscu. Tylko dlaczego dopiero teraz. Nie zamarła, kiedy się zbliżył. Nie skuliła się, nie zamknęła oczu. Nie była tchórzem. Huk tuż obok jej ucha nie spowodował nawet mrugnięcia, najmniejszego grymasu. Słowa raniły o wiele bardziej. Otworzyła usta, aby coś powiedzieć, ale szybko je zamknęła. Bo niby co? Myślała, że jej uwierzy? Sama nie wierzyła w całą tę historię. - Nie trzymam cię tu. Masz wolną rękę, kiedy tylko to sobie wyjaśnimy - powiedziała chłodno, błagając go w myślach, żeby został. - Możesz mnie aresztować, ale nie patrz tak na mnie - jęknęła, tym razem odwracając wzrok. Ten uśmiech na twarzy napawał ją dodatkowymi wyrzutami sumienia i złością. Wiedział, w co się pakuje. Oboje wiedzieli, że nie będzie kolorowo. Zakochani ludzie postępują głupio, nie zastanawiając się nad konsekwencjami. Tak, jak i tym razem. Przepraszam. Nie, to ja przepraszam. Że nie potrafiłam cię posłuchać. Odruchowo chwyciła jego rękę i dokonała szybkich oględzin. Zgięła palce, upewniając się, że nie zrobił sobie krzywdy. Pamiętała, jak Dre przywalił komuś w twarz i potrzaskał nie tylko nos tamtego faceta, ale i kości dłoni. Pobił wtedy jej nauczyciela. Tego, który zrobił jej jedną z największych krzywd w życiu. Brakowało jej go. Brakowało tej relacji, związku, nawet osłabionego. Tęskniła za nim jak za nikim innym. Ale niektóre sprawy musiała załatwić sama. Zmusiła się, żeby podnieść wzrok i spojrzeć mu w oczy. Chwila prawdy. Przekonamy się, czy naprawdę mi ufasz. - Nie uwierzysz nawet, jeśli powiem ci prawdę - powiedziała ostro, za co od razu zbeształa się w myślach. Chciała krzyczeć z bezsilności. - Wróciłam do domu, a to cholerstwo leżało pod drzwiami. Jak jakiś p********* prezent urodzinowy, tylko bez kokardki i adresu zwrotnego - zaczęła, powoli tracąc nad sobą kontrolę. Dokładnie pamiętała ten dzień. - Wtargałam to do środka, otworzyłam, przejrzałam. Nie wiem, może ktoś chciał, żebym poszła w ustronne miejsce i się k**** rozerwała! I co, miałam zawinąć paczkę dynamitu w papier, wtargać na plecy i zanieść na komisariat?! Na tym jest pełno moich odcisków palców, zaczęliby węszyć, zamknęli mnie, przeszukali mieszkanie, skazali i rozstrzelali! Myślisz, że jest inna opcja? Do k**** nędzy, ja po prostu chciałam... Pokręciła głową. Taka była prawda. Nie okłamała go. Pytanie, czy zrozumie historię, która wydała się bajką. Czy jej uwierzy. Umiała kłamać, patrząc prosto w oczy, wiele razy to robiła. Miała nadzieję, że tym razem jej przeszłość nie weźmie odwetu. Błagam, Javier... - załkała w myślach, po czym odsunęła się od niego, jeszcze bardziej przyciskając plecy do drzwi. Ciągle broniła wyjścia, w jakimś dziwnym odruchu. - A w co ty się wpakowałeś? - szepnęła ledwo słyszalnie, tym razem miękko, ze smutkiem. Spuściła wzrok na swoje stopy i z trudem powstrzymała od osunięcia się na podłogę, zwinięcia w kłębek i wybuchnięcia płaczem. Doprowadziła do tego, że mogła bezpowrotnie stracić kolejną osobę, na której jej zależało. Przez własną głupotę. Teraz nie umiała nawet się wściekać. |
| | |
| Temat: Re: Lophia Breefling | |
| |
| | | |
Similar topics | |
|
| Pozwolenia na tym forum: | Nie możesz odpowiadać w tematach
| |
| |
| |
|