|
Autor | Wiadomość |
---|
Zawód : studia nad uprzykrzaniem życia postaciom Znaki szczególne : avatar © laura makabresku
| Temat: Re: Centrum Kwartału Nie Mar 23, 2014 2:13 pm | |
| Ze starego mostu.
Bane przyprowadził skutego Ethana na plac w samym centrum Kwartału. Ostatnie reformy doprowadziły do zaostrzenia polityki wobec mieszkańców getta, a co za tym szło, ich kary także stały się poważniejsze. Szeregowy Bane nie mógł więc zignorować słów swojego kolegi, tak samo jak Cavendish nie mógł zignorować stojącego na środku placu słupka, przypominającego maszt. - Podoba ci się pręgierz? Nówka sztuka, powinieneś być zachwycony, twoja chłosta będzie pierwszą, która się tu odbędzie. Strażnik zaśmiał się krótko i podprowadził więźnia bliżej, jednak nie zdecydował się go jeszcze zakuć rękoma do góry. Może czekał na ostatnie słowa, a może... był przekupny?
Czwórka. |
| | | Wiek : 30 Zawód : Pracownik w "Almie" Przy sobie : dokumenty, obrączka na łańcuszku, scyzoryk
| Temat: Re: Centrum Kwartału Sro Mar 26, 2014 9:08 pm | |
| Ethan był najszczęśliwszym człowiekiem na świecie, gdy razem z strażnikiem ruszyli ulicami. Kierunek nie wróżył dobrze. Sam nie wiedział czy wolałby przesłuchanie u niesławnego Ginsberga, czy to, co ma go spotkać. W końcu, gdy już byli w centrum stwierdził, że jednak wolał przesłuchanie. Trzeba było się nie odzywać, panie Cavendish. A nie zgrywać bohatera XXIII wieku. Kolana się pod nim prawie ugięły już w momencie, gdy stanęli na podeście z pięknym, nowiutkim, nieskazitelnym narzędziem tortur. Czy jak kto woli, wymierzania kary. Ale udawał, że wszystko jest ok, że wcale się nie boi, że nie zastanawia się po ilu razach zemdleje. W sumie, to oby jak najszybciej, czyż nie? Zawsze to ominie go jakaś, większa bądź mniejsza, część zabawy. Ale co to da? Czasu nie cofnie, co się stało, to się nie odstanie. Gdy się obudzi nie będzie znów stał na moście razem z Vivian. Właśnie, Vivian. Między strachem pojawiło się poczucie winy. To przez niego Viv ma kłopoty, to przez niego teraz prawdopodobnie jest przesłuchiwana. A przesłuchania Ginsberga były dość sławne w Kwartale, to trzeba przyznać. Jednak na razie Ethan postanowił być egoistą i raczej martwić się o siebie. O Vivian będzie myślał, jak już z nim będzie w miarę w porządku. Czyli na pewno po wizycie w szpitalu, raczej innej opcji nie widział. Chociaż nie, mógł potem jeszcze sobie pognić w więzieniu. Czyż nie? Widział natomiast, że strażnik się ociąga. Cóż, może nie jest bestią i nie śpieszy mu się do chłostania Kwartałowców? Ha ha. Dowcip roku. Gdyby taki nie był, to prawdopodobnie nie miałby na sobie białego stroju i nie prowadziłby teraz Cavendisha do pręgierza. -Czuję się zaszczycony.-Powiedział cicho, wręcz ze strachem, po czym spojrzał na strażnika. Wręcz chciał rzec, żeby zrobił co musi i dał mu spokój, ale to chyba nie byłoby najwłaściwsze. Trudno. Poczeka. Ale, co się odwlecze, to nie uciecze, nie?
|
| | | Zawód : studia nad uprzykrzaniem życia postaciom Znaki szczególne : avatar © laura makabresku
| Temat: Re: Centrum Kwartału Sro Mar 26, 2014 9:17 pm | |
| Strażnik jeszcze raz spojrzał na Ethana, jakby chciał go namówić do puszczenia pary i wydania Vivian, choć zapewne kobieta już dawno sama się przyznała, w końcu przesłuchiwał ją nie byle kto. Mężczyzna ociągał się, sięgając do paska po klucz od kajdanek, którymi skuty był Cavendish, nachylił się nad nim i chociaż i tak nikt nie mógłby go usłyszeć, wyszeptał. - Słuchaj, twojej koleżanki już tu nie ma - nerwowo pociągnął nosem - Jeśli potwierdzisz, że od jakiegoś czasu udzielała ci pomocy, zapomnimy o całej sprawie. Dookoła zaczął zbierać się już pokaźny tłumek gapiów, więc Ethanowi nie pozostawało wiele czasu na decyzję. Jeśli zdecyduje się wydać Vivian, uniknie kary. Ale co wtedy z honorem, o którym wspominał jakiś czas temu?
Czwórka. |
| | | Wiek : 30 Zawód : Pracownik w "Almie" Przy sobie : dokumenty, obrączka na łańcuszku, scyzoryk
| Temat: Re: Centrum Kwartału Pią Mar 28, 2014 5:36 pm | |
| Ethan był już w połowie otępiały ze strachu, jednak strażnik dalej coś od niego chciał. Wydać Vivan. Wydawałoby się, że to dobre wyjście, być może uratowałoby Ethana przed chłostą. On jednak łudził się, że dziewczynie nic nie zrobią, jeśli on jej nie wyda. Może nie myślał racjonalnie, a może po prostu już przygotowywał się mentalnie na to, co nastąpi? Ciężko było powiedzieć, popatrzył się tylko pusto na strażnika chcąc mu wręcz powiedzieć, żeby czynił jego powinność. Niektórych strach otrzeźwiał, niektórzy zaczynali panikować, niektórzy się nim nie przejmowali. Ethana strach paraliżował, a to była chyba najgorsza opcja. Nie raz już, w sytuacjach zagrożenia, stał jak debil na środku i nie umiał się ruszyć, nie umiał zrobić cokolwiek. Tak działo się i teraz. Był marionetką, która cudem trzymała się na noach, a strażnik z dobrymi chęciami nie miał na tyle siły przebicia, by Ethan mógł się ocknąć. Docierało do niego, że to wszystko nie musi się stać, a jednak nie miał na tyle siły, by zaryzykować, że Viv będzie miała przez niego kłopoty. Przecież nie wiedział, że w czasie, gdy on starał się ją chronić, ona już była przesłuchiwana ze skutkiem pozytywnym dla Ginsberga. Droga czwórko. Tak, definitywnie chcę, żeby Ethan był wyhłosany. Będziesz tak miły/miła, by w końcu napisać posta z chłostą? Wszyscy będą szczęśliwi, tak? ;d |
| | | Zawód : studia nad uprzykrzaniem życia postaciom Znaki szczególne : avatar © laura makabresku
| Temat: Re: Centrum Kwartału Pią Mar 28, 2014 8:28 pm | |
| A więc ludzie z Kwartału mają w sobie jeszcze resztki honoru. To pomyślawszy, szeregowy Bane zabrał się wreszcie do wymierzania kary. Zadbał o to, by Ethan pozbył się wszystkich górnych części garderoby, a następnie przykuł jego uniesione ręce do pręgierza. Czy specjalnie ociągał się przy szykowaniu bicza, to wiedział tylko on sam. Dookoła zbierał się coraz większy tłum gapiów, ale niektórzy z nich mieli na tyle groźne miny, że Strażnik postanowił załatwić to szybko i czym prędzej wracać na posterunek. Odetchnął głęboko, zanim w ogóle podniósł narzędzie tortury do ręki, ale nie zawahał się przed pierwszym uderzeniem. Charakterystyczny dźwięk rozległ się, gdy rzemień po raz pierwszy dotknął nagiej skóry Ethana. Za każdy następnym razem było jednak coraz gorzej, skóra przywiązanego do pręgierza mężczyzny zaczerwieniła się znacznie, aż w końcu pojawiły się na niej pierwsze krwawe ślady. Strażnik doliczył spokojnie do dwudziestu uderzeń, a gdy skończył, nie chciał nawet spoglądać na swoje dzieło. Szybkim krokiem podszedł do Cavendisha i rozkuł go, pozwalając ciału opaść na ziemię. Bez zbędnego komentarza szeregowy Bane rzucił Ethanowi jego ubranie, a później oddalił się w stronę posterunku, nie interesując się kompletnie stanem zdrowia i dalszym losem swojej ofiary.
Ethan, jesteś wolny.
Czwórka. |
| | | Wiek : 23 Zawód : Detektyw/Szmugler Przy sobie : aparat fotograficzny, wytrych, zapalniczka, paczka papierosów, karta identyfikacyjna Obrażenia : zadrapania na twarzy, gojąca się warga, kilka siniaków na rękach, klatce piersiowej i plecach
| Temat: Re: Centrum Kwartału Sob Kwi 19, 2014 4:43 pm | |
| Z uliczki przed kawiarnią.
Centrum. Ta odpowiedź bardzo przypadła mi do gustu, bo nie raz wykiwałem już tam tego starego pryka jak i wielu innych. Więc, gdy biegliśmy w jego kierunku na mojej twarzy przez moment pojawił się zadziorny uśmiech. Nie ignorowałem oczywiście zagrożenia, ale wydawało mi się mniejsze, bo miałem już w głowie jakiś plan ucieczki. Przyszło nam mijać na początku baraki, potem jednopiętrowe budynki i stare sklepy. Dopiero po kilku minutach znaleźliśmy się na mało przyjemnie wyglądającym osiedlu. Większość budynków to były stare kamienice zbudowane z czerwonej cegły, z których się sypało. Uliczki były brudne i małe, a przejścia między budynkami tak wąskie, że ledwo mieściły się tam dwie osoby, stojące obok siebie. Było ich jednak tak dużo, że bez problemu powinniśmy zgubić tego Strażnika. - W lewo – rzuciłem, oglądając się za siebie i sprawdzając, czy dziewczyna na pewno za mną cały czas biegnie. Po chwili skręciłem w daną uliczkę, ale od razu się zatrzymałem. Wpadłem na pewną kobietę. Nie zdążyłem się jej nawet przyjrzeć, bo dym wydobywający się z jej ust, przyćmił mi cały obraz. - Uszanowanie – mruknąłem, podnosząc kapelusz do góry. – Gdybyś mogła zatrzymać tego… - Nie zdążyłem nawet dokończyć, a ona poklepała mnie po ramieniu. Kiwnąłem głową na dziewczynę i pobiegliśmy dalej. Czekały nas jeszcze dwie uliczki w prawo i jedna w lewo, gdy zatrzymałem się. Oparłem dłonie na kolanach i pochyliłem się do dołu, oddychając ciężko. - Wiesz, lubię cię, ko… droga Ashe. Nie ma nic piękniejszego jak silna i pewna siebie kobieta, naprawdę – dodałem i zaśmiałem się pod nosem. Nie kpiłem teraz z niej, ale ta cała sytuacja wydawała mi się nieco zabawna. Może nikt inni nie widział niczego zabawnego w niej, ale ja tak. Uniosłem głowę i spojrzałem w jej kierunku, ale wtedy uśmiech zniknął z mojej twarzy. - Jakim cudem on ma jeszcze siłę – dodałem i kazałem biec jej dalej. Niestety nie udało się go zatrzymać, ale miałem jeszcze jeden sposób, który wykorzystywałem w ostateczności. Minęliśmy jeszcze kilka budynków, a potem wpadliśmy w naprawdę wąską uliczkę. Dobiegłem do wysuwanych, metalowych schodów. Podskoczyłem i ściągnąłem je zwinnym ruchem. Następnie zacząłem się po nich wspinać, co jakiś czas zerkając na dziewczynę. Minęliśmy dwa piętra, a ja zeskoczyłem na balkon. Zacząłem próbować otwierać okno, ale było zatrzaśnięte. Bluźniłem pod nosem, ale w końcu poddałem się. Było jeszcze wejście na dach. Tym razem trzeba było doskoczyć do drabinki, która była wysoko przyczepiona, a nie sięgała do samego balkonu, bo zwyczajnie była popsuta. Ja doskoczyłem i wdrapałem się na górę. Zerknąłem w kierunku, z którego przybiegliśmy i wychyliłem się do przodu wyciągając do niej dłoń. - Szybko! – powiedziałem dosadnie, ale cicho. Za chwilę mężczyzna mógł się wyłonić zza rogu. Co prawda, podając mi dłoń, dziewczyna składała swój los na chwilę w moje ręce, ale nie miałem powodów, by jej nie pomóc. |
| | | Wiek : 21 Przy sobie : czarna, skórzana torba, a w niej: fałszywy dowód tożsamości, mapa podziemnych tuneli, wytrych, medalik z kapsułką cyjanku, nóż ceramiczny, zapalniczka, paczka papierosów, leki przeciwbólowe, latarka z wytrzymałą baterią Obrażenia : złamane serce
| Temat: Re: Centrum Kwartału Sob Kwi 19, 2014 5:46 pm | |
| Nawet nie wiedziałam, kiedy zerwaliśmy się do biegu. W jednej chwili szliśmy powolnym krokiem, posyłając sobie sztuczne uśmiechy, a w następnej widziałam już tylko szybko uciekające z zasięgu wzroku, zamieniające się w jedną, szarą plamę, budynki. Czułam pieczenie w płucach, zanim jeszcze pojawiło się w nogach, ale nie zwalniałam - kiedy raz zaczęło się uciekać, nie można było tak po prostu się cofnąć. Podążałam więc śladem Logana, z trudem dotrzymując mu kroku i starając się trzymać mniej więcej pół metra za nim, żeby nie mieć problemów z szybkimi zmianami kierunku. Odruchowo słuchałam jego poleceń, milcząco dziwiąc się, że był w stanie jednocześnie biec i mówić, podczas gdy ja miałam wrażenie, że za chwilę wypluję sobie płuca. Jeszcze dwa miesiące wcześniej nie miałabym problemów z przebyciem dłuższego dystansu, ale dzisiaj anemia i ogólne osłabienie organizmu dawały o sobie znać. Ledwie zarejestrowałam, że wpadliśmy na jakąś kobietę, bo zanim zdążyłam się jej przyjrzeć i zrozumieć, co mówi do niej Logan, znów biegliśmy, mijając kolejne uliczki, a po jakimś czasie byłam już pewna, że nawet gdybym chciała, nie byłabym w stanie odtworzyć z pamięci naszej trasy. - Widzę, że w gadaniu jesteś równie dobry, co w bieganiu - wydyszałam, kiedy zatrzymaliśmy się na chwilę, z trudem znajdując odpowiednią ilość tlenu, potrzebną na wypowiedzenie tego zdania. Nie patrzyłam na niego, skupiona na gorących policzkach i płonących płucach, dlatego nie mogłam być pewna, czy mówił poważnie, czy żartował. Tak czy inaczej, silna było ostatnim słowem, które przychodziło mi na myśl w związku z moją osobą. Zaklęłam głośno, kiedy znowu rzuciliśmy się do biegu, a gdy zauważyłam, że mężczyzna wspina się do góry po metalowej drabince, miałam ochotę krzyczeć. Ruszyłam jednak za nim, popędzana świadomością nieustającego pościgu i wizją zamkniętej na cztery spusty celi. Odruchowo zaczęłam liczyć pokonywane stopnie, ale ból w rękach (które okazały się równie słabe, co płuca), szybko odebrał mi zdolność logicznego myślenia. Najprawdopodobniej właśnie dlatego nie zareagowałam od razu na widok Logana, szarpiącego się z zamkniętym oknem i przypomniałam sobie o spoczywającym w mojej kieszeni wytrychu dopiero, gdy wyciągnął w moją stronę otwartą dłoń, gotów pomóc mi wspiąć się na dach i ponaglając mnie cichym głosem. Zawahałam się, zastanawiając się, czy rozsądniejsza nie okazałaby się ponowna próba odblokowania zamka w okiennicy, ale nie ufałam swoim umiejętnościom aż na tyle. Nie ufałam też mężczyźnie, z dwojga złego jednak, wolałam zaryzykować upadek, niż postrzelenie przez Strażnika. - Niech cię szlag - mruknęłam, na tyle jednak głośno, by mój głos dotarł do uszu Logana, po czym złapałam mocno jego wyciągniętą dłoń, z całej siły odpychając się od balkonu i starając się dosięgnąć drabinki drugą ręką. Jeśli wszystko poszłoby dobrze, w następnej minucie znalazłabym się na górze, co prawda w stanie przedzawałowym, ale przynajmniej w jednym kawałku.
|
| | | Wiek : 23 Zawód : Detektyw/Szmugler Przy sobie : aparat fotograficzny, wytrych, zapalniczka, paczka papierosów, karta identyfikacyjna Obrażenia : zadrapania na twarzy, gojąca się warga, kilka siniaków na rękach, klatce piersiowej i plecach
| Temat: Re: Centrum Kwartału Sob Kwi 19, 2014 8:29 pm | |
| - Jeszcze kawałek, Ashe – powiedziałem, zaciskając jednocześnie zęby i swoją dłoń na jej. Brakowało jej niewiele, żeby chwycić się drabinki, a ja tylko zerkałem cały czas w bok. W końcu przeniosłem wzrok na nią. Przez chwilę dopadło mnie zwątpienie. Gdybym ją teraz puścił to zaliczyłaby nieprzyjemny upadek, ale ja miałbym czas na ucieczkę. Byłbym bezpieczny. Co prawda przepadłaby mi szansa na dowiedzenie się czegoś na temat Gisele, ale nie była moim pierwszym źródłem ani ostatnim. Może to był ten moment, w którym trzeba było zastosować hasło Każdy dba o siebie. Moja dłoń zaczęła się rozluźniać, gdy nawet spojrzenia się skrzyżowały. Coś mi mówiło, że nie powinienem tak postąpić. Zacisnąłem ponownie jej dłoń, a chwilę później wciągnąłem ją na dach. Od razu położyłem się na betonie, przyciągając ją, by nawet nie pomyślała o tym by wstać. - Ciii… - mruknąłem, jakby miała ochotę podesłać jeszcze jakieś niemiłe słowa pod moim adresem i zacząłem nasłuchiwać. Słyszałem jak ktoś biegnie i na chwilę się zatrzymuje. Ciężko dyszy i bluźni pod nosem, a potem biegnie dalej. Na mojej twarzy pojawił się lekki uśmiech zadowolenia, ale po chwili zniknął, gdy zacząłem brać głębokie oddechy. Zawsze się udawało, udało się też tym razem, tylko z dodatkowymi wrażeniami. Po chwili spokoju spojrzałem się na kobietę, dodając z oburzeniem. - „Niech cię szlag”. Ja do ciebie wyciągam pomocą dłoń i to dosłownie, moja droga. A ty tak mi się odwdzięczasz? Czuję się urażony – powiedziałem, ale po chwili zaśmiałem się. Ta cała sytuacja wydawała mi się zabawna. Znowu widziałem coś śmiesznego, w wydarzeniu które wcale takie nie było. Taka moja natura. Uniosłem rękę do góry i ku mojemu zdziwieniu dotknąłem swoich włosów. Sprawdziłem jeszcze raz, czy na czubku mojej głowy nic nie ma i podniosłem się szybko. Rozejrzałem się dookoła i z daleka dostrzegłem małą postać Strażnika. - Ma mój kapelusz! – powiedziałem oburzony, patrząc się w jego kierunku. Dopiero po chwili dotarło do mnie, że nie było to najrozsądniejsze posunięcie i kucnąłem. Wyglądałem na złego i zamyślonego. W głowie już układałem sobie plan odzyskania mojej własności, jakby to było naprawdę cenne. Dla mnie było. - Odzyskam go – mruknąłem do siebie i znowu przypomniałem sobie, że nie jestem sam. – Zawsze mieliśmy opcje włamania się do tego mieszkania, ale nie będę psuł własnych okien. Rozumiesz – dodałem i uśmiechnąłem się na koniec. Były solidne i lepiej było ich nie naruszać, szczególnie jak mieszkało się w takiej okolicy jak ta. Przyjrzałem się kobiecie, która wyglądała jakby pokonała właśnie życiowy dystans, ściągając brwi. - W porządku? Chcesz się napić? – zapytałem i po chwili podniosłem się, rozglądając się. Strażnika już nie było, więc mogliśmy odetchnąć z ulgą. Zastanowiłem się, czemu jej to w ogóle zaproponowałem. A no tak, miała zdobyć dla mnie ważne informacje, to wszystko tłumaczy. Wskazałem na drzwi, które prowadziły na klatkę schodową, a ta główny korytarz w budynku. Nie chciałem, żeby mój informator padł przed przekazaniem mi istotnych wieści. W sumie, w jej przypadku byłoby szkoda jakby tak czy siak padła. Ostatecznie wyciągnąłem do niej rękę, oferując pomoc. |
| | | Wiek : 21 Przy sobie : czarna, skórzana torba, a w niej: fałszywy dowód tożsamości, mapa podziemnych tuneli, wytrych, medalik z kapsułką cyjanku, nóż ceramiczny, zapalniczka, paczka papierosów, leki przeciwbólowe, latarka z wytrzymałą baterią Obrażenia : złamane serce
| Temat: Re: Centrum Kwartału Sob Kwi 19, 2014 11:46 pm | |
| Był moment, w którym byłam pewna, że mnie puści. Krótki, ledwie zauważalny i mijający szybciej niż mrugnięcie powieką, ale przez jedną, straszną sekundę już prawie widziałam swoje bezwładne ciało, przelatujące przez barierkę, wyginające się pod dziwnym kątem i lądujące na asfalcie, prosto pod nogami Strażnika Pokoju. Zabawne, ale zdążyłam zastanowić się, czy miałabym wciąż otwarte oczy, czy może zdążyłabym je zacisnąć w strachu przed upadkiem, oraz przekląć samą siebie za to, że znów zaufałam nieodpowiedniej osobie. A potem poczułam, jak jego dłoń zaciska się mocniej na mojej i chwilę później leżałam już przyciśnięta do betonu, dysząc ciężko i czekając na pozwolenie podniesienia głowy. Które nic nie zmieniało, bo kiedy nadeszło, nadal się nie poruszyłam, mając wrażenie, że za moment eksplodują mi zarówno płuca, jak i czaszka, a mózg rozpryśnie się groteskowo na... Stop. Podniosłam się do pozycji siedzącej, zapewne wyglądając, jak w stanie przedzawałowym, i próbując skupić uwagę na słowach mężczyzny, byle tylko odciągnąć ją od podsuwanych przez mój własny umysł wizji. - U-rażony? - powtórzyłam, łapiąc oddech tak, jakby miałby być moim ostatnim. Tętno co prawda zaczynało się uspokajać, wciąż jednak daleko mu było do normalnego stanu. - Nie potrzebowałabym twojej pomocnej dłoni, gdyby nie zachciało ci się bawić w złap mnie jeśli potrafisz - powiedziałam, przyciskając rękę do klatki piersiowej. Teraz, gdy zagrożenie minęło, mogłam pozwolić sobie na robienie wyrzutów. Logan nadal mógł co prawda zrzucić mnie z dachu, ale nie wydawało mi się to prawdopodobne - gdyby chciał to zrobić, miał ku temu świetną okazję zaledwie chwilę wcześniej. I jej nie wykorzystał. Słysząc wzmiankę o kapeluszu, opadłam z powrotem na plecy, a z gardła wyrwało mi się ciche prychnięcie. W innych okolicznościach zapewne uznałabym to za zabawne (dobra, nawet teraz trochę mnie to rozbawiło), ale nadal byłam zbyt zirytowana, żeby pozwolić sobie na jakiekolwiek pozytywne reakcje. Odgarnęłam włosy ze spoconego czoła. - Miałeś tam wszyte saszetki z morfaliną? - zapytałam, wywracając oczami i zerkając na mężczyznę kątem oka. Właściwie czułam się już lepiej, ale chwilowo nie miałam potrzeby testowania własnych nóg. A przynajmniej dopóki nie zobaczyłam nad sobą jego wyciągniętej dłoni. - Poradzę sobie - mruknęłam, nadal trochę zła, po czym ignorując pomocny gest, podniosłam się o własnych siłach. I natychmiast tego pożałowałam, zataczając się lekko do tyłu, kiedy zakręciło mi się w głowie. Na szczęście udało mi się odzyskać równowagę samodzielnie, w miarę szybko więc wyprostowałam się, po cichu licząc na to, że chwilowa słabość nie została zauważona. Odchrząknęłam, krzywiąc się nieznacznie. W gardle miałam papier ścierny. - Jak dużo informacji kosztuje u ciebie szklanka wody? - zapytałam w końcu, przyprawiając to zdanie lekką nutą ironii, po czym nie czekając na odpowiedź, ruszyłam w stronę wskazanych przez niego drzwi. Kiedy dotarłam do klamki, zawahałam się na moment. - Idziesz, czy potrzebujesz jeszcze odpocząć? - rzuciłam przez ramię, uśmiechając się pod nosem - zupełnie jakby to on, nie ja, przed sekundą umierał na atak serca.
| Mieszkanie Logana, oboje
Ostatnio zmieniony przez Ashe Cradlewood dnia Wto Kwi 22, 2014 3:57 pm, w całości zmieniany 1 raz |
| | | Wiek : 23 Zawód : Detektyw/Szmugler Przy sobie : aparat fotograficzny, wytrych, zapalniczka, paczka papierosów, karta identyfikacyjna Obrażenia : zadrapania na twarzy, gojąca się warga, kilka siniaków na rękach, klatce piersiowej i plecach
| Temat: Re: Centrum Kwartału Wto Kwi 22, 2014 3:04 pm | |
| Z mieszkania Logana
Z ogromną chęcią opuściłem mieszkanie. Jeszcze zanim wyszliśmy z budynku to wychyliłem się rozglądając się dookoła i wypuściłem psa. Koka nie wydawała się zaniepokojona, a to oznaczało, że teren był czysty. Opuściliśmy, więc moją kamienicę i ruszyliśmy w stronę centrum. Przed dłuższy czas jeszcze milczałem, czekałem aż opuścimy nasze rejony. Szedłem niby zwyczajnym krokiem, ale i tak miałem wrażenie, że kobieta musi szybciej przebierać nogami, żeby za mną nadążyć. Więc gdy tylko wyszliśmy z mojej dzielnicy – co dało się zauważyć, bo nawet dzielnice w KOLCu dzieliły się na te zasyfione i te bardzo zasyfione - a moja należała do tej drugiej grupy, zwolniłem by nie męczyć za bardzo kobiety. Dopiero teraz dotarło do mnie coś, co wydarzyło się kilkanaście minut temu. Ashe powiedziała dziękuję. Niby nic wielkiego, ale nie pamiętałem kiedy ostatnio słyszałem to słowo. W świecie interesów ono nie funkcjonuje, w końcu tutaj mamy coś za coś. Niepotrzebne są uprzejmości. A że zbyt wielu osób niezwiązanych z moją pracą w moim życiu nie było – znaczy nikogo takiego nie było – to byłem mocno zdziwiony tymi słowami. Czułem się przynajmniej dziwnie, że zostały do mnie skierowane. Musiała minąć chwila nim zorientowałem się, że wpatruje się w kobietę, jakby zrobiła coś złego. Odwróciłem wzrok i z tylnej kieszeni wyciągnąłem paczkę papierosów. Nie paliłem nałogowo, choć zapewne płuca miałem bardziej zniszczone niż palacz z czterdziestoletnim stażem, ale to wszystko przez dzieciństwo. Sięgałem po papierosa tylko w stresowych sytuacjach, ale też wyjątkowych. Ucieczka przed Strażnikiem Pokoju nie wywoływała u mnie takiej potrzebny. Dlaczego? Bo byłem praktycznie pewny, że go pokonam. Istniało bardzo małe prawdopodobieństwo, że wydarzy się coś złego. Jednak ta sytuacja była inna. A ja nie potrafiłem wyciągnąć wniosków z moich poprzednich lekcji. Zaproponowałem jej jednego, a potem sam zapaliłem, nawet nie myśląc o tym, że mogłoby to jej przeszkadzać. - Chodziło o nie załatwione sprawy. Taka rada, nie proponuj komuś czegoś, czego nie masz chociaż byłabyś pewna, że możesz to załatwić, biorąc jednocześnie zapłatę z góry. To może się źle skończyć. Mogliby tylko nie wpadać na jakieś durne pomysły jak ostatnim razem, dopiero co się z tamtego wylizałem. – Skwasiłem minę, ale ogólnie nie wyglądałem na szczególnie przejętego tą sytuacją. Wcześniej, gdy byliśmy w mieszkaniu i okolicy razem to tak. W końcu Ashe była ważna, mogła ustalić coś w sprawie Gisele. Zrobiłbym teraz wszystko, by ją ochronić. Jednak swoim losem szczególnie się nie przejmowałem. Wiedziałem, że w najbliższym czasie muszę po prostu odnowić kontakt z kimś poza KOLCa. Swoją drogą, dwie pieczenie na jednym ogniu, bo miałem z tą samą osobą porozumieć się w sprawie Ashe. Potrzebne mi będą pewne substancje od przemytnika leków, a jeśli się nie uda. To przydadzą się inne dla mnie. Ale zakładałem, że wszystko pójdzie po mojej myśli – jak zawsze. - Chciałem powiedzieć, że jesteś… eminentna. Ale w dobrym znaczeniu tych słów. W obecnych czasach, w których przyszło nam żyć trudno pozytywnie wybijać się na tle społeczeństwa. Łatwo być dobrym w dobrym świecie. Trudniej zachować swoje zasady w tym złym. I za to cię lubię, droga Ashe. – Dokończyłem swoją myśl. Zawsze byłem szczery, bo nie widziałem powodów dla których miałoby być inaczej. Nawet jeśli moje słowa mogły być źle odebrane to wyznawałem zasadę, że prawda jest zawsze najlepsza. Domyślałem się, że Ashe nie dostrzegła na czym polega jej ponadprzeciętność. Zrobiła na mnie ogromne wrażenie na samym początku. Była silna, pewna siebie, wiedziała czego chce. Potrafiła pokazać gdzie są jej granice, których nie wolno przekraczać. W całkiem nowych sytuacjach zachowywała zimną krew. Nie szła na łatwiznę, biorąc co jej dają, miała swoje reguły. To mi zaimponowało, mało kto teraz trwał przy swoich wcześniejszych ustaleniach. Mało kto wybierał trudniejszą drogę. Tym zyskała mój szacunek. To pewnie było dla niej nieistotne, ale dla mnie wyglądała teraz na wiarygodniejsze źródło informacji. To dawało mi do myślenia. Ja właśnie uciekłem przed kłopotami. Musiałem tam wrócić i stawić im czoło, ale w pojedynkę. - I masz poczucie humoru, chociaż je ukrywasz – dodałem jeszcze na koniec. Musiałem to zrobić, bo moja wypowiedź brzmiałaby zbyt poważnie. Zauważyłem, że Koka zaczęła iść tuż przy mojej nodze. Oznaczało to, że byliśmy na nieznanych jej terenach. Czyli w dzielnicy przychodnych. Zatrzymałem się, dodając. – Mimo dzisiejszych ekscesów mam wrażenie, że czeka nas wspólna, długa i ciekawa ścieżka handlowa, droga Ashe. |
| | | Wiek : 21 Przy sobie : czarna, skórzana torba, a w niej: fałszywy dowód tożsamości, mapa podziemnych tuneli, wytrych, medalik z kapsułką cyjanku, nóż ceramiczny, zapalniczka, paczka papierosów, leki przeciwbólowe, latarka z wytrzymałą baterią Obrażenia : złamane serce
| Temat: Re: Centrum Kwartału Wto Kwi 22, 2014 6:22 pm | |
| Próba dotrzymania kroku Loganowi faktycznie prawie ocierała się w moim wypadku o trucht, ale wyjątkowo nie powiedziałam na ten temat ani słowa. Nie byłam pewna, czy była to kwestia tego, co powiedział mi o tutejszych mieszkańcach (odkąd użył wobec mnie słowa przychodna, czułam się, jakbym miała na plecach wielki neon oznajmiający wszystkim dookoła, że nie jestem stąd), czy może wcześniejszej ucieczki przed Strażnikiem, ale odnosiłam wrażenie, że nawet okoliczne budynki spoglądają na mnie wrogo. Dlatego byłam więcej niż szczęśliwa, że szybko wydostanę się na przyjaźniejszy teren, nawet jeśli wiązało się to z pokonaniem tego odcinka w połowie biegnąc, w połowie idąc. I łapiąc kolejną zadyszkę, która sprawiała, że byłam wdzięczna mężczyźnie za chwilowe milczenie. Kilkanaście minut później zaczęłam rozpoznawać znajome zabudowania, co pozwoliło mi na uspokojenie oddechu i jaśniejsze myślenie. Nie mogłam uwierzyć, że wcześniej przebyliśmy całą tę odległość w pełnym biegu; wtedy wydawała mi się znacznie krótsza. Odwróciłam głowę, gotowa podzielić się tym spostrzeżeniem z Loganem, i dopiero wtedy zauważyłam, że przygląda mi się w dziwny sposób. Rzuciłam mu pytające spojrzenie, jednocześnie czując się nagle dziwnie nieswojo - zupełnie, jakbym zrobiła coś złego, chociaż przecież nie odezwałam się ani razu, odkąd opuściliśmy mieszkanie. Otworzyłam usta, gotowa zapytać mężczyznę, o co chodziło, ale on już odwracał wzrok, a niepokojące wrażenie zniknęło razem z kontaktem wzrokowym i zaledwie sekundę później byłam skłonna przyznać, że po prostu je sobie wyobraziłam. Po zaoferowanego papierosa sięgnęłam bez wahania, mimo, że w kieszeni miałam własne - nie było ich wiele, a organizm domagał się codziennej dawki nikotyny. Zastanawiałam się czasem, czy faktycznie jej potrzebował, czy było to tylko i wyłącznie moje przyzwyczajenie. - Raczej nie mam w zwyczaju przyjmowania zapłaty z góry - odpowiedziałam, unosząc znacząco brew; w końcu, czy nie odmówiłam dokładnie tego samego zaledwie pół godziny wcześniej? Może sytuacja była inna, ale dla mnie przedstawiała się aż nadzwyczaj podobnie, nawet jeśli przemawiał wtedy przeze mnie nie tyle rozsądek, co wrodzony upór. - Ale dzięki za dobrą radę - dodałam, uśmiechając się pod nosem. Zaciągnęłam się dymem, czując się coraz spokojniej - czy to ze względu na zbawiennie działanie papierosów, czy znajome otoczenie. Z moich ruchów zniknęło dziwne napięcie. Nigdy bym nie powiedziała, że na terenie Kwartału poczuję się tak swobodnie. Prawie jakbym była w domu. Minęła chwila, zanim zdecydowałam się odpowiedzieć na następne słowa Logana, głównie dlatego, że po prostu mnie... zaskoczyły. Rzadko (nigdy?) słyszałam coś takiego na swój temat, a już na pewno nie z ust nieznajomej osoby. Zerknęłam na niego, próbując odczytać z jego twarzy, czy przypadkiem nie żartował, ale oczy wydawały się szczere, a warg nie wykrzywiał złośliwy grymas. Wbiłam wzrok we własne buty, przez kilka sekund zastanawiając się, jak to skomentować, aż w końcu również zdecydowałam się na szczerość. - Zabawne, zawsze wydawało mi się, że jest zupełnie odwrotnie - powiedziałam cicho, odruchowo szarpiąc nitkę, wystającą z kurtki. Pewnie nie powinnam zdradzać wszystkiego na swój temat, ale nie chciałam też, żeby ludzie oczekiwali ode mnie więcej, niż mogłabym im zaoferować. - A już na pewno nie nazwałabym się dobrym człowiekiem - dodałam, wzruszając ramionami i dopiero teraz zastanawiając się uważniej nad tym, jak widział mnie mężczyzna. Choć jednak prześledziłam w pamięci całe nasze spotkanie, nie udało mi się rozszyfrować, co kazało mu myśleć o mnie tak, a nie inaczej. Kiedy się zatrzymał, odruchowo zrobiłam to samo, uśmiechając się na wzmiankę o poczuciu humoru. Kiedyś faktycznie je miałam; dzisiaj mogłam cieszyć się jedynie przebłyskami od czasu do czasu. A może po prostu miałam mniej okazji do żartów, a więcej do gorzkich uwag i niemiłych obelg, choć ten ostatni argument brzmiał bardziej jak wymówka. - Taką mam nadzieję - powiedziałam, koniec końców stwierdzając, że współpraca z Loganem wcale nie musi być taka zła, jak przypuszczałam na początku. Mimo niezrozumiałych dla mnie przyzwyczajeń i przekonań, mimo tak różnego od mojego stylu życia, i mimo nie do końca przewidywalnych reakcji, nie mogłam powiedzieć, żebym go nie lubiła. W jego oczach kryło się coś, co milcząco kazało mi mu zaufać i chociaż mogła to być oczywiście kwestia świetnej gry aktorskiej, to byłam prawie pewna, że nie tym razem. - W tym samym miejscu. Za tydzień - przypomniałam, podskórnie wyczuwając, że nadeszła chwila pożegnania i posyłając mu lekki uśmiech. Przez sekundę miałam ochotę dodać jeszcze uważaj na siebie, ale w ostatnim momencie ugryzłam się w język.
| zt x2 |
| | | Wiek : 34 Zawód : właściciel VIolatora, sutener Przy sobie : Dowód, faje, zapalniczka, zezwolenie na broń, medalik z małą ampułką cyjanku w środku, zdobiony sztylet, latarka, scyzoryk, gaz pieprzowy Znaki szczególne : Niewyspana, zmęczona morda, która chce ci wpierdolić
| Temat: Re: Centrum Kwartału Sob Lip 12, 2014 7:15 pm | |
| /No teoretycznie to tak jakby po retrospekcjach
Nikt nie wiedział dlaczego, ale od momentu kiedy ledwo trafił z powrotem do Kwartału po tej całej zasranej akcji z umierającymi Strażnikami zaczął zachowywać się dziwnie. Dziwnie według innych, a wszystko za sprawą delikatnej zmiany w jego zachowaniu. Po pierwsze nigdy nie był tak oschły dla swoich pracowników, po drugie nigdy nie odbijało mu na tyle, żeby popierdalać przez KOLC, niosąc pod pachą krzesło zabrudzone krwią krzesło, nie mówiąc już o tym jak koszmarnie musiała wyglądać jego szara bluzka, bojówki i glany.
Jego twarz wciąż była nieco poobijana po ostatnich wydarzeniach w hotelu, o których nikt nic nie wiedział. Na całe szczęście prostytutki były na tyle miłe, że nieco pochyliły się nad nim, by mu jako tako wyprostować jego ukochany nos. Jako tako, a potem doprowadzić do omdlenia na wskutek zbyt dużej ilości bólu… a potem jeszcze mu przywaliły za bycie niemiłym za to, co zrobiły, więc musiały na nowo starać się naprostować nos… a potem pozostało mu chodzenie z komicznym plastrem na nosie. I wszystko w imię w miarę ładnego wyglądu.
Tak też Frans gnał zamyślony w stronę Violatora. Z zakrwawionym krzesłem i bluzką. A dlaczego? Wszystko przez zasranego kota, który podwinął mu się pod nogi, a następnie dał się rozgnieść pod wpływem impetu przewracającego się Lyytikäinena… posrany dzień. Aż by się palić zachciało… a właśnie… kupił sobie przecież papierosy… wypadałoby takowego zapalić. Przystanął więc i sięgnął po zapalniczkę i paczkę fajek.
|
| | | Wiek : 26 lat Zawód : #Mathias Przy sobie : kapsułka cyjanku wszyta w kołnierz, rewolwer, miljon ton heroiny i jakieś podróżne ciuszki Znaki szczególne : #Mathias Obrażenia : #Mathias
| Temat: Re: Centrum Kwartału Pon Lip 14, 2014 11:25 pm | |
| /mieszkanie Rose [*]
Najpierw się ucieszył, ale gdy przypomniał sobie o zamrażalce i ukrytej w niej paczuszce, jego nastrój od razu się pogorszył. Bo oto na drodze stanął mu nie kto inny jak Frans. Największy przyjaciel i wróg jednocześnie, którego mógłby uścisnąć i któremu mógłby nakopać do dupy, gdyby nie fakt, że gość trzymał w ręku krzesło, co równa się ewentualnej możliwości obrony, jaką dawał mu ciężki przedmiot. Nie musiał się nad tym zastanawiać, żeby dojść do wniosku, że lepiej byłoby go wyminąć, bo każda próba zbliżenia się do owego jegomościa mogłaby skończyć się na kolejnym urazie. A prawie zdążył zapomnieć o tym, że właśnie zakończył najwspanialszą przygodę życia. Szkoda tylko, że sam ją zmyślił i starał się zrealizować, plan niezbyt przemyślny, nie wziął pod uwagę faktu, że niektórzy bywają sprytniejsi od niego. Nie wziął pod uwagę faktu, że lepiej się nie odsłaniać, bo wtedy łatwo zostać ugodzonym. No tak, następnym razem będzie pamiętał. No tak, nie będzie następnego razu. No tak, czas w końcu się zdecydować. Nos, krocze czy piszczel? -Nie jestem chyba jedynym, który Cię nie lubi, co? - rzucił zerkając wymownie w niebo, jakby wcale, oj wcale, nie miał na myśli posiniaczonej twarzy Fransa. Ale potem znów utkwił wzrok na nim przekrzywiając głowę z zainteresowaniem, bo przecież nie chciał obejrzeć jego nosa z każdej strony i nie chciał zapytać, który raz już go złamano. Ale milczał, nie zbliżał się na tyle blisko, aby przypadkiem nie znaleźć się w zasięgu, w którym mógłby oberwać drewnianym krzesłem. Nie bał się, ale nie miał ochoty zbierać swojej szczęki z ziemi, jak przed chwilą starał się zeskrobać godność. Śmiech na sali. |
| | | Wiek : 34 Zawód : właściciel VIolatora, sutener Przy sobie : Dowód, faje, zapalniczka, zezwolenie na broń, medalik z małą ampułką cyjanku w środku, zdobiony sztylet, latarka, scyzoryk, gaz pieprzowy Znaki szczególne : Niewyspana, zmęczona morda, która chce ci wpierdolić
| Temat: Re: Centrum Kwartału Wto Lip 15, 2014 11:47 am | |
| Paczuszka… właśnie, ta przeklęta paczuszka. Ciekawe na jakim etapie dostarczenia była… czy już znalazła się u Coin? Czy dopiero była u drugiego pośrednika? A może Mathias wciąż ją przetrzymywał? Ciekawe… ale tak długo jak nie miał kontaktu z le Brunem, po całej tej dość nieciekawej rozmowie w barze, tak długo nie miał co liczyć na informacje. W ogóle, cała ta akcja mogła być dobrym sprawdzianem lojalności byłych pracowników dla Violatora, dla Starego Kapitolu. Co najmniej dobrym. Czy będą woleli stanąć po stronie „swoich” czy tych, którzy zapędzili ich do tego otoczonego murem burdelu? Wiedział na przykład, że panna Snow jest na pewno lojalna, w końcu była gotowa zaryzykować swoją wolnością dla jego wolności… ale tu też rodziło się pytanie czy jest wierna ogółowi czy tylko jemu? I czy była to wierność, czy może wyraz sympatii? Tak czy siak… nie podobało mu się to, że się narażała. Była przecież wnuczką Snowa, poza tym była zbyt młoda i choć narażała swoje życie poprzez szwindlowanie kosmetykami pomiędzy Dzielnicą Rebeliantów a KOLCem, to nigdy nie była tak narażona jak teraz…
A on? Mógł przecież zostać w hotelu, wyjaśnić wszystko i dopilnować, żeby nie stała jej się krzywda. Tak by było najbezpieczniej. Z tym, że najbezpieczniej dla Cordelii. W stosunku do innych nie był już tak bardzo… chętny do zgrywania bohatera, do bycia miłym, pomijając jakieś nieliczne, ale to bardzo nieliczne wyjątki. Był tchórzem, w pewnym sensie. Tchórzem, który krył się za innymi. Tak długo jak ktoś zabijał w jego imieniu – było dobrze, ale kiedy on musiał kogoś zabić –nie było już tak kolorowo. Zresztą… było to po nim widać, w tym momencie. Wolał być szarą eminencją, wariatem i przykładnym szefem dla ogółu niż zostać nazwany przez wszystkich mordercą. Po osobistym zabiciu ludzi stawał się nieswój. Nieprzyjazna miła, aura niechęci, czy coś w tym rodzaju. Kto by o to dbał, skoro w KOLCu najważniejsze było przeżycie, a nie relacje między ludźmi? Tak czy siak… dla niego miało to znaczenie, wielkie, bo siedziała w nim jeszcze ta stara kapitolińska chęć bycia idealnym dla swoich klientów, sponsorów, sprzymierzeńców.
Wtedy, pośród tych wszystkich przemyśleń, usłyszał głos, którego raczej by się tu nie spodziewał. Spojrzał na facjatę le Bruna, który chyba szukał dziury w całym i chciał albo oberwać, albo popatrzeć jak on obrywa. Skończył palić papierosa, rzucił niedopałek na ziemię, przydepnął go glanem i… westchnął ciężko. Na wszystkich bogów, dlaczego akurat on musiał przypałętać się w te strony?
– Spierdalaj – mruknął, zamachując się krzesłem, ale nie po to, by odgonić od siebie le Bruna, ale żeby ruszyć dalej, w stronę Violatora. Zwyczajnie musiał je nieco poprawić, wepchnąć pod drugą pachę. Nie miał ochoty, żeby teraz męczyć się z jego uszczypliwościami, tym bardziej skoro wszystko go irytowało. Ale chwila… właśnie… sprawa paczki. Przystanął na chwilę, zerknął na niego oschle. Nie chciał go widzieć, ale teraz potrzebował odrobiny informacji. – Jak dostawa? – Zapytał oschle, a zaraz po tym poprawił sobie nieco ogromny plaster na nosie i zaraz się wykrzywił. Opuchlizna po nastawianiu wciąż bolała. Trochę zajmie, zanim ta zejdzie. |
| | | Wiek : 26 lat Zawód : #Mathias Przy sobie : kapsułka cyjanku wszyta w kołnierz, rewolwer, miljon ton heroiny i jakieś podróżne ciuszki Znaki szczególne : #Mathias Obrażenia : #Mathias
| Temat: Re: Centrum Kwartału Pią Lip 18, 2014 12:26 am | |
| Zdążył jedynie przekrzywić głowę w zainteresowaniu i wcale nie poczuł się tak, jakby Frans zdzielił go w gębę, a nie to on jego, pomijając fakt, że to drugie ma miejsce tylko w jego chorej wyobraźni. Mimo wszystko nie miał ochoty lądować po raz kolejny na posterunku, choć naprawdę, oj naprawdę stęsknił się za swoimi starymi dobrymi przyjaciółmi. Teraz jednak nie było na to czasu. Albo to on miał na to wyjebane. Albo sprawa miała się tak, że chciał znajdować się jak najdalej od kłopotów o parszywej nazwie "Gerard". Gdzieś tam majaczyło nazwisko, ale słabo je pamiętał, albo nie chciał sobie przypomnieć. Niemniej jednak dojdziemy do wniosku, że le Brun jak najprędzej chciałby wrócić do Dzielnicy, zajrzeć do swojej ukochanej szuflady i zanurzyć się w ciepłej kołderce zapomnienia i rozluźnienia dopóki czar nie przestanie działać a jego anielskie myśli nie rozproszy dźwięk regularnego uderzenie noża o ścianę. Stuk. Stuk. Stuk. Stuk. Na samą tę myśl wpadał w furię. Zdążył zapomnieć o Fransie, ruszył gdzieś przed siebie. Nie interesował się już. W sumie to chyba na tyle. Mógłby coś powiedzieć, dodać trochę oliwy do ognia, ale nie miał siły na droczenie się z kimś, o kim czasem zdarzało mu się szczęśliwie zapomnieć. Dlaczego tak? Bo to kolejny gwóźdź na ścianie jego porażek i paczka w zamrażarce skutecznie mu o tym przypominała. Miał często ochotę wyrzucić ją przez okno, o tak, i patrzeć się jak zamrożona rozbija się o bruk lub głowę jakiegoś pechowca-Rebelianta. Czy zatrzymaliby go za to? Na pewno. Na pewno tak. Ale czy to ważne? Raczej nie. -Hm? - odwrócił się aby zerknąć na Fransa kątem oka, coś zamigotało, brwi się zmarszczyły, on się nie uśmiechnął, ale zdziwił - Jaka dostawa? - zastanawiał się czasami, dlaczego w takich momentach nie potrafi wyprostować się, odchrząknąć i powiedzieć "Wiesz stary, nadal nad tym pracuję, ale bez obaw, dotrze na miejsce". Ależ nie, on musiał nasączyć swój ton kpiną, twarz wykrzywić w sarkastycznym grymasie lub po prostu rzucić bogatą w piękne poetyckie epitety wiązankę. Nigdy nie rozwiązywał spraw po ludzku. Trudna przypadłość. Trudna dla innych. Co prawda jemu też nie ułatwiała egzystencji, wręcz ją utrudniała na każdym kolejnym kroku, ale taki już był, chyba na przekór wszystkiemu i wszystkim. Mógłby teraz odejść, on jednak zamrugał, obejrzał Fransa z zainteresowaniem i nagle uśmiechnął się, jakby go oświeciło. No tak. Teatrzyku ciąg dalszy. -Poczekaj! - prawie krzyknął - Czyżbym po spotkaniu z Tobą był tak wkurwiony, że poszedłem się upić i tak się kurwa upiłem, że gdzieś ją podziałem? - w jego głowie zapadła chwila ciszy, ale nie między nimi, bo nawet nie dał dojść Fransowi do słowa, kiedy kontynuował - No tak, sprzedałem takiemu palantowi za działkę hery - westchnął, jakby rozmarzony - Wiesz...? Ciebie też już sprzedałem. Sprzedałem? Chyba tak. Strażnicy jeszcze Cię nie wytropili pieprzony morderco? Mógłby postawić jeszcze jeden krok w stronę przepaści, ale zawahał się. Mógłby kontynuować, ale umilkł, przełknął ślinę i cofnął się, jakby nerwowo. -To ten, teraz możesz przypierdolić mi krzesłem. Doskonała puenta tegoż dnia. -A ja pomacham Ci na Twojej egzekucji. |
| | | Wiek : 34 Zawód : właściciel VIolatora, sutener Przy sobie : Dowód, faje, zapalniczka, zezwolenie na broń, medalik z małą ampułką cyjanku w środku, zdobiony sztylet, latarka, scyzoryk, gaz pieprzowy Znaki szczególne : Niewyspana, zmęczona morda, która chce ci wpierdolić
| Temat: Re: Centrum Kwartału Pią Lip 18, 2014 10:26 am | |
| „Pieprzony morderco”? Nigdy nie spodziewał się tego, że Mathias będzie w stanie powiedzieć to tak głośno, w tym a nie innym miejscu. Tak też wyszło przynajmniej to, co ten dzieciak o nim myślał. A jednak, choć wiele razy nie chciał słuchać matki, która zrzędziła, marudziła i tak dalej, żeby został naukowcem, a nie biznesmenem. Mógł posłuchać samego siebie, kiedy zakładał Violator, jeszcze przed podziałem Kapitolu na Dzielnicę Rebeliantów i KOLC, że jakikolwiek tego typu interes będzie irytujący, wnerwiający, a ludzie będą ci psuć krew. Ba! Mógł posłuchać samego siebie walczącego po stronie „spokoju”, kiedy postanowił stać się (de facto – nieszkodliwą) opozycją dla Coin.
Patrzył na le Bruna jak na wariata. Znowu się naćpał? Czy tym razem był to czysty „flow” wszystkiego, co mu przeszkadzało? Tak to mniej więcej brzmiało, przynajmniej dla niego, jako odbiorcy tych wszystkich „komunikatów”. Wciąż jednak nie dawał po sobie poznać, że się denerwuje. Bo jak Frans miałby się nie denerwować po takich zarzutach? Był mordercą, ale nie chciał, żeby wiedział o tym każdy z KOLCa, a w szczególności pieprzeni Strażnicy, których ostatnio roiło się tutaj od cholery. Takie oskarżenia mogłyby ich tylko nakłonić do tego, aby go aresztować, a tego z całą pewnością oni by chcieli. W szczególności, jak od niedawna mieli zakaz wstępu do Violatora. Czy to narkotyki wyprały le Brunowi mózg? A może chciał przejść na stronę Coin? A może zwyczajnie miał wszystkiego dosyć?
Nie miał zamiaru wdawać się w kłótnię z narkomanem większym niż on sam. Z narkomanem, który nie rzucił tego gówna, jak on. Mathias le Brun najwyraźniej nie był już w formie. Także sensu w tej rozmowie nie było. A Frans w odpowiedzi na jego słowa nie powinien się w jakikolwiek sposób obruszać. Najlepiej udawać, że nic prawdziwego nie zostało wypowiedziane, najlepiej po prostu sobie odejść… ale nie bez żadnego słowa pożegnania! O nie!
– Jeżeli chcesz ze mną pogadać, to wpierw odstaw dragi i wtedy do mnie przyjdź… i bądź trzeźwy – odpowiedział nadzwyczaj spokojnie, choć w głowie panicznie powtarzał sobie: „nie używaj żadnych wyzwisk, nie prowokuj go, udawaj, że to co mówi jest nieprawdą”.
Teraz mógł spokojnie ruszyć w stronę Violatora, bo ta rozmowa nie miała sensu, a samemu Lyytikäinenowi napsuła krwi i to bardzo. Co miał zrobić? Wszyscy buntowali się przeciwko niemu. Wszyscy, jak jeden mąż. Jak miał bawić się w grę przeciwko Coin, skoro nikt nie potrafił być lojalny? Skoro nikt nie potrafił poświęcić się w imię „wyższego” celu, hm? Kopnął jeden z kamieni ze złości. Oby tylko powstrzymał samego siebie przed wyżyciem się na pracownikach.
/chyba do Violatora |
| | | Wiek : 26 lat Zawód : #Mathias Przy sobie : kapsułka cyjanku wszyta w kołnierz, rewolwer, miljon ton heroiny i jakieś podróżne ciuszki Znaki szczególne : #Mathias Obrażenia : #Mathias
| Temat: Re: Centrum Kwartału Nie Lip 20, 2014 2:21 pm | |
| Bądź trzeźwy? Nie pamiętał dnia, kiedy był trzeźwy, te wcześniejsze wydawały się zamglone i puste, jakby należały do kogoś obcego. Teraz to był on - ćpun. I tego ćpuna zastanawiało, ile jeszcze dni zostało mu, zanim zdechnie. I jeszcze jedno. Skoro takie zdanie o nim miał Frans, to po co ta szopka? Nie musiał być zły, nie był nawet odrobinkę, nie na niego, skoro to on sam zapędził siebie w sidła głupoty, ale ciekaw był, czy zawsze miał takie samo wspaniałe zdanie o nim, zwłaszcza kiedy wydawał mu żołnierskie polecenia lub prosił o przysługę. Zwłaszcza kiedy wysłał go prosto w sam środek pożogi. Nie musiał wiedzieć, jak to się skończy, ale mógł się domyślić, że nie skończy się dobrze. To nie zdrada, bo nigdy to nie było w porządku, najpierw coś musiałoby się narodzić, aby potem można było powiedzieć, że umarło. A w tym pięknym momencie, kiedy coś powinno umrzeć, on nie poczuł nic, jakby wręcz przeciwnie - niczego nie było. Relacji szef-pracownik jest wiele, ale rzadko ten drugi człon popełnia taki błąd, aby doprowadzić się do parteru pod tytułem "pies-pan". Wpatrywał się jeszcze chwilę w znikającą postać Fransa i nawet na myśl mu nie przeszło, aby dodać oliwy do ognia, jakby nagle ta dyskusja przestała go interesować. Nie znał się na ludziach, co zresztą wychodziło na każdym kroku jego ponurej egzystencji, nie ma chyba osoby w panem, która tylekroć dostawałaby w dupę od ludzi, niekoniecznie losu, bo on jako tako się jeszcze nad nim lituje. Czasem śmierć wydaje się wręcz błogosławieństwem, czymś w rodzaju wyzwolenia od złego, czyli tego, co stanowi świat. A to ludzie, świat to organizm składający się z miliarda walczących ze sobą nawzajem ludzików, to tak jak włączyć komputer, wcisnąć płytę do stacji dysków i zagrać w grę. Każdy podejmuje decyzje, każdy unika odpowiedzialności. Umierają, giną, upadają. Rodzą się, trwają, powstają. Kiedyś go to przejmowało. Naszła go chęć, aby zrobić to, czego nie zrobił, a o czym był łaskaw przed chwilą się produkować. Ale kim byłby, gdyby taką ścieżkę właśnie obrał? Nikim szlachetnym. Żadna szczególna odmiana. Nie był w swoim życiu szlachetny. Czasami plugawy, innym razem wręcz bezwstydny. Wiele rzeczy zależało od niego, niektóre przyszły same i nie miał na to wpływu. Najzabawniejsze jest to, że to inni go wychujali, nie on ich. Nawet parsknął śmiechem, gdyby szedł w odwrotną stronę od miejsca, które zwykł nazwać domem. Postawił krzyżyk. Symboliczny. Zapewne nic nie znaczący biorąc pod uwagę to, ile czasu mu jeszcze zostało. Może kilka lat, może dzień. Marne odwleczenie wyroku świata. Wiedział jedno. Że nie będzie odpowiedzialny za więcej śmierci prócz swojej własnej, bo tego był pewny - wina należy w zupełności do niego. Bądź trzeźwy. Po śmierci. Może wtedy do ciebie przyjdę.
[zt] |
| | | Wiek : 16 lat Zawód : Poszukiwana uciekinierka... o ile to jest zawód Przy sobie : zeszyt, długopis, telefon, paczka papierosów, nóż ceramiczny, apteczka, latarka z wytrzymałą baterią, zapalniczka Znaki szczególne : Problemy z pamięcią Obrażenia : siniaki po biciu w więzieniu
| Temat: Re: Centrum Kwartału Nie Maj 17, 2015 8:36 pm | |
| Pewnego dnia Ewangelina bez namysłu wzięła z domu skrzypce i zaczęła wałęsać się po tutejszych terenach. Terenach, które stanowiły jej dom, terenach, na które była inna, o wiele prostsza oraz krótsza nazwa: getto. Słowo to wzbudzało grozę w sercach wielu. Nic dziwnego, mieszkanie tutaj to nic przyjemnego, zważywszy szczególną uwagę na warunki, jakie tu panują. Przykładowo jej matka nie nie mogła tutaj rozwijać swojego plastycznego talentu, bo po prostu nie miała dostępu do ołówków, farb, węgli, kredek akwarelowych i tym podobnych przedmiotów, które w karierze plastyka są ważne, by móc się spełniać w tym zawodzie. Nie mówimy tutaj już o płótnach, bo można je spokojnie zastąpić zwyczajną kartką papieru. Albo deską. Albo jakimś innym podłożem. Nieważne. Trzeba sobie tutaj jakoś radzić. Należałoby jeszcze dodać, że sama Ewangelina uważała, że jej rodzicielka nadal kształtuje się artystycznie. Tak, to choroba szesnastolatki robiła jej tego typu figle. Zanik pamięci. Cóż, ciężko żyć z czymś takim. A najszczególniej w takim miejscu, jakim jest getto. Najgorszej było, kiedy pewnego dnia ją zaaresztowano. Kiedy obudziła się w celi, nie wiedziała niczego. Kompletnie niczego. Kim jest, gdzie jest i tym podobnych spraw. Po prostu jej umysł zaprzątała jedna wielka dezorientacja. To z pewnością nie jest miłe doznanie. Co prawda nie wiedziała o tamtych wydarzeniach z prostego faktu - po prostu nie opisała tamtych chwil w swoim zeszycie. Racja, siniaki zdobiące jej dość szczupłe, szesnastoletnie ciało stanowiły wielką niewiadomą dla naszej bohaterki. Kiedy pytała się o nie swoją rodzicielkę, ta ostania radziła, by się tym nie przejmowała, że to nic. A przecież mogła równie dobrze wymyślić jakąś - błahą bądź nie - historyjkę, w którą Ewangelina rzecz jasna zaraz by uwierzyła. Przecież był osobą naiwną i nie znającą życia. Ale co się dziwić osobie, która codziennie budzi się z nowym kontem? No właśnie. Dlatego każdego wieczora siadała przy zeszycie z długopisem w dłoni, opisując miniony dzień, by wiedzieć na czym stoi, kiedy obudzi się i odruchowo sięgnie po zeszyt stojący na stoliku nocnym. Zawsze stara się tchnąć życie w litery, przeobrażając je w słowa. Te zaś budowały całkiem ładnie złożone zdania. Zawsze po niego sięgała, w końcu widok notatnika każdego ranka ją niemało fascynował i tym samym czym prędzej zanurzała się lekturze tekstu zamieszczonego na wewnętrznej stronicy okładki. Napisała tam kiedyś, kim jest, gdzie jest, że jest chora oraz tego typu sprawy, niezbędne dla przeżycia każdego kolejnego dnia. Widniała tam oczywiście również porada, by zajrzała na ostatnią zapisaną stronicę zeszytu. By wiedziała, na czym stoi. Ewangelina otrząsnęła się z natrętnego natłoku myśli, zauważając, gdzie zaniosły ją nogi. Centrum Kwartału! Coś przeczuwała - a przeczucia to coś, co nie raz i nie dwa razy uratowało ją z opresji, dlatego im ufała - ze dawno nie postawiła tutaj stopy, o ile w ogóle. Ale nie to było na tę chwilę aż tak ważne. Chłonęła spojrzeniem okolicę, składającą się na budynki, niezbyt nowoczesne ani zadbane. W sumie głównie na to. Miała zamiar dalej studiować aparycję tego miejsca, ale uświadomiła sobie, że przecież wzięła skrzypce i postanowiła ten fakt jakoś wykorzystać. Położyła na ziemi otwarty futerał, gdyby ludzie chcieli pieniężnie docenić jej grę. I zaczęła za pomocą smyczka uwalniać z instrumentu melodię. Melodia ta początkowo nie była zbyt zgrabna, ale zmieniło się to już po chwili, kiedy dziewczyna rozkręciła się, i to na dobre. Co prawda zdobyła kilku wiernych słuchaczy, którzy stali tak i przysłuchiwali się tym a jakże rozkosznym dźwiękom. W futerale znalazło się trochę pieniędzy, czego dziewczyna raczej nie zauważyła. Była ponad to wszystko. Osobliwy świat muzyki pochłonął ją w takim stopniu, że kompletnie zapomniała o reszcie świata! To dobrze, czy źle? Zależy, jak kto patrzy. Tak czy owak, wkrótce potem była w stanie grać oraz mieć czujność na wszystko, co się tutaj dzieje. Spoglądała na swój największy skarb pomagający jej w codziennym zmaganiu się z chorobą - dość grubawy zeszyt. I futerał. Uśmiechnęła się wewnętrznie na widok niemałej sumki, która uzbierała się głównie z drobniaków, jakie nieustannie pojawiały się w czarnym opakowaniu na skrzypce dzięki jej słuchaczom. Aż dziwne, że postanowili opłacić jej starania... przecież w getcie trudno o pieniądze, dlatego (chyba) każdy nie dzielił się nimi z ludźmi ich pokroju z powodu takiej błahostki. A jednak. Ewangelina była nad wyraz szczęśliwa. Te pieniądze z pewnością pomogą jej oraz matce przetrwać kolejne dni. Myślała nawet, że rodzicielka kupi za nie jakieś farby. W końcu Ewangelina nie zdawała sobie sprawy, że w getcie zdobycie takich rzeczy graniczyło z cudem. Ah ta Ewangelina... i jej naiwność, która nie raz i nie dwa razy sięgała zenitu. Jednak niektórzy mogą uznać, że to dobrze, iż szesnastolatka ma częściowo zasłonięte oczy na świat, w którym żyje. Po chwili zamknęła oczy i dała ponownie ponieść się muzyce. Oddać na jej rzecz swoją duszę. Już nie zwracała uwagi na przechodniów. Jednym słowem, spływało po niej jak po kaczce to, czy ma jakichkolwiek słuchaczy. To nie było ważne, a przynajmniej nie na zaistniałą chwilę. Jej priorytetem było zapomnieć o smutnym żywocie w getcie. Czas upływał szybciej. A szkoda, bo Ewangelina nareszcie czuła się sobą. Zwłaszcza, że dawno nie grała na skrzypcach. Ale nie zapomniała, jak się to robi, nawet mimo jej choroby, bo należałoby również zaznaczyć, że są rzeczy, są kwestie których dziewczyna nie zapomina. Nigdy. Chociaż tyle... bo gdyby nie pamiętała niczego, kompletnie niczego, byłoby jej o wiele trudniej, niż jest. A jednak nie było aż tak źle... "w każdej sytuacji, nawet najbardziej beznadziejnej, należy znaleźć dobre strony", tak mawiała jej mama. I zdecydowanie miała rację. Motto te stanowi jedną z najważniejszych zasad kierującym życiem szesnastolatki. Zastanawiała się przy tym, czy w getcie żyją jeszcze inni ludzie, którzy grają na skrzypcach. Albo w ogóle muzycy. Była tego nad wyraz ciekawa i nie zdawała sobie sprawy, że już wkrótce po części odkryje tę prawdę... Uśmiechała się. Nie tylko w środku. Jej uśmiech zakwitł również na jej bladym obliczu. Była taka szczęśliwa, że tak zatraciła się magii muzyki... nie chciała przerywać tej a jakże cudownej chwili i nawet nie chciała przyjąć do wiadomości, że przyjdzie czas, kiedy trzeba będzie zwinąć manatki i tym samym udać się do domu. Taka myśl nie postała w ogóle w jej spaczonym neurologiczną chorobą umyśle. Niektórzy ludzie stali, niektórzy odchodzili, niektórzy przychodzili. A życie toczyło się dalej, ulotna chwila trwała. Ulotna... tak, niestety. Wszystko na tym świecie jest ulotne. Trzeba się z tym pogodzić, nie ma, że boli! Jednak Ewangelina odganiała od siebie tego typu myśli, które wbijały się w jej młody umysł niczym nóż w roztopione masło. I grał a dalej. Nie przestawała nawet na chwilę. Chciała się nacieszyć skrzypcami, bo co jeżeli będą tędy przechodzić jacyś Strażnicy Pokoju i tym samym brutalnie zabiorą jej instrument? Nawet nie chciała o tym myśleć, chociaż wiedziała, że tak właśnie może się stać. Mimo wszystko, grała dalej, a muzyka ukoiła ją tak, że już po chwili zapomniała o tym, co najgorsze. O tym, co może się w każdej chwili wydarzyć. |
| | | Wiek : 19 Zawód : etatowy muzyk w Violatorze Przy sobie : karta Zawodowego Muzyka, gram morfaliny, leki przeciwbólowe (6 sztuk), nóż ceramiczny, medalik z cyjankiem Znaki szczególne : kulejąca lewa noga, wątła postura, czujny, skupiony wzrok Obrażenia : blizny na lewej nodze i plecach
| Temat: Re: Centrum Kwartału Nie Maj 17, 2015 9:50 pm | |
| /z Violatora Gówno a nie post. Ekhem. Powinnam się wstydzić. Przepraszam, że taki krótki, przepraszam, że tak mało wnoszący do fabuły... ale wiecie, ogarnianie rzeczywistości w moim wykonaniu, szkoła, te sprawy. Niech zajmie się nami jakiś przystojny Strażnik Pokoju! c:
Odziana w zaledwie jeden niezatrzymujący ciepła płaszczyk śpieszę do ''Rezydencji'', przeklinając siebie i to swoje milutkie ''oczywiście, że zagram kolejne trzy utwory, to dla mnie wielka przyjemność.'' Skręcam za róg najbliższej dzielnicy i mijam kolejne KOLCowe ruiny, pospieszana przez mentalny ostrzegawczy głos mamy i leniwe słońce, chowające się już za horyzont. Przyjemność przyjemnością, ale nie dość, że panicznie boję się przemierzać ruiny getta w dzień, to mam się martwić czy trafię do domu po zmierzchu? Nie marzy mi się utknąć tu na calutką noc. Tej nocy pewnie bym z resztą nie przeżyła- wykończyło by mnie zimno. Albo zdziczałe zmiechy kryjące się po opuszczonych laboratoriach. A cholera wie, co przetrzymywała po piwnicach kapitalińska elita? Przyśpieszam jeszcze odrobinę nakazując sobie wewnętrzny spokój, ale po chwili znów się zatrzymuję, drżąc nieznacznie z przeraźliwego zimna. Dlaczego? Kilkanaście metrów przed sobą widzę sporawy jak na taką porę tłumek, ale to nie dlatego się zatrzymuję. Ktoś gra znajomy dla mych uszu, melancholijny skrzypcowy utwór, a rzewna melodia roznosi się i przecina mroźne wieczorne powietrze, docierając do mnie pod tą swoją najpiękniejszą postacią. Przybliżam się jeszcze te kilka, może kilkanaście kroków i zamieram oniemiała, widząc drobną, chudziutką dziewczynę, może nawet jeszcze dziewczynkę, dzierżącą skrzypce. Lewa dłoń jakby mimowolnie, bez jakiejkolwiek mojej ingerencji, nurkuje za poły płaszcza aż po mój własny futerał. Druga dłoń też wie co robić. Jednym, stanowczym ruchem ustawiam się obok pochłoniętej w śpiewnej grze dziewczyny i czekam na właściwy moment, zdesperowana by pokazać, że w grze na moim ukochanym instrumencie jestem przecież nie do pokonania. Jeszcze moment, jedna fraza, jeszcze takt... ściskam mocniej smyczek i wykonuję nim równy, miarowy gest, szarpiąc strunami dokładnie w tym samym momencie, w którym czyni to także i nieznajoma obok. Zdziwienie. Nasze spojrzenia spotykają się na moment, moje uparte i czujne, jej jakby spłoszone i nie z tego świata, ale zaraz tracimy zainteresowanie rzeczywistością, dając gettcie koncert, jakiego nie doświadczył nigdy w swoim parszywym, śmierdzącym, obskórnym życiu.
|
| | | Wiek : 24 Zawód : Szeregowy Przy sobie : bron palna z magazynkiem, przepustki, latarka, prawo jazdy, telefon, scyzoryk i zapalniczka Znaki szczególne : blizny na plecach, tatuaże: jeden nad lewym nadgarstkiem i jeden na plecach Obrażenia : ogólne osłabienie
| Temat: Re: Centrum Kwartału Nie Maj 17, 2015 11:25 pm | |
| //pierdolenie, Calko. Kocham już Twój styl <3 -♥- Słyszałem wyraźne chrzęszczenie pod moimi ciężkimi butami strażnika. Stąpałem po zapiaszczonym chodniku, obok mnie gdzieś tam szedł Finnick... W sumie szedł w tym samym kierunku co ja, bezcelowo i jednocześnie celowo. Mieliśmy cel. Byliśmy Strażnikami. Pilnowaliśmy tu, w Kwartale, porządku. Kwartał, getto, dziura... Cuchnęło, ludzie wprawiali mnie w obrzydzenie i miałem nadzieję, że jak najszybciej znikną mi z oczu, zaś to miejsce zostanie zmiecione z powierzchni ziemi wraz ze starym „domem” Tabby, który teraz zajęła jakaś prostytutka, która już nie raz dostała ode mnie po pysku za prowadzenie niezbyt legalnych usług. Biłem kobietę! Kto by pomyślał... Cóż, tępiłem jedynie wszelkie podejrzane próby zarobku tego robactwa, które knuło za naszymi plecami intrygę. Wieść, że skradziono jedną z dostaw żywności... Cóż, działała tu za byciem bardziej bezwzględnym, bardziej bezdusznym, bez kropli człowieczeństwa. Za byciem brutalnym. Kurwa, Tabby! Odeszłaś! Zostawiłaś mnie! Miałaś zostać, mieliśmy być razem, szczęśliwi, rozbawieni... Zostać parą. Miałem zabrać cię z Kwartału, ocalić nasze kochane siostry i... żyć. Żyć... A teraz? Teraz, bez niej, pozostała mi jedynie śmierć, którą pragnąłem nieść tym ludziom tu! W tym obskurnym miejscu! Przepełnionym niechęcią, rozpaczą, czymś, co wślizgiwało się za koszulę, by wdrapać się na szyję i wsunąć się zgrabnie do twojego mózgu i go zanieczyścić. Kapitolińczycy... Ci, którzy kpili z mojej matki! Z mojego ojca! Z nas wszystkich, bo moja matka nie urodziła się w Kapitolu i była Zwyciężczynią, przez jednych uważaną za celebrytkę, przez innych za morderczynię. Ale przecież miałem to w dupie! Ją, oczywiście! Umarła, a mimo to żyła i w dodatku siedziała gdzieś w rządzie. Nawet nie chciałem wiedzieć jaką pełniła rolę, bo to Tabitha powinna żyć, a nie ona. Nie ona... Ona jedynie kłamała. – Nękanie Kapitolińczyków sprawia ci przyjemność? – spytałem. Może nie należało to do pytań na miejscu, ale a – byłem znany z brutalności słanej ku tym szczurom, b – byliśmy Strażnikami, którzy byli znani z brutalności słanej ku tym szczurom, ja zaś nie myślałem o tym, co wypada w tej chwili, a czego nie, bo w myślach miałem jak zwykle myśli zbędne, które niejednokrotnie już pokazały jak bardzo utrudniają mi pracę. Praca... Westchnąłem ciężko i poklepałem z lubością pałkę przyczepioną do paska spodni. Słyszałem to dokładnie... Melodię, która mieszała się z chrzęstem pod moimi butami, z każdym kolejnym pokonanym przeze mnie krokiem próbującą przebić ten nieprzyjemny odgłos. Słyszałem go codziennie, w tym miejscu, które należało do najbrudniejszych zakątków miasta po rebelii. Chrzęst, chrzęst i spokojna melodia, która kojarzyła mi się z matką, której smukłe palce przesuwały się po fortepianie... Nawet nigdy mi nie powiedziała, kto nauczył ją grać i zapewne nie miała mieć okazji tego zrobić. Nie chciałem jej tego ujawniać. Bez słowa przyspieszyłem, zbliżając się do grupki. Finnick zapewne miał również zrobić podobny gest – interwencja. Nielegalne zbiorowisko. Tłumek ludzi. Jakieś niedozwolone dźwięki. Kto grał?! Kto śmiał mi przypominać o tej blondynce, którą niegdyś tak bardzo kochałem, po której śmierci pałętałem się wściekły, którą zwałem matką, a która... Kłamała. I stworzyła mnie – potwora, którego Tabby nie chciała u schyłku swego życia, który musiał przeżyć śmierć Julci... Bo to ona ją zabiła! To było logiczne! Musiało... Chyba. – WYPIERDALAĆ DO DOMU! – warknąłem ciężko do tłumku, wśród którego byli ludzie różnego wieku, być może będącymi kiedyś poważanymi ludźmi kochającymi całym sercem operę. Może u któregoś z nich byłem kiedyś jako mały chłopiec? – ROZEJŚĆ SIĘ! MÓWIĘ! GRAJEK ZOSTAJE.(kropka nienawiści) – Dłoń tak chętnie spoczywała na broni, która nadal tkwiła na swoim miejscu, choć bardzo pragnęła się z niego ruszyć. |
| | | Wiek : 19 Zawód : etatowy muzyk w Violatorze Przy sobie : karta Zawodowego Muzyka, gram morfaliny, leki przeciwbólowe (6 sztuk), nóż ceramiczny, medalik z cyjankiem Znaki szczególne : kulejąca lewa noga, wątła postura, czujny, skupiony wzrok Obrażenia : blizny na lewej nodze i plecach
| Temat: Re: Centrum Kwartału Pon Maj 18, 2015 4:37 pm | |
| Nagłe i jakże niespodziewane drgnięcie ponad naszym wzrokiem uświadamia mi, że najwyższy czas pakować manatki. A gdy do tego przeświadczenia dołączają znajome białe kostiumy Strażników Pokoju, przerażona zamieram ze smyczkiem i strunami, drgającymi jeszcze przez moment pod moimi zakrzepłymi z zimna palcami. -WYPIERDALAĆ DO DOMU! W nagłym przypływie buzującej już adrenaliny rzucam się do ucieczki, ale jeden z Przydupasów Adlera -prawdopodobnie przeczuwający i wyuczony na pamięć reakcji przed ucieczką- zagradza nam drogę, stając między mną, zdziwioną szatynką a zmykającym w popłochu tłumem. Ten stojący nieco dalej raczy się obleśnym, pełnym pogardy uśmieszkiem i umila sobie czas popychaniem bogu ducha winnych cywili służbową pałką. Ten pierwszy z nich natomiast stoi w lekkim rozkroku i wlepia w nas spojrzenie oznaczające nic innego jak: ''każdy najmniejszy ruch z waszej strony będzie skutkował reakcją ze strony mojej, drogie panienki.'' Krew krąży w żyłach, buzując niebezpiecznie ale ja jakby na przekór chwytam nieznajomą skrzypaczkę za chudziutką dłoń, mało tego!, odważam się zaszczycić Strażnika Pokoju przelotnym, czujnym spojrzeniem swoich wyzywająco zielonych oczu. Co za dupek. Choć w samym środku wcale nie czuję się pewna, wręcz przeciwnie. Drżenie i dreszcze nie ustają a ja czuję, że wpakowałam się w jedno wielkie gówno. I chyba prawidłowo. -ROZEJŚĆ SIĘ! MÓWIĘ! GRAJEK ZOSTAJE. Trzeba szybko coś wykombinować, żadnych szybkich ruchów. Z tym w wodzie kąpanym to bez żartów. -Panie władzo, nie jesteśmy konspiratorkami, tylko najzwyklejszą w świecie najniższą kastą społeczną, która próbuje przeżyć z gry na... -POWIEDZIAŁEM, MILCZEĆ. Właściwie to nie powiedziałeś. Szybka ocena sytuacji i niemal tak samo szybkie, a do tego niezwykle płytkie, oddechy. Jest ich dwóch. Rośli, śmiało można rzec że nawet przerośniętych w barkach i posturze Panów stojących na straży złudnego bezpieczeństwa i pokoju, ale z twarzy wręcz odwrotnie, przecież jeszcze jak młokosy, może kilka, góra pięć lat starsi ode mnie. W bezpośrednim starciu raczej -a mówiąc raczej mam na myśli na pewno- nie miałybyśmy z nimi szans. A podczas ucieczki? Delikatnym gestem odwracam się ledwie dostrzegalnie do tyłu, a czując znajomy chłód ciemnej uliczki łaskoczący nas ochoczo, jakby zachęcająco w plecy, oddycham z ulgą przelotnego szczęścia. Przyciskam też skrzypce -o ironio, martwię się teraz o nie bardziej niż o własne, postawione na szali życie- a do drugiego boku wątłą, drżącą niemiłosiernie dłoń nieznajomej skrzypaczki. -Pryskamy. -szepczę, ale przestraszona dziewczyna ani myśli pogłówkować chwilę nad ruchem moich spierzchniętych i popękanych warg, układających się w jeden wielki, ostrzegawczy krzyk, zapewne jakże niecenzuralny. -CO WY TAM DO SIEBIE TAK SZEPCZECIE? -Pryskamy. -Co? -PRYSKAMY, TERAZ! Całe getto jakby zamiera w oczekiwaniu i restartuje się na nowo, gdy ciągnę dziewczynę za sobą, potykając się i ślizgając po zlodowaciałym od wieczornego mrozu chodniku. Uliczka, tak ta sama uliczka będąca wcześniej za naszymi plecami, teraz natarczywie jarzy się w ciemności jako jedyna możliwa droga ucieczki od wymiaru jakże niesprawiedliwej w tym momencie sprawiedliwości. Sapiąc, dysząc ale nadal ściskając w swych zgrabiałych dłoniach futerały i skrzypce, podążamy kolejnym zruinowanym odcinkiem zaciemniałych zaułków, potykając się i przewracając o wyrwy i nierówności ścielące pokapitoliński chodnik. No tak, nikt nigdy nie kwapił się przecież o porządną czystkę po nalotach bombowych w tej, niegdyś najbogatszej dzielnicy Kapitolu. No, chyba że czystkę wśród obywateli getta, ale to już zupełnie co innego. -M-mam nadzieję, że nie znają rozkładów ulic tak dobrze jak my. -dyszy nieznajoma, w biegu wyforsowując się naprzód. -Nie liczyłabym na to. Kulejąca lewa noga znowu daje o sobie znać, muszę więc chwilę odetchnąć. Zjeżdżam po obskórnym murku a jakaś niemniej niż ja wystraszona myszka w popłochu umyka w drugą stronę, w locie chwytam po przeciwbólówkę i obkręcam ją z ulgą między palcami, czując znajomą fakturę i niemal smak uzależnienia między wyschniętymi na wiór wargami. Wpakowuję ją od razu, bez popijania, a fala natychmiastowej psychicznej ulgi zalewa mnie całą od stóp do głów. Teraz mogę przynajmniej trzeźwo myśleć, myśleć w ogóle. Jakkolwiek. Cokolwiek. Jak na zawołanie zza naszych pleców rozlega się echo i głuche faerie wrzasków i zbliżającego się o cale pościgu. Trzeba działać szybko. Bardzo szybko! -Masz gdzie się schować? Uciec? -zaczynam, ale zaraz zmieniam zdanie, wstając ze stęknięciem. -Albo nie, poczekaj... Pobiegniemy do mnie. -Gdzie? Chwytam ją za poły luźnej kurteczki i ciągnę w stronę kolejnego nie mniej strasznego niż ten zakrętu. -Do ''Rezydencji.'' -rzucam tylko, a odpowiada mi tylko głuche echo naszych kroków i butów, stukających o nierówny kapitoliński chodnik.
/Do ''Rezydencji.'' |
| | |
| Temat: Re: Centrum Kwartału | |
| |
| | | |
Similar topics | |
|
| Pozwolenia na tym forum: | Nie możesz odpowiadać w tematach
| |
| |
| |
|