Wiek : 19 Zawód : etatowy muzyk w Violatorze Przy sobie : karta Zawodowego Muzyka, gram morfaliny, leki przeciwbólowe (6 sztuk), nóż ceramiczny, medalik z cyjankiem Znaki szczególne : kulejąca lewa noga, wątła postura, czujny, skupiony wzrok Obrażenia : blizny na lewej nodze i plecach
| Temat: Re: Centrum Kwartału Pon Maj 18, 2015 4:37 pm | |
| Nagłe i jakże niespodziewane drgnięcie ponad naszym wzrokiem uświadamia mi, że najwyższy czas pakować manatki. A gdy do tego przeświadczenia dołączają znajome białe kostiumy Strażników Pokoju, przerażona zamieram ze smyczkiem i strunami, drgającymi jeszcze przez moment pod moimi zakrzepłymi z zimna palcami. -WYPIERDALAĆ DO DOMU! W nagłym przypływie buzującej już adrenaliny rzucam się do ucieczki, ale jeden z Przydupasów Adlera -prawdopodobnie przeczuwający i wyuczony na pamięć reakcji przed ucieczką- zagradza nam drogę, stając między mną, zdziwioną szatynką a zmykającym w popłochu tłumem. Ten stojący nieco dalej raczy się obleśnym, pełnym pogardy uśmieszkiem i umila sobie czas popychaniem bogu ducha winnych cywili służbową pałką. Ten pierwszy z nich natomiast stoi w lekkim rozkroku i wlepia w nas spojrzenie oznaczające nic innego jak: ''każdy najmniejszy ruch z waszej strony będzie skutkował reakcją ze strony mojej, drogie panienki.'' Krew krąży w żyłach, buzując niebezpiecznie ale ja jakby na przekór chwytam nieznajomą skrzypaczkę za chudziutką dłoń, mało tego!, odważam się zaszczycić Strażnika Pokoju przelotnym, czujnym spojrzeniem swoich wyzywająco zielonych oczu. Co za dupek. Choć w samym środku wcale nie czuję się pewna, wręcz przeciwnie. Drżenie i dreszcze nie ustają a ja czuję, że wpakowałam się w jedno wielkie gówno. I chyba prawidłowo. -ROZEJŚĆ SIĘ! MÓWIĘ! GRAJEK ZOSTAJE. Trzeba szybko coś wykombinować, żadnych szybkich ruchów. Z tym w wodzie kąpanym to bez żartów. -Panie władzo, nie jesteśmy konspiratorkami, tylko najzwyklejszą w świecie najniższą kastą społeczną, która próbuje przeżyć z gry na... -POWIEDZIAŁEM, MILCZEĆ. Właściwie to nie powiedziałeś. Szybka ocena sytuacji i niemal tak samo szybkie, a do tego niezwykle płytkie, oddechy. Jest ich dwóch. Rośli, śmiało można rzec że nawet przerośniętych w barkach i posturze Panów stojących na straży złudnego bezpieczeństwa i pokoju, ale z twarzy wręcz odwrotnie, przecież jeszcze jak młokosy, może kilka, góra pięć lat starsi ode mnie. W bezpośrednim starciu raczej -a mówiąc raczej mam na myśli na pewno- nie miałybyśmy z nimi szans. A podczas ucieczki? Delikatnym gestem odwracam się ledwie dostrzegalnie do tyłu, a czując znajomy chłód ciemnej uliczki łaskoczący nas ochoczo, jakby zachęcająco w plecy, oddycham z ulgą przelotnego szczęścia. Przyciskam też skrzypce -o ironio, martwię się teraz o nie bardziej niż o własne, postawione na szali życie- a do drugiego boku wątłą, drżącą niemiłosiernie dłoń nieznajomej skrzypaczki. -Pryskamy. -szepczę, ale przestraszona dziewczyna ani myśli pogłówkować chwilę nad ruchem moich spierzchniętych i popękanych warg, układających się w jeden wielki, ostrzegawczy krzyk, zapewne jakże niecenzuralny. -CO WY TAM DO SIEBIE TAK SZEPCZECIE? -Pryskamy. -Co? -PRYSKAMY, TERAZ! Całe getto jakby zamiera w oczekiwaniu i restartuje się na nowo, gdy ciągnę dziewczynę za sobą, potykając się i ślizgając po zlodowaciałym od wieczornego mrozu chodniku. Uliczka, tak ta sama uliczka będąca wcześniej za naszymi plecami, teraz natarczywie jarzy się w ciemności jako jedyna możliwa droga ucieczki od wymiaru jakże niesprawiedliwej w tym momencie sprawiedliwości. Sapiąc, dysząc ale nadal ściskając w swych zgrabiałych dłoniach futerały i skrzypce, podążamy kolejnym zruinowanym odcinkiem zaciemniałych zaułków, potykając się i przewracając o wyrwy i nierówności ścielące pokapitoliński chodnik. No tak, nikt nigdy nie kwapił się przecież o porządną czystkę po nalotach bombowych w tej, niegdyś najbogatszej dzielnicy Kapitolu. No, chyba że czystkę wśród obywateli getta, ale to już zupełnie co innego. -M-mam nadzieję, że nie znają rozkładów ulic tak dobrze jak my. -dyszy nieznajoma, w biegu wyforsowując się naprzód. -Nie liczyłabym na to. Kulejąca lewa noga znowu daje o sobie znać, muszę więc chwilę odetchnąć. Zjeżdżam po obskórnym murku a jakaś niemniej niż ja wystraszona myszka w popłochu umyka w drugą stronę, w locie chwytam po przeciwbólówkę i obkręcam ją z ulgą między palcami, czując znajomą fakturę i niemal smak uzależnienia między wyschniętymi na wiór wargami. Wpakowuję ją od razu, bez popijania, a fala natychmiastowej psychicznej ulgi zalewa mnie całą od stóp do głów. Teraz mogę przynajmniej trzeźwo myśleć, myśleć w ogóle. Jakkolwiek. Cokolwiek. Jak na zawołanie zza naszych pleców rozlega się echo i głuche faerie wrzasków i zbliżającego się o cale pościgu. Trzeba działać szybko. Bardzo szybko! -Masz gdzie się schować? Uciec? -zaczynam, ale zaraz zmieniam zdanie, wstając ze stęknięciem. -Albo nie, poczekaj... Pobiegniemy do mnie. -Gdzie? Chwytam ją za poły luźnej kurteczki i ciągnę w stronę kolejnego nie mniej strasznego niż ten zakrętu. -Do ''Rezydencji.'' -rzucam tylko, a odpowiada mi tylko głuche echo naszych kroków i butów, stukających o nierówny kapitoliński chodnik.
/Do ''Rezydencji.'' |
|