|
| Autor | Wiadomość |
---|
Wiek : 30 lat Zawód : ścigany Przy sobie : szkicownik, paczka papierosów Obrażenia : rana na plecach
| Temat: Altana w parku Nie Paź 26, 2014 12:54 pm | |
| Wybudowana na uboczu Emerald Parku i schowana przed wzrokiem spacerowiczów, drewniana altanka od lat stanowi ulubione miejsce schadzek zakochanych. |
| | | Wiek : 30 lat Zawód : ścigany Przy sobie : szkicownik, paczka papierosów Obrażenia : rana na plecach
| Temat: Re: Altana w parku Nie Paź 26, 2014 1:35 pm | |
| przed zamachem stanu
Nie pamiętał momentu, w którym przyszło mu do głowy, że dobrze byłoby posiadać rodzeństwo. Większość dzieciaków z sierocińca na swoich obrazkach umieszczała nie tylko parę rodziców - zazwyczaj pięknych i bogatych - ale także dziecko w swoim wieku, z którym natychmiast zaprzyjaźniłoby się po adopcji. Piękna wizja pełnej rodziny, zupełnie jakby mieli szansę na powtórkę z porażki wychowawczej, jaką byli dla swoich prawowitych i biologicznych opiekunów. Wersja rozszerzona domowego ogniska, próba wzniecenia płomieni na dawno już zmokłym drewnie. To wszystko jawiło się Henry'emu (zapominał już, że nosił niegdyś inne imię) jako wymysł wariata. Nie zamierzał przecież dzielić się wydartym szczęściem - tak, proces adopcyjny to była walka, w której nikt nie grał czysto - z kimkolwiek innym. Nie potrafił spojrzeć na rodzeństwo (wymyślone) z perspektywy przyjaźni. Być może był zbyt dużym sceptykiem, by wierzyć, że ktokolwiek jest w stanie dzielić się miłością - a tę zagarniał łapczywie, nie mając jej nigdy dosyć - a być może życie nauczyło go, że przegrywa każdy wyścig, w którym weźmie udział. Nic dziwnego, że kiedy pojawiła się w ich domu poczuł się dziwnie niespokojny. Nie walczył o jego uwagę z żoną. Ta wydawała mu się niegroźnym wspólnikiem zbrodni, od którego tylko czasami dostawał potężne razy. Przywykł do takiego traktowania i nie miał z nim problemu. Ten zaczynał się dopiero z przybyciem do domu nowej sieroty. Syndrom odrzucenia po urodzeniu kolejnego dziecka? Właśnie tak to przeżywał dorastający wówczas chłopiec, który wyczuwał, że daleko im do prawdziwej rodziny. Byli raczej związani w jakimś patologicznym kręgu - Gerard mówił, że trójka to znak doskonałości - i to właśnie w nim zachodziły procesy, których nawet teraz, z perspektywy lat, nie mógł nazwać zacieśnianiem więzi, choć Maisie stała się mu bliższa niż ktokolwiek na tym świecie. Pamiętał jej ból, kiedy opiekun odrzucał ją jak popsutą na starcie zabawkę. Zagryzała wargi i starała się bardzo nie rozpłakać, bo już wiedziała, że w tym domu nie toleruje się płaczu. Wspominał z zaciśniętymi zębami każde uderzenie, które miało nauczyć ją dyscypliny, a sprawiało tylko, że stawała się bardziej wycofana. Przed oczami przesuwał się mu obraz jej pobladłej twarzy, kiedy przeszkodziła mu w czytaniu i postanowił się zemścić. Wiele takich pamiątek nie zniknęło z jego głowy nawet teraz, kiedy był zupełnie innym człowiekiem, ale to i tak były niegroźne blizny przeszłości. To nie przez te epizody zjawiał sie w tym parku od pewnego czasu, usiłując dociec, czy nadal jest nim zainfekowana. Chodziło o coś innego, coś podskórnego, coś, czego od jej szesnastych urodzin nie śmiał ubierać nawet w słowa. Zupełnie jakby ten gwałt - brutalny i bezmyślny wówczas - zamienił go w emocjonalną awoksę. Wiedział, że nikt nie jest w stanie tego zrozumieć i dlatego milczał zawzięcie, czekając na jej powrót. Nieco naiwnie, przecież wiedział, że ona jest ostatnią osobą, którą powinien informować o swoich odczuciach. Była cała jego. Wiedział o tym od lat. Przeklęte miesiące nienawiści, zazdrości i zaborczości, które i tak wieńczył jego błahy i nic niewarty koniec. Z dala od niej - nie przypuszczał, że jeszcze spotkają się w innym życiu, a to właśnie się działo od kilkunastu tygodni, kiedy wychodził jej naprzeciw. Śledził ją, osaczał, sycił się jej obecnością, nie zwracając uwagi na siebie. Dla jej dobra stawał się tylko przechodniem, nie bratem i nie kochankiem. Wiedział, że ojciec zrobiłby jej krzywdę, gdyby wiedział i choć niegdyś to stanowiło dla niego cel - naprawdę się podniecił, kiedy kazał mu ją brać siłą - to teraz usiłował ją nieporadnie bronić przed całym światem. A przede wszystkim przed sobą - zamachowcem, który jutro porwie Almę Coin - więc w parku nie zjawiał się przez kilka dni. Próbował wytłumaczyć sobie, że to dla jej dobra, ale po raz kolejny nie wytrzymał. To doprawdy zabawne, że ledwo otworzył jej furtkę, a na niebie pojawiły się burzowe chmury. Gniew Ojca Przedwiecznego? Byli tylko oni, szybko zdjął kurtkę, próbując zasłonić ją przed ulewą, która z wolna zaczęła przypominać potop. Ciągle płacili za grzechy ojc...a, był tego absolutnie pewien, gdy łapał ją za rękę, ciągnąc do altanki i próbował nie zauważać, że z przemokniętą bluzką wygląda na nagą nimfę, która niegdyś rozpalała go do nieprzytomności. W innym życiu, w innej przeszłości, która należała do człowieka straconego na szubienicy. Gdzie wtedy była twoja siostra? Dotarli pod dach. Nadal trzymał ją za rękę, próbując nieporadnie zapiąć skórzaną kurtkę na jej ciele. - Przeziębisz się - tylko tyle, nie rozmawiali praktycznie wcale, ale to znowu była ta właściwa cisza, podczas której niejednokrotnie sycił się jej zdrową cerą (wyglądała znacznie lepiej), krągłymi kształtami i obecnością. Była, jest i będzie jego ukochaną siostrzyczką. Niezależnie od tego, co czuł na widok sterczących sutków, które odbijały się bezwstydnie na mokrym materiale bluzki.
|
| | | Wiek : 25 lat Zawód : córeczka tatusia Znaki szczególne : po-ciążowa sylwetka, szaleństwo w oczach
| Temat: Re: Altana w parku Nie Paź 26, 2014 2:24 pm | |
| |kilka dni po przesłuchaniu i rozmowie z Gerardem
Park w stolicy w niczym nie przypominał prawdziwego lasu, jaki pamiętała z Jedenastki. Tu wypielęgnowane drzewa rosły w równych odstępach, chude i niskie; tam w swojej pokracznej mocarności łaskotały nisko przepływające chmury, raniąc szorstką korą jej dziecięce ręce, kiedy próbowała wspiąć się na najwyższą gałąź. Jeszcze nie w czasie ucieczki - jako dwunastolatka mogła cieszyć się najdoskonalszym dzieciństwem. Kompletny brak nadzoru, opiekuńczy starszy brat jako kompan wszelakich zabaw i milcząca obojętność opiekuna, sprawiająca jej przykrość. Ten dyskomfort rodzicielskiej samotności wydawał się jednak mało bolesny w starciu z prawdziwymi przygodami, zrywaniem kwiatów i zapominaniem o tym, co wydarzyło się z całą familią Randallów. Była zbyt młoda, by pielęgnować w pamięci twarz matki czy siostry - te wyobrażenia przyprawiały pulchną brunetkę o dziwny ścisk w brzuchu, wolała więc wyrzucać je z rozczochranej głowy. Tak chyba zaczęło się oszukiwanie samej siebie, w jakim osiągała teraz poziom mistrzowski. Przekonywała przecież swoje ciało do tego, że jest szczęśliwa. I że wszystko będzie dobrze - to przecież bezsłownie przekazał jej Gerard i ufała mu bezgranicznie, zgadzając się z jego wytycznymi, planami i wskazówkami, jakimi zamierzała się kierować w kolejnych dniach. Normalnych, chociaż najchętniej zamknęłaby się w oranżerii na całe tygodnie. Bała się, odrobinę - Ginsberg ukoił jej drżące niepokoje, pozostawiając w jej ciele miejsce na wieczną czujność zaszczutego zwierzątka. Zapewniało jej to bezpieczeństwo; już nigdy nie mogła czuć się w stu procentach pewnie, zmanipulowana, z podciętymi skrzydłami i połamanymi kośćmi, na których poruszała się jednak dość łagodnie. Chodząc po ulicach, robiąc zakupy i udając się na coraz dłuższe spacery. Nic się przecież nie zmieniło, spalone kasety należały już do przeszłości i - chociaż nie przyznawała się do tego przed samą sobą - oddychała z ulgą, wiedząc, że jedna z złotych smyczy została zerwana. Przez samego Gerarda, nie mogła się więc obwiniać i to poprawiało jej odrobinę przygaszony humor, kiedy spacerowała powoli pomiędzy niewysokimi drzewami, przytrzymując skromnie letnią spódnicę, podnoszoną raz po raz przez podmuchy wiatru. Może nie powinna dzisiaj wychodzić, ale jeszcze godzinę temu nic nie zapowiadało burzy, rozpętującej się powoli nad Kapitolem. Ostre, rażące słońce schowało się za ciężkimi chmurami, ale Maisie nie przyśpieszała kroku, wpatrzona raczej w swoje buty i ścieżkę przed sobą. Podnosząc głowę dopiero w chwili, w jakiej ciężkie, ciepłe krople zaczęły spadać na jej ramiona i żłobić niewielkie strumyki w żwirowanej dróżce. Nie, nie panikowała jak kilka osób, rozbiegających się nagle ku wyjściu z parku. Właściwie, zagłębiona we własnych myślach, nie do końca wiedziała w jakiej części skweru się znajduje i przez chwilę po prostu stała w strugach deszczu, wyglądając zapewne jak zdezorientowany, bezdomny psiak. Wymagający nagłej opieki, stąd nagłe zdematerializowanie się obok niej jakiegoś mężczyzny. Mogła zareagować histerycznie - nauczona doświadczeniem? - ale w ciągu ostatnich dni zachowywała się wręcz ospale. Nie podejrzewała też przypadkowego przechodnia o jakiekolwiek złe zamiary, zwłaszcza w strugach deszczu. Ulewy; istne oberwanie chmury, w ciągu kilku sekund zamieniające jej spódnicę i bluzkę w smętne kawałki mokrego materiału, przyklejającego się do jej ciała. Nie zwracała jednak na to uwagi, prawie na ślepo dając się prowadzić ciepłej dłoni mężczyzny. Krople stawały się coraz chłodniejsze i już wiedziała, że jej puszyste włosy wyglądają teraz jak ociekające, ciemne wstążki i...uśmiechnęła się na sekundę, odruchowo, wręcz dziecinnie. Pamiętała takie ulewy z Jedenastki, wyganiające ich z pola pszenicy, strącające z drzew przejrzałe jabłka i potem stukające gradem w blaszane dachy sortowni. Chwila wytchnienia od palącego upału, ostry zapach Jedenastki (wilgotna, parująca ziemia) i...nagle wszystko się urwało. Przynajmniej nad jej głową, bo dookoła deszcz zacinał jak szalony, niszcząc rozkwitające kwiaty i zamieniając wąskie ścieżki w rwące strumyki. Dziwne; bardziej przyglądała się tej mini katastrofie naturalnej niż swojemu wybawicielowi, na którego zerknęła dopiero po chwili, orientując się także, że ma na sobie jego skórzaną kurtkę. Nie czuła się nieswojo; dopiero, gdy sięgnął do zamka, zrobiła odruchowy krok do tyłu, posyłając mu dziwny uśmiech: nieśmiały, stropiony i dziękujący zarazem. Kojarzyła go. Nie, nie rozpoznawała w jego twarzy żadnych przebłysków drugiej osoby na świecie, jaką darzyła pulsującą nienawiścią, ale...Spacerowali razem. Od kilkunastu tygodni widywała go w parku, otwierał jej furtkę, kilka razy nawet udało się jej pogłaskać tego ślicznego psa. Ot, zwykła, bezsłowna relacja; w ciągu dwóch miesięcy zamienili ze sobą dwa słowa i wymijali się na wąskich ścieżkach parku. Nigdy nie zastanawiała się nad jego historią, więcej uwagi poświęcając jego czworonogowi. - Gdzie Ares? - spytała po chwili milczenia, próbując odkleić od ciała bluzkę i spódnicę, żałując nagle, że nie założyła bielizny. Nie, nie krępowała się: jej wdziękami z daleka mogli cieszyć się wszyscy, wydawało się jej, że Gerard jest z niej w takich chwilach dumny; po prostu denerwowała ją woda ściekająca z włosów. Mimo, że stała teraz pod zadaszeniem, chroniącym ich od zacinającego deszczu i...gradu? Podniosła uważnie głowę do góry, zaprzestając walki z jasnym materiałem i po prostu wsuwając głębiej dłonie w kieszenie kurtki, po raz drugi zerkając na nieznajomego z ukosa. Bez strachu; nie mógł jej zrobić krzywdy, nie chciał jej porwać; zwykły, ludzki odruch, jaki jej zaserwował nie powinien jej zadziwiać i starała się przekonać siebie do kompletnego rozluźnienia się. Co się powoli udawało, chociaż zaczynała odczuwać skutki nagłej zmiany temperatury - z potwornego upału do chłodu, wywołującego na jej skórze gęsią skórkę. |
| | | Wiek : 30 lat Zawód : ścigany Przy sobie : szkicownik, paczka papierosów Obrażenia : rana na plecach
| Temat: Re: Altana w parku Nie Paź 26, 2014 4:05 pm | |
| Przyglądał się jej natarczywie. Łowił ją swoim wzrokiem, za pomocą jednego mrugnięcia rozpinał guziki zbyt dużej koszuli (czyżby jego?) i odrzucał całe dobre wychowanie, które nakazywało mu przenosić spojrzenie na widok jej bardziej wydatnych piersi. Nie zmieniła się tak bardzo… Znowu mrugnął, uśmiechając się po nosem. Była w tak fascynujący sposób ciągle tę samą nastoletnią dziewczyną, którą tulił do snu, kiedy uciekła na bosaka przed nim. Pamiętał, że zanosiła się płaczem długo, wyczekując tylko na kroki kata, które sprowadzały na nią zemstę. Biedactwo, równie nieporadne jak teraz, kiedy pozwoliła pociągnąć się za rękę nieznajomemu, który wpatrywał się w jej widoczne pod cienkim materiałem piersi i doznawał dziwnego deva vu. Ciekawe, czy pamiętała jego spierzchnięte wargi, które zaciskały na jej sutkach, przygryzając je lekko. Jedyna czuła pieszczota w tym etapie gwałtów, kiedy wbijał się w nią za jego poleceniem, wyczuwając spięcie jej mięśni. Nie było wówczas różnicy między nim, a jej pierwotnym najeźdźcą. Obaj byli sobie równi i wtedy był z tego kurewsko dumny, dziś czuł jedynie niesmak, który palił go w usta. Oblizane, nie mógł ukrywać przed sobą, że jego siostrzyczka nadal działa na niego jak magnes. Mógłby powoływać się na ich bujną przeszłość – ta przecież nie opuściła jego myśli po ciągu operacji plastycznych – ale byłby głupcem, gdyby nie przyznawał przed samym sobą, że chodziło o teraźniejszość. To właśnie ona skłaniała go do tego, by narażał swoje życie, próbując się z nią skontaktować. Zdawał sobie sprawę, że tak naprawdę nie ma szans na to, by kiedykolwiek dowiedziała się, kim jest i dlaczego znajduje ją w tym parku, a mimo to… Przychodził tu regularnie, dawał się uwieść tej pokręconej psychice raz jeszcze i zapominał, że tak naprawdę Mai jest jego córką. Stała się marionetką, kukłą jednego pana, który wisiał nad nimi także w tej altanie, kiedy majstrował przy jej zamku i próbował nieporadnie zapewnić ciepło, nie przejmując się narastającym podnieceniem i zdenerwowaniem, które zapewne byłoby wyczuwalne dla każdego oprócz dziewczyny tak zmanipulowanej jak Maisie. To niesamowite, ale Henry mógłby jej opowiedzieć z dokładnością każdej (niemal) myśli o tym, co czuje i jak postrzega rzeczywistość. Przeżywał to samo. Kochał do nieprzytomności agresora, który wyniszczał go kawałek po kawałeczku, nareszcie zastępując go kimś innym. Wiedział, co to znaczy był psem w złoconej obroży, który jest gotów łasić się na każde polecenie pana i który tak naprawdę nie może zerwać się sam ze smyczy. Nie z powodu beznadziejnej miłości – tej Winston nie uświadczył wcale – ale z powodu niemożności znalezienia nowego domu. Ginsberg wyposażył ich we wszystko, co było potrzebne do nowego życia, odbierając ich jednocześnie moc decyzyjną. Był Bogiem, który z uśmiechem na ustach pozbawił ich wolnej woli. Nienawidził go za to mocno i teraz też o tym myślał. Każda wzmianka o nim otrzeźwiała i o to mu chodziło – nie zamierzał wsuwać ręki między jej gorące uda, przypominając sobie, że uwielbiał chylić tam głowę w niemym szacunku do niej, kiedy ojciec ich nie widział. Wiedział, że go nienawidzi…ła, ale teraz to uczucie traciło na znaczeniu. Liczyło się tylko to, że znowu była blisko i mógł taksować ją łapczywie, odrzucając w jednej chwili wszystkie prawa ludzkie i boskie. Narażał ją bardzo, ale nim się obejrzał, już prostował się, odgarniając mokre kosmyki z jej twarzy. Pojedynczo, delikatnie, wokół panowała prawdziwa zawierucha, a on czuł jedynie pulsujące ciepło, gdzieś w okolicy serca, choć przecież ten narząd przestał funkcjonować w jego ciele już dawno. - Ares? – zapytał, wybiła go z rytmu palących go dłoni, którymi zaznaczał ich przeszłość na jej twarzy, ale uśmiechnął się promiennie. Tak, miał jeszcze do niedawna psa, próbując wzbudzić w niej jakieś odruchy człowieczeństwa. Nie zaufałby mu inaczej, a on potrzebował do przetrwania myśli, że darzy go sympatią, nawet jeśli była to wymuszona grzeczność dla człowieka, z którym zamieniła tylko kilka słów. Milczenie weszło im w nawyk równie łatwo, co klękanie i oblizywanie się wzajemnie, więc nic dziwnego, że Henry wariował, kiedy miał ją na wyciągnięcie palców i jednocześnie wiedział, że nigdy nie będzie jego. - A, wybacz, wracam z pracy. Zostawiłem go w domu. Pewnie nie może się mnie doczekać – dodał od niechcenia, trzy długie zdania i zero sensu w nich, kiedy patrzył na nią wilgotną i wydawała mu się tak szalenie nierealna, że miał ochotę zapytać, czy znowu mu się nie śni. Oniryczna Maisie odwiedzała go często, wyłudzała samogwałt, wyrzucała z niego poczucie winy, które prowokowało go do ostatecznych rozwiązań. Wszystko po to, by zaistnieli gdzieś na jawie, która miała ramy mało pogodnego dnia, w którym dostawał gęsiej skórki z…zimna, przerażenia, podniecenia? Wszystko naraz.
|
| | | Wiek : 25 lat Zawód : córeczka tatusia Znaki szczególne : po-ciążowa sylwetka, szaleństwo w oczach
| Temat: Re: Altana w parku Nie Paź 26, 2014 5:11 pm | |
| Wyczuwała na sobie jego wzrok, wędrujący od mokrej szyi, aż po obklejone materiałem koszulki piersi, ale nie zakrywała się histerycznie ani nie uciekała na drugi koniec zadaszonej altanki. To nie była przecież obraza; znała męską naturę doskonale, Gerard wychował ją na perfekcyjną córkę szowinistycznego porządku i teraz po prostu stała przed nieznajomym, zaplatając dłonie przed sobą, na wysokości bioder. Jak grzeczna dziewczynka, chcąca po prostu przeczekać oberwanie chmury. W doborowym towarzystwie osoby jej..całkowicie nieznanej i obojętnej. Owszem, zwracała uwagę na jego przystojną twarz, mocne dłonie i nienaganny strój, ale ta przyjemna dla oka fizjonomia nie stanowiła dla Maisie żadnej wartości. Nie potrafiła przyglądać się ludziom w normalny sposób; stanowili dla niej po prostu jakieś mętne figury, nieistotne z perspektywy osoby wtajemniczonej w historie opowiadane w ostatnim kręgu piekielnym. Z spacerującym w parku brunetem było podobnie; bardziej przywiązywała się do jego ślicznego psa niż do jego właściciela. Dokładnie pamiętała miękką sierść Aresa, kiedy przystanęła by pogłaskać czworonoga. Bez słowa; jego imię poznała również przypadkowo, słysząc dźwięczny głos Henry'ego, bawiącego się z psiakiem na jednej z nielicznych wolnych przestrzeni w nowym parku. Uroczy obrazek; mogłaby dołączyć się do beztroskiej gonitwy, ale w jasnym majowym słońcu błysnęła jej dziwnie znajoma obroża i wróciła wtedy od razu do domu, nieco dłużej odreagowując cały męczący dzień w oranżerii. Teraz powinno być jaśniej i cieplej, ale lipcowe słońce schowało się za czarnymi chmurami. Żadnych słodkich przebłysków, żadnych promieni, wydobywających na jej bladej cerze kolejne piegi - stała w półmroku, pozwalając mu znów podejść bliżej. Drgnęła tylko lekko, kiedy odgarniał z jej twarzy mokre kosmyki, przylepiające się do jej czoła i policzka. Robił to niemalże pieszczotliwie i każda normalna kobieta zaczęłaby wrzeszczeć i uciekać od tego miłego gwałciciela, ale...Maisie dalej stała bez ruchu, bezwolna i wręcz bezmyślna, wpatrując się w ulewę tuż nad jego ramieniem. Jakby naprawdę nie czuła zagrożenia: nie mógł przecież zrobić jej krzywdy, był tylko anonimowym przechodniem. - Dlaczego mnie dotykasz? - spytała jednak, mistrzyni kulturalnej konwersacji o pogodzie, jakiej prowadzenia nigdy jej nie nauczono. Proste, suche pytajniki i w końcu podnosiła na niego wzrok, przez sekundę czując coś...dziwnego. Identyczny kolor oczu jak...nie, nie mogła łączyć osób żyjących z martwymi; nie była jakimś medium, zignorowała więc ten dreszcz (wywołany chłodnym wiatrem). Dalej jednak nie ruszała się z miejsca, sama już do końca poprawiając dość żałosną fryzurę i obejmując się ramionami. Z których dalej zwisała jego kurtka, drażniąca jej wrażliwe ciało. Na wzmiankę o psie kiwnęła tylko dość nieprzytomnie głową, odwracając się nagle do niego plecami i zerkając na najbliższą rabatkę z kwiatami, przyciśniętymi do ziemi przez strugi deszczu. Bardziej interesujące od mężczyzny tuż obok niej, od którego wyczuwała jednak jakieś silne, niezrozumiałe fale zainteresowania. Nie zagłębiała się jednak w tajniki przepowiadania przyszłości i rozumienia ludzi; nie od tego była, głupia, lekkomyślna zabawka, po prostu czekająca na koniec zemsty Losu i powoli myślami wędrująca w kierunku biblijnej Arki. Dawno nie czytała z nim tej wspaniałej baśni; powinna ją sobie przypomnieć jeszcze przed narodzinami Regisa. |
| | | Wiek : 30 lat Zawód : ścigany Przy sobie : szkicownik, paczka papierosów Obrażenia : rana na plecach
| Temat: Re: Altana w parku Nie Paź 26, 2014 7:35 pm | |
| Pozostawanie w bliskiej odległości z dziewczyną, którą niegdyś traktowało się jako siostrę, żonę (naprawdę w chłopięcych snach widział ją w ten naiwny sposób) i kochankę, nie było dobrym rozwiązaniem. Nie chodziło o to, że od czasu rewolty, która przyniosła mu wyrok śmierci pozostawał formalnie prawiczkiem, ale o samą Maisie. Na którą nie chciał i nie umiał patrzeć przez pryzmat kogoś zupełnie postronnego. Nieistotnym było, że zmieniła się jego powierzchowność i nie wyglądał na kogoś, kto ją zdążył poznać ją w każdym aspekcie. Liczyło się to, że we wspomnieniach nadal miał inną twarz i zwykł traktować ją zupełnie inaczej. Co jednak nie było też stałą niezmienną. Pamiętał, że jako dziecko, naprawdę nienawidził ją całym sercem, próbując zrobić wszystko, by pozbyć się jej ze swojego domu. Nie pomogło. Ojciec otoczył ją niewidzialnym parasolem opieki i nic nie wskórał, domagając się jej odejścia. To był dla niego syndrom zaprzeczenia – nie chciał jej u siebie, nie traktował jak członka rodziny, nie rozumiał miłości, jaką obdarzał ją Gerard. Była niepożądana w ich świecie, który nagle zagarnęła dla siebie. Nie umiał jej na to pozwolić. A potem wszystko obróciło się o sto osiemdziesiąt stopni i z dziewczynki, którą wyganiał podczas egzorcyzmów z domu stała się kimś w rodzaju powierniczki. Miał wrażenie, że jako jedyna odczuwa to samo, odbija się w tym samym krzywym zwierciadle gospodarza i równie mocno znosi odrzucenie. Bliźniaczka z jednej krwi, która płynęła między ich palcami tego dnia, kiedy rozdzielał ich na zawsze. Dotarło to do niego dopiero dziś, kiedy deszcz zacinał i osiadał niemal szronem – a przecież był środek lata – na jego nagich przedramionach. Pozostawała tak bardzo daleka, choć owinął ją w skórzaną kurtkę i usiłował za pomocą dotyku przenieść ją w zupełnie inny świat. - Ludzie tak czasami się zachowują. Nikt cię nie dotykał? – zapytał na jej słowa, uśmiechając się przelotnie. Muśnięcie palców było niczym w perspektywie tego, że była jego i zaciskała mięśnie pod wpływem jego pchnięć. Miłość romantyczna, czysta i prawdziwa, do której Mai odwracała się tyłem, obserwując kwiaty. Tak zdobyła jego serce. Dobrze pamiętał, że on nienawidził grzebania w ziemi i tej ogrodniczej fascynacji, a oni mogli spędzać całe dnie wśród nowych roślin, porozumiewając się w tylko sobie znanym języku. Bez słów, zbliżył się do niej, łapiąc ją w talii i opierając głowę na jej ramieniu. Delikatnie, czule, bez zbędnej teatralności tego gestu, zupełnie jakby byli zakochanymi dziećmi, którzy z wypiekami na twarzy pokazują sobie świat palcami, bo nadal nie są na tyle wychowane, by wiedzieć, że to grzech. - Nie lubisz Kapitolu, prawda? Nie wygląda zbyt przyjaźnie – zagadnął, próbując odwrócić jej uwagę od własnego pożądania i dłoni, które najchętniej przesunąłby na jej piersi, by znowu móc ją pieścić bez słowa. Czuł się w tej pozycji jak w domu. Zupełnie jakby wracał po długiej rozłące do czegoś absolutnie spokojnego, gdzie wyczekiwano go bardzo gorliwie i gdzie mógł zaznać nieco pokoju przed tym, co szykował sobie na jutro. Nie wiedział, czy będzie im dane spotkać się jeszcze, ale wiedział, że prawda musi pozostać gdzieś między wierszami, które chętnie szeptałby jej do ucha, gdyby tylko mu na to pozwoliła. |
| | | Wiek : 25 lat Zawód : córeczka tatusia Znaki szczególne : po-ciążowa sylwetka, szaleństwo w oczach
| Temat: Re: Altana w parku Nie Paź 26, 2014 8:35 pm | |
| Dotyk jego palców nie wydawał się nieprzyjemny; ot, przypadkowa pieszczota, zaserwowana jej w trosce o względny ład posklejanych kosmyków. Maisie nie przywykła jednak do tak delikatnych bodźców; chyba spokojniej przyjęłaby uderzenie w twarz albo kopnięcie w kolano niż coś tak subtelnego, od razu włączającego w jej głowie alarm. Z najniższej półki; nie działa się przecież żadna tragedia, z niebieskich oczu bruneta mogła wyczytać tylko dobre intencje, znajdowali się też w miejscu względnie publicznym, chociaż wszyscy spacerowicze nagle zapadli się pod ziemię. A gdyby chciał zrobić jej krzywdę, zapewne zdecydowałby się na zaciśnięcie swoich dłoni na jej szyi a nie na słodkie, opiekuńcze gesty. Nie wiedziała, dlaczego się nią zaopiekował. I dlaczego ciągle pojawiał się w parku, wtedy, kiedy i ona spacerowała po żwirowych uliczkach, wzbudzając tumany kurzu, osiadającego potem mgiełką piasku na jej ciemnych włosach. Sądziła, że mieszka niedaleko; że są kompletnie obcymi sobie osobami, dzielącymi tych kilkanaście minut przebywania wśród zieleni, biegających dzieci i dokazujących zwierzaków. Kradzione chwile normalności, w jakich jego wysoka sylwetka stawała się po prostu częścią niezbyt ładnego obrazka poobcinanych drzewek z betonowymi wieżowcami Kapitolu tuż za rogiem. Mężczyzna przełamał jednak tę barierę milczenia i stali teraz w deszczu, zbyt blisko siebie, wymieniając zbyt wiele słów. Słodka pogawędka stanowiła dla Mai nowość, pewnie dlatego wycofywała się jeszcze bardziej, ignorując jego pierwsze pytanie. Bez jakiegokolwiek rumieńca, nigdy nie myślała o dwuznacznościach - dla niej jedynym światem był ten jednoznacznie niemoralny; głębsze doszukiwanie się cnotliwego sensu nie wchodziło w grę i teraz także nie zamierzała podejmować tematu swojego dotyku. Nie z nieznajomym, nie z wodą ściekająca jej nawet po udach i nie...z kolejnym spalonym mostem, oświetlającym jej drogę ucieczki. Bo tak przecież powinna zareagować, kiedy objął ją ramionami. Uderzyć, kopnąć, szarpnąć się i znów biec w strugach deszczu, z wodą chlupoczącą w butach i wlewającą się do ust. Tak znów się nie stało, Maisie łamała towarzyskie konwenanse i naturalne odruchy obronne nawet nie wiedząc o ich istnieniu. Nie drgnęła, czując jego ciepłe ciało tuż za sobą, po prostu wbijając konwulsyjnie dłonie w drewnianą balustradę i sztywniejąc w jego uścisku. Platonicznym, co czyniło całą sytuację gorszą - nie potrafiła oscylować wokół tak cnotliwych emocji; obojętność została szybko zastąpiona przez drżącą czujność, nakazującą jej natychmiastową ucieczkę, gdyby...stało się coś złego? Gerard zabiłby ją za takie spotkanie i miała tego przerażającą świadomość; nie mogła jednak ryzykować histerycznego odwrotu - narażenie dziecka na dźgnięcie nożem przez przypadkowego wariata wydawało się jej straszniejsze od ewentualnej reakcji Ginsberga. Oddychała więc płytko, nie odwracając głowy od zniszczonych kwiatów i coraz mniejszych kulek gradu, zasypujących zieloną trawę. - Czego ode mnie chcesz? - spytała tylko mechanicznie, bez grama paniki, jakby jakaś okropna lektorka zaczęła używać jej ust do produkowania marnych dźwięków; kompletnie bez emocji, chociaż w jej głowie pojawiło się nagle tysiąc pytajników. Kim był? |
| | | Wiek : 30 lat Zawód : ścigany Przy sobie : szkicownik, paczka papierosów Obrażenia : rana na plecach
| Temat: Re: Altana w parku Nie Paź 26, 2014 9:50 pm | |
| Wiedział, że spotkanie z Maisie było pomyłką. Wiedział od chwili, w której przyszło mu ją podziwiać na bankiecie u boku szanowanego obywatela tego miasta. Nie było szczęśliwego zakończenia, on roztrzaskał lustra, dziewczyna zaginęła gdzieś w bogatej limuzynie. Powracał do mieszkania, wiedząc, że znowu uruchomi ten sam filmik i będzie palił papierosa do jej nagości, zatrzymując scenę na jej wyrazie twarzy. Patrzyła tak pusto w obiektyw. Jej ojciec mógł być wyzywający, mógł budzić przerażenie samym spojrzeniem (zakochał się w tym poczuciu władzy), ale ona nadal pozostawała jego wystraszoną dziewczynką, którą bronił przed wymyślonymi potworami, które chowały się pod jej łóżkiem. Zupełnie jakby oboje nie śmiali przypuszczać, że najgorsze zło przechadza się po ich chatce, czekając tylko na jej stosowny wiek. Milion razy odtwarzał te wydarzenia z przeszłości – był ciekaw, czy udałoby im się uciec. Zazwyczaj wieszczył im tragicznie. Nie było odwrotu od losu, który był w rękach tego człowieka. Nie mogli przestać grać według jego zasad i to chyba było najgorsze w tym wszystkim. Nadal przecież łapał zachłannie – Gerard byłby taki dumny z jego zaborczości – próbując utrudnić jej ucieczkę. Była uwięziona pomiędzy balustradą, a jego mocnymi dłońmi, które jednocześnie zaciskał na jej talii z jakąś nieodgadnioną czułością, odgarniając jej mokre włosy, które opadały kaskadami na jej plecy. Była cała jego – złożona z tych samych wspomnień, które niejednokrotnie zapalały przewody w jego mózgu; ubrana w ten sam niepokój, z którym oglądał się za siebie w gwieździstą noc i przybrana w to samo pulsujące pożądanie, które sprawiało, że nie mógł odejść na zawsze. Byli stworzeni z tych samych rąk i teraz odczuwał to całym sobą, nie mogąc odejść bez słowa. Nie teraz, kiedy wiedział (przeczuwał), że jutro może się okazać jego ostatnim. Zaśmiał się gardłowo na jej pytanie. Chciałby znać na nie odpowiedź, naprawdę nic nie zaprzątało mu bardziej uwagi w tej chwili niż chęć poznania tej tajemnicy. Dziecięcej, takie mu szeptała, układając swoje wierszyki. Dlatego nie mógł się opamiętać. A powinien, czekało na niego życie, gdzieś przestawało padać, ludzie poczynali wyrastać jak grzyby na deszczu, a on uczepił się kurczowo jej ciała, w którym już przepadł. Ostrzeżenie płynęło z każdej strony. - Widzisz… Miałem psa – zaczął opowiadać do jej kości, był wdzięczny jej, że znowu wygląda jak kobieta. - Nie umiałem go jednak kochać, bo za każdym razem widziałem obrożę. Cofałem rękę, którą go głaskałem, bo czułem, że jestem… nim… - dokończył nieporadnie, wierząc, że ona zrozumie i że będzie przeklęta, jeśli natychmiast stąd nie pójdzie. Puścił ją delikatnie, nie pozwalając jej spojrzeć na siebie. Za łatwo przyszło mu ukrywać łzy, które pojawiłyby się, gdyby jeszcze posiadał jakieś uczucia. Ale tak nie było, wydrążył go do reszty, nauczył, że one są jego największą słabością. Pozbywał się ich jak znoszonych rękawiczek, pozostawiając kurtkę na jej ciele i ciąg pytań w głowie, na które żadne z nich nie mogło znaleźć odpowiedzi. Kochał ją, to wiedział na pewno, ale to wiedział już od wielu lat, które naznaczyły go jako mężczyznę słabego.
|
| | | Wiek : 25 lat Zawód : córeczka tatusia Znaki szczególne : po-ciążowa sylwetka, szaleństwo w oczach
| Temat: Re: Altana w parku Pon Paź 27, 2014 10:09 pm | |
| Zawsze lubiła deszcz: przynosił ukojenie podczas pracy w upale, podlewał jej ulubioną rabatkę, rosnącą niedaleko krzywego krzaka leszczyny i wydobywał najpiękniejsze kolory z każdego rodzaju zboża. Zapach świeżości niósł same pozytywne skojarzenia i powinna się teraz uśmiechać, łapiąc w szczupłe dłonie jak najwięcej chłodnych kropel, ale...Ulewa w Kapitolu była toksyczna; niemalże widziała w każdej nowo powstałej kałuży fluorescencyjne ślady benzyny i ciemnego oleju, wyciekającego ze spalonych niedawno kaset. Obrzydliwa maź przesiąkała przez żwir, zabijała mrówki i zamieniała soczyście zieloną trawę w pożółkłą i martwą ściółkę. Zgniataną przycichającym już atakiem gradu; tylko pojedyncze zapomniane kulki turlały się po drewnianym dachu altany i spadały na błotnistą ziemię. Maisie wpatrywała się w nią tępo, bez wyrazu, jakby przytulający ją mężczyzna po prostu nie istniał. Jej ciało nie należało przecież do niej; stanowiło własność Gerarda (nie wiedziała w jak znaczącym stopniu) i dlatego nie reagowała panicznym piskiem, kiedy odgarniał jej wilgotne włosy i owiewał ciepłym oddechem odsłoniętą szyję. To było gorsze od brutalnego rozsunięcia jej ud; przypadkowe czułości z przypadkowym człowiekiem nie mieściły się w skali przyzwolenia Mai i z każdą sekundą buntowała się przeciwko takiemu traktowaniu coraz silniej. Nie rozumiała. Powinna przywyknąć do takiego stanu rzeczy; nigdy przecież nie przekroczyła progu szkoły i właściwie była potworną analfabetką, której od dziecka wmawiano upośledzenie intelektualne, ale teraz wiedziała, że nie chodzi o zdolność liczenia i pojmowania świata, a raczej o poddanie się podskórnemu instynktowi. Alarmującemu ją, jeszcze zanim brunet otworzył usta i wypowiedział najbardziej niepokojące zdanie. Nic nie znaczące dla przypadkowego przechodnia, jakim przecież był sam nieznajomy i... Krótkie ukłucie, nagły brak ciepłego ciała za plecami i mogła tylko mocniej wbijać paznokcie w drewnianą balustradę, nawet nie próbując hamować grymasu bólu, wykrzywiającego jej mokrą od deszczu twarz. Tylko to uczucie potrafiła teraz przywołać; na krótką chwilę, bo gdy odwracała się do niego przodem znów była obojętną sobą, obdarzającą go pustym, prawie niewidzącym spojrzeniem. Pytajniki, kotłujące się w jej głowie nagle zniknęły: nie snuła domysłów, nie chciała łączyć go z tym, co działo się w Jedenastce; nie chciała pytać o nic ani łączyć faktów, dlatego zacisnęła wargi w wąską linię i bez słowa wyszła z altany. Prosto w dogasający - niczym niedawne płomienie - deszcz, spływający po jej włosach i materiale skórzanej kurtki, jaką dalej trzymała zarzuconą na ramiona. Szła szybko, nie trzymając się ścieżki, grzęznąc po kostki w rozmokłej ziemi i w wrzasku podświadomości. Jaką zakneblowała na dobre jeszcze zanim opuściła park - już w promieniach słońca, pojawiającego się nagle nad jednym z oszklonych budynków.
zt. |
| | | Wiek : 23 lata Zawód : technik w hotelu Przy sobie : telefon, klucze, fałszywe dokumenty (Frederic Ravendille) Znaki szczególne : często okulary-zerówki, skórzana kurtka, krótsze włosy
| Temat: Re: Altana w parku Sob Cze 20, 2015 4:31 pm | |
| | Suncośtamcośtam
Wspomnienia. Te śmieszne obrazy z przyszłości zawieszone na cienkiej nitce gdzieś w odmętach jego pamięci zdawały się wyłazić na wierzch zawsze w najbardziej nieodpowiednich momentach. Wystarczył jeden widok, budynek, słowo, znajoma twarz, a zaraz potem cała wprawiona w ruch machina pracowała na pełnych obrotach przemielając w kółko i w kółko, wręcz do znudzenia te same retrospekcje oraz uwagi, pociągając za sobą kolejne i kolejne, aż powoli jedyną rzeczą, o której mógł myśleć była chęć ucieczki z własnej głowy. Niemożliwa zresztą. Czasem zapominał przez to, że miał też parę dobrych wspomnień, zamkniętych w położonych najniżej szufladach, lekko zamazanych, ale dalej dobrych. Farrie zdecydowanie stanowiła ich część. Jasne włosy, jej śmiech i ta bezpośredniość były mu znajome na tyle, że mechanizm zadziałał i tym razem. Odpowiednie sznurki zostały pociągnięte, a on już w następnej chwili miał przed oczyma swoje dzieciństwo. Może nie do końca idealne, ale w tamtym momencie widział tylko tę beztroską część, kiedy jego największym problemem była chęć udowodnienia młodszej koleżance, że jest od niej lepszy we wszystkim. - Taa, w szczególności strażnicy pokoju jeszcze jakiś czas temu – powiedział ciszej tak, żeby słowa dotarły tylko do uszu Farrah, posyłając jej znaczący uśmiech. W sumie nie tylko strażnicy ucieszyliby się, gdyby w ich ręce wpadł poszukiwany. Nie miał wątpliwości, że w dzielnicy wolnych obywateli na pewno znalazłoby się jeszcze wiele osób, które chętnie zgarnęłyby nagrodę wyznaczoną za jego głowę. Na szczęście ten problem był już odrobinę nieaktualny i to w dodatku w dużej mierze dzięki stojącej tuż obok Risley. Zdaje się, że nie miał jeszcze okazji jej za to podziękować, lecz zanim zdążył to zrobić, dziewczyna chwyciła go pod ramię i już ciągnęła w boczną uliczkę. Nie protestował, zrównał się z nią błyskawicznie i szedł przed siebie. - Kradnący gumy do żucia? – zapytał, ściągając brwi. – Nie pamiętam niczego takiego – odpowiedział, próbując ukryć rozbawienie. – Zostawiałaś je gdzie popadnie albo po prostu nie umiałaś dobrze schować to na pewno – dodał, udając, że próbuje sobie cokolwiek przypomnieć. Może nie miał świetnej pamięci, ale parę faktów zapisało się w jego głowie. – Ale jeśli masz akurat jakieś przy sobie to na pewno nie odmówię. Przeszli już do Parku Emerald, ale i tu było sporo nawet jak na listopadowy wieczór. Na szczęście przypomniał sobie o pewnej jego mniej uczęszczanej części, więc tym razem to on pociągnął Farrie w wybranym kierunku. Przeszli parę alejek, minęli parę pustych ławek aż w końcu dotarli do niewielkiej altany schowanej bardziej z boku, teraz cichej i pustej. Oczywiście weszli do środka, a zaraz potem Tyler usiadł, rozglądając się już po spokojnym otoczeniu. – Romantycznie. – Pokiwał głową z wesołym błyskiem w oku, zaraz potem zerkając ciekawie na swoją towarzyszkę. – Prawie jak dawniej. Zaskakiwało go jak pozytywnie działała na niego obecność Farrah. Nawet jej bezpośredniość nie stanowiła dla niego żadnego problemu. No dobrze, większego problemu. Za pewne było to spowodowane wspólną przeszłością, która przez prawie piętnaście lat nie zatarła się całkowicie. - Nie miałem jeszcze okazji podziękować ci za pomoc z powrotem. – Znów mimowolnie ściszył głos w obawie przed niepotrzebnymi słuchaczami. Wyglądało na to, że w tej części parku są sami, ale ostrożności nigdy nie za wiele. - Więc... dziękuję.
|
| | | Zawód : Troublemaker Znaki szczególne : avatar © laura makabresku
| Temat: Re: Altana w parku Nie Cze 21, 2015 5:14 pm | |
| Tyler nie mógł wiedzieć, ze tego listopadowego wieczoru popsuł plany trzem młodym osiłkom, którzy już od jakiegoś czasu interesowali się osobą Farrie, choć tak naprawdę ich głównym celem był jej szef. Dziś śledzili ją już od godziny, czekając na nieostrożny ruch w postaci skręcenia w nieodpowiednią uliczkę i pozostania na niej samotnie. Okazja nie nadarzyła się, a może raczej nie spełniała wszystkich założeń. Towarzystwo Dawsona sprawiło, że mężczyźni poważnie zastanawiali się, czy mają swoją kwestię załatwić już dziś i byli bliscy rezygnacji z niecnych planów, jednak para przyjaciół wybrała dla siebie odosobnione miejsce na rozmowę i tym samym przypieczętowała swój los. Mężczyźni nie byli wysocy, ale wszyscy wyglądali na dobrze zbudowanych, a gdyby Tyler lub Farrie często odwiedzali siłownię, zapewne mogliby się na nich natknąć wcześniej. Każdy z nich miał ciemną kurtkę, co na tle zapadającego zmroku wyglądało naprawdę korzystnie. Gdy upewnili się, że w pobliżu nie kręcą się żadni Strażnicy Pokoju i osoby niepowołane, postanowili zakłócić spokój dwójki przyjaciół. - Altanka dla zakochanych? Nie wiesz, chłoptasiu, że ta tutaj nie lubi romantycznych zagrań? Woli prostaków pokroju Mendeza - zapytał jeden z nich, stając na środku wejścia, a jego koledzy natychmiast stanęli po jego bokach, zagradzając ewentualną drogę ucieczki (przynajmniej tę oczywistą). Z twarzy nie przypominali jednak typowych osiłków, dlatego Tyler i Farrie nie od razu mogli wyczytać, czy poza chęcią zaczepki i specyficznego droczenia się, istnieje jeszcze groźniejsze źródło wieczornego spotkania. W altance dało się wyczuć napięcie, ale, póki co, panował spokój. |
| | | Wiek : 20 lat Zawód : asystentka Mendeza; KRESowiczka Przy sobie : laptop, pendrive, telefon komórkowy, inhalator, przepustka do siedziby rządu Znaki szczególne : orli nos; znoszona, dużo za duża szara bluza z kapturem
| Temat: Re: Altana w parku Nie Cze 21, 2015 5:54 pm | |
| Im radośniejszy wydawał się Tyler, tym bardziej rozszerzał się niesamowity uśmiech Farrah, rozpościerający się teraz dosłownie od ucha do ucha. Różnica pomiędzy pierwszą miną chłopaka, łypiącego na nią na ulicy, a teraźniejszą swobodą i wesołym tonem, poprawiał blondynce humor. Z każdą sekundą stawała się więc coraz bardziej sobą: już nie posłuszną pensjonarką, wciśniętą w niewygodne, eleganckie ciuchy i uwierający stanik. Co prawda jeszcze niedawno, kiedy opuszczała siedzibę rządu, marzyła o założeniu sportowego biustonosza, przebraniu się w domowe dresy i odpaleniu najnowszej wersy gry, to jednak towarzystwo Tylera zdecydowanie lepiej odciągało ją od niewesołej rzeczywistości. - O nie, strażnicy wolą dziewczynki - sprostowała pseudopoważnym tonem, śmiejąc się, kiedy ciepły oddech Dawsona owiał jej odsłoniętą szyję. Znów poczuła się tak, jakby razem chowali się pod namiotem zrobionym z drogich obrusów albo bawili się w dom, stworzony naprędce z poduszek, starej sukienki mamy i przenośnego sprzętu do hologramów, kreującego okna z widokiem na zielony las. Dalej tak samo abstrakcyjny jak teraz, nawet jeśli przemykali razem pod prawdziwymi drzewami, wchodząc do parku. Chociaż nie padało, z drzew skapywały krople i już po krótkim spacerze jasne włosy Farrah poprzyklejały się do jej czoła, a jasny materiał bluzki przestał przypominać wykrochmaloną dyktę. Owinęła się szczelniej nieco za dużą marynarką, nie wypuszczając jednak ramienia Tylera ze swojego uścisku. - Bla bla bla. Dobrze wiem, że to byłeś ty. Pachniałeś potem truskawkami na kilometr - odparła na jego zarzut święcie oburzona, zgrabnie (powiedzmy - raczej przypominało to pokraczne stąpanie bociana) przeskakując przez większą kałużę, uwieszając się na krótką chwilę całkowicie na ramieniu Dawsona. Kiedy już złapała równowagę, sięgnęła do kieszeni marynarki, wyjmując z niej ukochaną gumę truskawkową. Ostatnią, ale bez zastanowienia przerwała ją na pół, wkładając jedną część do nieco wilgotnych od kropel deszczu ust Tylera, a drugą z powrotem do kieszeni. Na później. - Następnym razem możesz podrzucić mi porzeczkowe. Też są w porządku - zasugerowała wesoło, kiedy już znaleźli się pod drewnianym dachem altanki, oddalonej od głównych spacerowych ścieżek. Było tutaj ciszej, spokojniej - w taką pogodę, zapowiadającą rychły deszcz, nikt raczej nie planował wieczornego marznięcia na uboczu. Dla Tylera i Farrie altanka stanowiła jednak miejsce idealne. Blondynka rozsiadła się wygodnie, reagując na romantyczne stwierdzenie Ty perlistym, długim śmiechem, kończącym się rutynowym kaszlem. Krótkim, nieasmatycznym. Świeże powietrze parku działało na jej oskrzela bardzo dobrze, dlatego oddychała spokojnie, głęboko, naprawdę ucieszona z przypadkowego spotkania. W natłoku pracy zapomniała o kontaktach z ludźmi. Inna sprawa, że separowali się od niej, znikali w niewyjaśnionych okolicznościach albo gnili w więzieniu. Ale nie, to nie był czas na takie myśli. - Powinieneś więc przychodzić tutaj z kimś innym - zaproponowała delikatnie, przywołując w myślach obraz Mayi. Którą szalenie lubiła. I ich, ich jako parę, co rzadko wzbudzało sympatię osoby tak uprzedzonej do spraw sercowych jak Farrah. W ogóle brakowało jej obycia w uczuciach wyższych...jak i w przyjmowaniu podziękowań. Na kolejne słowa Tylera zarumieniła się więc mocno, przysuwając się do niego bliżej na drewnianym siedzeniu i opierając głowę o nieco wilgotny materiał kurtki. Ty nie pachniał już dziecięco, ale i tak czuła się przy nim jak przy kimś z rodziny, zachowując się w typowo farriowy sposób, niezmienny od czasu, kiedy skończyła cztery lata. Już-już miała teatralnie machnąć ręką i zaserwować Dawsonowi głupi żart, ale zanim zdążyła zabłysnąć, usłyszała kroki a po chwili pod drewnianym daszkiem pojawili się nieznajomi. Odruchowo zmarszczyła brwi, przyglądając się mężczyznom i próbując rozpoznać w nich kogoś znajomego. Bez sukcesu; z twarzy byli podobni zupełnie do nikogo i Risley po prostu westchnęła, prostując się na ławeczce i obserwując przybyszy bez lęku ale i bez zbytniej, typowej dla blondynki sympatii do całego świata. - O co wam chodzi? Nie znam was - spytała po prostu, konkretnie, rzeczowo, kręcąc powoli głową i powstrzymując się od zacmokania z niezadowolenia. - I w jakim sensie miałabym woleć Mendeza? Szefa się nie wybiera - dodała bardzo bystro, próbując połączyć fakty. Nie widziała nieznajomych w siedzibie Kolczatki, więc pewnie był to ktoś, mający rodzinę w Kwartale i próbujący kogoś stamtąd wyciągnąć. Pierwszy tydzień pracy w KRESie przypłaciła lekką depresją, ale teraz potrafiła już odciąć wyrzuty sumienia i wykonywać swoje obowiązki jak najsumienniej. Nieco lekceważąc niebezpieczeństwo, to fakt.[/b]
Ostatnio zmieniony przez Farrah Risley dnia Sro Cze 24, 2015 10:42 am, w całości zmieniany 3 razy |
| | | Wiek : 23 lata Zawód : technik w hotelu Przy sobie : telefon, klucze, fałszywe dokumenty (Frederic Ravendille) Znaki szczególne : często okulary-zerówki, skórzana kurtka, krótsze włosy
| Temat: Re: Altana w parku Wto Cze 23, 2015 4:14 pm | |
| Przesiadywanie wieczorową porą w altanie razem z Farrie jawiło mu się jako coś przyjemnie zwyczajnego. Rozmowa o wszystkim oraz niczym płynęła jakby sama, a każde słowo jak i śmiech były naturalne oraz szczere. Czuł się jak gdyby wcale nie upłynęło tych kilkanaście lat odkąd ostatni raz ciągnął ją za włosy albo zniszczył żmudnie tworzony zamek z piasku. Przez chwilę pomyślał nawet, że ma wrażenie, że wrócił do domu, wszystkie elementy jego życia same wskoczyły w odpowiednie miejsca i jest po prostu normalnie. Wszelkie złe myśli same powoli wyparowywały z jego głowy. Chyba tego właśnie potrzebował – chwilowego odcięcia się, skupienia na czymś pozornie nieistotnym. Jak na przykład kwestia preferencji strażników pokoju. Pokręcił głową z niedowierzaniem, nie mogąc jednak powstrzymać przy tym rozbawienia, które samo cisnęło się mu na usta. – No tak, w tej kwestii nie będę się sprzeczał – powiedział, unosząc dłonie do góry w geście poddania. – Ale o desperatów nietrudno nawet wśród nich. Nie żebym coś na ten temat wiedział – dodał szybko, uśmiechając się pod nosem. – Zgaduję. Tak czy tak poczułem się o wiele bezpieczniej – wyjaśnił dalej tym beztroskim tonem jakby chwilę temu wcale nie rozmawiali o czymś śmiertelnie poważnym. – Zatem teraz teoretycznie twoja kolej, żeby zerkać z niepokojem dookoła. Więc to w sumie dobrze, że tu jestem. Nawet dość szybki marsz i blondynka uwieszająca się na jego ramieniu nie zdołały ostudzić jego świetnego nastroju. Widząc Risley przeskakującą przez kałużę mimowolnie wspomniał jak kiedyś wyszli z rodzicami na spacer jesienią i po pewnym czasie zaczęło padać. Namówił ją na zabawę właśnie w przeskakiwanie kałuż, ale tych jak największych. Z racji tego, że żadne z nich nie było na to przygotowane, skończyło się ubrudzeniem wyjściowych ubranek, co obie mamy nie przyjęły z uśmiechem, a szczególnie jego, gdy dowiedziała się, że był to pomysł jej syna. Różnica wieku najwidoczniej nie grała miedzy nimi zbyt wielkiej różnicy nawet dawno temu. – Już wtedy nagminnie żułaś gumę, dla ciebie wszystko pachniało jak truskawki – odparł, kątem oka widząc, że już przeszukiwała kieszenie. Co prawda nie spodziewał się, że poda mu ją w ten sposób, ale chyba nie miał wyboru i nic nie powiedział, tylko przyjął gumę. – Jasne, jeśli nie zapomnę – odpowiedział poważnie. No cóż jedne dziewczyny lubiły kwiaty, inne czekoladki, a Farrie gumy do żucia. - Ale porzeczkowe? - zapytał niepewnie. Zresztą co on tam mógł wiedzieć. Śmiech blondynki po raz kolejny tego dnia wybrzmiał wśród ciszy listopadowego wieczora, ale tym razem Tyler nie spodziewał się, że zaraz zostanie zastąpiony uwagą na temat Mayi. – Przychodziłbym, ale ona nie lubi takich miejsc – powiedział, na chwilę poważniejąc. Aż za dobrze wiedział, że gdyby przyprowadził ją do jakiejś pseudoromantycznej altanki, wyśmiałaby go z miejsca. – Zresztą, jak już mówiłem, nie ma ostatnio nastroju na wyjścia ze mną. – Nie chciał robić jakiejś wielkiej tajemnicy z kolejnej kłótni, z drugiej strony nie chciał też zarzucać Risley swoimi śmiesznymi problemami sercowymi. Prawdopodobnie nie było do czego wracać, więc dopóki nie musiał przekroczyć progu mieszkania, w którym nie czekało go nic poza irytującą ciszą, zwyczajnie tego nie robił. Nawet (lub w szczególności?) we własnych myślach. W ten sposób było mu też o wiele lżej i podczas spotkania nie musiał robić dobrej miny do złej gry. Kiedy oparła głowę o jego kurtkę, chciał zapytać, czy nie jest jej przypadkiem zimno, co stanowiłoby dobry pretekst, żeby zakończyć (lub na chwilę odłożyć) temat Mayi. Zresztą do tej pory nie pomyślał o Farrie, która, nie wspominając o tym, że była chuda, miała na sobie marynarkę, może trochę nieodpowiednią jak na późny listopad? W dodatku jeszcze przy tym chłodzie oboje usiedli, a to zdecydowanie nie sprzyjało zatrzymywaniu ciepła. Niestety nie zdążył, bo niespodziewanie ktoś pojawił się w altance. Nie mógł zobaczyć twarzy, ale fakt, że stanęli w przejściu zdecydowanie mu się nie spodobał. Nieszczególnie miał ochotę na towarzystwo nieznanych osób, a dziewczyna zdawała się podzielać jego zdanie. Wystarczyło jedno spojrzenie, aby upewnić się, że i ona nie wiedziała, kim byli ani tym bardziej, czego konkretnie chcieli. – A o gustach się nie rozmawia.
Ostatnio zmieniony przez Tyler Dawson dnia Wto Cze 23, 2015 9:34 pm, w całości zmieniany 1 raz |
| | | Zawód : Troublemaker Znaki szczególne : avatar © laura makabresku
| Temat: Re: Altana w parku Wto Cze 23, 2015 9:30 pm | |
| Słysząc słowa Farrie, mężczyźni wymienili kpiące spojrzenia, najprawdopodobniej biorąc rzeczowy ton dziewczyny i jej pytania za ułożoną z góry taktykę, która miała ich omamić. Czy ona uważała ich za naiwniaków? Komentarz Tylera również nie przywołał uśmiechów na twarze osiłków, którzy teraz już całkiem swobodnie poczuli się w altance, poruszając się po niej bez większych zahamowań. Jeden z mężczyzn zdecydował się usiąść na ławeczce tuż obok panny Risley. - Pyskata jesteś - stwierdził, przyglądając się jej uważnie, od stóp do głów i obdarzając ją później rubasznym uśmiechem - On takie lubi? Jego dwóch kolegów zaniosło się krótkim śmiechem, jednak nie ruszyli się z miejsca, dalej tarasując wyjście z altanki. Obserwowali nie tylko dwójkę przyjaciół, ale także okolicę, by w razie czego uciec czym prędzej, jeśli na ścieżce pojawiłby się patrol Strażników Pokoju. - Zrobimy tak. Podam Ci dwa nazwiska, a ty sprawisz, że wykreślą je z listy kolejnej wywózki - zaproponował siedzący przy Farrie mężczyzna, kładąc jej na ramieniu swoją dłoń. Nie zaoferował nic w zamian, nie rzucił żadnej groźby, ale spodziewał się chyba, że jego żądanie może zostać spełnione jeszcze tego samego dnia. Na razie ignorował też Tylera, siedzącego po drugiej stronie blondynki. |
| | | Wiek : 20 lat Zawód : asystentka Mendeza; KRESowiczka Przy sobie : laptop, pendrive, telefon komórkowy, inhalator, przepustka do siedziby rządu Znaki szczególne : orli nos; znoszona, dużo za duża szara bluza z kapturem
| Temat: Re: Altana w parku Sro Cze 24, 2015 10:56 am | |
| Rozmowa z Tylerem naprawdę rozbawiała Farrie do niemożliwości. To nic, że brunet nie sypał żartami jak z rękawa, z drugiego wyciągając białego królika, a z nogawki - jakąś niesamowitą zabawkę. Risley i tak była zachwycona, kompletnie zapominając o problemach poszarzających jej buzię jeszcze chwilę temu. Teraz liczyło się tylko doborowe towarzystwo, świeże powietrze parku i krople zimnej wody, spływające jej z szyi pod bluzkę. Nieco się wzdrygnęła, ale równie dobrze mogło być to odebrane jako zapowiedź kolejnej porcji śmiechu. Ze strażników. Ze strażników zamykających, torturujących i mordujących (kto wie?) jej przyjaciół. Dwie godziny wcześniej przy takiej konotacji byłaby bliska zalania się łzami - chociaż prawie nigdy nie płakała - ale teraz przyjmowała okropieństwa świata na klatę, walcząc z własnymi demonami najlepszym orężem. Czyli pozytywnym myśleniem. I reagowaniem na nieuprzejmości Losu. - Jestem wdzięczna...a nie, nie, właściwie nie jestem. Sama umiem sobie poradzić - odparła buntowniczo, choć z sympatią, marszcząc brwi jak wszyscy twardzi mężczyźni z gier akcji. Na pewno prezentowała się niezwykle męsko, tuż przed starciem z wyimaginowanym bossem, wyjątkowo nie o twarzy Mendeza. O nim zapomniała kompletnie, poświęcając całą swoją zmarzniętą uwagę Dawsonowi. Nieco wzruszyła się truskawkowymi wspominkami, przytaknęła na jego pytanie o smak gumy i w końcu niemalże zastrzygła uszami, kiedy poruszył temat Mayi. Nigdy nie była dobra w wyczuwaniu emocji, ale jakaś twardsza nutka w tonie Tylera nakazała jej uważniejsze przyglądanie się jej ulubionej parze. Gdyby kiedykolwiek startowali w kapitolińskiej wersji Tańca z Gwiazdami, z pewnością oddałaby na nich wszystkie głosy albo wręcz zhakowała system. Byleby tylko zobaczyć ich radosnych razem. Dość słaba wersja swatki, którą powoli się stawała, ale na szczęście (bądź i nieszczęście) nie mogła dalej dopytywać. Nieznajomi przerwali altankową sielankę w sposób nieuprzejmy i Farrie ciągle obrzucała ich dość krytycznym spojrzeniem, unosząc wysoko jasne, nastroszone brwi. Początkowo uznała, że to zwykli, głupkowaci chuliganie (tak nazywała ich mama), ale kiedy jeden z mężczyzn podszedł zdecydowanie za blisko, siadając obok niej i kładąc ciężką dłoń na jej ramieniu, poczuła się więcej niż nieprzyjemnie. Może nie był to stan wielkiego zagrożenia - tego Risley jeszcze nigdy w swoim życiu nie posmakowała - ale i tak jej mięśnie spięły się natychmiastowo. Zwłaszcza, kiedy usłyszała biznesową propozycję. Aż prychnęła, niestety bez widowiskowo podskakującej grzywki, przyklejonej teraz do czoła przez deszcz. To prychnięcie wydawało się jej wystarczająco komputerowe, dodające animuszu i pokazujące, że wcale a wcale się nie boi i nie zamierza pertraktować z terrorystami. To nic, że notabene sama terrorystką była - w tej chwili wsiąkła w heroiczne wizualizacje, rozsądnie jednak hamując chęć wyzwania nieznajomych na brutalny pojedynek. Z troski o Tylera, rzecz jasna. - Nie ma szans. Nie ulegam naciskom, a nawet jeśli jakimś irracjonalnym cudem miałabym ci pomóc - nie mam takiej mocy. W KRESie tylko sprzątam, ostateczny podpis zależy od Mendeza - odpowiedziała za to dość ostro, patrząc mężczyźnie prosto w oczy, co w tak niewielkiej odległości było niezbyt komfortowe. Pokręciła więc głową i zepchnęła jego dłoń ze swojego ramienia, z zamiarem wstania z ławki i opuszczenia altanki. Zerknęła na Tylera, posyłając mu nieco spięty uśmiech, dalej jednak tkwiąc w przekonaniu, że to chwilowe nieporozumienie, niegodne zapisania się w radosnym pamiętniczku Farrah Risley pod dzisiejszą datą. |
| | | Wiek : 23 lata Zawód : technik w hotelu Przy sobie : telefon, klucze, fałszywe dokumenty (Frederic Ravendille) Znaki szczególne : często okulary-zerówki, skórzana kurtka, krótsze włosy
| Temat: Re: Altana w parku Sob Cze 27, 2015 2:37 pm | |
| Kiedy już wpadł w dobry nastrój, dość ciężko było go z niego wybić. Niestety mężczyznom z altanki udało się to wyjątkowo szybko. Wystarczyło, że swoją obecnością oraz słowami naruszyli atmosferę panującą w altance i nagle nawet jakby temperatura otoczenia spadła o kilka dobrych stopni. Tyler ściągnął brwi, na razie jeszcze spokojnie obserwując rozgrywającą się przed nim scenę. Niestety ta coraz mniej mu się podobała, a szczególnie, gdy jeden z mężczyzn usiadł obok nich. On sam został zignorowany, za to Farrie znajdowała się w samym środku wydarzeń. W dodatku najwyraźniej nie rozchodziło o jakieś sąsiedzkie porachunki, a o poważne kresowe sprawy. O wykreślenie z listy kolejnej wywózki nazwisk konkretnie. Spojrzał uważnie na dziewczynę, choć wydawało mu się, że wie, co odpowie. Oficjalnie robienie takich rzeczy było nielegalne, ale pracując jednocześnie dla Kolczatki Risley już parę razy wykreślała ludzi z różnych list, między innymi Mayę i jego. Gdyby dowiedziały się o tym inni to, nie wspominając o tym, że jeśli uprzedziłby ich Rząd, zapewne wyznaczono by za jej głowę nagrodę, mogłoby się znaleźć wielu podobnych do tych mężczyzn, którzy również chcieliby pomóc swoim rodzinom i przyjaciołom. Nie żeby Kolczatka nie chciała pomagać bezprawnym czy poszukiwanym (w końcu ostatnimi czasy w siedzibie znalazło się paru), ale robienie tego na tak ogromną skalę zdecydowanie nie należało do najlepszych pomysłów. No i oczywiście nie, jeśli ktoś nie poprosił, tak jak w tamtej chwili. Nie odzywał się dalej, ale nie dlatego, że obawiał się reakcji mężczyzn. Zresztą Farrah jak na razie sama dobrze sobie radziła, uparcie stojąc przy swoim i broniąc się przed wielkimi łapami spadającymi na jej szczupłe ramiona. Na ich szczęście żaden jeszcze nie przekroczył magicznej granicy tolerancji Tylera i on sam nie zamierzał dać im na to czas. Zrozumiał spojrzenie blondynki od razu, wstając i przy okazji podając jej dłoń. – No cóż panowie, najwyraźniej zwróciliście się do niewłaściwej osoby – rzucił, starając się brzmieć swobodnie, atmosfera w altance i tak była już wystarczająco nieciekawa, a on nie zamierzał dolewać oliwy do ognia. Choć może było już na to za późno? Za chwilę miał się przekonać. – Życzymy powodzenia w poszukiwaniach. Na nas już czas – powiedział zmierzając do wyjścia, które dalej pozostawało zagrodzone przed dobrze zbudowanych osiłków. Stanął sam przed mężczyznami, lekko ściskając nadgarstek Farrie, która, miał nadzieję, była krok za nim i czekając aż albo sami się odsuną albo... na rozwój wydarzeń.
Ostatnio zmieniony przez Tyler Dawson dnia Sob Cze 27, 2015 7:32 pm, w całości zmieniany 1 raz |
| | | Zawód : Troublemaker Znaki szczególne : avatar © laura makabresku
| Temat: Re: Altana w parku Sob Cze 27, 2015 7:06 pm | |
| Gdy Farrie odmówiła współpracy, w altance zrobiło się cicho, żaden z mężczyzn nie odezwał się, wymienili tylko kolejną serię porozumiewawczych spojrzeń. Nie ruszyli się też, gdy dziewczyna poniosła się z ławki i śladem Tylera ruszyła do wyjścia z altanki. Dopiero wtedy sytuacja nabrała rozpędu. Dwóch osiłków szarpnęło Dawsona za ramiona, rozdzielając go z koleżanką, po czym siłą posadzili chłopaka na drewnianej ławeczce. W tym samym czasie ten z mężczyzn, który wcześniej składał propozycję nie do odrzucenia, znalazł się tuż za panną Risley, tak blisko, że mogła poczuć jego oddech na karku. - W takim razie nie mamy wyboru - zakpił, jednocześnie dając znać swoim kolegom by trzymali Tylera mocno i nie pozwolili mu się wyrwać - Musimy użyć siły perswazji. Zadzwoń do szefa i sprzedaj mu jakąś bajeczkę, liczę na Twoją kreatywność. Jeśli sprawa nie zostanie załatwiona za godzinę, ucierpi na tym twój przyjaciel. Sytuacja zrobiła się nieciekawa, a w okolicy wciąż nie było żywej duszy, do której można by się było zwrócić po pomoc. Przywódca opryszków nie zasłaniał wyjścia z altanki i Farrie mogłaby spróbować ucieczki, ale w tej chwili Tyler nie miał na nią szans.
|
| | | Wiek : 20 lat Zawód : asystentka Mendeza; KRESowiczka Przy sobie : laptop, pendrive, telefon komórkowy, inhalator, przepustka do siedziby rządu Znaki szczególne : orli nos; znoszona, dużo za duża szara bluza z kapturem
| Temat: Re: Altana w parku Sob Cze 27, 2015 8:08 pm | |
| Farrah naprawdę źle znosiła szantaże. Właściwie gdyby niemiła grupka mężczyzn zabrała się do procederu ratowania kogoś od wywózki z innej strony, mieliby duże szanse na powodzenie. Wystarczyło uderzyć w nieco melodramatyczne tony i zaapelować do uczuć, by serce Risley zmiękło. Oczywiście nie na tyle, by przyćmić zdrowy rozsądek - nie mogła ściągać na siebie podejrzeń, zbyt dużo niewinnych duszyczek oczekiwało jej pomocy, żeby podejmowanie ryzyka stanowiło jakąkolwiek opcję - ale wystarczająco, by w jakiś sposób zadziałać i przenieść termin radosnej podróży do Dwunastki o kolejne dwa tygodnie. Tak się jednak nie stało, nieznajomi uderzyli (czyżby dosłownie?) w fałszywy ton, wywołując u Farrie reakcję przeciwną od zapewne przewidzianej. Jako kobieta sukcesu i wojująca feministka nie znosiła jakichkolwiek prób wpływania na jej trzeźwy osąd, a już niemalże fizyczny zamach na swoją niepodległość traktowała jako najgorszy potwarz. W chwili, w której odseparowano ją od Tylera, poczuła, że całą zalewa ją gorąca krew, powodując jeszcze mocniejsze spięcie mięśni i zaciśnięcie dłoni w pięści. Ugh. Nie znosiła testosteronu, a ten nagle unosił się w powietrzu ciepłą, lepką mgiełką, osiadając na jej karku razem z oddechem jednego z nieznajomych. Tuż przed sobą miała nieco zgniłe schodki altanki, dalej: prostą ścieżkę. Mogła uciec, była zwinna i szybka, ale zamiast tego - niewiele myśląc, to fakt - odwróciła się przodem do agresora, prychając gniewnie prosto w jego klatę. - Nie mam telefonu do Mendeza. Ani do nikogo na ważnym stanowisku. Jestem tylko asystentką, sprzątającą jego biurko i przynoszącą kawę. Wszystko zatwierdza Mendez. Myślisz, że kłamię? Proszę, sprawdź - zaczęła głośno, z niczym już nie tłumioną wściekłością wybrzmiewającą z każdej głoski. Szarpnięciem wyciągnęła z kieszeni marynarki telefon, wciskając go mocno w dłoń faceta. Nie miała nic do ukrycia, żadnych kolczatkowych kontaktów, żadnych kontaktów do Sawyera. Głupota przeszkadzających im mężczyzn doprowadzała zazwyczaj spokojną Risley na skraj wybuchu. - Znajdź kogoś, kto wam pomoże. Ja nie jestem tą osobą. On także - warknęła, próbując wyminąć barczystego faceta, by przystanąć przy siłą przytrzymywanym Tylerze i posłać nieznajomym wrogie spojrzenie. - Puszczajcie go - zarządziła niczym pięcioletnia blond królowa podwórka do starszaków, terroryzujących jej szkolne zauroczenie. |
| | | Wiek : 23 lata Zawód : technik w hotelu Przy sobie : telefon, klucze, fałszywe dokumenty (Frederic Ravendille) Znaki szczególne : często okulary-zerówki, skórzana kurtka, krótsze włosy
| Temat: Re: Altana w parku Wto Cze 30, 2015 2:48 pm | |
| Atmosfera w altance zagęszczała się z każdą chwilą, z każdym wypowiedzianym słowem oraz wykonanym ruchem. Tyler sam bardzo szybko zapomniał o chłodzie, o Mayi, a nawet o dzieciństwie, które przecież jeszcze przed chwilą miał jak na dłoni. Zdecydowanie bardziej realne oraz zajmujące wydawało się przedstawienie, które odgrywali niespodziewani goście, a w którym wziąć udział zmuszeni zostali Farrie i on. Choć, mówiąc szczerze, do niedawna uważałby się raczej za bohatera drugoplanowego lub epizodycznego. Do niedawna, bo zaraz potem, gdy wstał i spróbował jakoś wyrwać się z tego miejsca, mężczyźni szarpnęli go za ramiona i siłą usadzili na ławeczce. Próbował się bronić, ale co z tego, kiedy ich było dwóch? Nie miał większych szans, zresztą nie był też sam. Gdzieś tam obok ostatni z szantażystów czaił się obok Risley. Choć z tego, co zdążył się dowiedzieć, ona przydałaby im się bardziej w jednym kawałku. Resztę przedstawienia mógł oglądać na siedząco, próbując się wyszarpnąć z uścisku, lecz dalej dawało to średni efekt. Widział też, że jego koleżanka, gdyby chciała, mogłaby tak po prostu stąd uciec i choć w duchu chciał, żeby to zrobiła, doskonale wiedział, że zostanie i będzie próbowała mu pomóc. Upór to dobra cecha, jednak średnio sprawdza się w sytuacjach takich jak ta. Zresztą średnio też podobało mu się też to, że w tym momencie nie był w stanie poradzić sobie samodzielnie i musiał czekać, aż albo mężczyźni dadzą sobie z nim spokój (w co, po ostatnich słowach, odrobinę wątpił) albo pomocy udzieli mu blondynka. Kolejna próba dowiedzenia mężczyznom, że Farrah nie ma mocy, która mogłaby jej pozwolić na wykreślenie z listy na kolejną wywózkę paru osób, została podjęta, a on znów mógł tylko obserwować. Po raz kolejny spróbował się wyszarpać, gdy dziewczyna podała telefon tamtemu, mając nadzieję, że skupieni na czymś innym, może trochę rozluźnią uścisk? Jeśli nie, musiał wymyślić coś innego. Dziewczyna faktycznie mogła nie mieć tego numeru, ale nie wszyscy rozumieją słowo „nie”. - Dobra, a co z jakąś sekretarką? – zapytał naprawdę zmęczony całym tym zajściem. – Mendez na pewno jakąś ma. Daj im namiary na nią albo sama zadzwoń. Sam widziałem, masz tyle numerów w telefonie, jakiś kontakt z pracą na pewno utrzymujesz – powiedział dokładniej, patrząc bardzo uważnie w oczy Farrie. Przecież miała telefon, mogła go użyć jak chciała – zadzwonić do kogokolwiek, na przykład na posterunek strażników.
|
| | | Zawód : Troublemaker Znaki szczególne : avatar © laura makabresku
| Temat: Re: Altana w parku Wto Cze 30, 2015 7:19 pm | |
| Druga próba przemówienia mężczyznom do rozsądku napotkała taki sam opór, jak pierwsza. Szantażyści tylko wymienili między sobą spojrzenia, szybko ustalając w ten sposób, że nie kupują bzdur, jakie próbowała sprzedać im Farrah. Nieformalny przywódca bandy nie cofnął się, gdy dziewczyna nagle stanęła z nim twarzą w twarz, a gdy wręczyła mu do ręki swój telefon, przez chwilę miał taką minę, jakby rozważał, czy kradzież sprzętu nie będzie dla niego lepszym wyjściem, niż dalsze przesłuchiwanie pary przyjaciół. Ale wtedy odezwał się Tyler, wciąż podtrzymywany i pilnowany przez dwóch osiłków, a jego słowa tylko ich rozochociły. - Kolega dobrze mówi - telefon panny Risley z powrotem znalazł się w jej rękach - Dzwoń. Żaden z trójki mężczyzn nawet nie podejrzewał podstępu - wszyscy byli zbyt przejęci zbliżającym się rozwiązaniem sprawy, a męska duma sprawiła, że chyba nie docenili przeciwnika. |
| | | Wiek : 20 lat Zawód : asystentka Mendeza; KRESowiczka Przy sobie : laptop, pendrive, telefon komórkowy, inhalator, przepustka do siedziby rządu Znaki szczególne : orli nos; znoszona, dużo za duża szara bluza z kapturem
| Temat: Re: Altana w parku Sro Lip 01, 2015 2:15 pm | |
| Napływ adrenaliny do krwiobiegu Farrah wcale nie czynił z niej osoby bardziej inteligentnej. Wręcz przeciwnie, im bardziej się zacietrzewiała i im wyraźniejszy stawał się obraz bohaterskiej Risley w jej głowie, tym słabiej owa głowa pracowała, skupiona raczej na dopieszczaniu wizji powiewającej peleryny i rozkwaszonych nosów nieznajomych. Tak, właśnie tak powinna skończyć się ta niezbyt udana randka. Oczywiście Farrie daleko było do naćpanej agresorki, chętnie rozdzielającej kuksańce i sierpowe, ale w tak podbramkowej sytuacji była gotowa na wszystko. Żałowała, że nie wzięła z kolczatkowego arsenału jakiejś broni. Albo chociaż gazu pieprzowego. Powinna, ostrzegano ją o podejmowanym ryzyku prawie podwójnego szpiegostwa, ale do tej pory lekceważyła takie chmurne słowa terrorystycznej starszyzny. Była przecież nieważnym trybikiem w całej potężnej maszynie i nikt nie skupiał się na wyłapywaniu takich mróweczek. Nikt profesjonalny, bo przeszkadzający mężczyźni nie wyglądali ani na agentów rządu ani Kolczatki. Risley lubiła poukładane sprawy, a tej tutaj nie mogła tak łatwo zaszufladkować. Gdyby była w pełni działaczką podziemnej organizacji, pomogłaby im bez słowa. Gdyby była całkowicie poświęcona rządowym wytycznym, od razu zaczęłaby krzyczeć albo wydzwaniać na posterunek Strażników. Gdyby. Ciągle jednak była w pośrodku, w najgorszej szarej strefie, pełnej niedopowiedzeń i naciąganego sumienia. Kręgosłup moralny wyginał się pod nieznośnym kątem, a Farrie nie wiedziała, ile jeszcze kręgów brakuje do kompletnego paraliżu. Frustrowało ją to jeszcze bardziej, dlatego też ciągle stała z bardzo groźną miną, błyskając oczami na prawo i lewo i wpatrując się w końcu w Tylera z całkowitym, bezbrzeżnym niezrozumieniem. Najinteligentniejsza kobieta Kapitolu (według jej samej, jej rodziców i...pewnie siedzącego w kiciu Jeremy'ego) okazywała się stereotypową blondynką, mrugając zawzięcie jasnymi rzęsami i znów prychając z rozwścieczeniem młodej kotki. Rzucanie się do ucieczki nie wchodziło w rachubę, tak samo jak dalsze, głupkowate pertraktowanie z mężczyznami. Wzięła więc do ręki telefon i zrezygnowana zaczęła przeglądać książkę telefoniczną. Oczywiście w poszukiwaniu kontaktu do szalonej Kirstin, do której zapewne zadzwoniłaby w pierwszej kolejności, gdyby nie natknęła się wcześniej na alarmowy numer telefonu, wklepany jej tutaj przez nadopiekuńczą rodzicielkę. Strażnicy. W pierwszym odruchu chciała nacisnąć zieloną słuchawkę, ale wystarczyło szybkie spojrzenie na Tylera, by zaprzestać galopującej akcji ratunkowej. Kto jak kto, ale mundurowi mogliby rozpoznać w mężczyźnie poszukiwanego do niedawna zbiega, a wolała ryzykować obiciem mordki przez nieznanych sprawców niż zamknięciem kolejnej bliskiej osoby w więzieniu. Westchnęła więc ponownie i zamiast podnieść telefon do ucha, rzuciła go z całej siły na deski altanki, kilkakrotnie nadeptując aparat tak, że pozostały z niego tylko połamane kawałki. - Ups. Nie zadzwonię. Ile razy mam to powtarzać? Nie pertraktuję z terrorystami. Dajcie nam spokój, a nie będę was ścigała i nie naślę na was Strażników - powiedziała buntowniczo, przystając przy Tylerze w wojowniczej pozie superbohaterki, z rękami na wysokości talii i wysoko podniesioną brodą. Oczywiście powinna otrzymać jednak medal za głupotę, ale widocznie w tej chwili bardziej liczył się ckliwy, bezbolesny (na razie) heroizm. Była gotowa bić, kopać i pluć w obronie swojej księżniczki (Dawsona) i siebie samej, chociaż miała nadzieję, że rozwiąże się to w mniej inwazyjny sposób. W końcu w grach komputerowych uderzenia i połamane nosy nie bolały. |
| | | Wiek : 23 lata Zawód : technik w hotelu Przy sobie : telefon, klucze, fałszywe dokumenty (Frederic Ravendille) Znaki szczególne : często okulary-zerówki, skórzana kurtka, krótsze włosy
| Temat: Re: Altana w parku Nie Lip 05, 2015 6:25 pm | |
| hmm, yolo?
Rozumiał, że sytuacja, w jakiej się znaleźli, nie należała do najłatwiejszych. Otoczeni przez trójkę dorosłych, z lekka napakowanych mężczyzn szantażujących Farrie, próbujących zmusić do zrobienia czegoś wbrew prawu i zapewne wbrew jej własnemu kodeksowi moralnemu albo czemuś podobnemu. I jeszcze on – do tej pory raczej bierny obserwator niż uczestnik, nie wyrywający się, nie atakujący, zamierzający rozwiązać sprawę spokojnie, a teraz już swego rodzaju zakładnik, ktoś kogo dziewczyna najwyraźniej zamierzała uratować. Zajebisty żart. Tylko szkoda, że Tylerowi chwilowo nie było do śmiechu. Nie podobało mu się to coraz bardziej. Risley mogła ruszyć tę swoją blond głowę i uciec, ale została. Dobrze, nie chciała go zostawić samego, choć wychodziło na to, że koniec końców spotkanie zakończy się dokładnie w ten sam sposób, więc co za różnica? Żadna? Nie miał czasu na zbyt długie przemyślenia, bo jego uwagę przyciągało bardziej to, co zrobiła, gdy zaproponował, aby zadzwoniła do kogoś z pracy. A raczej czego nie zrobiła. Dostała zielone światło nawet od cholernych osiłków, żaden z nich nie podejrzewał podstępu. Mogła wybrać numer kogokolwiek – jak dla niego mogła to być nawet jej matka – byle tylko dać znać, że tkwią w gównianej sytuacji i bardzo przydałyby się posiłki. W sumie w pierwszej chwili pomyślał o strażnikach, bo czemu nie? Może i był do niedawna poszukiwanym, ale dla nich Tyler Dawson nie żyje, a Frederic wyglądał już nieco inaczej. Gdyby było inaczej, raczej nie wychodziłby z mieszkania, nie znalazł pracy, a w sumie to dla pewności dalej mieszkałby w bunkrze. Oczywiście kontakt z nimi na pewno byłby odrobinę ryzykowny, ale w tamtej chwili mieli przed sobą trochę bardziej realne zagrożenie niż możliwość rozpoznania dawnego zbiega. Przeszło mu przez myśl, że mogła nie zrozumieć, co chciał jej powiedzieć., Jednak, gdy pomyślał o spojrzeniu, jakim go obdarzyła, kiedy przeglądała swoje kontakty, zrozumiał, że musiała wiedzieć. W końcu nie była głupia, wiedział o tym. Nawet kiedy zniszczyła swój telefon nie pomyślał, że jest głupia. Może tylko odrobinę nienormalna i naiwna. Dalej chciała go obronić. Widział to w jej postawie, wysoko uniesionym podbródku, słyszał w głosie i na chwilę ukrył twarz w dłoniach. Świetnie, intencje miała dobre, gorzej zapewne z wykonaniem. Nie miała żadnych szans z tamtą trójką i musiała to wiedzieć, a mimo to dalej stała przy swoim. Jednak czy wiedziała, że pogarsza też jego sytuację? Jego granica wytrzymałości chyba już też została przekroczona. Posłał Farrie ostatnie ciężkie spojrzenie, kręcąc powoli głową. Nie będzie go bronić dziewczyna. Jego duma i tak została już urażona, brakowało jeszcze, żeby taka chudzina jak Risley zasłaniała go własnym ciałem. Poradzi sobie sam, a jeśli nie to trudno. To spotkanie chyba nigdy nie miało zakończyć się bezboleśnie. Chwycił przedramię jednego z mężczyzny i spróbował ściągnąć go na dół. Później wolną dłonią spróbował uderzyć go w twarz z całej siły, żeby choć na chwilę nie musieć się nim przejmować. – Zabieraj się stąd – rzucił do dziewczyny, ale nie patrzył, czy spełniła chociaż tę prośbę. Miał jednak nadzieję, że odwrócił na chwilę uwagę mężczyzn i w razie czego droga była wolna. Podniósł się z ławeczki i spróbował uderzyć drugiego z mężczyzn.
|
| | | Zawód : Troublemaker Znaki szczególne : avatar © laura makabresku
| Temat: Re: Altana w parku Pon Lip 06, 2015 12:47 pm | |
| Mężczyzna nie miał zamiaru prosić się kolejny raz, a sposób, w jaki odmówiła mu Farrah, dodatkowo go zdenerwował. Jej butna postawa, wcześniej wywołująca ledwie kpiący uśmieszek na twarzy, w ogóle przestała mu się teraz podobać. Musiał mieć do czynienia z wariatką, ale skoro nie chciała mu dać tego, o co prosił, należało użyć siły. Tyler zareagował pierwszy, wykorzystując element zaskoczenia i trafiając w twarz jednego z osiłków, tym samym na chwilę oszałamiając drugiego, który nie spodziewał się takiego rozwoju sytuacji. Jednak wtedy trzeci z nich ruszył do przodu i silnym ciosem pięścią, uderzył Dawsona prosto w nos. Wydawać by się mogło, że Farrie została na moment pozostawiona sama sobie, jednak już po chwili za rękę chwycił ją mężczyzna wcześniej trafiony w twarz przez jej przyjaciela. - Nie mam w zwyczaju bić kobiet, ale popatrzysz sobie teraz na efekty własnej głupoty - wykręcił jej ręce do tyłu, przycisnął do pleców i stanął za nią, ciasno obejmując. Chwycił dziewczynę za podbródek, po czym skierował jej głowę w stronę pozostałych. A tam obaj szantażyści rzucili się na Tylera, wymierzając mu cios za ciosem. Jeden z nich uderzył go w brzuch, a drugi zadbał, by ciało chłopaka nie pozostało długo w zgiętej pozycji, doprawiając silnym lewym sierpowym prosto w jego twarz. Przewaga liczebna zadziałała na ich korzyść, a w pobliżu altanki nie pojawił się nikt, kto mógłby pomóc parze przyjaciół. Bijatyka trwała jeszcze jakiś czas, a na każdą próbę oddania ciosu przez Dawsona przypadały dwa kolejne, wymierzone jemu. Farrie mogła tylko przyglądać się całemu zajściu, trzymana mocno przez rosłego osiłka, szarpanina z nim zdałaby się na nic. Gdy skończyli, Tyler leżał na deskach, obolały, z krwią cieknącą ze złamanego nosa. Oprawcy doprowadzali się do porządku, a ich kolega puścił wreszcie pannę Risley, odpychając ją przy tym mocno w kierunku zranionego chłopaka. - To jeszcze nie koniec - głos przywódcy bandy rozbrzmiał złowieszczo, gdy trzech mężczyzn opuszczało altankę. Wiedzieli, gdzie mieszka ich nowa koleżanka, nie widzieli więc sensu w próbie kradzieży czy dalszych pertraktacjach. W razie czego, zawsze mogli złożyć jej wizytę i tym razem się nie cackać.
Tyler - masz złamany nos, z którego cieknie krew, stłuczone żebra, a na ciele pojawią się wkrótce siniaki. Jesteś obolały i sam na pewno nie doczłapiesz się do domu. Efekty wcielenia się w rolę worka treningowego będziesz odczuwać do końca grudnia. Farrah - z ekwipunku znika telefon, warto też pomyśleć o alarmie mieszkaniowym, profilaktycznie na przyszłość. Dziękuję za grę ;) |
| | |
| Temat: Re: Altana w parku | |
| |
| | | |
| Pozwolenia na tym forum: | Nie możesz odpowiadać w tematach
| |
| |
| |
|