|
| |
Autor | Wiadomość |
---|
Zawód : Troublemaker Znaki szczególne : avatar © laura makabresku
| | | |
Autor | Wiadomość |
---|
| Temat: Re: Kwatera główna Sro Sie 06, 2014 5:24 pm | |
| Stojący przy Maisie mężczyzna uśmiechnął się do dziewczyny. - Nie bój się. Nic ci nie grozi. Jedz – podsunął bliżej jedzenie i wodę. – Może to nie frykasy, ale uwierz mi, nie ma w tym niczego szkodliwego. Rozmawiający mężczyźni spojrzeli ma Maisie, nadal naradzając się między sobą i rozważając, co mogą powiedzieć uwięzionej. Wreszcie jeden z nich uklęknął nieopodal krzesła i powiedział. - Spokojnie. Ktoś ważny chce z tobą porozmawiać, ale musimy na niego poczekać. |
| | | Wiek : 25 lat Zawód : córeczka tatusia Znaki szczególne : po-ciążowa sylwetka, szaleństwo w oczach
| Temat: Re: Kwatera główna Sro Sie 06, 2014 6:18 pm | |
| Brak reakcji na stłuczoną szklankę mógłby zastanowić Maisie, ale po prostu utwierdził ją w przekonaniu, że znajduje się w rękach ludzi kompletnie niekompetentnych. Albo na tyle zdezorientowanych, że nie wzruszało ich naprawdę nic. Cóż, nie zamierzała tłuc też talerza; wystarczyło, że podłogę ozdabiały duże kawałki szkła. Po które mogłaby w każdej chwili się schylić i podciąć sobie żyły. Mało bezpieczne postępowanie, ale nie robiła żadnych gwałtownych ruchów, wsłuchując się w wręcz uspokajające słowa mężczyzny. O kimś ważnym; gdyby czuła się choć odrobinę pewniej chętnie kopnęłaby przyklękającego mężczyznę w twarz albo wręcz na niego splunęła, ale mimo wszystko wolała nie prowokować osób posiadających broń. Nawet jeśli wydawali się dość nieogarnięci i pacyfistycznie nastawieni. Zero wiązania i bicia, chociaż policzek zaczynał jej puchnąć. Jutro pewnie obudzi się z pięknym, fioletowym siniakiem. O ile nastanie jakieś normalne jutro, w którym obudzi się na wygodnym łóżku w luksusowym apartamencie Gerarda, tłumacząc się z nieobecności. Bardzo boleśnie. Ta perspektywa sprawiła, że zagryzła wargi, nie komentując już w żaden sposób słów mężczyzn. Była zmęczona, obolała i zdezorientowana, wpadając powoli w chłodną i dość gniewną obojętność. |
| | |
| Temat: Re: Kwatera główna Sro Sie 06, 2014 8:57 pm | |
| Przyglądający się jej mężczyźni nie reagowali na pełne gniewu spojrzenia Maisie, nie skomentowali też jej zachowania. W pewnej chwili ujęli dziewczynę za ręce i zaprowadzili w stronę stojącego w kącie małego polowego łóżka, w sam raz dla Maisie. Gdy ułożyła się do snu, jeden ze strażników stanął nieopodal, bacząc, by dziewczyna zasnęła. Rankiem czekała na nią szklanka kawy i kolejny posiłek, a także krzesło, na którym siedziała. - Już niedługo – powiedział pilnujący jej mężczyzna, stając obok. |
| | | Wiek : 24 lata Zawód : Uciekinierka Przy sobie : pistolet, naboje, butelka alkoholu, kapsułka z wyciągiem z łykołaków, telefon komórkowy, laptop, pieniądze upchane po kieszeniach, przetarty plecak, aparat, leki przeciwbólowe Znaki szczególne : nieufne spojrzenie, utyka na lewą nogę Obrażenia : złamane serce, martwica nerwów w lewej nodze (nie wszystkich, prawda?)
| Temat: Re: Kwatera główna Czw Sie 07, 2014 10:07 pm | |
| Raz. Dwa. Trzy. Cztery… Odliczałam w duchu kolejne kroki, trochę może zdenerwowana widokiem ścian Kwatery. Chociażby dlatego, że – na dobrą sprawę – nie powinno mnie tu być. I w zasadzie, nie byłam w podziemiu od czasu mojego feralnego spotkania z przywódcą organizacji; kto by przypuszczał, że osoba, która od tak dawna frasowała moje myśli, wzbudzała swojego rodzaju respekt i chęć kontaktu oraz nawiązania współpracy, już wtedy była tak blisko mnie. W zasadzie wystarczyłoby bym powiedziała o parę słów za dużo Malcolmowi i już wcześniej mogłabym się o wszystkim dowiedzieć, bez otoczki całej tej szopki. Której wspomnienia były odrobinę stresujące. Odetchnęłam głębiej i skupiłam myśli na moim celu, starając się zepchnąć na bok wszelkie niepotrzebne emocje i wspomnienia. Na to przyjdzie czas później, teraz musiałam rozwiać swoje wątpliwości i sprawdzić pewne kwestie związane z kodami znajdującymi się w moim posiadaniu, a to wszystko wydawało mi się na tyle niebezpieczne w skutkach, iż bałam się podejmować jakichkolwiek działań z własnego mieszkania. Poza tym, potrzebowałam wsparcia. - Dziękuje, że mi pomożesz –mruknęłam, uśmiechając się przyjaźnie w stronę Rory, poprawiając przy tym ramiona plecaka (tym razem bez cennego aparatu w środku; cały jego ciężar był zasługą mojego laptopa). – Będę mieć u ciebie dług. Kolejny zresztą. Ostatnimi czasy czułam się naprawdę mocno zobowiązana wobec dziewczyny oraz – co bardziej mnie cieszyło – coraz mocniej do niej przywiązana. Miałam wrażenie, że młodzieńca i dość niedojrzała przyjaźń, która trafiła się nam jeszcze w Trzynastce teraz nie dość, że się odbudowała, to miała jeszcze o wiele silniejsze podstawy. W końcu, w momencie w którym się poznałyśmy obydwie miałyśmy dość zróżnicowane poglądy na świat. Rory nigdy – z tego co pamiętałam – nie należała do osób biernie obserwujących ludzką krzywdę, ja – jeszcze na samym początku – brzydziłam się przemocą i walką na tyle, że nie byłam w stanie przyłączyć się do budzącej się rebelii. Teraz za to obydwie, jak się okazuje od dość dawna, walczyłyśmy na tym samym froncie, co prawda nadal jeszcze skrycie, ale, kto wie co przyniesie los. - W ogóle, co tam u Ciebie słychać? Przepraszam, że ostatnio nie miałam wystarczająco czasu na babskie plotki, musimy to nadgonić – dodałam jeszcze i wyszczerzyłam się rozbawiona, sięgając ręką w stronę klamki do drzwi. – Co powiesz na jakiś wieczór przy dobrym winie, bez żadnych facetów i innych istot, które mogłyby tylko zakłócić… Urwałam gwałtownie, gdy mój wzrok przeniósł się z przyjaciółki na pomieszczenie do którego właśnie wchodziłyśmy, zaskoczona widokiem, który tam zastałam. Młoda kobieta, której na razie nie mogłam rozpoznać (choć dałabym sobie rękę uciąć, że z kimś mi się kojarzy) siedziała na krześle w towarzystwie jednego z nieznanych mi jeszcze członków Kolczatki. Pół jej twarzy pokrywał dość świeży siniak, a spojrzenie absolutnie nie wyrażało radości z życia. Wyglądała na spiętą, zniechęconą i… uwięzioną. Zamrugałam gwałtownie. - Co tutaj się dzieje? – rzuciłam zaskoczonym i zaskakująco ostrym tonem, właściwie nie wiedząc do kogo kieruje te słowa. Czy do stojącej obok mnie Rory, czy też do nieznajomego mężczyzny, którego obecność nagle wzbudziła we mnie zaskakującą wściekłość. Co on zrobił tej dziewczynie i czym ona sobie zasłużyła na takie traktowanie?! |
| | | Wiek : 24 Zawód : dziennikarka, zastępczyni redaktora naczelnego CV Przy sobie : klucze, dokumenty, telefon, zapalniczka, scyzoryk, portfel Znaki szczególne : ruda i piegowata, nie sposób nie zauważyć. Obrażenia : skłonność do infekcji
| Temat: Re: Kwatera główna Czw Sie 07, 2014 11:14 pm | |
| | bilokacja, po spotkaniu z Libby
Do małego, względnie dotychczas poukładanego, świata Rory powoli wkradał się prawdziwy chaos. Dotychczas wydawało jej się, że po śmierci matki jest już w stanie znieść wszystko, przecież była twardą, niezależną i pewną siebie kobietą. A potem kilka rzeczy wydarzyło się w krótkich odstępach czasu i już nie była tego taka pewna. Jack zniknął z jej życia, a potem pojawił się jeszcze na chwilę wzbudzając swoją obecnością taki zamęt, że rudowłosa postanowiła na dobre wymazać go z pamięci. Jak na razie – bezskutecznie. Przypadkowe spotkanie z Frankiem, choć bardzo przyjemne i pozornie nawet obiecujące, obudziło wyrzuty sumienia, których istnienia już dawno nie potrzebowała. A natknięcie się na Maisie przywołało falę demonów z przeszłości, z którymi pewnie umiałaby sobie poradzić, gdyby dwa poprzednie wydarzenia skutecznie jej nie osłabiły. Nie miała już nawet siły udawać, że dobrze się czuje, od tygodnia nawet fizycznie nie była w pełni zdrowia, ale wolała nie wspominać o tym nikomu. Jeszcze nie, jeszcze miała czas, to wszystko mogło rozwiązać się samo. Musiała skupić się na czymś innym, dlatego na prośbę Nicole zareagowała od razu, decydując się na towarzyszenie przyjaciółce w wyprawie do Kwatery Głównej. Dziwiła się, że panna Kendith nie poprosiła o to Malcolma, ale jak widać była to jednak z tych rzeczy, o które musiała ją jeszcze podpytać. - Nie ma sprawy – uśmiechnęła się przyjaźnie, choć właściwie musiała zmusić się do uniesienia kącików ust. Nie chciała dać po sobie poznać, że coś jest nie tak, na szczęście wędrowała korytarzami trzymając się za Nicole, dlatego nie musiała obawiać się, że kobieta rozgryzie jej niemrawą minę. A potem padły trzy słowa, po których zrobiło jej się niedobrze. Winie, facetów, istot. Zatrzymała się nawet w pół kroku, bardzo poważnie zastanawiając się nad tym, czy nie powinna zwierzyć się Nicky tu i teraz, byle tylko otrzymać niezbędne wsparcie. Wycie do kalendarza w pojedynkę było najgorszym z możliwych wyjść, ale nie miała odwagi podjąć dalszych kroków w tak poważnej sprawie. - Straszne zamieszanie w pracy, wiesz jak jest –czuła się fatalnie, zbywając przyjaciółkę, ale nie chciała wchodzić jej na głowę. Już miała zastanowić się nad tym, jak uprzejmie odmówić, gdy widok, jaki obie kobiety zastały w pomieszczeniu, uratował sytuację. Choć już po chwili okazało, że mogło być jeszcze gorzej. Maisie. Maisie Ginsberg we własnej osobie siedziała przy stole w Kwaterze Głównej Kolczatki, pilnowana (?) przez jednego z jej członków (Rory nie mogła sobie przypomnieć jego imienia). Krew odpłynęła z twarzy rudowłosej, która miała tylko ułamek sekundy na decyzję. Mogła natychmiast wtajemniczyć Nicole i liczyć, że razem z całą organizacją rozwiążą jakoś tę sprawę. Mogła też udawać obojętność i kto wie, czy nie wyszłaby na tym lepiej. Gdyby udawała, że los Maisie kompletnie jej nie interesuje, odsunęłaby od siebie wszystkie podejrzenia, na wypadek… - Co tutaj się dzieje? Głos przyjaciółki wyrwał ją z zamyślenia; dotychczas wpatrywała się w pannę Ginsberg pustym wzrokiem, ale szybko przeniosła go na towarzyszącego jej mężczyznę. - Ty ją uderzyłeś? – zapytała oschle, wskazując głową na siniak na twarzy brunetki. Gdyby spojrzenia mogły zabijać, (nie)znajomy właśnie padałby na podłogę. Nie miał prawa do podnoszenia ręki na tę dziewczynę, jedynie Rory mogła jej wymierzać sprawiedliwość. Maisie była dla niej i tak miało pozostać, nawet jeśli ceną za to miało być kłamstwo zaserwowane przełożonym i przyjaciołom. |
| | |
| Temat: Re: Kwatera główna Czw Sie 07, 2014 11:25 pm | |
| Stojący przy Maisie mężczyzna spojrzał z politowaniem na wchodzące Nicole i Rory, kompletnie ignorując je... Do momentu, w którym obie zaczęły gadać. - Nie, nie ja. - odpowiedział. - Ja tu tylko stoję i jej pilnuję, zgodnie z zaleceniami, jakie otrzymałem. I nie wiem, kto ją uderzył. - zmierzył Carter spojrzeniem, wyraźnie mówiącym, co sądzi o jej minie. No cóż, najwidoczniej owa kobieta albo zjadła wszystkie rozumy, albo uważała się za szefową. - A teraz, skoro panie się tu znalazły, najmocniej przepraszam, ale mam coś do załatwienia. Podejrzewam, że dziewczynie lepiej będzie w pań towarzystwie. Ostatni raz spojrzał na Maisie, posyłając jej smutny uśmiech, wyraźnie mówiący, że współczuje jej towarzystwa, po czym skierował się ku wyjściu i po chwili opuścił Kwaterę Główną. |
| | | Wiek : 25 lat Zawód : córeczka tatusia Znaki szczególne : po-ciążowa sylwetka, szaleństwo w oczach
| Temat: Re: Kwatera główna Pią Sie 08, 2014 10:20 am | |
| Maisie odwykła od zadawania pytań. Tak po prostu. W rodzinnym, kochającym domu - tak już wspominał Trzynastkę jej zmanipulowany do granic możliwości umysł - za każdy niepotrzebny pytajnik na końcu zdania mogła otrzymać w najlepszym przypadku siarczysty policzek, wykreowała więc w sobie długofalową zdolność wyciągania wniosków na własną rękę. Trąciło to trochę buntem i zaznaczaniem własnej niepodległości, ale przecież była to wolność tylko wewnętrzna i zbliżona wręcz do wróżbiarstwa. Bez kart i szklanej kuli za to z wyraźnym obrazem twarzy Gerarda przed oczami, na której każde drgnienie kącika ust oznaczało coś innego. Po kilkunastu latach obserwacji i kilkuset porażkach, wypisanych na jej ciele głębokim bliznami, uważała, że poznała go na tyle dobrze, by wystrzegać się kolejnych razów. Teraz także oszczędzała siły i nie zarzucała Strażników wrzaskami i domaganiami wolności. Wiedziała, że nie przyniosłoby to żadnych rezultatów i z pewnością nie zamierzali dusić ją po każdym pytajniku, jednak zdrowy rozsądek nakazywał jej milczeć. Od wczorajszej kurtuazyjnej rozmowy o kimś ważnym nie wydobyła więc z siebie ani jednego słowa, odmawiając jedzenia i wypijając tylko wodę. Nie wierzyła w nawet najsłodsze zapewnienia o braku trucizny albo jakiegoś środka nasennego. Z pilnujących ją osób emanował co prawda spokój i jakaś aura wywołująca rosnące zaufanie, ale to mogła być tylko poza. Maisie nauczyła się, że gdy znajduje się dalej niż metr od dłoni Gerarda życie ma dla niej same przykre niespodzianki; mogła więc tylko czekać aż z tego nieoczekiwanego, podziemnego prezentu wyskoczy ktoś, kto poderżnie jej gardło. Nie, nie zastanawiała się nad tym, czy kimś ważnym jest Alma Coin, były prezydent Snow czy okręgowy handlarz kobietami. Polityka była dla niej czymś kompletnie nieistotnym i niezrozumiałym; odcinała się od niej jak mogła, żyjąc w swojej złotej klatce bez dostępu do informacji. Których nie łaknęła; wręcz przeciwnie, nie dopytywała nawet o pracę Gerarda ani jego pozycję w nowym społeczeństwie, bo...nie powinno się zadawać pytań. Złota zasada, przyświecająca Maisie nawet kolejnego poranka, kiedy to została posadzona na krześle. Dalej w ciszy, dalej w tym niskim pomieszczeniu, dalej z wręcz niedorzecznie sympatycznymi strażnikami zmieniającymi się obok niej, jakby była jakąś zapomnianą gwiazdką showbiznesu w jakimś podziemnym reality-show. Czuła się zmęczona, głodna i nieco otępiała; w nocy nie zmrużyła oka ze strachu i o ile wczoraj zachowywała święty spokój to w tej chwili jej dłonie, zaciśnięte na podłokietnikach fotela, mocno drżały. Zaciskała więc palce do zbielenia i tak niezdrowo bladej skóry. Nie, nie obawiała się tego, że miły Strażnik zaraz poderżnie jej gardło; myślami była wyłącznie przy Gerardzie. Jeśli wczoraj mógł jeszcze łaskawie dać jej szansę i uznać, że wyszła tylko na krótki spacer, to teraz, po całym dniu, z pewnością planuje skrzywdzenie jej. I dziecka; aż skuliła się na tą myśl, kiedy drzwi do pomieszczenia trzasnęły lekko. W pierwszej chwili nawet nie podniosła głowy, pogrążona w swoich myślach i wpatrzona w blat stołu. Dość tępo, ale w jej głowie myśli biegły z niesamowitą prędkością w kierunku wizji przerażających bardziej niż klaustrofobiczne pomieszczenie, niepewność swojego losu i...perspektywa spotkania z ulubioną - bo jedyną? - kapitolińską przyjaciółką? Kiedy usłyszała głos Carter - cóż, teraz przynajmniej znała jej nazwisko - gwałtownie podniosła głowę i wyprostowała się na krześle, w ogóle omijając wzrokiem stojącą blisko niej brunetkę. Wyraźnie zdenerwowaną; wyczuwała to raczej niż widziała, bo wpatrywała się wyłącznie w rudowłosą. Na razie bez słowa, bo z trudem układała w głowie kolejne zapadki pułapki, w jakiej się znalazła. To była ta obiecana zemsta? Zwykły przypadek? Za dużo niewiadomych błyszczało czerwonym, ostrzegawczym kolorem w głowie Maisie, żeby mogła zorientować się w sytuacji już na pewno. |
| | | Wiek : 24 lata Zawód : Uciekinierka Przy sobie : pistolet, naboje, butelka alkoholu, kapsułka z wyciągiem z łykołaków, telefon komórkowy, laptop, pieniądze upchane po kieszeniach, przetarty plecak, aparat, leki przeciwbólowe Znaki szczególne : nieufne spojrzenie, utyka na lewą nogę Obrażenia : złamane serce, martwica nerwów w lewej nodze (nie wszystkich, prawda?)
| Temat: Re: Kwatera główna Sob Sie 09, 2014 9:06 pm | |
| Byłam strasznie wdzięczna Rory za każdy krok który robiła w moim towarzystwie. Nie tylko dlatego, że faktycznie potrzebowałam pomocy, przede wszystkim ze względu na to, że w jej towarzystwie czułam się o niebo lepiej przemierzając korytarze bunkru, który nadal wywoływał we mnie pewne klaustrofobiczne uczucie strachu, którego podłoża nawet nie mogłam odnaleźć. Podejrzewałam, że w momencie, w którym częściej zacznę pojawiać się w podziemiu, gdy przyzwyczaję się do tych murów, to wszystko zniknie nie pozostawiając po sobie nawet cienia obaw, jednak tym razem… Starałam skupić się na celu naszej wyprawy, by nie myśleć o tonach betonu wiszących mi nad głową, wykrzesać z siebie entuzjazm (co w sumie nie było takie trudne, bo sama myśl o kodach przyprawiała mnie o podniecenie) oraz skupić się na innych plusach wynikających z towarzystwa przyjaciółki. Chociażby z faktu, że wreszcie mogłam z nią luźno porozmawiać. - Wiem, a Lowell niczego nie ułatwia – odpowiedziałam na jej wyznanie o pracy, krzywiąc się nieznacznie pod nosem, na samo wspomnienie o naszym szefie, który ostatnimi czasy nie wzbudzał raczej mojej sympatii. Szczególnie po tym feralnym przesłuchaniu, kiedy to Ginsberg wspomniał coś o przyjaźni łączącej go z redaktorem naczelnym Capitol’s Voice. – Do końca tych pieprzonych Igrzysk nic się nie zmieni, a może być nawet gorzej… Nie miałam jednak szans na wdanie się w dalszą dyskusję na frapujący nas obie temat, zbyt zaskoczona widokiem zastałym w pomieszczeniu. Mrugałam gwałtownie przenosząc wzrok z mężczyzny na kobietę siedzącą na krześle, to zerkając na Rory stojącą obok. Co tu się, do cholery, działo? Od kiedy to Kolczatka zajmowała się przetrzymywaniem kogoś w Kwaterze i biciem kobiet? Zacisnęłam zęby i usta w wąską kreskę próbując powstrzymać się od wybuchu i mimo narastającej wściekłości zachować zdolność trzeźwego myślenia i kalkulacji. I powstrzymać się od uderzenia mężczyzny za to w jak bezczelny sposób potraktował mnie i przyjaciółkę. Parsknęłam cicho, obserwując go ze zmarszczonymi brwiami, gdy wycofywał się z pomieszczenia, a gdy tylko drzwi za nim się zamknęły ruszyłam szybko w stronę krzesła i przykucnęłam obok milczącej kobiety. I w zasadzie w tej pozycji zamarłam nie do końca wiedząc co mam zrobić czy powiedzieć, jak się zachować by nie zdradzić czegokolwiek przed nieznajomą. Rzuciłam przez ramię niepewne spojrzenie w stronę Rory, a kiedy ponownie się odwróciłam dopiero teraz dotarło do mnie jak intensywnie brunetka wpatrywała się w rudowłosą kobietę. - Jak się czujesz? – zapytałam ostrożnie, zdystansowanym głosem. Wyprostowałam się również nabierając dziwnych podejrzeń, nie rozpoznawałam jej, nic z tych rzeczy, jednak czułam również, że jej obecność tutaj nie jest niczym dobrym. Czy Malcolm naprawdę zwariował ściągając do Kwatery obcych i to w taki sposób? - Kto Ci to zrobił? – dodałam po paru chwilach, uważnie przyglądając się jej twarzy. Siniak wyglądał paskudnie, zresztą, nieznajoma ogólnie nie wyglądała za dobrze. Nozdrza zadrgały mi nerwowo, gdy gwałtownie wciągnęłam powietrze. Malcolm nie mógł być takim idiotą. Nie mógł być cholernym dupkiem, który pozwalał na krzywdzenie obcych. A jednak, zdawać by się mogło, że niezbity dowód na jego winy znajdował się tuż przed moimi oczami. Zerknęłam w stronę przyjaciółki. – Sądzisz, że powinnyśmy zawołać Szefa? – spytałam, w ostatnie słowo wpychając odrobinę ironii, by ukryć ból, który sprawiała mi sama myśl, że mężczyzna mógł maczać palce w tej sprawie. |
| | | Wiek : 24 Zawód : dziennikarka, zastępczyni redaktora naczelnego CV Przy sobie : klucze, dokumenty, telefon, zapalniczka, scyzoryk, portfel Znaki szczególne : ruda i piegowata, nie sposób nie zauważyć. Obrażenia : skłonność do infekcji
| Temat: Re: Kwatera główna Sob Sie 09, 2014 11:00 pm | |
| Obecność Maisie nie mogła być przypadkowa, bo takie przypadki po prostu nie istniały. Los po raz kolejny zdecydował się zadrwić z Rory, stawiając ją oko w oko z morderczynią matki. Tym razem ewidentnie była górą, ale wcale nie poprawiało jej to nastroju. Nie mogła skonfrontować się z dziewczyną równie otwarcie co wtedy, na Skwerze Marzycieli, Nicole na pewno zaczęłaby coś podejrzewać. Musiała zacisnąć zęby (choć na razie zaciskała tylko pięści) i nie dać po sobie poznać, jak skomplikowana jest dla niej obecna sytuacja. Na spojrzenie wychodzącego mężczyzny odpowiedziała podobnym, wyrażającym obrzydzenie i pogardę. Nie uwierzyła mu, nie wiedziała nawet, jak ma na imię, ale jego mina i stosunek do Maisie powiedziały rudowłosej wszystko, co chciała wiedzieć. Nie odezwała się, uciekając wzrokiem gdzieś w kąt pomieszczenia. Co Ginsberg robiła w Kwaterze Głównej? Czy góra wydała polecenie żeby ją tu przyprowadzić? A może jakiś narwany członek Kolczatki dopuścił się samowolki, próbując odegrać się na samym Gerardzie Ginsbergu? Nawet w gorącej wodzie kąpana Rory przemyślałaby trzy razy swoją decyzję, zanim nadepnęłaby na odcisk Kata Kapitolu. Ruch oporu i forma, jaką przybierał, coraz mniej jej się podobały. Zamach na Placu Wyzwolenia w biały dzień, porwanie córki człowieka Almy Coin – co się stało z opozycją, do której dołączała? Chciała walczyć z niesprawiedliwością systemu, z rządami obecnej pani prezydent, która pochodziła przecież z jej dystryktu. Była gotowa stanąć naprzeciw ludzi, z którymi kiedyś ramię w ramię zdobywała stolicę, a teraz boleśnie przekonywała się o tym, że może jej pobudki nie były wcale tak szlachetne. Zamyślona, przyglądała się Nicole, która wzięła sprawy w Kwaterze w swoje ręce. Przykucnęła obok milczącej Maisie i spokojnym głosem zadawała jej kolejne pytania. Rory mogła się założyć, że nie otrzyma na nie satysfakcjonującej odpowiedzi; w jej mniemaniu Ginsberg była nieźle zakręcona. Sama nie odezwała się ani słowem, wzruszając ramionami na w odpowiedzi pytanie przyjaciółki. Nie potrzebowała tutaj kolejnych osób, wystarczająco intensywnie czuła na sobie wzrok porwanej, przeszły ją nawet dziwne dreszcze. Kto wie, czy to nie Malcolm we własnej osobie zarządził doprowadzenie Maisie do Kwatery Głównej? Na razie wszystko na to wskazywało, wszakże mężczyzna, który jeszcze chwile temu jej pilnował, wspominał coś o zaleceniach. Kto, poza przywódcą, mógł je wydać? Przed oczami Rory pojawiła się nagle uśmiechnięta Lophia, a za nią Jack i cała ta komiczna scena z mieszkania Breefling, jaka rozegrała się lata świetlne temu (ruda miała wrażenie, że nienawidzi Caulfielda już wieczność). Może to zastępczyni Randalla maczała palce w uprowadzeniu panny Ginsberg? Rudowłosa była zbyt przejęta ochroną własnego interesu, by zaproponować jakieś rozwiązanie tej sytuacji. Czując, że z każdą chwila robi jej się coraz bardziej słabo (bo co, jeśli odkryją, że w przeszłości groziła Maisie?), odnalazła za plecami jedno z krzeseł i usiadła na nim powoli, unikając wzroku Nicole, ale dzielnie odpowiadając na spojrzenia rzucane jej przez więźniarkę. - Ktoś ciekawie rozumie pojęcie walki z systemem – prychnęła z dużą dozą sarkazmu w głosie, opierając łokcie na kolanach i brodę na dłoniach. Chciała jeszcze dodać, że ma niemiłe wrażenie iż wie, na kim za to wszystko zemści się Ginsberg, ale zatrzymała to dla siebie. Po co miała zwracać niepotrzebną uwagę?
|
| | | Wiek : 25 lat Zawód : córeczka tatusia Znaki szczególne : po-ciążowa sylwetka, szaleństwo w oczach
| Temat: Re: Kwatera główna Nie Sie 10, 2014 12:03 pm | |
| Uwięzienie nie stanowiło dla Maisie problemu - Gerard tak uroczo i dobitnie zmanipulował jej postrzeganie świata, że paradoksalnie bezpieczniej czuła się pod czyimś jarzmem i bez konieczności decydowania za siebie. Wszystko było jednak w porządku wyłącznie, gdy klucz od wyjścia (bądź kajdanek?) dzierżył w dłoni sam Ginsberg. Gdy osoba na szczycie hierarchii zmieniała się w tak nieprzewidywalny sposób, Mai zachowywała się jak zdezorientowany psiak podkradziony prawowitemu właścicielowi i wepchnięty do nowej rodziny. Kochającej, bez wątpienia. Nikt nie przykuł ją do polowego łóżka, nie połamał nóg, nie wybił zębów; podsunięto jej jedzenie i wodę i w żaden sposób nie naruszano jej nietykalności cielesnej. Powinna zareagować rozluźnieniem i wręcz radością, pomieszaną z niedowierzaniem, że ktoś może traktować ją tak po królewsku (pomijając powierzchniowe groźby cielesne, bolesne lądowanie na ziemi i wymierzanie siarczystych policzków), jednak działo się wręcz przeciwnie. Z każdą minutą przebywania w tym niskim pomieszczeniu jej frustracja sięgała krańców świętej cierpliwości. Klaustrofobia podsycała całą wściekłość i niepokój, hulające teraz w głowie Maisie z taką siłą, że prawie wyrywała podłokietniki z krzesła, naciskając na tworzywo z niespotykaną siłą. Odejście strażnika i pojawienie się dwóch dam dworu, w tym powabnej rudowłosej, wcale jej nie uspokoiło. Wręcz przeciwnie. Carter, stojąca nieopodal i wyraźnie nie przyznająca się do tak zaawansowanej znajomości, działała na nią jak irytujące dudnienie w głowie: początki migreny, zgrzytające zęby i pulsująca wściekłość zastraszonego zwierzątka. Troskliwe pytanie brunetki, przybliżającej się do niej wybrzmiało w pomieszczeniu tak ostro, że Mai na sekundę oderwała wzrok od Rory, obrzucając nieznajomą piorunującym spojrzeniem. Bardzo nieprzyjemnym; gdyby kobieta nie podniosła się chwilę potem, pewnie kopnęłaby ją w twarz. Odruch, reakcja napiętego do granic możliwości ciała. I tak wyrzucającego z siebie truciznę; dosłownie, splunęła Nicole pod nogi, w ogóle ignorując jej pytania. Wydawały się jej tak przerażająco głupie, że aż zacisnęła mocniej palce na krześle, jakby sama sobie nakładała kajdanki. Chyba tak właśnie było; najchętniej wstałaby i szarpnęłaby Carter za jej długie włosy na podłogę i potem przeciągnęłaby ją za sobą przez ten cały kanałowy syf, którym przeszła, rzucając w końcu Gerardowi pod nogi. W ramach uratowania siebie; fantomowo czuła pulsującą wściekłość Gerarda, teraz pewnie wyrzucającego jej rzeczy przez okno i szykującego najgorsze tortury, ofiarowane jej...jeśli wróci. Nie wiedziała dlaczego tu jest, godziny zlewały się jej w jedno pasmo i równie dobrze mógł być to słoneczny poranek jak i kolejny wieczór. Niewiedza działała na nią paraliżująco, tak samo niepokój o dziecko, chociaż starała uspokoić się racjonalnymi argumentami. Wolała jednak spijać zapewnienia o zdrowiu i szczęściu z ust Gerarda: powtarzanie mantry jego głosem w swojej głowie nakręcało ją jeszcze bardziej do działania. Bez przemyślenia; po prostu puściła krzesło i wstała, chwiejąc się odrobinę na nieco zdrętwiałych nogach, co jednak nie przeszkodziło jej w podejściu do Rory i chwyceniu jej za włosy. Nie miała dość siły, żeby faktycznie szarpnąć ją do góry, ale wystarczyło, że mogła spojrzeć w jej oczy z bliska. Przynajmniej przez kilka sekund, dopóki nie zostanie unieszkodliwiona albo odepchnięta. - To jest twoja zabawa w zemstę? - spytała lekko drżącym głosem, wzmacniając uścisk i wyrywając pewnie przy tym trochę rudych pukli. Za mało, szarpnęła z całych sił, oddychając coraz szybciej, jakby każda sekunda przebywania w tym pomieszczeniu rujnowała odporność jej ciała (i psychiki) doszczętnie. |
| | | Wiek : 39 lat Zawód : bezrobotny, dowódca Kolczatki Przy sobie : paczka papierosów, zapalniczka, scyzoryk wielofunkcyjny, dowód tożsamości, broń palna, pozwolenie na posiadanie broni
| Temat: Re: Kwatera główna Nie Sie 10, 2014 1:03 pm | |
| Odkąd otrzymałem list, który oficjalnie wzywał mnie do objęcia funkcji mentora, stanowczo zbyt dużo czasu spędzałem w Kwaterze. Żałosne; przecież zdawałem sobie sprawę, że ani tony betonu nad głową, ani stalowe drzwi nie schowają mnie przed nałożonymi obowiązkami, a tym bardziej nie oddalą zaznaczonej w kalendarzu daty Dożynek. Ocalali z rebelii awoksi już zapewne odkurzali dywany w Ośrodku Szkoleniowym, żeby gromada skazanych na śmierć dzieciaków nie umarła przedwcześnie na skutek unoszących się w powietrzu roztoczy, a we mnie rosły niszczycielskie zapędy za każdym razem, kiedy przypominałem sobie o miejscu, w którym już niedługo będę zmuszony spędzać większość czasu. Z drugiej strony, trudno było nie docenić subtelnej ironii, jaką niósł ze sobą fakt, że nowy kompleks - tak samo jak Kwatera - znajdował się całkowicie pod ziemią. Tego ranka również w pierwszym odruchu trafiłem do siedziby Kolczatki, tłumacząc sobie, że powinienem dopilnować wszystkiego osobiście, zanim zniknę na kilka tygodni, pochłonięty próbami przedłużenia życia dwójki dzieciaków o nic nie warte godziny. Bezsensownymi; nigdy jeszcze nikogo nie udało mi się doprowadzić do zwycięstwa, a jeśli miałbym być szczery, to z perspektywy czasu śmierć na Arenie wydawała mi się o wiele łaskawszym wyrokiem, niż życie po niej. Może powinienem od razu doradzić trybutom zejście z tarcz jeszcze przed gongiem albo po prostu powiedzieć, żeby radzili sobie sami, bo w trakcie Igrzysk i tak nikt im nie pomoże, ale nie potrafiłem. Poza tym - wciąż liczyłem na ukrywających się wśród tegorocznych mentorów, ewentualnych sprzymierzeńców, którzy pomogliby mi nadepnąć na odcisk Coin, więc zamiast słać odwołania, skupiłem się na powtarzaniu sobie, że to nic więcej, niż tylko kolejny turniej, w efekcie i tak przez ostatnie dni przypominając odbezpieczony granat, który wybuchał gradem przekleństw przy byle okazji. Może to dlatego odnosiłem wrażenie, że inni członkowie organizacji stale umykają mi z drogi. Jednak nie tym razem. Zatrzymałem się gwałtownie, z zaskoczeniem orientując się, że pomieszczenie, do którego właśnie wszedłem, nie było puste. Zamrugałem, zacisnąłem powieki, otworzyłem je ponownie - ale nie, trzy kobiety były tam nadal, dwie dziwnie znajome, i jedna obca, której stanowczo nie powinno tam być, zajęta ciągnięciem drugiej za rude kosmyki. Ogarnąłem wzrokiem resztę pokoju, z każdą chwilą rozumiejąc coraz mniej. Łóżko polowe w kącie, na którym najwidoczniej ktoś spał, krzesło na środku pokoju, talerz z niedojedzonym posiłkiem, szklanka? Żaden z obrazów, które do mnie docierały, nie trzymał się kupy, ale o dziwo nikt nie spieszył z wyjaśnieniami, a ja traciłem cierpliwość w dosyć zawrotnym tempie. Nie lubiłem, gdy ktoś zaskakiwał mnie w ten sposób, zwłaszcza jeśli okazywało się, że nie miałem pojęcia, co działo się pod dachem (powiedzmy) mojej własnej organizacji. Odchrząknąłem głośno, próbując zwrócić na siebie uwagę trójki obecnych, na razie ignorując fakt obecności Nicole i opierając się - pozornie leniwie - o framugę. Skrzyżowałem ramiona na klatce piersiowej, wodząc wzrokiem między dwiema szamoczącymi się kobietami, a trzecią. - Drogie panie - zacząłem spokojnie. Na twarzy wykwitł mi jakiś szaleńczy uśmiech, ale miałem nadzieję, że nie wyzierała z niego żądza mordu. - Czy któraś z was byłaby tak uprzejma wyjaśnić mi w prostych słowach, co tu się do kurwy nędzy dzieje? - zapytałem swobodnie, całe zdanie - razem z przekleństwem - wypowiadając lekkim tonem, którego zazwyczaj używało się, by uzyskać informację o samopoczuciu znajomego. |
| | | Wiek : 24 lata Zawód : Uciekinierka Przy sobie : pistolet, naboje, butelka alkoholu, kapsułka z wyciągiem z łykołaków, telefon komórkowy, laptop, pieniądze upchane po kieszeniach, przetarty plecak, aparat, leki przeciwbólowe Znaki szczególne : nieufne spojrzenie, utyka na lewą nogę Obrażenia : złamane serce, martwica nerwów w lewej nodze (nie wszystkich, prawda?)
| Temat: Re: Kwatera główna Nie Sie 10, 2014 11:32 pm | |
| ||sorki za kupę starałam się, serio, ale dzisiejszy dzień w pracy chyba wyprał mnie z wenyTego już było za dużo. Nie dość, że znalazłam się w sytuacji zgoła dziwnej, której zupełnie się nie spodziewałam, nie przygotowana zupełnie na spotkanie z obcą osobą, dziewczyną, która nie wiadomo kim była i nie wiadomo jakim cudem znalazła się w Kwaterze Kolczatki, to jeszcze moja chęć pomocy została zmieszana z błotem. Razem z moim ego, urażonym przez bezczelne zachowanie nieznajomej - splunięcie pod moje nogi i piorunujące mnie spojrzenie. Zacisnęłam usta w wąską kreskę i cofnęłam się o krok, czując narastające obrzydzenie. A więc to tak miało wyglądać? I tak dziewczyna miała zamiar odwdzięczyć się za moje dobre intencje? Prychnęłam pogardliwie i pokręciłam głową z politowaniem. - Nie zajdziesz daleko odrzucając ludzką pomoc – zauważyłam ironicznym tonem, wciskając ręce w kieszenie. Właściwie nie byłam pewna czemu aż tak bardzo się wkurzyłam, jednak…. Zachowanie siedzącej na krześle kobiety nie spodobało mi się, wzbudzało nieufność. I to nie tylko dlatego, że przez nią ucierpiała moja duma, bardziej niepokoiło mnie to jak często i w jaki sposób zerkała na Rory nadal stojącą przy drzwiach. A gdy wreszcie poderwała się kierując w stronę mojej przyjaciółki, by następnie zacząć szarpać ją za włosy zdębiałam na moment, patrząc na zaistniałą scenkę z niedowierzaniem. Zamrugałam gwałtownie, otwierając usta i poruszając nimi niczym ryba wyrzucona na brzeg, nie mogąc do końca pojąć sensu wydarzenia. ..Zaraz, one się znały?- Co tu się dzieje, cholera?!Rzuciłam się w stronę kobiet starając się je jakoś rozdzielić, wściekła rozważając opcje popchnięcia nieznajomej na ścianę i wyciągnięcia z niej odpowiedzi na moje pytania, jednak nim zdążyłam zrobić cokolwiek poza mocnym złapaniem jej za ramię drzwi do pomieszczenia ponownie się otworzyły. A widok zdumionej twarzy znajomego mężczyzny miast ulgi wywołał we mnie jeszcze większą złość. Ignorując szarpiące się kobiety (byłam pewna, że Rory da sobie radę) i szalony uśmiech, którym przywitał nas Malcolm, ruszyłam szybko w jego stronę i wbiłam w niego zdenerwowane spojrzenie, po czym skrzywiłam się i uderzyłam go gniewnie palcem w tors. - No to masz co chciałeś, Randall – parsknęłam. – I może to ty będziesz tak kochany i nam wyjaśnisz, co ona tu robi, Szefie? - dodałam wciskając w ostatnie słowo jak najwięcej ironii. – I od kiedy to ludzie wielkiego przywódcy Malcolma zajmują się porywaniem kobiet?!Mój głos był ostry, z każdą chwilą coraz bardziej zdradzający moje zdenerwowanie, tak jakby atmosfera panująca w pomieszczeniu z sekundy na sekundę udzielała mi się coraz bardziej. |
| | | Wiek : 24 Zawód : dziennikarka, zastępczyni redaktora naczelnego CV Przy sobie : klucze, dokumenty, telefon, zapalniczka, scyzoryk, portfel Znaki szczególne : ruda i piegowata, nie sposób nie zauważyć. Obrażenia : skłonność do infekcji
| Temat: Re: Kwatera główna Pon Sie 11, 2014 12:12 am | |
| Umiejscowienie Kwatery Głównej Kolczatki zawsze uważała za ironiczno-symboliczne. Podziemna Trzynastka walczyła z Kapitolem i wygrała, ale nie wykorzystała swojej szansy i teraz sama stawała się celem opozycji, która swoje działania także zaczynał prowadzić pod ziemią. Ukryty bunkier był doskonałym rozwiązaniem, mapy podziemnych tuneli posiadali nieliczni (ktoś zadbał, by zniknęły z oficjalnych archiwów) i na dobrą sprawę nie było szansy, by ktokolwiek odnalazł ich tutaj, ukrywających się razem ze swoimi planami obalenia Coin. Teraz jednak, w takiej sytuacji, w jakiej znalazły się trzy kobiety, Rory miała niemiłe wrażenie, że nic się nie zmieniło, a ruch oporu nie działał wcale tak bardzo szlachetnie. Porwanie, zastraszenie i podniesienie ręki na kobietę? Miała nadzieję, że to nie dowódca wydał rozkaz, samowolka była w tym momencie znośniejsza do przełknięcia. Nie spodziewała się, że Maise będzie wstanie podnieść na nią rękę, że w ogóle zdecyduje się przyznać do ich znajomości. To głupie, przed chwilą w myślach nazywała ją wariatką, a teraz dziwiła się, że została nagle szarpnięta za włosy przez tę drobną kobietę. Nie ma to, jak niedocenienie przeciwnika. Zareagowała szybko, ale nie na tyle, by wyjść ze starcia bez szwanku. Podniosła się z krzesła, wykręcając pannie Ginsberg rękę i odpychając ją na bezpieczną odległość. Gdyby sytuacja powtórzyła się, Rory nie mogła ręczyć za siebie, pistolet przy pasku w kaburze zaczął ją nagle dziwnie palić w udo. - Nie miałam z tym nic wspólnego – wysyczała, wpatrując się w atakującą morderczym spojrzeniem, jednocześnie zgarniając włosy i odrzucając je na plecy. I wtedy właśnie pojawił się dowódca, mrugając zdziwiony nad widokiem, który zastał. Ten jeden gest wystarczył, by Carter domyśliła się, że Malcolm nie miał zielonego pojęcia kto podjął decyzję o sprowadzeniu Maisie do Kwatery. A sądząc po jego tonie, sądził zapewne, że to Rory i Nicole są odpowiedzialne za ten cyrk. - Drogi panie – lekko już podenerwowana odpowiedziała w podobnie przyjaznym tonie – Nie mamy pojęcia. Zastałyśmy ją tak, razem z… Reszta tłumaczenia utonęła gdzieś między wyrzutami Nicole, która postanowiła się zachować jak na dziewczynę swojego faceta przystało i zaczęła opieprzać go przed poznaniem prawdy. Widać było, że zdenerwowanie wzięło górę, ale zapomniała się widocznie aż za bardzo, bo po chwili wypowiadała personalia Szefa z taką łatwością, jakby wcale nie byli tajną organizacją. - Profesjonalni do bólu! – zakpiła, zanosząc się śmiechem, bo w tej sytuacji chyba niewiele więcej jej pozostało – Wcześniej tamten dupek odstawił samowolkę, teraz ty zdradzasz personalia, cudownie. Wiecie, czyja to córeczka? Wiecie co się stanie, gdy puścimy ją wolno? Gerard Ginsberg podpisze na nas wyroki śmierci. Wkurzona do granic możliwości robiła wszystko by jakoś zamaskować wcześniejszy wybryk Maisie, by skupić uwagę Nicole i Malcolma na czymś innym – ich własnej kłótni, wizji Ginsberga wydłubującego im oczy, niekompetencji członków Kolczatki… Nie widziała dobrego wyjścia z sytuacji, ba! W tej chwili nie wyobrażała sobie absolutnie żadnego. Mieliby trzymać Maisie dniami, tygodniami w podziemiach? Rudowłosa wiedziała, że nie zdecydują się jej zlikwidować, chociaż byłaby to jedyna opcja, która pozwoliłaby im zachować głowy. A przynajmniej bardzo naiwnie trzymała się tej wizji. Szlag trafił własnoręczne wyrażanie sprawiedliwości. W pojedynkę miała szanse na opracowanie jakiegoś planu, a dzisiejszy chaos zepsuł dosłownie wszystko. Najchętniej złapałaby teraz Maisie za głowę, dopchnęła do ściany i rozwiązała problem raz dwa. Wiedziała jednak, że jej Szef oraz jego Szefowa za nic w świecie by się na to nie zgodzili. |
| | | Wiek : 25 lat Zawód : córeczka tatusia Znaki szczególne : po-ciążowa sylwetka, szaleństwo w oczach
| Temat: Re: Kwatera główna Pon Sie 11, 2014 10:29 am | |
| Może i była wariatką. Może i nie; Maisie zupełnie nie znała się na typowych stereotypach. I bez krzywych spojrzeń ludzi wydawała się sobie dziwnie niedostosowana. Gerard postąpił niezwykle roztropnie odcinając ją od społeczeństwa i choćby szansy na powrót do dawnej rodziny. Zamknięta w swoim świecie, zależna od jednej jedynej osoby, przekładała na Ginsberga wszystkie swoje uczucia. Ojcowskie, przyjacielskie; te erotyczne, zmysłowe i mężowsko wręcz poddańcze. Szalona oszczędność czasu na kontakty z wieloma osobami: największy wróg i największa miłość w jednym, emocje skompresowane do niewyobrażalnie intensywnej dawki. Jak trucizna, słodka i niezwykle powoli sącząca się w jej żyłach. Gdyby potrafiła trzeźwo spojrzeć na swoją sytuację pewnie wiedziałaby, że także śmiertelna i że żyje na kredyt, nosząc w sobie jego dziecko. Takie rozmyślania nie pojawiały się jednak w jej głowie, a jeśli już: to szczątkowo, od razu spychane na dalszy plan przez system odpornościowy. Złe wspomnienia o Gerardzie po prostu nie istniały, a jego obraz z tej perspektywy - osoby zepchniętej do jakiegoś podziemnego schronu i pozostawionej bez żadnej informacji - zamieniał się w świętą ikonę. Usilnie próbowała przypomnieć sobie słowa jakiejś archaicznej modlitwy, którą kazał jej powtarzać przed snem, kiedy była dzieckiem, ale była zbyt spięta by oddawać się jedenastkowym kultom. Spięta i wściekła; szarpanie za włosy Rory nie przyniosło jej spodziewanej satysfakcji i już zamierzała się do wymierzenia siarczystego policzka, chcąc oznaczyć rudowłosą podobnym siniakiem, jaki gościł na twarzy Maisie, jednak Nicole zareagowała na tyle szybko, że jej ramię zawisło w powietrzu. Syknęła gniewnie, ostrzegawczo, wyrywając rękę i obserwując jak Rory zerka na pistolet umieszczony w kaburze. To powinno ją ostudzić, jednak zadziałało odwrotnie, frustrując ją coraz bardziej. W ogóle nie zwracała uwagi na stojącego w drzwiach mężczyznę, dalej wpatrując się w Aurory tak intensywnie, że nawet ich podniesione głosy docierały do niej z pewnym opóźnieniem. Teraz na pewno mogli wziąć ją za osobę z brakującą piątą klepką; stała na środku pokoju, obdrapana, z siniakiem na policzku, śmiertelnie blada i gotowa wydrapać Rory oczy w ciągu następnej sekundy. Nie wierzyła w jej zapewnienia: pamiętała doskonale wyraz jej twarzy wtedy, pod pomnikiem i...potrafiła ją zrozumieć. Gdyby ktokolwiek zamordował Gerarda pewnie siałaby większe zniszczenie. A na pewno bardziej przemyślane; znajdowała się przecież pod ziemią z grupą widocznie zdezorientowanych ludzi. Nie miała zielonego pojęcia o istnieniu Kolczatki i o tym całym politycznym bajzlu, w którego środku tkwiła. Nie przejawiała żadnego zainteresowania ewentualną motywacją do porwania: po prostu z każdą sekundą sufit pomieszczenia się obniżał, klaustrofobia zaczynała wrzeszczeć w jej głowie a paląca tęsknota i strach o reakcję Gerarda sprawiały, że zaczęła trząść się jak w febrze, zaciskając podrapane dłonie w pięści. Z którymi rzuciłaby się pewnie na Aurorę, gdyby nie kubeł lodowatej wody, wylany na jej głowę. W przenośni; trzęsła się jednak jeszcze mocniej, jakby faktycznie ktoś wrzucił ją do zamarzniętej przerębli i powoli odwróciła głowę w stronę Nicole i mężczyzny. Chętnie przyklasnęłaby przy okazji Rory, ale wyjątkowo jej uwagi nie przykuły słowa o Gerardzie. Dziwne. W przeciągu kilku sekund ktoś wspomniał personalia obydwu najważniejszych mężczyzn jej życia: dawnego, zapomnianego i tego ciągnącego się od kilkunastu lat. Była pewna, że się nie przesłyszała; pomimo zmęczenia i skrajnego wyczerpania psychicznego każda głoska jej prawdziwego nazwiska lśniła czysto. Aż za bardzo; wewnętrznie oprzytomniała natychmiast, fizycznie dalej jednak prezentowała się jak zeschizowane i zabiedzone dziewczę, trzęsące się w podartej na kolanach sukience i przenoszące swoją całą uwagę na twarz Malcolma. Autystyczny dzieciak; wcześniej z podobnym ogniem wpatrywała się w Aurorę, teraz jeszcze intensywniej przesuwała spojrzeniem po twarzy mężczyzny. - Ma...Malcolm Randall - wyjąkała nerwowo, co brzmiało raczej jak próba zapamiętania nazwiska i doniesienia o wszystkim ojcu niż jak jęk ulgi. Po raz pierwszy od dawna subiektywnie stwierdzała, że wariuje. To było bardziej niż niemożliwe; głupi, potworny przypadek, zbieżność nazwisk i imion. Los pluł jej w twarz, pobudzając martwą nadzieję do życia akurat w takim momencie. Hamowała ją jednak ze wszystkich sił, w stu procentach pewna, że to pomyłka. Chora pomyłka, bolesna pomyłka, pomyłka sprawiająca, że Maisie rozpadała się powoli od środka. - Zwycięzca pięćdziesiątych pierwszych głodowych igrzysk, Malcolm Niewidzialny, zapraszamy na scenę - wychrypiała prawie niesłyszalnie, powtarzając jedyne zapamiętane z Dawnego Kapitolu słowa, nie spuszczając wzroku z oczu mężczyzny. W półmroku nie mogła rozpoznać jego rysów ani koloru oczu...którego nie pamiętała? Przez sekundę przez jej twarz przebiegł grymas skrajnej rozpaczy i przestała zaciskać dłonie w pięści, chwiejąc się tylko na czubkach palców, jakby faktycznie postradała rozum już w zupełności. |
| | | Wiek : 39 lat Zawód : bezrobotny, dowódca Kolczatki Przy sobie : paczka papierosów, zapalniczka, scyzoryk wielofunkcyjny, dowód tożsamości, broń palna, pozwolenie na posiadanie broni
| Temat: Re: Kwatera główna Pon Sie 11, 2014 11:51 am | |
| Jeśli miałem jakąkolwiek, szczątkową choćby nadzieję, że odpowiedź na moje pytanie, udzielona prosto i przejrzyście, rozjaśni sytuację, której byłem świadkiem i zmniejszy jej wagę i rozmiary do nieznaczącego pyłku, to nie mogłem bardziej się pomylić. Wyjaśnień nie było; wszystkie słowa, które padły, brzmiały raczej jak oskarżenia i już samo to sprawiło, że zaczęło się we mnie gotować. Świadomość niewiedzy i wiszącej w powietrzu pomyłki nie pomagała - wprost przeciwnie, bo obnażała przed trzema znajdującymi się w pomieszczeniu kobietami oczywisty fakt, że cokolwiek się działo, działo się bez mojego udziału. Zakląłem w duchu, mentalnie rozstrzeliwując wszystkich, którzy za tym stali, choć jeszcze nie znałem ich personaliów, po czym powoli zrobiłem krok do przodu i ostrożnie zamknąłem za sobą drzwi, odsuwając od siebie naglącą chęć zatrzaśnięcia ich z drugiej strony. Waga sytuacji docierała powoli; nazwisko Gerarda Ginsberga odbiło się głucho od mojej czaszki, kiedy przenosiłem wzrok od jednej wyrzucającej z siebie wyrzuty kobiety, do drugiej. Porwanie? Spojrzałem jeszcze raz na stojące w kącie polowe łóżko, na krzesło na środku pomieszczenia, na siniak na twarzy dziewczyny. Nieznajomej; byłem przekonany, że widziałem ją po raz pierwszy w życiu, ale o ile wierzyć słowom Rory, nie powinno mnie to żaden sposób uspokoić. - Razem z kim? - zapytałem, ignorując całkowicie wypowiedź Nicole, bo obawiałem się, że mógłbym powiedzieć o kilka rzeczy za dużo, a to stanowczo nie był czas na osobiste kłótnie. Przeniosłem spojrzenie na rudowłosą, bo w tamtej chwili wydawała się najbardziej rozgarniętą osobą wśród obecnych, choć zastanowiło mnie, skąd właściwie znała tożsamość porwanej dziewczyny, na którą póki co też uparcie starałem się nie patrzeć. - Kto ją tu przyprowadził? I kto stał przy drzwiach, kiedy tu weszła? - dorzuciłem jeszcze, ale zamilkłem, kiedy złapałem się na tym, że każde kolejne słowo wydostawało się z moich ust o pół tonu głośniejsze od poprzedniego. Nie miałem zamiaru stracić nad sobą panowania i wdać w kolejną, niepotrzebną pyskówkę, chociaż podskórnie czułem, że nic nie przyniosłoby mi ulgi bardziej, niż wyrzucenie z siebie kilku obelg pod adresem uczestniczek domowego przedszkola. Nie byłem przygotowany na takie sytuacje, choć pewnie powinienem - w końcu od początku zdawałem sobie sprawę, że w większości miałem do czynienia ze zwyczajnymi ludźmi wierzącymi w sprawę, nie przeszkolonymi żołnierzami. Zapewne powinienem bardziej niż ukaraniem winnych zająć się rozmyślaniem nad ewentualnymi możliwościami załagodzenia sprawy, bo nie dało się ukryć, że tatuś naszego gościa miał w środowisku dosyć wyraźnie zarysowaną opinię, ale ponieważ potrafiłem skupić się tylko na jednej rzeczy jednocześnie, wolałem zacząć od czegoś, co byłem w stanie ogarnąć. Ani przez chwilę nie pomyślałem jednak o zlikwidowaniu dziewczyny, która najwidoczniej nie była niczemu winna; bardziej logiczne i sprawiedliwe wydawało mi się obarczenie winą prawdziwych sprawców katastrofy i rzucenia ich na pożarcie żądnemu zemsty Ginsbergowi. Uprzednio odcinając im języki, żeby przypadkiem nie przyszło im do głowy zdradzenie, do jakiej organizacji należeli. - I póki co nie możemy jej puścić wolno - powiedziałem po chwili namysłu, zerkając na szatynkę i z niepokojem zauważając, że od kilku sekund przyglądała mi się dosyć... dziwnie. Zmarszczyłem brwi. - A już na pewno nie teraz - dodałem, pierwszy raz odwracając głowę w stronę Nicole i świdrując ją wzrokiem. - Lepiej zastanów się po czyjej stronie stoisz, zanim przypomnę sobie, że w ogóle nie powinno cię tu być. Poza tym... - urwałem w pół zdania, kiedy do moich uszu dotarły słowa nieznajomej dziewczyny. W pierwszym momencie w ogóle nie zorientowałem się, że to ona; omiotłem wzrokiem pomieszczenie, szukając autora wypowiedzi, prawie pewien, że to mój własny umysł płata mi figle. Zdanie było niewyraźne i mogłem się przesłyszeć, choć coś mi mówiło, że wcale tak nie było. Wreszcie mój wzrok zatrzymał się na drobnej twarzy; oczy płonęły jej jakimś dziwnym szaleństwem, ale nie miałem wątpliwości, że to właśnie ona wywołała przed sekundą w mojej głowie echo przeszłości. - Co powiedziałaś? - rzuciłem, ostrzej niż zamierzałem, w jednej chwili zapominając o wszystkim innym, bo sytuacja, od samego początku głupia i bezsensowna, zaczęła przypominać jakiś chory żart - z tym że nie miałem pojęcia ani kto ze mnie żartuje, ani dlaczego. |
| | | Wiek : 24 lata Zawód : Uciekinierka Przy sobie : pistolet, naboje, butelka alkoholu, kapsułka z wyciągiem z łykołaków, telefon komórkowy, laptop, pieniądze upchane po kieszeniach, przetarty plecak, aparat, leki przeciwbólowe Znaki szczególne : nieufne spojrzenie, utyka na lewą nogę Obrażenia : złamane serce, martwica nerwów w lewej nodze (nie wszystkich, prawda?)
| Temat: Re: Kwatera główna Pon Sie 11, 2014 1:46 pm | |
| Początkowy wybuch gniewu nadal szarpał moimi nerwami, jednak z każdą mijającą sekundą przygasał, nadal co prawda w żółwim tempie, jednak już to wystarczyło bym uświadomiła sobie, że zachowałam się skrajnie nieodpowiedzialnie, jak idiotka, w zasadzie narażając nas wszystkich na o niebo gorsze konsekwencje niż te, które niosły za sobą znamiona samego porwania. I nawet próba przekonania siebie, że twarz każdego z nas w normalnych warunkach może być dość rozpoznawalna – w końcu Malcolm to tryumfator, zwycięzca Igrzysk, późniejszy mentor, człowiek, który nie raz gościł na okładkach dawnego Capitol’s Voice; zaś Rory i ja pracowałyśmy dla właśnie tejże samej gazety, i chociaż dziennikarze zazwyczaj byli jedynie anonimowymi osobami kryjącymi się za napisanym słowem czy zrobionym zdjęciem, mimo to istniało pewne ryzyko, że ktoś zapamiętał nas, gdy pałętałyśmy wśród tłumu z przepustkami na szyjach z możliwością wędrowania tam, gdzie zwykli śmiertelnicy zazwyczaj nie mieli wstępu – nawet to nie mogło uspokoić teraz moich myśli i zdusić narastające poczucie winy. Powstrzymałam się od gwałtownego potrząśnięcia głową i wyrzuceniu z siebie kolejnego potoku słów – tym razem na temat mojej głupoty, zamiast tego jedynie przygryzłam wargę, mocno, w bólu szukając otrzeźwienia, chyba w jedynej formie jaką mogłam sobie teraz sama zaoferować. A potem przez cały ten kłębek emocji przebiła się jedna informacja – nieznajoma była córką Ginsberga. TEGO Ginsberga, który wyraźnie już sugerował, że ma coś na mnie, który niebezpiecznie interesował się Malcolmem, a teraz, przez cholerny błąd w wyborze momentu, w którym miałyśmy tutaj przyjść, na dodatek jeszcze Rory miała zostać podsunięta mu na tacy. Resztki mojego współczucia do dziewczyny - jakiekolwiek by ono nie było, zniknęły naglę zastąpione przez mieszaninę strachu i nowego rodzaju irytacji. W co my się wpakowaliśmy? Zaczęłam skakać spojrzenie z twarzy przyjaciółki, na twarz mężczyzny, następnie na nieznajomą i tak w kółko, milcząc mimo kolejnych padających słów, krzywiąc się, ba ledwo powstrzymując przed skuleniem się, kiedy z ust najważniejszej dla mnie tutaj osoby padły słowa tak bliskie groźbie. Na chwilę zatrzymałam wzrok na nim, gotowa w sumie rzucić jakieś słowa na swoją obronę, przypomnieć mu, że doskonale pamiętam po czyjej stronie jestem, w tym samym jednak momencie odezwała się nieznajoma. I, o ile dla mnie jej słowa wydawały się zupełnie bezsensowne, niczym zbyt znaczącym, wystarczyło w końcu, że zacytowała coś co dawniej zasłyszała przy jednej rozmowie na temat Igrzysk, o tyle dla Malcolma chyba jednak były one czymś więcej. Zacisnęłam usta i zerknęłam niepewnie na Rory, jakby szukając u niej jakiegokolwiek potwierdzenia na to, że ogarnia całą sytuację. |
| | | Wiek : 24 Zawód : dziennikarka, zastępczyni redaktora naczelnego CV Przy sobie : klucze, dokumenty, telefon, zapalniczka, scyzoryk, portfel Znaki szczególne : ruda i piegowata, nie sposób nie zauważyć. Obrażenia : skłonność do infekcji
| Temat: Re: Kwatera główna Pon Sie 11, 2014 2:37 pm | |
| Na dobrą sprawę, tylko zachowanie spokoju mogło ich teraz uratować, jednak żadna z czterech osób, znajdujących się w Kwaterze Głównej nie wyglądała na taką, która miałaby lada chwila ochłonąć i racjonalnie podejść do zaistniałej sprawy. Rory wydawało się, że każdy jest wściekły na siebie i jeszcze jedną osobę, więc gdyby nagle zaczęli się teraz zbiorowo uspokajać, zapewne wyniknęłaby z tego sytuacja jeszcze bardziej dziwaczna i napięta. Rudowłosa wiedziała, że musi teraz myśleć przede wszystkim o sobie i własnym priorytecie, a tym była Maisie. Skoro los podsunął jej tę dziewczynę pod nos już drugi raz, na dodatek w sytuacji, w której miała przewagę (a przynajmniej mieć powinna), nie mogła zmarnować takiej okazji. Zdawała sobie sprawę, że szanse na zmanipulowanie Malcolma i Nicole są niemalże równe zeru, dlatego postanowiła sprawić, by przestali się wściekać i spojrzeli trzeźwo na to, co działo się dookoła. Pierwszym krokiem ku poprawie nastrojów były wyjaśnienia. - Kiedy tu przyszłyśmy, ona siedziała przy stole, pilnował jej jeden facet, ale za nic nie mogę skojarzyć teraz jego nazwiska. Choć wydaje mi się, że już go tu widziałam – nie chciała dodawać, że mógł być nowy, panna Ginsberg pod żadnym pozorem nie powinna dowiedzieć się dziś już niczego więcej o Kolczatce – Powiedział, że to nie on ją uderzył, ale niespecjalnie mu uwierzyłam. Podobno miał jakieś zalecenia, ale chętnie przekazał swój obowiązek nam. Zmył się chwilę temu. Prychnęła pod nosem, przenosząc spojrzenie na uwięzioną, krótki kontakt wzrokowy zelektryzował ją do tego stopnia, że aż wzdrygnęła się, zanim dodała jeszcze swoje trzy grosze na temat całego zajścia. - Myślałam, że to ty wydałeś rozkaz przyprowadzenia jej tutaj, ty pewnie sądziłeś, że to my ją przywlokłyśmy. Z naszej trójki tylko ja nie podnoszę w tej chwili głosu – obdarzyła Malcolma i Nicole wymownym spojrzeniem, czując się po trosze tak, jakby właśnie karciła ich za zachowanie sprzed kilku sekund. Absolutnie nie oczekiwała przeprosin, każdy był podenerwowany i doskonale to rozumiała. Miała jednak nadzieję, że wytknięcie tych krzyków pomoże otrzeźwić zebranych. Ludzie dziwnie reagowali na zwracanie im uwagi, ale nigdy nie przechodzili wobec tego obojętnie. Decyzję o chwilowym zatrzymaniu Maisie w Kwaterze Głównej przyjęła tylko z nieznacznym skinieniem. Nie zamierzała wykłócać się o to, że nie powinni wypuszczać jej w ogóle, chciała aby burza znad jej głowy przeniosła się gdzieś indziej, by nikt nie zwracał już uwagi na spojrzenia, jakimi od czasu do czasu wymieniała się z panną Ginsberg, wariatką i morderczynią. Gdy jednak kobieta wypowiedziała na głos imię Malcolma i spojrzała na niego swoimi oczyma łani, Rory cofnęła się o krok bo nagle poczuła się tak, jakby wkraczała w czyjąś prywatność. Nie odezwała się już więcej, postanowiła obserwować rozwój sytuacji, choć miała dziwne przeczucie, że nikomu nie wyjdzie to na dobre. A zwłaszcza jej. |
| | | Wiek : 25 lat Zawód : córeczka tatusia Znaki szczególne : po-ciążowa sylwetka, szaleństwo w oczach
| Temat: Re: Kwatera główna Pon Sie 11, 2014 3:20 pm | |
| Pytania, zawisające w powietrzu bez odpowiedzi w ogóle do niej nie trafiały. Polityka, hierarchia, przewodnictwo, rządy, podziemne konspiracje – wszystko to było dla Maisie niezrozumiałe, bez wyrazu. W jej głowie przestały formułować się jakiekolwiek oskarżenia o pozbawienie wolności czy porwania; widocznie ci ludzie sami nie widzieli co tutaj robiła. Powinno to wywołać u niej jeszcze silniejszą irytację, tak samo jak pojedyncze słowa dolatujące do jej uszu. O dalszym przetrzymaniu jej w tym chylącym się ku podłodze pomieszczeniu. Aż objęła się ramionami, nie spuszczając jednak wzroku z mężczyzny. Pan sytuacji, zapewne wyłącznie dzięki jakiemuś wysokiemu miejscu w tej…organizacji? Odruchowo zaczęła łączyć fakty i upychać je w odpowiednich skrytkach umysłu, jednak bez jakiegoś większego celu. Nie była szpiegiem; nie była narzędziem do jakiegoś większego celu. Podczas początkowego ataku klaustrofobii była właściwie niczym: zastraszone zwierzątko, oddychające coraz szybciej i płyciej, jakby zbliżające się ściany miały wydusić z niej ostatni oddech zanim zostanie sprasowana i pogrzebana żywcem. Czyż nie tym straszył ją Gerard po jej drugiej ucieczce? Jego słowa dudniły teraz w jej głowie głośniej od tych nerwowych, krążących po niskim pomieszczeniu. Nigdy ci nie wybaczę; połamię ci nogi, skręcę kark, wrzucę do studni. Będziesz oddychała ziemią a robaki wgryzą ci się pod skórę i… Skuliła się odruchowo, zupełnie nie przypominając agresywnej wariatki sprzed chwili, gotowej na uduszenie Rory gołymi rękami. Właściwie w ogóle nie zauważała rudowłosej. Ot, pamięć złotej rybki, zamkniętej w obcym akwarium z zdeformowanymi twarzami zerkającymi na nią znad tafli wody. Mówili coś do siebie, coś o niej; to nie było już ważne. Naprawdę bała się kamieni spadających na jej głowę – czyż nie zgrzeszyła przeciwko jakiemuś dawnemu przykazaniu? – i wilgotnej ziemi wypełniającej jej płuca. Fantomowe przerażenie, czyszczące wszystkie inne odczucia. Widowiskowe skoki nastroju; może naprawdę powinna być przykuta kajdankami do Gerarda? Raniła przecież samą siebie i co najważniejsze – raniła też kogoś rosnącego w jej brzuchu. To chyba świadomość rosnącego w niej dziecka pomogła opanować jej pierwszy rzut ataku paniki. Wyprostowała się odrobinę, jeszcze bledsza niż przed chwilą. Fioletowozielony siniak na jej policzku odznaczał się coraz mocniej na jej białej skórze, ale nie pulsował bólem. A przynajmniej Maisie stała się chwilowo nieczuła na fizyczny dyskomfort. Materiał sukienki drażniącej jej obdrapane kolana, kawałki żwiru pozostające jeszcze w rankach na dłoni, zmęczenie, głód – całe to spektrum chwilowego cierpienia przestało docierać do jej mózgu. Wychodzącego z walki z klaustrofobią zwycięsko (na razie); nie zaczęła przecież wrzeszczeć jak opętana. Chciała wierzyć, że potrafi sama zapanować nad swoimi lękami, ale to po prostu jedna paranoja niwelowała drugą. Równie przerażającą; imię zaginionego przed dwudziestoma laty brata wwiercało się w jej głowę niemal boleśnie. Zrobiła kolejny chwiejny krok w jego stronę, w końcu mogąc przyjrzeć mu się dokładnie. Czy mogła cokolwiek zapamiętać? Była dzieckiem; pulchną, radosną dziewczynką, wczepiającą się w jego nogi i wpatrzoną w Malcolma jak w bóstwo. Rysy jego twarzy zatarły się, tak samo jak kolor oczu, faktura dłoni czy sposób w jaki odgarniał przydługie włosy. W jej wspomnieniach, zatartych przez wychowanie Gerarda nie zachowała się nawet jego sylwetka. Jedynie słabe przebłyski, kłamliwe odbicia luster. Nie mogła być pewna swojej historii i wyobrażeń, rysujących się w jej głowie, jednak jej dawne nazwisko poruszyło całą lawinę. Teraz już naprawdę brakowało jej tylko kaftana bezpieczeństwa. Zamiast sensownie domagać się uwolnienia albo chociaż podstawowej informacji o celu tego groteskowego zebrania, wpatrywała się niemal załzawionymi oczami w wzburzonego mężczyznę, starając się znaleźć w nim jakiekolwiek drobinki zapomnianej przeszłości. Mąkę w jego włosach, tą ulubioną niebieską koszulę uszytą z tego samego materiału co jej sukienka, głupiego powiedzonka, którym witał ją zawsze po powrocie z pracy w piekarni, poniszczoną książeczkę do rysowania wystającą z jego kieszeni. Niczego takiego nie zauważyła, ale otworzona furtka do przeszłości nie dała się tak łatwo zatrzasnąć. - Zabierał mnie nad Aurem, tuż przy młynie; rzucaliśmy do wody kamyki, ale potem wolał iść na spacer z Esther. Miała takie piękne włosy, czasem nawet pozwalała mi je czesać, też chciałam mieć na głowie złoto – wysypał mi na głowę worek jasnej mąki, takie marnotrawstwo, takie marnotrawstwo, nie spodobało się to Hugh. On zawsze był taki sztywny – wymamrotała bezsensownie i niewyraźnie, nawiedzona wariatka, łącząc słowa nitkami wspomnień, cienkimi jak babie lato. Równie ulotnymi; zacisnęła mocniej dłonie na swoich ramionach, w końcu przestając wpatrywać się w twarz Malcolma. Bredziła. Głupia, naiwna, tępa Maisie. Rozpaczliwe wspominki w kryzysowej sytuacji? Nie potrafiła jednak opanować obezwładniającego ją smutku i niepokoju, zagłuszającego ich rozmowy. Liczyło się tylko to bezdenne uczucie rozpaczy, kiedy orientowała się w swojej naiwności. To nie mógł być Malcolm; to było przecież niemożliwe. |
| | | Wiek : 39 lat Zawód : bezrobotny, dowódca Kolczatki Przy sobie : paczka papierosów, zapalniczka, scyzoryk wielofunkcyjny, dowód tożsamości, broń palna, pozwolenie na posiadanie broni
| Temat: Re: Kwatera główna Wto Sie 12, 2014 7:30 pm | |
| Wiedziałem, że moje słowa były niesprawiedliwe; wiedziałem to zanim jeszcze zobaczyłem wyraz twarzy Nicole i zanim otrzeźwiła mnie spokojna, rzeczowa wypowiedź Rory. Wyrzuty sumienia, trafiwszy na podatny grunt gdzieś w okolicach klatki piersiowej, niemal natychmiast zaczęły kiełkować, wypuszczając kłujące, kolczaste łodyżki. Zdusiłem je jednak w zarodku; nie mogłem pozwolić sobie na przywilej skupienia się na własnych emocjach, bo kryzys, który na samym początku wziąłem za zwyczajne nieporozumienie, z każdą chwilą urastał do nowych rozmiarów. Rozsypane elementy układanki powoli wskakiwały na swoje miejsca, jednak obrazek, który z nich powstawał, nie uspokajał mnie ani trochę. Wyglądało na to, że kilku (obstawiałem co najmniej dwóch, może trzech) członków organizacji naoglądało się zbyt wielu filmów akcji i postanowiło zorganizować sobie misję na własną rękę. Przywołałem w myślach ostatnio przyjętych rekrutów, ale nie miałem pojęcia, kto mógłby okazać się tak wielkim kretynem. I nie chodziło już o samo porwanie, a o to, kogo ono dotknęło i jak zostało przeprowadzone, bo z tego, co wiedziałem (a wciąż brałem pod uwagę, że mogłem nie wiedzieć wszystkiego) ofiara widziała nie tylko twarze swoich porywaczy, ale także co najmniej trzech innych członków Kolczatki. Więcej - wiedziała już, że kwatera znajduje się w podziemiach i zapewne nie minie wiele czasu, zanim połączy nieustanne kapanie wody i rozlegający się od czasu do czasu szum z kanałami. Potarłem skronie, czując w nich lekkie pulsowanie. Jedyne możliwe wyjście z sytuacji klarowało mi się w głowie wyraźnie, ale uparcie nie chciałem go do siebie dopuścić. Istniała różnica między zlikwidowaniem wysoko postawionego generała, który spowodował wiele szkód, a zabiciem niewinnej, niezamieszanej w sprawę dziewczyny. Może nie zawsze działaliśmy w przemyślany sposób, ale nie byliśmy terrorystami. - Zapewne jeszcze tu wrócą - powiedziałem cicho, częściowo w odpowiedzi na słowa Rory, częściowo po prostu wypowiadając na głos własne myśli. Które chwilę później zostały brutalnie pociągnięte w zupełnie innym kierunku. Bo o ile pierwszą niewyraźną wypowiedź dziewczyny mogłem uznać za spowodowany szokiem bełkot, to o tyle druga nie mogła być zlepkiem przypadkowych wyrazów. Zamrugałem gwałtownie, wpatrując się w twarz nieznajomej (na pewno?) tak intensywnie, że po kilku sekundach jej rysy rozmazały mi się przed oczami, a głos wydawał się dobiegać z oddali i odbijać echem od pustych ścian. Otworzyłem usta, nie wiedząc do końca co miałem zamiar powiedzieć. Uciszyć ją, poprosić, by mówiła dalej, zagadnąć? Struny głosowe nie poruszyły się jednak, z gardła nie wydobył się żaden dźwięk, a gdzieś między jednym zdaniem a drugim, zapomniałem chyba o oddychaniu. Co czułem? W pierwszej chwili - głównie dezorientację. Miałem wrażenie, że znalazłem się w samym środku jakiegoś psychodelicznego przedstawienia, a wszystkie obecne w pokoju osoby są podstawionymi aktorami, perfekcyjnie odgrywającymi swoje role. Czy w kącie pomieszczenia znajdowała się kamera, mająca za zadanie rejestrować moje reakcje? Czy za moment zza drzwi miał wyskoczyć jeden z moich dawnych znajomych, krzycząc 'mamy cię'? I kim była ta chuda, potargana dziewczyna, przywołująca na światło dzienne wspomnienia, o których nikt nie miał prawa wiedzieć, i które na zawsze powinny pozostać tam, skąd właśnie wypełzały? - Kim jesteś? - zapytałem głucho, choć wydawało mi się, że te słowa wcale nie padły z moich ust, a od kogoś, kto stał za mną, poza zasięgiem wzroku. Obraz rozmazał mi się całkowicie i przez kilka sekund nie widziałem już obdrapanych ścian kwatery, a skromny nagrobek złotowłosej Esther - pierwszej osoby, nad śmiercią której kiedykolwiek zdarzyło mi się zapłakać. Dzisiaj jednak zamiast smutku czułem jedynie złość, skierowaną - irracjonalnie - w stronę drobnej szatynki, która jakimś cudem odkryła o mnie rzeczy, którymi nie dzieliłem się z nikim. Wspomnienia o odległym dzieciństwie, o nierozbitej rodzinie, pochowałem już dawno, zamykając w pudełku i ukrywając bezpiecznie tam, gdzie nikt nie miał prawa ich znaleźć. Skąd więc wygrzebała je córka naczelnika więzienia? Czy inwigilacja rządu sięgała już tak daleko? Niemożliwe. - Kim jesteś? - powtórzyłem, cofając się o krok. Mgliste wizje przeszłości rozwiały się, ponownie ściągając mnie do podziemi, ale gdzieś w międzyczasie chyba postradałem zmysły, bo przez ułamek sekundy zamiast porwanej dziewczyny, widziałem kilkuletnią Maisie, patrzącą na mnie wielkimi, przerażonymi oczami. Potrząsnąłem głową. - Co to znaczy? - zapytałem, nie ustępując i rzecz jasna mając na myśli te wszystkie słowa, które z siebie wyrzucała. - To jakiś chory żart? Kto powiedział ci to wszystko? - rzuciłem jeszcze, mając nadzieję, że kiedy zobaczy, że zorientowałem się w nieprawdziwości tej szopki, porzuci przyjętą rolę. |
| | | Wiek : 24 lata Zawód : Uciekinierka Przy sobie : pistolet, naboje, butelka alkoholu, kapsułka z wyciągiem z łykołaków, telefon komórkowy, laptop, pieniądze upchane po kieszeniach, przetarty plecak, aparat, leki przeciwbólowe Znaki szczególne : nieufne spojrzenie, utyka na lewą nogę Obrażenia : złamane serce, martwica nerwów w lewej nodze (nie wszystkich, prawda?)
| Temat: Re: Kwatera główna Sro Sie 13, 2014 3:06 am | |
| Z każdą chwilą coraz mniej rozumiałam sytuację, mając wrażenie, że gdzieś po drodze umknęła mi kwintesencja całej sprawy. I o ile byłam w stanie pojąć jeszcze, że nie Malcolm wydał rozkaz porwania, że jacyś idioci postanowili urządzić sobie w Kolczatce samosąd, czy cholera wie jeszcze co, o tyle samo to co towarzyszyło tej sytuacji, ta dziwna atmosfera, pozornie bezsensowne bełkotanie znajomej. Przyglądałam się jej próbując pojąć sens jej słów, starając się zrozumieć o czym i do kogo właściwie mówi, zdawać się mogło – bezcelowo, potrafiłam jedynie stać mrugając i zerkać co jakiś czas na Rory, jakby u niej szukając wyjaśnienia. A potem wszystko nagle się rozjaśniło, było bliższe pojęciu, gdy tylko usłyszałam głos mężczyzny. Głuchy, może lekko przestraszony, wyraźnie sugerujący, że Malcolm rozumie chociaż część tego co się działo, może mierną, niewiele większą niż ja, ale zawsze. To już wystarczyło, jego ton plus jego mina, w ogóle, samo zachowanie, gdy tak cofał się o krok nie odrywając wzroku od nieznajomej. Odruchowo sięgnęłam po jego rękę i ścisnęłam jego palce krótko, starając się przekazać mu jakiekolwiek wsparcie, po chwili jednak odchrząknęłam i wycofałam się, wymownie zerkając na przyjaciółkę. - Pójdziemy poszukać tego mężczyzny – rzuciłam w przestrzeń, po czym szybko odwróciłam się i nacisnęłam na klamkę, wyślizgując się z pomieszczenie, przytrzymując drzwi jeszcze przed nosem rudowłosej. Mimo iż nie ufałam nieznajomej, wyraźnie czułam, że obydwoje potrzebują czasu na wyjaśnienie sobie czegoś co dotyczyło ich obojga, przez co ja i Rory stawałyśmy się jedynie zbędnymi dodatkami w tym pokoju. Malcolm potrafił sobie poradzić sam, nie potrzebował towarzystwa dwóch cieni nie mogących nic wnieść w rozmowę. Uśmiechnęłam się krzywo do przyjaciółki, gdy tylko drzwi zamknęły się za nami, po czym trochę nerwowo wygładziłam spodnie i ruszyłam przed siebie w zasadzie nie wiedząc kogo szukać i gdzie szukać. Po zrobieniu kilku bezsensownych kółek w końcu cofnęłam się w miarę blisko wejścia do głównego pomieszczenia, ciągnąc za sobą rudowłosą kobietę, po czym przysiadłam i westchnęłam czekając. Dla umilenia chwili wciągając towarzyszkę w niezobowiązującą dyskusję.
[zt] x 2 (Rory i Nicky mówią papa) |
| | | Wiek : 25 lat Zawód : córeczka tatusia Znaki szczególne : po-ciążowa sylwetka, szaleństwo w oczach
| Temat: Re: Kwatera główna Sro Sie 13, 2014 11:07 am | |
| Zmiany nastroju bywały męczące nawet w stanie stuprocentowego zdrowia i radości życia. Po nieprzespanej nocy, przy mocnym niepokoju i wyczerpaniu, Maisie reagowała jeszcze intensywniej niż zazwyczaj. Może zbyt długo utrzymywała psychiczny pion i w końcu cała siateczka manipulacji musiała się zerwać? Trochę tak się w tej chwili czuła: wyrzucona z formy, bezkształtna, przelewająca się i kompletnie płynna. Nigdy nie pozwalała sobie na takie słabości, spięcie wszystkich mięśni towarzyszyło jej od kilkunastu lat codziennie i widocznie ten czerwcowy, podziemny poranek okazał się ostatnim w dawnym kształcie. Nawet nie zauważyła, kiedy przestała kołysać się na palcach i piętach i kiedy ponownie skuliła ramiona, zaciskając dłonie na swoich żebrach, jakby chciała zdusić zbyt szybko bijące serce. Wolała siebie agresywną, siebie zaprogramowaną na atak i zwycięstwo, siebie sterowaną zewnętrznie przez kogoś, komu ufała, kogo nienawidziła i kogo kochała z całych sił. Tak było łatwiej, mogła znosić największe cierpienia i nienormalne dawki bólu (i przyjemności) bez żadnych uszczerbków na psychice. Bo takowej nie miała. Gerard zafundował jej rozkoszną lobotomię i teraz, kiedy usiłowała wyłapać z pamięci jakiekolwiek przebłyski Dziewiątki sprawiało jej to niemal fizyczny ból. W swojej wyobraźni szarpała się z nim i wyrywała z jego dłoni. Boleśnie, mało skutecznie, pewne szuflady zostały zatrzaśnięte na dobre i tylko poraniła się o ostre odłamki pięknego, sielankowego obrazka. A właściwie lustra, odbijającego słabą poświatę dawnej rodziny. Teraz przecież należała do kogoś innego, zakładała swój dom i już nic nie łączyło ją z przeszłością. Kiedyś myślała o Malcolmie codziennie; dla niego uciekła i wpatrywała się w zniszczone miasto, mając naiwną nadzieję, że wpadną na siebie w jakiejś na wpół spalonej uliczce i rozpoznają się od razu. Widocznie w sercu dalej pozostawała dzieckiem - nigdy nie pozwolono jej pobyć nim chociaż odrobinę dłużej - święcie przekonanym o tym, że kiedy tylko zobaczy najstarszego brata po prostu będzie wiedziała. Życie nie było jednak takie słodkie i proste; minęły dwie dekady. Ona z pulchnej i radosnej pięciolatki zmieniła się w wychudzoną zabawkę, należącą do kogoś innego, a on... Czy to mógł być on? Podniosła głowę, przyglądając mu się jeszcze intensywniej i z jeszcze wyraźniejszą rozpaczą w oczach o nieokreślonym kolorze. Pamiętała, że nikt z rodziny nie posiadał takich i czuła się przez to wyjątkowa, ale teraz oddałaby wszystko za coś, co mogłoby upewnić ją w tym, że jednak nie była aż tak naiwna; że przypadkowe spotkanie z niewidzianym od dwudziestu lat bratem przebiegnie tak, jak w jej głupiutkich marzeniach. Tylko kilkadziesiąt metrów pod ziemią. I w stanie zupełnej nieprzytomności. Kiedy drzwi trzasnęły cicho za wychodzącymi kobietami drgnęła lekko, dalej stojąc nieporadnie na środku pomieszczenia, skulona jak skarcony szczeniak. Praktycznie nie słyszała jego pytań, histerycznie skupiając się na odnalezieniu jakichś punktów stycznych. Nie potrafiła jednak rozpoznać w rysach twarzy całkiem dorosłego mężczyzny tamtego chłopca, bohatera najmłodszej siostry, przenoszącego ją przez rzekę, uczącego chodzić i rysować kredą po ścianach magazynu zboża. To chyba zabolało najbardziej, ta złudna nadzieja, pozwalająca na ciche prześlizgiwanie się wspomnień. Nie mogła zatrzymać ich na długo, rozpadały się po sekundzie i aż podniosła dłonie, wsuwając je we włosy, jakby chciała wyrwać je z głowy i przyjrzeć się im dokładniej. Farsa w wydaniu porwanej panienki; znów otworzyła szeroko oczy, obserwując jego usta układające się w pytania dające nadzieję. Nie zniosłaby kolejnych sekund niepewności i karmienia się nieprawdziwą i histeryczną chęcią wmawiania sobie, że to faktycznie Malcolm. Była zbyt blisko, zbyt zakręcona w swojej rozpadającej się psychice i kiedy ponownie zaczęła mówić brzmiało to jeszcze słabiej i ciszej. - Pom..pomyliłam cię z moim bratem, on pewnie nie żyje, wszyscy oni nie żyją, mogliśmy nigdy nie opuszczać Dziewiątki, nienawidziłam Kapitolu, głupia Maisie - wyszeptała praktycznie obojętnie, panika zainfekowała wyłącznie jej ciało, głos wrócił do normalnego, sztucznego tonu. Dalej jednak drżała, podnosząc ponownie wzrok na twarz mężczyzny. - Chcę wrócić do taty - dodała jak mechaniczna zabawka, zaprogramowana tak, by sekundę przed wyłączeniem zasilania zostać odesłana do właściciela. Pulsująca nadzieja bolała tak mocno, że przestała szarpać swoje włosy i opuściła dłonie wzdłuż ciała, wpatrując się w Malcolma z bezgranicznym smutkiem. Tak bardzo pragnęła, by jednak okazał się sobą, opiekunem i książkowym bohaterem, rozpoznającym w niej małą siostrę... Im dłużej obserwowała jego twarz tym wyraźniej słyszała krzyk intuicji, nakazujący jej po raz ostatni wydobyć z siebie nieco piskliwy dźwięk. - Nie jesteś Malcolmem, prawda? - nie wiedziała, czy było to raczej błaganie o zaprzeczenie czy potwierdzenie; obydwie opcje wydawały się w tej chwili tak przerażające, że zdrętwiała w oczekiwaniu, przestając mrugać i myśleć o kimkolwiek innym. Pierwszy raz od bardzo dawna. |
| | | Wiek : 39 lat Zawód : bezrobotny, dowódca Kolczatki Przy sobie : paczka papierosów, zapalniczka, scyzoryk wielofunkcyjny, dowód tożsamości, broń palna, pozwolenie na posiadanie broni
| Temat: Re: Kwatera główna Sro Sie 13, 2014 4:56 pm | |
| Nigdy nie znosiłem niespodzianek. Dobrych, złych, miłych, tragicznych - nieistotne. Coś, co pojawiało się nagle i bez zapowiedzi, coś, na co nie byłem przygotowany, uznawałem po prostu na niebezpieczne i ryzykowne; grunt umykał mi wtedy spod nóg, a ja nie potrafiłem zareagować prawidłowo. Zawsze potrzebowałem planu. Tym razem jednak nie mogłem liczyć na łaskawość Losu. Im więcej słów padało, tym z całej sytuacji rozumiałem mniej i czułem się coraz bardziej zdezorientowany. Zmarszczyłem brwi, nawet nie zdając sobie z tego sprawy, i myśląc tak intensywnie, jak dawno mi się już nie zdarzyło. Uścisk dłoni Nicole i zniknięcie obu kobiet z pomieszczenia ledwie zarejestrowałem; gdyby ktoś zapytał mnie, czy któraś z nich powiedziała coś wychodząc, nie umiałbym odpowiedzieć. Moje pole widzenia ograniczyło się do chudej sylwetki przede mną, a uszy zaczęły wyłapywać dźwięki w sposób wybiórczy. Czy to mogła być ona? Przyglądałem się dokładnie jej oczom, twarzy, włosom, starając się połączyć którykolwiek z tych elementów z postacią mojej Maisie, ale chociaż chwilami wydawało mi się, że ją rozpoznałem, to już po chwili do głosu dobijało się racjonalne myślenie. Takie zbiegi okoliczności po prostu nie istniały. A jeśli nie był to zbieg okoliczności - to co? Czy ktoś celowo porwał dziewczynę i przyprowadził ją do Kwatery, wiedząc, że prędzej czy później się o tym dowiem? A może była podstawiona, a cała ta szopka stanowiła tylko wyjątkowo zręczną i bezlitosną próbę manipulacji? Przeszedłem kilka kroków w tę i z powrotem, bo nagle zaczął mi przeszkadzać bezruch, ale kolejne słowa dziewczyny znów kazały mi przystanąć. Opadłem na polowe łóżko, przysiadając ciężko na jego krawędzi i opierając łokcie na kolanach. Aktorstwo czy szczerość? To nie jest Maisie, powiedziałem sobie stanowczo, próbując odsunąć od siebie głupią nadzieję i uparcie powtarzając, że przecież mam przed sobą córkę Gerarda Ginsberga, więc pokrewieństwo między nami jest niemożliwe. Dlaczego więc jakiś wewnętrzny, uparty głosik, przez cały czas próbował wmówić mi coś innego? - Kim są oni wszyscy? - zapytałem powoli, przeczesując dłońmi włosy i wbijając świdrujące spojrzenie w twarz dziewczyny. Liczyłem na to, że wymieni zupełnie obce dla mnie imiona i raz na zawsze rozwieje gęstą, zdradliwą mgiełkę wspomnień. - I kim jest Maisie? - dodałem jeszcze, głupio, bezsensownie. Myślami przez cały czas przywoływałem niedawne spotkanie z Libby, które - gdy spojrzeć na nie chłodno - wydawało się równie nierealne, co perspektywa, że stojąca przede mną szatynka, mogłaby być moją siostrą. A może Libby?.. Ale nie, nie mogłem ryzykować ściągania jej tutaj, narażania na niebezpieczeństwo, zasiewania bezpodstawnej nadziei również w niej. Zbyt wiele szkód i tak zostało już wyrządzonych. Oderwałem spojrzenie od nieznajomej i wbiłem wzrok w sufit. Narastający ból głowy nie pomagał w myśleniu, zwłaszcza ze słowami chcę wrócić do taty, obijającymi mi się o czaszkę i przypominającymi boleśnie, że wciąż istniała jeszcze jedna krytyczna w skutkach decyzja do podjęcia. Póki co musiałem jednak rozwiązać jedną zagadkę i nie było możliwości, by dziewczyna opuściła to pomieszczenie przed wyjawieniem całej prawdy. - Kiedy się urodziłaś? - zapytałem po dłuższej chwili, potrzebując jakiegoś rodzaju potwierdzenia albo zaprzeczenia, choć nie byłem pewien, na co liczyłem bardziej. Wciąż brałem pod uwagę, że być może ktoś próbuje mnie oszukać, grając na uczuciach i uderzając w najbardziej wrażliwe obszary mojej przeszłości, ale nie miałem pojęcia, co ktoś miałby w ten sposób osiągnąć. Osłabić mnie? Skłonić do powiedzenia kilku rzeczy za dużo? Znów zakląłem w myślach, przeklinając głównie własną bezsilność. Miałem wrażenie, że odpowiedzi na wszystkie moje pytania znajdowały się dokładnie przede mną, ale nie wiedziałem, w jaki sposób je odczytać. - I tak, nazywam się Malcolm Randall - odpowiedziałem, choć nie byłem pewien, czy w ogóle mnie słuchała. Nie widziałem sensu w próbach ukrywania własnych personaliów - jakby nie było, już i tak zdradziła je Nicole. A nawet gdyby tego nie zrobiła, za kilka dni moja twarz będzie widniała na ekranach telewizorów przynajmniej kilka razy dziennie. - I mam dziwne wrażenie, że coś ci to mówi, tylko nie rozumiem, co dokładnie. Ani dlaczego - dodałem, prawie błagalnie. Choć oficjalnie nie padło słowo proszę, i tak milcząco prosiłem ją o słowa wyjaśnienia. Nawet jeśli nie miałem zupełnie żadnej gwarancji, że będą prawdziwe. |
| | | Wiek : 25 lat Zawód : córeczka tatusia Znaki szczególne : po-ciążowa sylwetka, szaleństwo w oczach
| Temat: Re: Kwatera główna Sro Sie 13, 2014 6:04 pm | |
| O ile łatwiej byłoby, gdyby Maisie zachowała resztki zdrowego rozsądku. Mogłaby wtedy spokojnie usiąść naprzeciwko mężczyzny i zacząć wymieniać personalia kolejnych Randallów. Piętnastoletni Malcolm, wspaniały zwycięzca, dzięki któremu (a może raczej: przez którego?) znaleźli się w Kapitolu. Nieco młodszy Hugh, zawsze zdystansowany i do bólu rzeczowy, z poważnymi, smutnymi oczami. Libby, starsza od niej o niecały rok, ubrana w identyczną żółtą sukienkę. W końcu rodzice, wystraszeni, zdecydowani opuścić przeklęte miasto jak najszybciej. Przed jej oczami znów pojawiały się urywki tamtych zdarzeń, odcięte od sensownej linii czasu. Poszatkowanej przez lata wypierania tamtej rodziny. Miała o niej zapomnieć; rodzice nie żyli, rodzeństwo też, chociaż Gerard groził jej wielokrotnie zamordowaniem każdego, kto pozostał jej na świecie. Wtedy jeszcze pamiętała dokładnie twarze rodzeństwa i dlatego milczała, nie skarżąc się nikomu. Tak było lepiej; gwarantowała Malcolmowi, Hugh i Libby spokojne życie, chociaż z każdym rokiem coraz bardziej wątpiła w ich istnienie. Rozmywali się i rozpływali w kolejnych dniach i miesiącach; w mijanych dystryktach i beznadziejnych decyzjach Maisie, które doprowadziły ją znów do Kapitolu i Gerarda. Znienawidzone miasto, znienawidzony człowiek; kochała ich jednak wręcz chorobliwie i masochistycznie, wierząc, że stałość w uczuciach się opłaci. I tak się działo, Ginsberg ofiarowywał jej nowe, luksusowe życie a przeklęte miasto podsuwało jej...zaginionego brata? Nadzieja pulsowała w niej coraz mocniej, aż do mdłości, nieznośnie rozprzestrzeniając się po organizmie. Chciała zdławić ją w zarodku - nie przeżyłaby, gdyby to wszystko okazało się kolejną ślepą uliczką - ale z każdym kolejnym pytaniem Malcolma utrzymanie się w ryzach było coraz trudniejsze. Jakby w ogóle panowała nad sobą; dobre sobie, dalej sprawiała wrażenie roztrzęsionej wariatki, która zaraz zacznie bełkotać bez sensu w nieznanym języku. O nieznanej osobie; mogłaby roześmiać się w głos, bo to samo pytanie pojawiało się w jej głowie wielokrotnie. Kim była Maisie? Zaginionym dzieckiem, ofiarą, chętną zabawką, częścią nieistniejącej rodziny? Na jej twarzy wykwitł przerażająco smutny uśmiech a kąciki ust zadrgały dwuznacznie, z zapowiedzią szlochu albo śmiechu. Zatrzymała się jednak w pół grymasu, odwracając się do niego powoli. Chyba wolała, kiedy siedział; nie musiała zadzierać wysoko głowy i łatwiej było zachować zdrowy dystans. I tak nie mający już znaczenia; nie po tym, kiedy wypowiedział swoje imię i ich nazwisko. Takie ostateczne potwierdzenie paradoksalnie nie doprowadziło do histerycznego rozpadnięcia się na kawałki. Maisie wzięła tylko pierwszy głęboki oddech - sufit przestał spadać jej na głowę z cichym grzechotem kamyków - tkwiąc w centrum pomieszczenia jak na jakimś szkolnym apelu. Brakowało tylko ostrego światła i ekranu z propagitami w tle; poza tym zgadzało się wszystko, zdenerwowana mimika, dłoń skubiąca brzeg sukienki, podrapane kolana, siniak na twarzy (to od huśtawki, proszę pani) i intensywne spojrzenie wbite w najstarszego brata. Naprawdę czuła się jak premierowa wersja siebie, niepoprawiona, pełna szkiców, śladów korektora i zszywek; nie tak chciała spełnić swoje marzenia, nie w takim miejscu i nie w takim czasie, kiedy pełna była przerażenia i niepewności, tłumiącej dziką radość. To miało wyglądać inaczej; mieli spotkać się w pełnym słońcu, bez widma Gerarda za plecami i bez miliona znaków zapytania. Los płatał figle i psuł szyki i Maisie mogła tylko poddać się tym wszystkim emocjom, po prostu pozwalając sobie na odrobinę słabości. Równie intensywnie płakała tylko miesiąc temu, kiedy dowiadywała się o ciąży; a wcześniej - przed laty, w Jedenastce. Jej ciało nie przywykło do radzenia sobie z tak silnymi emocjami. Rozszlochała się więc prawie natychmiastowo, jakby po prostu pękły ograniczniki i musiała wylać z siebie zapas łez z ostatnich kilkunastu lat. I nie, nie był to śliczny płacz małej dziewczynki a raczej wstęp do histerii, z dławieniem się, pociąganiem nosem i drżącymi ramionami, wstrząsanymi kolejną porcją łkania. Żałosny i smutny obrazek, wzbogacany dźwiękami, wydobywającymi się spomiędzy wilgotnych od łez ust. - Trzy-trzynastego sierpnia, w Dziewiątce. Luelle i Charl..Charles... - zaczęła chaotycznie i łamiącym się głosem, nie przestając płakać, przez co jej słowa czasem urywały się w połowie a czasem całkiem nikły w wilgotnym pisku. Nienaturalnym; w taką histerię mogło wpaść pięcioletnie dziecko a nie dorosła kobieta. Nagle wybiórczo traktująca całą podziemną skrytkę, porwanie i jakikolwiek świat istniejący gdzieś ponad jej głową. To wyblakło i dała się całkowicie porwać nadmiarowi ekstremalnych emocji. Nie potrzebowała dowodu: z kolejnymi łzami uciekały wszelkie wątpliwości i zarazem resztki zdrowego rozsądku. Kolejne rzeczowe informacje nie mogły przecisnąć się jej przez usta a próby złapania spokojniejszego oddechu spełzły na niczym. Zachwiała się mocniej. - Jestem twoją siostrą - wykrztusiła w końcu z siebie, na sekundę przestając trząść się od tłumionego szlochu. Nie wiedziała już, czy płacze ze strachu, szczęścia, ulgi czy przerażenia. Wszystkie uczucia przenikały się tak dokładnie, że różnica między nimi wydawała się wręcz niedostrzegalna. |
| | | Wiek : 39 lat Zawód : bezrobotny, dowódca Kolczatki Przy sobie : paczka papierosów, zapalniczka, scyzoryk wielofunkcyjny, dowód tożsamości, broń palna, pozwolenie na posiadanie broni
| Temat: Re: Kwatera główna Czw Sie 14, 2014 8:57 pm | |
| Właściwie nie wiedziałem, dlaczego tak trudno było mi uwierzyć w realność tej sytuacji. Jasne, zbieg okoliczności wydawał się kolosalny; w Kapitolu żyły tysiące ludzi, więc szansa na natrafienie na zaginioną przed laty siostrę oscylowała gdzieś między nieprawdopodobne, a niemożliwe. Z drugiej strony, niedawne spotkanie z Libby udowadniało aż nadto wyraźnie, że nie mogłem pokładać zbyt dużego zaufania w szeroko pojętym rachunku prawdopodobieństwa. Oparłem ciężko głowę na dłoniach; w tamtym momencie nie zdziwiłoby mnie zbytnio, gdyby przez drzwi przeszedł nagle Hugh, śmiejąc się od ucha do ucha i krzycząc mamy cię. Podniosłem wzrok na zamknięte przejście; było nieruchome i rzecz jasna - puste. Być może powodem, dla którego nie mogłem zwyczajnie zaakceptować niespodziewanego pojawienia się Maisie (bo to naprawdę była ona, prawda?) był fakt, że nie chciałem tego zrobić; nie chciałem przyznać, że Los mógł zakpić ze mnie tak okrutnie, śmiejąc mi się w twarz, oślepiając światłami reflektorów i robiąc ze mnie życiowego nieudacznika. Bo przecież ich szukałem; szukałem ich długo i uparcie, napędzany najpierw palącymi wyrzutami sumienia, a później już tylko niezdrową obsesją. Wielokrotnie wypytywałem przygranicznych Strażników, którzy tamtego dnia pełnili wartę i rzekomo widzieli uciekającą z miasta rodzinę; przeszukiwałem archiwa, odwiedzałem dystrykty, które znajdowały się bardziej lub mniej po drodze do Dziewiątki, ale każdy trop urywał się kilkanaście metrów za granicą stolicy. Przez całe lata nie natrafiłem na żaden, żaden ślad, którego warto byłoby się uczepić; wreszcie, przyznając, że moja rodzina rozpłynęła się w powietrzu, uznałem ją po prostu za martwą. I wtedy pojawiła się Libby. Osoba, której nie potrafiłem odnaleźć mimo usilnych prób, wyłoniła się z nicości, jakby zawsze znajdowała się tuż za moimi plecami, ukrywając się zręcznie poza zasięgiem wzroku i tylko czekając na odpowiedni moment, żeby wyskoczyć, machając rękami i krzycząc a ku ku. Gdzie była przez te wszystkie lata? I gdzie była Maisie? Jak to się stało, że obie nigdy nie trafiły na siebie nawzajem? Jak to się stało, że żadne z nas nie trafiło na siebie przez tyle czasu? Potrząsnąłem głową. Pytania bez odpowiedzi zachrobotały nieprzyjemnie, obijając mi się o czaszkę i potęgując narastający ból głowy, ale nie mogłem pozwolić sobie na luksus przejmowania się własnym samopoczuciem. Nie, kiedy moja siostra, moja malutka siostrzyczka, którą kiedyś łapałem za kostki u nóg, trzymając centymetry nad strumieniem i słuchając jej niknącego w szumie śmiechu, zalewała się łzami, walcząc o każdy oddech w ataku histerii. Zamarłem, przez dłuższą chwilę po prostu wpatrując się w osłupieniu w brzydkie plamy, które wykwitły na jej twarzy i cofając się mentalnie do małego, obskurnego pokoju, w którym żegnałem się z całą piątką przed wyjazdem na Igrzyska. Miałem ochotę uciec. Wtedy i teraz, przytłoczony cudzymi emocjami bardziej niż własnymi, bo przecież mnie samemu było wszystko jedno. Jestem twoją siostrą. Roześmiałem się. Oczywiście, że była, przecież wiedziałem to od samego początku, od chwili, w której powtórzyła słowa, które padły po moim zwycięstwie. Nie wiedziałem jak, przecież była z Ginsbergiem, ale to było nieistotne, nie w tamtej chwili. Zrobiłem krok do przodu. Nie miałem pojęcia, kiedy wstałem; przeszłość zlała się w moich myślach z teraźniejszością, wspomnienia płynnie przelewały się przez nieszczelny sufit i nie wiedziałem już, czy to rzeka szumi na moimi plecami, czy to władze miasta otworzyły śluzy, przepuszczając przez kanały hektolitry brudnej wody. Podszedłem do płaczącej dziewczyny, tak samo jak zrobiłem to lata temu, wracając do Dziewiątki pierwszy raz od Dożynek; wtedy wydawało mi się, że jako zwycięzca - dzisiaj rozumiałem już, że Igrzyska nigdy nie miały zwycięzców. Przyciągnąłem ją do siebie, pozwalając, by materiał koszuli stłumił szlochy; wtedy też była ode mnie niższa i też wydawała mi się taka drobna. Pogłaskałem ją po długich włosach. Ćśś, Skrzacie, już wszystko dobrze. - Ćśś, Skrzacie, już wszystko dobrze - powiedziałem (a może tylko tak mi się wydawało?), powtarzając dokładnie to samo kłamstwo, które w efekcie rozbiło naszą rodzinę na kawałki. Jedyna różnica polegała na tym, że wtedy naprawdę w nie wierzyłem. Zamilkłem, czekając, aż się uspokoi, z trudem powstrzymując setki pytań, ale jednego słowa nie potrafiłem powstrzymać - może dlatego, że przez przeszło dwadzieścia lat o niczym nie marzyłem tak bardzo, jak o tym, by mieć okazję je wypowiedzieć. - Przepraszam - szepnąłem, cicho, może trochę licząc na to, że jej szlochy zagłuszą mój głos. Wstyd i wyrzuty sumienia wróciły, razem z bezsilnością i poczuciem, że nic już nie da się naprawić; ale byłem jej winny chociaż to. - Po prostu nie chciałem, żeby was wylosowali. Tylko to - dodałem, w oczywisty sposób się usprawiedliwiając, choć nie oczekiwałem wcale wybaczenia. Już nie. |
| | | Wiek : 25 lat Zawód : córeczka tatusia Znaki szczególne : po-ciążowa sylwetka, szaleństwo w oczach
| Temat: Re: Kwatera główna Pią Sie 15, 2014 4:24 pm | |
| Płacz przytępił zmysły Maisie na tyle, że nie popadła w skrajną, rozpaczliwą katatonię, skupiając się wyłącznie na nabieraniu chrapliwego oddechu. Nie liczyły się już dowody i pobieranie krwi w celu ustalenia faktycznego genetycznego powiązania. Polegała na swojej intuicji i na reakcji Malcolma, nie potrzebując żadnych oficjalnych druczków, dowodów osobistych albo zdjęć z dzieciństwa. Spalonych pewnie w ich domu w Dziewiątce. Nie pamiętała już jakie kwiaty rosły w ich ogródku i czy to Hugh zniszczył jej papierową lalkę, ale była przekonana, że Malcolm pachniał tak samo jak piętnastoletni chłopiec i czterdziestoletni mężczyzna. Kiedy podszedł do niej i przyciągnął ją do siebie po prostu wtuliła się w niego jak przestraszone dziecko, zaciskając w palcach jego koszulę. Powinna się uspokoić, ale bliskość brata sprawiła, że zaczęła szlochać jeszcze rozpaczliwie, trzęsąc się w jego uścisku jak ofiara napadu padaczkowego. Niezbyt słodkie powitanie ukochanego Malcolma. Odnalezienie rodziny miało przepełniać ją szczęściem, śmiechem i radością a nie tępym smutkiem, każącym rozpadać się jej przy każdym głębszym wdechu. Urywanym i nieco żałosnym; przez chwilę brzmiała nawet jak zawodzący dzieciak, którego najchętniej trzeba uciszyć poduszką, ale z każdą kolejną falą płaczu Maisie traciła siły i po jakimś czasie - godzinie? kilku minutach - tylko cicho pochlipywała, obejmując kurczowo Malcolma, jakby bez jego wsparcia mogła osunąć się na podłogę. Nie, w jej głowie nie istniało już żadne nie mogę w to uwierzyć, poprzedzane przez to niemożliwe. Los chociaż raz okazał się wyjątkowo łaskawy, jakby chcąc wynagrodzić Mai wszelkie cierpienia. Pojawiające się w jej głowie nagle ostro, trzeźwiąc ją bardziej niż przeprosiny i słowa, jakie pamiętała z dzieciństwa. Zdrętwiała w jego ramionach, nie odsuwając się jednak nawet o milimetr. Chwila rozluźnienia i pozwolenia sobie na wyszlochanie wszystkich słabości minęła bezpowrotnie i została ucięta wręcz nienaturalnie. Sekundę temu jeszcze cichutko pochlipywała w jego całkiem przemoczoną koszulę a teraz po prostu zesztywniała stała tuż przy nim, jakby wstrzymywała oddech i wsłuchiwała się w bicie jego serca. Wyraźne, nieco przyśpieszone; przesunęła powoli dłoń na jego mostek, szeroko otwartymi oczami wpatrując się w ścianę tuż obok. Nie śmiała podnieść wzroku, całkowicie skoncentrowana na tornadzie wspomnień, przetaczającym się przez jej głowę. Wspomnień o Gerardzie; o tym, co jej robił i co robiła z nim, o wszystkich krzywdach, prośbach i błaganiach; o każdej sekundzie z ostatnich piętnastu lat. W niczym nie przypominała już tamtej Maisie; czy w ogóle mogła uważać się za siostrę Malcolma? I dlaczego pragnęła powrotu do prawdziwej rodziny? Jeszcze kilka miesięcy temu, kiedy tułała się po Panem, odpowiedź sama pojawiłaby się w jej głowie. Odwyk do Gerarda sprawił, że myślała trzeźwo, ale teraz znów znajdowała się pod wpływem i zamiast błagać brata o możliwość zostania z nim tutaj na zawsze i pomoc w sfingowaniu własnej śmierci, zaczynała obwiniać się za zdradę. Dopiero po nagłym ataku płaczu docierały do niej konsekwencje spełnionego marzenia. Miała opowiedzieć mu o wszystkim? Rozebrać się i pokazać blizny? Podzielić się całą bolesną historią? Ta opcja wydawała się najrozsądniejsza i przez kilka słodkich sekund poczuła się naprawdę sobą, stojąca u progu upragnionej wolności, jednak ta nadzieja szybko zgasła. W jakim stawiało ją w to świetle? Co, jeśli Gerard podrzuci mu nagrania, na których sama prosi się o to...? Zagryzła wargi niemal do krwi, dalej sztywno stojąc w jego ramionach. Nagle bliskość męskiego ciała, obcego i nienależącego do Ginsberga, wydała się jej odrzucająca. Odsunęła się powoli, zapadając się w kolejnym potoku myśli. Przecież go kochała, nosiła jego dziecko, nie mogła go zostawić, nie chciała go zostawić. Stała teraz o krok od jedynej szansy ucieczki i na wpółświadomie odrzucała możliwość ostatecznego rozwiązania. Tego była pewna, szlochająca Maisie stała się już wspomnieniem. Na pewno zauważył tą gwałtowną zmianę, ale równie dobrze mogła wynikać ona z jego przeprosin. Głupich, spóźnionych o dwie dekady i setki blizn w psychice Mai. Te na ciele były ukryte, wygojone, gotowe do chirurgicznego zniknięcia, ale to własnie umysłowo Maisie krzywdziła siebie najmocniej, wpatrując się załzawionymi oczami w Malcolma i nie decydując się na prośbę o pomoc. Miała setki pytań, nie potrafiła na razie ich jednak wypowiedzieć, skręcając się z wewnętrznego bólu. Jeszcze nigdy dawna Mai - Mai wbijająca nóż w brzuch Gerarda i życząca mu śmierci - nie była tak bliska przejęcia kontroli nad psychiką opanowaną syndromem sztokholmskim. Ta idiotyczna, wewnętrzna walka siała kompletne spustoszenie i przez dłuższą chwilę brunetka stała przed Malcolmem bez słowa, obdarzając go pustym spojrzeniem. Trwało to kilkanaście sekund albo kwadrans; czas nie miał znaczenia. Dosłownie, kiedy w końcu odetchnęła spokojnie była przekonana o rozsądnym wyborze. Jedynym słusznym. - Libby i Hugh...wiesz coś o nich? - spytała słabym tonem, nie wracając jednak do histerycznego szlochu. Nowa Maisie uśmiechała się nawet lekko, trochę smutno, co widowiskowo kontrastowało z bezdenną rozpaczą sprzed chwili. - Musisz mieć mi tyle do opowiedzenia... - dodała, wyciągając nagle rękę i łapiąc dłoń Malcolma. Inną niż Gerarda; znów poczuła nieprzyjemne ukłucie, jakby jej system nerwowy reagował alarmem na bliskość obcego mężczyzny, ale musiała walczyć z samą sobą. - Ale najpierw...dlaczego tutaj jestem? Gerard będzie się denerwował, chcę wrócić do niego jak najszybciej - zakończyła cicho, dławiąc w zarodku cały festiwal pytań o życie Malcolma, o to, czy za nią tęsknił i czy może zabrać ją do domu i ochronić przed kimś, kogo kochała najbardziej na świecie. |
| | |
| Temat: Re: Kwatera główna | |
| |
| | | |
Similar topics | |
|
| Pozwolenia na tym forum: | Nie możesz odpowiadać w tematach
| |
| |
| |
|