|
| |
Autor | Wiadomość |
---|
Zawód : Troublemaker Znaki szczególne : avatar © laura makabresku
| | | |
Autor | Wiadomość |
---|
Wiek : 39 lat Zawód : bezrobotny, dowódca Kolczatki Przy sobie : paczka papierosów, zapalniczka, scyzoryk wielofunkcyjny, dowód tożsamości, broń palna, pozwolenie na posiadanie broni
| Temat: Re: Kwatera główna Sob Kwi 19, 2014 4:19 pm | |
| Cisza, która zapadła po słowach Rory, trwała jeszcze długo po tym, jak za kobietą zamknęły się drzwi. W niczym nie przypominała jednak tej, która czasami pojawiała się między nami; w przeciwieństwie do niej, była ciężka, dzwoniąca w uszach i tak bardzo niezręczna, jakbyśmy wcale się nie znali. A może właśnie o to chodziło? Zacisnąłem mocniej dłonie na krawędzi blatu stolika, wciąż uparcie nie podnosząc głowy. Nicole równie dobrze mogłoby już nie być pomieszczeniu, a ja nawet bym tego nie zauważył. Ale była, zaledwie kilka metrów ode mnie; czułem jej obecność tak wyraźnie, jakbym się w nią wpatrywał, mimo, że nawet nie patrzyłem w jej kierunku. Nie potrafiłem. Miałem wrażenie, że w chwili, w której nasze oczy by się spotkały, nie umiałbym powstrzymać odruchu wzięcia jej w ramiona. Przytuliłbym ją, wmawiając sobie, że możemy o wszystkim zapomnieć, i że wszystko się ułoży - tak naiwnie, tak bez sensu. Przymknąłem powieki. Nie mogłem sobie na to pozwolić, pewne sprawy musiały zostać wyjaśnione. Wciągnąłem powietrze do płuc, czekając, aż się odezwie, ale nadal uparcie milczała, a ja nie miałem zamiaru zmieniać tego stanu rzeczy. Jeszcze nie. To, jak bardzo skomplikowana była nasza sytuacja, dopiero do mnie docierało i z każdą chwilą napawało coraz większym przerażeniem. Co właściwie sobie wyobrażaliśmy? Oboje igraliśmy z ogniem, choć każde na własną rękę; świadomie wystawialiśmy się na strzał, a przez ostatni miesiąc robiliśmy to podwójnie. Aż dziwne, że ktoś nie dodał jeszcze dwóch do dwóch i nie napadł nas na ulicy. Nie? Przypomniały mi się słowa Davida, dzisiaj już majaczące w coraz bardziej odległej przeszłości. Davida, który zachowywał się, jakby wiedział o wiele więcej, niż był skłonny zdradzić. Czy już wtedy zdawał sobie sprawę, że oboje byliśmy tak bardzo zaangażowani w działalność antyrządową? Przekląłem w myślach, ale milczące wykrzykiwanie obelg nie mogło już przynieść mi ulgi. Byłem zły i sam nie byłem pewien, na kogo bardziej. Czy na Nicole, która od dłuższego czasu potajemnie podpisywała na siebie kolejne wyroki, za każdym razem ryzykując wykryciem i aresztowaniem, czy na siebie, że dopuściłem do dzisiejszego spotkania. Powinienem był zażądać od Rory personaliów Verite wcześniej, a gdyby nie chciała ich zdradzić - powinienem dowiedzieć się na własną rękę. Znów spieprzyłem sprawę, kolejny raz naraziłem siebie i innych. Co właściwie robiłem na stanowisku dowódcy? Nie nadawałem się na nie; udowadniałem to raz za razem, ponosząc kolejne porażki. Nawet teraz nie potrafiłem podjąć jednoznacznej decyzji, bo żadna nie wydawała się choć odrobinę dobra. Bo przecież dalsze postępowanie zgodnie z planem nie wchodziło w grę. Nie mogłem tak po prostu wciągnąć Nicole w Kolczatkę; jej obecność w Kwaterze była niewłaściwa na wszystkie możliwe sposoby. Nawet jeśli mogliśmy w ten sposób zyskać cennego sojusznika, nie wyobrażałem sobie sytuacji, w której coś stałoby jej się z mojego powodu. Nie kolejny raz, nie, nie i nie. Z drugiej strony - co mogłem zrobić? Związać ją, zamknąć, zakneblować i zabronić się wychylać? Nie byłem aż tak samolubny, a nawet jeśli - nie powinienem być. Ale siedzieć i patrzeć na pojawiające się kolejne wpisy, ze świadomością, że każdy może być ostatnim? Otworzyłem oczy, cisza była coraz bardziej nieznośna. - Kiedy miałaś zamiar mi powiedzieć? - zapytałem w końcu, tak cicho, jak tylko mogłem, choć i tak miałem wrażenie, że właśnie krzyknąłem. Mój głos zabrzmiał dużo chłodniej, niż pierwotnie zamierzałem; być może dlatego, że nadal uparcie wpatrywałem się w blat, niezdolny do podniesienia wzroku. Nie chciałem widzieć twarzy kobiety; nie, kiedy miałem trudności z zapanowaniem nad mimiką własnej. Mało brakowało, a kazałbym jej wyjść. Nie zrobiłem tego tylko dlatego, że samodzielne wydostanie się z Kwatery wydawało mi się jeszcze bardziej niebezpieczne od przebywania w niej. - Miałaś w ogóle zamiar? - dodałem po chwili, wciąż tym samym tonem, z całych sił skupiając się na tym, żeby się nie załamał. Oderwałem jedną dłoń od blatu, tylko po to, by odruchowo potrzeć skronie. Znów kręciło mi się w głowie i teraz już byłem pewien, że nie była to wina pomieszczenia. Nagle bezruch zaczął mi przeszkadzać. Wyprostowałem się i zacząłem miarowo chodzić po pokoju, nadal unikając patrzenia na Nicole. Zdawałem sobie sprawę, że moje uciekanie wzrokiem zaczyna być zauważalne, ale była to ostatnia rzecz na mojej liście kwestii, którymi należało się przejmować. |
| | | Wiek : 24 lata Zawód : Uciekinierka Przy sobie : pistolet, naboje, butelka alkoholu, kapsułka z wyciągiem z łykołaków, telefon komórkowy, laptop, pieniądze upchane po kieszeniach, przetarty plecak, aparat, leki przeciwbólowe Znaki szczególne : nieufne spojrzenie, utyka na lewą nogę Obrażenia : złamane serce, martwica nerwów w lewej nodze (nie wszystkich, prawda?)
| Temat: Re: Kwatera główna Sob Kwi 19, 2014 5:11 pm | |
| To było nieznośne. To milczenie, cisza, która wisiała między nami. Niczym ciążące na naszych ramionach fatum, świadomość ciągłego zagrożenia, która tak na dobrą sprawę nigdy nas nie odstępowała ani na krok, jednak dopiero dzisiaj wyszła na jaw tak w pełni. Tak jakby to spotkanie uświadomiło nas wreszcie ile ryzykujemy, ile możemy stracić brnąc w to dalej.... Chociażby samych siebie. Ta myśl tłukła się po moim umyśle, kanciasta, ostra niczym brzytwa, raniąc mnie z każdą kolejną sekundą coraz bardziej dotkliwie. Wywoływała panikę, która utrudniała mi oddychanie, podjudzała moje serce do coraz szybszej pracy, przeganiała precz zdrowy rozsądek. Naprawdę tak to miało wyglądać? Naprawdę wpakowałam się w coś aż tak złego? Przecież, do cholery, robiłam to co wydawało mi się najwłaściwsze. Nie potrafiłam milczeć widząc jak cierpią niewinni ludzie, nie potrafiłam udawać, że działanie Coin mnie nie obchodzi. Czułabym się jak oszustka okłamująca usilnie samą siebie, gdybym cały czas siedziała z założonymi rękoma, nie wypowiadając mojego zdania, nie odpłacając się władzy za jej działania choć w taki - dość żałosny - sposób. Mimo to, w tym momencie, w tym pomieszczeniu, czując jak napięcie między mną a Malcolmem narasta, pożałowałam każdego napisanego słowa. Każdej jednej litery, która pojawiła się w sieci przez Verite. Pożałowałam czasu spędzonego w sieci na oczyszczaniu jej z moich śladów, na robieniu fałszywych tropów, włamywaniu się na odpowiednie serwery. Pożałowałam, ale tylko na chwilę. Bo równie szybko przypomniałam sobie, że gdyby nie te działania moje nogi nigdy nie skierowałyby mnie do Kwartału w najmniej odpowiednim dla mnie momencie, nigdy nie poprowadziły w okolice, w których nie powinno mnie być, nawet gdy pracowałam jako fotograf. A co za tym idzie ja i Malcolm nigdy nie trafilibyśmy na siebie w uliczkach KOLCa, nie wymienili parę zdań, które później sprawiły, iż nasze spotkanie na moście przerodziło się w wizytę w Cave, a co za tym idzie doprowadziło do zacieśnienia relacji. A właśnie... Cave. Zaklęłam w myślach, oskarżając się o największą głupotę. Jak to możliwe, że nie zaczęłam się domyślać te parę chwil wcześniej. Jak możliwe, że nie połączyłam tych rozmów z barmanem sprzed ledwo dwóch miesięcy, tych spojrzeń, które sobie rzucali, z sytuacją w której znalazłam się dzisiaj. Już w chwili przekroczenia progu baru powinnam to skojarzyć. Zamiast tego jednak pozwoliłam tak się zaskoczyć. Zacisnęłam pięści i zęby, czując jak kolejny dreszcz nieznacznie wstrząsa moim ciałem. Sprzeczne emocje targały moimi myślami, sprawiając, że - tak naprawdę - nie wiedziałam co zrobić z sobą samą, a co dopiero jak zareagować na sytuacje, kiedy jednak usłyszałam głos Malcolma, kiedy padło to pytanie, wypowiedziane chłodnym tonem, raniąc mnie niemal każdą brzmiącą sylabą, poczułam jak ognik wewnątrz mnie rozrasta się do rozmiarów płomienia. Dlaczego to ja miałam ponosić całą odpowiedzialność za to co się działo? Dlaczego ja miałam czuć się winna? Dlaczego ja miałam odpowiadać na pytania i kryjące się pod nimi wyrzuty. Skrzywiłam się. - A ty? Planowałeś kiedykolwiek powiedzieć mi o tym? - spytałam cicho, w końcu podnosząc głowę, oczy kierując na krążącego po pomieszczeniu mężczyznę. Miałam wrażenie, że moje spojrzenie musi wyglądać teraz jak u rasowej wariatki. Mieszanina bólu, zawodu, wyrzutów sumienia, złości, smutku... To wszystko plątało się we mnie próbując znaleźć jakieś ujście, a skoro mój głos był spokojny, wzrok przejął na siebie zadanie przekazania całego tego szaleństwa. - Czy zamierzałeś uświadomić mnie jak bardzo narażasz swoje życie? Jak ryzykujesz z każdą kolejną minutą? Miałeś zamiar mi powiedzieć o tym, że pewnego dnia możesz po prostu zniknąć, a następnym miejscem, na którym usłyszę twoje imię, bo już nie liczyłabym, że głos, będzie plac egzekucyjny? Przy ostatnich słowach głos ponownie mi się załamał, oczy zaczęły szczypać od napływających do nich łez. Zamrugałam gwałtownie, chcąc nad tym zapanować. Nie mogłam się teraz popłakać. Nie miałam zamiaru. To byłoby żałosne, niewłaściwe. Nie zamierzałam robić z siebie ofiary losu. Zamiast tego wyprostowałam sie sztywno, zacisnęłam usta, z trudem zapanowałam nad spojrzeniem, tak by tylko ledwo dostrzegalne drżenie dłoni zdradzało to co naprawdę czuję. Emocje musiały odejść na bok. Teraz liczyło się tylko to by wytłumaczyć tę sytuację. |
| | | Wiek : 39 lat Zawód : bezrobotny, dowódca Kolczatki Przy sobie : paczka papierosów, zapalniczka, scyzoryk wielofunkcyjny, dowód tożsamości, broń palna, pozwolenie na posiadanie broni
| Temat: Re: Kwatera główna Nie Kwi 20, 2014 4:26 pm | |
| Nigdy nie byłem najlepszy w segregowaniu emocji. Ich natłok mnie przerażał, zbijał z tropu; sprawiał, że każda sytuacja wydawała się milion razy gorsza niż w rzeczywistości. Nieważne, czy były pozytywne, negatywne, czy może pomieszane - zawsze zbijały się w mojej głowie w bezładną masę myśli, wspomnień i uczuć, wirując i odbierając zdolność logicznego rozumowania. Dlatego zazwyczaj trzymałem je na wodzy; kosztem opinii zgorzkniałego cynika, starałem się przeżywać życie jak obserwator, nie czynny uczestnik; stojąc z boku i chłodno kalkulując, oceniając straty, szanse, możliwości, zagrożenia. I to działało, przez jakiś czas idealnie spełniało swoją funkcję. Pozwalało na bezpieczne obracanie się w podstępnym bagnie, jakim był Kapitol, a przede wszystkim - dawało poczucie kontroli. Tej samej, którą wydawałoby się - bezpowrotnie utraciłem już kilka tygodni temu, choć do tej pory nie zdawałem sobie z tego sprawy. Dopiero to, co działo się ze mną dzisiaj, uświadomiło mi to wyraźnie: stery wyszarpnęły mi się z rąk, pasy bezpieczeństwa przestały działać, a cała maszyna, zwana życiem, pikowała w dół na łeb na szyję. I nie brakowało jej już wcale tak wiele, do roztrzaskania się o ziemię. Przystanąłem, zatrzymany w miejscu głosem Nicole i po raz pierwszy od dłuższej chwili zmusiłem się, żeby na nią spojrzeć. W jasnej twarzy zobaczyłem odbicie dokładnie tych samych emocji, które targały mną, kobieta zdawała się jednak radzić sobie z nimi o wiele lepiej. Nie wiedziałem co prawda, czy nie miała (jak ja) ochoty rzucić najbliższym stolikiem o ścianę, tylko po to, żeby zobaczyć rozpryskujące się dookoła szkło (naprawdę czułem, że ten widok przyniósłby mi ulgę), ale w każdym razie udawało jej się tego nie okazywać. - Nie odwracaj kota ogonem - odparowałem, czując, jak nieukierunkowana złość zaczyna przejmować kontrolę nad wszystkimi innymi emocjami. Nie dlatego, że Nicole upierała się przy czymś, na temat czego nie miała racji - tylko dlatego, że ją miała. Rozumiałem jej tok myślenia, przecież moje własne impulsy, przelatujące z jednej strony czaszki, na drugą, działały zgodnie z tym samym schematem - miała mi za złe, że ukryłem przed nią fakt, iż związała się z człowiekiem, który mógł w każdej chwili zniknąć; nawet jeśli gdzieś w środku dzieliliśmy przecież te same przekonania i idee. Sama sytuacja wydawała się jednak tym trudniejsza, że nie była jednostronna - oboje popełniliśmy dokładnie tę samą zbrodnię, co jednocześnie dawało nam do ręki broń, jak i ją wytrącało. Impas. Ale nie miałem zamiaru odpuścić, nie dzisiaj. Zrobiłem kilka kroków w jej stronę zatrzymując się jednak w pewnej odległości, żeby nie kusiło mnie złapanie jej za ramiona. Miałem wrażenie, że ręce mi zawadzały, dlatego zacisnąłem je na oparciu najbliższego krzesła, wzrok wbijając jednak w kobietę. Nasze spojrzenia w końcu się spotkały, a kiedy już to nastąpiło, nie byłem w stanie odwrócić głowy - zupełnie jakby przyciągał mnie niewidzialny magnes. - Naprawdę nie widzisz różnicy? - zapytałem, starając się, żeby mój ton był co najmniej tak samo spokojny, jak jej, ale raczej z marnym skutkiem. - Naprawdę nie rozumiesz? - Pokręciłem głową. - Rozejrzyj się. Wiesz, ilu ludzi mam pod sobą? Za ile śmierci byłbym odpowiedzialny, gdyby coś poszło nie tak? - Zamilkłem na chwilę, biorąc kilka głębokich wdechów, bo mój głos zaczął się niekontrolowanie podnosić, a tego nie chciałem. Wewnętrznie nakazałem sobie spokój. Łatwiej powiedzieć, niż wykonać. - Bezpieczniej dla ciebie było nie wiedzieć - powiedziałem już ciszej. Wyobraziłem sobie, co stałoby się z Nicole, gdyby ktoś dowiedział się o moim drugim życiu; na sto procent byłaby pierwszą osobą, którą posłużono by się, żeby do mnie dotrzeć. Coś ukłuło mnie w sercu, wypuszczając z niego całą złość, a pozostawiając jedynie jakiś irytujący rodzaj smutku. - I cokolwiek się teraz nie stanie, gdybym miał wybierać drugi raz, zrobiłbym tak samo - dodałem. Skoro już postawiłem na szczerość, musiałem postawić sprawę jasno. - Nawet jeśli wiązałoby się to z utratą twojego zaufania, chociaż z tego co widzę, i tak nigdy go nie miałem. - Odwróciłem spojrzenie w nieokreślonym kierunku. Ostatnie słowa wyrwały mi się same, nie planowałem ich; mógłbym nawet przysiąc, że to nie ja je ułożyłem. Żal tkwił jednak gdzieś w środku i najwidoczniej sam zdecydował, że pora się ujawnić. |
| | | Wiek : 24 lata Zawód : Uciekinierka Przy sobie : pistolet, naboje, butelka alkoholu, kapsułka z wyciągiem z łykołaków, telefon komórkowy, laptop, pieniądze upchane po kieszeniach, przetarty plecak, aparat, leki przeciwbólowe Znaki szczególne : nieufne spojrzenie, utyka na lewą nogę Obrażenia : złamane serce, martwica nerwów w lewej nodze (nie wszystkich, prawda?)
| Temat: Re: Kwatera główna Nie Kwi 20, 2014 8:45 pm | |
| Ile bym dała by móc spojrzeć na tą sytuację trzeźwo. By wyprzeć z głowy wszelkie emocje, by móc ocenić to co się działo między nami w sposób logiczny i sprawiedliwy. Nie kierując się wyuczonymi odruchami, zranionymi uczuciami, chaosem bezwładnych myśli. Bo chociaż mój głos nie drżał, chociaż udało mi się zapanować nad sobą aż tak bardzo, gdzieś w głębi byłam świadoma, iż gdybyśmy wrócili do tej rozmowy na chłodno wszystko potoczyłoby się inaczej. Nie zobaczyłabym tego gniewu, który przebijał się w słowach Malcolma, moje ręce by tak nie drżały, urażona duma nie kuła tak bardzo, usta nie układały się w grymas złości i bólu. Może wtedy nie cofnęłabym się o krok, gdy mężczyzna by się do mnie zbliżył. Nie zamrugała nerwowo, gdy wbił wzrok w moje oczy, po chwili wysuwając butnie podbródek. Może w końcu nie zareagowałabym tak jak zareagowałam teraz na jego słowa, nie pozwoliła sobie na taki komentarz, rozsądniej ważąc każdą wypowiadaną sylabę. Bo, gdy emocje odsunięte są na dalszy plan człowiek jakoś lepiej zdaje sobie sprawę, jak bardzo potrafi ranić nie wykonując nawet jednego ruchu ręką, jak bardzo potrafi odpychać od siebie w chwilach rozpaczliwej próby odnalezienia się w sytuacji. I chociaż stałam teraz, nie drgnąwszy nawet na chwilę, gdy słuchałam kolejnych słów, ciężkich od oskarżeń za nimi ukrytych, w środku drżałam jak osika, jednocześnie marząc o ucieczce, o wyrwaniu się z tej paskudnej sytuacji i o zapomnieniu, które odsunie dzisiejszy dzień w najdalsze skraje umysłu pozwalając nam nadal funkcjonować jakby tego południa nigdy nie było - oraz o potrząśnięciu mężczyzną i brutalnym uświadomieniu go jak bardzo nie obchodził mnie los innych ludzi, całej tej organizacji. Nie w chwili, nie kiedy mówiliśmy o nas. I może właśnie dlatego w końcu uległam, chociaż częściowo, pozwalając by moja myśl wyrwała się na światło dnia. - Nie obchodzi mnie ile osób mogłoby zginąć - parsknęłam, kręcąc głową gwałtownie i krótko. - Dla mnie liczy się to byś ty przeżył. I tyle było z mojego spokoju, z głosu nie zdradzającego emocji. Niemal każda sylaba drugiego zdania drżała od emocji w niego władowanych, które, wbrew pozorom, wcale nie były tak łagodne. W całej wypowiedzi więcej było gniewu i rozżalenia niż strachu o jego życie, o który przecież najbardziej się rozchodziło. Bardziej niż sam fakt, iż Malcolm ukrył przede mną swój udział w antyrządowych działaniach, bolało mnie to, iż - tak na prawdę - nie ostrzegł mnie o tym jak wielkie niebezpieczeństwo mu grozi. To, że kiedyś mogłabym obudzić się i odkryć, że nie ma go tam, gdzie oczekiwałam, że nie ma go ani przy mnie, ani u niego w domu, że nie wiem gdzie jest, co się z nim stało i, że nie mogłabym mu wtedy pomóc. W żaden sposób. Kiedy więc usłyszałam kolejne słowa ledwo powstrzymałam się od parsknięciem gorzkim śmiechem. Czy on naprawdę w to wierzył? Naprawdę sądził, że niewiedza uchroniłaby mnie przed czymkolwiek? W chwili, gdy ktoś odkryłby jego prawdziwą tożsamość nie przejmowałby się tym czy ja znam prawdę, czy też nie. Mógłby wykorzystać mnie niczym drabinę, która doprowadziłaby go prosto przed oblicze samego poszukiwanego. A teraz, przynajmniej, wiedziałam na co sama mam uważać. Otworzyłam więc usta, by podzielić się z nim tą myślą, zaszydzić z jego naiwnej wiary, w lepszy los, jednak słowa uwięzły mi w gardle, gdy mężczyzna kontynuował swoją wypowiedź. Patrzyłam na niego, czując jak echo zdań kołacze się w mojej głowie, tak samo raniące jak ich pierwotne brzmienie. Potrzebowałam chwili i kilku głębszych wdechów by w końcu odzyskać panowanie nad sobą do tego chociaż stopnia, by zacisnąć wargi. A kiedy tak się stało, biorąc przykład z Malcolma, odwróciłam wzrok i wbiłam spojrzenie w ścianę po naszej prawej, oddychając ciężko przez nos, starając sobie wmówić, że nie powinnam ulegać impulsom, które wzbudziła we mnie ta sytuacja. Jednak nie potrafiłam. Już nie. - Wiedz zatem, że ja, w przeciwieństwie do ciebie, miałam zamiar powiedzieć Ci prawdę. Miałam zamiar od niemal samego początku, dlatego, że nie chciałam by okazało się, iż zdobyłam twoje zaufanie na darmo, że szafuje nim i twoimi uczuciami - odpowiedziałam, a mój głos zabrzmiał zaskakująco chłodno. I ciężko. Jakby każde z tych słów było lodowatą bryłą, z każdą chwilą zamarzającą coraz bardziej. - Tylko, powiedz mi, łaskawie, jak miałam to zrobić? Spojrzeć ci prosto w oczy i tak po prostu rzucić: "A tak w ogóle, Malcolm, nie wiem czy wiesz, ale Verite to ja. Tak, jestem tą blogerką igrającą sobie z rządem"? Umiesz to sobie wyobrazić? Bo ja niestety nie. Dlatego czekałam, szukałam odpowiedniej okazji, metody, odpowiednich słów, czegoś co zabezpieczy mnie na przyszłość i pomoże mi ochronić Ciebie przed skutkami moich działań. Bo, do cholery, nie chciałam by to odbiło się na tobie czkawką. Urwałam i wciągnęłam gwałtownie powietrze, ponownie przenosząc spojrzenie na Malcolma. Wbiłam rozogniony wzrok w jego twarz, nie przejmując się zupełnie tym czy patrzy teraz na mnie, czy w inną stronę. Chciałam widzieć każdą jego reakcję na moje słowa. - I możesz mi nie wierzyć, ale żałuje, że dowiedziałeś się tego w taki sposób. A jednocześnie się cieszę, bo teraz przynajmniej nie muszę się martwić o to jak to ci przekaże. Teraz przynajmniej udało mi się zapanować nad głosem, nie krzyczałam, chociaż wewnątrz mnie wręcz gotowało się, mimo iż każde słowo paliło mnie w język żądając właściwego sposobu przekazania. Nie były to jednak też tak bardzo spokojne słowa jak bym chciała, daleko im było do łagodności, która było moim początkowym zamysłem. Nadal zbyt wiele emocji szarpało moim wnętrzem bym dała radę tak bezkompromisowo odstąpić od nich i przejść z sytuacją na porządek dzienny. Jeszcze tyle było do wyjaśnienia. |
| | | Wiek : 39 lat Zawód : bezrobotny, dowódca Kolczatki Przy sobie : paczka papierosów, zapalniczka, scyzoryk wielofunkcyjny, dowód tożsamości, broń palna, pozwolenie na posiadanie broni
| Temat: Re: Kwatera główna Wto Kwi 22, 2014 12:29 am | |
| Naprawdę starałem się nie podnosić głosu. Oddychałem coraz ciężej, próbując uspokoić tętno, okiełznać szalejące myśli i poskromić emocje, byle tylko jakimś nieprzemyślanym słowem nie dorzucić do coraz trudniejszej atmosfery kolejnych iskier. Wiedziałem, jak funkcjonują kłótnie - wiedziałem to aż za dobrze - i nie chciałem przez następne dni wypominać sobie zdań, których wcale nie miałem na myśli, a które i tak wydostały się z moich ust. Wyglądało jednak na to, że ta gorsza strona mojej osobowości sama wychodziła na wierzch; nakarmiona żalem, wyrzutami sumienia, złością i całą gamą innych, negatywnych emocji, stała się zbyt silna, żeby udało mi się całkowicie ją uciszyć. Mogłem więc tylko patrzeć, jak z jakąś chorą satysfakcją niszczy wszystko, co mozolnie budowałem przez ostatni miesiąc i mieć nadzieję, że odbudowa nie zajmie aż tyle czasu. I że w ogóle będzie możliwa. Zabolało, gdy zrobiła krok do tyłu, odsuwając się ode mnie. Zatrzymałem się w miejscu, natychmiast, jakby natrafiwszy na niewidzialną barierę, chociaż przecież nic mnie nie trzymało. Jej słowa nie miały dla mnie sensu, choć w jakiś pokrętny sposób wydały mi się znajome - jakbym już kiedyś je usłyszał, w innym miejscu, w innym życiu, od innej kobiety. Efekt deja vu uderzył we mnie niespodziewanie, wyciągając z pamięci scenę, której istnienia w ogóle tam nie podejrzewałem. I tak jak Nicole cofnęła się do tyłu, tak samo ja, na krótką chwilę cofnąłem się do innej rzeczywistości. Przez kilka dziwnych sekund znów miałem piętnaście lat, znów stałem w obskurnym pokoju w Pałacu Sprawiedliwości. Patrzyłem w oczy zapłakanej matce - wychudzonej, zniszczonej życiem i urodzeniem czwórki dzieci kobiecie, która żegnała właśnie swojego najstarszego syna, nie chcąc przyjąć do wiadomości, że posyła go na śmierć. Pamiętam, że powiedziałem jej wtedy, że nie będę w stanie nikogo zabić - że nie dam rady odebrać życia, największej świętości. Ale ona nie chciała o tym słyszeć, a jej słowa wciąż tłukły mi się po czaszce, zwielokrotnione przez inny głos, podobny, choć inny, należący do kobiety, którą przecież poznałem nie tak dawno. Oba natomiast zlały się ze sobą, tworząc kakofonię, tak że nie byłem już w stanie odróżnić jednego od drugiego. Nie obchodzi mnie ile osób mogłoby zginąć. Dla mnie liczy się to byś ty przeżył. Zamrugałem, Pałac Sprawiedliwości zniknął. Znowu stałem w Kwaterze, przyciągnięty z powrotem do rzeczywistości... właściwie nie do końca byłem pewny, przez co. Czy to przez wzrok Nicole, który przecież przekazywał zupełnie inną gamę uczuć, czy może przez własne emocje, tak różniące się od tamtego strachu i wewnętrznej kapitulacji. Spojrzałem na nią. Nie mogła mówić poważnie. - Mnie obchodzi - odparłem; krótko, chłodno, ale - zgodnie z prawdą. Choć początkowo tego nie planowałem, to dzisiaj byłem pewien, że gdyby któremukolwiek z członków Kolczatki groziło niebezpieczeństwo, pierwszy wystawiłbym się na strzał. Może (na pewno) było to samolubne - skok za burtę, ucieczka od odpowiedzialności, od utraty, od wyrzutów sumienia - ale nigdy nie twierdziłem, że nie jestem egoistą. Co nie oznaczało, że czułem się z tym dobrze. Nie czułem. A już na pewno nie, kiedy Nicole kontynuowała swoją wypowiedź, sprawiając, że w piętnaście sekund zmalałem we własnym mniemaniu do poziomu gówniarza, który nie tylko nie ma pojęcia o życiu, ale przez jego brak rani wszystkich dookoła. Zamilkłem na dłuższą chwilę, pozbawiony nagle zdolności do wydobywania z siebie dźwięków, zresztą - i tak przez jakiś czas nie miałem okazji się wtrącić. Wyglądało na to, że w kobiecie coś pękło; zarysowana przeze mnie tama puściła, a wstrzymywane od jakiegoś czasu (jak długo? od pierwszego spotkania? drugiego?) zdania, wylewały się jedne po drugim, wypełniając mnie nie tylko wyrzutami sumienia, ale kolejnymi pokładami złości - tym razem skierowanymi do wewnątrz. Znów miałem ochotę rozbić jeden ze szklanych stolików, ale już nie rzucając nim o którąś ze ścian, ale uderzając w niego własną, głupią, pustą głową. Która mimo wszystko, nadal nie pozwalała mi odpuścić. - Wygląda na to, że oboje możemy sobie tylko zaszkodzić - powiedziałem gorzko, zaciskając jedną dłoń w pięść, w jakimś bezsensownej oznace bezsilności. Na usta cisnęły mi się kolejne słowa, które - co wiedziałem doskonale - były jak najbardziej prawdziwe, ale ja nie miałem na tyle odwagi, żeby wypowiedzieć którekolwiek z nich. Czy Nicole także zdawała sobie sprawę z tej oczywistości? Oboje znajdowaliśmy się na celowniku, oboje umykaliśmy przed pociskami; a spotykając się ze sobą, ryzykowaliśmy podwójnie - zawsze bowiem istniało prawdopodobieństwo, że nabój, przed którym udało nam się uciec, ugodzi w tę drugą osobę. Wiedziałem to, nawet chyba nie od dzisiaj; jakaś część mnie musiała przecież połączyć ze sobą odpowiednie elementy układanki wcześniej, może nawet już w tej przeklętej uliczce getta. Po prostu byłem zbytnim tchórzem, żeby przyznać to na głos. W końcu umilkła, pozostawiając po sobie dzwoniącą w uszach ciszę. Czułem na sobie jej wzrok, przeszywający mnie na wylot i nie potrafiłem wciąż odwracać własnego; przeniosłem na nią spojrzenie, wyprane już ze złości, bezosobowe, zmęczone. Gdzieś między jej wypowiedziami uciekło ze mnie większość tych samych emocji, z którymi do tej pory walczyłem, ale wbrew pozorom, ich brak wcale nie przyniósł ulgi, bo gdy znikły, poczułem się nagle dziwnie odsłonięty - jakby znikła oddzielająca mnie od prawdy bariera. - Nie powiem ci: rzuć to, nie pisz już więcej, bo wiem, że i tak tego nie zrobisz - powiedziałem cicho, zauważając ze zdziwieniem, że nie musiałem starać się już o panowanie nad głosem. - Ale proszę cię, nie mieszaj się jeszcze w to. Nie mogę cię chronić przed wszystkimi moimi wrogami jednocześnie. Nagle zrozumiałem, o co w tym wszystkim chodziło. Nie byłem zły o to, że Nicole nie powiedziała mi prawdy - cholera, przecież doskonale rozumiałem, dlaczego tego nie zrobiła i gdyby zapytała mnie o zdanie, też zabroniłbym jej dzielić się tą rewelacją z kimkolwiek. Byłem zły, bo mimowolnie uświadomiła mnie o czymś, czego tak bardzo nie chciałem przyjąć do wiadomości: że zależało mi na niej bardziej, niż byłbym gotów kiedykolwiek przyznać. |
| | | Wiek : 24 lata Zawód : Uciekinierka Przy sobie : pistolet, naboje, butelka alkoholu, kapsułka z wyciągiem z łykołaków, telefon komórkowy, laptop, pieniądze upchane po kieszeniach, przetarty plecak, aparat, leki przeciwbólowe Znaki szczególne : nieufne spojrzenie, utyka na lewą nogę Obrażenia : złamane serce, martwica nerwów w lewej nodze (nie wszystkich, prawda?)
| Temat: Re: Kwatera główna Wto Kwi 22, 2014 2:18 am | |
| Przez chwilę zastanawiałam się kiedy zacznę tego żałować. Każdego wypowiedzianego w uniesieniu słowa, każdego gestu, miny, spojrzenia. Tego jak reagowałam i jakie reakcje sama wywoływałam. Jeszcze dzisiaj? Za parę minut? Za godzinę? A może jutro? Bądź za tydzień? Te myśli wydawały mi się tak irracjonalne, iż wręcz śmieszne na tle całej sytuacji. I pewnie, gdyby nie fakt jak bardzo byłam w tym momencie roztrzęsiona, jak skupiona na tym co się dzieje, nastawiona na odbieranie wszystkiego co było teraz, parsknęłabym śmiechem. Zaśmiała się krótko i chrapliwie, a potem zamilkła, pozwalając sobie na rozważenie własnej głupoty. Bo przecież kłótnia, tym bardziej w tym momencie, nie była niczym rozsądnym. Mimo wszystko nie potrafiłam pozbyć się pewnych odruchów, schować kłów, które wyrosły mi tuż po pierwszych słowach Malcolma, które były skierowane w moją stronę. Przynajmniej nie teraz. Widziałam jak gwałtownie się zatrzymał, domyśliłam się, iż zabolało go moje wycofanie się, nie mogłam jednak przekonać się do tego, że robię źle. Działałam pod wpływem chwili, nie rozsądnie podjętych decyzji, a w danym momencie chciałam jedynie lawirować i odpierać atak, który był wobec mnie skierowany. Niczym zaszczute małe zwierze, zapędzone w kąt, świadome tego, iż popełniło błąd, iż karci się je za faktyczną winę, jednak wciąż warczące, jakby liczące, iż w ten sposób odwlecze co nieuniknione. Które prawie zaskowyczało słysząc kolejne słowa. Zamrugałam i pokręciłam gwałtownie głową, jednocześnie wściekła i zrozpaczona. Usta mi zadrżały, ledwo powstrzymując lawinę słów, która w tym momencie cisnęła mi się na język. Czy on naprawdę nie rozumiał? Czy naprawdę tego nie widział? Tak ciężko było mu dostrzec, iż w tej chwili martwiłam się o niego bardziej niż o siebie? I naprawdę nie wyobrażałam sobie sytuacji, w której mogłabym go stracić, zostać sama, ze świadomością, iż zginął narażając się dla innych. I chociaż wiedziałam, że kierują nim słuszne pobudki, choć obydwoje opieraliśmy się na podobnym systemem wartości w tych kwestiach, byłam niemal stuprocentowo pewna, że nie potrafiłabym wybaczyć tym ludziom, innym osobą z Kolczatki, nie potrafiłabym spojrzeć na nich nie czując ukłucia złości, żalu czy zawodu. Bo gdyby nie oni, gdyby nie ta cholerna organizacja, życie Malcolma nie byłoby do tego stopnia zagrożone. - Więc może najwyższy czas żebyś zaczął przejmować się własnym życiem? - spytałam równie chłodno co on. Choć wiedziałam, że to - zapewne - nic nie zmieni. On po prostu nie był tego typu człowiekiem, dało się to już zauważyć na początku naszej znajomości. I nie mogłam zaprzeczyć, iż - między innymi - jego podejście do życia było tym co przyciągało moją uwagę, co sprawiło, iż moje serce tak łatwo uległo jego wpływom. Jak więc mogłam żądać od niego jakichkolwiek zmian? Czułam, że powoli zaczynam gubić się w własnych myślach i założeniach, powoli gotowa wycofać się i ustąpić. Nie chciałam się kłócić, chciałam tylko to wszystko wyjaśnić. Bez zbędnego manewrowania słowami, bez czynienia tego, co za chwilę mogłabym pożałować. Przemyśleć to wszystko na spokojnie, bardziej trzeźwo. Nie chciałam znowu wypowiadać słów, które mogłyby zranić nas oboje, bo, wbrew pozorom, mimo kołaczącej się gdzieś wewnątrz złości, z każdym gorzkim słowem, z żalem czy bólem ukrytym w słowach Malcolma sama obrywałam rykoszetem. Jednak próba pacyfikacji ulotniła mi się z głowy niemal w tej samej chwili, gdy to jedno gorzkie zdanie rozbrzmiało w pomieszczeniu. Wygląda na to, że oboje możemy sobie tylko zaszkodzić. To było tak prawdziwe, każde wyraz niósł ze sobą rację, której nie mogłam zaprzeczyć. Narażaliśmy siebie nawzajem, wystawialiśmy się na celownik niczym tępe baranki idące na rzeź, tylko że my działaliśmy w pełni świadomie. Myśl ta była równie szczera co bolesna i właśnie dlatego skrzywiłam się i wbiłam wzrok w podłogę oddychając ciężko. W środku, ponownie, wszystko we mnie zawrzało od nadmiaru emocji. Bo zdrowy rozsądek krzyczał wręcz, iż powinnam się wycofać, odpuścić to wszystko, dać mu spokój, chroniąc i siebie i jego, jednak... Z drugiej strony czułam bezsilną wściekłość, która kazała porzucić mi właściwe rozumowanie, która pchała do impulsywnego działania. - Sądzę, że jednak korzyści tej sytuacji wygrywają - rzuciłam cicho. A potem przygryzłam wargę i odwróciłam wzrok. Na krótką chwilę, starając się zebrać w sobie resztki sił na kontynuowanie tej rozmowy. Pozbyć się wrażenia powoli uchodzącego ze mnie powietrza. Cisza, która przez jakiś czas zawisła między nami dała mi szansę na pozbieranie się, zapanowanie nad zszarganymi nerwami, które zdawały się bawić ze mną w kotka i myszkę, co chwila podrzucając mi sprzeczne emocje, powiększając tylko chaos w mojej głowie. Oddychałam głęboko, patrząc na odwróconą twarz mężczyzny, zastanawiając się, jakim cudem pozwalam sobie na bycie taką hipokrytką. Jakim prawem oskarżam go o cokolwiek, skoro sama zawiniłam w ten sam sposób. Co prawda nie działałam w prawdziwym życiu, nie narażałam się realnie na niebezpieczeństwo, jednak... Zamrugałam kilkakrotnie, wyrywając się w zamyślenia, gdy Malcolm ponownie się odezwał. Tym razem zaskakując mnie nie tylko przekazem, ale i też dziwnym spokojem. Jakbyśmy obydwoje byli już totalnie wyprani z tego co jeszcze chwilę temu kotłowało się w naszych umysłach. Westchnęłam cicho i, trochę niepewnym krokiem, zbliżyłam się do niego, niwelując praktycznie do minimum odległość między nami. Wyciągnęłam przed siebie dłonie i delikatnie położyłam je na jego policzkach by mieć pewność, że tym razem będzie patrzył na mnie cały czas. - Czy zaangażuje się w sprawy Kolczatki czy tego nie zrobię będę narażona w ten sam sposób - powiedziałam miękkim tonem, jednym kciukiem głaszcząc jego skórę. Złość zdążyła całkowicie wyparować z moich żył. - Jednak będąc tutaj mogę jakoś pomóc, przydać się do czegoś, wesprzeć Ciebie. Sama też na tym skorzystam, od dawna szukam czegoś co mogłoby stanowić dla mnie jakieś plecy podczas mojej działalności. Współpracując z wami zapewne będę bezpieczniejsza, niż gdybym kontynuowała działanie na własną rękę. - Nawet uśmiechnęłam sie delikatnie, jakbym mówiła o czymś błahym, czymś przyjemnym, nie zaś o buncie i narażaniu życia. - A przecież nikt poza tobą i Rory nie musi wiedzieć kim - tak naprawdę - jest Verite. Przez chwilę jeszcze stałam, przytrzymując jego twarz, patrząc mu prosto w oczy z mocą, chcąc przekonać go do własnych racji, w końcu jednak westchnęłam ponownie, opuściłam dłonie i - najzwyczajniej w świecie - przytuliłam się do niego. Jakby parę poprzednich minut wcale się nie wydarzyło. Jakbyśmy nie rzucali chwilę temu tylu, na dobrą sprawę, raniących nas słów. |
| | | Wiek : 39 lat Zawód : bezrobotny, dowódca Kolczatki Przy sobie : paczka papierosów, zapalniczka, scyzoryk wielofunkcyjny, dowód tożsamości, broń palna, pozwolenie na posiadanie broni
| Temat: Re: Kwatera główna Sro Kwi 23, 2014 7:29 pm | |
| Emocje zaczynały powoli opadać, pozostawiając we mnie dziwną pustkę, i chociaż dałbym wiele, żeby zatrzymać je jeszcze przez chwilę, były jak umykająca ze złożonych dłoni woda. Miałem wrażenie, że razem z nimi, uciekają też moje argumenty, a przynajmniej stanowczość, potrzebna do ich przeforsowania. Jak jednak mogłem nadal upierać się przy swoim - po tym wszystkim, co przed chwilą usłyszałem? Oczywiście nie miałem zamiaru odpuścić; nie teraz, nie jutro, najprawdopodobniej - nigdy, ale przecież oboje wiedzieliśmy to od samego początku. Nicole nie mogła ode mnie oczekiwać, żebym nagle przestał angażować się w ruch oporu, tak samo jak ja nie oczekiwałem, że ona odłoży na półkę aparat, a jej noga nigdy już nie postanie w Kwartale. Chcieliśmy tego dla siebie nawzajem, to jasne; ale była to jedna z tych rzeczy, która z góry pozostawała poza zasięgiem, a próba sięgnięcia po nią nie miała prawa skończyć się dobrze. Być może dlatego właśnie postanowiłem chwilowo się wycofać, choć nie bez świadomości, że jeszcze niejednokrotnie przyjdzie nam powrócić do tej rozmowy. Jeśli zdecydujemy się dać sobie szansę, niewyjaśnione kwestie (których, co gorsza, nigdy nie uda nam się w satysfakcjonujący obie strony sposób rozwiązać) będą wyciągane przy każdej sprzeczce. Dokąd nas to doprowadzi? Nie wiedziałem. Ale mimo całego tego ryzyka, nie miałem zamiaru się poddać, uprzednio tego nie sprawdziwszy. Uśmiechnąłem się smutno, słysząc jej słowa, wypowiedziane tym samym chłodnym tonem, którego sam użyłem chwilę wcześniej. Czy był sens odpowiadać, skoro przecież odpowiedź była tylko jedna i oczywista? Spojrzałem na nią, kręcąc głową. - To lekka hipokryzja z twojej strony, biorąc pod uwagę fakt, że sama stoisz właśnie w głównej kwaterze nielegalnej organizacji - powiedziałem cicho, o dziwo bez wyrzutu w głosie. Wyglądało na to, że zabrakło dla niego miejsca, a może po prostu wcale nie powinno go tam być. Bo uczciwie rzecz biorąc - czy nie byłem ostatnią osobą, która mogła mieć jej to za złe? - Przecież oboje wiemy, że nie znalazłaś się tu przypadkiem ani przez pomyłkę. - Uniosłem wyżej brwi, rzucając jej znaczące spojrzenie. Tym razem to ja odwracałem kota ogonem i wcale bym się nie zdziwił, gdyby Nicole wypomniała mi to, jak ja sam chwilę wcześniej. Wiedziałem, że moje kolejne słowa nie były tym, co chciała usłyszeć, a nawet gdybym nie wiedział - zobaczyłbym to w jej twarzy. Ale zdawała sobie sprawę, tak samo jak ja, że były prawdziwe w swojej prostocie, nawet jeśli żadne z nas nie chciało tego przyznać. Zaprzeczenie z kolei wydawało się zbyt naiwne, żeby ktoś zdecydował się do niego uciec. A jednak Nicole zrobiła to; wypowiedziała zdanie, w które ja sam desperacko chciałem wierzyć, i w jakiś sposób byłem jej za to wdzięczny. Nawet jeśli rozumiałem, że może doprowadzić mnie (a właściwie nas) do zguby, potrzebowałem tylko wiarygodnej wymówki, żeby pokonać zdrowy rozsądek i zaryzykować. I dostałem ją, prawie natychmiast; zawisła w powietrzu, gotowa tylko, by ją chwycić. A ja, zamiast ją zignorować, podążyłem za nią jak po sznurku, być może po raz kolejny popełniając ten sam błąd, co zawsze. Sądzę, że jednak korzyści tej sytuacji wygrywają. Pokiwałem głową, prawie mimowolnie, nieświadomie, ale nie mogła tego zobaczyć, bo sama odwróciła już wzrok w innym kierunku. Czułem, jak całe moje ciało wyrywa się, żeby do niej podejść, ale wciąż zmuszałem je do pozostania w tej samej pozycji, mając wrażenie, że nie zasłużyłem na jej bliskość. Poza tym wiedziałem, że w momencie kiedy znajdzie się tuż przy mnie, zapomnę o wszystkich wahaniach, gotów zrobić wszystko, o co mnie poprosi. Przerażające, jak ogromną władzę może mieć nad nami inny człowiek. I zabawne, że najczęściej nie zdaje sobie z tego sprawy. A może? Drgnąłem, czując dłonie kobiety na policzkach i prawie automatycznie podążając tam, gdzie mnie poprowadziły, prawie zdziwiony jej obecnością, bo nie zarejestrowałem momentu, w którym do mnie podeszła. Popatrzyłem na nią, po raz pierwszy dzisiaj znajdując się zaraz obok i prawie odruchowo odgarniając jej za ucho luźny kosmyk włosów. Jakby nic, co zostało wcześniej powiedziane już się nie liczyło. Przymknąłem oczy, wsłuchując się w jej głos, ale zamiast na słowach, skupiłem się na dotyku opuszka palca na mojej skórze, a kiedy przytuliła się do mnie, objąłem ją ramionami, mając nadzieję, że nigdy nie będę musiał jej puścić. - Obiecaj mi - mruknąłem, z czającą się w głosie kapitulacją, opierając podbródek na czubku jej głowy. Czułem już, że tę walkę przegrałem. Nie miałem szans odwieść jej od tego, co sobie postanowiła i szczerze mówiąc wiedziałem to już w chwili, w której zobaczyłem ją w Kwaterze, tylko nie chciałem przyznać tego samemu przed sobą. Ale mimo wszystko nie miałem zamiaru jeszcze odpuścić. A przynajmniej - nie do końca. - Obiecaj, że będziesz uważać najpierw na siebie, a dopiero później na wszystkich innych. Nie będziesz wychylać się bez mojej wiedzy, a jeśli cokolwiek lub ktokolwiek zrobi coś, co cię zaniepokoi, od razu mi powiesz. Inaczej... - Urwałem. Inaczej co, Malcolm? Przykujesz ją do ściany, zamkniesz na cztery spusty, zabronisz kontaktu ze światem, licząc na to, że może jakimś cudem cię za to nie znienawidzi? Westchnąłem cicho, przyciągając ją mocniej do siebie. - Po prostu mi obiecaj - poprosiłem. Tak - poprosiłem, bo w moim głosie trudno by dopatrzeć się polecenia. |
| | | Wiek : 24 lata Zawód : Uciekinierka Przy sobie : pistolet, naboje, butelka alkoholu, kapsułka z wyciągiem z łykołaków, telefon komórkowy, laptop, pieniądze upchane po kieszeniach, przetarty plecak, aparat, leki przeciwbólowe Znaki szczególne : nieufne spojrzenie, utyka na lewą nogę Obrażenia : złamane serce, martwica nerwów w lewej nodze (nie wszystkich, prawda?)
| Temat: Re: Kwatera główna Sro Kwi 23, 2014 10:19 pm | |
| Cieszyłam się. Niesamowicie wręcz cieszyłam, że najgorsza część powoli zostaje za nami, że oddalamy się od pełnych niezadowolenia i chłodu wypowiedzi, od spojrzeń ciężkich od wyrzutu. Co prawda nie byłam jeszcze na tyle spokojna by odczuwać to w pełni, by zatopić się w tej emocji, jednak gdzieś na skraju świadomości radość zajęła już sobie lokum. Mościła się, wiła gniazdo, w każdej chwili gotowa przejąć większą połać terenu. I wszystko wskazywało na to, że nic nie miało jej już spłoszyć, wygonić w inne miejsce. Nawet kolejne słowa Malcolma nie potrafiły tego zrobić. Przyglądałam się mu, marszcząc lekko brwi, jednak nie komentując tych słów w żaden sposób. Po części miał rację. A może nawet więcej niż tylko po części, w końcu byłam hipokrytką czegokolwiek od niego żądając. Tym bardziej, że sama tak często zapominałam o dbaniu o własne bezpieczeństwo, wplątywałam się w sytuacje, których konsekwencje ciągnęły się za mną długi czas. Czasem wręcz dziwiłam się, że nigdy jeszcze takie zdarzenia nie skończyły się dla mnie w sposób o wiele bardziej nieprzyjemny. Przez chwilę, przed oczami, przepłynęła mi twarz Gerarda, a moje usta, mimowolnie, wykrzywiły się w grymasie przestrachu. Szybko jednak opanowałam się, choć nie potrafiłam już wyrzucić z głowy ironicznego głosiku, który usilnie przypominał mi o tym, iż nawet nie chcąc tego robić potrafię przysporzyć sobie całkiem porządnych wrogów. Co dopiero mówić o w pełni świadomym działaniu... Starałam skupić się już tylko na tym co działo się teraz. Na przyjemnym cieple jego skóry pod palcami, na jego skupionej minie, przymkniętych oczach. A potem na ramionach, których objęcia przywołały tak silne poczucie bezpieczeństwa. Na rytmie jego oddechu, biciu serca, które pomogły mi się w pełni wyciszyć. Nie chciałam się teraz ruszać, nie chciałam by cokolwiek przerwało tą chwilową ciszę, która była milsza moim uszom niż jakiekolwiek słowa. Pozwoliłam sobie na ucieczkę od rzeczywistości, marząc o tym by trwała ona jak najdłużej. A potem, ponownie, rozbrzmiał głos Malcolma, a z moich ust wyrwało się ciche westchnięcie. Nie miałam mu za złe tego, że się odezwał, jednak... obawiałam się, że każde kolejne słowo może zniweczyć ten narastający w nas spokój. Wtuliłam twarz w jego tors, wdychając zapach jego perfum, skupiając się na jego słowach. Z każdą kolejną chwilą będąc niemal stuprocentowo pewna, że nie jestem w stanie spełnić prośby mężczyzny. A przynajmniej, nie jej całości. Kiedy więc skończył mówić milczałam jeszcze przez chwilę, memłając między palcami wolnej ręki końcówkę jego T-shirta. W końcu jednak westchnęłam ponownie i - nie cofając nawet głowy, jedynie obracając ją na tyle, by ustami nie muskać materiału, mruknęłam cicho: - A Ty mógłbyś mi obiecać to samo? Że najpierw zadbasz o siebie, a dopiero później pomyślisz o innych? - Mój głos był smutny, powieki zaciśnięte, jakbym nie chciała pozwolić by tłamszące się za nimi emocje wyrwały się na zewnątrz. - Przecież wiesz, że na równi z tobą nie chciałabym złego zakończenia tej historii. Po prostu... nie potrafię milczeć, już nie. Nie potrafię siedzieć z założonymi rękoma obserwując jak złe skutki moich i innych rebeliantów działań roznoszą się na cały Kapitol. Nie o to walczyłam. - Urwałam zdając sobie sprawę, że w mój głos, ponownie, zakradł się gniew. Tym razem nie był on jednak ukierunkowany w naszą stronę, tym razem celował on w stronę rządu, w Coin która tak bardzo wykorzystała naiwność swoich ludzi. W stronę fałszywych haseł, którymi karmiono nas tak długo, iż później nie mogliśmy się już od nich uwolnić. Odetchnęłam głębiej, odpychając to od siebie. Nie czas teraz był na tego typu żale. -Będę na siebie uważać, naprawdę. I zrobię wszystko co w mojej mocy by wyjść cała z tego zamętu. Ale ty musisz mi obiecać to samo. Nie zamierzałam prosić go o to by przestał, tak samo jak on wiedziałam, iż próba odwiedzenia nas od naszych działań byłaby walką z wiatrakami. Przyniosła by więcej bólu, niepotrzebnie raniących słów, niźli jakichkolwiek prawdziwych rozwiązań. Nie było sensu narażać się na zbędne stresy, próbując zmienić drugą stronę. Zresztą, nie o to przecież chodziło. Nie zakochałam się w grzecznym i potulnym Malcolmie chowającym głowę w piasek, a w tym, który od początku naszej znajomości insynuował, iż dobrze zdaje sobie sprawę jaki mam stosunek do rządu. Który, między słowami, dał mi do zrozumienia, że myśli podobnie. Jaki więc sens byłby w próbie odwiedzenia go od tego? Ponownie wróciłam do zabawy dostępnym fragmentem koszulki, starając się zepchnąć obawy na dalszy plan. Bo wiedziałam, że nie wyrzucę ich z umysłu, już nie. Teraz pewnie, częściej niż kiedykolwiek, będę rozmyślać nad tym czy aby nic mu nie jest. Czy nie znajdzie się ktoś pokroju Davida, kto postanowi uciszyć go, zemścić się za działania Kolczatki. Ktoś kto - tym razem - zadziała w bardziej zdecydowany sposób, kto nie zawaha się przed strzeleniem mu prosto w głowę. Zacisnęłam palce na materiale i zamrugałam gwałtownie, w duchu rugając się za takie myślenie. Nie mogłam tego robić, nie mogłam wpychać się w depresyjny stan, zamartwiać aż do tego stopnia. Musiałam nauczyć się żyć ze świadomością, że osoba na której najbardziej mi zależy jest - najpewniej - najbardziej poszukiwanym w Kapitolu człowiekiem. Inaczej to by mnie zniszczyło. - Zajrzyj do mnie wieczorem - wyszeptałam nagle, podnosząc lekko głowę. Spojrzałam na niego, układając usta w nieśmiałym uśmiechu. Naprawdę chciałam odepchnąć od siebie ponure myśli, zapomnieć o kłótni. Choć dobrze wiedziałam, że to niemożliwe, nie na dłuższą metę. Nadejdzie taki moment, gdy to wszystko ponownie dojdzie do głosu. Samotny wieczór, podczas którego nie będę miała o czym myśleć, więc przywołam w głowie wspomnienie tej chwili. Nie chciałam jednak by nastąpiło to tak szybko. Nie dzisiaj. - Zrobię jakąś kolację, zjemy razem, może obejrzymy jakiś film, choć raz spędzimy wieczór jak normalna para. - Ostatnie słowa wypowiedziałam żartobliwie, próbując jakoś pozbyć się resztek zaniepokojenia czających się na skraju umysłu. Wycofałam się nawet na tyle w jego ramionach by móc spojrzeć mu prosto w oczy czekając na odpowiedź. |
| | | Wiek : 39 lat Zawód : bezrobotny, dowódca Kolczatki Przy sobie : paczka papierosów, zapalniczka, scyzoryk wielofunkcyjny, dowód tożsamości, broń palna, pozwolenie na posiadanie broni
| Temat: Re: Kwatera główna Sob Kwi 26, 2014 10:47 pm | |
| Przepraszam, że dopiero teraz i że tak krótko, ale jestem ostatnio taką sobie kupką. :c
W miarę jak emocje zaczęły opadać, czułem się coraz lepiej. Nie wiedziałem, czy była to zasługa kojącego działania obecności Nicole, czy po prostu po raz pierwszy byłem w stanie spojrzeć na całą sytuację z dystansem, ale gdzieś między momentem, w którym skończyła mówić, a tym, jak zrobiła krok do tyłu, stwierdziłem, że ewentualne zniszczenia spowodowane naszą sprzeczką, nie były wcale takie znaczące. Właściwie wyglądało na to (albo tak mi się wydawało), że jej pojawienie się dzisiaj w Kwaterze niosło za sobą więcej korzyści niż strat, a największą zaletą było z pewnością to, że nie musieliśmy już okłamywać się nawzajem. Nadal co prawda nie potrafiłem pogodzić się z faktem, że jedna z niewielu osób, na których mi zależy, naraża się w ten sposób, ale takie już były chyba smutne realia Kapitolu - ciężko było znaleźć kogoś, kto mógł być spokojny o swoich bliskich. Nie pozostawało mi więc nic innego, jak spróbować się pogodzić z życiem w ciągłym strachu, jednocześnie robiąc co w mojej mocy, żeby zapewnić jej maksimum bezpieczeństwa. Każdym kosztem. - Jaki byłby wtedy ze mnie dowódca? - zapytałem cicho, jednak bez wyrzutu, złości, czy innych negatywnych emocji; po ustach błąkał mi się lekki uśmiech, spowodowany nagłym przekonaniem, że przecież sobie poradzimy. Nasza znajomość od samego początku nie wyglądała normalnie i jeśli miałbym być uczciwy wobec siebie, to przekonanie, że Nicole nie jest wcale taka neutralna, drzemało we mnie od pierwszego spotkania. Czy nie właśnie dlatego zwróciłem na nią uwagę, kiedy zobaczyłem ją w Kwartale, uwieczniającą na fotografiach rzeczy, które na pewno nie miały szansy znaleźć się na łamach Capitol's Voice? A ona, czy nie była zmuszona do opatrzenia rany postrzałowej w warunkach polowych, i to już w trakcie naszego trzeciego spotkania? Gdy patrzyło się na to z dystansu, trudno było nie dostrzec oczywistych powiązań między tymi wydarzeniami, a domniemaną działalnością antyrządową. No, chyba że bardzo się nie chciało. Ale tak czy inaczej, czy dzisiejsza kłótnia tak naprawdę cokolwiek zmieniała, skoro jedyną rzeczą, którą nam odebrała, były niedopowiedzenia? Na krótką chwilę przyciągnąłem ją jeszcze mocniej do siebie, chcąc w jakiś sposób wynagrodzić jej fakt, że również nie potrafię niczego jej obiecać. A przynajmniej nie tyle, żeby całkowicie ją uspokoić. - Zawsze uważam - odpowiedziałem, co nie było do końca prawdą, ale miałem w planach postarać się, żeby od tej pory miało z nią jak najwięcej wspólnego. Skoro była to jedyna rzecz, którą mogłem dla niej zrobić. Poczułem jak unosi głowę, więc spojrzałem na nią odruchowo. Jej usta układały się w łagodny uśmiech, który sprawiał, że gdzieś za mostkiem robiło mi się cieplej. Ale to jej słowa, nie gesty, kazały mi podciągnąć w górę oba kąciki ust i wywołały na plecach lekki dreszcz. W jej propozycji było coś normalnego, ale paradoksalnie w tej całej normalności niezwykłego, co nieustannie przypominało mi, dlaczego była mi tak bliska. Spośród wszystkich osób w całym Kapitolu była jedyną, przy której udawało mi się zapominać o problemach, zarówno tych małych, jak i tych, które czasami przygniatały mnie do ziemi; tylko przy niej zdarzało mi się czuć, że żyję własnym życiem; i tylko w jej obecności walka z wiatrakami, którą pojąłem jakiś czas temu, schodziła na dalszy plan. Może chwytanie się tego było samolubne względem reszty świata (chociaż coraz częściej miałem nadzieję, że świat poradziłby sobie świetnie beze mnie, nawet gdybym wyjechał ze stolicy, kupił domek w Jedenastce i do śmierci uprawiał poletko z warzywami), ale przecież nigdy nie twierdziłem, że nie jestem egoistą. Dlatego automatycznie zepchnąłem na dalszy plan wszystkie ewentualne obowiązki (których zresztą nie było wcale tak dużo, co jeszcze dzisiaj rano wydawało się wadą, ale nagle stało się całkiem przyjemnym zbiegiem okoliczności) i bez chwili wahania pokiwałem głową. - Okej - przytaknąłem, uśmiechając się jeszcze szerzej; nie celowo, jakoś tak wyszło. Perspektywa spędzenia wieczoru z Nicole sprawiła, że świat wydał mi się nagle o wiele piękniejszym miejscem. Kto by się spodziewał, że sprzeczka, która na początku zapowiadała się tak groźnie, obróci się w tę stronę? Ująłem jej twarz w dłoń, gładząc kciukiem gładką skórę na jej policzku i w myślach odnotowując, żeby przy najbliższej okazji podziękować Rory, że jednak zdecydowała się przyprowadzić Verite do Kwatery. A sekundę później nie pamiętałem już ani o nieszczęsnym blogu, ani o jakichkolwiek innych członkach Kolczatki, ani w ogóle o niczym, bo kiedy nachyliłem się, żeby złożyć na ustach kobiety długi pocałunek, wszystkie te sprawy skutecznie uleciały w przestrzeń, wypchnięte przez samą świadomość jej obecności. - Zaprowadzę cię do wyjścia - powiedziałem cicho, gdy odsunęliśmy się od siebie na tyle, żebym mógł się odezwać. - Pokażę ci, jak bezpiecznie wydostać się na powierzchnię - dodałem jeszcze, na koniec znów muskając jej wargi.
Nie jestem pewna, czy zt, czy Ola coś jeszcze pisze? |
| | | Wiek : 22 Zawód : Sprzedawczyni, samozwańczy lekarz, zastępca szefa Kolczatki Przy sobie : Dokumenty, paczka papierosów, zapalniczka, broń, telefon komórkowy Znaki szczególne : ukryte pod bransoletkami blizny na nadgarstkach
| Temat: Re: Kwatera główna Czw Lip 24, 2014 10:13 pm | |
| Bilokacja, po spotkaniu z Rory i Jackiem, po evencie, jak widać To, że była wściekła, stanowiło jedną kwestię. Wypadła z domu niemal natychmiast po obejrzeniu komunikatu i pędziła przez miasto jak szalona. Opierniczyła dwoje dzieci, które stanęły jej na drodze, chociaż zwykle starała się nie rzucać w oczy. Tego dnia było inaczej... Już kiedy ekran telewizora rozjaśniło logo Panem, Breefling wiedziała, że nie szykuje się nic dobrego. Wiedziała, że jej czyn spowoduje jakąś reakcję ze strony rządu, ale nie spodziewała się, że będzie ona aż tak ostra, gwałtowna i bezlitosna. Mogła się tego spodziewać, mogła. Druga sprawa to to, że mimo że nie zaplanowała akcji sama, to jej pociągnięcie za spust uruchomiło, zapewne od dawna przygotowywaną machinę. Kolejne życia zostaną zakończone. Być może życia osób, które znała z ulic, dzieci, którym dostarczała zabawki, ich starsze rodzeństwo, które brało od niej jedzenie. Ludzie niewiele młodsi od niej. Dlatego właśnie wybiegła z domu, przeklinając w myślach. Praktycznie biegła, zwolniła dopiero przed wejściem, musiała się opanować, żeby bezpiecznie odnaleźć drogę. Pukanie, hasło, skinienie dłonią w kierunku strażniczki. I pęd do miejsca, w którym spodziewała się zastać Malcolma. Mogła pogadać z Rory, właściwie nie powinna przychodzić do szefa ze swoimi wyrzutami sumienia, ale był jedną z niewielu osób, który zdecydowanie były wtajemniczone. Nikt z jej przyjaciół nie miał prawa usłyszeć ani słowa o tym, że to Lophia była morderczynią. - K**** jego j***** mać! - rzuciła pod nosem, znajdując się w pustej sali. Powstrzymywała się, żeby czegoś nie rozwalić, nie zacząć wrzeszczeć. Walczyła o równość, a oto, co wszyscy dostawali. - Malcolm, jak do tego k**** doszło? - zapytała, kiedy tylko zobaczyła mężczyznę w drzwiach. Wstała i zaczęła nerwowo chodzić po pomieszczeniu. |
| | | Wiek : 39 lat Zawód : bezrobotny, dowódca Kolczatki Przy sobie : paczka papierosów, zapalniczka, scyzoryk wielofunkcyjny, dowód tożsamości, broń palna, pozwolenie na posiadanie broni
| Temat: Re: Kwatera główna Pią Lip 25, 2014 5:28 pm | |
| Panie i panowie, siedemdziesiąte szóste Głodowe Igrzyska uważam za otwarte. Nie mogłem uwierzyć, że to zrobiła. Chodziłem nerwowo po Kwaterze, co kilka sekund rzucając nerwowe spojrzenie w stronę nielicznych odbiorników, jakbym się spodziewał, że za chwilę się włączą, a jakiś przedstawiciel Rządu powie, że zaszła pomyłka. Bo to musiała być pomyłka. Czekałem na ruch Coin, odkąd dotarła do mnie informacja, że akcja się powiodła. Wtedy jeszcze bardzo zadowolony z siebie, spodziewałem się co najwyżej kolejnych sankcji dla Kwartału, które i tak niewiele by zmieniły, skoro ostatnimi czasy nie docierało tu praktycznie nic. W najgorszej opcji zakładałem, że Rząd postanowi pociągnąć kogoś do odpowiedzialności, może nawet zorganizuje jakąś pokazówkę, żeby Capitol's Voice mogło napisać, że państwo jest pod kontrolą. Ale Głodowe Igrzyska? Im dłużej się nad tym zastanawiałem, tym bardziej byłem przekonany, że Coin postradała zmysły. Już poprzedni turniej wywołał dużo sprzecznych emocji, poza tym - wiadomo, jak się skończył. Z racjonalnego punktu widzenia, organizacja kolejnego była strzałem w stopę. Z drugiej strony wiedziałem, że Alma nie działa pochopnie, więc musiała mieć plan, tyle że ja nie wiedziałem jeszcze, jaki. I to przerażało mnie nawet bardziej niż perspektywa mentorowania kolejnym dzieciakom. Właśnie pokonywałem kolejną trasę dookoła Kwatery, kiedy podbiegł do mnie jeden z rekrutów, mówiąc, że ktoś na mnie czeka. Zacisnąłem usta, ale podziękowałem mu skinieniem głowy i odszedłem we wskazanym kierunku, podświadomie spodziewając się, kogo zobaczę w sali. Nie myliłem się. Lophia była - delikatnie mówiąc - wzburzona. Wyprostowałem się natychmiast, przywołując tyle spokoju, ile tylko byłem w stanie, bo choć częściowo czułem się podobnie jak ona, to nie chciałem pogarszać sytuacji. Powoli zamknąłem za sobą drzwi, robiąc kilka kroków w przód. - Usiądź - powiedziałem cicho, obserwując ją uważnie. Od samego początku miałem wątpliwości przed wyznaczeniem jej do tego zadania, choć nie dlatego, że bałem się, że sobie nie poradzi; w pewnym sensie była dla mnie jak córka, a kiedy na nią patrzyłem, wciąż przypominałem sobie jej matkę. Wracały wyrzuty sumienia - razem ze świadomością, że nie udało mi się jej ochronić. Odchrząknąłem. - Cokolwiek teraz myślisz, to nie jest twoja wina. - Tylko moja, dodałem w myślach, nie mając jednak odwagi wypowiedzieć tego na głos. |
| | | Wiek : 22 Zawód : Sprzedawczyni, samozwańczy lekarz, zastępca szefa Kolczatki Przy sobie : Dokumenty, paczka papierosów, zapalniczka, broń, telefon komórkowy Znaki szczególne : ukryte pod bransoletkami blizny na nadgarstkach
| Temat: Re: Kwatera główna Pią Lip 25, 2014 9:33 pm | |
| Usiąść, łatwo powiedzieć, kiedy człowiek myśli, że zaraz eksploduje, że rozerwie go na maleńkie kawałeczki. Ten strach, poczucie winy, a wszystko zdominowane przez złość, prawdziwe emocje ukryte pod warstwą wściekłości. Powinna przejmować się tym, że ktoś z ich podwładnych może ich usłyszeć, ale wiedziała, że nikt nie miałby ochoty podsłuchiwać. Nie mniej jednak spięcie na górze mogłoby rozsypać tak misternie budowaną konstrukcję wzajemnego zaufania. Ale ona nie przyszła się kłócić. Tak naprawdę mimo całej tej siły, mimo życia twardej pani wice w tej chwili potrzebowała pomocy kogoś, kto rozumie. - Pociągnęłam za spust - odezwała się po tym, jak posłusznie zajęła miejsce. Może nie powinna odkrywać się przez swoim przełożonym, w dodatku jej głos zabrzmiał bardzo cicho, niemal niepewnie. Odchrząknęła, zanim odezwała się po raz kolejny. Naprawdę kipiała od wewnątrz. - Mogę zapalić? - zapytała, starając się zapanować nad drżącym ze złości głosem. Cholerne nerwy. - Zastrzeliłam Rochester, a Coin wyprawiła nam za to przyjęcie niespodziankę! Wiesz, skąd jestem? Z Kapitolu, w Kwartale są prawie wszyscy, którzy kiedykolwiek chcieli mieć ze mną do czynienia. Wystawiłam ich na śmierć. Nie tylko ich - ostatnie słowa wycedziła przez zęby, zaciskając dłonie w pięści. Nie chciała się na nim wyładowywać, bo nie była wcale zła na swojego szefa! Mógł ją nawet zwolnić, miała to głęboko gdzieś, rzeczywistość wydawała jej się jeszcze bardziej surrealistyczna (cóż za oksymoron) od momentu nadania komunikatu telewizyjnego. Mogła być ścigana, ale wolałaby oddać życie w zamian za odwołanie pieprzonych igrzysk. Egoistycznie cieszyła się, że Jack i Lenny przekroczyli magiczną barierę wiekową. Nie Jasmine... Ale przecież znała o wiele więcej osób, które nie zawiniły bardziej niż ona - sama powinna zgłosić się na trybuta. Przez głupią chęć zemsty naraziła kolejne życia. - Nie miałam do kogo przyjść - szepnęła pomiędzy jednym, a drugim wybuchem wściekłości. Po chwili jej głos ponownie nabrał ostrego, pretensjonalnego tonu. Tak, jakby wyrzucała całe zło świata Panu Bogu, nie sobie. - Miała zginąć jedna osoba, jedna gnida, a w pakiecie przyszło jeszcze kilkadziesiąt! Co my sobie myśleliśmy, kiedy zgodziliśmy się na takie ryzyko? Co ja sobie myślałam, podając propozycję... - skończyła, żeby nabrać do płuc powietrza. Oddychała nierówno, a paznokcie coraz bardziej wbijały się w poduszeczki dłoni. Wywali ją, uzna za słabeusza i wywali, postawi jako wartowniczkę przy drzwiach. Trudno, stopień nigdy się nie liczył. |
| | | Wiek : 39 lat Zawód : bezrobotny, dowódca Kolczatki Przy sobie : paczka papierosów, zapalniczka, scyzoryk wielofunkcyjny, dowód tożsamości, broń palna, pozwolenie na posiadanie broni
| Temat: Re: Kwatera główna Sob Lip 26, 2014 5:40 pm | |
| Przysiadłem na szklanym stoliku, przez dłuższą chwilę nic nie mówiąc i po prostu czekając, aż Lophia wyrzuci z siebie wszystko, co się w niej kotłowało. Wątpiłem, by faktycznie oczekiwała ode mnie odpowiedzi - sytuacja była jasna i klarowna, strzały padły, sprzątanie na Placu dobiegało już końca, a tysiące ludzi, którzy również mieli znajomych i rodziny w Kwartale, przeżywało właśnie podobne rozterki. Nic więcej nie było do dodania; zbrodnia została dokonana, kara ustalona i należało jedynie czekać na jej wymierzenie, modląc się, by nie ugodziła w tych, na którym nam zależało. Kiedy zapytała, czy może zapalić, tylko machnąłem ręką. Wzniecanie iskier w podziemiach nie było pewnie najmądrzejszą decyzją, ale dzisiaj nie miałem serca odmówić; było mi zresztą wszystko jedno. I choć uparcie wmawiałem sobie, że nie mam powodów do wyrzutów sumienia, to tępy ból gdzieś w okolicach żołądka zdawał się świadczyć o czymś zupełnie przeciwnym. - Coin i tak zorganizowałaby igrzyska - powiedziałem cicho, wyłapując przerwę między jej wypowiedziami. Właściwie to nie byłem pewien swoich słów, chociaż wydawały mi się prawdopodobne; trudno było uwierzyć, żeby taka decyzja zapadła w kilka godzin, pod wpływem impulsu. Chociaż z drugiej strony, działania pani prezydent już nie raz i nie dwa zakrawały na szaleństwo. Ludzie mówili, że powoli poddawała się obłąkaniu, czy to ze strony własnego umysłu, czy niespełna rozumu doradców. - Potrzebowała tylko pretekstu. Gdybyśmy jej go nie dali, znalazłaby inny - dodałem, rzucając Lophii uważne spojrzenie i jakby szukając potwierdzenia. Potrzebowałem potwierdzenia. Tysiąc razy bardziej wolałbym świadomość, że tylko przyczyniłem się do przyspieszenia nieuniknionego, niż że odpowiadałem za całość tragedii, która niedługo spadnie na dwadzieścia cztery rodziny. Odchrząknąłem nieco głośniej, odsuwając na bok własne wątpliwości i przypominając sobie, że użalanie się nad sobą nie należało do moich obowiązków, a już na pewno nie powinno odbywać się w obecności ludzi, za których odpowiadałem i którzy zdecydowali się pójść za mną, niejednokrotnie łamiąc prawo, narażając swoje życie albo... sumienie. - Zrobiłaś, co do ciebie należało, Breefling - powiedziałem, wkładając sporo wysiłku, żeby zabrzmiało to stanowczo. - Wiedzieliśmy, na jakie ryzyko się porywamy, i że mogą wystąpić... przypadkowe ofiary. - Przekląłem w duchu. Zabrzmiało, jakbym mówił o podeptanym ogródku, a nie dziesiątkach stratowanych ludzi, ale w ten sposób łatwiej było mi przekonać samego siebie, że postąpiliśmy słusznie - a to było coś, co musiałem zrobić najpierw, jeśli chciałem przekonać o tym całą resztę. - To, o co walczymy, nigdy nie przychodzi za darmo - dodałem jeszcze, choć od jakiegoś czasu sam nie byłem pewien, czym właściwie było to coś. |
| | | Wiek : 22 Zawód : Sprzedawczyni, samozwańczy lekarz, zastępca szefa Kolczatki Przy sobie : Dokumenty, paczka papierosów, zapalniczka, broń, telefon komórkowy Znaki szczególne : ukryte pod bransoletkami blizny na nadgarstkach
| Temat: Re: Kwatera główna Sob Lip 26, 2014 10:29 pm | |
| Naprawdę potrzebowała tych słów nawet, jeśli Malcolm nie do końca w nie wierzył. Czuła się jak mała, zagubiona dziewczynka, ale w głębi serca ucieszyłaby się, gdyby Malcolm pokazał więcej po sobie. Jasne, był poruszony, ale starał się zachowywać pozę szefa, przywódcy. I był w tym naprawdę świetny, Loph nie miała pojęcia kto mógłby go zastąpić. Ustępowała mu we wszystkim, nie umiała i nawet nie próbowała dorównać. Dźwigał na swoich barkach ogromny ciężar, a Breefling powinna mu w tym pomagać, a zamiast tego przyszła tutaj wkurzona i rozkapryszona jak mała dziewczynka. - Też tak to sobie tłumaczę - odpowiedziała trochę ciszej, ale nie potrafiła pozbyć się tej nuty złości w głosie. - Ale dlaczego k**** znowu igrzyska? - dokończyła łamiącym się głosem. Zacisnęła wargi, starając się opanować. Odpaliła w końcu papierosa i skupiła na dymie wypełniającym pomieszczenie. Zapomniała jednak o innej czynności: powstrzymywaniu łez. Kilka słonych kropel stoczyło się po policzkach i wylądowało na sukience. Otarła twarz gniewnym ruchem, nie powinna była do tego dopuścić, nie przy szefie. Nie przy kimkolwiek. - Wiem, Randall. Wykop mnie, jeśli chcesz, przepraszam. Musiałam z kimś pogadać - wyrzuciła z siebie, wbijając wzrok w kolana. Teraz było jej już cholernie głupio. Bardziej niż kiedykolwiek w ciągu ostatnich kilku lat. Wiedziała, że to nie jego wina, każda wojna pociągała za sobą ofiary, a rozmowa z przełożonym o wewnętrznych rozterkach nie powinna być dopuszczalna. Ciągle miała wrażenie, że jej matka radziła sobie na tym stanowisku o niebo lepiej, a ona nie potrafiła jej dorównać. Nawet jeśli by chciała. |
| | | Wiek : 39 lat Zawód : bezrobotny, dowódca Kolczatki Przy sobie : paczka papierosów, zapalniczka, scyzoryk wielofunkcyjny, dowód tożsamości, broń palna, pozwolenie na posiadanie broni
| Temat: Re: Kwatera główna Nie Lip 27, 2014 1:00 am | |
| Dlaczego znowu igrzyska? Odwróciłem wzrok, wpatrując się w rdzawe zacieki na podłodze, bezlitośnie przypominające o fakcie, że znajdowaliśmy się w cuchnących kanałach, ale nie odnalazłem tam odpowiedzi na to pytanie. Szczerze mówiąc, nie potrafiłem jej też odnaleźć nigdzie indziej; do tej pory uparcie wmawiałem sobie, że po ostatniej porażce, Coin nie porwie się na zorganizowanie kolejnego turnieju na Arenie. A jednak; komunikat, surrealistyczny i niespodziewany, do tej pory wydawał się odbijać echem od stalowych ścian Kwatery. I choć nadal nie byłem pewien czy to, co powiedziałem Lophii, miało jakiekolwiek odzwierciedlenie w rzeczywistości, nie mogłem sobie pozwolić na trwanie w świadomości, że to Kolczatka była odpowiedzialna za kolejną rzeź. - Jeśli chcesz zapytać o to u góry, mogę spróbować załatwić ci audiencję - powiedziałem, starając się chociaż udawać, że nie biorę tej sprawy aż tak na poważnie. Wątpliwości nie mogły pomóc teraz nikomu. - Przy okazji możesz przekazać Coin, że jeśli ostatnio nie bawiła się zbyt dobrze, to na tych igrzyskach zapewnimy jej niezapomniane atrakcje - dodałem po chwili, poruszając kwestię, która już od jakiegoś czasu - a dokładniej od chwili, w której włączył się telewizor - zaprzątała mi głowę. Nie wiedziałem jeszcze jak, ale miałem zamiar napsuć Organizatorom tyle krwi, ile tylko byłem w stanie. Łzy kobiety początkowo zbiły mnie z tropu. Zamarłem w miejscu, prawie natychmiast odwracając wzrok, zupełnie jakby nagle niesamowicie zainteresował mnie róg pomieszczenia i dając jej czas na pokonanie chwilowego kryzysu. Nigdy nie potrafiłem odpowiednio reagować w takich sytuacjach, więc po kilku sekundach ciężkiego milczenia, odezwałem się ponownie. - Nikt nikogo nie będzie wykopywał - mruknąłem, zerkając na nią i posyłając jej lekki uśmiech. Przeprosiny puściłem mimo uszu, udając, że nigdy ich nie było, bo w oczywisty sposób nie miała mnie za co przepraszać. - I weź się w garść, Breefling, chyba nie chcesz, żebym cię tu teraz przytulił - dodałem, bez śladu nagany w głosie, mając po prostu nadzieję, że tym razem uda mi się odciągnąć jej myśli od wyrzutów sumienia. |
| | | Wiek : 22 Zawód : Sprzedawczyni, samozwańczy lekarz, zastępca szefa Kolczatki Przy sobie : Dokumenty, paczka papierosów, zapalniczka, broń, telefon komórkowy Znaki szczególne : ukryte pod bransoletkami blizny na nadgarstkach
| Temat: Re: Kwatera główna Nie Lip 27, 2014 8:09 pm | |
| Była mu taka wdzięczna, że zamiast ją opieprzyć, jeszcze próbował pocieszać. Uśmiechnęła się słabo, ale zjadliwie. - Zaniosłabym jej wystrzałowy prezent urodzinowy - odpowiedziała. Dopiero teraz zaczęła zastanawiać się nad tym, co z igrzyskami zrobi Kolczatka. Bo jedno jest pewne: nie mogą siedzieć bezczynnie, szczególnie Lophia, czując się za to wszystko pośrednio odpowiedzialna. Wzięła kolejny głęboki oddech i zgasiła papierosa. Z nerwów zapomniała go wypalić do końca, czuła się jak zagubione dziecko, ale znajomy zapach wilgotnych ścian, choć niezbyt przyjemny, tchnął w nią nowy zapał do działania. Nawet, jeśli zatraciła po drodze własną tożsamość. - Na pewno coś wymyślimy. I tym razem nie oberwie się żadnemu pionkowi, trzeba uderzyć propagandowo, nie tylko siłowo - dodała cicho, bo w jej głowie powoli krystalizował się plan. Na szczęście nie musiała opracowywać go samodzielnie. Miała do pomocy innych, równie oddanych sprawie. A to, że Malcolm miał zostać mentorem otwierało im pewne mniej dostępne dla postronnych kanały. Kanał. Cóż za wieloznaczne i adekwatne słowo. Jej życie przypominało ostatnio jeden wielki kanał, dosłownie i w przenośni. Cieszyła się, że odwrócił na chwilę wzrok, bo nie czuła się zbytnio komfortowa, powinna nad sobą panować, zdecydowanie bardziej. Może przynajmniej się wyspać, wyglądałaby na bardziej godną zaufania i profesjonalną. - Ale w razie co, nie krępuj się - odparła z tym samym krzywym uśmiechem. Wyrzuciła z siebie to, co leżało jej na sercu, przez co zrobiło się odrobinę lżej. - Już, szefie! Posłusznie otarła policzki upewniając się, że makijaż nadal znajduje się na właściwym miejscu. - To byłoby przecież skrajnie nieprofesjonalne, Randall - tym razem nie wytrzymała i parsknęła pod nosem, kręcąc głową. Mógł jej nawet wpieprzyć za bycie beksą, naprawdę była już gotowa na wszystko. Wzięła kolejny głęboki oddech, po czym podniosła na niego wzrok, obdarzając go pełnym wdzięczności spojrzeniem, zupełnie niepasującym do Lophii Breefling. - Dziękuję - szepnęła, rozluźniając zaciśnięte z pięści dłonie. |
| | | Wiek : 39 lat Zawód : bezrobotny, dowódca Kolczatki Przy sobie : paczka papierosów, zapalniczka, scyzoryk wielofunkcyjny, dowód tożsamości, broń palna, pozwolenie na posiadanie broni
| Temat: Re: Kwatera główna Wto Lip 29, 2014 8:08 pm | |
| Uśmiechnąłem się pod nosem, zadowolony, że podłapała inny temat. Tak właśnie powinniśmy działać. Dzień Wyzwolenia może i nie poszedł dokładnie po naszej myśli, ale już się zakończył, a Głodowe Igrzyska zostały ogłoszone i nie mogliśmy zrobić zupełnie nic, żeby odwrócić bieg wydarzeń. Mogliśmy za to dostosować się do nowej sytuacji; sprawić, by nie przyniosła drugiej stronie nic dobrego, a może nawet obrócić na własną korzyść. Pokiwałem głową, słuchając słów Lophii. - O ile mentorami nadal pozostaną zwycięzcy poprzednich Igrzysk, myślę, że będę mógł dotrzeć do kilku osób, którzy nam pomogą - powiedziałem powoli, w myślach dokonując szybkiego przeglądu znajomych twarzy. Nie byłem pewien, czy wszyscy, o których myślałem, znajdą się w gronie opiekunów trybutów, ale potrafiłem wymienić co najmniej kilku równie niezadowolonych z panującej w Panem sytuacji, co ja. Zastanowiłem się nad tym, co powiedziała kobieta. Podniosłem się ze stolika, robiąc kilka kroków w przód i w tył. - Rebeliantom nie brakuje dużo, żeby odwrócić się od Coin - mruknąłem, nie do końca wiedząc, czy zwracam się do Lophii, czy jedynie do siebie. - Wielu z nich z pewnością nie spodoba się pomysł zorganizowania nowych Igrzysk. Ludzie chcą zapomnieć. - Zatrzymałem się w miejscu. - Musimy wymyślić coś, żeby Dożynki uprzykrzyły im się jeszcze bardziej - rzuciłem na koniec, na chwilę obecną nie mając jednak pojęcia, co mogłoby to być. Choć póki nie ogłoszono oficjalnej daty, mieliśmy czas. Pokręciłem głową, stwierdzając, że i tak nie ma sensu planować niczego pochopnie, ale w myślach ustalając już kilka najbliższych spotkań ze starymi sprzymierzeńcami. Dobrze byłoby wysłać też w teren kilka osób - niech przypomną ludziom, że istnieją. Kiedy Lophia wyrzuciła z siebie ciche dziękuję, na krótką chwilę znów zatrzymałem na niej wzrok. W wielu aspektach tak bardzo przypominała matkę - a w innych była jej zupełną przeciwnością. Uśmiechnąłem się, wzruszając ramionami. - To ja dziękuję - powiedziałem, spychając na moment wszystkie inne kwestie na boczny tor. - To, co dzisiaj zrobiłaś, wymagało sporo odwagi. |
| | | Wiek : 22 Zawód : Sprzedawczyni, samozwańczy lekarz, zastępca szefa Kolczatki Przy sobie : Dokumenty, paczka papierosów, zapalniczka, broń, telefon komórkowy Znaki szczególne : ukryte pod bransoletkami blizny na nadgarstkach
| Temat: Re: Kwatera główna Wto Lip 29, 2014 9:55 pm | |
| Nie chciała zbyt długo się dołować, ale nie umiała, dopóki się nie wygadała. Właśnie z tego powodu darzyła Malcolma takim szacunkiem, po kilku miesiącach pracy dla Kolczatki zdążyła mu zaufać. Bo kiedy ktoś jest odpowiedzialny za twoje życie i śmierć właściwie nie da się inaczej. A ona powierzyła mu swój los, składając go także w rękach współpracowników, każdy mógł sypnąć, więc była to swego rodzaju transakcja wiązana. Słowo za słowo. Zaufanie za zaufanie. A w niektórych przypadkach śmierć za śmierć. - To by mocno pomogło. Ulotki, plakaty, może włam na rządową stronę. Jeśli zalejemy ludzi informacjami przynajmniej zatrzymają się w miejscu i zastanowią nad tym, że Coin może rzeczywiście na zbyt dużo sobie pozwala. W dawnych czasach coś takiego działało - ciągnęła temat, oddychając coraz równiej i coraz bardziej skupiając się na konkretach, nie bezsensownej złości. Prawda, co się stało, to się nie odstanie, nie cofną czasu, nie zmienią celu strzału. Może w którymś momencie popełnili niewielki błąd. Ważne tylko, żeby go więcej nie powtórzyć. Propaganda mogła rzeczywiście zdać egzamin. - Ona nie pozwala im zapomnieć. W zamian za to stara się skierować ich frustrację na nas, obarczyć całą winą. Zabiliśmy sporo ludzi, ale nieporównywalnie mniej niż ona - dokończyła, opierając się wygodniej. Dotychczas kuliła się pochylona nad własnymi kolanami. Poprawiła sukienkę, zaczynała wyglądać jak ta pewna siebie dziewczyna, którą znali wszyscy. - Oczywiście na wszystko się piszę, szefie. Zawsze i wszędzie. - Tu uśmiechnęła się trochę krzywo, ale nie udawała. Była gotowa na bardzo, bardzo dużo. Byle tylko się zemścić. Byle kopnąć w dupę panią prezydent najmocniej jak potrafiła. Mogła w tym celu założyć nawet szpilki. - Potrzebujemy nowych ludzi. Tylko musimy działać ostrożniej. Podejrzewam, że będą nas szukać. Że będą szukać mnie. W końcu to ona zabiła, ją określano w gazetach jako snajpera. Nigdy nie służyła w wojsku, po prostu umiała walczyć i strzelać, rebelia ją wyszkoliła. Była też na tyle opanowana, że ręka nawet jej nie zadrżała. Ale żeby od razu "z zimną krwią"? - Co proszę? - Naprawdę się zdziwiła. W swoich oczach wyszła właśnie na słabą histeryczkę, która nie uniosła konsekwencji powierzonej jej misji. A Malcolm jej jeszcze dziękował? Za to, że urządziła mu scenkę w centrum Kwatery Głównej? Pokręciła głową, nadal nie wierząc w to, co usłyszała. Jej matka nigdy by tak nie postąpiła. Cathleen stanowiła wzór kobiety obojętnej nawet na swoją córkę, chroniła Andreasa, a kiedy zginął, przeszła załamanie. Ale nie objawiło się płaczem i wybuchami złości. Starsza Breefling zamknęła się na Lophię, zamknęła się na zewnętrzny świat. Oprócz podziemnej działalności, za którą oddała życie w celi. |
| | | Wiek : 39 lat Zawód : bezrobotny, dowódca Kolczatki Przy sobie : paczka papierosów, zapalniczka, scyzoryk wielofunkcyjny, dowód tożsamości, broń palna, pozwolenie na posiadanie broni
| Temat: Re: Kwatera główna Sro Lip 30, 2014 8:07 pm | |
| Każde słowo Lophii, przywodziło mi na myśl kolejny powód, dla którego została zastępcą dowódcy. Przysiadłem z powrotem na stoliku, wysłuchując od początku do końca wszystkiego, co miała do powiedzenia i zastanawiając się jednocześnie, czy zdążyła już przemyśleć to wcześniej, czy plan B dopiero kształtował się w jej głowie. Trudno było mi to odgadnąć; przed chwilą byłem świadkiem, jak w ciągu kilku sekund przeszła z całkowitej rozsypki w pełną mobilizację - to, co działo się zaledwie kilka milimetrów za jej żywymi oczami, pozostawało poza zasięgiem mojego zrozumienia. Wyciągnąłem z kieszeni paczkę papierosów, by po chwili odpalić jednego z nich. Bezpieczeństwo i higiena pracy przede wszystkim. - Coin zawsze działała w ten sposób - powiedziałem powoli, przypominając sobie szeroko zakrojone akcje propagandowe, które docierały do Kapitolu jeszcze przed rokiem, a nawet wcześniej. Transmisje w telewizji, napisy na murach, zaszyfrowane wiadomości w internecie. Wydawałoby się, że opozycja dwoiła się i troiła, tyle że... - Rzadko robi coś sama. To, czym obrywamy, to tak naprawdę nasza własna amunicja, tyle że odbita od krzywego zwierciadła, wymierzona w nas, zinterpretowana na opak. Gdyby udało się pozbawić ją tej taktyki, szybko zaczęłaby się miotać. - Przeniosłem spojrzenie na sufit. Nie stwierdziłem nic odkrywczego, ale czasami mówienie na głos, pomagało mi uporządkować myśli. Z tym zawsze miałem problem. Z uporządkowaniem - myśli, działań, planów. Zerknąłem na Lophię. - Myślisz, że byłabyś w stanie ogarnąć kilka akcji propagandowych? Dać ludziom zadania, zaplanować... zakres działań? Żadne duże przedsięwzięcia, z tym zaczekamy na ruch Coin. - Rozejrzałem się za popielniczką, ale rzecz jasna nic takiego nie znajdowało się w zasięgu wzroku, więc po chwili wahania wzruszyłem ramionami i po prostu strzepałem popiół na i tak niezbyt czystą posadzkę, uśmiechając się w myślach, kiedy wyobraziłem sobie jaką minę miałaby Nicole, gdybym to samo zrobił w mieszkaniu. Właśnie. Wyciągnąłem z kieszeni telefon komórkowy, sprawdzając, czy nie mam żadnych nieodebranych połączeń. Nie miałem. Zmarszczyłem brwi, czując lekkie ukłucie niepokoju, póki co nieznaczne, ale już niemożliwe do zignorowania. Co prawda nie martwiłem się zbytnio, wmawiając sobie, że w ogóle nie wybrała się na plac, ale cóż - pewności mieć nie mogłem. W końcu pokręciłem głową, chowając telefon z powrotem i postanawiając zajrzeć do niej w drodze powrotnej. - Nowych ludzi - powtórzyłem bezwiednie za Lophią, dając jej do zrozumienia, że mimo, że na nią nie patrzyłem, to słuchałem tego, co mówiła. - Masz kogoś konkretnego na myśli? - Spojrzałem na nią pytająco. Zdawałem sobie sprawę, że Kolczatka potrzebowała świeżej krwi (dosłownie i w przenośni), ale jednocześnie wiedziałem też, że teraz w szczególności powinniśmy zwracać uwagę, kogo zapraszamy w swoje szeregi. Słysząc jej wyrażoną głośno obawę, tylko machnąłem ręką. - Nie będą. To znaczy będą, ale nie znajdą, bo nikt nigdy nie połączy cię z tym zamachem. Złapią dla pokazu jakiegoś podejrzanie wyglądającego typka z Kwartału, żeby mieć co podesłać Lowellowi. Albo zapłacą komuś, żeby się przyznał, po czym wyślą go na dożywotnie wakacje w którymś z dystryktów. Na jej zdziwienie, zareagowałem uśmiechem. - Wykonałaś zadanie, Breefling - powiedziałem, wydmuchując z ust kolejną porcję dymu. - Tak jak sama powiedziałaś - pociągnęłaś za spust. Cała reszta... - Rzuciłem niedopałek na posadzkę i przygasiłem go butem. - Nie jesteśmy robotami. |
| | | Wiek : 22 Zawód : Sprzedawczyni, samozwańczy lekarz, zastępca szefa Kolczatki Przy sobie : Dokumenty, paczka papierosów, zapalniczka, broń, telefon komórkowy Znaki szczególne : ukryte pod bransoletkami blizny na nadgarstkach
| Temat: Re: Kwatera główna Pią Sie 01, 2014 11:29 am | |
| Zabawne jak niewiele trzeba, aby przejść ze skrajnej, bezgranicznej rozpaczy do opracowywania względnie logicznych planów ramowych. Oczywiście nie dogrywali jeszcze szczegółów, ale jedyną pewną sprawą było to, że teraz bardziej niż kiedykolwiek musieli pokazać, że nie są terrorystami, tylko konstruktywną organizacją walczącą o równość. To stanowiło już nieco cięższe zadanie niż samo zabijanie i wysadzanie. Nie mieli czasu na ocieplanie wizerunku, poza tym w takim wypadku Coin uznałaby ich za niegroźnych... - Ona nie potrafi wymyślić nic swojego. Wszystko już było, nawet kilka razy. Rodziny zaczną wariować, też to pamiętasz - odpowiedziała bez zająknięcia. Malcolm był zwycięzcą, ocalałym z rzezi. Nie byli na tyle blisko, żeby opowiadał jej o igrzyskach, ale jej elementarna wiedza psychologiczna wystarczyła, aby domyślić się, z czym będzie musiał się zmagać do końca życia. - Nie możemy ucichnąć. Widząc, jak odpala papierosa uśmiechnęła się i wyjęła swoją paczkę. Skoro zasad nie przestrzega nawet sama góra, nie musiała się martwić. Dziwne, że połowa osób, które znała pali. Stare, niewykorzenione nawyki. - Oczywiście, o tym myślałam. Małe przedsięwzięcia, może nawet kilka jednocześnie, żeby rozbić jej siły. Żeby nie wiedziała, gdzie posłać żołnierzy i kogo szukać - zgodziła się, ciesząc się w duchu, że zamiast ją zdegradować, wyznaczył jej kolejne zadanie. Może nie tak niebezpieczne, ale wymagające odpowiedzialności za innych. Nigdy nie postrzegała siebie w świetle przywództwa nad kimkolwiek, ale jak widać życie weryfikuje wszystkie plany. - Ruen. Byłam z nią na misji, nie wydaje się szczęśliwa i zadowolona. Wiem, że podziela nasze poglądy - rzuciła szybko i pewnie, zastanawiając się tylko, czy Randall jej nie wyśmieje. Gdyby zwerbowali dowódcę Strażników Pokoju, otworzyłyby się przed nimi nowe drzwi. A nawet cały korytarz. Wiedziała coś o tym, bo jej ojciec pełnił tę funkcję, zanim nie dostał kulki w łeb za "innowierstwo", podążył za sumieniem, nie za poleceniem Snowa. - Martwi mnie to, że zapłaci za to jakiś bezbronny człowiek - szepnęła, spuszczając wzrok. Walczyła o ich życia, dostarczała zapasy, leczyła, żeby teraz uciec i postawić pod ścianą kogoś innego. Wojna. Tak wyglądała wojna. Uśmiechnęła się blado w odpowiedzi, przyciskając papierosa do ust. Jej matka zawsze zachowywała się jak robot. A przez "zawsze" rozumiała życie w nowym świecie, życie po rebelii i śmierci Andreasa. A później Lophia przestała walczyć o to, żeby ponownie stała się człowiekiem, kochającą mamą. - Nie zrobią z nas robotów. Po moim trupie - dodała, posyłając Malcolmowi szeroki uśmiech. Może jednak zdała egzamin, może przestała być przestraszoną dziewczynką, która rok temu próbowała odebrać sobie życie, bo ktoś zabił jej ukochanego braciszka. Gdzieś po drodze stała się żołnierzem. |
| | | Wiek : 39 lat Zawód : bezrobotny, dowódca Kolczatki Przy sobie : paczka papierosów, zapalniczka, scyzoryk wielofunkcyjny, dowód tożsamości, broń palna, pozwolenie na posiadanie broni
| Temat: Re: Kwatera główna Sob Sie 02, 2014 9:37 am | |
| Chociaż od komunikatu telewizyjnego minęła już co najmniej godzina, dopiero w trakcie rozmowy z Lophią dotarło do mnie, że kolejne Głodowe Igrzyska naprawdę się odbędą. Myśli mimowolnie uleciały mi w tamtym kierunku, zwłaszcza kiedy kobieta o tym wspomniała. Przeniosłem spojrzenie na sufit, ale w rzeczywistości wcale go nie widziałem. Rodziny zaczną wariować, też to pamiętasz. Pamiętałem. Nerwowe oczekiwanie, rok w rok. Zastanawianie się, czy tym razem, czy jeszcze nie. Tak bardzo nienawidziłem atmosfery otaczającej Dożynki, że prawie mi ulżyło, kiedy w końcu usłyszałem swoje nazwisko. Ale tylko na moment; bo uświadomiłem sobie, że Hugh, Libby i Maisie i tak jeszcze przez kilkanaście lat będą przechodzić przez to samo. Nie uspokoiłem się nawet, gdy zostałem Zwycięzcą, bo wiedziałem już, że i tak nikt mi niczego nie zagwarantuje. Igrzysk nie można było wygrać - można było je jedynie przetrwać; a Triumfator dostawał w prezencie jedynie życie, którego wtedy już nie chciał. Przed tym chciałem ich chronić. Dlatego ściągnąłem ich do Kapitolu. A przynajmniej tak wmawiam sobie teraz, bo swoich motywów sprzed lat już dawno nie pamiętam. Pokręciłem głową, ocknąwszy się nagle, orientując się, że Lophia coś mówi. Pokiwałem głową, zgadzając się ze wszystkim; oczywiście, miała rację. Trzeba było zacząć działać, nawet jeśli teraz zbyt wiele niepowołanych oczu zaczynało koncentrować się na Kolczatce. A może właśnie dlatego. - Informuj mnie na bieżąco - powiedziałem. Myśli miałem coraz bardziej rozbiegane, i dopiero kiedy zacząłem się nad tym zastanawiać, dotarło do mnie, jak mało ostatnio spałem. Zerknąłem na zegarek, milcząco marząc o tym, żeby wrócić już do Nicole. - Gdybyś potrzebowała ludzi, sprzętu, pomocy, czegokolwiek... wszystko jest do twojej dyspozycji - dodałem, choć wydawało mi się to oczywiste. Pewnie niektórzy uznaliby mnie przez to za szalonego, ale ufałem kobiecie na tyle, żeby powierzyć w jej ręce losy całej organizacji; a nawet gdybym miał jakieś wątpliwości, to ostatnim strzałem ostatecznie dowiodła swojej lojalności. Słysząc nazwisko Ruen, zmarszczyłem brwi, odruchowo przeczesując w myślach wszystkie fakty, jakie znałem na temat jego właścicielki. Wiedziałem rzecz jasna, o kim mowa; pamiętałem ją mgliście jako mentorkę, wiedziałem też, że odegrała dosyć ważną rolę w rebelii i że teraz także pozostawała blisko Coin. No i dowodziła Strażnikami Pokoju. - Jesteś pewna, że nie udawała? - zapytałem, chyba potrzebując jakiegoś rodzaju potwierdzenia. Nie chciałem podważać osądu Lophii, wiedziałem jednak, że poglądy dzieli od zdecydowanych działań naprawdę długa droga. Werbowanie nowych członków zawsze wiązało się więc z podejmowaniem pewnego ryzyka; a w tym wypadku nie mówiliśmy już nawet o zwyczajnym ryzyku - w tym wypadku niewłaściwy ruch mógł nas całkowicie pogrążyć. Z kolei posiadanie w swoich szeregach kogoś takiego popchnęłoby nas do przodu o wiele miesięcy żmudnych akcji. Znów milcząco pokiwałem głową, postanawiając, niezależnie od odpowiedzi kobiety, przynajmniej przyjrzeć się Ruen z bliska. Jeśli moje przewidywania mnie nie myliły, w niedalekiej przyszłości miała się nadarzyć ku temu idealna okazja. - W każdej wojnie cierpią głównie ci, którzy na to nie zasłużyli - odpowiedziałem na jej uwagę, chociaż nie było w tym nic pocieszającego. |
| | |
| Temat: Re: Kwatera główna Wto Sie 05, 2014 11:18 pm | |
| Samochód zatrzymał się przed jednym z wejść do rozciągających się pod miastem kanałów. Czterech mężczyzn wraz z Maisie zagłębiło się w sieć tuneli, a kierowca odprowadził pojazd w bezpieczne miejsce. Dziewczyna miała na oczach opaskę i cały czas trzymano ją za ręce; choć nikt nie trzymał pistoletu przy jej głowie, idący z tyłu napastnicy skierowali broń w jej stronę. Po długim marszu który mógł zmęczyć dziewczynę, wreszcie dotarli do celu. Gdy weszli do dużego pomieszczenia, w którym było cieplej niż w tunelach, Maisie posadzono na krześle i zdjęto opaskę z jej oczu. Dwaj uzbrojeni mężczyźni stanęli przy niej, nadzorując każdy jej ruch, a jeden z nich przyniósł jej szklankę wody. - Nie próbuj głupot, to ci w niczym nie pomoże. –mruknął. – Siedź i czekaj, to chwilę potrwa.
|
| | | Wiek : 25 lat Zawód : córeczka tatusia Znaki szczególne : po-ciążowa sylwetka, szaleństwo w oczach
| Temat: Re: Kwatera główna Sro Sie 06, 2014 1:13 pm | |
| Gerard miał rację - nie powinna wychodzić z mieszkania. Nie, nie ze względu na milion niebezpieczeństw, czyhających na zewnątrz na kogoś takiego jak ona (takiego? była przecież najnudniejszą i nietowarzyską mieszkanką Kapitolu). Chodziło raczej o jakieś złośliwe bóstwo, ściągające na nią problemy przy najmniejszym kontakcie z innym człowiekiem. Tak było od zawsze; gdy ktoś znalazł się zbyt blisko Maisie zazwyczaj kończyło się to małą katastrofą. Cierpieli ludzie pracujący z nią w danym sektorze pola (zawsze jej grupie dostawali się najgorsi brygadziści), dziewczynki pomagające jej stanąć na nogi (pamiętała groźbę Gerarda o zamordowaniu każdego, kto postara się jej pomóc), Freddie, Strażnicy, Ralph, przypadkowi ludzie napotkani w drodze do Trzynastki, pięć osób, które zamordowała przed swoją ucieczką...Mogła wymieniać w nieskończoność personalia bądź rysopisy (części osób nie znała nawet z imienia i nazwiska!) wszystkich, którzy przez kontakt z nią zostali skrzywdzeni. Może faktycznie była przeklęta i skazana na bezpieczny (względnie) kontakt wyłącznie z Gerardem, blokującym dostęp złych sił. Albo wręcz będący ową zabobonną złą siłą, odseparowującą ją od normalności. Trudne do zweryfikowania w dość mętnym stanie umysłu Maisie. Wolała skupiać się na konkretach niż organizować jednoosobowe wewnętrzne wędrówki filozoficzne, jednak im dłużej skupiała się na beznadziejnej sytuacji w jakiej się znajdywała tym mocniej biło jej serce i tym bardziej była przerażona. Co było złe dla dziecka; przestała więc planować szybką ucieczki z pędzącego samochodu. Ryzykowałaby za dwoje, postanowiła więc po prostu oddać się nieznośnej bierności. Popychana, kneblowana i przewożona powinna rzucać za siebie okruszki albo robić coś równie bajkowego, idąc wgłąb ciemnego, lodowatego lasu, jednak opowiadane jej przez Gerarda baśnie wyblakły w jej głowie. Bolącej; zmęczyło ją schodzenie w dół i długi, dość szybki marsz. Przemarzły jej stopy; czasem miała wrażenie, że chodzą po płytkiej wodzie, ale nie ufała już swoim zmysłom, otępionym od histerycznych prób pobierania bodźców. Nieistniejących; było ciemno, zimno, niewygodnie i gdyby Maisie nie przywykła do takiego traktowania, mogłaby zanieść się dość żałosnym płaczem. Na szczęście pozostawała względnie zahartowana. Z ulgą przyjęła jednak znalezienie się w nieco cieplejszym pomieszczeniu i...krzesło. Na którym została posadzona i w końcu pozbawiona opaski na oczy; mogłaby być wdzięczna za tak bohaterskie traktowanie, ale była daleka od sympatycznych spojrzeń. Bolały ją nogi, uderzony policzek nabiegł krwią, spięte mięśnie zaczynały drżeć i podskórne przerażenie także oddziaływało na nią na tyle negatywnie, że gdy jeden z mężczyzn podał jej szklankę z wodą przez sekundę naprawdę rozważała stłuczenie jej i rzucenie się mu do gardła. Błysk w oczach, odruch i...nie była tutaj sama. Ryzykowanie dla siebie samej nie sprawiałoby jej problemu - wątpiła, czy ci faceci byliby gotowi zaserwować jakiś nieznany jej jeszcze rodzaj cierpienia - i z chęcią wbiłaby szkło w oko porywacza, ale potem...nie, chyba by jej nie zabili, jednak istniało prawdopodobieństwo skopania jej aż do pozbawienia przytomności. Albo poronienia. Drgnęła na samą myśl, ściskając w dłoni szklankę i wpatrując się zaczerwienionymi oczami w jednego z mężczyzn. Dość ostro; jak miała się napić z kneblem w ustach? Widocznie nie byli zbyt rozgarnięci, co dawało jakąś nadzieję na...Szybkie uwolnienie? Naprawdę nie wiedziała gdzie się znalazła ani w jakim celu i ta niewiedza przerażała ją coraz mocniej. Bardziej niż uwięzienie pod ziemią - w pomieszczeniu nie było okien - i powoli aktywująca się klaustrofobia. Oddychała coraz ciężej, bezskutecznie walcząc z napędzanym paniką organizmem. |
| | |
| Temat: Re: Kwatera główna Sro Sie 06, 2014 3:41 pm | |
| Po dłuższej chwili oczekiwania na stole obok Maisie wylądował talerz z jakąś potrawą – na wypadek, gdyby dziewczyna zgłodniała. Stojący przy niej strażnicy widać traktowali swoją robotę poważnie, bowiem pilnowali dziewczyny cały czas, uważnie wodząc wzrokiem dookoła. Zdążyli również wyjąć z jej ust knebel i oswobodzili jej dłonie, po czym podsunęli jedzenie. W pewnej chwili podszedł do nich jeden z kręcących się po pomieszczeniu mężczyzn. - Musi zostać tu do rana – powiedział, ruchem głowy wskazując na dziewczynę. – Będzie tu dopiero rano.
Ostatnio zmieniony przez Kolczatka dnia Sro Sie 06, 2014 5:15 pm, w całości zmieniany 1 raz |
| | | Wiek : 25 lat Zawód : córeczka tatusia Znaki szczególne : po-ciążowa sylwetka, szaleństwo w oczach
| Temat: Re: Kwatera główna Sro Sie 06, 2014 4:21 pm | |
| Maisie przyglądała się przyniesionemu daniu z lekkim zdziwieniem. Gdyby miała w sobie jeszcze jakiekolwiek pokłady słodkiej dziewczęcości, pewnie mogłaby zacząć podejrzewać, że ktoś w tak dziwaczny sposób organizuje jej oświadczyny. Porwanie, opaska na oczach i wykwintna kolacja w jakiejś piwnicy...Cóż, romantyczny schemat, jeśli pominąć mocno uderzony prawy policzek, groźby karalne i fakt, że Mai nie posiadała żadnego tajemniczego wielbiciela. Inna sprawa, że obiad nie należał do wykwintnych; cóż, nie mogła w takiej sytuacji narzekać. Roztarła urażone nadgarstki - na skórze jaśniały czerwone ślady po palcach mężczyzn - prostując je przed sobą. Szklanka z wodą trzasnęła o podłogę a szkło rozbryzgło się we wszystkie strony. Nie zamierzała pić podanej jej wody ani jeść dość kiepskiego obiadu. Może i postępowała zbyt honorowo (od wroga nie przyjmuje się nawet kwiatów?), ale przecież tu wszystko mogło być zatrute. I tak gardło piekło ją niemiłosiernie a na języku czuła strzępki materiału, jakim ją zakneblowało. Teraz na szczęście mogła oddychać w miarę spokojnie dziwnie suchym powietrzem - a jednak piwnica - rozglądając się uważniej dookoła. - Dlaczego tu jestem? - spytała ochryple, zerkając na rozmawiających mężczyzn. Nie z niepokojem, raczej z rosnącą frustracją. Źle wróżącą jej planom o rozluźnieniu i optymistycznemu podejściu do sprawy. |
| | |
| Temat: Re: Kwatera główna | |
| |
| | | |
Similar topics | |
|
| Pozwolenia na tym forum: | Nie możesz odpowiadać w tematach
| |
| |
| |
|