IndeksIndeks  Latest imagesLatest images  RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj  
Stary most - Page 5

 

 Stary most

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Go down 
Idź do strony : Previous  1, 2, 3, 4, 5
AutorWiadomość
the civilian
Cypriane Sean
Cypriane Sean
https://panem.forumpl.net/t188-cypriane-sean
https://panem.forumpl.net/t272-cypriane
https://panem.forumpl.net/t1316-cypriane-sean
https://panem.forumpl.net/t573-cypri
Wiek : 18
Zawód : sprzedaję w Sunflower
Przy sobie : kapsułka z wyciągiem z łykołaków, leki przeciwbólowe, telefon komórkowy, dowód tożsamości
Znaki szczególne : zaawansowane sieroctwo
Obrażenia : częste bóle brzucha

Stary most - Page 5 Empty
PisanieTemat: Stary most   Stary most - Page 5 EmptySro Sie 21, 2013 8:20 pm

First topic message reminder :



Położony niedaleko muru, stary most łączy dwa brzegi jednej z nielicznych odnóg Moon River. Z jakiegoś powodu upodobali go sobie zakochani - mur, z którego go zbudowano, pokryty jest nabazgranymi kredą i sprejem wyznaniami miłości i inicjałami kochanków.
Powrót do góry Go down

AutorWiadomość
the pariah
Annika Lyberg
Annika Lyberg
https://panem.forumpl.net/t3077-budowa-annika-lyberg#47628
https://panem.forumpl.net/t3078-annika#47632
https://panem.forumpl.net/t3079-annika-lyberg#47633
https://panem.forumpl.net/t3080-konfesjonal-lybergowny#47634
Wiek : 16 lat
Zawód : szabrowniczka
Przy sobie : nóż ceramiczny, wytrych, leki przeciwbólowe (6 tabletek), żywność, paczka papierosów, zapalniczka, tabletki do uzdatniania wody, latarka z wytrzymałą baterią, mapa podziemnych tuneli
Znaki szczególne : dog Majcher u boku
Obrażenia : nieprawidłowo zrośnięty nadgarstek (nie widać tego z zewnątrz, spustoszenie odkryje rentgen) będący źródłem chronicznego bólu

Stary most - Page 5 Empty
PisanieTemat: Re: Stary most   Stary most - Page 5 EmptyPią Lis 28, 2014 10:34 pm

/z niebytu, fabularnie z któregoś kąta Ziem Niczyich

- Kurwa, Majcher, przestań. - Nie, Annika wcale nie była zła, no skąd. Przyzwyczaiła się już do Ziem Niczyich, ich pokrętnych ścieżek i zimna, przyzwyczaiła się do konkurencji, której należało unikać lub ją eliminować, do Strażników Pokoju, samotności i braku Sebastiana przyzwyczaiła się także. I tylko do szarpania się nie przyzwyczaiła. Nie mogła. Gdy łańcuchowa smycz, na jakiej prowadzała swego czworonoga (w porządku, Majcher nie był tak do końca jej, był swój, ale przywiązała się do niego i przywykła do tego, że ma go obok) wbijała się boleśnie w drobną dłoń, wokół której była owinięta, Annika nie była w stanie przyznać, że kiedyś się przyzwyczai. Nie, nie przyzwyczai się. Nigdy nie zobojętnienie na tę drzemiącą w niezbyt pięknym cielsku siłę, której nie zawsze umiała się przeciwstawić.
To pewnie stąd ten przystanek. Stąd, że nie miała już siły szarpać się z prącym przed siebie psem, a nie mogła go też spuścić z uwięzi tak, jak na własnym terenie. Tu... Tu byli ludzie. Ulica mogła być pustą i względnie spokojną, ale to przecież był KOLC. Getto. Ono zawsze żyło. Zawsze.
- Dobra, stój. Stój, gnoju, powiedziałam - warknęła. Warczeć nauczyła się od własnego psa... Nie, wróć, umiała to już wcześniej, przy Majchrze tylko doszlifowała warsztat. Warczała teraz gardłowo, niemal zwierzęco - czyli dokładnie tak, jak trzeba, by zrażać do siebie innych ludzi. Cudnie. Dokładnie o taki efekt jej chodziło.
Po kilku dodatkowych czułych słówkach przywiązała wreszcie psa do pobliskiego słupka (kiedyś był pewnie częścią barierki, teraz stał samotny jak palec, idealny, by unieruchomić przy nim nadaktywnego, czworonożnego mordercę) i krzywiąc się rozmasowała bolące ramię. Cóż, owijanie sobie smyczy wokół lewego nadgarstka nie było mądre, szkoda więc, że uświadamiała to sobie zawsze po czasie i prędko o tym mądrym wniosku zapominała. Kurwa.
Z sapnięciem zrzuciła z ramienia plecak i rozejrzała się. Most. W porządku. Wiedziała, gdzie jest. Wprawdzie gdyby nie wiedziała, to też niewiele by zmieniało, ale mimo wszystko lepiej wiedzieć. Świadomość, że stosunkowo blisko - ot, ledwie chwila intensywnym sprintem - ma wyłom w murze, ten dobrze znany, używany najczęściej, dawała względne poczucie bezpieczeństwa. Właściwie... Bardzo względne. Tak nikłe, że niemal nieistniejące. Bo kto to widział, by w getcie czuć się bezpiecznym?
Przysiadając tymczasem na brzegu zrujnowanej budowli, zwiesiła nogi nad wodę i wyciągnęła z kieszeni papierosa. Hej, jasne, wiedziała, że to niezdrowe. Sebastian wypominał to jej, a ona jemu. A potem wychodzili na dach obskurnej kamienicy, w której mieszkali, i wypalali szluga na spółę. Bo z Sebastianem...
Wróć. Sebastiana nie było. To było kiedyś. W tym zamkniętym rozdziale, do którego już przecież nie wracała.
Zaciągnęła się głęboko, wypuszczając kłąb dymu ku popielatemu niebu getta. Plecak trzymając blisko siebie, jak zawsze, rzuciła kontrolne spojrzenie na Majchra (który z sapnięciem ułożył się teraz na ziemi, kładąc łeb na łapach) i westchnęła cicho. Znów naszła ją myśl, że przydałby się nocleg. Oczywiście, to nie była myśl nietypowa, bo przecież zmagała się z nią co wieczór. Tym razem jednak z jakiegoś powodu budziła jej niechęć.
Może to po prostu działanie KOLCa. Przecież zawsze wzmagało jej niechęć i rozczarowanie.
Powrót do góry Go down
the pariah
Orfeusz Zatrisky
Orfeusz Zatrisky
https://panem.forumpl.net/t3067-orfeusz-zatrisky
https://panem.forumpl.net/t3070-zostan-moja-inspiracja#47296
https://panem.forumpl.net/t3071-orfeusz-zatrisky#47298
Wiek : 22
Zawód : rysownik
Przy sobie : gaz pieprzowy

Stary most - Page 5 Empty
PisanieTemat: Re: Stary most   Stary most - Page 5 EmptyPią Lis 28, 2014 11:49 pm

Dzień jak co dzień, raz śnieg, raz deszcz, czasem trochę słońca.
Orfeusz nie miał konkretnych planów na żadną z godzin, która tworzyła jego dzień. Nadal gdzieś głęboko w sobie był wierny idei, że to należy do niego, ta doba, którą powinien poświęcić rysowaniu, dokształcaniu się, ale znowuż po co... Właśnie ta beznadziejność przekonała go do tego, aby przestał... W związku z tym uległ kolejnej prośbie matki, która tym razem utrzymywała, że potrzebuje się zmienić i udzielała się społecznie np. opiekując się grupą dzieciaków, które miały prawo do przebywania na określonych terenach dla własnego bezpieczeństwa. Ruszał, coś tam pomagał. Niektórym dzieciakom tworzył rysunki na papierze w postaci lalek. Na prawdziwe nie było już ich stać, ale swoimi rysunkami potrafił kłamać. Mówił, że to nowa technologia, że one się nie niszczą i są lepsze od tych porcelanowych czy płaczących czy jakichkolwiek. Z chłopakami było już gorzej, nie akceptowali papierowych zabawek... Na papierze mógł wszystko. Chciałby mieć taką władzę, żeby obejrzeć powoli świat i cofnąć czas bez martwienia się oto czy trafi do wywózki czy nie.
Właściwie to siedzenie w miejscu było najgorsze. Brak zmian aż płakał w duszy, a on potrzebował się uwolnić. Nazywał swoje potrzeby imionami poszczególnych osób. Gdyby miał marzenie dotyczące nowych ołówków czy papieru, mógłby skontaktować się z Charliem. Gdyby odczuwał chęć porozmawiania z kimś to odezwałby się do Ashe, jej opowieści zawsze były inspirujące, ponadto wiązały się z kimś dla niego istotnym... To wszystko miało większy sens, którego jednak nie chciał teraz rozwikływać... Poza tym, nie chciał niczego więcej, przez to że nawet jeśli miałby w sobie takie pragnienie zmiany to nic by mu z tego nie przyszło. Wiadomo, że to Panem powoli zabija. Ono nie zostało stworzone po to, żeby uratować ludzkość tylko po to, aby sprawdzić kto ile wytrzyma terroru z powodu tego, że komuś chce się bawić we władzę. Padło na Almę, teraz pada na nowego prezydenta, któremu po prostu nie ufał. Czy to przez uśmiech nie wart nawet kromki chleba czy przez to że już teraz nosił wygodne garnitury, z radością handlował z dystryktami wysyłając dawnych mieszkańców kwartału do pracy... Wszystko było na pokaz, każde słowo tak idealnie wypieszczone w wywiadach... Słuch mu więdnął, a żeby mogły odżyć jego zmysły to chciał zobaczyć świat z innej perspektywy, niekoniecznie lepszej.
Zdawał sobie sprawę, że jest jedna osoba, które może spełnić jego marzenie i mowa tu o Annice. O pięknej dziewczynie, której błękit oczu był na tyle czarujący, iż Orfeusz czasem się zastanawiał skąd w niej tyle agresji, choć to dobrze o niej świadczyło. Dusza wojowniczki była teraz droższa niż tanie uśmiechy i rozsuwanie zamka brudnej sukienki.
Szukał jej zatem od rana. Szukał i szukał, pogubił się już w ścieżkach, które przemierzył na tej splutej nienawiścią ziemi, aż wreszcie dostrzegł ją, siedzącą gdzieś przy poście. Ruszył gwałtownie w tamtym kierunku, jakby goniła go niewidzialna siła. Zwolnił nieco wcześniej, co by wszystko wyglądało naturalnie i zignorował czworonoga, przynajmniej na początku...
- Cześć An. - Rzucił siadając wygodnie obok niej i jednocześnie stając się biernym palaczem. - Gdzie byłaś? Szukałem Cię. - Dodał prawie oskarżycielsko. Wszak zmarnowała mu sporą połowę dnia. Czyja to wina jak nie jej? Mogła siedzieć, mogła tutaj czekać, ale ze wszystkich dostępnych opcji wybrała się na daleki spacer donikąd.
Powrót do góry Go down
the pariah
Annika Lyberg
Annika Lyberg
https://panem.forumpl.net/t3077-budowa-annika-lyberg#47628
https://panem.forumpl.net/t3078-annika#47632
https://panem.forumpl.net/t3079-annika-lyberg#47633
https://panem.forumpl.net/t3080-konfesjonal-lybergowny#47634
Wiek : 16 lat
Zawód : szabrowniczka
Przy sobie : nóż ceramiczny, wytrych, leki przeciwbólowe (6 tabletek), żywność, paczka papierosów, zapalniczka, tabletki do uzdatniania wody, latarka z wytrzymałą baterią, mapa podziemnych tuneli
Znaki szczególne : dog Majcher u boku
Obrażenia : nieprawidłowo zrośnięty nadgarstek (nie widać tego z zewnątrz, spustoszenie odkryje rentgen) będący źródłem chronicznego bólu

Stary most - Page 5 Empty
PisanieTemat: Re: Stary most   Stary most - Page 5 EmptySob Lis 29, 2014 6:10 pm

Kołysząc nóżkami w powietrzu i trując się nikotynowym dymem, nie bardzo wiedziała, czy powinna się spieszyć, czy raczej nie. W plecaku nie było nic cennego, nic przeznaczonego na wymianę, na dobrą sprawę więc mogła sobie w ogóle darować pobyt w getcie. Z drugiej jednak strony dziś bardziej niż kiedykolwiek przedtem ciągnęło ją do wyłomu w murze, do dobrze znanych uliczek, do ciemnych zaułków i niechętnie oglądanych twarzy innych ludzi. Tak, jak zazwyczaj wpadała tu tylko w interesach - w ciasnocie KOLCa czuła się zaszczuta, obserwowana, jakby sama wystawiała się na celownik - tak tego dnia atrakcyjną była sama bytność na starych śmieciach. Co więcej, w pewnej chwili pomyślała nawet, że mogłaby wpaść do domu, tego dawnego, do rodziny, ale, całe szczęście, rozsądek szybko powrócił do roztrzepanej główki, dziewczyna prędko więc ten pomysł zarzuciła - i nie wróciła do niego nawet wtedy, gdy sielski spokój zakłócony został nie do końca chcianym towarzystwem.
Umówmy się - jedynym żywym stworzeniem, z jakim Annika się dobrze dogadywała, był wspomniany, leżący teraz obok Majcher (który na widok Orfeusza uniósł łeb z łap, warknął głucho, ale że był psem względnie cywilizowanym, to nie szarpał się z palikiem, do którego był przywiązany). No, w porządku, był jeszcze Charlie, ale to zupełnie inna historia i, na chwilę obecną, w naszych rozważaniach się nie liczył. Lyberg nie przyjaźniła się więc i nie szafowała cieplejszymi uczuciami, będąc w tej kwestii upartą sknerą. Uśmiechała się rzadko, właściwie - ostatnio prawie wcale, a i zwyczajna, towarzyska rozmowa zdawała się być w jej przypadku niewykonalna. Annika z nikim się nie spoufalała i nie zmniejszała dystansu, jeśli nie było to konieczne, a że żyła na Ziemiach Niczyich, wtedy ludzka bliskość faktycznie okazywała się zbędna, przynajmniej w teorii. Samemu było łatwiej, a skoro mając psa, miała się też do kogo odezwać (wprawdzie nie otrzymywała odpowiedzi, ale to może i lepiej, nikt jej przynajmniej nie zawracał głowy), wtedy na swym wyalienowaniu nie traciła nawet krzty ucywilizowania. Układ idealny, co?
I właśnie w ten system wkradł się teraz Orfeusz. Nie, właściwie - nie wkradł. Przyszedł po prostu, o czym reakcja Majchra Annikę uprzedziła jeszcze zanim chłopak usadził cztery litery obok. Dobre wychowanie wymagałoby od dziewczyny rozkosznego uśmiechu, ale Anka tak dobrze wychowana nie była, stąd uniosła tylko jedną brew, spoglądając na Zatrisky'ego spod oka.
- Aha. Czego chcesz? - Bezczelnie ignorując skierowane do niej pytanie (bo niby kiedy podpisała zobowiązanie spowiadania się ze swych poczynań?), zaciągnęła się nikotynowym dymem i dopiero po chwili, na powrót opróżniwszy płuca, spojrzała wreszcie wprost na nieoczekiwanego towarzysza. Jako, że nie wierzyła w przypadek, przez myśl przeszło jej, że Orfeusz musiał ją śledzić, by dotrzeć na most wraz z nią, ale nie pozwoliła sobie podążyć tym tropem. Paranoja nie była czymś, co by się jej w życiu przydało - to przecież zupełnie co innego, niż ostrożność czy czujność. Skończyło się więc tylko na tym, że przypomniała sobie, że z nią przecież nikt dla przyjemności się nie spotyka, a skoro tak, to o sześć lat starszy młodzieniec (hej, czy ta różnica wieku pociągała już za sobą wymóg jakiegoś większego szacunku z jej strony...? nie, w porządku, nie bądźmy śmieszni) musiał mieć jakiś interes w tym, że ją zagadywał. Że jej - jak sam przyznał - szukał. Czyli co? Specjalne zamówienie na pozostałe w starym hotelu na obrzeżach alkohole? Może jakieś zlecenie szybkiego szabru w jednej z tych bardziej zapyziałych, obskurnych przychodni w nadziei na znalezienie jakichś dodatkowych leków? A może zupełnie coś innego? Jakieś plotki? Żądza informacji, których nie miała?
Powrót do góry Go down
the pariah
Orfeusz Zatrisky
Orfeusz Zatrisky
https://panem.forumpl.net/t3067-orfeusz-zatrisky
https://panem.forumpl.net/t3070-zostan-moja-inspiracja#47296
https://panem.forumpl.net/t3071-orfeusz-zatrisky#47298
Wiek : 22
Zawód : rysownik
Przy sobie : gaz pieprzowy

Stary most - Page 5 Empty
PisanieTemat: Re: Stary most   Stary most - Page 5 EmptyNie Gru 07, 2014 6:12 pm

Nikt Orfeusza nie nauczył obchodzić się z dziewczętami. Ojca przecież nigdy nie miał, a że matka była jaka była, to też jakoś to nie wypaliło. Gdyby ktoś mu doradził, że powinien się uśmiechać, zagajać rozmowę, krzyżować ręce na piersiach niby to w geście obronnym, ale bardziej do zaprezentowania mięśni i samego siebie... Gdyby ktoś, choć mruknął słowem, może dziś łatwiej poszłaby mu rozmowa z Anniką, która uderzyła go chłodem swoich słów. Właściwie nawet nie wiedział, że dziewczyna jest od niego młodsza. Nie zajmowało go to. Według niego wiek w Panem był pojęciem względnym... Nieistotnym. Po co zwracać uwagę na coś, co i tak nie ma większego znaczenia i tonie w jednostkach mijanych sekund, a kolejne operacje plastyczne zawracając komórki do ponownej młodości. Kto wie, może Annika tylko pozornie miała te szesnaście wiosen, a tak naprawdę była starszą kobietą, która uciekła od rodziny, męża i wszystkiego innego, co zniewoliło ją w kwartale? Co jeśli każdy w Panem miał inną historię, ale wyzbył się jej przechodząc przez milionowy zabieg, który go uwolnił? W efekcie wszyscy jesteśmy w pułapce, nie wiedzielibyśmy bowiem kogo unikać, kogo nienawidzić, czy może znów nie natrafimy na miejsce, w którym wcześniej nie było dla nas przestrzeni. Znane uczucie odrzucenia mogłoby zakwitnąć jeszcze raz... Nie da się przecież oszukać przeznaczenia, pewne rzeczy są zapisane w gwiazdach, a te przecież są zdecydowanie starsze od nas wszystkich razem wziętych tutaj w nowoczesnym, niedobrym Panem.
Orfeusz pragnął wolności jak nikt inny, chciał zobaczyć świat. Rozmawiać o nim nawet do lustra... Choć to byłby słaby rozmówca. Orfeusz nienawidził na siebie patrzeć. Były lepsze obiekty do obdarowywania ich spojrzeniem... Annika miała piękne oczy, jakby wyciągnięte z błękitnego szkła, z dna oceanu, na którym nawet rafa koralowa nie odważyła się żyć. Choć nikt takowego tutaj nie widział, to wyobrażał sobie, że ten bezkres wodny musi pochłaniać duszę w kawałkach. Co jeśli Annika stamtąd pochodzi i to tam zostawiła duszę co jest powodem jej chłodu?
Błąd. Ta wyobraźnia nie zaprowadzi go za daleko. Na nic te nadzieje. To Panem było oceanem, w którym nikt nie potrafił sobie znaleźć miejsca. Każdy tonął, w złości i w rozczarowaniu... Każdy się bronił. Orfeusz nie potrafił ocenić tego, co się działo w jego głowie. Gdy igrzyska wyruszyły, gdy zdał sobie sprawę, że po raz pierwszy go to nie inspiruje, bo jest tam ktoś, kto był żywy dla niego w rozmowach... Nic nie było już takie zabawne. Krew wydała się dziwnie prawdziwa. Własnie dlatego musiał poznać wyjście, chciał przecież zobaczyć coś więcej. Matka go ograniczała, ludzie go ograniczali. Chciał narysować coś więcej. Apokaliptyczny obraz nie był tak dobry jak myślał. Po prostu... To odbierało mu siłę. Musiał... Musiał ją przekonać, żeby mu pomogła. Jak? Jak dotknąć kobiety, by mu zaufała? Przecież nie był zdolny do pragnienia, pożądania, mógł tylko doceniać piękno... Mówić o nim, rysować je. A w Panem to juz nic nie znaczyło, przynajmniej w kwartale.
- Chcę dowiedzieć się gdzie byłaś. To proste pytanie, chyba nie wstydzisz się odpowiedzi? Jeśli tak, to powinnaś przemyśleć to ile wstydu może przynosić Ci to co tam gdzieś robisz. Wszyscy tu potrzebują siebie nawzajem... Ach ale ja do kogo to mówię. Jesteśmy podobni. Ani Tobie, ani mi nie zależy na tych, których wywożą... Ale nie chcemy być wywiezieni. To nas łączy i właśnie dlatego powinnaś powiedzieć mi gdzie byłaś. - Wzruszył ramionami unosząc głowę do góry i zaciągając się brudnym powietrzem... W każdym tego słowa znaczeniu.
Może powinna mu spuchnąć głowa, roztrzaskać się o ulicę, o krawężnik. Za dużo myślał... Zdecydowanie za dużo.

przepraszam, jestem najgorsza, ale nie mogłam się pozbierać w tym tygodniu. wybacz.
Powrót do góry Go down
the pariah
Annika Lyberg
Annika Lyberg
https://panem.forumpl.net/t3077-budowa-annika-lyberg#47628
https://panem.forumpl.net/t3078-annika#47632
https://panem.forumpl.net/t3079-annika-lyberg#47633
https://panem.forumpl.net/t3080-konfesjonal-lybergowny#47634
Wiek : 16 lat
Zawód : szabrowniczka
Przy sobie : nóż ceramiczny, wytrych, leki przeciwbólowe (6 tabletek), żywność, paczka papierosów, zapalniczka, tabletki do uzdatniania wody, latarka z wytrzymałą baterią, mapa podziemnych tuneli
Znaki szczególne : dog Majcher u boku
Obrażenia : nieprawidłowo zrośnięty nadgarstek (nie widać tego z zewnątrz, spustoszenie odkryje rentgen) będący źródłem chronicznego bólu

Stary most - Page 5 Empty
PisanieTemat: Re: Stary most   Stary most - Page 5 EmptyNie Gru 21, 2014 5:39 pm

- Uważaj, bo jeszcze pomyślę, że się o mnie martwisz - parsknęła cicho, bo nie, tak naprawdę to nie, wcale by tak nie pomyślała. Wiecie, o nią nikt się nie martwił. Znaczy, czasem Sebastian, ale teraz były czasy po, teraz Bastiana nie było, w związku z czym - nikt. Sama o siebie, tylko taka forma zmartwienia wchodziła w grę i Anka doskonale o tym wiedziała. Może więc... Co, może to ona powinna martwić się o kogoś? Tak dla równowagi, wierząc jeszcze w zasadę, że karma wraca, że dobro, że to wszystko powróci jak bumerang - że jeśli ona komuś pomoże, to potem w potrzebie ktoś pomoże jej? Boże, jakie to głupie. Jakie to idiotyczne. Przecież tak nie jest. Przecież martwienie się o kogoś to tak tragiczna, tak szczeniacka, tak naiwna strata sił, które można by przeznaczyć na dbanie o samego siebie.
- Pieprzysz, Zatrisky - rzuciła więc lekko, beztrosko, spoglądając na chłopaka spod oka. Coś nas łączy, jesteśmy sobie potrzebni. No chyba nie. No chyba wcale nie. Po co mi - Ty? Jak miałbyś się przydać? W jaki sposób miałbyś stać się ważnym, potrzebnym, niezbędnym? To nie ta bajka, proszę pana, ja nie chodzę w kiecce i nie wzdycham za zbawieniem, a pan nie jest rycerzem.
- Naprawdę sądzisz, że jeszcze coś powinnam? - prychnęła cicho, mimowolnie, może wbrew sobie sięgnęła dłonią ku Majchrowi, gładząc go za uchem. On - tak, on był jej potrzebny. On był po coś. Ogrzewał ją w zimne noce i dawał poczucie jakiegokolwiek bezpieczeństwa. To znaczy, getto nie było bezpieczne, Ziemie Niczyje nie były utopią, ale można się było starać, można było walczyć o dobry sen. Przytulona do boku doga Annika spała zdecydowanie lepiej, niż spałaby bez zwierzęcego towarzysza. Bez swojego ochroniarza, bez strażnika. - Naprawdę sądzisz, że powinnam coś wobec ciebie? Nie bądź śmieszny.
Nigdy nie była mistrzynią taktu, nigdy nie dbała o to, by wysławiać się grzecznie - choć umiała przecież, nauczono ją. Może chodziło więc o to, że po prostu nie było warto. Że nie znalazła nikogo, kto po prostu by zasłużył. Może dotąd otoczona była wyłącznie takimi, którzy po prostu są - są, ale nic nie znaczą, nie warto się dla nich starać.
- Dobrze wiesz, gdzie byłam - rzuciła więc niegrzeczna, szczeniacko zbuntowana Annika, panna Lyberg śniąca nocami koszmary. Ruchem głowy wskazała w kierunku, w którym, jak oboje wiedzieli, był mur getta, a za nim - tereny jeszcze nie strzeżone, jeszcze opuszczone, jeszcze wymykające się sztywnym obejmom rządu. - A ja wiem, do czego zmierzasz. - Uśmiechnęła się gorzko, bo przecież ona rzadko się uśmiechała, a jeśli już, to tylko tak. Szczery uśmiech był skarbem, który ukryła głęboko. Nie dla psa kiełbasa. Po prostu nie. To nie był czas radości. - I nie. Chyba śnisz. Coś ci się w głowie zjebało jeśli sądzisz, że cokolwiek ci powiem, cokolwiek ci pokażę.
Znów odetchnęła świeżym, nikotynowym powietrzem, znów przewentylowała się drobinami popiołu najgorszego sortu. Tylko takie można było jeszcze gdziekolwiek znaleźć, tylko takie potrafiła jeszcze zdobyć. Sebastian przyniósł jej kiedyś lepsze, zza muru, ze świata luksusu i słodyczy, ale to było dawno, w innym życiu.
- Nie masz mi nic do zaoferowania, a ja nie jestem dobrą wróżką spełniającą życzenia tylko dlatego, że komuś coś się ubzdurało - zakończyła swą tyradę stanowczo, jednym prostym, szczerym stwierdzeniem, które doskonale ją definiowało.
Powrót do góry Go down
the civilian
Charles Lowell
Charles Lowell
https://panem.forumpl.net/t307-charles-lowell
https://panem.forumpl.net/t371-charles
https://panem.forumpl.net/t1302-charles-lowell
https://panem.forumpl.net/t562-chaz
Wiek : 31
Zawód : redaktor naczelny CV
Przy sobie : paczka papierosów, zapalniczka, prezerwatywa
Obrażenia : tylko psychiczne

Stary most - Page 5 Empty
PisanieTemat: Re: Stary most   Stary most - Page 5 EmptyWto Lut 10, 2015 11:47 pm

    | Middle of nowhere.
Kto był na tyle mądry, żeby wysyłać samego redaktora naczelnego w centrum Kwartału Ochrony Ludności Cywilnej, który od niedawna nazywano znacznie lepszą, bardziej bezpośrednią nazwą - getto?
Osoba nieznana Chazowi z nazwiska, ale zapewne o niesamowitym rozbawieniu (analogicznie - niewybredne poczucie humoru) podczas formowania wiadomości, wyznaczania godziny przepustki wraz z tematem artykułu… „Jak tamtejsza ludność czuje się w obliczu wywózek do Dwunastki, czy odnalezienie im zajęcie przyjęto pozytywnie?”
Co do humorów mieszkańców tego przybytku skrajnej nędzy, nie musiał prowadzić badań niczym zawodowy socjolog. Ten artykuł mógł być przecież napisany ogólnikowo, bez wychodzenia z własnego gabinetu. Oczywiste, że nikt się nie cieszył, samo pytanie sprawiało wrażenie retorycznej kpiny. Natomiast nastroje, lekko mówiąc, musiały być gówniane jak zwykle. Jedni nie mieli wyboru - musieli wsiadać do pociągu; inni - uciekali z promykiem nadziei na lepszy świat, brak głodu każdego ranka.
Przynajmniej pocieszało go jedno. Po przejęciu władzy przez ówczesny rząd, Capitol’s Voice nie musiało kłamać w większości wydarzeń. Rząd prosił o pewne wspomnienia, licząc się z brakiem aż tak srogiej cenzury.
Nastały lepsze czasy w państwie Panem? Wszystko miało się dopiero okazać.
A co do samego przyjścia tutaj. Czemu miałby nie skorzystać z tej cudownej okazji sprawdzenia nowości w getcie z jego samego serca? Fundował sobie bezpłatną podróż w wiele rzeczy, mających najpewniej pozostać wyłącznie zniekształconymi strzępkami dawnych dni.
Powolnymi ruchami wyciągnął pogniecioną paczkę papierosów z kieszeni cienkiego płaszcza, wsadził jednego z nich do ust, a zapalniczką trzymaną w lewej ręce niezgrabnie go odpalił. Jeden głęboki wdech pozwolił dymowi dotrzeć w najgłębsze zakamarki płuc.
Zaskakujące jak dobrze smakowały, bo nie oddawał się temu procesowi od bardzo dawna.
Oparł się o kamienną konstrukcję, spoglądając na kontury budynków w oddali. Kapitol zaledwie kilka lat temu zachwycał swoją pięknością, ale nastała rebelia. Wszystko się zmieniło, budynki upadły, kolory wyblakły. Każda świetnie znana rzecz, począwszy od porannej kawy oraz kończąc na nocnych klubach, zmieniła się. Nagle cały dotychczasowy świat wszystkich mieszkańców runął niczym domek z kart - zaskakująco szybko, nie zwracając uwagi ważnych osób.
Nagle, przyglądając się któremuś z wieżowców zrozumiał, co tak naprawdę było straszne w całym tym bałaganie. Dlaczego prawie nikt nie miał ochoty stąd wyjeżdżać? Z jakiego powodu, hipotetycznie gorsza ludność dawno nie uciekła, nie oddała się do dyspozycji polityków? Istniała jedna rzecz zatrzymująca ich ciężkie, strudzone dusze wciąż w ciele bardziej niż czaszka, kręgosłup czy klatka piersiowa.
Kapitol.
Jego odgłosy, światła, szerokie, asfaltowe ulice, niezliczona ilość przecznic, rzeka… Same możliwości zdawały pokrzepiać. Oddychanie tym powietrzem, jedzenie w tych restauracjach, patrzenie na tych ludzi, mieszanie w tych apartamentach, picie tych drinków, całowania tych ludzi, noszenia tych ubrań. Czucie tego c z e g o ś, na co składało się miliony małych „tych” czynników. Dla wielu osób osobistych, schowanych głęboko w szufladzie, do której mieli dostęp wyłącznie oni.
Zostawali tu dla odczuwania niesamowitych emocji niebezczelnie blisko ocierających się o prawdziwe poczucie szczęścia… czymkolwiek ono było.
Właśnie metropolia nadawała tożsamość. Sprawiała, że mieszkańcy czuli się w prawdziwym domu, a nie tylko pomiędzy czterema, finezyjnie pomalowanymi ścianami. Kochali… kochali to wszytko.
Miasto przewiało się przez wszystkie nasze historie.

Powrót do góry Go down
the prophet
Ashe Cradlewood
Ashe Cradlewood
https://panem.forumpl.net/t1888-ashe-cradlewood
https://panem.forumpl.net/t267-ashe
https://panem.forumpl.net/t1278-ashe-cradlewood
https://panem.forumpl.net/t718-the-ashes-of-memories
https://panem.forumpl.net/t3226-ashe-cradlewood
Wiek : 21
Przy sobie : czarna, skórzana torba, a w niej: fałszywy dowód tożsamości, mapa podziemnych tuneli, wytrych, medalik z kapsułką cyjanku, nóż ceramiczny, zapalniczka, paczka papierosów, leki przeciwbólowe, latarka z wytrzymałą baterią
Obrażenia : złamane serce

Stary most - Page 5 Empty
PisanieTemat: Re: Stary most   Stary most - Page 5 EmptySro Lut 11, 2015 2:09 pm

Znowu robiło się chłodniej.
To była pierwsza i jednocześnie jedyna myśl, jaka nawiedziła tamtego ranka moją przepaloną ręcznie skręcanymi papierosami głowę. Bezcelowa i bezsensowna, stanowiła w jakiś sposób po prostu suche stwierdzenie faktu, chociaż wewnętrzne głosy, które od pewnego czasu towarzyszyły mi stale, próbowały mnie przekonać do jej głębszego znaczenia. Jeśli robiło się chłodniej, to oznaczało to tyle, że już niedługo kapitoliński rok chaosu i ruiny miał zatoczyć pełne koło, ponownie topiąc nas wszystkich w morzu lodowatego puchu, który tym razem - byłam tego pewna - porzuci biel na rzecz odcieni szarości.
W getcie wszystko przecież było szare.
Owinęłam się ciaśniej podziurawionym swetrem, bezsensownie naciągając przydługawe rękawy na dłonie, chociaż niebieskawa skóra i tak prześwitywała przez zbyt luźny splot włókien. Nie wiedziałam, po co w ogóle opuściłam mieszkanie - niepotrzebna utrata ciepła i energii wydawała się nieracjonalna, jeśli nie była wykorzystywana na pracę lub zdobycie zapasów. Dawno jednak przestałam dbać o odpowiednią motywację swoich działań, bo w którymś momencie z trybu walki o przetrwanie przestawiłam się na stan, w którym było mi absolutnie wszystko jedno - i paradoksalnie, czułam się z tym niesamowicie dobrze. Kiedy już przestałam czekać na cud, na przewrót, na wiosnę i na dostawę ciepłej wody, mogłam w końcu zacząć żyć; dla samego życia, bez martwienia się o przyszłość, która została już przecież zapisana za mnie, drogą farbą drukarską zdobiącą strony artykułów w Capitol's Voice.
Oszukiwałam więc samą siebie do woli, przekonując się uparcie i całkiem skutecznie, że nie muszę się już dla nikogo starać. Mogłam wreszcie być sobą: zepsutą, nieczułą, zgorzkniałą dziewczyną, która zdradziła wszystkich, których mogła zdradzić, żeby w efekcie końcowym zaszyć się w brudnym getcie, wypalając ze swojego ciała ostatnie zdrowe komórki. Mogłam przestać udawać, i to właśnie zrobiłam, nawet dla pozorów nie pojawiając się już ani w Violatorze, ani w cukierni, gdzie podobno byłam zatrudniona. To wszystko się nie liczyło, mieli mnie wywieźć prędzej bądź później, a to, czy miało to być prędzej czy później, nie znaczyło dla mnie zupełnie nic, bo dokładnie tyle - nic - miałam pozostawić za sobą w Kapitolu.
Czy było mi z tego powodu przykro?
Absolutnie szczerze i szczęśliwie - nie.
Wypełniała mnie już tylko obojętność, jedynie od czasu do czasu przerywana maniakalnymi napadami szału, kiedy to mój organizm upominał się o należącą się mu dawkę lekarstw, ale na te już nikt nie zwracał uwagi. Łącznie ze mną.
Uniosłam głowę do góry, kiedy moje stopy napotkały na wznoszący się nieznacznie odcinek brukowanej nawierzchni. Dopiero teraz zauważyłam, że nogi mimowolnie zaprowadziły mnie na stary, wysmarowany sprejem most, łączący dwa brzegi czegoś, co kiedyś było maleńką rzeczką, a dzisiaj rozlewało się szeroko, sięgając niemal spodu kładki. Nic dziwnego; przez ostatnie tygodnie deszcz padał niemal nieustannie, a ja w pewnym momencie przestałam wierzyć, że moje ubrania i włosy kiedykolwiek będą znowu suche. Zapach wilgoci przykleił się do nich na dobre, stanowiąc nieodłączną i integralną część kwartalnego życia. Jedną z wielu i wcale nie najgorszą.
Usta mimowolnie rozciągnęły mi się w ironicznym uśmiechu, kiedy na środku mostu zauważyłam znajomą sylwetkę. Z jakiegoś powodu rozpoznałam go niemal od razu - być może dlatego, że ubrany w niezniszczone ubrania i na swój sposób elegancki, odcinał się od krajobrazu getta niemal agresywnie. Równie dobrze mógłby machać nad głową jaskrawym transparentem z napisem nie jestem stąd; aż dziwne, że nikt nie wykorzystał jeszcze okazji, żeby go pobić i okraść. W końcu ludzie coraz mniej i mniej mieli tu do stracenia.
Zatrzymałam się dopiero obok Lowella, gładko wskakując na murek, o który się opierał. Pochyliłam się do przodu, sięgając ręką po wystającego mu spomiędzy warg papierosa, by sekundę później zaciągnąć się szarym dymem. Przymknęłam oczy; smakował zupełnie inaczej niż własnoręcznie produkowane na potrzeby mieszkańców getta skręty, które najprawdopodobniej były po prostu wysuszoną, zawiniętą w wilgotną bibułkę trawą. I kopciły paskudnie za każdym razem, gdy się je zapaliło.
- Przyszedłeś podumać nad beznadziejnością swojej egzystencji, czy nowy pan prezydent zafundował ci krótki przystanek w ośrodku wypoczynkowym Getto przed darmowymi wakacjami w Dwunastce?
Powrót do góry Go down
the civilian
Charles Lowell
Charles Lowell
https://panem.forumpl.net/t307-charles-lowell
https://panem.forumpl.net/t371-charles
https://panem.forumpl.net/t1302-charles-lowell
https://panem.forumpl.net/t562-chaz
Wiek : 31
Zawód : redaktor naczelny CV
Przy sobie : paczka papierosów, zapalniczka, prezerwatywa
Obrażenia : tylko psychiczne

Stary most - Page 5 Empty
PisanieTemat: Re: Stary most   Stary most - Page 5 EmptySro Lut 11, 2015 11:33 pm

Wraz z upływem każdej kolejnej, spokojnej minuty Chaz zauważał, że w tym opustoszałym kawałku miasta znajdowało się coś naprawdę pięknego. Nie ta wszechobecna samotność, która zaskakująco nie dołowała człowieka. Ten rodzaj izolacji prawdopodobnie zaliczyłby do najpiękniejszych rzeczy w przeciągu ostatnich długich miesięcy. Odnalezienie tego w ogromnej metropolii niczego nie ujmowało.
Odczucie błogiej unikatowości. Śmieszne, bo nie wpływały na to pozostałości po majestatycznych drzewach, niegdyś idealnie równej trawie… nawet sam gruby mur wypadał nieistotnie. Ta niesamowitość zamykała się w czymś kompletnie innym. Mianowicie - kawałek przybrudzonego błękitu zauważalny dokładnie stamtąd, z kawałka wybrukowanie, zniszczonej nawierzchni, a nie osiemdziesiątego piętra, gdzie dookoła znajdowała się cała masa jasnych świateł.
Niebo. To ono pozwalało czuć się dobrze.
Według dawnych wierzeń zakładano, iż wszyscy postępujący właściwie ludzie mieli znaleźć tam ukojenie, spokój, życie wieczne. Mężczyzna oczywiście nigdy nie pokładał nadziei w rzeczach nierealnych, jednak wtedy nie zastanawiał się nad wiarą, zakończeniem życia, pracą, miłością. Nie kalkulował nad czymś konkretnym. Myśli przyjęły nieokreślony kształt. Były jednocześnie rzeczywiste, przyziemne, normalne oraz oderwane od codzienności, potencjalnie nierealne, dla zwykłych śmiertelników szalone.
Całkowicie jak firmament.
Nastąpiła kolejna degustacja tytoniu. Dym papierosowy delikatnie drażnił pęcherzyki, obijał się o ściany dróg oddechowych, naśladując niezrozumiały taniec. Możliwe, że próbował upodobnić się do lirycznych, delikatnych tancerzy jazzowych, przeżywających każdy gest, dotyk parter, opuszek palca poliku. Zachowywał się tak wciąż aż do momentu, w którym wydostał się na zewnątrz. Ulatniał się ku górze, kończąc niewidoczne dla nikogo przedstawienie w ogromnej ciszy wraz z eterycznym namaszczeniem.
Z zamyślenia wyrwał go gest w identycznym stopniu subtelny jak oddalająca się siwa mgła. Czyjaś blada dłoń wyjęła mu papierosa z usta, a nim zdążył dokładnie przyjrzeć się sprawcy, bez problemu rozszyfrował jego personalia. Blond włosy, wyciągnięty sweter oraz zmęczone spojrzenie… nie było cienia nadziei, że należały do kogokolwiek innego.
Lowell mimowolnie się uśmiechnął. Tak, to jedyna prawidłowa reakcja człowieka na spotkanie kogokolwiek pośrodku niczego konkretnego. Zadowolenie jakie go wypełniało bez problemu porównałby ze spotkaniem ludzkiej twarzy po latach ciężkiej wędrówki pomiędzy stepami, pustyniami, wybrzeżami. Choć nigdy nie doświadczył trudu w tym wymiarze, doszedł do wniosku, że jeśli, ktoś zagwarantowałby mu tak dziwną emocję po długiej podróży, wyruszyłby natychmiast, wyłącznie z zawartością kieszeni.
Zaskakujące jak bardzo ludzkie ścieżki uwielbiały się krzyżować, odnawiając miraże zbyt intensywnych wspomnień, zbyt mocnych doznań, zbyt wielu słów wypowiedzianych pod osłoną nocy. Kilka ich spotkań wydawało się mu być chwilową fascynacją, krótkim rozdziałem w opasłym, trzydziestojednoletnim dziele. Od kilku miesięcy nie wiedział, czy szanowna Cradlewood egzystowała gdziekolwiek we wszechświecie, a jednak. Tam stała przed nim cała, zachowując się zupełnie jakby ich ostatnie spotkanie odbyło się zaledwie wczoraj.
- Zawsze stawiałem na luksusowy, nadmorski kurort. Czwórka - chyba dobrze pamiętam - szybko zareagował, wypełniając każde z słów patetyczną manierą.
Pewnie spojrzał na jej twarz, jednak obraz nie należał do skrajnie wesołych. Wydawało się, że ukrywano w nim niesamowity ból. Zmęczenie wcale nie wyglądało na wywołane przez nieprzespane noce tylko toczącą się wokół biedę…
Acz w zaledwie w małym ułamku sekundy troski rozpłynęły się. Wszystko zdawało się odejść na dalszy plan, nie istniało już nic więcej niż pociągająca ulotność. Tak jakby dym skoncentrował na sobie całą uwagę, rozkazując postronnym zapoznać się z nim tak blisko jak z kochanką w samym środku nocy.
Nakazywał się pocałować, ale tego Charles jeszcze nie mógł zrobić. Odwrócił wzrok, spoglądając w przestrzeń.
- Właściwie to przyszedłem poszukiwać młodych dziewczyn, które zupełnie nieświadome niebezpieczeństwa będą się przechadzać w tej nadzwyczaj spokojnej okolicy. Los najwidoczniej dziś mi sprzyjał, bo bezbronna owieczka sama wpadła w łapy złego wilka - uśmiechnął się w charakterystyczny, dawno nie wykorzystywany sposób. - Co z tobą, owieczko Ashe? Jeżeli znów zamierasz skakać, to nie polecam tego kawałka rzeki. Nie wydaje się być wybitnie głęboko - na chwilę się zatrzymał. - Dawno cię nie widziałem.
W nieuchwytnym odcinku czasu dotknął palcem jej gładkiej, chłodnej dłoni.
Powrót do góry Go down
the prophet
Ashe Cradlewood
Ashe Cradlewood
https://panem.forumpl.net/t1888-ashe-cradlewood
https://panem.forumpl.net/t267-ashe
https://panem.forumpl.net/t1278-ashe-cradlewood
https://panem.forumpl.net/t718-the-ashes-of-memories
https://panem.forumpl.net/t3226-ashe-cradlewood
Wiek : 21
Przy sobie : czarna, skórzana torba, a w niej: fałszywy dowód tożsamości, mapa podziemnych tuneli, wytrych, medalik z kapsułką cyjanku, nóż ceramiczny, zapalniczka, paczka papierosów, leki przeciwbólowe, latarka z wytrzymałą baterią
Obrażenia : złamane serce

Stary most - Page 5 Empty
PisanieTemat: Re: Stary most   Stary most - Page 5 EmptyCzw Lut 12, 2015 2:07 am

Było coś ironicznego w fakcie, że po raz kolejny całkowicie przypadkowo wpadałam na Lowella. Bo tak naprawdę - jakie istniało prawdopodobieństwo naszego spotkania w getcie, nawet częściowo wyludnionym przez pierwszą wywózkę? Nigdy nie byłam najlepsza z matematyki, ale nie trzeba było skomplikowanych obliczeń, żeby odpowiedzieć: znikome. A jednak, znów siedziałam obok niego, przypatrując się jego twarzy ze śladowym już tylko niedowierzaniem. Nie mogłam nie docenić tego subtelnego sarkazmu, z jakim obchodził się ze mną Los, podsuwając mi strzępki życia, jakie kiedyś sama prowadziłam. I jakie mogłam prowadzić - gdybym tylko w odpowiednim momencie rebelii stanęła po właściwej stronie barykady. Kiedyś pewnie by mnie to irytowało; dzisiaj potrafiłam tylko uśmiechać się gorzko, pozdrawiając powracającą do mnie jak bumerang karmę jak dawno niewidzianego znajomego. Starego przyjaciela, za którym zatrzasnęłam drzwi, a który i tak wiernie przystanął w moim progu, machając mi przed oczami wszystkimi niespełnionymi obietnicami i błędami młodości.
Prawie się zaśmiałam - zabawne, że młodość brzmiała odlegle w myślach kogoś, kto fizycznie wciąż miał ledwo ponad dwadzieścia lat.
Zaciągnęłam się papierosem, w pewien sposób doceniając obecność Charlesa, głównie dlatego, że nigdy nie czułam w jego towarzystwie potrzeby udawania kogoś, kim nie byłam. Już w trakcie pierwszego spotkania przedstawiłam mu się jako Ashe, i Ashe już pozostałam. Dlatego wtedy, siedząc na brudnym murku, roiłam sobie w głowie nadzieje na spędzenie całkiem znośnego przedpołudnia, bez tych uciążliwych nawrotów niechcianej przeszłości.
A on wspomniał o Czwórce.
Skrzywiłam się mimowolnie, gdy to niewinne z pozoru słowo wywołało w mojej głowie niemalże lawinowy ciąg skojarzeniowy. Skuliłam się nieznacznie, jakby ktoś zafundował mi co najmniej kopniaka w żebra. Paradoksalnie i bez sensu; w oczach mężczyzny musiałam wyglądać jak niezrównoważona psychicznie, i taka też zresztą byłam. - Pierdol się - warknęłam pod nosem, nie do końca pewna, do kogo właściwie się zwracam. Czy do samej siebie, bo znowu pozwoliłam sobie na chwilę nieuwagi; czy do fantomowej obecności Noah, który bezceremonialnie zburzył wszystkie moje ochronne bariery, na zawsze czyniąc mnie już bezbronną i podatną na zranienia; czy wreszcie na Charlesa, że każdą pierdoloną komórką swojego jestestwa przypominał mi o życiu, które na zawsze wyrwano mi z rąk. Czy byłam zła? Jak cholera; to ja powinnam znajdować się teraz na jego miejscu, pisząc artykuł do Capitol's Voice, przynosząc co rano kawę Nickowi (gdzie byłeś Terrain, do jasnej cholery - gdzie?) i spędzając piętnaście minut dziennie na doborze butów do odcienia sukienki. Zamiast tego miałam to - kawałek pokruszonego muru, dziurawy sweter, matowe włosy i do połowy wypalonego papierosa.
No i rzecz jasna towarzystwo Lowella, z którego z każdą upływającą sekundą coraz bardziej miałam ochotę zerwać koszulę, choćby po to, żeby nie był już taki piękny i dobrze ubrany. Miał szczęście, że nosiłam krótkie paznokcie.
- Nie wiem czy zdajesz sobie sprawę, ale w oczach przeciętnego mieszkańca getta wyglądasz teraz na bardziej bezbronnego niż ja. A to spore osiągnięcie - powiedziałam obojętnym tonem, prawie nie zwracając już uwagi na lekko zachrypnięty głos, towarzyszący mi od... dawna. Chyba? Czas nie płynął już tak samo jak kiedyś.
Odchyliłam głowę do tyłu, wypuszczając w powietrze chmurę szarego dymu, który bardzo szybko stał się niemalże niewidoczny na tle nieba o prawie identycznym kolorze. Cała ta jednolitość w jakiś sposób mnie uspokajała; samo getto było zresztą wyjątkowo spokojne. Spora część jego mieszkańców znajdowała się już przecież w Dwunastce; inni, strachliwi, zaszywali się w swoich domach, w nadziei, że wywózka ich nie dosięgnie. Takich jak ja było niewielu - nadzieja jednak naprawdę umierała ostatnia.
- Skakanie było modne dwa sezony temu - odparłam mimochodem, przenosząc wzrok na mężczyznę dopiero, gdy poczułam jego dotyk na własnej dłoni. Słaby i ledwie wyczuwalny, jak muśnięcie oddechu, które w sumie mogłoby być jedynie wytworem mojej wyobraźni, gdyby nie to... że nim nie było. Ściągnęłam brwi, tym razem patrząc mu prosto w oczy i pozwalając, by słupek popiołu zwisający z końcówki papierosa poddał się prawom grawitacji i swobodnie opadł na murek obok mnie. - A spodziewałeś się, że będzie inaczej? - zapytałam całkiem poważnie, już chyba odruchowo dodając do wypowiedzi nutę ironii. Wiszącą w powietrzu stopą szturchnęłam go lekko w nogę. - Chyba powinieneś sobie poszukać towarzystwa w swojej lidze, inaczej możesz skończyć jak inni, którzy za bardzo się nami interesowali - zauważyłam rzeczowo, ostatni raz zaciągając się papierosem, po czym rzucając go w stronę rzeki. Nie byłam jednak pewna, czy tam dotarł, bo nie zdecydowałam się na oderwanie spojrzenia od twarzy mężczyzny.
Powrót do góry Go down
the civilian
Charles Lowell
Charles Lowell
https://panem.forumpl.net/t307-charles-lowell
https://panem.forumpl.net/t371-charles
https://panem.forumpl.net/t1302-charles-lowell
https://panem.forumpl.net/t562-chaz
Wiek : 31
Zawód : redaktor naczelny CV
Przy sobie : paczka papierosów, zapalniczka, prezerwatywa
Obrażenia : tylko psychiczne

Stary most - Page 5 Empty
PisanieTemat: Re: Stary most   Stary most - Page 5 EmptyCzw Lut 12, 2015 3:42 pm

Niewiarygodne w jaki sposób wybory dokonywane w przeszłości wypływały na teraźniejszość. Nieważne, czy podejmowaliśmy je sami, czy rola ta przypadła szaleńcowi, niesprzyjającemu fatum.
Każdy z oddzielna ogromnie mocno modyfikował przyszłość. Próbowano w to wierzyć, ale nadal nie chciano uznawać w swoim sumieniu takiej teorii za prawdziwej. Dlaczego? Otóż, wiązała się z nią pewna odpowiedzialność, przymus brania życia we własne ręce… Świadomość o istnieniu jakiegokolwiek prawdopodobieństwa wpłynięcia na własny los przygniatała strachliwe tłumy. Oni wszyscy preferowali proste zrzucenie winy na Los, będący zawsze tym niesprawiedliwym, chytrym złodziejem, brutalnym krzywdzicielem, seryjnym mordercą.
Zakładając prawdziwość takiego stwierdzenia, powinniśmy byli spojrzeć na rudowłosą sąsiadkę zawsze w sukience o źle dobranej długości w proporcji do własnej sylwetki. Jakie ona miała szanse na walkę o własne szczęście, kiedy jej życie toczyło się pomiędzy nudną pracą, średnią restauracją, dużym telewizorem i pełną lodówką? Ogromne.
Zamiast wybrać swoje auto, wyszłaby wcześniej, urządzając dla samej siebie spacer szerokimi, tłocznymi chodnikami wprost do budynku korporacji. Szanse? Spotkanie przyszłej przyjaciółki-stylistki, oblewającą ją kawą jednocześnie rekompensując to pierwszym spotkaniem. Zmiana restauracji na rzadko odwiedzą pozwoliłaby poznać młodego, atrakcyjnego mężczyznę. Wieczorne wyjście na drinka, rozwiązującego pewne opory przed ruchem na parkiecie, przyśniłoby się do wybrania roztańczonej królowej.
Małymi krokami, w odpowiednim czasie życie szanownej pani zmieniłoby się nie do poznania - od starej panny z trzema kotami aż do szczęśliwej żony. Wszystko to za sprawą małej, głupiej zmiany w szarości dnia.
Jasne, że takie przykłady posiadały w swoim wydźwięku tysiące niewidocznych jeśli pomiędzy kropkami oraz wielkimi literami. Wszak istniało jakieś jeśli równoznaczne z dryfującym gdzieś w przestrzeni najmniejszym cieniem szans na zmianę. Wystarczyło spróbować.
Na egzystencję składały się miliardy małych wybór, które po jakimś czasie owocowały osobowością.
Było w tym coś ogromnego, dobrego - nie ukazywano własnych losów takimi jakimi mogłyby być, ale dawano surowy obraz nazywany rzeczywistością. A zmiany wypływało się samemu, podejmując nowe decyzje, wypowiadając kolejne słowa.
Jedna kostka domino poruszała całą konstrukcję.
Charles nie zastanowił się głębiej nad tą teorią. Dopóki nie coraz częściej niezauważalna, nieznana siła przypadku budowała oraz rujnowała większą ilość rzeczy w jego życiu. Widział jak wiele zmieniało się przez gesty, pocałunki, relacje.
Zerknął na dziewczynę, pochylając się ku wodzie. Zrozumiał, że nie miał większego prawa wątpić w takie założenia. Namacalny dowód siedział zaraz obok, kończąc wypalać papierosa na zimnym murku.
Zignorował wyzwisko. Nie znał dokładnego adresata - być może to on, widmo wspomnień albo umysł podsyłający najmniej odpowiednie obrazy w najgorszej porze z możliwych.
- Dlaczego mi o tym mówisz? Nie powinno ci na tym zależeć.. Czy może się mylę? - uniósł jedną brew, oglądając się przez ramię. Pytał całkowicie poważnie, gdyż przez jej nieustające ironie zdawały się przeplatać śladowe ilości troski… Choć mózg połączony ze zmysłem słuchu mógł zaczynać szwankować, podsyłając nieistniejące rzeczy.
- Przestałem prenumerować miesięcznik dla samobójców jakoś na studiach, ale każda informacja wydaje się na wagę złota. - Od kiedy wspominanie przyszłości przychodziło mu tak łatwo? Godziny spędzone w samotności, pozostawienie domu obracał w żart… całkiem niewybredny. Czas posiadał umiejętność gojenia ran, na pewno. Spoglądając na dramaty z perspektywy dziesięciu lat wyglądały jak dziecinne przepychanki z własnym ciałem. Niewykluczone, że za kilkadziesiąt miesięcy troski tamtego dnia rozpłynęłyby się niczym ostatni wydech dymu.
- Nie interesuje się wami. Interesuję się za bardzo tylko jedną osobą - spojrzał na taflę wody, ogromnie ubolewając nad brakiem luźnych kamieni. Plusk wody przerwałby ogromną ciszę połączoną z pustką wewnątrz czaszki. Spróbowałby się delektować krótkim dźwiękiem wypełniającą ten mały (jednocześnie największy) dystans pomiędzy nimi.
Przymknął oczy, aby sprawdzić prawdziwość tych zdarzeń. Przez chwilę liczył na sen, wierzył w krainę marzeń, gdzie dwa wypowiedziane zdania nie otworzyły serca od dłuższego czasu pompującego wyłącznie krew. Najbardziej we wszechświecie bał się reakcji, odrzucenia, pustego śmiechu… Po natychmiastowym podniesieniu powiek wcale nie zładował się na moście. Stał niebezpiecznie blisko towarzyszki, czując jak chłód jej ciała obijał się o okolicę.
- A co do tego pięknego „pierdol się”… - przerwał następną dawkę zamyślenia, schodząc do szeptu. - Tylko z tobą.
Powrót do góry Go down
the prophet
Ashe Cradlewood
Ashe Cradlewood
https://panem.forumpl.net/t1888-ashe-cradlewood
https://panem.forumpl.net/t267-ashe
https://panem.forumpl.net/t1278-ashe-cradlewood
https://panem.forumpl.net/t718-the-ashes-of-memories
https://panem.forumpl.net/t3226-ashe-cradlewood
Wiek : 21
Przy sobie : czarna, skórzana torba, a w niej: fałszywy dowód tożsamości, mapa podziemnych tuneli, wytrych, medalik z kapsułką cyjanku, nóż ceramiczny, zapalniczka, paczka papierosów, leki przeciwbólowe, latarka z wytrzymałą baterią
Obrażenia : złamane serce

Stary most - Page 5 Empty
PisanieTemat: Re: Stary most   Stary most - Page 5 EmptyCzw Lut 12, 2015 7:25 pm

Nie miałam pojęcia, dlaczego słowa ostrzeżenia opuściły w ogóle moje usta, ale jeśli miałabym być szczera sama ze sobą - wszystkie moje reakcje, targające mną w towarzystwie Charlesa Lowella, pozostawały poza granicami logicznego pojmowania. Tak było od naszego pierwszego spotkania, kiedy to bez specjalnych namów pozwoliłam zamknąć się w bagażniku i wywieźć do Dzielnicy Wolnych Obywateli (wtedy jeszcze Dzielnicy Rebeliantów), przytargać na bankiet, na którym absolutnie każdy mógł mnie rozpoznać, i upić drogim winem w zamkniętej sali balowej. Wszystko to z kompletnie nieznajomym wtedy człowiekiem, o którym wiedziałam jedynie tyle, że miał dobry gust jeśli chodziło o dobór butów do ubrania.
I któremu wcale nie ufałam jakoś specjalnie; byłabym kompletną idiotką, gdybym to robiła, biorąc pod uwagę fakt naszej mocno pobieżnej znajomości, jak i to, że kimkolwiek by nie był - oficjalnie pracował dla gazety chroniącej się pod rządowym płaszczem. Nie zaliczał się też do mikroskopijnego grona osób, które uważałam za bliskie, i które topniało szybciej niż nadzieje na pokojowe rozwiązanie sprawy likwidacji getta. A jednak stałam tam, na brukowanym moście, w biały dzień, bez żadnej broni i bez grama podejrzeń, wdając się w kuriozalną gadkę - szmatkę, z każdą chwilą coraz bardziej najeżoną podtekstami.
Może po prostu nie miałam nic lepszego do roboty.
- Nie schlebiaj sobie, Lowell - rzuciłam automatycznie, unosząc wyżej jasne brwi i patrząc na niego, jakby właśnie opowiedział kiepski żart. - Po prostu stwierdziłam, że powinieneś wiedzieć, że desperacja w ostatnich dniach sięga tu zenitu, a twój uroczy płaszczyk na czarnym rynku jest wart więcej niż twoje życie. - Wzruszyłam ramionami. - Zrzucam winę za twoją niewiedzę na zrezygnowanie z tej prenumeraty - dorzuciłam po chwili. Żart był kiepski, ale biorąc pod uwagę moje aktualne nastoje, i tak stanowił spore przekroczenie szczytu możliwości. Zresztą - był lepszy od kolejnych słów, które wypłynęły spomiędzy warg Charlesa.
I które z kolei wcale jak żart nie zabrzmiały.
Parsknęłam w pierwszym odruchu, dopiero przedłużającą się ciszą zmuszona do całkowitego skupienia uwagi na mężczyźnie. Jeżeli mówił poważnie, był większym idiotą, niż sądziłam; po co miałby gonić za kimś już dawno spisanym na straty, kto od miesięcy pędził stromą ścieżką prosto ku autodestrukcji, niszcząc i demolując wszystko na swojej drodze? Spojrzałam na niego z mieszaniną niedowierzania i irracjonalnej złości, mając nadzieję znaleźć milczące odpowiedzi w jego tęczówkach, ale jego powieki, jakby celowo, były zamknięte. Może żartował; może drwił sobie ze mnie, tak samo jak od zawsze robił to Los. Nie potrafiłam jednak tego stwierdzić, tak samo jak nie potrafiłam poprawnie odczytywać ukrytych między wierszami znaczeń, co z kolei wywoływało we mnie cichą irytację.
A niech cię szlag, Lowell.
Zeskoczyłam z murka w efekcie jakiegoś nagłego impulsu. Tego samego, który w następnej sekundzie kazał mi odwrócić się w stronę mężczyzny, zacisnąć palce na materiale jego płaszcza i nie przejmując się ewentualnymi protestami, popchnąć go do tyłu, tak że uderzył plecami o niski murek. - Kłamca - powiedziałam tylko, również zniżając głos do szeptu i zatrzymując spojrzenie na jego oczach, już teraz otwartych. Przez ułamek sekundy po prostu tak stałam, nie poruszając się i chyba nawet nie oddychając, w myślach walcząc między nieodpartą chęcią wepchnięcia go do wody, a drugą, bardziej absurdalną. Powstrzymałam obie, nie puszczając jednak skrawków materiału, jakbym w ten sposób chciała zmusić go do udzielenia mi odpowiedzi, które chciałam usłyszeć. - Co ty tu robisz? - zapytałam, ostrzej niż pierwotnie zamierzałam, wciąż świdrując go wzrokiem. I przez tu nie miałam na myśli po prostu getta; chciałam wiedzieć, co robił tutaj, na tym moście, obok mnie, w moim życiu, do którego w żaden sposób nie pasował. Szarpnęłam dłońmi, potrząsając nim z całej siły. To było bez sensu, ale sens dawno już zagubił się między walającym się między ścianami budynków brudem i kurzem. - Czego chcesz? - dodałam, krótko i bardziej piskliwie niż wcześniej.
A czego TY chcesz, Ashe?
Powrót do góry Go down
the civilian
Charles Lowell
Charles Lowell
https://panem.forumpl.net/t307-charles-lowell
https://panem.forumpl.net/t371-charles
https://panem.forumpl.net/t1302-charles-lowell
https://panem.forumpl.net/t562-chaz
Wiek : 31
Zawód : redaktor naczelny CV
Przy sobie : paczka papierosów, zapalniczka, prezerwatywa
Obrażenia : tylko psychiczne

Stary most - Page 5 Empty
PisanieTemat: Re: Stary most   Stary most - Page 5 EmptyCzw Lut 12, 2015 10:30 pm

Wciąż opierając się o zniszczoną, kamienną konstrukcję spoglądał w mętną wodę, przybierającą szarawy odcień. Widział w niej własne obicie, nieco zniekształcone, trochę niewyraźne, jednak zachowujące każdą charakterystyczną cechę wyglądu. Brązowe włosy, oczy wpatrzone w bliżej nieokreślony punkt pomiędzy rzeczywistością a jej pozornym obrazem na tafli cieczy, przymknięte usta, linię szczęki, lekki zarost…
Prawdę mówiąc każdego dnia widywał twarz Lowell, dokładnie rzecz ujmując jakieś kilkadziesiąt razy dziennie. Wstając z łózka i idą do toalety, wychodząc z domu, wyciągając telefon z kieszeni, wsiadając do auta, przechodząc przez korytarz redakcji, odpalając laptopa, siadając na tyłach restauracji, przyglądając się witrynom sklepowym - w większości działo się to przypadkiem, jednak nie mogło trwać krócej niż od zawsze. Przez lata praktyki zdążył się przyzwyczaić do drobnych niedoskonałości, zalet oraz wad. Dziwnym trafem, nauczony wszystkimi spojrzeniami w bez najmniejszego problemu obserwował każde, nawet najdrobniejsze zmiany na jej powierzchni, na przykład pierwsze zmarszczki wokół oczu lub na czole.
Wtedy własny fizys, znajdował się w najbardziej naturalnym stanie z możliwych. Nie przyklejono do niego sztucznego uśmiechu, nie wyginał się w grymasie niewolenia, nie zastanawiał się nad niczym. Trwał w prawdziwej, przeciwnie do wodzy - niezmąconym niczym stanem.
Sięgnął pamięcią wstecz, przypominając sobie zaledwie kilka spotkań z taką dokładnością jakby wszystkie odbyły się na przełomie września oraz października. Zauważył w nich wszystkich powtarzającą się normalność - rozmowa w barze, bankiet, pocałunki w ciemnej, małej sali bankietowej, długa rozmowa zakończona nagą kąpielą w Moon River. Wszędzie jedna, powielająca się cecha - zero udawania, wyzbycie się sztuczności.
To właśnie ta pieprzona normalność za każdym kolejnym prowadziła go do spotkania z Ashe? Działała jak magnez sprowadzając ich do siebie nawet przez mur, z dwóch różnych światów? Czy oddziaływały na nich jeszcze innej, zarazem potężniejsze siły? Przy każdej rozmowie jakaś część umysłu chciała poznać rozwiązanie tej zagadki, ale zawsze pozostawała z nowymi pytaniami bez konkretnych poszlak.
Uzyskana odpowiedz w postaci parsknięcia, zalążek śmiechu nie wywołała w nim najmniejszego poruszenie. Absurd. Coś, co wydawało mu się mieć największą wagę, nagle straciło wartość. I co mogło być jeszcze bardziej zabawne - zdecydowanie nie uderzyło go to w żadną część ciała. Nie odczuł przeszywającego (bądź rozrywającego od środka) bólu tak często opisywanego w romansach, nikomu nie zebrało się na łzy, nikt nie odchodził. Jedyną emocją towarzyszącą mu w tamtej chwili była obojętność… A naprawdę chciał poczuć jak lekceważący gest zamienił się w tnący nóż siekający otwarte serce nie raz, nie dwa. Ostrze wręcz masakrujące, niepozostawiające po sobie żadnej powierzchni wolnej od ciosu.
Niestety, nie tamtego dnia.
Do rzeczywistości przywołał go zdecydowany gest, któremu oddał się bez najmniejszego problemu, udając brak innej drogi wyjścia z sytuacji. Póki co starał się grać lekko zaskoczonego, jakby to płaszcz pociągnął go przed siebie. On nie zatrzymywał się, spisując taką próbę z góry na straty. Niemniej, nic nie zmieniało faktu, że ciała rozmówców znalazły się za blisko siebie.
- Sprawdź to - głos podchodził po syk, natomiast ciepło uchodzące przez usta wraz ze słowami bez problemu musiało przedrzeć się przez włosy, drażniąc ucho odbiorcy.
Kolejne pytanie należało do kanonu tych najbardziej trafnych. Nawet oba! Z tym problemem, że nie znał na nie nawet jednej racjonalnej odpowiedzi. Zawsze tak było - na najprostsze pytania nie istniały łatwe odpowiedzi.
- Całuję się z tobą - wypowiedział jej prosto w twarz i nim uzyskał jakąkolwiek reakcję, niewielki dystans dzielący ich działa, zniknął. Wargi natomiast zdecydowanie przylgnęły do ust, nie pozwalając Cradlewood na żadną linię obrony, ani przejęcie kontroli nad sytuacją. Całkiem przyjemnie.
- Ciebie - odnalazł rozstrzygnięcie obu pytań.
Odnośnie sprawy tego pana… Chaz miał wtedy ochotę tylko na wszystko.
Powrót do góry Go down
the prophet
Ashe Cradlewood
Ashe Cradlewood
https://panem.forumpl.net/t1888-ashe-cradlewood
https://panem.forumpl.net/t267-ashe
https://panem.forumpl.net/t1278-ashe-cradlewood
https://panem.forumpl.net/t718-the-ashes-of-memories
https://panem.forumpl.net/t3226-ashe-cradlewood
Wiek : 21
Przy sobie : czarna, skórzana torba, a w niej: fałszywy dowód tożsamości, mapa podziemnych tuneli, wytrych, medalik z kapsułką cyjanku, nóż ceramiczny, zapalniczka, paczka papierosów, leki przeciwbólowe, latarka z wytrzymałą baterią
Obrażenia : złamane serce

Stary most - Page 5 Empty
PisanieTemat: Re: Stary most   Stary most - Page 5 EmptyNie Lut 15, 2015 11:55 am

Przez niemal rok mieszkania w getcie nauczyłam się, że istniały rzeczy, które - choć w normalnym świecie uchodziły za całkiem do przyjęcia - tutaj nie były już tak akceptowalne i mogły kosztować cię zarobienie nożem między żebra. Przesadna ciekawość na przykład. Przelotny uśmiech, posłany nieznajomemu na ulicy. Przebywanie poza mieszkaniem po zmroku. Albo szarpanie się z przedstawicielem Rządu na doskonale widocznym dla Strażników Pokoju moście.
Uświadomiłam sobie to w ułamku sekundy, gdzieś między chwilą, w której moje palce zaciskały się na materiale drogiego płaszcza, a muśnięciem ciepłego oddechu w okolicach ucha. Znieruchomiałam; zdrowy rozsądek obił się głucho o wnętrze czaszki, jedynie po to, żeby błyskawicznie zniknąć, nie zostawiając po sobie nic, za wyjątkiem mglistego wrażenia, że istniało coś jeszcze. Coś oprócz promieniującego ciepłem ciała, znajdującego się stanowczo zbyt blisko mnie, i coś oprócz niezrozumiałych kilku słów, które stanowiły chyba odpowiedź na jakieś pytanie, ale osobiście nie mogłam sobie przypomnieć, żebym takowe zadała. Coś oprócz warg, irracjonalnie i bezsensownie przyciśniętych do moich.
Ale od kiedy szukałam sensu w szalonym cyrku, w jaki zamienił się dzisiejszy świat?
Puściłam luźno poły charlesowego płaszcza, jakby moje palce nie czuły już dłużej potrzeby przytrzymywania go tak blisko. Pocałunek, gwałtowny i niezapowiedziany, smakował dymem papierosowym i lekkomyślnością, ale chociaż jakiś wewnętrzny głosik próbował mnie przekonać, że powinnam czuć się źle, to wyrzuty sumienia były ostatnią rzeczą, o której pomyślałam. Nie myśląc; znów wróciła do mnie błogosławiona obojętność, przypominając mi o oczywistym fakcie, że teraz było mi już wszystko jedno. Może życie z dnia na dzień wcale nie było takie złe. A może tak tylko sobie wmawiałam, bezlitośnie uciszając wszystkie szepty w mojej głowie i odcinając się od obrazów i wspomnień, których nie chciałam już widzieć. Których nie mogłam widzieć, jeśli miałam zamiar przetrwać jakoś kolejne i kolejne godziny, nie poddając się coraz bardziej kruszącej się psychice i szaleństwu, wygodnie rozgaszczającemu się we wszystkich komórkach mojego ciała.
- Violator jest w tamtą stronę - odpowiedziałam cicho, wiedząc, że i tak mnie usłyszy i nieznacznie szarpiąc głową w lewo, wcale nie do końca przekonana, czy fransowy dom publiczny faktycznie znajdował się po wskazywanej przeze mnie stronie getta. To nie miało znaczenia, tak samo jak wszystkie inne słowa, które padły i które jeszcze miały dzisiaj paść; tak samo jak mój szacunek do siebie samej, niknący w oczach od miesięcy, topniejący razem z brudnym śniegiem na ulicach kwartału i odłupujący się równo z lecącym z budynków tynkiem, by finalnie przestać istnieć, nie pozostawiając po sobie nawet wspomnienia. Ani - o dziwo - żadnego uczucia pustki czy braku.
Bo ten ostatni był powodowany w tamtej chwili jedynie przez wargi mężczyzny, oderwane od moich stanowczo zbyt szybko.
Wspięłam się na palce, ponownie niwelując dystans między nami i tym samym ostatecznie uciszając strzępki niejasnych myśli, które jeszcze jakimś cudem uchowały się w zakamarkach mojego umysłu. Dłońmi znów odnalazłam materiał jego płaszcza, ale tym razem skupiłam się nie na przyciąganiu go do siebie, a na guzikach, odskakujących jeden po drugim bez śladów protestu. Po co był mu ten cholerny płaszcz? Nie było aż tak zimno.
- Płacą ci za takie zbieranie informacji? - zapytałam, na sekundę autentycznie zaintrygowana, odnajdując lukę gdzieś pomiędzy oddechami i jednocześnie wsuwając swoje zlodowaciałe palce pod materiał jego koszuli.
Powrót do góry Go down
Sponsored content

Stary most - Page 5 Empty
PisanieTemat: Re: Stary most   Stary most - Page 5 Empty

Powrót do góry Go down
 

Stary most

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Powrót do góry 
Strona 5 z 5Idź do strony : Previous  1, 2, 3, 4, 5

 Similar topics

-
» Stary most
» stary Ginsberg
» Stary supermarket
» Stary cmentarz

Permissions in this forum:Nie możesz odpowiadać w tematach
Panem et circenses :: Po godzinach :: Archiwum :: Lokacje :: Getto-