|
Autor | Wiadomość |
---|
| Temat: Re: Zaułek na obrzeżach Czw Lut 20, 2014 10:13 pm | |
| /z głównej ulicy/
Dwa dni temu? To czemu dopiero teraz dowiedziała się o możliwości przejścia przez mur?! Ach, no tak. Bo siedziała w areszcie. No, ale mniejsza z tym - Emma słuchała uważnie wskazówek facecika. Były proste i jasne, więc nie miała wątpliwości, że trafi za mur. Pod warunkiem, że nie złapie jej jakiś nadgorliwy strażnik, których w ostatnim czasie było wszędzie pełno. - Nie jestem. Jeszcze głupiej byłoby, gdybyś to ty był szpiclem i właśnie mnie wrabiał. - Odwarknęła mężczyźnie na jego głupkowate domysły. - Biadolisz jak baba. - Powiedziała, odbierając paczkę. Zważyła ją w rękach, po czym schowała za pazuchę. - Skąd będziesz wiedział. że przesyłka trafi do odbiorcy? - Zapytała, jednak nie kwapiła się wysłuchać odpowiedzi. Odwróciła się na pięcie, poprawiła kurtkę i pewnym krokiem wyszła ze śmierdzącego zaułka. Szła ulicą, klucząc trochę to w jedną, to w drugą stronę, tak dla pewności, że będzie miała okazję zgubić kogoś, kto mógłby ją śledzić. W końcu trafiła na uliczkę, o której mówił jej tymczasowy współpracownik. Zanim jednak weszła do magazynu, przykucnęła obok jednej ze ścian i pomacała paczkę przez materiał kurtki. Miała ochotę tam zajrzeć, jednak nie wiedziała, czy warto. Liczył się czas, liczył się czas i... Zwyciężyła pokusa. Najpierw zrobiła szybki rekonesans, po czym chwyciła sznurek wiążący papier i pociągnęła. |
| | | Zawód : Troublemaker Znaki szczególne : avatar © laura makabresku
| Temat: Re: Zaułek na obrzeżach Czw Lut 20, 2014 11:15 pm | |
| Sznurek, którym obwiązana była paczka, nie okazał się zbyt solidny - puścił za pierwszym pociągnięciem. Z szarego papieru wysunęło się kilka przedmiotów - kapitoliński dowód tożsamości bez zdjęcia, wydany na nazwisko Lydia Sherwood, niewielki rulonik banknotów, pojedynczy klucz i złożona na pół kartka z ręcznie zapisanym adresem. Sekundę później, w uliczce przylegającej do tej, na której obecnie znajdowała się Emma, rozległ się odgłos dwóch par kroków. Do kogokolwiek należały, wydawały się oddalone o dobrych kilka metrów, ale z każdą sekundą dźwięk był wyraźniejszy.
Znalezione przedmioty zostały - na chwilę obecną - dopisane do ekwipunku.
|
| | |
| Temat: Re: Zaułek na obrzeżach Czw Lut 20, 2014 11:46 pm | |
| Nie wiedziała, czego może spodziewać się po paczce, jednak zawartość bardzo jej nie zdziwiła. Przejechała palcem po ruloniku banknotów, zapoznała się z adresem na kartce i spojrzała na dowód. - Hello, Lydia. - Powiedziała do białego prostokącika, który aż prosił się o to, by wkleić tam zdjęcie jasnowłosej panny po trzydziestce. W końcu facecik powiedział, że ma dostarczyć przesyłkę, nie powiedział wcale kiedy... Kroki! Emma pospiesznie wcisnęła rzeczy z pakunku do kieszeni kurtki i zapięła zamki błyskawiczne, papier wkładając do tylnej kieszeni spodni. Szlag by to... Nie zdąży przekleić zdjęcia, nie ma mowy. Poza tym, na czym miałoby to zdjęcie się trzymać? Na ślinie? Dobra, nie mogła panikować. Coś wymyśli, coś wymyśli... Uciec nie miała gdzie, na dach wskoczyć nie dałaby rady. Była w przysłowiowej czarnej dupie, jednak nie zamierzała się poddawać. Musiała przecież jak najszybciej przejść przez mur. Dotrzeć do ludzi poza nim, dać im zdjęcie Aidena, pokazać nagranie, na którym skacze przez skakankę, wywraca się i wybija mleczaki. Będzie błagała, by przypomnieli sobie, gdzie widzieli jego twarz. Widzieć gdzieś musieli, w końcu Aiden żył i gdzieś tam sobie biegał po świecie! W przypływie geniuszu, który mógł być równie dobrze przypływem durnego pomysłu, oderwała zdjęcie ze swojego KOLCowego dowodu (och, wyszła na nim naprawdę korzystnie...) i schowała do tej samej kieszonki, co dowód Lydii Sherwood. Powie, że odpadło! ...Chociaż najpierw mogła sprawdzić, kto idzie. Przewróciła oczami na własną porywczość i wychyliła jedno oczko za róg, jednocześnie chwytając oburącz broń. Jakby były problemy, to strzeli skurwysynom między oczy. Tylko żeby się nie zleciała reszta! No, jeśli to w ogóle będą Strażnicy... Gdyby mogła tak czmychnąć do drzwi magazynu! |
| | | Zawód : Troublemaker Znaki szczególne : avatar © laura makabresku
| Temat: Re: Zaułek na obrzeżach Pią Lut 21, 2014 11:33 am | |
| Rozeznanie terenu okazało się całkiem mądrym posunięciem, bo zamiast charakterystycznych mundurów Strażników, Emma zauważyła trzymającą się za ręce parę, bez pośpiechu przechadzającą się uliczką. Nie powinni sprawiać problemów... chyba. Może będą tak zajęci sobą, że nawet nie zwrócą uwagi na dziewczynę, wślizgującą się do jakiegoś starego budynku?
Przepraszam za długość, mój prąd zrobił kamikadze i piszę z telefonu. 3 |
| | |
| Temat: Re: Zaułek na obrzeżach Pią Lut 21, 2014 11:48 am | |
| Emma prychnęła cicho. W sumie, to wręcz bezgłośnie. To też sobie wybrali miejsce na schadzkę! KOLC nie był najpiękniejszym miejscem na ziemi, ale stare magazyny były akurat najmniej romantyczną częścią getta, jeśli by się zastanowić. No, ale to akurat było najmniejszym zmartwieniem dla Emmy. Aktualnie nie miała żadnego dokumentu, który potwierdziłby jej tożsamość. Oba papierki świeciły obecnie pustką w miejscu na zdjęcie. Będzie musiała szybko coś z tym zrobić... Ale co? Podejdzie do okularnika w granatowym płaszczu i powie Klej, albo twoja przesyłka zostanie spłukana w kiblu? Nie brzmiało to zbyt groźnie, brzmiało wręcz niepoważnie. Taa, przesyłka... Emma pomacała jeszcze raz zawartość zapiętych kieszeni. Nie chciała nikomu robić problemu, ale jeśli tożsamość Lydii Sherwood miałaby jej pomóc w odnalezieniu Aidena... Czy okularnik wiedział, co miało być w środku? A jeśli Emma włożyłaby wszystko z powrotem w papier, zawiązałaby i ups! zapomniała wyciągnąć dowodu? Przepływ informacji nie należał do najlepszych, facecik z zaułku nie musiał się przecież dowiedzieć o zdekompletowaniu paczki. Emma, uważając gdzie stawia stopy, zakradła się do uchylonych drzwi, by wślizgnąć się do środka. Nie potrzebowała żadnych widzów tej sytuacji, niezależnie od ich intencji czy poglądów. Jeśli nawet nie chcieliby jej wydać, czy pojmać za próbę ucieczki, zaraz by ją o coś prosili. Przynieś to zza muru, przynieś tamto, pozdrów moją bratanicę w dzielnicy rebeliantów... Bla, bla, bla.
|
| | | Zawód : Troublemaker Znaki szczególne : avatar © laura makabresku
| Temat: Re: Zaułek na obrzeżach Pią Lut 21, 2014 2:49 pm | |
| Ponieważ wszystkie okna magazynu zabito deskami, w środku panowały ciemności. Jedynym źródłem przymglonego światła były jasne, wąskie smugi, przebijające się gdzieniegdzie przez nieszczelne drewno, ale widoczność tak czy siak ograniczała się do kilku metrów. W swoim otoczeniu Emma mogła zobaczyć opustoszałe, wysokie do sufitu półki i walające się po podłodze fragmenty kartonowych pudełek. Po lewej znajdowały się jakieś drzwi, na pierwszy rzut oka - zamknięte. Posadzkę zaścielała gruba warstwa pyłu i pokruszonego tynku, który wzbijał się w powietrze przy każdym kroku, ale za to świetnie tłumił dźwięki. Właśnie, dźwięki. W magazynie panowała względna cisza, nie licząc jednostajnego odgłosu kapiącej wody, dochodzącego z drugiego końca budynku.
Emma, według instrukcji starca, przejście na drugą stronę znajduje się po przeciwległej stronie hali. Możesz od razu pójść w tamtym kierunku, ale może warto najpierw rozejrzeć się za czymś przydatnym?
|
| | |
| Temat: Re: Zaułek na obrzeżach Pią Lut 21, 2014 6:21 pm | |
| Coś przydatnego... Jak klej do zdjęcia? Pociągnęła nosem, wdychając zapach stęchlizny i kurzu. Eau de magazine. Poczekała chwilę aż oczy przyzwyczają się do ciemności panującej w środku i przypomniała sobie wskazówki. Ruszyła powoli w stronę, po której miała znajdować się dziura. Zahaczyła kolanem o jakieś pudło stojące na środku przejścia i w ostatniej chwili złapała zlatującą z niego puszkę. Serce mimowolnie przyspieszyło, gdy pochylała się nad ziemią i próbowała bezgłośnie odstawić metalowy przedmiot. Skup się. Pamiętaj o Aidenie. Tak, musiała przypominać sobie co chwila, że wszystko co robi, robi dla Niego. Chociaż w momentach takich jak ten, przypominała jej się praca i szkolenia, szukanie, odnajdywanie, chronienie, adrenalina przy akcjach, zmęczone mięśnie po wyczerpującej akcji. To było znacznie łatwiejsze i zabawniejsze niż macierzyństwo, ale nie śmiało się z jej żartów, a wieczorem nie piło mleka z cynamonem. Wyprostowała się i ponownie ruszyła, tym razem ostrożniej stawiając kroki i rozglądając się dookoła. Magazyn był pełen starych, niezdatnych do użytku rzeczy, jednak nie zaszkodziło pomyszkować. A nuż znajdzie latarkę... Diodę LED chociaż? Lampę naftową, świeczkę, cokolwiek? |
| | | Zawód : Troublemaker Znaki szczególne : avatar © laura makabresku
| Temat: Re: Zaułek na obrzeżach Pią Lut 21, 2014 10:48 pm | |
| Zagracone pomieszczenia i ciemności nigdy nie były dobrym połączeniem. Emmie udało się co prawda uratować puszkę przed upadkiem, ale nie zauważyła, że wystająca z jednego z pudełek siatka, zaczepiła się o jej ubranie. Kiedy kobieta ruszyła dalej, mogła bez problemu poczuć szarpnięcie, ale na reakcję było już za późno - ciężki karton przez ułamek sekundy balansował na krawędzi półki, by w następnym momencie runąć z hukiem na posadzkę. Dźwięk, który rozniósł się po pustej, a tym samym świetnej pod względem akustycznym hali, wywołałby z grobu umarłego. Echo uderzenia pudełka o podłogę jeszcze nie przebrzmiało, kiedy rozległy się odgłosy toczących się po płytkach, metalowych przedmiotów. Kilka smug jasnego światła rozbłysło jednocześnie i w pierwszym momencie trudno było określić, skąd pochodzą - dopiero po chwili stało się jasne, że kartonowe opakowanie było pełne latarek. Jeden ze snopów światła padł na przytwierdzony do ściany fragment blachy wielkości szkolnej tablicy - czyżby tej, o której wspominał starzec? Dobra wiadomość była taka, że prowizoryczna zasłona nie wydawała się zbyt solidnie zamocowana, zła - że znajdowała się jakieś dwa metry nad posadzką, więc dosięgnięcie jej ręką było niemożliwe.
Emma - blacha znajduje się zbyt wysoko. Nie możesz do niej doskoczyć, nigdzie nie widzisz też drabiny, chociaż przypominasz sobie, że jakaś mignęła ci zaraz po wejściu do budynku. Możesz się po nią wrócić, możesz też spróbować przysunąć do ściany jeden z pustych regałów.
|
| | |
| Temat: Re: Zaułek na obrzeżach Sob Lut 22, 2014 12:14 am | |
| Powinna dostać nagrodę, naprawdę. Podnieść jedno, żeby przewrócić drugie. Mistrzostwo. Aż podskoczyła i przylgnęła do ściany, czekając, aż najgorsze minie. Uspokoiła przyspieszony oddech i spojrzała na zawartość pudła, która wyleciała na brudną podłogę. Źrenicy zwęziły się gwałtownie, gdy światło błysnęło jej po oczach. Światło? Światło, alleluja! Emma szybko schyliła się po latarkę, drugą schowała na zaś i wtedy ruszyła by obadać przejście, zakryte wciąż blachą. Przewróciła oczyma po raz setny tego dnia. Niedługo wejdzie jej to w nawyk. Szkoda, że facecik nie wspomniał, że będzie potrzebowała ekwipunku do wspinaczki, żeby przejść. No, z drugiej strony, przejście nie mogło być zbyt widoczne i zbyt łatwe do przekroczenia, inaczej wszyscy by z niego korzystali i władza zbyt szybko by się o nim dowiedziała. Westchnęła i rozejrzała się. Nie było czasu do stracenia, ale nie chciała ryzykować wchodzeniem na jakieś stare szafy. Idziemy po drabinę! |
| | | Zawód : Troublemaker Znaki szczególne : avatar © laura makabresku
| Temat: Re: Zaułek na obrzeżach Sob Lut 22, 2014 12:33 am | |
| Drabina znajdowała się zaraz przy drzwiach wejściowych. Metalowa, w kształcie litery 'A', nieco przeżarta rdzą, ale na pierwszy rzut oka solidna. Niestety, również nieco ciężka, więc przetransportowanie jej do przeciwległej ściany kosztuje sporo wysiłku.
W następnym poście możesz założyć, że Emmie udało się dotaszczyć drabinę do blachy na ścianie bez większych przeszkód. Co prawda porządnie bolą ją ręce, ale nic poza tym. Sama zasłona też daje się odczepić bez problemu. |
| | |
| Temat: Re: Zaułek na obrzeżach Sob Lut 22, 2014 10:19 am | |
| Alleluja po raz drugi! Emma znalazła drabinę i przytachała ją pod ścianę. Próbowała zrobić to możliwie jak najciszej, więc zamiast ją ciągnąć, musiała ją podnieść. Przez to zaczęły trochę boleć ją ręce, ale... Nie ma to jak dobry wycisk! Prawie jak na siłowni. Em rozstawiła drabinę pod ścianą, sprawdziła, czy się nie chybocze i opuściła na chwilę ręce, biorąc głęboki oddech. No, odsapnęła, to może ruszać dalej! Ostrożnie wspięła się po szczeblach i wyciągnęła rękę do zasłony. Po paru sekundach odczepiła ją od ściany i mogła już zajrzeć na drugą stronę. Odstawiła blachę na ziemię i wytarła dłonie o spodnie. Ponownie wspięła się na górę i z uczuciem lekkiej ekscytacji i oczekiwania na to, co nieznane skoczyła w przejście, jak Alicja w norę królika. OK, Alicja wpadła, Emma dobrowolnie wsadziła ciało w wąskie przejście. Ahoj, przygodo! I ahoj Aidenie, oczywiście!
zt? |
| | | Zawód : Troublemaker Znaki szczególne : avatar © laura makabresku
| Temat: Re: Zaułek na obrzeżach Sob Lut 22, 2014 12:17 pm | |
| Przeskoczenie przez mur nie sprawiło Emmie problemów, lądowanie... hm, to już inna kwestia. Teren po drugiej stronie okazał się nie być ani trochę bliżej dziury niż posadzka magazynu, za to stanowczo o wiele bardziej nierówny. Spadając, kobieta trafiła na luźny fragment cegły, lewa noga w kostce przekrzywiła się pod dziwnym kątem, coś chrupnęło. Na szczęście kości w stawie skokowym same zdołały wrócić do wcześniejszego położenia, ale przez kilka dni będzie bolało. Całe szczęście, że dookoła nie było żywej duszy (i to dosłownie - po opisywanym przez staruszka łączniku także nie został nawet ślad), bo ucieczka mogłaby być bardzo utrudniona.
W sumie miałam Cię jeszcze pomęczyć, ale zachowam to na później, także na chwilę obecną - jesteś wolna. Radzę poszukać jakiegoś schronienia, bo choć idzie wiosna, noce nadal bywają zimne. Może któryś z mieszkańców Dzielnicy Rebeliantów zdecyduje się na współlokatorkę? A w ogóle dzięki za rozgrywkę, wyszła dłuższa niż w pierwszej chwili planowałam, ale bawiłam się nieźle. :>
|
| | | Wiek : 18 Zawód : Bezrobotna Przy sobie : ♦ W worku - para kastetów, pistolet, paczka prezerwatyw (3 sztuki), magazynek z 15 nabojami, kapsułka z wyciągiem z łykołaków, latarka z wytrzymałą baterią, śpiwór; ♦ W fałdach śpiwora - mapa podziemnych korytarzy (X2, X7, X8), mapa Kapitolu oraz dowód tożsamości, prawo jazdy i zezwolenie na posiadanie broni na nazwisko Daniel Levitt; ♦ W kieszeniach - scyzoryk wielofunkcyjny (prawe udo); ♦ Zawszeona na pasie - apteczka militarna (brudno-szarozielona). Znaki szczególne : Niski wzrost (155cm); wada wzroku (po oczach nie widać! braki ndrabia głównie węch); wychudzone ciało Obrażenia : Nieco starta skóra na łokciach i kolanach; Rana postrzałowa na lewym udzie (poszarpana pociskiem skóra właściwa i uszkodzony mięsień), duże kolorowe sińce na prawym przedramieniu, na brzuchu, w okolicy (pękniętego) żebra z prawej strony. Masa mniejszych siniaków.
| Temat: Re: Zaułek na obrzeżach Nie Sty 11, 2015 8:32 pm | |
| /Po wydarzeniach z Głównej UlicyNie miała dokąd pójść, więc wróciła tutaj. Błądzić po pustych zaułkach z pustymi myślami, lub w brudnych, z nieczystymi. Z każdym kolejnym dniem coraz mniej wierzyła w swoje szczęście i pech, które miały pomóc jej odnaleźć rodzicieli. Coraz częściej przetaczała się przez nią myśl, że od dawna nie żyją lub są w dystrykcie. Wraz z tą myślą, siły ją opuszczały, wraz z motywacją. A wtedy ze wszystkich stron atakowały ją inne rzeczy. Na przykład zimno, które wdzierało się do podartych dżinsów i lekkiej, zużytej bluzki, przeszywało jej skórę, aż cała się trzęsła. Kolejny powiew wiatru zmuszał ją do refleksji nad tym, czy warto jeszcze się tułać, czy może usiąść i tak pozostać... na długo. Wtedy dochodziło do kolejnej walki. Całkiem niedawno spotkało ją ogromne szczęście. Nie musiała troszczyć się o jedzenie kilka dni, głównie z racji tego, że większa ilość pożywienia wywoływała nudności. Mogła też podzielić się z innymi tym, co jej zostało. Kiedy próbowała grzać się w ocalałych piwnicach przez prześwity w stropie oświetlała mapę, teraz głęboko schowaną w odmętach worka na śpiwór, badała ją i uczyła się na pamięć, by jak najprędzej się jej pozbyć. Do tego potrzebowała mieć pewność, że dokładnie zna mapę na pamięć. Teraz, kiedy wiatr, zdawało się, krążył wewnątrz jej ubrań, a policzki i nos były zaróżowione, teraz, gdy szukała schronienia na wieczór, bo zachodziło słońce, a próżno szukać światła w gettcie, którego potrzebowała do ruchu, powtarzała w myślach wszystko to, co było na mapie. Dawało jej to otuchy, bo wierzyła, że da radę coś zmienić. Że może opuścić to miejsce. Wierzyła, że musi je opuścić. Wierzyła, że stąd nie zrobi absolutnie nic, by pomóc innym. Zwłaszcza... taka. Wyciągnęła przed siebie patyk, jaki trzymała w zmarzniętej dłoni tykając cegły i rozsuwając szkło, jakie zalegały pod ścianą. Opierała się o nią ręką, chociaż czuła zimno dobiegające od cegieł przynajmniej nie upadła jeszcze na twarz haratając ją szkłem. Zakręciła w uliczkę w lewo nadal dźgając ziemię patykiem. Ostrożnie stawiała kroki, zniszczone trampki były dość przemoczone. I ona sama też była mokra od niedawnej ulewy. Przynajmniej już nie cuchnęła potem, a najgorsze błoto zeszło z jej ciała i ubrań. Ot... prysznic. Jedyne co miała na sobie suchego to worek na śpiwór, cienkim sznurkiem przepasany przez ramię. Z suchym śpiworem, zapałkami, mapą, ukrytą jeszcze między kastetami tak, by nikt niego nie znalazł obłapując worek, a nawet wyjmując śpiwór, bo to było gdzieś w środku. W końcu przestała słyszeć chrzęst szkła i nieco się rozluźniła. Wytężyła wzrok. Weszła w wąską uliczkę między budynkami, magazynami. Miała nadzieję, że znajdzie tu jeszcze pożywienie. Albo cokolwiek przydatnego. Nie dostrzegła wejść do magazynów, więc te musiały być kilkanaście kroków przed nią, gdzie zobaczyła cień szarości na tle ciemniejszych budynków. A więc musiało być tam rozwidlenie dróg. Tego dnia wydawała się zrezygnowana. Łapało ją przeziębienie, a przynajmniej była na nie wystawiona. Była pewna, że wielu w getcie umrze z powodu chorób. Kapitol nie przejmował się przecież ludźmi z KOLC'a. Nie tyle co bała się o własne życie, ale o życie dawnych bliskich, w tym wypadku jedynych krewnych. Ona nigdy nie miała problemów ze zdrowiem. Była mocno zamyślona, zatopiona w myślach. Osłabiona zagubieniem i połowicznymi celami, w które powątpiewała. Obiecała sobie dążyć do nich, jednak... musi przetrwać zimę. I... Uciec... Nagle jej głowę zaatakowały kolejne myśli. Aż się zatoczyła dwa kroki do przodu, wypadł jej kijek z wychudzonej ręki. Żołądek ścisnął się i siłą woli nie zwymiotowała tak cennego dla niej posiłku w formie kawałka mielonki. Drugą dłoń nadal miała zaciśniętą. A w środku list, od którego bolało ją serce. Czy dam radę przejść tunelami i stąd uciec? Wiedziała, że nikt, nikt jej nie posłucha. Żaden Strażnik, żaden mieszkaniec Kapitolu nie udzieli jej łaski. Była tylko brudnym robakiem. Ach i wszystko od nowa, wątpliwości, strach, zagubienie. Nie usłyszałaby wołania, kroków. Była taka pusta, że zapadała się w sobie, niczym ludzki wrak, tak wyglądała. A w środku narastała panika. Niedawno wyszła z więzienia, teraz szukał jej "list gończy". Nie miała też już jedzenia, żeby tułać się po tunelach, a poprzednie dni wcale nie poprawiły jej mizernej, wychudzonej sylwetki. Jej jedynym celem było tylko dotrzeć do magazynów, znaleźć wejście i schować się przed wiatrem i nadchodzącym deszczem, a potem... Jak najszybciej obmyślić plan. Wręcz się do tego zmuszała, by iść szybciej, tak czułą się zrezygnowana i przerażona jednocześnie. Byleby nie zmarznąć. By ratować swoje zdrowie, życie. Czuła się ścigana, goniona przez los, przez utrapienie, klątwę. |
| | | Wiek : 30 lat Zawód : Strażnik Pokoju || pani oficer Przy sobie : broń palna, magazynek z piętnastoma nabojami, w pełni skompletowany mundur żołnierza, telefon, paczka papierosów, zapalniczka, nóż ceramiczny, krótkofalówka, antybiotyk (3 tabletki) Znaki szczególne : blizny na dłoniach, szaleństwo w oczach, dziura zamiast serca Obrażenia : ogólne osłabienie (boli mnie głowa i nie mogę spać ♫)
| Temat: Re: Zaułek na obrzeżach Wto Sty 13, 2015 10:33 pm | |
| Nad Kapitolem krążyły szare, przywodzące na myśl brudny śnieg chmury, które od samego rana z powodzeniem przesłaniały słońce. Ich siwa, nijaka barwa przeklęła miasto i spowiła je w burości godnej najbardziej zatęchłej speluny. Podobna pogoda miała jednak swoje zalety, a jedną z nich w pełni potrafiłam docenić ja – ta, która od dobrego kwadransa nieruchomo wpatrywała się w ołowiane, ciężkie niebo. Nieustanny deszcz, porywisty wiatr oraz wszechobecna wilgoć skutecznie zniechęcała mieszkańców getta do opuszczania czterech ścian… i żaden z patrolujących wąskie uliczki Strażników Pokoju nie mógł im mieć tego za złe. Nawet ja nie stanowiłam pod tym względem wyjątku. Parszywy humor – wywołany najpewniej warunkami atmosferycznymi i niemożnością zapalenia papierosa – był wystarczająco pogłębiany przez wszechobecny smród, który był niczym symfonia sprzeczności i przykrości – kakofonia, chaos, kompozycja wariata. Psie gówna konkurowały o lepsze ze słodkim odorem rzygowin. Tu i ówdzie walał się trup kota, który nie omieszkał wnieść swojego do palety wonności, a jeśli komu było mało, mógł wzbogacić doznania wątpliwie przyjemną wonią… … ludzi. Choć pozornie nieobecni, byli jakby osobnymi kompozycjami, złożonymi z jadła, napitków i płynów ustrojowych w różnym stężeniu. Niczym wory na zapachy. A ja, Previa, czułam je wszystkie. Każde wahnięcie smrodliwej frazy, każde załamanie, skłamanie formy – smrody żrące się wzajem i znoszące, pasożytujące na sobie i współpracujące dla dobra Sprawy – czyli ogólnego Wszechsmrodu. To dość szybko i całkiem skutecznie przypomniało mi, jak bardzo nienawidzę ludzi. Ludzi w tej ich rosnącej masie, w tym stężeniu cielsk, które tłumiły to, co ich miało wyróżniać na tle stworzenia – choć błysk myśli. Przez to osobliwe podejście przez całe życie napędzało mnie uczucie wiecznej niechęci, a nawet wściekłości, i byłam dzięki temu niestrudzona w dociekaniach, wnikliwa jak igła wrażona w tyłek samej Prawdzie. A prawda, dziwna rzecz, bywała zwykle jak dziwka – występna, zła, podła. Nie było w niej żadnej wzniosłości, żadnego majestatu, niejednokrotnie dziwiłam się tym wszystkim poszukiwaczom prawdy – to tak jakby wysyłać listy gończe za kloaką i jeszcze nie dostawać za jej odnalezienie nędznego grosza. Przed dwudziestoma minutami z nieba w końcu przestał lać deszcz – to jednak w niczym nie rekompensowało mi moralnych strat, jakie poniosłam wciśnięta w zatęchłą bramę nie mniej zatęchłej kamienicy getta. Gdzieś w ogólnym roztargnieniu z mojego gardła wyrwało się ciche warknięcie zniecierpliwienia, gdy po raz kolejny zerknęłam na zegarek… i gdy po raz kolejny stwierdziłam, że Victor Sean się spóźnia. Na patrol. Ze mną. To nie była nawet kwestia prestiżu czy szacunku – miałam głęboko w poważaniu, jak konkretnie postrzega mnie Sean (choć lubiłam dostrzegać w jego oczach podziw. O próżności!). Sprawa już dawno przestała dotyczyć wyłącznie mnie bądź moich potrzeb. Rzecz dotykała teraz sfery czysto zawodowej… a co za tym idzie – poniekąd duchowej. Każda minuta, każda sekunda zwłoki oznaczała dla mnie nieodwołalną utratę szansy przez wylegitymowaniem zbłąkanej duszy, która – niczego nieświadoma – wpadała właśnie w paszczę lwa. Szlag trafiał plany pobicia rekordu w ilości zatrzymanych, na nic zdawały się marzenia podbudowania statystyk Strażników. A wszystko dlatego, że Sean nie dotarł. I lepiej dla niego, by nieobecność wywołana była rychłym zgonem. Nawet połamane nogi, dziura w głowie wielkości jabłka i operacja przeszczep twarzy nie stanowiły dla niego żadnego usprawiedliwienia. Bo Previi Benner po prostu się nie wystawia. Płaski obcas desantówki zazgrzytał cicho, gdy ruszyłam przed siebie wściekłym krokiem wypuszczonej z bestii klatki – dla postronnego obywatela całość zajścia mogła wyglądać dość zaskakująco… i niepokojąco, choćby z uwagi na okoliczności. Po pierwsze i najważniejsze – mundur Strażnika Pokoju nigdy nie budził dobrych skojarzeń. Po drugie i mniej istotne – tym Strażnikiem był nie kto inny jak nie-do-końca-zrównoważona-Benner. Po trzecie i wynikające z dwóch poprzednich – nie tyle wyszłam z owej wilgotnej cienistości zalegającej niespodzianie rozległe piwnice podupadającej kamienicy… … co raczej się wyłoniłam. Wyłoniłam się – o tak, to odpowiednie słowo. Kamienica ta, a już osobliwie jej piwnice, cieszyła się złą sławą, co jakiś czas słyszano tu tajemnicze nocne pogłosy, zgrzyty jakoweś i trzaskania, czasem ten i ów dostrzegał widmowe postacie rodzące się z ciemności. Rychło budynek opustoszał, przeznaczono go nawet do rozbiórki, której jednak nikt nie chciał się podjąć. I tym razem nic, niestety, nie pozwalało snuć przypuszczeń, że zabłąkałam się tam poprzedniej nocy, wracając z knajpy w stanie pomieszania zmysłów i splątania języka… czy też może odwrotnie. Nie, zwyczajem nabytym jeszcze z treningów przed Igrzyskami, ja się z mroku nagle wyodrębniłam - wyglądając zresztą w szarym świetle dnia nieszczególnie; biały mundur, znudzone, lekko poirytowane spojrzenie i koci krok polującego drapieżnika nie budziły szczególnego respektu. Do czasu. Dwie przecznice dalej i tuzin przekleństw skierowanych pod adresem Victora monotonię obrazu getta przerwała istota ludzka. Krótkie, przeprowadzone z odległości stu metrów oględziny pozwoliły wyciągnąć klarowny wniosek – ofiarą będzie kobieta. Osiemdziesiąt metrów od celu udało się stwierdzić, że to mieszkanka getta. Brudne, podarte ubrania, chód zdychającego psa, smród gnijącego ciała. Pięćdziesiąt metrów od celu do ogólnego obrazu dopełnił upuszczony właśnie kijek i nagłe przyspieszenie kroku, tak właściwie dla szczura wyczuwającego zagrożenie. Dwadzieścia metrów od celu zauważyłam coś jeszcze. Białka oczu. Białka oczu. Coś w nich było. Rodzaj szaleństwa, przekroczenie bariery cierpienia. Niewysłowiona żądza ucieczki… od wszystkiego. Dłoń powędrowała spokojnie w stronę kabury, gdy zatrzymałam się raptownie przed kobietą, przywołując na usta najmniej niepokojący, najmniej spragniony krwi, najmniej szalony uśmiech na jaki było mnie stać. Osiemnaście, siedemnaście, szesnaście metrów… - Witam panią. – leniwie przeciągane samogłoski odbiły się echem od murów, kiedy dziesięć metrów w końcu zabrałam głos – wszak wypadało się przywitać. - Patrol Strażników Pokoju. Mogę zobaczyć papierek na tą słodką buźkę? – kąciki ust podjechały nieznacznie do góry, gdy skinęłam lekko głową, wskazując podbródkiem jasnowłosą kobietę. Jeszcze nic nie zapowiadało tragedii, jeszcze nic nie było stracone – kilka sprężystych, cichych kroków zniwelowało odległość między mną a dziewuszką do nie więcej niż pięciu metrów. – Byle szybko, słoneczko. Po godzinie policyjnej będę mniej rozmowna. |
| | | Wiek : 18 Zawód : Bezrobotna Przy sobie : ♦ W worku - para kastetów, pistolet, paczka prezerwatyw (3 sztuki), magazynek z 15 nabojami, kapsułka z wyciągiem z łykołaków, latarka z wytrzymałą baterią, śpiwór; ♦ W fałdach śpiwora - mapa podziemnych korytarzy (X2, X7, X8), mapa Kapitolu oraz dowód tożsamości, prawo jazdy i zezwolenie na posiadanie broni na nazwisko Daniel Levitt; ♦ W kieszeniach - scyzoryk wielofunkcyjny (prawe udo); ♦ Zawszeona na pasie - apteczka militarna (brudno-szarozielona). Znaki szczególne : Niski wzrost (155cm); wada wzroku (po oczach nie widać! braki ndrabia głównie węch); wychudzone ciało Obrażenia : Nieco starta skóra na łokciach i kolanach; Rana postrzałowa na lewym udzie (poszarpana pociskiem skóra właściwa i uszkodzony mięsień), duże kolorowe sińce na prawym przedramieniu, na brzuchu, w okolicy (pękniętego) żebra z prawej strony. Masa mniejszych siniaków.
| Temat: Re: Zaułek na obrzeżach Wto Sty 13, 2015 11:31 pm | |
| Nie czuła zapachu odoru. Gównie dlatego, że żyła tu zbyt długo by go czuć. Za to umiała rozpoznać ludzką działalność. Na przykład nie było tu starych trucheł zwierząt. Nic się nie mogło zmarnować gdy chodziło o jedzenie. O tak, jedzenie. Nigdzie go nie było. Nigdzie nie było też widać ludzi. Nic bardziej mylnego nie można było powiedzieć od „nie ma tu ludzi”. Oni już wiedzą. Wychylają się ledwie, łapią co chcą i uciekają dalej chować się po kątach, piwnicach, między zburzonymi wojną ścianami. Zmuszała się do kolejnych kroków, jej umysł powoli uspokajał się. Pomyślała, że by myśleć nie może być spanikowana jak szczur w klatce. Była szczurem w klatce... Nie widziała żadnej sylwetki, kiedy brodziła po kałużach kierując się do zakrętu. Nie widziała jeszcze żadnej sylwetki kiedy została sama rozpoznana. Niepokój i lęk jednak zaczęły narastać ponownie. Zwaliła to na swoją obecną i dawną sytuację. Po kilku krokach zauważyła, że nie ma w dłoni kijka. Ale nie cofnęła się do niego. Nie było potrzeby. Miała ściany, a uliczki były dość wąskie... A nie. Zatrzymała się. Podniosła wzrok. Lico jej pobladło, choć było zaróżowione od wilgoci i zimna. Dostrzegła niewyraźny, biały kształt. Cofnęła się ostrożnie trzy kroki, przyklęknęła i mając nadzieję, że sprawia pozory niewidomej zaczęła szukać po kałuży kijka. Dostrzegła już jego niewyraźne kontury i podniosła go wstając. Wyciągnęła znów przed siebie dotykając podłoża jego wąską częścią. Nazywany niby kijkiem był tak naprawdę cienką, długawą, elastyczną i miękką gałązką. Iliya miała nadzieję... Serce waliło jej jak młotem, a oddech miałą przyspieszony, chociaż zmuszała go do spokoju. Oparła rękę o mur i znów zaczęła się poruszać wzdłuż ściany. Krok, drugi. Miała nieco spuszczony wzrok i przymknięte powieki. W środku trwała wielka, wielka burza. Ta burza zaczęła też szarpać jej żołądkiem, bo zaczęło ją mdlić. Była po prostu przerażona. Strażnik się zbliżał. Widziała jego buty. Tuk, tuk, tuk. Stuka serce, bije, wali. Krok po kroku był coraz bliżej. Już... już mógłby przejść obok tej mizernej, przygarbionej sylwetki dziewczyny! Strażnik się odezwał. Kobieta. Iliya się zatrzymała. Zacisnęły się jej usta. Pierwsze co zrobiła, to wyciszenie umysłu i spowolnienie oddechu. Spojrzała przed siebie. Na ciemny kask na tle bieli, której tak się bała. Właśnie oceniała swoje szanse ucieczki. Były... nikłe. Miała bardzo zły wzrok, ale dobry słuch. A głos Strażniczki podpowiadał Iliyi, patrząc przez pryzmat wspomnień, że to nie jest jej szczęśliwy dzień. Przez chwilę zachwiała się na chudych nogach myśląc, że Strażniczka chce ją zabrać. Na szczęście... Chodziło „tylko” o dokumenty. Których... nie miała. Znowu. Znowu zostanie zabrana na posterunek? Znowu będzie przesłuchiwana? Znowu będą się znęcać nad nią? Znowu? Znowu...? Mina Iliyi była raczej mizerna, ale czego można się spodziewać od mieszkanki getta w takim stanie i to w obecności Strażnika? Tamta poruszyła głową, czego Iliya nie mogła zweryfikować. Mimo takiej odległości nadal bardzo niewyraźnie widziała jej twarz. Zwłaszcza przez kask. Nie zareagowała sądząc, że nie musi na to reagować. Wcale tak bardzo nie udawała... Zlękła się jednak. I lękała się coraz, coraz bardziej. Strażnik rósł i rósł w jej oczach, a po każdym ułamku sekundy wspomnienie głosu podoficerki stawał się coraz mroczniejszy i straszny. Iliya drżała. Jak przemoczony pies i to spodziewający się rózgi od pana, bo „przypadkiem” pogryzł kanapę. Wyciągnęła przed siebie kościstą, podrapaną dłoń, w której zaciskała kartkę zwiniętą w rulon. Karta zawierała dosyć... tragiczną wiadomość. - Tu powinno być zapisane moje nazwisko... Czy to starczy? – Zapytała cicho bardzo drżącym głosem. Poza tym odłożyła powoli patyk opierając go o ścianę i po oddaniu kartki zaczęła ściągać śpiwór z pleców. Jej wolne ruchy były wolne przez a) spięcie; b) nie chciała sprawiać wrażenia agresywnej. Nawet jej głos był miły, uprzejmy, chociaż zlękniony. Włożyła rękę przez otwór na górze i zaczęła przeszukiwać śpiwór między najbardziej zewnętrzną warstwą śpiwora a workiem. Jeżeli miała wkupić się w łaski tego Strażnika nie powinna być agresywna i powinna współpracować. Jednak bała się, że plan nie wypali i ten list nie będzie starczał... Miała tylko ogromne nadzieje... Gdyby okazało się, że Strażnik odpowie agresywnie Iliya zamierzała zrobić to, co zawsze robiła najgorzej. Ale element zaskoczenia mógł jej pomóc! Kiedy Strażnik zażąda więcej miała zamiar rzucić workiem w głowę Strażnika. To da cenną sekundę! No i nie powinien wyczuć, że w środku jest kastet nawet jak ściśnie, bo Iliya dobrze to ukryła. W trakcie wyrzucania worka w powietrze miała zamiar się rzecz jasna odwrócić i sprintem (a umiała biec dużo szybciej, niż by się wydawało po jej posturze!) pobiegłaby do najbliższego zakrętu. Tam wpadłaby w kolejną uliczkę i kolejną... aż może by uciekła. Była spięta i serce jej waliło. Nie wiedziała, czy zatrzyma ją kula, czy przewróci się... Bo szczerze nie widziała uwypukleń pod nogami... |
| | | Wiek : 30 lat Zawód : Strażnik Pokoju || pani oficer Przy sobie : broń palna, magazynek z piętnastoma nabojami, w pełni skompletowany mundur żołnierza, telefon, paczka papierosów, zapalniczka, nóż ceramiczny, krótkofalówka, antybiotyk (3 tabletki) Znaki szczególne : blizny na dłoniach, szaleństwo w oczach, dziura zamiast serca Obrażenia : ogólne osłabienie (boli mnie głowa i nie mogę spać ♫)
| Temat: Re: Zaułek na obrzeżach Sro Sty 14, 2015 10:03 pm | |
| Kwartał ochrony Ludności Cywilnej. Getto. Zapyziała, paskudna, nieciekawa dzielnica biedoty. Tekturowo-blaszano-foliowy cmentarz slumsów, poczciwa kwartalna nędza. Prawdziwa twarz Kapitolu. Wyboiste, pozbawione asfaltu ulice kręcą się jakoś tak bez sensu, bez pomyślunku. Po obu stronach drogi głębokie rowy ściekowe wypełnione brunatną, cuchnącą mazią niczym średniowieczne fosy bronią dostępu do nielicznych, wciąż dobrze zachowanych budynków użytku publicznego. W rozmokłą, lepką ziemię desperacko wczepiają się korzeniami postrzępione, poszarzałe od kurzu lampy, gdzieś bocznymi zaułkami przemykają dzieciaki – wychudzone, brudniejsze, niż dopuszcza ustawa. I każdy drobny szczegół zdaje się wołać: „Spadaj stąd, Benner, to nie miejsce dla ciebie, frajerko!”. Niedoszłe zarzewie wojny domowej. Podczas każdego z patrolów snuję krzywymi uliczkami niczym widmo zarazy. Tak samo użyteczna i mile widziana. Gdybym zdecydowała się pojechać do słynnych z nocnego życia Dystryktów jak Dwójka bądź Jedynka, mogłabym się przynajmniej upić. Niewiele, ale zawsze coś. Tymczasem kręcę się po getcie jakbym była zagubionym zwierzęciem, które zatacza coraz szersze kręgi w rozpaczliwej nadziei, że znajdzie swojego pana. Tak się właśnie czuję. Zagubiony zwierzak w wielkim, nieprzyjaznym mieście, w dzielnicy ludzi brudnych jak myśli pedofila. Ubrana w paskudnie śnieżnobiały mundur, jakbym cierpiała na liszaj lub inną odrażającą chorobę. Dla mieszkańców Jedenastki śmierć jest biała jak wapno. Czarna skóra chorego czy umierającego człowieka robi się szara, popielata. Nienaturalna. Strażnik Pokoju w getcie też jest nienaturalny… tylko znacznie mniej powszedni niż śmierć. Za to te dwie przykre anomalie się przyciągają. Zwłaszcza kiedy robi się ciemno… … a właśnie zapada zmierzch. Nagle, bez ostrzeżenia, jakby sam prezydent wyłączył światło w dziecinnym pokoju. Pora spać, moje ukochane owieczki. Jasne. Nocne życie Kwartału. Nieszczęsne małoletnie ofiary niesprawiedliwości społecznej zmuszane do pracy na ulicy przez wszechwładny patriarchat. Teraz ulica należy do stworów nocy. Do mętów i szumowin, które wylazły spod wilgotnych kamieni. I pośród tego wszystkiego – ja z mieszkanką getta. Nieznaną kobietą, przeciętnym produktem systemu, w jakim przyszło nam żyć. Drapieżnik i ofiara. Lew i antylopa. Sprawdzenie tożsamości, przekonanie się, czy dziewczyna widnieje w Krajowym Rejestrze, kilka burkliwych uwag na temat pogody – wylegitymowanie miało być wyłącznie formalnością. Krótką, nużącą błahostką w kolejnej godzinie nie mniej nużącej pracy. Ale od początku coś było nie tak. Mocno nie tak. Podejrzenie budziło już samo zachowanie kobiety – jeśli nie była niezrównoważona (a kto w getcie był zrównoważony?), stan jej zdrowia prezentował się znacznie gorzej niż po pobieżnych oględzinach. I choć nigdy nie przykładałam szczególnej uwagi do medycyny – jedyny wyjątek mogło tu stanowić wyjmowanie kuli z otwartej rany – nawet ja dostrzegałam anomalię. Oczy. To jej oczy. Ostatnie promienie słońca już zgasły. Pod ciemnogranatowym niebem migotały jaskrawożółte i zielone smugi; maleńkie światełka odbijały się od oleistej powierzchni asfaltu. Gdzieś wysoko nad naszymi głowami w niebo wzbił się samolot – sądząc po huku, stara, zdezelowana, wyremontowana przez złotą rączkę maszyna, która najpewniej transportuje do zabitej dechami Dziesiątki nieszczególnie istotnych dla Ogólnego Dobra dygnitarzy. Zmarszczyłam brwi, obserwując wychudłą dłoń zaciskającą w drżących palcach świstek niczym nie przypominający dokumentów, o które grzecznie poprosiłam. W obolałej głowie niemal natychmiast rozległo się ciche pi pi pi alarmu, kiedy odebrałam od kobiety kartkę – i choć jedna dłoń dzierżyła zawiadomienie wzywające do wywozu bydła transportu do Dwunastki, druga spokojnie, niemal leniwie przesunęła się w stronę kabury i zamarła dopiero, gdy czubki palców musnęły uchwyt broni. Treść świstka nie była mi obca… na dobrą sprawę dziesiątki, jeśli nie setki takich wiadomości przewijało się przez posterunek, co rusz zsyłając Strażnikom Pokoju przydupasów z KRESu, którzy potrzebowali pomocy w zlokalizowaniu poszczególnych adresatów. - Panno Aris… - obróciłam kartkę w palcach, wbijając wściekle czujne spojrzenie w jasnowłose dziewczę. – To zawiadomienie potwierdza tylko i wyłącznie Twój skrajny brak użyteczności dla Panem. W ten niedelikatny, ale dosadny sposób pragnę przekazać… - świstek przeciął powietrze tuż nad głową kobiety, kiedy zamachałam nim zachęcająco, nawołując do odebrania kartki. - … że nie. Zawiadomienie nie wystarczy. Wyprostowałam się ostrożnie, nawet na sekundę nie spuszczając wzroku z poczynań Aris-czy-jak-jej-tam-było. Jeśli miała dokumenty, właśnie mijała ostatnia chwila na ich okazanie. Później przychodził czas na nieco bardziej dosadne sposoby wymuszania danych osobowych. Wydęłam zaciśnięte, wiecznie gniewne usta walczącej amazonki, jakbym chciała prychnąć „szybciej, słońce” – na dobrą sprawę przed pogonieniem dziewczyny powstrzymało mnie wyłącznie nieznośnie, paraliżujące wycie, rodzące się gdzieś z tyłu głowy. Przeciągłe, wibrujące, nieznośne wycie, które niemal nieustannie słyszałam na arenie. - Worek. Tak dobrze znałam ruch ręki sięgającej w głąb pakunków, wiązałam z nim tak wiele niebezpiecznych przeżyć, że zaczęłam się przygotowywać , nim jeszcze ręka ukazała się z powrotem. Na milisekundy przed aferą mój przegrzany, zlasowany mózg wyczuł zagrożenie. Jak wtedy, podczas Igrzysk. Tyle, że tym razem nie mogę zabić bez zadawania pytań. - Pokaż worek! Natych… Ostatnia sylaba utknęła w gardle niczym ość szczególnie opornej ryby – w chwili, w której miałam sama sięgnąć po dobytej kobiety… … ta spełniła moją prośbę. W dość agresywny (i – do kurwy nędzy, nie rozumiem, jak mogłam do tego dopuścić – zaskakujący) sposób. Wściekły, zadziwiająco silny rzut posłał worek wprost w mój łeb, zaś jego właścicielka – wykorzystując chwilowy zamęt – rzuciła się biegiem do najbliższego rozstaju uliczek. Zdumienie, wściekłość i dzika, niemal zwierzęca potrzeba rozerwania tej małej, jasnowłosej małpy na strzępy przytłumiła wszystkie zmysły. Nie potrzebowałam innych bodźców, nawet nie miałam czasu na upewnienie się, czy hełm przetrwał natarcie pakunku – podbijany żelazem but z wściekłością huknął w worek, odsyłając go aż pod przeciwległy mur zaułka, gdzie spoczął w cieniu… … i dokładnie w momencie, w którym Aris była niemal w połowie drogi do skrzyżowania, wyszarpnęłam z kabury pistolet. Szybkie, mechaniczne, wyćwiczone ruchy. Odbezpiecz, wyceluj, naciśnij. Kurek szczęknął głucho, lufa zamarła tuż na wysokości lewego uda kobiety… Naciśnij! Donośny, suchy jak łamane w pół drzewo strzał odbił się echem od ścian zaułka i najpewniej rozległ się nad trzema kolejnymi przecznicami – ani myślałam czekać na efekty postrzału. Nogi same ruszyły przed siebie, po nie więcej niż trzydziestu metrach doganiając kobietę. Utykała? Krwawiła? Nie trafiłam? Bez znaczenia – bo właśnie teraz, w tym momencie… … nadszedł czas zemsty. Dłonie w białych rękawiczkach (czyż to nie wymowne?) zacisnęły się na ramionach Aris, gdy podźwignęłam ją brutalnie z chwiejących się nóg i dopiero po krótkiej chwili – zupełnie jakbym rozważała różne, wielobarwne opcje – pchnęłam kobietę na mokry od deszczu i innych ustrojstw asfalt. - Zapłacisz za to, złotko. – dotychczas zaciśnięte w wąską kreskę usta z wyraźnym, metalicznym posmakiem krwi na przygryzionej wardze rozciągnęły się w uśmiechu, gdy ciężki, wojskowy bucior huknął pod lewe żebro. Kiedyś, dawno temu, gdy marynarzy oćwiczano sznurami, każdemu wtykano szmatę w zęby, żeby nie wrzeszczał. Ale minęły te dobre czasy. Chcesz krzyczeć? Proszę bardzo, krzycz sobie do woli. I tak nikt Ci nie pomoże. |
| | | Wiek : 18 Zawód : Bezrobotna Przy sobie : ♦ W worku - para kastetów, pistolet, paczka prezerwatyw (3 sztuki), magazynek z 15 nabojami, kapsułka z wyciągiem z łykołaków, latarka z wytrzymałą baterią, śpiwór; ♦ W fałdach śpiwora - mapa podziemnych korytarzy (X2, X7, X8), mapa Kapitolu oraz dowód tożsamości, prawo jazdy i zezwolenie na posiadanie broni na nazwisko Daniel Levitt; ♦ W kieszeniach - scyzoryk wielofunkcyjny (prawe udo); ♦ Zawszeona na pasie - apteczka militarna (brudno-szarozielona). Znaki szczególne : Niski wzrost (155cm); wada wzroku (po oczach nie widać! braki ndrabia głównie węch); wychudzone ciało Obrażenia : Nieco starta skóra na łokciach i kolanach; Rana postrzałowa na lewym udzie (poszarpana pociskiem skóra właściwa i uszkodzony mięsień), duże kolorowe sińce na prawym przedramieniu, na brzuchu, w okolicy (pękniętego) żebra z prawej strony. Masa mniejszych siniaków.
| Temat: Re: Zaułek na obrzeżach Sro Sty 14, 2015 11:15 pm | |
| Słońce zachodziło coraz głębiej, a Iliya czuła narastający niepokój i panikę. Była przerażona. Droga ucieczki była niemal zablokowana. Bo chociaż otwarta, to Iliya miała smycz. A może raczej kulę przywiązaną u nogi? Ciemności sprawiały, że obraz nie tyle co ciemniał, co rozmazywał się jeszcze bardziej i bardziej. I ciemniał. A więc stawał się coraz mniej ostry. To jakby patrzeć na nagranie o rozdzielczości stu czterdziestu czterech pikseli i mniej, gdy oryginał i tak był kiepski. Dla Iliyi to oznaczało, że jakakolwiek ucieczka jest niemal niemożliwa. Jednak spotkanie Strażnika uświadomiło jej, że jest bezradna wobec losu. Nie ufała Strażnikom, była pewna, że ten bardzo chce zrobić jej krzywdę. Była w klatce. Była jak ptak, któremu powycinano pióra na skrzydłach. Tak subtelnie i dokładnie, że... lot jest niemożliwy. Mimo starań ptak nie wzleci. Coś zahuczało w górze, przez co Iliya niemal nie straciła równowagi. Słuch był dla niej, w jej położeniu, niezwykle ważny. Potem rozległ się głos pani Strażniczki. I nie wiadomo co by powiedziała, każde słowo odbijało się echem w głowie Iliyi sprawiając, że spinała się coraz bardziej, krew coraz szybciej płynęła w jej ciele, uderzała do głowy. Choć wielkich nadziei, gaszonych jak płomień świeczki gaśnicą, słowa Strażniczki nie ukoiły dziewczyny. Szukała więc mozolnie dokumentów w worku, ale... w głowie Iliyi był niezły plan! Worek wzleciał w powietrze. Nie mogąc się powstrzymać zaczęła dyszeć. Szczękę miała sztywną, a powietrze wdychała nieregularnym, wymuszonym oddechem. Ona była tylko małą myszką. A gonił ją orzeł. I to nie wśród traw biegła myszka, ale po szarym kamieniu, na którym widać ją, tak niewielką, a tak widoczną, tak wystawioną. Wiatr przestał się liczyć. Wilgoć na ubraniach też. Zmarznięcie się nie liczyło. Mimo tych wszystkich ponurych myśli... pragnęła żyć! Nogi gnały jak wicher, krok po kroku. Nie patrzała gdzie biegnie. Nie widziała skraju uliczki ani zakrętu. Nogi niosły ją. Jak raciczki niosą łanię uciekającą przed gończym psem. Obława! Tyle nadziei, tyle strachu. Przerażenia! A jednak wybijała się ponad nim nadzieja. Nie usłyszała gonitwy i przekleństw. Nadzieja. Później wróci po dobytek! Który absolutnie nic nie mógł zrobić Strażniczce. To był miękki pakunek, mimo wszystko. Nagle... strzał. A potem krzyk. Cichy, krótki, nagły, pełen przerażenia i bólu. Upadła na ziemię potykając się. Skuliła na prawym boku jęcząc i trzymając dłonie na udzie. Kula drasnęła ją jedynie, jednak pęd śrutu w brutalny sposób rozszarpał skórę dziewczyny. Nie tylko skórę, naskórek, ale skórę, głęboko, do mięśnia. Porwał tkanki i zniknął gdzieś. Przynajmniej inni mieszkańcy getta się ukryją... Jak spłoszone króliki. Krew polała się obficie, ból szarpał całym udem. Wola życia była silniejsza. Z głośnym jękiem, nigdy wcześniej nie zraniona tak dotkliwie Iliya, wstała. Ale kiedy to się stało poczuła ręce na ramionach. Jej oczy otworzyły się szeroko. Cała drżała, dyszała, a cichutki jęk jej nie opuszczał. Została popchnięta, ale nim upadła złapała się ręki Strażnika brudząc jego rękaw szkarłatem. Znów legła wśród błota. Ból promieniował, a strach wzmagał uczucie bezsilności. Pozostały jeszcze odruchy. Nie przewróciła się na plecy. A chwila, jaką dała Iliyi Previa zadziałała na korzyść tej pierwszej. Dziewczyna podkuliła odruchowo nogi i osłoniła boki rękoma chowając głowę. Cios był nad wyraz silny. A może nie? Dla Iliyi za silny. Krzyknęła z bólu. Została trafiona w rękę, którą próbowała się zasłonić. Ręka ta uderzyła o nogę... w bardzo bliską okolicę rany. Ból rozgorzał bardzo mocno, zakrwawiając spodnie i rękaw. Nagle Iliya zmieniła się w trzęsącą galaretę. Wytrzymała więzienie, ale tam nikt jej... nie postrzelił. Nie czuła takiego bólu. Spróbowała cofnąć się na rękach opierając się na jednej nodze, odsunąć się, niestety teraz odsłaniając żebra. Podniosła przerażony, błagalny wzrok królika, który patrzał na ostrze myśliwego. - Błagam, nie rób mi krzywdy! – Krzyk uwiązł jej w gardle, milknąc. Jęknęła głośno, nie do końca wiedząc, czy imituje, by wzbudzić litość, czy faktycznie tak bardzo ją bolało. Zaczęło jej szumieć w głowie. Dłoń powędrowała na udo, powyżej rany, jakby to mogło cokolwiek dać. - Nie... nie chciałam. – Głos jej drżał. Łzy spłynęły po jej policzku. Bała się, że umrze. Jeżeli nie od razu, to będzie gnić w rynsztoku krwawiąc i zatapiając się w bólu. Strażniczka górowała nad nią, jak kotka nad pogryzionym ptakiem. Dość, dość... Sądziła, że umrze. Sądziła, że owy Strażnik będzie jej katem. Sądziła też, że co najmniej do rana... o ile przeżyje teraz, nie dozna żadnej pomocy. Inni zbyt będą się bali wyjść, a jak już pomkną po swoje sprawy... zostawiając ją tu... samotną... samą... dając umrzeć wśród brudu, bez nikogo u boku. Ach, nie. Jej kompanem będzie strach i nienawiść. Ból i duszność. |
| | | Wiek : 30 lat Zawód : Strażnik Pokoju || pani oficer Przy sobie : broń palna, magazynek z piętnastoma nabojami, w pełni skompletowany mundur żołnierza, telefon, paczka papierosów, zapalniczka, nóż ceramiczny, krótkofalówka, antybiotyk (3 tabletki) Znaki szczególne : blizny na dłoniach, szaleństwo w oczach, dziura zamiast serca Obrażenia : ogólne osłabienie (boli mnie głowa i nie mogę spać ♫)
| Temat: Re: Zaułek na obrzeżach Czw Sty 15, 2015 6:28 pm | |
| Panna Aris dzisiejszego wieczoru miała znacznie większego pecha, niż śmiałaby przypuszczać. Fakt: katastrofą było spotkanie Strażnika Pokoju i brak dokumentów… ale jeszcze gorszą opcją okazało się natknięcie na mnie w roli stróża prawa (i sprawiedliwości?). Nie chodziło wyłącznie o przykrą w skutkach kompozycję złego humoru, parszywej pogody i nierozważnych decyzji kobiety z getta – summa summarum, wszystkie te czynniki były niczym w porównaniu z szaleństwem, które – dotychczas skrupulatnie trzymane w ryzach – zerwało się z łańcucha i runęło wściekle na najbliższą ofiarę. Taki już urok większości mieszkańców Dystryktu Drugiego, który był krainą wielkich wojowników… … i zarazem politycznych idiotów. Legendarna odwaga i honor okazały się w Dwójce cechą recesywną, przez co zatraceniu uległ kodeks moralny. Górnolotne hasła spod znaku nie może obywatel obywatela szlachtować bez konsekwencji bezpowrotnie zniknęły. I nie o zadawanie śmierci tu szło – ta była mieszkańcom Drugiego Dystryktu siostrą. A o honor. Odkąd tylko pamiętam, rozgraniczanie rzeczywistości przychodziło mi nad wyraz łatwo. Żadnych jaskrawych barw, żadnych odcieni szarości. Tylko czerń i biel. Świat sacrum i profanum. Wieczność i śmierć. Echa przeszłości doganiały mnie nawet tutaj, w zapyziałym zaułku Kwartału, przesyconego wonią odświeżacza powietrza z serii „Smrody, które znamy i kochamy. Najnowszy hit, mix gówna i zgnilizny”. Aż ciężko było sobie wyobrazić, że właśnie w tym miejscu, na mokrym asfalcie, porzucona jak zbędna zabawka, osamotniona i już zapomniana panna Aris pożegna się z życiem. Ostatnie chwile dziewczyny były niczym więcej jak makabryczną metaforą jej doczesnej egzystencji i marności w obliczu siły wyższej, czyli w tym konkretnym wypadku: mnie. A kiedy na jasnowłosą spadł pierwszy cios ciężkiego buta… Trudno to wyjaśnić. Jeszcze trudniej ubrać słowa – emocje, które ogarniają moje ciało w podobnych chwilach, balansują na granicy przeciwstawnych uczuć, gdzieś po drodze zatracając pierwotne definicje. Zupełnie jak podczas Igrzysk: choć Kapitolińczycy brzydzili się rozlewem krwi, każda kolejna odcięta głowa, każdy krwawiący korpus, każdy zimny trup napełniał ich euforią… … co doskonale potrafiłam zrozumieć, zwłaszcza dziś, zwłaszcza teraz, kiedy gorąca, gęsta krew zasila moje ciało. Czuję, jak rosnę, prostuję ramiona, głową znów sięgam chmur, stąpnięciami powalam budynki. Ręce gniotą czaszki wrogów, jakby były skorupkami jajek. To zupełnie jak orgazm adrenaliny. Jak esencja wypaczenia. Ja, Previa Benner, ponownie jestem na krwawym haju, na haju śmierci. I wiecie co? W końcu zaczynam się dobrze bawić. Karmazynowa królowa chichocze w moich żyłach, po prostu zanosi się śmiechem. Słyszę, jak echo wali wewnątrz tętnic. Bum, bum, bum. Jeśli ktokolwiek miał wątpliwości, może się ich wyzbyć. To oficjalne - ześwirowałam gorzej niż Kapelusznik. I naprawdę niewiele mogę zrobić. Nic. Właściwie nic. Tylko otworzyć usta i pozwolić, żeby wysypała się z nich prawda. - Błagasz? Uśmiecham się. Szeroko, szerzej, zupełnie jak dziecko dostrzegające w witrynie sklepowej ulubiony smakołyk. Gdybym spojrzała teraz na siebie z boku, najpewniej mogłabym stwierdzić, że Previa Benner to zdzira bez serca. Na miejscu każdego innego obywatela Panem nie cierpiałabym suki. Jest jak zły znak. Jak przekleństwo. Omen świadczący o nadchodzącym niebezpieczeństwie. Zwiastun huraganu. Spotkanie twarzą w twarz z tą nowoczesną, uświadomioną społecznie hieną to często ostatnia rzecz, jakiej mogą doznać jej ofiary. W Jedenastce kazaliby mi natychmiast odprawić ceremonię oczyszczenia. Złożyć w ofierze kilka ryb ze świętej rzeki, wpaść w taneczny trans i błagać bogów plonów o pomoc. Ale nie. Nie w Kapitolu – tutaj wypaczone dusze są najlepszym towarem. Można powiedzieć, że wręcz… deficytowym. - Skup się, Aris! To będzie bardzo ważna lekcja życiowa! Wypuściłam z sykiem powietrze z płuc, wyprowadzając następny cios, tym samym twardym, proletariackim buciorem – obcas trafił tuż nad krwawiącą raną, która zdążyła odznaczyć się od brudnego materiału spodni mokrą, szkarłatną plamą. I zaraz po tym spadło kolejne uderzenie, tym razem skierowane prosto w odsłonięty brzuch – coś chrupnęło jak przegryziony słony paluszek, kiedy wzmacniany blaszką czubek desantówki runął tuż pod prawe żebro. Trafiony-zatopiony! Wrzask dla oprawcy jest pożądany, wręcz niezbędny. Taka moda: katowanie bez wrzasków uważa się za nieudane. Niskogatunkowe. Jak piwo bez pianki. A dziś zależy mi bardziej niż zwykle, żeby się udało. Żeby zaczęła krzyczeć. Dlatego pochyliłam się gwałtownie nad dziewczyną, zamierając tuż nad nią jak ponure widmo nadchodzącej śmierci – ślady krwi na śnieżnobiałym rękawie munduru stanowiły jasne świadectwo realności tych wydarzeń, były moim trofeum. Nalane krwią, nienaturalnie rozszerzone źrenice zamarły na pobladłej z przerażenia twarzy Aris, gdy uśmiechnęłam się szeroko… ... nagle zaciskając dłoń na zranionym udzie dziewczyny – przyobleczone w białe rękawiczki palce wczepiły się wściekle w skórę, wbiły w nią z zaciekłością atakującego wilka, niemal wyszarpały kawał mięcha z nogi - złość drobnymi kropelkami spłynęła po moich plecach, gdy kciuk odnalazł ranę na udzie… … i wdarł się w nią bezwzględnie, pogłębiając ranę i wywołując ból, który motywował wyłącznie do jednego: wrzasku. - Czytelna wskazówka, prawda? – z zaciśniętego od emocji gardła wyrwał się cichy, chrapliwy śmiech, kiedy wyraźnie poczułam wilgoć na dłoni; rękawiczka przesiąkła lepką, słodką krwią dziewczyny, dawno zatracając biały kolor – teraz przypominała jedwab barwy głębokiego burgundu, który z sekundy na sekundę przybiera na intensywności. Kciuk natarł na odsłonięty, śliski mięsień, zupełnie jakbym pragnęła znaleźć zaginioną w tkance błyskotkę – niestety bezskutecznie. Wyszarpnęłam palce z rany dokładnie w momencie, w którym obcas huknął o asfalt, zwiastując moje nagłe powstanie – wyprostowałam się energicznie, po raz kolejny górując nad Aris, po raz kolejny wbijając w nią wściekłe, spragnione rozrywki spojrzenie. Bo to, że mamy przed sobą wizję owocnej nocy, było niemal pewne. |
| | | Wiek : 18 Zawód : Bezrobotna Przy sobie : ♦ W worku - para kastetów, pistolet, paczka prezerwatyw (3 sztuki), magazynek z 15 nabojami, kapsułka z wyciągiem z łykołaków, latarka z wytrzymałą baterią, śpiwór; ♦ W fałdach śpiwora - mapa podziemnych korytarzy (X2, X7, X8), mapa Kapitolu oraz dowód tożsamości, prawo jazdy i zezwolenie na posiadanie broni na nazwisko Daniel Levitt; ♦ W kieszeniach - scyzoryk wielofunkcyjny (prawe udo); ♦ Zawszeona na pasie - apteczka militarna (brudno-szarozielona). Znaki szczególne : Niski wzrost (155cm); wada wzroku (po oczach nie widać! braki ndrabia głównie węch); wychudzone ciało Obrażenia : Nieco starta skóra na łokciach i kolanach; Rana postrzałowa na lewym udzie (poszarpana pociskiem skóra właściwa i uszkodzony mięsień), duże kolorowe sińce na prawym przedramieniu, na brzuchu, w okolicy (pękniętego) żebra z prawej strony. Masa mniejszych siniaków.
| Temat: Re: Zaułek na obrzeżach Czw Sty 15, 2015 10:47 pm | |
| Przypuszczała najgorsze rzeczy. Że umrze. Jeżeli nie teraz, to konać będzie długo i powoli. Z dala od rodziny, znajomych, których ostatni raz widziała bardzo dawno temu. Szczerze powiedziawszy zawsze przypuszczała i bała się tego, że któryś Strażnik znów zapytają o to, czy ma dokumenty, a potem bezpardonowo zaleje ją ciosami. Ciosami... śmiercią... to po prostu był Strażnik. A Strażnicy tacy byli. Kochali zadawać ból i patrzeć, jak osoby z getta płaszczą się przed nimi. Może w innej sytuacji Iliya nie zachowałąby się w ten sposób. Wszak kiedy ostatnio wylądowała w więzieniu nie dała się złamać. Ale wtedy czuła, że chroni ją prawo i moralność tamtych osób. A osoba przed nią... chyba nie przestrzegała i jednego i nie posiadała drugiego. Teraz Iliya czuła realne niebezpieczeństwo i ból, którego dotąd nie przeżyła. Nikt nigdy nie wycelował w nią broni. Nigdy. Zawsze musi być pierwszy raz. Śmierć w brudnym zaułku przepełnionym fetorem i fekaliami walającymi się po rynsztoku pod ścianą... nie chciała, zdecydowanie nie chciała, by ta śmierć była jej przeznaczona. Nie chciała, by to przeznaczenie musiało tak się kończyć. Nie chciała tak skończyć. Chciała... żyć. Jak każdy, prawda? Uczepić się tej jedynej nadziei, której nie było. Sprawić niemożliwe. Sprawić, co mogliby tylko bogowie. Zmienić los. Żyć mimo klątwy. Usłyszała oddech Strażniczki. Był bardzo... typowy. Jednak na niewielu natknęła się takich. A przynajmniej zwykle umiała im umknąć. Ale nie chodziło o taką przyjemność. Bardziej fizyczną. Której Iliya nie zdążyła poznać. Pytanie Strażniczki wywarło wpływ na Iliyę. Jej nadzieje gasły, ale ta uporczywa chęć przetrwania! Spięta jak kłoda odsuwając się powolutku na trzech kończynach, kuląc ranną nogę. Ta chęć ucieczki! Sama dziewczyna dyszała czując, że robi się jej powoli, ale wyraźnie, duszniej. Krew? Przerażenie? Natrafiła na psychopatę, o jakim w Kapitolu jeszcze nie słyszała. Chociaż gettanka patrzała na głowę Strażnika ciemne szkło, niemal całkowita ciemność i wzrok uniemożliwiały jej zobaczenie czegokolwiek. Tylko wydawało się jej, że widzi ten wyraz twarzy. Nawet w umyśle Iliyi twarz Previi wyglądała tak samo strasznie, jak w rzeczywistości. Lekko skinęła głową mając nadzieję, że to coś da. Chciała powtórzyć słowo „lekcja”, jako bardzo niewinne pytanie, a potem zdrową nogą kopnąć w kostkę kobietę, chociaż niewiele by to dało. Nie zdążyła. Tylko noga lekko jej drgnęła nim spadł cios. Jęknęła bardzo głośno tłumiąc w sobie wszystko, byleby nie dać Strażniczce tej satysfakcji... Może przestanie się nią bawić, gdy poczuje, że ofiara nie współpracuje? Podczas uderzenia nieco się skuliła, kolejne łzy popłynęły z jej oczu. Potem nie powstrzymała krzyku. Siła kopnięcia zwaliła ją na plecy. Starała się tłumić ten dźwięk, ale ból był silny. Zbyt silny. Jęczała zatem, starając się też nie płakać, ale na wpół niewidome oczy cały czas produkowały łzy. Chciała się skulić, ale ruch spotęgował ból w piersi. Bała się, że jeżeli się poruszy stanie się coś złego. Nie stało się, gdy jednak zaczęła cofać się na obu nogach i dłoniach, bezsensownie starając się uciec. Jęk ugrzązł jej w piersi, tylko oddychała bardzo, bardzo niespokojnie. Jasny księżyc i gwiazdy na chwilowo czystym niebie oświetlały ciała ofiary i prześladowcy. Krew błyszczała delikatnie. Drapieżnik zbliżył się w zaledwie dwóch krokach, a przecież Iliya tyle siły włożyła w swoją marną ucieczkę. Teraz nawet jej oddech zamarł. Łzy popłynęły spodziewając się znowuż ciosu. Ale tamta przyklęknęła nad zdezorientowaną dziewczyną. Wbiła wzrok w twarz Strażniczki będącej bardzo, bardzo blisko, aż lekko poznawała rysy twarzy oprawcy. Zobaczyła uśmiech i... ból. Wytrzymała jedynie wijąc swoim ciałem. Potem przewróciła się nagle na plecy wiedząc, co tamta chce zrobić. Makabra! - Proszę, nie, nie! – Krzyknęła cicho z rozpaczy, ze strachu i bólu. Kładąc się (bo opierała na dłoniach) sięgnęła do ramienia Strażniczki. Szarpnęła nogą. Ale uchwyt był potężny. A Iliya otumaniona była głodem, utratą krwi i bólem. Jeszcze raz chciała powtórzyć błaganie... Ale zaczęła tylko zaciskać pobladłe palce na dłoni oprawcy i wić całym ciałem jęcząc, a potem krzycząc, gdy nie mogła wytrzymać. Nie była w stanie mówić, błagać. Ból w klatce piersiowej przestał się liczyć. Szum w głowie i krzyk zagłuszały słowa kobiety, najwyraźniej usatysfakcjonowanej. Biała rękawiczka zabarwiła się krwią, płynącą za pomocą adrenaliny i nowych podrażnień mocniej. Nagle Strażniczka stała, a krzyk zgasł powoli, przeradzając się w jęk. Dziewczyna przewróciła się na bok, a z boku na plecy trzymając ręce ściśnięte na udzie, jęcząc i płacząc z bólu. Nigdy nie zasłużyła na to, by to czuć. Tymczasem Los miał inne plany. Miał spaść kolejny cios. Najwyraźniej Strażniczka dała sobie czas by przemyśleć kolejny ruch lub rozkoszować się cierpieniem, które rozgrywało się na jej oczach. Wokół unosił się metaliczny zapach krwi. Jęk ucichał powoli, ale nie zanikał, łapała łakomie oddech. Iliya zaczęła czuć osłabienie i duszność z powodu mocno płynącej krwi. Wilgotność powstała po ulewnych deszczach sprawiała, że krew nie krzepła, co było kolejnym czynnikiem szybkiej utraty osocza. Z tego też powodu mocno drżała. Czuła też przeraźliwe zimno, nie z zewnątrz, a w wewnątrz. Policzki i nos jednak miała zaróżowione, już z winy pogody, która mówiła, że niedługo deszcz znów spadnie. Kiedy Iliyę było tylko na to stać, między wdechami i jękami prosiła i błagała, chociaż słowa musiały być bardzo niezrozumiałe dla osoby trzeciej przez bełkot, jaki wydawała. Miała dość. Była na nowo odkrytym skraju swojej wytrzymałości. Karmazyn zabarwił jej dłonie. Chciała, aby wszystko się skończyło. Gdyby umiała modliłaby się o utratę przytomności. Ale zostało tylko błaganie Strażnika nad zakończeniem pastwienia się nad nią. Czy mogło być to możliwe? |
| | | Wiek : 22 Zawód : Strażnik Pokoju Przy sobie : broń palna, ampułka leku przeciwbólowego, magazynek z piętnastoma nabojami, kamizelka kuloodporna, latarka, telefon, zapałki, zapalniczka, piersiówka z alkoholem, przepustka do getta Znaki szczególne : zmierzwiona czupryna, wzrok spaniela Obrażenia : zrastający się złamany nos.
| Temat: Re: Zaułek na obrzeżach Pią Sty 16, 2015 12:20 am | |
| Gdy Victor miał pięć lat, jego najważniejszym i najskrytszym marzeniem było zostać rybakiem. Chciał spędzić swoje życie w miejscu, w którym się urodził, w Czwórce, łowić ryby i założyć rodzinę. Dzień po dniu wypływać w morze i zarzucać sieci, cierpliwie czekać, aż się zapełnią, wracać do domu, w którym czekałaby jego żona i dzieci. Marzenie piękne, prozaiczne i lekkie, tak lekkie, jak mogą być tylko dziecięce marzenia, słodkie i niewinne. Ale marzenia nie zawsze się spełniają. Kto wie, może marzenie Victora miałoby szansę się spełnić, gdyby nie fakt, że w pewnym momencie… no cóż, po prostu mu odbiło; wtedy jego jedyne marzenie poszło się chrzanić (dosłownie) i zaczęła liczyć się wygrana w Igrzyskach. Potem nastąpił ciąg wydarzeń, które z perspektywy czasu pan Sean zaczął określać mianem lawiny katastrof. Kto wie, może gdyby opamiętał się wcześniej i nie zmuszał Cypriane do robienia rzeczy, których nie chciała robić… Może gdyby nie wziął udziału w Igrzyskach… Może gdyby umarł… Dawne dzieje. Obecnie Victor Sean cieszył się tym, co utrzymywało go z dala od szaleństwa i samotnego przebywania w czterech ścianach mieszkanka. Miał spokojną i przede wszystkim stabilną pracę. Odziany w biały mundur, zazwyczaj z bronią przy pasie (dość niekomfortowe uczucie, jednak nie mógł ignorować wytycznych) i w hełmie (który irytował go do tego stopnia, że czasami miał ochotę uderzyć głową w mur), w tych dziwnych, drażniących ciężkich butach (niemalże ortopedycznych) przemierzał ulice miasta, legitymując ludzi i pilnując porządku. Dzień po dniu, noc po nocy, pory dnia niekiedy zlewały się w jedno, a on ledwie dostrzegał upływ czasu… Kto wie, może i dobrze, że tak było? Poniekąd wszystko było lepsze od myśli o Cypriane. Tego jakże uroczego dnia miał odbyć kolejny spacerek z cyklu wesołych patroli po obrzeżach getta Kapitolu; szczęśliwym trafem, ilekroć miał tam przebywać, nie napotykał zbyt wielu problemów. Ani też nie napotykał zbyt wielu ludzi… No okej, czasem udawał, że nie dostrzega tych cieni, rozmytych sylwetek przemykających w oddali. Czasem zdarzało mu się odwracać uwagę towarzyszy, żeby nie mogli przydybać ludzi, którzy chowali się po kątach przed odzianymi na biało Strażnikami Pokoju. Ale dziś miał towarzyszyć Previi Benner, co oznaczało, że odwracanie uwagi pójdzie się kochać w niepamięć. Pani Benner bowiem nigdy nie wyglądała na kogoś, kogo Victor mógłby łatwo zmylić… Nawet gdyby uciekł się do uroku i czarującego usposobienia Zwycięzcy Głodowych Igrzysk. Najgorsze było jednak to, że Victor spóźnił się na ten cholerny patrol! I wszystko przez to, że mieli mały wypadek w koszarach, gdzie pękła jedna z rur i kilku Strażników Pokoju, w tym on, musieli przemianować się na wesołych hydraulików, zapychających dziurę swoimi jakże wesołymi białymi podkoszulkami. Nie trwało to wieki, ale wystarczająco długo, by pan Sean odczuł pewnego rodzaju irytację, podszytą rozbawieniem. Dlatego też, zaledwie dotarli specjaliści (profesjonalni panowie hydraulicy, gapiący się z bezbrzeżnym zdumieniem na mokrych Strażników), Vic chwycił hełm i sprintem ruszył w stronę, w którą miał udać się wcześniej… No okej, wcale nie sprintem, powiedzmy to wprost – raczej szybkim krokiem. Nie był na tyle głupi, by wołać Previę po imieniu… nie w gettcie, gdzie ludzie pokroju Strażników byli niemile widziani. Słabi mieszkańcy miasta, przez niektórych określani po prostu śmieciami, błąkali się w obrębach muru, w większości bez nadziei na lepsze jutro. Victor wielu współczuł, niektórymi gardził, kilku… Kilku najchętniej by zabił. I kto wie, może gdyby miał w sobie na tyle szaleństwa i odwagi, zatraciłby się w mordowaniu tak, jak zrobił to na arenie. Zatraciłby się we krwi, jej ostrym zapachu i metalicznym smaku, z radością patrzyłby na swoje martwe ofiary… tak, jak kiedyś. Takie myśli nawiedzały go, gdy wędrował… aż zobaczył to, czego w głębi duszy się spodziewał. Znajomy hełm, biały mundur, znajoma sylwetka… i blondynka, która krzyczała z bólu. Zaklął w myślach i podszedł powoli, gotów w każdej chwili wyszarpnąć broń i strzelać. Jednak wystarczyło kilka niemalże bezszelestnych kroków, by zorientował się w sytuacji. Previa Benner najwidoczniej znalazła sobie ofiarę, nieco przybrudzoną i przede wszystkim zmaltretowaną dziewczynę, która zwijała się z bólu. Benner, Ty cudownie piękna i zwariowana kobieto, coś Ty uczyniła, rzucił w myślach w jej kierunku, po czym odchrząknął cicho i pogodnym głosem oznajmił: - Przegapiłaś cudowną awarię w koszarach, bez Ciebie wybory na mistera mokrego podkoszulka były ewidentnie nudne. Nie reagował jeszcze, nie miał zamiaru odrywać Previi od ofiary… Nie tak szybko. Uśmiechnął się do siebie, nie ściągając jeszcze hełmu. Doprawdy, miał ochotę jeszcze przez kilka chwil napawać się wyrazem twarzy Strażniczki i jej zwinnymi, poniekąd niebezpiecznie kuszącymi ruchami.
|
| | | Wiek : 30 lat Zawód : Strażnik Pokoju || pani oficer Przy sobie : broń palna, magazynek z piętnastoma nabojami, w pełni skompletowany mundur żołnierza, telefon, paczka papierosów, zapalniczka, nóż ceramiczny, krótkofalówka, antybiotyk (3 tabletki) Znaki szczególne : blizny na dłoniach, szaleństwo w oczach, dziura zamiast serca Obrażenia : ogólne osłabienie (boli mnie głowa i nie mogę spać ♫)
| Temat: Re: Zaułek na obrzeżach Pią Sty 16, 2015 10:05 pm | |
| Coraz słabiej to wszystko pamiętam. Poszczególne sceny są oderwane, nierealne, rozmyte. Krzyki, kopnięcia, łkanie, ciosy, znowu krzyki. Ciało na wpół leżące bezwładnie w jakimś zaułku, gdzieś pośrodku przesyconej przerażeniem nocy. Zawodzenie, szloch, ciche błaganie. I krew. Zaskakująco dużo krwi jak na… … jedną ranę. Jedną ranę. Tu już nie chodzi o zwykłe, poczciwe szaleństwo. Cały świat wywrócił się na lewą stronę, a ja właśnie oglądam go od podszewki. Do diabła, co się wydarzyło? Biłam się. To wiem na pewno. Zabiłam kogoś? Nie pamiętam. Chyba tak. I bardzo mi się to podobało. Prawda – jak zwykle brutalna, jak zwykle bezwzględna – w końcu zaczęła jawić się w pełnej krasie. Ostatnie kilka lat mojego życia było wyłącznie złudzeniem, pustynnym mirażem, snem idioty. Fakty mówiły same za siebie i znacznie odbiegały od oficjalnie przyjętej wersji. Otóż prawda była taka, że po Igrzyskach nie udało mi się pozbierać. Mimo leków, terapii, sanatoriów i całej reszty szajsu nie udało mi się pozbierać. Byłam i jestem trzęsącą się ze strachu kupą niezdrowej tkanki mózgowej. Szaleńcem. Świrem z urojeniami. Niedawno znów zaczęłam widywać spalonego Darnella. Zrobiło się tak samo źle jak na początku, w pierwszych latach po zwycięstwie. Halucynacje, bezsenność, napady paniki. A przecież nie chciałam znowu stać się wariatką (nikt nie chciał). Postanowiłam, że muszę wrócić do Kapitolu, przełamać lęk, skonfrontować się z własnymi koszmarami. Heroiczny czyn twardziela z psychologicznie pogłębionego filmu o złamanym wewnętrznie zwycięzcy Głodowych Igrzysk, który wchodzi na drogę pokuty i odkupienia. Ale nic z tego. Gówno pomogło. Wróciłam i, do diabła, sama nie wiem. Zamiast się wyleczyć, zwariowałam do końca. Jestem jak ci ludzie w trakcie obrzędów w Jedenastym Dystrykcie. Tancerze, w których wstępują bogowie. Tylko ja nie tańczę. Nie odprawiam jakichś pieprzonych rytuałów. Nawet nie wierzę w żadną siłę wyższą poza samą sobą. Ale we własne zdrowe zmysły też już nie mogę wierzyć. Właśnie tak to wygląda. Uciekłam, przyznaję. Wtedy, pięć lat temu. Jak cholerny tchórz. Za bardzo bałam się Kapitolu. Rzygałam ze strachu przed Kapitolem. Pieprzone pięć lat, aż do tej pory. Chciałam zacząć wszystko od nowa, odciąć się, zapomnieć… ale nie udało się. Ciągle coś się pieprzyło. Aż znów powrócił Darnell. To koniec. Tak wygląda prawda. Roziskrzone spojrzenie zamarło na trwożnie kulącej się dziewczynie – przez krótką, króciutką chwilę wpatrywałam się w nią bez cienia zrozumienia dla jej reakcji na zadawany ból. Bez choćby odrobiny skruchy, bez jakiegokolwiek przejawu wahania w boleśnie rozszerzonych przez adrenalinę źrenicach starałam się pojąć, dlaczego Aris błaga o litość. Dlaczego płacze, dlaczego skomle, dlaczego szlocha, dlaczego, dlaczego, dlaczego? Tajemnica cierpienia wciąż pozostawała zagadką. Tak samo jak ból, kolejny niedoceniony fenomen materii. Nie potrafiłam zdobyć się choć na odrobinę empatii, nie potrafiłam wyobrazić sobie oceanu męki, której przecież byłam głównym katalizatorem. Nie, to nie tak, że nie znałam udręki, katuszy, tortur. Prawdę mówiąc - uczucie nieustannego cierpienia było mi znacznie bliższe od pojęcia miłości bądź sympatii. Tyle, że ból pojmowałam. Rozumiałam, zgłębiałam i co najbardziej istotne – kontrolowałam. Zupełnie jak teraz, kiedy pomimo próśb i błagania nie potrafiłam przestać. Przy każdym kolejnym ciosie, przy wściekłym zwiększeniu nacisku na otwartą ranę, moje usta wypełniała paląca gorycz bezczelnej radości – i choć dla każdego innego człowieka ten smak byłby ohydny… dla mnie miał coś ze swojskości. Przypominał potworną goryczkę młodych orzechów, zrywanych pokątnie z drzewa, żeby sąsiadka nie widziała. Młodzieńcze próby samouleczenia po niestrawności wywołanej jedzeniem równie niedojrzałych, kwaśnych jak diabli jabłek z sadu dziadka. Każdy kolejny krzyk Aris docierał do mnie jak przez grubą ścianę – rozmywał się na granicy słyszalności, rozpadał na części pierwsze i rozpierzchał we wszystkie strony, by do moich uszu mogło dotrzeć wyłącznie jednostajne „nie-e-e-e” przeplatane jeszcze bardziej rozpaczliwym „a-a-aa”. Jedna samogłoska, pierwsza litera alfabetu… i jakże wymowny przekaz. Przez chwilę walczę z ochotą porwania się na górnolotny monolog – w końcu każdy czarny charakter zawsze wygłasza swe racje przez całkowitym unicestwieniem ofiary – ale moje usta odmawiają posłuszeństwa. Wpatrując się z góry w Aris, umysł mam dziwnie nieważki, lotny niczym wodór. Dryfuje swobodnie w czaszce, stuka od spodu w kość ciemieniową, podobny do kurczaka, który niespiesznie wykluwa się z jaja. Ostrożnie snuję plan działania, bez pośpiechu, z właściwą sobie szczegółowością – czubek buta ostrożnie trąca zakrwawione, porwane na strzępy i wciąż broczące juchą udo dziewczyny, a mokra od gęstej posoki dłoń to zaciska się, to znów rozprostowuje, zupełnie jakbym odnajdywała przyjemność w nurzaniu palców we krwi. Emocje aż się we mnie gotują, niemal chichoczę z podniecenia i radości. Chętnie porzuciłabym niewygodny ciężar w formie swej ofiary i pobrykała chwilę w kółko jak rozbawiony pies, ale obowiązek wzywa. Zadanie przede wszystkim. Od czego się jest prawdziwym bojownikiem słusznej sprawy? Z euforii jest w stanie wyrwać mnie dopiero głos, który niemal natychmiast przypisałam do doskonale znanej twarzy – z trudem powstrzymałam uśmiech, odwracając głowę w stronę Victora. Nie, spokojnie, nie cieszyłam się na jego widok. O wiele większą radość sprawiała mi świadomość, że będę mieć publiczność. Zwłaszcza taką, której wzrok lubiłam na sobie czuć. - Jak widzisz, Sean, sama też mam tu pewną… - przesiąknięta krwią rękawiczka z trudem zsunęła się z dłoni – nawet po jej zdjęciu bladą skórę poznaczoną siateczką blizn pokrywały czerwone, lepkie plamy juchy. - … awarię. – zakończyłam z wyraźnie pobrzmiewającą w głosie satysfakcją dokładnie w chwili, w której mokra od krwi rękawica zawirowała w powietrzu, lecąc wprost na Strażnika Pokoju. - I całkiem nieźle sobie radzę z jej zlikwidowaniem. – czubek desantówki niemal pieszczotliwie trącił Aris w policzek – tym razem nie mogłam powstrzymać czułego uśmiechu, gdy naparłam butem na dziewczynę, wbijając obcas w jej brzuch. Mocno. Mocniej. Jeszcze mocniej. Słyszę, wyraźnie słyszę, jak blondynka skomli monotonnie, niczym szczeniak za długo odstawiony od suczego cycka. I nagle – cios. Pochyliłam się gwałtownie, przywodząc na myśl atakującą lwicę - pozbawiona rękawiczki zimna, marmurowa, silna jak stal pięść przecina powietrze ze świstem i zatrzymuje się dopiero na policzku dziewczyny, odrzucając jej głowę w bok. Niczym szmaciana lalka. - Dostała wezwanie do wywózki. – mruknęłam w końcu, wplatając palce w długie, brudne, poczochrane włosy Aris. Jedno, mocne pociągnięcie w tył odsłoniło jej szyję… i wystawiło na kolejny atak. Który… … nie nastąpił. Odwróciłam nagle głowę w stronę Victora, marszcząc brwi w przejawie szczerej troski. - Myślisz, że powinnam amputować jej nogę, zanim wda się zakażenie? Pytanie zabrzmiało poważnie. Bardzo poważnie. |
| | | Wiek : 18 Zawód : Bezrobotna Przy sobie : ♦ W worku - para kastetów, pistolet, paczka prezerwatyw (3 sztuki), magazynek z 15 nabojami, kapsułka z wyciągiem z łykołaków, latarka z wytrzymałą baterią, śpiwór; ♦ W fałdach śpiwora - mapa podziemnych korytarzy (X2, X7, X8), mapa Kapitolu oraz dowód tożsamości, prawo jazdy i zezwolenie na posiadanie broni na nazwisko Daniel Levitt; ♦ W kieszeniach - scyzoryk wielofunkcyjny (prawe udo); ♦ Zawszeona na pasie - apteczka militarna (brudno-szarozielona). Znaki szczególne : Niski wzrost (155cm); wada wzroku (po oczach nie widać! braki ndrabia głównie węch); wychudzone ciało Obrażenia : Nieco starta skóra na łokciach i kolanach; Rana postrzałowa na lewym udzie (poszarpana pociskiem skóra właściwa i uszkodzony mięsień), duże kolorowe sińce na prawym przedramieniu, na brzuchu, w okolicy (pękniętego) żebra z prawej strony. Masa mniejszych siniaków.
| Temat: Re: Zaułek na obrzeżach Pią Sty 16, 2015 11:32 pm | |
| Gdyby mogła dostrzec wzrok Strażniczki przeraziłaby się jeszcze bardziej. Nieprzytomny, szalony. Ale nie widziała. Widziała tylko niewyraźną, białą sylwetkę. Teraz, gdy było ciemno, miotał nią ból i tak mocno krwawiła po prostu widziała tylko niewyraźną sylwetkę. Nie wiedziała nawet skąd przychodzą ciosy, a kiedy dostrzegała tor lotu było po prostu za późno. Dlatego kuliła się teraz na boku starając się zasłonić dłonią ranę i schować głowę między kolanami. Oprawca szturchnął ją w nogę. Rana nie była bardzo... zła. A przynajmniej mogła być gorsza. Pęd pocisku rozszarpał jej skórę niemal do mięśnia, do niego zaś dokopały się palce Previi uszkadzając go. Zdawało się jej, że ledwie czuje szturchnięcie, ale przy tym dotyku silny ból rozgorzał jeszcze mocniej. Zamykała oczy, byleby starać się odciąć od tego wszystkiego. Ból ją otumaniał, ale zarazem pętał, że nie mogła zerwać się z napiętej już smyczy. Przestała prosić, jęczała tylko w chwilach, gdy naprawdę nie mogła wytrzymać. Teraz przede wszystkim zależało jej na przetrwaniu. Iliya miała chwilę, by się uspokoić i to wykorzystała do wyciszenia się i pomyślunku, krótkiego bo krótkiego, ale! Pomyślała, że jak będzie nieinteresującą ofiarą tamta sobie odpuści. Udało się jej także ocenić rany. Jej żebro musiało pęknąć i jakkolwiek najgorszy ból mijał tam, to z pewnością obudzi się później na nowo. Gorzej było z udem. Serce biło szybko, powietrze było bardzo wilgotne, a ciało Iliyi osłabione głodem i nadchodzącą chorobą. Za kilka godzin straci przytomność. Krew nie przestanie płynąć. Było tu za wilgotno, by szybko przestało. A rana była głęboka, wiele żył przerwanych. Być może... Być może jednak rana była głębsza lub płytsza niż się iliyi wydawało? Percepcja, nawet wewnątrz własnego ciała (a tą miała zasadniczo dużą, niewidomi wszak wykorzystują to, co czują, by zachować równowagę), została zaburzona. Kiedy przestała sapać tak głośno zaczęła wyciszać oddech. Przecież te myśli nie trwały ułamka sekundy. Szło jej to z trudem i było jej duszno. Ale obiecała sobie nie tracić przytomności. Musi spowolnić bieg swojego kołaczącego serca. Wtedy usłyszała głos. Nie męski, a żeński. I to dosyć z daleka. Krew płynęła obficie. Rozumiała słowa kobiety. Tej samej, która zarzekła się, że da dziś lekcję Aris. Lekcję, której ta nigdy więcej miała już nie wykorzystać... Zrozumiała też, po chwili niestety, że jest tu ktoś jeszcze. Nie miała nadziei innych, że ten ktoś to Strażnik. A ci... każdy chciałby ją zamęczyć. Dla każdego z nich była śmieciem, robakiem, bydłem. Dla wszystkich. Po prostu miała pecha i natrafiała na... coraz gorszych. Jeżeli pierwszy po prostu spuścił jej manto, ten tutaj postrzelił i się znęcał, to co jeszcze może zrobić trzeci? Zacznie ją torturować na skraju świadomości, nie pozwalając, by zasnęła? Odwróciła się na plecy, nie chcąc przewracać się na drugi bok. Tłumiła jęk drżąc i zaciskając zęby. Zamilkła. Jej spojrzenie było wręcz mleczne. Oczy łzawiły. Sean nie był daleko, ale widziała go tylko jako białą, rozmazaną plamę na tle ciemności. Wzrok jej był błagalny, chociaż tego nie wiedziała. Ból malował się na jej twarzy. I niezrozumienie. Odwróciła głowę. Podniosła zakrwawioną dłoń, aby znów... skupić się na walce. But sprawił, że oprzytomniała, kiedy zaczęła odchodzić w świat wszechogarniającej czerni. Nie zdążyła jednak odsunąć buta kobiety, ten się cofnął. Nie zdążyła też się skulić. Jej gest był zbyt apatyczny co do ruchu Strażniczki. Jęknęła tłamsząc głos i skuliła się, gdy płaski obcas wcisnął się w jej brzuch. Nie miała nic, by się chronić. Jedyne co miała, to zniszczona bluzka przeznaczona na cieplejszą porę roku. Organy ochraniała wręcz sama skóra. Zaczęła się kulić i z całej siły, próbując zrobić to rękoma, odpychać but, spychać z siebie. Było to za trudne. Była słaba, nie widziała, cierpiała i krwawiła. Jednak nie poddała się, zaciskała krtań, chociaż płakała i walczyła zupełnie, jakby miała jakieś szanse. Nie miała szans. Wiedziała to. Cichy głos w jej głowie mówił jednak: walcz! Może jeszcze będziesz mieć szczęście! Chociaż to szczęście było równie prawdopodobne co deszcz meteorytów. Dostrzegła gwałtowny ruch i bardzo gwałtownie puściła nogę kobiety na rzecz zasłonięcia przedramieniem policzka. Słusznie. Wykrzesała bardzo dużo siły do tego ruchu. Chociaż ramię zaabsorbowało uderzenie i tak jej głowa odchyliła się w stronę nowo przybyłego Strażnika. Nie miała siły patrzeć na niego. Dyszała, jak dyszała wcześniej. Patrzała nieobecna próbując skupić się na ciele. Nie była w stanie określić, czy but na jej brzuchu wyrządził jakieś szkody. Skuliła się na prawym boku (w stronę Previi) oczekując kolejnego ciosu. Cios nie nadszedł. Została nagle szarpnięta, na co nie mogła się przygotować. Męczące wrażenie wewnątrz ciała zwiększyło swoją siłę. Jej ciało przeszył widoczny spazm, zaraz po nim odkaszlnęła żółć, bo zupełnie nic innego nie posiadała w żołądku. Gdzieś w międzyczasie Previa zwracała się właśnie do drugiego Strażnika. Czuła, że odpływa, zamknęła oczy, otworzyła je skupiając wzrok na obcasie obok. Krew lśniła na bucie, który zdołał wdepnąć w posokę obok albo gdy dotknął uda dziewczyny. Stwierdziła, że nie będzie walczyć. Pies goni uciekające koty. Zwykle nie zwraca uwagi na te, które nie uciekają. Zaś koty mocniej gryzą szarpiącą się zdobycz. Dlatego... starała się pozostać bezwładna. Z całych sił starała się rozluźnić do bólu spięte mięśnie, te miały inne plany, wprawiały jej ciało w drżenie. I chyba już ostatecznie wyczerpała swoje siły. Odruch wymiotny znowu nią wstrząsnął, ale z jej ust nie wypłynęło zbyt wiele. Trochę wody. Oddychała niespokojnie teraz tocząc bitwę nie tyle ze Strażniczką, co ze samą sobą. Starała się myśleć, że nie jest to duży ból. Starała się od niego oddzielić. Bała się, że tak mocny kopniak mógł uszkodzić jej narządy, chociaż nudności mogły być spowodowane tylko bólem. Kiedy już oddzielała się od bólu czuła, że odpływa i tak w kółko oddalała się i wracała do siebie nie mogąc odnaleźć złotego środka. Przez jej gardło wysunęło się ciche słówko, którego Previa nie powinna była usłyszeć. Victor tym bardziej. Było to zwyczajne „pomóż”, chociaż dosyć zmaltretowane. Sekundy były niczym godziny. Każda chwila wyczekiwania sprowadzała się do tej walki. Odpłynąć, czy nie? Albo odpływała sama, a wtedy starała się przed tym uchronić albo zmuszała i nie mogła. Wiedziała, że musi czekać. Jeżeli ma umrzeć teraz chciała być... tego świadoma. Chciała wiedzieć, że ostateczny cios zostanie za chwilę zadany. Chociaż nie widziała dużych szans mogło być tak, że gdyby straciła przytomność obudziłaby się za kilka godzin. Jeżeli nie odpłynie teraz może zostanie wkrótce sama. Z czasem ból i nudności zmaleją. Będzie musiała znaleźć... cokolwiek. Albo kogokolwiek. |
| | | Wiek : 22 Zawód : Strażnik Pokoju Przy sobie : broń palna, ampułka leku przeciwbólowego, magazynek z piętnastoma nabojami, kamizelka kuloodporna, latarka, telefon, zapałki, zapalniczka, piersiówka z alkoholem, przepustka do getta Znaki szczególne : zmierzwiona czupryna, wzrok spaniela Obrażenia : zrastający się złamany nos.
| Temat: Re: Zaułek na obrzeżach Sob Sty 17, 2015 12:44 am | |
| Była jednocześnie piękna i przerażająca w swoim szaleństwie. Nie miał większych problemów z wyobrażeniem sobie jej ciała, skąpanego we krwi, w białym mundurze lub i bez, z włosami ubrudzonymi czerwienią, z nozdrzami, falującymi lekko od tego metalicznego zapachu, który zdawała się uwielbiać. Piękna. Szalona. Niepokojąco intrygująca, na pewien sposób kusiła go tym, co właśnie wyprawiała. Benner, Benner… Nawet nie wiesz, jak czasem mnie przerażasz. W jej oczach dostrzegł jakiś błysk, który wydawał się być znajomy. Być może gdyby Victor miał szansę przejrzenia się w lustrze, gdy zabijał na arenie, dostrzegłby ten błysk w swoich oczach… jednak skrupulatnie i dość konsekwentnie omijał każdą możliwość obejrzenia siebie na ekranie; był to chyba jedyny pozytyw z jego bycia Zwycięzcą. Mógł szlajać się po bankietach, rozmawiać z fanami, przebywać na elitarnych spotkaniach. Mógł gnębić Cypriane bez chwili wytchnienia, niszcząc ich przyjaźń i braterskie więzi, mógł nie zwracać uwagi na rodziców i wyżywać się na nich wszystkich… Ale nie mógł na siebie patrzeć. Za to mógł podziwiać swoją towarzyszkę z patrolu, która była w swoim żywiole. W pewnej chwili Victor miał wrażenie, że obie, kat i ofiara, patrzą na niego jakby przez mgłę. Blondynka, której imienia nie znał (co ciekawsze, nie kojarzył jej nawet z ulic getta, które dosyć często patrolował) zerkała w jego stronę rozpaczliwie i potrzebował chwili, by zorientować się, że posiada zapewne jakąś niewygodną dla niej wadę wzroku. Previa natomiast… jej oczy wyglądały tak, jakby przesłoniła je krwawa mgiełka zadowolenia i żądzy. Chciała krwi, chciała zranić, zdobyć, zawładnąć. Benner, czy Ty zawsze musisz tak szaleć, żebym nie mógł pokazać ludziom, jaki jestem naprawdę…? Zbliżył się i niemalże zacmokał niecierpliwie, patrząc, jak Previa zabawia się ze swoją ofiarą. Ba, nawet zastanawiał się, czy jest to jakaś nowa i intrygująca forma zabawy w kotka i myszkę… a może raczej zabawy w dzierzbę i polną mysz. Nie zdziwiłoby go specjalnie, gdyby Strażniczka dosłownie nadziała ranną kobietę na drut kolczasty. Raczej… przeraziło. Chociaż wyglądała przecudnie niebezpiecznie (i to go niepokoiło, myśl o tym, że Previa Benner w swoim szaleństwie wygląda po prostu cudownie, niczym najpiękniejsza istota na świecie), miał ochotę odciągnąć ją od blondynki, przełożyć przez kolano i dać mocnego klapsa w te piękne pośladki. Miał na szczęście hełm, który był dosyć przydatny, bowiem Benner nie mogła zobaczyć podziwu w jego oczach – choć zapewne mogła go wyczuć. Zdjął go jednak i posłał obu kobietom badawcze spojrzenie, po czym wziął dokument i odczytał. - Wiesz, jak jest. – powiedział krótko. – Zależy nam na tym, aby w odbudowie pomagali ludzie zdrowi i silni, pełni werwy i wigoru. Usta blondynki wypowiedziały bezgłośnie jedno słowo. Słowo, które szybko go otrzeźwiło i sprawiło, że los dziewczyny stał się ważniejszy niż Previa i jej cudowna, drażniąca zmysły żądza krwi. Proszę. - Nie bawmy się w amputowanie, wystarczy porządny opatrunek. Spojrzenie, które posłał Previi, mówiło wyraźnie, że chętnie popatrzyłby na to, jak amputuje komuś kończyny najbrudniejszą, najbardziej zardzewiałą i zniszczoną bronią, jaką są w stanie znaleźć… Ale oboje wiedzieli, że Rząd i państwo potrzebowały silnych rąk i zdrowych (względnie zdrowych) ludzi do odbudowy. Brudna, zaniedbana, ranna i zapewne ledwie widząca na oczy dziewczyna, przypominająca mu zranioną sarnę, która płacze, nim myśliwy ją dobija. Czuł się tak, jakby jego serce na przemian pękało i twardniało niczym kamień.
|
| | | Wiek : 30 lat Zawód : Strażnik Pokoju || pani oficer Przy sobie : broń palna, magazynek z piętnastoma nabojami, w pełni skompletowany mundur żołnierza, telefon, paczka papierosów, zapalniczka, nóż ceramiczny, krótkofalówka, antybiotyk (3 tabletki) Znaki szczególne : blizny na dłoniach, szaleństwo w oczach, dziura zamiast serca Obrażenia : ogólne osłabienie (boli mnie głowa i nie mogę spać ♫)
| Temat: Re: Zaułek na obrzeżach Sob Sty 17, 2015 9:54 pm | |
| Obecność drugiego Strażnika Pokoju powinna ukrócać destrukcyjne zapędy – i w większości wypadków zapewne właśnie tak działało poważanie organów władzy. W większości… ale nie w moim. Być może przy innym mundurowym nie posunęłabym się tak daleko; cała afera dobiegłaby końca w momencie, w którym po prostu posłałabym dziewczynie ostatni cios i tym samym dała jej (zasłużony) spokój. Na (nie)szczęście panny Aris, dzisiejszej nocy moim partnerem był nie kto inny jak Victor Sean. A przy nim… nie miałam zahamowań. I tutaj rodziło się dość proste pytanie: dlaczego, Benner? Przyczyna była całkiem prozaiczna i sięgała czasów świetności prezydenta Snowa. Jako zwycięzcy Igrzysk nieustannie wpadaliśmy na siebie na kapitolińskich salonach, co w zestawieniu z chwilami sławy Seana (zupełnie nowy tryumfator, wywiady, reklamy, grono zawsze wilgotnych fanek) i moją zniżkową formą (tłumiona przez kilka lat żądza krwi zaczynała coraz głośniej upominać się o nową, zupełnie świeżą porcję trupów) dość szybko doprowadziło do bezpośredniej konfrontacji. W owym okresie każde ścięgno, każdy mięsień, moja krew, moje kości, moje serce, wszystko przeniknięte było czarnym szronem rozpaczy. Przez całe tygodnie wszystko, co czyniłam, czyniłam z rozpaczy, każdy mój nieobliczalny krok powodowany był dogłębną rozpaczą. Miałam mnóstwo pytań do świata i samej siebie, ale jedno pytanie nieubłaganie wychodziło do przodu, wysuwało się na czoło i wypływało na wierzch. Jedno było bardzo zasadnicze pytanie, jedno, choć postaci przybierało ono nieskończenie wiele. Czy przypadkiem ze mną nie jest coś nie tak? Może ze mną jest coś nie tak? Chyba ze mną jest coś nie tak? Zaczęłam maniakalnie szukać w sobie kłopotliwej wady, fatalnego miejsca, źródła feralności. Bez przerwy myłam się, kąpałam, przebierałam, zrzucając winę za duchową niemoc na niedoskonałość ciała doczesnego. Centymetr po centymetrze studiowałam samą siebie. Doszło do tego, że badałam, czy mężczyźni w pubach, sklepach albo nawet na ulicy nie odsuwają się ode mnie. Niekiedy mi się wydawało, że się odsuwają, niekiedy, że się nie odsuwają. W istocie oni raczej nieprzerwanie sunęli w moim kierunku, bo czas szukania defektu w sobie to był czas, kiedy wybitnie cieleśnie się ulepszyłam. Nie, nie, żadnych operacji plastycznych, strzykawek, skalpeli i silikonu. Po prostu z taką zajadłością likwidowałam wszystkie swoje domniemane ohydy, że przy okazji bezwiednie wkroczyłam na najwyższe poziomy pielęgnacyjne, garderobiane, kosmetyczne. Tak pieczołowicie kasowałam wyimaginowane niedoskonałości na, jakby nie patrzeć, ponad dwudziestoletniej skórze, że moja cera nie mogła być gładsza i bardziej miękka. Okazało się, że szukanie dziury w całym doprowadziło mnie do bezsprzecznej doskonałości… … co w połączeniu z ciężkim, niereformowalnym charakterem dość skutecznie prowadziło do zbliżeń. Miałam bowiem (i chyba wciąż posiadam?) - wynikający zapewne nie tylko z upodobania do męskich kosmetyków, ale też z męskich rysów ducha - niewyszukany zwyczaj otwierania wszelkich zamków do serc i łamania szyfrów bezpieczeństwa mężczyzn uniwersalnym kluczem seksu. Lubiłam, kiedy pan Victor Sean do mnie wpadał, ale jak po dwóch godzinach wychodził - nie miałam nic przeciwko temu. I wcale nie chodziło o to, że traktowaliśmy się instrumentalnie. Jeśli nawet była to relacja instrumentalna, mnie to naprawdę pasowało. Co tu zresztą gadać: relacja instrumentalna - ja po prostu za nim przepadałam. To znaczy: wtedy uważałam, że za nim przepadam. Mój ówczesny sąd o sytuacji był osadzony na gruncie sympatii. Tyle, że mu tego nigdy nie powiedziałam. Widocznie już wtedy miałam mocno rozwinięty imperatyw dokładnego nazywania sytuacji i coś mnie przestrzegało przed nadmierną wylewnością wobec Victora. W każdym razie dzień naszego rozstania przepadł w trakcie afery, przez którą opuściłam Kapitol. A teraz los ponownie zagrał nam na nosie, ścieżki skrzyżowały się i nieustannie przeplatały ze sobą w szeregach Strażników Pokoju. Sean znał mnie na tyle, by doskonale dostrzegać złaknione krwi upodobania – i właśnie jego wiedza usprawiedliwiała moje postępowanie, gdy - całkiem głucha na szloch i błaganie Aris – zadawałam kolejne ciosy. - Zdrowi, silny, pełni werwy i wigoru? – niemal ryknęłam śmiechem, przenosząc wzrok z Victora na dziewczynę – i z powrotem, z dziewczyny na Victora. O ile Sean całkiem nie postradał rozumu podczas awarii w Siedzibie Strażników Pokoju, to najwyraźniej woda padła mu na oczy, bowiem panna Aris… … była idealnym zaprzeczeniem zdrowia, siły, werwy oraz wigoru. I to na długo przed tym, nim dosięgnęła ją ręka sprawiedliwości – czy też w tym wypadku raczej… but. - Tej tutaj bliżej zgonu niż kopania rowów… - dodałam z niemal namacalnym namysłem, wpatrując się zaskakująco spokojnie i trzeźwo w skuloną na asfalcie postać. W trakcie amoku, w jaki wpadłam dopadając swej ofiary, nie zwracałam najmniejszej uwagi na skalę obrażeń i ewentualnie konsekwencje ich zadania. Nawet jeśli Aris miała wyjść z tego żywo (a nie taki był plan), już na starcie dyskwalifikowały ją problemy ze wzrokiem, których obecność skutecznie ignorowałam… aż do teraz. Aż do cichego proszę. Nie jestem pewna, co zadziałało na mnie bardziej paraliżująco – świadomość, że niemal zakatowałam na śmierć dziewczynę niewiele starszą (młodszą, rówieśniczkę?) od Maxa (co byś zrobiła, Benner, gdyby to jego dorwali w ciemnym zaułku i skopali do nieprzytomności, a potem wyrywali z uda ścięgno po ścięgnie?) czy… ton Victora, który wyraźnie sugerował, że mam się odsunąć. Do tego dochodziło jego spojrzenie – pozornie przychylne, niemal przyzwalające… i w ten obcy dla mnie, niepokojący sposób przenikliwe. Jakby potrafił dostrzec w dziewczynie pod warstwą brudnych, zakrwawionych ubrań istotę, która nie zasługuje na taki los. Która niczym nie zawiniła… poza faktem, że znalazła się w złym miejscu o stanowczo nieodpowiedniej porze. - Zaatakowała mnie. – stwierdzenie - pierwotnie mające na celu wyłącznie wyjaśnienie sytuacji - zabrzmiało jak zarzut dziewczynki, którą koleżanka zdzieliła w piaskownicy łopatką przez łeb. Zmarszczyłam gniewnie brwi, odstępując na trzy kroki od Aris i z tej odległości kontemplując rozmach obrażeń. Prawdę mówiąc, nie wyglądało to aż tak tragicznie. - Nikt bezkarnie nie atakuje Previi Benner, złociutka. Zapamiętaj na przyszłość… bo pewnie się spotkamy. – posłałam dziewczynie lekki uśmiech, choć wątpliwe, by go zauważyła – zaraz też moje zainteresowanie ofiarą uleciało niczym powietrze z przekłutego balona. Zerknęłam na Victora, starając się odgadnąć, o czym myśli (i czy myśli te choć w połowie zbieżne są z moimi ), zanim jednak zdołał o cokolwiek zapytać, odwróciłam się na pięcie, ruszając w stronę wyjścia z zaułka. - Zostaw ją, niech zdycha. – oschła uwaga odbiła się echem od opustoszałych murów i rozmyła dopiero po chwili, uciekając gdzieś poza granice słyszalności. Kiedy dotarłam do miejsca, w którym początek miała przygoda z panną Aris, skręciłam nagle na lewo i podniosłam spod ściany porzucony worek dziewczyny – zaciągnięty sznurek rozluźnił się z charakterystycznym sykiem, gdy rozciągnęłam otwór, wytrzepując z wnętrza pakunku śpiwór, przemoknięte zapałki… … i coś, co z metalicznym szczękiem wylądowało na ziemi. Przez krótką, króciutką chwilę obojętnie wpatrywałam się w parę kastetów, które dziewczyna tak zaciekle starała się ukryć. Sprawa wydawała się jasna – teraz Aris oskarżona mogła być nawet o działalność zbrojną przeciwko prezydentowi i terrorystyczne konszachty. Uzbrojona, na wpół ślepa rebeliantka. Z moich ust wyrwało się ciche prychnięcie, gdy kucnęłam, by z trudem upchnąć śpiwór do worka… po czym jak najgłębiej wcisnąć do niego parę kastetów. Broń zniknęła w trzewiach pakunku bezpowrotnie, zupełnie jakby nie istniała. Czyżby nawet Previa Benner okazywała ludzkie uczucia? - Idę w stronę Moon River. – rzuciłam na odchodne, nawet nie oglądając się za Victorem – coś podpowiadało mi, że pewnie nie chciał, bym zobaczyła… jego lepszą część.
/ zt! |
| | | Wiek : 18 Zawód : Bezrobotna Przy sobie : ♦ W worku - para kastetów, pistolet, paczka prezerwatyw (3 sztuki), magazynek z 15 nabojami, kapsułka z wyciągiem z łykołaków, latarka z wytrzymałą baterią, śpiwór; ♦ W fałdach śpiwora - mapa podziemnych korytarzy (X2, X7, X8), mapa Kapitolu oraz dowód tożsamości, prawo jazdy i zezwolenie na posiadanie broni na nazwisko Daniel Levitt; ♦ W kieszeniach - scyzoryk wielofunkcyjny (prawe udo); ♦ Zawszeona na pasie - apteczka militarna (brudno-szarozielona). Znaki szczególne : Niski wzrost (155cm); wada wzroku (po oczach nie widać! braki ndrabia głównie węch); wychudzone ciało Obrażenia : Nieco starta skóra na łokciach i kolanach; Rana postrzałowa na lewym udzie (poszarpana pociskiem skóra właściwa i uszkodzony mięsień), duże kolorowe sińce na prawym przedramieniu, na brzuchu, w okolicy (pękniętego) żebra z prawej strony. Masa mniejszych siniaków.
| Temat: Re: Zaułek na obrzeżach Sob Sty 17, 2015 11:55 pm | |
| Na kilka chwil miała kompletny spokój. Zaczęła rozpoznawać słowa szybciej, jakby jej umysł bardziej się oczyścił. Ta silna dezorientacja wywołana była nie tylko obrażeniami. Była to również presja i głębokie przerażenie. Bała się Strażników Pokoju już przed rebelią. Teraz, gdy jej świat po prostu się wywrócił oni ją przerażali. Raz została już uwięziona na posterunku. I nie trafiła wtedy na „delikatne” osoby. Z pewnością nie. Od tamtego czasu ilekroć widziała białą sylwetkę chowała się i ukrywała bojąc się kolejnego pojmania. Ponadto bardo rzadko wybierała często uczęszczane szlaki innych ludzi z getta chowając się po obrzeżach. Dlatego była po prostu nieuchwytna. Po zmierzchu zawsze chowała się po piwnicach, zaś w ciągu dnia wyraźnie dało się zobaczyć w tym miejscu, nawet z większej odległości, białą sylwetkę. Ta po prostu się wyróżniała kolorystycznie w tym miejscu. Gwałtowne słowa powtórzyły się echem w głowie Iliyi. Teraz, w krytycznym momencie, w sytuacji zagrożenia i niebezpieczeństwa jak najbardziej chciała żyć mimo wcześniejszych rozterek. Kiedy ciosy przestały na nią spadać, strach zaczął maleć. Sądziła, że to może być koniec. Bo kto odważyłby się na takie czyny w obecności drugiego, coś znaczącego człowieka? Być może to był koniec... Być może znów będzie mogła uciekać. Nadal trzęsła się, skołowana informacjami płynącymi od nogi, ramienia, brzucha, klatki piersiowej i głowy do mózgu, który usilnie krzyczał, że coś jest nie tak. Nadal była spięta i przestraszona. W tej chwili spokoju po prostu zdołała skupić się. Kolejnych słów Iliya nie dosłyszała właśnie przez próbę koncentracji. Starała się odpychać od siebie przerażenie, które na czas ataku przejęło jej zmysły. Znów chciała walczyć o siebie. Znów zaczęła planować. To chyba dobrze. Jej spojrzenie zaczęło się rozjaśniać, chociaż tego nie mogli dostrzec Strażnicy, głównie przez ułożenie jej głowy ciągniętej nad ziemią za włosy i przymrużenie powiek. Nie poruszała się bojąc, że najmniejszy ruch zwróci na nią uwagę. I to nie tej osoby, co potrzeba. Jeżeli dałaby powód tej kobiecie do zainteresowania się nią... Wolała o tym nie myśleć. Oddech Aris też zaczynał się się wyciszać. Z powodu powolnego opadania adrenaliny i emocji, koncentracji oraz własnych starań. Na jej udzie powiększała się stałym tempem plama krwi. Chciała by serce zwolniło, by krew wolniej wytaczała się z jej ciała. Niemal drgnęła, gdy została oskarżona o atak na Strażnika. Faktycznie. Tak mogło to... wyglądać. Dała tej Strażniczce większy powód do aresztu niż by chciała i dotarło to do niej dopiero teraz. I znów zaczęła się bać po tej krótkiej chwili dochodzenia do siebie. Upadła na ziemię lekko zdezorientowana z szeroko otwartymi oczami. Wewnątrz niej błądziły myśli. Nawet, jeżeli Strażniczka ją tu zostawi, za to i brak dokumentów może zabrać ją drugi... I to w pełni legalnie... Jedyne widoczne obrażenie jakie nosiła to rana na nodze. Siniaki dało się wyjaśnić wymuszoną samoobroną, a całą resztę... kto by słuchał zeznań Aris z KOLC'a? Strażnicy są bardziej wiarygodni. Leżąc na ziemi podniosła wzrok na Strażniczkę, ale nie przekręcała głowy. Słuchając jej słów spięła się. Previa Benner. Z pewnością cię zapamiętam... Na chwilę zapomniała o obecności drugiego żołnierza. I w tej chwili przysięgła sobie kiedyś się zemścić. W tej samej chwili co Previa się uśmiechnęła Iliya niemo zacisnęła usta. Och, zaczęła nawet oddychać przez nos, chociaż ciężko. Milczeniem musiała też przetrzymać polecenie Previi. I przypomniała sobie, że za nią jest jeszcze jeden Strażnik. Spięła się, aż jęknęła bardzo, bardzo cichutko. Musiała się zaasekurować ustami przy oddechu. Obserwowała jak sylwetka Previi oddala się. Nadal widziała głowę, nogi i ręce. Tylko nie do końca wyraźnie. Nawet mało, ale nadal były do rozróżnienia. W kolejnej chwili znów fala przerażenia. Benner nie oddaliła się tak daleko od swojej ofiary, którą skutecznie zatrzymała śrutem. Iliya rozpoznała dźwięk sznurka w worku od śpiwora. Jedynym pocieszeniem mogło być to, że mapa była ukryta bezpośrednio w śpiworze i to bardzo głęboko. Cisza, tak głucha w tym miejscu została zmącona uderzeniem metalu o kostkę. Kiedyś znalazła kastety, ale nigdy jeszcze nie miała ich na rękach. Ani do ataku, ani do obrony. Były schowane tak głęboko, że nie ważne z jakiej strony by workiem kogoś walnąć ten i tak nie poczułby twardości metalu. Jej usta wzięły głębszy wdech, gdy została sama. Chciała, by tak było. Jednak poczuła teraz na sobie cień swojego wybawiciela. Był bardzo ciężki jak na cień. Szybko zadała sobie pytanie, co powinna zrobić. Czy powinna zachować się w bezruchu? Czy lepiej będzie starać się uciec? Zemdliło ją znowu, drgnęła, gdy powstrzymała odruch. I znów drżała. Z przerażenia. Była bardziej bezbronna niż była przed kilkoma minutami. Poruszyła nogą. Zapewne, gdyby mięsień nie został uszkodzony byłoby lepiej. Tymczasem ból rozszedł się po całym udzie. Widziała tylko dwie możliwości. Albo da się złapać, albo zrobi wszystko, by nie dać się złapać. Gwałtownie się obróciła opierając się na kolanie tak, by rana nie dotknęła bezpośrednio ziemi. Przewróciła się na plecy kręcąc w stronę, w którą mogłaby się oddalić od potencjalnego zagrożenia. Mimo mdłości i przeszywającego bólu nie był to jeszcze koniec. Dużo bystrze niż wcześniej spojrzenie skierowało się na Strażnika. Widziała wyraźnie jego sylwetkę, cienie określały jego posturę. Zdecydowanie górował nad niewielką, drobną Iliyą. Pierwsze, o czym pomyślała, to wstać na nogi. Obie nogi. Te nogi mogą dać jej wolność. Nie myślała ile ma w sobie siły. Nie miała pojęcia jak mało mogłaby ich mieć. Gdyby teraz Victor zbliżył się i schwytał ją za ręce, Iliya po prostu nie dałaby rady się wyrwać, chociaż próbowałaby. Gdyby jednak miała te trzy sekundy, oparłaby się rękoma o ziemię i dźwignęła unosząc w górę tułów, przekręcając się na zdrowe udo i poderwała na obie nogi. Plan zakładał to, że teraz zacznie biec. Ale bez szkieł kontaktowych ciężko jej było zachować równowagę. Nagłe zawirowania otoczenia utrudniały jej to. Gdyby tylko udało się jej wstać nagły ból nogi, szok, czy zmęczenie towarzyszące jej od dłuższego czasu, od razu zwalą ją na kolana. Sprawi to, że na jej twarzy wymaluje się bezsiła i bezradność. Lekkie otumanienie przez kręćki w głowie i lęk przed tym, co sądziła, że nastąpi. Gdyby została złapana nim by się podniosła podobne emocje przytoczyłyby się na jej twarz. W końcu jej przeciwnikiem był Strażnik. |
| | |
| Temat: Re: Zaułek na obrzeżach | |
| |
| | | |
Similar topics | |
|
| Pozwolenia na tym forum: | Nie możesz odpowiadać w tematach
| |
| |
| |
|