|
| |
Autor | Wiadomość |
---|
Wiek : 18 Zawód : sprzedaję w Sunflower Przy sobie : kapsułka z wyciągiem z łykołaków, leki przeciwbólowe, telefon komórkowy, dowód tożsamości Znaki szczególne : zaawansowane sieroctwo Obrażenia : częste bóle brzucha
| Temat: Zaułek na obrzeżach Nie Sie 18, 2013 4:02 pm | |
| Niegdyś czynnie działające magazyny, dzisiaj stały się opuszczonymi barakami, gdzieś na obrzeżach Kwartału. Wymalowane sprejem, antyrządowe hasła i niecenzuralne cytaty niespecjalnie dodają temu miejscu uroku, podobnie jak śmierdzące uryną zaułki - dzielnicę tę upodobali sobie bowiem bezdomni mieszkańcy getta. |
| | |
| Temat: Re: Zaułek na obrzeżach Nie Sie 18, 2013 8:52 pm | |
| //Nie mam pojęcia, zaginął mi w czasoprzestrzeni ;_;
,,[…]Nie wiem, czy istnieje przyszłość, w której jeszcze się spotkamy. Chciałabym, żeby istniała, choć jestem świadoma, że i Ty, i ja musielibyśmy za nią słono zapłacić. Jednak mimo to nie wyobrażam sobie, żeby wszystko, co przeżyliśmy - chociaż tak krótkie - miało pozostać tylko w murach KOLCa. Jeżeli jakimś cudem znajdziesz się kiedyś w dzielnicy rebeliantów, szukaj mieszkania Johanny Mason. To chyba jedyne miejsce, w którym przebywam najczęściej, ale muszę Cię ostrzec - razem ze mną mieszkają tam dwie osoby, które z przyjemnością wezwałyby Strażników Pokoju, jeśli nie gorzej.
Cypriane''
Biała, wielokrotnie zginana, gładzona i gwałtownie rozprostowywana kartka znalazła sobie stałe miejsce w jednej z mojej kieszeni. Dokładnie pamiętałem moment znalezienia jej w Violatorze i swój zawód, kiedy zrozumiałem, że Cypriane odeszła. Odeszła z KOLCa. Odeszła ode mnie. A potem pamiętałem euforię po odnalezieniu na dole kartki jej adresu. Nie wiedziałem, co do niej czułem. Jedno było pewne- brakowało mi jej, brakowało tak cholernie, że samo wspominanie momentu przy dziurze sprawiało mi nieludzki ból. Błękit jej lśniących oczu w kształcie migdałów, kruchość drobnej sylwetki, dotyk jej ciepłej skóry pod moimi palcami, łagodny zapach gęstych, jasnych włosów. Cypri. Wielokrotnie w samotności wypowiadałem jej imię w przestrzeń, smakując słodycz i gorycz, które po sobie pozostawiało. Cypriane. Cypriane Sean. Rebeliantka. Powinienem jej nienawidzić, przecież obowiązywała mnie jakakolwiek kwartałowa solidarność, czyż nie? Byłem im winny tą nienawiść. Winny małym dzieciom, ginącym na arenie, winny głodującym staruszkom i wychudzonym nastolatkom, przemykającym się ciemnymi uliczkami jak cienie człowieka. Ale nie potrafiłem, co za każdym razem budziło we mnie frustrację i wewnętrzny sprzeciw. Z całych sił próbowałem sobie wmówić, że postrzał w uliczce był czymś, na co zasłużył każdy pieprzony rebeliant, każdy, kto przyłożył się do istnienia Igrzysk i Kwartału, uparcie odganiałem od siebie obraz jej łagodnych, smutnych oczu… Ale wszystko to na próżno. Byłem zbyt słaby, żeby wyrzucić ją ze swojego życia, chociaż może to nieznane uczucie w stosunku do niej stanowiło właśnie moją największą siłę? Nienawidziłem momentów, w których nie mogłem być niczego pewny. A to był właśnie jeden z nich. Kiedy tylko znalazłem list, natychmiast chciałem pędzić do Cypriane, chociażby na złamanie karku. Strażnicy, brama, Kwartał- to wszystko nie stanowiło dla mnie przeszkody. Liczyło się tylko to, że była ranna, że mogła mnie potrzebować, a ja, jak ostatni dureń, wsiąkłem w poszukiwaniu apteczki i wróciłem zbyt późno. Znałem adres, wiedziałem też, jak trafić do dziury w murze- ale nie byłem głupi. Jeśli cudem zdołałbym dotrzeć do dziewczyny, zaryzykowałbym nie tylko swoim życiem, które na tym etapie niewiele dla mnie znaczyło, ale też jej życiem. A to była zbyt wysoka cena. Nie ośmieliłbym się… nie mógłbym. Chciałem ją chronić za wszelką cenę, więc zobaczenie jej bladej, piegowatej twarzyczki, mimo ogromnych chęci, wykluczyłem z listy priorytetów. Nie chciałem o niej zapomnieć, ale nie mogłem też pamiętać, bo i w ten, i w ten sposób któreś z nas zostawało ranione, a ja… Cóż, byłem tylko durniem, tylko brudem, który nigdy nie był dobry w podejmowaniu dobrych decyzji. Tak więc postanowiłem, że dam nam trochę czasu, żeby wszystko przemyśleć. Rzuciłem się w wir pracy tak, jak tonący rzuca się na brzytwy- ostatecznym, rozpaczliwym gestem straceńca zacząłem częściej występować, zdobywać publikę, zarabiać pieniądze. I chociaż wciąż powtarzałem w duchu, że są mi potrzebne, żeby przetrwać, nawet mój własny, prywatny umysł zwijał się ze śmiechu na widok tych wyjaśnień. Dobrze, może i chciałem tylko uzbierać tyle, żeby starczyło mi na fałszywą przepustkę, jasne? Ale przyznawanie się do tego w tak jednoznaczny sposób było jednoczesnym potwierdzeniem czegoś, co usilnie wymazywałem ze swoich rozmyśleń od czasu spotkania- tonąłem w błękitnych wodach oczu Cypriane, a biorąc pod uwagę to, jakim byłem pływakiem, wkrótce niechybnie miałem pójść na dno. Tak czy inaczej, zwiększyłem częstotliwość występów. Najczęściej odbywały się one w małym, nieznanym Strażnikom Pokoju zaułku Kwartału. Tak też było i tym razem. Byłem w trakcie ostatniej sztuczki, kiedy podniosłem na chwilę wzrok znad kart i z tajemniczym półuśmiechem przebiegłem nim po publiczności. Zahaczałem o każdą twarz; czerwone od mrozu i emocji, wszystkie były napięte i skupione, a wszystkie spojrzenia zachłannie wbijały się w karty, które właśnie tasowałem. Wszystkie, oprócz jednego. Bo błękitne, mądre oczy patrzyły prosto na mnie. Nie pamiętałem, co było dalej, momentu skończenia przedstawienia, burzliwych oklasków i wrzucania drobnych do wyciągniętego kapelusza. Czekałem, aż tłum rozstąpi się przede mną, żeby rzucić się przez ulicę i schwytać ją w ramiona, poczuć delikatny, kwiatowy zapach i bijące od miękkich, drobnych dłoni ciepło. Serce biło mi szybko i niezwykle głośno, czułem puls aż w opuszkach palców, kiedy całe moje ciało śpiewało radośnie jedno, jedyne imię. Cypriane.
|
| | | Wiek : 18 Zawód : sprzedaję w Sunflower Przy sobie : kapsułka z wyciągiem z łykołaków, leki przeciwbólowe, telefon komórkowy, dowód tożsamości Znaki szczególne : zaawansowane sieroctwo Obrażenia : częste bóle brzucha
| Temat: Re: Zaułek na obrzeżach Nie Sie 18, 2013 10:36 pm | |
| // brama główna.
Są takie momenty, w których człowiek nie spodziewa się, że jeśli spojrzy w tę, a nie w inną stronę, spotka go coś, co w innym wypadku mogłoby nigdy go nie spotkać. Można to nazywać różnie, w każdym miejscu czeka przyszłość, ale przypadek jest tylko jeden. Nie wiem, czy mogę nim nazwać podekscytowany tłum Kapitolińczyków tłoczących się jeden na drugim w udekorowanym graffiti zaułku. Wydawałoby się, że to zjawisko nie jest niczym nadzwyczajnym, a jeśli tknięta nie wiadomo czym podejdę bliżej - stracę nie tylko czas, ale i cierpliwość. Zastanawia mnie jednak, jaka siła powoduje, że zatrzymawszy się właśnie tuż na skraju zaułka, wciąż nie mogę oderwać wzroku od krzyczącego coś i klaszczącego tłumu ludzi, którzy jak widać - w przeciwieństwie do mnie - mają powód, by tłoczyć się w tym miejscu. Rozsądek, jakkolwiek zrezygnowany moją wycieczką do KOLCa, podpowiada mi, że powinnam ruszyć dalej i poszukać Willa w bardziej sensownym miejscu niż obrzeża Kwartału. Z drugiej strony prawda jest taka, że i tak nie mam pojęcia, gdzie mogłabym go znaleźć, nie narażając się na kłopoty, niebezpieczeństwa i wszystko, co tak bardzo do mnie lgnie. Kierowana jednak swoją wrodzoną lekkomyślnością, nie mam też zamiaru zawrócić i potulnie podążyć do dzielnicy rebeliantów. Byłoby to jak zaprzestanie czytania książki, będąc już na jej przedostatniej stronie, kiedy główny bohater ma się właśnie dowiedzieć czegoś, co nieodwracalnie zmieni jego życie. A tej książki nie zamierzam skończyć w ten sposób. Wzdycham ciężko, czując kłucie igiełek mrozu na twarzy, po czym jeszcze raz spoglądam w stronę zbiegowiska. Jaki jest sens marznięcia tutaj i zawracania sobie głowy tłumem Kapitolińczyków? Choć to pytanie wydaje się być najbardziej racjonalne ze wszystkich, które sobie dotychczas zadałam, z pewnego zupełnie nieznanego mi powodu nie chcę iść dalej. Mimo to usiłuję zrobić krok w stronę kolejnego zakrętu, za którym pewnie zacznę już powoli tracić nadzieję, jednak dosłownie w tym samym momencie w mojej pamięci coś drga. "...jest magikiem, wiesz o tym?" Słowa Lucy rozbrzmiewają mi nagle w głowie, obijając się głośnym echem wśród wielu innych myśli, a ja jestem już prawie pewna, że albo to przypadek, albo łut szczęścia. Moje serce przyspiesza nagle, tłukąc się głośno niczym zamknięty w klatce ptak, a na policzki wykwitają mi rumieńcie - choć wcale nie mrozu. Niemalże nie mogę uwierzyć, że jedna myśl, w zasadzie wspomnienie, może tak zmienić sytuację, jednak w tym momencie moją uwagę zaprząta jedynie to, by jak najszybciej przedrzeć się przez tłum. Może to i naiwne z mojej strony, może znów postępuję głupio, zdając się na podszepty wspomnień, które już dawno powinnam wyrzucić z pamięci, ale nie potrafię inaczej. Z każdą mijającą sekundą, która przynosi jeden krok więcej w stronę zbiegowiska, utwierdzam się w przekonaniu, że wiem o sobie mniej, niż się spodziewałam, można by nawet powiedzieć, że nic właściwie nie wiem. Czy istniała dotąd osoba, dla której - jedynie poprzez strzępek informacji, kilka zastanawiających szczegółów - udałabym się w miejsce, którego się boję i weszłabym między znienawidzonych przez siebie ludzi? Kiedyś, wieki temu, odpowiedziałabym zapewne, że tą osobą jest Noah, ale życie ma to do siebie, że następują w nim zmiany, których nie cofnie ani człowiek, ani czas. Jeśli się nie mylę, taką zmianą jest właśnie moment, w którym z szeroko otwartymi oczami zbliżam się w stronę tłumu, lawirując między ludźmi, by znaleźć sobie jak najlepsze miejsce. Nikt nie zwraca na mnie uwagi ani ja nie okazuję nikomu większego zainteresowania, skupiając wzrok na skrawku twarzy, tajemniczym cieniu uśmiechu posłanym znad kart i szaroniebieskich oczach, które jako pierwsze udaje mi się dostrzec wśród gąszczu głów. Will. Czas, miejsce i ludzie nie mają znaczenia, gdy jest się już pewnym, że natrafiło się na osobę, która może zmienić każdą z tych rzeczy. Nie sądzę, aby istniała możliwość, rozpaczliwie czepiająca się tego, czego chcieliby dla mnie przyjaciele, żebym nie pomyślała w ten sposób o Willu. Teraz zresztą już nie potrafię. I być może nigdy nie będę potrafiła. Nie wiem kiedy, ale w pewnej chwili następuje burza oklasków i głośny brzęk wrzucanych do kapelusza monet, a w następnej zgromadzeni wokół Willa ludzie zaczynają się rozchodzić, mijając mnie obojętnie, nawet nieświadomi tego, co dzieje się w mojej głowie. Odnoszę wrażenie, że Will czuje to samo, jednak nie chcę się nad tym specjalnie zastanawiać, skupiając się jedynie na jego oczach, które za każdym razem, gdy ktoś na moment mnie zasłoni, usiłują odnaleźć moje spojrzenie. - Lucy powiedziała mi, że jesteś magikiem - odzywam się w końcu, choć mój głos zdaje się dobiegać jakby z oddali, a każde słowo rozsypuje się chwilę po tym, jak zostaje wypowiedziane. - Nie wiem, czy użyłeś jakichś magicznych sztuczek, by mnie tu ściągnąć, ale wiedz, że ci się udało. Uśmiecham się szeroko, jak jeszcze nigdy dotąd, po czym nieśmiało robię krok w stronę Willa, by w następnej minucie rzucić mu się w ramiona i zapomnieć o wszystkim, o czym powinnam pamiętać, żyjąc w takich czasach, a nie w innych. |
| | |
| Temat: Re: Zaułek na obrzeżach Pon Sie 19, 2013 1:22 pm | |
| To nawet zabawne. Ta cała sprawa z czasem. To zabawne, jak wielką rozpiętość mają sekundy. Czasem przemijają tak szybko jak mrugnięcie, nie dając szans na zapamiętanie czegokolwiek, a czasem wloką się powoli i niechętnie, ociągając w nieskończoność, zanim przekroczą próg wskazówki i przepadną na wieki w miękkich odmętach przeszłości. Tak też było i tym razem. Czas czekania, aż tłum nareszcie się rozstąpi, mijał mi jak całe wieki. Cały czas trwałem na miejscu, wciąż wyprostowany sztywno jak żołnierz na musztrze, ignorując wszelkie pytania albo słowa podziwu, jakie mi rzucano. Z rozpaczliwym skupieniem trwałem, nie spuszczając wzroku z Cypriane. Bałem się, że śnię, że kiedy tylko spuszczę ją z oczu na najdrobniejszą chwilę, zniknie już na zawsze albo okaże się zwykłym złudzeniem. Uparcie wpatrywałem się więc w parę lśniących, błękitnych oczu, próbując bezgłośnie przekazać, żeby poczekała, że zaraz to wszystko się skończy i zostaniemy we dwoje, i będzie jak wtedy, albo jeszcze piękniej. A potem wszystko nagle zniknęło, ludzie się rozeszli, pozostawiając po sobie zaledwie ślady wydeptane w śniegu i trochę monet w obszarpanym kapeluszu. A ona wciąż tam była. Drobna, krucha, jasnowłosa, o twarzyczce barwy mleka. I odezwała się do mnie, a sekundy nagle dziko wyrwały do przodu, przeskakując przez wskazówkę jak przez skakankę. -Lucy powiedziała mi, że jesteś magikiem. Nie wiem, czy użyłeś jakichś magicznych sztuczek, by mnie tu ściągnąć, ale wiedz, że ci się udało. Uśmiechnęła się do mnie, a po chwili już była blisko i trzymałem ją w ramionach, czując delikatny, znajomy zapach. Przez chwilę ani drgnąłem, zbyt zaskoczony i przejęty, żeby zareagować, ale już chwilę potem skrzyżowałem ramiona za jej plecami i przycisnąłem ją do siebie mocno, ale łagodnie. Nasze serca blisko siebie wygrywały najpiękniejszą melodię, jaką kiedykolwiek zdarzyło mi się słyszeć, na szyi czułem jej ciepły oddech. Przymknąłem oczy, marząc o tym, żeby ująć tą chwilę jak zdjęcie i zapamiętać na zawsze. Jej zapach, jej dotyk, widok jej uśmiechu i dźwięk jej głosu. Była tu i przez chwilę, przez jedną, krótką chwilę mogłem udawać, że jest moja i tylko moja. Cypriane. -Oto i jest moja królowa kier- wyszeptałem jej prosto do ucha. Pojedynczy kosmyk jasnych, miękkich włosów delikatnie załaskotał mnie w policzek.-Już zaczynałem się bać, że Cię zgubiłem. Potem wypuściłem ją z objęć- powoli, niechętnie, ostrożnie. Odsunąłem się o krok, z twarzy nie schodził mi szeroki i radosny uśmiech niedowierzania i czułości, czyli dwóch dominujących mną w tamtej chwili uczuć. Szybko objąłem wzrokiem całą jej sylwetkę, przede wszystkim skupiając się na jej nodze, tamtej, w którą wtedy została postrzelona. -Cypriane, mam tyle pytań, że sam nie wiem, od czego zacząć- wyrzuciłem z siebie wkońcu, po czym zaśmiałem się tym radosnym śmiechem osoby szalonej. Ale ktoś powiedział, że tylko wariaci są czegoś warci, czyż nie? A jeśli to, co teraz robiłem i cała ta znajomość była czystym szaleństwem, to ponad wszystko inne chciałem być wariatem.- Jak Twoja noga? Czujesz się już lepiej? Nawet sobie nie wyobrażasz, jak bardzo chciałem Cię odwiedzić, jednak Strażnicy Pokoju nie podzielali mojego entuzjazmu. Nie mogłem się powstrzymać od tego, żeby znowu podejść o krok i znaleźć się bliżej niej. Może i byłem durniem, może nie myślałem racjonalnie i może zdradzałem cały Kwartał i wszystkie znane mi wartości, ale miałem to gdzieś. Odgarnąłem z jej czoła zbłąkany kosmyk włosów i kontynuowałem: -To były dwa pierwsze pytania. A że do trzech razy sztuka, czas na trzecie podejście- jak się tutaj dostałaś? Uzyskanie przepustki nie jest ani łatwe, ani tanie. W oczekiwaniu na jej odpowiedź ostrożnie rozejrzałem się dookoła. Nie było tu żadnych gapiów, co zdołało mnie nieco uspokoić. Byliśmy sami, tylko we dwoje, a sama myśl o tym wywoływała na mojej twarzy irracjonalny i idiotyczny uśmiech euforii. |
| | | Wiek : 18 Zawód : sprzedaję w Sunflower Przy sobie : kapsułka z wyciągiem z łykołaków, leki przeciwbólowe, telefon komórkowy, dowód tożsamości Znaki szczególne : zaawansowane sieroctwo Obrażenia : częste bóle brzucha
| Temat: Re: Zaułek na obrzeżach Pon Sie 19, 2013 3:17 pm | |
| W tym momencie trudno mi uwierzyć, że jeszcze pewien czas temu, może zaledwie przed kilkoma godzinami, wyśmiałabym określenie "serca bijące jednym rytmem". Ogółem - pogardziłabym całym wachlarzem słów jednoznacznie dających do zrozumienia, że istnieje coś takiego jak miłość i to coś powoli zaczyna dotyczyć również mnie. Jednak ta chwila, sprytnie umykająca przed ponurymi chmurami rzeczywistości czekającej za najbliższym zakrętem w postaci bezdomnych, chorych i pozbawionych nadziei ludzi, zmienia wszystko i jeszcze więcej. Jakkolwiek moje myśli nie błądziłyby teraz wokół Willa, a moje spojrzenie z najwyższą uwagą nie skupiało się na jego twarzy, zaczynam się zastanawiać, co jeszcze obróci się dla mnie o sto osiemdziesiąt stopni. Poniekąd czuję się teraz tak, jakby każda rzecz, o której pomyślę, nabierała nowego, lepszego znaczenia, choć nigdy bym nie podejrzewała, że od czasu Igrzysk i rebelii coś mogłoby stać się lepsze, łatwiejsze i na swój sposób piękniejsze. Prawda jest taka, że dotychczas nie spotkało mnie zbyt wiele dobrych rzeczy, ale odnoszę wrażenie, że ta chwila pokutuje za każdy moment cierpienia i wkrótce może wyrównać bilans. Nie będę miała zresztą nic przeciwko. W silnych ramionach Willa i z głową opartą na jego torsie mogłabym trwać w nieskończoność, nie przejmując się upływem czasu, który i tak stracił już znaczenie z chwilą, gdy spotkały się nasze oczy. Nie żałuję decyzji, które podjęłam, by tu przyjść. Nie żałuję nawet tego, co zostawiłam gdzieś daleko za sobą, a o czym z obowiązku powinnam pamiętać. Ponure widmo minionej wojny i sterylnego Dystryktu Trzynastego oraz wszystkiego, co się w nim wydarzyło, jest teraz tylko i wyłącznie widmem - i niczym więcej. Pewna tej myśli, zadzieram lekko głowę, spoglądając z radosnym uśmiechem na Willa, a następnie skupiam wzrok jedynie na jego oczach, które kolorem tak bardzo przypominają mi morze w Czwórce, kiedy ją opuszczałam. - Oto i jest moja królowa kier - słyszę jego szept, bardziej podmuch wiatru niosący dreszcz i ciepło w sercu, niż tylko same słowa. - Już zaczynałem się bać, że Cię zgubiłem. Dźwięczny i typowo dziewczęcy chichot mimowolnie wyrywa mi się z ust, prawie mnie zadziwiając. Nigdy, przenigdy nie podejrzewałabym się o niego, lecz w tym momencie, w ramionach Willa, wydaje się być równie naturalny co oddychanie. Niemalże z jękiem reaguję jednak na fakt, że chłopak niechętnie wypuszcza mnie z objęć. Gdy odsuwa się o krok, posyłam mu spojrzenie pełne zawodu, lecz w odpowiedzi widzę tylko jego szeroki, czuły uśmiech rozjaśniający bladą, choć przystojną twarz, pod wpływem którego zapominam, co właściwe miałam mu za złe. - Cypriane, mam tyle pytań, że sam nie wiem, od czego zacząć - odzywa się, po czym wybucha głośnym śmiechem, do którego nie mogę się nie przyłączyć. Każdą komórką ciała czuję, że gdybym ja spróbowała zadać mu wszystkie pytania, zapewne po pierwszym zaczęłabym chichotać i na tym by się skończyło. - Jak Twoja noga? Czujesz się już lepiej? Nawet sobie nie wyobrażasz, jak bardzo chciałem Cię odwiedzić, jednak Strażnicy Pokoju nie podzielali mojego entuzjazmu. Myśl, że przez cały ten czas Will chciał mnie odwiedzić, powoduje dziwne ciepło rozchodzące się po moim ciele. Otwieram usta, by coś powiedzieć, jednak zamykam je bezradnie, nie wypowiedziawszy ani słowa, bo chłopak znów przysuwa się bliżej. Gdy muska ciepłą dłonią mój zmarznięty policzek, chcąc odgarnąć mi niesforny kosmyk włosów z czoła, oddech na chwilę zamiera mi w gardle, by następnie szaleńczo przyspieszyć. - To były dwa pierwsze pytania - odzywa się znów Will. - A że do trzech razy sztuka, czas na trzecie podejście- jak się tutaj dostałaś? Uzyskanie przepustki nie jest ani łatwe, ani tanie. Znów uśmiecham się lekko, poniekąd dziwiąc się trochę, że czynność ta zdaje się być dzisiaj łatwiejsza niż kiedykolwiek wcześniej. Choć o jakiejkolwiek odległości między nami już trudno mówić, niemal nieświadomie jeszcze bardziej ją zmniejszam, robiąc drobny krok w stronę Willa. - To jakiś teleturniej, panie Parker? - pytam, znów chichocząc. - Co będzie, jeśli nie podam właściwej odpowiedzi? - tutaj uśmiecham się zadziornie, po czym nieco poważnieję, choć nie na tyle, by nie uśmiechać się szeroko. - I z moją nogą, i ze mną wszystko w porządku. Bywało zresztą znacznie gorzej. Wzruszam lekko ramionami na podkreślenie tych słów, po czym kontynuuję. - Pytasz, jak się tu dostałam? Najpierw musiałam zaleźć za skórę pewnej niezbyt wyrozumiałej osobie, a później załatwiłam sobie przepustkę i nowy dowód. Wbrew pozorom mogę dostać się do KOLCa łatwiej, niż podejrzewasz. O ile robię to legalnie. Posyłam Willowi ten sam zadziorny uśmiech, po czym niby od niechcenia otrzepuję śnieg z jego ramion. Jestem świadoma, że widzi, jak się przy tym rumienię, lecz modlę się, by uznał to tylko za sprawkę mrozu. Na moment zapada cisza, przerywana jedynie naszymi oddechami i niemal równymi biciem serc. Przewijający się nieustannie w moich myślach czas zdaje się teraz rzeczywiście nie istnieć. Jesteśmy tylko my - Will i ja. Do głowy nie przychodzi mi absolutnie nic, co mogłabym powiedzieć, żadna sprawa, o którą wypadałoby zapytać, nie ma już dla mnie znaczenia oprócz jednego jedynego słowa: - Tęskniłam. |
| | |
| Temat: Re: Zaułek na obrzeżach Pon Sie 19, 2013 8:32 pm | |
| Uwielbiałem słuchać, jak się śmiała. Może to jakiś dziwny sposób, który miał pomóc mi i mojemu sumieniu. Zadziwiający fakt numer jeden- mieszkańcy Kwartału przeżywają koszmary nie tylko w dzień, ale również w nocy. A ja byłem tylko durnym brudem, jednym z wielu, i w nocy zdarzało mi się wrzeszczeć ze strachu. A wiecie, co śniło mi się tak często, że stało się prawie rutyną? Tamten dzień, kiedy oboje znaleźliśmy się w zaułku. Śnił mi się huk wystrzału, potem perlisty krzyk, prawie siłą wyrwany z gardła Cypriane, a potem jej krew na śniegu, na spodniach, potem też na moich rękach. W śnie zawsze było jej o wiele więcej, płynęła nie strumykiem, a ogromną rzeką, zalewając ulicę Kwartału i kapiąc mi z dłoni, Cypri robiła się biała jak śnieg na bruku koło jej twarzy, a potem przeważnie się budziłem. A teraz, kiedy się śmiała, tak jasno, wysoko, melodyjnie i tak dziewczęco, miałem nadzieję, że ten dźwięk zdoła na wieki zagłuszyć odgłos jej krzyku i huku towarzyszącemu zwolnienia spustu pistoletu tamtego szefa cholernego gangu. -To jakiś teleturniej, panie Parker? Co będzie, jeśli nie podam właściwej odpowiedzi? Zmrużyłem oczy, nie kryjąc rozbawienia, a potem pochyliłem się tak, że jej oddech muskał mi twarz. -Wtedy, panno Sean- zacząłem powoli, celowo przeciągając głoski aż do granicy dobrego smaku.-Wtedy właśnie będziemy mogli pomyśleć o jakiś kołach ratunkowych. Jednak, zanim zdążam dodać coś jeszcze, ponownie odzywa się Cypriane, a jej głos staje się już nieco poważniejszy i bardziej rzeczowy. -I z moją nogą, i ze mną wszystko w porządku. Bywało zresztą znacznie gorzej. W duchu odetchnąłem z ulgą, słysząc, że wszystko było już w porządku. Do tej chwili codziennie plułem sobie w brodę, obwiniając się o to, co się stało- może i słusznie? To ja zasugerowałem, że powinniśmy udać się do zaułka i zaufać tamtej bandzie. Byłem głupcem, zawsze nim byłem, a wtedy ta cecha wkońcu doszła do głosu. Przecież wiedziałem, że nie mogę ufać ludziom, a już szczególnie nie tym z Kwartału. Czasem bywaliśmy zgrani i jednogłośni, czasem potrafiliśmy stanąć murem i bronić siebie nawzajem, bo nie mogliśmy liczyć na pomoc kogokolwiek innego. Częściej jednak bywaliśmy wrogami, zwierzyną, którą Kapitol mimowolnie na siebie nasyłał, żebyśmy ze wściekłością i pianą na ustach rzucali się sobie nawzajem do gardeł. Wyzyskiwaliśmy, spychaliśmy i okradaliśmy siebie wzajemnie, wiedziałem o tym od momentu powstania getta. W takim razie co skłoniło mnie wtedy do tego cholernego odruchu zaufania? Zadziwiający fakt numer dwa- niektórzy ludzie absolutnie nie potrafią uczyć się na błędach. Ani na swoich, ani na błędach innych. A wśród tych ludzi, oczywiście, byłem i ja. -Pytasz, jak się tu dostałam? Najpierw musiałam zaleźć za skórę pewnej niezbyt wyrozumiałej osobie, a później załatwiłam sobie przepustkę i nowy dowód. Wbrew pozorom mogę dostać się do KOLCa łatwiej, niż podejrzewasz. O ile robię to legalnie. W odpowiedzi jedynie uśmiechnąłem się lekko, przechylając głowę i przyglądając się jej uważnie, zachłannie, chcąc zapamiętać jak najwięcej szczegółów. Nie wiedziałem, ile mieliśmy czasu i czy w ogóle go mieliśmy, ale nie chciałem tego wiedzieć. Zdawałem sobie sprawę… ba, zdawaliśmy sobie sprawę już od pierwszej chwili przy murze, że to nie będzie łatwe, nie będzie bezpieczne. Ale może właśnie to było najlepszą częścią tego wszystkiego? Cypriane lekko otrzepała śnieg z moich ramion, i mimo wszechobecnego chłodu, jej dotyk był gorący, niemalże parzył, ale w ten sposób, że chciałem spalać się dalej. -Tęskniłam. I w tamtej chwili przyszła mi na myśl Diana, co zaskoczyło mnie i niemalże wytrąciło z równowagi. Ale jeszcze dziwniejsze jest to, że wspomnieniu o niej nie towarzyszył zwyczajowy ból ani gorycz. Może trochę smutku i tęsknoty, ale oprócz tego… nic. Zanim zdążyłem się pogrążyć we wspomnieniach o niej, delikatnie ująłem w dłonie zarumienioną od mrozu twarz Cypriane i uniosłem ją delikatnie, tak, że mogłem bez żadnego wysiłku zatonąć w głębi jej błękitnych oczu. Z każdym słowem i gestem kończyłem coraz bliżej dna, ale wiecie co? Wcale nie miałem nic przeciwko temu. -Ja też tęskniłem- wyszeptałem, nie spuszczając oczu z hipnotyzującego błękitu jej tęczówek.- Tak bardzo, że wydawało mi się to niedorzeczne. Tęsknić za osobą, którą widziało się pierwszy raz w życiu. Ale… ta osoba była wyjątkowa i wydaje mi się, że wiedziałem to od początku, kiedy usłyszałem, jak mówi ,,To wpadłam!’’, wyrywając mnie z zamyślenia. Myślisz, że miłość od pierwszego wejrzenia jest możliwa, panno Sean? Bo ja nigdy tak nie myślałem, ale teraz wiele rzeczy się zmieniło. I to też. Palcem delikatnie przesunąłem po jej policzku, skórę miała taką miękką i ciepłą, że z całych sił musiałem odpędzać od siebie pragnienia pocałowania mojej pięknej, osobistej damy kier. |
| | | Wiek : 18 Zawód : sprzedaję w Sunflower Przy sobie : kapsułka z wyciągiem z łykołaków, leki przeciwbólowe, telefon komórkowy, dowód tożsamości Znaki szczególne : zaawansowane sieroctwo Obrażenia : częste bóle brzucha
| Temat: Re: Zaułek na obrzeżach Wto Sie 20, 2013 1:10 pm | |
| Gdzieś, wcale nie tak daleko stąd, znacznie bliżej, niż można się spodziewać, istnieje takie miejsce jak rzeczywistość. Wbrew pozorom nie ma w niej pokoju, a ludzie nie żyją w dobrobycie. Tłamszeni przez bezlitosną władzę usiłują podnieść krzyk, narażając i siebie, i swoich bliskich na najgorsze, co może ich spotkać. Zazwyczaj przegrywają, naiwni, że stalowa ręka, która nagle zacznie nimi przewodzić, nie obróci się w pewnym momencie przeciwko nim samym, zaciskając zimne palce na ich życiach. W rzeczywistości tej najczęściej rządzi złuda, że wszystko jest w porządku, że nic się nie dzieje. Zatuszowany głód, choroby, cierpienie i starta muszą pozostać zatuszowane, by w żaden sposób nie mogły zniszczyć kolorowego, lecz nietrwałego obrazka, który ktoś tak usilnie próbuje zawiesić na brudnej i pękniętej ścianie. Taka rzeczywistość ma to do siebie, że najczęściej uważnie skupia się na jednostkach wśród tłumu, co rusz przypominając o swoim istnieniu w najmniej oczekiwanych momentach. A na dodatek uświadamiając, że istnieje, ma się dobrze i z wielką przyjemnością zburzy nietrwałe mury, którymi z taką rozpaczą i poświęceniem usiłujemy otoczyć siebie i swoich bliskich, chcąc zapewnić zarówno sobie, jak również im choć namiastkę szczęścia. Czy mogę dostrzec moment, kiedy w murach, którymi tak zachłannie i lekkomyślnie się otoczyłam, zaczynają stopniowo pojawiać się pęknięcia? Następuje to co prawda powoli, jednak przez każdą szczelinę ucieka radość i beztroska tej chwili, która za moment, gdy nastąpi najgorsze, stanie się już tylko bladym widmem zajmującym w mojej pamięci nieokreślone miejsce. Nie potrafiłam tego wcześniej przewidzieć, intuicja nigdy nie była moją mocną stroną, ale w momencie, w którym dłonie Willa unoszą moją twarz, wyimaginowane mury zaczynają się burzyć. Któraś część mnie rozpaczliwie chce pozostać w swych urojeniach, że naprawdę się w nim zakochałam, że nic nie stoi ku temu na przeszkodzie, jednak minutę później ogarniają mnie silne wątpliwości i niepewność. - Ja też tęskniłem - choć na dźwięk tych słów powinnam zadrżeć i jeszcze bardziej przybliżyć twarz do twarzy Willa, wyraźnie czuję chłód, jaki niosą one ze sobą, chłód, który naprawdę panuje wokół nas. Oczy chłopaka odnajdują moje spojrzenie i przez garść pięknych sekund znów chcę wierzyć, że tylko się pomyliłam. Pragnę tego ze wszystkich sił, bo pomyłka oznaczałaby dla mnie najgorsze. - Tak bardzo, że wydawało mi się to niedorzeczne. Tęsknić za osobą, którą widziało się pierwszy raz w życiu. Ale… ta osoba była wyjątkowa i wydaje mi się, że wiedziałem to od początku, kiedy usłyszałem, jak mówi ,,To wpadłam!’’, wyrywając mnie z zamyślenia. Myślisz, że miłość od pierwszego wejrzenia jest możliwa, panno Sean? Bo ja nigdy tak nie myślałem, ale teraz wiele rzeczy się zmieniło. I to też. Myślisz, że miłość od pierwszego wejrzenia jest możliwa, panno Sean? Chciałabym tak myśleć. Jeszcze chwilę temu byłam tego faktu pewna, święcie przekonana, że właśnie spotyka mnie najpiękniejsza rzecz w życiu, dziejąc się szybko, ale prawdziwiej niż cokolwiek innego. Teraz jednak budząca mój strach lawina myśli o tym, co właściwie zrobiłam, głęboko zakotwicza się w moim umyśle, powodując, że potrafię tylko bezradnie zmarszczyć brwi. Czuję na swoim policzku dotyk palców Willa, ale mimo wszystko nie chcę odepchnąć jego ręki. A może chcę? Czy gdybym to zrobiła, miałabym o jeden krok mniej do przejścia ze swoimi uczuciami tam, skąd przyszłam? Pytanie to obija mi się echem w głowie, po kolei przypominając o każdej bolesnej rzeczy należącej do rzeczywistości, o której zdążyłam zapomnieć. A tym gorzej dla mnie. Na przemian myślę też o niebezpieczeństwie czekającym mnie ze strony prezydent Coin, utracie przyjaciół, szerokiej przepaści dzielącej mnie i Willa, a także Igrzyskach, w których brałam udział. Skąd mogę wiedzieć, czy chłopak nie był jedną z osób, które zakładały się o dosłownie wszystko podczas walk trybutów? Skąd mogę wiedzieć, że nie życzył mi wówczas, bym została pokonana, na przykład podczas potyczki przy wodospadach? Nie mogę nic wiedzieć - znam Willa za krótko, nie wiem, jakim był człowiekiem przed rebelią. A on z kolei wie o mnie więcej, niż to w innych okolicznościach byłoby wskazane. - Ja... - odzywam się, a raczej próbuję to zrobić, bo brzmię niemożliwie cicho, a panujące zimno zdaje się od razu mrozić mój głos. Tuż przed sobą mam twarz Willa, dzieli nas może kilka centymetrów, jeśli nie mniej, co dodatkowo sprawia, że słowa umykają mi w zastraszającym tempie z głowy. - Nie wiem... Czego właściwie nie wiem? Nie potrafię dostrzec dla nas przyszłości? Boję się jej i tego, co mogłaby przynieść? Zaledwie chwilę temu sprawiałam zupełnie inne wrażenie, a teraz - tak po prostu zmieniłam zdanie? Czegokolwiek za chwilę nie powiem, a co muszę powiedzieć, zrani zarówno Willa, jak i mnie samą, ale choć nie wiem, jak bardzo chciałabym to zmienić, i tak nie zmienię. Już nie teraz. - Will - szepczę tym razem z największym wysiłkiem. - Nie możemy. Jest... jest za dużo rzeczy, które nas dzielą. Nie powinniśmy być tak naiwni, łudząc się, że prędzej czy później o sobie nie przypomną. Nie możemy - znów dodaję. Przerywam na moment, czując się tak, jakbym wokół strun głosowych miała zawiązany supeł, który uniemożliwia mi powiedzenie choć jednego słowa więcej. Powoli, drżącymi z nerwów rękoma odrywam dłonie Willa od swojej twarzy, rzucając mu pełne bezradności spojrzenie. - Chyba już pójdę - wyduszam jednak i orientuję się, że mój głos brzmi nienaturalnie wysoko, jakbym lada moment miała się rozpłakać. Chwiejąc się lekko, robię kilka kroków w tył, po czym rzucam Willowi ostatnie spojrzenie. Serce bije mi szybko, kiedy odwracam się i niemal nieświadomie zaczynam biec przed siebie, a myśli kłębią się w mojej głowie wokół najróżniejszych wspomnień. Gdy po raz pierwszy spojrzałam w jego oczy. Gdy musnęła mnie jego ciepła dłoń. I gdy wszystko, co tak bardzo chciałam utrwalić w swoim żałosnym życiu, rozsypało się w drobny mak.
// niespodzianka! |
| | |
| Temat: Re: Zaułek na obrzeżach Sro Sie 21, 2013 4:23 pm | |
| Miłość nigdy nie była dla mnie łatwa. Nie kochałem nigdy mojej rodziny; a przynajmniej nie tak, jak powinno się to robić. Całym sercem. Bezinteresownie. Tak naprawdę chwile, które spędziłem poza domem, z dala od nich, były najlepszymi chwilami mojego życia. Bo jak można kochać kogoś, kto tobą gardzi, pomiata, traktuje jak gorszego? Może ktoś inny by potrafił, ale ja byłem tylko małym durniem i ta sztuka zawsze leżała daleko poza zasięgiem moich dłoni. Był, oczywiście, jeden wyjątek, chociaż może powinienem powiedzieć: była? Drobna, roześmiana, jasne włosy w dwóch warkoczykach zawsze wesoło dyndały po dwóch stronach piegowatej, szczuplutkiej twarzyczki. Cynthia. Moja mała, delikatna, filigranowa siostrzyczka, za którą skoczyłbym w ogień, gdyby zaistniała taka potrzeba. Tylko ona jedna w całej mojej rodzinie dawała mi odczuć, że jestem potrzebny i że tak jak wszyscy inni też zasługuję na miłość. To właśnie Cynthia była powodem, dla którego każdego dnia zmuszałem się do powrotu do domu z uśmiechem na twarzy, dla którego w ogóle do niego wracałem. Obiecałem sobie samemu, że się nią zaopiekuję, że kiedy rebelianci już dobiją do bram stolicy, będę zaraz obok niej, żeby ją obronić, żeby się o nią troszczyć. O moją małą, kochaną siostrzyczkę. Ale zawiodłem, a karą było patrzenie, jak mocno uderzyła o twardy bruk, z kończynami rozrzuconymi bezwładnie jak u szmacianej lalki. Jak szybko tryskała krew z jej rany postrzałowej, położonej tak blisko serca, że wiedziałem, że nie miała szans. Jak szybko mrugała, rozpaczliwie walcząc o utrzymanie się na powierzchni, zanim jej rozmarzone, błękitne oczy wkońcu przykryły powieki, świadcząc o tym, że nastąpił koniec dla niej i dla mojej służby. Potem… potem przyszedł czas na miłość, która zmieniła moje życie raz i nieodwracalnie. Tak, tak, mówię o Dianie. Kiedyś nie ośmieliłbym się nawet pomyśleć, że mogłaby być moja. Była taka piękna… smukła, dość wysoka, chociaż wciąż nieco niższa ode mnie. Miała długie, ciemne, gęste włosy, które zawsze pachniały brzoskwiniowym szamponem. Oczy okolone długimi, czarnymi rzęsami, wysokie kości policzkowe, długa szyja i delikatne dłonie. Ale nie chodziło nawet o to, jak wyglądała. Chodziło o to, jaka była. O to, jak zasypiała wtulona w moją szyję, ufnie obejmując mnie dłońmi i oddechem łaskocząc mnie w podbródek. O to, jak głośno się śmiała, kiedy udawało jej się mnie zaskoczyć albo umazać lodami po nosie w kawiarni. O to, jak długo i jak delikatnie całowała mnie na pożegnanie, albo o to, jak wplatała ręce w moje włosy i jaka poważna się robiła, kiedy mówiła mi, że mnie kocha. A potem… odeszła tak nagle, nawet nie mieliśmy szansy się pożegnać. Ashe. Ashe, drobna, krucha blondynka o szczerym uśmiechu i uwodzicielskim spojrzeniu, moja najdroższa przyjaciółka, moja druga kochana siostrzyczka- Ashe ją zabiła. Zabiła ją, tym samym w jakiś sposób zabijając część mnie, część, która już nigdy nie miała się odrodzić. Ale jednak to zrobiła. Zrobiła to w dniu, w którym poznałem Cypriane. Kiedy po raz pierwszy zauważyłem ją przy murze, kiedy objąłem ją w smukłej talii, pomagając wstać, odradzała się również wtedy, kiedy trzymałem jej delikatną twarzyczkę w dłoniach. I byłem pewny, że nie chcę już więcej tracić tej części i przede wszystkim, że nie chcę już tracić nikogo, kto pomógł jej zaistnieć. Że nie chcę stracić Cypriane, i tego, co było między nami, tego kruchego piękna, którego jedynym oparciem byliśmy my oboje. Otworzyłem usta, chcąc coś powiedzieć, cokolwiek, prosić, żeby już nie odchodziła- wtedy wszystko runęło jak domek z kart. -Ja… Nie wiem… Will, nie możemy. Jest... jest za dużo rzeczy, które nas dzielą. Nie powinniśmy być tak naiwni, łudząc się, że prędzej czy później o sobie nie przypomną. Nie możemy. Wciąż patrzyłem na Cypri ogłupiałym, pełnym niezrozumienia wzrokiem. Nie chciałem słyszeć, nie chciałem zrozumieć tego, o czym mi mówiła. Przecież oboje o tym wiedzieliśmy; wiedzieliśmy o tym, że miało nam być ciężej, niż kiedykolwiek dotychczas, że to nie miało być proste, że mogło się nie udać. Myślałem, że ona już się z tym pogodziła, tak jak ja się pogodziłem, nie chcąc jej stracić. W myślach błagałem, żeby się roześmiała. Żeby powiedziała, że mimo wszystko ma to gdzieś, że chce, żebyśmy spróbowali. Ale Cypriane milczała. Jej drżące dłonie delikatnie dotknęły moich dłoni, odsuwając je od twarzy, a z każdym jej ruchem odległość między nami zwiększała się o kilometry, o tysiące kilometrów. -Chyba już pójdę.- Rzuciła jeszcze, a potem odeszła. Nie- nie odeszła. Zerwała się do biegu. Może dałbym jej odejść, może postarałbym się zrozumieć, gdyby nie jej spojrzenie, które rzuciła mi przez ramię. Rozpaczliwe, pełne bólu spojrzenie. -Cypriane-odparłem tylko powoli, dziwnie zachrypniętym głosem, kiedy już znikała za rogiem. Zalały mnie wspomnienia, zalał mnie ból: nie mogłem pozwolić jej odejść, nie tak, nie bez pożegnania. Ta część mnie, która odrodziła się pod wpływem jej spojrzenia, sprawiła, że zerwałem się do biegu. -Cypriane!- krzyknąłem, chociaż nie mogła mnie już usłyszeć. Zaprzestałem więc krzyku, wszystkie siły poświęcając na bieg, w myślach obiecując sobie, że tym razem już nie zawiodę, że nie spuszczę z oczu jej oddalającej się wciąż sylwetki i że tym razem wkońcu uratuję osobę, na której mi zależy.
// Parampampam, niespodzianka x2! |
| | | Wiek : 23 Przy sobie : dokumenty, klucze, telefon
| Temat: Re: Zaułek na obrzeżach Pon Sie 26, 2013 8:11 pm | |
| |Uliczka –> Szpital (Cass, wybacz :C)
Przepraszając tysiąc razy odprowadziła Cassiana do szpitala, ucałowała w czółko i oddała w ręce lekarzom. I szczerze? Nie chciało jej się czekać. Tak, na Freda to czekała, a na Cassa to już nie, taka przyjaciółka z niej jest. Po prostu… Była zmęczona. I chciala już wrócić do domu… Inaczej, chciała wrócić do walącej się rudery, która kiedyś była domem. Najgorszy był fakt, że do szpitala prowadziły najbardziej szemrane ulice w Kwartale. Chociaż Kwartał cały jest szemrany… Nieważne, po prostu nie cieszyła się na mysl powrotu przez najgorsze zaułki KOLCa, gdzie łatwiej było znaleźć trupa niż kogoś, kto ci pomoże. Opatuliła się swoim płaszczykiem i szybkim krokiem uszyła przez uliczki. Po drodze standardowo czytała napisy różnego rodzaju, przy czym ¾ z nich brzmiały mniej więcej „Coin to dziwka” albo „jebać rebeliantów”. Jakby to miało cos pomóc czy coś zmienić. Koniec końców złapała się na tym, ze co jakiś czas przystawała przed dłuższymi napisami i wczytywała się w ich treść. Zazwyczaj wulgarną, ale prawdziwą treść, która wpędzała człowieka w emocjonalny dołek. Ev już przywykła. Ponoć można się przyzwyczaić nawet do wiszenia na szubienicy. Ev tylko bała się, żeby sama nie musiała sprawdzać prawdziwości owego przysłowia. Czy myślała o ucieczce? Nie raz, zwłaszcza na początku. Ale co by jej to dało. Nie miała papierów Anie pleców wystarczających by żyć w Kapitolu, na odludziu ciężko byloby jej przezyć. Poza tym nie wyobrażała sobie zostawienia tutaj Lucy, Cassiana, Ashe, a nawet przeklętego Freda, którego jakąś cząstką siebie lubiła za jego determinację. Co do Bookera… Booker albo zginie, albo wprowadzi się na salony. Zapomni o Ev, o Kwartale, będzie żył jak król. Może nawet przejdzie na stronę rebelii. Przez te rozmyslania Ev zaczynała złościć się na Bookera mimo, iż on jeszcze tak naprawde nic nie zrobił. Nienawidziła momentów spędzanych w pracy przy włączonej transmisji Igrzysk. Nie mogła patrzeć na tą rzeź. Bała się, ze następnym ujęciem będzie martwy Booker…. Odtrąciła od siebie te mysli i głośno wzdychając wróciła do czytania bazgrołów na ścianach.
|
| | | Wiek : 26 lat Zawód : #Mathias Przy sobie : kapsułka cyjanku wszyta w kołnierz, rewolwer, miljon ton heroiny i jakieś podróżne ciuszki Znaki szczególne : #Mathias Obrażenia : #Mathias
| Temat: Re: Zaułek na obrzeżach Sro Sie 28, 2013 2:35 pm | |
| Violator. Bar.
Złość można byłoby opisywać na różne sposoby, ale w przypadku Mathiasa można liczyć jedynie na kwitnącą i długą wiązankę. Tak też było i tym razem, kiedy idąc z Violatora, zaklinał swoją głupotę, brak zahamowań. Ale i tak nie żałował, nie w ten pospolity sposób, nawet jeśli to był jeden zwykły kopniak, w którego nie włożył zanadto siły, to wiedział, że było warto i ów chłopak więcej nie pojawi się w Violatorze, a jeśli nawet nie w Kwartale. I choć powoli doganiały go wyrzuty sumienia pod tytułem „zamkną cię za to sukinsynie”, to podskórnie czuł, że to dobrze, nawet jeśli dane będzie mu za to zawisnąć, nikt nie będzie dyktował mu jego praw, prawidłowości jego zachowań oraz miażdżył sumienia, jeśli w rzeczywistości nie wie, co musiał przejść. Był egoistą, samolubnym gnojkiem, więc oczywiście swoje zachowanie uznał za prawidłowe i w pełni uzasadnione. Dlatego uspokajał się, mimo świadomości, że nie ma zbyt wiele czasu, uspokajał się, że to tylko Rebeliant, proch pośród liczących się urzędników, nikt skuteczny w swych decyzjach. Sam zresztą powiedział, że nie jest nazbyt lubiany w swym uroczym gronie. Może nie powinien był o tym wspominać? Ale czy świadomość, że ma do czynienia z kimś z wyższej półki rozbudziłaby z le Brun jakikolwiek respekt? Zapewne teraz czułby się nadzwyczaj nieswojo i… tak, właśnie jakaś gula ugrzęzła w jego żołądku i niewidzialny ciężar ciągle daje o sobie znać. Chciał ulgi, chciał chociaż na chwilę porzucić niepotrzebne i zbędne troski i oczywiście, cel był ten sam, zaraz potem wrócił do Violatora upewniwszy się poprzednio, że tajemniczy Pan o przezabawnym nazwisku „terrarium” zniknął, zmienił kurtki, zarzucił na plecy nowiutki płaszcz wcześniej go skrupulatnie przeszukując, i ponownie zszedł na dół, aby zniknąć z miejsca zbrodni na jakiś czas. Humor mu się nieco polepszył, zwłaszcza, że znalazł kilka monet, za które zakupił na targu nieco stwardniałego rogala. Nie narzekał, był głodny, w cholerę. Ale to nie był naturalny głód, burczenie w brzuchu. Jego myśli ciągle uciekały gdzieś na bok, co chwila rozkojarzał się. W końcu skręcił w jedną z uliczek, przemknął pomiędzy kilkoma zbiorowiskami szepczących konspiracyjnie ludzi. Szedł, nie zważał na chłód, bo… ten najzwyczajniej go tym razem nie dorwał i przez tę jedną chwilę Mathias miał ochotę dziękować Rebeliantowi za przydatne odzienie. Szybko jednak nienawiść do nieznajomego przyćmiła wszelkie pozytywne emocje i te negatywne znów wzięły nad nim górę. I zapewne dalej prawie, że biegłby przed siebie z dłońmi schowanymi w kieszeniach i zaciśniętymi na foliowych woreczkach, gdyby nie zauważył czyjejś sylwetki. Evelyn. Tak miała na imię? Chyba tak. Pamiętał ją z krótkiego spotkania w opuszczonym mieszkaniu i… na samą tę myśl poczuł się nieswojo. Nie wiedział, czemu bał się odezwać i jakiś niewidzialny strach zacisnął na jego gardle swoje łapska, ale milczał. Uśmiechnął się do niej jedynie, szorstko i wyrafinowanie. Jak zwykle.
|
| | | Wiek : 23 Przy sobie : dokumenty, klucze, telefon
| Temat: Re: Zaułek na obrzeżach Sro Sie 28, 2013 3:02 pm | |
| tak bardzo bez sensu
Treści napisów powtarzały się co chwilę. Ev zaczynała się zastanawiać po jaką cholerę czyta te bazgroły, a nie idzie dalej przed siebie. Teraz się zaczęła zastanawiać co będzie, jeśli tak już zostanie na zawsze. Jeśli już zawsze część społeczeństwa będzie żyła za murami Kwartału oddzielona od rzeczywistości, kolorów i normalnego życia. Przecież to było niemożliwe. Niemożliwe, żeby tego właśnie chcieli wszyscy Rebelianci. Z resztą po co się nad tym zastanawiać, trzeba się skupić na przeżyciu następnego dnia. Ev odwróciła wzrok od napisów i zobaczyła przed sobą Mathiasa. Od razu przypomniały jej się ciastka, które jej dał. Automatycznie się skrzywiła, jednak złapała się na tym, że na myśl o jakimkolwiek jedzeniu ślina napłynęła jej do ust. Nawet nie chciała się zastanawiać kiedy i co ostatnio jadła. -Błagam, tym razem nie częstuj mnie żadnymi ciastkami, okej? – Powiedziała uśmiechając się lekko i podchodząc bliżej Mathiasa. To była i tak jedna z lepszych osób jakie mogła tu spotkać. Usilnie próbowała nie wracać myślami do momentów sprzed spotkania z Mathem. Nawet nie znała tamtego człowieka. Ale rzucił się na nią, tak? Niby tak, mimo wszystko wyrzuty sumienia zaczęły napływać do niej kolejnymi falami zmywając jej uśmiech z twarzy. -Jak leci? – Spytała bezwiednie patrząc gdzieś w bok i przy okazji szukając czegoś, czym będzie mogła sobie chwilowo zaprzątnąć myśli. Wolałaby zapomnieć o tamtym incydencie, jednak plamy na ubraniach zostaną pewnie już na zawsze. Nie miała za bardzo jak tego wyprać, a nawet jeśli wyprałaby to w lodowatej wodzie, to co by z tym zrobiła przy takiej temperaturze? Wywiesić na sznurku i czekać aż wyschnie? Czekałaby przysłowiowy ruski rok, a raczej do czasu aż ustąpiłyby te przeklęte mrozy. Wypuściła głośno powietrze i spojrzała na Mathiasa.
|
| | | Wiek : 26 lat Zawód : #Mathias Przy sobie : kapsułka cyjanku wszyta w kołnierz, rewolwer, miljon ton heroiny i jakieś podróżne ciuszki Znaki szczególne : #Mathias Obrażenia : #Mathias
| Temat: Re: Zaułek na obrzeżach Sro Sie 28, 2013 8:02 pm | |
| Ciastka. Zamyślił się na moment i już na jego usta miał wpłynąć niesamowicie serdeczny oraz zacny uśmiech, kiedy doszedł do wniosku, że wolałby jej jednak nie spłoszyć. Rozumował logicznie, oczywiście, zwłaszcza jeśli mowa o zbliżającej się śmierci, aresztowaniu, cokolwiek ma się wydarzyć. Dlatego uznał, w swoim klasycznym stylu, że należy w jakiś sposób umilić sobie ostatnie godziny/dni swego marnego życia. Nie wiedział zresztą czy nie mógłby ich przespać: tak, tak byłoby lepiej. Nie. Chwila. O czym on myślał? Stop. Koniec. Jeszcze nigdzie się nie wybiera, nie dziś, nie jutro. Zamierza jeszcze pomęczyć ten świat swoją głupotą oraz brakiem rozwagi i rozumu. Dlatego odrzucił wszelakie złe myśli skupiając je na znajdującej się w kieszeni saszetce. Zacisnął na niej opuszki palców, zgniótł czując pod skórą drobinki proszku. Oczami wyobraźni widział ich białą konsystencję tak siostrzano przypominającą płatki śniegu padające leniwie na ziemię, zimowy puszek. Jednak spojrzał na nią, na twarz Evelyn przypominając sobie o jej obecności. Była namacalna. Prawdziwa. Nie była pokrętną wizją narkotykowego transu czy odlotu, wspomnieniem kilku chwil, podczas których przestała liczyć się grawitacja, czas który zdawał się płynąć wolniej, a barwy wydawały się inne, pełniejsze, piękniejsze. Obraz wówczas wyostrzał się, kolory nabierały nasycenia. Ciekaw był, jak zmieniłaby się biel śniegu, czy biel, jasna i bez skazy, mogłaby być jeszcze bardziej... Biała? Bardziej nasycona? Jaskrawa? Znał odpowiedź, ale jego umysł zdawał się jej nie uchwycać. Powoli popadał w stan chorego pożądania, kiedy jego umysł sam podpowiadał mu błędne wyjaśnienia, drogi prowadzące tylko to jednego punktu. Punktu wyjścia. Biały proszek. Charakterystyczny zapach, szczypanie oraz ulga pojawiająca się kilka chwil potem. I sekundy oczekiwania dłużące się w nieskończoność, świadomość, że znajdujesz się w prawdziwym materialnym świecie. A potem opadasz, jakbyś usunął się na miękki puch, ogarnia cię zimno, obojętność i już wiesz... nic nie wiesz. Bo po co czymkolwiek się interesować? Po co błądzić w idiotycznych problemach, w myślach które ciągną cię ku własnemu samozniszczeniu, autodestrukcji psychicznej. -Nijak - wzruszył ramionami zerkając na nią kątem oka, prawym i obitym skórą butem grzebał w grudzie śniegu dokładnie tak, jakby dopadł go wstyd. On jednak usilnie starał się skupić na czymś swoją uwagę, ale śnieg im bardziej przypominał biały proszek, tym bardziej wspomnienie o błogim uniesieniu wracała. W końcu cofnął się, spojrzał na nią i zaczął powoli, ostrożnie, każde słowo wymawiał w irytującym ślimaczym tempie - Booker zostawił wiadomość w Violatorze, nie wiem po chuja, ale czuję się w obowiązku Cię poinformować - wzruszył ramionami i uśmiechnął się znów, równie ironicznie co chwilę przed. Wyjął dłonie z kieszeni i zawiesił ręce wzdłuż ciała. Booker Rodwell. Tegoroczny trybut. Dzieciak, może inaczej zwany - chłopak, z którym nie raz ani nie dwa razy robił rozpierduchę. Nie tęsknił, bo miał siostrę, ale gdyby Katy była bezpieczna, zapewne liczyłby właśnie na niego lub Cordelię, która w dziwny i tajemniczy sposób podobała się Fransowi. Teraz jednak życzył tej dwójce pięknej śmierci jednocześnie mając nadzieję, że któreś z nich zabije jego siostrę zanim ta udowodni mu, jako swojemu bratu, jakim jest okropnym opiekunem i nauczycielem. Nie chciał znać prawdy. Widok dziewczynki celującej w głowę jakiemuś chłopakowi i naciskającej na spust już zdążył nim wstrząsnąć na tyle, aby od razu odwrócił wzrok i wyszedł. Ale to dobrze, bo potem chyba natknąłby się na gorszy widok. Teraz jednak nie tylko to go dręczyło, a tysiąc innych myśli. A wszystkie wokół jednego tematu, od którego tak bardzo chciał uciec. Pamiętał obietnicę. Cholera. Pamiętał. Ale nie wiedział jak mógłby powstrzymać samego siebie przed wzięciem kolejnej działki. -Chociaż wątpię, bym musiał, ale... - zmarszczył czoło - Pieprzył coś o winie i karze, o jakimś planie - znów urwał. Odwrócił wzrok w stronę nieba i spytał obojętnie - Jak się z tym czujesz? |
| | | Wiek : 23 Przy sobie : dokumenty, klucze, telefon
| Temat: Re: Zaułek na obrzeżach Czw Sie 29, 2013 8:31 am | |
| „Nijak”. Wygodne słowo, czyż nie? Niby odpowiedź, a mimo to nic nie tłumacząca. Ev wepchnęła ręce do kieszeni płaszcza licząc na to, ze trochę je ogrzeje. Oczywiście pożądanego skutku to nie odniosł, ale przynajmniej chwilowo miał co zrobić z dłońmi. Booker zostawił wiadomość w Violatorze, nie wiem po chuja, ale czuję się w obowiązku Cię poinformować . Ev na krótką chwilę stanęło serce. Powoli odwróciła wzrok od ściany, na którą wcześniej się gapiła i popatrzyła w oczy Mathiasowi czekając na dalszą część wypowiedzi. Dlonie zacisnęła w pięści w kieszeniach. Zastanawiała się ile dni temu musiał zostawić tą wiadomość. Nie mógł tego zrobić z areny, jedynie z Ośrodka Szkoleniowego. Czyli jakieś… 5 dni temu? Chyba tak. Ev uświadomiła sobie, że Igrzyska trwają już cztery dni. A raczej dopiero. Nie zanosi si…ę na szybki koniec jak przy jednych z wcześniejszych Igrzysk. Pieprzył coś o winie i karze, o jakimś planie . Ev parsknęła histerycznym śmiechem. Nie miała zielonego pojęcia o co chodzi. Co to za plan? Wina i kara? Jak się z tym czujesz? Prawdopodobnie było to jedno z bardziej absurdalnych pytan jakie w życiu usłyszała. -Nijak. – odpowiedziała – Nie mam zielonego pojęcia o co chodzi. A z resztą to nie ma znaczenia, on tak zdechnie na tej przeklętej arenie. – Sama nie wiedziała dlaczego to mówi. Nie miała komu się pożalić. Lucy jej unika, Cass jest w szpitalu, Ashe… Ashe jest bóg jeden wie gdzie, jak zwykle zresztą. – A nawet jeśli nie, to zamieszka w Dzielnicy. Zapomni. Znajdzie sobie lepszych znajomych… – Mówiła obojętnym głosem patrząc gdzieś w dal, a następnie pod nogi. Nie chciała się pytać o dokładniejszą treść wiadomości. Odczuwała teraz do Bookera dziwną mieszankę żalu i wściekłości. Wyobrażała sobie go jako zwycięzcę chodzącego z innymi na bankiety, śmiejącego się… Nic by mu nie brakowało, po co mu znajomi z Kwartału? Tylko by niszczyli jego wizerunek. Ze złością kopnęła leżącą na ziemi grudę ubitego śniegu, która rozleciała się wręcz zanim zdążyła ją dotknąć. Chciała końca zimy. Chciała końca rządów Coin. Chciała, żeby to wszystko się skończyło, żeby ktoś cofnął czas i obronił Kapitol. Albo lepiej, cofnął czas i naprawdę zniszczył Trzynastkę. Albo, żeby nie było Igrzysk. Nigdy. Żeby Trzynastka nie musiała się mścić, buntować. Chciała, żeby było tak, jak było rok temu. Żeby mogła cieszyć się ze śniegu, a nie bać się, ze zamarznie przez sen. Ale wiedziała, ze prawdopodobnie już nigdy tak nie będzie. Jeśli to wszystko będzie się działo tak jak wcześniej, to przyjdzie im czekać kolejne 75 lat na rebelię. I prawdopodobnie nikt z Kwartału tego się nie doczeka.
|
| | | Wiek : 26 lat Zawód : #Mathias Przy sobie : kapsułka cyjanku wszyta w kołnierz, rewolwer, miljon ton heroiny i jakieś podróżne ciuszki Znaki szczególne : #Mathias Obrażenia : #Mathias
| Temat: Re: Zaułek na obrzeżach Czw Sie 29, 2013 10:29 am | |
| Krótkie oraz zwięzłe odpowiedzi zawsze okazywały się najbardziej trafne. Le Brun nigdy nie myślał nad prawdziwością swych opowieści, więc czym ogólniejsze one były, tym mniejsze prawdopodobieństwo, że udało mu się kogoś okłamać. Po co zresztą zaprzątać sobie głowę grą słówek, kiedy jedno zwykłe sformułowanie wyraża więcej niż cały bogaty w epitety oraz parafrazy poemat. Co prawda to wciąż błędne koło, ukrywanie w sobie emocji, chociaż kto wie - być może dla niego jedno proste przekleństwo wystarcza, aby okazać to, co siedzi w jego wnętrzu. Ale czy na pewno jest aż taki banalny i powierzchowny, prosty? Tysiąc pytań, odpowiedź jedna: to Mathias le Brun, on ma własny prostacki tok myślenia, który unawierzchnia w każdej chwili swego życia. Czyli po ludzku mówiąc - mówi to co myśli i co silna mu na język przyniesie. Oczywiście nie jest to najlepsze rozwiązanie z możliwych, nie jest to żadne dobre rozwiązanie. Ale niestety ów pan należy do osób, którym brak rozwagi a jego działania poprzedzone są kilkoma impulsami nerwowymi, a nie logicznym tokiem myślenia z uwzględnieniem analizy swojej sytuacji nad prawem. Przykładem mogłaby być sytuacja z baru, kiedy teraz, nie nie, nie żałował, ale wątpił, by było to zachowanie, które wpłynie pozytywnie na jego dalszą przyszłość. Niemniej jednak był wyznawcą chwili, czyli każda cena warta jest chwili satysfakcji oraz intensywności uczuć oraz emocji. W tym jednak momencie wszystko opadło, a on stał w ponurym i martwym zaułku w obecności dziewczyny, którą dopadł syndrom wdowy. I nie żeby było mu przykro, i nie żeby jego umysł świadomie podpowiadał mu odpowiedź. On jednak w zamyśleniu poprawił rękawy płaszcza skupiając się na jego gładkiej powierzchni, niezmechaconym materiale, który w świetle Kwartału wyglądał na całkowicie nowy oraz drogi. Le Brun pomyślał o tym, że lepszym wyjściem będzie odłożenie go do szafy Fransa, aby poczekał na odpowiedni moment jego użytkowania. Mógłby go wykorzystać podczas wypraw do Dzielnicy oraz innego rodzaju wybryków. Tymczasem cholera - cokolwiek się stanie, dziś, jutro, było warto. Nawet jeśli go powieszą, będzie ładnie wyglądał na szubienicy w nowym wdzianku. I tak, ten sposób myślenia śmiało może podejść pod kategorię "chory". Wracając do dziewczyny zwanej Evelyn. Mógłby jej powiedzieć coś, co pamiętał, ale nie wiedział jak mógłby to ująć w słowa. Booker Rodwell, jeśli wygra, zamierza przeprowadzić się ze swoją dziewczyną do Dzielnicy Rebeliantów. Tak powiedział. Co go to interesuje? Być może martwił się, być może nie chciał, aby to on został zwycięzcą. Ale pada ponownie pytanie: co się stanie wówczas, jeśli Katy wygra? Czy on, jako dobry u przykładny brat, byłby w stanie zrezygnować z życia w KOLCu jakkolwiek bolesne ono nie jest i przeprowadzić się z nią do całkiem obcej Dzielnicy i żyć do końca wśród wrogich mu ludzi? Wątpił w taki obrót sprawy. Ale jeśli? Co wówczas? Od razu odrzucił tę myśl i dodał ją do argumentów popierających przegraną Katy. Był skurwielem. Nie bratem. Nie chciał cierpieć, żyć z wyrzutami sumienia - dlatego wolał, aby nie wróciła. -Nie wiem, czy masz rację - odpowiedział odnośnie jednej, niekonkretnej z jej wypowiedzi. Po prostu, ot tak. Jakby jego wypowiedź odnosiła się do całego jej skróconego monologu - Wiem tylko, że wszyscy zemrzemy. Czy tu, czy po drugiej stronie. Szara perspektywa życia - dokończył wzruszając ramionami. Podniósł na nią wzrok czując bijący od dziewczyny żal, wściekłość. Jakkolwiek mógł to nazwać. W pewnym sensie był jej niezwykle bliski, a z drugiej ironicznej strony - bał się przyznać przed samym sobą, że też ma obawy. A co dopiero powiedzieć je na głos. Ale to tylko słowa, nie byłaby w stanie użyć ich przeciw niemu. To żadna słabość, prawda? Prawda? -Evelyn, słońce - zmarszczył brwi mając ochotę parsknąć śmiechem, niezauważalnie znalazł się koło niej i delikatnie objął ramieniem. Poczuł dziwną dumę, jaką często spotykał na filmach. Dwóch przyjaciół na wojnie. Wracał tylko jeden. I właśnie ów miał obowiązek pocieszyć żonę/dziewczynę/kobietę swego podległego towarzysza. Nie zmienia to jednak faktu, że wciąż trzymał ją niepewnie i niezbyt pocieszająco dopiero po chwili wzmacniając uścisk - Jesteśmy popieprzonym pokoleniem. Pozostaje nam jedynie żyć najmocniej i najwięcej, póki jesteśmy jeszcze wolni na umyśle. |
| | | Wiek : 18 Zawód : Muzyk Przy sobie : Nóż ceramiczny, śpiwór, półtoralitrowa butelka wody, śpiwór, latarka, lokalizator, krótkofalówka, zapasy jedzenia, rewolwer, naboje, telefon komórkowy
| Temat: Re: Zaułek na obrzeżach Czw Sie 29, 2013 12:21 pm | |
| Ten wieczór nie był taki, jakby spodziewał się Aart. Kompilacja postrzałów, śmierci i płaczu odcisnęła piętno na młodym Kapitolończyku. Nagłe uświadomienie sobie faktu, że grał na skrzypcach, prawdopodobnie w orkiestrze, która stała za Flickermanem była wiązanką radości i smutku. Nie chciał być wiązany z sadystyczną władzą Snowa, a teraz wystarczyłoby obejrzeć powtórkę z gali trybutów, aby dowiedzieć się, że chłopak brał w niej czynny udział. Gdyby tylko rebelianci dowiedzieli się o tym, zapewne powiesiliby go gdzieś w centrum KOLCa. Ale co on był winien? Zapewne koneksje rodzinne go do tego zmusiły, chociaż nie był pewien, dalej tego nie pamiętał. Wolnym krokiem przemierzał zimne alejki poszukując miejsca do przenocowania. Przygrywał na swoich skrzypcach jakieś ciche melodie, które same pokazywały się w jego głowie. Teraz zatracał się w swoich myślach nie widząc nikogo, ani niczego. Jego oczy skupiały się na odległych punktach, jakby nicości świata pogrążonego w mroku. Zima nie sprzyjała jego organizmowi, czuł się coraz słabszy, jakby siły uciekały z niego wraz z ciepłem, które tracił. |
| | | Wiek : 23 Przy sobie : dokumenty, klucze, telefon
| Temat: Re: Zaułek na obrzeżach Czw Sie 29, 2013 7:22 pm | |
| Nie wiem, czy masz rację Ev też nie wiedziała. Naprawdę. Nie była wróżbitką, żeby znać przyszłość. Po prostu widząc na ekranie telewizora Bookera całego we krwi i powłóczącego nogą straciła resztki nadziei, które zostały jej po dożynkach. Ponoć ludzie na arenie się zmieniają. Zastanawiała się tylko, czy najlepsze, czy na gorsze. Co z resztą było pojęciem względnym. Dla Ev to rebelianci byli tymi złymi i niedobrymi, dla Coin to Kwartałowy byli fuj, ble i najlepiej by było ich wystrzelac, ale co ludzie powiedzą? Chociaż nie, nie powiedzą nic, będą siedzieć cicho albo zadowoleni z takiego obrotu sprawy, albo przestraszeni perspektywą skończenia tak, jak „brud” z KOLCa. Wiem tylko, że wszyscy zemrzemy. Czy tu, czy po drugiej stronie. Szara perspektywa życia No właśnie. -Taka różnica, że tutaj albo zgnijemy leżąc gdzieś na ulicy, albo zostaniemy zjedzeni przez resztę wielce szanownych obywateli Kwartału. – Mruknęła. – Co i tak jest bardziej kuszącą propozycją niż bycie pochowanym w gnieździe żmij za murem. – Dodała. Nie chciałaby tam się przenieść, zostawić tych wszystkich ludzi, którym tak dużo zawdzięcza. Po prostu nie wyobrażała sobie jedzenia obiadu ze świadomością, że za murem rzuciłoby się na nią multum wygłodniałych ludzi. Niech szlag trafi tą całą rebelię. Evelyn, słońce Ev przemknęło przez głowę pytanie od kiedy Mathias mówi do niej „słońce”, ale chwile potniej o tym zapomniała skupiając się bardziej na tym, co też ma do powiedzenia. Zauważyła, że Math wiecznie musiał ją pocieszac. Czuła się jak ofiara losu, o którą wszyscy muszą się troszczyć. Jesteśmy popieprzonym pokoleniem. Pozostaje nam jedynie żyć najmocniej i najwięcej, póki jesteśmy jeszcze wolni na umyśle. - Tylko tego Coin nie może nam zabrać.- Stwierdziła cicho. Najgorsze jest to, ze im bardziej człowiek chce tutaj prowadzić względnie normalne Zycie, tym bardziej jest karcony i sprowadzany do parteru zwanego biedą i nieszczęściem. Ev wręcz szlag trafiał gdy widziała wrogie spojrzenia przechodni gdy przez pięć sekund zdecydowała się zaśmiać. Ev wiedziała, ze nikomu nie jest tutaj do śmiechu, jednak Strażnicy nie zamykali w więzieniu z odrobinę pozytywnych emocji i dobry humor. Wiekszą karę wyznaczał tłum sobie nawzajem karcąc się za każdy uśmiech, każdą próbę normalnego życia. Niech wszyscy zrozumieją, ze do cholery przyjdzie im tutaj przepieprzyć całe życie, więc po jaką cholerę tak bardzo stają się obrzydzić sobie to miejsce? Swoją drogą Ev podniosła na chwile głowę słysząc gdzieś dźwięk skrzypiec. Wręcz chciała się rozpłakać na ten dźwięk. Z radości, ze ktoś nie sprzedał tego instrumentu, który prawdopodobnie poszedłby na targu za niezłą sumkę. Zawsze podziwiała ludzi grających na skrzypcach, ale teraz tajemniczy człowiek, który jeszcze nie ukazał się jej oczom był dla niej wręcz zbawicielem. Przymknęła oczy wsłuchując się w muzykę i nie zwracając większej uwagi na obejmującego ją Mathiasa.
|
| | | Zawód : Troublemaker Znaki szczególne : avatar © laura makabresku
| Temat: Re: Zaułek na obrzeżach Czw Sie 29, 2013 11:50 pm | |
| Evelyn i Mathias:
Na horyzoncie pojawił się oddział Strażników Pokoju - trzech postawnych mężczyzn, których nadejście zwiastowały ciężkie kroki. Zatrzymali się kilka metrów przed Mathiasem i Evelyn; dwóch z nich spoglądało na nich z pogardą, trzeci zaś zerkał w stronę dziewczyny ze współczuciem. - Koniec amorów, gołąbeczki. Dokumenty. Natychmiast! - powiedział Strażnik o krótko przyciętych, jasnych włosach. Wyciągnął rękę gestem nieznoszącym sprzeciwu, oczekując, aż oboje podadzą mu dowody tożsamości. Dwaj pozostali szeptali między sobą, patrząc na dwójkę Kapitolińczyków. Młodszy z nich, rudawy chłopak, który wcześniej zerkał na pannę Noel, uśmiechnął się do niej smutno. - Odejdź od niego - powiedział cicho. - Ten ćpun zniszczy ci życie. Trzeci Strażnik Pokoju, największy z oddziału, łypał na le Bruna złowrogo, pośpiesznie notując coś w małym notesie.
Aart:
Uwagę Aarta przykuł ruch przy ścianie zaułka i ciche, naglące piski, przypominające mruczenie. Z cienia wyłoniło się małe kociątko o żółtych oczkach, całe czarne, nie licząc jednej łapki i białego pędzelka na końcu ogona. Kocię podeszło do chłopaka i zaczęło ocierać się o jego nogi, mrucząc delikatnie i prosząc o uwagę. |
| | | Wiek : 26 lat Zawód : #Mathias Przy sobie : kapsułka cyjanku wszyta w kołnierz, rewolwer, miljon ton heroiny i jakieś podróżne ciuszki Znaki szczególne : #Mathias Obrażenia : #Mathias
| Temat: Re: Zaułek na obrzeżach Pią Sie 30, 2013 12:21 pm | |
| Mathias rzadko oglądał Igrzyska, ale żył w Kapitolu, w mieście które żyło ów wydarzeniem i każda świeższa nowina od razu docierała do wszystkich uszu. Nawet jego, który przyglądał się potyczkom trybutów co nic. I teraz nie żałował, bo oglądanie dzieci zasilających się na arenie nie należy do jego ulubionych zajęć. Tak. Teraz tak mówi, kiedyś oficjalnie go to nie obchodziło, dopóki ów wydarzenie nie dosięgło jego i jego rodziny, czyli niczemu winnej młodszej czternastoletniej dziewczynki, która być może nie należała do najmilszych ale do ludzi złego pokroju także nie. A jeśli tak, jeśli to co się dzieje na arenie to prawda - nagle okazuje się, że Mathias le Brun był najgorszym bratem na świecie. I dobrze, że nie widział jej umazanej całej w krwi, nie swojej, ale czyjejś, obcej, którą na dodatek się sama... Nie. Dobrze, że przestał oglądać, zanim to zrobiła. Dobrze - chociaż tyle. Zapewne wówczas po prostu sam wsadziłby sobie kulkę w łeb. Bo dla niego miało to niewielkie znaczenie: Kwartał, nawet marne oraz żałosne życie Kapitolczyka uwięzionego we własnym koszmarze. Od dawna był przygotowany na wszelakie ewentualności, mieszał się w przeróżne sprawy i choć zawsze uważał, że śmierć poniesiona z ręki wspólnika nie jest nazbyt zadowalająca, liczyć się z taką opcją. W końcu wychował się na ulicy, gdzie na co dzień oglądał gwałty, rozboje i morderstwa, na początku przerażało go to, doprowadzało do wielu pytań, ale potem po prostu pomyślał, że ludzie tacy są. Pragną krwi,władzy, ha, i czerpią z tego jeszcze niezliczone przyjemności. Życie to zabawa, stanie nad urwiskiem i chwianie się,to wieczna gra, przedstawienie. Jak w teatrze - role się zmieniają, a oni, dawniej bogaci i wyniośli Kapitolczycy, teraz musieli pogodzić się z tą zamianą. Z tym że... Chyba czas zmienić placówkę, tak pomyślałby le Brun, bo ta mu cholernie nie odpowiada. Może w innym życiu miałby więcej szczęścia. Czas zejść ze sceny? Wszyscy są sobie równi. Nieważne czy za życia Mathias le Brun będzie biznesmenem, sławnym i wpływowym urzędnikiem czy wręcz przeciwnie - bezdomnym, ćpunem i cholerstwem, z którym żaden ojciec nie chciałby puścić swojej córki do kina. Wszyscy na samym pięknym końcu i tak zamienią się w proch, marny i bezwartościowy. Być może wobec prawa i za życia nie są sobie równi, ale po śmierci w ziemi - pozostaną nagrobki lub bezimienne zasypane groby. Teraz jednak żył. Obejmował dziewczynę swojego kumpla i nie miał nic przeciwko temu, aby pocieszać ją dalej. Mógłby przytulać ją jeszcze dłużej i nawet nieco wzmocnił uścisk, kiedy usłyszał dźwięk skrzypiec. Uspokajający, sprawiający w trans. Na dźwięk muzyki miał ochotę puścić dziewczynę, sięgnąć do kieszeni po działkę. Ale nic nie zrobił, bo przypomniał sobie obietnicę daną Katy. Ciekawe czy będzie miała jakiekolwiek znaczenie, kiedy ona umrze. Może nie. Może już wtedy porzuci wszelkie starania i bezsensowne założenia. Ale co mu po niej pozostanie? Ciuchy? Paczka papierosów rzucona w kąt szuflady? Jaką wartość mają te przedmioty względem ludzkiego życia? Życia jej siostry. Nie wiedział nic. Chciała coś po sobie pozostawić, cokolwiek. Nawet jeśli ma być to przyjebany brat z własnymi żałosnymi problemami psychicznymi. Usłyszał czyjeś kroki. Odwrócił się słysząc głos strażnika i widząc jego twarz. Cofnął się puszczając Evelyn, ale wciąż trzymał ją dłonią za ramię. Prochy w kieszeni. Broń za paskiem spodni. I brak dowodu. Dlaczego? BO ZJADŁ. Poczuł się jak kretyn, ostatni idiota. Powinien był załatwić sobie fałszywkę albo chociaż nie wałęsać się po Kwartale z zapasem nielegalnych środków za których samo posiadanie mogliby go zabić. Ale Mathias należał do typów ludzi, którzy myśleli szybko i sprawnie, więc chwilę potem stał już za Noel osłaniając ją siebie i przy okazji przykładając jęk lufę pistoletu do skroni. Pochylił się chowając za nią całkowicie, cofał się powoli. -Chcesz mieć na sumieniu ciężarną? - wysyczał w stronę najwyższego Strażnika, wciąż się cofał. Oddychał płytko, choć denerwował się i serce zaczęło bić mu szybciej. Wiedział, że cokolwiek ma się stać - chce przeżyć i uniknąć kolejnych popieprzonych konsekwencji. Ale z drugiej strony nie był pewien, ba, nie chciał robić Evelyn krzywdy. Ale i tak szarpnął nią przeciskając broń do jej głowy jeszcze mocniej - KURWA. Ciągle szedł do tyłu, małymi kroczkami, ostrożnie. Zmierzał ku rogowi budynku. Potem poszłoby jak z płatka. Znał te ulice. Tak myślał. Napewno. Nie chciał jej zabijać. Ale... Broń. Prochy. Dowód. |
| | | Wiek : 23 Przy sobie : dokumenty, klucze, telefon
| Temat: Re: Zaułek na obrzeżach Pią Sie 30, 2013 4:07 pm | |
| I było cudownie. W miarę. W każdym bądź razie mogłoby tak zostać. Ale nie! Po co zostawić biednych, umęczonych ludzi w spokoju?! Lepiej im się wtrynić i poprosić o dokumenty, których Ev oczywiście przy sobie nie miała. Bo po co nosić przy sobie identyfikator, jak można go zgubic/ zostawić w domu/ zjeść czy bóg jeden wie co z nim zrobić. Niech to szlag. Odejdź od niego. Ten ćpun zniszczy ci życie. Oh, od kiedy to wielebni panowie strażnicy się przejmują dobrem brudu, co? Inna sprawa, że Math musiał im być dobrze znany. Nie dziwiła się. Z resztą przynajmniej raz im zwiał. Poturbowany, ale jednak. Ile czasu już minęło od kiedy z Lucy i Fredem przyszli do Violatora? Chyba wieki. Lucy. Dalej się nie pogodziły. Nie, chwilka, to Ev dalej nie odważyła się podejść i przeprosić. Inna sprawa, ze Lucy widocznie jej unikała. - No na pewno nie bardziej niż wy. – Odpowiedziała ostrym tonem. To była prawda. Co by Math nie zrobił, to nie zniszczy jej życia bardziej niż Rebelia. Chociaż wolała nie zastanawiać się co takiego mogłby jej zrobić. Nie zwracacała na razie uwagi na to, że Mathias odsunął się za nią. Na pewno miał więcej na sumieniu niż ona. Duzo więcej. Zwróciła na to uwagę dopiero gdy coś zimnego dotknęło jej skroni. I bynajmniej nie była to ręka Matha. Serce automatycznie podeszło jej do gardła łomocząc tak, jakby chciało z niej wyskoczyć. Pytanie było jedno : czy ten debil na prawdę jest gotów ją zabić? No cóż, nie tak wyobrażała sobie swój koniec. Wzrok, przepełniony strachem i nutką błagania, wbijała w Strażników. Chcesz mieć na sumieniu ciężarną? Co ten Mathias, do cholery, odpierdala? Ev rozumie, że próbuje ratować swoją dupę, ale w życiu nie podejrzewałaby go o to, ze może poświęcić dla tego czyjeś życie. JEJ ZYCIE. Z tego co wiedziała znali się, ba, wręcz przyjaźnili się z Bookerem. Z resztą to nei ma znaczenia, Bookera tu nie ma. I już nigdy nie będzie. Math szarpnął nią przyciskając lufę jeszcze mocniej. Ev nie była w stanie nic powiedzieć, nic zrobić. Po prostu strach ja sparaliżował. Mogła tylko cofać się ostrożnie. Nawet nie zastanawiała się po co Mathias rzucił hasłem, iż jest w ciąży. Nie warto. Kto wie co siedzi w jego zaćpanej łepetynie. Zauważyła, że cofają się do najbliższego rogu budynku. To dało jej trochę nadziei, małą odrobinkę, która wystarczyła, żeby Ev zaczeła obmyślać plan późniejszej ucieczki. Nie znała tych ulic. Niedobrze. Bieg na oślep może skończyć się ślepym zaułkiem. Ale co miałaby zrobić? Uciekać do strażników? Żeby ją zamknęli? Nie. Chociaż z dwojga zlego chyba lepsze to, niż śmierć. -Błagam… – Jęknęła cicho naprawdę przerażona. Inna sprawa, ze usłyszec to mógł zapewne tylko chowający się za nią Mathias. Człowieku, do czego ty dążysz? |
| | | Zawód : Troublemaker Znaki szczególne : avatar © laura makabresku
| Temat: Re: Zaułek na obrzeżach Pią Sie 30, 2013 8:36 pm | |
| Widząc cofającego się Mathiasa, który trzymał pistolet przy skroni Evelyn, Strażnicy zaczęli podchodzić do niego spokojnie. Nagle le Brun poczuł na karku coś zimnego. Kolejny Strażnik pojawił się, i celował w jego kark. - Puść ją. Natychmiast. - powiedział grzecznie, przyciskając lufę. - Spokojnie, panie le Brun – uśmiechnął się trzeci Strażnik. – Nie potrzebujemy dowodu tożsamości, by pana znać. Nagle sytuacja się odmieniła, i wojskowi spoglądali na Mathiasa niemal życzliwie. - Kobietę w ciąży, mówi pan… - kontynuował Strażnik. – Zamiast uciekać, należy pomagać, pomagać! Dwaj pozostali podprowadzili le Bruna z powrotem do Evelyn, która lada moment miała okazać dokumenty. - Panie le Brun, porozmawiajmy szczerze. Doszły nas słuchy, że na terenie pańskiego baru przebywa niezwykle groźny osobnik, niejaki… Delaunay. Co może pan nam o nim powiedzieć?
|
| | | Wiek : 18 Zawód : Muzyk Przy sobie : Nóż ceramiczny, śpiwór, półtoralitrowa butelka wody, śpiwór, latarka, lokalizator, krótkofalówka, zapasy jedzenia, rewolwer, naboje, telefon komórkowy
| Temat: Re: Zaułek na obrzeżach Pią Sie 30, 2013 10:27 pm | |
| Nie zdążył wejść do bocznej uliczki, gdy jego uwagę przyciągnął mały kudłacz ocierający się o nogę. Nigdy nie zaczepiały go zwierzęta, jednak teraz zaciekawił się tym zjawiskiem.W gruncie rzeczy Kapitol, zwłaszcza KOLeC był skupiskiem bezpańskich zwierząt, które tułając się po ulicach, stawały się ofiarami głodnych tubylców, bądź po prostu zabijane były dla zabawy, przez ludzi, którym za mało było walczących ze sobą trybutów na srebrnym ekranie. Tym bardziej proszący o uwagę mały, czarny zwierzak zadziwił młodego grajka. Przerwał utwór szybko chowając instrument do pokrowca, który zawiesił na plecy. Przyklęknął i podniósł zwierzę na wysokość głowy, aby przyjrzeć mu się dokładnie. Cudo. Widocznie zmarzł na tym chłodzie i przyszedł prosić o pomoc, przyparty do ściany musiał się zniżyć do takich czynów. Nagle napełniło go uczucie nostalgii. Przez głowę przeszło widmo wspomnień wydarzeń, które miały miejsce przez cały ostatni rok. Samotne podróże po różnych zakątkach Kwartału, głód, strach, bezradność i poniżenie. On też bywał przygwożdżony do ściany, zagoniony w kozi róg, jak ten czarny szwędacz. Wielokrotnie żebrał o jedzenie. Smutek. - Cóż maluchu, miło mi ciebie poznać. Czego ode mnie potrzebujesz?- zapytał, jakby zwierzę mogło mu odpowiedzieć. Zimno dawało się we znaki. Nie tylko on marzł bez dachu nad głową. Chyba znalazł nowego towarzysza. |
| | | Zawód : Troublemaker Znaki szczególne : avatar © laura makabresku
| Temat: Re: Zaułek na obrzeżach Pią Sie 30, 2013 11:01 pm | |
| Kociak, uniesiony na wysokość głowy Aarta wysunął łapkę i delikatnie pacnął nią chłopaka w policzek, jak gdyby chciał się bawić. Następnie zamiauczał głośno i polizał nos Kapitolińczyka szorstkim języczkiem. Zupełnie tak, jakby prosił o odrobinę ciepła i bezpieczeństwa, którego nie mogła mu zapewnić kocica, która wydała go na świat. Aart, gratuluję. Znalazłeś małego kociaczka, który prosi się o opiekę i na pewno odwdzięczy się za nią wiernością i przyjaźnią. Zaopiekuj się nim troskliwie - kto wie, jaka nagroda spotka Cię w przyszłości za przygarnięcie kotka?
|
| | | Wiek : 18 Zawód : Muzyk Przy sobie : Nóż ceramiczny, śpiwór, półtoralitrowa butelka wody, śpiwór, latarka, lokalizator, krótkofalówka, zapasy jedzenia, rewolwer, naboje, telefon komórkowy
| Temat: Re: Zaułek na obrzeżach Sob Sie 31, 2013 11:11 am | |
| Czymże byłby świat bez pomocy sobie nawzajem. Nawet gdy chodzi tu o małego kotka, który zapewne zamarzłby na śmierć w tym okropnym miejscu. Jego zdaniem zamiast mieć się ku sobie na baczności, ludność zamieszkująca KOLeC powinna sobie pomagać, aby przetrwać ten trudny czas. Zima była najgorszym okresem, który mógł się zdarzyć. Narodziny w takim okresie nie były ścieżką, która prowadzi do sukcesu, była to droga donikąd i nieuniknionej, wczesnej śmierci. Spojrzał na kociaka i ułożył go sobie na karku, tak, że mógł teraz oglądać świat z perspektywy wysokiego mężczyzny. - Trzeba będzie go nakarmić i ogrzać...- pomyślał śmiało i tym samym ustanowił sobie nowy cel. Chciał kudłacza żywego, to mógł być jego jedyny jak dotąd przyjaciel. Nie był typem osoby, która szuka przyjaciół na siłę, jednak brakowało mu ciepła i zrozumienia, które takie osoby mogły mu dać. Niezależnie od typu człowieka, nawet każdy samotny chciałby mieć kogoś z kim może dzielić troski. Nie można być samemu przez długi czas. Postradanie zmysłów w takich sytuacjach to tylko kwestia czasu i wydarzeń,które mają miejsce. Nie wiele myśląc ruszył przed siebie, w rękach trzymał torbę z jedzeniem i lekami. Wyszedł zza rogu i zobaczył scenkę z nie lada horroru. Mężczyzna trzymający za zakładniczkę kobietę, kilku Strażników i jeden, który celuje w tył głowy zamachowca. Czemu to właśnie mu natrafiają się takie widoki? Najwidoczniej w Kwartale, którego jak widać nie zna do końca każdy posiada broń i mierzy nią w siebie bez opamiętania, w najbardziej błahych sytuacjach. Stanął jak wryty w mur. Nie chciał się wtrącać. Miał już dość zamieszania, krwi, płaczu i krzyku. Chciał spokoju, jednak ulice zniszczonego miasta nie mogły mu tego zaoferować. I cóż ma począć? |
| | | Wiek : 26 lat Zawód : #Mathias Przy sobie : kapsułka cyjanku wszyta w kołnierz, rewolwer, miljon ton heroiny i jakieś podróżne ciuszki Znaki szczególne : #Mathias Obrażenia : #Mathias
| Temat: Re: Zaułek na obrzeżach Sob Sie 31, 2013 5:19 pm | |
| Chciał żyć. Czy jakiekolwiek inne sprawy, istnienia czy potrzeby miały jakąś wartość wobec zagrożenia śmierci? Mathias w ciągu swojego krótkiego ale bogatego w doświadczenie życia zdążył poznać się na naturze ludzkiej, zwłaszcza jej wadach oraz skażeń. Nie należy nikomu ufać, nie należy wierzyć w kogokolwiek, bo na samym końcu wędrówki i tak spotyka nas przykre rozczarowanie, które zwie się zdradą lub zobojętnieniem. Na wszelakich charakterach czy bohaterach przeróżnego pokroju zawodził się raz po raz i trudno powiedzieć, że na przełomie zawodów oraz przykrych wypadków nauczył się komukolwiek ufać. Stworzył swój własny światopogląd, wyznaczył zasady, którymi instynktownie się kierował. Dlatego więc stał teraz na środku jakiejś brudnej uliczki z lufą pistoletu przełożoną do skroni dobrze znanej mu dziewczyny gotowy, aby w każdej chwili strzelić? Czy jedna z zasad brzmiała: zabijaj, jeśli sam masz zostać zabity? Lub "Stawiaj swoje dobro nad życie innych"? Nie wiedział nic. Po prostu CHCIAŁ ŻYĆ. A wiedział, że jego sytuacja nie prezentuje się nader kolorowo biorąc pod uwagę kokę w kieszeni nowiutkiego płaszcza oraz brak dowodu. Oczywiście na samą wzmiankę o zjedzeniu go miał ochotę się śmiać, nie histerycznie, nie wesoło, po prostu, dla zabicia czasu, dla odwrócenia uwagi od niezbyt przyjemnego popołudnia spędzonego na torturach. Nie było tak źle. Nie było tak... Owszem. Było zajebiście. Powtórzyłyś to kiedyś le Brun? Pieprzony masochisto. Bo albo nim jesteś, albo przez swoją głupotę wpadasz w liczne niewesołe tarapaty. Dlatego stał tam, dlatego, że nikomu nie ufał, nawet jej. Tylko i wyłącznie sobie, bo jeśli miałby wierzyć w coś lub kogoś, to on jest tą osobą. Nauczył się, że jeśli chce, aby coś było dobrze zrobione samemu trzeba wykonać całą robotę, dlatego rzadko zlecał komuś rzeczy, które wymagały większego wysiłku niż "zanieś-przynieś". Tym razem myślał, że cała sytuacja należy do niego, znów, egoistycznie ocenił swoje położenie i z dziwną ulgą, do której się nie przyznawał, uznał, że obędzie się bez strzelaniny, jakkolwiek można to nazwać. I wtedy, nagle, poczuł chłód na karku. "Ściągaj spodnie" Parsknął śmiechem. Dlaczego Strażnicy nie mogliby podejść do sytuacji z żartem? Z odrobiną zamierzonej przyjemności. Ale mógł jedynie liczyć na oschłe i twarde polecenie i oczywiście, jakże inaczej (?), interwencję trzech Strażników. A potem sytuacja nabrała takich obrotów, że sam miał ochotę się uśmiechąć. Tym razem wesoło z mieszaniną otwartej drwiny. Nie, choćby uwielbiał danego pana w białym kombinezonie, nie potrafiłby być dla niego miły. Od zawsze miał z nimi zatargi i znał szczegóły z życia kilku, których wolałby nie pamiętać, bo za każdym razem przyprawiały go o mdłości. Więc albo jest popieprzonym masochistą, albo cechuje się wyjątkową głupotą. Tym razem nie powiedział nic, milczał, choć na usta cisnęło mu się milion ripost. Pozwolił, aby odprowadzili od niej Noel zastanawiając się, specjalnie, aby odwrócić swoją własną uwagę, czy ma mu za złe. Głupie. Oczywiście. Nie zdziwiłby się jeszcze, gdyby uznała go za kolejny cel swojego wyborowego morderstwa. Kolejna myśl, bezsensowna i w ogóle go niedotycząca:byłaby w stanie zrobić mu cokolwiek? Wnioskując po ostatniej reakcji, jaką zdołał u niej zaobserwować, mógł śmiało powiedzieć, że nie jest obeznana w tej kwestii. Moment. Co. Go. To. Interesuje? Le Brun, zbaczasz na niebezpieczne tematy, które, o zgrozo, nie dotyczą Ciebie. Koniec. Podniósł wzrok spoglądając w oczy Strażnikowi. Znali go? Kto by go nie znał. Nawet tamta ponętna ruda kobieta pozująca na Stróża Prawa zdawała się go kojarzyć, zatem należy do ludzi o sławie, zapewne złej. I nie wątpił, żeby niosło to za sobą nieciekawe konsekwencje, zważywszy chociażby na to, że bezpodstawnie przypieprzają się do niego i niegrzecznie nadchodzą. A w przeciągu ostatnich kilku dni coraz częściej, co zaczynało go poważnie niepokoić. Anafiel Delaunay. Wysoki i postawny barman, pracownik Violatora. Zapewne Mathias unikałby go, gdyby ten nie miał jakiegoś związku z Fransem. Mniejsza jednak o niego, o zabawne drinki z marchewek, nic go praktycznie nie obchodził i nie wzbudzał w le Brun jakiś konkretnych emocji, głównie obojętność. Być może dlatego, że nie zadaje się z potężniejszymi od siebie, instynktownie unika kontaktu z takimi, którzy z łatwością mogliby zmieć go z powierzchni ziemi. A podejrzewał i nieświadomie odczuwał w Delaunay'u zagrożenie. I dlatego... Dlatego nie można ufać ludziom - wsypią Cię o każdej porze dnia i nocy. -Cóż za zaszczyt, że dopierdalacie się do mnie, ale to nie... - urwał zdając sobie sprawę z faktu, co właśnie zamierzał zrobić. Czyżby jakaś tajemnicza siła uświadomiła mu... Zamierzał wsypać Fransa? Jeśli nie będzie musiał, naturalnie nie zamierza tego robić. -...to nie rozwiązuje sprawy - dokończył myśląc nad pieprzonymi wyrzutami, które nawiedziły jego umysł - Chcę mieć cholerną pewność, że przeżyje. Ta piękna ciężarna dama też mogłaby, więc... - uśmiechnął się krzywo do nich podnosząc ręce ku górze - Wtedy powiem Wam wszyściutenko, co o nim wiem. Ba. Mogę nawet zaśpiewać, ale wątpię, żebyście chcieli tego słuchać. |
| | | Wiek : 23 Przy sobie : dokumenty, klucze, telefon
| Temat: Re: Zaułek na obrzeżach Sob Sie 31, 2013 7:40 pm | |
| Od razu mówię, że ten post jest bez sensu i nie warto go czytac xD
Życie jednak zaskakiwało. Albo zachodziło człowieka od tyłu, niczym pan wielmożny strażnik. Ev nawet nie chciała się zastanawiać skąd on tam się wziął. W każdym bądź razie w ciągu może minuty cała sytuacja zmieniła się o 360 stopni. A następnie znowu zrobiła fikołka, co sprawiło, że Ev omal nie zaczęła się śmiać. Chwilę temu Math przykładał jej lufe pistoletu do głowy, a teraz jak gdyby nigdy nic stał sobie przed strażnikami. Gdyby nie fakt, że miała szczerą nadzieję na ucieczkę, pewnie zaczęłaby się dławić ze śmiechu. I pewnie to też zrobi, gdy tylko nadarzy się ku temu okazja. Albo nie, wcześniej przywali Mathiasowi za to, że ją tak nastraszył. Tak, to jest dobry plan. W tym momencie jednak stała z rekami w kieszeniach patrząc na to wszystko z miną wyrażającą coś między rozbawieniem a zdziwieniem. Kobietę w ciąży, mówi pan… Jeśli Ev jest w ciąży, to pan strażnik jest żabą, ale dla bezpieczeństwa swojego i Matha siedziała cicho. Co w ostateczności można by przypisac szokowi, czy czemuś tam. Kto wie na co wpadną Strażnicy. Zamiast uciekać, należy pomagać, pomagać! Na widok Mathiasa popychanego przez strażników w jej stronę omal nie parsknęła smiechem. Co z tego, że przed chwila przykładał jej pistolet do głowy, ciężarnej trzeba POMAGAĆ! I w ramach tego pewnie za chwilę zostanie grzecznie poproszona o dokumenty. Trzeba będzie wymyślić coś równie głupiego, żeby się wytłumaczyć. Na przykład… Pies mi zjadł identyfikator? Chwilę później rozmowa zeszła na kolegę Ev po fachu, a mianowicie pana De… De… Decośtam. Ev znała go jedynie z widzenia i nie miała zamiaru zacieśniać z nim więzi. Chcę mieć cholerną pewność, że przeżyje. Ta piękna ciężarna dama też mogłaby, więc... Uroczo. Ev wpatrując się w ziemię pod stopami modliła się o to, żeby Math nie wymyślił kolejnych ciekawych faktów o niej, bo po prostu cały plan sypnie się przez jej śmiech. A tego chyba nikt by nie chciał, czyż nie? |
| | |
| Temat: Re: Zaułek na obrzeżach | |
| |
| | | |
Similar topics | |
|
| Pozwolenia na tym forum: | Nie możesz odpowiadać w tematach
| |
| |
| |
|