|
| |
Autor | Wiadomość |
---|
Wiek : 18 Zawód : drobny złodziejaszek Przy sobie : aparat fotograficzny, zapalniczka, tygodniowy zapas kawy, scyzoryk wielofunkcyjny, latarka z wytrzymałą baterią, wytrych Znaki szczególne : nieodparty urok Obrażenia : niezagojona rana postrzałowa prawego barku, obtarte wnętrze prawej dłoni
| Temat: Zaułek Nie Cze 29, 2014 8:46 pm | |
| |
| | | Wiek : 18 Zawód : drobny złodziejaszek Przy sobie : aparat fotograficzny, zapalniczka, tygodniowy zapas kawy, scyzoryk wielofunkcyjny, latarka z wytrzymałą baterią, wytrych Znaki szczególne : nieodparty urok Obrażenia : niezagojona rana postrzałowa prawego barku, obtarte wnętrze prawej dłoni
| Temat: Re: Zaułek Nie Cze 29, 2014 9:03 pm | |
| /początek
Ostatnie kilka tygodni były dla niego dość trudne. Pobyt w więzieniu i długie godziny przesłuchań odbiły się nie tylko na jego zdrowiu fizycznym, ale również i tym psychicznym. Wydawało mu się, że widział już wszystko i na każdą możliwość jest przygotowany, ale Ginsberg udowodnił mu jednak, że jest tylko zagubionym chłopcem, który w ogóle nie zna realiów świata, w którym przyszło mu żyć. Rany z braku prawidłowego zajęcia się nimi nie chciały wciąż się zagoić. Kilka pierwszych nocy po wyjściu na wolność spędził jęcząc z bólu leżąc na gnijącym materacu i modląc się o śmierć. Ale ta nie nadeszła, a on jakimś cudem doszedł do stanu, w którym mógł funkcjonować. Nie odzyskał wszystkich sił, a poobijane żebra nadal jeszcze go bolały, ale przynajmniej nie przy normalnym oddechu. Nie wychylał się ze swojej kryjówki tak długo na ile mógł sobie na to pozwolić. Zapasy, które pozostawiła mu jeszcze przed aresztowaniem Maisie starczyły na jakiś czas. Dziś nadszedł jednak dzień, w którym postanowił wybrać się na pierwszą od dawna wizytę w Dzielnicy Rebeliantów. Może uda mu się coś ukraść, albo chociaż wybłaga o kawałek chleba jakąś starszą kobietę, której zrobi się przykro na widok zabiedzonego dzieciaka. Ryzykował sporo, ale nie miał wyjścia. Z plecakiem przerzuconym przez ramię wędrował bocznymi uliczkami umykając przed wzrokiem ciekawskich ludzi. W głębi ducha liczył, że uda mu się natknąć na siostrę, ale były to złudne nadzieje. Prawdę mówiąc tylko myśl, że jeszcze kiedyś się z nią zobaczy sprawiała, że wciąż walczył. W innym wypadku położyłby się na swoim posłaniu złożonym ze starych szmat i zatęchłego materaca i po prostu umarłby. Z głodu, albo zakażenia. Wszystko jedno. A jeżeli to by mu nie pomogło, to rzuciłby się z dachu ruin muzeum. Lubili tam zawsze z Maisie chodzić, więc byłaby to całkiem przyjemna śmierć. Wyładował z plecaka wszelkie zbędne rzeczy zostawiając je w muzeum, bo nie był w stanie udźwignąć go, gdy w środku był cały jego dobytek. Gerard doskonale znał się na swoim fachu i jeszcze przez wiele tygodni Charlie będzie pamiętał o tych kilku nocach w ciemnym pokoju, sam na sam z tym sadystą... |
| | | Wiek : 25 lat Zawód : córeczka tatusia Znaki szczególne : po-ciążowa sylwetka, szaleństwo w oczach
| Temat: Re: Zaułek Nie Cze 29, 2014 9:47 pm | |
| Maisie lubiła powroty z pracy - zwłaszcza w tak ciepłe dni. Promienie słońca odbijające się od szklanych płyt biurowców było co prawda sztuczne i wśród wysokich budynków praktycznie nie widziała nieba, ale...zawsze było to jakąś namiastką Jedenastki. Upalnej, z nieskończonym horyzontem, łanami zbóż i tym typowym, gorącym wiatrem, który owionął sylwetkę brunetki, kiedy opuszczała rządowy biurowiec. Później niż zwykle; nie, nie została uziemiona przez zrzędliwego szefa. Chciała po prostu skończyć książkę, którą zaczęła czytać po raz drugi ponad miesiąc temu. Sto lat samotności towarzyszyło jej - dosłownie i w przenośni? - odkąd mała chatka w Jedenastce stała się jej domem a znienawidzony Ginsberg ojcem i opiekunem. Pierwszy raz to właśnie on deklamował kolejne głoski, słowa i zdania, sprawiając, że zakochała się w tej wyimaginowanej fabule, prawie natychmiast odnajdując się w gąszczu pokrewieństw i nazwisk. Dziwny, stary świat; niedorzeczne i niezrozumiałe realia, nabierające z każdym kolejnym rozdziałem - także w jej życiu - zupełnie innego znaczenia. Nic więc dziwnego, że od lektury oderwała się dopiero po doczytaniu ostatniej strony i zatrzaśnięciu grubej, zniszczonej okładki.Przez chwilę siedziała w opustoszałym gabinecie, wpatrując się w leniwie kręcący się wiatrak klimatyzacji, próbując otrząsnąć się z nieznośnej, niewyczuwalnej nostalgii, opadającej na jej ciało lekką mgiełką. Zagryzła jednak wargi, wrzuciła książkę do torebki i gwałtownie wstała - zawroty głowy towarzyszyły jej ostatnio coraz częściej - przytrzymując się biurka i zerkając na zegarek. Miała i tak sporo czasu do powrotu Gerarda, postanowiła się więc przejść. Wszystko przez ten ciepły, letni wiatr - gdy zamknęła oczy i zignorowała gwar miasta mogła swobodnie wyobrazić sobie siebie dwunastoletnią, wpatrzoną w pierwszy taki zachód słońca, barwiący na pomarańczowo całe połacie zbóż. Teraz miała jednak przed sobą zapełnione chodniki i ostre światła wieżowców. Od których uciekała, wybierając drogę okrężną, dłuższą ale spokojniejszą. Skręciła więc w bok i szła powoli, pogrążona w myślach, prześlizgująca się wzrokiem po nielicznych ludziach, zamkniętych wystawach sklepowych i obdartych biedakach, pewnie z KOLCa..albo z Ziem Niczyich. Jej spojrzenie zatrzymało się na twarzy Charliego na zaledwie sekundę. Filmowy kadr, mrugnięcie, rozpoznanie, pomylenie nóg i lekkie rozchylenie ust. W zdziwieniu, niedowierzaniu, przestraszeniu? Była pewna, że ją zauważył, ale nie zrobiła żadnego gestu w jego stronę, odwracając się szybko i przyśpieszając kroku, obejmując się jednocześnie rękami, jakby sam widok Charliego sprawił jej dziwny ból. I sprowokował chaotyczną gonitwę myśli w głowie. |
| | | Wiek : 18 Zawód : drobny złodziejaszek Przy sobie : aparat fotograficzny, zapalniczka, tygodniowy zapas kawy, scyzoryk wielofunkcyjny, latarka z wytrzymałą baterią, wytrych Znaki szczególne : nieodparty urok Obrażenia : niezagojona rana postrzałowa prawego barku, obtarte wnętrze prawej dłoni
| Temat: Re: Zaułek Nie Cze 29, 2014 10:06 pm | |
| Nie była to zdecydowanie najbardziej udana wyprawa w jego życiu. Już na samym początku prawie natknął się na oddział patrolujący dzielnicę, ale w ostatniej chwili uskoczył za śmietnik. Tym razem go nie dostrzegli. Niezrażony tym incydentem ruszył dalej w stronę miejskich straganów, gdzie liczył, że uda mu się ukraść trochę jedzenia. Nie potrzebował wiele i pewnie właściciel kramu nie odczułby nawet braku tych kilku jabłek, czy dwóch bochenków chleba. Niestety, tu również nie dopisało mu szczęście. Starsza kobieta podniosła straszliwy rwetes, gdy próbował schować do kieszeni starej kurtki dojrzałe czerwone jabłko. Jej krzyk tak go przestraszył, że wypuścił trzymany w ręku owoc - wielka szkoda, bo wyglądał naprawdę smakowicie. Nie miał jednak czasu podnieść go z ziemi, bo w jego kierunku biegł już właściciel stoiska, a gdzieś pomiędzy tłumem przeciskał się jakiś wojskowy. Rzucił się przed siebie wiedząc, że jeżeli nie ucieknie to znów go wsadzą do więzienia. Od zawsze wizja odsiadki dodawała mu sił w nogach, ale teraz, gdy już wiedział jak te 'słynne' przesłuchania wyglądają wystrzelił jak rakieta. Nie przeszkadzały mu nawet bolące żebra, czy zaropiała rana na prawym barku - musiał uciec. Jakimś cudem zgubił pościg i znalazł się w kolejnej wąskiej uliczce. Oparł się o ścianę dysząc ciężko i próbując złapać oddech. Dopiero teraz odczuł, że nie odzyskał w pełni sił, a szaleńczy bieg zdecydowanie nie odbił się korzystnie na jego już i tak podupadłym zdrowiu. Będzie musiał spróbować innego sposobu na zdobycie jedzenie, bo długo tak nie będzie w stanie uciekać. W końcu zebrał się w sobie i ruszył dalej, tym razem już nie wychylając się z miejskich zaułków. Przygoda na targu zaostrzyła czujność sprzedawców i patrolujących ulice żołnierzy, więc musiał uważać. Starał się nie patrzeć w twarze przechodniów, bo jeszcze któryś mógłby go rozpoznać. Szybkim krokiem przeskakiwał z jednej uliczki na drugą, aż znów natknął się na patrol. Uskoczył już po raz kolejny dzisiaj i znów zaczął biec. Chyba go nie zobaczyli... Zatrzymał się, by się rozejrzeć i wtedy ich spojrzenia się spotkały. Dosłownie na sekundę, może dwie, ale chłopak dobrze wiedział, że to ona. Uniósł dłoń, by do niej zamachać, ale oślepiły go słoneczne promienie. Chwilę później widział już tylko plecy dziewczyny. Nie zastanawiał się długo. Ruszył za nią. Przez chwilę wydawało mu się, że Maisie przed nim ucieka, ale to przecież niedorzeczne! Dogonił ją w końcu kilka uliczek dalej. Chwycił dziewczynę za ramię i pociągnął w jakiś zaułek. - Cześć - uśmiechnął się szeroko wciąż jeszcze dysząc. |
| | | Wiek : 25 lat Zawód : córeczka tatusia Znaki szczególne : po-ciążowa sylwetka, szaleństwo w oczach
| Temat: Re: Zaułek Nie Cze 29, 2014 10:54 pm | |
| Powinna wracać taksówką; wiedziała to doskonale: Gerard przecież miał rację zawsze, zawsze doradzał (rozkazywał?) jej jak najlepiej i nigdy nie powinna sprzeciwiać się jego słowom. Lekcja wyryta na jej ciele setkami blizn: lekcja ciągle nieopanowana, skoro zamiast udać się prosto do domu organizowała sobie prywatny, letni spacer zaludnionymi ulicami, snując jakieś dziewczęce wspomnienia szczęśliwych lat Jedenastki. Żałowała naprawdę mocno chwili, w której zdecydowała się na ten marsz ku przeszłości - zauważenie twarzy Charliego wśród tłumu było niczym kopniak w splot słoneczny. Najpierw zabrakło jej tchu; potem powietrza było aż za wiele i oddychała płytko, jak topielec wyciągnięty z wody, smażący się powoli w gorących podmuchach wieczoru, gnających przez miasto foliowe reklamówki, spóźnionych do domu urzędników i...uciekinierów z Ziem Niczyich. Albo z więzienia; wiedziała, że Gerard nigdy jej nie okłamał, że w swojej prawdzie był czysty i brutalny i że Charlie wyjdzie na wolność. O własnych siłach, które jej opiekun miał mu własnoręcznie zabrać, jeśli...jeśli znowu się spotkają. A przecież to zrobili, minęli się na ulicy, złapała jego spojrzenie i...po raz pierwszy od dawna po prostu spanikowała, widząc już Gerarda wychodzącego zza rogu i rozdzierającego wychudzone ciało Charliego jak trupa jej ukochanego psa. Na wspomnienie Azazela zrobiło się jej słabo; praktycznie zgięła się w pół, akurat w momencie, w którym poczuła, że ktoś szarpie ją za ramię i delikatnie acz zdecydowanie wciąga pomiędzy śmietniki do ciemnego zaułka. Tu nie było szklanych szyb, mogących odbić światło zachodzącego słońca - wyraźnie jednak widziała tuż przy sobie Charliego, jego oczy, szeroki uśmiech (podobny jak w pamiętną noc w muzeum, kiedy przyjął na siebie jej kulę) i jednocześnie oczyma wyobraźni wizualizowała sobie jego martwą twarz. Zlewającą się w twarz Freddiego. Znów zrobiło się jej mdło i słabo jednocześnie; odepchnęła Charliego od siebie i zwymiotowała, przytrzymując się dłonią ściany. Potworne uczucie zwierzęcego przerażenia tylko wzmogło torsję - utrzymała się jednak na nogach, oddychając spazmatycznie i uspokajając się po krótkiej chwili. To zwykłe cześć z chłopięcych ust Charliego wydawało się jej najgorszym z możliwych pożegnań. Nie było przecież wątpliwości; musiała go ominąć, zniknąć za rogiem i zniknąć w ogóle z jego otoczenia. I tak narażała go potwornie. Wyprostowała się więc, ocierając usta i rzucając mu ostre spojrzenie: cała blada, z zaciśniętymi wargami. - Zostaw mnie - powiedziała drżącym głosem, próbując ustabilizować nie tylko rozchwiane ciało (ostatnio czuła się coraz gorzej, jakby ciepłe lato wysysało z niej całą żywotność) ale i myśli. Chciała sprawdzić, czy jest z nim wszystko w porządku, czy sobie radzi, czy Gerard nie zrobił mu krzywdy, jednak...nie mogła. Nie było czasu na dramatyczne wyznania, musiała odtrącić go jak najszybciej. |
| | | Wiek : 18 Zawód : drobny złodziejaszek Przy sobie : aparat fotograficzny, zapalniczka, tygodniowy zapas kawy, scyzoryk wielofunkcyjny, latarka z wytrzymałą baterią, wytrych Znaki szczególne : nieodparty urok Obrażenia : niezagojona rana postrzałowa prawego barku, obtarte wnętrze prawej dłoni
| Temat: Re: Zaułek Nie Cze 29, 2014 11:57 pm | |
| W tym wypadku Gerard chyba rzeczywiście miał rację - powinna była wrócić taksówką, w ten sposób przynajmniej oszczędziłaby biednemu Charliemu rozmowy, którą i tak kiedyś musieliby w końcu odbyć. Ale po co od razu niszczyć jego marzenia? Dzień był naprawdę ładny i nie do pomyślenia jest to, że zaraz wydarzy się coś, co na długi czas chłopak zapamięta. Smith w przeciwieństwie do Maisie cieszył się z tego spotkania, co wyraźnie było widać na jego twarzy. W trakcie długich samotnych wieczorów planował co jej powie, o co zapyta i co zrobią. Dzięki temu wstawał każdego ranka, zwlekał się z bólem ze swojego posłania i żył kolejny dzień. Świadomość, że jeszcze się kiedyś zobaczą dodawała mu sił. Za nic miał słowa oprawcy, który kazał mu trzymać się z daleka od dziewczyny. Mógł sobie rozkazywać, gdy miał chłopaka przypiętego kajdankami do stolika - w tej chwili już nie miał na niego wpływu. A może jednak tak? Charlie nie wiedział przecież, że Ginsberg ma w mieście szpiegów, którzy śledzili każdy krok jego córki. Pewnie właśnie w tej chwili któryś z nich ich obserwuje i za godzinę zda dokładny raport z tego spotkania... W zasadzie to Charlie nie miałby chyba za złe Gerardowi tego, że to rozszarpie go za to spotkanie. Byłby szczęśliwy, że zobaczył się z Maisie ostatni raz przed śmiercią, że ich ostatnie spotkanie nie było tym w starym, opuszczonym szpitalu, gdy opatrywała jego ranę. Ciągle się uśmiechał czekając na jej reakcję, przecież nie mogła tak ciągle milczeć, ani tym bardziej go ignorować, bo stał tuż przed nią. Nie spodziewał się jednak tego, co zobaczył. Mina mu zrzedła na widok wymiotującej Maisie i pierwsze co przyszło mu do głowy to to, że Gerard coś jej zrobił. Niedorzeczne, zważywszy, że tak jej bronił przed nieszkodliwym przecież Charliem, ale w tej chwili chłopak nie myślał racjonalnie. Pobladł na twarzy wyraźnie zaniepokojony. Spotkanie, które miało być naprawdę przyjemne zmierzało w dość nieoczekiwanym kierunku. - Co? - zapytał patrząc na nią z rozdziawionymi ustami. Nie, nie rozumiał dlaczego chce, by dał jej spokój. Ostre spojrzenie, które mu rzuciła ukuło go w serce. Dlaczego miałaby być dla niego tak oschła? Przecież jeszcze trzy tygodnie temu byli rodziną, a teraz kazała mu odejść... - Nie - odparł stanowczo - Nie zostawię cię - dodał prawie natychmiast wciąż starając się brzmieć pewnie, choć zapewne mogła wyczuć drżenie w jego głosie - Nie teraz... - zbliżył się krok w jej kierunku - Nie po tym wszystkim - uśmiechnął się niepewnie. Pewnie, gdyby nie jej dziwna reakcja, to przytuliłby ją mocno tak jak tamtego popołudnia w muzeum, ale powstrzymał się, bo coś podpowiadało mu, że dziewczyna tego nie chciała. |
| | | Wiek : 25 lat Zawód : córeczka tatusia Znaki szczególne : po-ciążowa sylwetka, szaleństwo w oczach
| Temat: Re: Zaułek Pon Cze 30, 2014 4:20 pm | |
| Chciałaby, żeby to było prostsze. Żeby mogła po prostu wyminąć Charliego - może z efektownym splunięciem mu pod nogi - i zniknąć za rogiem zaułka, zostawiając go za sobą nie tylko fizycznie ale i psychicznie. Wyczyścić wspomnienia, całą ważną relację i więzi, które zbudowali pomimo ograniczeń. Obydwoje byli przecież nerwowymi dzikusami, nieufającymi sobie i podejrzliwymi. Nie wiedziała ile tygodni musiało dokładnie upłynąć, żeby w końcu odwróciła się do niego plecami bez nieprzyjemnych dreszczy czy zostawiła obok niego swoją broń. Ten czas jednak nadszedł i traktowała Charliego jak młodszego brata. Uosabiał straconą rodzinę, dawny Dystrykt - w jego oczach często widziała oczy Malcolma, a w śmiechu barwę głosu Hugh. Wtłaczania duchów zaginionego rodzeństwa w kogoś, kto żył, może było i świętokradztwem, ale...dzięki niemu powróciła przecież do względnej stabilności emocjonalnej. Już zapomnianej; nie była Maisie z Ziem Niczyich: odważną, ciepłą, zdecydowaną i opiekuńczą. Stanowiła wręcz przeciwieństwo tamtej siebie - drogie ubrania, zupełna bezbronność i słabość ciała. Gerard gwarantował jej wszystkie cuda Kapitolu, ale wysysał z niej życie. Powoli, metodycznie, chociaż jeszcze nie wiedziała, że działo się wręcz przeciwnie. Nie rozumiała swojego ciała, reagującego po swojemu i czyniącemu z niej dość marną marionetkę. Powinna przecież już go odpychać i znikać z jego świata; wiedziała jednak, że byłoby to rozwiązanie na krótką metę. Łączyły ich zbyt silne więzi - nie udałoby się przeciąć ich zwykłą obojętnością. Stała więc dalej oparta o brudną ścianę, chorobliwie blada, z zaciśniętymi ustami. Wpatrywała się w Charliego ostro, czując zbyt szybko bijące serce. Ze strachu, z niepokoju i z potwornego dyskomfortu - jeszcze trzy miesiące temu zaproponowałaby mu wspólną ucieczkę, ale teraz pochowała dawną Maisie a ta nowa, wykreowana na starodawne modły Ginsberga mogła tylko drżeć z wyrzutów sumienia. Znów łamała jego przykazania, ale robiła to w dobrej - ojcowskiej? - wierze. Co nie oznaczało, że przychodziło jej to z łatwością. - Nie chcę cię więcej widzieć - powiedziała ponownie, już bardziej stanowczo, wmawiając sobie, że jest silna i że skrzywdzenie Charliego przychodzi jej z dziecinną łatwością. - Właściwie...nie, to ja nie chcę cię widzieć. Mam teraz swoje życie. Lepsze. Nie chcę cię w nim - kontynuowała, mając w sercu same zaprzeczenia i odruchy wręcz macierzyńskie. Chciała opatrzyć jego rany, odgarnąć jego włosy i wsunąć do kieszeni swój portfel, ale...musiała zapewnić mu bezpieczeństwo; to zawsze było priorytetem, niezależnie, czy chodziło o zastrzelenie kogoś, kto mu groził czy odsunięcie siebie samej. Kolejne utracone rodzeństwo - znów z własnej winy. |
| | | Wiek : 18 Zawód : drobny złodziejaszek Przy sobie : aparat fotograficzny, zapalniczka, tygodniowy zapas kawy, scyzoryk wielofunkcyjny, latarka z wytrzymałą baterią, wytrych Znaki szczególne : nieodparty urok Obrażenia : niezagojona rana postrzałowa prawego barku, obtarte wnętrze prawej dłoni
| Temat: Re: Zaułek Wto Lip 01, 2014 12:15 am | |
| Dla Charliego fakt, że zaufał komuś obcemu był nie lada wyczynem - zawsze podchodził do wszystkich z nieufnością. Był raczej typem samotnika, który sam potrafi o siebie zadbać i nie potrzebuje nikogo. Może i udawał przed samym sobą, ale jakoś sobie radził. Raz lepiej, raz gorzej. Maisie wcale nie miała być wyjątkiem od tej reguły. Ot, zwykłe spotkanie na Ziemiach Niczyich, z którego nie miało wyniknąć nic dobrego. Długo trwało zanim zaufali sobie na tyle, by zasnąć razem w jednym zrujnowanym pokoju bez strachu o własne życie. W przeciwieństwie jednak do panny Ginsberg, Smith nie mógł utożsamiać jej z którymś z utraconych członków rodziny, bo tej po prostu nigdy nie miał. Może też dlatego tak bardzo się z nią zżył - po raz pierwszy poczuł, że może kogoś nazywać siostrą i troszczyć się wzajemnie o siebie. Nieznane dotąd uczucia tak zawładnęły jego pokręconym światem, że w tej chwili nie wyobrażał sobie, że mogłoby jej w jego życiu zabraknąć. Zmieniła go, czy tego chciała, czy nie. To już nie był ten sam chłopak co trzy lata temu. Nie był już graczem, któremu najlepiej w pojedynkę. Kto raz poczuje jak to jest być kochanym nigdy już nie będzie w stanie bez tego żyć i Charlie miał się wkrótce o tym dość boleśnie przekonać. Nie obchodziło go, że Maisie się zmieniła - drogie ubrania, jakiś dziwny lęk w oczach i rozdygotanie - on wciąż widział w niej tą samą dziewczynę, na którą wpadł na Ziemiach Niczyich, a która nieoczekiwanie stała się niezwykle ważną część jego marnego żywota. Chciał dla niej jak najlepiej i musiałby z przykrością stwierdzić, że lepiej dla niej będzie, gdy pozostanie w tamtym świecie, ale nie oznaczało to przecież, że nie mogą się spotykać! Przynajmniej w jego mniemaniu... Patrzył na nią z niepokojem nie mogąc zrozumieć o co jej chodzi. Wciąż jeszcze dyszał lekko. Wiele jeszcze dni upłynie zanim wróci do stanu sprzed wizyty w więzieniu, ale nie to było teraz najważniejsze. Maisie nie była sobą i wygadywała jakieś głupoty. - Jak to...? - zapytał błagalnym tonem. Jego świat zawalił się w tej jednej chwili. Jedyna żyjąca osoba, na której naprawdę mu zależało odpychała go jak natręta, który nigdy nic dla niej nie znaczył. Nie rozumiał i nie chciał zrozumieć. Jego malutki rozum nie był w stanie przyjąć do wiadomości tego, co się właśnie działo. 'Mam teraz swoje życie. Lepsze. Nie chcę cię w nim' - te kilka słów zabolało go bardziej niż wszystkie tortury zadane mu przez Gerarda razem wzięte. Najgorsze w tym wszystkim było to, że akurat ten fakt potrafił zrozumieć - udało jej się wyrwać z okropnego świata, w którym przyszło im żyć. 'Odniosła sukces' i ktoś taki jak on nie pasował do tego obrazka. Brudny, poobijany chłopak kłócił się z estetyką nowego życia Maisie. Czuł się fatalnie. Jak stary mebel, którego pozbywamy się po przeprowadzce do lepszego mieszkania. Znów niepotrzebny. Ale czego on się spodziewał? Powinien był przewidzieć, że ta cała zabawa w rodzinę to tylko gra, na którą dał się nabrać. Ale czy te wszystkie gesty, uśmiechy i miłe słowa były tylko sprytnie obmyśloną taktyką? Z pewnością nie dla Maisie, której obraz ułożył sobie w głowie, ale nie wiedział już, czy obraz ten nie jest wyidealizowanym wytworem jego wyobraźni. Nie był w stanie mówić - coś ciężkiego ugrzęzło mu w gardle, a łzy mimowolnie zaczęły napływać do oczu. W końcu do niego dotarło. To koniec. Zrobił krok w tył ocierając nos i załzawione policzki rękawem brudnej bluzy rozmazując tylko warstwę kurzu zalegającą na twarzy. W pewnym momencie zaczął przeszukiwać szybkimi ruchami kieszenie. Wygrzebał z nich w końcu wymiętoszone zdjęcie dziewczyny. To, które tak wiele dla niego znaczyło, gdy zniknęła, a on myślał, że jego siostra nie żyje. - Nie będzie mi już potrzebne - wydusił łamiącym się głosem. W głębi wciąż jeszcze liczył, że Maisie stwierdzi, że to wszystko nieprawda i dalej będą mogli być rodziną, ale nic takiego nie nastąpiło. Stracił najważniejszą osobę w swoim życiu, ale najbardziej bolało go to, że ona nigdy nie uważała go za kogoś ważnego. |
| | | Wiek : 25 lat Zawód : córeczka tatusia Znaki szczególne : po-ciążowa sylwetka, szaleństwo w oczach
| Temat: Re: Zaułek Czw Lip 03, 2014 12:11 pm | |
| Wypowiadanie tak bardzo raniących słów przychodziło jej z trudnością; każda zgłoska, którą ubierała w odrzucające słowa z trudem przeciskała się pomiędzy jej zaciśniętymi wargami, ale...przecież musiała to zrobić. W żaden inny sposób nie byłaby w stanie ochronić Charliego. Znała jego buntowniczy charakter i zdawała sobie sprawę z tego, że nawet gdyby wymogła na nim pewne ramy ich znajomości to chłopak i tak próbowałby jej pomóc. Na siłę, przekonany o tym, że lepiej rozgranicza dobro od zła. Właściwie miał rację, ale w obecnym, rozchwianym świecie Maisie poruszała się raczej w cieniach i szarościach. Uspokajających, klimatycznych, dających wytchnienie od zbyt jarzącego światła sprawiedliwości i ogni piekielnych, jakie dalej czasem śniły się jej po nocach, znikając jednak w pierwszych promieniach kolejnego, łaskawego dnia. Miała przecież do swojej dyspozycji wszystko - Gerard zbudował jej doskonałą, złotą klatkę, z której nie chciała uciekać, zadomowiona już w kiedyś wrogim i chłodnym apartamencie. Nie chciała go nawet opuszczać, zakochana w kwiatach i w zachodzącym słońcu barwiącym szyby na milion kolorowych odcieni, trochę jak dziecko, którego uwagę można odwrócić błyszczącym papierkiem albo nową zabawką, tak, żeby nie czuło ukłucia igły. Nie miała świadomości manipulacji, jakie rozgrywały się w jej głowie na dużą skalę: była przekonana, że odtrącenie Charliego jest jedyną możliwą (i najlepszą zarazem) drogą, dlatego nie wahała się wcale, nawet wtedy, kiedy zobaczyła łzy w jego oczach. Kiedyś zabolałoby to mocno, pewnie znów zgięłaby się w pół, zwracając nie tylko śniadanie ale i całą truciznę, którą Gerard wsączył w jej ciało. Było jednak za późno, mogła tylko dalej kierować się podszeptami Ginsberga, którego nawet nie było obok. Dlatego nie mrugnęła, kiedy Charlie odsuwał się od niej i kiedy wyszarpywał pomięte zdjęcie. Dawnej Maisie, z krótszymi włosami, z naturalnym uśmiechem, o którym już zupełnie zapomniała. Coś drgnęło, kiedy mogła skonfrontować się z dawną sobą, ale...to było za mało, poczuła tylko przeciągły ból i nie będąc w stanie wydusić z siebie nawet jednego słowa po prostu odeszła, nie odwracając się za siebie ani razu. Z ciężko bijącym sercem i dziwnym paraliżem, sprawiającym, że po raz pierwszy od dawna zaczynała myśleć chociaż odrobinę świadomie, zastanawiając się, dlaczego ma ochotę histerycznie się rozpłakać.
mejzi zt :c |
| | | Wiek : 34 Zawód : Poszukiwany Przy sobie : scyzoryk wielofunkcyjny, leki przeciwbólowe, niezarejestrowana broń palna, zapalniczka,zdobiony sztylet, fałszywy dowód tożsamości, telefon komórkowy Obrażenia : anemia
| Temat: Re: Zaułek Czw Lip 31, 2014 12:25 am | |
| Odkąd Hugh rozpoczął pracę jako taksówkarz jego życie wyglądało o wiele lepiej. Choć trwało to zaledwie parę dni, humor mu dopisywał a z twarzy nie schodził uśmiech, który wcześniej gościł tam naprawdę rzadko i był raczej wynikiem kpin z samego siebie i stanu, w którym się znajdował. Nabierał w usta porządny haust powietrza i starał cieszyć się życiem, które z jakiegoś powodu zostało mu nadane. Chcąc uporządkować swoje życie od strony emocjonalnej i psychofizycznej wpadł na genialny pomysł dochodząc do wniosku, że metamorfozę rozpocząć powinien od zaprzestania stronienia od ludzi. Postanowił więc rozpocząć pracę w zawodzie, w którym na co dzień spotyka się kilka lub nawet kilkanaście osób. Mimo że nie należał do najrozmowniejszych w tym fachu, a z jego radia sączyła się spokojna i cicha muzyka wpędzająca większość osób w depresję, a na niego działająca uspokajająco i kojąco, jeździł szybko i bezpiecznie, a przede wszystkim był tani, ponieważ nie podjął się tej pracy dla pieniędzy, ale z czystej konieczności wyjścia do ludzi i niemożności zniesienia bezczynności, która go otaczała. Wcześniej jednak rozpoczął gruntowne porządkowanie mieszkania i samego siebie, w związku z czym dom wyglądał teraz schludnie i elegancko, a on sam wszedł w posiadanie szerokiego uśmiechu zdobiącego jego przystojną twarz z zadbanym i równo przyciętym zarostem oraz oczami pozbawionymi opuchlizny. Butelkę whiskey schował do szafki, zastępując ją kawą i regularnymi posiłkami, a także ćwiczeniami fizycznymi i długimi spacerami, mającymi na celu poprawienie nie tylko jego zdrowia fizycznego, ale i samopoczucia. Jedyne, czego nie ograniczył, to papierosy, podtrzymując, że pomagają mu one w odstresowaniu się i myśleniu. No i słynne "na coś trzeba umrzeć" także go nie opuszczało, bo przecież w Kapitolu nie było innych możliwości śmierci. Z tego też powodu wybrał się na samotny spacer po mieście ciesząc się ciepłem czerwcowego wieczoru, zbliżającym się powoli zachodem słońca i ciszą mniej uczęszczanych uliczek miasta. Jego myśli, zwykle niespokojne i trapione, często nieuzasadnionymi, obawami teraz fruwały gdzieś swobodnie w głębi jego umysłu, nie niszcząc mu jednak nastroju. Choć miał świadomość, że jego życie nie zostało jeszcze uporządkowane do końca i zostało kilka spraw, które wymagają wyjaśnienia, wolał na razie zamieść je pod dywan i chociaż na krótką chwilę zapomnieć o tym wszystkim, co przyprawiało go jedynie o ból głowy. Ku jego nieszczęściu jedna z takich spraw znajdowała się właśnie przed nim, na drodze, która skręcała w jedną stronę do ciemnego zaułka, do którego uprzednio nie zamierzał wchodzić, ponieważ najzwyczajniej nie odczuwał takiej potrzeby i w drugą, prowadzącą do dalszej części miasta. Zastanawiał się, którą z nich wybierze mężczyzna przed nim i czy wie, dokąd każda z nich prowadzi. Kiedy tamten skierował się w stronę zaułka, jego dłoń odruchowo powędrowała do broni spoczywającej przy pasku spodni, a on sam, zwalniając nieco tempa, ruszył za nim. Mimo wszystkiego, co sobie postanowił, nie potrafił wyzbyć się starych nawyków, a w stolicy państwa rządzonego przez Almę Coin nie czuł się najbezpieczniej. Początkowo sądził, że to tylko zwykły przechodzień, szybko jednak zdał sobie sprawę, że obraz, który roztacza się przed jego oczami jest identyczny do tego z jego wspomnień, z feralnego dnia zamachu na panią prezydent. Dawno nie wspominał tej twarzy i okresu strachu i ukrywania się, pełnego oczekiwania na coś, co o dziwo nie nadeszło. Jednak pamiętał i to nawet zbyt dokładnie. Mervin Farlane, bo tym właśnie mężczyzną była osoba przed Randallem. Człowiek, który miał niemal niepodważalny dowód na udział Hugh w zamachu, ponieważ na własne oczy widział go klęczącego przy ciele Victorii zaraz po dzikiej ucieczce z miejsca zbrodni. To głównie przez niego brunet spory czas po ataku spędził na siedzeniu w jednym miejscu czekając na Strażników z rozkazem aresztowania i postawienia przed sądem, który najprawdopodobniej orzekł by o karze śmierci. Nic jednak się nie wydarzyło. Hugh czekał, będąc gotowym na swój marny koniec, który jednak nie nadszedł, nigdy. W końcu musiał więc zacząć coś robić, choć przez jakiś czas wciąż rozglądał się niespokojnie po ulicach oczekując ataku mogącego nadejść w każdej chwili, a już najpewniej w tej, w której najmniej by się go spodziewał. Miał więc wiele pytań, których nigdy nie miał okazji zadać. Nie miał aż do teraz, ponieważ droga ta miała się zaraz skończyć, a sam Farlane zmuszony zostałby do odwrócenia się i stanięcia twarzą w twarz z osobą, której zapewne nie spodziewał się tam ujrzeć. Tam ani gdziekolwiek i kiedykolwiek indziej. Mężczyzna musiał iść przed Randallem przez jakiś czas, skręciwszy z jednej z wcześniejszych uliczek. Ten jednak był najwidoczniej tak zajęty własnymi myślami iż nie zwrócił na to uwagi i teraz żałował, że w porę go nie dostrzegł. Choć może tak właśnie miało być - los chciał, aby znaleźli się tu oboje, pomagając Hugh we wstąpieniu na nową, lepszą drogę. A może Mervina także dręczyło coś, co było związane z Randallem. Każda droga, która dotychczas obrali miała ich zaprowadzić do tego miejsca, aby mogli wyjaśnić parę spraw, ustalić kilka faktów i odpowiedzieć sobie na pytania nie dające im spokoju od dnia zamachu. Odległość między mężczyznami wynosiła kilkadziesiąt metrów, a droga z każdą chwilą skracała się, ponieważ na jej końcu nie było przejścia, a jedynie ściana zmuszająca do odwrotu. Zaciskając i rozluźniając na przemian pięści Hugh starał się uspokoić, czując jednocześnie coś na kształt ekscytacji. Podążał cicho za mężczyzną, krok w krok, nie spuszczając z niego wzroku i próbując oddychać i stawiać kroki jak najciszej potrafił. Wiedział, że już nie uniknie spotkania i z tego powodu serce biło mu coraz mocniej, z każdą chwilą przyśpieszając. Jeszcze trochę. Wdech. Wydech. Coraz mniej czasu. Wdech. Wydech. Nawet nie przygotował sobie mowy. Wdech. Wydech. Wdech. Wydech. Świadomość, że wraz z podjętą decyzją jego życie może się skończyć, była przerażająca, ale przynajmniej wreszcie jego życie nabierało barw. Nawet jeśli miałyby one być krwistoczerwone, coś zaczynało się dziać, a bezczynność i monotonia stawały się nudne. Ku jego oczom ukazała się wreszcie ściana i musiał zatrzymać się na chwilę oczekując na moment, w którym tamten podejmie decyzję od zawróceniu. Wdech... |
| | | Wiek : 30 lat Zawód : Minister Finansów i Skarbu Państwa
| Temat: Re: Zaułek Pią Sie 01, 2014 9:49 pm | |
| / kilka dni po DW, z pracy. Wybacz, że dopiero dzisiaj, ale wczoraj komputer mi się zawiesił pod koniec pisania, post mi wcięło i kompletnie mnie to zdemotywowało Mervin opuścił budynek rządu w błyskawicznym tempie. Szedł tak szybko, jak gdyby gdzieś się spieszył, a pogrążony we własnych myślach zdawał się zupełnie nie zwracać uwagi na otoczenie. Krótko po wyjściu zderzył się z kimś ramieniem, ale nawet się nie zatrzymał, ledwo co wymamrotał przeprosiny i niezrażony dalej kontynuował wędrówkę. Rozpierała go energia, ale nie dlatego, że miał wyśmienity humor, ale dlatego, że właśnie go nie miał i od kilku dni chodził poddenerwowany. W pracy starał się nad sobą panować, ale chyba i tak darł się na współpracowników częściej, niż normalnie. Na wszystko miały wpływ wydarzenia z Dnia Wyzwolenia. Zamach na Rochester (którą znał raczej słabo), śmierć Josepha Salingera (zawsze uważał go za zabawną osobę) i wielu innych przypadkowych osób sprawiły, że był zły za tak głupie posunięcie opozycji. Jeśli już musieli zabić panią generał, to na pewno można było to zrobić w jakiś bardziej cichy sposób, a nie siać powszechną panikę wśród tłumnie przybyłych obywateli. Jednak chyba bardziej negatywnie wpłynęło na niego ogłoszenie o kolejnych Igrzyskach. Nieważne, że wiek trybutów podniesiono, to dalej egzekucja na niewinnych dzieciach. To nie było sprawiedliwe, to było podłe. Chyba tylko Snow nie powstydziłby się takiego posunięcia, a on, Mervin, i reszta Dystryktczyków pragnęli go obalić właśnie za taką tyranię. Igrzyska miały pójść w zapomnienie, mieli powstrzymać ten rozlew krwi, a teraz sami tej krwi pragnęli. I to czyjej, głupiutkich Kapitolińczyków, którym przecież Snow też robił pranie z mózgu. No i coraz bardziej zbliżała się rocznica śmierci Celii. Zacisnął mocniej pięści, a jego usta zamieniły się w cienką kreskę. To za dużo. W tym momencie udawanie, że wszystko jest w porządku, to dla niego zdecydowanie za dużo. Musi w końcu poświęcić cały jeden wieczór, a najlepiej kilka, na porządnym, wyczerpującym wysiłku fizycznym, inaczej zamieni się w tykającą bombę zegarową, której wybuch może być niebezpieczny w skutkach. Może wybierze się na biegi przełajowe, może na siłowni potrenuje boks, a może zaangażuje się w podziemne walki uliczne. Z czego do tego ostatniego przystąpiłby najchętniej, obite kostki dłoni i ból po otrzymanych ciosach to chyba coś, czego chciałby najbardziej. Na dobrą sprawę, nawet nie zwracał uwagi na to, gdzie idzie. Jego celem było mieszkanie, które zajmował, z tym że… chyba powinien zwracać większą uwagę na to, gdzie idzie, bo wszystko wskazuje na to, że wszedł nie w tą uliczkę, co trzeba. Po zrobieniu kilkunastu kroków okazało się, że miał rację – wszedł w ślepy zaułek, nie było tu żadnego przejścia i żeby wyjść, musiał zawrócić. Westchnął cicho, kręcąc głową, po czym odwrócił się, ale zamiast iść w kierunku wyjścia, zupełnie znieruchomiał. Przez chwilę na pewno dało się zauważyć zaskoczenie na twarzy Farlane’a, nim zdążył je zamaskować lekkim, swobodnym uśmieszkiem. Który mógł znaczyć absolutnie wszystko. Kolejne sekundy poświęcił na decyzje, czy ma udawać, że go nie poznał, czy pójść w otwarte karty i bardzo szybko stwierdził, że druga opcja jest bardziej odpowiednia. W końcu zamachowiec wybrał na spotkanie idealne miejsce, musieli się skonfrontować, dosłownie postawił go pod ścianą. – Olivier Sparks, 34 lata. Dalej bezrobotny? – zapytał luźno, powoli sięgając ręką pod marynarkę. Z żalem stwierdził, że pistoletu ze sobą nie zabrał, za to dysponował kastetami. Właściwie to całkiem kiepsko, jeśli mężczyzna miał broń palną. Dla niepoznaki, bo przecież wcale nie upewniał się, że posiada do obrony coś więcej, niż tylko własne pięści, wyciągnął paczkę papierosów, przez cały czas nie spuszczając z niego wzroku. – Jeśli pragniesz, twoje miejsce zamieszkania też mogę podać – dodał, całkowicie stawiając na to, że nie będzie udawał, że nie wie, kim on jest. Odpalił fajkę i mocno zaciągnął się dymem. – Papierosa? – zaproponował, wyciągając paczkę w jego kierunku. – Przypuszczam, że chcesz pogadać. – Starał się sprawiać wrażenie rozluźnionego, ale nie tracił czujności. Chciał wybadać, czy Sparks nie ma przy sobie jakiejś broni i czy już może rzucić się na niego z pięściami. Mężczyzna wyglądał na dość zdenerwowanego i na razie celem Mervina nie było prowokowanie go do głupich czynów. Nie marzył o tym, żeby skończyć z kulką w ciele w jakimś ciemnym zaułku. |
| | | Wiek : 34 Zawód : Poszukiwany Przy sobie : scyzoryk wielofunkcyjny, leki przeciwbólowe, niezarejestrowana broń palna, zapalniczka,zdobiony sztylet, fałszywy dowód tożsamości, telefon komórkowy Obrażenia : anemia
| Temat: Re: Zaułek Sob Sie 02, 2014 11:21 pm | |
| Hugh nie denerwował się aż tak bardzo. No, może trochę. Aby ukryć delikatne drżenie dłoni zacisnął je w pięści. Stał, obserwując plecy mężczyzny i później jego profil, gdy zaczął odwracać się w jego stronę. Przez ułamek sekundy miał wrażenie, że świat zatrzymał się na chwilę w miejscu, a jego myśli i wspomnienia zebrały się w jednym miejscu, zgromadzone wokół jego głowy tak, że potrafił je wyraźnie odczytać. Nie miał pojęcia, dlaczego tak bardzo zależało mu na poznaniu odpowiedzi na pytanie, które zadawał sobie od czasu zamachu. Czemu go nie wydał, skoro miał niemal niepodważalny dowód? Słowo Hugh przeciwko słowu Mervina Farlane'a, członka rządu. Nikt by mu nie uwierzył, w końcu to tylko kolejna podejrzana osoba do wyeliminowania. Jednak mężczyzna nie postanowił zdobyć sławy, pokazując swoje oddanie Coin przez wydanie człowieka, który postanowił zabawić się w pana życia i śmierci i podnieść rękę na panią prezydent. W pewnym sensie Randall zawdzięczał mu to, że jeszcze żyje, chodzi po tej ziemi i może czuć się pełnoprawnym obywatelem Kapitolu. No, przynajmniej do czasu gdy nie stanie twarzą w twarz z osobą, która była świadkiem łamania przez niego prawa. Hugh wstrzymał oddech czekając, aż Mervin wreszcie stanie do niego przodem. Nie miał pojęcia, czego może się spodziewać. Czy ma broń? Czy postanowi go zaatakować, zawołać Strażników? W razie czego mógłby się bronić, miał przecież pistolet. Nie chciał jednak zranić a tym bardziej zabić mężczyzny, pragnął jedynie poznać kilka odpowiedzi, porozmawiać. Na początku Randall dostrzegł na twarzy mężczyzny lekkie zdziwienie, które szybko przerodziło się w uśmiech, którego przyczyny nie mógł jednak odgadnąć. Teraz już miał pewność, że tamten go pamięta i wątpliwości sprzed paru minut odeszły w zapomnienie. Patrzyli na siebie przez kilka sekund, zanim tamten postanowił w końcu przerwać ciszę. Brunet nie wzruszył się nawet słysząc swoje fałszywe nazwisko. Nie używał go od dawna, ale wciąż o nim pamiętał. Nie zdziwił go nawet fakt, że Farlane znał te kilka informacji, które w gruncie rzeczy aż tak tajne nie były, choć nie wszystkie z nich były do końca prawdziwa. Hugh uśmiechnął się lekko na wzmiankę o bezrobotnym, przywołując w pamięci widok żółtej taksówki, która od kilku dni stanowiła jego miejsce pracy. Czuł się spokojny, a już na pewno pewniejszy niż chwilę temu. Jego serce zabiło odrobinę mocniej gdy mężczyzna sięgnął do kieszeni marynarki, jednak szybko odetchnął z ulgą widząc trzymaną w dłoni paczkę papierosów. Może nie miał broni? Albo tylko udawał, w końcu po pracowniku rządu spodziewałby się noszenia małego pistoletu, zwłaszcza w czasach, w których społeczeństwo jest dość mocno podzielone politycznie. Rozluźnił dłonie, podchodząc kilka kroków bliżej i sięgając po papierosa, wciąż patrząc uważnie na mężczyznę. Z kieszeni wyciągnął własną, srebrną zapalniczkę z ładnym wzorem wygrawerowanym na jej powierzchni i zapalił spoczywającego między jego zębami małego zabójcę. Odsunął się kawałek, jednak na tyle, aby widzieć dłonie Mervina i mieć czas, aby zareagować, gdyby został do tego zmuszony. Zaciągnął się dymem, po czym wypuścił z ust szare obłoczki, które uniosły się w powietrze i rozpłynęły się po chwili, znikając mu zupełnie z oczu. - Nie do końca masz rację - powiedział, uśmiechając się delikatnie. Jego głos pozostawał jednak chłodny, pozbawiony jakichkolwiek emocji - Sądzę, że trafię do własnego mieszkania - dodał, ponownie wypuszczając dym przez usta - Dlaczego? - zapytał w końcu, mrużąc lekko oczy. Nie był zły i jego głos także tego nie wyrażał. Był ciekawy i zbity z tropu i liczył, że otrzyma odpowiedź. Dlatego nie bawił się w miłe pogaduszki i owijanie w bawełnę, a przeszedł bezpośrednio do zadania trapiącego go pytania - Czemu stoję tutaj, zamiast gnić w więzieniu bądź, co gorsza, być martwym? - głos lekko mu zadrżał, szybko jednak opanował coraz to większą obawę przed tym, co usłyszy. Nie chciał aby okazało się, że czasem rzeczywiście lepiej jest nie znać prawdy i żyć w nieświadomości. Obserwował go uważnie chcąc wyłapać emocje, które mogły pojawić się na twarzy jego rozmówcy. Postanowił nie mówić nic więcej, zależało mu na jak najszybszej, zrozumiałej odpowiedzi, która pomogłaby mu dojść do tego, dlaczego rebeliant i przeciwnik Coin został obdarzony tak wielką łaską w postaci wolności. Wdychał i wydychał dym, wciągając go głęboko do płuc. W końcu, chcąc zająć się czymś oczekując na odpowiedź, zaczął próbować uformować dym na kształt okręgów. Oczywiście, jego starania nie miały najmniejszej szansy powodzenia, jednak dawały mu chwilę aby zebrać myśli i pokazać Mervinowi, że to spotkanie nie jest dla niego aż tak stresujące. Choć w głębi siebie był kłębkiem nerwów, nie mógł dać mu powodu do manipulacji i grania jego uczuciami. Spokój, pewność siebie i opanowanie. Oraz głębokie wdechy i wydechy pełne dymu tytoniowego. |
| | | Wiek : 30 lat Zawód : Minister Finansów i Skarbu Państwa
| Temat: Re: Zaułek Pon Sie 11, 2014 9:00 pm | |
| W końcu .________.'''''
To nie był najlepszy dzień na spotkania towarzyskie. Wolałby już teraz być w swoim mieszkaniu i wybierać się właśnie na długi bieg przełajowy, podnosić ciężary albo uderzać pięściami w worek treningowy, dopóki mięśnie rąk nie odmówią mu posłuszeństwa. Albo zwyczajnie usiąść przy stole w kuchni z butelką bimbru i doprowadzić się do nieprzytomności w nieco inny sposób. Ewentualnie wybrać się w tym samym celu do jakiegoś uroczego pubu, gdzie mógłby zarówno się spić, jak i rzucić na kogoś z pięściami. Nie chciał przez cały wieczór zadręczać się nadchodzącą rocznicą śmierci Celii oraz kolejnymi Igrzyskami. I zastanawiać się, w jaki sposób, zupełnie nieoczekiwanie, stan Maisie pogorszył się na tyle, że nie była w stanie dalej wykonywać swoich obowiązków. O czym raczył telefonicznie poinformować go Gerard, a nie sama zainteresowana. Chyba, że miało to coś wspólnego z prowadzonym w jej sprawie śledztwie. Może powinien pomyśleć o jakiś odwiedzinach? Jednak na pewno nie w ciągu kilku najbliższych dni. Tak, z całą pewnością nie miał ochoty z nikim rozmawiać, czuł się coraz bardziej zmęczony i zaczął nawet rozważać, czy nie zrezygnować ze wszystkich swoich wieczornych planów i najzwyczajniej w świecie nie pójść wcześniej spać. Całkiem przyjemne opcja, najlepiej likwidująca wszystkie bolączki. Zdecydowanie powinien to bardzo poważnie się nad tym zastanowić. Jednak to wszystko musiało poczekać do momentu, w którym zakończy rozmowę z zamachowcem. Bardzo był ciekaw, czego od niego chciał i od jak dawna mógł go obserwować, że go teraz tu przyskrzynił. Swoją drogą, miał dużego farta, ponieważ gdyby nie to, że zwyczajnie pomylił przejścia, facet nie dostałby takiej idealnej okazji do pogadania z nim sam na sam. Przynajmniej nie na trzeźwo. Mervin zastanawiał się też, czy Sparks nie zjawił się tu, by go zabić. Czyli wychodziłoby na to, że jest bardziej zdecydowany od Farlane’a, który przecież powinien doprowadzić do śmierci Oliviera już dawno temu. A tego nie zrobił, co do tej pory zadziwiało go samego. I tak właściwie nie potrafił powiedzieć dlaczego, dlatego kiedy mężczyzna wydusił z siebie pytanie, które widocznie męczyło go od dawna, z twarzy Mervina momentalnie zniknął uśmiech. Milczał przez dłuższą chwilę, zastanawiając się, co skłoniło go do pozostawienia zamachowca przy życiu. Przecież ujawnieniem jego danych na pewno zaplusowałby u Coin, jego pozycja w rządzie umocniłaby się, miałby z tego pewnie sporo dodatkowych profitów. A tak nie mógł pozbyć się z głowy obrazu zapłakanego (?) Sparksa, klęczącego przy ciele jakiejś kobiety, nieruchomej i zapewne martwej. Chyba wtedy mu współczuł. Tak, na początku to musiało być to. W końcu wtedy nie dalej, jak kilka miesięcy wcześniej, sam stracił ukochaną, doskonale wiedział, co za ból, jak silny i jak bardzo rozdzierający człowieka. Poprzestał tylko na śledzeniu Sparksa, jakby chciał przekonać samego siebie, że ma całą sytuację pod kontrolą i w każdej chwili może go wydać. A potem Coin ogłosiła Igrzyska i po raz pierwszy ogarnęły go tak silne wątpliwości, że zamiar wydania zamachowca odepchnął od siebie jeszcze bardziej. Zacisnął mocno usta, patrząc na mężczyznę niemalże gniewnie, że ośmielił się zadać takie pytanie. – Po prostu ciesz się, że jesteś wolny – powiedział spokojnie, ale z ukrytym ostrzeżeniem, by nie naciskał, wyczuwalnym w dość wrogim brzmieniu głosu. – Chyba nie chcesz, żeby to się zmieniło, prawda? – Nerwowo przytknął papierosa do ust, wciągając kolejną porcję dymu. Zacisnął wolną dłoń w pięść, zastanawiając się, czy znajduje się w odpowiedniej odległości od Sparksa, by skutecznie go zaatakować i nie dać szansy na ewentualne wyciągnięcie broni. Oczyma wyobraźni już widział, jak jego pięść ląduje na nosie zamachowca, który zamroczony przewraca się na ziemię i w ten sposób daje uciec od siebie i niewygodnych pytań. Idealna wizja. - Zaczepianie mnie nie jest dobrą decyzją. Chociaż podejmowanie dobrych decyzji w ogóle nie jest twoją mocną stroną, skoro nie potrafisz zaplanować akcji tak, by wszyscy wyszli z niej żywi – rzucił po chwili, pijąc do śmierci jego dziewczyny/narzeczonej (żony nie miał na pewno). Chciał go najzwyczajniej w świecie sprowokować. |
| | | Wiek : 34 Zawód : Poszukiwany Przy sobie : scyzoryk wielofunkcyjny, leki przeciwbólowe, niezarejestrowana broń palna, zapalniczka,zdobiony sztylet, fałszywy dowód tożsamości, telefon komórkowy Obrażenia : anemia
| Temat: Re: Zaułek Wto Sie 12, 2014 10:09 pm | |
| Minut ciągnęły się w nieskończoność, jeszcze bardziej przedłużając nużące oczekiwanie, pełne niepewności i napięcia. Pytanie, które kilka minut wcześniej zawisło między dwójką mężczyzn, teraz przybrało niemalże cielesną postać. Szybko jednak obrócone zostało w proch przez odpowiedź, której Hugh najzwyczajniej w świecie się nie spodziewał. Obserwował twarz mężczyzny zastanawiając się, co może się tam kryć. Nie otrzymał tego, czego chciał i zaczynał powoli tracić cierpliwość. Odetchnął głęboko, wciągając do płuc dym z papierosa, aby zaraz potem wypuścić z ust szary obłoczek. Zaczynał podejrzewać, że nie potrzebnie zawracał sobie głowę zachodzeniem mężczyzny od tyłu, skoro ten najwyraźniej nie kwapił się, aby porozmawiać z nim szczerze. Nie ufał mu? A może za tym wszystkim kryło się coś więcej? Sprawy, których Farlane nie chciał poruszać, a które przekonał go do pozostawienia Randalla w spokoju. Jedno pytanie, które pociągnęło za sobą falę jeszcze większej ilości pytań, na które odpowiedzi były jeszcze bardziej zawiłe i pokręcone, a także wątpliwości. Może był to odpowiedni moment aby po prostu odwrócić się i odejść udając, że nic się nie wydarzyło? Wrócić spokojnie do domu, zapomnieć twarz i nazwisko tego mężczyzny i zacząć cieszyć się wolnością. Ale co mu po tym, przyszło mu tą wolność spędzić samemu ze świadomością warunków, w których żyje jego ukochana i to przez niego. Owszem obiecał sobie, że już więcej nie będzie drążył tego tematu, zrzucając całe zło tego świata na siebie. Choć może tylko chciał sobie obiecać, szybko porzucając pomysł zrobienia czegoś, co nie ma najmniejszej szansy powodzenia. Tak samo było z odejściem - przyrzekł sobie, że nie będzie się więcej wycofywał. Dlatego musiał zostać i wydusić z Farlane'a prawdę, nawet jeśli będzie musiał posunąć się do przemocy, a był do tego coraz bardziej skory. - Wolność w tych czasach jest pojęciem względnym. Nigdy nie możemy czuć się do końca wolnymi, bo zawsze coś, albo ktoś - zaakcentował ostatnie słowo, uśmiechając się znacząco, przywołując jednocześnie twarz Almy Coin. Wraz z tym obrazem przyszła myśl o zbliżających się Igrzyskach, które doskonale pokazywały, że nowa prezydent Panem niczym nie różni się od Snowa. Następne pytanie Mervina sprawiło, że usta Randalla wykrzywił ironiczny uśmieszek, jakby postawa mężczyzny niezwykle go rozbawiła. Nie zareagował jednak na wypowiedź, która brzmiała jak nieudolna próba groźby. Gdyby chciał go wydać zrobiłby to już dawno, a nie daleko po fakcie, kiedy wspomnienia mogły pozostać już zatarte, jeśli nie pielęgnował ich nadzwyczaj często i dokładnie. Mężczyzna dopalił papierosa do końca, po czym rzucił go na ziemię i powoli przydeptał go podeszwą, odwracając swoją uwagę, ale nie czujność, od pracownika rządu. W między czasie słuchał oczywiście jego słów i uśmiechał się szerzej, ponieważ bawił się coraz lepiej. Wciąż jednak dręczyło go to samo i wiele innych pytań, a nowe teorie pojawiały się z każdą sekundą. Czy było mu go żal, gdy obserwował Hugh trzymającego w ramionach wciąż żywe (choć wtedy tego nie wiedział) ciało Victorii? W końcu podniósł ponownie swój wzrok na twarz Farlane'a, uśmiechając się nazbyt uprzejmie. - Kto powiedział o jakimś zaczepianiu? To był czysty przypadek. Lub, śmiałbym rzec przeznaczenie. W co kto wierzy - podszedł parę kroków w stronę swojego rozmówcy, trzymając dłonie na widoku, aby ten nie zareagował zbyt pochopnie sądząc, że Hugh zamierza go zaatakować. Przynajmniej jeszcze nie teraz - Uwierz mi, podjąłem w swoim życiu wiele dobrych decyzji. Niestety, przy każdej ryzykownej akcji muszą znaleźć się ofiary śmiertelne, aczkolwiek zapewnię cię, że nie było ich aż tak wiele. Co więcej, jedna z nich niedawno przeszła swoje... zmartwychwstanie - przypomniał sobie swoje spotkanie z Victorią i przez chwilę na jego twarzy pojawił się wyraz szczerego zadowolenia, szybko jednak zniknął, ustępując miejsca tajemniczemu uśmiechowi. Postanowił pobawić się jeszcze chwilę słowami, zanim zmuszony zostanie do rękoczynów. W ostateczności, rzecz jasna - Wciąż jednak zastanawia mnie, czemu ktoś taki jak ty, darował życie komuś takiemu jak ja - ruszył w lewą stronę, okrążając Mervina, wciąż jednak nie spuszczając z niego wzroku - Czyżby kryło się za tym coś więcej, niż zwykła łaskawość? Najwyraźniej nie każdy piesek Coin jest aż takim dupkiem, jak mogłoby się wydawać - dodał z nieskrywaną ironią - A może ktoś zdjął ci klapki z oczu i zobaczyłeś, że mój pomysł nie był aż taki zły? - uśmiechnął się, mierząc go wzrokiem od stóp do głów - Właśnie, tak przy okazji, skoro już sobie tu gawędzimy... Powiedz mi, ile pieniędzy rząd przeznaczył na organizację kolejnej rzezi... Przepraszam, Głodowych Igrzysk? Doszły mnie słuchy, że to ty jesteś odpowiedzialny za finanse naszego cudownego kraju. Nie boli cię, że tak wiele niewinnych dzieciaków znów zmuszone zostanie do stawienia czoła czemuś, co miało już nigdy nie mieć miejsca? - jego ton zrobił się nieprzyjemny, ale uważał, że Alma Coin przeszła samą siebie, wydając rozporządzenie o rozpoczęciu Igrzysk. Brzydził się nią jeszcze bardziej, przypominając sobie atmosferę panującą w jego domu za czasów walki na arenie jego własnego brata. Doskonale wiedział, jak czuć się będą rodziny trybutów, gdy ich własne dzieci ginąć będą z rąk sąsiadów czy przyjaciół. Czy to właśnie o to walczyli? Kapitolińczycy czy Dystrykczycy, teraz nie było już różnicy, kiedy szło o śmierć i kolejny w historii rozlew krwi. Dobrze wiedział, że zboczył z tematu, ale przecież później zawsze może do niego wrócić. Noc jest jeszcze młoda, a umysły wystarczająco trzeźwe. |
| | | Wiek : 30 lat Zawód : Minister Finansów i Skarbu Państwa
| Temat: Re: Zaułek Sro Sie 20, 2014 9:57 pm | |
| Czuł się jak w potrzasku, postawiony pod ścianą. Dosłownie i w przenośni. Nie mógł odwrócić się od Sparksa i zwyczajnie przyspieszyć kroku czy nawet rzucić się biegiem w stronę zaludnionej ulicy, miał za sobą mur i nie mógł też zwyczajnie mężczyzny wyminąć, ponieważ nie wiedział, jaką dysponuje on bronią i czy przypadkiem go nie zaatakuje, kiedy będzie przechodził obok. Olivier zadał mu proste, krótkie pytanie. Teoretycznie rzecz biorąc nie powinien mieć problemów z odpowiedzią. Nie musiał przecież nawet mówić prawdy, mógł coś zmyślić, byleby tylko Sparks zostawił go w spokoju. Jednak Mervin w świetle ostatnich wydarzeń nie potrafił wiarygodnie okłamać mężczyznę. Odpowiedź na pytanie „dlaczego?” była zbyt niejednoznaczna i nawet nie do końca zrozumiała dla samego Farlane’a, by mógł się nią dzielić z kimkolwiek. Nawet z osobą, której bezpośrednio dotyczyła. Właściwie dlaczego Sparks w ogóle go o to pyta, czy po prostu po tak długim czasie, w trakcie którego Strażnicy Pokoju nie zgłosili się po niego, nie mógł uznać, że już nic się nie stanie i może dalej spokojnie sobie żyć? Nie mógł zwyczajnie zaakceptować faktu, że dał mu wolność i nie oczekuje niczego w zamian? Skoro miał spokój, to dlaczego teraz chciał problemów? Mervin wykrzywił wargi w grymasie niezadowolenia. – W głównej mierze to nasze czyny decydują o naszej wolności, dlatego trzeba bardzo uważać, z kim chce się utrzymywać kontakt – wycedził przez zaciśnięte zęby. Była to jawna groźba, ale Farlane’owi przeszło przez myśl, czy przypadkiem nie bez pokrycia. Dalej nie czuł chęci, by wydać szanownej pani prezydent zamachowca. Zwłaszcza nie po ogłoszeniu kolejnych Igrzysk. Przecież powinien to zrobić, to przyniosłoby mu ogromne korzyści. Jednak nie mógł się do tego przekonać, nie mógł się zmusić, co wzbudzało w nim frustrację. Frustrację, z której już niedługo może się zrodzić agresja. – Przeznaczenie kazało ci iść za mną aż tutaj? Niezwykłe – zakpił, rzucając swojego papierosa na ziemię dokładnie w tym momencie, w którym Olivier zrobił parę kroków w jego kierunku. Mervin napiął wszystkie mięśnie, gotowy do natychmiastowego działania, ale Sparks pokazał otwarte dłonie, więc chyba nie zamierzał go atakować. Nie spodobało mu się, że mężczyzna postanowił zacząć go okrążać. Zmieniał swoje położenie z każdym jego krokiem, nie chcąc pozwolić, by potencjalny wróg znalazł się z jego plecami. Mervin nic nie mówił, tylko słuchał i czuł, jak powoli ogarnia go wielka złość. Złość ta nie była jednak przeznaczona dla Oliviera, a dla niego samego. Sparks dotykał wszystkich spraw, na które ostatnio był wręcz uczulony i drażliwy na samą własną myśl o nich. Nie był gotowy, żeby przyznać słowom mężczyzny racje przed samym sobą, a co dopiero przed nim. Właściwie to nawet nie miał ochoty głębiej się nad tym zastanawiać. Nie miał również ochoty wysłuchiwać dalej słów zamachowca, poczekać, co jeszcze ma do powiedzenia, bo bał się, że znowu będzie miał rację. Postanowił więc uciec w najlepsze znane sobie rozwiązanie. Sparks dużo ułatwił mu tym, że sam się zbliżył. Mervin zacisnął dłonie w pięści. – Spierdalaj – syknął gniewnie, po czym natychmiast znalazł się przed mężczyzną, zamachnął się i całą zebraną w sobie siłą (a miał jej naprawdę sporo) uderzył go w twarz. Nie celował w nic konkretnego, nie wiedział, czy trafi w policzek, oko, czy jeszcze coś innego, choć zazwyczaj każdy jego cios był idealnie wymierzony. Teraz chodziło mu jedynie o zamroczenie przeciwnika, na którego następnie się rzucił, chcąc zwalić go z nóg. |
| | | Wiek : 34 Zawód : Poszukiwany Przy sobie : scyzoryk wielofunkcyjny, leki przeciwbólowe, niezarejestrowana broń palna, zapalniczka,zdobiony sztylet, fałszywy dowód tożsamości, telefon komórkowy Obrażenia : anemia
| Temat: Re: Zaułek Nie Sie 24, 2014 1:43 am | |
| Ludzie czasami zbyt często zastanawiają się nad sensem ich życia. I wszystko wygląda cudowni e do czasu, gdy nie dochodzą do wniosku, że ich życie tak naprawdę jest pozbawione sensu. Dociera do nich, że wszystko co robią, jest jedynie nudnym, monotonnym snuciem się po tym świecie. Każdy dzień jest taki samy, idealny i równy, perfekcyjny aż do ostatniej jego minuty. Może się wydać dziwne, ale Hugh już jako dzieciak zastanawiał się nad tym tematem. Nigdy nie był rozrywkowym chłopcem, chociaż może wspomnienia zaczynają się już powoli zacierać, a on widzi wszystko takim, jakim chce widzieć. Albo inaczej, widzi to, co wydaje mu się być najbardziej prawdopodobnym. Tak czy owak on już w dzieciństwie zastanawiał się, czy został przeznaczony jakimś większym celom. Zamiast spędzać czas na zabawach z rówieśnikami, wolał przesiadywać w domu, uczyć się czy czytać albo po prostu myśleć i to chyba pozostało mu na dłużej. Nie żeby chciał być stworzony do czegoś specjalnego. Po prostu miał nadzieję, że jego życie nie będzie monotonne. I, jeśli spojrzeć na całokształt, nie było. Igrzyska brata, zwycięstwo i przeprowadzka. Później ciężki okres w Kapitolu i nieudany powrót do domu. Już wtedy wydawało mu się, że to wszystko skończy się inaczej, znacznie inaczej, niż sobie wyobrażał. No, w każdym bądź razie nie z żoną i gromadką dzieci u boku. No i potoczyło się, zbyt szybko i dramatycznie, niż by przypuszczał. Stracił wszystko i wszystkich, żył zupełnie inaczej, załamany i wściekły. Później rebelia, zamach, śmierć Victorii, depresja, terapia, nowa praca, Igrzyska. Aż proszę, wylądował w jakimś zaułku, chcąc nie chcąc wracając do tych wspomnień, które nie były niczym przyjemnym, odtwarzając w głowie jak film całe zdarzenie, patrząc w twarz mężczyźnie, który nawet nie potrafił dać mu odpowiedzi na jedno, proste pytanie. I nie liczyło się już, czy rzeczywiście chciał poznać prawdę. Chyba po prostu pytał dla zasady, podtrzymując jedno stanowisko i nie chcąc pokazać, że mężczyzna po części ma rację. Nie odezwał się, nie skomentował jego wypowiedzi. Ani tej pierwszej, ani tej drugiej. Jedynie zaśmiał się, zbyt gorzko, aby można było to uznać za coś miłego i wciąż obserwował uważnie mężczyznę, jakby chciał wyczytać odpowiedź z jego twarzy. Niestety, było to tak samo bezskuteczne jak próba ciągłego pytania go o to, więc wciąż powoli okrążał go, będąc przygotowanym na cokolwiek. Podświadomie chyba pragnął, aby wreszcie coś się wydarzyło. Prowokował go, chciał, aby posunął się dalej niż tylko do słów, ponieważ rozmowa zaczynała go nudzić. Przeznaczenie. Czy właśnie to jest ta wyjątkowa część jego życia? To, co zostało mu zapisane w gwiazdach z chwilą, gdy wziął pierwszy oddech? Nie wiedział, ale to przecież oczywiste. Takich rzeczy nie można wiedzieć, we wszechświecie jest to wręcz niemożliwe, aby znać takie szczegóły. Mógł się jedynie domyślać, dumać i wspominać. Podniósł na chwilę głowę, wpatrując się w świecące nad ich głowami gwiazdy. Usłyszał syk Mervina i nie mógł się nie uśmiechnąć. Udało się. Sprowokował go gadką o Igrzyskach. Ale czy nie świadczyło to o tym, iż Farlane czuł się podle? Albo miał choć odrobinę wątpliwości co do decyzji szefowej? Randall czekał, wciąż wpatrując się w nocne niebo, zastanawiając się, czy będzie to moment, w którym jego towarzysz straci cierpliwość. Nie żeby naprawdę chciał go uderzyć czy postrzelić, ani żeby marzył o uszkodzeniu własnego ciała, aczkolwiek coś kazało mu zaczekać. I gdy wyczuł moment, w którym postanowił ponownie na niego spojrzeć, nie dane mu było dostrzec twarz mężczyzny, ponieważ twarda pięść uderzyła go prosto w nos. Poczuł, jak krew spływa mu do ust, czuł jej metaliczny posmak na języku i ciepło, gdy przełykał ślinę starając się zignorować tępy ból. Złamany? Być może, ale nie to było najważniejsze. Liczył się fakt, że udało mu się doprowadzić Mervina na skraj cierpliwości i choć nie tego oczekiwał na początku (w końcu żądał odpowiedzi, nie złamanego nosa), ta opcja także nie wydawała się taka zła. Skrzywił się lekko, próbując wyprostować się i odwdzięczyć za cios, gdy Farlane już rzucał się na niego, prawdopodobnie w celu obezwładnienia i zwalenia z nóg. A więc cios w twarz był dopiero początkiem? Hugh musiał włożyć naprawdę wiele siły w to, by odepchnąć mężczyznę od siebie. Z krwawiącym nosem i obolałą twarzą chwycił go sprawnie za ręce i przytrzymał, aby ten nie zbliżył się do niego za blisko. Następnie starał się odepchnąć swojego napastnika w stronę ściany. Nie zamierzał na razie korzystać z broni. O wiele lepiej bawił się walcząc wręcz, niż załatwiając sprawę szybko i o wiele bardziej boleśnie. Czuł się jak małe dziecko, czerpiące przyjemność z bójki na szkolnym korytarzu. Jednak teraz nie było nikogo, kto mógłby ich rozdzielić ani żadnych reguł. Randall dobrze wiedział, że ma tą przewagę w postaci pistoletu, chciał jednak dać mu trochę fory, poczekać, a dopiero później wrócić do dawnej sprawy. Gdy wreszcie udało mu się go popchnąć, po chwili szarpania przerywanego dyszeniem i szuraniem stóp o asfalt, uśmiechnął się poprzez krew, wciąż będąc gotowym do obrony. Podszedł ostrożnie bliżej i nie zastanawiając się dłużej walnął mężczyznę w twarz, również celując w nos. - Widzę, że jednak trochę obchodzi cię los tych dzieciaków – zakpił, starając się wyrównać oddech – Czy może po prostu nie lubisz, gdy ktoś kpi z twojej pracy? – zaśmiał się, lewą ręką ocierając twarz – Strasznie jesteś wrażliwy pod tym względem, skoro tak łatwo dajesz się sprowokować – podszedł jeszcze bliżej, kopiąc go w brzuch, jednak nie za mocno, aby tamten mógł ponownie wyprostować się i spojrzeć na niego – Naprawdę zamierzamy tak skończyć nasze spotkanie? Pobić się, wrócić zakrwawionymi do domów i udać, że nic nie miało tutaj miejsca? – dodał poważniej i choć wcześniej aż rwał się do tej bójki, nie chciał, aby wszystko tak się zakończyło. Chciał wyjaśnień, rozmowy i, co ważniejsze, rozwiania wszelkich wątpliwości, bo choć chwilę wcześniej nie było ich już w ogóle teraz przypomniał sobie całe ich spotkanie, a one znów się pojawiły. Silniejsze i większe, a jednocześnie w zdwojonej ilości.
|
| | | Wiek : 20 Zawód : Tancerka Przy sobie : Karty do gry, scyzoryk, zwój liny, nóż ceramiczny, komórka
| Temat: Re: Zaułek Sob Wrz 20, 2014 5:26 pm | |
| -Och, skarbie... Nie tego dla Ciebie chciałam. Nie umawiaj się z tym Frederickiem, jest zbyt buntowniczy i nieokrzesany. Przejdzie ci to zauroczenie. - Ty nic nie rozumiesz! Ja go kocham! I to nie jest faza, mamo! Może właśnie taka jestem! Odgarnęła z twarzy zaplątany kosmyk włosów. Jej perfekcyjny makijaż zdążył się rozmyć, za klapą luźnej, czarnej marynarki trzymała nóż. Zimno metalu, promieniujące przez cienką koszulę na jej żebra działało kojąco. Nie ufała Strażnikom Pokoju, nie ufała mężczyznom, broń Siło Wyższa, nie ufała kobietom. Siła Wyższa, mająca ją bronić również ją zawiodła. Flora została na świecie sama, nie chciało jej się modlić, składać ofiar, czcić czegokolwiek. Istniało tu i teraz, hołd teraźniejszości. Jak większość pospólstwa nie potrafiła patrzeć w przyszłość. W chwilach, w których nie zapewniała sobie komfortu fizjologicznego, oddawała się przyjemnościom czysto hedonistycznym. Wczoraj, dla przykładu, tańczyła całą noc, paląc cokolwiek jej podstawiono pod nos, pijąc stawiane drinki. Z niektórymi dobroczyńcami nawet się przespała. Kto wie, może ze wszystkimi? Nie pamiętała. O dziwo nie pogardzała sobą, jak zrobiłaby każda 'szanująca się kobieta' po takich wyczynach. Taka noc. Taka potrzeba. Z przepastnej, skórzanej torby wyciągnęła paczkę papierosów, z niej nikotynowego zabójcę i zapalniczkę. Żarzący się koniec był jednym z niewielu jasnych punktów tego wieczoru. Oparła się o ścianę, wciągając raka w płuca. I tak nie pożyje za długo prawdopodobnie. Igrzyska wróciły, wojna buchała spod ziemi niczym wulkan, szykujący się do erupcji. Po chwili usiadła po turecku pod ścianą, nie zwracając uwagi na mokre podłoże. Wieczór nie różnił się od innych. - Mamusiu przepraszam... |
| | | Wiek : 39 lat Zawód : Artysta Przy sobie : Szkicownik, ołówek, długopis. Obrażenia : Nie ma
| Temat: Re: Zaułek Sob Wrz 27, 2014 11:03 pm | |
| Theme Dzień jak co dzień w tym pieprzonym kapitolu. Kiedyś te same budynki sprawiały mu radość, czuł się dumny, że tu mieszka chociaż mógł nie zgadzać się z polityką. Żył jednak czym innym. Reflektory, oklaski i przede wszystkim żywiołowo reagująca publiczność, która sprawiała, że po prostu chciało mu się żyć. Teraz to wszystko odeszło w niepamięć, a sam Albert pozostał z płótnem, kartkami i swoim aparatem zachowując się niczym prawdziwy obserwator. Nie wydawał z siebie dźwięków, nie odczuwał ani współczucia ani sympatii do osób, które uwieczniał na swoich małych dziełach. Niewielkie, wygłodzone dziecko z KOLCa? A może staruszka, która sprzedaje jakieś śmieci z domu byleby tylko mieć na chleb? Grimmick widział to zbyt wiele razy, żeby mu jeszcze na tym zależało. Wolał złapać za kolejną butelkę whisky i opróżnić ją do dna jak co drugi wieczór miał w zwyczaju. Właśnie dlatego teraz przemierzał miasto ze swoim szkicownikiem w ręku, popalając tytoń przez swoją staromodną fajkę. Szukał jakiegoś nowego natchnienia, kogoś kto przepchnie go przez tę twórczą blokadę, która niestety dopadła go po raz kolejny. Oczywiście zawsze może siedzieć na ulicy i malować portrety za pieniądze, ale zdecydował, że nie tak będzie wyglądała jego sztuka. I właśnie dlatego jego serce zabiło kilka razy szybciej, kiedy spojrzał do kolejnego z rzędu zaułka. O ile w poprzednich znalazł jedynie kilka pijaczyn i śmieci, o tyle w tym czekała go istna niespodzianka. Kobieta siedząca po turecku pod ścianą i w dodatku wyglądająca jak siedem nieszczęść. Grzechem byłoby przepuścić taką okazję i Grimmick wcale nie przejmował się obowiązkiem zachowania kultury osobistej czy zwyczajnym taktem. Skoro chciał ją naszkicować, to musiał to zrobić, bo inaczej będzie pluł sobie w brodę przez trzy kolejne drzwi. I właśnie dlatego oparł się o ścianę, jedną rękę podkładając pod szkicownik, a drugą wyciągając zza ucha ołówek. Nie musiał uchwycić wszystkich detali. Wystarczyła mu jedynie sylwetka, poza dziewczyny i jej otoczenie. Wszystkie cienie, detale i wyraz twarzy doda już sobie sam. Tego ostatniego nigdy nie zapominał. Tym bardziej, jeśli czyjaś buźka była cała w rozmazanym makijażu. Może i większość przechodniów pomyślała sobie, że Grimmick jest dupkiem, ale hej! Skoro tak mówią, to dlaczego sami nie pomogą tej biednej kobiecie? On dba o własny tyłek. Dopiero gdy ten będzie zabezpieczony może zacząć myśleć o innych. Zresztą co miałby zrobić? Porozmawiać z nią? Ciekawe jak. On nie jest najlepszą osobą do radzenia innym jak mają żyć, skoro sam nie potrafi tego odkryć. |
| | | Wiek : 20 Zawód : Tancerka Przy sobie : Karty do gry, scyzoryk, zwój liny, nóż ceramiczny, komórka
| Temat: Re: Zaułek Sob Wrz 27, 2014 11:21 pm | |
| Nawet nie trzymała już papierosa w dłoni. Przytrzymując go ustami, z każdym oddechem wdychała dym, a trzeba przyznać, że oddechy brała głębokie. Pojemne płuca i wysportowana sylwetka były efektem morderczych, nie dosłownie oczywiście, treningów przygotowanych specjalnie dla tancerek. Sumując to z ilością wypalanych papierosów i szkodliwych czynników, jakim poddawała swój organizm, można uznać, że wychodziła na zero, może nawet na plus. Chyba dzisiaj nadeszła pora na bieganie. Wybudziła się z bezmyślnego transu, wyłoniła z pudełka nicości akurat na czas, by przyuważyć mężczyznę stojącego niedaleko. Odruchowo powoli, niby od niechcenia poprawiła nóż za pazuchą, sprawdziła, czy w razie potrzeby będzie w stanie wyskoczyć w mgnieniu oka. Jak zwykle był perfekcyjnie wypolerowany, z ostrymi jak brzytwa krawędziami, gotowy do akcji. Nie odwracając głowy, utkwiła wzrok w natręcie. - Spierdalaj. - poprosiła. Zabrzmiało to niewyraźnie przez fajkę między wargami, ale była pewna, że przekaz był wystarczająco zrozumiały. - Matka cię nie nauczyła, że ludziom należy się prywatność? Szczególnie jeśli wyglądają jak ja? - wspomnienie o matce było ryzykowne, ponad połowa mieszkańców Panem matek prawdopodobnie nie miała lub chciałaby nie mieć. Mimo zewnętrznej opryskliwości i wulgarności, po kryjomu, cichutko, nie przyznając tego przed sobą, troszkę się cieszyła, że ktoś poświęcił jej uwagę. Poza tym była ciekawa dlaczego facet wybrał sobie ją na bazgranie. Bo chyba to właśnie robił. We Florze odezwała się lekka zazdrość - nigdy nie potrafiła rysować, gdy miała osiem lat nauczyła się malować chomika i na tym się skończył jej artystyczny rozwój. A szkoda, podobno artystki mają wzięcie. |
| | | Wiek : 39 lat Zawód : Artysta Przy sobie : Szkicownik, ołówek, długopis. Obrażenia : Nie ma
| Temat: Re: Zaułek Sob Wrz 27, 2014 11:50 pm | |
| No i zrobiło się nieciekawie. Wychodzi na to, że artysta ma naprawdę trudne życie. Jednak jak już pisałem wcześniej, Albert nawet przez moment nie przejął się tym, że kobieta nie życzyła sobie jego towarzystwa. W życiu słyszał już o wiele gorsze słowa, a rana po śmierci matki już dawno się zagoiła. Ciężko przecież rozpamiętywać coś, co miało miejsce prawie dwadzieścia lat temu. Każdy musi kiedyś odejść, a ona akurat miała dość spokojną śmierć. Tymczasem Grimmick tak naprawdę martwił się czymś zupełnie innym. Jego urodziwa modelka zaczęła się ruszać, co cały czas utrudniało mu pracę. Normalnie by to zignorował, ale jednocześnie przeczuwał, że w tym przypadku skończy się to zwyczajną ucieczką jego tymczasowego natchnienia za róg ulicy i tyle będzie miał ze szkicu. Właśnie w takich chwilach żałował, że nigdy nie nabył wspaniałej umiejętności rysowania podczas pościgu za kimś. Z kobietami był zawsze największy problem, bo każda uważała, że nie nadaje się do uwiecznienia na płótnie czy kawałku kartki. A o fotografii to nawet nie wspomnę! Ile to razy Albert musiał powtarzać doskonałe ujęcia tylko dlatego, że klientce coś się nie podobało i efekt finalny wychodził znacznie gorzej. Niemniej jednak skoro klient dawał pieniądze, to otrzymywał też takie zdjęcia, jakie mu się podobały i nieważne przy tym było, że Grimmickowi krajało się serce za każdym razem kiedy tylko na nie spojrzał. I właśnie chcąc powstrzymać swoją muzę przed ucieczką przerzucił parę kartek w szkicowniku, jednocześnie pokazując jej ręką, żeby zwyczajnie nie wstawała. Nie miał złych zamiarów, skończy co miał skończyć i może sobie pójść znowu do swoich czterech ścian, żeby dalej pić. Teraz musiał jednak poświęcić swój cenny papier na zapisanie krótkiej wiadomości. Ołówek zaczął kreślić kolejne litery i słowa, aby wreszcie ręka go trzymająca wyrwała jedną kartkę, zmiętoliła ją w jedną, zbitą kulkę, a następnie rzuciła w stronę Flory. Albert nie miał zamiaru zawierać tutaj jakiejś bliższej znajomości, to też nie wiedział sensu zbliżania się do kobiety. Wystarczy, że wszystko jej wyjaśni i później jakoś to będzie. Tymczasem korzystając z tego, że kobieta będzie zapewne zajęta kartką, on dalej starał się uchwycić jak najwięcej szczegółów. Nie miał pewności czy ten kawałek papieru zatrzyma ją w miejscu na tyle długo, żeby dokończył swoją podstawę i właśnie dlatego chciał korzystać z każdej chwili. Natomiast na kartce nie było nic szczególnego. Równe, zaokrąglone litery tworzyły następujące zdania: "Właśnie tacy ludzie jak Ty są najpiękniejsi. W moim fachu prywatność nie istnieje. Po prostu uwieczniam to, co widzę i nie zastanawiam się dlaczego właśnie wygląda tak, a nie inaczej. Im mniej empatii, tym bardziej realistyczny przekaz. Nie ruszaj się jeszcze przez parę minut, a później zostawię Cię w spokoju". Może i dla rozmówczyni ten sposób komunikacji może wydać się dziwny, ale sam Albert przywykł już do tych pytających wzroków i współczujących oczu. Jest niemową? Ano jest, ale to wyłącznie jego sprawa i historia. Nikt nie musi mu z tego powodu dawać prezentów na pocieszenie. |
| | | Wiek : 20 Zawód : Tancerka Przy sobie : Karty do gry, scyzoryk, zwój liny, nóż ceramiczny, komórka
| Temat: Re: Zaułek Nie Wrz 28, 2014 12:24 am | |
| Wspaniale, cały nastrój, tak idealny do użalania się nad sobą i szkodzenia na wszelkie sposoby prysł. Nie można powiedzieć, żeby mężczyzna był natrętem, jak go wcześniej nazwała w myślach. Gdyby się do niego nie odezwała pewnie nakreśliłby co musiał, z mniej lub bardziej zadowalającym efektem i poszedł w swoją stronę. W gruncie rzeczy nawet by go nie zauważyła. Nie zakłócał również ciszy. Milczki się zdarzają, są nawet czasem bardziej fascynujący i pociągający niż ludzie typu tego lalusia Finnicka. Telewizyjne gwiazdeczki, uśmiech przyklejony na stałe do tych wypacynkowanych szczęk. Sztuczne szczęście, sztuczne usta, sztuczne piersi, sztuczne nogi. Poprzez swobodne łączenie strzępków myśli doszła aż do sedna gorącego tematu, jakim są Igrzyska. Nie rozumiała ludzi, którzy lubili zabijać. Nie rozumiała ludzi, którzy lubili oglądać jak się zabija. Uważała to za chorobę, która trawi człowieka od środka aż wyżre to, co ludzkie, wszystkie świętości i zostawi pustą skorupę, którą bez przeszkód można postawić przed kamerą w tym zepsutym do cna społeczeństwie. Wyjęła papierosa, wypalonego aż do filtra i bezceremonialnie pstryknęła nim w ciemność. Z cichym sykiem, pomarańczowy żar zgasł. Flora odwróciła od niego wzrok. Nieco zaskoczona spojrzała na upadającą obok niej kartkę, unosząc brwi. Czy ten facet właśnie rzucił w nią świstkiem papieru, zamiast odpowiedzieć? Już zaczynała go lubić a tu taka zniewaga. Jak na kobietę o tak niskim statusie społecznym miała o sobie nadzwyczaj wysokie mniemanie. Mimo to sięgnęła po wiadomość. W miarę czytania, to nieuzasadnione oburzenie minęło. Wymsknął jej się nawet uśmiech. Ten z rodzaju 'nie wierzę, ale bardzo bym chciała', ten z kącikami ust powstrzymywanymi od pójścia w górę. - Naprawdę? Uważasz że jestem piękna? - Nie zapytała, co oznaczało 'tacy jak ty', nie chciała psuć wrażenia. Jak na kobietę swojej profesji, po swoich przejściach, wciąż na takie akty sympatii reagowała niczym nieśmiała podfruwajka. A taka chciała być twarda. - Nie uważasz że jeśli miałbyś jakiś kontakt ze swoim modelem, wczuł się w jego sytuację i sposób widzenia świata, twoja sztuka mogłaby być jeszcze lepsza? - zapytała. Posłusznie jednak nie ruszyła się spod ściany. I tak nie chciała wracać do łóżka, czekały ją tam tylko koszmary, łzy i zimna pościel. |
| | | Wiek : 39 lat Zawód : Artysta Przy sobie : Szkicownik, ołówek, długopis. Obrażenia : Nie ma
| Temat: Re: Zaułek Nie Wrz 28, 2014 12:56 am | |
| Albert bywał kiedyś bardzo gadatliwy, ale wydarzenia sprzed ponad roku skutecznie zamknęły go w sobie. Niemniej jednak sprawiło to, że na wszystko spojrzał z innej perspektywy. Raz utracone szczęście potrafi nauczyć człowieka, żeby następny promyk traktować z większym szacunkiem. Niestety przed Grimmickiem jeszcze daleka droga zanim skończy piękną autodestrukcję. Tymczasem dało się już znaleźć pierwszą różnicę w postrzeganiu rzeczywistości przez Florę i Alberta. Ten drugi sam nie oglądał igrzysk, bo uważał to za zwierzęcenie, ale chętnie przyjąłby posadę fotografa. Mógłby biegać bezszelestnie za trybutami i uwieczniać ich ostatnie chwile oraz efektowne morderstwa. Oczywiście oznaczałoby to, że pośrednio żeruje na ich krzywdzie, ale nie widział w tym nic złego. Już od dawna stał na stanowisku, że pracy nie powinno się w żaden sposób mieszać z osobistymi odczuciami. Społeczeństwo samo przypisuje człowiekowi pewne role, w które ten chcąc czy też nie musi się w jakimś stopniu wcielić. Dla Alberta było to pewnego rodzaju aktorstwo poza deskami swojego ukochanego teatru. Często lubił się zastanawiać czy ten człowiek, który właśnie go minął miał na twarzy swój prawdziwy wyraz czy też to jedna z kolejnych masek, które musiał przybrać, żeby nie być męczonym przez ludzi. I właśnie dlatego Flora wydawała mu się tak interesująca. Grimmick mógłby się założyć o małego palca, że kobieta teraz nie ukrywa przed światem niczego. Emocje wreszcie wzięły górę i postanowiło zawładnąć swoją panią. Tak samo jak podczas nagłych, alkoholowych napadów Alberta, kiedy to niszczył wszystko dookoła siebie, żeby za trzy dni wezwać po raz kolejny znajomą ekipę remontową. Niestety Grimmick musiał przerwać na moment swoje szkicowanie. Najwyraźniej obiekt jego twórczej weny postanowił nie uciekać, ale zamiast tego chciał nawiązać kontakt z artystą. Nie powiedziałbym, że to Albertowi na rękę, ale niestety musiał się poświęcić. Najpierw jednak spróbował czegoś, co raczej nie zadziała. Schował swój szkicownik pod pachę i zaczął wykonywać rękoma kilka znaków, które miały znaczyć tyle co "Oczywiście, że tak. Czy ktoś próbował wmówić Ci coś innego? Oczywiście nie zrozumiesz z tego ani słowa, nie?". Ostatnie pytanie należy jednak potraktować jako retoryczne. Albert nie spodziewał się, że ktoś z własnej woli nauczy się języka migowego. Sam nie miał takiego zamiaru kiedy potrafił jeszcze mówić. Właśnie dlatego zamiast dalej wymachiwać dłońmi jak idiota wyrwał ze szkicownika kolejną kartkę, która tak jak poprzednim razem poleciała w stronę Draven. Oto, co było na niej napisane: "Oczywiście, że tak. Jesteś piękna i właśnie dlatego chcę jak najlepiej uchwycić Twój urok na tym papierze. I nie rysuję świata widzianego oczami modela. Dla mnie ważniejsze jest to, jak postrzega go otoczenie. Przez wczuwanie się w sytuację człowieka, którego rysuję mógłbym zamazać pierwotny odbiór. Jego emocje mogłyby wpłynąć na mój chłodny osąd sytuacji. Nie wiem dlaczego płakałaś, ale właśnie dlatego mogę wszystko oddać dokładnie takim, jakim jest". Może i była to trochę filozoficzne podejście, ale nic się na to nie poradzi. Tymczasem Grimmick skończył już szkicowanie otoczenia i samej postury kobiety. Teraz przewrócił kolejna kartkę, aby rozrysować na niej dokładnie jej wyraz twarzy. Zmienił zdanie i szkic przekształci się w domowym zaciszu w obraz. Do tego potrzebuje jak najdokładniejszych modelów. |
| | | Wiek : 20 Zawód : Tancerka Przy sobie : Karty do gry, scyzoryk, zwój liny, nóż ceramiczny, komórka
| Temat: Re: Zaułek Nie Wrz 28, 2014 12:20 pm | |
| Najwyraźniej wydawanie dźwięków w tym towarzystwie spoczywało na barkach Flory. Nie, żeby było to coś złego, lubiła mówić. Nie należała jednak do tych, którzy wielbią dźwięk swojego głosu. Raczej chciała kontrolować rozmowę, poznać jak najwięcej szczegółów dotyczących drugiego człowieka. Ze strzępków informacji potrafiła ułożyć obraz rozmówcy. Czasem był on nie do końca zgodny z prawdą, jednak zawsze fascynowało ją odkrywanie nieznanego. Dlatego właśnie chciała podróżować, próbowała nowych rzeczy. Modelką jeszcze nie była, chociaż kto wie, czy ktoś jej tam w klubie, pomimo zakazów, nie zrobił zdjęć do późniejszego użytku. Wątpiła bowiem czy w KOLCu istnieli artyści, pewnie nie. Tylko zwierzęta walczące o każdą kość, wspominające dni, w których kości były złote. Obserwowała rysownika gdy starał się z nią skontaktować w języku migowym. Nic więcej nie potrafiła zrobić, jak trafnie odgadł. - Nie znam migowego. - stwierdziła oczywistość. Poskutkowało to powrotem do dziwnej formy komunikacji polegającej na jednostronnej rozmowie, przetykanej obrywaniem kartką w kolano. Wciąż uważała to za nieco obraźliwe, ale rozumiała. Skoro nie może się normalnie odezwać, jakoś komunikować się trzeba. Mało jest teraz samobójców, którzy podchodzą do nieznajomego i od razu dają mu znać, że nie potrafią krzyczeć o pomoc. Przeczytała wiadomość. Miał przyjemny charakter pisma. Podobno po próbce tekstu napisanego ręką obiektu można ocenić jego usposobienie, podejście do życia, poziom pewności siebie, cholesterol i numer buta. Jako że Flora nie posiadała tej umiejętności, skończyło się na sekundowym niemym zachwycie. W sumie czego się spodziewać, artysta musi mieć pewną rękę. - A jak mnie postrzega otoczenie? - zapytała grając w grę pod tytułem 'co pomyślałeś gdy mnie pierwszy raz zobaczyłeś'. Pierwsze wrażenie może być bardzo mylące, chociaż nie musi. - Płakałam? - dotknęła ręką twarzy, maczając palce w czerni malowniczo spływającej na policzki. Rzeczywiście. - Życie. - skwitowała. Nie chciała przerywać rysowania pytaniami. W końcu musiałby odłożyć to co robi, żeby dać jej odpowiedź. Nie powstrzymała się jednak - Pokażesz mi potem co stworzyłeś? - niektórzy artyści nie pozwalali innym zobaczyć swojego dzieła dopóki nie było skończone, inni chowali je na zawsze do szafy, kryjąc przed światem. - Proszę. - dodała grzecznie. Zaczynała jej się podobać nowa rola. Mogłaby być czyjąś muzą. Czemu nie, może porzuci pracę i poszuka jej w sztukach wyzwolonych? Nowy świat, nowe możliwości. |
| | | Wiek : 39 lat Zawód : Artysta Przy sobie : Szkicownik, ołówek, długopis. Obrażenia : Nie ma
| Temat: Re: Zaułek Nie Wrz 28, 2014 2:21 pm | |
| Niestety Albert nie będzie tym, który ujawnia informacja na swój temat. Nie ufał z reguły ludziom. Nawet tym, których malował od dawna. W jego przypadku jest to jednak całkiem zrozumiałe, ale nie o tym teraz. Jeśli zaś chodzi o KOLC to wbrew pozorom było tam całkiem sporo artystów, aktorów, malarzy, rysowników. Paru Grimmick nawet znał paru, którzy w przeciwieństwie do niego zostali zesłani do tego osobliwego getta. Czasem nawet próbował porównywać kto ma gorzej. W końcu lepiej zachować swój głos i dalej próbować robić to co się kocha, ale przy tym głodować i walczyć o przetrwanie, czy też być niemową, ale żyć na przyzwoitym poziomie? To jest wybór, na który ciężko byłoby się mu zdecydować. Na razie był jednak zadowolony ze swojego życia. Pił kiedy chciał, rysował co chciał i gdzie chciał, a przede wszystkim nie był zbytnio ograniczony w poruszaniu się po kapitolu. Oczywiście zdawał sobie sprawę z prób kontrolowania społeczeństwa przez Almę Coin, ale za czasów Snowa była tak samo. Właśnie dlatego nie posiada nawet telefonu komórkowego. No... Pomijając fakt, że zbytnio by przez niego nie porozmawiał. Grimmick z chęcią komunikowałby się z Florą w jakiś inny sposób, jednak w danym momencie nie mógł wpaść na nic odpowiedniejszego. Może gdy skończy rysować będzie trochę łatwiej, ale do tego pozostało jeszcze kilka chwil, więc wolał się w całości na tym skupić. Na razie nie zamierzał odpowiadać na pytania dziewczyny. Jedynie uśmiechnął się przy ostatnim "Proszę" i rozbawiony pokiwał głową na znak, że się zgadza. Co prawda to może wszystko popsuć, bo na twarzy Flory nie zobaczy już takiego samego smutku, ale wszystko da się skorygować za pomocą pamięci. W każdym razie ołówek nakładał teraz właśnie ostatnie cienie na twarz muzy Grimmicka. Tu trochę przetarł, tam docisnął i voila. Jest wszystko! Teraz mógł spokojnie kroczyć w kierunku Flory, w międzyczasie wyrywając ze szkicownika dwie kartki, które zaraz wręczył swojej modelce. Sam tymczasem usiadł na tyłku zaraz obok niej i zaczął pisać na swojej kartce. Tymczasem Flora otrzymała do ręki dwa szkice. Pierwszy przedstawiał jedynie postać bez twarzy, jej pozę, proporcje sylwetki i samo otoczenie, przy czym więcej uwagi poświęcił temu ostatniemu. Na drugiej kartce znajdowała się za to twarz Draven. Tutaj Albert uchwycił każdy szczegół, a w szczególności starał się dopracować oczy, usta oraz rozmazany makijaż czyli to, co wydawało mu się najważniejsze. W końcu to właśnie dzięki oczom da się uchwycić cały smutek człowieka, prawda? Teraz jednak przyszedł czas na wiadomość, która nie zostanie rzucona prosto w kolana młodziutkiej dziewczyny: "Wyglądałaś jak piękny ptak, któremu podcięto niedawno skrzydła. Sama, zraniona, prawie załamana. Siedziałaś na dodatek w ciemnym, niebezpiecznym zaułku. W wielu wzbudziłabyś uczucie rodzicielskiego współczucia. Szczególnie jeśli byliby w moim wieku. Co do rysunków, to tylko poglądowe szkice. Planuję przenieść Cię na płótno. Efekt będzie znacznie lepszy. I tak w ogóle, to nazywam się Albert Grimmick". Wiadomość skończona, więc zwyczajnie mógł podać jej swój szkicownik, żeby nie wyrywać większej ilości kartek. No i dzięki temu czytanie będzie o wiele wygodniejsze. W końcu lepiej spoglądać na niepomięty papier.
|
| | | Wiek : 20 Zawód : Tancerka Przy sobie : Karty do gry, scyzoryk, zwój liny, nóż ceramiczny, komórka
| Temat: Re: Zaułek Nie Wrz 28, 2014 8:12 pm | |
| Florka była osobą jeszcze nierozważną, pomimo swoich doświadczeń. Nie były one z drugiej strony takie tragiczne, jednak powinny zostawić swoje piętno na nastolatce. Nauczyła się być podejrzliwa na początku. Jednak bardzo łatwo było ją podejść, a to z prostej przyczyny - ciągnęło ją do ludzi. W tym momencie opuściła swoją barierę, obniżyła czujność. Wystarczyła chwila rozmowy. Jak ona zamierza przetrwać? A może świat okaże się dla niej łagodniejszy niż dla innych, dalej będzie żyła pod kloszem jak wtedy, gdy matka jeszcze żyła. Musiała przyznać, że była zaintrygowana. Dlaczego mężczyzna, Albert, jak się później okazało, nie mówił? Pomimo zżerającej ją ciekawości wiedziała, że nie ma sensu pytać. Nie wszyscy są tak gadatliwi jak ona. He, gadatliwi. Niemowa. Ale żarcik. Nieważne. W każdym razie ugryzła się w język i czekała na przyzwolenie dotyczące jej mobilności. W międzyczasie malarz zgodził się na pokazanie rysunków, co ją w sumie zaskoczyło. Myślała, że będzie musiała się domagać i i tak w sumie do niczego nie dojdzie. Humor jej się poprawił jak tylko wstrętna wizja powrotu do domu odsunęła się do bliżej nieokreślonej przyszłości. Grimmick miał rację, mogło to popsuć jakość rysunku. Co prawda makijaż wciąż był rozmazany, oczy jednak nie były zaszklone, nieobecne i obojętne. Szczerze mówiąc, miała nadzieję że już je narysował. Wolałaby również mieć portret w bardziej sprzyjających okolicznościach. Uśmiech, rozbawienie, życie. Uważała, że to są emocje, które należy rozprzestrzeniać i karmić społeczeństwo. Chociaż jeśli smutek innych radował mieszkańców stolicy... Nie, to wciąż nie to samo. Gdzie kucyki, tęcze i jednorożce? Gdzie jabłuszka, dzieciństwo i miłość? Wzięła do ręki szkice. - Oddałeś wszystko. Nawet piega, który wyłonił się spod makijażu. - przyglądała się swojej twarzy, która wyglądała piękniej niż w lustrze. Poczuła pewien rodzaj dumy wiedząc, że dzieło sztuki powstało z jakimś tam jej udziałem. Spojrzała na rysunek całości, jej sylwetki i otoczenia. To było coś, od czego nie mogła odwrócić wzroku przez dłuższą chwilę. Spodobało jej się, jak oddał zapuszczone mury i mokry chodnik, a gdzieś w środku, jakby przytłoczoną, kruchą postać. - Bardzo mi się podobają. Musisz na swoich dziełach zbijać fortunę. - uśmiechnęła się delikatnie, przyjmując następną kartkę, tym razem z tekstem. Przebiegła po nim wzrokiem. Mężczyzna był zdecydowanie artystą. - Rodzicielskie współczucie. - uśmiechnęła się smutno - Nie potrzebuję go. Współczucia. Ono tylko udowadnia, że nie jestem w stanie sobie poradzić sama. A do tego jestem żałosna. Ale wiem, że nie miałeś tego na myśli. - nie wiedziała, miała tylko nadzieję, że nią nie pogardza. Jeszcze tylko tego by brakowało. - Na płótno? To poważna sprawa... - zawsze wydawało jej się, że jeśli ktoś maluje na płótnie, to jest to wyższy poziom sztuki, jeśli takowa miała jakiekolwiek poziomy, niż malunek na papierze. - Flora Cr...Draven. - przedstawiła się. W zamyśleniu nie oddała mu szkicownika, malując w rogu kartki te swoje malunki. Błyskawice, pentagramy, kwiatki i szlaczki. |
| | |
| Temat: Re: Zaułek | |
| |
| | | |
Similar topics | |
|
| Pozwolenia na tym forum: | Nie możesz odpowiadać w tematach
| |
| |
| |
|