IndeksIndeks  Latest imagesLatest images  RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj  
Stary cmentarz

 

 Stary cmentarz

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Go down 
AutorWiadomość
the leader
Vivian Darkbloom
Vivian Darkbloom
https://panem.forumpl.net/t1915-vivian-darkbloom
https://panem.forumpl.net/t1402-vivian
https://panem.forumpl.net/t1277-vivian-darkbloom
https://panem.forumpl.net/t602-dziennik-vivian
https://panem.forumpl.net/t627-vivian
https://panem.forumpl.net/t2124-vivian-darkbloom
Wiek : 23
Zawód : Architekt z ramienia rządu i archiwistka w jednym
Przy sobie : Dokumenty, telefon, scyzoryk, odtwarzacz mp3, notes
Znaki szczególne : długie, rude włosy, siatki blizn na nadgarstkach, ledwo widoczne blizny na nozdrzach

Stary cmentarz  Empty
PisanieTemat: Stary cmentarz    Stary cmentarz  EmptyNie Sie 11, 2013 1:54 pm



Niewielki cmentarz, kiedyś czysty i zadbany, po rebelii całkowicie zniszczał. Większość nagrobków została przewrócona, a niektóre groby rozkopano w poszukiwaniu wartościowych przedmiotów na sprzedaż. Nic dziwnego, że nikt się już tu nie zapuszcza - nawet jeśli znajdują się tu czyiś krewni, to ich rodziny zapewne nie żyją albo zostały uwięzione w Kwartale.
Powrót do góry Go down
the pariah
Jackson Blomwell
Jackson Blomwell
https://panem.forumpl.net/t2040-jackson-blomwell
https://panem.forumpl.net/t1030-jackson
https://panem.forumpl.net/t1301-jackson-blomwell
https://panem.forumpl.net/t1026-better-forget-it
https://panem.forumpl.net/t1029-jackson
Wiek : 20
Zawód : były żołnierz, łącznik w Kolczatce
Przy sobie : broń palna, kapsułka z wyciągiem z łykołaków

Stary cmentarz  Empty
PisanieTemat: Re: Stary cmentarz    Stary cmentarz  EmptyWto Sie 13, 2013 3:41 pm

START
Bo czasem trzeba choć na moment oderwać się od rzeczywistości. Bo sprawy nie zawsze toczą się po naszej myśli, a my sami ulegamy nieodwracalnym zmianom.
Jackson przysiadł oparty plecami o jeden z nagrobków i odetchnął głęboko mroźnym powietrzem. Był ranek, a on zdążył już pokonać dzienną normę przebiegniętych kilometrów. Miał gdzieś zamieć i zakazy. Zaplanował coś, więc konsekwentnie wykonywał zadania.
Bo rutyna dnia codziennego tak samo jak zabijać, może ratować człowieka.
Gdyby nie te biegi, miałby za dużo siły i szukałby sposobu na wyładowanie się. A tak część negatywnych emocji po prostu z niego uchodziła. Dzisiaj w nocy znów zamarł na moment, słysząc ostatni, najgłośniejszy huk spowodowany burzą. Ta noc była koszmarem. Ta noc...
Bo niektóre bodźce przywołują te niechciane wspomnienia.
Wydobył z kieszeni papierosa trzymanego tu na czarną godzinę i odpalił go. Już nie trzęsły mu się ręce. Był tylko wykończony. Do tego zaczęły się Igrzyska, znów zabijanie, znów nie wiedział, co zrobić, żeby temu zapobiec. A nie mógł nic. Nawet jako żołnierz by nie potrafił.
Bo odmówić komuś, to czasem skazać go na męki.
Chciał wrócić do oddziału, ale jego kolegów już nie było. Chciał spróbować w innym, ale zespół stresu pourazowego całkowicie go zdyskwalifikował. Mężczyzna mógł się załamać. Nic by go to nie kosztowało, w końcu nie miał nawet rodziny. Ale... Ale...
- Bo czasem te trudne wydarzenia dają nam kopa i każą brnąć do przodu - wymamrotał Jack, odrzucając niedopałek za siebie. Co prawda był na cmentarzu, ale jakoś średnio go to obchodziło. Wstał, otrzepał spodnie ze śniegu i rozciągnął obolałe od całonocnego siedzenia mięśnie.
Dwudziestojednolatek omiótł zaśnieżony teren wzrokiem ostatni raz, ziewnął przeciągle i pobiegł przed siebie. Jego mózg domagał się kofeiny.
//Cornucopia Café
Powrót do góry Go down
the civilian
Maya Griffin
Maya Griffin
https://panem.forumpl.net/t2379-maya-griffin
https://panem.forumpl.net/t2405-maya
https://panem.forumpl.net/f140-skrzynki-kontaktowe
https://panem.forumpl.net/t2429-maya#34760
Wiek : 19 lat
Przy sobie :
Znaki szczególne : krótsze włosy (tak do ramion), ciemnobrązowe soczewki kontaktowe

Stary cmentarz  Empty
PisanieTemat: Re: Stary cmentarz    Stary cmentarz  EmptyWto Lis 25, 2014 8:21 pm

|wrześniowa noc, jakiś czas po spotkaniu z Georgią c:
Czy właśnie tak to miało wyglądać? Siedzieć całe dnie pod ziemią, aby na parę godzin pod osłoną nocy wyjść na samotny spacer, obserwując jaśniejącą na tle ciemnego nieba łunę Kapitolu i myśleć o tym, że mogłaby tam znów mieszkać? Że chciałaby tam mieszkać, bo z każdym kolejnym dniem czuła się coraz bardziej przytłoczona. Już nie tylko ludźmi, których dość skutecznie ignorowała, ale samymi ścianami – szarymi, nijakimi, sprawiającymi, że cała jej wola życia upadała na dno coraz głębiej i głębiej. Nie, nie myślała o samobójstwie, jeśli o to chodzi. Po prostu zaczynała jeszcze mocniej przekonywać samą siebie, że wolałaby umrzeć na arenie, walcząc o życie, niż siedzieć biernie pod ziemią i umierać z każdą chwilą, męcząc się jak zwierze zamknięte w klatce. Nie miała już nawet siły znęcać się nad innymi, nie chciało jej się niszczyć wyposażenia.
Zaczynała popadać w depresję? Bardzo prawdopodobne, w końcu zdarza się najlepszym. Leżała na niewygodnym, ciasnym łóżku, które nie zapewniało jej nawet odrobiny prywatności, z twarzą zwróconą w stronę ściany i myślała tylko o tym, jak skutecznie wyjść i już nigdy nie wrócić. Potrzebowałaby zapasów i chociaż w ciągu ostatnich tygodniu przeszła najbliższą okolicę, badając ją doszczętnie, nie mogła zrobić tego tak po prostu. Nie mogła wrócić do miasta, skąd wzięłaby ubranie czy jedzenie, a zabranie z bunkra zbyt dużej ilości zostałoby szybko zauważone. I, prawdopodobnie, powiązane z jej zniknięciem, czego nie chciała. Zastanawiała się, jak szybko ktokolwiek dostrzegłby jej nieobecność. I, co więcej, jak bardzo ten ktoś by się tym przejął. Nie obchodziło ją to, nie tak naprawdę. Mogli nie zwracać na nią uwagi, mogli ją ignorować tak, jak robiła to ona – sama radziła sobie naprawdę świetnie i nawet nie myślała o tym, jak pożera ją samotność. Nie odczuwała tego, nie mówiła do siebie (bądź do ścian), nie pragnęła usłyszeć czyjegoś głosu, a wręcz przeciwnie – chyba zaczynała odpychać wszystkich i wszystko jeszcze bardziej, jakby to po ich stronie leżała wina za jej fatalne samopoczucie.
Kiedy już podnosiła się z łóżka, wkurzona, nie smutna, mijała wszystkich w ciszy, zarzucając na głowę kaptur i przyspieszając kroku, aby jak najszybciej odetchnąć. Nie było tam okien, a jednak po dwóch miesiącach dobrze wiedziała, kiedy może wyjść. Odnosiła wrażenie, że wolność coraz bardziej ciągnie ją w swoją stronę. Jej macki chwytają jej nadgarstki i wyciągają na zewnątrz, w bezkresną ciemność, miejsce, w którym czuła się dobrze. Kiedy jej myśli napierały na mury bunkra, tam mogły swobodnie unosić się w przestrzeni bez jakichkolwiek ograniczeń.
Tamtego wieczora było jednak zupełnie inaczej. Chociaż może nie zupełnie. Jak zwykle zeskoczyła z górnej partii piętrowego łóżka na ziemię, nie przejmując się hałasem, który odbijał się od ścian i wyszła, wkładając za pasek spodni jeden z noży i zakładając na siebie bluzę. Włosy związane miała w luźny kucyk, co ostatnimi czasy zdarzało jej się czynić coraz częściej. Szła przed siebie, tym samym krokiem, z głową podniesioną do góry i wyprostowanymi plecami, jak zawsze. Nie zamierzała się kurczyć, okazywać, jak bardzo czuje się zmęczona wszystkim, co dzieje się dookoła. A właściwie tym, co się nie dzieje, bo tak naprawdę uczucie tkwienia w nicości i bycia wsysaną przez czarną dziurę było naprawdę obezwładniające.
Idąc zauważyła znaną sobie sylwetkę, ale dopiero po kilku sekundach zdała sobie sprawę, że właściwie wie, kto to był. Bez zastanowienia cofnęła się, sama nie będąc pewną, co zamierza zrobić. Ani dlaczego, w końcu te wieczory należały tylko do niej. Może w istocie, gdzieś w głębi jej kamiennego serca czuła, że potrzebuje towarzystwa. Stanęła przed Emrysem, patrząc na niego uważnie i przez chwilę zastanawiając się, czy na pewno potrzebuje towarzystwa. W istocie nie potrzebowała, co nie zmieniało jednak faktu że…
- Everhart – rzuciła trochę rozemocjonowanym tonem w jego stronę – Kiedy ostatni raz zażyłeś trochę świeżego powietrza? Wyglądasz, jakbyś dopiero co podniósł się z grobu – retoryczne pytanie, nutka ironii i kpiny w głosie? Maya chyba wracała do formy, potrzeba jej było tylko osoby, do której by się odezwała, a pokazywała całą siebie w najlepszej (a może najgorszej odsłonie) – Chodź – powiedziała i nie czekając nawet na reakcję chłopaka ruszyła w wybranym wcześniej kierunku, prosto do wyjścia.
Miała wrażenie, że szlak ten został utarty przez nią już tak mocno, iż jej stopy zaczynają zapadać się w beton w miejscach, w których stawiała je zazwyczaj. Nie oglądała się za siebie aby sprawdzić, czy Emrys poszedł za nią czy też uznał, iż Maya nie jest odpowiednią osobą do spędzenia z nią wieczoru. Nie zrobiłoby jej to żadnej różnicy, ostatnio wydawało się, że wszyscy postanowili ją olewać i, bynajmniej dla niej, nie był to żaden problem.
Może nie licząc faktu, iż ostatnio chciała porozmawiać z Tylerem. Oczywiście była to czysto egoistyczna zachcianka po potrzebowała kozła ofiarnego, na którym mogłaby się wyżyć, ale zawsze. Okazało się jednak, że on także nie miał ochoty (a może czasu) na rozmowy z nią, znikając całe dnie nie wiadomo gdzie. Albo po prostu jej unikając po tym, jak przez ostatni czas zbywała go półsłówkami nie pozwalając się nawet dotknąć, a co dopiero rozmawiać na poważniejsze tematy. Nie było jej go jednak żal – Griffin na dłuższą metę najwyraźniej nie była zbyt dobra w podtrzymywaniu jakichkolwiek związków na dłuższą metę, nie zauważała więc, że zaczyna wykorzystywać go tylko wtedy, gdy sama ma na to ochotę. Może właśnie dlatego pozwoliła Emrysowi iść razem z nią, ponieważ miała taką zachciankę, aby te wieczór spędzić z kimś a on był nie tyle pierwszą osobą, która się do tego nadawała, ale i pierwszą, na którą zwróciła uwagę. Dawson mógł więc tylko żałować, że to nie on napatoczył się na nią gdzieś na korytarzu – miałby przynajmniej okazję wytknąć jej (oczywiście ku wielkiej uciesze Mayi) wszystkie cechy, jakie go w niej denerwują.
Stanęła na zewnątrz czując, jak przyjemny chłód omiata jej ciało. Rzuciła krótkie spojrzenie z zaskoczeniem spoglądając, że chłopak znajduje się tuż za nią. Wciąż bez słowa ruszyła szybkim krokiem przed siebie w jedno miejsce, które ostatnimi czasy upodobała sobie najbardziej.
Nie, nigdy nie była wielbicielką cmentarzy ani nie obracała się w mrocznych klimatach z nimi związanymi. Miejsce to jednak znajdowało się na lekkim wzniesieniu i z jego perspektywy Kapitol był widoczny dość dobrze. Magiczny widok, biorąc pod uwagę fakt, że gdy tam zmierzali niebo przy samym horyzoncie miało jeszcze żółto-zielony odcień, dość niezwykły i trudny do uchwycenia. Wystarczyło odwrócić głowę na chwilę, przymknąć oczy na sekundę, a gdy się je otworzyło dookoła panowała ciemność przebijana jedynie blaskiem księżyca. Zbliżała się pełnia, czy może właśnie mieli okazję podziwiać księżyc w całej swojej okazałości?
Mniejsza z tym, po chwili marszu pośród chłodu i ciszy, dla Mayi w żadnym wypadku nie krępującej, doszli na miejsce, dość przygnębiające, ponure, a może nawet straszne. Griffin nie wierzyła w duchy, a cmentarz kojarzył jej się ze śmiercią (której zapach czuła aż za bardzo). Osobiście nie straciła nikogo, nie miała nad kim ubolewać. To, że od kilku lat nie kontaktowała się z rodzicami i że któryś z tych połamanych nagrobków mógł należeć do nich nie robiło najmniejszego znaczenia. Rozejrzała się, na wszelki wypadek, aby upewnić się, że są tam sami. Z powodów bezpieczeństwa, oczywiście, w końcu była niezwykle wierna i oddana Tylerowi. Nie zamierzała dać się przecież złapać, choć to mogłoby być ciekawe i fascynujące przeżycie. Z jednej klatki do drugiej, albo może od razu na stryczek…
Odwróciła się w stronę Emrysa, bez większego skrępowania przysiadając na jednym z nagrobków i patrząc na chłopaka uważnie.
- Więc co powiesz? – rzuciła wyraźnie znudzonym głosem dającym do zrozumienia, że historia jego życia raczej nie za bardzo ją obchodzi. Zaczynała powoli żałować, że go ze sobą zabrała, jednak nie dała żadnego znaku jakiegokolwiek niezadowolenia z tego powodu. Wszystko jeszcze może się przecież zmienić i choć Maya nie wierzyła w cuda (ani swoje nawrócenie na jasną stronę mocy) postanowiła dać mu szansę. Nawet jeśli miałby zanudzić ją swoją paplaniną o życiu, w którym ostatnimi czasy nie działo się nic fascynującego.
Powrót do góry Go down
Emrys Everhart
Emrys Everhart
https://panem.forumpl.net/t2555-emrys-everhart
https://panem.forumpl.net/t2557-emrysa#36607
https://panem.forumpl.net/t2556-emrys-everhart
Wiek : 19 lat
Zawód : trybut
Przy sobie : nóż, biały proszek w saszetce, latarka, ząbkowany nóż, zapałki, butelka wody utlenionej, dwie pieczenie, dwa jabłka, banan, nóż do krojenia, widelczyk do ciasta, dwa widelce
Obrażenia : 2 ukąszenia gończych os - na szyi i na policzku

Stary cmentarz  Empty
PisanieTemat: Re: Stary cmentarz    Stary cmentarz  EmptyNie Gru 28, 2014 11:01 pm

/ to chyba ten, początek ; o

Nie mógł wyobrazić sobie bardziej komfortowego dla siebie miejsca ukrycia niż bunkier.. Właściwie całe swoje dotychczasowe życie spędził pod ziemią, w na zmianę betonowych i metalowych korytarzach, właściwie zupełnie nie wychodząc na zewnątrz. Światła słonecznego widział naprawdę niewiele, telewizja w zupełności zaspokajała jego potrzebę zobaczenia świata zewnętrznego. W dodatku jeśli od niego miałoby to zależeć, nigdy nie opuściłby Trzynastki i umarłby w jednym z jej pomieszczeń naprawdę szczęśliwy (jeśli pominąć rebelię). Ciemność i ciasnota nie przeszkadzały mu zupełnie, nawet więcej, w takim otoczeniu czuł się nadzwyczaj komfortowo. Niepokój związany z przestrzenią przyniosła mu dopiero rebelia. Znienacka wyciągnięty z podziemnych korytarzy i wyrzucony na wielkie, otwarte przestrzenie, gdzie nie wiadomo skąd spodziewać się zagrożenia, sprawiło, że Emrys na świeżym powietrzu przebywa raczej niechętnie, a strachem reaguje na próbę wyciągnięcia go zupełnie z dala od budynków, na otwarte pole. Z tego też powodu uważał, że miał niezłego farta (o ile w ogóle może tak powiedzieć), że Arenę stanowiło wnętrze jakiejś willi, a nie, o Losie, na przykład pustynia, na której pewnie byłby zupełnie bezużyteczny.
Naprawdę cieszył się, że właśnie w tym miejscu przyszło mu się ukrywać. Chyba tylko pod ziemią mógł zacząć powoli odzyskiwać komfort psychiczny. Korytarze, co prawda, były znacznie ciaśniejsze, niż te w Trzynastce, ale to chyba tylko bardziej wpływało na poprawę jego samopoczucia. Z tego powodu Emrys chodził wesolutki i rozluźniony już na drugi dzień po trafieniu tutaj, pomimo wszystkich swoich obrażeń i nie do końca spokojnego stanu psychicznego. O tym ostatnim jednak przecież nikt nie musiał wiedzieć, beztroska skutecznie rozjaśniała każdy cień na jego twarzy, a chwile zadumy miewał tylko i wyłącznie wtedy, kiedy zostawał sam. Co siłą rzeczy zdarzało się bardzo rzadko, bo w bunkrze Kolczatki naprawdę trudno jest mówić o prywatności, kiedy każde pomieszczenie, nawet sypialnia, jest wspólne dla wszystkich członków organizacji.
Jednak ze wszystkich niedogodności tylko jedna rzecz bolała go najbardziej – nieobecność ojca. Najgorsze było to, że w dodatku nawet nie mógł się z nim skontaktować, nie mógł powiedzieć mu, że jest cały i tęskni. Nawet jeśli znalazłby sposób, żeby mu przekazać informacje, to pewnie i tak musiałby przemyśleć tę decyzję kilka razy. Elian na pewno był teraz na cenzurowanym, rząd pewnie uważnie patrzył mu ręce, dlatego też jakakolwiek próba nawiązania problemu mogła się skończyć dla niego bardzo źle. A tego Emrys przecież nie chciał najbardziej na świecie. Tak naprawdę jedyne, co mógł zrobić, to uzbroić się w cierpliwość i wyczekiwać dobrej okazji. W ramach zajęcia sobie czasu postanowił poświęcić go na jakąś pracę oraz na tych najbliższych, jakich miał wokoło siebie. Głównie ocalałych trybutów, bo to z nimi miał najwięcej wspólnego. Próbował nawiązać też kontakt z dorosłymi członkami Kolczatki, głównie z tymi ze skrzydła szpitalnego. Z każdym tygodniem zaczynał spędzać tam coraz więcej czasu, skacząc dookoła pacjentów i tych, którzy się nimi zajmowali. Wiedział, że ojciec z dwojga złego najchętniej widziałby go właśnie przy jakimś zajęciu o charakterze medycznym, więc do roli pomagiera lekarzy naprawdę się przykładał.
To właśnie ze skrzydła szpitalnego wracał, kiedy natknął się na Mayę.
Griffin – przywitał, a na jego ustach automatycznie pojawił się uśmiech. – Niektórzy pewnie by powiedzieli, że poniekąd dalej się w nim znajduję – odparł z rozbawieniem. Wcale nie miał ochoty wychodzić na zewnątrz, najchętniej powłóczyłby się jeszcze po korytarzach bunkra albo zagadał do kogoś we wspólnej sypialni… ale to Maya pytała, a on nie mógł tak po prostu zrezygnować ze spędzenia z nią chociażby chwili, zwłaszcza, jeśli ona sama proponuje wspólne spędzenie czasu. Co prawda mało entuzjastycznie, ale zdążył już przywyknąć do chłodu dziewczyny. I zupełnie mu on nie przeszkadzał.
Podążył za nią bez słowa, bo i nie wiedział co odpowiedzieć. Przecież doskonale wiedziała, a przynajmniej powinna, że pójdzie z nią wszędzie, gdziekolwiek tylko ona zechce. Już od jakiegoś czasu był na każde jej skinienie, starał się jak mógł, by uprzyjemnić jej czas i coraz bardziej przeszkadzała mu obecność Tylera, chłopaka Mayi. Którego częściej przy niej nie było, niż był, co Emrys lubił wykorzystywać. To również było jednym z powodów, dla których dał się wyprowadzić z bunkra.
Z obojętnością przyjął owiewający jego twarz wiatr, kiedy znaleźli się już na zewnątrz. Z kolei z aprobatą spotkała się panująca dookoła ciemność – pozwalała mu ona nie odczuwać tak bardzo wolnej przestrzeni, a skryci w niej nie byli tak widoczni dla ewentualnych patroli.
Skrzypnęła metalowa furtka.
Chociaż z drugiej strony kto zaglądałby na cmentarz poza jakimiś dziwakami. I nimi. Ryzyko spotkania Strażników Pokoju właśnie tutaj spadało do bardzo niskiego poziomu, co stwierdziwszy Everhart rozluźnił się nieco. Mimo wszystko, zawsze istnieją ci dziwacy, ale właśnie na taką ewentualność Emrys powrócił do noszenia wszędzie ze sobą przynajmniej dwóch noży, w tym wypadku pozostałości po Igrzyskach.
Rozejrzał się uważnie po cmentarzu, wyglądając kogokolwiek żywego, a w tym czasie Maya zdążyła usiąść na jednym z nagrobków. Stwierdziwszy, że absolutnie nikogo na chwilę obecną w pobliżu nie ma, po chwili zjawił się przed dziewczyną, decydując się jednak postać.
Jako twój przyjaciel, muszę ci ze szczerością wyznać, że masz porozdwajane końcówki – powiedział z kamienną twarzą i jak najbardziej poważnie, patrząc znacząco na jej włosy. – Zaniedbałaś się, moja droga, zaniedbałaś – zacmokał, kręcąc głową z niezadowoleniem. – A tak na poważnie to zastanawiałem się, skoro Coin mamy już z głowy, na ile sposobów można uśmiercić Adlera i wyjść z tego cało. – Przybrał już swój zwykły, lekko uśmiechnięty wyraz twarzy, przez który i tak nie do końca można było stwierdzić, czy mówi poważnie, czy znowu żartuje.
Powrót do góry Go down
the civilian
Maya Griffin
Maya Griffin
https://panem.forumpl.net/t2379-maya-griffin
https://panem.forumpl.net/t2405-maya
https://panem.forumpl.net/f140-skrzynki-kontaktowe
https://panem.forumpl.net/t2429-maya#34760
Wiek : 19 lat
Przy sobie :
Znaki szczególne : krótsze włosy (tak do ramion), ciemnobrązowe soczewki kontaktowe

Stary cmentarz  Empty
PisanieTemat: Re: Stary cmentarz    Stary cmentarz  EmptyWto Gru 30, 2014 12:28 am

Wychodząc z bunkra Maya zaczynała zastanawiać się, co skłoniło ją do zaproponowania Emrysowi spędzenia trochę czasu. Razem. Poza bunkrem, gdzie teoretycznie nie było bezpiecznie, a przynajmniej nie dla nich. Ale czy to ją w ogóle obchodziło, bezpieczeństwo jej czy chłopaka? Fakt, że ktoś tam, pośród ciemności, może ich obserwować czekając na dobry moment do schwytania i zgarnięcia nagrody za ich głowy? Może była już na tyle znudzona, że było jej wszystko jedno, co robi, gdzie i, najwyraźniej, z kim. A może właśnie potrzebowała tego impulsu, dreszczu niepokoju, który powinien ją ogarnąć, kiedy pogrążeni w ciszy zagłębiali się w mroczną przestrzeń, podążając tylko i wyłącznie za jej instynktem, aby coś poczuć. Ostatnimi czasy ogarniała ją przerażająca pustka. Nigdy nie była osobą, która czuła tyle, inni. Choć może inaczej, ona była osobą, która odrzuciła swoje uczucia uważając, że pozwolenie, aby kontrolowały jej umysł i ciało byłoby zbyt… niebezpieczne. Nie potrafiła jednak zaprzeczyć, że przy Tylerze poczuła coś. Nawet jeśli była to krótka sekunda, zaledwie mrugnięcie powieką. Później wszystko minęło, a ona, nie ważne jak bardzo by się starała, nie potrafiła tego przywrócić. Na Arenie nie miała czasu zastanawiać się nad swoimi uczuciami, jeśli jakiekolwiek w ogóle w niej żyły. Jednak kiedy cały ten cyrk się skończył, gdy wylądowali pod ziemią, zamknięci i odizolowani od świata zewnętrznego, nie potrafiła na nowo poczuć tego, co poczuła w ośrodku i co wtedy wydawało jej się zaledwie wspomnieniem, jakby wydarzyło się w innym życiu, jakby wówczas ona była zupełnie inną osobą.
Nie można było jej zarzucić, że się nie starała. Może nie było tego widać, może wszyscy już zapomnieli o tych nielicznych momentach, kiedy naprawdę była dobra, widząc tylko ten okres, w którym zachowywała się podle. Wciąż uważała, że uczucia są zgubne i że nie doprowadzą jej do niczego, czego by pragnęła, jednak dobrze wiedziała, że Tyler myśli inaczej. Nie umiała jednak wymusić na sobie innego zachowania niż to, które przywłaszczyła sobie dawno temu i które było niczym jej chleb powszedni. Sama czuła się lepiej. Sama funkcjonowała tak, jak funkcjonować chciała. Bez niepotrzebnych zmartwień, bez obaw, że ktokolwiek chciałby ją skrzywdzić i że ta próba mogłaby rzeczywiście spowodować jej ból. Nie zamierzała zakładać maski, okłamywać wszystkich dookoła, pokazywać, że jest szczęśliwa, jeśli wszystko w niej aż krzyczało i błagało o wolność. Wolność dla niej, dla jej przekonań i serca, które najwyraźniej zaczynało bić swoim własnym, odrębnym rytmem, zupełnie innym od tego, który wygrywało serce Tylera.
dobrze. Czuła się cudownie, spędzając dnie i noce na samotnych wędrówkach czy to w bunkrze czy poza nim. Czuła się wspaniale, gdy znajdowała puste pomieszczenia, w których była tylko i wyłącznie ona i w których mogła robić to, czego nie robiła od dawna. Każdy skrywa jakieś sekrety, drobne przyjemności, które mimo oschłego charakteru i wizerunku osoby chłodnej sprawiają, że serce zaczyna bić szybciej. Nie każdy jednak lubi się nimi dzielić i tak też było w przypadku Mayi. Samotność sprawiała, że dziewczyna nie widziała przed sobą żadnych ograniczeń. Mogła robić co chciała, żyć jak chciała. Owszem, zależało jej na Tylerze, ale chyba nie w ten sam sposób, w którym jemu zależało na niej. Albo w którym on chciał, aby jej zależało.
Maya nie lubiła wracać pamięcią do własnej przeszłości. Nie dlatego odcięła się od swoich rodziców, niezależne życie zaczynając zdecydowanie zbyt wcześnie niż reszta młodych ludzi. Być może jednak za tym właśnie krył się powód, dla którego odpychała od siebie każdego, kto mógłby chcieć zaangażować ją w coś poważniejszego niż jedynie przelotny romans czy jedna, spędzona wspólnie noc. Może znów była jedynie małą, przerażoną dziewczynką, której ojciec zdradzał własną żonę, bo ta nie potrafiła albo nie chciała dać mu tego, czego pragnął, poza jedyną córką. Córką, która była jego oczkiem w głowie, a którą odseparował od siebie stając się cieniem samego siebie, podobny do żony, którą przecież sam obwiniał za postawę, którą przejawiała. Może była jedynie osobą, która tak bardzo bała się zranienia, porzucenia i zaangażowania się w coś, co mogłoby spowodować jej ból, że ukryła się za żelazną kurtyną, za maską, którą nosiła tak długo, że ta niemal wtopiła się w jej twarz, tworząc spójną całość. Nierozerwalną jednostkę, od której nie było już ucieczki. Nie wołała o pomoc, nie pragnęła, aby ktoś uratował ją przed samą sobą, pokazał lepsze życie, większe możliwości. Jedynie ciągle i nieustannie uciekała przed każdym, kto wyciągał w jej kierunku dłoń. Może tak samo było teraz, czując, że coś w niej drgnęło i że jest jej z tym dobrze postanowiła od tego uciec, zamykając się ponownie na świat. Nie musiała jednak wmawiać sobie, że czuje się lepiej sama. To był fakt, niezaprzeczalny i jasny dla wszystkich, którzy zdołali choćby w małym stopniu poznać ją jako osobę. Może byłoby jej dobrze z kimś, kto otoczyłby ją swoim ramieniem, ale na dobrą sprawę nie tego nie potrzebowała.
A może taka była w rzeczywistości. Może nie zakładała żadnej maski, nie uciekała przed duchami przeszłości i nie próbowała ochronić samej siebie przed zranieniem. Może właśnie wtedy, kiedy izolowała się od ludzi, ignorowała Tylera, który po jakimś czasie chyba się poddał (to ją trochę uraziło, można to nazwać hipokryzją, ale nie lubiła, kiedy to ona jest ignorowana), była prawdziwą sobą. Ponieważ taką siebie lubiła, chłodną, zdystansowaną i ironiczną, nie mającą oporów przed ciśnięciem komuś bolesnej prawdy między oczy. Żadnych gier, żadnych scen i wcielania się w role, niczym w najlepszym z kapitolińskich teatrów… No, może czasem.
Nie odzywała się przez całą drogę, słysząc za sobą oddech chłopaka i jego kroki. Nie płakałaby, gdyby chłopak postanowił zostać pod ziemią, ale skoro już tam był i szedł za nią bez słowa, nie zamierzała też narzekać. Wciąż jednak nie miała pojęcia, co pchnęło ją do urozmaicenia sobie tego wieczoru jego obecnością, bo w myśl o wypełnieniu pustki czy zmuszeniu samej siebie do poczucia czegokolwiek w żadnym wypadku nie wierzyła. Chociaż, to że w coś nie wierzysz, nie znaczy, że nie jest to prawdziwe.
Nagrobek nie był najwygodniejszym miejscem, jakie mogła sobie wymarzyć, jednak nie narzekała. Zmieniła jednak pozycję, odsuwając się kawałek w tył tak, że jej stopy zwisały luźno nad ziemią, zamiast opierać się o nią, tak jak jeszcze chwilę wcześniej. Zadarła lekko głowę, patrząc na swojego towarzysza, który najwyraźniej postanowił postać i czekając, aż udzieli odpowiedzi na jej pytanie. Która, szczerze mówiąc, nie za bardzo ją obchodziła, ale nie mogła przecież wypaść niekulturalnie, skoro sama zaciągnęła go w to miejsce.
- O proszę, od kiedy to jesteśmy przyjaciółmi? – powiedziała, unosząc w górę brwi w geście lekkiego zdziwienia. Maya miała niewielu przyjaciół i Emrys, skoro sam tak uważał, z całą pewnością mógł być zaliczony do tego nielicznego grona. Może ona sama nie okazywała tego zbyt jawnie, rzucając się mu na szyję za każdym razem i uśmiechając się tak, jak chyba powinno się robić w przyjaźni, ale fakt, że to właśnie jemu trafiło się miejsce towarzysza jej nocnej wyprawy musiało o czymś świadczyć. Gdyby na tamtym korytarzu znalazł się ktokolwiek inny, dziewczyna na pewno nie zaproponowałaby mu swojego towarzystwa. Nawet gdyby tą osobą był Tyler, którego wciąż miała po dziurki w nosie.
Bez większego skrępowania złapała dłoń chłopaka i położyła ją na swojej, przyglądając się jej uważnie. Nie widziała zbyt wiele; blask księżyca nie raczył oświetlić tego fragmentu przestrzeni, to jednak nie powstrzymało jej przed zrobieniem niezadowolonej miny – Tobie zaś przydałby się manicure. I może trochę więcej… rozrywki – rzuciła, patrząc na niego uważnie i uśmiechając się lekko, odrobinę tajemniczo – Nie nudzi Cię to życie w bunkrze, te same czynności wykonywane dzień w dzień, te same twarze, cisza i spokój na każdym kroku? – westchnęła, odrobinę teatralnie, wciąż nie zmieniając wyrazu twarzy.
O Mayi można by mówić wiele, wyszukując w niej wszelkich złych cech, jakie może przejawiać człowiek i zapewnie w większości byłyby one szczerą prawdą. Niestety jednak nie zawsze zachowuje się jak osoba pozbawiona serca, myśląca tylko o sobie i pragnąca czynić na złość każdemu dookoła. Czasami, w takich chwilach jak ta, potrafiła zachowywać się naprawdę miło, dając się wciągnąć w rozmowę, uśmiechając się lekko i żartując. Nie zdarzało się to często i tylko przy osobach, które w jakiś sposób utorowały sobie drogę bliżej niej i wiedziały, jak postępować, aby nie zmieszała ich z błotem (w czym była naprawdę dobra).
- Mężczyźni, nie macie nic innego do roboty, tylko wymyślanie jakby tu zaskarbić sobie tytuł bohatera roku? – rzuciła ironicznie w odpowiedzi na jego słowa, puszczając jego dłoń i myśląc o całej akcji zaplanowanej przez Tylera. Nie chodziło o to, że nie była wdzięczna za to, iż wyciągnął ją z Areny, ryzykując naprawdę wiele. Jednak w obecnym stanie, w którym była na niego wkurzona, znudzona jego obecnością i na korytarzach omijała go szerokim łukiem (albo nie widywała w ogóle) wydawało jej się to dość komiczne, aby tak bardzo poświęcać się dla jednej osoby, która na dodatek nie potrafi, a może nie chce, odwzajemnić jego uczuć – Poza tym naprawdę nie rozumiem, co masz do naszego nowego prezydenta. Wydaje się naprawdę uroczym facetem, gdybym tylko była starsza i nie widniała na liście poszukiwanych… - powiedziała lekko rozmarzonym tonem, obserwując jednak uważnie Emrysa. Zaczynała powoli sądzić, że może wcale nie popsuła sobie wieczoru.
Powrót do góry Go down
the pariah
Charlie Smith
Charlie Smith
https://panem.forumpl.net/t2138-charlie-smith
https://panem.forumpl.net/t2140-charlie
https://panem.forumpl.net/t2139-charlie-smith
https://panem.forumpl.net/t2149-pokrecony-swiat-charliego
https://panem.forumpl.net/t2148-charlie
https://panem.forumpl.net/t2882-opuszczone-mieszkanie-charlie-smith
Wiek : 18
Zawód : drobny złodziejaszek
Przy sobie : aparat fotograficzny, zapalniczka, tygodniowy zapas kawy, scyzoryk wielofunkcyjny, latarka z wytrzymałą baterią, wytrych
Znaki szczególne : nieodparty urok
Obrażenia : niezagojona rana postrzałowa prawego barku, obtarte wnętrze prawej dłoni

Stary cmentarz  Empty
PisanieTemat: Re: Stary cmentarz    Stary cmentarz  EmptyWto Lut 24, 2015 10:02 pm

Nie mógł narzekać. Poprawiło mu się ostatnio w życiu. Znalezienie kluczy do tego opuszczonego mieszkania było jak wygrana na loterii i o tyle zaskakujące, że nigdy nie miał szczęścia. Prędzej spodziewałby się aresztowania albo wizyty u tego strasznego naczelnika, ale nie takiego daru od losu. Może jednak nie był wcale tak przez świat znienawidzony i teraz wszystko będzie już mu się udawało?
Wszystko to dodało mu trochę odwagi, przez co wybrał się na obrzeża miasta. Czego on też mógł szukać na starym cmentarzu, na który rzadko już ktokolwiek zaglądał? To oczywiste. Przynajmniej dla Charliego. Przechadzał się opuszczonymi alejkami czytając wyryte na nagrobkach nazwiska, szukając tego należącego do jego rodziny. Zdarzało się, że widział jakiegoś Smitha, który mógłby być jego przodkiem, ale chłopak nie był w stanie w żaden sposób tego zweryfikować. O swojej rodzinie wiedział naprawdę niewiele i szczerze mówiąc nie był nawet w stanie wymienić imion wszystkich swoich dziadków, a co dopiero dalszych kuzynów... Znalazł kiedyś w muzeum książkę z genealogią dawnych kapitolińskich rodzin, ale swojej tam nie odnalazł. Był sam, do czego się oczywiście zdążył przyzwyczaić, a przynajmniej próbował to sobie wmówić. Nie potrzebował nikogo, najlepiej żyło mu się w samotności, co przecież niejednokrotnie los mu udowodnił. Zazwyczaj każdy, z kim nawiązał bliższą więź źle kończył. Ginął albo po prostu uświadamiał sobie, że ktoś pokroju Charliego nie jest najlepszym towarzystwem dla niego. Pomimo tego za każdym razem strata bliskiej osoby bolała tak samo. Nikomu się do tego nie przyzna, ale wciąż niekiedy zdarzało mu się płakać wieczorami i zasypiać ze zmęczenia dopiero nad ranem. Brakowało mu bliskości drugiej osoby, kogoś, do kogo mógłby się przytulić, czy chociaż otworzyć usta…
Dzień nie zachęcał raczej do spacerów. Padało od kilku dni, wszędzie pełno było błota i chyba tylko ktoś niespełna rozumu wybierał się w taką pogodę na przechadzki, ale właśnie dla Charliego były to chwile, gdy mógł się czuć dość swobodnie. Strażnicy nie byli nadludźmi i niechętnie patrolowali ulice w takie dni jak ten, więc chłopak bez większych oporów opuszczał swoją kryjówkę, by choć przez chwilę odetchnąć świeżym powietrzem.
Powrót do góry Go down
the civilian
Gerard Ginsberg
Gerard Ginsberg
https://panem.forumpl.net/t1912-gerard-ginsberg#24485
https://panem.forumpl.net/t1854-ginsberga#23978
https://panem.forumpl.net/t1853-gerard-ginsberg#23974
https://panem.forumpl.net/t1864-notatki-z-literatury-i-nie-tylko#24244
https://panem.forumpl.net/t1863-ginsberg#24243
https://panem.forumpl.net/t1916-gerard-i-maisie-ginsberg
Wiek : 51 lat
Zawód : naczelnik więzienia, Betonstahlbieger
Przy sobie : leki przeciwbólowe, medalik z małą ampułką cyjanku w środku. stała przepustka, telefon komórkowy, paczka papierosów, broń palna.
Znaki szczególne : praktycznie zawsze nosi skórzane rękawiczki i wojskowe buty, nie rozstaje się z cygarami

Stary cmentarz  Empty
PisanieTemat: Re: Stary cmentarz    Stary cmentarz  EmptySro Lut 25, 2015 3:18 pm


Ginsberg nie był człowiekiem sentymentalnym. Mógł rozpamiętywać przeszłość, mógł powracać do niej wraz z wnikliwą analizą swoich czynów z teraźniejszego punktu widzenia, ale nigdy nie towarzyszyły temu uczucia zarezerwowane dla zwykłych śmiertelników. Zbyt mocno starał się uwolnić z sideł czasu, by teraz pogrążać się we wspomnieniach, które również dla niego, bywały nieznośne. Nie, nie były one bolesne, respektował prawo matki do śmierci i chęć zagarnięcia jego własnego dziecka dla siebie, ale to był przykład jego bezsilności, a ta od zawsze budziła u niego wstręt. Był jednym z tych mężczyzn, którzy nienawidzili zdawania się na łaskę innych, bycie zaś uzależnionym od kobiety budziło u nich słuszny gniew.
Nikogo nie darzył nienawiścią tak zapalczywą i silną jak te istoty niższego rzędu, więc rozpamiętywanie matki byłoby zaprzeczeniem samemu sobie. Zrobił wiele, by pozbyć się jakiejkolwiek myśli, która zmierzałaby do tej rudowłosej piękności i był z siebie niezmiernie dumny – pozostawał człowiekiem bezuczuciowym i szalenie niezależnym – kiedy stawał przed bramą cmentarną, zdając sobie sprawę, że nie był tu już od wieków. Dokładnie od trzech dekad, gdy rozsypywał resztki jej spalonego ciała w ziemi, nie pozostawiając sobie żadnej pamiątki. Wiedział, że nie takiego mauzoleum pragnęła i że cmentarz nie jest miejscem odpowiednim dla pochówku czarownicy, która spłonęłaby żywcem w święconej wodzie jako ta naznaczona Szatanowi (a może tylko własnemu synowi?), ale nie zamierzał spełniać jej życzeń.
Pozostawała martwa i obrócona w proch, który musiał sprawdzić z czystego poczucia rozsądku. Wiedział, że jego ojciec był w mieście i że będzie próbował go dopaść, więc postanowił powrócić do początków, sprawdzając, czy już odwiedził swoją wiarołomną żonę i bękarta, którego poczęła z własnym synem. Ich rodzina przypominała mu Julię, którą ktoś dawno uczynił bezużytecznym pyłem, takim, który dziś, w ten wyjątkowo mokry wieczór unosił się nad nagrobkami, czyniąc tę nekropolię…wymarłą.
Paradoks, który sprawił, że na jego ustach pojawił się uśmiech, którego nie zmazała nawet świadomość braku intymności. Ktoś postanowił przeszkodzić mu w tym śledztwie, które właśnie nabierało rumieńców – nowy bukiet na nagrobku (?) – i był w stanie już znienawidzić tę osobę. Od pierwszego wejrzenia, które polegało na wpatrywaniu się w plecy chłopaka. Mokre, zziębnięte, ktoś inny zapewne w odruchu miłosierdzia pomyślałby nad zabraniem go gdzieś w suche (i odosobnione) miejsce, ale Gerard myślał jedynie o tym, że są tu sami, a on ostatnio czuje się szalenie znudzony.
To nigdy nie był dobry stan dla człowieka, który dla żartu sprawił sobie zabawkę w postaci dziecka, więc i teraz Charlie mógł poczuć zagrożenie. Z tym, że nadal z ich dwójki to Ginsberg pozostawał drapieżnikiem, który uderzał w żebra młodzieńca prętem tak, by upadł na kamienną płytę. Tylko po to, by mógł go odwrócić metalowym sprzętem i dostrzec, że znają się doskonale.
Biedactwo, chyba prędko dołączy do krewnych na cmentarzu.
Powrót do góry Go down
the pariah
Charlie Smith
Charlie Smith
https://panem.forumpl.net/t2138-charlie-smith
https://panem.forumpl.net/t2140-charlie
https://panem.forumpl.net/t2139-charlie-smith
https://panem.forumpl.net/t2149-pokrecony-swiat-charliego
https://panem.forumpl.net/t2148-charlie
https://panem.forumpl.net/t2882-opuszczone-mieszkanie-charlie-smith
Wiek : 18
Zawód : drobny złodziejaszek
Przy sobie : aparat fotograficzny, zapalniczka, tygodniowy zapas kawy, scyzoryk wielofunkcyjny, latarka z wytrzymałą baterią, wytrych
Znaki szczególne : nieodparty urok
Obrażenia : niezagojona rana postrzałowa prawego barku, obtarte wnętrze prawej dłoni

Stary cmentarz  Empty
PisanieTemat: Re: Stary cmentarz    Stary cmentarz  EmptySro Lut 25, 2015 7:08 pm

Ciężko być sentymentalnym, gdy tak naprawdę ma się niewiele do wspominania. Życie w Trzynastce do prostych nie należało, zwłaszcza, gdy było się sierotą, a Charlie jakoś nigdy łatwo nie nawiązywał znajomości. Prawdę mówiąc nie można było stwierdzić, żeby miał jakichkolwiek przyjaciół z podziemnego dystryktu. Jedyne na czym mu zależał to walka. O co? O ideały, którymi karmiono wszystkich malutkich mieszkańców, zwłaszcza tak łatwowiernych jak Smith. Uwierzył Coin we wszystko, co mówiła. W wolność, równość i braterstwo. W możliwość prowadzenia normalnego życia. Chwycił za broń z ogromnym entuzjazmem gotowy poświęcić życie dla 'większego dobra'. Może nie był żołnierzem, o którym marzyłby każdy dowódca, ale wytrwałości nie można mu było odmówić. Wprawdzie jego nieporadność niejednokrotnie naraziła go na śmierć, ale jakimś cudem zawsze wychodził cało nawet z najgorszych sytuacji. Widocznie los o nim na chwilę w tej całej wojennej zawierusze zapomniał, dzięki czemu Charlie mógł ujrzeć ten 'nowy, lepszy świat'. Zdecydowanie nie tak go sobie wyobrażał, zwłaszcza część z bezdomnością i szwendaniem się po opuszczonych magazynach na Ziemiach Niczyich.
Do tej pory nie udało mu się odnaleźć rodziny, choć ta przez cały ten czas była na wyciągnięcie ręki. Charles Lowell, naczelny Capitol Voice, propagandowego pisma, którym Charlie wykładał sobie buty zimą, by zatrzymać choć trochę więcej ciepła. Wiele razy wyobrażał sobie jakby wyglądać miało ich spotkanie. Rozważał setki możliwości, poczynając od przyjęcia z otwartymi rękoma, a na aresztowaniu kończąc. Może to się wydać śmieszne, ale naprawdę się bał i zapewne właśnie dlatego wciąż jeszcze nie zobaczył się z Lowellem. Odwlekanie było rozwiązaniem, które wyjątkowo przypadło mu do gustu, ale sprawdzało się tylko na krótką metę. W dłuższej perspektywie wpędzał się tylko w głębszy niepokój, ale o tym wolał nie myśleć.
Jego szczęśliwa passa (o ile o takowej można w jego przypadku w ogóle mówić) chyba się skończyła z chwilą, gdy Ginsberg dostrzegł go pośród nagrobków. Czy mógł się spodziewać, że natknie się na swego oprawcę w takim miejscu? Oczywiście, że nie. Przecież wybrał cmentarz w taki dzień jak ten na miejsce przechadzki właśnie ze względu na komfort samotności, który ten miał zapewniać. Mylił się, o czym przekonał się dość boleśnie, gdy oberwał czymś metalowym w żebra. Uderzenie było na tyle silne, że przewrócił się do przodu uderzając szczęką o kamienną płytę nagrobka rozgryzając sobie przy tym wargę. Ale nie to było najgorsze. Z chwilą, gdy został gwałtownie odwrócony jego serce zatrzymało się na mikrosekundę, a ciało znieruchomiało uniemożliwiając jakąkolwiek reakcję. Krew sączyła mu się powoli z ust, gdy z przerażeniem wpatrywał się w dobrze znaną sobie sylwetkę. W końcu jednak oprzytomniał, serce wystrzeliło z zawrotną prędkością, a on sam rzucił się do ucieczki. Niestety, czołganie się na plecach nie było wyjątkowo skuteczną metodą, zwłaszcza, że tuż za nim stała nagrobna płyta, która zatrzymała go w dość skuteczny sposób.
Powrót do góry Go down
the civilian
Gerard Ginsberg
Gerard Ginsberg
https://panem.forumpl.net/t1912-gerard-ginsberg#24485
https://panem.forumpl.net/t1854-ginsberga#23978
https://panem.forumpl.net/t1853-gerard-ginsberg#23974
https://panem.forumpl.net/t1864-notatki-z-literatury-i-nie-tylko#24244
https://panem.forumpl.net/t1863-ginsberg#24243
https://panem.forumpl.net/t1916-gerard-i-maisie-ginsberg
Wiek : 51 lat
Zawód : naczelnik więzienia, Betonstahlbieger
Przy sobie : leki przeciwbólowe, medalik z małą ampułką cyjanku w środku. stała przepustka, telefon komórkowy, paczka papierosów, broń palna.
Znaki szczególne : praktycznie zawsze nosi skórzane rękawiczki i wojskowe buty, nie rozstaje się z cygarami

Stary cmentarz  Empty
PisanieTemat: Re: Stary cmentarz    Stary cmentarz  EmptyCzw Lut 26, 2015 7:51 pm

Wbrew obiegowej opinii, która krążyła po Kapitolu i zarażała wszystkich poczuciem zagrożenia, Gerard nie należał do ludzi, którzy napadają ludzi w ciemnych uliczkach, sprowadzając na nich śmierć. Wiedział, że nie jest bezkarny i że takie działania bardzo prędko sprowadziłyby na niego słuszne podejrzenia, które zostałyby natychmiast wykorzystane przez jego wrogów. Obawiał się nie tyle gniewu jednostki w tym wypadku, a zorganizowanego linczu, który mógłby przerodzić się w jego zabójstwo. Słuszne, nie odmawiał ofiarom jego bezczynności i rutyny prawa do zemsty, był wręcz podekscytowany faktem, że ktoś może spróbować go pokonać. Nie uważał jednak, by rozsądnym było szukanie nowej zwierzyny właśnie teraz, gdy oczekiwał narodzin pierwszego dziecka i żegnał się z Kapitolem, nie przejmując się tym, co stolica ma do zaoferowania. Już dawno przestała go zajmować władza w znaczeniu ogólnokrajowym. Preferował gnębienie człowieka, kontakt z bólem, który doświadczał za jego przyczyną i empatię w wydaniu sadysty – tę zimną i przenikającą przez wszystkie nerwy w jego ciele potrzebę czynienia krzywdy tym najsłabszym.
Tak właśnie rysował się mu przed oczami Smith, którego spotkał jakiś czas temu na przesłuchaniu. Zapewne nie zwróciłby na niego najmniejszej uwagi – nie był w jego stylu, zbyt mocno kojarzył mu się z dzieckiem, a pedofilskie skłonności były mu obce i budziły w nim słuszną odrazę za brak wyobraźni – ale pozostawał silnie związany z jego córką. Nie trzeba było być wnikliwym obserwatorem, by dostrzec, że to dziecko kocha Maisie miłością szczeniaka. Wiernego, ufającego i nie mającego zielonego pojęcia, że jego pani z chęcią zastrzeliłaby go w imię wyższego dobra, jakim był brak kontaktu z jej ojcem. Młoda Ginsberg zbyt dobrze pamiętała swojego byłego chłopaka na stole w prosektorium, by teraz ryzykować stratę tego kochanego pieska.
Który teraz usiłował czołgać się i uciekać przed swoim prześladowcą. Urocza, chwytająca za serce scena, która sprawiła, że jeszcze bardziej pragnął go dorwać. Wiedział, że popada przy tym w powtarzalność i że skazuje siebie na nudną scenę przemocy, ale nie mógł powstrzymać się przed dopadnięciem tego dziecka i obserwowania skurczów jego ciałka. Zupełnie jakby wpadał w rodzaj hipnozy, w której to Gerard był magiem. Skazującym na śmierć bądź… zastygnięcie w przerażeniu.
Minuta, dwie, Charlie znowu rzucił się do ucieczki, a Ginsberg tylko czekał na fałszywy ruch, który nastąpił bardzo szybko. Najwyraźniej Maisie nie nauczyła swojego chłopca, by zawsze rozważnie wybierał metody ucieczki i teraz to zwierzątko płaciło za to najwyższą cenę, kiedy naczelnik więzienia przypierał go prętem do podłoża, wbijając trzonek odpowiednio w jego brzuch.
- Rusz się, a wypatroszę cię na dobre – oświadczył poważnie, unieruchamiając go jedynie strachem. Fizyczne zapory może i były pewniejsze, ale nic nie sprawiało Gerardowi takiej frajdy jak odgłos bicia chłopięcego serca, w którym zagościł nieziemski lęk o to, czy jeszcze kiedykolwiek podniesie się na nogi czy zostanie tutaj na cmentarzu do czasu zakończenia życia w podły sposób. Jak przystało na psa, którym Charlie był od zawsze.
Powrót do góry Go down
the pariah
Charlie Smith
Charlie Smith
https://panem.forumpl.net/t2138-charlie-smith
https://panem.forumpl.net/t2140-charlie
https://panem.forumpl.net/t2139-charlie-smith
https://panem.forumpl.net/t2149-pokrecony-swiat-charliego
https://panem.forumpl.net/t2148-charlie
https://panem.forumpl.net/t2882-opuszczone-mieszkanie-charlie-smith
Wiek : 18
Zawód : drobny złodziejaszek
Przy sobie : aparat fotograficzny, zapalniczka, tygodniowy zapas kawy, scyzoryk wielofunkcyjny, latarka z wytrzymałą baterią, wytrych
Znaki szczególne : nieodparty urok
Obrażenia : niezagojona rana postrzałowa prawego barku, obtarte wnętrze prawej dłoni

Stary cmentarz  Empty
PisanieTemat: Re: Stary cmentarz    Stary cmentarz  EmptyPią Lut 27, 2015 1:15 pm

Przed tym, gdy miał wątpliwą przyjemność poznać naczelnika więzienia zapewne wątpiłby, czy wszystkie te straszliwe opowieści o nim są prawdziwe. W końcu przecież ludzie mieli zawsze skłonność do koloryzowania, czy, jak w tym przypadku, demonizowania, ale już po pierwszym przesłuchaniu Smith zorientował się, że plotki były mocno niedopowiedziane. Był potworem. Nie znał lepszego określenia, choć pewnie i to nie oddawało tego, co tak naprawdę myślał. Ogarniało go przerażenie na samą myśl, że mógłby znów spotkać Ginsberga na swej drodze. To dosyć zabawne, przecież nic mu nie mógł zrobić na odległość. Chociaż właściwie to miał do tego możliwości, ale Charlie na szczęście o tym nie wiedział. Wówczas zapewne koszmary, które go dręczyły przez kilka tygodni byłyby jeszcze straszniejsze i właściwie to bardzo prawdopodobne, że na dobre wyniósłby się z Kapitolu. Ucieczka byłaby najrozsądniejszym rozwiązaniem. I nie, wcale nie czułby się jak tchórz. Życie na Ziemiach Niczyich nauczyło go, że ratowanie życia w ten sposób nie jest niczym złym. Czasami trzeba było wiedzieć kiedy odpuścić i pewnie teraz żałował, że nie zrobił tego w chwili, gdy miał do tego okazję...
Przewrotność całej sytuacji polegała na tym, że wszystko to wynikało z najlepszych chwil w życiu Charliego. Spotkanie z Maisie może z początku nie zapowiadało się jako coś, dla czego gotów byłby cierpieć, ale z czasem zrozumiał, że znajomość z dziewczyną była jedną z niewielu rzeczy, która w jego życiu była naprawdę ważna. A jak wiadomo, wszystko co się dla niego liczył prędzej, czy później tracił. Mógł przewidzieć, że wygląda to zbyt pięknie, żeby mogło trwać wiecznie. Gdzieś musiał być jakiś haczyk, którym okazał się ojciec dziewczyny.
Przerażenie sięgnęło zenitu, gdy poczuł twardą przeszkolę za plecami. Szybko wykalkulował, że nie będzie w stanie z tej sytuacji uciec i właśnie to sprawiło, że walące z zawrotną szybkością serce podeszło mu do gardła. Gdyby było to możliwe to pewnie wyskoczyłoby mu z piersi, ale fizycznie było ciężko o coś takiego, choć pewnie Gerard znał na to sposoby. Nie próbował nawet powstrzymywać drżenia wstrząsającego całym jego ciałem, bo jedyne co zaprzątał teraz jego głowę to fakt zbliżającego się końca. Oczywistym było dla niego, że tym razem nie wyjdzie żywy z tego spotkania. Podczas ostatniego przesłuchania Ginsberg dał mu jasno do zrozumienia, że kolejne będzie ich ostatnim.
- Nie... - zajęczał cicho przezwyciężając duszące uczucie w gardle - Proszę... - wydaje się, że prośby te miały raczej marne szanse na powodzenie, ale w takiej sytuacji zrobiłby wszystko byle tylko ocalić własną skórę. Wypuścił z siebie głośno powietrze pod naporem wbijającego się w brzuch pręta. Paraliżujący strach. Wystarczyły same słowa Ginsberga, by Charlie poczuł się naprawdę malutki, by znieruchomiał na dobre oddychając szybko, niczym mysz zapędzona w róg przez dużego kocura.
Powrót do góry Go down
the civilian
Gerard Ginsberg
Gerard Ginsberg
https://panem.forumpl.net/t1912-gerard-ginsberg#24485
https://panem.forumpl.net/t1854-ginsberga#23978
https://panem.forumpl.net/t1853-gerard-ginsberg#23974
https://panem.forumpl.net/t1864-notatki-z-literatury-i-nie-tylko#24244
https://panem.forumpl.net/t1863-ginsberg#24243
https://panem.forumpl.net/t1916-gerard-i-maisie-ginsberg
Wiek : 51 lat
Zawód : naczelnik więzienia, Betonstahlbieger
Przy sobie : leki przeciwbólowe, medalik z małą ampułką cyjanku w środku. stała przepustka, telefon komórkowy, paczka papierosów, broń palna.
Znaki szczególne : praktycznie zawsze nosi skórzane rękawiczki i wojskowe buty, nie rozstaje się z cygarami

Stary cmentarz  Empty
PisanieTemat: Re: Stary cmentarz    Stary cmentarz  EmptySob Mar 07, 2015 6:16 pm

Ginsberg był jednym z tych ludzi, którzy doskonale zdawali sobie sprawę, że strach wiąże znacznie bardziej niż miłość czy wdzięczność. Robił więc absolutnie wszystko, by wymusić lojalność na ludziach za pomocą przerażenia. Miał do tego naturalne predyspozycje, które w toku wychowania zamieniły się w jego talent, choć nigdy nie rozpatrywał swojego zachowania tak bardzo cynicznie. Nie grał przecież człowieka, którego można było się bać, on był całym swoim jestestwem mężczyzną, który słusznie wzbudzał respekt. Nic natomiast nie karmiło go tak jak czyjaś nieporadność i obawa o swoje życie. Czasami nie mógł nadziwić się tym wszystkim ludziom, dla których nędza forma egzystencji – Smith nie uprawiał innej na Ziemiach Niczyich – była tak bardzo cenna. Instynkt przetrwania przypominał mu zastraszone zwierzątka w klatce, sam Charlie natomiast był dla niego czymś w rodzaju laboratoryjnego szczura, który biegał wokół ścianek swojego więzienia, usiłując się wydostać i tracąc siłę, bo niemożnością była walka z nieuniknionym. Nie mógł nigdy zrozumieć głupców, więc nawet nie próbował wczuć się w sytuację chłopca, który walczył ze swoim największym fatum, usiłując uciekać.
Cenił ludzi odważnych, ale w tym wypadku głupota przeważyła szalę i gdyby był bardziej impulsywny, to już ukróciłby jego męki mocnym uderzeniem metalu, tak, by jego słowa były tymi ostatnimi, ale dobrze wiedział, że wówczas sprawiłby mu tak naprawdę przysługę. Na którą nie zasługiwał. Nie miał prawa zbliżać się do jego córki, dla Ginsberga stał się wrogiem publicznym numer jeden i choć nie chodziło o samczą zazdrość, to jego zaborczość wymagała natychmiastowego rozwiązania tej sytuacji.
Cóż, okazja nadarzyła się sama, a Gerard mógł tylko uśmiechnąć się do siebie, bo najwyraźniej okazał się szczęściarzem, skoro zwierzę samo wpadło w wyki, które jeszcze nie zdążył rozstawić. Obiecał niegdyś Maisie, że zostawi go w spokoju, ale gdyby spełnił jej życzenie, to pokazałby w jasny sposób, że ma jakikolwiek wpływ na niego. Nie było to zbyt pedagogiczne w układzie, gdzie Ginsberg znajdował się w centrum i to on wyznaczał granice.
Musiał więc zachować się po swojemu, przestając wiercić dziurę w jego brzuchu – jeszcze teoretycznie – i uderzając go w brzuch z całej siły, by zwinął się do pozycji płodowej. Przez kilka sekund z pewnym ojcowskim rozczuleniem zastanawiał się nad pozycją swojego synka w łonie córki - pewnie była ona podobna do cierpiącego Smitha – ponawiając atak i czując się wreszcie szczęśliwym. Ostatnio brakowało mu okazji od odbierania sprawiedliwości, która miała metaliczny posmak krwi, więc mógł zabawić się tym zwierzątkiem, które wcześniej zapędził w kozi róg, pozwalając mu łaskawie na te kilkanaście dodatkowych minut życia. Chciał, żeby dobrze zapamiętał każde uderzenie, które stało się jego udziałem, każdy gwałt, każdą prośbę na sinych wargach, która już nie miała żadnego znaczenia.
- Co tu robisz? – zapytał wreszcie ostro, zachęcając go spojrzeniem do szczerości. W innym wypadku… Cóż, przesłuchanie było jedyną ucieczką od bólu, który zapewne rozlewał się teraz mocno szkarłatną wstęgą po jego ciele, sugerując krwotok wewnętrzny.
Powrót do góry Go down
Sponsored content

Stary cmentarz  Empty
PisanieTemat: Re: Stary cmentarz    Stary cmentarz  Empty

Powrót do góry Go down
 

Stary cmentarz

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Powrót do góry 
Strona 1 z 1

 Similar topics

-
» Cmentarz
» Stary most
» Stary most
» stary Ginsberg
» Stary supermarket

Permissions in this forum:Nie możesz odpowiadać w tematach
Panem et circenses :: Po godzinach :: Archiwum :: Lokacje :: Obrzeża-