Wiek : 26 Zawód : pisarz, pomoc medyczna | nieszkodliwy wariat Przy sobie : paczka papierosów, zapałki, prawo jazdy, scyzoryk, medalik z małą ampułką cyjanku Znaki szczególne : puste oczy, perfekcyjna fryzura Obrażenia : tylko zniszczona psychika
Temat: Ruiny Pałacu Sprawiedliwości Czw Maj 02, 2013 9:48 pm
First topic message reminder :
Niegdyś jedna z najwspanialszych budowli w Kapitolu, w trakcie rebelii niemal doszczętnie zniszczona, dziś stanowi jedynie sypiący się postrach, w każdej chwili grożący zawaleniem. Mieszkańcy getta opowiadają, że w środku straszy i raczej nie zapuszczają się do środka.
SCENARIUSZ #3
Legenda: A - wejście, przedsionek B - stanowiska, miejsce wymiany odzieży (wyjście od podwórza jest zamknięte) C - puste pomieszczenie, składowisko starych mebli, spróchniałych desek itp. D - stołówka polowa E - punkt rejestracyjny F - stanowiska, miejsce wymiany elektroniki G - punkt organizacyjny Strażników Pokoju Nieoznaczone pomieszczenia są niedostępne, trwają w nich prace remontowe.
Bardzo prosimy o informowanie, w którym pomieszczeniu znajduje się Wasza postać (jako info na początku każdego postu lub pogrubiony tekst).
Autor
Wiadomość
Vivian Darkbloom
Wiek : 23 Zawód : Architekt z ramienia rządu i archiwistka w jednym Przy sobie : Dokumenty, telefon, scyzoryk, odtwarzacz mp3, notes Znaki szczególne : długie, rude włosy, siatki blizn na nadgarstkach, ledwo widoczne blizny na nozdrzach
Temat: Re: Ruiny Pałacu Sprawiedliwości Pon Sie 26, 2013 10:33 am
Świat powinien się skończyć w tej chwili. Tak, dokładnie w tej chwili, kiedy straciła tę jedyną osobą, której ufała najbardziej w świecie, z którą dzieliła świat i marzenia. Ktoś mógłby powiedzieć, że śmierć jednego Strażnika Pokoju nie robi różnicy, że to był tylko Strażnik, a oni giną w czasie akcji i na misjach. Ale gdyby ten ktoś wypowiedział to właśnie teraz, przy Vivian Darkbloom.. Cóż, zapewne wyszedłby z mordą tak obitą, że nie umiałby rozróżnić żadnej z czterech stron świata, nawet gdyby tańczyły dookoła niego kankana z nazwami wypisanymi na czołach. Klęczała przy jego ciele, z głową wspartą o tors, nic nie mówiąc. Po prostu milcząc. Pamiętała, jak kiedyś wspomniał, że kocha milczenie, bo wtedy może obserwować świat i zapamiętywać jego naturalne piękno. Nie odzywali się wtedy ponad godzinę, patrząc na siebie z lekkimi uśmiechami na ustach. Potem pozwolił jej rysować, tak długo jak chciała, pozując z lekkim uśmiechem. Niekiedy, gdy widział, że jest za bardzo pochłonięta pracą, wystawiał język albo krzywił się lekko, wprawiając dziewczynę w osłupienie. To były te najzwyklejsze, najprzyjemniejsze chwile, kiedy spędzała czas z Timem, którego tak szalenie kochała. Jest tyle rzeczy, które chciałam ci powiedzieć, Tim. Tyle rzeczy, które mieliśmy zrobić. A tymczasem… Co teraz? Co mam zrobić teraz…? Ciebie nie ma… Zostałam sama, a tak naprawdę nie wiem, czy dam sobie radę. Zawsze mówiłeś, że w razie czego mam Nicka, mam Rory, Evę… Ale oni to nie to samo, co ty… Zawsze myśleliśmy, że będziemy mieć tyle czasu, a teraz…? Mogłaby tak leżeć w nieskończoność. Kto wie, może osoba, która zabiła jej ukochanego, czaiła się gdzieś w ruinach? To byłoby nawet ciekawe, zginąć chwilę po nim. Może nawet ktoś w nią celuje… W jej prywatną symfonię bólu i żałoby wdarł się nagle czyjś głos. - Nic ci się nie stało? Uniosła głowę niechętnie, patrząc na intruza. No tak, bezczelny Kapitolińczyk, z którym Rory chciała za wszelką cenę przeprowadzić wywiad. Rory… Zapomniała o niej. Ale kogo to obchodzi. Tim nie żyje. - Musisz mi pomóc. Trzeba zabrać stąd jego ciało, albo zostawić je tutaj. Strzelec w dalszym ciągu może do nas celować, musimy się ukryć. Nadal tkwiła w stanie zbliżonym do katatonii… Do momentu, w którym intruz wykonał jeden ruch, jakby chciał ruszyć ciało Tima. - Odsuń się od niego, do cholery! – wrzasnęła, zrywając się na nogi i policzkując chłopaka. – Zostaw go, jasne?! Zostaw go, albo jutrzejszego ranka przyjdzie tu oddział z nakazem egzekucji na twoje nazwisko! Była wściekła. Miała ochotę złapać tego chłopaka i uderzyć go czymś, zranić go tak, jak zraniono ją. Nie patrzeć na konsekwencje, chociaż zapewne za uszkodzenie jakiegoś dzieciaka w Kwartale mogłaby odpowiadać przed Coin i może nawet wylądować w więzieniu. Do diabła z tym. Spojrzała na Aarta, mnąc w myślach przekleństwa. - Zostaw go. Idź po Pam. Miał przy sobie krótkofalówkę, pewnie za moment pojawi się oddział. Wiedzą, że mnie tu szukał… Na co czekasz, idź! Jej głos załamał się, a ona znów osunęła się na ciało ukochanego, jakby chcąc się w nie wtulić. Głaskała lekko jego włosy, łkając i przeklinając mordercę, który zabił jedno z dwojga, drugie skazując na życie, które już nigdy nie będzie miało sensu.
Ostatnio zmieniony przez Vivian Darkbloom dnia Pon Sie 26, 2013 2:34 pm, w całości zmieniany 1 raz
Aart Miksa
Wiek : 18 Zawód : Muzyk Przy sobie : Nóż ceramiczny, śpiwór, półtoralitrowa butelka wody, śpiwór, latarka, lokalizator, krótkofalówka, zapasy jedzenia, rewolwer, naboje, telefon komórkowy
Temat: Re: Ruiny Pałacu Sprawiedliwości Pon Sie 26, 2013 10:49 am
– Zostaw go, jasne?! Zostaw go, albo jutrzejszego ranka przyjdzie tu oddział z nakazem egzekucji na twoje nazwisko! Chyba przesadziła, a Aart takich zwrotów i gróźb nie lubił. Spojrzał na nią z pogardą. Była w stanie złym, na tyle złym, żeby teraz być obrażoną na cały świat i nie zważać na słowa. Przecież nikt poza nimi nie zabierze ciała, więc usunięcie się w bezpieczne miejsce i wezwanie pomocy nie było złym pomysłem, a wręcz przeciwnie, najlepszym. Trzeba było ją obudzić. - Radź sobie sama zimna ździro. Jeśli chcesz zginąć obok niego, nie dokonując zemsty, to twoja sprawa. Ja nie będę umierał za trupa.- powiedział zimnym jak stal głosem, bez żadnych uczuć. Rzucił jeszcze puste spojrzenie i odszedł. W głębi serca chciał jej pomóc, ale teraz to ona musiała wrócić do rzeczywistości i zacząć myśleć trzeźwo. Sam skierował się w miejsce, gdzie ukryta była Rory. -Musisz zadzwonić po pomoc, ona narażona jest na niebezpieczeństwo. Wyjął kartkę i napisał na niej swoje prawdziwe dane. - Zawsze znajdziesz mnie w kwartale. Myślę, że sobie poradzisz.- rzucił, po czym skierował się w stronę wejścia do Pałacu. .... W końcu znalazł się w środku. Znalazł jakąś pierwszą lepszą salę i zaczął przeszukiwać torebkę, którą dostał. Zaczął posilać się jej zawartością.
Temat: Re: Ruiny Pałacu Sprawiedliwości Pon Sie 26, 2013 10:55 am
Gdy Aart jadł, nagle dobiegł go hałas dochodzący z pokoju położonego na końcu korytarza.
Aart Miksa
Wiek : 18 Zawód : Muzyk Przy sobie : Nóż ceramiczny, śpiwór, półtoralitrowa butelka wody, śpiwór, latarka, lokalizator, krótkofalówka, zapasy jedzenia, rewolwer, naboje, telefon komórkowy
Temat: Re: Ruiny Pałacu Sprawiedliwości Pon Sie 26, 2013 11:01 am
Myślał, że przez chwilę będzie spokojnie i będzie mógł w spokoju zjeść zasłużony posiłek. Niestety tak nie było. Mylił się. Odłożył kromkę chleba, którą trzymał w ręku i ukucnął. Poprawił swój czarny płaszcz. Wnętrze pałacu było ciemne, sprzyjał mu fakt, że jest noc. Powoli, bezszelestnie wyszedł z pomieszczenia, był lekko schylony. Przez głowę przeszło mu wiele myśli, ale tą najważniejszą była myśl o zabójcy, który w dalszym ciągu mógł się czaić gdzieś w pobliżu. Nie chciał tego robić, ale instynkt pokierował go w stronę końca korytarza. Musiał dowiedzieć się co to, albo kto to.
Temat: Re: Ruiny Pałacu Sprawiedliwości Pon Sie 26, 2013 12:45 pm
Krótko po zniknięciu Aarta, na placu przed Pałacem Sprawiedliwości pojawił się oddział, złożony z kilku Strażników Pokoju. Twarze mieli poważne, a idąc, czujnie rozglądali się na boki, jakby spodziewali się powrotu napastnika. Kiedy dotarli do Vivian, odsunęli ją nieznacznie, sami układając ciało Tima na noszach i przykrywając je ciemnym materiałem. W ślad za nimi podążył spory samochód, jadąc powoli po świeżym śniegu. - Zabrać panią do szpitala? Mogliby dać pani coś na uspokojenie - zapytał jeden z mężczyzn, ten, który wcześniej odciągnął Vivian na bok, podczas gdy jego koledzy wkładali osłonięte tkaniną nosze do pojazdu. Ten chwilę potem odjechał, pozostawiając za sobą jedynie trójkę strażników, czekających na odpowiedź kobiety.
Vivian Darkbloom
Wiek : 23 Zawód : Architekt z ramienia rządu i archiwistka w jednym Przy sobie : Dokumenty, telefon, scyzoryk, odtwarzacz mp3, notes Znaki szczególne : długie, rude włosy, siatki blizn na nadgarstkach, ledwo widoczne blizny na nozdrzach
Temat: Re: Ruiny Pałacu Sprawiedliwości Pon Sie 26, 2013 12:52 pm
Siedziała przy ciele, dopóki nie pojawili się Strażnicy. Tak jak przypuszczała, odsunęli ją, żeby zabrać Tima, okrytego ciemnym materiałem. Ich własnego dowódcę, który zginął za szybko. - Zabrać panią do szpitala? Mogliby dać pani coś na uspokojenie. - powiedział jeden z mężczyzn, ten, który odprowadził ją na bok. Zerknęła na niego. Był chyba jednym z tych podwładnych Tima, którzy znali ją i wiedzieli, że była z nim związana. - Nie... Zostanę tutaj. Mój kuzyn powinien zaraz po mnie przyjść. - spojrzała na kilka plam krwi na ziemi. Samochód odjechał, a ona została z trzema Strażnikami, którzy zapewne mieli odprowadzić ją do szpitala lub przytrzymać, gdyby zasłabła. - Jeśli mogę o coś prosić... - spojrzała na nich smutno. - Zajmijcie się nim, jak należy. Uśmiechnęła się smutno do każdego z nich, w milczeniu dziękując za pomoc, po czym odeszła na bok, czekając, aż odejdą. Potrzebowała samotności.
Temat: Re: Ruiny Pałacu Sprawiedliwości Pon Sie 26, 2013 1:12 pm
Gdy Aart wszedł do pokoju, rozległ się tupot setek małych nóżek. To szczury uciekały przed przybyszem, chroniąc się w zakamarkach pokoju, który dawniej musiał być małym salonem. Wśród pogryzionych mebli, na małym taborecie leżały piękne, nienaruszone skrzypce.
Aart Miksa
Wiek : 18 Zawód : Muzyk Przy sobie : Nóż ceramiczny, śpiwór, półtoralitrowa butelka wody, śpiwór, latarka, lokalizator, krótkofalówka, zapasy jedzenia, rewolwer, naboje, telefon komórkowy
Temat: Re: Ruiny Pałacu Sprawiedliwości Pon Sie 26, 2013 1:38 pm
Cisza nie miała tutaj sensu. Mimo, że pałac był opuszczony i zniszczony, ciągle się tu coś działo. Niepokojącym dźwiękiem, który zmusił Aarta do zaprzestania posiłku były szczury, wszechobecne w tym miejscu szczury. Wszedł do środka, blask księżyca przebijał się przez dziury w ścianie oświetlając nieco wnętrze pomieszczenia. Nagle zobaczył jakiś przedmiot. Leżał on na krześle, wyglądał pięknie i wzbudził w nim niezwykłe emocje. Nie wiedział dlaczego jego serce bije jak oszalałe. Podszedł do owego przedmiotu. Był piękny, starannie rzeźbiony, drewniany antyk. Ciekawe do kogo należał? Gdzieś obok leżał skórzany futerał. Chłopak przeszukał pochwę na instrument i wyciągnął z niego smyczek. Wziął skrzypce w ręce, przyłożył do brody. Te czynności były dla niego takie naturalne, jakby wpojone w jego przyzwyczajenia od dawien dawna. Smyczek otarł się o powierzchnię struny, wydał nieczysty dźwięk. Bystre ucho szatyna wychwyciło tę anomalię. Zaczął stroić skrzypce po kolei naciągając, lub poluźniając struny. W końcu zaczął ponownie. Nuty pokazywały mu się przed oczami. Grał, jego serce rozpierała radość. Zaczynał powoli, jego palce musiały przyzwyczaić się do naciskania na struny i szybkiego zmieniania miejsca. W między czasie zaczął przyspieszać. Jego głowę zaatakował szalony nurt wspomnień. Słońce, białe firany kołysane na wietrze, uśmiechnięta blondynka ze spiętymi do góry kręconymi włosami. Siedziała przy pięknym, czarnym pianinie. Nagle widok skrzypiec, jakby to on na nich grał. Czuł radość, jakby to na prawdę miało miejsce. W końcu zaczął grać bardzo głośno, tak, że dało się go usłyszeć aż na zewnątrz pałacu. Czerń, stłumione oklaski, widok jakiegoś komentatora. On, dookoła orkiestra, pojedynczo wychodzące osoby, wiwaty, okrzyki. Wszystko jak za mgłą. A on gra, gra w przerwach, umila czas. Ludzie się uśmiechają, kamery kręcą zbliżenia. Nie jest zadowolony, czuje jakby coś tracił. Koniec utworu. Otworzył oczy. Po policzkach spływały po woli krople łez, gorących i słonych. Rozejrzał się dookoła, w końcu spojrzał na swoje dłonie. Zniszczone czasem, potrafiące zrobić coś pięknego. W końcu doszło do niego. On umie grać na skrzypcach, w końcu dotarło do niego coś z przeszłości. Nie chciał żeby go ktoś zobaczył. Szybko schował instrument do pokrowca i nałożył go na plecy. Wrócił do pokoju, gdzie zostawił torbę z jedzeniem , usiadł. W końcu po chwili błogiego wyciszenia powstał i zebrał swoje tobołki, po czym wyruszył tylnym wyjściem. Zniknął.
Ashe Cradlewood
Wiek : 21 Przy sobie : czarna, skórzana torba, a w niej: fałszywy dowód tożsamości, mapa podziemnych tuneli, wytrych, medalik z kapsułką cyjanku, nóż ceramiczny, zapalniczka, paczka papierosów, leki przeciwbólowe, latarka z wytrzymałą baterią Obrażenia : złamane serce
Temat: Re: Ruiny Pałacu Sprawiedliwości Pon Sie 26, 2013 1:53 pm
Teoretycznie diabelski młyn, w rzeczywistości - niebyt.
Przecięła ruchliwą uliczkę, wkładając ręce do kieszeni kurtki i wbijając wzrok w rozmakający na brudnym chodniku śnieg. Znowu wracała pod Pałac i znowu ciągnęła ją tam jakaś nieokreślona, niewytłumaczalna siła. Wcześniej wydawało jej się, że rozwalające się mury stanowiły namiastkę dawnego życia, ale dlaczego dzisiaj miałaby chcieć do niego wracać? Nic się nie zmieniło, mruknęła do siebie w myślach, sama nie do końca w to wierząc. Oczywiście, że się zmieniło. Odkąd rozstała się z Noah pod rozwalającym się, diabelskim młynem, nie mogła powstrzymać kręcących się w kółko myśli. Zupełnie jakby jej umysł przestawił się na jakiś inny tryb i zmuszał ją do ponownego przemyślenia wszystkich dotychczasowych przekonań. A wnioski, do których w ten sposób dochodziła, wcale nie poprawiały jej nastroju. Pogrążona we własnych myślach, zauważyła samochód Strażników Pokoju dopiero, kiedy prawie wpadła mu na maskę. Powietrze rozdarł dźwięk klaksonu, a ona odskoczyła jak oparzona, początkowo nie wiedząc, co się dzieje. Pośliznęła się na oblodzonym fragmencie jezdni, zatoczyła się jak pijana i upadła prosto w przydrożną zaspę. - Cholera - warknęła cicho, ale jej głos i tak zginął w kakofonii przekleństw, która dobiegła zza okien pojazdu. Podniosła głowę akurat w idealnym momencie, żeby zobaczyć twarz jednego ze strażników i jego wygrażającą w jej kierunku pięść. Zacisnęła zęby, powstrzymując się resztkami silnej woli od pokazania mu środkowego palca, po czym podniosła się z chodnika, otrzepując ze śniegu kurtkę i wytrząsając śnieg spod czapki. Zgromiła wzrokiem jakiegoś przechodnia, który zatrzymał się, zaciekawiony, i minęła kolejny zakręt, wynurzając się z uliczki juz na placu przed Pałacem Sprawiedliwości. Pierwszy wniosek? Nie była sama. Zamarła w miejscu, wpatrując się w rudowłosą dziewczynę, znajdującą się przed wejściem do budynku. Odruchowo chciała się schować, ale postać w jakiś sposób wydała jej się znajoma. Zrobiła kilka kroków do przodu, przy okazji lustrując uważnie okolicę i sprawdzając, czy na pewno były same, a jednocześnie próbując sobie przypomnieć, gdzie wcześniej mogła widzieć tę dziewczynę. Była dobrze ubrana, co sugerowałoby kogoś z Dzielnicy Rebeliantów, tym samym znacznie zawężając krąg możliwych osób. Nick, pojawiło się w jej głowie. Uśmiechnęła się pod nosem, kiedy jej umysł przywołał z pamięci obraz jej najlepszego przyjaciela i rudowłosej, majaczących w oddali na brzegu Moon River. Przyspieszyła kroku, przypominając sobie także rozmowę z Noah i od razu łącząc fakty. Dopiero po chwili zorientowała się, że kobieta płacze. Wtedy jednak była już na tyle blisko, że odwrót wydawał się niemożliwy. Przystanęła więc po prostu w pewnej odległości, czekając, aż nieznajoma zwróci na nią uwagę. Nie chciała wdawać się w przyjacielską pogawędkę, a jedynie zapytać, gdzie może znaleźć Dominika. - Przepraszam? - odezwała się cicho, nie chcąc jej wystraszyć i podnosząc dłonie na wysokość klatki piersiowej, żeby pokazać jej, że nie ma złych zamiarów. Nie mogła być pewna, co siedziało jej w głowie, zwłaszcza, że wyglądała na roztrzęsioną.
Vivian Darkbloom
Wiek : 23 Zawód : Architekt z ramienia rządu i archiwistka w jednym Przy sobie : Dokumenty, telefon, scyzoryk, odtwarzacz mp3, notes Znaki szczególne : długie, rude włosy, siatki blizn na nadgarstkach, ledwo widoczne blizny na nozdrzach
Temat: Re: Ruiny Pałacu Sprawiedliwości Pon Sie 26, 2013 2:43 pm
Przysiadła na schodach przed wejściem do Pałacu, rozmyślając o tym wszystkim, co działo się przez dwadzieścia dwa lata jej życia. Trzynastka, teraz Kapitol. Zastanawiała się, jak wyglądało życie w tym mieście przed wybuchem rebelii. Jacy byli ludzie? Czy wszyscy byli tacy, jak o nich mówiono – kolorowi, przesadnie wymalowani i wywyższający się ponad innych mieszkańców Panem? Czy życie było choć trochę lepsze niż musiało być teraz...? W cały ten obraz Kapitolu usiłowała wpasować to, co było już niemożliwe. Rodzinę. Siebie i Tima w otoczeniu dzieci i rodziców. Thomasa, zabawiającego wnuki. Tima, rozpalającego ogień w kominku. Siebie samą, jak siedzi na łóżku swoich dzieci i czyta im bajki… Ale to tylko marzenie, które może się już nie spełnić. Nigdy wcześniej nie brała pod uwagę związku z kimś innym, niż Tim Minchin; może dlatego, że był dla niej zbyt wyjątkowy. Poza Nickiem, był jedynym członkiem rodziny, któremu ufała. Uniosła głowę i spoglądała na zniszczony budynek. Jeśli dobrze pamiętała, to tutaj mieszkali kolejni prezydenci, rządzący Panem, w tym Snow. Budowla była naprawdę majestatyczna i dziewczyna w pełni rozumiała zachwyt niektórych architektów. W środku musiała być jeszcze piękniejsza, pełna wielu pomieszczeń. Jeśli mieszkali tu prezydenci, z pewnością znajdowało się tutaj wiele pomieszczeń związanych z rządem, sale konferencyjne, jakieś archiwa, pokoje gościnne dla osób z rządu, biblioteka. Kto wie, może nawet sale balowe – w końcu prezydent Snow był znany z wydawania przyjęć… Podobno nawet nieco trujących. Samochód wiozący ciało Tima już odjechał. Zastanawiała się, co zrobią. Czy dojdzie do kremacji czy po prostu położą ciało do trumny i zagrzebią ją w ziemi, bez żadnych zbędnych szopek… Ale to było mało prawdopodobne. Jej ukochany był głównodowodzącym Strażników Pokoju i w dodatku krewnym Almy Coin, co mogło oznaczać całą tę wojskową pompę. Cudownie, pomyślała, bawiąc się włosami, które splatała w warkocz. Po prostu cudownie. Nagle dostrzegła jakiś ruch. W jej stronę ktoś szedł. Wytężyła wzrok i dostrzegła niewysoką, szczuplutką blondynkę, chyba z dość niewyraźną miną. Zapewne kolejna mieszkanka Kapitolu, co zdradzał jej ubiór… Ale w przeciwieństwie do innych Kapitolińczyków, których Vivian mijała na ulicy, ta dziewczyna wyglądała na… zwykłą. Prozaicznie normalną, szalenie normalną istotę. Rudowłosa westchnęła, ocierając łzy. Nie umiała przestać płakać, bo wszystko dookoła przypominało jej o Timie. I te kilkanaście kropel krwi na śniegu. Na jej spodniach, chociaż tych nie zauważyła. Drżące dłonie. Ten strach, który ją ogarnął. Blondynka przystanęła kilka metrów od niej, jakby zaskoczona. No tak, pewnie wyglądam dość dziwnie, przemknęło jej przez myśl. Ale ta dziewczyna chyba nie chciała jej skrzywdzić, tak można była wywnioskować po jej gestach. - Przepraszam? – odezwała się cicho nieznajoma. Darkbloom zerknęła na nią, w myślach błyskawicznie rejestrując jej twarz, ubiór i postawę. Nawet gdyby obca rzuciła się na nią z nożem… było jej wszystko jedno. Przygryzła wargę. - Tak? – zapytała, patrząc na dziewczynę zaczerwienionymi od płaczu oczyma
Ashe Cradlewood
Wiek : 21 Przy sobie : czarna, skórzana torba, a w niej: fałszywy dowód tożsamości, mapa podziemnych tuneli, wytrych, medalik z kapsułką cyjanku, nóż ceramiczny, zapalniczka, paczka papierosów, leki przeciwbólowe, latarka z wytrzymałą baterią Obrażenia : złamane serce
Temat: Re: Ruiny Pałacu Sprawiedliwości Pon Sie 26, 2013 3:57 pm
Im dłużej przebywała w towarzystwie dziewczyny, tym więcej dostrzegała szczegółów, rzucających nowe, dziwne światło na panującą sytuację. Rozpacz na twarzy nieznajomej, jasnoczerwone, powoli krzepnące plamki na śniegu, unosząca się w powietrzu atmosfera tragedii. Zmarszczyła brwi, dodając do obrazka odjeżdżającą stąd furgonetkę Strażników Pokoju, na którą prawie wpadła i ze stworzonego w ten sposób równania wyciągnęła wnioski co najmniej niepokojące. Po pierwsze, stało się tutaj coś złego. Ktoś został zamordowany? Rozejrzała się dookoła, ale okolica nie chciała odsłonić przed nią większej ilości szczegółów. Żadnych śladów walki, szamotaniny, czegokolwiek. Po prostu kilka plam krwi i fragment przydeptanego śniegu, a także ślady kół, zasypywane właśnie świeżym puchem. Skierowała wzrok z powrotem na kobietę, otwierając usta i mając zamiar zadać pytanie, z którym tak właściwie tu przyszła, ale wtedy jeszcze jedna myśl zmroziła ją od środka. Serce zabiło jej niespokojnie, splatając drobne fakty w mozaikę, której nie chciała i nie miała zamiaru przyjąć do wiadomości. Potrząsnęła głową, jakby chcąc wygonić z głowy natrętne myśli, ale niestety nie dało się pozbyć ich tak łatwo. Jeszcze raz przeniosła spojrzenie na plamy krwi i z powrotem na rudowłosą, podczas gdy w uszach rozbrzmiał jej głos Noah, mówiącego, że Nick będzie w Kwartale. Nie, powiedziała sobie stanowczo. Nickowi nic nie jest. Odchrząknęła, robiąc kolejny krok w kierunku dziewczyny. - Jestem... - zaczęła, czując, że należałoby się przedstawić, a jednocześnie odruchowo się przed tym wzbraniając. Jeśli jednak nieznajoma faktycznie była znajomą jej przyjaciela, chyba nie musiała obawiać się niczego z jej strony. Poza tym wciąż wypominała sobie ostatni raz, kiedy postanowiła skłamać. - Nazywam się Ashe Cradlewood. Nie znasz mnie, ale wydaje mi się, że ty możesz znać mojego... że możesz znać Dominika Terraina. Obiło mi się o uszy, że będzie w najbliższych dniach na terenie Kwartału. Nie wiesz może, gdzie mogę go znaleźć? - Zrobiła kolejny krok do przodu, po czym przystanęła, opuszczając dłonie i wkładając je z powrotem do kieszeni, bo zdążyły już porządnie zmarznąć. Westchnęła cicho, wypuszczając z ust obłok białej pary i zakołysała się lekko na stopach, tylko pozornie tracąc część czujności. W rzeczywistości przez cały czas uważnie nasłuchiwała, gotowa w każdej chwili zerwać się do ucieczki, gdyby z którejś z przylegających do placu uliczek dobiegł dźwięk kroków. Jej oczy, niby utkwione w postaci kobiety, od czasu do czasu kontrolowały okolicę, szukając jakichkolwiek anomalii, ale jak na razie - bezskutecznie. Wyglądało na to, że dookoła było całkowicie pusto, a cokolwiek się tutaj zdarzyło wcześniej, należało już w tej chwili do przeszłości. Właśnie. Skierowała uwagę z powrotem na rudowłosą, orientując się, że nie była chyba w najlepszym stanie. W normalnych okolicznościach raczej by się tym nie przejęła, ale te były dalekie od normalności. - I, przepraszam, ale czy coś się stało? - dodała, rzucając dziewczynie spojrzenie z ukosa, chociaż jej wzrok od czasu do czasu sam błądził niepewnie w stronę ciemniejących plam krwi. I może było to całkowicie dziecinne, ale wolałaby, żeby ktoś je zasłonił.
Vivian Darkbloom
Wiek : 23 Zawód : Architekt z ramienia rządu i archiwistka w jednym Przy sobie : Dokumenty, telefon, scyzoryk, odtwarzacz mp3, notes Znaki szczególne : długie, rude włosy, siatki blizn na nadgarstkach, ledwo widoczne blizny na nozdrzach
Temat: Re: Ruiny Pałacu Sprawiedliwości Pon Sie 26, 2013 6:02 pm
Jej spojrzenie błądziło od blondynki do plam krwi na śniegu. Jak dziwne bywa ludzkie życie. Przyszła do Kwartału wraz z redakcją "Capitol’s Voice", gotowa przeprowadzać wywiady z ludźmi. A skończyła w ruinach, zapłakana, sama, Rory gdzieś znikła, a Viv umiejętnie spłoszyła ich potencjalnego kandydata do wywiadu – choć tego ostatniego nie żałowała najbardziej. No i Tim. Jej ukochany, martwy Tim, którego już nie pocałuje i nie powie mu, że go kocha, no, chyba że przy otwartej trumnie. Ta myśl rozbawiła ją do tego stopnia, że rozpogodziła się. Odrobinę. Blondynka, kimkolwiek była, przypominała Vivian spłoszoną łanię. Co rusz rozglądała się, obserwując otoczenie, baczna i czujna. W każdej chwili gotowa do ucieczki. To było… Intrygujące, nawet bardzo; na tyle, że Vivian po raz pierwszy od tego feralnego momentu zwróciła uwagę na czyjeś słowa. Nazywała się Ashe. Ashe Cradlewood. W umyśle rudowłosej pojawiło się nikłe wspomnienie Nicka, który w trakcie jednych z wielu rozmów wspomniał to imię. Ashe… Musiała być więc dla niego kimś niezwykle ważnym, skoro o niej wspominał. Kto wie, może to jakaś bliska mu osoba, którą znał z czasów jeszcze przed rebelią? Nie mogła być tego pewna, ale kiedy zerknęła w smutne oczy dziewczyny naprzeciwko, poczuła przypływ sympatii. - Ashe, nazywam się Vivian Darkbloom. Jestem kuzynką Nicka i… Cóż, właśnie tu na niego czekam. – skinęła głową dziewczynie i wyciągnęła ostrożnie dłoń. Nie miała niczego do ukrycia, Ashe nie wyglądała na kogoś, kto chciałby ją zabić… Ponadto zaledwie usłyszała imię kuzyna, Viv pojęła, że za nic w świecie nie mogłaby nawrzeszczeć na nowo poznaną osobę, zwłaszcza, jeśli miała coś wspólnego z Terrainem. – Nick wybrał się gdzieś przeprowadzić wywiad, dał znać, że tu wpadnie… Straciła poczucie czasu. Ile minut minęło od zabójstwa Tima? Gdy zerknęła uważniej na otoczenie, jedynie chmury na niebie mogły dać jej odpowiedź. Pół godziny, może godzina, czyli znacznie dłużej, niż się spodziewała. Znała Nicka na tyle by wiedzieć, że może zasiedział się ze swoim rozmówcą, wypytując o szczegóły życia w Kwartale i opinie o systemie władzy. Mimo to jednak nie umiała do końca uciszyć wewnętrznego niepokoju, który pojawił się, zaledwie Ashe wymówiła imię Nicka. - Pewnie zauważyłaś krew. – zaczęła. Głos nieco jej drżał. – I widziałaś samochód ze Strażnikami Pokoju, który stąd wyjechał. Westchnęła na moment, a jej oczy znów zapełniły się łzami. Nieco zawstydzona, odwróciła na chwilę wzrok od Ashe i wpatrzyła się w te plamy krwi. Przeklęte plamy krwi, od których nie mogła oderwać spojrzenia. - W aucie wieźli ciało swojego dowódcy, a mojego chłopaka, Tima. – uśmiechnęła się smutno do Cradlewood. – Przyszedł tutaj najpewniej wezwany przez moją przyjaciółkę, kiedy razem ze znajomą zostałyśmy… Zaskoczone przez grupę Kapitolińczyków. Moja znajoma odważyła się im odpowiadać i na pożegnanie dostała od dowódcy postrzał w stopę, chociaż ktoś inny wspomniał, że i tak dużo im pomagała. Dziewczyna postanowiła udać się do szpitala, a ja zostałam tutaj… I chwilę po tym, jak przyszedł Tim, ktoś do niego strzelił. W kark. Zginął od razu. Odruchowo przygryzła wargę, wracając spojrzeniem do Ashe. Miała dziwne przeczucie, że ta dziewczyna, kimkolwiek jest, prawdopodobnie zrozumie jej sytuację. Jej postawa, sposób, w jaki się odzywała, wszystko to składało się na obraz dziewczyny wychowanej w porządnej rodzinie. Kto wie, może i ona straciła wszystko, co składało się na jej świat? - Podejrzewam, że strzał był przeznaczony dla mnie, ale niewykluczone, że to Tim był celem. – westchnęła. Stanowczo za dużo gadała, nie wiedząc, kim jest panna Cradlewood. Ale jeśli Dominic ją znał i darzył ją zaufaniem, Vivian mogła od razu wciągnąć ją na listę osób, które darzy sympatią. Zwłaszcza, że Ashe nie wyglądała na typową paplę, jakie rudowłosa znała. – Jeśli chcesz, możemy poszukać Nicka. – dodała, uśmiechając się łagodnie – zupełnie tak, jakby bała się spłoszyć Ashe.
Ashe Cradlewood
Wiek : 21 Przy sobie : czarna, skórzana torba, a w niej: fałszywy dowód tożsamości, mapa podziemnych tuneli, wytrych, medalik z kapsułką cyjanku, nóż ceramiczny, zapalniczka, paczka papierosów, leki przeciwbólowe, latarka z wytrzymałą baterią Obrażenia : złamane serce
Temat: Re: Ruiny Pałacu Sprawiedliwości Wto Sie 27, 2013 1:23 pm
Atmosfera, jaka wisiała w powietrzu, była co najmniej dziwna i zaprawiona trudną do określenia niezręcznością. Mimo, że Vivian była sama, kiedy do niej podeszła, czuła się tak, jakby przerwała komuś prywatną rozmowę i przez chwilę, zanim kobieta się odezwała, miała ochotę odwrócić się i uciec. Nie byłoby to zresztą w jej wykonaniu nic nowego, uciekanie powoli wchodziło jej w nawyk. Tylko przez moment zawahała się, patrząc na jej wyciągniętą rękę. Nie dlatego, że nie ufała jej jakoś specjalnie, ale dlatego, że z zasady nie ufała nikomu. Zaraz jednak zrobiła kilka kroków do przodu, prawie całkowicie niwelując dzielący je dystans i uścisnęła rudowłosej dłoń. Być może przekonała ją szczerość, płynąca z jej słów, a może pokrewieństwo z Nickiem, chociaż zakładanie z góry, że cała rodzina jej przyjaciela będzie jej przychylna, było więcej niż naiwne. Objęła się ramionami, dodając sobie w ten sposób pewności siebie i wysłuchując wszystkiego, co Vivian miała do powiedzenia. Nie spodziewała się takiego napływu informacji, dlatego jej brwi lekko podjechały w górę. Przez chwilę walczyła ze sobą, żeby jej nie przerwać i nie ostrzec przed taką wylewnością, zwłaszcza na terenie Kwartału, ale z drugiej strony dziewczyna wcale nie wyglądała na głupią czy nawiną. Jeśli postanowiła, że Ashe jest godna zaufania, musiała wiedzieć coś o niej już wcześniej, najprawdopodobniej od Dominika. Zacisnęła więc tylko usta, od czasu do czasu błądząc wzrokiem między ciemnymi plamami, wyraźnie odcinającymi się na jasnym śniegu, a twarzą rozmówczyni. - Nie powinniście byli tu przychodzić - powiedziała cicho, przerywając ciszę, jaka nastąpiła po słowach Vivian. Z tego, co zrozumiała, Nick był w Kwartale razem z grupą innych dziennikarzy, planując przeprowadzić wywiady z mieszkańcami. Przymknęła na moment oczy, próbując ułożyć sobie ten fakt w głowie, ale w żaden sposób nie pasował. Potarła bezwiednie skronie. Wrzucenie grupy rebelianckich dziennikarzy w sam środek getta w nadziei na to, że uda im się wyciągnąć cokolwiek z Kapitolińczyków, wydawało jej się szczytem naiwności. Nie trzeba było być specjalnie inteligentnym ani wyczulonym, żeby zauważyć nienawiść, płynącą z tego miejsca w stronę każdego, kto miał cokolwiek wspólnego z Coin. Czy jej przyjaciel tego nie widział? Bzdura. Na pewno zdawał sobie sprawę z tego, jak wygląda sytuacja. Jeśli więc mimo wszystko zdecydował się zaryzykować, musiał działać z rozkazu, nie z własnej woli. Zacisnęła odruchowo pięści, czując jednocześnie jak w gardle rośnie jej wielka gula, po czym otworzyła ponownie oczy i przeniosła wzrok na Vivian. - Wiesz może, w której części Kwartału jest Nick? - zapytała, drżąc na samą myśl o możliwych ewentualnościach. Wyobraźnia podsunęła jej obraz mężczyzny, pobitego i zakrwawionego, leżącego samotnie w jednym z licznych zaułków. Potrząsnęła głową, odpychając od siebie tę wizję. - Zresztą nieważne. Idzie tutaj, tak? - upewniła się, a słysząc pytanie rudowłosej, tylko kiwnęła głową. Zacisnęła usta, czekając na jej reakcję, ale jakiś natrętny głosik, który znalazł sobie miejsce w jej umyśle, przekonywał ją, że powinna powiedzieć coś jeszcze. Zawiesiła wzrok na wciąż wyraźnie zaczerwienionych oczach dziewczyny, uświadamiając sobie, czego była świadkiem zaledwie kilkanaście minut temu. Z drugiej strony, tak naturalny gest jak przytulenie czy poklepanie po ramieniu mógłby wypaść niezręcznie i nieszczerze, biorąc pod uwagę fakt, że wcale się nie znały. Nie wydawało jej się zresztą, żeby Vivian tego oczekiwała. Ona sama nie lubiła ludzi, którzy litowali się nad nią, albo próbowali obdarzać ją współczuciem - przy tych pierwszych odczuwała tylko gorącą irytację, drudzy natomiast sprawiali, że zamiast grać silną, rozklejała się jeszcze bardziej. Dlatego kiedy w końcu zdecydowała się coś powiedzieć, z jej ust wydostało się tylko jedno, krótkie zdanie. - A, i... Vivian, tak? Przykro mi z powodu Tima.
Vivian Darkbloom
Wiek : 23 Zawód : Architekt z ramienia rządu i archiwistka w jednym Przy sobie : Dokumenty, telefon, scyzoryk, odtwarzacz mp3, notes Znaki szczególne : długie, rude włosy, siatki blizn na nadgarstkach, ledwo widoczne blizny na nozdrzach
Temat: Re: Ruiny Pałacu Sprawiedliwości Wto Sie 27, 2013 2:23 pm
Ashe miała w sobie coś, co mogłoby zarówno urzec, jak i niepokoić. Ten niepokój. Niepewność. Nieufność, którą było widać w jej oczach. To zaciekawiło Vivian, która z natury była dość otwartą osobą i lubiła poznawać nowe osoby. Ale Cradlewood w żaden sposób nie dało się wpasować w typowy kanon osób, które rudowłosa już poznała. A może po prostu wśród ludzi, których znała, było zbyt wielu ekstrawertyków? Patrzyła, jak Ashe obejmuje się ramionami, rozglądając dookoła. Sprawiała wrażenie, jakby było jej zimno. Vivian pożałowała nagle swojego porządnego ubioru. Płaszcz, który miała na sobie, bardziej przydałby się blondynce. Niewiele myśląc, ściągnęła go i podała rozmówczyni. - Trzymaj. – być może w jej oczach było zbyt wiele stanowczości, a może za dużo troski, ale naprawdę potrzebowała, by Ashe wzięła ten przeklęty płaszcz. Poza tym, znając Nicka, chciałby, żeby Viv pomogła jakoś jego znajomej. - To moja koleżanka wybrała to miejsce, nie ja. Ja.. Hmm, pewnie cię to zdziwi, ale nawet nie pracuję w redakcji. – przekrzywiła głowę i uśmiechnęła się lekko. Powoli zaczynała czuć się lepiej. Cradlewood pozwoliła jej powiedzieć o Timie, nie przerywając ani razu. To było niespodziewanie miłe; mogła powiedzieć wszystko, co leżało jej na sercu bez obawy, że usłyszy stek bzdur i fałszywego współczucia. Może i Ashe kogoś straciła i wiedziała, jak to jest, żyć z tą stratą przez najbliższe lata. Może zmuszona była patrzeć, jak cały jej świat rozpada się na kawałki. Uśmiechnęła się do niej znowu; nie wiedzieć czemu, zaczynała czuć do blondynki sympatię. – Właściwie Nick nie wspomniał mi, dokąd idzie. Miał tu być… - zerknęła na telefon. – Cóż, ponad godzinę temu. Miała wrażenie, że pomyślały o tym samym. Nick miał lekką tendencję do pakowania się w kłopoty, a ostatnim życzeniem Vivian byłoby ujrzeć kuzyna, idącego w ślady jej ukochanego. To byłoby jeszcze bardziej nie do zniesienia, zwłaszcza, że czułaby się potwornie winna. Cholera, Nick, gdzie jesteś? Wyjęła telefon i napisała do Terraina szybkiego smsa. Nie oczekiwała od kompletnie nieznajomej osoby fali współczucia, ale słowa Cradlewood były czymś… Po prostu miłym. Szczerym. Vivian nie spodziewała się, że w Kwartale mogą być osoby skłonne do rozmów i wysłuchania tego, co mają do powiedzenia rebelianci. Kiedyś, w Trzynastce, jedna z nauczycielek usiłowała wpoić jej i innym dzieciakom typowy stereotyp Kapitolińczyków – bogaci, puści, egzaltowani, z kolorowymi twarzami i kamieniami szlachetnymi, wszczepianymi w skórę, którzy wielbili kolorowe makijaże, piórka, barchany i różne inne rzeczy. Patrząc na Ashe, nie mogła wyobrazić sobie tej kruchej istoty w jakimś kolorowym stroju. To było… Za krzykliwe. - Dzięki. – powiedziała cicho, znów zerkając na plamę krwi. Uspokajała się, powoli. – Nie patrz na tę krew, Ashe – mruknęła, wstając. Podeszła do plam i ze spokojem uklękła, zacierając krew czystym śniegiem. Nie przerwała pracy, póki nie zasłoniła wszystkiego. Znów poczuła napływający smutek, a wspomnienie Tima i jego śmiechu zabolało tak mocno, że musiała znów zacisnąć zęby. Patrzyła na niebo, aż uspokoiła się na tyle, by móc wstać. Byleby tylko nie płakać, ta dziewczyna na pewno widziała już za dużo cierpienia. - Wydaje mi się, że mógł przejść się do Violatora.- rzuciła, patrząc na Cradlewood z ledwie wyczuwalnym zaniepokojeniem. Jeśli Nick faktycznie tam poszedł, mógł oberwać. Jeśli nie – chwała wszelkim bóstwom tego świata. Ciekawiło ją, czy Ashe będzie towarzyszyć jej w poszukiwaniach Dominica. Zastanawiała się, czy blondynka wie, z kim ma do czynienia i, jeśli wie, jak wpłynie to na ich relacje.
Ashe Cradlewood
Wiek : 21 Przy sobie : czarna, skórzana torba, a w niej: fałszywy dowód tożsamości, mapa podziemnych tuneli, wytrych, medalik z kapsułką cyjanku, nóż ceramiczny, zapalniczka, paczka papierosów, leki przeciwbólowe, latarka z wytrzymałą baterią Obrażenia : złamane serce
Temat: Re: Ruiny Pałacu Sprawiedliwości Wto Sie 27, 2013 3:24 pm
Złapała płaszcz odruchowo, przytrzymując go w wyciągniętej ręce i przyglądając mu się ze zdziwieniem, jakby nie była do końca pewna, jakim cudem w ogóle się tam pojawił. Rzuciła przelotne spojrzenie w stronę Vivian, może podświadomie czekając na jakieś wyjaśnienie, podczas gdy jej myśli znów rozpoczęły dezorientującą gonitwę w kółko. Rebelianci coraz bardziej ją zaskakiwali i sama nie była do końca pewna, czy pozytywnie, czy negatywnie. Może ani jedno ani drugie, a może oba na raz, nieistotne. W każdym razie wydawali się być tak pełni sprzeczności, że odkrycie, co naprawdę siedzi im w głowach stawało się niemożliwe. Może naprawdę mieszkańców dystryktów i Kapitolu dzieliła przepaść nie do przeskoczenia, polegająca na różnicach w rozumowaniu, których ani jedna, ani druga strona nie potrafiła zrozumieć? Bo jeśli było inaczej, to dlaczego najpierw budowali mury i zamykali ich w odizolowanym getcie, a później starali się pomagać? Po tym, jak Noah podniósł ją z ulicy, mogła tłumaczyć to sobie wyłamującą się jednostką, wyjątkiem, potwierdzającym regułę. Ale jak się do tego miała kobieta, ofiarująca jej własny płaszcz, której tak na dobrą sprawę nawet nie znała? Westchnęła cicho, podchodząc do niej bliżej i zarzucając jej tkaninę z powrotem na ramiona. - Zatrzymaj go - powiedziała cicho, ale stanowczo, wzruszając jednocześnie ramionami. - To znaczy, nie zrozum mnie źle, to naprawdę miłe, ale jakoś sobie radzę. Poza tym, staram się nie rzucać w oczy. Wiesz, bezpieczeństwo i tak dalej. - Posłała dziewczynie uśmiech, niezbyt szeroki, ale całkowicie szczery. W jakiś sposób nie potrafiła odnosić się do niej wyniośle, jak do innych rebeliantów. Może miała na to wpływ mała tragedia, której właśnie była świadkiem, a może po prostu odpłacała się tym, czego sama doświadczyła. Kiedy Vivian przyklękła, zasłaniając ciemne plamy świeżym śniegiem, niewiele myśląc, zrobiła to samo, a ten gest zdziwił ją samą. Było jednak coś oczyszczającego w lodowatym dotyku białego puchu i tym, jak przykrywał czerwień, czyniąc ją znów nieskazitelną i idealną. Pozornie. Bo dopóki istnieli ludzie, wiedzący, co skrywa, nigdy nie miało być jej dane cieszyć się mianem perfekcyjnej. A może przeciwnie. Może właśnie to taką ją czyniło. Przez cały czas myślała o Nicku, a nazwa Violatora, padająca z ust dziewczyny, wcale jej nie uspokoiła. Wiedziała co prawda, ze jej przyjaciel potrafi o siebie zadbać, a przynajmniej - że kiedyś potrafił. Przez rok czasu wiele mogło się zmienić i jeśli ktoś zapytałby ją o zdanie, to wręcz zarzekałaby się, że się zmieniło. Przypomniała sobie ich ostatnie spotkanie i pierwszy szok, który przeżyła na widok jakiegoś dziwnego smutku, kryjącego się w oczach i gestach mężczyzny. Smutku, który mógł się tam pojawić jedynie na skutek fali mało optymistycznych wydarzeń. Podniosła wzrok na Vivian, dopiero kiedy ostatni ślad czerwieni zniknął pod warstwą śniegu i natychmiast się wyprostowała, chowając zmarznięte dłonie do kieszeni kurtki. - Mam tam znajomych - powiedziała odruchowo, sama do końca nie wiedząc, po co. Może wycieczka tam faktycznie miałaby sens, bo jeśli Nick zahaczył o bar, z całą pewnością ktoś zwrócił na niego uwagę. Nie wiedziała tylko, czy powinna się z tego faktu cieszyć, czy martwić tym bardziej. Jakoś nie mogła wyobrazić sobie przyjaciela, ucinającego sobie lekką pogawędkę z którymś z pracowników albo klientów. - Zgaduję, że nie jesteś w stanie złapać go telefonem? - zapytała.
Vivian Darkbloom
Wiek : 23 Zawód : Architekt z ramienia rządu i archiwistka w jednym Przy sobie : Dokumenty, telefon, scyzoryk, odtwarzacz mp3, notes Znaki szczególne : długie, rude włosy, siatki blizn na nadgarstkach, ledwo widoczne blizny na nozdrzach
Temat: Re: Ruiny Pałacu Sprawiedliwości Wto Sie 27, 2013 4:48 pm
Zerknęła na Ashe, nieco zaskoczona. Płaszcz był porządny, praktycznie nowy, ale może w tym cała rzecz. Nie sądziła, żeby blondynka chciała za bardzo rzucać się w oczy. Kwartał na pewno nie był bezpieczny, zwłaszcza dla niej. - Ashe, po prostu… Nie chciałabym, żebyś marzła. – odwzajemniła lekko uśmiech, patrząc na rozmówczynię prosząco. Pod płaszczem miała na sobie sweter i ciepłą bluzę; z radością oddałaby coś dziewczynie, byleby tylko nie marzła. Znienacka zaczęła zastanawiać się nad tym, jak pomóc Ashe. Czy Nick i ona mogliby w jakiś sposób jej pomóc, zabrać ją z Kwartału i sprawić, żeby żyła lepiej? Czy w ogóle pozwoliłaby na to, aby praktycznie obca dziewczyna wyciągnęła do niej pomocną dłoń i dziką radością poprzestawiała wszystko w jej życiu, żeby uczynić je nieco lepszym? Wątpiła, chociaż Ashe zdawała mieć w sobie jakąś cechę, która sprawiała, że rudowłosa od razu chciała ją zabrać do siebie i zaopiekować się nią, zrobić ciepłą kąpiel, porządnie nakarmić i ubrać. Wszystko, żeby przynajmniej jedna osoba miała nieco lepiej. Była zaskoczona, gdy Cradlewood postąpiła ze śniegiem identycznie jak ona. Gdy klęczały obok siebie, Vivian uśmiechnęła się do niej porozumiewawczo, po czym zerknęła na niebo, jakby zaskoczona. - Przepraszam – mruknęła, spuszczając wzrok. – Czasami ciężko mi zapomnieć o tym, że nie żyję już w Trzynastce. Świat potrafi niekiedy… Przytłaczać. To była prawda. Większość swojego życia spędziła wśród kompleksów budynków, wybudowanych pod ziemią przez jej rodzinę, baraszkując wespół z Rory i Magnus w poszukiwaniu przygód, niekiedy spotykając się z doktor Shepard, która opiekowała się nią po gwałcie i śmierci matki. Niekiedy świat wydawał się wtedy prostszy, nie było słońca i deszczu, śniegu i silnych wiatrów, zapachów, roztaczających się na ulicach. Był za to Tim, był ojciec i projektowanie, były niezliczone godziny, które spędzała na rysowaniu, projektach, rozmowach i całowaniu się z Timem. Czy Kapitolińczycy zdawali sobie sprawę, jak różne było życie w Trzynastce przed wybuchem rebelii? Czy wiedzieli, że mieszkańcy dystryktu nie mieli słońca, które by ich ogrzewało, i wiatru, który chłodził? Czy zdawali sobie sprawę, że mogli spożywać różnorodne potrawy w dowolnej ilościach, podczas gdy ludzie z Trzynastki dostawali wyliczone racje żywności, nie takie, by nasycić głód w pełni, lecz te, które zaspokoją podstawową ilość kalorii, niezbędnych organizmowi? Kto tak naprawdę miał gorzej, ci, którzy mieszkali w Kapitolu czy ludzie, którzy go zniszczyli? Ashe wyglądała na osobę, która przyjmowała otoczenie takim, jakim jest. Była zupełnie odmienna od ludzi, których Vivian dzień po dniu, całe swoje życie, spotykała w podziemnych korytarzach dystryktu. Na pewien sposób była od nich odmienna, ale nie gorsza. Miała w sobie coś, co wzbudzało u Vivian nie tylko współczucie, ale i ufność. Łączyła je postać Nicka i chociaż rudowłosa nie dowiedziała się jeszcze, co łączyło blondynkę z jej kuzynem, cieszyła się, że tych dwoje poznało się niegdyś, i najwidoczniej trzymali swoje stosunki w dobrej komitywie. Zaśmiała się cicho. - Violator to dla mnie trochę… dziwne miejsce – rzuciła Ashe zaciekawione spojrzenie, jakby chcąc zapytać, jakim cudem ma tam znajomych. Ale nie zapytała, być może byli to znajomi sprzed rebelii, których znała, nim stworzono Kwartał. – Byłam tam po jednego rudzielca, który się nieco… Zawieruszył. – uniosła brew, patrząc na Ashe. Wyglądała tak smutno i delikatnie, że aż miała ochotę ją przytulić – ale nie sądziła, aby blondynka pozwoliła na coś takiego. Zamiast tego wyjęła telefon i wybrała numer Nicka. Raz. Drugi. Trzeci. Czwarty. Za każdym razem włączała się poczta. Nigdy nie miała w zwyczaju zostawiać wiadomości głosowych. Spojrzała na Ashe i pokręciła głową. - Nic. Nie odbiera i chyba znalezienie go nie jest złym pomysłem… - zerknęła na Cradlewood z uśmiechem. – Może chcesz chociaż bluzę?
Ashe Cradlewood
Wiek : 21 Przy sobie : czarna, skórzana torba, a w niej: fałszywy dowód tożsamości, mapa podziemnych tuneli, wytrych, medalik z kapsułką cyjanku, nóż ceramiczny, zapalniczka, paczka papierosów, leki przeciwbólowe, latarka z wytrzymałą baterią Obrażenia : złamane serce
Temat: Re: Ruiny Pałacu Sprawiedliwości Wto Sie 27, 2013 10:26 pm
Znowu to się działo. Znowu spotykała na swojej drodze całkowicie obcą osobę i na dzień dobry otrzymywała propozycję pomocy. Zacisnęła lekko usta, patrząc na Vivian, jakby próbowała rozgryźć jej prawdziwe intencje. Świat, który znała, tak nie wyglądał. Tamten był inny, pełen nieufności, wzajemnej ostrożności, ukrytych między wierszami gróźb i podstępnych, fałszywych ludzi. Tam nikt nie oferował ani nie otrzymywał bezinteresownej przysługi, a informacje były walutą, nie czymś, co rozdaje się za darmo i z życzliwością. Czy wyglądała na aż tak pokrzywdzoną, że wszyscy na jej widok odczuwali nagłe wyrzuty sumienia i chęć chociaż częściowego naprawienia swoich win? A może po prostu ludzie, pochodzący z dystryktów, napatrzyli się na biedę wystarczająco, żeby przejść obok niej obojętnie? Czymkolwiek to było, zaczynało powoli wytrącać ją z równowagi. Nawet jeśli dobre, stanowiło element nieznany i obcy, a tym samym - niebezpieczny. Wymagało podjęcia pewnego ryzyka, chwycenia wyciągniętej dłoni, a ona nie była pewna, czy jest w stanie się na to zdobyć. Z drugiej strony, jeśliby spojrzeć na ostatnie wydarzenia obiektywnie - czy już tego nie zrobiła, nawet o tym nie wiedząc? - Wiem. Ale radzę sobie, serio. Chyba przywykłam do niskich temperatur, poza tym, ta kurtka nie jest taka zła - powiedziała lekko, wzruszając ramionami. Nie chciała, żeby Vivian poczuła się urażona tym, że odrzuciła jej pomoc, co było, swoją drogą, kolejnym całkowicie niepasującym do niej faktem. Jeszcze kilka tygodni temu nie tylko zabrałaby płaszcz, ale później bez żadnych skrupułów wymieniłaby go na coś innego na czarnym rynku. Dzisiaj odczuwała dziwny opór przed zabraniem czegoś, co nie należało do niej, nawet jeśli zostało jej to dobrowolnie ofiarowane. Co się zmieniło? Wciąż nie potrafiła sobie odpowiedzieć na to pytanie, chociaż jakiś cichy głosik w jej głowie podpowiadał jej, że tak naprawdę zna odpowiedź - po prostu nie ma zamiaru jej do siebie dopuścić. Westchnęła cicho, starając się odpędzić obijające jej się o czaszkę myśli i zwrócić uwagę z powrotem na dziewczynę. Miała w tej chwili ważniejsze problemy do rozwiązania niż kwestia jej nagłej zmiany poglądów i przyzwyczajeń. Słysząc uwagę na temat Violatora, parsknęła cicho i spojrzała z ukosa na Vivian. Jakoś nie mogła wyobrazić sobie jej w tamtym miejscu, ale najwidoczniej magia tej uroczej placówki ściągała do siebie nawet rebeliantów. - Dziwne miejsce? To burdel - powiedziała, dalej cicho się śmiejąc i kołysząc się lekko na stopach. Poprawiła włosy, upychając pod czapkę luźne kosmyki, które przy rozgarnianiu śniegu opadły jej na twarz. Kątem oka uchwyciła spojrzenie, jakie posłała jej dziewczyna i dopiero teraz zorientowała się, jak musiała zabrzmieć jej uwaga dla kogoś obcego. - Nie pracuję tam - dodała, patrząc znacząco na rudowłosą. Nie wiedziała, dlaczego czuła potrzebę, żeby się wytłumaczyć. - To znaczy, nie bezpośrednio. Nie jako... Po prostu znam właściciela i czasami mu pomagam - wyjaśniła w końcu. Wzięła dwa głębokie wdechy, pozbywając się resztek rozbawienia. Czuła, że wobec tragedii, która niedawno się tutaj rozegrała, nie powinna śmiać się w ogóle, ale nigdy nie należała do osób z łatwością tłumiących emocje. Co więcej, jeśli było ich za dużo, zazwyczaj rozładowywała je na jeden z dwóch sposobów - płacząc bądź się śmiejąc. Ale jeśli chodziło o pierwszą opcję, to chyba ostatnio wykorzystała już wszystkie zasoby łez, na nią przeznaczonych. Przygryzła z niepokojem wargę, obserwując, jak Vivian kilka razy z rzędu wybiera numer Dominika, za każdym razem dostając w odpowiedzi tylko automatyczną sekretarkę. Nie odbieranie telefonu nie było w jego stylu. Kiedyś nie było, poprawiła się natychmiast w myślach, przypominając sobie, że i to mogło ulec zmianie. Nie zmieniało to jednak faktu, że nieodpowiadający numer, pobyt w Kwartale i Violator nie były raczej najszczęśliwszym zestawieniem. - W porządku, poszukajmy go. Gdzie mieliście w planach spać? - zapytała, zastanawiając się gorączkowo, od czego zacząć. - A bluzę zatrzymaj. Naprawdę, czuję się dobrze.
Vivian Darkbloom
Wiek : 23 Zawód : Architekt z ramienia rządu i archiwistka w jednym Przy sobie : Dokumenty, telefon, scyzoryk, odtwarzacz mp3, notes Znaki szczególne : długie, rude włosy, siatki blizn na nadgarstkach, ledwo widoczne blizny na nozdrzach
Temat: Re: Ruiny Pałacu Sprawiedliwości Sro Sie 28, 2013 12:45 am
Ktoś powiedział kiedyś, że ufność jest zgubą, a brak zaufania drugą naturą człowieka. Stojąc wśród ruin Pałacu Sprawiedliwości, Vivian spoglądała na Ashe Cradlewood z rosnącym zaintrygowaniem.To z kimś takim jak ty powinnyśmy przeprowadzić wywiad, Ashe. Jesteś inna. Jesteś ciekawa, nietuzinkowa i z chęcią posłuchałabym twojej opinii odnośnie tego cholernego kraju. Ale jesteś też nieufna i to jest zarówno zaletą, jak i wadą. - Nie będę naciskać, obiecuję – uśmiechnęła się lekko, gdy Cradlewood subtelnie odmówiła przyjęcia czegoś ciepłego do ubrania. Z pewnych niezrozumiałych dla siebie przyczyn chciała, żeby blondynka jej zaufała. Musiała jednak przyznać, że Ashe, chociaż była naprawdę drobna, sprawiała wrażenie życiowej i zaradnej osoby. Zresztą, musiała taka być; przyszło jej żyć w Kwartale, w miejscu, w którym zapewne musiała o wszystko walczyć – o jedzenie, ubrania, o własny kąt, o przetrwanie. Vivian mogła na palcach jednej ręki zliczyć ludzi, którzy uznaliby Ashe Cradlewood za kogoś, kto jest w stanie dać sobie radę ze wszystkim. I w tej piątce z pewnością byliby Tim i Nick. Tim. Nawet gdyby chciała, nie umiała przestać o nim myśleć. Czaił się w zakamarkach jej podświadomości, spoglądając na nią z zadumą w szarych oczach. Tim, z jego delikatnym uśmiechem, po pracy poluźniający nieco węzeł krawata, pałaszujący obiad i wręcz wyrywający się do pomagania jej przy najdrobniejszych czynnościach. Tęskniła za nim i pragnęła, żeby był tutaj, obok niej. Nawet jako duch, po prostu… czułaby się bezpieczniej na tym świecie, mając go blisko. - Dowiedziałam się stosunkowo niedawno, że to burdel. – zaczerwieniła się, co sprawiło, że na jej obliczu pojawiła się dość głupia mina, mieszanka zażenowania i rozbawienia. – Ciekawym zrządzeniem losu, ostatnio spotkałam tam znajome osoby, chociaż po fakcie dowiedziałam się, że miałam okazję być w takim przybytku. – zerknęła na Ashe i zaśmiała się. – Przepraszam, ale po prostu nie pasujesz mi wizualnie do Violatora. W sensie… Nie jako prostytutka. – miała nadzieję, że Ashe się nie obrazi za to stwierdzenie, ale rudowłosa po prostu nie była w stanie umiejscowić Ashe na miejscu innym niż kierownicze lub osoby odpowiadającej za public relations lokalu. Była zbyt… Osobliwa. Na pewien sposób wyjątkowa. – Pasujesz mi na kogoś, kto mogłby zajmować się wizerunkiem Violatora albo finansami – pośpieszyła z wytłumaczeniem. Ale nie na dziwkę, o nie. W swoim dziwnym, osobliwym usposobieniu, prostytutki jawiły się Viv jako osoby bez klasy, często zmuszane do zawodu, nie odnajdujące w swojej pracy żadnego sensu. Cradlewood zaś wyglądała na kogoś z klasą. Z cholerną klasą, prawdę powiedziawszy. Po raz kolejny wybrała numer Nicka. Znów nic. Zerknęła na Ashe z niepokojem, zastanawiając się, gdzie do cholery pojawia się cholerny kuzyn. Może potrzebował kolejnego pacnięcia w głowę słownikiem, co już kiedyś mu zafundowała. Zastanowiła się nad pytaniem Ashe. - Nick wspominał coś o posterunku Strażników Pokoju. – zasępiła się. Strażnicy oznaczali potencjalne pytania o Tima i okoliczności jego śmierci. A ostatnią rzeczą, którą chciała teraz robić, było odpowiadania na setki głupich pytań w stylu: Czy widziała pani, kto strzelał? Gdzie stał? W co był ubrany? W którą stronę odszedł? – Gdzieś jeszcze powinna się tu kręcić Rory – mruknęła, ni to do siebie, ni do Ashe, rozglądając się dookoła. - Kapitol musiał być pięknym miejscem przed tym wszystkim – stwierdziła, mając na myśli czasy przed rebelią. – Szkoda tylko, że zniszczyli najlepsze przykłady architektury… Urwała nagle i spojrzała na Ashe oczyma wielkimi jak spodki. Podejrzewała, że po tej wzmiance o architekturze Ashe domyśli się, z kim ma do czynienia. Kto wie, może nawet ktoś jej bliski był na tej przeklętej arenie, lub co gorsza – zginął na niej. Vivian nie śledziła poczynań trybutów. Bała się spojrzeć na ekran w obawie przed ujrzeniem ich śmierci. Czuła się odpowiedzialna za każde dziecko spośród tej dwudziestki czwórki, bo to ona przecież stworzyła miejsce, w którym mieli walczyć, wzorując je tak, jak jej kazano. Co wcale nie było łatwe, patrząc na skalę zniszczenia wielu budynków. Miała szczęście, że istniały fotografie i ryciny, inaczej nigdy nie byłby w stanie stworzyć repliki Kapitolu. - Od którego miejsca radzisz zacząć poszukiwania? – spojrzała na Ashe zaciekawiona. Bądź co bądź, blondynka była jej jedynym przewodnikiem po Kwartale i Viv ufała jej w tej kwestii. Uśmiechnęła się do dziewczyny, gdy wreszcie połączyła elementy łamigłówki w jedno. Ashe musiała być tą dziewczyną, którą dostrzegli z Nickiem nad brzegiem rzeki.
Ashe Cradlewood
Wiek : 21 Przy sobie : czarna, skórzana torba, a w niej: fałszywy dowód tożsamości, mapa podziemnych tuneli, wytrych, medalik z kapsułką cyjanku, nóż ceramiczny, zapalniczka, paczka papierosów, leki przeciwbólowe, latarka z wytrzymałą baterią Obrażenia : złamane serce
Temat: Re: Ruiny Pałacu Sprawiedliwości Sro Sie 28, 2013 4:50 pm
Brak zaufania nie zawsze przychodzi łatwo. Czasami wymaga od nas sporej uwagi, ciągłej czujności i zastanawiania się nad każdym słowem i gestem. Zdarza się, że spotykamy na swojej drodze kogoś, komu mamy ochotę powierzyć własne życie już po pierwszych minutach znajomości, albo kogoś, od kogo wręcz bije szczerość i dobroć. Zachowanie ostrożności staje się wtedy utrapieniem, bo oprócz ciągłej analizy otoczenia, musimy dodatkowo prowadzić wewnętrzną walkę z naturalnymi, ludzkimi odruchami. Do takich ludzi należała właśnie Vivian. Należał też do nich Nick, Rory... i Noah. I choć żadnej z tych osób nie podejrzewała o złe intencje, instynkt samozachowawczy kazał jej spodziewać się najgorszego. W ten sposób, tak jak powiedziała podczas spotkania pod diabelskim młynem, trudno było ją rozczarować. - Macie dziwną lekkość w składaniu obietnic - rzuciła w przestrzeń, tylko pozornie odnosząc się do wypowiedzi dziewczyny. Właściwie nie miała zamiaru niczego jej wytknąć ani jej urazić; słowa same uformowały się w jej ustach i opuściły je, zanim zdążyła się nad nimi zastanowić. Ale kiedy już to zrobiła, doszła do wniosku, że tak czy siak były prawdziwe - i nie widziała najmniejszej potrzeby, żeby je odwoływać. Co prawda znów złapała się na szufladkowaniu wszystkich rebeliantów pod jedną kategorią, ale nic nie mogła poradzić na fakt, że - chcąc nie chcąc - w pewnych kwestiach zachowywali się podobnie. - Nieważne - dodała tylko, wzruszając ramionami i bagatelizując wcześniejsze zdanie, jakby było nieistotną uwagą, rzuconą na wiatr. Nie chciała wdawać się w kolejną jałową dyskusję na temat polityki i panującego ustroju, bo a) wciąż nie była pewna z kim tak naprawdę ma do czynienia i b) była przekonana, że owe rozmowy do niczego wartościowego zaprowadzić jej nie mogą. - Tak, magia lokalu. Nigdy nie wiadomo, kogo tam znajdziesz - powiedziała, podejmując szybko inny temat, zresztą - dużo bardziej neutralny. Słysząc kolejne zdanie, roześmiała się, ale śmiech zabrzmiał w tym miejscu dziwnie pusto i głucho, więc natychmiast zamilkła. Wciąż jednak po jej ustach błąkał się lekki uśmiech. - Nie, stanowczo tam nie pasuję... wizualnie - zgodziła się, kolejny raz poprawiając włosy pod czapką, bo znów zaczęły wpadać jej do oczu. - Wizerunek albo finanse - powtórzyła, kiwając głową, jakby się nad tym zastanawiała. - Podsunę Fransowi ten pomysł. Na wspomnienie o posterunku skrzywiła się lekko. Było to jedno z nielicznych miejsc w Kwartale, w których jej noga nigdy z własnej woli by nie postała. Co prawda wiedziała, że prędzej czy później będzie musiała to zrobić - nie mogła raczej liczyć na to, że strażnicy zapomną o ultimatum, na jakie się zgodziła - ale na chwilę obecną odpychała tę ewentualność najdalej, jak mogła. Nie było jej zresztą dane długo się tym faktem zadręczać, bo kolejne imię, które padło z ust Vivian sprawiło, że drgnęła nagle. - Rory? - zapytała, zatrzymując się w miejscu, podczas gdy nowe elementy układanki wskakiwały na swoje miejsce w jej umyśle. Przypomniała sobie dzień, w którym Mathias i Frans zatruli się metanolem, wyławiając jednocześnie z pamięci sylwetkę rudowłosej dziewczyny, stojącej w drzwiach pokoju, z głową owiniętą zrobionym na szybko opatrunkiem. - Chyba też wtedy tam byłam - powiedziała powoli, przenosząc spojrzenie na twarz rozmówczyni. - Rory uderzyła się w głowę, wszystko z nią w porządku? Też tutaj jest? - zamilkła, zdając sobie sprawę, że być może zadaje zbyt wiele pytań. Nie wiedziała dlaczego, ale obecność w Kwartale panny Carter w pewien sposób ją uspokajała. Może było to irracjonalne i naiwne, jednak myśl, że Nick ma przy sobie kogoś, kogo ona sama zna i komu - chyba? - ufa, zmniejszała o kilka stopni jej niepokój. - Nigdy wcześniej nie uznawałam go za piękny - przyznała, kiedy Vivian wspomniała o architekturze. Jednocześnie przyjrzała jej się badawczo, zastanawiając się, czy właśnie tym zajmuje się na co dzień. Nie chciała jednak dręczyć jej kolejnymi pytaniami - ona sama nie lubiła, kiedy ludzie zasypywali ją gradem znaków zapytania i drążyli fakty z jej życiorysu. Może miało to coś wspólnego z tym, że nie znosiła się w niego zagłębiać, ale i tak wolała zachować pewien dystans. Odwróciła więc wzrok w innym kierunku, skupiając się głównie na potencjalnym miejscu przebywania jej przyjaciela. - Szczerze mówiąc, nie mam pojęcia - powiedziała, przygryzając dolną wargę i rozglądając się dookoła, jakby spodziewała się zobaczyć gdzieś migający drogowskaz. - Ale skoro miał zahaczyć o Violator, może faktycznie ktoś go tam widział?
Vivian Darkbloom
Wiek : 23 Zawód : Architekt z ramienia rządu i archiwistka w jednym Przy sobie : Dokumenty, telefon, scyzoryk, odtwarzacz mp3, notes Znaki szczególne : długie, rude włosy, siatki blizn na nadgarstkach, ledwo widoczne blizny na nozdrzach
Temat: Re: Ruiny Pałacu Sprawiedliwości Sro Sie 28, 2013 10:15 pm
Macie dziwną lekkość w wypowiadaniu obietnic. Powtórzyła w myślach słowa Ashe, przekładając je na relację pomiędzy rebeliantami a Kapitolińczykami, upchniętymi na siłę w Kwartale. Nawet jeśli blondynka wypowiedziała te słowa bez chwili zastanowienia, bagatelizując je krótkim „nieważne”, miała rację. Czyż to nie było ironicznie prawdziwe? Rebelianci, na czele z Coin, obiecali poprawę warunków życia i równość. Tymczasem dystrykty musiały radzić sobie same, a mieszkańcy Kapitolu boleśnie odczuwali władzę nowej pani prezydent. Upchnięci w Kwartale, przypominającym getto, walczący o przetrwanie, zmuszeni do spoglądania na rzeź dzieci, których jedynym przewinieniem były albo noszone nazwiska, albo sam fakt, że urodzili się w tym mieście. - Nie cierpię, gdy ludzie sprowadzają coś do słowa nieważne – mruknęła, znów spoglądając w niebo. W duchu dziękowała Ashe za pomoc w zakryciu plam śniegu; teraz mogła swobodnie błądzić oczyma dookoła, bez uwagi, że czerwień przyciągnie jej wzrok. – I masz rację. Rebelianci dużo wam obiecali, a gówno zrobili, poza upchnięciem za murami. I to ma być sprawiedliwość – prychnęła ze złością. Jak powiedzieć Ashe, że tak naprawdę nigdy nie wzięła udziału w rebelii, chociaż naprawdę się do tego paliła? Chciała pomagać, chciała wziąć czynny udział w działaniach, wyzwolić ludzi spod jarzma Snowa i Igrzysk, ba, mogła nawet zginąć… Ale z jednej strony był ojciec, z drugiej zaś Tim. Obaj spędzali czas na misjach, podczas gdy Vivian pałętała się bez celu po korytarzach Trzynastki, bijąc pięściami w ściany i wrzeszcząc bez powodu. Czuła się wtedy zamknięta w klatce, po której mogła tylko miotać się i miotać, bez szansy na uwolnienie. Rozmawianie o Violatorze, nawet jeśli był burdelem, było znacznie bezpieczniejszym tematem. Słuchając Ashe, Vivian coraz bardziej utwierdzała się w przekonaniu, że ma do czynienia z charyzmatyczną dziewczyną, która doskonale radziłaby sobie w świecie. Sprawiała wrażenie naprawdę niepozornej istotki, z jasnymi włosami wypadającymi spod czapki i lekkim uśmiechem… Ale Darkbloom była świadoma tego, że nawet najbardziej niewinna istota mogła w razie potrzeby zmienić się i posunąć do czynów zgoła nieodwracalnych. - Muszę przyznać, że w twoich ustach Violator brzmi jak naprawdę ciekawe miejsce – przyznała się z lekkim uśmiechem. – i jeśli owy Frans jest szefem, naprawdę skorzystałby na posiadaniu zdolnego pracownika – nie sądziła, aby Ashe należało tłumaczyć, dlaczego uznała ją za zdolną. Już na pierwszy rzut oka widać było, że to inteligentna osoba, z którą zapewne można toczyć długie dysputy. Zauważyła, że Ashe skrzywiła się lekko na wzmiankę o posterunku. Nic dziwnego, rudowłosej też nie odpowiadał taki nocleg. Już lepszy byłby byle jaki materac w piwnicy burdelu, niż noc w towarzystwie Strażników Pokoju… Chociaż z drugiej strony, Strażnicy zapewniali bezpieczeństwo. Przynajmniej w teorii. Miała nadzieję na jakiś koc, kubek ciepłej herbaty i obecność przyjaciół, Nicka i Rory, którym mogła powiedzieć o Timie i wypłakać się za wszystkie czasy. - Jest tutaj – powiedziała cicho. Wyglądało na to, że Cradlewood znała Rory, ale Vivian nie dociekała, gdzie i w jaki sposób się poznały. Blondynka zresztą nie wyglądała na kogoś, kto pozwoliłby praktycznie obcej osobie zadawać pytania ocierające się o sprawy osobiste. – Hmm, ale o pacnięciu się w głowę chyba mi nie powiedziała, kiedy przyszłam po nią do Violatora. – wywróciła oczami, pomstując w duchu na Rory i jej rudy łepek, do którego uderzały dziwne pomysły. Niekiedy wręcz obawiała się Carter, gdy ta w Trzynastce przybiegała do kwatery Darkbloomów z rozwianymi włosami i obłędem w oczach. Zastanowiła się nad własnymi słowami – czy Rory naprawdę nie wspomniała ani słowem o wypadku…? Nie mogła być tego pewna – prawda była taka, że Vivian od pewnego czasu zapominała o wielu rzeczach. Tim zrzucał to na przemęczenie związane z przygotowaniami do Igrzysk, Eva z kolei rzucała docinkami o ciąży. - Ruda ma się dobrze, właściwie powinna się tu gdzieś plątać… To z nią przyszłam. Miałyśmy przeprowadzić z kimś wywiad, ale spotkałam tu dziewczynę, poznaną przed strzelaniną w kinie – ugryzła się w język. Pewnie prezydent Coin nie chciałaby, aby jej prywatny architekt przeklętej areny z radochą w oczach rozpowiadała, że ktoś usiłował do niej strzelić. - Wybacz, to skrzywienie zawodowe – przerzuciła warkocz z lewego ramienia na prawe, wpatrując się intensywnie w ruiny. Rozmawianie o budynkach było bezpieczne i pozwalało jej myślom na zajęcie się czymś błahym; w przeciwnym razie co rusz spoglądałaby na Ashe, doszukując się oznak tego, że została rozpoznana. Kto wie, jak ludzie zareagowaliby na to, że po ulicach Kwartału pałęta się architekt areny, w dodatku bez żadnej możliwości obrony. – Jestem architektem, połowa mojej rodziny budowała w Kapitolu i Panem, druga połowa stworzyła Trzynastkę. – przewróciła oczami i uśmiechnęła się lekko, wspominając te piękne czasy, gdy dopiero uczyła się rysować. Miała wrażenie, że jej towarzyszka chce o coś zapytać, ale jest zbyt niepewna tego, na czym stoi. Chociaż teoretycznie przynależała do grupy rebeliantów, Vivian coraz bardziej czuła się wyrzutkiem w tej grupie ludzi. W rządzie też nie czuła się bezpiecznie. Zginął Tim, jej ostoja spokoju. Być może już nigdy nie poczuje się bezpiecznie i pewnie. - Więc prowadź, Ashe – powiedziała miękko, uśmiechając się.
Dominic Terrain
Wiek : 26 Zawód : pisarz, pomoc medyczna | nieszkodliwy wariat Przy sobie : paczka papierosów, zapałki, prawo jazdy, scyzoryk, medalik z małą ampułką cyjanku Znaki szczególne : puste oczy, perfekcyjna fryzura Obrażenia : tylko zniszczona psychika
Temat: Re: Ruiny Pałacu Sprawiedliwości Sob Sie 31, 2013 12:15 pm
//Violator, konkretniej mówiąc – bar
Przez kilka pełnych napięcia sekund badałem językiem zawartość mojej szczęki. Na szczęście wszystkie siekacze były na swoim miejscu, zresztą tak jak kły, zęby przedtrzonowe oraz trzonowce. Odetchnąłem – jako ten płytki mieszkaniec Kapitolu, którego prozaicznym priorytetem było nieuszkodzone i całe uzębienie – i momentalnie zrobiło mi się jakby weselej, a cała sytuacja sprzed paru godzin zaczęła jakby bawić. Bawił mnie fakt, że miałem mocno rozwaloną wargę, z której wciąż ciekła krew. Bawił mnie piekący, prawy policzek, bawiły mnie ślady krwi na dłoni tuż po tym, jak otarłem twarz. Bawiły mnie drgawki zimna i złości, które telepały moim ciałem, a już zupełnie bawiły mnie nogawki spodni, które od kolan w dół były całkowicie mokre, a moje łydki – lodowate. Parsknąłem niemym śmiechem bezsilności. Mogłem istnieć, mogłem i nie istnieć, dogorywać w jakimś rowie, robić aniołki na śniegu i śpiewać oszczerstwa do melodii hymnu Panem. I tak nikt nie zwróciłby na mnie najmniejszej uwagi, co w tamtej chwili było jednocześnie przekleństwem i błogosławieństwem. Mój błędnik wariował, w uszach szumiało jak przy przełykaniu śliny, tyle że głośniej, dłużej i z większym rozmachem, który sprawiał, że miałem ochotę urwać sobie głowę, a ja kroczyłem najpierw pijanym, potem chwiejnym i na końcu niemal stabilnym krokiem przez przyuliczne zaspy, przeskakując nad dogorywającymi ciałami praktycznie martwych już ludzi i wymijając dzieci, które z racji braku okazji do zabaw maltretowały ich, bawiąc się za pomocą igieł i ostrych szkiełek w przedwczesną sekcję zwłok. Wysłałem im zachęcający uśmiech, od którego rozbolała mnie twarz, ale i tak na wszelki wypadek przyśpieszyłem kroku, żebym to ja nie został następnym pacjentem tych małych wampirków o połowicznie bezzębnych uśmiechach. Pac. Obiłem się z łoskotem o jakieś otwierane drzwi, a mózg wysłał miliony impulsów do każdej części ciała, które po chwili rozjarzyły się pulsującym bólem. Przekląłem, odskakując niezgrabnie w bok. Oparłem się o ścianę jakiegoś budynku, chłonąc jej zimno, ale po chwili zaczęło ono nieprzyjemnie kąsać, a ja uświadomiłem sobie, że zwalczanie chłodu chłodem zakończy się zapaleniem płuc. Prawdę mówiąc, po tym wszystkim nie wróżyłem sobie lepszej przyszłości. Fanfary i ukulele, lejcie piwa! - po wielu chwilach pełnych tratowania ludzi, bycia tratowanym i wpadania na pionowe powierzchnie płaskie, wreszcie nad sypiącymi się dachami budynków ujrzałem Pałac Sprawiedliwości, a raczej to, co z niego zostało. Jego ruiny widziałem tylko na zdjęciach w internecie i widokówkach dla tych, którzy normalnie mieszkali w dystryktach. Nie skłamię, mówiąc, że wyglądało to spektakularnie. Smutno, ale zarazem w jakiś dziwny sposób pięknie, pokazując, że wszystko wreszcie musi się skończyć. A wydawało się przed laty, że do własnej ukichanej śmierci będziemy słyszeli co roku głos Snowa, odbijający się rykoszetem od wszystkich budynków dookoła i zapowiadający tegoroczne Głodowe Igrzyska. Kto w tym roku wygra? Chłopak czy dziewczyna? Z którego dystryktu? Te emocje nie pozwalały usnąć. Ponownie parsknąłem do własnych myśli. Parę (-naście? -dziesiąt? –set?) kroków później wreszcie ujrzałem rudą czuprynę, a także majaczącą się koło niej, szarą postać. Wytężyłem krok, podszedłem nieco bliżej i okazało się, że był to nikt inny, jak… …Ashe. - Syn marnotrawny powrócił – rzuciłem głośno, po czym uniosłem lekko ku niebu ręce, jakbym chciał odprawiać jakieś egzorcyzmy. - Trzeba się weselić i cieszyć z tego, że brat twój był umarły, a znów ożył, zaginął, a odnalazł się. Ewangelia według świętego Łukasza, ignorantki. Rozczochrałem jeszcze bardziej włosy, próbując udawać, że to tak specjalnie; zanim mogły jeszcze dostrzec to dziewczyny, otarłem z wargi resztkę krwi, a ją bezczelnie wyczyściłem o bok ciemnoszarego swetra. Wyprostowałem się, ignorując ból… hm, praktycznie wszystkiego. Tak, tak, próbowałem nieudolnie powstrzymać wszystkie pytania wyjęte wcześniej z szufladki o nazwie "alecocisięstałoidlaczegogdziebyłeśktotouczyniłtyidioto!". Uśmiechnąłem się sztucznie nonszalancko, ale zaraz zgubiłem ów wymuszony grymas twarzy, natychmiast poważniejąc. - Przepraszam za poślizg, trochę się nakomplikowało. – Mówiąc to, uśmiechnąłem się słabo do Ashe, sprawdzając jednocześnie, czy ma wszystkie kończyny na swoim miejscu. - Viv, co się stało? – rzuciłem szybko zaniepokojonym głosem w stronę kuzynki, kontrolując, czy ona także ma ręce, nogi i wszystkie palce. - Co z Timem?
Ashe Cradlewood
Wiek : 21 Przy sobie : czarna, skórzana torba, a w niej: fałszywy dowód tożsamości, mapa podziemnych tuneli, wytrych, medalik z kapsułką cyjanku, nóż ceramiczny, zapalniczka, paczka papierosów, leki przeciwbólowe, latarka z wytrzymałą baterią Obrażenia : złamane serce
Temat: Re: Ruiny Pałacu Sprawiedliwości Sob Sie 31, 2013 1:38 pm
Zmiana narracji na pierwszoosobową, podejście drugie, także z góry przepraszam za post-kupę.
Vivian Darkbloom coraz bardziej mnie fascynowała. Ruszyłam powoli przed siebie, przyglądając jej się dyskretnie z ukosa i próbując poskładać do kupy wszystkie fakty na jej temat, które do tej pory - świadomie bądź nie - mi zdradziła. Po pierwsze, ubranie, zadbana fryzura i dobrze dobrany makijaż zdawały się jednoznacznie świadczyć o wysokim stanowisku, może nawet rządowym, podobnie zresztą jak fakt, że chodziła z głównodowodzącym Strażników Pokoju. Między wierszami upchnęła co prawda zamiłowanie do architektury, ale mogłam postawić własne buty, że nie projektowała domków dla dystryktczyków ani placów zabaw dla ich dzieci. Wydawała się zresztą zbyt inteligentna na tak prowizoryczne zadania. Po drugie, zdawała się nie do końca zgadzać z ideami Nowego Kapitolu, może nawet była im przeciwna. Wiedziałam to już w chwili, w której się do mnie odezwała, traktując mnie jak równą sobie, a ostatnia uwaga, rzucona głośno i bez skrępowania, tylko mnie w tym upewniła. I chociaż kilka dni temu by mnie to zszokowało, to dzisiaj dopatrywałam się już w tym pewnego schematu, przypominając sobie nie tak znowu różne poglądy Charlesa i Noah. Czyżby rebelianci niezadowoleni z obecnej władzy nie byli tylko wyjątkami, a powoli stawali się regułą? - W pewnym sensie może i jest to szukanie sprawiedliwości - odezwałam się, wkładając ręce do kieszeni i w końcu odrywając wzrok od twarzy dziewczyny. - Dostaliśmy od was to, co sami serwowaliśmy mieszkańcom dystryktów przez lata. I nie zrozum mnie źle, wcale mnie to nie dziwi, jeszcze kilka miesięcy temu zapewne postąpiłabym tak samo. - Przerwałam na chwilę, wbijając wzrok we własne buty. Nie wierzyłam, że te słowa w ogóle znajdują na tyle dużą siłę przebicia, żeby opuścić moje usta. - Ale po prostu po tych wszystkich hasłach o równości i wolności, myślałam, że zależy wam na czymś innym. - Wzruszyłam ramionami, nie z wyrzutem, ale jakbym zwyczajnie podsumowywała własną pomyłkę. Przez chwilę szłyśmy w ciszy, przerywanej tylko skrzypieniem śniegu pod naszymi butami, a ja pozwalałam, by kolejne słowa Vivian przelatywały obok, podczas gdy moje myśli z powrotem odleciały w jedynie im znanym kierunku. Nie wiedzieć czemu, często przewijała się przez nie postać tajemniczego Tima, chociaż nawet nie wiedziałam jak wyglądał. Zastanawiałam się, czy rząd obarczy winą za jego śmierć mieszkańców Kwartału, jakie wyciągnie z tego konsekwencje i czy będzie to stanowiło punkt zapalny do likwidacji getta. Bo chociaż władza mówiła jedno, robiła drugie, a zapowiadała trzecie, byłam pewna, że dni KOLCa są policzone. Nie wiedziałam jedynie, co to oznacza dla nas. I szczerze mówiąc, wolałam nie rozważać możliwych opcji. Mniej więcej w połowie drogi przez plac przed Pałacem Sprawiedliwości odniosłam to dziwne i kompletnie niewytłumaczalne wrażenie, że ktoś mnie obserwuje. Kojarzycie to uczucie? Przypomina trochę mrowienie na karku, ale jest nieporównywalne z czymkolwiek innym. W każdym razie to właśnie ono zmusiło mnie do podniesienia spojrzenia i utkwienia go w zbliżającej się do nas postaci, w której - ku swojej uldze i przerażeniu jednocześnie - od razu rozpoznałam Nicka. - Chyba zguba się znalazła - mruknęłam w stronę Vivian, starając się uśmiechnąć, ale coś w sylwetce mojego przyjaciela nie do końca mi pasowało. I nie mówię tu o oczywistym i rzucającym się w oczy fakcie, że nie miał na sobie płaszcza, a jego włosy, zazwyczaj idealnie ułożone, znajdowały się w kompletnym nieładzie. Zmiana była subtelna i prawie nieuchwytna, tak, że można było podejrzewać, że jest jedynie wytworem wyobraźni. I może nawet była. A może nie. Kiedy dystans między nami zniwelował się prawie całkowicie, otworzyłam usta, gotowa wygłosić jakąś wesołą formułkę, ale mężczyzna mnie uprzedził, początkowo zdając się mówić bez jakiegokolwiek ładu i składu i tylko radość z faktu, że go widzę, powstrzymała mnie przed teatralnym przewróceniem oczami. Byłam zresztą zbyt zajęta lustrowaniem jego twarzy, która wyglądała, jakby przeżyła bliskie spotkanie z czyimiś pięściami, żeby zareagować z odpowiednim wyprzedzeniem. W głowie automatycznie pojawiło mi się milion komentarzy, bardziej bądź mniej sarkastycznych i w większości wulgarnych, ale kiedy z ust Nicka padło ostatnie pytanie, wszystkie, co do jednego, przestały nadawać się do wygłoszenia. Zacisnęłam na wpół otwarte usta, zrzucając zaniepokojone spojrzenie na towarzyszącą mi, rudowłosą dziewczynę i powstrzymując nagły odruch przytulenia jej. Nie wiedziałam, skąd wzięły się we mnie te nieodkryte do tej pory pokłady sympatii do drugiego człowieka, zwłaszcza nieznajomego i zwłaszcza rebelianta, ale w tamtej chwili nie miałam ochoty na gruntowną i dogłębną analizę własnych motywów. Mogłabym zresztą dojść do niepokojących wniosków i tylko jeszcze bardziej namieszać sobie w głowie. Zamiast tego przez kilka sekund wodziłam wzrokiem między mężczyzną, a Vivian, rozważając, czy w ogóle powinnam się odezwać, ale cóż - trzymanie języka za zębami nigdy nie było moją mocną stroną. - Kretynie - zaczęłam uroczo, zmuszając się do opanowania nagłej chęci teatralnego wzniesienia oczu ku niebu. - Powinnam teraz wrzeszczeć na ciebie przez przynajmniej pół godziny, zaczynając od zmieszania z błotem pomysłu przytargania siebie i innych do Kwartału, ale masz szczęście, że twoja durna osoba jest komuś obecnie potrzebna. - Przerwałam na moment, biorąc kilka głębszych wdechów i sprowadzając ton własnego głosu do neutralnego poziomu, bo następna informacja, którą miałam zamiar przekazać, była znacznie trudniejsza niż pogróżki. Rzuciłam jeszcze jedno niepewne spojrzenie w stronę Vivian, dopiero po chwili przenosząc je na przyjaciela. - A Tim został zastrzelony niecałą godzinę temu, więc przypowieści biblijne zachowaj na inną okazję.
Vivian Darkbloom
Wiek : 23 Zawód : Architekt z ramienia rządu i archiwistka w jednym Przy sobie : Dokumenty, telefon, scyzoryk, odtwarzacz mp3, notes Znaki szczególne : długie, rude włosy, siatki blizn na nadgarstkach, ledwo widoczne blizny na nozdrzach
Temat: Re: Ruiny Pałacu Sprawiedliwości Sob Sie 31, 2013 5:07 pm
Przepraszam za tego gniota ;__;
Przechadzanie się z Ashe, nawet w tak nieciekawym miejscu, jak ruiny Pałacu Sprawiedliwości, zapewne będącego niegdyś centrum Kapitolu, było czymś niespodziewanie wspaniałym. Blondynka była wręcz wymarzonym towarzyszem – słuchała, niekiedy coś mówiła… i sprawiała, że milczenie było czymś tak naturalnym, jak spokojny oddech w nocy, gdy śnisz o czymś przyjemnym, co sprawia, że nad ranem budzisz się wypoczęty i zadowolony. Chcąc więcej. - Rebelianci sami nie wiedzą, czego chcą – powiedziała Vivian, zerkając na Cradlewood. – Połowa rządowców kocha Coin, połowa jej nienawidzi. Jedni płaszczą się przed nią, inni z kolei usiłują przez inne osoby zdobyć jakieś przywileje. Zasada jest prosta – słuchasz Almy, to jesteś bezpieczny. Nie słuchasz – puf, znikasz. Czy właśnie tak było? Czy Tim, jej kochany Tim, zginął właśnie dlatego, że pomagał komuś, komu nie powinien? Czy właśnie takie były zasady tego świata? Cholera wie. Mimo wszystko, rozmawianie o polityce i ustroju tego kraju było niebezpieczne – niezależnie od tego, gdzie się przebywało. Tym bardziej w przypadku, gdy takie opinie wygłasza architekt. - Nienawidzę tej pracy, wiesz? – mruknęła do Ashe, marszcząc brwi. – Miałam robić coś innego, a ojciec przytargał mnie tu za włosy i zmusił do tego, czego wcale nie chciałam robić. Zamiast odbudowywania miasta, muszę siedzieć i wykonywać polecenia. Myślisz, że chciałam to zrobić…? Pytanie zawisło w pytaniu, niedokończone, chociaż jego sens był prawdopodobnie jasny dla blondynki. No i wydało się, już wiesz, z kim masz do czynienia, Ashe, pomyślała Vivian, uśmiechając się smutno. Może powinna przyznać się wszystkim mieszkańcom Kwartału, i zdać na ich osąd. Może byłoby lepiej. – Te hasła to tylko gadanie. Nic nie warte gadanie, które osobom takim, jak ty, nie da niczego. Nagłe stwierdzenie Ashe wyrwało ją z lekkiego zadumania. Jakakolwiek myśl dotycząca Kapitolińczyków niemal natychmiast przekładała się na obraz Tima. A teraz, gdy szedł Nick… Jak miała mu powiedzieć o tym, co właściwie zaszło? Hej, Nick, Tim nie żyje. Ktoś mu strzelił w kręgosłup, fajnie, nie? Spojrzała bezradnie na Ashe, jakby prosząc o pomoc. Przez moment nawet widziała w oczach dziewczyny jakiś przebłysk współczucia, jakiegoś dziwnego żalu. Nick wyglądał… Jak ktoś naprawdę potargany. Jakby po bójce. Ashe najwidoczniej zobaczyła to samo, bo na jej twarzy pojawił się zacięty wyraz. Być może zbierała się właśnie, by ochrzanić Terraina, który zbliżał się powolnym, stylizowanym na luzacki krokiem, bez płaszcza, z włosami w nieładzie. Niczym zagubiony artysta, który chce pokazać całemu światu, jak bardzo nie dba o wszystko i wszystkich. Stojąc obok Cradlewood, Viv przypomniała sobie okoliczności, w których poznała Nicka. Lecz… Tak naprawdę dowiedziała się o kuzynie zupełnie przypadkiem, gdy przeglądała rodzinne papiery ojca. Znalazła nazwisko Nicka i rozpoczęła poszukiwania, które – ku jej zaskoczeniu – w pewnym momencie zawiodły ją do kwatery położonej blisko tej, w której sama mieszkała. Nigdy nie zapomni też jego miny, gdy stanęła przed nim i podała mu dokumenty, który wyraźnie świadczyły o tym, że są spokrewnieni. A Dominic…? On po prostu przyjął ją z otwartymi ramionami, dając początek długiej przyjaźni. - Zguby zawsze się znajdują – mruknęła cicho. - Hej, Nick... Nick podszedł i zaczął wygadywać rzeczy, od których łzy zakręciły się w oczach rudowłosej. Nie mogła go słuchać. Jednak zanim zdążyła otworzyć usta, Ashe po prostu ochrzaniła Nicka. Czyżby rozumiała sytuację na tyle, że chciała dać jej czas? Najwidoczniej. Zamiast powiedzieć cokolwiek, Vivian stała obok dwójki osób, zaciskając pięści, aż paznokcie niemal przebiły skórę, patrząc w niebo, usiłując pohamować łzy. Nie dała rady. W chwili, gdy Ashe powiedziała Nickowi o śmierci Tima, rudowłosa uśmiechnęła się tylko, nawet nie próbując powstrzymać cichego łkania, które wyrwało się z jej gardła.
Ostatnio zmieniony przez Vivian Darkbloom dnia Sob Sie 31, 2013 6:54 pm, w całości zmieniany 1 raz
Dominic Terrain
Wiek : 26 Zawód : pisarz, pomoc medyczna | nieszkodliwy wariat Przy sobie : paczka papierosów, zapałki, prawo jazdy, scyzoryk, medalik z małą ampułką cyjanku Znaki szczególne : puste oczy, perfekcyjna fryzura Obrażenia : tylko zniszczona psychika
Temat: Re: Ruiny Pałacu Sprawiedliwości Sob Sie 31, 2013 6:42 pm
Teoretycznie wszystkie głupoty czy nietakty, z którymi już zdążyłem wystrzelić lub dopiero miałem to zrobić, mogłem zrzucić na wstrząs mózgu czy inną przypadłość spowodowaną artystycznym przygrzmoceniem głową o posadzkę. Niesmak jednak pozostał, a razem z nim pytanie – co mi odbiło? Jasne, byłem poobijany, w pewien sposób zdruzgotany, przerażony i obolały, macki bezradności i zwykłego strachu w czystej postaci, który skrystalizował się po tym, jak wyparowała złość, oplotły mi umysł i – mimo usilnego zapierania się rękami i nogami – nieznacznie dygotałem, ni to z zimna, ni to z mniej prozaicznego powodu. Krótko mówiąc, bałem się. Bałem się tak bardzo, że przestało mieć to sens, że gdyby ktoś rozkroił mnie na pół i zajrzałby do środka, nie dostrzegłby istoty o pięknym wnętrzu ani nawet czegoś, czemu można było współczuć, coś, co chciałoby się przytulić czy pocieszyć. Wewnątrz byłem roztrzęsiony jak nigdy wcześniej w życiu, przedstawiałem wyjątkowo żałosny widok, pewnie niejedną osobę wpędzającą w nieukrywane obrzydzenie. Właśnie z tego powodu udawałem, że wszystko jest w porządku, ba, nawet lepiej niż zwykle. Dlatego byłem gotów zbyć ewentualną uwagę na temat mojego stanu, która na szczęście nie zawisła w powietrzu, machnięciem ręką, głupkowatym uśmiechem, zdawkowym półsłówkiem. Nie chciałem po sobie pokazać, jak byłem słaby, a mimo wszystko potrzebowałem, żeby ktoś to wreszcie dostrzegł, jednocześnie mną nie gardząc. Ale najpierw musiałbym kogoś do tego obrzydliwego, godnego pożałowania wnętrza wpuścić, na co nie mogłem sobie pozwolić. - No jasne, bo przyszedłem tu na radosny spacer z własnej woli, zabierając ze sobą grupę przyjaciół – rzuciłem sarkastycznie w stronę Ashe, przygotowując się do dalszego wykłócania i łaskawego poinformowania, że jestem tylko mało znaczącym pionkiem na wielkiej szachownicy, gdzie – przynajmniej póki moja obecność może doprowadzić do szachu i pomóc wygrać rozgrywkę – ochrania mnie jakaś wiele znacząca figura, ale wszyscy tylko czekają na mój fałszywy ruch. Zarówno rebelianci, jak i ci, którzy się przeciwko nimi buntują. Zmieniałem kolory, raz byłem biały, drugi raz czarny, ale i tak wszyscy wiedzieli, że na co dzień mienię się w szarościach, więc należy mnie zbić. Raz a dobrze wykluczyć z gry, zanim coś dziwnego strzeli mi do głowy. Ale póki co coś znaczę. A po wygranej partii trafię do zakurzonego pudełka, które nie obchodzi absolutnie nikogo. Nie zacząłem jednak kłótni. Głównie z dwóch powodów: po pierwsze, mogłem powiedzieć o słowo za dużo. Każde moje słowo może być notowane przez górę, tak jak gest, ten najzwyklejszy, najbardziej codzienny i na pozór nic nieznaczący. Krok w krok chodziło za mną coś na kształt fatum, formujące się w wielkie kule i wiszące mi nad głową na delikatnej nitce, która przy jednym wstrząsie mogła się urwać. A ja trząsłem się w najlepsze. Drugi powód da się zawrzeć w jednym, krótkim zdaniu. Przyszedłem tu dla Vivian. Stało się coś złego, ja miałem być już tu dużo czasu wcześniej i byłbym, kto mnie zna, to wie, że dotrzymuję obietnic, gdyby nie fakt, że powstrzymało mnie… coś. Lub ktoś. Leżenie w śniegu, wypoczywanie na lodowatej pierzynie. Ale nie mógłbym powiedzieć głośno, że zapadałem się w śnieżnym puchu, skoro Ashe Cradlewood, świeżo upieczona zbawczyni świata, jak zdążyłem przed chwilą zauważyć, najpewniej oskarżyłaby mnie ni stąd i zowąd o nieróbstwo, lenistwo i wypoczywanie na łonie natury. Tak, choć to dziwne i paradoksalne, byłem na nią zły. Dopiero teraz podszedłem na tyle blisko, żeby się zatrzymać, chociaż nadal stałem od Vivian i Ashe w odległości dwóch dłużących się w oczach metrów, które zdawały się być dystansem nie do pokonania. Raz, dwa, trzy, magiczne, zaczarowane słówka wypełzają z ust Ashe, tańczą w powietrzu, wywijają kozły i gubią swą naturalną melodię, ukochany tembr głosu, wiszą, nagie, aż spadają, kołyszą się i wreszcie toną w śniegu, opuszczone, samotne; gdy w nie zastukasz, odpowie ci głuche echo. - A Tim został zastrzelony niecałą godzinę temu, więc przypowieści biblijne zachowaj na inną okazję. Parsknąłbym śmiechem, zapewne przyniosłoby mi to nieopisaną ulgę. Ale nie zrobiłem tego, wiedziałem, że nie mogę. Objąłbym Vivian, wyszeptał słowa pocieszenia, tym razem to jej przyniosłyby nieopisaną ulgę. Ale tego również nie zrobiłem. Bo doskonale zdawałem sobie sprawę, że nie powinienem. To jakby podrapać ranę po ugryzieniu komara. Na początku ogarnia cię wielkie uczucie ulgi. Vivian zdawałoby się, że jej serce skleja się w całość, ale gdybym po chwili odszedł, a ‘wszystko będzie dobrze’ ostatni raz zabrzmiało w uszach, po czym rozpuściło się w powietrzu, pękłoby ponownie. A tego mogłoby już być za wiele. Obdarzyłem Ashe krótkim, nieznaczącym nic spojrzeniem, po czym przeniosłem je na kuzynkę, ale nie mogłem go znieść. Odwróciłem ostatecznie wzrok, wbijając go w szczyt jakiegoś majaczącego w oddali drzewa, zupełnie jakby nagle stało się niezwykle interesujące; tak naprawdę jednak po prostu intensywnie myślałem. - Zwołam wszystkich, w godzinę opuścimy KOLC. Starczy materiałów – rzuciłem głucho, a na próżno by doszukiwać się w moich słowach i głosie jakichkolwiek emocji, które kotłowały się w tym nieładnym wnętrzu, ukryte przed światem zewnętrznym. - A w razie czego wyjdziemy w dwójkę. Wyjąłem telefon i po chwili, gdy miałem już wysyłać wiadomości, zawahałem się. - Vivian… – zacząłem, patrząc na nią długo. Co chciałem zrobić? Przeprosić? Pocieszyć? Zamknąłem usta i pokręciłem ledwo widocznie głową, znów błądząc wzrokiem. - Zresztą… nieważne. Wyjdźmy stąd jak najszybciej. Wiadomości zostały wysłane.
Ashe Cradlewood
Wiek : 21 Przy sobie : czarna, skórzana torba, a w niej: fałszywy dowód tożsamości, mapa podziemnych tuneli, wytrych, medalik z kapsułką cyjanku, nóż ceramiczny, zapalniczka, paczka papierosów, leki przeciwbólowe, latarka z wytrzymałą baterią Obrażenia : złamane serce
Temat: Re: Ruiny Pałacu Sprawiedliwości Sob Sie 31, 2013 8:33 pm
Ludzie się zmieniają. To pierwszy, wyświechtany slogan, jaki przyszedł mi na myśl, kiedy stałam obok Nicka i Vivian, i - chcąc nie chcąc - czułam się nieco odsunięta na drugi plan. Nie było to zresztą ani dziwne ani specjalnie krzywdzące, ale i tak sprawiało, że miałam ochotę rozpłynąć się w powietrzu, wycofać po cichu, znikając w najbliższej uliczce i udawać, że nigdy mnie tam nie było. Być może, gdybym zrobiła to wystarczająco umiejętnie, żadne z nich nawet by tego faktu nie zauważyło; może co najwyżej po jakimś czasie rozejrzeliby się zdezorientowani dookoła, uznając, że coś w otaczającym ich krajobrazie przestało im pasować. Z jakiegoś powodu jednak nie ruszyłam się z miejsca, zamiast tego spędzając długą chwilę na obserwacji mojego przyjaciela i korzystając z okazji, że jego uwaga skupiała się obecnie na kimś innym, przy czym owa obserwacja z każdą minutą przynosiła mi coraz bardziej zaskakujące i niepokojące wnioski. Po pierwsze, Nick był zdenerwowany. W niedalekiej przeszłości musiało stać się coś, co zbiło go z tropu i podejrzewałam, że ślady bójki miały z tym faktem coś wspólnego. Prychnęłam w myślach, nie mogąc uwierzyć, że to słowo znalazło się w jednym akapicie z imieniem stojącego przede mną mężczyzny, ale zrezygnowałam z głośnego komentowania tego spostrzeżenia. W jakiś sposób czułam, że mogłabym jedynie dolać w ten sposób oliwy do ognia i jeszcze bardziej skomplikować i tak nieciekawą sytuację. Poza tym odnosiłam nieodparte wrażenie, że już w tamtej chwili odnosił się do mnie chłodno i z niespotykanym do tej pory w naszych relacjach dystansem, jeśli rzuconą mimochodem, sarkastyczną uwagę można było w ogóle uznać za wypowiedź. Zacisnęłam więc usta w cienką kreskę, cofając się o krok, kołysząc nieznacznie na stopach i najzwyczajniej w świecie udając, że mnie nie ma. Unosząca się w powietrzu niezręczność zdawała się przytłaczać, przynajmniej z mojej perspektywy. Wydawało mi się, że dostaje się do moich płuc przy każdym wdechu, nieprzyjemnie mi ciążąc i ciągnąc mnie w stronę ziemi. Wbiłam wzrok we własne buty, odnajdując nagłe zainteresowanie w sposobie, w jaki materiał szmacianych tenisówek wchłaniał wodę z roztapiającego się śniegu. Im więcej czasu mijało, tym ciemniejszy kolor rozlewał się szerzej, powoli ogarniając całą dostępną powierzchnię i już prawie rozpoczęłam wewnętrzne kibicowanie, zastanawiając się, który but - prawy czy lewy - przemoknie całkowicie jako pierwszy, kiedy do rzeczywistości ponownie przywrócił mnie głos Dominika. Podniosłam nieprzytomne spojrzenie, zawieszając wzrok gdzieś między twarzami obydwu towarzyszących mi osób i stwierdzając, że czas, w którym wypadało mi okazywać uprzejme zainteresowanie, dobiegł końca. Wyglądało zresztą na to, że moi towarzysze mieli w planach opuścić Kwartał lada chwila, nie znajdywałam więc sensu w dłuższym sterczeniu na placu. Zadrżałam lekko, co nie miało nic wspólnego z zimnem, bo nagle uświadomiłam sobie, że w którymś momencie przestałam być częścią społeczności, do której należeli. I nawet jeśli podział ten istniał jedynie w mojej głowie, w dodatku w pełni zasłużony, nie mogłam nic poradzić na fakt, że zrobiło mi się najzwyczajniej w świecie przykro. Objęłam się ramionami, próbując przybrać na twarz coś w rodzaju uśmiechu. Podejrzewałam co prawda, że wyglądam bardziej, jakbym cierpiała na uciążliwy ból brzucha, ale chyba przestało mnie to interesować. - No to, hm. Uważajcie na siebie, czy coś. I... miło było cię poznać - mruknęłam, wzruszając ramionami i starając się nie patrzeć na łzy, które pojawiły się w oczach Vivian i raczej nie miały nic wspólnego ze szczypiącym mrozem ani nadmiernym promieniowaniem słonecznym. Mój głos zabrzmiał dziwnie głucho, zupełnie jakbym mówiła w pustym, obitym materiałem pokoju i był całkowicie wyzuty z emocji, zresztą - miałam wrażenie, że sama taka byłam. Opuściłam wzrok z powrotem na własne buty, z nagłą irytacją zauważając, że oba były już w równym stopniu przemoknięte, przegapiłam więc moment rozstrzygnięcia cichego pojedynku. Nie wiedzieć czemu, w jakiś sposób mnie to rozbawiło. Parsknęłam cicho, dając wyraz ostatecznej utraty zmysłów. - A, i Nick - odezwałam się, przypominając sobie o jeszcze jednej rzeczy. Sięgnęłam dłońmi do tkwiącej na mojej głowie czapki, po raz setny dzisiejszego dnia poprawiając wysuwające się spod niej włosy. - Jeśli spotkasz jeszcze kiedyś Noah, podziękuj mu ode mnie. Właściwie nie byłam pewna, dlaczego to powiedziałam. Być może chciałam po prostu w mało wyrafinowany sposób przeciągnąć w czasie chwilę rozstania, a może liczyłam po cichu na to, że mój przyjaciel także będzie miał mi do przekazania jakąś wiadomość. Tak czy inaczej, wraz z wypowiedzeniem tego zdania mój zasób pomysłów na podtrzymanie rozmowy osiągnął poziom zerowy, zaczęłam więc powoli się wycofywać, czekając już tylko na odpowiedź, żeby odwrócić się i zniknąć z pola widzenia.