IndeksIndeks  Latest imagesLatest images  RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj  
Targ dla mieszkańców - Page 7

 

 Targ dla mieszkańców

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Go down 
Idź do strony : Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7
AutorWiadomość
the civilian
Dominic Terrain
Dominic Terrain
https://panem.forumpl.net/t3297-dominic-terrain#51606
https://panem.forumpl.net/t3302-nick#51611
https://panem.forumpl.net/t3301-dominic-terrain#51610
https://panem.forumpl.net/t3303-dominic#51612
https://panem.forumpl.net/t3306-dominic-terrain#51641
Wiek : 26
Zawód : pisarz, pomoc medyczna | nieszkodliwy wariat
Przy sobie : paczka papierosów, zapałki, prawo jazdy, scyzoryk, medalik z małą ampułką cyjanku
Znaki szczególne : puste oczy, perfekcyjna fryzura
Obrażenia : tylko zniszczona psychika

Targ dla mieszkańców - Page 7 Empty
PisanieTemat: Targ dla mieszkańców   Targ dla mieszkańców - Page 7 EmptyCzw Maj 02, 2013 9:31 pm

First topic message reminder :



Targ dla mieszkańców, a także miejsce, gdzie prawie na pewno zostaniesz okradziony. Wypełniony maleńkimi straganami, na których sprzedaje się głównie masę niepotrzebnych nikomu przedmiotów, a te naprawdę wartościowe wyciąga się spod lady - gdy Strażnicy Pokoju nie patrzą.
Powrót do góry Go down

AutorWiadomość
the pariah
Georgia Wilde
Georgia Wilde
https://panem.forumpl.net/t2767-georgia-olivia-wilde
https://panem.forumpl.net/t2769-jestem-georgia-chcesz-mnie-poznac
https://panem.forumpl.net/t2768-georgia-wilde#41849
https://panem.forumpl.net/t2795-wpisane-wspomniane-wydarte
Wiek : 20 lat
Zawód : sekretarka w szkole podstawowej

Targ dla mieszkańców - Page 7 Empty
PisanieTemat: Re: Targ dla mieszkańców   Targ dla mieszkańców - Page 7 EmptyPon Lis 24, 2014 11:00 pm

Miłość nie jedno ma imię. Wilde zdecydowanie nie miała perypetii sercowych związanych z obcowaniem z drugim człowiekiem. Darzyła za to  uczuciem rodzinę. Miłością wielką, bezgraniczną, zdolną do poświęceń. Rozlewała się ona w Georgi nie tylko po sercu, zajmowała zdecydowaną większość jej ciała zaczynając od czubka głowy, kończąc na drobnych stópkach. W tej fali troski, dało rozróżnić się uczycie do siostry i rodziców. To pierwsze niosło ze sobą determinację, chęć pomocy, zmian, wrócenia do dawnej radości. To drugie za to opiekę, matczyny spokój, konieczność przetrwania i niewyobrażalny smutek związany z szaleństwem rodziców. Kolejnym obliczem miłości była jej więź z kolorami. Abstrakcyjna, trudna, ale wdzięczna. Dająca siłę, pozwalająca stawiać czoła kolejnym dniom. Ukazująca piękno w różnych postaciach, emocje w strugach refleksów, a myśli w bajkowych obrazach. Gdzie wszystko pachniało swoją barwą, unosiło się w niemym zachwycie, wchodziło w ciało i w dusze, zatrzymywało się tam, by wypłukać smutki dawnych dni. Rozpływała się w tym bez reszty niestety tylko w głowie, w swoich krótkich snach i wyobrażeniach wśród szarej zadumy. Gdyby nie tak piękne i wzniosłe emocje jak ta, na pewno nie  Georgia zwiędła by już w zalążku niczym zaniedbany kwiat. Delikatny i kruchy, a jednak kuszący i piękny w swej naturalnej prostocie. To własnie pozwalało jej każdego dnia założyć szare, wytarte buty, zarzucić byle jak włosy w tył i drobnym krokiem stawić czoła trudom kolejnego dnia. Wilde nie znajdowała siły w cierpieniu, a w miłości. Starała się, bo miała dla kogo. Nawet jeśli nie był to mężczyzna, książę z jej dziecięcych marzeń.
Weszły w targ, który z każdym kolejnym krokiem stawał się coraz bardziej tajemniczy i mroczny. Przygniatał dziewczyny nie swoimi rozmiarami, a wizjami. Szukał drogi do ich świadomości, zakradał się, by zasiać ziarno strachu i zwątpienia. Dobrały się, jedna polegała na drugiej, choć tak na prawdę bała się obcowania z tą szarą i brutalną rzeczywistością. Georgia w tym wszystkim chciała zachować zimną krew. Niestety usta delikatnie jej drżały, a ręce po zwolnieniu uścisku na Mirandzie, beznadziejnie szukały miejsca ukrycia. Plątały się w tej rzeczywistości niczym myśli Georgii w tym miejscu, jednak kieszeń zgrabnie zasłaniała niesprecyzowane ich ruchy.
- Wiesz co jest w nich najpiękniejsze? Są wolne, na swoich skrzydłach mogą zostać poniesione aż pod same chmury.- Powiedziała rudowłosa, ciężko wzdychając. W gruncie rzeczy chyba wolałaby być gołębiem. Nie obowiązywało by ją wtedy prawo czy władza, a garka z jej rozwagą na pewno by uniknęła. Zobaczyłaby niezmierzone lądy, zbadała czy coś istnieje za szczątkami trzynastego dystryktu, po czym wróciła od gniazda na kolacje niczym chłopczyk z "Love Generation".
Spojrzała w subtelnie wskazana stronę przez towarzyszkę. Zestaw obiadowy... To coś takiego tworzono na rynku? Nie namyślała się. Wiedziała, że to moment w którym powinna działać. Podejść, powiedzieć coś. Tylko co? Ilość stojących tam ludzi przyprawiała ją o dreszcze, widziała wśród nich zło i tą samą chęć przetrwania iskrzącą się w oczach. Tylko niewinne dzieci, najwyraźniej zmuszone do przyjścia w to miejsce z rodzicami, na boku szeptały o swoich sprawach.
Ponownie chwyciła towarzyszkę za rękę Tak, jakby z jej dłoni mogła niematerialnie pochłonąć energie, zaczerpnąć tak bardzo pożądanej w tym momencie dawki adrenaliny. Wie, że nie może zrezygnować, ta szansa już dziś może się nie powtórzyć. Ruszyła na przód, a zęby zacisnęła mocno razem. Zaczęła się niema bitwa ciał o podejście do straganu. Kto będzie pierwszy? To pytanie brzmiało niemal w głowie każdego, chcącego osiągnąć coś w ty miejscu. Choć wiedziała, że to wyścig po trupach nie mogła się poddać. Ona i jej rodzina albo inni. Wybór trudny, a zarazem impulsywny i instynktowny.
Krucha postawa wcale nie ułatwiała jej dostania się bliżej straganu. Tylko, a zarazem aż dwa metry dzieliły ją od celu. Trochę pomagał jej fakt, że razem z Mirandą torowała drogę. Tam gdzie ona nie weszła, mogła pociągnąć ją za sobą dziewczyna. Czy zdążą? - Odwagi. - Powtarzała niby to sobie, niby kompance Wilde swoimi pewnym, lecz drżącym szeptem.
Powrót do góry Go down
the pariah
Miranda Angelini
Miranda Angelini
https://panem.forumpl.net/t2656-miranda-angelini
https://panem.forumpl.net/t2687-spadajaca-gwiazda-kapitolu
https://panem.forumpl.net/t2658-miranda-angelini
https://panem.forumpl.net/t2661-catch-a-falling-star
Wiek : 26
Zawód : złodziejka
Przy sobie : latarka z wytrzymałą baterią, paralizator

Targ dla mieszkańców - Page 7 Empty
PisanieTemat: Re: Targ dla mieszkańców   Targ dla mieszkańców - Page 7 EmptyNie Lis 30, 2014 5:15 pm

Z każdą mijającą chwilą, cóż, zaczynałam coraz bardziej zastanawiać się nad tym, ile jeszcze było we mnie z tej dawnej Mirandy. Z osoby, która w oczach niektórych ludzi zdawała się być kimś nadzwyczaj dobrym, kochanym, uczynnym i zwyczajnie słodkim, swoistą delikatną księżniczką dbającą o wszystko i wszystkich, którzy tego potrzebowali, pomimo już wcześniejszych dosyć ciężkich warunków rodzinnych. Z osoby ponoć roztaczającej wokół siebie specyficznie czarującą atmosferę oraz…
No, dobrze. To nie było zresztą w tym momencie aż tak znowu istotne. Uciekające dni, godziny, a nawet minuty czy też sekundy uświadamiały mnie bowiem i utwierdzały w tym, że jeśli kiedykolwiek byłam kimś dającym się nazwać chodzącym szczęściem lub urokiem na dwóch nóżkach, to teraz te czasy miałam już dawno za sobą. Czy pragnęłam ich powrotu?
Nie, raczej nie. Nie przy świadomości tego wszystkiego, co przyniosła mi zbytnia uczuciowość, zbyt łatwe przywiązywanie się do innych ludzi oraz troska o tych, którzy jednak w większości mieli mnie daleko gdzieś, dla których nie liczyłam się ani odrobinę, gdy nagle przestawałam przynosić im korzyści. I tak, dokładnie tak, uświadomiłam to sobie głównie dzięki temu jednemu przykładowi z niedalekiej przeszłości, co było chyba jedyną pozytywną rzeczą w tym.
Teraz przynajmniej mogłam zacząć się skupiać na prawdziwym celu, do którego dążyłam, nie bawiąc się już w dobrą ciocię pełną miłości i roztaczającą wokół siebie woń szczęśliwych kwiatków czy też czegoś w tym, równie sięgającym dna, rodzaju. Powracając więc do mojego wcześniejszego pytania, jakie zadawałam sobie wewnątrz swej zjedzonej przez paskudny los duszy, o to, ile tak naprawdę pozostawało we mnie z tamtej dawnej panienki…
Cóż, mogłam swobodnie stwierdzić, że nadzwyczaj niewiele. Począwszy od tego, że Miranda z tej dalekiej przeszłości nigdy nie ubrudziłaby sobie rąk, a ja mimo wszystko – z pełnym zachowaniem szczerości, miałam na sumieniu śmierć jednej osoby, poprzez stwierdzenie, że ona nie kradła nawet ciasteczek z kuchni, na mieszaniu się w dziwne relacje z jeszcze dziwniejszymi ludźmi zakończywszy. Czy trzeba było przy tym wspominać, że moje znajomości opierały się głównie na osobach spod ciemnej gwiazdy? Ha!, gdy ja sama spod niej raczej byłam?
Tak naprawdę, dalej pławiąc się w zupełnej szczerości – przynajmniej zachowywanej w stosunku do samej siebie, znałam nadzwyczaj niewiele osób, o których dałoby się powiedzieć, że są kimś jeszcze całkiem normalnym. Może nie do końca, bo nie było raczej na tym świecie ludzi w stuprocentowej zupełności, jakkolwiek niepoprawnie takie wyrażenie by nie brzmiało, normalnych, ale z pewnością mogących się pochwalić normalnością względną.
Jak choćby zapewne moja aktualna towarzyszka, o której nic specjalnie dziwacznego powiedzieć nie byłam w stanie, choć mogło to opierać się na naszej, jednak dosyć słabej, kiepskiej znajomości. Cóż to była bowiem za relacja, w której umawiało się z kimś tylko raz na jakiś czas na spotkanie w celu obrobienia komuś nawet nie tyłka, a mieszkanie czy też stragan?
To czyniło tę znajomość czymś raczej kiepskim, jednak niezbyt się tym przejmowałam. Lubiłam moją złodziejską koleżankę i pasowało mi tyle, ile o niej wiedziałam. Dodatkowe szczegóły nie były raczej potrzebne, a mogły tylko wnosić w to wszystko jeszcze większe niebezpieczeństwo, którego zdecydowanie nie potrzebowałam. Choć nagłe rozmowy o gołębiach, nie mogłam powiedzieć, nie były aż takie złe. Odprężały.
- Zawsze mogą opuścić zagrożony teren, przetrwać najgorsze i powrócić, by znowu uczynić go zasiedlonym. – Stwierdziłam z lekkim uśmiechem, brzmiąc dziwnie… Racjonalistycznie?
Chyba dokładnie tak. Dawna Miranda byłaby bardziej marzycielska, o wiele delikatniejsza, ja nawet w zwykłej paplaninie o gołębiach musiałam dopatrywać się czystej, suchej logiki. Dosłowna zgroza, która spowodowała, że jakoś nic więcej już nie dodałam, skupiając się za to bardziej na wyszukiwaniu czegoś, co można byłoby zdobyć, by następnie ruszyć ku temu wraz z Georgią. Choć tłum zdecydowanie nie pomagał w dostaniu się na miejsce, za to dostać to ja dostałam – z łokcia w oko i to pięknie, i najprawdopodobniej dodatkowo by nas rozdzielił, gdybyśmy nie trzymały się za ręce.
- Co robimy? – Spytałam, ściskając trochę mocniej dłoń koleżanki i przepychając się dalej przez tłum do miejsca, w którym mogłoby być choć trochę mniej osób.
Powrót do góry Go down
the odds
Mistrz Gry
Mistrz Gry
Zawód : Troublemaker
Znaki szczególne : avatar © laura makabresku

Targ dla mieszkańców - Page 7 Empty
PisanieTemat: Re: Targ dla mieszkańców   Targ dla mieszkańców - Page 7 EmptySro Gru 03, 2014 1:50 am

Jeden z nielicznych już we wrześniu, ciepłych i słonecznych dni, wypędził na ulice sporą ilość mieszkańców getta. Początek szkoły - wbrew pozorom wciąż funkcjonującej - sprawił, że targ zapełnił się dziećmi i ich rodzicami, mającymi nadzieję nabyć cokolwiek przydatnego. Najczęściej na czarno; stragany stojące tu 'legalnie' świeciły pustkami, roiło się za to od przemytników, sprzedających spod lady cienkie zeszyty, długopisy i bimber domowej roboty. Gdzieniegdzie przechadzali się też handlarze ręcznie skręcanymi papierosami i morfaliną, ubrani - mimo dosyć wysokiej temperatury - w szerokie płaszcze. Panował ogólny harmider i najprawdopodobniej to on był powodem, dla którego na początku nikt nie zauważył niczego niezwykłego.
Najpierw przez targ przebiegła skąpo ubrana kobieta koło czterdziestki, krzycząc coś niezrozumiale, ale popychani przez nią przechodnie najczęściej nie zwracali na nią uwagi, krzywiąc się jedynie i odpowiadając jej jakąś obelgą. Jednak już kilkanaście sekund później szmery niepokoju zaczęły roznosić się coraz szerzej. Mimo ogólnej dezorientacji, jedno słowo pojawiało się na ustach mieszkańców getta wyjątkowo często: Strażnicy.
Skądkolwiek przyszła informacja, bardzo szybko się potwierdziła; ludzie z obu stron placu zaczęli kierować się do środka, przekazując sobie nawzajem niepokojącą wiadomość o tym, że Strażnicy Pokoju zamknęli wszystkie ulice dookoła targu, i że coraz bardziej się zbliżają, ustawiając każdego napotkanego pod ścianą. I chociaż mało kto zdawał sobie sprawę, co to tak naprawdę oznaczało (pojęcie 'łapanki' wciąż było dla Kapitolińczyków obce), to nikt nie spodziewał się niczego dobrego. Im bliżej było wojsko, tym bardziej nerwowo rozbiegali się ludzie, potrącając się nawzajem i próbując uciec - ale dokąd?
Powrót do góry Go down
the pariah
Georgia Wilde
Georgia Wilde
https://panem.forumpl.net/t2767-georgia-olivia-wilde
https://panem.forumpl.net/t2769-jestem-georgia-chcesz-mnie-poznac
https://panem.forumpl.net/t2768-georgia-wilde#41849
https://panem.forumpl.net/t2795-wpisane-wspomniane-wydarte
Wiek : 20 lat
Zawód : sekretarka w szkole podstawowej

Targ dla mieszkańców - Page 7 Empty
PisanieTemat: Re: Targ dla mieszkańców   Targ dla mieszkańców - Page 7 EmptyNie Gru 21, 2014 5:33 pm

Wilde nie wiedziała co się stało, że nagle ludzie porzucili walkę pomiędzy sobą. Szeptali, słowa roznosiły się echem, okrążały Georgie, wprawiały w jeszcze większe zakłopotanie. Fakt, że dostała się do straganu wcale jej nie pomagał. Usłyszała właśnie przy nim o tym zagrożeniu. Strażnicy, to było dla niej jak koszmar. Co będzie jeśli zatrzymają ją, zostawiając w ten sposób jej rodzinę na samotne życie? Nie chciała o tym myśleć. Mocniej tylko ścisnęła dłoń Mirandy, czując jak jej malutką dłoń przeszywa delikatny ból. Odetchnęła głęboko, po czym spojrzała prosto w oczy swojej towarzyszce. Nie widziała w nich odwagi czy choćby iskierki energii, ale może to dlatego, że sama jej nie miała? Przez to poczuła się bardzo samotna, jakby to wszystko przestało mieć znaczenie. Liczył się tylko instynktowny strach, przez co ciśnienie lekko jej podskoczyło, adrenalina zaczęła rozpływać się w niej, a każda komórka ciała stała się gotowa do ucieczki. Bała się, bo choć nie wiedziała czym może skończyć się zetknięcie ze Strażnikami, przeczuwała, że to coś złego.- Błagam cię, chodźmy stąd - Powiedziała do koleżanki. Głos jej drżał, nie chciała słyszeć odpowiedzi "nie". Nikt nie zostawał, czemu one miałby tak zrobić?
Potrzeba ucieknięcia stamtąd wzmagała się w niej z każdym kolejnym krokiem, który wykonywała ciągle trzymając dziewczynę za rękę. Nie liczyło się dla niej już nic więcej niż przedostanie się do domu. Uciekała niczym szczur z tonącego okrętu, ale w głębi duszy dalej nie potrafiła się do tego przyznać. Gdzie ta siła, którą jeszcze parę minut temu miała? Zgasła jak płomień na urodzinowym torcie. Przepadła, zaginęła gdzieś w głębi rudowłosej głowy, duszy. Czy tak powinno być? W czym była gorsza, że nie mogła mieć tyle odwagi co jej siostra?  Instynkt prowadził ją do przodu, tą samą drogą, którą jeszcze niedawno szły w to mroczne miejsce. Znana droga powinna im przynieść sukces.
- Miranda... - Powiedziała do znajomej, chcąc wykrztusić z siebie jakieś słowo otuchy dla ciemnowłosej piękności. Nie umiała. Czuła się winna temu, ze wciągnęła ją w to szambo. Gdyby poszła sama, straciłaby tylko swoje, marne życie. Może zostałaby zgwałcona, a potem porzucona jak jakaś niechciana zabawka? Wtedy mogłaby wrócić do domu, spróbować zapomnieć o tym incydencie i ciągle utrzymywać rodzinę. A teraz? Wplątała w to kogoś tak poranionego przez życie jak Miranda. Czemu była taka samolubna? Jak mogła jej to zrobić? Georgie te słowa odbijały się po głowie niczym piłeczka pimpongowa.- Przepraszam - Wychrypiała, walcząc z głosem który stawał jej w gardle po każdej sylabie. Potem rozejrzała się. Zagrożenia na razie nie było widać. Jednak... Czy jeśli nie widac wroga to oznacza, że go nie ma, a to wszystko to tylko społeczna prowokacja?

Przepraszam za długość i to, ile czasu czekałaś. Dopiero teraz wracam do życia :c
Powrót do góry Go down
the pariah
Conroy Hunt
Conroy Hunt
https://panem.forumpl.net/t3436-conroy-hunt
https://panem.forumpl.net/t3438-conroy
https://panem.forumpl.net/t3437-conroy-hunt
https://panem.forumpl.net/t3439-what-doesn-t-kill-you-fucks-you-up-mentally
Wiek : 28 lat
Zawód : obecnie brak aka poszukuje; kradnie
Znaki szczególne : zielono-niebieskie oczy w zależności od światła, ogólny wygląd ćpuna
Obrażenia : blizny na torsie i plecach

Targ dla mieszkańców - Page 7 Empty
PisanieTemat: Re: Targ dla mieszkańców   Targ dla mieszkańców - Page 7 EmptyCzw Lip 30, 2015 12:16 pm

Było coraz gorzej i Conroyowi ta sytuacja wcale się nie podobała. Chodził rozdrażniony i zabijał wzrokiem osoby, które przechodziły co najmniej metr obok. Mówiąc wprost, był wkurwiony na cały świat. Ile to on już nie jadł? Cholera, trochę to było. Kradzieże szły mu dość dobrze, ale ludzie rzadko kiedy wystawiali na targu gotowe jedzenie. Bynajmniej nie takie, które mogłoby służyć mu za prawdziwy, dobry posiłek. A Con na przygotowanie czegokolwiek nie mógł sobie pozwolić, bo zwyczajnie nie miał jak. Ból w żołądku zaczął był dokuczliwy jakieś dwa dni temu, zaś dzisiaj zginał mężczyznę wpół. Hej, a może by się tak położyć na ziemi i już nie wstawać? Ciekawe, jak szybko by umarł. Pewnie dość szybko, a jeszcze prędzej zostałby okradziony z wszystkiego, co miał. Nie było tego zbyt wiele, aczkolwiek butelka wihsky, która od początku była przy nim, poprawiała mu nastrój. Od czasu do czasu pociągał z niej łyk czy dwa, dość oszczędnie, ale tylko na rozgrzanie. A propos tego, no jeszcze kurwa zimno było. Głód doskwierał bardziej, aczkolwiek drżące ręce i słabe czucie w palcach musiały coś znaczyć. W KOLCu znalazł trochę cieplejszych ubrań, zdobył nawet przyduży płaszcz, którym mógł się szczelniej okryć, ale nie zmieniało to faktu, że temperatura spadała poniżej zera. Nie topił się śnieg, umieralność wzrastała, ludzie chorowali i tak dalej. Smutek i tragedia dla żyć Bezprawnych.
Można się rozpisywać, ale tak naprawdę powodem jego potwornie złego humoru, o dziwo, nie jest fakt, że trafił do getta. Cóż, nie były to dla niego najlepsze wieści, tym bardziej po tym co zrobił w jakimś rządowym mieszkaniu... Za rozdrażnienie odpowiadało jednak co innego. To właśnie brak narkotyków czy chociażby papierosów tak bardzo go dobijał. Miał niby trochę narkotyków, ale na tyle niewiele, że postanawiał to zachować. Pf, postanowił - bardziej pasowałoby określenie "powstrzymywał się". Nie było jeszcze tragicznie, a mogło być gorzej, więc schował je głęboko w kieszeni i tam trzymał.
Warto dodać, że oprócz w nałogu, był także idealnym przykładek ćpuna z wyglądu. Być może schudł też nieco za sprawą niezbyt dużej ilości jedzenia, ale już w pierwszych dniach po przywiezieniu tutaj wyglądał fatalnie. Przekrwione oczy, skóra jakoś zbyt blada, a może nawet szara. Nie mógł się pozbyć odruchu drżenia dłoni i nie był do końca pewien, czy było to tylko i wyłącznie sprawą zimna.
Niemniej, coś w kierunku swojego przetrwania zrobić musiał. Zdążył już poznać nieco okolicę, dlatego skierował swoje kroki w stronę targu. Już kilka razy udało mu się tam coś ukraść, aczkolwiek nie były to rzeczy zbyt wartościowe i potrzebne. Czuł ryzyko, aczkolwiek zdawał się nim nie przejmować. Hunt zazwyczaj okazywał się na tyle zwinny i sprytny, by móc zwinąć coś praktycznie pod nosem Strażników Pokoju. Ale to raczej tylko w teorii. I to dość mocno nagiętej.
Szedł niezbyt szybko, ze spuszczoną głową. Schował zmarznięte dłonie w kieszenie i nastawił się na tryb specjalnej czujności. Uważnie obserwował ludzi wokół i otoczenie, notując w głowie każdą informację, która mogłaby się przydać. Głównie jednak wzrok jego padał na zawartość straganów. Większość okazywała się być nieprzydatnymi gratami, pseudo-błyskotkami oraz innymi podejrzanie tanimi towarami. Wśród tego wszystkiego była jednak iskra nadziei na przetrwanie Cona i dzisiejszy obiad. A może i śniadanie czy kolację, jeden kij - pierwszy posiłek od kilku długich dni. O tej porze było tu stosunkowo sporo ludzi i to właśnie było tą nadzieją. Ludzi było wystarczająco, by jeden szary, głodny ćpun nie rzucał się w oczy. Jak już zdążył odkryć, wmieszanie się w tłum było niezwykle ważne i bardzo ułatwiało niezauważone podkradnięcie czegoś. Dlatego też Hunt był dobrej myśli. Wyjść stąd z pustymi rękami najwyraźniej nie zamierzał.
Szedł tak kilka minut, gdy jego wzrok padł na niewyróżniający się stragan, mały i zwyczajny, łudząco podobny do innych. Otaczał go jednak dość ciasny wianuszek ludzi, którzy najwyraźniej również coś wypatrzyli. Con powoli podszedł bliżej, sprawnie wymijając osoby stojące mu na drodze. Po co tu sterczą, tylko zawadzają... Mężczyzna pochylił się nieco naprzód, zginając plecy. Bycie wysokim jednak miało swoje minusy i trochę wyróżniało. Mamrocząc jakieś słowa, które miały być krótkimi "przepraszam", a brzmiały bardziej jak "spieprzaj", przecisnął się gdzieś z boku przez mały tłumek. Siłą głównie, bo przecież kto chciałby go przepuszczać naprzód. Ludzie na szczęście tylko gromili go wzrokiem, a on już po chwili stał przy samym straganie. Może nie przy samym, a nieco obok. Uniósł spojrzenie, omiatając nim ludzi, którzy byli na tyle zajęci, że szybko zapomnieli o jego obecności. Spojrzał na barczystego faceta w średnim wieku, który najwyraźniej robił za sprzedawcę. No, no, miał ręce pełne roboty. Na brzydką mordę wkleił sztuczny i wymuszony uśmiech, co jakiś czas krzycząc coś o jakiejś wielkiej okazji. Wciskał ludziom jakiś kit, którym były... puszki. Niewielkie puszki bez żadnej etykiety, aczkolwiek wyglądały na szczelnie zamknięte. Jedzenie, bez wątpienia. Patrząc po ludziach z boku, którzy już dokonali zakupu, była to jakaś masa bez konkretnej konsystencji. Ni to fasola, ni to mięso, może coś pomiędzy. Pachniało jednak w porządku, jednak prawdziwość tej woni można było poddać wątpliwościom.
Zazwyczaj sprzedawano średniej jakości mięso lub zmarznięte warzywa czy inne przetwory, których kradzież czy nawet kupno niewiele by Conroyowi dały. Nie miał żadnego miejsca, w którym mógłby to przyrządzić czy... no, cokolwiek. Więc nawet, jeśli to coś w puszkach było pochodzenia niewiadomego i mocno podejrzanego, przynajmniej mogło stanowić dla niego jakiś posiłek. Jakikolwiek nawet. Zresztą, po ilości narkotyków i papierosów, które wypalił w całym życiu, jakieś chemiczne gówno mu raczej nie zaszkodzi. Może przynajmniej przeżyje.
Jak zostało wspomniane, przy straganie stało dość sporo osób. Gdy więc sprzedawca zajmował się jakimś klientem, który wręczał mu pieniądze, Conroy jak gdyby nigdy nic przecisnął się do samych produktów. Położył dłoń na drewnianej ściance jakiegoś pudełka i nagle wyglądał, jakby po prostu oglądał produkty. Nie rzucał się w oczy, a wręcz był kompletnie niezauważalny. W pewnym momencie wziął jedną z puszek do ręki, ot, po prostu, i sprawnym, naturalnym wręcz ruchem opuścił rękę w dół, wzdłuż swojego boku, wzrok jednocześnie nadal wlepiając w stragan. Włożył dłoń pod płaszcz i wepchnął puszkę do jednej z kilku głębszych kieszeni.
Nie był to może wyczyn złodziejstwa, ale w tym tłumie i "chaosie" nikt nie zauważył. Conroy, mając już to, co chciał, miał odejść. Tak sobie przynajmniej zaplanował. Stał jednak, wahając się. Kilka sekund później w myślach stwierdził, że tyle nie wystarczy. Zerknął na sprzedawcę. Ostrożnie wyciągnął dłoń po najbliższą puszkę. Złapał ją drżącymi i odrętwiałymi palcami, po czym wziął też drugą. Na dłuższą chwilę stracił czujność, nie do końca wiedząc czemu. Starał się do tego nie przyznawać, ale nie mógł oprzeć się myślom typu "jak wspaniale będzie w końcu coś zjeść", "jeszcze tylko chwila". Zaczął się wycofywać.
Wtedy podniósł jeszcze raz wzrok, zerkając na sprzedawcę. Z ust Conroya wyrwało się krótkie "kurwa", gdy facet prowadzący stragan patrzył się centralnie na niego. Nie było mowy o pomyłce. No zajebiście, dziś nie wyszło. Barczysty facet miał chyba zamiar wyjść do niego i własnoręcznie odebrać swój towar, dlatego Hunt zrobił kilka kroków w tył. Uciekać, nie uciekać? Cofnął się jeszcze bardziej, ale napotkał na przeszkodę w postaci człowieka, który pod jego nagłym naporem przewalił się do tyłu. Powstało krótkie zamieszanie, zdecydowanie zbyt zwracające uwagę ludzi. Oby wśród nich nie było Strażników Pokoju. Wokół trochę ucichło, a Con stracił czas na wahanie się: uciekać, a może lepiej mu to oddać i uciekać, żeby cię jeszcze kurwa nie zabił, czy coś...? Sprzedawca wyglądał na porządnie wkurzonego i ciężko było stwierdzić czy najpierw Cona pobije, czy zawoła Strażników. Cóż, w obu sytuacjach Hunt miał przejebane. Starał się cofnąć jeszcze bardziej do tyłu, jednak nadal nie mógł się przemóc do biegu, do ucieczki. Zresztą przy jego stanie daleko by nie zaszedł.
Powrót do góry Go down
the leader
Jonathan Winterfield
Jonathan Winterfield
Wiek : 36 lat
Zawód : Strażnik Pokoju (pseudolekarz)
Znaki szczególne : nieco hipsterskie okulary (wiecznie na nosie)

Targ dla mieszkańców - Page 7 Empty
PisanieTemat: Re: Targ dla mieszkańców   Targ dla mieszkańców - Page 7 EmptyCzw Lip 30, 2015 4:35 pm

/po spotkaniu z Fel

Miałem problemy z Johanną, która zdecydowanie nie była już moją starą przyjaciółką, lecz tylko jakiegoś rodzaju prowokantką, chodzącym i gwiżdżącym kłopotem. Miałem problemy z Felicią, bo wyrzuty sumienia skłaniały mnie ku wyznaniu jej całej prawdy o moim nieciekawym stanie rzeczy, do jakiego zaliczały się kłopoty z Jo, czego zdecydowanie nie powinienem robić. Miałem problemy z rodziną, której nie mogłem odwiedzić z wiadomego powodu - przechowywania w swoim mieszkaniu kogoś, za kogo głowę wyznaczono dosyć pokaźną sumkę. Miałem problemy ze samym sobą i najbliższe otoczenie zaczęło już chyba dochodzić do tego, że coś było ze mną nie tak, skoro nagle prawie całkowicie się zmieniłem, tracąc swoją dawną lekkość ducha i zwyczajowy humor. Miałem problemy z... Cóż, mogłem chyba powiedzieć, że ze wszystkimi i wszystkim - nie byłoby to raczej zbyt dużym przegięciem, nie w mojej sytuacji. I, co chyba najlepsze w tym, kompletnie nie wiedziałem, jak się wymigać od dalszego tonięcia.
Wiadomo, tylko takiego mentalnego, jednak fakt faktem, że dokładnie tak się teraz czułem. Jak ktoś, kogo metodycznie zatapiają. Bardziej i bardziej, coraz głębiej pod wodę, aby wreszcie poddał się i więcej nie wynurzał głowy na powierzchnię. Jak to było...? Próbowałem utopić moje zmartwienia, ale bękarty nauczyły się pływać...? Ha!, te moje na dodatek najwyraźniej były na tyle leniwe, by nie korzystać z własnych umiejętności, a tylko złapać mnie za szyję, pasożytując sobie w ten sposób. Wykorzystały najwyraźniej ten moment słabości, jaki pojawił się przy pierwszym spotkaniu z koleżanką z dziecięcych lat, a ja zwyczajnie im się dałem. Teraz zaś nie potrafiłem wypłynąć, pozbywając się ich przy tym. Życie zaczęło mnie przygniatać.
A jednak musiałem pracować, dalej starając się o to, by chociaż w tym aspekcie mojej egzystencji było choć trochę dobrze. Owszem, mógłbym zrobić sobie urlop od przemierzania ulic w strażniczym stroju i przyglądania się tej stolicy wszelkich paskudztw. Ba!, miałem nawet możliwość całkowitej rezygnacji z tego, bowiem zawsze czekała na mnie praca w jakimś szpitalu lub też pobocznej klinice, gdzie mógłbym spełniać się jako lekarz z moim odpowiednim wykształceniem. Z pewnością byłoby mi tam znacznie wygodniej. Przy lepszej płacy, bardziej godnych człowieka warunkach, mieszkaniu po tej lepszej stronie muru i tak dalej, i tak dalej.
Tylko… Co z tego, skoro zdawałem sobie sprawę z własnej głupoty, która mimo wszystko mnie tu trzymała? Każdy rozsądnie myślący człowiek już dawno by stąd uciekł, gdyby miał taką możliwość i mógł sobie na to swobodnie pozwolić. Ha!, nawet nienormalni ludzie codziennie usiłowali opuścić getto, narażając przy tym własne życie albo zdrowie, bowiem nie byli w stanie dalej trzymać się w takim miejscu. Trudne warunki, nawet nie tylko spartańskie – lecz zwyczajnie traumatyczne, sprawiały, że to właśnie o tym zamkniętym okręgu dało się powiedzieć ziemskie siedlisko wszelkich mar. A ja w nim nadal mieszkałem, dobrowolnie skazując się na coś takiego. Bo co? Bo zdawało mi się, że mogę coś zmienić? Polepszyć? Bujdy. Coraz bardziej się o tym przekonywałem, tracąc resztki złudzeń.
Wielkimi krokami zbliżały się najostrzejsze tygodnie zimy, co odczuwałem nawet teraz, kiedy patrolowałem nieco lepszą część getta. Lepszą, o ile w ogóle dało się tak powiedzieć o czymkolwiek, co znajdowało się w tym parszywym miejscu. Cóż, nawet najgorsze meliny miały swoje nieco bardziej i mniej godne fragmenty, czyż nie? Tutaj chodziło głównie o to, że było nieco cieplej przez tłumy osób, jakie gnieździły się przy co lepszych straganach, choć mało jakiego człowieka było stać na coś, co tu wystawiano. Pomyśleć, ile można było brać za odrobinę nadgnitych ziemniaków lub jajka nie pierwszej świeżości, które równie dobrze można było wykorzystywać niczym coś w rodzaju broni biologicznej.
Ja miałem przynajmniej na tyle rozsądku i możliwości, by zaopatrywać się poza gettem, jego mieszkańcy już niezbyt. O ile, oczywiście, nie mieli dobrych kontaktów ze wszelkiego rodzaju przemytnikami, których jednak nagle jakby ubyło. Albo więc stali się sprytniejsi od nas – Strażników Pokoju, albo też zwyczajnie pora roku im nie sprzyjała. Nie to, bym jakoś specjalnie uwielbiał szukać takich osób i egzekwować na nich odpowiednie kary, wręcz przeciwnie, czasami było mi ich wyjątkowo szkoda, ale… To wydawało mi się wyjątkowo podejrzane.
Zresztą… Gdzieś tam wewnątrz mnie tkwiła nadzieja, że może ktoś z tych, których dorwałem i puściłem, wreszcie posłuchał moich dobrych rad pomocnego wujaszka Strażnika. Ale… Cóż, to było raczej dosyć mało prawdopodobne. Zawsze jednak mogłem pomarzyć, czyż nie…? Jeśli tylko znalazłbym na to czas, co ostatnio zdawało mi się niekoniecznie częste. Kiedy już miałem wolną chwilę, nagle coś się działo i momentalnie znowu zagłębiałem się w problemy. Niezbyt pięknie, szczerze mówiąc, nawet dosyć koszmarnie.
Jak i zresztą teraz, kiedy rozdzieliłem się moim towarzyszem i nagle coś zaczęło się dziać. Niczym w zegarku! On zdążył odejść, zostawiając mnie samego na rejonie i już, bum!, tłum zaczął pogrążać się w chaosie. Niewielkim, bo niewielkim, ale jednak. I to z bliżej nieokreślonego powodu, który pozostało mi odkryć, jednocześnie nie dając się zabić ani stratować. Średnio trudna sprawa dla kogoś uzbrojonego i ubranego w dosyć charakterystyczny mundur, dzięki któremu udało mi się przepchnąć przez falę gapiów. A kiedy już stanąłem przy jednym ze straganów, z pozoru wyglądającym zupełnie jak wszystkie inne, dosyć jasne stało się to, co miało przy nim miejsce. Mimo wszystko, postanowiłem jednak nie reagować w żaden gwałtowny sposób, lecz tylko podźwignąć wywróconego mężczyznę, odpychając go w tył, gdzie ktoś ponownie go złapał. Po tym zaś wbiłem spojrzenie w sprzedawcę i jednego z typowych przedstawicieli mieszkańców getta, na którego ten pierwszy patrzył z nieskrywaną nienawiścią.
- Co tu się dzieje? – Wyburczałem w sposób całkowicie zgodny z moim parszywym humorem. Nigdy nie miałem groźnego głosu, lecz tym razem zabrzmiała w nim jakaś nuta goryczy.
Powrót do góry Go down
the pariah
Conroy Hunt
Conroy Hunt
https://panem.forumpl.net/t3436-conroy-hunt
https://panem.forumpl.net/t3438-conroy
https://panem.forumpl.net/t3437-conroy-hunt
https://panem.forumpl.net/t3439-what-doesn-t-kill-you-fucks-you-up-mentally
Wiek : 28 lat
Zawód : obecnie brak aka poszukuje; kradnie
Znaki szczególne : zielono-niebieskie oczy w zależności od światła, ogólny wygląd ćpuna
Obrażenia : blizny na torsie i plecach

Targ dla mieszkańców - Page 7 Empty
PisanieTemat: Re: Targ dla mieszkańców   Targ dla mieszkańców - Page 7 EmptyCzw Lip 30, 2015 5:27 pm

"No wspaniale. Zajebiście po prostu. Mam przejebane. Ciekawe jak bardzo" pomyślał z lekką rezygnacją patrząc na potężnego mężczyznę, który przyszedł z zamiarem wpierdolu. Wątpliwe, żeby grzecznie odebrał mu puszki albo po prostu wydał Strażnikom Pokoju, co to to nie. Widać było po jego oczach, postawie i mimice twarzy, że ma zamiar rzucić się na niego z pięściami - nawet w tak kiepskim stanie Conroy mógł to wydedukować. Ale to jeszcze nie tragedia, nie? Koleś był od niego wyższy tak z pół głowy, szerszy co najmniej dwukrotnie i dziwnie sztucznie dopakowany był, może gdzieś ćwiczył czy coś... w porządku, jednak było źle i Con po kilku chwilach patrzenia na niego stracił całą nadzieję. Przy okazji przyszło mu do głowy, że może facet nie jest stąd i przyszedł ich truć jakimiś chemikaliami. Czyż to nie byłoby iście pomysłowe ze strony rządu? Dość prosty sposób na wybicie dużej ilości ludzi, że niby się potruli, jakiś wirus czy coś. Z drugiej strony mało prawdopodobne, a tym bardziej w tych czasach, gdy potrzebowali siły roboczej. Tak przynajmniej mu się zdawało, ale co on się znał. Bądź co bądź, w getcie był od niedawna. Na szczęście Conroya ominęły czasy wywózek do zniszczonych Dystryktów, o których słyszał. Szczęście, nieszczęście, właściwie może przynajmniej nie daliby mu umrzeć z głodu?
Tak czy inaczej w takim stanie zdrowotnym oraz psychicznym trudno mu się myślało, a jeszcze ciężej wykonywało uniki. Chociaż Hunt bardzo chciał, jakoś dziwnie późno zauważył, że mężczyzna naprawdę rzuca się na niego i zamachuje się pięścią. Jednocześnie, a może dosłownie niecałą chwilę wcześniej, tłum nieco ucichł, a gdzieś z boku słyszeć dało się czyjś burkliwy głos. Nie był może najgroźniejszym, jakie Conroy miał okazję usłyszeć, ale facet - bo owszem, był to głos męski - brzmiał, jakby miał kiepski dzień. Jak na ironię, pan geniusz Hunt prawie natychmiast domyślił się, że musi to być Strażnik Pokoju. Zły dzień, jasne. Na pewno jego życie jest w połowie tak złe jak przeciętnego bezprawnego mieszkańca KOLCa, przecież ma tyle powodów do bycia złym. Pozazdrościć. Zresztą niekoniecznie był to Strażnik, a może po prostu inny rządowy burak w tym stylu albo naprawdę odważny debil. Nikt bez powodu nie wtrącałby się w taką bójkę - ludzie woleli patrzeć. Ba, nawet teraz otaczał ich krąg widzów. Kątem oka Con zauważył, jak niektórzy zabierają po kilka puszek ze straganu, sprytne dranie. Dobrze wykorzystana okazja, szkoda tylko, że to on był tym, który odciąga uwagę wkurwionego sprzedawcy.
Wracając, ktoś spytał "Co tu się dzieje?", a sekundę potem Conroy dostał w twarz. Sprzedawca był najwyraźniej wkurzony na tyle, że nie zamierzał słuchać Strażnika Pokoju, a wręcz chyba go nawet nie zauważył. Twarda pięść uderzyła policzek Conroya oraz nos, który pod wpływem włożonej w cios siły wydał z siebie głośny chrzęst. Uderzenie dosłownie powaliło go z nóg. Nie utrzymał równowagi i rypnął do tyłu, uderzając plecami w ziemię. Wszystko wokół się zakręciło, a Con poczuł, jak opuszczają go wszelkie siły. Czuł się przez chwilę tak, jakby naprawdę miał przez chwilę nie wstać z tej ziemi, jednak wrażenie to prędko zostało zastąpione jeszcze gorszym bólem.
Zdenerwowany sprzedawca przyparł go do ziemi wykręcając chude ramiona i ściskając je tak mocno, że Hunt miał pewność, że zostaną siniaki. Jego ciało nie było wytrzymałe pod każdym względem, w dodatku osłabione przez głód, zimno oraz wiele lat palenia. Palenia różnych rzeczy, można dodać. Niemniej facet po chwili władował mu kolano w brzuch, na szczęście omijając żebra, które pewnie bez problemu by połamał. Fala miażdżącego bólu przeszła przez jego ciało, a z ust mimowolnie wydostał się stłumiony jęk. Przez dłuższą chwilę nie mógł oddychać i miał wrażenie, że się dusi i kolejne uderzenie skierowane ponownie w twarz wcale nie pomogło. Sprzedawca zaczął obrzucać go dość brutalnymi wyzwiskami i najwyraźniej przygotowywał się do kolejnych ataków. Conroy niewiele mógł zrobić poza odwróceniem twarzy w bok i skuleniem się, żeby ochronić brzuch i czulsze części ciała, co oczywiście kosztowało go kolejną salwę bólu. Ledwo się poruszał, więc nie było nawet mowy o samoobronie czy wyrwaniu się.
A jednak miał naprawdę bardzo przejebane.
Powrót do góry Go down
the leader
Jonathan Winterfield
Jonathan Winterfield
Wiek : 36 lat
Zawód : Strażnik Pokoju (pseudolekarz)
Znaki szczególne : nieco hipsterskie okulary (wiecznie na nosie)

Targ dla mieszkańców - Page 7 Empty
PisanieTemat: Re: Targ dla mieszkańców   Targ dla mieszkańców - Page 7 EmptySob Sie 01, 2015 6:50 pm

Ironia losu jest wtedy, kiedy człowiek zostaje Strażnikiem Pokoju mimo braku jakichkolwiek preferencji ku temu. No, dobra. Może i sam jakieś miałem, ale na początku mojej kariery były one dosyć cząstkowe. Ot, umiejętność strzelania, wytrzymałość trochę większa od tej przeciętnej plus nieco dodatkowej zwinności. Nie miałem wtedy nawet tej dodatkowej masy, którą mógłbym wzbudzać respekt wśród tych wszystkich potencjalnych mącicieli. Teraz uległo to zmianie, bowiem z upływem czasu zacząłem zauważać, że coraz bardziej przypominam typowego przedstawiciela mojej grupy. To zaś było jednocześnie dobre i... Złe, bardzo złe dla tych, do których dotąd miałem iście anielską cierpliwość. Jakaś część mnie nadzwyczaj mocno tego nie chciała.
I wiedziałem, zdawałem sobie w pełni sprawę z tego, że to właśnie praca mnie zmienia. To przez nią przestawałem poznawać samego siebie i robiłem te rzeczy, jakich wcześniej bym się nie tknął. Walczyły we mnie zatem dwa różne odczucia wraz z chęcią dalszego działania w tym, w czym byłem całkiem dobry, jak i również niechęcią do kolejnych zmian charakteru na gorsze. Chwilowo wygrywało to pierwsze. Była w końcu zima, a we mnie odbywało się współczucie. Może i nie dla tych, którzy sami zgotowali sobie marny los, ale dla niewinnych ofiar już w zupełności.
I to właśnie dlatego nie wahałem się przed tym, aby choć spróbować podjąć interwencję, kiedy coś zaczęło się dziać. Bardzo szybko doszedłem jednak do tego, że ani jedna, ani druga strona nie należała do tych pokrzywdzonych bezbronnych. Najwyraźniej miało tu miejsce ostre starcie i to nie bez powodu. Chociaż o ten nie dostałem szansy spytać, kiedy sprzedawca postanowił sam wymierzyć swoją pokreconą imitację sprawiedliwego wyroku. Nie miałem wyjścia. Działał zbyt szybko, nazbyt gwałtownie i wściekle, by spróbować powstrzymać go za pomocą słów. I o ile większość moich kolegów zwyczajnie pozwoliłaby na taki samosąd, w końcu getto rządziło się swoimi prawami, o tyle dla mnie było to niedopuszczalne.
Bez zastanowienia chwyciłem agresora za ubranie, uderzając go pałką w brzuch. Oczywiście, że mógłbym strzelić. Nikt z moich, by mnie za to nie osądzał. Wręcz przeciwnie, zapewne dostałbym pochwałę za szybkie i skuteczne działanie, lecz mimo wszystko postanowiłem chwilowo powstrzymać się od równie drastycznych środków. Wystarczyło tylko, bym po tym zwyczajnie puścił straganiarza i odepchnął go mocno w bok. Niemłody, dosyć potężny, ale najwyraźniej zbyt słaby mężczyzna osunął się w błoto. Ja zaś, zauważając mojego partnera, który szybkim krokiem zmierzał w naszą stronę, zwróciłem uwagę na bardziej poszkodowanego.
I było to jak najbardziej uzasadnione działanie, bowiem mężczyzna wyglądał jak truchło, nie żywy człowiek. Widziałem ruchy jego klatki piersiowej i całą resztę oznak świadczących o tym, że nadal miałem do czynienia z żyjącym, jednakże nie było to zbyt pocieszające. Na dodatek powinniśmy się stąd ruszyć. Nie tylko przez ciekawski tłum, jaki zbierał się dookoła nas, lecz także mojego strażniczego kompana. Wedle wszelkich typowych zachowań, jakie przejawiali ludzie w moim zawodzie - zwłaszcza wobec gettowiczów, powinienem zostawić wszystko jak było. Ot, poturbowany człowiek na ulicy nie był przecież niczym niespotykanym, nawet w zimie.
Pochyliłem się nad nim, nie za blisko i nie za daleko - zwyczajnie odpowiednio jak na warunki i znajomość zachowań podobnych ludzi, zaczynając od czegoś uniwersalnego. Pytania. Nikt nie mógł mi przy tym zarzucić ani braku zainteresowania, ani także jego nadmiaru.
- Wszystko dobrze? - Nie, niedobrze, przecież widziałem. - Możesz się ruszać? - To już lepsze pytanie na początek, jeśli tylko odjąć od niej mało kulturalne przejście na ty, choć była to akurat niepisana zasada. Mało do kogo odzywaliśmy się tutaj w kulturalny sposób.
Nim jednak ponownie zająłem się moją fontanną pytań i oczekiwaniem na odpowiedzi, za moimi plecami pojawił się drugi Strażnik.
- Frank... - Zacząłem, chcąc pokrótce wyjaśnić mu sytuację, jednak nie udało mi się skończyć, kiedy powietrze przeciął odgłos wystrzału. Ciało straganiarza wykonało jeszcze kilka spazmatycznych szarpnięć, aby zastygnąć w bezruchu.
Powrót do góry Go down
the pariah
Conroy Hunt
Conroy Hunt
https://panem.forumpl.net/t3436-conroy-hunt
https://panem.forumpl.net/t3438-conroy
https://panem.forumpl.net/t3437-conroy-hunt
https://panem.forumpl.net/t3439-what-doesn-t-kill-you-fucks-you-up-mentally
Wiek : 28 lat
Zawód : obecnie brak aka poszukuje; kradnie
Znaki szczególne : zielono-niebieskie oczy w zależności od światła, ogólny wygląd ćpuna
Obrażenia : blizny na torsie i plecach

Targ dla mieszkańców - Page 7 Empty
PisanieTemat: Re: Targ dla mieszkańców   Targ dla mieszkańców - Page 7 EmptySob Sie 01, 2015 8:55 pm

Wszystko działo się niezwykle szybko, a sytuacja wbrew pozorom była prosta. Sprzedawca zamachnął się, Conroy sekundę później leżał na ziemi i padło parę uderzeń. Ot, tyle, właściwie niewiele, ale po tej krótkiej chwili Hunt zwijał się z bólu i stracił całą chęć do życia. Nie pierwszy raz, ale teraz naprawdę czuł się cholernie źle. Jak to się mówi...? Karma zawsze wraca, czy coś. W tym przypadku stało się to dość szybko. Stety, niestety. Może nawet mogło być gorzej, bo nagle ktoś dał gettańczykowi szansę na dalsze życie. Kto wie, co stałoby się, gdyby Strażnicy Pokoju akurat nie przechodzili obok... Tak, cóż za szlachetność i poświęcenie. Miło, że się pofatygowali i jednak coś zrobili. Z tego, co Conroy wiedział, większość bywalców KOLCa ma o Strażnikach złą opinię. Ale czego więcej się spodziewać, skoro duża część tych "z zewnątrz" uważa ich za niższą rasę? Będzie miło jeżeli chociaż go nie zabiją. Nawet gdy zostawią go na ziemi to może... em, może odczołga się gdzieś na bok i będzie pokładał nadzieje w... w regeneracji własnego ciała...? Dobra, pieprzenie. Kolejny raz w tym dniu wmawiał sobie jakieś bzdury, chociaż dobrze wiedział, jak fatalna jest jego sytuacja. Miał świadomość niezbyt wysokich szans na przeżycie i, choć bardzo tego nie chciał, był zdany na łaskę innych ludzi. Których nie znał, którym nie ufał, których nienawidził. Może trafił na jakiegoś dobrodusznego (na myśl o tym słowie chciało mu się śmiać) Strażnika lub w tłumie znajdzie się osoba, która mu pomoże? Nie, wątpliwe. Tutaj nikt się nad nikim nie litował, a już na pewno nikt nie pomógłby takiej osobie, jaką był Hunt. Większość z gapiów pewnie zdała go już na straty, bo bądź co bądź wyglądał jak trup i właśnie dostał wpierdziel od jakiegoś agresywnego debila.
Niemniej Strażnicy mieli wyjątkowo idealne wyczucie chwili, bo kilkanaście tak silnych uderzeń w tak słabe ciało więcej i Con mógł się z tej ziemi już nigdy nie podnieść. Jeden z nich odciągnął agresora, a Hunt, nie czując już nacisku, wziął łapczywy oddech i nieco pożałował, bo zimne, ostre powierze zaczęło palić jego płuca. Ponownie wydał z siebie zduszony jęk cierpienia, starając się rozluźnić mięśnie. Ciężko było mu myśleć trzeźwo i analizować sytuację tak, jak to zazwyczaj robił, ale trochę rozsądku przedarło się przez salwy bólu targające chudym ciałem. Starał się nie ruszać, a wręcz kompletnie rozluźnić niektóre mięśnie, żeby nie pogarszać swojej sytuacji. Jego oddech był drżący i płytki, ale wystarczający jako dowód, że nadal żyje. Ciało trzęsło się jeszcze lekko, by po dłuższej chwilu uspokoić się. "Powolny wdech, wydech, spokojnie, do cholery, skup się, wdech...". Nie czuł się jakby miał stracić przytomność i, szczerze, wyglądał jakby tego żałował. Nawet gdy zaciskał zęby jego szczęka pulsowała bólem, a w palcach chyba do reszty stracił czucie. Za to reszta ciała czuła aż nadto. Wszystko rozmazywało mu się przed oczyma i w żadnym stopniu nie przypominało to odczuć po narkotykach, nawet tych negatywntch. "Piękna codzienność getta", pomyślał ironicznie, "doprawdy, we wspaniałym miejscu przyszło mi żyć do końca moich dni". To nie tak, że był nieświadomy swojej winy w tym wszystkim. Nie okłamywał samego siebie, a przynajmniej starał się być realistą. Zawalił już kilka tygodni temu, dlatego trafił do getta. Próbował kraść, dlatego dostał w mordę od wkurzonego sprzedawcy. Proste.
Na szczęście do tego łańcuszka doszedł kolejny element, który Con uświadomił sobie w trakcie wystrzału broni palnej. Huk rozległ się zaraz obok, ale jego twarz nawet nie drgnęła. To jest, nadal krzywił się przez ból i wewnętrzne cierpienie, ale pozwolił sobie na krótką myśl "Dobrze ci tak, skurwielu". Nigdy nie powiedziałby tego na głos ani nie przyznał się, że tak pomyślał, ale ostatnimi czasy zaczął nienawidzić każdego kogo mijał na ulicach getta. Wiedział, że sprzedawca nie żyje, wiedział też, że to jego wina i że ten idiota mógłby dalej handlować puszkami gdyby nie Conroy. Cóż, nie zmieniało to faktu, że niezbyt się tym przejął.
Zanim jednak usłyszał wystrzał, ktoś się nad nim pochylił. Nie musiał się nawet domyślać, że to Strażnik Pokoju. Wiedział to, aczkolwiek obraz przed oczami miał rozmazany i nie widział zbyt dokładnie. Słowa też słyszał niezbyt dobrze, a i dopiero po chwili uświadomił sobie, że facet pyta go, czy wszystko dobrze. Cóż za spostrzegawczość, brawa dla pana Strażnika. Con nie mógł sobie odpuścić skomentowania tego.
- Bardzo przemyślane pytanie - wymamrotał słabo na wydechu, o dziwo nie siląc się na sarkazm. Ba! Nie brzmiał nawet na wkurzonego. Prędzej obojętnego i może na swój sposób oschłego. Zamrugał kilkakrotnie powiekami, starając się odzyskać ostrość widzenia. Gdy po chwili było już trochę lepiej, bezceremonialnie wlepił swój wzrok w Strażnika nad nim - patrzył się na niego uważnie chyba zbyt długo, żeby było to stosowne. Był to jednak Conroy, pan który słowa "stosownie" nie znał, był nazywany świrem i mógł wgapiać się w kogo chciał. Jakkolwiek to wyglądało chciał po prostu z tego człowieka coś wyczytać, bo czasem udawało mu się trafnie analizować ludzi. Ale w tej sytuacji się poddał, bo chyba wciąż nie myślał do końca jasno i nic nie przychodziło mu do głowy.
Słysząc kolejne pytanie znów zamrugał powiekami i wydał z ciebie pełen niechęci dźwięk zbliżony do westchnienia.
- Uggh, do diabła, naprawdę myślisz, że jestem w stanie się ruszać? - warknął z wyczuwalną odrobiną rozpaczy w głosie. I też nie zamierzał odnosić się do nikogo per "pan" czy "pani". Właściwie nigdy tak nie robił.
Jednak wbrew swoim słowom zmienił zdanie, bo uniósł kark i przesunął ręce tak, by podeprzeć się na łokciach. Skrzywił się i przeklnął pod nosem. Potem Strażnika ignorował kompletnie, jak gdyby ten nigdy nie istniał, po czym naprawdę próbował się podnieść. Szło mu, mówiąc krótko, beznadziejnie, ale chyba nawet nie liczył na pomoc. Co najwyżej na to, że zostawią go w spokoju.
Powrót do góry Go down
Sponsored content

Targ dla mieszkańców - Page 7 Empty
PisanieTemat: Re: Targ dla mieszkańców   Targ dla mieszkańców - Page 7 Empty

Powrót do góry Go down
 

Targ dla mieszkańców

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Powrót do góry 
Strona 7 z 7Idź do strony : Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7

 Similar topics

-
» Targ w centrum
» Podział mieszkańców apartamentów

Permissions in this forum:Nie możesz odpowiadać w tematach
Panem et circenses :: Po godzinach :: Archiwum :: Lokacje :: Getto-