|
| |
Autor | Wiadomość |
---|
Wiek : 35 lat Zawód : chirurg plastyczny na odwyku Przy sobie : zwłoki jeża, scyzoryk wielofunkcyjny Znaki szczególne : sporo cm w spodniach, wychudzony, trzęsące się dłonie Obrażenia : cukrzyca, liczne nałogi, szaleństwo
| Temat: Gavin i Laura Pon Lis 17, 2014 2:05 pm | |
| |
| | | Wiek : 35 lat Zawód : chirurg plastyczny na odwyku Przy sobie : zwłoki jeża, scyzoryk wielofunkcyjny Znaki szczególne : sporo cm w spodniach, wychudzony, trzęsące się dłonie Obrażenia : cukrzyca, liczne nałogi, szaleństwo
| Temat: Re: Gavin i Laura Pon Lis 17, 2014 3:10 pm | |
| Sierpniowe nad ranem, papierosów: czterdzieści, promili alkoholu we krwi: niewiele mniej, w płucach: mnóstwo pierdolonej, słonej wody.
Annesley był człowiekiem, który nienawidził praktycznie wszystkich. Niezależnie od opinii, jaką miały na jego temat głupie mieszkanki Kapitolu, nie był ideałem w złotej zbroi, który do walki z ich zmarszczkami zaprzęgał cały oręż umiejętności. Wręcz przeciwnie, takie operacje kłóciły się z jego poziomem ambicji i sprawiały, że musiał sięgać po butelkę częściej. Szybko znalazł sposób na swoją pokręconą naturę, która jednakowo potępiała uprzejmą panią z pieskiem oraz koleżkę do kieliszka. Wszystko dlatego, że byli brzydcy. Początkowo nie przyszło mu to na myśl zupełnie. Wprawdzie nigdy nie był typem szczególnie miłującym ludzi – uważał, że takie persony mają coś ewidentnie z głową – ale przypuszczał, że to kwestia jego słynnego pecha, który zawsze każe mu trafiać na same ofiary losu. A je zwykle trudno było obdarzać śladowym szacunkiem, bo o miłości nie było mowy. Nie spodziewał się, zresztą, cudów po ludziach, którzy byli towarzyszami w jego dzieciństwie i wychowaniu. Wiedział, że większość społeczeństwa zazdrości im cudownego morza i uważa pracę rybaka za coś w rodzaju wiecznych wakacji, ale tylko Gavin wiedział, co się za tym kryje. Zwłaszcza dla człowieka, który od wczesnych lat miał alergię na jod…. A może sobie ją tylko wmówił, wiedząc, że musi się stamtąd urwać. Już wtedy, eufemistycznie mówiąc, nie darzył zbytnią miłością mieszkańców Czwórki. Uważał, że z powodu częstych podtopień ich mózg jest średnio dotleniony i dlatego są tak nieznośnymi kretynami, a on sam jest narażony na przebywanie w ich towarzystwie. Nic dziwnego, że kiedy przyszła okazja – a raczej sprowokował ją samodzielnie – zwyczajnie uciekł od tego popierdolonego świata, w którym roiło się od zapachu ryb. Obiecał sobie, że nigdy, przenigdy nie weźmie niczego z fauny morskiej do ust i choć zdarzało mu się brać różne rzeczy do buzi, to zdania dotrzymał. Przynajmniej na ten temat, bo zamiast uciekać gdzie pieprz rośnie i nigdy tu nie powracać, jakimś zrządzeniem Losu, Boga czy heroiny w żyłach znalazł się tutaj, zastanawiając się, czy istnieje jeszcze coś takiego jak jego dom rodzinny. Nie był fanem instytucji, związanych z małżeństwem, dziećmi i z całą resztą tej wesołej karuzeli, która może i była wygodnym rozwiązaniem na starość - wszak ktoś musiał się nim opiekować, kiedy już odejdzie do lamusa i zapomną go dobić – ale nijak miała się do życia chirurga plastycznego. Wiecznie w szpitalu, wiecznie w biegu, razem ze swoimi klientkami, które próbowały go z powodzeniem naciągnąć na wypróbowanie swoich umiejętności plastycznych w sytuacjach intymnych. Życie. Które brał do ust łapczywie, przeciągał na swoją stronę, usiłował oswoić z niecnym uśmieszkiem – wszystko, co niegdyś było nazywane amerykańskim snem i co przyprawiało go o szybsze bicie, stało się jego udziałem. Nic więc dziwnego, że nie chciał marnotrawić tego na coś tak niedorzecznego jak ciepło domowego ogniska. Miał żonę, dobrze wiedział, że w tym biznesu należało pokazać się z kimś znaczącym i Mercy spełniała to zadanie co do joty (nie obchodziło go, że wzdycha do jego kochanek bardziej niż on sam), więc nie wymagał, żeby jeszcze nabawiła się rozstępów (nawet jeśli mąż miałby je usunąć) i musiała ganiać za niemowlęciem. Był przekonany, że prędzej by go zjadła niż zapewniła mu godziwą opiekę, więc w ogóle nie odczuwał instynktu ojcowskiego. Miał za to motocykl i to właśnie ta piekielna maszyna doprowadziła go do Dystryktu Śmierci, gdzie wszędzie waliło rybami i nie umiał przetłumaczyć sobie racjonalnie, że nie powinien i nie może oddawać się po raz kolejny w panowanie swoich używek. Ograniczonych, papierosy ledwo drasnęły jego gardło, a wódka zdawała być się niesamowicie gorzka. Jednak robił to cały czas, oddawał się tym chorym przyjemnościom, żeby nie uświadomić sobie, że wszystko, co dzieje się w jego życiu jest tylko i wyłącznie dla mamony… i dla Mercy, która pieniądze kochała w nim najmocniej. Nie przeszkadzało mu to zupełnie, ale w pewnym momencie coś musiało zacząć mu zawadzać. Może znowu założył się z przyjaciółmi? Nie pamiętał tego i nie pamiętał gdzie się podziali, bo jeszcze sekundę temu był na brzegu i podziwiał mewy (albo inne latające kury, które doprowadzały go do obłędu), a potem czuł, że jest jak gąbka, która nasiąka nieprawdopodobną ilością wody. Pochłonęła go tak dotkliwie, że jego płuca zaczęły zachowywać się jak sito i nim się obejrzał (tylko metaforycznie), już był jednym z tych durnych mieszkańców Czwórki, którzy usiłują poradzić sobie z zatonięciem. Na próżno, na piaszczystą plażę nie dostał się sam i nie sam oddychał, czując fantomowo czyjeś usta na swoich. Ach, jej, uniósł powieki, próbując poukładać świat na nowo i w dobrej kolejności, po czym uśmiechnął się przelotnie, pokazując jej zęby pełne wodorostów. - O kurwa, aniołowie zstąpili na ziemię. Mówiłem, że Kapitol właśnie do tego dąży. Apokalipsa? Masz konia? – zapytał nieprzytomnie, opadając z powrotem na ten cudownie spieczony grunt, który pachniał morzem. Jak i ona, choć myliłby się ktoś, gdyby przypuszczał, że patrzył w cudne oczy niewiasty. Był tylko mężczyzną i zawieszał oko znacznie niżej, czując się dziwnie zarumieniony faktem, że taka dziewczyna widziała go w stanie wegetatywnym. Tak naprawdę kres swojej dumy osiągnął, kiedy ponownie nim szarpnęło i zaczął pluć wodą na jej sukienkę.
|
| | | Wiek : 30 lat Przy sobie : zestaw pierwszej pomocy, wytrych, gaz pieprzowy, zdobiony sztylet
| Temat: Re: Gavin i Laura Pon Lis 17, 2014 7:18 pm | |
| Laura Ginsberg tego dnia na nogach była już od dawna. Podobnież jak dnia poprzedniego i jeszcze wcześniejszego. Szczerze mówiąc każdy jej dzień, bez względu porę roku, zaczynał się i kończył tak samo i o tych samych godzinach. Monotonia, która targała jej życiem i którą, de facto, sama sobie ustanowiła, zaczęła ją nudzić, jednak nie potrafiła zrobić zupełnie nic, aby ją przerwać. W Czwórce, dystrykcie, który może nie należało do najbiedniejszych i tak nie było czasu na to, aby zajmować się bujaniem w obłokach i chodzeniem z głową w chmurach. Szkołę skończyła już dawno, jednak miała wrażenie, że od tamtego czasu nie posunęła się ze swoim życiem nawet o pół kroku, tkwiąc uwięzioną w wymiarze, który nie dopuszczał do niej rozrywek innych niż te, które towarzyszyły jej niemalże od dziecka. Poranna pobudka, wcale nie tak wyjątkowa i specjalna, okraszona rytualnym spacerem na plażę nie była żadnym mistycznym początkiem, otwarciem drzwi przed nowy i ekscytującym dniem czy szansą na zmianę swojego życia. Była to po prostu kontynuacja i gdyby noc nie istniała, Laura pewnie nie zauważyłaby żadnej różnicy. Praca w tym samym sklepie zaczynała ją już przytłaczać, choć nie tak mocno jak wtedy, gdy właściciel rzucał na nią spojrzenie pełne wyrzutów, jakby to ona zacisnęła marynarski węzeł na szyi jego syna, pozbawiając jednocześnie możliwości do życia. Mężczyzna nie zauważał, że tamta śmierć bolała ją tak samo i minęło trochę czasu, zanim z uprzejmego człowieka, przez ogarniętego bólem i żalem ojca stał się starym, obojętnym na wszystko i wszystkich pijakiem, który praktycznie oddał sklep w ręce młodej dziewczyny. Przynajmniej nie musiała już czuć się taka winna jak wtedy, gdy był bliski zwolnienia jej i pozbawienia jedynej rzeczy, która dawała jej jako taką świadomość niezależności od rodziców, jednocześnie zmuszając do pracy w przetwórni ryb, gdzie prawdopodobnie babrałaby się we wnętrznościach morskich zwierząt mając ochotę zwymiotować zawartość żołądka. Nie chodziło o fakt, iż brzydziła się bardziej wymagającej pracy niż stanie za ladą i obsługiwanie klientów, jednak myśl o krwi brudzącej jej dłonie zdawała się być wielce odpychająca. Tak czy owak wciąż miała pracę, niewielki dochód i ogarniającą nudę, którą starała się wypełnić rozwijając swoje zdolności literackie. A może ich brak, w końcu to, co się lubi, nie zawsze musi iść w parze z talentem, a dziewczyna niestety nigdy nie miała okazji, aby w jakikolwiek sposób się sprawdzić. Początek sierpniowego dnia był więc zupełnie zwyczajny, ale nawet świadomość tego, że wbrew swoim przekonaniom wciąż praktykuje nużącą tradycję ubrała letnią, białą sukienkę i wyszła z domu razem ze śpiewem ptaków, kiedy cała okolica wciąż pogrążona była we śnie. Nie była jednak zmęczona, oczy nie kleiły jej się od niewyspania a otaczająca cisza przerywana jedynie szumem morza i odgłosem prześcigających się w wyśpiewywaniu porannych ballad ptaków nie przeszkadzała jej ani trochę. Pustka na ulicach wielu osobom mogła wydać się przerażająca, jednak dla kogoś, kto obcował z tym tyle czasu była chlebem powszednim z każdą chwilą Laura zaczęła błagać w myślach o to, aby wydarzyło się cokolwiek. Cokolwiek mogło oznaczać nawet szaleńca biegnącego ku niej z siekierą i obłędem w oczach – tak była zdesperowana, aby przerwać złą passę nudy i doświadczyć wreszcie czegoś o wiele bardziej ekscytującego, niż zmieniające się barwy na niebie i pierwsze promienie słońca, już od początku rażące w oczy i przyjemnie ocieplające skórę. Szczerze powiedziawszy, przez wiele lat kobieta postrzegała wschód słońca tylko i wyłącznie przez pryzmat wyglądu, angażując w to przedsięwzięcie jedynie zmysł wzroku. Od jakiegoś czasu zaczęła też dostrzegać inne rzeczy, jak między innymi przyjemne uczucie, gdy słoneczny blask oświetlał ją na wprost, a chłodna morska bryza tańczyła między złotymi włosami, owiewając nagie ramiona i mieszając się z tym ciepłem, które na sobie czuła. Usiadła w tym samym co zawsze miejscu, zdejmując ze stóp brązowe, skórzane sandały i wbijając stopy w chłodny jeszcze piasek. Ręce podparła za plecami, nabierając do płuc słone powietrze i wypuszczając je z delikatnym westchnięciem. Miała wrażenie, że tym razem wschód słońca nie był aż tak fascynujący jak zwykle, ale być może był to wynik tego, iż w ciągu swojego życia widziała już każdy odcień nieba i jedynie ułożenie bądź, jak w tamtym przypadku, brak chmur stanowiły jedyną różnicę. Wszystko trwało zaledwie ułamek sekundy, gdy pełne słońce wzniosło się ponad horyzont, świecąc białym światłem i pierwszy raz dziewczyna pomyślała o tym, że może czas wreszcie odciąć się od tego przyzwyczajenia i znaleźć coś innego, co mogłoby stanowić stałą część życia poza pracą. Obserwowanie słońca było fascynujące, kiedy jeszcze napawała się za każdym razem nową odsłoną, jednak w wieku dwudziestu kilku lat miała już wrażenie, że zna to wszystko tak samo jak marynarz może. Podniosła się powoli, trochę zawiedziona i zasmucona tym, że prawda dotarła do niej dość nagle. Zrozumiała w końcu, że jeśli chce coś zmienić musi zacząć od tych drobnych rzeczy, a nie od razu sięgać na sam szczyt. Ikar wzniósł się za wysoko, a ona nie chciała spaść. Potrzebowała drobnych kroków i chyba to był właśnie jeden z nich. Chwyciła buty w dłoń, schodząc z delikatnego, osłoniętego od wszelkich objaw istnienia człowieczeństwa zbocza, gdzie siedziała, po minucie stają na środku plaży i zmierzając bliżej, w stronę fal obijających się o brzeg. Chłodna woda przyjemnie oblewała jej nogi, wraz z mocniejszą falą sięgając nawet do połowy ud. Kierowała się wzdłuż plaży, napawając się przedłużającą się chwilą samotności. O tej porze nie było możliwości, aby ktokolwiek pojawił się w tym miejscu. A jednak. Dziewczyna dostrzegła ruch w niewielkiej odległości od miejsca, w którym stała, tyle że nie na lądzie. Coś, a raczej ktoś, dość gwałtownie poruszał się w wodzie, co jakiś czas zalewany falami i na pewno nie wyglądał tak, jakby potrafił pływać. Nie musiała zastanawiać się długo, co robić. Nie mogła też przypomnieć sobie, ile razy słuchała i ćwiczyła postępowanie w takich sytuacjach, więc jej reakcję można było nazwać odruchową. Wypuściła buty z dłoni, biegnąc w stronę wody i zanurzając się w niej, szybko i sprawnie pokonując fale i odległość, która dzieliła ją od danej osoby. Mężczyzna, może odrobinę starszy od niej (nie zastanawiała się nad tym, kiedy starała się opanować jego gwałtowne ruchy i dociągnąć do brzegu). Ciężar jego ciała, nawet w wodzie, ją przytłaczał. Pod koniec drogi jednak mężczyzna przestał się szarpać, a gdy rzuciła mu szybkie spojrzenie z lekkim przerażeniem w oczach zauważyła, że najprawdopodobniej stracił przytomność. Wyciągnęła go w końcu na brzeg, o wiele później, niż powinna, niemalże od razu klękając obok czując, jak piach przykleja się do jej mokrych nóg i sukienki, a ciężki od wody włosy opadają na bok, gdy schylała się, jedną dłonią zaciskając jego nos, a drugą odchylając podbródek w tył i przykładając swoje usta do jego, wdychając mu powietrze do płuc i błagając w myślach, aby nie był martwy. I w istocie nie był, bo kiedy już miała wykonać trzeci z pięciu oddechów poczuła, jak jego usta otwierają się mocniej, niż sama to uczyniła. Wyprostowała się, siadając na swoich piętach i poświęcając chwilę, aby wyrównać własny oddech i odgarnąć z twarzy mokre kosmyki, gdy w tym czasie on bredził coś o aniołach i koniu. W momencie, w którym spojrzała na niego, aby upewnić się, czy aby na pewno jego funkcje życiowe nie zostały zatrzymane, strumień wody wydobywający się z jego ust zmoczył i tak już mokrą sukienkę. Nie robiło to żadnej różnicy. - Wszystko w porządku? – zapytała w końcu, stanowczym głosem. Może powinna uczynić to przed przystąpieniem do reanimacji, ale wtedy nie było na to czasu. Mimo wszystko czuła się jak zawodowy ratownik, którym w rzeczywistości nie była. Przeszła parę kursów, ale to by było na tyle, chociaż w tamtym momencie mogła się poczuć dumna z uratowania czyjegoś życia. Miała też swój zaskakujący rozwój wypadków, który na pewno odbiegał od jej standardowego dnia. Przyjrzała się twarzy nieznajomego starając się dociec, czy mogła go gdzieś widzieć. Gdyby mieszkał w okolicy na pewno skądś by go kojarzyła, tak jednak nie było, a w głowie zakołatało jej jedynie jedno słowo, które chyba wypowiedział, odzyskując przytomność. Kapitol? Nie musiało nic znaczyć, ale przynajmniej Laura miała już jakiś punkt zaczepienia. |
| | | Wiek : 35 lat Zawód : chirurg plastyczny na odwyku Przy sobie : zwłoki jeża, scyzoryk wielofunkcyjny Znaki szczególne : sporo cm w spodniach, wychudzony, trzęsące się dłonie Obrażenia : cukrzyca, liczne nałogi, szaleństwo
| Temat: Re: Gavin i Laura Wto Lis 18, 2014 1:52 pm | |
| Nadal czuł się jak zmartwychwstały, ale nie jak nowonarodzony. Chyba, że zapamiętał proces przepoczwarzenia się z dziecka w dorosłego w jakiejś błędnej konfiguracji i dlatego teraz zachowywał się tak nieznośnie, usiłując zdać sobie sprawę, co się stało i dlaczego leży na plecach w towarzystwie nieznanej sobie dziewczyny. Błąd, często zdarzały mu się takie epizody – wszak prowadzili z Mercy małżeństwo otwarte – ale wtedy przynajmniej kobieta była naga, a on czuł się wycieńczony po orgazmie i wcale nie musiał głupio pytać o jej imię, bo sama niewiasta nie miała siły się ruszyć. Potem prowokował sen – bez problemu przy wiadomych reakcjach fizjologicznych męskiego organizmu – i po pobudce mógł udawać święte oburzenie, że dama zapomniała zostawić mu majtki, uciekając przed światłem poranka i przed moralnością, która jeszcze wieczorem nie przeszkadzała jej w czynach lubieżnych. Nic dziwnego, że wszelkie kobiety swojego życia (miał ich na pęczki) traktował z jednakową pogardą, która zazwyczaj rosła wprost proporcjonalnie do stopnia poznania. Inna sprawa, że zauważał, że przedstawicielki rodzaju żeńskiego nic sobie nie robią z jego manifestów nienawiści i na każde jego weto, odpowiadają tym samym wyrozumiałym uśmiechem. Szybko wykombinował sobie – nie był taki głupi, choć na takiego pozował – że to kwestia jego pieniędzy. Mógł je znieważać, obrażać, pluć im w twarz niewygodnymi obelgami, a one i tak wracały jak bumerang, próbując zwrócić na siebie jego uwagę. Co wcale nie przysparzało im sympatii. Może i był dziwką, która uwielbiała zaspokajać swoje potrzeby z byle kim i byle jak, ale nijak się to miało do jego dalszych znajomości. Te zawierał z ludźmi, którzy widzieli w nim coś więcej. Taki miał przynajmniej ambitny plan, choć jak widać na załączonym obrazku – był sam i pokryty wodorostami, które śmierdziały – nie zawsze był nieomylny w swoich ocenach i zamiast przebywać z kochanymi przyjaciółmi, zdychał na piaszczystej plaży z dziewczyną. Ubraną. Odpadały więc naturalne pytania o to, czy poprosił ją o coś ubliżającego jej godności czy nie. Wydawała się też nie czuć do niego palącej nienawiści, więc najwyraźniej nie pomylił żadnej z dziurek (po pijaku naprawdę zdarzały się takie dantejskie sceny) i mógł niemalże odetchnąć z ulgą, bo wniosek nasunął się mu sam. Ratowała go przed czymś, co rozciągało się na horyzoncie i co powodowało u niego już reakcje alergiczne. Morze. Nadal był w tej przeklętej Czwórce i próbował powracać do życia w najpodlejszym otoczeniu, jakie znał i u boku najpiękniejszej kobiety, jaką kiedykolwiek widział. Całe szczęście, bo w innym wypadku, nawet w tym stanie – ledwo dyszał jej w usta, próbując wszystko poskładać do kupy – nie wahałby się przed wydarciem na niej mordy. Nie znosił, kiedy dotykali go brzydcy ludzie. Był przekonany, że to choroba i na dodatek zaraźliwa, więc prędzej czy później, zupełnie jak za sprawą magicznej różdżki zamieni się w pokrakę i to będzie już kres jego całego życia. Nic dziwnego, że unikał bardzo ludzi nieciekawych i pozbawionych fizycznej magii, która zazwyczaj mocno go frapowała. Uwielbiał sprawdzać wnikliwie, kto i co ma zrobione, żeby potem powtórzyć sukces nieznanego sobie chirurga plastycznego. Tak uczyli się najlepsi, a Gavin był megalomanem i umieszczał się wysoko w dziedzinie medycyny estetycznej. Dzięki temu mógł zauważyć od razu, że to dziewczę nie jest zrobione. Ani trochę. Piękna biała karta, którą można było dopiero zapisać. Z tym, że tak naprawdę po wnikliwej obserwacji jej twarzy – poczynił wyjątkowy trud, by oderwać się od jej mlecznej skóry na dekolcie – zdał sobie sprawę, że wszelkie chirurgiczne dłuto poczyniłoby tylko spuszczenie. Była idealna, a do takich wniosków dochodził niezwykle rzadko, więc musiał wyglądać doprawdy zabawnie z rozdziawioną buzią pięciolatka, który po raz pierwszy dostrzega, że jego matka – nie, nie miał kompleksu Edypa – jest tak cholernie śliczna. Na usta cisnęły mu się gorsze określenia, ale jakoś nie miał odwagi ich użyć. Być może chodziło o tę przeklętą wodę, którą miał wszędzie i która sprawiała, że trząsł się jak osika; a być może… Naprawdę zachowywał się jak gówniarz. Próbował nadążyć za wszystkimi zmianami fizycznymi, chyba odczuwał motylki w brzuchu, które przybierały na sile, ale nie kontrolował tego zupełnie, wlepiając swoje ślepia w płowowłosą istotę, która właśnie roztaczała nad nim parasol ochronny. Początkowo myślał, że to już miłość robi spustoszenie w jego organizmie i zabiera mu dech, ale zaraz potem wymiotował obficie na jej kolana i zrozumiał, że to tylko… Niestrawność, a raczej kac – morderca, który stwierdził, że doda mu szyku, kompromitując go w najpiękniejszych oczach, jakie kiedykolwiek dane mu było zobaczyć. Starał się zetrzeć ślady niedawnej nieuprzejmości z brody z nieporadnym uśmiechem człowieka, który siada w obawie przed zadławieniem się własnymi wymiocinami. - Przepraszam, to nie było osobiste – zapewnił ją, patrząc na nią i próbując oddychać głęboko. Nie mógł aż tak się poniżyć, najwyraźniej karma w postaci byłych wracała do niego i strzelała go w pysk przy tym nadmorskim aniele, który wyglądał tak, jakby rzeźbił jej twarz przez ostatnią dekadę. A mimo to była dziełem Natury, aż zatkało go z wrażenia, choć teraz już naprawdę nie był pewien, co było wynikiem jego chwiejnego stanu fizycznego, a co zauroczenia tą nieznaną dziewczyną. - Kim jesteś? – dodał, próbując zakryć wstyd niewygodnymi pytaniami.
|
| | | Wiek : 30 lat Przy sobie : zestaw pierwszej pomocy, wytrych, gaz pieprzowy, zdobiony sztylet
| Temat: Re: Gavin i Laura Wto Lis 18, 2014 11:48 pm | |
| Czuła się zmęczona. Nie w ten sposób, w który powinna czuć się osoba, która swój dzień rozpoczęła około piątej nad ranem, ale jak ta, która dosłownie kilka minut temu przepłynęła spory dystans pod fale, aby zaraz potem wrócić targając o wiele cięższe i bezwładne ciało mężczyzny. Mogła czuć się bohaterką, poprawnym obywatelem czy kim tam jeszcze, ale w tamtej chwili tak naprawdę czuła się jedynie dziewczyną, która w ciągu kilku sekund utraciła większość sił witalnych, które nabyła wczesnym rankiem odsłaniając zasłony w swojej niewielkiej sypialni i siadając na piasku, aby podziwiać wschód słońca. Szczerze mówiąc przez chwilę miała ochotę po prostu położyć się obok, nie przejmując się tym, że piasek przyklei jej się do ciała i włosów. Laura naprawdę lubiła morze. Wszystko co z nim związane, od skalistych brzegów, z których rozciągał się cudowny widok o każdej porze dnia i nocy poczynając, aż na linii horyzontu, za którym co wieczór kryło się słońce, aby następnego ranka z powrotem wzbić się na niebo kończąc. Jedyną rzeczą, która tak naprawdę wprowadzała ją w uczucie lekkiego dyskomfortu było właśnie to, czego doświadczała klęcząc obok nieznajomego mężczyzny. Czuła, jak piach przykleja jej się do nóg i kawałka sukienki i musiała się powstrzymywać od zerwania się z miejsca, otrzepania ciała i zniknięcia w domu tylko po to, aby ubrać suche ubranie, które nie przyciągałoby tak mocno tych drobnych ziarenek, które nieprzyjemnie drażniły jej skórę. Porzuciła więc pomysł odpoczęcia w pozycji horyzontalnej, uważnie przyglądając się swojemu towarzyszowi z przypadku. Dziewczyna musiała przyznać, że w Czwórce niezbyt często można było spotkać kogoś, kto przybywał spoza dystryktu. Najczęściej zdarzało się to w czasie dożynek oraz po zakończeniu Igrzysk, gdy triumfatorem nie został akurat trybut z właśnie tej części Panem. Najwyraźniej morze z dość ładnymi widokami nie było wystarczającym powodem, aby tłumy ludzi zjeżdżały się i okupowały plaże, burząc cały panujący tam porządek. Szczerze mówiąc niezmiernie się z tego cieszyła i, jednocześnie, nie była ani trochę zdziwiona. Lubiła spokój, który panował w wielu miejscach, do których nie umieli bądź najzwyczajniej nie chcieli docierać inni mieszkańcy. Nie żeby uważała tą plażę i morze za swoją własność, jednak przyjemnie było pomyśleć czasem, iż jest jedyną ludzką istotą, która ma zaszczyt obcować z naturą w ten sposób, w jaki czyniła to ona. Poza tym, po całym dotychczasowym życiu spędzonym w tym miejscu nawet ona zaczynała już odczuwać wyraźne objawy klaustrofobii. Czasami wręcz odnosiła wrażenie, że ściany w domu napierają na nią i nawet wyjście na otwartą przestrzeń, która swoim widokiem w żadnym wypadku już jej nie zaskakiwała, nie potrafiło pomóc. Dusiła się i nie ważne jak bardzo starałaby się zapełnić sobie czas czymś zupełnie innym, nie potrafiła znaleźć nic, co w jakikolwiek sposób odciągnęłoby jej myśli od ogarniającej nudy. Mogła więc śmiało powiedzieć, że mężczyzna spadł jej z nieba. A właściwie wyłonił się z morza niczym mityczny Posejdon, może mniej reprezentatywnie i z mniejszą gracją, z jaką zapewne czynił to grecki bóg. Oczywiście, nie zamierzała ochrzcić go swoim Bogiem, ale już wtedy mogła zawdzięczać mu naprawdę wiele, chociażby przez przerwanie złej passy, która powoli zamieniała ją w pozbawioną jakichkolwiek emocji i chęci do życia osobę. Nawet jeśli miało to zająć tylko chwilę, w ciągu której upewni się, że na pewno czuje się dobrze i wróci do domu, aby przygotować się na resztę, prawdopodobnie takiego samego jak wszystkie inne dnia. Nie chodziło o to, że Laura narzekała na swoje życie. Ani nawet o to, że go jakoś specjalnie nie lubiła. Zawsze doceniała to, że żyje jak i to, co to życie jej oferuje, jednak ostatnimi czasy miała wielką potrzebę zmiany czegokolwiek, choćby drobnego i ledwie zauważalnego szczegółu, który być może zanotowałaby tylko ona i którego tylko ona miałaby świadomość. Czasem jednak odnosiła wrażenie, że chce za dużo, choć tak naprawdę nigdy wcześniej nie o nic nie prosiła. Starała się kierować zasadą, iż jeśli coś ma się wydarzyć to na pewno się wydarzy. Ostatnimi czasy jednak miała ochotę przyspieszyć bieg wydarzeń. Tego ranka przekonała się jednak, że jej dotychczasowy sposób myślenia nie był aż tak bardzo mylny. W końcu budząc się rano nie spodziewała się, że postawiona zostanie w roli ratownika wodnego i to jeszcze dość przystojnego mężczyzny, jak stwierdziła po dłuższej chwili przyglądania się mu w ciszy czekając, aż dojdzie do siebie i przestanie wymiotować. Musiała przyznać, że była to dość niecodzienna reakcja, z którą nie spotkała się wcześniej. Najwyraźniej nie był do słonej wody przyzwyczajony w takim stopniu, w jakim ona czy każdy inny, przeciętny mieszkaniec Czwórki, co jeszcze bardziej utwierdzało ją w przekonaniu, iż pochodzi z zupełnie innej części kraju. Nie zamierzała jednak zamęczać go pytaniami o sprawy osobiste. Ratując go wyraźnie poczuła dość nieprzyjemny zapach alkoholu, który zapewne był przyczyną całego zajścia, którego była nie tyle biernym obserwatorem, co członkiem i być może ten samy czynnik spowodował przygnanie go w te strony, skądkolwiek przychodził. Miała jedynie nadzieję, iż nie przyniosło go morze. Wyglądał dość nieporadnie, cały mokry, z pozostałościami morskiej flory i dziwnym spojrzeniem, które czuła na sobie, ale które w żadnym wypadku nie sprawiało, iż czuła się skrępowana. Nie miała w zwyczaju przejmować się opinią innych i cokolwiek myślał sobie w tamtej chwili, w żadnym wypadku jej nie obchodziło. - Nie szkodzi – zapewniła, o wiele spokojniejszym głosem, choć oddech miała jeszcze urywany, a serce wciąż nie powróciło do dawnego rytmu, nieprzyzwyczajone do tak nagłego i krótkiego wysiłku. Zdobyła się też na uśmiech, wciąż jednak nie mając pewności, czy stan mężczyzny jest już odpowiedni, aby wykonywał jakiś ruch. Podniósł się jednak, co nie świadczyło chyba o niczym poważnym. Odetchnęła cicho, przeczesując włosy palcami mając nieprzyjemne wrażenie, iż podczas tego krótkiego kontaktu z wodą splątały się i wyglądały mało reprezentacyjnie. - Laura – rzuciła tylko, nie mając pojęcia, co jeszcze chciałby o niej usłyszeć. Miała nadzieję, że był na tyle przytomny aby zauważyć, że jest człowiekiem, a nie niebiańskim stworzeniem, o którym wspominał jeszcze chwilę temu – Nie odpowiedziałeś na pytanie – powiedziała, przechylając głowę lekko na bok, wciąż nie spuszczając z niego wzroku. Nawet nie zauważyła, że bez większego skrępowania zaczęła zwracać się do niego na „ty” – Dobrze się czujesz? Możesz normalnie oddychać? – zapytała, w tym jednym wypadku nie zamierzając odpuszczać. Może pod tym względem była odrobinę upierdliwa, ale nie chciała mieć kolejnej śmierci na sumieniu. Nawet jeśli był jej zupełnie obcy, prawdopodobne i tak poczułaby się tak samo okropnie jak w przypadku Hectora.
|
| | | Wiek : 35 lat Zawód : chirurg plastyczny na odwyku Przy sobie : zwłoki jeża, scyzoryk wielofunkcyjny Znaki szczególne : sporo cm w spodniach, wychudzony, trzęsące się dłonie Obrażenia : cukrzyca, liczne nałogi, szaleństwo
| Temat: Re: Gavin i Laura Sob Lis 22, 2014 6:02 pm | |
| Ludzie tacy jak Gavin – a było ich naprawdę niewielu, cierpiał na wrodzoną mizantropię i pomiatał każdym, kto mu się nawinął w danej chwili – prędko doświadczali wypalenia. Nie chodziło o to słynne zmęczenie pracą, która powinna sprawiać satysfakcję. Kapitolińskie standardy przecież nie zakładały bycia cudownie spełnionym, trudno było odnajdywać się w realiach państwa, które co roku zabijało dzieci z uśmiechem na ustach. Większość ludzi szalenie szybko doświadczała niemal religijnego nawrócenia i przy okazji kolejnych Dożynek, wariowała i ogłaszała Snowa ludobójcą. Nie powinien więc narzekać na swoje życie, skoro był jednym z tych najbardziej odpornych i chętnie przyjmował trybutów po wszystkim, fundując im nowy nos. Bo stary (i całkiem jary, pozwalał sobie na takie głupie żarty tylko czasami) odgryzła jakaś szalona psychopatka i zjadła, co transmitowały telewizje w całym Panem. Nie omieszkał zauważyć, że miała powód, bo ci wstrętni organizatorzy głodzili ich przez kilka dobrych dni, co wywoływało u niego niesmak, ale koniec końców, i tak przeważało uczucie zupełnej radości z tego, że może nareszcie operować to dziecko. Obwiniał się czasami za tą ambiwalencję – może i polityka była dla niego czymś w rodzaju niegroźnej atrakcji turystycznej, ale nie był złym człowiekiem. On zwyczajnie nienawidził tylko ludzi, którzy stawali się brzydcy. To właśnie sprawiało, że czuł się już nieco wykończony. Jego poczucie estetyki kulało bardzo dotkliwie, bo zamiast zajmować się uwielbieniem piękna w jego najczystszej postaci, stał się lekarzem, które je tworzy. I to z brzydoty ekstremalnej, co sprawiało, że najważniejsza dla niego wartość stawała się czymś… na sprzedaż? Pokrętne stanowisko lekarza, który zarabiał fortunę na oczekiwaniach Kapitolińczyków – wyuzdanych pod względem własnej urody. Inna sprawa, że jego naprawdę to bolało, kuło w piersi, przytłaczało i sprawiało, że z boga plastyki stawał się zwykłym człowiekiem, który zstąpił na ten padół ludzi szkaradnych i obiecywał im cuda, choć najchętniej pokazałby im drzwi. Nie chciał przecież, by piękno stało się tak obrzydliwie tanie i ogólnodostępne. Dlatego przeżywał Weltschmerz, który doprowadzał go do samych strasznych rzeczy. Albo gloryfikował kaca i rozpierdol, jaki siał mu w głowie z każdą taką pobudką, która wyglądała tragikomicznie. Zwłaszcza, że musiał dołożyć do tego solidny proces próby zadławienia się wodą. Nigdy nie wnikał w dokładne reakcje ciała na takie przeżycia, ale jako lekarz musiał zdawać sobie sprawę, że to nie mija od razu. Może gdyby był jeszcze bardziej przytomny, to uznałby, że to właśnie reanimacja sprowokowała te obrzydliwe uczucia, ale obecnie chyba zwyczajnie czuł się wypruty z wszelkich bodźców i mógłby równie dobrze paść teraz na tym oto piasku Sądził, że pewnie ta cudowna dziewica zapłakałaby za nim rzewnymi łzami i mogłaby puścić mu w niepamięć to, że zachował się jak prostak, przekazując jej do rąk (niemal) swoją treść żołądkową. Zagranie, które sprawiło wprawdzie, że kobieta go zapamięta i to na długo, ale naprawdę wątpił, że po tym zechce mieć z nim cokolwiek wspólnego. Może jedynie pozew o zniesławienie i uczynienie całkiem znośnej – miała dobry gust jak na Czwórkę – sukienki byle szmatą, którą już mogłaby utopić w morzu. Właściwie Gavin nie miałby wcale nic przeciwko temu, bo nadal pozostawał mężczyzną, który nawet w oceanie – zaczynały go prześladować te banalne, morskie metafory – upodlenia skupiał uwagę na tym, że ma do czynienia z naprawdę piękną kobietą. Którą właśnie obrzygał obficie wczorajszym alkoholem. Mógłby już pakować walizki i chować swój wstyd w mrokach Kapitolu, ale nigdy nie poddawał się zbyt łatwo. Było niewiele rzeczy, na których mu zależało. Zazwyczaj wówczas czuł ten niesamowity prąd w palcach, który nakazywał mu walczyć za wszelką cenę. Tak było z chirurgią, która na początku była tylko i wyłącznie snem wariata. Spełnionym, do czego doprowadziła jego zawziętość i przekonanie, że nie ma dla niego innego scenariusza wydarzeń. Mógłby być rybakiem i być nieszczęśliwą osobą. Mógł przeoczyć Laurę Ginsberg tamtego dnia i nigdy sobie tego nie wybaczyć. Dlatego robił z siebie wariata, usiłując wytrzeć ślady zbrodni swoją mokrą koszulką, która już przestała zakrywać ślady jego blizn (niektóre dziwki były szalenie krwiożercze) przed oczami grzecznej panienki, która usiłowała ratować go za wszelką cenę. Z tym, że on nie potrzebował ratunku od wody, ognia, powietrza i innych żywiołów, których nie pamiętał, a od jej ciała, bo właśnie to ono kusiło go najmocniej. - Nie odpowiadałem na pytanie, bo uznałem, że moje wymioty wyrażają więcej niż tysiąc słów – zaśmiał się gardłowo, nadal pogrążając się w najlepsze. Podał jej w miarę czystą dłoń. – Mam na imię Gavin i właśnie straciłem dla ciebie głowę – nigdy nie umiał kłamać, a przynajmniej nie w takiej sytuacji i teraz również był boleśnie szczery, choć właśnie wyznawał miłość nieznanej dziewczynie na kacu, głodzie i z kilkoma złymi odgłosami żołądka, który nie do końca dowierzał w jego gwałtowną przemianę wewnętrzną.
|
| | | Wiek : 30 lat Przy sobie : zestaw pierwszej pomocy, wytrych, gaz pieprzowy, zdobiony sztylet
| Temat: Re: Gavin i Laura Nie Lis 23, 2014 12:08 am | |
| Według Laury ludzie dzielą się na dwie grupy. Dobrych i złych. Proste, nieskomplikowane i łatwe do zapamiętania. Jedyną wadą tego założenia jest… właściwie samo jego istnienie. Bo jak ktoś, kto spędził całe swoje życie w jednym miejscu, otaczając się jedynie małą grupą ludzi, może wydawać tak szumne osądy odnośnie milionowej (a może i większej) społeczności? Wbrew wszystkiemu dziewczyna miała świadomość, że boska Czwórka nie jest centrum wszechświata, nie jest niebem i nie mieszkają w niej same anioły. Miała wrażenie, że jest jedną wielką chodzącą sprzecznością. To, co wiedziała, kłóciło się z tym, co wierzyła i sama nie mogła pojąć, iż jest to w ogóle możliwe. Z poglądem tym szła w parze szeroko pojęta naiwność, która kazała jej wierzyć, iż nawet w najczarniejszym charakterze tkwi pierwiastek dobra, który potrzebuje pomocy, aby się ukazać. Dziewczyna patrzyła na ludzi, uśmiechając się do nich i wyciągając pomocną dłoń nie myśląc nawet o konsekwencjach swoich czynów. Najwyraźniej życie nie skrzywdziło jej na tyle, aby tą ufność straciła. Idealnym przykładem był fakt, jak z każdą chwilą coraz pewniej czuła się w towarzystwie mężczyzny. Szczerze mówiąc, ona sama nawet się nad tym nie zastanawiała. Nie miała w sobie żadnych hamulców, poznając kogoś nowego nie myślała o tym, czy może być mordercą, psychopatą, sadystą czy oszustem. Nie oceniała po pierwszym wrażeniu, a jedynie starała się zajrzeć w głąb serca i to, prawdopodobnie, kiedyś jeszcze ją zgubi. Póki co kierowała się jednak (oczywiście nieświadomie) swoim przekonaniem. Szkoda, że ludzie tak naprawdę nie są tylko dobrzy czy źli. Szkoda, że ich charaktery były jednym wielkim kalejdoskopem i większość z nich pokazywała jedynie te, które odpowiadają danej sytuacji. Szkoda, że nikt nigdy nie pomyślał o tym, aby uprzedzić Laurę przed tym, co może dla niej przygotować świat poza dystryktem. Oczywiście, nie zamierzała się stamtąd ruszać. Nie miała gdzie, nie miała kiedy. Brakowało jej odwagi na samodzielny wyjazd jak i pewności, czy aby na pewno chciałaby to zrobić. Bywały bowiem dni, takie jak ten, kiedy dziewczyna odchodziła od zmysłów pragnąc uciec jak najdalej od Czwórki, miejsca, które znała nawet lepiej niż własną kieszeń. Była wówczas gotowa spakować torbę i po prostu zniknąć, zostawiając za sobą wszystko, co tak bardzo zaczynało ją nudzić. Przychodziły jednak chwile, najczęściej w nocy, kiedy nie mogła spać i wpatrywała się tępo w sufit nad nią, kiedy wizja, że tak naprawdę mogłaby wyjechać zaczynała ją przerażać. Nie mogłaby nawet zliczyć tych momentów, w których ściskało ją w gardle i żołądku, gdy wyobrażała sobie siebie samą, w nieznanym jej miejscu, daleko od domu i wszystkiego, co tak naprawdę kochała. Kobieta skomplikowana, pełna sprzeczności i niezdecydowana, ale to chyba nic dziwnego. Budząc się rankiem czuła jedynie dziwne uczucie pustki, jakby sama nie mogła zrozumieć własnego sposobu myślenia. Po czym, bo jakże by inaczej, zaczynała dzienną rutynę, wewnątrz bijąc się z myślami i walcząc z natłokiem sprzecznych uczuć, które odciągały ją od spełnienia jednego z największych marzeń życiowych. Drugim była miłość. Nic zaskakującego jak na osobę, której pierwszy i jak dotąd jedyny związek wywiązał się z przyjaźni, był jedną wielką porażką i zakończył się zaraz przed tym, gdy druga ze stron popełniła samobójstwo nie nikomu nieznanej przyczyny. Powinna być może nabyć dystansu, bać się powtórki z przed kilku lat, ale tak naprawdę tamto wydarzenie jedynie upewniło ją w tym, że gdzieś po tej ziemi stąpa mężczyzna, który jest jej przeznaczony. Wierzyła w to niemalże tak samo jak obecność dobra w każdym człowieku. Przeznaczenie, wielka miłość oraz długie i szczęśliwe życie – to wszystko brzmiało jak opowieść z dziecięcej bajki, którą czyta się na dobranoc. Ona nie była już dzieckiem, jednak ten utarty i jakże nieprawdziwy schemat pozostał w jej pamięci, a ona chwytała się tego jak koła ratunkowego. Ponieważ kiedy myśli zaczynały być wyjątkowo uciążliwe myślała właśnie o tym, że szczęście przecież zostało jej zapisane w gwiazdach. Kolejny dowód naiwności, kolejny dowód zaślepienia spowodowanego brakiem doświadczenia w tym, jak naprawdę wygląda życie. Przynajmniej nie musiała przejmować się tym, że jej pogląd jest zupełnie błędny, nie mając o tym zielonego pojęcia. Nie wytykała więc sobie, że jest głupia i naiwna i że nie potrafi się zmienić, a trop, którym podąża, jeszcze kiedyś doprowadzi ją do zguby. Można więc rzec, iż miała bezstresowe życie niewinnej dziewczyny, u której stóp klękał każdy, kto miał okazję porozmawiać z nią dłużej. Inni nawet tonęli, choć może bardziej nieświadomie, aby następnie doświadczyć jej delikatnych ramion wyciągających na brzeg i ust składających, jakby nie patrzeć, życiodajny pocałunek wpompowując powietrze do płuc. Wygląda na to, że była dokładnie taka, jakimi widziała innych ludzi. Po prostu dobra, łagodna i czarująca w całej swojej prostocie, która otaczała ją na każdym kroku. Gdyby ktoś zapytał się, o czym myślała Laura przyglądając się uważnie twarzy mężczyzny, wodząc wzrokiem po jej rysach, bez najmniejszego skrępowania wpatrując się w oczy i nie kryjąc zaciekawienia tym, w jaki sposób znalazł się w Czwórce, odpowiedź zapewne byłaby dość przewidywalna. Starała się dociec, z kim ma do czynienia i czy ta osoba także znajduje się po stronie aniołów. Trzeba było przyznać, że w całej osobie Laury Ginsberg tkwiła jeszcze jedna cecha, która czasem bywała, można by powiedzieć nieprzyzwoicie, przydatna. Potrafiła rozmawiać z ludźmi i, co więcej, robiła to z niezwykłą łatwością. Niestety, w momencie, który nastąpił po wyciągnięciu przez mężczyznę dłoni, na chwilę ją zatkała. Nie była zbyt dobra w ukrywaniu własnych emocji, toteż zamrugała, może trochę zbyt szybko, otwierając delikatnie usta, choć tak naprawdę nie wiedziała, co chciałaby powiedzieć. Czuła jednak, że jeszcze chwila, a jej twarz spłonie przeraźliwym rumieńcem, a ona będzie miała ochotę zniknąć wśród fal. Dlatego, właśnie włosy, które jeszcze chwili odsłaniały niemalże całą twarz, teraz spłynęły na policzki, zakrywając oby jak najwięcej, a usta wykrzywiły się w lekkim uśmiechu. - Wydaje mi się, że to jeden ze skutków niedotlenienia mózgu. Przez chwilę byłeś nieprzytomny i nie oddychałeś, więc możesz czuć… Em… lekki ból głowy – powiedziała szybko, starając się nie odwrócić wzroku. Szczerze mówiąc nie miała pojęcia, jakie są skutki niedotlenienia mózgu. Nie była też pewna, czy przez te kilka sekund mężczyzna w rzeczywistości nie oddychał, a już tym bardziej czy mógł tego doświadczyć. Mimo to musiała coś powiedzieć, przysłaniając to, jak dziwnie się poczuła, uprzejmym uśmiechem spod rozszerzonych oczu. Nie miała pojęcia, jak powinna zrozumieć jego słowa, ale na pewno nie tak, jak zabrzmiały. Człowiek, który otarł się o śmierć przez alkohol we krwi nie mógł być przecież pewien tego, co mówi. Prawda?
|
| | | Wiek : 35 lat Zawód : chirurg plastyczny na odwyku Przy sobie : zwłoki jeża, scyzoryk wielofunkcyjny Znaki szczególne : sporo cm w spodniach, wychudzony, trzęsące się dłonie Obrażenia : cukrzyca, liczne nałogi, szaleństwo
| Temat: Re: Gavin i Laura Pon Lis 24, 2014 4:27 pm | |
| Annesley od zawsze pragnął żyć w uroczym świecie czarno-białej kreski, gdzie bez trudu mógłby odsiać chwasty od zboża, zło od dobra i tak dalej… To były całkiem niezły bełkot dla człowieka, któremu przyszło dorastać w Kapitolu. Być może urodził się właśnie tutaj, a morze szumiało głośno (zwłaszcza dziś) w jego żyłach – nawet jeśli tego nie chciał – ale tak naprawdę to stolica wykształciła go, nakarmiła i połamała kręgosłup moralny w kilku znaczących miejscach. Był etycznym inwalidą, który widział źródło pociechy w fakcie, że zauważa zło. To znaczyło, że gdzieś jeszcze czaił się w nim dobrotliwy Gavin, który tylko czekał na sposobną chwilę, by go zaatakować. Nienawidził przecież tej cechy osobowości u siebie. Mógłby być kimś znacznie lepszym – nie tylko w chirurgii – gdyby pozbył się do reszty moralnych dylematów, ale nigdy tak się nie stało. Co dla człowieka, który…. Cóż, bardzo szybko wpadał w różnorakie pułapki uzależnień, było dość niepokojące. Nie mógł przecież ciągle znajdować się w spirali wyrzutów sumienia, te zazwyczaj zżerały go od środka i powodowały po raz kolejny zatracanie się w nowej przyjemności. O ile alkohol, prochy, a nawet papierosy były szkodliwe tylko dla niego (zazwyczaj), tak ostatnie uzależnienie doprowadzało do ruiny niejedną kobietę w jego towarzystwie. Właściwie był wdzięczny bogom, że przy całym swoim popieprzeniu – emocjonalnym, umysłowym, fizycznym – nie obdarzyli go jeszcze pożądaniem płci tożsamej z własną. Miał wrażenie, że wówczas już do reszty by zwariował, będąc najbardziej żałosnym przykładem człeka całkowicie upodlonego. Tak się jednak nie stało i mógł być heretykiem pełną parą – dosłownie – co, zresztą, i tak sprowadziło na niego szereg kłopotów. Zawsze wydawało mu się, że przynajmniej jego seksualność obroni się przed zakusami jego mrocznej (taki tekst dokładał sobie w promocjach klinikami) osobowości, ale kiedy przyszło, co do czego, to zwariował na punkcie erotyki. Stosowanej, jakżeby inaczej. Nie było przecież rzeczy (tak traktował te kobiety), której by sobie odmówił, więc bardzo prędko zamienił swój naturalny i wielce wrodzony pociąg do płci przeciwnej w rozpędzoną machinę, którą usiłował zatrzymać niejednokrotnie. Sposobami medycznymi i zabobonami. Silną wolą i nowymi uzależnieniami. Nie było to jednak możliwe, ba, po pewnym czasie przestał nawet liczyć próby walki z tym jakże żałosnym… Kogo on oszukiwał? To go niszczyło, rozbrajało, doprowadzało do szaleńczych wypraw po dystryktach, ale jednocześnie napędzało go jak nigdy. To właśnie dlatego odnalazł się na tej plaży, a raczej został odnaleziony. Nie, aż tak mu mózgu nie wyprało w słonej wodzie, by dalej wierzyć w to, że Laura jest jego aniołem, który zaprowadzi go za rękę na drogę cnoty. Brukowaną szczerymi chęciami rozebrania jej do reszty z tej wilgotnej sukienki, przez którą widać było jej sutki… odcinające się na śladach po jego niedyspozycji żołądkowej. Nawet to nie przeszkadzałoby mu zaprowadzić właśnie ją na skraj prywatnego piekła, gdyby nie fakt, że po raz pierwszy od dawna czuł się dziwnie nieszczery. Coś w niej go uderzało. Może była za dobra w swoim przebraniu anielicy – nie lubił pruderyjnych kobiet tak bardzo – ale jej uwierzył od ręki i czuł się dziwnie nieswojo z każdą brudną myślą, która penetrowała (szczęściara, przynajmniej ona zaliczyła) jego umysł. Mało lotny w tej chwili, doprawdy mógłby już otrzymać nagrodę za najlepszy podryw na plaży, gdyby nie dołączył do stanu otępienia alkoholem, jeszcze zachwyt. Dość okrutny dla wytwornego znawcy kobiecego ciała. Na które nie powinien reagować tak idiotycznie. A tak właśnie było, musiał zamykać sobie usta ręką, by przestać wpatrywać się w nią z rozdziawianą buzią, zupełnie jak te wszystkie laski, którym niegdyś pokazał swoje…wymiary. One również tak reagowały. Najwyraźniej karma była jedną z niewielu suk (pozdrowiał obecną żonę), które nie miały do niego słabości. Pewnie była grubą lesbijką w militarnych ciuchach, która przeżywała ekstremalną depresję z powodu prezydentury Snowa i masturbowała… Nie, najwyraźniej czuł się idealnie, skoro wszystkie trybiki powracały na swoje miejsce i zaczynał myśleć racjonalnie. O ile tak można było nazwać dyskusje o seksie, które toczyły się swobodnie w jego głowie. Wiedział, że prędzej czy później ten kamień milowy, który popychał Syzyf – tak, zdecydowanie myliły mu się tamte stare dzieje świata – wypadnie mu z rąk. Zawsze tak było. Olśniewał go ktoś, zahaczał o niego, dawał się usidlić i znowu powracał do punktu wyjścia, który był oznaczony jedną z najbardziej znanych liter alfabetu (G). A przecież potrzebował ciepła, każdy człowiek w jakiś sposób był od tego uzależniony, bo to czyniło ich ludźmi, więc wstydził się sam siebie za każdą fantazję, która zaczęła go nawiedzać za przyczyną Laury i jej udziałem. Był człowiekiem słabym i powinien uciekać od tego anielskiej niewiasty, a nie doprowadzać do rozmowy. - Czuję ból – wskazał na klatkę piersiową. – Tutaj. Ale mówili mi, że to nieuleczalne, więc chyba powinienem się już rzucać do morza. Tęskniłabyś? – zapytał śmiało, próbując wstać i zrobić kolejny krok – tym razem naprawdę milowy – by poczuć piasek pod stopami i pewnie milion szkieł z butelek, których rozbijał jeszcze jako wolny obywatel Kapitolu. Teraz kto inny wziął go w posiadanie. |
| | | Wiek : 30 lat Przy sobie : zestaw pierwszej pomocy, wytrych, gaz pieprzowy, zdobiony sztylet
| Temat: Re: Gavin i Laura Pon Lis 24, 2014 10:07 pm | |
| Dziewczyna byłaby skłonna stwierdzić, iż ma zdecydowanie zbyt bujną wyobraźnię. Ciężko było się dziwić, skoro jedną z rzeczy, które towarzyszyły jej najczęściej był notes i długopis. Wymyślanie własnych opowieści sprawiało, że jej umysł w niektórych przypadkach przerysowywał niektóre sytuacje, a w innych dopasowywał zupełnie inny ciąg wydarzeń. Jak w przypadku samobójstwa Hectora. Może myślała o tym zbyt często, w końcu minęło już kilka lat, ale niektóre wspomnienia, a nawet większość z nich, pozostawały zbyt żywe, aby można je było po prostu wyrzucić z pamięci. Dlatego właśnie spędzała noce nad myśleniem o tym, co by było, gdyby żył. Gdyby wiedziała, że jest skłonny zrobić coś takiego. Gdyby znała powód, dla którego jej przyjaciel w ogóle rozmyślał nad zakończeniem swojego życia. Może i pogodziła się z faktem, że odszedł, ale na pewno nie mogła tak po prostu wyrzucić z siebie uczucia, że była to po części jej wina. Kiedy starała wrócić się pamięcią do początków ich związku, nie przyjaźni, zdawała sobie sprawę, że chyba nigdy specjalnie się nie angażowała. Owszem, ich pierwszy pocałunek był wspaniały, ale pewnie głównie dlatego, że był to jej pierwszy pocałunek. Najlepszym jednak było to, że na początku mogli siedzieć godzinami obok siebie i po prostu rozmawiać. Później z kolei to właśnie stało się najgorszym, bo tematy do rozmów zostały wyczerpane, a milczenie między nimi stawało się nieznośne, męczące i przygnębiające. Mogli udawać, że czują się dobrze, wymieniać pocałunki na pożegnanie, ale oboje dobrze wiedzieli, że nic już nie będzie takie same. I rzeczywiście, nie było. Laurę ciekawiło, czy przyjaciel to zaplanował. Oczywiście nie wszystko, od wciągnięcia ją w siatkę uczuć po samobójstwo. Jednak na pewnym etapie, kiedy potrafili nie rozmawiać ze sobą tygodniami odkrywając, że czują się wtedy lepiej niż we własnym towarzystwie, chłopak musiał coś planować. Skoro jakiś czas później znaleziono go martwego, z perfekcyjnym węzłem dookoła szyi, siną twarzą i sercem, które dla niej już dawno przestało bić. Laura jest doskonałym przykładem człowieka, który dość często nie potrafi po prostu odgrodzić się od bolesnych wydarzeń z przeszłości. Czegokolwiek by nie mówiła czy o czymkolwiek by nie myślała, zawsze kończyło się na tym jednym wydarzeniu, które tak naprawdę było jedynym przełomem, jaki dokonał się w jej życiu. Nie było niczego więcej, żadnych innych zwrotów akcji czy nagłych wypadków. Wszystko wróciło na swoje miejsce, nawet nie pozornie, ale w rzeczywistości. Jakby wszechświat nie odnotował ubytku, którego doświadczył. Przecież tak właśnie należało, prawda? Było to moralne i zgodne z normami wyznaczonymi przez społeczeństwo – po prostu zapomnieć, zająć się własnymi sprawami i nie zawracać sobie głowy przeszłością, która de facto, zazwyczaj bywała bolesna. Laura nie potrafiła tego zrozumieć. Ludzie odgrywali w jej życiu zbyt ważną rolę, aby mogła tak po prostu porzucić o nich pamięć. Każdy z nich, a zwłaszcza ci, którzy odznaczyli się czymś więcej, zapadał w jej pamięć głęboko i na długo. Jeśli miało ją to zgubić, to trudno. Każdy musi czasem ponieść konsekwencje sowich czynów, a blondynka nie stanowiła w tym żadnego wyjątku. Może potrafiła oczarować ludzi, ale na pewno nie przeznaczenie. Ciekawe, czy to właśnie ono kazało jej przyjść na tą plażę. A właściwie jemu, bo w przypadku Laury była to tradycja. Utarty zwyczaj, który praktykowała już od dawien dawna i, póki co, nie zamierzała robić wyjątków. Mężczyzna jednak najwyraźniej nie był zbyt dobrze zaznajomiony z żywiołem, jakim była woda, a jego przybycie na plażę o tak wczesnej godzinie było dość nietypowe. Oczywiście na początku, bo gdy do nozdrzy dziewczyny dotarł zapach alkoholu przestała się dziwić, skupiając się tylko i wyłącznie na uratowaniu mu życia. Chyba w rzeczywistości była za dobra, skoro poświęcała się tak dla zupełnie obcych ludzi, którzy potencjalnie mogli chcieć wyrządzić jej krzywdę. A może po prostu uważała, że stan, w którym znalazł się Gavin nie pozwala mu na wykonywanie większych czynności ruchowych i w tym jednym wypadku Laura miała sporą przewagę dzięki wyćwiczonej sprawności i zwinności. Oczywiście, nie uważała samej siebie za najbardziej wysportowaną osobę, ale treningi pływackie czyniły wystarczająco dużo. Pozostawała także znajomość terenu. Bywał bowiem czas, kiedy to udało jej się przez kilka godzin iść przed siebie, odkrywając cały brzeg i nawet po dość długim okresie czasu znała te plaże jak własną kieszeń. Każda jaskinia, zbocze czy klif – mogłaby narysować mapę z pamięci a jedyny błąd, który by popełniła to skala. Tak czy owak nie traktowała go jako zagrożenia – ani realnego ani potencjalnego. Dlatego wciąż siedziała, a gdy wypowiedział swoje słowa minęła chwila, zanim zorientowała się, że wyciągnął w jej stronę dłoń. Oczywiście uścisnęła ją lekko, aby zaraz potem pogrążyć się swoją marną znajomością medycyny i próbą ukrycia rumieńców, które za chwilę miały powiększyć się jeszcze bardziej. Dziwnym było czuć się zażenowaną i choć ani przez chwilę (naprawdę!) nie potraktowała jego słów poważnie, nie mogła powstrzymać tej dziwnej reakcji, która kazała jej zapaść się pod piasek i udać, że nigdy się nie narodziła. Albo przynajmniej zamknąć usta, zamiast trzymać je rozchylone licząc na cud, który przywróciłby jej głos do gardła i wyratował z opresji inaczej, niż to uczyniła, wypowiadając chyba jedno z najbardziej infantylnych zdań na świecie. W ten właśnie sposób królowa konwersacji i relacji międzyludzkich traciła pewność siebie odebraną niemalże siłą przez pijanego mężczyznę, który zamiast wyznawać jej uczucia, które w nim wywołała, powinien martwić się o własne zdrowie i podziękowanie za to, że w ogóle jest w stanie otworzyć usta. Nie żeby Laura oczekiwała takowych podziękowań, nigdy nie należała to osób, które robią coś tylko i wyłącznie dla własnych korzyści, ale chyba wolałaby zapewniać go, iż nie było to dla niej problemem, niż starać się wybrnąć ze swojego speszenia. Najwyraźniej Gavin nie widział najmniejszego problemu w dalszym jej zawstydzaniu, po kolejne zdanie po raz kolejny zbiło ją z tropu. Czyżby był kolejnym, który uległ jej niekontrolowanemu urokowi? Można by sądzić, że była jak syrena, która wabiła marynarzy swoim śpiewem, aby później po prostu ich zabić? Tyle że ona ani nie śpiewała, ani nie zabijała ani, tym bardziej, nie robiła niczego specjalnie. Była wdzięczna, że zaraz potem wstał, bo musiała znaleźć w głowie odpowiedź na pytanie, na które odpowiedzi nie było. A przynajmniej nie tej dobrej, którą usilnie starała się wyłowić z bezkresnego oceanu myśli i pytań, które pojawiły się w jej głowie. Stanęła naprzeciwko mężczyzny zauważając, że jest od niej wyższy. I jeszcze bardziej dziwiąc się, jakim cudem udało jej się wynieść go na brzeg o własnych siłach. Najchętniej zastanowiłaby się nad tym dłużej, sama, najlepiej w ciemnym i chłodnym miejscu, w którym nie czułaby wciąż palącej twarzy i nie przeklinała w myślach za to, że każda emocja musi być po niej widoczna. W końcu podniosła wzrok na rozmówcę i znów otworzyła usta… - To też może być spowodowane podtopieniem. Możesz odczuwać dyskomfort w klatce piersiowej z powodu braku powietrza, albo masz wadę serca, która to wszystko pogorszyła. Albo… – inteligentna odpowiedź, tak bardzo odpowiednia dla osoby, która przez wiele lat popisywała się swoją elokwencją. Na szczęście zlepek słów nie ujrzał światła dziennego, a ona znów musiała odczekać chwilę, zanim mogła powiedzieć coś normalnego – Chyba nie pozwoliłabym ci umrzeć – powiedziała w końcu, nie wiedząc czemu przenosząc wzrok w miejsce, które niedawno wskazała dłoń mężczyzny. Serce, musiało chodzić o serce, ponieważ nie istnieje coś takiego jak ból w płucach. Płuca nie bolą. Ale serce tak, choć Laura nie wierzyła, żeby spowodowane to było tym, o czym przecież ani przez ułamek sekundy nie pomyślała. Słowo honoru, ani przez ułamek sekundy. |
| | | Wiek : 35 lat Zawód : chirurg plastyczny na odwyku Przy sobie : zwłoki jeża, scyzoryk wielofunkcyjny Znaki szczególne : sporo cm w spodniach, wychudzony, trzęsące się dłonie Obrażenia : cukrzyca, liczne nałogi, szaleństwo
| Temat: Re: Gavin i Laura Wto Lis 25, 2014 7:36 pm | |
| Niedługo miał przekroczyć z hukiem – to chyba było jedno z łagodniejszych określeń, które obrazowały jego imprezy urodzinowe – trzydziestą rocznicę stąpania po tym ziemskim padole i był pewien, że przeżył znacznie więcej niż jego rówieśnicy. Większość z nich dopiero ostrożnie stawiała pierwsze kroki w świecie dorosłych decyzji oraz szukała drogi kariery, która miała zapewnić im powodzenie. Annesley właśnie wychodził na prostą w kwestii własnego gabinetu, zostając najmłodszym, ale najbardziej zdolnym chirurgiem plastycznym. Przynajmniej według własnego punktu widzenia, który był naturalnie zamazany przez skłonność do wpadania w samouwielbienie. Które tylko czasami przysłaniało mu prawdziwy świat. W którym przyszło mu przeżyć naprawdę wszystko. Nie chodziło tylko o pracę. Pożerała ona wprawdzie większą część jego życia i była jego cudowną odskocznią od wszystkiego, co ludzkie – ze skalpelem czuł się jak młody bóg – ale poza nią bywał żałośnie prymitywny. Wpadając w ciąg uzależnień, które były dla niego początkowo tylko zabawą. Próbą odreagowania rzadkich, ale zdarzających się – nikt nie był nieomylny – niepowodzeń, które czasami przyprawiały go o gęsią skórkę. To ze strachu, irracjonalnego lęku przed stratą wszystkiego, co było dla niego najważniejsze (dłonie) wziął się każdy z jego nałogów. Ten najbezpieczniejszy był związany z motocyklem, który – miał nadzieję – nadal stał bezpiecznie pod hotelem, w którym wydawał bajońskie sumy na nocleg. Nie były to wprawdzie luksusowe rezydencje, Czwórka stała daleko za kapitolińskimi udziwnieniami, które stały się dla niego synonimem wygody; ale nie mógł i nie chciał zjawić się na progu swojego rodzinnego domu, oznajmiając dobrą nowinę. Wiedzieli, że żyje, na pewno oglądali go na ekranach i to powinno im (jemu?) wystarczyć do szczęścia. Gdyby miał wskazać swojego członka rodziny, to nawet budzony o ósmej pięć (był jak artysta, wstawał w południe), zachrypnięty i nieprzytomny odparłby bez otwierania oczu: Harley Davidson. I tak było, nie umiał oprzeć się pokusie, by nie rozejrzeć się po plaży, jakby nagle jego maszyna miała dostać łap i zjawić się i połasić się przed panem. Nie odnalazł jej jednak, więc wrócił wzrokiem do blondynki, próbując połapać się z tym, że w hierarchii jego uzależnień - które przecież były dla niego rozrywką, kto by brał na poważne jakieś tankowanie sobie w żyłę - czołowo miejsce zajmowało to od seksu. Typowo męskie i typowo prowadzące do destrukcji, choć to nie on wychodził z jego łóżka z postanowieniem, że nie będzie się szmacić. Kobiety bywały żałosne, zwłaszcza, gdy przyszło mu łamać przysięgę Hipokratesa i podrywać pacjentki. W tej dziedzinie naprawdę przeżył o wiele więcej niż jego rówieśnicy, więc przypuszczał, że kolejne etapy jego fascynacji płcią przeciwną związane są ze zblazowaniem. To był ten stan, w którym przeżyło się już tyle, że nie dało się odnajdywać przyjemności w najdrobniejszych gestach. Przypuszczał, że niedługo nawet rozebrana kobieta będzie dla niego stanowić jedynie element dekoracji. Bał się tego swoistego wypalenia, ale sam był sobie winny, bo czerpał garściami z tego, co świat miał mu do zaoferowania. A miał całkiem sporo, o czym przekonywał się niejednokrotnie. Był królem życia, oczekiwał najlepszego i to dostawał, więc nic dziwnego, że teraz czuł się tak żałośnie nieporadnie z faktem, że Laura porusza w nim jakieś nieznane obszary uczuciowości. Bo chyba o nią chodziło, kiedy wstawał i kiedy próbował wyrzucić jej sylwetkę ze swojej głowy. To wyglądałoby całkiem zabawnie, przynajmniej w jego wyobraźni, gdyby jego potężny (nie wątpił, skromny) umysł walczył w zapasach z drobną kobietą, która miała twarz Laury. Z tym, że byłaby naga, a prędko te przepychanki zaczęłyby przypominać coś zgoła innego. Wszystko dlatego, że się zarumieniła i wydawała się zawstydzona jego słowami. Działał na nią? A może jego pijacki umysł podsyłał mu halucynacje z powodu podniecenia, które opanowywało jego ciało. Naprawdę musiał nad sobą panować, by nie okazać jej, że pragnie ją całkiem po męsku i nie jest dobrym facetem. Tak w skrócie, telegraficznym, bo rozbijanie siebie na składniki pierwsze przy tak pięknej i zapewne niewinnej dziewczynie było strzałem w stopę. Postanowił zadbać o udane drugie wrażenie, choć nie mógł powstrzymać perlistego śmiechu na jej słowa. Ona jeszcze nie wiedziała. Cóż, złapał ją za rękę, próbując opanować chęć sprowadzenia jej na ten piasek z powrotem i wyznania jej wszystkich win w innej scenerii. - Jestem lekarzem – przekazał jej wesołą informację, nadal nie przestając być radosnym chochlikiem, który burzy jej koncepcję cudownej diagnozy. Dobrze myślała, czuł się przy niej nieszczęśliwie zakochany, ale to jeszcze nie był powód do ucieczki. Chwilowo, sądził, że jakoś czule zdążyła go przejrzeć – może dlatego, że wyciągała go zalanego w trupa z morza – i że poczyniła całkiem słuszne kroki, próbując się przed tym bronić. – Wiem, co mi się może stać – zapewnił ją, dalej trzymając tę szczupłą dłoń w swojej wielkiej, ale delikatnej prawicy. – Czemu nie chciałabyś, żebym zginął? Sądzę, że większość ludzi ucieszyłaby ta nowina, teraz będą niepocieszeni. To wszystko przez ciebie, Lauro – dodał miękko, patrząc jej uwodzicielsko w oczy. Amant, któremu gorzała wionęła z ust.
|
| | | Wiek : 30 lat Przy sobie : zestaw pierwszej pomocy, wytrych, gaz pieprzowy, zdobiony sztylet
| Temat: Re: Gavin i Laura Sro Lis 26, 2014 1:04 am | |
| Laura napisała kiedyś piosenkę. Był to pierwszy i prawdopodobnie ostatni taki utwór w jej życiu, ale jakikolwiek by nie był, czuła do niego pewien sentyment. I to nie tylko ze względu na treść ale ilość pracy, którą włożyła w jego przygotowanie. Ponieważ poza kilkoma zwrotkami postanowiła napisać także melodię. Dla własnej przyjemności i świadomości, iż jest to rzeczywiście piosenka a nie jedynie zwykły wiersz. W jej domu stało kiedyś pianino. Prawdopodobnie wciąż tam stoi, w pokoju o białych ścianach, z oknem, przez które wpadały promienie słońca i szum morza oraz wazonem kwiatów, który sama tam umieściła. Miała wrażenie, że od dawna nikt tam nie zaglądał a kwiaty zdążyły już uschnąć (może był to dobry pretekst, aby opuścić plażę?). W każdym bądź razie miała ten instrument w swoim domu i kiedyś, zapewne pod wpływem dziecięcej fantazji, objęła sobie za cel nauczenie się na nim grać. Co więcej, chciała też umieć śpiewać, bez względu na wszystko. Tak więc po ogromnych bitwach trwających kilka lat jej dzieciństwa i stoczonych z nauczycielem muzyki wyszła z klasy z dostateczną władzą w dłoniach, aby zagrać proste melodie, zaśpiewać dość czysto niektóre dźwięki i, być może, doszkolić się jeszcze bardziej. Nie była mistrzynią i gdy dorosła doskonale zdała sobie z tego sprawę, jednak ta podstawowa wiedza satysfakcjonowała ją wystarczająco. Nie liczył się więc talent, a radość z obserwowania smukłych palców tańczących po klawiszach i nie zawsze czystych dźwięków, które się spod nich wydobywały. Piosenka była smutna. Trudno się dziwić, skoro blondynka napisała ją w jednym z bardziej przygnębiających momentów swojego życia. Nie była też łatwa i pewnie dlatego dziewczyna obawiała się pokazać ją komukolwiek. Nie mogła jednak wytrzymać samotnego wygrywania melodii na pianinie i słuchania własnego głosu odbijającego się echem w niemalże pustym pokoju. Osobą, która miała dostąpić tego zaszczytu, była jedna z jej bliższych przyjaciółek. Pewnego przedpołudnia zaprosiła ją do siebie, posadziła na krześle z boku i otworzyła okno, aby szum pobliskich fal był lepiej słyszalny. Stanowił on swoistą część melodii, nad którą dziewczyna ciężko pracowała i która bez tego drobnego szczegółu zdawała się być niekompletna. Laura wiązała z tą chwilą wielkie nadzieje i gdy spod jej dłoni wydobyły się pierwsze dźwięki, choć proste ale niezwykle piękne w tej właśnie prostocie, miała wrażenie, że przenosi się do innego świata. Słowa opuszczały jej usta ze znaną każdemu łatwością, ale gdy skończyła nie była zadowolona. Opinia dziewczyny, mającej wysłuchać jej utworu, uderzyła w najgłębsze miejsce w sercu dziewczyny. Niezrozumiała, skomplikowana, pozbawiona sensu. Właśnie taka była piosenka w mniemaniu przyjaciółki i chociaż Laura z uśmiechem podziękowała za poświecony czas, wewnątrz czuła, jak wszystko skręca jej się z żalu. Ona rozumiała tekst. Patrzyła na niego nie mogąc pojąć, skąd wzięła się ta opinia. W końcu zrozumiała. Zbyt duża głębia, zbyt dużo metafor i skomplikowanych zabiegów, nadających całemu utworowi znaczenie, które jasne było tylko dla jego autorki. Tam rzeczy nabywały cech, które nie były dla nich przeznaczone, a niektóre stwierdzenia zupełnie zmieniały swoje znaczenie. Laura była czarodziejką. Królową słów, operowała nimi z łatwością i lekkością, jak lekarz operujący skalpelem. W tym świecie czuła się pewnie, nie mając nigdy wątpliwości odnośnie tego, co i w jaki sposób powiedzieć. Okazało się jednak iż to, co dla niej jest piękne, dla innych może być zupełnie niezrozumiałe. Uczepiwszy się ambicji i chęci sprawienia, aby piosenka stała się odpowiednia dla każdego, postanowiła ją zmienić. Poświęcała godziny na wymyślaniu słów, którymi mogłaby zastąpić własne myśli, szybko dochodząc do wniosku, że jest to niemożliwe. Wszystko to, co wymyśliła, zdawało się być żałosne i w końcu poddała się zauważając, że nie da się zmienić własnego serca, bo tym właśnie było te kilka wersów. Jedna piosenka, trzy zwrotki i kilka nut wyrażały o niej samej więcej niż wszystko inne. Czy oznaczało to, że Laura Ginsberg jako osoba była i jest niezrozumiała, skomplikowana i pozbawiona sensu? Czy te trzy słowa opisywały życie dziewczyny z niemalże chirurgiczną precyzją? Ona sama chyba wciąż szuka odpowiedzi na to pytanie, jednak pisanie piosenek porzuciła. Nie dało się jednak ukryć, iż wiele razy siadała przy pianinie grając wciąż tą samą melodię. Przez jej niezrozumiałość dla świata odkryła jeszcze większe piękno, które w niej tkwiło. Jeśli wcześniej była pewna swoich możliwości, ten jeden utwór jedynie utwierdził ją w tym przekonaniu. Które, de facto, powoli zaczynało lec w gruzach. Za sprawą kilku słów nieznanego mężczyzny przedstawiającego się jako Gavin. Dziewczyna miała wrażenie, że słyszy w głowie metaliczny dźwięk korony obijającej się o posadzkę, roznoszący się dookoła echem i sprawiający, że cała pewność siebie uciekała z niej jak powietrze z przebitego balonu. Nie mogła nawet stwierdzić, dlaczego właściwie przypomniała sobie o tej nieszczęsnej piosence. Może chciała samej sobie pokazać, jaka kiedyś potrafiła być, jaka wciąż potrafi być. W końcu nic się nie zmieniło, jednorazowe spotkanie, słowa wijące się w głębi jej gardła, niepotrafiące wydostać się na światło dzienne, zaróżowione (bynajmniej już nie od wysiłku) policzki i może trochę za bardzo błyszczące oczy – to wszystko zaraz minie, musi tylko odsapnąć, odzyskać stabilny grunt pod stopami i wziąć się w garść. A przynajmniej na to liczyła chwilę przed tym, jak złapał jej dłoń i przytrzymał w swojej, może odrobinę dłużej niż by tego oczekiwała. I kiedy naprawdę miała wrażenie, że tego dnia nic więcej nie wybije jej z rytmu i może uda jej się odzyskać normalny kolor twarzy, on musiał powiedzieć coś, co było jak siarczyste uderzenie wymierzone prosto w policzek. Choć przyznanie się do wykonywanej profesji miało jeden plus – Laura podziękowała w duchu samej sobie za to, że poprzednia myśl pozostała jedynie w sferze myśli. Nie zmieniało to jednak faktu, że popełniła chyba największą gafę tego wieczoru i nie potrafiła znaleźć słów, aby się z niej wyplątać. Znowu. Odwróciła na chwilę głowę kręcąc nią lekko i zaczęła śmiać się dość histerycznie, aby po kilku sekundach znów spojrzeć na Gavina, starając się ukryć zmieszanie pod uśmiechem. Było to na pewno lepsze niż patrzenie rozkojarzonym wzrokiem i skupianie się na tym, czy może powinna zabrać swoją dłoń (szczerze mówiąc przestała zwracać na to uwagę z, myśląc jedynie o swojej dumie i pewności siebie, które chyba na dobre zostały pogrzebane w piachu). - Ja nie jestem – zaczęła, odchrząkując cicho i nagle zdając sobie sprawę, że skoro jego słowa nie mówiły o uszczerbku na zdrowiu, to musiał mieć na myśli coś zupełnie innego – Ale to już pewnie zauważyłeś – dodała, uśmiechając się przepraszająco. Jeszcze nigdy w życiu nie popełniła takiego błędu, a przynajmniej nikt nie śmiał jej o tym powiadomić i nie za bardzo wiedziała, jak powinna zareagować. Cała rozmowa zaczynała jej się wydawać… dziwna. Choć to słowo brzmiało żałośnie, nie potrafiła znaleźć w tamtej chwili innego i po prostu ograniczyła się do prostych sześciu liter. Nie miała też pojęcia, co ma o tych słowach sądzić i musiała przyznać, że naprawdę chciałaby po prostu wyłączyć myślenie i włączyć z powrotem w momencie, w którym nic (albo nikt) nie będzie jej rozpraszało. - Miałabym wyrzuty sumienia – ponieważ po raz drugi nie byłabym w stanie zapobiec śmierci. Nie pytała co konkretnie było jej winą ani dlaczego, niektórych odpowiedzi wolała nie znać i pozostawać w stanie tej błogiej nieświadomości, za którym szczerze mówiąc zdarzało jej się tęsknić. W niektórych przypadkach bycie dzieckiem wydawało się naprawdę przydatne.
|
| | | Wiek : 35 lat Zawód : chirurg plastyczny na odwyku Przy sobie : zwłoki jeża, scyzoryk wielofunkcyjny Znaki szczególne : sporo cm w spodniach, wychudzony, trzęsące się dłonie Obrażenia : cukrzyca, liczne nałogi, szaleństwo
| Temat: Re: Gavin i Laura Sob Lis 29, 2014 5:07 pm | |
| Powoli zaczynało do niego docierać – wraz ze stopniem wytrzeźwienia – że po tym jakże cudownym przedstawieniu, nie ma szans u tej dziewczyny. Mógłby nawet rzucić się jej do kostek (widział to na jakimś filmie) i zawyć jak porzucone szczenię (dziewczyny lubią takie klimaty, prawda?), a Laura i tak nie spojrzałaby na niego łaskawym wzrokiem. Wiedział, że interesuje się nim, ale to była raczej ciekawość tubylca, który spotyka dziwnego najeźdźcę i próbuje się z nim oswoić, zwłaszcza, że ten barbarzyńca wykazuje nietypowe zwyczaje. Jak wymiotowanie na kobietę swojego marnego życia, która przyszła tu tylko po to, by go uratować. Jeszcze nie zdążył zapytać Laury, czy jej prywatną tradycją (może rytuałem?) było wyławianie na plaży ludzi w stanie skrajnego wyczerpania i próby uwiedzenia ich. Udane, nie wątpił, że każdy człowiek na tej planecie (nawet kobieta) chętnie pobiegłby na koniec świata za tą dziewczyną. Nie rozumiał tylko jeszcze, czy jest ona gotowa na taką wędrówkę, zwłaszcza z nim. Z hedonistą, nałogowcem i genialnym chirurgiem, którego już zapewne szukano w hotelu. Każde jego wakacje były stratą dla kliniki i o tym powinien myśleć, kiedy szukał w piasku swoich butów – a raczej jednego, który leżał gdzieś zatopiony w wydmie – a nie o tym, że jej oczy przypominają mu ocean. Był na tyle rozsądny, że nie dzielił się swoimi lichymi komplementami ze swoją ratowniczką, próbując skupić się na tym, żeby odwrócić jej uwagę od swojego stanu. Co zakrawało na paranoję, nigdy przecież nie był jakimś nawiedzonym hipokrytą, który usiłuje wywrzeć mylne wrażenie. Jasne, chirurgia plastyczna w dużej mierze składała się przede wszystkim z opinii zachwyconych klientek – które uwielbiały przystojnych, zabawnych i zadbanych lekarzy – ale Gavin mocno odbiegał od wizerunku metroseksualnego mężczyzny. Być może był zanadto szczery i nie budził szczególnej sympatii, ale przynajmniej nie ukrywał tego przed nikim. Swoich słabości, również. Dlatego dziwił się sam sobie, próbując wywrzeć wrażenie na tej dziewczynie znikąd. Wiedział, że Czwórka jest końcem świata, podzielał zdanie Mercy na temat dystryktów i pewnie gdyby nie poznał Laury, to byłby w trakcie opuszczania tego miejsca z głośnym hukiem. Tymczasem działy się rzeczy niesłychane, bo utkwił nie tyle w tej okolicy, ale w tej dziewczynie. Inaczej, to ona weszła mu w krew z taką łatwością i mocą jak każde uzależnienie, wywołując w nim natychmiastową porcję paniki i zwykłego męskiego rozczulenia, z którym przyszło mu brać każde jej słowo. Nie do końca na poważnie, uśmiechał się raczej z tego, że najwyraźniej wywołuje u niej określone reakcje. Co mu schlebiało, nie była tak przerażająco obojętna w stosunku do niego. Jeszcze miał jakieś szanse, choć nie do końca zdawał sobie sprawę, czego dokładnie chce od tej dziewczyny. Odpowiedź była oczywista, ale odrzucał ją po raz pierwszy w życiu z taką stanowczością. Nie mógł przecież potraktować ją jak każdą inną. Nie na to zasłużyła, kiedy z pasją ratowała jego istnienie… Za co zapomniał jej podziękować. Nagle to do niego dotarło. Niemal przewrócił się na tym śmiertelnie równym i nudnym terenie, usiłując powstrzymać narastające mdłości. Tym razem nie z powodu fizycznego zjazdu, a psychicznych porcji tortur, które wymierzał samemu sobie. Był kretynem do kwadratu i teraz już nie zastanawiał się długo nad tym, co zrobił. Złapał ją mocno w pasie i spojrzał prosto w oczy, nadal usiłując nie dmuchać na nią. Co było kłopotliwe, biorąc pod uwagę fakt, że postanowił nadrobić towarzyską gafę stulecia. - Przepraszam, ja zapomniałem! –wrzasnął jej niemal w… piersi, próbując bronić ją przed wszystkimi szkodliwymi toksynami ze swoich ust. – Lauro, DZIĘKUJĘ – dodał szczerze i z pełną mocą. – Co ty za to chcesz? – zapytał, puszczając ją i nie pozbywając się finansowego zacięcia, które zwykło objawiać się w takich pokręconych sytuacjach. Znowu mógł patrzeć jej w oczy – wolał w cycki, smutna historia – ale nie robił tego za często, znowu czując się jak… by znowu miał te czternaście lat i zakochał się po raz pierwszy. Nigdy nie sądził, że to do niego wróci i to w tak nieoczekiwany sposób, ale najwyraźniej był tak nieszczęsny, że zdarzały mu się same takie absurdalne sytuacje. Powinien chyba już paść na kolana i modlić się o łaskę (laskę?), która objawiała się rzęsistym deszczem. Właśnie w tej chwili. - Tak poza tym… Jestem chirurgiem plastycznym –poinformował ją, łapiąc z powrotem za jej dłoń i biegnąc z jednym butem w poszukiwaniu suchego i względnie ciepłego miejsca.
|
| | | Wiek : 30 lat Przy sobie : zestaw pierwszej pomocy, wytrych, gaz pieprzowy, zdobiony sztylet
| Temat: Re: Gavin i Laura Nie Lis 30, 2014 1:37 am | |
| Laura chyba nigdy nie zastanawiała się, skąd wzięło się u niej to zbyt pozytywne nastawienie do świata, życia czy ludzi. Może miała przed sobą jakiś mistyczny plan uczynienia świata bardziej kolorowym czy chęć niesienia pomocy wszystkim dookoła, ale nigdy głębiej nie rozmyślała nad fenomenem własnej osoby. Nie żeby siebie za taki uważała, była raczej skromną osobą, która nie mówi o sobie zbyt wiele i nie wymaga, aby ludzie zwracali na nią swoją uwagę. Oni jednak, jakby cały świat chciał zrobić jej na przekór, stawiali ją często jako główny obiekt swych zainteresowań, gdy oba sama w tym czasie chciałaby zostać w cieniu. Może właśnie dlatego rumieniła się niezwykle mocno, zdając sobie sprawę, że jest jedyną osobą, na której mężczyzna skupia swoją uwagę i że jego słowa najwyraźniej znaczą właśnie to, co znaczą. Ciekawe, czy zdarzało jej się to wcześniej, czy jednak głównym powodem zmiany kolorów jej twarzy był Gavin. Ale co miała poradzić, była tylko niewinną dziewczyną ze zbyt bujną, a przynajmniej czasami, wyobraźnią, która raczej nie często ma okazję znajdować się w roli wybawcy. Nigdy nie miała na tyle wielkich ambicji aby zostać kimś ważnym. Szczerze mówiąc przez większość życia chciała po prostu być, żyć spokojnie w miejscu, które było jej domem, mieć własne nawyki i zwyczaje. Nigdy też nie sądziła, aby czyjeś życie chociażby na krótką chwilę mogło leżeć w jej rękach, jak to się stało przed chwilą. Jakie to było uczucie? Chyba przyjemne, mieć świadomość, że uratowało się kogoś, kogokolwiek, bez względu na to, kim ten ktoś był i jak się za to odwdzięczał. Laura nie robiła niczego interesownie. Rzucenie się do morza wyciągnięcie mężczyzny na brzeg było odruchem, który posiadała chyba większa grupa osób, a biorąc pod uwagę jej stosunek do życia nie było niczym dziwnym. Nie zamierzała robić z siebie bohaterki, nie pragnęła laurowego wieńca na złotych włosach czy wielkich słów a nawet czynów mających pokazać wdzięczność odnośnie tego, co zrobiła. Największą nagrodą był fakt tego, iż Gavin żył, jego serce pracowało sprawnie, w żyłach płynęła krew, a wszystko dzięki jej szybkiej reakcji, trzeźwemu jeszcze wtedy myśleniu i tych podstawach, które wyciągnęła ze szkoły. Może działała trochę w ciemno, pompując mu do płuc własne powietrze, ale przynajmniej miała pewność, iż osiągnęła oczekiwany efekt. Nawet jeśli chwilę później miała ochotę rozpłynąć się w następnej fali, a przez głowę przeleciała jej myśl, iż wolałaby go nieprzytomnego. Pojawiła się tam na krótko, szybko zostając zastąpioną inną. Nie życzy się komuś śmierci a fakt, iż Gavin od jakiegoś czasu stawiał ją w dość niekomfortowej sytuacji na pewno nie był wystarczającym ku temu powodem. Nie chodziło o fakt, że Laura wiązała z tymi słowami jakiekolwiek nadzieje. Pijany mężczyzna, który jeszcze przed chwilą był prawie martwy, a teraz raczył ją dość śmiałymi i bezpośrednimi słowami nie robił na niej dobrego pierwszego wrażenia. Mimo to wciąż przy nim stała, z tym uprzejmym uśmiechem za którym kryło się niezliczenie wiele emocji, pozwalając mu trzymać się za rękę, jakby to nie było nic takiego. Poza faktem, iż to w istocie nie było nic takiego, a przynajmniej ona nie zamierzała tego gestu wiązać z czymkolwiek. Tak czy owak nie zamierzała skreślać go od razu i uciekać z krzykiem tylko dlatego, że w jego krwi znalazło się odrobinę za dużo alkoholu i że to właśnie on wepchnął go w ramiona fal, z których nie potrafił wydostać się o własnych siłach. Równie dobrze mógł jej powiedzieć, iż jest mordercą, a ona prawdopodobnie przez chwilę by się zdziwiła, po czym przyłożyłaby dłoń do jego policzka i powiedziała ckliwy tekst o źródle prawdziwego dobra i tym, iż nie ważne jest co zrobił ale to, jak się z tym czuje (oczywiście modląc się w duchu, aby powiedział, że tego żałuje). Niestety, za zgniecenie jej dumy i wyznanie swojej profesji, która uderzyła w nią jak wzburzony ocean roztrzaskując kości o falochron nie zasługuje się na jej delikatny dotyk, choć Gavin chyba mógł czuć się szczęściarzem, iż jeszcze nie zabrała swojej ręki i obruszona nie odeszła w przeciwną stronę. Nie była tym typem człowieka i może dlatego będzie jej jeszcze w życiu ciężko z tego powodu. Bowiem nie odczuwała złości do niego, a do samej siebie za bycie rozkojarzoną idiotką, która traci swoją największą zaletę przy zwykłym mężczyźnie, który pewnie w tej samej chwili wyśmiewa w duchu ją, jej błyszczące błękitne oczy, rumieńce na policzkach i rozkojarzony wzrok, skaczący po jego twarzy i starający się skupić na czymkolwiek. Chciała już stamtąd pójść, jednocześnie chcąc zostać, jednocześnie nie mając pojęcia, czego tak naprawdę chce. Dlatego ograniczała słowa, dlatego musiała chrząkać, zanim się odezwała i właśnie dlatego niewiele myślała. Myślenie sprawiało, iż za bardzo analizowała sytuację, a wcale tego nie chciała. A może powinna? Jak zawsze czytać między wierszami i odejść, kiedy tylko zaczęła się czuć nieswojo? Powinna. Po raz kolejny karciła samą siebie w myślach, kiedy nagle i niespodziewanie jego dłonie chwyciły ją mocno w talii, a oczy wbiły spojrzenie, od którego nie umiała odwrócić wzroku. Jej same rozchyliły się w wyraźnym przerażeniu, a głos jakby zamarł w gardle, nie spodziewając się takiego obrotu sprawy. Mogłaby zaprotestować, próbować się wyrwać, ale zanim odzyskała zdolność ruchów on skończył jej… dziękować i puścił ją, ku wielkiej uldze dziewczyny z wciąż bijącym mocniej sercem (nie, wcale nie pomyślała iż w istocie może być mordercą). - Ja… ja – zająknęła się lekko skonsternowana, nerwowo wygładzając i tak pogiętą i mokrą sukienkę, aby zaraz zacząć skubać jej materiał jakby miała 10 lat i denerwowała się przed publicznym wystąpieniem w czasie szkolnego przedstawienia – Ja nic nie chcę – powiedziała, znów chrząkając i starając się uspokoić oddech. I samą siebie, w myślach, powtarzając jak mantrę, że wszystko jest dobrze. Najwyraźniej pijani ludzie dość dobitnie brali sobie do serca podziękowanie – I nie musisz dziękować, to nie było nic takiego – dodała, skromna jak zawsze, starając się delikatnie uśmiechnąć, aby znów pod tym gestem ukryć własne zdenerwowanie. Chciała dodać coś jeszcze, a właściwie zakończyć to spotkanie po wymyślonym na poczekaniu pretekstem, ale w tym samym momencie Gavin chwycił znowu jej rękę i pociągnął za sobą, precyzując wykonywany przez siebie zawód. Nie zamierzała korzystać z jego usług i miała nadzieję, że w najbliższym czasie nie zamierza nikogo operować. A przynajmniej nie w takim stanie. Tym razem jednak nie zamierzała pozwolić mu tak po prostu ciągnąć ją przed siebie. Zatrzymała się, wyszarpując, może trochę zbyt gwałtownie, dłoń z jego uścisku. - Gavin, naprawdę miło było cię poznać. I cieszę się, że żyjesz. Ale chyba… chyba muszę już iść. Do pracy – rzuciła spojrzenie na zegarek, z przerażeniem stwierdzając, że raczej nie był wodoodporny i czas zatrzymał się na nim w momencie, w którym zbyt duża ilość wody dostała się do wnętrza. Jednak i bez tego wiedziała, że jest za wcześnie na powrót do domu i wyjście do sklepu. Przeniosła ponownie spojrzenie na mężczyznę, mając nadzieję, iż stracił poczucie czasu albo przynajmniej nie zauważy, iż ten mały przyrząd nie działa – Potrzebujesz czegoś jeszcze? – zapytała, w tamtym momencie nienawidząc samej siebie za to, że nie potrafi po prostu odwrócić się i odejść. Byłoby łatwiej nie musieć martwić się o kogoś innego i upewniać się, czy aby na pewno da sobie radę bez niej, jakby była w tamtym momencie jedyną osobą, której potrzebował. Może rzeczywiście była, choć chyba wolałaby, aby był bardziej samowystarczalny.
|
| | | Wiek : 35 lat Zawód : chirurg plastyczny na odwyku Przy sobie : zwłoki jeża, scyzoryk wielofunkcyjny Znaki szczególne : sporo cm w spodniach, wychudzony, trzęsące się dłonie Obrażenia : cukrzyca, liczne nałogi, szaleństwo
| Temat: Re: Gavin i Laura Wto Gru 02, 2014 3:33 pm | |
| Gavin Annesley nie był człowiekiem szczególnie wylewnym, jeśli chodzi o okazywanie uczuć. Wprawdzie był znany z tego, że mówi dokładnie to, co ma na myśli – nigdy nie umiał trzymać języka za zębami (w przenośni i dosłownie) – ale zazwyczaj ograniczał się jedynie do wypunktowania debilizmu swojego oponenta, ewentualnie jego wad produkcyjnych, kiedy komentował wygląd. Nigdy nie skupiał się na czymś tak banalnym i przyziemnym jak uczucia. Które posiadał - w większym bądź mniejszym stopniu – ale nie znaczyło to wcale, że musi się nimi afiszować. Życie w Kapitolu nauczyło go, że pewne słabości trzeba niwelować na rzecz bardziej udawanych emocji. Nie były one takie złe. Przynajmniej miał pewność, że nikt przez przypadek nie wyrwie jego krwawiącego serca prosto z piersi i nie zacznie się nim bawić. Tak widział prawie każdą kobietę swojego życia, a przecież przez te wszystkie lata przewinęło się ich sporo. Nic dziwnego, że starał się zachować konieczny dystans, pozwalając sobie na bardziej emocjonalne relacje jedynie z ludźmi, którzy nie widzieli w nim samca. Wolał już podejście bardziej praktyczne, związane z jego cudownymi dłońmi. Przynajmniej miał pewność, że nie zostanie wykorzystany i wypluty przez boginie stolicy, które przeżuwali kolejnych mężczyzn jak jedzenie. Umiar już dawno wyszedł z mody, czuł się czasami wciągnięty w ten rytm, choć (to głupie) dopiero przy Laurze uświadamiał sobie, że od początku bronił się przed tym zawzięcie. Ale te uczucia, te najbardziej durne i związane z podstawowymi odruchami każdego człowieka – nikt nie jest samotną wyspą – czekały tylko na odpowiednią chwilę, by się ujawnić. Oczywiście, gdyby był normalnym mężczyzną, zapewne przebiegałoby to powoli i po kolei, ale zapomniał, że w uzależnienia wplątuje się znacznie szybciej niż każdy przeciętny człowiek. Dlatego też zanim zdążył się zorientować (i zapobiec tragedii), już wpadał po same uszy jak uczniak, a nie prawie trzydziestoletni chirurg plastyczny. Który powinien być odrobinę bardziej racjonalny. Marzenia ściętej głowy, wpatrywał się w nią bez końca, zastanawiając się, gdzie była przez całe jego dotychczasowe życie i czemu jeszcze nie rozumie, że dzieje się coś niesamowitego. On już przeczuwał wielką apokalipsę, skoro czuł tak wiele i bezskutecznie usiłował z tym walczyć, przypominając sobie nagle o… żonie. Nie z powodu moralności, która powinna zawyć ostrzegawczo w jego głowie. Żadnego alarmu nie było, może był do reszty zepsutym gnojkiem, który nie czuł żadnej skruchy na myśl, że właśnie zawiązuje związek uczuciowy z kobietą, która równie dobrze mogła być nieletnia, mieć dwójkę dzieci… albo co gorsza, kochać to pierdolone morze i chcieć męża rybaka. Nie wiedział, czy zniósłby też osobę, która nienawidzi rocka… ale te wszystkie drobnostki, które niegdyś miały znaczenie, stawały się jedynie niewartą wzmianki głupotą. Właściwie już mógłby jej się oświadczyć. Jedyne, co go powstrzymało przed tym faktem (na szczęście!) to obawa, że naprawdę zacznie podejrzewać, że uderzył się w główkę. Może i tak było, ale po raz pierwszy od zawsze nie zamierzał się przed tym bronić. Ściskał jej drobną dłoń i odkrywał nieznane z tym samym bezczelnym uśmiechem, z którym niegdyś zetknął się z medycyną. Wiedział, że takie fascynacje nie mijają. Mógł sobie już strzelić w łeb, jeśli Laura nie widziała tego samego, choć dla niego to już było szalenie oczywiste. Musiał się jednak zmierzyć z kilkoma niewygodnymi faktami, które teraz były jak bezlitosne nitki, które ciągnęły go do ziemi. Pieprzona siła grawitacji, która teraz osadzała go na stabilnym gruncie, choć najchętniej dalej dryfowałby wśród obłoków i upewniał siebie, że wszystko będzie w porządku. Nawet jeśli zaraz padnie na kolana i będzie sterczeć tam przez cały dzień, domagając się od niej obietnicy bez pokrycia. Obiektywnie rzecz ujmując – a o to było trudno, kiedy było się tak zapatrzonym w siebie narcyzem – dziewczyna miała prawo uciekać z krzykiem. Nie był archetypem rycerza na białym koniu. Wprawdzie i był obrzydliwie bogaty (chirurdzy plastyczni jednak mieli wzięcie), sławny i nie był aż tak bardzo brzydki, kiedy nie pachniał gorzałą i nie prowokował wymiotów na piasku, ale… Był też człowiekiem uzależnionym, brudnym (metaforycznie) i niegodnym, by dotykać tak nieskalanej istoty. Właśnie tak przed oczami jawiła się mu Laura i to sprawiało, że przestał myśleć racjonalnie i próbował gorączkowo wymyślić coś, czym może podziękować jej za ratunek. Najlepiej tak, by musiała go widywać codziennie i przy okazji nie poznała go zbyt blisko – był przekonany, że to skończyłoby się histeryczną ucieczką z jej strony – ale mogła za to zakochać się w obrazie, który sam wykreuje przed jej oczami. Byle tylko zechciała puścić w niepamięć ten dzień. - Nic takiego?! – wykrzyknął więc ze swadą, opierając się zbyt wielkiej pokusie, by paść trupem. Zaburzenia neurologiczne były bardzo groźnym następstwem… Eureka, nie odezwał się aż do jej przedstawienia z zegarkiem, kiedy orzekł w myślach, że dziewczyna go przejrzała i chce kulturalnie opuścić jego towarzystwo. Całkiem udana próba dezercji, na którą jednak zareagował mocniejszym ściśnięciem jej dłoni i odgarnięciem włosów z policzka. Powinien się jej już oświadczyć, potem mogliby opowiadać to swoim wnukom – choć wątpił, że tych dożyje – ale zamiast tego spojrzał na nią karcąco. - Jestem lekarzem i przeczuwam, że może mi grozić niedotlenie mózgu – to właściwie miał od dziecka – a ty chcesz zostawić mnie samego? Na pastwę mojego otępiałego organizmu, który w każdej chwili może przestać współpracować? – zrobił dramatyczną przerwę, choć nadal na bosaka oddalał się z tej plaży. Musiał wziąć prysznic, najlepiej w jej towarzystwie. – A jeśli umrę? –…i wtedy zdał sobie sprawę, że już… to zrobił. Tego dnia przepadł dla świata i narodził się dla Laury Ginsberg.
zt |
| | | Wiek : 30 lat Przy sobie : zestaw pierwszej pomocy, wytrych, gaz pieprzowy, zdobiony sztylet
| Temat: Re: Gavin i Laura Czw Gru 04, 2014 9:33 pm | |
| Laura nigdy nie miała problemu z podzielnością uwagi. Potrafiła robić kilka rzeczy jednocześnie, skupiając się na każdej z nich i, co więcej, to co robiła zazwyczaj wychodziło jej dobrze. Jasne, bywały momenty, w których czuła się rozproszona. Wbrew pozorom nie była ideałem, nawet jeśli ta jedna rzecz wydawała się jak najbardziej ludzka i, według niektórych, nie klasyfikowała się do wad. Choć i te bez wątpienia posiadała. Może nie była niekulturalna, nie cechowała się porywczością, gwałtownością czy agresją. Może na pierwszy rzut oka była jedynie młodą dziewczyną w blond włosach, czarującą ludzi swoją niewinnością i delikatnością, ale to właśnie te dwie cechy doprowadzały ją do zguby. Albo miały ją doprowadzić, bo jak dotąd jedynym, w co dała się uwikłać, był związek z przyjacielem, który został zerwany tak szybko, jak się rozpoczął. Chciałoby się powiedzieć iż bezboleśnie, ale niestety byłoby to kłamstwo. A ona nie kłamała, a przynajmniej starała się tego nie robić, kiedy nie było takiej potrzeby. Jedyną osobą, którą zdarzało jej się oszukiwać najczęściej była ona sama. Tak jak właśnie w tej chwili. Gavin był jej kompletnie obojętny. Oczywiście że nie, ale czemu miałaby to przyznać? Zależało jej na nim ale jako na jednostce, a przynajmniej tak to tłumaczyła. Ludzkim życiu, które uratowała i którego nie zamierzała niszczyć. Nie miała nawet takiej siły, nie tylko fizycznej ale i psychicznej. Laura Ginsberg urodziła się po to, aby tworzyć. Wszystko co posiadała nie było narzędziem destrukcji, choć bez wątpienia w nieodpowiednich rękach mogło się to obrócić w coś potwornego. Ale jej ręce były delikatne, nieskalane najmniejszym grzechem. Jej dłonie przesypywały dzień w dzień piasek, zbierały kwiaty i zapisywały niezliczone ilości papieru drobnymi, czarnymi literkami, które układały się w słowa a te w zdania, z których powstawała jej własna historia. Jej dłonie kiedyś wygrywały melodie na starym pianinie, może nie tak sprawnie i szybko jak najlepsi wirtuozi muzyki klasycznej, ale powoli, ostrożnie i nieśmiało. Obserwując ją można było odnieść wrażenie, iż nie trzeba szukać daleko, aby dostrzec jej prawdziwą naturę. Wystarczyły drobne gesty, krótkie spojrzenia i wypowiedziane cicho słowa aby ujrzeć jej serce, bijące pod jasną i, zdawałoby się, cienką jak pergamin skórą. Była jak porcelanowa lalka. Wystarczył jeden upadek, aby roztrzaskała się na kawałki. Nie miała doświadczenia, które by ją zahartowało. Owszem, znała niebezpieczeństwa tego świata, ale to wszystko było dla niej jak bajka opowiadana na dobranoc. Nawet jeśli wszystko to było o wiele bardziej realne, nawet jeśli Laura była tego świadoma, nie potrafiła panować nad własnym… sercem. Nikt nie nauczył jej jak się z nim obchodzić, nikt nie powiedział, jak je chronić, więc tego nie robiła. I chyba właśnie przepadała, tracąc wszystko to, co kiedyś wydawało się być jej silną cechą. Elokwencja? Zapewne została pochłonięta przez jego usta i słowa, którymi wbijał gwoździe do jej grobu. Pewność siebie? Jeszcze chyba nikt nie sprawił, aby jej blada twarz zarumieniła się tak bardzo, a oczy zaczęły błyszczeć. Pozostawała jeszcze kwestia narządu, zbudowanego z tkanki mięśniowej poprzecznie prążkowanej typu sercowego, w którym, wbrew wszelkim przypuszczeniom, nie znajduje się szufladka kryjąca w sobie wszelkie ludzkie uczucia i emocje. Te swoje źródło znajdują w ludzkiej psychice, a psychika Laury znajdowała się na poziomie… Nie, właściwie się nie znajdowała. Jej umysł pracował na wysokich obrotach, aczkolwiek nie czuła się do końca stabilnie. Nie kiedy miała świadomość, że obcy mężczyzna trzyma ją za rękę, a ona w żadnym wypadku nie czuje się z tym niekomfortowo. Nie chodziło nawet o grzeczność czy obawę przed gwałtownym ruchem, biorąc pod uwagę stan, w którym się znajdował. Problem tkwił w tym, że wydawało jej się to zupełnie normalne. W każdym bądź razie biedne, kruche i narażone na destrukcję serce Laury zaczęło pracować mocniej pod wpływem uczuć przekazywanych z mózgu do reszty ciała. Jeśli wcześniej w rzeczywistości nie rozumiała, bądź nie chciała rozumieć, tego, jak się czuła, w tamtym momencie chyba powoli pojmowała to wszystko, co działo się w jej wnętrzu. Powinna chyba przestać skupiać się tyle na własnych emocjach. Przestać analizować każde słowo mężczyzny, które niemalże spijała z jego warg, powstrzymać uczucie topnienia, jakiego doświadczała i zacząć myśleć o uspokajającym szumie oceanu, błękitnym niebie, nieśmiałym, porannym słońcu i chłodnym jeszcze piasku pod jej gołymi stopami. I, przede wszystkim, znaleźć jakąś lepszą wymówkę. Jak to możliwe, iż kreowane przez nią postacie wykazują się tym wszystkim, czego w tamtej chwili dziewczynie zabrakło? Dlaczego tak łatwo było ją zbić z tropu, kilkoma miłymi słowami, jednym zwyczajnym dotykiem (choć może nie tak zwyczajnym, skoro jeszcze chwilę jego dłoń obejmowała ją w pasie) i spojrzeniami wbitymi w nią niemalże przez cały czas tak, iż nie potrafiła już odwrócić wzroku, nie ważne jak bardzo skonsternowana by się czuła. Nie chciała uciekać. Ucieka się wtedy, gdy się czegoś boi. Kiedy chce się czegoś uniknąć. Ona po prostu chciała znowu poczuć się swobodnie, nieskrępowana emocjami, których nie do końca rozumiała i obecnością Gavina, która rozpraszała ją aż za bardzo. Wtargnął w jej dzień, a może nawet w życie, zupełnie niespodziewanie i nagle, pozbawiając je rytmu. Powinna się cieszyć, dlaczego więc, pomimo usilnych prób odprężenia swojego ciała i umysłu, nie mogła przyjąć tego epizodu z uśmiechem na ustach? Coś się właśni działo. Coś, co nie miało miejsca od jakiegoś czasu, pojawiło się w jej rutynie i, choć oczywiście nie mogła tego wiedzieć, wprowadzało w niej dość znaczącą zmianę. Wiedziała, że jej wymówka może nie przejść, a podejrzenia potwierdziły się, kiedy mężczyzna ścisnął mocniej jej dłoń i… odgarnął kosmyk włosów z jej twarzy. Na chwilę wstrzymała powietrze, aby zaraz potem wypuścić je wolno i cicho, z wyraźnie już rozszerzonymi źrenicami. Czyżby swoimi słowami próbował grać na jej emocjach? Pociągać za sznurki przywiązane do jej serca i umysłu? Szantażować? Jeśli to właśnie miał na celu, mógł sobie pogratulować, bo Laura właśnie mu się poddała. - Powiedziałam, że nie pozwoliłabym ci umrzeć – powiedziała, uśmiechając się i odwzajemniając uścisk dłoni. Tę walkę przegrała, z nim, z samą sobą, nie ważne. Pozwoliła mu pociągnąć się w wybranym kierunku, bo tak naprawdę było jej już wszystko jedno. Rzuciła tylko spojrzenie na własne buty, które wciąż leżały tak, jak je rzuciła, po czym zrównała się z Gavinem, patrząc na jego profil – Ale później naprawdę będę musiała iść do pracy – dodała, odrobinę rozbawionym głosem. Chyba wreszcie udało jej się porzucić całe napięcie. Wystarczyło jedynie pozwolić przejąć kontrolę własnym emocjom… |zt
|
| | | Wiek : 30 lat Przy sobie : zestaw pierwszej pomocy, wytrych, gaz pieprzowy, zdobiony sztylet
| Temat: Re: Gavin i Laura Pią Sty 02, 2015 12:55 pm | |
| kilka dni, może, po wielkiej akcji ratunkowej; tak czy owak dalej sierpień
Dni zdawały się biec swoim zwykłym rytmem, jakby nic na świecie nie uległo zmianie. Kolej rzeczy została zachowana, ktoś się rodził, ktoś umierał, słońce wstawało o poranku, zachodziło wieczorem. Wszechświat nie zauważył żadnej zmiany, obecność kogoś nowego nie wpłynęła na ludzi czy przyrodę. Co oczywiście nie znaczy, że nie wpłynęła na Laurę. To, że życie toczyło się dalej, nie znaczyło, że jej myśli pozostawały w tym spokojnym, dryfującym po potężnej przestrzeni stanie, w który umożliwiał jej pokonanie nudy podczas ciągnących się godzin w pracy. Coś jednak w jej życiu uległo zmianie i, szczerze powiedziawszy, Laura nie potrafiła powiedzieć, czy ta zmiana ją zadowala, czy może przeraża. Zaczęło się od poranka, w którym nie poszła na plażę. Poranne promienie słońca obudziły ją zdecydowanie za późno, grzejąc twarz i udowadniając, że zdecydowanie coś jest nie tak. Zaspała, czy może świadomie nie obudziła się wcześniej tylko po to, aby choć raz zobaczyć, jak to jest wyspać się chociaż jeden raz? Ku jej wielkiemu zdziwieniu uczucie to było dość przyjemne, sytuacja zaczęła się powtarzać, aż po kilku dniach dziewczyna zaczęła czuć się nieswojo, pozbawiając samą siebie największej przyjemności dnia. Rutyna wróciła, wszystko wróciło na dawne tory, jednak świadomość, że po raz kolejny się poddała, kiedy była tak blisko od osiągnięcia czegoś nowego zaczynała ją dobijać. Tego ranka, kiedy wstała o zwykłej porze, ubrała błękitną sukienkę i wyszła z domu kierując się prosto na plażę, gdzie pierwsze nieśmiałe promienie wychylały się poza horyzont, myślała tylko o tym, że nie potrafi oderwać się od czegoś, co w pewnym sensie stanowi jej więzienie. Tkwiła zamknięta we własnych przyzwyczajeniach, które niesamowicie mocno pętały jej kończyny niczym żeliwne łańcuchy i nawet pragnienie zmiany nie było wystarczająco silne, aby ją z nich uwolnić. Ona nie była wystarczająco silna, aby porzucić to, co kocha najbardziej na rzecz czegoś nowego. Jej problemy mogły wydawać się infantylne, jednak dziewczyna wierzyła w drobne kroczki i pozostawienie wschodów słońca bez jej obecności było właśnie jednym z nich. Drobnym posunięciem wprzód, przybliżeniu do niezależności, początkiem wielkiej machiny, której nie umiała wpędzić w ruch. Siedząc na piasku, pozbawiona radości, którą zazwyczaj dawało jej obserwowane zjawisko, wpatrywała się uporczywie w wodę. W miejsce, w którym kilka dni temu zobaczyła tonącego mężczyznę. Czy to on był powodem jej rozterek? Przyczyną, dla której na krótką chwilę pozwoliła sobie odpocząć od codzienności, zrobić coś innego? Nie miała pojęcia, ale chyba na tym właśnie polega życie. Odpowiedzi na najbardziej dręczące nas pytania nie przychodzą tak łatwo, a czasem nie pojawiają się w ogóle. Mimo wszystko, czy tego chciała czy też nie, jej myśli kierowały się w stronę Gavina. A może bardziej faktu, że zachowała się tak, jakby ktoś uciął jej język albo pozbawił zdolności rozumowania. Mogła to zrzucać na niego, mogła obwinić go za krępujące uwagi, zbyt małą odległość, ale tak naprawdę była to jej wina. Mogła sobie z tym poradzić, potrafiłaby odsunąć się, przejąć kontrolę nad całym spotkaniem, ale nie zrobiła tego. Pozwoliła, aby to on prowadził, a ona jedynie poddawała się jego słowom z taką łatwością, z jaką przychodził jej codzienny uśmiech i rozmowa z klientami w sklepie. Nawet jeśli wtedy czuła się bohaterką, dumną z samej siebie przez uratowanie mu życia, to uczucie szybko ją opuściło, ustępując miejsca wstydowi i ogromnemu zakłopotaniu. Bo przecież zazwyczaj to ona wprawiała innych w zakłopotanie łatwością, z którą zyskiwała sobie przychylność innych i uśmiechem, pod którego mocą uginali się nie tylko mężczyźni. Taka już była, chociaż zaczynała sądzić, że była to jedynie maska. Jak może znać samą siebie, skoro wystarczy jeden człowiek, aby zamienić jej poukładane myśli w wir i chaos, wprawiając serce w nieprzyjemnie szybkie bicie. A może i przyjemne, tego nie wiedziała, jednak jednego była pewna – zbyt wiele czasu poświęciła na myślenie o tym mężczyźnie, a to było czymś, co nie zdarzało jej się od dawna. Kolejny dzień w pracy przebiegał prawie tak samo jak poprzednie. Stała za ladą, obsługiwała klientów z tym samym, pogodnym uśmiechem, za którym zazwyczaj nie kryło się nic więcej poza uprzejmością w stosunku do klientów. Tym razem jednak uśmiech był przykrywką ku dziwnemu uczuciu, które wypełniało ją od jakiegoś czasu i którego nie potrafiła do końca zrozumieć. Chociaż pamiętała, że kiedyś już się tak czuła. Kiedy przyjaźniła się z Hectorem, chłopak był dla niej jak brat. Nie czuła z nim większej więzi, nie tęskniła, kiedy rozstawali się po kilku godzinach rozmów czy gdy nie widzieli się przez kilka dni. Jednak kiedy on, wbrew wszelkim podejrzeniom, wyznał jej miłość, która wydawała się być szczerą i prawdziwą, Laura nie poczuła nic. Pamiętała ten dzień, jakby to wszystko wydarzyło się wczoraj. Pocałował ją i powiedział, że przyjaźń mu nie wystarcza, że pragnie czegoś więcej. A ona po prostu stała, oszołomiona wszystkim, co się wydarzyło, z wytrzeszczonymi oczyma. Uniosła kąciki ust w górę, a może one nigdy nie opadły, i skinęła głową, odwracając się i wracając do domu. Musiało minąć kilka dni zanim dotarło do niej, co się wydarzyło, zanim emocje, a właściwie ich brak, zupełnie opadły i zdała sobie sprawę, że jej myśli wciąż krążą wokół jej przyjaciela, wprawiając ją w ogromne zakłopotanie. Zgubiła się we własnych uczuciach, nie mogąc zrozumieć, czy ona potrafi odwzajemnić jego uczucia. To, że do niego poszła, że pocałowała go po raz drugi i powiedziała, że chce tego samego, było jedynie wynikiem dziecięcego pragnienia o poszukiwaniu księcia z bajki. A skoro ten praktycznie sam zapukał do jej drzwi, ofiarując jej to, czego od dawna szukała, nie potrafiła się oprzeć, wmawiając sobie, że kocha go bardziej niż wszystko inne. Kiedy brała do ręki miotłę, aby zamieść podłogę po całym dniu pracy, zamknąć drzwi i wrócić do domu, gdzie mogłaby odpocząć (a przynajmniej fizycznie) i poddać się kontemplacji stanu własnego serca i umysłu, które przecież nie miały prawa zachowywać się w sposób jakkolwiek odbiegający od normy, zdała sobie sprawę, że czuje się podobnie jak wtedy, kiedy Hector wyznał jej miłość. Zdała sobie sprawę, że zachowanie Gavina nie odstraszyło jej na tyle, aby postanowiła zupełnie o nim zapomnieć i, co więcej, nie uciekłaby z krzykiem, gdyby mieli okazję spotkać się po raz kolejny. Może znów straciłaby zdolność mowy, może znów nie rozumiałaby, co dokładnie ma na myśli (albo po prostu nie chciałaby rozumieć), ale czuła, że coś w tym mężczyźnie sprawia, że ma ochotę poznać go lepiej. Nie tylko dlatego, że uratowała mu życie, że zwymiotował na nią przez słoną wodę, która dla niej była jednym z największych cudów świata i że mierzył ją spojrzeniem, pod którego wpływem miała ochotę zamienić się w piasek i rozsypać po plaży. Po prostu chciała go poznać, dowiedzieć się więcej niż to, kim jest z zawodu (co oświadczył jej zaraz po tym, gdy zrobiła z siebie idiotkę, starając się zdiagnozować wyimaginowaną, jak podejrzewała, przypadłość). Odłożyła miotłę na miejsce, zamknęła kasę na kluczyk i podeszła do okna, wyglądając na ulicę. Sierpień powoli zmierzał ku końcowi, już niedługo drzewa pokryją się odcieniami czerwieni, żółci i pomarańczy, dni będą stawać się coraz krótsze, a w związku z tym oglądanie zachodów słońca będzie niemalże niemożliwe, bowiem gdy chować się ono będzie za linią horyzontu, Laura wciąż będzie w pracy i jedyną oznaką tego, iż kolejny dzień dobiegł końca, będzie daleki błysk rozgrzanej kuli i wkraczająca do Dystryktu ciemność. A mimo to lubiła jesień, wiatr stawał się rześki, fale przybierały na sile, wszystko przygotowywało się do zimy, do snu, z którego obudzi ich wiosna wraz z pierwszymi ciepłymi promieniami słońca. Uśmiechnęła się lekko na samą myśl, wciąż nie mogąc nadziwić się nad tym, jak cudownie to wszystko wygląda, kiedy ma się czas i chęci, by obserwować rozwój natury z bliska. Westchnęła lekko, zbierając torebkę z lady wychodząc ze sklepu. Nabrała do płuc świeżego powietrza i wsadziła klucz do zamka, przekręcając go powoli. Niespokojne myśli czy nie, wyjście na dwór zawsze będzie sprawiać jej taką samą przyjemność. W tym wypadku nic się nie zmieniło.
|
| | | Wiek : 35 lat Zawód : chirurg plastyczny na odwyku Przy sobie : zwłoki jeża, scyzoryk wielofunkcyjny Znaki szczególne : sporo cm w spodniach, wychudzony, trzęsące się dłonie Obrażenia : cukrzyca, liczne nałogi, szaleństwo
| Temat: Re: Gavin i Laura Pią Sty 02, 2015 11:41 pm | |
| W czasach, gdy był małym chłopcem – przynajmniej metaforycznie, bo nigdy nie należał do grona tych wychudzonych, brzydkich dzieciaków, które utwierdzały go w przekonaniu, że aborcja to jeden z najlepszych odkryć cywilizacyjnych – matka próbowała przekazać mu całe bogactwo baśni. W których miłość była czymś absolutnie magicznym i popychającym do poświęcania jej całego życia. Mógłby rozwodzić się nad tym, że od tamtego czasu chciał być rycerzem i walczyć ze smokami, ale tak naprawdę był zbyt pragmatyczny, by dążyć do takich celów. Poza tym, jego dłonie mogłyby kiepsko znieść walkę z bestiami o rękę jakiejś nieznanej istoty, do której zapewne nie czułby nic. Oprócz tego, że była księżniczką i pomachała mu chusteczką. To było takie mdłe i miałkie, że bez żadnych sentymentów porzucił świat, który z taką łatwością roił się przed oczami jego rodzicielki. Nigdy nie czuł z nią specjalnej więzi, więc brak wiary w to, co zechciała mu przekazać, był czymś naturalnym. Przynajmniej tak wmawiał sobie po latach na jednej z wielu sesji terapeutycznej, na które uczęszczał, biorąc głęboko do serca dobre rady swojej żony. Nie chodziło o to, że cierpiał na jakąkolwiek chorobę psychiczną oprócz szeregu uzależnień. Każdy geniusz potrzebował traumatycznej historii, więc dostało się jego matce, którą teraz właśnie przyszło mu wspominać z rażącą nostalgią człowieka, który zadurzył się na śmierć. I to od pierwszego całkiem nieszczęsnego wejrzenia, które jeszcze dziś sprawiało, że się rumienił. A przecież nie był człowiekiem tego typu. Stał na nogach bardzo pewnie, nie dając sobie w kaszę dmuchać i siejąc zazwyczaj chaos, gdy tylko się pojawił. To on był przyczyną przypadkowych zauroczeń. Zawsze był gotowy pocieszać te umęczone niewiasty (nie tylko, ale był całkowicie heteroseksualny), które liczyły na coś więcej. Ludzie wydawali mu się tacy durni z tymi szałami miłosnymi, więc budzili u niego oczywiste politowanie. Do czasu, kiedy ten przystojny chirurg plastyczny absolutnie zwariował. Nie powinien już tu nawet przebywać, a nie zrobił absolutnie niczego, by wymknąć się przeklętym szponom miłości, które właśnie dotkliwie go raniły. Czwórka musiała stać się jego przekleństwem, ale nie sądził nigdy, że padnie na coś takiego banalnego jak zakochanie. Najwyraźniej tylko na tyle było go stać, choć początkowo dopatrywał się w swoim zachowaniu czegoś bardziej przyziemnego. Był przekonany, że chodzi o seks. Ten najbardziej brudny, zwierzęcy, polegający tylko i wyłącznie na posiadaniu danej istoty przez te kilka godzin, które potem pozostają w głowie jako memento na kolejne etapy życia. Szczęśliwe bądź mniej, Gavin zawsze wiedział, że chodzi właśnie o to, by nacieszyć się czyjąś obecnością, nasycić ciepłem ciała… i potem znowu szukać kolejnej. Idealny schemat, który teraz zaczynał nawalać. Zupełnie jak jego motocykl. Tylko dlatego został w tym nawiedzonym przez miliony duchów Dystrykcie, który kojarzył mu się z najgorszą traumą i to wcale nie był widok ciotki, która nago brała prysznic w jego domu. Nienawidził Czwórki, bo tu właśnie czuł się tłamszony i to uczucie z dzieciństwa powracało do niego i odbijało się głośnym echem za każdym razem, kiedy zdawał sobie sprawę, że nie jest człowiekiem wolnym, a istotą z każdej miary zniewoloną czymś, co miało go do prześladować do czasu, aż nie przyjdzie mu obudzić się rano z nagą Laurą u swojego boku. O tym właśnie myślał, kiedy zatrzymywał się trzeźwy przed jej sklepikiem, tłumacząc sobie, że wcale jej nie prześladuje i że biedna dziewczyna nie wezwie Strażników Pokoju. Powinna docenić to, że tym razem nie zamierzał zwymiotować na jej sukienkę – tak, zaczął wizualizować ją sobie, kreśląc pod powiekami obraz jej garderoby i upięcia jej włosów – a zamiast tego trzymał w dłoni bukiecik maleńkich róż. Kupiony, nie tknąłby własnymi rękami tej żywej natury z Czwórki. Która teraz i tak streszczała się do jednej istoty. Do jego matki. Bo kiedy tak stał przed tym pieprzonym sklepem, zastanawiając się, czy Laura kiedykolwiek da mu szansę i czy zobaczy w nim coś więcej niż ofiarę alkoholowej libacji, czuł, że ta kobieta miała rację i że przez całe swoje życie dążył do tej wymarzonej księżniczki, którą nie mogła być Mercy. Na próżno przecież usiłował obudzić w sobie jakąkolwiek nostalgię za żoną, którą zostawił w Kapitolu. Wszystko sprowadzało się do myślenia o tym jasnowłosym aniele, który powinien za niecałe pięć (patrzył w zegarek z dziwną tęsknotą) minut wybiec ze sklepu. To nie mogło być zauroczenie czy zakochanie, ale to powoli już zaczynał już wariować. Nie rozumiał zupełnie dlaczego i w przypływie zdrowego i niezachwianego (zazwyczaj) rozsądku, planował popisową ucieczkę, ale zamiast tego wrósł w ziemię i oczekiwał najgorszego. Był tak tępy z matematyki, że nie umiał wyliczyć, ile godzin jej nie widział, ale skoro zrozumiał w jednej chwili, o czym śpiewają jego idole muzyczni, to chyba naprawdę zaczynało mu zależeć. Taką wydał diagnozę na koniec, uśmiechając się promiennie na jej widok. Starał się wyglądać jak adorator, kochanek, cudowny mężczyzna, a nie pedofil i prześladowca, który właśnie zasadzał się na swoją ofiarę jak wilk na Czerwonego Kapturka. To niesamowite, że akurat tę bajkę zapamiętał wśród całego stada historii o udzielnych książętach, którym przeznaczona jest jedna wybrana kobieta. Może dlatego tak łatwo wpadł w ten miłosny szał, poprawiając grzywkę i pokazując jej na swoją maszynę, jakby była jedną z tych szalenie pustych panienek, które nabierają się na typowo samcze podchody. - Cześć, przyjechałem cię podrzucić do domu. Po kolacji i… - kopulacji, chciał dodać nonszalanckim tonem, ale znowu tylko odgarnął targane przez wiatr włosy, przeklinając swoją kapitolińską swobodę, która pewnie przeraziłaby tą niewinną istotę. A przecież miał czyste zamiary, chciał jej oferować to słynne zaklęcie z baśni – i żyli długo i szczęśliwie – więc mogła mu zaufać w stu procentach. Pomijając żonę wiedźmę i kilka nałogów, które sprawiały, że teraz gryzł się w język, lustrując Laurę spojrzeniem grzecznym i magnetyzującym, choć ręce zamierzał mieć przy sobie.
|
| | | Wiek : 30 lat Przy sobie : zestaw pierwszej pomocy, wytrych, gaz pieprzowy, zdobiony sztylet
| Temat: Re: Gavin i Laura Nie Sty 04, 2015 2:22 am | |
| Posiadanie dość mocno rozbudowanej wyobraźni stanowiło czasem niemały problem. Zwłaszcza wtedy, kiedy umiało się tą umiejętność rozwijać i zwłaszcza dla osób takich jak Laura, których życie choć pozornie szczęśliwe, przez jakiś okres było również zagrożone i, co chyba wydaje się rzeczą oczywistą, nie tak cudowne jak to, które wiedli mieszkańcy Kapitolu. Przepych, bogactwo, wolność – to wszystko znała jedynie z opowiadań rodziców i mogła jedynie wyobrażać sobie, jakim człowiekiem byłaby, gdyby urodziła się właśnie tam. Być może byłaby zupełnie inna, rozpuszczona jedynaczka, ogarnięta egocentryzmem i pochłonięta dążeniem do utrzymania piękna z lusterkiem w dłoni, które odzwierciedlałoby ją taką, jaką sama siebie widzi, będąc jednocześnie jej jedynym przyjacielem. A może byłaby zupełnie taka sama, a życie w wielkim mieście przytłaczałoby ją tak samo jak myśl, że prawdopodobnie resztę swojej egzystencji poświęci w całości dystryktowi, poślubi kogoś, kogo nie będzie kochała (albo, co gorsza, zostanie zupełnie sama), urodzi dzieci, których przyszłość będzie niepewna i nad którymi wisieć będzie groźba Głodowych Igrzysk, aż w końcu zestarzeje się i umrze ze świadomością, że jej marzenia legły w gruzach, a ona nie zrobiła zupełnie nic, aby je spełnić, za bardzo przerażona wkroczeniem w wielki świat zupełnie sama, bez doświadczenia i pewności, czy będzie potrafiła się w nim odnaleźć. Dlatego właśnie tak często uciekała w świat wyimaginowany, już jako dziecko snując skomplikowane scenariusze własnego życia, które później jakimś cudem udało jej się przelać na papier. Wszystko mogłoby brzmieć cudownie, gdyby te myśli, obrazy które tworzyły się w jej głowie, nie dawały jej fałszywej nadziei na to, iż kiedyś w rzeczywistości będzie tak, jak to sobie zaplanowała. Życia nie mogła wyreżyserować, poznanym ludziom nie mogła wręczyć gotowego scenariusza i kazać odgrywać ich ról, bo wtedy to życie nie byłoby prawdziwe. Byłoby fikcją, tak samo jak to, które wykreowała w swoim umyśle, jedynie aktorzy i otoczenie przybrałoby namacalny charakter. Doskonale pamiętała, jak będąc dzieckiem marzyła o tym wszystkim, co było tak dalekie od realizmu i czasów, w których żyła. Nie było pięknych księżniczek w cudownych, zapierających dech w piersiach sukniach, się było przystojnych książąt ani wystawnych bali w salach z kryształowymi żyrandolami, płonącymi świecami i orkiestrą wygrywającą delikatne melodie, które same popychały zgromadzonych na parkiet. A przynajmniej nie było tego w Czwórce. Być może Kapitol nie odbiegał tak bardzo od wszystkich tych wyobrażeń, może jego mieszkańcy uczestniczyli w balach rodem ze starych opowieści, którymi raczono dzieci na dobranoc, ale Laura tego nie znała. Dlatego gdy gasły światła, gdy dom ogarniała kompletna cisza, ona chowała się pod kołdrą i przenosiła w świat, który oferował wszystko to, czego naprawdę pragnęła i czego nie mogła dostać. Wystarczyło uwierzyć, zamknąć oczy i wyobrazić sobie inny świat, w którym nie istniały Igrzyska, a dystrykty nie były ośrodkami biedy i smutku, szare i pozbawione wyrazu miejsca, gdzie ludzie marzyli jedynie o tym, aby przetrwać kolejny dzień. Nawet teraz, gdy była dorosła i wydawałoby się, poważna na tyle, aby porzucić świat marzeń, zdarzało jej się patrzeć w gwiazdy przez okno swojej sypialni i snuć kolejne opowieści, nadrabiając tym samym smutną rzeczywistość, z której chciała aczkolwiek nie potrafiła się wyrwać. Wciąż jednak, gdy otwierała oczy, wszystko to uderzało w nią ze wzmożoną siłą i chwilę trwało, nim znajdowała siłę aby odpędzić od siebie uczucie pustki i tęsknoty za tym, co miała gdy jej myśli oddalały się od miejsca, w którym żyła i które wciąż kochała, pomimo monotonni pożerającej ją z dnia na dzień. Ostatnim razem, kiedy zażyczyła sobie, aby wreszcie coś się wydarzyło, została rzucona na głęboką wodę (dosłownie!) i obsadzona w roli ratownika morskiego, mającego przywrócić życie człowiekowi, który o morzu wiedział tyle, ile ona o nowoczesnych technologiach, które ułatwiały życie mieszkańcom stolicy. Może ten incydent przełamał na chwilę nudę, odciągnął jej zmęczony umysł od pracy, codziennych przyjemności i snucia planów na przyszłość, których pewnie nie będzie miała odwagi wypełnić, ale jak wszystko inne tak i on także dobiegł końca. W końcu musiała opuścić towarzystwo mężczyzny, który zawdzięczał jej życie i na powrót wrócić na stare tory, które nie prowadziły jej w żadne konkretne miejsce, a jedynie układały w zamknięty okrąg, z którego mogła uciec jedynie przez wykolejenie się. W takich momentach jak tamten, mimo że czuła się skrępowana, zmieszana, niezbyt pewna siebie i może trochę przestraszona, chciała, aby chwila trwała dłużej i aby mogła zatrzymać czas w miejscu, w którym jej życie poszło w zupełnie inną stronę i w którym coś się działo. Nie tak jak wtedy, gdy po raz któryś z kolei zmiatała kurz z tej samej podłogi, którą widywała i po której chodziła każdego dnia. Nie w chwili, w której siadała w tym samym miejscu, by obserwować słońca, bo choć była to chwila piękna, od wielu lat nic nie ulegało zmianie i Laura była już bliska pragnienia, aby słońce wreszcie zaczęło płonąć. Nie w chwili, w której siadała w pustym pokoju z pianinem i wazonem zwiędłych kwiatów, cofając się pamięcią wstecz. To wszystko już znała, to wszystko już przeżyła i jedynym, czego pragnęła, było coś nowego. Coś, czego nigdy by się nie spodziewała i coś, co mogłoby wywrócić jej życie do góry nogami. Szczęknięcie zamka nie sprawiło, że natychmiast odwróciła się w stronę ulicy aby tą samą drogą zawędrować do domu, zjeść słabą kolację albo odpuścić ją sobie w ogóle i położyć się spać o wiele za wcześnie, niż miała w zwyczaju. Przez chwilę patrzyła jeszcze przez szybę na puste pomieszczenie z ladą i kilkoma półkami, na szyld zawieszony na drzwiach. Chwyciła za klamkę i pociągnęła do siebie, upewniając się, czy aby na pewno zamknęła je porządnie, po czym odetchnęła i obróciła w miejscu, słysząc jednocześnie głos, który wydał jej się znajomy, chociaż słyszała go tylko raz. Szybko odnalazła wzrokiem osobę, która była jego właścicielem, jednak zanim zrobiła krok do przodu, rozejrzała się szybko upewniwszy się, że słowa skierowane są do niej. Przybrała na twarz pogodny uśmiech starając się nie pokazywać, że jeszcze chwilę o nim myślała i, co więcej, że myślała o tym, iż chętnie spotkałaby go po raz drugi. Stanęła bliżej, patrząc na mężczyznę uważnie i uśmiechając się, mając wrażenie, iż czuje się o wiele swobodniej niż za pierwszym razem. Wierzyła, że teraz uda jej się zachować twarz, która nie zarumieni się w nieodpowiednim momencie i głos, który nie będzie niebezpiecznie drżał. - Gavin – powiedziała spokojnym, ale wesołym tonem, poprawiając zwisającą z ramienia torebkę – Dobrze Cię widzieć… suchego – dodała, starając się nie roześmiać. Miała nadzieję, że wyrzucił z pamięci jej spektakularną kompromitację na plaży, albo że bynajmniej nie przeszkadza mu ona w postrzeganiu jej taką, jaka jest – I to naprawdę miło z twojej strony, ale… - zaczęła, jednak tym razem nie udało jej się powstrzymać śmiechu – Mieszkam dokładnie tam – wskazała położony niedaleko dom, do którego raczej nie trzeba było jechać i roześmiała się cicho – Ale jeśli znasz miejsce, gdzie można coś zjeść i do którego trzeba podjechać, bardzo chętnie zjem z tobą kolację – skończyła zastanawiając się, czy nie zachowuje się zbyt radośnie i czy może nie mówi zbyt dużo. Dla zatuszowania tego wszystkiego uśmiechnęła się delikatnie i zrobiła jeszcze kilka kroków czekając aby upewnić się, czy w rzeczywistości zaprasza ją na kolację.
|
| | | Wiek : 35 lat Zawód : chirurg plastyczny na odwyku Przy sobie : zwłoki jeża, scyzoryk wielofunkcyjny Znaki szczególne : sporo cm w spodniach, wychudzony, trzęsące się dłonie Obrażenia : cukrzyca, liczne nałogi, szaleństwo
| Temat: Re: Gavin i Laura Pon Sty 05, 2015 4:12 pm | |
| Była wyjątkowa. Banał, którego powtarzanie na głos przyniosłoby mu tylko uśmiech politowania wśród znajomych i żony (już niedługo byłej?). Wszystkie kobiety były takie same i prędzej czy później z każdej wychodziła wstrętna modliszka, która tylko czekała na obcięcie włosów (w nowszej wersji Biblii: jaj) partnera i przejęcie rządów nad nim. Despotycznych i okrutnych. Z tych najbardziej niewinnych wychodziły potem największe harpie, które robiły wszystko, by zagarnąć jego majątek dla siebie. Pieniądze, które zarobił własnymi rękami (dosłownie). Pozostawały przy tym niezwykle zblazowane, bo żadna nie chciała dać mu dziecka i zapewnić domu. Każda natomiast wymagała wierności i porzucenia używek, co było dla Gavina niemożliwością. Nic dziwnego, że niewiele pozostało z cudownych wyobrażeń o kobiecie, która pomogłaby mu załatać emocjonalną dziurę – kolejna diagnoza pani psychiatry z bożej łaski – która powstała na skutek braku ciepła domowego. Nie rozumiał, co było nie tak z jego matką (coś w ogóle było?), ale już dawno na terapii zrozumiał, że potrzebuje innego świata. Który nie polegałby tylko na kolejnym subtelnym poprawianiu urody własnej żony. Mało satysfakcjonująca relacja rzeźbiarz – dzieło zaczęła go tak uwierać, że instynktownie szukał czegoś innego. Nie sądził jednak, że ta pogoń za nowością zaprowadzi go do takich szczeniackich wynurzeń. A to właśnie działo się w jego głowie, kiedy ją dostrzegał. Za każdym razem, przez jego umysł przechodziły nieznośne miliony myśli tak upokarzających dla samca alfy – za jakiego się uważał – że miał ochotę rozpocząć wojnę atomową ze samym sobą. Gdyby ktokolwiek mógł odczytać jego mózg – w Kapitolu już się robiło mapy mentalne – to pewnie chwyciłby się za głowę i wyciągnąłby truciznę, by ulżyć mu w głupocie i pradawnym cierpieniu. Wszystko dlatego, że ona stała naprzeciwko, a on nie mógł uwierzyć, że istnieją takie niewinne istoty, które zapewne były nieskalane ręką plastyka i odwracały wzrok na widok krwi na Arenie, która u większości znajomych mu pań zaostrzała jedynie apetyt. To było tak świeże i odkrywcze, że przez większość czasu w jej towarzystwie zachowywał się jak zombie, któremu z trudem przychodzi sklecenie jakiegokolwiek zdania. Dlatego właśnie równocześnie nienawidził siebie za to zauroczenie. Każde inne uczucie, które towarzyszyło wcześniej w jego życiu nie odbierało mu zdolności myślenia. Miał wrażenie, że niedługo nawet jego (wówczas) zawsze pewne ręce zaczną się telepać i naprawdę pomyli go z jakimś zawszonym alkoholikiem. Wątpił, czy litość, którą w jej obecności wywoływał szalenie łatwo, była odpowiednim wstępem do romansu, który chodził mu w głowie od samego początku. Jeszcze nie do końca wiedział, czy aby na pewno wie, w co się pakuje, ale nie było wyjścia. Musiał wyrzucić ją z głowy, bo inaczej powrót do Kapitolu stanie się jego przekleństwem, a ona niespełnioną obsesją. Dziwne, że znał ją dopiero od kilku dni, a tak zwyczajnie robiła mu rozpierdol w całym jego życiu, nie zdając sobie z tego sprawy. Była zupełnie inna, w jej oczach widział jakąś niewinność i niepewność, co go nietypowo brało za serce. Nie mogła być kolejną bezduszną suką, która czyha na jego majątek. Mogła go nawet polubić. Wprawdzie nie miał bladego pojęcia za co – bo przecież nie za alkoholizm i mamrotanie pod nosem na jej widok – ale przynajmniej mógł się postarać, by pokazać jej siebie. Bez opakowania w markowe rzeczy z Kapitolu i bez grzesznej reputacji, która zapewne sprawiłaby jej zawód. Musiał uważać, by jej nie przerazić i by jednocześnie jej nie zanudzić. Czuł się dokładnie tak, jakby mieli za chwilę łamać go kołem, choć tak naprawdę jej widok nie był aż taką torturą. Nadal zastanawiał się, gdzie i jakim cudem robią tak idealne panienki. Nie sądził, że cokolwiek będzie w stanie go zaskoczyć, ale łańcuch DNA tej istoty wpędzał go w nieznane dotąd rejony medycyny. Może gdyby miał coś wspólnego ze sztuką, to umiałby określić ją mniej naukowo, ale chwilowo to było niemożliwością. Jak i to, żeby nie zarumienił się po wpadce, która dokonała się, kiedy zorientował się, gdzie mieszka. Czwórka nie była wielkim Kapitolem, tu wszystko toczyło się spokojnym rytmem na kilku ulicach. Jedyną dobrą restauracją, jaką znał, była ta na dole, hotelowa. Modlił się do Amora i całej zgrai bogów od seksu i miłości, by nie zrozumiała go przez to opacznie. - Po kolacji odwiozę cię grzecznie do domu – zapewnił. – Nie jestem zboczeńcem, a to, że tu jestem to tylko przypadek – dodał, wkopując się jeszcze bardziej. Musiał jej wyjaśnić to, że zabrał dwa kaski i że pucował swoją maszynę pół dnia, chcąc jej pokazać, że mu zależy. Podał jej kwiaty, podchodząc bliżej. - Twoi rodzice muszą być bardzo ładni – dodał w zamyśleniu, wskazując jej na motocykl. Miał nadzieję, że lubi pęd we włosach albo przynajmniej przeżyje jakoś jego silne ręce na swojej szczupłej talii. Cokolwiek, chyba właśnie postradał zmysły na dobre, ale był z tego powodu okrutnie szczęśliwy.
|
| | | Wiek : 30 lat Przy sobie : zestaw pierwszej pomocy, wytrych, gaz pieprzowy, zdobiony sztylet
| Temat: Re: Gavin i Laura Czw Sty 08, 2015 8:53 pm | |
| Posiadając taką osobowość jak Laura i żyjąc w miejscu, gdzie zna się praktycznie wszystkich, nie można czuć się samotnym. Otoczenie sąsiadów, którzy na każdym kroku uśmiechają się do ciebie lub zaczepiają, aby choć przez chwilę odciągnąć się od nużących zajęć, z czasem zaczyna nawet być uciążliwe. A w szczególności, kiedy przez całe życie małymi kroczkami zdobywało się sympatię prawie każdego mieszkańca, który dopuszczał do siebie Laurę i pozwalał jej w jakiś sposób zawładnąć swoim sercem. Tak więc pośród wszystkich tych ludzi była spora grupa osób, która wciąż zawdzięczała blondynce wiele. To ona opiekowała się ich dziećmi, kiedy pracowali dłużej aby utrzymać rodzinę, ona pomagała w domowych obowiązkach, zapewniała rozrywkę poczciwym staruszkom czy po prostu zarażała optymizmem, wpadała na popołudniową herbatkę i sprawiała, że szara codzienność nabierała barw. Dla niektórych była lekiem na wszelkie zło tego świata, tłumiąc złość zbuntowanych córek albo kojąc łzy, gdy niejedno dziecko zostało wylosowane podczas Dożynek i wysłane na Arenę, gdzie ponosiło śmierć na oczach całego Panem. I, co więcej, nigdy nie chciała niczego w zamian. Poświęcała swój własny czas tylko dlatego, że pomoc innym sprawiała jej wielką przyjemność. Po jakimś czasie stała się tą osobą, na której widok dzieci przerywały zabawę i podbiegały tylko po to, aby uścisnąć jej rękę czy przytulić się do dziewczyny, która z miejsca rozpromieniała się na ten widok, rozciągając wargi w szerokim uśmiechu. Nie chodziło jednak o popularność. Na pewno była masa ludzi, którzy na sam jej widok dostawali odruchu wymiotnego, których denerwowała jej niewinność, dobre serce i czysta dusza. Pewnie było ich więcej niż tych, którzy pałali do niej sympatią, ale dziewczyna po prostu tego nie zauważała. Przez długi czas, być może nawet za długi, aby w ogóle można było go wspominać, żyła w szklanej bańce. Była jak zamknięta w kuli baletnica, ubrana w ładne ubrania, z uśmiechem na ustach, mająca wywoływać radość tych, którzy ją oglądali. Świat, który ją otaczał był dokładnie takim, jakiego pragnęła. Nie było miejsca na zmartwienia czy łzy, choć i te się zdarzały. Często powtarzano jej, że kiedyś ktoś złamie jej serce, zbyt brutalnie uprzytamniając, że to, co widzi jest zupełnie innym od rzeczywistości, w której się porusza. Albo powinna się poruszać, bo przecież zupełnie starała się odciąć od bólu, cierpienia i sporów, które niosło ze sobą życie. Co, być może, w końcu zaczęło ją chronić. A być może po prostu miała szczęście, że karteczka z jej imieniem nigdy nie pojawiła się w dłoni prowadzącego Dożynki, jednocześnie wysyłając ją na pewną śmierć, od której nie dałaby rady uciec. Może zauroczyłaby Kapitol, wdziękiem i przerażeniem pomieszanym z niewinnością, które zapewne wymalowałyby się na jej twarzy, gdyby ubrana w ładną sukienkę, z makijażem na twarzy stanęła na scenie. Wtedy naprawdę byłaby w swojej roli, patrzyłaby na ludzi zza szklanego ekranu, a oni mogliby choć na jakiś czas zapomnieć o tym, dlaczego się tam znalazła i co się z nią stanie, kiedy zgasną światła, a sukienka zamieni się w wygodny strój, w którym łatwiej byłoby jej się poruszać. Może wtedy, gdyby całe życie zaczęło przelatywać jej przed oczyma, zrozumiałaby, jak bardzo ludzie potrafią krzywdzić tylko i wyłącznie dla własnej satysfakcji, zasłaniając się głupimi wymówkami. Chociaż zapewne byłoby o wiele za późno, umarłaby ze świadomością, że przez tyle lat żyła w błędzie. Na szczęście nie musiała tego doświadczyć. Obeszło się bez terapii szokowej i gwałtownego wyrwania z pięknego snu. Panna Ginsberg mogła więc dalej cieszyć się szczęściem, radować każdym kolejnym dniem i doceniać małe rzeczy wywyższając je tak, jakby były naprawdę znaczące. Oczywiście, nie była aż tak ślepa. W wieku dwudziestu kilku lat niemożliwym jest zachowanie czystości umysłu. W końcu złamała czyjeś serce, przeżyła śmierć przyjaciela (którego to serce właśnie złamała i za którą się obwiniała) i wystawiła głowę na powierzchnię, dostrzegając, że warto byłoby zacząć żyć naprawdę pełną piersią, a nie jedynie tym skrawkiem świata, który rozpościerał się w niemalże każdym kierunku. Tak więc była tam, dziewczyna z prawie z porcelany, do której nie było instrukcji obsługi, tańcząca z miotłą po pustym sklepie w Dystrykcie Czwartym, w błękitnej sukience i ze świadomością, że właśnie marnuje kolejny dzień na powtarzaniu czynności, które nie zaprowadzą jej dalej niż na plażę. Nie była pesymistką, ale chyba już dawno wyrzekła się wiary w cuda po zawodach z dzieciństwa, kiedy brutalnie uświadamiano ją, że postaci z bajek nie są prawdziwe i że żadna z przygód opisanych w książkach nigdy się nie wydarzy. Zastępowanie życia światem wyimaginowanym nie pomagało, ale przynajmniej dawało pewną odskocznię, w te bezsenne noce, kiedy nie mogła zasnąć i jedyne, o czym marzyła, to znaleźć się gdzieś indziej. Może jednak powinna przywrócić swoją wiarę. Niemalże znajomy głos, który wyrwał ją z fascynującej czynności zamykania drzwi i wprowadził w stan… dziwnej, niewyjaśnionej radości, którą starała się jak najbardziej ukryć pod grzecznym uśmiechem, zeskakując lekko ze schodów i zatrzymując się przed mężczyzną. Który był doskonałym przykładem tego, jak łatwo przychodziło jej nawiązywanie kontaktów z ludźmi, o których zdarzało jej się myśleć trochę częściej niż raz na jakiś czas, kiedy jej myśli zupełnie przez przypadek skierowane zostały w zupełnie innym kierunku. Chociaż, kiedy cofała się do ich pierwszego i, dotychczas, jedynego spotkania miała wrażenie, że nawiązanie z nim jakiejkolwiek więzi było co najmniej kłopotliwe. Dlatego właśnie szła dzielnie przed siebie mając nadzieję, że w ostatniej chwili nie potknie się o własne nogi, patrząc na niego odważnie i starając się nie popełniać błędów z ostatniego spotkania. Wtedy nie była sobą, albo przynajmniej nie do końca sobą. Roześmiała się, słysząc jego zapewnienia, które nigdy nawet nie przeszły jej przez myśl. Nie była osobą, która wyprzedza fakty i doszukuje się podstępu w każdym najmniejszym szczególe. - Sądzę, że tak właśnie powiedziałby każdy… - powiedziała, uśmiechając się odrobinę szerzej – Ale ja sama nie wpadłam nawet na pomysł, aby Cię o to oskarżać – dodała po chwili, z lekkim zdziwieniem na twarzy przyjmując od niego kwiaty. Nie przypominała sobie, aby ktokolwiek kiedykolwiek podarował jej jakieś, więc poczuła się naprawdę… miło – Dziękuję – rzuciła, myśląc o tym, że będzie mogła wymienić już te z wazonu, które zapewne już zwiędły. Kiedy wskazał ręką na motor, bez słowa go wyminęła i usiadła, posyłając wyczekujące spojrzenie. Chyba rzeczywiście nie powinna tak szybko porzucać nadziei, nawet jeśli miał to być tylko jeden wieczór, który mimo wszystko zapisze się w jej pamięci jako ten, w którym w końcu zrobiła coś innego.
|
| | | Wiek : 35 lat Zawód : chirurg plastyczny na odwyku Przy sobie : zwłoki jeża, scyzoryk wielofunkcyjny Znaki szczególne : sporo cm w spodniach, wychudzony, trzęsące się dłonie Obrażenia : cukrzyca, liczne nałogi, szaleństwo
| Temat: Re: Gavin i Laura Sro Sty 28, 2015 4:15 pm | |
| Był skrajnym idiotą. Dobrze, znał się na chirurgii plastycznej i wiedział o świecie medycyny więcej niż przeciętny konował, który robił karierę w Kapitolu. Był wręcz bogiem, którego podkładali pod nos hekatomby, a on wielkodusznie przyjmował te ofiary, będąc tak żałośnie płytkim i przekonanym o swojej wartości, że megalomania przy jego narcyzmie wyglądała na niegroźną wysypkę (jeśli już pozostawał w środowisku medycznym). Wiedział, że jest doskonały i że spędzi kolejne lata na zbieraniu pochwał, na które zasłużył. Być może powinien być bardziej niepewny siebie, ale nigdy mu to nie wychodziło, więc z całą świadomością karygodnego czynu porzucił swoją fałszywą skromność, triumfując. Tam. W Kapitolu, w świecie, który nie bez przyczyny wydawał mu się centrum. To miasto było jak Olimp, w której bogowie świecili triumfy, będąc przekonanymi, że na ziemi nie dzieje się nic nadzwyczajnego. Tak było i z nim, jeśli już pomyślał o dystryktach – a odwiedzał je przecież dość często – to tylko w kontekście kolejnych zaliczeń głupich panienek. Był na tyle zepsuty, że nie musiał nawet zawierać bliższych relacji, choć za młodu szalenie mu przeszkadzała płytkość takich związków. To było jeszcze za czasów, kiedy nie został zepsuty przez płynące zewsząd uwielbienie. Teraz wydawał się zbyt zblazowany, by w przelotnych miłostkach widzieć cokolwiek więcej. Wiedział również, że jest chory i że powinien leczyć swój niesłabnący pociąg do płci przeciwnej, który mógłby zakończyć się potężnym zranieniem wielu serc niewieścich, ale Gavin nadal czuł się niewinny. Nie umiał przekonać się do tego, że krzywdzi kogokolwiek – jego żona jakoś nie była święta – więc tak naprawdę pozostawał tylko wybrednym degustatorem skarbów każdego z dystryktów. Kolekcjonerem, który w pamięci przechowuje wiele obrazów kobiet, a każdy z nich upewnia go w tym, że nie jest w stanie kiedykolwiek żadnej zaufać. Otworzyć się przed nią na tyle, by porzucić maskę bawidamka. Ale nadal pozostawał kretynem, który pomimo tej całej otoczki bycia Casanovą do kwadratu, widzi szansę na prawdziwą miłość. Nie rozumiał, jakim cudem pozostawał mu ten romantyzm we krwi. To było jak narkotyk, który zażył raz – doprawdy nie pamiętał swojej pierwszej miłości, ale to właśnie ona musiała go tak skrzywdzić – i przez te wszystkie lata krążył nadal w jego krwiobiegu, powodując u niego żałosne mdłości. Nie z powodu samego uczucia, ale z powodu obiektywnego osądu samego siebie w takich sytuacjach. Mógłby przecież być bardziej twardy i nie wchodzić w zażyłość z Laurą w tak ekspresowym tempie. Na próżno, już w myślach rozwiązywał problem z Mercy i przekonywał siebie, że to, że zgodziła się zjeść z nim kolację to jasny sygnał, że jej zależy. Nie przejmował się już tym, że może niedługo uznać go za psychola, kiedy będzie tak stał i pożerał ją wzrokiem, usiłując zapamiętać najważniejsze. Nie liczyło się to, że właśnie wpisywał ją serdecznie do swojego życia, pozwalając jej dosiąść swojej maszyny – nie w ten seksualny i zbereźny sposób, na który uśmiechał się jak podstarzały tatuś – i to, że odkrywał nagle symfonię w przypadkowym muśnięciu jej dłoni, kiedy podawał jej kask, próbując zamknąć się na tyle, by przestała go podejrzewać o wrodzoną gadatliwość. Miał wrażenie, że nadal przekazuje jej kiepski obraz swoich ust, które były stworzone do… czynów bardziej trafiających w gusta kobiet. Jak oralne zaspokajanie, choć to akurat może było związane z Mercy i jej pociągiem do płci pięknej. Przez kolejne sekundy, kiedy układał ją za sobą (a jednak), zabierając jej ręce i obejmując się nimi, rozmyślał nad tym, czy jego kobieta życia byłaby w typie jego żony i nie mógł powstrzymać nerwowego śmiechu. To chyba też było u niego wrodzone – skakał po swoim umyśle jak mały chłopczyk, wybierając z niego najbardziej niedorzeczne wizje i rozkoszując się nimi. Kiedyś nazwałby to dystansem do siebie, ale teraz miał wrażenie, że za wszystko odpowiada Laura Ginsberg, której ciepły oddech przyjemnie łaskotał jego ucho. - Nie bój się – rzucił jej tylko, był już głuchy na rozmowę, którą toczyli kilka minut temu. Wszystko dlatego, że zrobił z siebie upośledzonego kretyna, a to chyba było już ich tradycją. A wiedział już, że musi powstrzymać jej (zapewne obecną) chęć do ucieczki, gdzie pieprz rośnie i gdzie nie ma mężczyzny z brodą i ze spojrzeniem ćpuna, który właśnie patrzy na ostatnią działkę i oblizuje wargi, wyobrażając sobie, że biały proszek już trafia w jego nozdrza i robi cudowny rozpierdol z systemem nerwowym. A to wszystko tylko dzięki niej, którą wiózł teraz na motocyklu. Już nie w teorii, założył kask i ruszył, będąc przekonanym, że już jej nie zgubi. Kolejna ckliwa myśl, której tym razem wyzbył się już łatwo i w sposób oczywisty, musiał przecież skupić się na drodze, która nagle wydała mu się żałośnie krótka. Nie mógł zbyt długo cieszyć się jej miękkim ciałem, które przyciskała do jego pleców. Nagle stali przed hotelową restauracją, a on przechodził przez ostry, uczuciowy zawał, kiedy odwracał się do niej i zdejmował kask, nie pozwalając jej na zeskoczenie z maszyny. Najchętniej już porwałby ją do Kapitolu i uwięził w swoim zamku, ale chyba to nie byłby dobry pomysł. - Laura? – zagadnął, patrząc jej prosto w oczy. Pierdolony romantyk.
|
| | | Wiek : 30 lat Przy sobie : zestaw pierwszej pomocy, wytrych, gaz pieprzowy, zdobiony sztylet
| Temat: Re: Gavin i Laura Czw Sty 29, 2015 10:44 pm | |
| Niektórzy ludzie mają w zwyczaju narzekać na to, iż w życiu im się nie powodzi. Cóż, Laura nie miała powodów aby narzekać na niesprzyjający jej Los, rodzinne tragedie na każdym kroku czy ciemne chmury zasnuwające niebo za każdym razem, gdy o poranku otwierała oczy z zamiarem przeżycia kolejnego dnia. Przez większą część życia wszystko zdawało się przychodzić jej za łatwo, jakby była cholernym dzieckiem szczęścia, które nie dość, iż ciągle ma nad sobą świecące jasno słońce, dodatkowo potrafi obdarzyć jego promieniami innych. Jakby wszyscy dookoła świecili światłem odbitym, jakby stanowiła centrum wszechświata otaczających ją osób. Nie była jednak egocentryczką i sama nigdy nie myślała o sobie w ten sposób, ledwie zauważając, iż jej obecność często ma wpływ na ludzi przebywających w jej towarzystwie. Po prostu żyła swoim życiem, starała się nie zawadzać innym, nie wchodzić nikomu w drogę i robić to, co sprawiało jej największą przyjemność. Kiedy więc inni ubolewali nad marnymi kolejami własnej egzystencji w Dystrykcie Czwartym, który trzeba przyznać, nie był najgorszym miejscem do życia, ona pielęgnowała kwiaty, upajała się słonym zapachem morza czy cieszyła się tak drobnymi przyjemnościami jak dźwięki wychodzące spod jej smukłych palców. Nawet jeśli były one zniekształcone i zapewne raniłyby największych muzycznych wirtuozów, dla niej były czymś niezwykle pięknym. Delikatnym dodatkiem co prowadzonego przez nią życia. Z czasem jednak, kiedy większość mieszkańców wciąż borykała się nie niesprawiedliwością Losu, ona rozpoczęła okres narzekania na to, iż życie jest dla niej zbyt łaskawe, zbyt beztroskie i wesołe. Owszem, nie pragnęła przeżycia wielkiej życiowej tragedii, która uderzyłaby ją w twarz z taką siłą, iż aż do swojej śmierci nie poradziłaby sobie z usunięciem jasnego śladu na policzku (choć i na to miała przyjść pora). Miała jednak to poczucie niesprawiedliwości wobec ludzi, którym na co dzień pomagała i którzy znali prawdziwe życie znacznie lepiej niż ona, porcelanowa lalka, która jedynie obserwuje to, co dzieje się dookoła, nie mogąc niczego doświadczyć, bo wszystko, co zdawało się być na wyciągnięcie ręki, jednocześnie było zbyt niebezpiecznym. Nawet jej cera, jasna, mało podatna na słoneczne promienie, momentami wydawała się cienka jak papier. Jedno zadrapanie mogło ją zniszczyć doszczętnie, narazić jej nieskalane ciało i duszę na wieczne cierpienie gdzieś na samym dnie ciemnej pieczary, do której trafiłaby trapiona nocnymi koszmarami. To była jednak opinia ludzi pobocznych, tych którzy obserwowali ją z daleka czy z bliska, pragnących uchronić ją przed wszelkim złem tego świata, nawet jeśli jedynym, co o niej wiedzieli, było jej imię. Ona sama jednak uważała, iż jest na tyle silna, aby wyjść naprzeciw swojemu przeznaczeniu. Chciała wkroczyć na ścieżkę, która może i prowadziła w nieznane, na której może i mogła napotkać wiele niebezpieczeństw, ale która nie była biernym siedzeniem w miejscu i czekaniem na coś. Jak to się mówi? Że była młoda, głupia i naiwna? Chciała poczuć się tak jak inni, przestać być omijaną przez przeznaczenie i ignorowaną przez brutalny i stanowczy Los? Szybciej niż mogłaby się spodziewać dostała znakomitą okazję to pokazania, jak świetnie potrafi sobie poradzić z udźwignięciem świata, który wali się na jej ramiona. Poradziła sobie poczuciem winy, głębokim smutkiem i wrażeniem, że nie tego oczekiwała. Przecież nikt chyba nie oczekiwał śmierci przyjaciela jako początku czegoś lepszego. Teraz jednak zaczynała zauważać dla siebie nową szansę. Chociaż „zauważać” to może zbyt wielkie słowo. Gdzieś głęboko, w dalekiej otchłani jej podświadomości czuła, że drzwi które ostatnim razem zatrzasnęła za sobą z wielkim hukiem ponownie się otwierają. Nie było to nic wielkiego, żaden wyraźny znak, iż właśnie stoi na początku zupełnie nowej drogi, może lepszej a może gorszej. Coś jednak, nieopisane uczucie, pchało ją do przodu, bez najmniejszego wahania, wrzucając na jej usta delikatny uśmiech. Nie była zdolna do patrzenia w przyszłość i chyba się z tego cieszyła. Czasem wolała nie wiedzieć tego, co miało się wydarzyć, nie chcąc zepsuć sobie zabawy. Choć z drugiej strony, kiedy cofała się myślami do przeszłości miała wrażenie, że w niektórych przypadkach ta umiejętność byłaby bardzo przydatna. Aby uniknąć nieuniknionego, uciec przed czymś, co pozornie zostało jej zapisane w gwiazdach. W końcu wszystko można zmienić, wszechświat jest elastyczny i nigdy nie można być pewnym tego, co się wydarzy. Czy gdyby wiedziała wcześniej, iż Hector popełni samobójstwo, mogłaby temu zapobiec? Czy spróbowałaby ingerować w coś, co przecież wydawało się nieuniknionym? Czasami zbyt często zadawała sobie to pytanie, choć teraz nie przynosiło już takiego bólu jak kiedyś, kiedy jedynie pogrążało jej wizję samej siebie jako osoby dobrej, uczciwej i szlachetnej, mającej na uwadze przede wszystkim dobro innych. A tych, na których jej zależało, przede wszystkim. Nie musiała ukrywać przed samą sobą lekkiego dreszczyku ekscytacji, który przebiegł wzdłuż jej kręgosłupa, kiedy wkładała kask i siadała na motorze. Nie chodziło o to, iż właśnie po raz pierwszy miała przejechać się czymś, o czym wcześniej mogła jedynie słyszeć. Było coś w tym, z kim miała to zrobić i ta świadomość wydawała jej się niezwykle fascynująca. Robiła właśnie coś zupełnie przeciwnego do tego, co zazwyczaj powtarza się małym dzieciom. Nie rozmawiaj z obcymi. A już tym bardziej nie pozwalaj im zawozić się gdziekolwiek. I pamiętaj, fakt, iż znasz jego imię nie znaczy, iż nie jest dla ciebie obcy. Cóż, najwyraźniej Laura miała na całą sprawę zupełnie inne spojrzenie, zwłaszcza gdy bez większego oporu, może nawet z lekkim ściśnięciem żołądka, pozwalała aby jej ręce, z jego małą pomocą, objęły jego tułów. Nie jechali długo, czego można się było spodziewać biorąc pod uwagę fakt, iż dystrykt nie stanowił raczej rozległej metropolii. Musiała jednak przyznać, iż było to całkiem przyjemne uczucie, zupełnie inne od tego, czego doświadczała dotychczas. Miała jednak wystarczająco czasu, aby jej myśli przegalopowały po jej umyśle niczym stado rozpędzonych koni. Nie były jednak niczym konkretnym, zastanawiała się nad ostatnimi dniami, nad ich pierwszym spotkaniem, nad tym, dlaczego właściwie zjawił się pod sklepem. Chciał się jej odwdzięczyć za bohaterski czyn jakim było uratowanie jego życia? Czy może po prostu on, jak wiele innych napotkanych na jej drodze osób, stał się ofiarą czaru, który wokół siebie roztaczała? Kiedy się zatrzymali z wielką ulgą przyjęła pozbycie się kasku. Odwróciła się w stronę stojącego mężczyzny, uśmiechając się delikatnie. Odwzajemniła jego spojrzenie, powoli zsuwając się z siedzenia i stając przed nim, lekko zadzierając głowę do góry, aby wciąż utrzymać kontakt wzrokowy. - Tak? – odpowiedziała cicho, uśmiechając się trochę śmielej i poprawiając zwisającą z ramienia torebkę. To był dziwny dzień i ona także czuła się… dziwnie. Dlaczego?
|
| | | Wiek : 35 lat Zawód : chirurg plastyczny na odwyku Przy sobie : zwłoki jeża, scyzoryk wielofunkcyjny Znaki szczególne : sporo cm w spodniach, wychudzony, trzęsące się dłonie Obrażenia : cukrzyca, liczne nałogi, szaleństwo
| Temat: Re: Gavin i Laura Nie Lut 01, 2015 12:24 am | |
| Musiał przyznać przed sobą, że może i Laura była niewinnie śliczna, otoczenie sprzyjało aurze rajskiego i dziewiczego romansu, ale nadal pozostawał człowiekiem, który zdradzał. Nie chodziło o skrupuły – tych nieznośnie przeszkadzających w prawdziwym pożądaniu robaczków plądrujących jego trzewia pozbył się już przy pierwszym wiarołomstwie, którego nawet teraz nie umiał sobie przypomnieć – ale o sam fakt. Może i nie darzył Mercy uczuciem prawdziwym i takim, które miało przetrwać każdą burzę i każdą zmianę jej orientacji, lecz nadal kobieta pozostawała jego żoną i przysiągł jej przed urzędnikiem, że nie skompromituje ją żadnym skandalem. Mniej więcej tak rozumiał tę wzniosłą przysięgę małżeńską, która nakazała mu powtórzyć. Podobnie rzecz się miała z butami, które zakładał dla niej – przecież nie mógł chodzić w byle czym – markowych garniturach i wreszcie ze zdaniem, że kobieta to jakaś pokręcona świętość. Nie chodziło o to, że był pod pantoflem. Był jednym z tych typów mężczyzn, którzy nigdy nie oddawali panowania nad sobą, nawet jeśli byli zakochani. Gavin nie cierpiał na podobne schorzenia przy żonie, więc szansa na bycie emocjonalną popłuczyną po mężczyźnie oscylowała w granicach zera bezwzględnego, choć daleko mu było do mizoginisty, który miał problem z kobietami. Ulokował się dokładnie w samym środku, próbując zaakceptować fakt, że kilka lat temu uczynił swoją boginię z istoty, która nadawała się… Cóż, nie chciał być brutalny bądź obcesowy, ale Mercy osiągnęłaby niezłą wartość na czarnym rynku w którymś z dystryktów, gdzie sprzedawano dziwki. Z tymi rudymi włosami minęła się z powołaniem, zdecydowanie. A on się na niej nie poznał i uczynił z niej damę, która prędko odkryła, że szczęście zapewni jej inna kobieta. Bo to właśnie ona przepracowywała w szpitalu całe doby, pokrywając coraz bardziej absurdalne wydatki. Właściwie mógłby się z nią zgodzić – on też nie potrzebował do poczucia spełnienia czegoś więcej niż ponętnego ciała kobiecego, ale mogłaby przynajmniej nie szarżować ze zdradami w obrębie jego towarzystwa. Dzięki jej puszczalskiej naturze, która ujawniła się podczas kolacji z jego przyjacielem i żoną, dotarł do Czwórki, robiąc wszystko, by zapomnieć o przysiędze. Która polegała między innymi na tym, żeby nie zakochiwać się od pierwszego wejrzenia w uroczych blondynkach. Zwłaszcza tych, które ratowały go przed zatonięciem, stając się nie tylko rozkosznie ślicznymi panienkami do przerżnięcia (i wyrzucenia), ale osobowością, którą trudno było potraktować tak brutalnie. Mógłby zacząć się uczyć chamstwa od kapitolińskiej socjety, ale zamiast tego porywał na randki to dziewczę, wiedząc, że sam kopie sobie grób wielką łopatą, którą na końcu zdzieli się w łeb za tak wielką głupotę. Mógł przecież uciekać bez słowa. Znaleźć spokój (i kobietę) w kolejnym dystrykcie, z którego przywiózłby prezent dla obecnej żony. To było zgodne z trzymaniem Mercy na piedestale, po którym zdarzało mu się kopać ze złością pięcioletniego dziecka, które przecież zawiniło samo, ale nie umiało się do tego przyznać. Nawarzył piwa, więc powinien pić je z uśmiechem człowieka skrzywdzonego tak bardzo przez rozczarowanie, że mocniej się nie dało. Tak należało postąpić. Z tym, że Annesley nigdy nie był człowiekiem, który przestrzegałby jakichkolwiek zasad. Wiedział, że to zgubi prędzej czy później (stawiał na to mityczne później, kiedy wytoczy się pijany z życia, krzycząc histerycznie, że chce jeszcze raz), ale nie mógł oprzeć się pokusie. Która rosła z każdym dotykiem jej ciała. Nawet tak platonicznym jak ta niezbyt długa przejażdżka motocyklem, która znowu obudziła w nim demony. Typowe dla człowieka, który był uzależniony od seksu w każdej sytuacji. Właściwie miał wrażenie, że nie ma na świecie nałogu, w który nie wpadłby z otwartymi ramionami, ciesząc się, że może kontemplować chwile w tak rozkosznie naganny sposób. Ale Laura stawała się czymś innym. Nie umiał określić o czym myślał, kiedy wypowiadał bezwiednie jej imię. Na pewno nie o stadzie kochanek poetów, które nosiły podobne miano w historii literatury, bo ta nigdy nie była mu bliska. To była raczej próba szeptania jej imienia przed ostatecznym spełnieniem swoich żądzy, które teraz rozpalały krew w jego ciele, czyniąc z tego niemal dwumetrowego kolosa piec, w którym żarzyły się czyste płomienie. Bardzo malownicze porównanie dla gorączki, która miała trawić go przez kolejne lata. Tylko z powodu tego uczucia i przekonania, że nie jest dziewczyną na trochę, a na całe życie – brzmienie tych słów powodowało dreszcze podniecenia i strachu ze względu na Mercy – powstrzymał swoje romantyczne zapędy padnięcia na kolana przed restauracją i zadania jej najbardziej kłamliwego pytania stulecia. Nie mogła przecież zostać jego żoną, bo już jedną miał. Statystyka się nie zgadzała i po raz pierwszy od dawna nie mógł się upić, by rozwikłać tę zagadkę. Mógł tylko pokręcić głową, zastanawiając się, ile razy zrobi z siebie debila i podać jej szarmancko ramię, by wkroczyła z nim do świata dźwięku szkła i sztucznych toastów, który był tylko namiastką kapitolińskiego spleenu, który kiedyś rzuci jej do stóp, jak i siebie, by mogła przejść po nim, oddając mu tylko siebie. Był nieuleczalnie zakochany i nawet już nie próbował tego ukrywać, kładąc pewnie dłoń na jej talii i szepcząc jej na ucho: – Jesteś moim nowym uzależnieniem. Kilka nieznaczących słów, które brzmiały mu jeszcze w myślach, kiedy odsuwał stołek dla niej i siadał naprzeciwko, nie spuszczając z niej głodnego, ale całkiem bezpiecznego wzroku.
|
| | | Wiek : 30 lat Przy sobie : zestaw pierwszej pomocy, wytrych, gaz pieprzowy, zdobiony sztylet
| Temat: Re: Gavin i Laura Nie Lut 01, 2015 7:02 pm | |
| Dotychczas Laura była osobą poukładaną, osobą, której życie opiera się na planowaniu. Spontaniczne decyzje podejmowały jedynie postaci wykreowane przez jej umysł. Nawet marzenia, które snuła całymi dniami, nie pojawiały się znikąd. Może zabrzmieć to śmiesznie, może nawet odrobinę pedantycznie, ale dziewczyna przez długi czas naprawdę uwielbiała mieć w swoim życiu coś stałego. Rutyna była tym, co nadawało jej życiu sens. Pobudka o jednej i tej samej godzinie, czynności powtarzane z dnia na dzień, mogłoby się wydawać aż do znudzenia. Jednak jej to nie nudziło, kładąc się wieczorem do łóżka w jej głowie powstawał szczegółowy plan tego, co wydarzy się następnego dnia. Tym razem jednak wszystko szło nie po jej myśli. Od momentu, w którym odwróciła się od sklepowych drzwi stając twarzą w twarz z Gavinem wszystkie jej plany runęły jak domek z kart a ona, choć powinna być tym chociażby zasmucona, nie miała nic przeciwko. Była gotowa złamać swoje dotychczasowe zasady, odłożyć na bok planowanie i zapomnieć o wszystkim, co powinno się wydarzyć, jednocześnie pozwalając się ponieść chęciom wprowadzenia w swoim życiu zmian. Do tego przecież dążyła, od jakiegoś czasu nie mogąc skupić się na niczym innym poza szukaniem wyjścia z klatki, w której sama się zamknęła. Skoro nie potrafiła uczynić tego samodzielnie, potrzebowała pomocy a mężczyzna spadł jej jak z nieba. Albo raczej wyłonił się z oceanu, być może będąc przepustką do nowego, bardziej porywającego i ekscytującego życia niż to, które prowadziła w Czwórce. Musiała jednak przyznać, iż czuła się odrobinę zagubiona w całej tej sytuacji, która rozwijała się w zastraszającym jak dla niej tempie. Nie była przyzwyczajona do zmian, jedyna którą dotychczas wprowadziła była opłakana w skutkach i to wspomnienie sprawiało, że wciąż w głębi jej serca pobrzmiewał lekki niepokój przed tym, do czego ją to wszystko doprowadzi. Nie ważne ile razy powtarzałaby sobie, że wyleczyła się z żalu i bólu po stracie przyjaciela, na jej duszy wciąż pozostała blizna, która dawała o sobie znać w najmniej oczekiwanych momentach. Blizna, która przypominała o tym dawnym, jedynie z pozoru zapomnianym uczuciu, które nie opuszczało jej przez kilka miesięcy. Przypominała o poczuciu winy, sercu rozdartym na miliony kawałków i wylanych łzach. Czy kolejny raz potrafiłaby udźwignąć to samo? Nie chodziło o to, że zastanawiała się nad czymś więcej poza zwykłą kolacją, którą Gavin jej zaproponował. Nie myślała też o nim wcześniej, kiedy po wcieleniu się w rolę miejscowego bohatera zaczęła pracę ani gdy później siedziała samotnie na plaży, wpatrując się w ciemną przestrzeń i fale oświetlone jedynie blaskiem księżyca na bezchmurnym, nocnym niebie. Kiedy jednak pojawił się przed sklepem coś przypomniało jej o ostatnim momencie, kiedy zaangażowała się emocjonalnie w relację z kimś, kto znaczył o wiele więcej niż sąsiad czy przeciętny przechodzień na ulic. Nie chodziło nawet o miłość, ostatnim razem Los dość dobrze uświadomił jej, że wszystko to nie jest takim łatwym, na jakie wygląda. Że nie wystarczy chcieć kogoś kochać, aby to uczucie było prawdziwe. Im dłużej o tym myślała tym bardziej gubiła się we własnych myślach przeplatanych z mocniejszym niż zwykle biciem serca. Czego oczekiwała? Czego się spodziewała? Sama nie potrafiła odpowiedzieć sobie na te proste pytania, przyciskając się do jego pleców, nie skupiając się na niczym innym poza tym, aby nie zgubić się jeszcze bardziej. W takich momentach jak ten miała wrażenie, że nie zna samej siebie. Że jej własne wnętrze jest większą zagadką dla niej niż dla innych, w których oczach była niczym otwarta księga. Wszystkie, najmniejsze nawet emocje znajdowały odzwierciedlenie w jej twarzy, oczach czy ustach, a ona nie potrafiła tego powstrzymać. Starała się też nie zapominać o oddychaniu. Szczególnie wtedy, kiedy stała naprzeciwko niego, patrząc mu prosto w oczy. Nie była dobra w odczytywaniu intencji innych osób. Nie potrafiła czytać z ich twarzy głębiej ukrytych wartości, nie umiała przewidzieć, czy może komuś zaufać. Po prostu ufała, chwytała wyciąganą w jej stronę dłoń i podążała krok w krok i choć oczy miała otwarte a umysł pracował na najwyższych obrotach, zazwyczaj pozwalała się wciągnąć w coś, czego później mogłaby żałować. W końcu nie miała doświadczenia, które pokazałoby jej, że ludzie dość często przybierają maski, aby osiągnąć wyznaczony sobie cel. Kłamią, oszukują i owijają sobie innych wokół palca dla własnej przyjemności, aby potem zostawić jak zwierzę, które znudziło się swojemu właścicielowi. Według Laury każdy jednak zasługiwał na szansę, aby go poznać. Trochę naiwnie wierzyła w to, że każdy będzie z nią szczery w tym samym stopniu w którym ona okazuje swoją szczerość innym. Dlatego utrzymując kontakt wzrokowy z Gavinem mogła co najwyżej zastanawiać się nad własnym stanem emocjonalnym, poddając go przyspieszonej i wnikliwej analizie, aniżeli rozmyślać nad tym, czy aby na pewno powinna przekroczyć wraz z nim próg restauracji i czy nie lepiej byłoby po prostu uciec i zapomnieć, niż pozwolić sobie na kolejny ruch w ciemno, ryzykując zderzeniem ze ścianą. Bez wahania więc chwyciła jego ramię i pozwoliła się poprowadzić, z lekkim uśmiechem na ustach i błyszczącymi oczyma. Żadnej maski, żadnych sztuczek, żadnych gier i zwodzeń. Była po prostu sobą, prostą, niewinną i łagodną dziewczyną robiącą coś, co stawiało na głowie cały jej dotychczasowy świat. To było coś zupełnie nowego, coś czego wcześniej nie czuła i pewnie dlatego nie potrafiła do końca sprecyzować czym to coś dokładnie jest. Tak czy owak, czując jego dłoń na swojej talii i ciepły oddech łaskoczący ją w szyję, po jej ciele przebiegł lekki dreszcz. Nie ten nieprzyjemny, który pojawia się kiedy odległość jest krępująca i niezbyt komfortowa, ale wręcz odwrotnie. Na dźwięk jego słów zarumieniła się, mechanicznie siadając na krześle, nie wiedząc, co powinna odpowiedzieć. A może jedynie uśmiechać się w ciszy licząc, że nie będzie ona krępująca albo że mężczyzna sam jakoś pociągnie rozmowę? - Powinnam pytać, jakie są twoje stare uzależnienia?– powiedziała patrząc prosto na niego, modląc się aby jej głos nie drżał, a brzmiał pewnie i zdecydowanie, tak jak zwykle. Jakby to była zwykła kolacja. Jakby jego słowa w żaden sposób nie wpłynęły na reakcję jej organizmu, a zaróżowione policzki były jedynie efektem naprawdę wysokiej temperatury, zarówno na zewnątrz jak i w pomieszczeniu. |
| | | Wiek : 35 lat Zawód : chirurg plastyczny na odwyku Przy sobie : zwłoki jeża, scyzoryk wielofunkcyjny Znaki szczególne : sporo cm w spodniach, wychudzony, trzęsące się dłonie Obrażenia : cukrzyca, liczne nałogi, szaleństwo
| Temat: Re: Gavin i Laura Pią Lut 06, 2015 1:19 am | |
| Zazwyczaj w takich sytuacjach radził sobie wyśmienicie. Nie był mężczyzną, dla którego problemem było zdobycie dziewczyny. Racja, zaczynał jako prosty rybak, który nie budził entuzjazmu wśród płci przeciwnej, ale w toku kapitolińskich nauk objawiał się wkrótce jako ten, któremu zwykle nikt nie potrafi się oprzeć. Nie chodziło o to, że był przystojny. Obiektywnie rzecz ujmując – a znał się na kanonach piękna jak mało kto – należał do brzydali, dla których wymyślono chirurgię plastyczną. Matka Natura w jego mniemaniu była jedną z największych wywłok, obdarzając go wieloma cudownymi cechami, ale lekceważąc jego wygląd zewnętrzny. Może i nie był narcyzem, który chciałby wyglądać jak młody bóg, ale uważał, że jak na standardy kapitolińskie prezentuje się dość marnie i przez to jego szanse na zdobycie… dziewcząt są mniejsze niż u przeciętnego zjadacza chleba. Dopiero po pewnym czasie odkrył, że był idiotą, jeśli myślał, że u istot pięknych i kompletnie niezrozumiałych – nie bezrozumnych, wierzył w to, że na świecie są jeszcze mądre kobiety, nawet jeśli ich jeszcze nie spotkał – liczy się coś tak przyziemnego jak wygląd zewnętrzny u wybranka swojego serca. Po przełamaniu tego tabu zaczął wreszcie zachowywać się jak samiec alfa, nie pozwalając, aby kiedykolwiek dziewczyna wyprowadziła go na manowce i zamieniła jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki (choć tę akurat posiadał on i była całkiem spora) w jąkającego się szesnastolatka, który masturbował się do Britney Spears w mundurku szkolnym sprzed kilku…stuleci. Nic dziwnego, że teraz też robił wszystko, by traktować Laurę tak jak przystało na dżentelmena, a nie idiotę, któremu trzęsie się świat tylko dlatego, że nie puściła jego ramienia. Uznał to za całkiem spory sukces – nie unikała jego dotyku, więc nie był dla niej ohydnym pijakiem – i to był kamień milowy, który popchnął go dalej. Nie mógł zachowywać się jak palant, bo dobrze wiedział, co chce osiągnąć i to wymagało nieznanej dotąd siły. Każda kobieta przychodziła mu z łatwością, przy każdej czuł się jak ryba w wodzie – dziwne, że byli akurat w Czwórce – ale samo spojrzenie jasnowłosej dziewczyny, która zajmowała miejsce przy stoliku, budziło w nim coś niezwykłego. Gdyby nie znał samego siebie, to pomyślałby, że to była zwykła nieśmiałość, która w takich wypadkach nie dość, że krępuje wszystkie mięśnie (mało medyczne, ale tak właśnie było), zwija język w rulonik, a na dodatek barwi policzki szkarłatną farbą. Bał się sprawdzić na własnej skórze, czy już jest zarumieniony jak Laura, ale wyczuwał, że ta randka idzie w nieznośnym dla niego kierunku. Który był jedynie klęską żywiołową. Nie umiał najwyraźniej radzić sobie w sytuacjach, kiedy zmuszony był do rozmawiania z kobietą, nie zahaczając o temat jej piersi (powiększyć?) ani nie prowokując ją do pójścia z nim do łóżka. – Powinnaś, ale wtedy rozwaliłabyś mi mordę – zauważył bardzo delikatnie. Takt też wypowiedzi przywodził na myśl strzelanie w przepiórkę karabinem maszynowym, jeśli chodzi o zabronione tematy na randkach. I napoje wyskokowe, nie mógł oprzeć się pokusie zamówienia szampana, śledząc wzrokiem kartę dań. Równie wiekową, co jego najstarsza klientka, która podobno pamiętała czasy dzieciństwa Snowa. – Na co masz ochotę? – zapytał kurtuazyjnie, przepijając wodą stres, który właśnie zaczął powoli z niego uchodzić. Miał wrażenie, że walczy w pojedynku na śmierć i życie, a to była tylko pierwsza randka. Nie rozumiał, czemu tak bardzo przeżywa coś, co zwykle było tylko prologiem do niemoralnych historii, które teraz zostało odtworzone jednocześnie w jego głowie, prowokując go do wyznania prawdy. Zasługiwała na nią. Na wszystkie jego nałogi, które poukładałby w kolejności numerycznej i alfabetycznej. Na słabości, które zwykle chował głęboko do szuflady, gdzieś na dnie swojego splątanego umysłu. Na każdą kobietę, która dziś nienawidziła go równie mocno jak i on siebie, kiedy ją porzucał jak zużyty przedmiot. Na szczerość tak ogromną, że nie wątpił, co nastąpiło po niej. Laura zachowałaby się jak każda rozsądna dziewczyna – była nią, widział to w jej pięknych oczach – i zakończyłaby tę nierokującą znajomość z ostatnim draniem, który jeszcze wczoraj robił sobie dobrze do wspomnienia jej sutków odciśniętych na mokrym materiale, a dziś rościł sobie porządne prawa do jej ręki. Naprawdę wierzył w to, że w tym jedynym wypadku jego szczerość popłaca, więc zanim zdołała skorzystać z okazji i ubrać w słowa każdą jego przywarę, która miała w przyszłości odsunąć ich od siebie, złapał za jej dłoń na stoliku pewnie. - Ale widzisz, zakochałem się w tobie, choć to głupie stwierdzać tak po dwóch dniach znajomości – zauważył i to było właśnie prawdziwe. Reszta nadawała się tylko do straszenia jej, jakby sam fakt wyznania uczuć był najnormalniejszy na świecie i nie wprawiał ją w osłupienie, które wykorzystał, by złożyć za nich zamówienie. Na wystawną kolację, która przynajmniej zatrzyma ją na miejscu do czasu, kiedy przestanie być kretynem i wyznawać jej miłość jeszcze przed deserem. - Powiedz coś o sobie – zachęcił ją bardzo dzielnie, nie przestając świdrować jej wzrokiem. Doprawdy wszystko było lepsze niż opowiadanie o tym, że jest uzależnionym od seksu, używek, bójek, alkoholu i towarzystwa palantem, który właśnie przeżywał swoistego rodzaju katharsis, tonąc w jej czystych oczach.
|
| | |
| Temat: Re: Gavin i Laura | |
| |
| | | |
Similar topics | |
|
| Pozwolenia na tym forum: | Nie możesz odpowiadać w tematach
| |
| |
| |
|