|
| |
Autor | Wiadomość |
---|
Zawód : Troublemaker Znaki szczególne : avatar © laura makabresku
| Temat: Poczekalnia rydwanów Sob Sie 16, 2014 1:20 pm | |
| First topic message reminder : |
| | |
Autor | Wiadomość |
---|
| Temat: Re: Poczekalnia rydwanów Nie Sie 17, 2014 7:22 pm | |
| Naprawdę chciała, żeby Even spadł z tego pieprzonego, wielkiego bydlęcia i skręcił sobie kark. Jakoś widowiskowo; kręgosłup przebijający szyję, żebra strzelające we wszystkie strony zaostrzonymi kostkami, krew wylewająca się z jego ciała jak z fontanny. Coś w ten deseń; coś, co przykuje uwagę wszystkich i pozwoli królowej w czarnej sukience pochłaniającej światło na oddanie się rozpaczy. Wpatrywała się więc w chłopaka bardzo intensywnie, prawie nie mrugając, jakby chciała wypalić mu w plecach wielką dziurę albo siłą woli sprawić, by zmiecho-koń odgryzł mu głowę. Wszystkie chwyty dozwolone, byle tylko nie patrzeć na Alexa, nie myśleć o Alexie, nie przypominać sobie przeszłości z Alexem i nie snuć przyszłościowych planów z Ale... Jej pobożne życzenia nie spełniły się, bo zamiast morza krwi, wrzasków strachu i radującego jej serce trupa Evena, otrzymała kolejną porcję emocjonalnego bólu. Amitiel znów złapał ją za ręce, tym razem delikatniej, co jednak nie pomagało. A wręcz przeciwnie, kiedy odwróciła się znów w jego stronę i mogła patrzeć mu prosto w oczy stała się jeszcze bardziej rozstrojona. Żegnaj królowo rebelianckich serc, witaj nieporadna emocjonalnie nastolatko, próbująca zablokować mózg. Nie mogła teraz przyjąć tego do wiadomości. Żałowała braku perfidii - wtedy mogłaby roześmiać się zmysłowo, rzucić mu się na szyję i zasypać głębokimi pocałunkami, ku uciesze reszty trybutów i kamer. Zrobienie tego w ten sposób byłoby jednak dziwnie uwłaczające; w erotyczne prowokacje bawiła się z ludźmi nie mającymi większego znaczenia. Amitiel stawał się w jej oczach kimś znacznie ważniejszym i dlatego reagowała całkowitym wycofaniem i zaprzeczeniem. Nie zasłużyła; potraktowała go tak, jak ten uroczy bukiecik stokrotek i...Jednak nie potrafiła utrzymać sztucznego uśmiechu, złote wargi wygięły się w idealną podkówkę i w chwili, w której Alexander wykonał niezwykle romantyczny gest i poczuła bicie jego serca, wyglądała jak ośmioletnie dziecko. Znów była w szpitalu, znów wpatrywała się w zawinięte bandażami kikuty i znów w drzwiach stawał on. - Przestań - znów poprosiła, nie zwracając już uwagi na to, co dzieje się dookoła niej. Gdzieś mignęła jej Pandora i jakaś idiotycznie ubrana, piszcząca brzydulka, ale to było tylko tłem do wyjątkowo poważnej twarzy Alexa. Nie chciała go widzieć w takim stanie; wolała już kpiące uśmiechy i idiotycznie żartobliwe wystawianie języka niż zaciśnięte wrogo wargi. Uchylające się tylko po to, by wycedzić kolejną porcję wyznania. Najgorszego; zrozumiał ją opacznie i mogła tylko znów kręcić głową, tym razem prawie błagalnie, wyrywając dłoń z jego uścisku i kładąc ją na jego ustach. Gdzieś w połowie zdania, chociaż wszystko, co wymamrotał w jej skórę, wlewało się jadem do jej organizmu. Czuła to dokładnie, nie dała jednak tego po sobie poznać, powstrzymując łzy i nie dając mu się odsunąć. - Nie rozumiesz mnie, w ogóle mnie nie rozumiesz - wymamrotała rozpaczliwie, ignorując nawet popiół z papierosa, zsuwający się w dół jej sukienki, co wskazywało z całą mocą na kiepski stan emocjonalny Daisy. Nie tak to miało wyglądać; dalej wpatrywała się w niego, ale już mniej płaczliwie a bardziej ogniście, w końcu przestając go kneblować. Na krótką chwilę. Złapała jego policzki w obie dłonie i - zapewne mimo protestów - przysunęła jego twarz do swojej. Niezwykle blisko, tak pewnie wyglądali zawodnicy przed ważnym meczem, para młoda przed nocą poślubną albo dwójka trybutów, szepcząca sobie o wspaniałym sojuszu. - . Naprawdę chcesz o nas rozmawiać tutaj? Ja nie. - zaczęła bardzo szybko, słysząc ciche pomruki niechęci i odgłos wojskowych butów zbliżających się Strażników. Przesunęła jedną dłoń w dół, na jego koszulę i mostek, tym razem już bez pomocy jego rąk. - Przyjdę do ciebie od razu po paradzie, dobrze? Od razu - podniosła nieco głowę, tak, że mógł spojrzeć prosto w jej oczy. Szczerze, nieco zwilgotniałe, już nieprzysłonięte błonką kreacji i sztucznych uczuć. Nie ten czas, nie to miejsce, nie ta osoba - przed Alexem nie musiała udawać, jako jedyny widział ją prawdziwą i to jednocześnie wzbudzało w niej zwierzęce przerażenie jak i słodkie poczucie bezpieczeństwa. Złudne, Arena przecież czekała, ale jeszcze nigdy nie wydawała się Daisy tak nierealna jak w tym jednym momencie, w którym rozważała pocałowanie go w usta. To byłoby jednak niemoralne, niegodne; nie traktowała go przecież jak każdego; w ostatnim momencie musnęła wargami jego policzek, puszczając go w końcu całkowicie i robiąc krok do tyłu. Odsłoniła się przed nim zupełnie - nie słowami; te nigdy nie wychodziły jej za dobrze, ale z pewnością mógł wyczytać na jej buzi niespotykaną nigdy wcześniej szczerość. Chciała przekazać mu coś jeszcze, ale zanim zdążyła ułożyć usta w zdanie najbardziej dramatyczne i romantyczne, rosły Strażnik złapał ją za rękę i pociągnął nieco w tył, wykręcając jej ramię. Rozpoznała w nim jednego z mundurowych, uczestniczących w dożynkowej bójce; pewnie dlatego postępował z nią mało delikatnie, trzykrotnie próbując wbić się w jej skórę. Nie syknęła, odwróciła się jednak przez ramię, z nadzieją, że zobaczy Alexa i że w końcu zrozumiał to, co chciała mu niewerbalnie przekazać.
zt, Daisy na rydwan! |
| | | Wiek : 18 Zawód : chodzący kłopot (?) Przy sobie : nóż ceramiczny, butelka z wodą Znaki szczególne : ciąża i bijąca-z-twarzy-cholernie-świetlistym-światłem pogarda do świata, z którą to dumnie obnosi się panna Morgan Obrażenia : blizna na lewej dłoni, drobne blizny poparzeniowe na ciele i... psychiczne? Hohoho.
| Temat: Re: Poczekalnia rydwanów Nie Sie 17, 2014 7:27 pm | |
| To niewątpliwie zabawne, w jakich okolicznościach może dopaść człowieka chęć odnawiania dawnych kontaktów, które przecież tak naprawdę opierały się tylko na wydarzeniach i rozmowach z jednego dnia. W dodatku nawet nie całego. Jednak Delilah wcale nie myślała o ponownym nawiązywaniu kontaktu ze względu na przeszłość, polubienie kogoś kiedyś czy coś innego w tym rodzaju. Dla niej to była bardziej kwestia mimowolnej niechęci do stania samotnie w kącie, a że już ujrzała w tłumie dosyć znajomą twarz, która zapadła jej w pamięć mimo dosyć krótkiego czasu spędzonego kiedyś w towarzystwie jej właścicielki. Cóż, nie mogła powstrzymać się przed podejściem. A nuż widelec miała zdobyć przy tym jakieś dobre informacje, które mogłyby jej pozwolić przetrwać choć trochę dłużej na Arenie? Wszystko było tak naprawdę możliwe, gdy już i tak całe te Igrzyska były jednym wielkim cyrkiem na kółkach, którym to zarządzała wielka i wszechmocna Alma Coin z bandą swoich rebelianckich klonów. Klonów, których dzieci też znajdowały się tutaj teraz i również miały wziąć udział w całej zabawie. I choć powinno być co najmniej niepokojące to, że osoby te żyły przecież w dużo lepszych warunkach od mieszkańców Kwartału, więc mogły mieć automatycznie większe szanse, Delilah jakoś szczerze w to nie wierzyła. Rozglądając się po obecnych trybutach, cóż, widziała dosyć nieprzystosowane do ciężkich warunków osoby. Może niegdyś i biorące pewnego rodzaju udział w całej rebelii, ale teraz stanowczo zbyt mocno wypieszczone. Zupełnie jak dzikie zwierzaki, z których zrobiono pupilki kanapowe i które raczej już do pełni swojej dzikości powrócić nie miały. Choć kto je tam wiedział? Sama była przecież chodzącym dowodem na to, jak bardzo pozory potrafią mylić, więc zdecydowanie nie powinna traktować rebelianckich pociech z pobłażliwością. Część z nich naprawdę warta była uwagi. Zupełnie jak stojąca teraz obok niej dziewczyn, która radziła sobie na tyle dobrze, by urządzać wycieczki do Kwartału i najwyraźniej pozostawać niezauważoną przy przejściu przez dziurę w murze, bo w posiadanie przez nią choć czasowej przepustki Di zdecydowanie dosyć mocno wątpiła. Co nie zmieniało faktu, że na Arenie Maya mogła okazać się dosyć groźnym przeciwnikiem, choćby właśnie ze względu na zdolność przekradania się praktycznie niezauważonej. Tak, Delilah nie omieszkała nie zauważyć tego, że już zaczyna analizować ludzi pod kątem ich przyszłych zmagań na Igrzyskach i w żadnym razie jej to nie przeszkadzało. Jeśli w ten sposób mózg dawał jej odpowiednio duże szanse na przygotowanie się do walki o życie, to proszę bardzo. Mogła nawet zacząć łazić od trybuta do trybuta, by wyciągać co ważniejsze spostrzeżenia. Teraz jednak zamierzała zająć się rozmową. - Żal, szkoda, rozpacz… Nieważne, jak to nazwiemy. – Stwierdziła, przybierając swój zwyczajowo spokojny i zupełnie niewinny ton. Grę pozorów. Przeczesała palcami starannie ułożony „nieład” na głowie, strosząc włosy jeszcze bardziej i wzdychając jakby ze smutkiem. – Nie o tym myślałam, gdy żegnałyśmy się tamtego dnia. Moje do widzenia nie obejmowało sobą widzenia w takich okolicznościach, a jednak… Nie powinno was tu być. No, poza tym, że nikogo z nas nie powinno tutaj być. – Stwierdziła, spuszczając wzrok i stukając butem w podłoże, by po chwili ponownie unieść wzrok na Mayę. Wzrok, w którym wyraźnie widoczna była rozpacz oraz niezupełnie odgrywane łzy. Naprawdę było jej przykro, tylko na płacz jej się nie zbierało. – Jak się z tym czujesz? – Spytała, nie mając szans na dodanie czegokolwiek więcej, bowiem do jej uszu doszedł szaleńczy wrzask i pisk wychodzący z ust dosyć dobrze znanej jej osoby. Amandy, która pędziła na swoich niebotycznie wysokich szpilkach, o dziwo!, wcale się na nich nie zabijając. Ba!, wyglądało jej nawet na to, że dziewczyna czuje się w nich tak pewnie jak choćby w parze znoszonych sportowych butów. Jakby się na nich urodziła. Nie zdążyła nawet nic powiedzieć czy też choćby uciec z toru lotu blond torpedy, bowiem ta już wskakiwała jej na plecy, nim nawet Deli zdążyła się obejrzeć. Wskoczyła, obdarzając jej szyję pocałunkiem i nawijając z na tyle dużą prędkością, że wszystkie słowa zlewały się w uszach Morgan. Może osoby dalej byłyby w stanie zrozumieć jej nową towarzyszkę, jednak głośne trajkotanie przy jej uchu nie pomagało ogarnięciu sytuacji. Cud, że chociaż Gautier nie należała do ciężkich osób, bowiem już teraz jej nacisk był nad wyraz odczuwalny. Co by było przy kilku kilogramach więcej… Już miała zwrócić znajomej uwagę, bo przecież Amanda była jedną z nielicznych osób mogących się jako-tako orientować w obecnej sytuacji Deli, jednak do Mandy najwyraźniej samo dotarło to, że nie powinna była tak skakać na ludzi. Drobna blondynka zeskoczyła z jej pleców jeszcze szybciej niż się na nich znalazła, a Delilah przyjęła to z niepojętą wręcz ulgą. Przynajmniej do czasu, w którym Amanda Gautier nie postanowiła udowodnić jej, jak bardzo nie potrafiła zachowywać dyskrecji. O którą, warto dodać, prosiła ją już na samym początku. - Ciiiiiiiiiiicho! – Szepnęła pospiesznie z przyganą w głosie, rozglądając się z niepokojem. – Pół tonu niżej, Dee. Cały świat nie musi się dowiedzieć. – Dodała, wyraźnie zniżając głos. Cały świat tak naprawdę nie był największym problemem, największym problemem… Był problem właśnie zmierzający w ich stronę z wybitnie nieprzyjemnym wyrazem twarzy. A ona nie miała jak zwiać. Nie chciała się teraz konfrontować ani o tym rozmawiać, już nie. – Nic się nie stało, Dee, dziecku nic nie jest. Przestań robić przedstawienie. – Szepnęła pospiesznie, usiłując przejść koło Amandy, by ulotnić się w jakiś niezbyt widoczny kawałek pomieszczenia i z jeszcze większą zaciętością unikać Lyberga. Za późno. Zaledwie kilka ułamków sekundy później, stanęła twarzą w twarz z ostatnią osobą, jaką chciała teraz widzieć. Z ostatnią osobą, jaką chciała jeszcze kiedykolwiek widzieć. Co dopiero mówić tutaj o rozmowie na jak najbardziej poważne tematy. Spojrzała we wściekłe oczy przyjaciela, powstrzymując się przed głośnym przełknięciem śliny i jak najbardziej przekonująco odwzajemniając spojrzenie. Nie będzie przerażona, choć zachowanie kamiennej twarzy było nadzwyczaj trudne. I to coraz bardziej. - Nie twoja zakichana sprawa. – Stwierdziła chłodno. Nie będzie okazywać lęku, a tym bardziej nie będzie błagać o opiekę czy uwagę. Mieli jasno określone zasady i zamierzała się ich trzymać. Niedopilnowanie i ciąża były jej osobistymi rzeczami. Nic mu było do tego. – Nie martw się, nie pociągam cię do odpowiedzialności. Zero zobowiązań, czyż nie? I racz mnie puścić, bo to zaczyna być coraz mniej wygodne. – Dodała, teraz już patrząc na niego z autentyczną wściekłością. – Nie chciałeś mieć ze mną do czynienia wcześniej, ja nie chcę teraz. To moja sprawa, to moje dziecko, odetchnij z ulgą. To dziecko nie ma ojca i nie będzie go miało. Może zdechnę na Arenie, wtedy będziesz mieć jeszcze większą pewność i otoczysz się zupełną ulgą. Puszczaj mnie. |
| | | Wiek : 19 lat Przy sobie : Znaki szczególne : krótsze włosy (tak do ramion), ciemnobrązowe soczewki kontaktowe
| Temat: Re: Poczekalnia rydwanów Nie Sie 17, 2014 7:59 pm | |
| Zaczynało robić się coraz głośniej, dłoń Mayi coraz bardziej nerwowo głaskała pysk konia. Patrzyła na dawną znajomą, tą, która ocaliła jej życie.Gdyby nie ona, Maya nie stałaby przed nią. No właśnie, nie stałaby. Ale jednocześnie nie doświadczyłaby tego wszystkiego, aż do chwili losowania. Powinna być jej wdzięczna, czy może przeklinać ją za to, że nie zostawiła jej w Kwartale, pozwalając dostąpić losu, który najwyraźniej od zawsze był jej pisany. Umarłaby wtedy, nie musiałaby umierać na arenie. Tak czy owak przedwczesna śmierć była jej pisana bez względu na wszystko. A może jednak nie? Skoro wtedy jej się udało, tym razem też mogło jej się udać. Chciała w to wierzyć i chyba tej myśli próbowała się uczepić jak koła ratunkowego. I oczywiście jego twarzy, tego, bez którego nie mogła sobie wyobrazić żadnego dnia. - Masz rację - powiedziała powoli, nagle wyraźnie zmieniając swoje nastawienie. Była wściekła i rozgoryczona, a nie wredna, jak miała w zwyczaju - Żadnego z nas nie powinno tu być. To wszystko, jeden wielki cyrk, widowisko, na które zostaliśmy wystawieni - to nigdy nie powinno mieć miejsca - chciałaby dodać coś więcej, powiedzieć, że jest jej przykro i że naprawdę nie chce jej zabić, nie chce zabijać nikogo. Nie potrafiła jednak patrzeć na tych ludzi inaczej niż na ofiary czy morderców, bo tym właśnie było. Nie ważne, czy ich znała, czy byli jej obcy. Przyjaciele czy wrogowie, wszyscy objęli jedną posadę, przybrali tą samą maskę. Krwawą i żałosną, bez jednej konkretnej drogi. Chciałaby powiedzieć wiele rzeczy wielu ludziom, właśnie w tamtej chwili. Nie tylko blondynce. Pragnęła porozmawiać z ojcem, poczuć się jak mała dziewczynka, wtulić twarz w jego koszulę, wylać tony łez i poczuć ten znajomy zapach. Chyba przestało liczyć się to, że kiedyś ją zostawił i to, że stanął po stronie Coin. Wierzyła, że nie wiedział i że nie chciał tego, co właśnie się dzieje. Chciałaby porozmawiać z Tylerem, jeszcze jeden raz powiedzieć mu, że go kocha, chociaż nie do końca była tego taka pewna. Stanąć twarzą w twarz z prezydent i splunąć jej wszystkim, co na nich sprowadziła. Nie chciała umierać, jeszcze nie teraz, nie kiedy wreszcie zaczynała odkrywać w sobie tą cząstkę człowieczeństwa. - Czuję się... - wspaniale, okropnie, przerażona, wściekła, rozbita, zła, cudownie, niesamowicie, uwięziona. Nie potrafiła powiedzieć, jak się czuje i po części była wdzięczna nieznanemu głosowi, który przebił się przez szmer rozmów, nie dając jej dokończyć zdania. Wkrótce przy ich boku pojawiła się kolejna blondynka, która najwyraźniej nie zwracała uwagi na obecność Mayi. Zachowywała się... co najmniej dziwnie, nieodpowiednio do całej tej przepełnionej bólem i goryczą sytuacji. A może tylko Griffin tak bardzo ubolewała? Może była jedyną, która nie potrafiła pogodzić się z losem, który ją spotkał? Reszta trybutów mogła nie przejmować się tym zupełnie, biorąc to za zwykłą kolej rzeczy. Jednak ona... miała za czym tęsknić, do czego wracać i nie zamierzała robić dobrej miny do złej gry udając, że bawi się naprawdę świetnie. I wtedy do jej uszu doszło słowo, które zdecydowane nie powinno paść w tym miejscu, w tym czasie. Dziecko. Dziecko. Spojrzała na Delilah, z mieszanymi uczuciami i wielkim zmieszaniem oraz zszokowaniem, które wykrzywiło jej twarz. Czy ona... Przysłuchiwała się wywodom blondynki, będąc na tyle blisko aby usłyszeć to wszystko i ciężko było jej uwierzyć, że to dzieje się naprawdę. Nie mówiła nic, nie chciała się mieszać, bo wtedy obok, nie wiadomo skąd, pojawił się wysoki chłopak, który nie wyglądał na zadowolonego i będący, prawdopodobnie, jeszcze bardziej zdziwiony niż ona, której ta sytuacja w ogóle nie powinna obchodzić. A jednak trochę obchodziła, bo sama tkwiła w tym bezpośrednio. Chcąc nie chcąc lubiła tą dziewczynę, choć wielu okazji do rozmów nie miały. Może to przez dług wdzięczności, a może po prostu coś, nie wiadomo co, sprawiło, że była dla niej odrobinę milsza, nie ważne. Nie chciała, aby umarła, tak samo jak sama nie chciała umrzeć. I jeszcze ta ciąża. To było chore, nienormalne i jak najbardziej popieprzone. I wtedy znów nastało zamieszanie. Rozpoczynała się parada. Przeszła obok blondynki, chcąc wsiąść do swojego rydwanu. - Powodzenia - szepnęła, będąc na tyle blisko, aby usłyszała do tylko ona. Był to ułamek sekundy, krótkie, wypowiedziane w biegu słowo, delikatny uśmiech, który wykrzywił jej usta. Impuls, coś, do czego czuła się zobowiązana. Szczęście. I niech los zawsze wam sprzyja... |zt - show must go on! |
| | | Wiek : 20 Zawód : słodki nożownik Przy sobie : plecak, jodyna, noże do rzucania, latarka, paczka z jedzeniem Obrażenia : poszerzony uśmiech, epicki nóż między żebrami
| Temat: Re: Poczekalnia rydwanów Nie Sie 17, 2014 8:15 pm | |
| No tak... Dopiero do niej teraz dotarło, że zbędnie panikowała i to w dodatku wydzierając się na całe pomieszczenie, gdy to miała zachować dyskrecję, jeśli chodziło o TĘ sprawę. Uspokoiła się, ciesząc się, że nikomu nic nie jest, że wszyscy nadal żywi, a ona nie jest morderczynią... W sumie już była morderczynią, ale nie trzeba było się do tego przyznawać, a zwłaszcza w tej przeuroczej chwili i ogólnie wszystkich przeuroczych chwilach, w których przypominało jej się, że jej dzika Delilah, tak bardzo bojąca się wody, ma w swoim brzuszku tę małą istotkę. Ta wizja ją rozczulała tak bardzo, że nie potrafiła nie wzdychać z rozmarzeniem i żałowała, że jej własne dzieci były zabierane przez Alviego. A gdyby tak mogła choć jedno wychować... Wyrosłoby na przecudowną osóbkę. Zdając sobie sprawę z popełnionego błędu, schowała swoje łapki za plecami i zabujała się na swoich nóżkach niewinnie, równie niewinnie patrząc na Delilah. Rozejrzała się wokół, ale chyba nikt nie zwrócił uwagi na jej krzyki. Chyba nikt, bo jakiś koleś szedł w ich kierunku... Całkiem zdenerwowany, ale pewnie zmierzał ku komuś innemu, bo Amandę i Delilah się kochało i nie podchodziło się do takich dam, okazując wrogość. Dlatego też odwróciła od niego wzrok. Nie chciała mieć nic wspólnego z negatywnymi emocjami, a chłopak ten nieźle nimi emanował. Grrr, pfe i ogólnie ble. - Przepraszam... Nie powinnam była, zwłaszcza że obiecałam... – Mruknęła zmieszana, wracając wzrokiem do swojej towarzyszki. Ta jednak spłoszona patrzyła w kierunku wcześniej zauważonego przez Mandy Pana Młodego, bo ten nadspięty koleś tez był ubrany na biało... Pana Młodego i najwidoczniej też znajomego Delilah, który na sam start odezwał się do samej Mandzi w sposób taki, że... Nienawiść to za mało! Gdyby wzrok mógł zabijać, to już dawno pozostałaby z niego kupka popiołu, który potem rozwiałby po świecie przywołany przez jej wściekłość wiatr. Ba!, bo jakby jeszcze tego wszystkiego było mało, odepchnął ją i wyskoczył z pretensjami do jej Panny Młodej, której miała stróżować. - Nie. Będziesz. Mnie. Tu. Popychał. I. Denerwował. Deliś! – Warknęła wściekła, wyglądając z tymi zmarszczkami na twarzy i w tym stroju nadal słodko. Jak wnerwiona mała wróżka, której nikt nie chciał słuchać. Nawet tupnęła nogą, a zaraz też popchnęła Pana Młodego, by odwalił się od jej Pani Młodej. Cholera!, i najzwyczajniej w świecie nie drgnął i nawet nie zwrócił na nią uwagi, będąc zajętym napastowaniem jej przyjaciółki! Jak to tak?! Jak śmiał nie zwrócić uwagi na jej wrogi gest, a za to odepchnął ją jedną ręką, jakby była jakimś insektem! Cholera, nie była żadnym insektem. Ani muszką, ani komarem, ani nawet ważką, mimo że lubiła ich barwne skrzydełka. Oj nie! Mandy nie mogła tego tak zostawić! Obraził ją! Popchnął! A teraz klął w kierunku jej Delilah! Czepiając się tego mini aniołka w jej brzuszku! Małego Morgana! Miała ochotę dusić i wydusić z niego życie! Teraz, tu i na oczach Strażników, którzy pewnie mieli zainteresować się tym spięciem natychmiastowo. Nie dbała o to, jak o stan swoich skrzydełek! Była wściekłą pumą, która chciała bronić swojej podopiecznej, która była dla niej niczym małe pumiątko... Jak dla Morgany jej Morganiątko! - Odwal się od niej! – Krzyknęła, obdarzając kolesia serią piąstek w bok. – Nienawidzę cię! Amanda jest zła! Wara od niej! Nieprzyjaciele Delilah są moimi nieprzyjaciółmi! – Wywrzaskiwała, w pewnym momencie wskakując, chyba miała to opanowane do perfekcji!, na plecy ważniaka i szarpiąc się z nim. - Kocham ją i nie dam skrzywdzić! - Wrzeszczała gdzieś obok jego ucha. |
| | | Wiek : 17 lat Zawód : prostytutka/kwiaciarka Przy sobie : W plecaku: proca, latarka, zwój liny, zapałki, pusta butelka, nóż, widelec, latarka, kompas, paczka z jedzeniem; w ręku: pistolet Obrażenia : lekko obite plecy, rana na łydce po ugryzieniu szczura
| Temat: Re: Poczekalnia rydwanów Nie Sie 17, 2014 8:39 pm | |
| Tkwiła na swoim tronie (czyli w tym samym miejscu co kilka chwil przed) i wypatrywała nerwowo Raphaela, jakby rzeczywiście liczyła na to, że go spotka, że żyje, że wciąż... ale przecież Igrzyska się nie rozpoczęły, był tutaj, na pewno, wierzyła w to nieprzerwanie, że uda jej się go złapać, wtulić w swoją niekobiecą pierś i wytarmosić za włosy, ale tak z miłości, czystej miłości, bo na samą myśl, że on-tam-jest-sam-bez-niej przyprawiał ją o ciarki, o zawroty głowy i mdłości jednocześnie, a przede wszystkim morze łez, które zbierało się pod powiekami, aby w odpowiednim i kumulacyjnym momencie zalać arenę. Byłaby jak Annie Cresta, przetrwałaby dzięki doskonałym umiejętnościom pływackim, których... oj, nie posiada. Ale marzyła jej się arena z lodu. Lub wielkie lodowisko. I łyżwy. Byłaby w domu. Tak jak w tym samym, z którego zabrano ją rok wcześniej, podczas właśnie jednej z takich zabaw. ale nie myślała o tym, starała się zająć myśli czymkolwiek innym niż przeszłością, chociażby teraźniejszością, która z logicznego punktu widzenia nie była wcale taka kolorowa. Raphael zniknął, od momentu Dożynek jakby zapadł się pod ziemię, a jej brakowało odwagi, aby wbić się pomiędzy innych i zacząć go szukać lub chociażby zawołać. Czyli nadal tkwiła tam, gdzie tkwić zamierzała, obracała się czasem, aby zajrzeć za siebie, odnaleźć wzrokiem swojego towarzysza niedoli, ale jego, jak na złość lub wręcz szczęście paradoksalnie, nigdzie także nie było. To zabawne, niezwykle zabawne, ale została sama, tak całkowicie i niezaprzeczalnie sama. Aż do momentu, gdy dostrzegła kogoś równie samotnego jak ona i kogoś, kogo nieświadomie szukała wzrokiem. I właśnie ta osoba pojawiła się w zasięgu jej wzroku, aby zachwycić młodą Lucy, wzruszyć prawie do łez, bo dziewczyna otworzyła usta, pomyślała najpierw, że to niemożliwe, a potem, że totakawspaniałasukienka, żeby następnie znów uświadomić sobie, że to nie-mo-żli-we, że to niemożliwe, że szczęście jej sprzyja i to tak ładnie ubrane! Bo gdzie Carly, którą zapamiętała, o dziwo (!), tam też jej ukochany Raphael, którego tak bardzo chciała teraz przytulić, tak bardzo, że jego ramiona pomyliła ze szczupłymi ramionami Panienki Coin, którą oplotła rączkami i ścisnęła mocno. -Znalazłam Cię, to wspaniałe, ty jesteś Carly? Świetnie wyglądasz! I ta sukienka... WOAAAAH, bajeczna! - zaćwierkała odsuwając się z szerokim uśmiechem, zaśmiała się radośnie, jakby rzeczywiście miała do tego powód, a nawet ich milion. Trylion powodów, aby się śmiać! Świat powoli wracał na swoje miejsce. -Ty pewnie jesteś w parze z Raphaelem! Wiesz, gdzie mogę go znaleźć? |
| | | Wiek : 17 lat Zawód : złodziej, przemytnik Przy sobie : nóż ceramiczny, trochę owoców, miska z sałatką, kilka kawałków ciasta, widelczyk do ciasta, łyżka, szkatułka, 6 tabletek do uzdatniania wody, plecak nr 3: jabłko, paralizator, śpiwór, zestaw plastrów i bandaży, leki przeciwbólowe; (kurs pierwszej pomocy, zwiększenie szansy na skuteczną obronę, zwiększenie szans na powodzenie podczas walki wręcz) Obrażenia : siniak na lewej skroni, powierzchowna rana na prawym ramieniu (zaklejona plastrem)
| Temat: Re: Poczekalnia rydwanów Nie Sie 17, 2014 8:58 pm | |
| Naprawdę była tak głupia czy tylko taką udawała? Tak, w tej chwili był w stanie pomyśleć dokładnie w ten sposób - że Deli była dokładnie tak głupia jak ta jej żałosna koleżanka, drąca się teraz wniebogłosy. Ale nie. Nie dla tej skrzydlatej tu był, nie z nią zamierzał rozmawiać i nie powinien porównywać do niej Delilah. Właściwie, nie poświęcałby dzikusce ani odrobiny uwagi, gdyby nie to, że najpierw stała na drodze, a potem gdy już na drodze nie stała, to z kolei zaczęła okładać go piąstkami jak przedszkolak i, na koniec, uwiesiła mu się na plecach - jeszcze bardziej jak przedszkolak. Bogowie... Odetchnął bardzo, bardzo powoli, jeszcze przez krótką chwilę spoglądać na wróżkę. To OCZYWISTE, że MUSIELI porozmawiać. Tak, tu i teraz. Potem może gdzie indziej, ale na razie żadnego indziej nie było. Tylko, że nie mógł nic powiedzieć, bo, zdaje się, jakieś rozhisteryzowane stworzenie wydzierało mu się właśnie do ucha, wymagając natychmiastowej interwencji. Naprawdę, czym sobie zawinił, dostając takie towarzystwo? Bezceremonialnie chwycił drobne dłonie, którymi krzykaczka wczepiała się w jego garnitur i rozwarł je wprawnie, nieszczególnie zastanawiając się nad tym, czy dziewczyny przypadkiem to nie zaboli. Nie zamierzał być uczestnikiem urządzanej przez nią sceny i byłby szczerze wdzięczny, żeby to głupie stworzenie wreszcie to zrozumiało. - Zamknij się - skwitował krótko cały drażniący uszy atak blondaska. - Po prostu się zamknij. Patrz, tam stoją tacy panowie w białych przebraniach, oni się zajmują takimi jak ty, gdy inni chcą porozmawiać. - Skrzywił się, odpychając ją od siebie zaraz po tym, jak wreszcie postawił ją na ziemi. A potem, wcale nieprzekonany co do tego, że wreszcie się od histeryczki uwolnił, spojrzał na Delilah. Ja też ją kocham i w tym jest cały pieprzony problem. Nie, wcale tak nie powiedział, ale dokładnie tak myślał. Ostatecznie przycisnął wróżkę do nieruchomego jeszcze rydwanu, tym samym uniemożliwiając jej ucieczkę. - Posłuchaj mnie uważnie... - mruknął cicho, ponownie zmuszając ją, by spoglądała na niego, a nie tchórzliwie gdzieś w bok czy, nie daj Boże, na tę uskrzydloną, irytującą pannę, którą zostawił gdzieś za sobą. - ...bo zdaje się, że nie masz pojęcia, o czym mówisz. To jest moja sprawa. Pieprzyć nasz fikcyjny układ, każda twoja sprawa już od pewnego czasu była też moją. - Skrzywił się, słysząc jej zarzuty. No tak. Może faktycznie nie powinien wymagać, by domyśliła się niuansów ośrodkowych zagrywek. W końcu mogła sobie siedzieć w tej swojej chacie, odbierać towar i zabawiać żądnych wróżb klientów, podczas gdy on za każdym razem, gdy wypuszczał się na miasto z siostrą, musiał udawać, że ta nic dla niego nie znaczy. Nie wiedział, gdzie i kiedy mógłby czekać ktoś, kto ponad wszystko pragnąłby poznać słabe punkty Bastiana. A skoro nie wiedział, to grał - cały czas. Tak jak teraz. - Nie chciałem mieć z tobą do czynienia? - Brutalnie odkręcił głowę wróżki, by móc pochylić się do jej ucha i prosto do niego posłać kolejne słowa. - Jedyne, czego nie chciałem, to dawać powodu, byś dla kogokolwiek stała się pierwszą ofiarą na Arenie. Wiesz, co to jest ludzka słabość? Wiesz, co znaczy jej wykorzystywanie, czy może należysz do tych naiwnych, którzy nigdy by się do tego nie posunęli? - Puścił ją bez uprzedzenia, cofając się o dwa kroki. Chyba chciał coś jeszcze powiedzieć, chyba... Zamiast jednak mówić cokolwiek, skrzywił się tylko, uderzył pięścią w bok rydwanu i odszedł bez słowa, szybko, z dala od zebranych tam panienek, z dala od rozgrywającej się sceny. Do swojego rydwanu. Zdaje się, że Ceremonia się zaczynała, czyż nie?
/no, teraz właśnie do rydwanu! [zt] |
| | | Wiek : 17 lat Zawód : Leży i pachnie na pół etatu. Przy sobie : Trzy banany, łyżka, antybiotyk, ząbkowany nóż, zapałki, igła z nitką Obrażenia : Obtarte kolana, poparzone, ale opatrzone łapki, skręcona kostka, a poza tym to nadal jej cycki nie urosły.
| Temat: Re: Poczekalnia rydwanów Nie Sie 17, 2014 10:01 pm | |
| Zastanawiałam się czy nie lepiej byłoby sobie teraz usiąść na podłodze i pochlipać. Ale tak poważnie nad tym myślałam, że aż zmarszczyłam brwi i nos. Nie czułam się najlepiej, wydawało mi się, że zaraz uleci ze mnie całe życie i osunę się na ziemię. Odruchowo więc złapałam się rydwanu, żeby czasem moje przeczucia się nie spełniły. Choć mówiąc szczerze, wątpię, że miałoby to mi w czymkolwiek pomóc, jeśli przyszłoby co do czego. Zresztą straciłabym bardzo w oczach innych, wyszłabym na słabą psychicznie panienkę, albo anorektyczkę, która pomimo zbliżającej się śmierci nadal kontynuuje swoją dietę, toteż ją mdli z głodu. Choć to również by się mogło zgadzać; ssało mnie w żołądku i nie wiedziałam czy to strach, czy może głód. Nie byłam w stanie przełknąć niczego oprócz banana, a i to z trudem. Podsumowując: czułam się źle i nie zbierało się na to, żeby mi się jakoś magicznie polepszyło. Więc mogłam mieć jedynie nadzieję, że nie rzuci mną o glebę. Choć teraz to jeszcze pół biedy, jak zlecę z rydwanu będzie bardziej niż źle. Ocknęłam się ze swojego transu (kolory tej sukienki były iście hipnotyzujące, mówię wam, patrzysz na nie przez pięć minut i faza) kiedy poczułam na sobie czyjś dotyk. Potrząsnęłam gwałtownie głową, czując, że coś gniecie mi żebra i przy okazji resztę wnętrzności i odezwałam się dopiero wtedy, gdy zdałam sobie sprawę, że jednak mogę oddychać. - Jedyne co tu jest bajeczne - zaczęłam dosyć poważnym tonem, jakby resztki poprzedniej zadumy nadal nie chciały się odczepić - TO TWOJE WŁOSY! - wrzasnęłam, kiedy w końcu zobaczyłam jej kolorową czuprynę. Zawsze chciałam takie mieć, nawet jednokolorowe, ale jakieś inne niż brąz. Niestety nie mogłam, więc teraz widząc włosy Lucy prawie zaczęłam piszczeć jak fangirl. Byłam więcej niż zachwycona. Byłam o-cza-ro-wa-na. - Gdybyś miała moją sukienkę, byłabyś chodzącą tęczą! Byłoby cudownie! - powiedziałam to z pełną świadomością, nawet byłabym gotowa rozebrać się tu i teraz, żeby oddać jej cudowny strój. Lucy wyglądałaby olśniewająco i ja byłam gotowa zapłacić taką cenę. - Nie wiem, gdzie jest, ale mam nadzieję, że jak najdalej. - burknęłam, robiąc obrażoną minę. Zmarszczyłam zdegustowana nos na dźwięk imienia tego zaszczańca (czy tam zaprzańca, ludzie mówią strasznie niewyraźnie), przypominając sobie nasze niemiłe spotkanie w apartamencie, gdzie okazał się krnąbrnym dziadem. - A po co ci on? Świat bez niego jest piękniejszy. |
| | | Wiek : 18 Zawód : chodzący kłopot (?) Przy sobie : nóż ceramiczny, butelka z wodą Znaki szczególne : ciąża i bijąca-z-twarzy-cholernie-świetlistym-światłem pogarda do świata, z którą to dumnie obnosi się panna Morgan Obrażenia : blizna na lewej dłoni, drobne blizny poparzeniowe na ciele i... psychiczne? Hohoho.
| Temat: Re: Poczekalnia rydwanów Nie Sie 17, 2014 10:13 pm | |
| Czasem faktycznie myślała sobie, że karma potrafiła być niezłą suką, a w parze z wybitnie wrednym losem była nią jeszcze bardziej. Była i tworzyła mieszankę iście wybuchową. Na dodatek też jak najbardziej niesprawiedliwą. Bo jak można było nazwać fakt, że jakiś czas temu pomogła obecnej towarzyszce, by ta ponownie stanęła w obliczu śmiertelnego niebezpieczeństwa? Ha! By razem w nim stanęły. Dodatkowo również z innymi osobami, które może i zasługiwały w mniejszym lub większym stopniu na karę za swoje dotychczasowe grzechy, nie jej było to oceniać, jednak zdecydowanie nie powinny być posyłane tak od razu na śmierć. To było aż nazbyt okrutne. Zwłaszcza przy świadomości tego, że umierać mieli tak naprawdę przez nieprzemyślane działania ruchu oporu kierującego swą nienawiść ku osobom, które nie tak dawno same przecież tworzyły grupę rebeliancką. Rebelia rebelii normalnie. I to nie ona najbardziej cierpiała, a całkowicie niewinne osoby. Nawet te, które jeszcze nie miały szans się narodzić i najprawdopodobniej nigdy nie ujrzą światła dziennego. O to walczyli ci wszyscy ludzie ze swoistego podziemia?! O rzeź niewiniątek?! Mimowolnie położyła dłoń na swoim, wciąż jeszcze nad wyraz płaskim, brzuchu, zabierając ją z powrotem, gdy zorientowała się w swoim ruchu. Nie to, że nie zależało jej na tym dziecku czy też nie darzyła go jakimikolwiek dobrymi uczuciami, ale zwyczajnie nie sądziła, by była to odpowiednia pora na takie gesty. Ostatnim bowiem, czego teraz chciała, było uświadomienie wszystkich dookoła, że była w ciąży. Ludzie jednak czasem zwykli zachowywać się jak dzikie zwierzęta, a oczekująca dziecka dziewczyna mogła zostać uznana za pierwszy najlepszy cel do wyeliminowania. Teoretycznie była przecież jednym z najsłabszych osobników. Całe szczęście, że był to dopiero początek tego stanu, więc nie musiała się przejmować zbytnią utratą sił przez to. - Alma wpierw uznawała się wielką i dobrotliwą, by teraz powtarzać dokładnie wszystko to, co wcześniej robił Snow. – Stwierdziła, zwracając całą swą uwagę w kierunku rozmówczyni. – A pomyśleć, że obiecywała brak kolejnych takich rzezi. Nie to, żebym jej całą sobą w tym ufała, ale jednak… Porażka. I nic tego nie zmieni. Naprawdę nie chciała tutaj być. Nie z tymi wszystkimi ludźmi i w obliczu nieuchronnej walki o życie w skrajnie trudnych warunkach. Nie znała większości z zebranych tutaj trybutów, ale to i tak nie ułatwiało jej myśli o tym, że może i stali teraz tutaj w spokoju, odpowiednio bogato ubrani, chcący zwrócić na siebie uwagę jak największej liczby sponsorów, ale wraz z pierwszym gongiem to wszystko miało się zmienić. W prawdziwą rzeź prowadzoną przez dzikie zwierzęta, bez jakiejkolwiek ogłady. Zaś ci wciąż jeszcze ją wtedy utrzymujący, cóż, z pewnością mieli nadzwyczaj duże szanse na natychmiastową śmierć. I najgorsze w tym wszystkim było to, że dokładnie wiedziała, w której grupie będzie ona sama. Była w ciąży i nie chciała umierać. Dla siebie, dla noszonego przez nią dziecka, nawet dla starszego brata, którego istnienie w końcu uznała i który stał się dla niej kimś naprawdę istotnym. Niezbyt dobrze jeszcze znanym, ale z pewnością istotnym. Nie miała wielu bliskich sercu osób, więc chciała chociaż móc nacieszyć się odpowiednio długo tymi będącymi przy niej. Będącymi i nie odrzucającymi jej przy pierwszej lepszej okazji, jak to zrobił Sebastian. Właśnie… Sebastian… Wystarczyła chwila jej nieuwagi i zbyt głośne wydarcie się, przestraszonej wizją skrzywdzenia dziecka, Amandy, by cała sytuacja wymknęła się Delilah spod kontroli. Co pokazywało tylko to, że wcześniejsze panowanie nad wszystkim było tylko rzeczą jak najbardziej złudną. Nie udało jej się na dłuższą metę trzymać niczego istotnego w sekrecie. I na nic się tu zdały przeprosiny, jakie skierowała w jej stronę Dee. Nie mogły powstrzymać tego, co wydarzyło się już chwilę później. Choć musiała przyznać, że sama Amanda nadzwyczaj szybko zareagowała na to, co wydarzyło się między Delilah a Sebastianem. Może nie dokładnie w taki sposób, w jaki by należało, ale przecież liczyły się intencje. Czyż nie? Drobna blondynka była jednak najwyraźniej zbyt słaba, by chociażby wzbudzić zainteresowanie Bastiana, chociaż jeszcze bardziej zirytować go jej się udało. Delilah jednak już po chwili przestała zwracać uwagę na to, co działo się między tą dwójką, bowiem wrzaski i te wszystkie rzeczy dookoła, cóż, przyprawiły ją o niemały ból głowy. Naprawdę, nie chciała niczego więcej niż tylko wejść wreszcie na ten cholerny rydwan, przejechać nim wyznaczony kawałek trasy, zrobić to wszystko, czego od niej oczekiwano i powrócić czym prędzej do swojego apartamentu, by zakopać się w łóżku i odsypiać, dopóki jeszcze mogła to spokojnie robić. Zauważając, że Maya zaczyna wyraźniej szykować się do wyjazdu i słysząc jej słowa, które najwyraźniej przeznaczone były tylko dla jej uszu, uśmiechnęła się. Nie tak sztucznie, nie pogardliwie czy nieprzyjemnie, a jak najbardziej szczerze, z wdzięcznością. Naprawdę ceniła sobie w tej chwili, że jest ktoś, kto wyraźnie nie darzy jej nienawiścią i zachowuje zdrowy rozsądek. - Dziękuję. – Odszepnęła, patrząc dziewczynie prosto w oczy i ponownie uśmiechając się delikatnie, pocieszająco nawet. – I niech los zawsze ci sprzyja… – Dodała jeszcze, nim Maya wsiadła do rydwanu. Chwila spokoju nie potrwała jednak zbyt długo. Nim się obejrzała, Sebastian ponownie postanowił ją unieruchomić. Najwyraźniej Amanda przegrała walkę. Chciała zobaczyć, co z nią, jednak przyjaciel zasłaniał jej sobą całe pole widzenia, dodatkowo zmuszając ją też do tego, by znowu na niego spoglądała. I robiła to. Patrząc na niego ze złością i urazą. Nie chciał jej wcześniej widzieć, dlaczego więc nagle postanowił przymuszać ją do rozmowy? I to jeszcze w miejscu takim jak poczekalnia dla rydwanów? Powiedziała mu przecież, że może odetchnąć spokojnie z ulgą, bowiem nie chce od niego zupełnie nic. Ich umowa była jasna i wciąż obowiązywała. Zero zobowiązań, zupełny brak przyrzeczeń i przywiązywania się do siebie nawzajem. I tego właśnie zamierzała się trzymać. Była to jedna z nielicznych zasad, które może i jeszcze jakiś czas wcześniej, gdy dowiedziała się o ciąży, łamały jej serce, ale których też postanowiła przestrzegać. Sypiali ze sobą – to fakt, nawet wielokrotnie i dosyć często, jednak nigdy niczego sobie nie przysięgali. Nie byli ze sobą, nie kochali się obustronnie, koniec historii. Finito. - Może to i był fikcyjny układ, ale nigdy wcześniej nie dałeś mi tego jakoś do zrozumienia. Wręcz przeciwnie, ostatnimi czasy nawet jak najbardziej ci to nie przeszkadzało. – Powiedziała cicho i bezuczuciowo, patrząc mu prosto w oczy, choć tak bardzo chciała odwrócić. Nie kochał jej, a ona nie zamierzała o to błagać. – Co? Nagle nasz układ stał się fikcją, bo zaliczyliśmy wpadkę? – Zadrwiła dosyć słabo, tym razem nie powstrzymując się od przełknięcia śliny i zadrżenia. – Prosiłam o spotkanie, czekałam, olałeś mnie równo. To chyba oznacza, że nie chcesz mieć ze mną do czynienia. Ciąża niczego nie zmienia. – Stwierdziła, sycząc cicho, gdy bezceremonialnie przekręcił jej głowę. Była praktycznie pewna, że kark będzie ją boleć do końca dnia, jak nie przez następne kilka dni. Nienawidziła, gdy ją tak traktował. Nie była jego cholerną zabawką! – Naprawdę sądzisz, że jesteś tak ważny, by zabito mnie przez rozmowy z tobą? – Syknęła ze złością, zataczając się, gdy nagle ją puścił. Złapała się ręką rydwanu, by nie upaść, gdy na moment zrobiło jej się ciemno przed oczami. Gdy na powrót się otrząsnęła, Sebastian zdążył przejść już całkiem spory kawałek. – Robię to codziennie, jeśli byś nie wiedział! Parszywy dupku! – Krzyknęła za nim, patrząc na Amandę i kręcąc bez uśmiechu głową. - Chyba pora się zbierać… Do zobaczenia później, Dee. I… Dziękuję. – Powiedziała, nie czekając na odpowiedź ze strony blondynki i odchodząc w kierunku swojego rydwanu. Przedstawienie czas zacząć. Choć w tej chwili wydawało jej się, że całe jej życie jest jedną wielką grą. [rydwanowe z/t] |
| | | Wiek : 20 Zawód : słodki nożownik Przy sobie : plecak, jodyna, noże do rzucania, latarka, paczka z jedzeniem Obrażenia : poszerzony uśmiech, epicki nóż między żebrami
| Temat: Re: Poczekalnia rydwanów Nie Sie 17, 2014 10:55 pm | |
| Brutalnie oderwał jej palce od swojej marynarki i odrzucił ją w bok, jakby nie mogła być dla niego żadnym zagrożeniem i dorwał się do Delilah. Nie chciała, by właśnie tak to wszystko się potoczyło. Miał jej odpuścić i sobie iść, a ona miała z nią zostać jak przyjaciółka z przyjaciółka. Za to teraz ona wstawała obolała z ziemi, powoli i oszołomiona, by patrzeć jak ten, zdecydowanie za blisko, zbliżył się do Morgan. Nic nie mogła na to poradzić. Nic. Zwłaszcza, że podbiegło do niej kilku Strażników, oczekując, że ponownie rzuci się na kolesia. Nie miała szans z jednym, a co dopiero z tyloma! Jak miała wygrać te Igrzyska?! Poprawiła swoje skrzydełka, która przetrwały upadek, otrzepała też swoją sukienkę i poprawiła loki, prosząc jednego ze Strażników, bardzo uprzejmie!, by pomógł jej też otrzepać też skrzydełka z tyłu. Z początku nawet nie drgnął, ale gdy poprosiła raz jeszcze, robiąc te swoje wielkie oczka, uległ. Podziękowała mu na koniec ślicznie i czekała, aż ten typ sobie odejdzie i będzie mogła na jego temat pogadać z Delilah. Tą Delilah, która zaraz pożegnała ją krótko, obiecując spotkać się później i jej dziękując... Dziękując, mimo że nic nie zrobiła, bo nie mogła. Złość malowała się na jej twarzy. Zrezygnowana, wściekła i zniesmaczona wsiadła na rydwan. Towarzyszyła jej niemiła świadomość, że tuż przed jej nosem stał powód jej niezadowolenia i niemocy. Oj, wiele sobie zaczęła obiecać, jeśli chodziło o jego osobę. Mógł zniszczyć jej Delilah, ją samą, ich cudowne kreacje. Miał szczęście, że popsuł im jedynie humory. Tak mogła nieco się zlitować, zadając mu ostateczny cios. Dla Delilah, bo najwyraźniej naprawdę świetnie się znali. Ona znała jedynie Delilah, Tabithę i Valeriusa. Tęskniła za siostrą i nadal zastanawiała się, czy spodoba jej się strój, w którym wystąpi. Te skrzydła... Były białe niczym sierść ich króliczka. I równie mięciutkie i miłe w dotyku. [z/t ku światłości!] |
| | | Wiek : prawie 18 Zawód : próbuję żyć Przy sobie : dwa widelce, średniej wielkosci nóż, jabłko, kiść winogrona, plecak, scyzoryk, paczka z jedzeniem, kompas, antybiotyk Obrażenia : o dziwo, brak
| Temat: Re: Poczekalnia rydwanów Nie Sie 17, 2014 11:00 pm | |
| Start! Chociaż pojawi się jeszcze post w apartamencie. Jeśli ktoś, w dawnych czasach, kiedy nie istniała jeszcze ani jedna metropolia, ludzie prowadzili spokojniejszy tryb życia lub w ogóle nie myślano ogromnych wynalazkach wprowadzających rewolucję do ówczesnego społeczeństwa, powiedział, że najlepsze pomysły to właśnie te, w będące pierwszym odczuciu najgorszymi. Miał racje. Miał absolutną i niepodważalną rację. Yves został niemalże dotknięty tego dnia przez coś niemachanego, stając się świadkiem tej dryfującej we wszechświecie prawdy. Sympatyczni, niektórzy sztucznie, pracownicy królestwa stylistów, projektantów, czy czego tylko dusza zapragnęła w tym podziemnym Ośrodku, przedstawiali mu wiele propozycji. Klasyczne fraki - ubrałby któryś z nich, gdyby szedł na imprezę w stylu dwudziestowiecznym; szalone stroje w stylu jeszcze bardziej zawarowanego Kapitolu za czasu rozkwitu prawdziwych Igrzysk prezydenta Snowa - zapewne byłby świetne, pod warunkiem, że chciałby się zbłaźnić już na samym początku oraz ciągnęło to ze sobą jeszcze jedno przeciw… nie do końca wiedział, gdzie znajdowała się góra, a gdzie dół; czy cała sztuka gotowa do wciągnięcia na nagie ciało posiadała jakiś głębszy sens, zacięcie artystyczne. Ukrócił więc sprawę wszystkim tym panom pełnym zapału do szycia, a także całemu skupisku pań pozostających w pełnej gotowości do wykonywania najwymyślniejszych zabiegów kosmetycznych. Jego propozycja, przypominająca raczej despotyczne żądanie, bo w końcu został trybutem, co było różnoznaczne z możliwością pozwolenia sobie na jeszcze większa zabawę ludźmi, dość zaszokowała cały personel. Czyżby cześć z nich podchodziła z pruderyjnego, pełnego wypieków na twarzach przy odrobinie „niestosownego” stroju dystryktu? Z ogromnym trudem powstrzymał śmiech, gdy główny projektant zdejmował miarę z jego klatki piersiowej, gdyż wyglądał na kogoś, kto toczył w swojej głowie batalię z myślami. Redditch miał nawet pewność, co do jej tematu - jak wypuścić tego chłopaka w czymś takim na oczy publiki całego kraju? Niestety, tym razem nie miał wyboru, ponieważ decyzję w tym towarzystwie podejmował inny, trochę samozwańczy dizajner, nowa gwiazda w kreatywnym tworzeniu ubrań. Wypalił kolejnego papierosa kilka minut przed wyjściem do poczekalni, gdzie całe przedstawienie dopiero miało się rozpocząć. Dożynki zdawały się być nędznym zwiastunem tego pięknego dzieła pod reżyserią pani Coin. Przed bezpośrednim opuszczeniem pomieszczenia zastanowił się nad tym, czy na te dwadzieścia minut nie założyć swoich czarnych bokserek, jednak ten pomysł zaskakująco szybko odszedł do lamusa. Wciągnął nozdrzami zapach perfum, którymi skropił prawie wszystkie części swojego ciała. Liczyła się zabawa. Drzwi otworzyły się się przed nim automatycznie, a on postawił bosą stopę na chłodnej posadzce. Włosy Yvesa zostały agresywnie zaczesane do tyłu, odsłaniając całkowicie jego czoło, oczy, które postanowił pozostawić bez zbytecznego makijażu, kości policzkowe, a także zadowolone usta w naturalnym kolorze stawiającym pewną zachętę do niezbyt moralnych czynów. Ich kąciki drgnęły z zadowolenia, kiedy wykonywał kolejne kroki. Złota marynarka wydawała się być idealnie dopasowana do jego ciała - nie za mała, nie za duża. Prawie jakby dwie, może trzy godziny pozwoliły na przerobienie (bądź uszycie, nie wnikał w to), czegoś prawie idealnego. Zerknął na rękawy, kończące się równo przy nadgarstkach, poczuł powiew wiatru na torsie wynikający z brnięcia przed siebie. Klapy znajdowały się na swoim miejscu, odpowiednio przygładzone. Ostra linia ramion zmuszała do zastanowienia się na tym co tak naprawdę skrywał materiał… Wszystko szło po jego myśli. Właściwe powinniśmy byli oddawać się dalszym opisom, jednak… marynareczka była pierwszym i ostatnim elementem jego bardzo skąpej garderoby. Zmuszała go do ukrywania, pootrzymywania swoich genitaliów obojgiem dłoni. Póki co, jeden z dwóch guzików pozostawał rozpięty. Świecenie gołym tyłkiem przed całym Kapitolem wydawało się być świetną, może lekko hedonistyczną zabawą. Bo, tak naprawdę, chodziło o tylko jedną rzecz - pokazać, kto był Złotym Chłopcem. Uciekam już na rydwany, jednak chętnie tutaj oddam się przyjemnej rozgrywce. |
| | | Wiek : 17 lat Zawód : prostytutka/kwiaciarka Przy sobie : W plecaku: proca, latarka, zwój liny, zapałki, pusta butelka, nóż, widelec, latarka, kompas, paczka z jedzeniem; w ręku: pistolet Obrażenia : lekko obite plecy, rana na łydce po ugryzieniu szczura
| Temat: Re: Poczekalnia rydwanów Pon Sie 18, 2014 6:12 pm | |
| Powinna była bardziej uważać. Tak sądziła. Gdzieś tam, po chwili namysłu, doszła do tego wniosku. Do takiego, że każdy z nich, każdy po kolei, za kilka dni będzie walczył na arenie o własne życie i nieważne, ile uśmiechów będzie musiał stracić, ile pionków przewrócić. Istotny był tylko cel, do którego wszyscy kolejno dążyli, powoli przygotowywali się do ostatecznej rozgrywki. To tylko rozgrzewka przed treningiem, turniej miał się już niedługo rozpocząć, do tej pory mieli czas, aby poznać siebie nawzajem, zrozumieć motywy i intencje. Tego się bała, że w pewnym momencie zgubi się w szale manipulacji, omów i przestanie odróżniać dobro od zła, że nie będzie potrafiła do nikogo zbliżyć się na tyle blisko, aby mu zaufać, aby zaufać komukolwiek. A tego potrzebowała. Już nie wiedziała, co zrobi, gdy spotka Rafaela, zapewne najpierw ucieszy się na jego widok, zawiśnie na gładkiej bladej szyi i pozwoli oddać się cichej i skromnej namiętności, aby potem unikać spojrzenia jasnych przenikliwych oczu, unikać go w ogóle, bo nie chciała patrzeć, jak ten sen się kończy. Jak on się kończy. Jak kończy się wszystko, w co wierzyła. Bo ta chwila miała nadejść i to niezwykle prędko, a tego bała się najbardziej, że nie będzie potrafiła sprostać temu, co postawi przed nią arena. Wpatrywała się przez chwilę w tę uroczą twarz jakby próbując rozgryźć, co dziewczyna ma na myśli. Ale nie mogła mieć na myśli czegoś złego, skoro miała taki dobry gust! No, na pewno! Nie sądziła oczywiście, żeby ta kwestia warunkowała fakt, czy ktoś byłby w stanie zabić ją na arenie, ale wolała wierzyć, że ktoś o tak dobrym guście, ma równie wspaniały charakter. I miała się o tym niedługo przekonać, nawet jeśli na moment zwątpiła, ale opinia o Raphaelu nie musiała o niczym świadczyć. Uśmiechnęła się raz jeszcze, delikatnie, jakby dla potwierdzenia jej słów, choć miała największą ochotę zerwać z niej tę sukienkę i pobiec do szatni aby czym prędzej zarzucić ją na samą siebie. Ale po chwili zrezygnowała z tego planu, gdy zauważyła (bardzo szybko!) że Carly jest o wiele niższa. Cień na moment zastąpił jej wszechświat, aby zaraz potem znów wyszło słońce i rozświetliło ponure i gęste od intryg pomieszczenie. -To mój przyj... - zmarszczyła brwi zerkając w stronę swojego rydwanu, przez moment wpatrywała się w obite złotem plecy Yvesa, aby zorientować się, że dół od stroju gdzieś zniknął lub został umyślnie usunięty. Przełknęła głośno ślinę i dokończyła już cicszej -...jaciel. Przez myśl przeszło jej tylko - czy to jakiś żart? Ale chwila, to Igrzyska, koniec żartów na dziś, bądźmy całkowicie poważni i zaufajmy swojemu partnerowi, że zamierza zaopatrzyć się jeszcze w coś tak cudownego jak spodnie lub chociażby, błagamnobłagam, majtki. Ale nie wydusiła tego z siebie, milczała tylko wpatrując się z zatroskaniem w swojego kolegę, jakby rzeczywiście mu współczuła lub ktoś ukradł mu spodnie. Tak, tak się stało, ktoś mu je ukradł, biedny chłopak, nie idiota, który wpadł na tak szalony pomysł, aby nie założyć dołu od stroju na paradę, którą będzie oglądać cały Kapitol. A ona, Lucy Crow, stoi obok niego. -Zaraz jedziemy, ykhym, słyszysz ten głos wydobywający się z głośników? - żadnego głosu nie było, zamarła na moment pobladła i westchnęła - Ja też nie, ale pozdrów Yve... tfu, Raphaela ode mnie, okej? Wspomnij, że go szukałam, będę bardzo bardzo wdzięczna, ja tymczasem pójdę rozwiązać swoje wątpliwości - zmarszczyła nosek na samą myśl o konfrontacji z Yvesem i minęła najlepiej ubraną istotę w sali z ciężkim sercem, że jej trybut od pary musi być tak niewłaściwie pomysłowy.
|
| | | Wiek : 19 Przy sobie : kurs pierwszej pomocy Obrażenia : poparzona kwasem prawa dłoń, dodatkowo opuchnięta od ugryzienia szczura, głębokie rozcięcie na czole, poderżnięte gardło, śmierć
| Temat: Re: Poczekalnia rydwanów Pon Sie 18, 2014 10:00 pm | |
| /początek, przed dożynkami
Obudził się o świcie. W zasadzie to prawie w ogóle nie zmrużył w nocy oka. Napięcie związane z dożynkami sięgnęło zenitu w chwili, gdy stanął przed lustrem na ostatniej przymiarce. Dotąd odpędzał od siebie fakt, że został trybutem próbując to wszystko obrócić w żart, wyjątkowo kiepski. Widząc swoje odbicie w pełnym 'umundurowaniu' w końcu dotarło do niego, że za x dni trafi na arenę, na której będzie zmuszony do walki przeciwko dzieciom. Pieprzona Coin. Nigdy nie pałał do niej sympatią, ale w chwili, gdy podjęła decyzję o zorganizowaniu igrzysk szczerze ją znienawidził. W tej chwili byłby nawet gotów przyłączyć się do ruchu oporu, który przecież też był poniekąd winien zaistniałej sytuacji. Mówienie o tym głośno byłoby nierozsądne, toteż zostawił to wszystko dla siebie. Nawet nie próbował jeść śniadania, nie byłby w stanie niczego przełknąć, więc długi czas leżał na łóżku gapiąc się w sufit. Sztuczny krajobraz za oknem zmieniał się analogicznie do tego na powierzchni. Nie przepadał za tego typu udziwnieniami, jeszcze na Kapitolu stronił od tych wszystkich nowinek, które tylko na pozór ułatwiały życie. Godzinę przed chwilą, w której mieli pojawić się w poczekalni rydwanów zaczął wbijać się w strój, który powstawał w takich męczarniach. Chciał założyć zwykły czarny garnitur, ale projektanci odrzucili ten pomysł twierdząc, że jest 'wtórny i nie przyciągnie uwagi widzów'. Mattowi to nie przeszkadzało, ale oni uparli się, żeby to jakoś urozmaicić. Padło na tworzywo sztuczne, z którego postanowili wykonać strój, a przynajmniej większą jego część. Z pewnością nie dodało to mu praktyczności, ale zwracał uwagę. Pomimo tego, że dość wcześnie zabrał się za przygotowania, na miejsce dotarł jako jeden z ostatnich. Być może podświadomie się ociągał licząc, że zyskuje tym cenne minuty 'wolności'. Pozornej, ale z pewnością znacznie przyjemniejszej niż wizja uczestnictwa w paradzie. Pozostali uczestnicy rozpoczęli chyba wstępne rozmowy do tych bezsensownych sojuszy. Bo czy był sens w tym, że dwójka ludzi umawia się, że zabiją siebie nawzajem na końcu? Nie bardzo, przynajmniej zdaniem samego Matta. Niemniej w głowie gdzieś mu siedziało, że dobrze byłoby jednak spróbować takowy nawiązać, cokolwiek na ich temat myślał. W tej chwili postanowił, że zajmie się staniem w milczeniu i obserwowaniem przeciwników. Świadomość tego, że niedługo staną się wrogami była wyjątkowo niepokojąca. W głowie kotłowało mu się wiele myśli i na żadnej nie mógł skupić uwagi na dłużej. Wszystko to wciąż pozostawało dla niego w sferze absurdu, który najwyraźniej bardzo spodobał się nowym władzom. Każde ich posunięcie było bardziej niedorzeczne od poprzedniego i chyba nie zamierzali zmienić swojego podejścia do tych spraw. Przenosił wzrok z jednej osoby na drugą, aż w końcu jego spojrzenie padło na gościa w złotej marynarce. Nie miał na sobie niczego więcej. Dosłownie. Początkowy szok szybko ustąpił miejsca niepohamowanemu rozbawieniu, które jednak chłopak jakoś stłumił. Wybuchnięcie w tej chwili głośnym śmiechem mogłoby źle wyglądać (dlaczego on się w ogóle takimi rzeczami przejmował?!). - Na resztę zabrakło materiału? - zapytał uśmiechając się szeroko tuż po tym jak podszedł to Yvesa. Nie rozważał opcji, że to wszystko jest sprytnie obmyślonym planem. Jeszcze nie. Będzie musiał jednak przyznać mu, że pomysł, jak bardzo byłby dziwaczny, z pewnością zwróci na niego uwagę. Ucieszy ro z pewnością Matta, który wolałby przez to wszystko przejść mimo wszystko niezauważony. Wyjątkowo nierozsądne.
Ostatnio zmieniony przez Matthew Turner dnia Wto Sie 19, 2014 12:19 pm, w całości zmieniany 2 razy (Reason for editing : bo nazwałem postać 'Tim' :/) |
| | | Wiek : prawie 18 Zawód : próbuję żyć Przy sobie : dwa widelce, średniej wielkosci nóż, jabłko, kiść winogrona, plecak, scyzoryk, paczka z jedzeniem, kompas, antybiotyk Obrażenia : o dziwo, brak
| Temat: Re: Poczekalnia rydwanów Wto Sie 19, 2014 2:22 am | |
| Stanie między obcymi ludźmi w poczekalni prawie zupełnie nago wydawało się być dla świetną formą rozrywki. To wszystko sprawiało mu ogromną radość z bliżej niezrozumiałego powodu. Bardzo możliwe, że przypominało mu czasy szkolne, w których brylował, a jego język, często odbierany jako bezczelny, wybierano jako główny temat na przerwie obiadowej tudzież podczas wolniejszych zajęć, kiedy nauczyciel zajmował się wszystkim, tylko nie prowadzeniem lekcji i była to idealna pora do omówienia ostatnio zadyszanych, najgorętszych plotek. Trochę jakby tym dość odważnym zachowaniem przypominał sobie stare czasy; okres, w którym nazwisko Redditch znaczyło c o ś w kręgach bogatych ludzi oraz osób ściśle powiązanych ze Strażnikami Pokoju, sądami przez zasługi ojca. Natomiast on sam… nie zostawał wcale w tyle - nie zdobył jeszcze chwały, jednakże ludzie, z którymi miał bliższy lub dalszy kontakt nie zapominali łatwo o jego istnieniu. Przecież nie należał do osób zadowalających się czyimś sukcesem, czyimś rozumowaniem. Musiał doprowadzać do pewnych rzeczy sam. Nie polegał przecież na nikim innym niż sobie, ponieważ wiedział, że zaufanie w większości gubiło, a nie pomagało. Niezależnie od sytuacji. Uparcie twierdził, że przy połączeniu odpowiednich kroków z trafnie dobranymi środkami, można było zdobyć ogół. W Igrzyskach brakowało jednego, zasadniczego czynnika - czasu, przez co cała teoria na tej niepewnej płaszczyźnie wypadała fatalnie. Mówiąc bez ceremonii - nie podobało mu się to, przez co musiał stawiać swoje szanse niewysoko ponad pozostałymi. Wprawdzie, w tamtym momencie nie to było najistotniejsze. Endorfiny mieszały się w jego krwi, wprawiając Yvesa w nadzwyczajnie przyjemny nastrój. Zachowywał się, chociaż bardziej czuł się niczym małe dziecko otrzymujące długo wyczekiwany, świąteczny prezent. Wszystkie oczy domowników był wtedy skierowane właśnie na niego. Stojąc nieopodal swojego rydwanu przyglądał się pozostałej dwudziestce trójce… Właściwie dwudziestce dwójce, gdyż na Crow miało przyjść odpowiednie miejsce oraz czas. Nie rozpoznawał dokładnie z twarzy swoich hipotetycznych przeciwników, przez jego pamięć przewiały się wyłącznie jakieś urywki. Losowaniu i samej paradzie chciał się przyjrzeć dopiero, kiedy emocje wieczorem miały opaść, wprawiając jego mózg w swoisty trans dedukowania, rozszyfrowywania zapisanego w mimice, mowie ciała, szczegółach niewidocznych dla szarego człowieka. Któryś z blondynów miał na sobie zbroję, niestety w również złotym odcieniu i bynajmniej nie wyglądał w niej olśniewająco... trochę jak puszkowane mięso. Inny bawił się w samozwańczego króla, którego panowanie, według Yva, szybciej miało okazję zakończyć się niż rozpocząć. Kilku ubrało się nudno, zwyczajnie. Chyba zapomnieli zabrać ze sobą dobry gust na 76. Igrzyska. Dziewczęta wydawały się spisywać bardziej widowiskowo akurat w tym zadaniu. Jedna z nich miała na sobie coś do złudzenia przypominającego antyczne stroje przepasane przez jedno ramię, kolejna paradowała w czarnej sukni z trenem. Nim się obejrzał, złapał pierwszą rybę w swoje sieci. Właśnie ona wytrąciła go z obserwacji. Spojrzał na rozbawianą twarz chłopaka w podobnym wieku, co on. Nie do końca rozumiał, czemu tak bardzo rozbawiła go złota marynarka. Każdy głupi zdawał sobie sprawę, a raczej powinien był zdawać sobie sprawę z wagi pierwszego publicznego wystąpienia. To ono było niczym być albo nie być dla danego trybuta aż do wywiadów poprzedzających wejście na arenę. Redditch nie skreślał swoich szans na samym początku, jak te „dobrze” ubrane jednostki. - Lepsze to niż próba zabawienia się w dmuchaną lalkę - posłał mu pełen ironii uśmiech. Marynarka i spodnie kostiumu rozmówcy jakby starały się łączyć dwa różne światy - stary Kapitol pełny barw, wymyślnych stylizacji oraz mieszkańców dystryktów stawających na funkcjonalność. Prawie jakby łączyć krowę z karetą… Obiektywnie patrząc, nie prezentował się najgorzej, faktura w niektórych miejscach, popieszczona światłem, wypadała całkiem hipnotyzująco. - Wydaję mi się, że worek na śmieci bądź reklamówka w zupełności by wystarczyła, nie sądzisz? Podobny przekaz - albo jego brak. Oczywiście, że nie mógł odsłonić przed nikim zdrowego zainteresowania, pozytywnych odczuć w tej rywalizacji na wygląd. - Nie boisz się, że ucieknie ci twój rydwan? - Uniósł od niechcenia brew, ponieważ ciekawił go prawdziwy powód zaczepienia go przez przypadkowego trybuta. Nawet chciał podać mu rękę, gdyby nie fakt, że młody mężczyzna mógłby to odebrać za dość niehigieniczne… jakby miał go temu jakikolwiek powód, idiotyczne. Nic co ludzkie nie powinno było być nam obce, prawda?
|
| | | Wiek : 19 Przy sobie : kurs pierwszej pomocy Obrażenia : poparzona kwasem prawa dłoń, dodatkowo opuchnięta od ugryzienia szczura, głębokie rozcięcie na czole, poderżnięte gardło, śmierć
| Temat: Re: Poczekalnia rydwanów Wto Sie 19, 2014 1:33 pm | |
| Matt w przeciwieństwie do swojego rozmówcy nigdy tak naprawdę nie poznał kto ile na starym Kapitolu znaczył. Ojciec chłopaka stronił od wszelkiego rodzaju wystąpień publicznych, a w zasadzie to nie nawiązywał zbyt wielu znajomości. Wszystko po to, by ukryć swoje chore upodobania. Dopiero po tym jak zamieszkał z rodziną matki, Turner miał możliwość 'wyjścia do świata'. Wprawdzie dla kogoś kto od urodzenia spędzał większość wolnego czasu w swoim własnym towarzystwie, w zamkniętych ścianach willi położonej na uboczu, coś takiego nie było łatwym zadaniem. Powinien być wdzięczny ojcu za tą jedną rzecz. To wszystko nie wypaczyło jego moralności w sposób, który poczyniłby nieodwracalne spustoszenie w jego świadomości. A może? Zdenerwowanie próbował zamaskować uśmiechem, ale nie był pewien, czy taka taktyka była najlepszym wyborem. Na Kapitolu z pewnością skutkowała - tam każdy chował prawdziwe emocje za sztucznym szczerzeniem zębów. Oczywiście tylko do momentu, gdy Trzynastka postanowiła napaść na stolicę. Matt próbował wiele razy zrozumieć powody, dla których to zrobili, ale nigdy mu się to nie udało. Za każdym razem dochodził jednak do wniosku, że postąpili niezwykle samolubnie. Rozmowa miała oderwać jego myśli od parady, na którą wszyscy mieli się za chwilę udać. Lubił je, gdy był dzieckiem. To był jeden z niewielu momentów, w którym ojciec pozwalał opuszczać mu dom, więc tym bardziej Matt starał się czerpać z tych chwil jak najwięcej. Jedne z jego najlepszych wspomnień wiązały się właśnie z igrzyskami, choć jak widać, Coin znalazła sposób, by popsuć także i te. Stracił rodzinę, dom, a teraz miał jeszcze zostać pozbawiony tego, co było najlepsze w jego życiu. W przeciwieństwie do wielu, Matt nie zdawał sobie sprawy jak wiele zależało od tego pierwszego wystąpienia, ani tym bardziej od wywiadów, w których też będą mu kazać pewnie uczestniczyć. Przywykł do życia na uboczu, niewychylania się z tłumu i robienia swojego. Dobrze mu się żyło w Kwartale i niechętnie zamieniał ciasne mieszkanko na apartament w ośrodku szkoleniowym, który mógł okazać się ostatnim luksusem w jego życiu. Oczywiście, że wykluczał możliwość przegranej, czy śmierci, ale nieprawdą byłoby stwierdzenie, że takie myśli go nie nawiedzały. - Na Kapitolu i takie lalki miały swoich amatorów - uśmiech wciąż nie znikał z jego twarzy, mimo że słowa jego rozmówcy były podszyte grubą dozą ironii, ale chyba każdy kto wychowywał się w stolicy był przyzwyczajony do tego typu wymiany zdań. Należałoby też uwzględnić, że cały strój Matta był czarny, więc przepraszam jeżeli napisałem coś, co mogło zbić z tropu. Za to wtrącenie też. Miło wiedzieć, że ktoś znał się na tych sprawach lepiej od niego. Turner nigdy nadto nie interesował się tym, co miał na sobie, a sam proces tworzenia kostiumu był dla niego prawdziwą katorgą. W zasadzie to pewnie będzie czuł się lepiej w szarym mundurze rebeliantów niż tym co miał teraz na sobie. Przyznałby też rację Yvesowi (jak to się odmienia?), że trochę prawdy jest w określeniu 'połączenie krowy z karetą'. Myślał prawie to samo, ale nie mówił tego głośno. - Dokładnie to samo powiedziałem stylistom - znów wyszczerzył do niego zęby - Nie pomogło - po tych wszystkich latach zrozumiał jak bardzo idiotyczne są te wszystkie zabawy ze strojami i cyrki na placu. Wystarczyło, że sam musiał w tym uczestniczyć i jego podejście do całych igrzysk zmieniło się diametralnie. Całkiem zabawne. - Coin już zadbała o to, żeby każdy zdążył na swój rydwan - westchnął masując miejsce, w które wstrzyknięto mu nadajnik. Swoją drogą, naprawdę miło z jej strony, że aż tak bardzo przejmuje się tym, gdzie akurat są jej trybuci. - Nie przewieje cię? - rzucił nagle - Rydwany jadą dość szybko... - ta rozmowa naprawdę była zabawna, jednak podanie ręki w tych okolicznościach było może nie tyle niehigieniczne, co dość... traumatyczne. Jedno nie bać się tego co ludzkie, drugie obściskiwać dłoń facetowi, który przed chwilą zakrywał nią klejnoty. |
| | | Wiek : prawie 18 Zawód : próbuję żyć Przy sobie : dwa widelce, średniej wielkosci nóż, jabłko, kiść winogrona, plecak, scyzoryk, paczka z jedzeniem, kompas, antybiotyk Obrażenia : o dziwo, brak
| Temat: Re: Poczekalnia rydwanów Sro Sie 20, 2014 4:26 am | |
| Nie mógł uwierzyć, dlaczego przez tyle wieków nagość była czymś, czego się wstydzono. Naprawdę, zaskakiwało go takie przerysowane spojrzenie na sytuację - chowanie się na siłę, zakrywanie miejsc uznanych za intymne przez nieodpowiednich, pełnych kompleksów ludzi. Czymże była idea „nagość równa się bezbronność”? Co tak bardzo wstydliwego miały w sobie pośladki bądź genitalia? Wszyscy mężczyźni byli zbudowani w ten sam sposób, natomiast panie, nawet te najbardziej cnotliwe, skrywające swoje rozwiązłe podłoża natury, wiedziały jak wyglądały, peryfrazując, tamte rejony. Ciągle tkwił wśród ludzi oraz niezliczonej ilości kamer ukrytych w ścianach, suficie i ciągle utwierdzał się w przekonaniu, że nie robiło na nim to żadnego wrażenia. Wypranie z wszelakich uczcić moralności? Nie do końca. Szybciej już ukazywanie, kto tak naprawdę miał dyktować warunki gry. Ukazywanie braku wstydu w odniesieniu do samego siebie… ktoś pełen niezadowolenia dla własnego wyglądu mógł wygrać Igrzyska? Zdecydowanie nie. Młodość pozowała mu na pewne małe i większe szaleństwa. Tym bardziej, że wyjątkowo szybko miała się zakończyć przez czynniki zewnętrzne jeszcze przed ukończeniem osiemnastego roku życia. Trochę przybijająca wizja. Żyjmy szybko, umierajmy jako przystojni? Zainteresowanie ze strony innego trybuta uznał nawet za lekko schlebiające. Przyciągnął uwagę konkurencji, więc bez problemu mogło mu się udać skierować na siebie uwagę każdego. Treningi czyniły mistrzów, nawet z szarych myszek. Przez moment przypominało mu to psychopatyczne zagrywki zbrodniarzy z kart akt pozostawionych przez ojca na pastwę jeszcze niedoświadczonego umysłu syna. Niektórzy z nich również wołali w ewidentny, niezrozumiały dla wszystkich sposób. - Każdy orze jak może. - Wyrwało mu się, najpewniej nie do końca uprzejmi. Acz nie do końca rozumiał ludzi o upodobaniach seksualnych do silikonu lub jeszcze innych tworzyć sztucznych. Ale to tylko on - mały chłopiec niezdolny do niczego konkretnego, przyszły przegrany w tegorocznych Igrzyskach… Nikt nie powinien był się nim przejmować. Lokalizator, wystrzyknięty pod skórę, był niemalże niewyczuwalny. Przynajmniej Yv nie kierował ku niemu żadnej znaczniejszej uwagi, starając się przyzwyczaić do monitorowania wszystkich jego ruchów aż do samej, pieprzonej śmierci na arenie. Włączając w to każde pójściem do toalety w Ośrodku szkoleniowym. Ciągła kontrola wydawała się być dobrym posunięciem ze strony władzy. Nawet pan Redditch musiał przyznać w tej sprawię aprobatę władzy. Najwidoczniej nauka szła w Coin, a nie obok niej. Dziewczyna, która zniknęła rok temu, właśnie podczas zamieszania przy przejeździe rydwanami, wywinęła się w najprostszy i zarazem najgłupszy sposób od śmierci. O dziwo, skutecznie. - Najwidoczniej wszystko zależy do siły perswazji - podkreślił ostatnie słowo, jakby to właśnie ono było najważniejsze w całym zdaniu. Jego rozmówca musiał trafić na beznadziejny przypadek projektantka lub sam był podmiotem obdarzonym takowym epitetem z dodatkową niemożliwością wyegzekwowania swoich oczekiwań. Roześmiał się w myślach na wspomnienie o wyrazie twarzy własnego, modowego przewodnika, którego opuścił zaledwie kilka minut temu. Nie wydawał się być zachwycony, jednak nie miał innego wyjścia - jego trybut wyraził się wystarczająco jasno odnoście oczekiwań. Jeżeli nie mógł im sprostować, najwyraźniej był niekompetentny. - Wiesz, zastanawiam się, czy nie odsłonić wszystkiego, ale skoro obawiasz się o moje przeziębienie... - Rozpoczął wywód, jednocześnie szybko urywając go w niedomówieniu. Spojrzał na jego twarz i pierwsze, co zauważył, wyrzucił ku światłu dziennemu, względnie dziennemu. - Nie wydajesz się być zadowolony z tego wszystkiego - zerknął nieznacznie na boki, dając jasno do zrozumienia, że miał na myśli całą szopkę. Nie wiedział, czy pan szanowny-rozmówca podejmie dalej ten temat. Takie analizy często gubiły ludzi w dialogu. Odetchnął, zastanawiać się dokąd zmieniała ta rozmowa. Kto w rzeczywistości martwiłby się o jego przeziębienie, nawet w najbardziej sarkastycznym wydźwięku, które i tak zostałoby wyleczonej skuteczniej niż by oczekiwano gdziekolwiek indziej. - Yves - przestawił się, a wyszło mu to wprawie mimo woli. Imię rzucone mimochodem. Stracił również pewność, czy aby zdjęcie którejś dłoni i podanie jej chłopakowi, było aż tak złym pomysłem. W końcu, każdy chciał zobaczyć drogocenne klejnoty. Wszystkie panie kochały diamenty, rubiny oraz podobne dzieła natury. Możliwe, że ten młody mężczyzna podzielał podobne zainteresowania.
|
| | | Wiek : 19 Przy sobie : kurs pierwszej pomocy Obrażenia : poparzona kwasem prawa dłoń, dodatkowo opuchnięta od ugryzienia szczura, głębokie rozcięcie na czole, poderżnięte gardło, śmierć
| Temat: Re: Poczekalnia rydwanów Czw Sie 21, 2014 4:51 pm | |
| Jeżeli chodziło o kwestie nagości to Matt wolałby unikać tego tematu. Naoglądał się naprawdę dziwnych rzeczy w willi ojca, który nie miał najwyraźniej problemów z tymi sprawami. Jego młode kochanki także zdawały się nie zwracać najmniejszej uwagi na małego chłopca przemykającego korytarzami. Namieszało mu to w głowie dość porządnie. Nagość sama w sobie mu nie przeszkadzała, natomiast problemy zaczynały się w chwili, gdy konkretnie chodziło o relacje damsko-męskie. W tych sprawach biedak miał już nieco więcej problemów, przede wszystkim dzięki dość głębokiej rysie pozostawionej na jego psychice. Trzeba przyznać, że w jakiś pokrętny sposób zazdrościł nowemu znajomemu swobody z jaką podchodził do całego tego przedsięwzięcia zwanego igrzyskami, choć tak naprawdę były zemstą władz na grupach wywrotowych. Niepokojące, zważywszy, że zapewne nikt z wybranych do udziału w tej grze uczestników do takowej nie należał. A może? Matt nigdy nie interesował się polityką jako taką i obojętne mu było kto jest prezydentem. Oczywiście do czasu, gdy nie wysyłano go na śmierć. - No tak - pokiwał głową. Turner jak mało kto znał się na wszelkiego rodzaju odchyleniach seksualnych. Kolejna rzecz, której nauczył go ojciec. Zapewne nikt ze zgromadzonych w poczekalni nie zamierzał być 'przegranym', ale możliwość, że powtórzy się sytuacja z poprzednich igrzysk była raczej marna. Na arenie zginie co najmniej dwadzieścia kilka osób i nikt się tym nawet nie przejmie. Dotąd nie interesowało to za bardzo samego Matta, ale jak widać wszystko zależy od punktu widzenia, a ten dla chłopaka zmienił się diametralnie w chwili, gdy ujrzał swoje nazwisko na wielkim telebimie. W przeciwieństwie do Redditcha nie był osobą, która łatwo przyzwyczaiłaby się do tego, że ktoś monitoruje każdy jego ruch. Przywykł do wolności, którą pozornie mówił cieszyć się w Kwartale. Nie było to może życie w luksusach, ale jak na wymagania chłopaka wystarczająco dobre, by czerpać z niego przyjemność. - Nie - zaprzeczył - Z przeziębieniem miałbyś znacznie mniejsze szanse na arenie, co znacznie zwiększałoby te moje - zaśmiał się, ale niezbyt entuzjastycznie - Martwiłbym się o siebie, gdyby mnie to cieszyło - odparł szczerze, choć zapewne powinien takie rzeczy zachować dla siebie. Nigdy nie wiadomo, czy rozmówca nie spróbuje wykorzystać zdobytych informacji przeciwko mu - Choć widzę, że niektórzy... - idąc za przykładem swego towarzysza rozejrzał się po innych trybutach - Traktują to chyba jak dobrą zabawę - dokończył znów przenosząc wzrok na chłopaka. - Matt - przynajmniej teraz w razie, gdy któryś zabije drugiego będzie znał przynajmniej imię nieszczęśnika. Jego dłoń drgnęła lekko, ale w porę zorientował się, że lepiej będzie, gdy darują sobie jakiekolwiek uściski. Chcąc nieudolnie zamaskować to niezdecydowanie podrapał się po podbródku. Zdaniem Turnera stwierdzenie, że każdy chciałby obejrzeć drogocenne klejnoty Yva było daleko posuniętym nadużyciem. Może i niektórych interesowało to, co chłopak skrywał pod dłońmi, zwłaszcza żeńską część widowni (choć pewnie sporo znalazłaby się też amatorów po stronie męskiej), ale Matta nie można było do tej grupy zaliczyć. Choć nie krył, że pomysł na występ z gołym tyłkiem był dość odważny. |
| | | Wiek : 22 Zawód : konstruktor, pilot Przy sobie : Skórzana, brązowa torba (w niej: dokumenty, licencja pilota, zestaw pierwszej pomocy, latarka, jakieś mniej), przepustka do Ośrodka Szkoleniowego, pies - Kiba
| Temat: Re: Poczekalnia rydwanów Pią Sie 22, 2014 1:47 pm | |
| Przygotowania do każdej ceremonii będącej częścią tych niedorzecznych igrzysk były istną bieganiną i chaosem. Podczas takich eskapad nie tylko styliści i trybuci mieli milion rzeczy do zrobienia, pfff jasne...oni mieli wszystko podane na srebrnej tacy, w porównaniu do ludzi "za kulisami" np. mechaników, którzy mieli za zadanie przygotować arenę i każde inne miejsce oraz sprzęty by "wybrańcy" nie wylecieli w powietrze przy pierwszej lepszej okazji. Reese nie tylko pełniła funkcję pilota, ale została też jednym z mechaników koordynujących pracę pojazdów i innych, mniej ciężkich mechanizmów. Ponieważ arena pokazowa również składała się z przeróżnych mechanicznych układów odpowiadających za wymyślne efekty specjalne, dziewczyna była zobligowana sprawdzić każdy z nich i skonsultować ewentualne usterki z resztą sztabu nadzorującego tę część przedstawienia. Właśnie wracała ze stadionu, kierując się do poczekalni rydwanów, by przyjrzeć się każdemu z nich i mieć stuprocentową pewność że nie zawali się pod trubytami. Jak zwykle towarzyszył jej Kiba, który posłusznie szedł tuż obok ciemnowłosej, choć nie miał założonej smyczy, jedynie wygodną, skórzaną obrożę natomiast Reese nosiła na nadgarstku pasującą do niej bransoletę. Był to znak, że jej relacja z psem (właściwie wilczą hybrydą) nie polega na wiązaniu i niewoleniu zwierzaka przy sobie, tylko na partnerstwie. Ale wracając do głównego wątku. Keegan szła spokojnym krokiem między rydwanami, ze wzrokiem wbitym w tablet na którym miała listę wszystkich urządzeń jakie miała tego dnia sprawdzić, odhaczała właśnie to co już zrobiła. Naturalnie jej uwaga była podzielna, więc patrzyła też dokąd idzie, a gdyby nawet zboczyła to Kiba pilnował, żeby w razie czego ją "nakierować". Przy każdym rydwanie, który sprawdzała, stała kolejna para trybutów...no cóż, nie oszukujmy się, niektórzy patrzyli na nią i jej wielkiego, czworonożnego towarzysza z zaciekawieniem, inni z oburzeniem, jeszcze inni troszkę z przerażeniem na widok takiej bestii w roli pupila. Fakt, Kiba był na prawdę dużym psiskiem i trochę groźnie wyglądającym. W kierunku dziewczyny leciało kilka nieprzyjemnych komentarzy, ale w takich chwilach jej głuchota była wręcz idealna, bo póki nie patrzyła na twarz osoby mówiącej, była odłączona od jej przekazów. - Max! - zawołała spokojnie kolegę który pełnił dyżur w garażu - Piątka ma poluzowane śruby z prawej. Sprawdź czy w podwoziu wszystko gra. - rzekła do niego, poprawiając kaszkietkę. Mężczyzna przytakną i poklepał ją po plecach w takim idealnie kumpelskim geście między facetami. Tak tak dokładnie, myślał że Reese to też facet. No co? Kiedy była w ubraniach roboczych z wciśniętymi pod czapkę włosami to brano ją za młodzieńca o wyjątkowo delikatnych rysach i równie łagodnym głosie. - Kiba sprawdź czy wszystkie już stoją w poczekalni...musimy się sprężyć. - powiedziała do psa, który rozumiał doskonale o co jej chodzi, pobiegł do przodu by zerknąć czy wszystkie rydwany opuściły swoje stanowiska i wyjechały tutaj. Dziewczyna przystanęła przy rydwanie chłopaka w złotej marynarce i....no własnie, to wszystko co miał na sobie...ale Keegan nie zwróciła na to uwagi, zajmując się swoją robotą. Przykucnęła przy jego pojeździe sprawdzając kilka koniecznych szczegółów, po czym zajrzała pod spód by mieć pewność że wszystko jest na swoim miejscu. Diabli wiedzą czy któryś z zawodników nie postanowi eliminować konkurencji w bardziej "subtelny" sposób, jeszcze przed rozpoczęciem właściwych walk...krótko mówiąc czy nie będą sobie wzajemnie majstrować przy pojazdach, broni itd itp. Tak krwawe zawodu mogą człowiekowi porządnie namieszać w głowie. W tym czasie wrócił jej wilk i szczeknął przy niej dwa razy. Ciemnowłosa wyczuła wibracje pochodzące z jego donośnego głosu. |
| | |
| Temat: Re: Poczekalnia rydwanów | |
| |
| | | |
Similar topics | |
|
| Pozwolenia na tym forum: | Nie możesz odpowiadać w tematach
| |
| |
| |
|