|
| Autor | Wiadomość |
---|
Zawód : Troublemaker Znaki szczególne : avatar © laura makabresku
| Temat: Izolatka nr 1 Sro Paź 23, 2013 2:29 am | |
| Nowoczesna, przyjazna, wygodna i spełniająca wszelkie standardy izolatka, to miejsce dla pacjentów, którzy w trakcie rekonwalescencji cenią sobie spokój i prywatność. Pokój wyposażony jest w telewizję kablową, posiada dostęp do internetu, osobną łazienkę i niewielki aneks kuchenny. |
| | | Wiek : 20 Zawód : Strażnik Pokoju [dawniej morderca] Przy sobie : Mundur, kamizelka kuloodporna, krótkofalówka, telefon komórkowy. Broń palna, dwa magazynki, paralizator, Znaki szczególne : BIały mundur, długie włosy, słodki uśmiech, zawiązany czarny męski krawat na prawym nadgarstku Obrażenia : -
| Temat: Re: Izolatka nr 1 Sro Paź 23, 2013 11:24 am | |
| //bilokacja, jako że nie wiem, co z sytuacją na brzegu rzeki.
Koniec Igrzysk nastąpił szybko. Dla niektórych zbyt szybko, dla innych z kolei za późno. W przeciągu pięciu dni dwudziestka dzieciaków nie żyła, a zwycięską czwórkę przeniesiono do szpitala. Ośrodek Szkoleniowy został wysadzony w powietrze, choć nie dosłownie. Trwały prace rozbiórkowe, a dookoła szpitala w Dzielnicy Rebeliantów paradowali uzbrojeni po zęby Strażnicy. - Catrice Tudor, mentorka Cordelii Snow – rzuciła do jednego z żołnierzy przy kontroli, po czym tamci skierowali ją do izolatki numer jeden. Tudor rzuciła się do biegu we wskazanym kierunku, nie mogąc przestać myśleć o Cordelii i Florianie. Dwoje trybutów, z których tylko jedno przeżyło… Wciąż nie mogła uwierzyć w śmierć Floriana. Do tej pory nie mogła zapomnieć zaskoczonego wyrazu twarzy chłopca, gdy lokalizator w jego ręce znienacka wybuchł. Widziała szok na twarzy jego sojusznika i czuła, że na jej obliczu widnieje dokładnie taki sam. Jej ojciec powiedział kiedyś, że mentor nigdy nie zapomina o swoich trybutach, których szkolił, zarówno żywych, jak i tych, którzy umarli. Florian i Cordelia byli jej pierwszymi trybutami i żałowała, że nie umiała im pomóc na tyle, by przeżyli oboje. Gdy oparła się o ścianę, łapiąc oddech, przypomniała sobie nieśmiały uśmiech zaledwie trzynastoletniego chłopca, kiedy tłumaczyła mu tajemnice sztuki łucznictwa. Florian był martwy, ale Cordelia żyła, i to pannie Snow musiała teraz poświęcić jak najwięcej uwagi, by zrozumiała, co się dzieje. Uniosła dłoń do drzwi i delikatnie zapukała, po czym wsunęła się do środka. Cordelia Snow. Blondynka, sprawiająca wrażenie kruchej, a jednocześnie silna i sprytna, co umożliwiło jej przetrwanie. Dla jednych wróg publiczny, dla innych symbol zwycięstwa i nowego pokoju. Dla Catrice była jednak kimś znacznie, znacznie ważniejszym. - Hej… - szepnęła, podchodząc do łóżka i przysiadając na brzegu. - Jak się czujesz? Na ciele Cordelii z pewnością nie było już żadnych śladów po bytności na arenie. Jej skóra była nieskazitelna, twarz idealnie piękna. Włosy opadały łagodnie na ramiona miękkimi falami. Nawet jeśli w tej chwili wyglądała jak zwykła, zagubiona nastolatka, nadal miała w sobie wewnętrzną siłę i hart ducha, widoczne gołym okiem. Catrice ujęła w ręce dłoń panny Snow i po kilku sekundach przygarnęła ją do siebie, nic nie mówiąc. Zwykły uścisk znaczył teraz o wiele więcej niż jakiekolwiek słowa. - Na pewno masz wiele pytań w związku z tym, co się stało. – powiedziała cicho, patrząc w oczy swojej trybutki. W oczy Zwyciężczyni. Cordelia mogła zapytać o wszystko, a Catrice nie miała zamiaru ukrywać prawdy w najmniejszej nawet kwestii. |
| | | Wiek : siedemnaście Zawód : studentka, celebrytka, mścicielka Przy sobie : zapalniczka, scyzoryk wielofunkcyjny, medalik z małą ampułką cyjanku w środku, odtwarzacz mp3, gaz pieprzowy, para kastetów, dokumenty, klucze i telefon. Znaki szczególne : i'm cordelia fucking snow, who the fuck are you? Obrażenia : wypadają mi włosy, ale od czego są peruki?
| Temat: Re: Izolatka nr 1 Sro Paź 23, 2013 1:35 pm | |
| Chwilę przed wybudzeniem wciąż znajdowała się na arenie. Stała po kostki w śniegu, oko w oko z kocim zmieszańcem, który zaatakował ją wtedy w rzeczywistości. Tym razem jednak nie miała ani kuszy, ani nawet plecaka czy stroju trybuta. Była bezbronna. Poczuła powiew zimnego wiatru na swojej twarzy, a gdy zerknęła w dół, na lewym udzie zobaczyła paskudną, krwawiącą ranę po zadrapaniu. Przełknęła ślinę i rozejrzała się, zauważając tuż za zmiechem dwa ciała leżące w śniegu. Hope i Booker. Martwi. Cordelia podniosła wzrok i spojrzała prosto w oczy wielkiego, zmutowanego kota. Stworzenie obnażyło zęby, przygotowało się do skoku i ruszyło prosto na nią...
*
Zepsuta jarzeniówka migała nierównomiernie, doprowadzając leżącą na łóżku dziewczynę do szału. Panna Snow była przytomna już od kilku godzin, ale nie próbowała jeszcze wydostać się z pomieszczenia. Czekała na pielęgniarkę, która za chwilę miała pojawić się z kolejną dawką leków, a te z kolei miały pomóc jej w znalezieniu się w krainie wesołości. Ponownie. Rytuał wybudzania, leczenia i ponownego tracenia przytomności trwał już tak długo, że Cordelia straciła rachubę. Nie wiedziała, gdzie się znajduje, czy może Igrzyska dalej trwają, a poduszkowiec po prostu zabrał ją i Hope w inne miejsce na arenie. Hope. Chociaż próbowała wydobyć od pielęgniarki jakieś informacje, ta milczała jak zaklęta, więc widocznie pozostawienie panny Snow w niewiedzy było jakimś odgórnym rozkazem. Czy Hope, Booker i Katy rzeczywiście przeżyli? Gdzie teraz są? Dlaczego od kilku dni nie pojawił się tu nikt, kto mógłby rozwiać wszelkie jej wątpliwości? I właśnie wtedy, jak na życzenie, drzwi do sali otworzyły się, a Cordelia natychmiast zerknęła w tamtym kierunku i mimo wszystko zdziwiła się, widząc poważną twarz Catrice. Obserwowała jak brunetka podchodzi do jej łóżka, siada na krześle i uważnie przygląda się pacjentce. Przez krótką chwilę przyszło jej na myśl, że to wcale nie musi być panna Tudor, a jakaś kolejna sztuczka Organizatorów, ale nie miała już przecież nic do stracenia. -A jak ty byś się czuła na moim miejscu?- zrezygnowanie w jej głosie było wyczuwalne, więc może Catrice jednak pomyliła się w swojej ocenie? - Od kilku dni usypiają mnie, majstrują przy moim ciele, a gdy się budzę, nie czuję kompletnie nic. Widuję tylko tę okropną pielegniarkę, która jest gorsza od awoksy, bo nawet nie raczy spojrzeć mi w oczy. Nie wiem, gdzie jestem, czy inni żyją, ani nawet czy te pieprzone Igrzyska naprawdę się skończyły. Więc, jak widzisz, czuję się świetnie. Spojrzała w bok, wyrażając nagłe zainteresowanie zielonymi poduszeczkami, które leżały na kanapie pod oknem. Nie czuła złości, już nie. Miała po prostu wszystkiego dosyć. Wciąż jednak pozostawał w niej duch dawnej Cordelii, dlatego po chwili udało jej się dojść do siebie i jak zwykle udała, że przed chwilą nic się nie wydarzyło. Spojrzała na Catrice i posłała jej niemrawy uśmiech, jakby to miało jej wystarczyć za przeprosiny odnośnie gorzkich słów, które padły przed chwilą. -Dlaczego wyciągnęli nas z areny? Czy naprawdę cała nasza czwórka żyje? Co się stało w Kapitolu, czy Coin strącono ze stołka? - zalała brunetkę pytaniami, ale to nie była nawet połowa z tych, które teraz kłębiły się w jej głowie. - Gdzie jest Hope, czy ją też wyleczyli? Widziałaś Bookera? Kiedy stąd wyjdę? Wpatrywała się w swoją towarzyszkę z wyczekiwaniem i dziwnym błyskiem w oczach, jakby chciała zapytać o coś jeszcze. Po czyjej jesteś stronie, Catrice? |
| | | Wiek : 20 Zawód : Strażnik Pokoju [dawniej morderca] Przy sobie : Mundur, kamizelka kuloodporna, krótkofalówka, telefon komórkowy. Broń palna, dwa magazynki, paralizator, Znaki szczególne : BIały mundur, długie włosy, słodki uśmiech, zawiązany czarny męski krawat na prawym nadgarstku Obrażenia : -
| Temat: Re: Izolatka nr 1 Sro Paź 23, 2013 10:24 pm | |
| Niektórzy zapewne powiedzieliby, że nawet przykuta do łóżka podłączona do aparatury podtrzymującej życie Cordelia Snow nadal zachowywałaby się jak typowy, rozpuszczony przez dziadka bachor. Inni sugerowaliby łomot i kilkudniowy post z cyklu o wodzie i czerstwym chlebie. Jeszcze inni obstawaliby za tym, aby dziewczynę zabić, bo przecież niedaleko pada jabłko od jabłoni. Kim jednak naprawdę była panna Snow? Wielu ludzi nawet nie zadawało sobie trudu, by odpowiedzieć na to pytanie; Catrice zaś, w przeciwieństwie do całej reszty, uważała swoją niemalże rówieśnicę za człowieka równego sobie. A że nosiła takie a nie inne nazwisko? Równie dobrze mogła nazywać się Cresta, Levittoux, Sean, Coin, jakkolwiek. Nazwisko nie predestynowało człowieka do tego, by inni nim gardzili. - Podłączyli cię do tej pieprzonej aparatury, bo Kapitol chce widzieć cię piękną i nieskalaną niczym idealną Zwyciężczynię. Blizny? Broń Boże. Masz być nieskazitelna jak w dniu narodzin. – Catrice cierpliwie wysłuchiwała padających szybko pytań, a gdy Cordelia na moment zamilkła, by zaczerpnąć oddechu, mentorka wstała. - Poczekaj moment, proszę. – wstała i wyślizgnęła się z pokoju równie zwinnie i bezszelestnie, jak wtedy, gdy się w nim pojawiła. Jednak chwilę po tym, jak opuściła trybutkę, całe piętro mogło usłyszeć głośne wrzaski. - Gówno mnie to obchodzi! Macie udzielać jej informacji na każde pytania, a nie traktować jak pieprzoną marionetkę-niemowę! Jest Zwyciężczynią tych cholernych Igrzysk i tak samo, jak pozostała trójka, ma PIEPRZONE PRAWO DO ZADAWANIA PYTAŃ! Chwila ciszy. - NIE! Powiedziałam, że macie się jej słuchać! A jak się nie podoba, to won na ulicę! I radzę nie podskakiwać, chyba, że chcecie nagłej kontroli od tej grupy współpracowników prezydent Coin, która wręcz pali się do narobienia wam koło tyłków! A swoje pieprzone opinie na temat jej i całej reszty trzymajcie w mordach zamkniętych na kłódkę! Po mniej więcej minucie Tudor z powrotem była w izolatce, a jedyną oznaką tego, że przed chwilą wydzierała się na pół personelu oddziału, były lekko zaczerwienione policzki. Zanim usiadła przy trybutce, nalała jej i sobie po szklance wody. Gdy otworzyła usta, ton jej głosu był tak spokojny, jak gdyby właśnie skończyła śpiewać jakąś delikatną piosenkę. - Igrzyska zakończyły się tydzień temu. – zaczęła, patrząc uważnie na Cordelię. – W trakcie piątego dnia Igrzysk zorganizowano bankiet na moście nad Moon River, którego główną atrakcją miało być obserwowanie trybutów i ich poczynań na arenie. Jak zapewne się domyślasz, bankiet miał… pewne zakłócenia, mianowicie wariacką grupę buntowników z KOLCa, którzy wdarli się na imprezę, postrzelali i zażądali od Coin zakończenia Igrzysk. Odmówiła – wysadzili mur, otaczający Kwartał. W odwecie nasza droga Alma rozkazała zabić trybuta, Sparka. Upiła łyk wody ze szklanki i wbiła nienawistne spojrzenie w jakąś przerażoną pielęgniarkę, która przyniosła Cordelii posiłek, potrawkę z jagnięciny na dzikim ryżu z miętą i bazylią. - Buntownicy, zdenerwowani zachowaniem Coin, postanowili wysadzić w powietrze Ośrodek Szkoleniowy – posłała pannie Snow znaczące spojrzenie, świadczące o tym, iż mentorka doskonale wiedziała, kto odpowiadał za wysadzenie hali treningowej. – Alma się z deczka wnerwiła i zabiła Floriana, w ten sposób, co Sparka. Aktywowali miniaturowe detonatory w lokalizatorach. Skapitulowała, gdy wyciągnęli na podium Organizatora Igrzysk. Przerwali Igrzyska tuż po tym, jak zginął. Potem wysadzono w powietrze most, na którym był bankiet. Niedługo odbędzie się memoriał upamiętniający tych, którzy zginęli na bankiecie. Kolejny łyk. Uśmiechnęła się lekko do dziewczyny, jakby chcąc namówić ją do jedzenia. - Z areny zabrano czwórkę trybutów. Ciebie, Hope Flickerman, Bookera Rodwella i jakąś tam Katy le Brun – prychnęła cicho, wyraźnie dając do zrozumienia, że Katy w mniemaniu Zawodowca nie nadaje się nawet na trybuta, co dopiero na Zwycięzcę. – Przetransportowali was do szpitala w Dzielnicy Rebeliantów i umieścili osobno w izolatkach. Przez cały zeszły tydzień ja i mentorzy pozostałej trójki mieliśmy oko na konowałów, którzy przy was majstrowali. Zaleczyli wszystkie rany, zadraśnięcia, oparzenia, ewentualne toksyny w organizmach też wytępili. Kapitol pragnie widzieć korony Zwycięzców na waszych główkach tylko wtedy, gdy będziecie tacy idealni, jak przed wstąpieniem na arenę. Uśmiechnęła się. - Nie widziałam jeszcze ani Bookera, ani Hope, ale podejrzewam, że są w dobrym stanie. Coin zażądała dla was najlepszych lekarzy. No i… Zamieszkacie wszyscy razem – dodała, patrząc swojej trybutce prosto w oczy. Jeszcze chwilę milczała, jak gdyby chcąc coś powiedzieć. Jakkolwiek to nie zabrzmi… Byłaś fantastyczna. |
| | | Wiek : siedemnaście Zawód : studentka, celebrytka, mścicielka Przy sobie : zapalniczka, scyzoryk wielofunkcyjny, medalik z małą ampułką cyjanku w środku, odtwarzacz mp3, gaz pieprzowy, para kastetów, dokumenty, klucze i telefon. Znaki szczególne : i'm cordelia fucking snow, who the fuck are you? Obrażenia : wypadają mi włosy, ale od czego są peruki?
| Temat: Re: Izolatka nr 1 Czw Paź 24, 2013 9:44 am | |
| Nieskazitelna jak w dniu narodzin? Mogli pomyśleć o tym zanim wysłali ją na arenę i kazali zabijać rówieśników, czyniąc tym samym nieodwracalne zmiany w niej samej. Igrzyska dobiegły końca, ale jej własna wojna dalej trwała. Skoro Coin chciała ją mieć dostojną i uśmiechniętą, tak będzie. Cordelia Snow po raz kolejny nałoży maskę głupiej dziewczynki i tym samym podejdzie panią prezydent i... Z rozmyśleń wyrwał ją głos Catrice, a blondynka nawet nie zauważyła, że jej towarzyszka opuściła sale. Słyszała każde słowo, a na jej twarzy pojawił się niewielki uśmieszek. Ta to ma płuca. Miała nadzieję, że ta interwencja coś da i od tej pory wiadomości będą swobodnie przepływały do Cordelii, ale też od niej do innych trybutów. Skoro żyły aż trzy osoby, które przeszły to samo, co ona, musiała do nich dotrzeć, samo to byłoby ogromnym wsparciem w ciężkich chwilach. -Jesteś niesamowita - powiedziała z nieukrywanym podziwem, gdy Catrice ponownie przysiadła przy jej łóżku. Blondynka miała już dosyć leżenia i podniosła się do pozycji siedzącej, wsłuchując się we wszystkie opowieści, które właśnie do niej docierały. A więc leżała tu już siedem dni? Nie była przecież w najgorszym stanie fizycznym, więc powód tak długiego przebywania w szpitalnej izolatce mógł być tylko jeden - Coin chciała mieć ją pod stałym nadzorem, chciała zrobić z niej warzywo albo własną marionetkę. -W odwecie nasza droga Alma rozkazała zabić trybuta, Sparka. Cordelia zacisnęła dłonie na pościeli i przymknęła oczy. Poziom gniewu i frustracji wzrastał u niej z sekundy na sekundę, zwłaszcza, gdy przypomniała sobie horror rozegrany w cukierni. -Czy mieszkańcom Kwartału nic nie jest? Czy Coin wyciągnęła jakieś konsekwencje? - świdrowała Catrice wzrokiem, wciąż nie będąc pewną, czy może ją pytać o wszystko wprost. A podsłuchy? A konfidenci? - Są tam przecież moi rodzice. I Daisy, Max, Frans, nawet jego postrzelony kolega... O nich jednak, dla bezpieczeństwa, panna Snow wolała nie wspominać. -I jesteś w stu procentach pewna, że naszej czwórce już nic nie grozi? Nie postawią nas pod murem i nie uraczą kulką w łeb? - tego nikt nie mógł być pewny, bo kto wie, co tam Starej Almie po głowie chodzi. Ale skoro Catrice siedziała tutaj cała i zdrowa, to może i Zwycięzcy byli już względnie bezpieczni? To pytanie doprowadziło pannę Snow do kolejnego, tym razem poruszającego kluczową kwestię. -Co z moim dziadkiem? - zapytała, patrząc swojej towarzyszce prosto w oczy - Czy masz jakieś informacje? Jeśli mnie pamięć nie myli, teraz będą musieli uwolnić czwórkę więźniów, a chyba muszą się domyślać kogo ja wybiorę. Choćby prezydent Snow nie miał już w państwie żadnej władzy i żadnych sojuszników, wciąż byłby doskonałym symbolem do walki z Coin. Czy tego właśnie chciała Cordelia? -Zamieszkacie wszyscy razem. Blondynka o mało co nie parsknęła śmiechem. -Kiedy mogę stąd wyjść? Chociaż przejść się po korytarzu, odwiedzić kogoś - podniosła się z łóżka i zaczęła szukać jakichś kapci, dając Catrice do zrozumienia, że może wyjść nawet teraz. |
| | | Wiek : 20 Zawód : Strażnik Pokoju [dawniej morderca] Przy sobie : Mundur, kamizelka kuloodporna, krótkofalówka, telefon komórkowy. Broń palna, dwa magazynki, paralizator, Znaki szczególne : BIały mundur, długie włosy, słodki uśmiech, zawiązany czarny męski krawat na prawym nadgarstku Obrażenia : -
| Temat: Re: Izolatka nr 1 Czw Paź 24, 2013 11:48 am | |
| - Jestem normalna. Po prostu nie lubię, kiedy ludzie nie wykonują określonych poleceń. – stwierdziła Catrice, jednak uśmiechnęła się do Cordelii. Wydarcie się na personel szpitala było tym, czego na dobrą sprawę obie potrzebowały. Cordelia chciała informacji, Catrice również. Czy jednak obie chciały wiedzieć to samo? - Na razie odbudowano mur dookoła Kwartału i załatano wszystkie dziury, więc nikt nie może się stamtąd wydostać. Nie ma nawet szczeliny, więc sądzę, że tylko, jeśli ktoś ma stałą przepustkę, może wyjść, a i to jest ograniczone… Spojrzała na Cordelię uważnie. Czyżby poza rodzicami, w KOLCu był jeszcze ktoś, drogi sercu dziewczyny? Mentorka nie mogła tego wykluczyć, uśmiechnęła się więc i dodała szeptem: - Coś wymyślimy, jeśli będziesz chciała zobaczyć rodziców i znajomych. Niewykluczone, że będziesz musiała wtedy przejść kontrolę przy Bramie i będzie towarzyszyć ci oddział Strażników… Ale ja tam będę, więc nic ci nie grozi. Uniosła lekko brew, a uśmiech na jej twarzy zmienił się, przypominając do złudzenia ten uśmiech, który panna Snow często widywała na twarzy swojego ukochanego dziadka. Doskonale pamiętała ten dzień, w którym Snow tłumaczył jej, jak stworzyć truciznę z pędów dzikiego bluszczu, a jego wnuczka siedziała obok, z zachwytem chłonąc każde słowo seniora rodu. - Nie mają prawa was tknąć. Zasady Igrzysk były, są i będą takie same: Zwycięzcom przysługują przywileje. Nikt nie może odebrać wam życia, chyba, że podejmiecie inną decyzję. Gdybyśmy byli w dystryktach, każde z Was otrzymałoby dom, w którym moglibyście mieszkać z rodziną, ale ze względu na położenie Kapitolu stwierdzono, że możecie przecież zamieszkać razem. Usłyszawszy kolejne pytanie, Catrice wreszcie przełamała barierę i chwyciła dłoń Cordelii, lekko ją ściskając. Delikatnie. Nigdy nie była zbyt wylewna, ale jakaś dziwna część jej świadomości podpowiadała, że może właśnie tego pragnie dziewczyna. - Nie mam informacji o twoim dziadku, niestety. Nie wiem nawet, gdzie przebywa, nie wie tego większość rządu łącznie z częścią tych najbardziej wiernych Coin. Podejrzewam, że może znajdować się w więzieniu w siedzibie, ale dostanie się do tej części rezydencji Almy to ciężka robota. – prychnęła. – Niby arsenał jest w pobliżu, ale nie udało mi się przedostać tam na tyle, by wiedzieć, co z Twoim dziadkiem. Uśmiechnęła się lekko, myśląc o tym, jak bardzo chciałaby porozmawiać z dziadkiem Cordelii. Do tej pory dziwiło ją, jak chętnie poświęcał czas nastoletniej morderczyni, rozmawiając z nią nie tylko o zabijaniu, ale i o hodowli kwiatów, kucharstwie i wielu innych kwestiach, na temat których wygłaszał cenne dla Tudor opinie. - Kiedy mogę stąd wyjść? Chociaż przejść się po korytarzu, odwiedzić kogoś – powiedziała Zwyciężczyni, wodząc wzrokiem po podłodze. Cat podsunęła jej parę kapci i zaśmiała się bezgłośnie. Cordelia Snow, urodzona Zwyciężczyni Igrzysk, w uroczych różowych kapciach. - Daj mi moment, to zaraz sprawdzimy, jak się mają sprawy. Znów opuściła pokój, a Strażnicy pilnujący drzwi zamknęli je, by Cordelia nie mogła wyjść. Tym razem mentorka odbyła krótką rozmowę z ordynatorem oddziału i zastępcą dyrekcji szpitala. Gdy wróciła, widać było po niej, że nie jest do końca zadowolona. - Póki co, dowiedziałam się tylko, że Booker, Hope i le Brun są jeszcze pogrążeni we śnie, ale cała trójka ma się dobrze… Tylko kilka pielęgniarek boi się Katy, mówią, że ma złe spojrzenie – rzuciła swojej podopiecznej pytające spojrzenie, po czym kontynuowała: - Spacerek po korytarzu średnio, ale ze względu na to, że zostałaś wyleczona ze wszystkich ran, jakie odniosłaś na arenie, przekazano mi twoją kartę, którą musimy obie podpisać. Po złożeniu podpisu mogę od razu zabrać Cię do nowego domu. Cat spojrzała uważnie na kartę, przymocowaną do podkładki. Funkcje życiowe, spirometria, badania słuchu, wzroku, EKG… Wszystkie wyniki idealne, o niebo lepsze od tych, które zdarzało jej się widzieć. - A, zapomniałabym. To dla ciebie. – położyła na łóżku Cordelii torbę z ubraniami i obuwiem, które zdążyła zdobyć. – Więc… Chcesz tu zostać, czy wolisz już wybrać sobie jakąś sypialnię? |
| | | Wiek : siedemnaście Zawód : studentka, celebrytka, mścicielka Przy sobie : zapalniczka, scyzoryk wielofunkcyjny, medalik z małą ampułką cyjanku w środku, odtwarzacz mp3, gaz pieprzowy, para kastetów, dokumenty, klucze i telefon. Znaki szczególne : i'm cordelia fucking snow, who the fuck are you? Obrażenia : wypadają mi włosy, ale od czego są peruki?
| Temat: Re: Izolatka nr 1 Czw Paź 24, 2013 10:12 pm | |
| - Jestem normalna. Po prostu nie lubię, kiedy ludzie nie wykonują określonych poleceń. - Mogę się założyć, że wiem po kim to masz - Cordelia wyszczerzyła zęby w szerokim uśmiechu i zeskoczyła z łóżka, a potem skierowała się w stronę szafy. Chociaż z Catrice nie łączyły jej żadne więzy krwi to obie dziewczyny miały przecież w przeszłości styczność z Coriolanusem Snow, którego postawa na pewno wywarła na nie jakiś wpływ. Oficjalnie więc panna Tudor nie była członkiem rodziny, ale dziadek Cordelii na pewno byłby z niej w tym momencie dumny. Myśli o rodzinie pogalopowały w najmniej spodziewanym kierunku i gdy blondynka zdejmowała z siebie szpitalną koszulę, przed jej oczami ukazała się Jasmine. Przypominając sobie ich ostatnią rozmowę można by stwierdzić, że dziewczyny miały jak najlepsze rokowania ku odbudowaniu relacji. Ale to było kiedyś, Cordelia myślała wtedy, że idzie na pewną śmierć, a teraz nie spieszyło jej się przyznawać do błędów przed kuzynką. Zdawała sobie jednak sprawę, że być może stoi właśnie przed szansą do pojednania. -A co u Jasmine? - zapytała niby od niechcenia, zakładając przez głowę angorowy, błękitny sweter. Następnie wciągnęła spodnie, które były na nią odrobinę za małe, ale nie zamierzała narzekać z tego powodu. Słowa Catrice podniosły ją na duchu. Chociaż nie wierzyła do końca w zapewnienia Coin, przynajmniej wiedziała, że ma teraz choć jedną osobę po swojej stronie. A gdyby tak zyskać jeszcze więcej sojuszników? Albo otwarcie sprzeciwić się Coin i dołączyć do buntowników? Panna Snow wiedziała, że przede wszystkim musi teraz zadbać o siebie. Przez kilka najbliższych dni, a może nawet tygodni, będzie na cenzurowanym i nie może popełnić żadnego głupstwa. Myśl o nowym domu sprawiła, że coś ścisnęło ją w przełyku. Nie mogła przecież wyjść sobie ze szpitala i jak gdyby nigdy nic zacząć nowe życie, to wydawało się zupełnie niepojęte. Gdyby chociaż zobaczyła Hope albo Bookera, porozmawiała z nimi, skonsultowała się... -Mogłabyś załatwić mi coś do pisania? - zwróciła się z uprzejmym uśmiechem do Catrice, ale jej serce zabiło szybciej z ekscytacji. Miała plan i liczyła na to, że się powiedzie - Chciałabym zostawić wiadomość dla Hope i Bookera, a wolałabym nie przekazywać jej przez pielęgniarki. Po przeszukaniu szafek okazało się, że w izolatce nie ma żadnych przyborów do pisania, dlatego panna Tudor oznajmiła, że zaraz wraca i wyszła z pomieszczenia*. Na to tylko czekała Cordelia. Chwyciła swój nowy płaszcz, bo przecież nie wiadomo, czy Hope nie wymyśli przypadkiem ucieczki ze szpitala. Czym prędzej podbiegła do drzwi, wychyliła za nie głowę i gdy teren był czysty, wyszła na korytarz i zaczęła się kierować ku najbliższym schodom. Upragniona wolność była coraz bliżej.
| Sala przyjęć * Uzgodnione z Ker |
| | | Wiek : 19 Zawód : Prywatny ochroniarz Przy sobie : Komórka, nóż ceramiczny, dowód tożsamości, klucze do mieszkania Obrażenia : Implant w prawej nodze, częściowa amnezja - obrażenie trwałe.
| Temat: Re: Izolatka nr 1 Nie Kwi 27, 2014 7:10 pm | |
| /bilokacja. Po odstawieniu Di po przesłuchaniu do domu i zostawieniu jej pod opieką Sabriel.
Są w życiu takie chwile, że zrobiłoby się wszystko, żeby nigdy nie nadeszły. Wiemy, że pewne rzeczy są nieuniknione, narodziny i śmierć... Ponoć tylko dwie rzeczy są pewne: śmierć i podatki. I choć doskonale wiemy o tym, że śmierć w końcu nadejdzie, nic nie jest w stanie nas na nią przygotować. Śmierć wypełniała życie Reiven od początku. Zbyt drobna i krucha na zawodowca musiała pracować trzy razy mocniej. Matka jeszcze delikatniejsza od niej... nie mogła mieć więcej dzieci, choć bardzo tego chciała. Rei wiedziała, że co najmniej raz Suri poroniła... śmierć... Igrzyska były rzeźnią, trzeba było postawić swoje życie ponad życie innych i siać spustoszenie. Zwycięstwo. Po co? By po powrocie do domu pójść na groby rodziców? Zginęli... kłamstwo o chorobie, a potem po latach odkrycie prawdy - zostali zabici z rozkazu Snowa. Coraz więcej śmierci w życiu Reiven, ona sama się o nią wielokrotnie ocierała. Mogła powoli zacząć nazywać ją swoją przyjaciółką. Odnalezienie ojca było cudem. Cudem które było jednym z niewielu szczęśliwych chwil w jej życiu. Do tego poszukiwania zbliżyły ją i Michaela. Garel chorował, był awoksem, ale żył i Rei uczepiała się kurczowo każdej chwili jaką mogła z ojcem spędzić. Tylko potem przyszła zima...
- Panno Ruen! - nie chciało jej poprawiać lekarza, że nie jest już panną. - Podobno ma Pani lekarstwo! - czekali na nią w szpitalu i pewnie jakby mieli czas to udekorowaliby korytarze na jej powitanie. Lekarze wzięli od niej ampułkę z lekiem jakby to był największy i najcenniejszy skarb i zanieśli ją do laboratorium. Rei aż była zaskoczona, że przy całym tym namaszczeniu dla leku, nie zanieśli go na jedwabnej poduszce. Gdy już jednak lek zniknął z jej oczu, poczuła jak ogarnia ją zmęczenie. Dawno nie spała i nie jadła porządnego posiłku. Wciąż była ranna po nieszczęsnym wypadnięciu z poduszkowca. Ale z podziemi szpitala, gdzie były laboratoria skierowała się ku jego głównej części. Chciała spotkać się z ojcem. Przebywał w szpitalu od kilku tygodni, kiedy to jego stan się pogorszył, ale Rei wierzyła w to, że Garel wyzdrowieje. Nie mógł jej opuścić. Nie mógł. Przebywał w izolatce. Nikt nie umiał odpowiedzieć na pytanie na co choruje, więc lepiej było go odseparować od innych pacjentów. Już wyciągała dłoń by nacisnąć klamkę, kiedy zatrzymał ją lekarz. - Reiven? Chwała losowi, że jesteś. - Spojrzała na lekarza pytająco. - Garel... obawiam się, że to już jego ostatnie dni. Popatrzył jej w oczy, ale ona uciekła spojrzeniem. Ten człowiek bredził, jej ojciec musiał żyć, musiał poznać Di i nauczyć ją różnych rzeczy, tak jak uczył ją. Nie mógł umrzeć! Został jej tylko on! Tylko on... Zamrugała by odgonić łzy cisnące się do oczu. - To tylko chwilowy kryzys. Mój ojciec wyjdzie z tego! - nie czekając na odpowiedź lekarze, weszła do izolatki i zamknęła za sobą drzwi. Pamiętała ojca w tych dobrych czasach, gdy chodzili razem do lasu, a on uczył ją polować i zastawiać sidła. Był silnym, wysokim, dobrze zbudowanym mężczyzną, lekko opalonym, przystojnym. Był zawodowcem... miał się zgłosić się na Igrzyska, ale wtedy w tłumie wypatrzył Suri i się zakochał. Rei uwielbiała słuchać jak we dwójkę opowiadali jej tą historię. Dziadek wtedy przynosił im wszystkim po kubku kakao i mówił "Miał gdzieś to, że inni go uznają za tchórza, on w tamtej chwili znalazł swój sens życia". A Garel tylko kiwał głową i całował żonę. Uśmiechnęła się do siebie na to wspomnienie i podeszła do łóżka. Ruen już nie przypominał tamtego człowieka. Zniszczony przez tortury, eksperymenty i choroby, którym poddał go Kapitol, zbyt słaby by chociaż usiąść na łóżku. Otworzył na chwilę oczy i uśmiechnął się na widok Reiven. Usiadła przy łóżku i chwyciła ojca za dłoń. Była drobna i zimna... zupełnie nie jak jego dłoń. Puls był ledwie wyczuwalny. - Proszę Cię wytrzymaj jeszcze chwilę... jeszcze kilka dni. Znajdę lekarstwo. - poczuła wstyd. Powinna była skupić się na szukaniu lekarstwa na chorobę ojca, a nie na misjach dla Coin. Co jej dała Coin? Co jej dało Panem? Nic! Tylko wszystko jej zabierali. - Proszę Cię. Proszę tatusiu. - nie miał nawet siły ścisnąć ją za rękę. Każda komórka jej ciała wiedziała, że to są ostatnie ich chwile. Już raz go straciła, a teraz traciła go ponownie. Nie tak miało być. - Przynajmniej będziesz z mamą. A ja niedługo do Was pewnie dołączę. Spojrzał na nią i pokręcił głową. Miał zatroskane spojrzenie, zamglone od łez. Płakali oboje. Garel przeniósł spojrzenie na stolik, na którym leżał jego notesik. Na ostatniej jego stronie była notatka napisana koślawym pismem. "Kocham Cię córeczko Jestem z Ciebie dumny. Nie trać wiary w wolne Panem. Walcz o to, o co walczyliśmy od zawsze." - Też Cię kocham tatusiu. - głos jej drżał. Położyła się na łóżku obok ojca i delikatnie objęła go ramieniem. Przypomniała sobie kołysankę, jaką śpiewała jej matka nad rodzinnym grobem, gdzie leżała jej matka, rodzice Garela i gdzie potem pochowani zostali jej rodzice... symbolicznie. Kiedy wróciła z Igrzysk, siedząc na ziemi przy tym właśnie grobie, też śpiewała tą pieść. Wtedy nie pamiętała zbyt dobrze słów. Teraz znała je wszystkie.
"Of all the money that e'er I had, I spent it in good company And of all the harm that e'er I've done, alas it was to none but me And all I've done for want of wit, to memory now I can't recall So fill to me the parting glass. Goodnight and joy be with you all
Of all the comrades that e'er I had, they're sorry for my going away And all the sweethearts that e'er I had They would wish me one more day to stay But since it falls unto my lot that I should rise and you should not I'll gently rise and I'll softly call, "Goodnight and joy be with you all!"
A man may drink and not be drunk, a man may fight and not be slain A man may court a pretty girl and perhaps be welcomed back again But since it has so ordered to be by a time to rise and a time to fall Come fill to me the parting glass, good night and joy be with you all Good night and joy be with you"
Gdy skończyła Garel spał już snem wiecznym. Rei nie dostrzegała nic wokół. Nie chciała widzieć. Chciała móc jeszcze przez chwilę zatrzymać te kilka minut z ojcem. Poczuła zapach lasu w pobliży pierwszego dystryktu, usłyszała szum drzew i wołanie matki, by wraz z Garelem wracali już do domu na obiad, bo zaraz zacznie padać. I ten pierwszy letni, ciepły deszcz. - Kocham Cię tatusiu. Śpij spokojnie. I pozdrów mamę. - pocałowała ojca w czoło i pozwoliła lekarzom się wyprowadzić z sali.
Bo nie mogłam się powstrzymać i uznałam, że pasuje idealnie - Ed Sheeran[/b] |
| | |
| Temat: Re: Izolatka nr 1 | |
| |
| | | |
Similar topics | |
|
| Pozwolenia na tym forum: | Nie możesz odpowiadać w tematach
| |
| |
| |
|