|
| Stanowisko roślin jadalnych | |
| |
Autor | Wiadomość |
---|
Zawód : Troublemaker Znaki szczególne : avatar © laura makabresku
| Temat: Stanowisko roślin jadalnych Pią Sie 08, 2014 1:19 pm | |
| Hej, czy rosnące na tamtym krzaku jagody nie wyglądają smakowicie? Chyba warto ich spróbować, prawda? Lepiej uważaj, bo równie dobrze może się okazać, że właśnie zastanawiasz się na zjedzeniem łykołaków, bardzo popularnego przysmaku trybutów, którzy pragną szybciej pożegnać się z życiem. Aby uniknąć podobnych, katastrofalnych w skutkach wpadek, słuchaj pilnie tego, co ma Ci do powiedzenia trener przy tym stanowisku. Dowiesz się tutaj przede wszystkim o właściwościach i walorach smakowych roślin jadalnych i niejadalnych oraz o objawach, które występują po zjedzeniu tych drugich. Zapamiętaj dobrze sposoby odróżniania, szczególnie łykołaków od zwyczajnych jagód, a także cechy miejsc, gdzie znaleźć można i te nieszkodliwe owoce, i ich nieco mniej zdrowszą odmianę. |
| | | Wiek : 18 Zawód : chodzący kłopot (?) Przy sobie : nóż ceramiczny, butelka z wodą Znaki szczególne : ciąża i bijąca-z-twarzy-cholernie-świetlistym-światłem pogarda do świata, z którą to dumnie obnosi się panna Morgan Obrażenia : blizna na lewej dłoni, drobne blizny poparzeniowe na ciele i... psychiczne? Hohoho.
| Temat: Re: Stanowisko roślin jadalnych Pią Sie 22, 2014 11:56 am | |
| /zaginam czasoprzestrzeń; po akcji z Dee i Bastianem
Treningi… Miała coraz bardziej nieprzyjemne wrażenie, że już nawet nie może łudzić się co do tego, czy Organizatorzy może nie chcą jednak przypadkiem odwołać tych absurdalnych Igrzysk. Teraz już praktycznie w pełni zdawała sobie sprawę z tego, że nie ma już jakiegokolwiek odwrotu, zupełny brak możliwości. Miała faktycznie trafić na Arenę, by zmierzyć się tam nawet z osobami jej drogimi, co przyprawiało ją o paskudne dreszcze praktycznie na całym ciele. Zmuszano ją do walki o własne życie, jak i o życie swojego nienarodzonego dziecka, a treningi miały przygotować ją do jak najdłuższego przetrwania w obecnie nieznanych jej warunkach, które z pewnością nie będą należały do spacerowych, idealnych na wycieczki oraz pikniki. Pikniki, dokładnie… To właśnie z myślą o jedzeniu na pierwszy ogień wzięła sobie stoisko z roślinami jadalnymi. Z innymi trybutami miała się mierzyć – to zdecydowanie pewne, jednak równie niebezpieczny mógł być jej własny głód i pragnienie natychmiastowego posilenia się. Może i wcześniej mieszkała w KOLCu, który nie słynął przecież z nażerania się do syta czy też przyjmowania odpowiednich środków mających wywołać wymioty, by ludzie mogli dalej jeść. Te czasy już dawno były za nimi wszystkimi, choć ona osobiście nigdy czegoś takiego nie praktykowała. Teraz liczył się każdy jeden okruszek mogący choćby na chwilę oszukać głód. To właśnie z myślą o tym i z pełną świadomością tego, że na Arenie nie będzie suto zastawionych stołów, nie folgowała sobie zbyt mocno z jedzeniem w Ośrodku. Może i całkiem logiczną myślą było to, że warto się najeść za wsze czasy i zadowolić swoje żołądki przed trafieniem wprost do żywieniowego horroru, jednak ona nie za bardzo pochwalała taki rodzaj rozumowania. Bowiem, co im miało przyjść z czasowego przyzwyczajenia się do zajadania się wszelkiego rodzaju frykasami, których później już najzwyczajniej w świecie nie będzie? Można powiedzieć, że Deli uważała to za dosyć dużą głupotę, wiedząc doskonale, że przez to może być tylko gorzej. Zbytnie rozleniwienie, niepotrzebne nawyki, żądanie podawania pokarmów tuż pod sam nos, silniejsze odczuwanie głodu przy braku odpowiedniej ilości jedzenia… To było dosłownie jak kupowanie sobie biletu w jedną stronę i to zdecydowanie nie do zostania tą ostatnią żywą osobą. Sama może nie głodziła się, ale jednak przyjmowała porcyjki odpowiadające jej przyszłym oczekiwaniom. Zamiast napychać się niezdrowymi rzeczami, piła nadzwyczaj dużo wody, bo ją z pewnością jakoś na Arenie miała znaleźć. Prędzej już od fryteczek czy pieczonego kurczaczka. Logika… Trzymała się jej i jakoś udało się powstrzymać pierwsze pragnienie jedzenia ile wlezie, jakie ogarnęło ją tuż po przybycie do Ośrodka. Później już poszło z górki. Nie to, że nie pamiętała o dzieleniu się pokarmem z dzieckiem. Zdecydowanie nie przeoczyła tego, że musiała jeść trochę więcej niż za czasów, gdy to była sama i brała na to całkiem sporą poprawkę, lecz i tak nie mogła powiedzieć, by było źle. Teraz tylko jeszcze musiała dowiedzieć się odpowiednio dużo, by nie machnąć się podczas Igrzysk i nie szamać na starcie niczego, co mogłoby ją skrzywdzić lub zabić, a także by na to nie wpaść i nie załatwić sobie jakichś wybitnie bolesnych obrażeń, które zapewne po jakimś czasie by ją zabiły lub też w znacznym stopniu przyspieszyły jej śmierć. Co też oznaczało mniej więcej tyle, że jej pierwszą ofiarą, spokojnie – nie taką do zabicia! a przynajmniej nie zamierzała tego akurat robić, miała być jedna z osób zajmujących się wszelkiego rodzaju roślinami. Zarówno tymi do mniej lub bardziej smacznego szamania, jak i tymi do ewentualnego otrucia lub zranienia kogoś. Doskonale wiedziała, że miał być to z pewnością dosyć obszerny temat i faktycznie, zamierzała wyczerpać go na tyle, na ile się dało. Podeszła spokojnie do stołu, zerkając na niego, a następnie na osobę zdecydowanie przy nim pracującą. Uśmiechnęła się do niej dosyć gorzko i rozpoczęła rozmowę od zwykłego: - Piękny dzień na umieranie, czyż nie? – No dobrze, może to faktycznie nie było typowym przywitaniem, ale lepiej pominąć ten fakt. I przejść od razu do kolejnej części wypowiedzi Delilah. W żadnym razie nie zaskakującej polotem czy czymś innym w tym rodzaju, co byłoby można uznać za niespodziewane. Zwyczajnie przeszła do rzeczy, bowiem miała przecież też inne stanowiska do obskoczenia. – Jakie są te najważniejsze rzeczy, których ciężarna dziewczyna idąca na nieznaną sobie Arenę musi się dowiedzieć? |
| | | Zawód : Troublemaker Znaki szczególne : avatar © laura makabresku
| Temat: Re: Stanowisko roślin jadalnych Pią Sie 22, 2014 12:18 pm | |
| Sędziwy jegomość, który rezydował przy stanowisku roślin jadalnych, uśmiechnął się na widok nadchodzącej panny Morgan. Zazwyczaj jego stanowisko świeciło pustkami, ale widocznie tegoroczni trybuci mieli głowę na karku i doceniali trudną sztukę przetrwania. Powitanie dziewczyny nieco zbiło go z tropu, a gdy wspomniała o swojej ciąży, nie wiedział, jak ma to wszystko skomentować. Postanowił więc przejść do rzeczy. - Dzień dobry - skinął głową i wyprostował się przed stolikiem, na którym leżały już różne rośliny, gotowe do zaprezentowania trybutce - Najważniejsze jest chyba odróżnienie borówki od łykołaka, a zdaje się, że w poprzednich latach były z tym problemy. Borówki są niebieskawe, łykołaki znacznie ciemniejsze, po zgniecieniu różnią się też nieco kolorem soku. Łykołaki są trucizną dość popularną, więc pewnie znaczna część trybutów będzie na nie uważać. Delilah mogła zobaczyć, jak trener prezentuje jej oba owoce, rozgniata i wyszczególnia różnice między nimi. - Jeśli zabraknie Ci pożywienia, możesz wykorzystać to, co zaoferuje natura. Akacja ma jadalne liście, sok i podkorze z brzozy są jadalne i nawet słodkie, a nad wodą możesz napotkać czyściec błotny, który paskudny jest tylko z nazwy, albowiem jego korzenie są bardzo pożywne - trener wymieniał dalej, pokazując dziewczynie konkretne rośliny, które znajdowały się na stoliku przed nimi. |
| | | Wiek : 18 Zawód : chodzący kłopot (?) Przy sobie : nóż ceramiczny, butelka z wodą Znaki szczególne : ciąża i bijąca-z-twarzy-cholernie-świetlistym-światłem pogarda do świata, z którą to dumnie obnosi się panna Morgan Obrażenia : blizna na lewej dłoni, drobne blizny poparzeniowe na ciele i... psychiczne? Hohoho.
| Temat: Re: Stanowisko roślin jadalnych Pią Sie 22, 2014 3:26 pm | |
| Niczym specjalnym, a przynajmniej dla osób ją znających, nie było stwierdzenie, że Delilah należała do typu ludzi… Powiedzmy sobie, specyficznych. Poza kilkoma wyjątkami, które zawierały w sobie walkę o własne życie lub też pragnienie zdobycia potrzebnych pieniędzy czy inne takie sprawy, była osobą nadzwyczaj szczerą i wypowiadającą dokładnie to, co akurat siedziało w jej myślach. A że te obecne obracały się niezbyt pięknie dookoła tematów związanych ze śmiercią i z niszczeniem wrogów… Cóż, słoneczek, miłostek i puszystych króliczków nie należało się po niej spodziewać. Przynajmniej starała się być miła, to już zdecydowanie było Coś. Zaś jakby tego było jeszcze mało, tym razem wyjątkowo starała się słuchać swojego rozmówcy, dosłownie spijając słowa z jego ust. Może innym nie wydałyby się one jakoś specjalnie odkrywcze, choć to było tylko jej własne teoretyzowanie, jednak dla niej jak najbardziej to wszystko się liczyło. Było stanowczo zbyt wiele możliwości śmierci na Arenie, by zemrzeć ot tak przez garstkę niepewnych jagód lub wpadnięcie prosto w trujący bluszcz i niemożność znalezienia odpowiedniej odtrutki. A gdyby jeszcze potem miało okazać się, że ta była tuż obok… Makabra. Pochyliła się nieznacznie nad stołem, śledząc wzrokiem ruchy trenera i starając się zapamiętać jak najwięcej z tego, co mówił. Była mu naprawdę wdzięczna za brak pędzenia, bowiem po wczorajszym wyskoku nieznacznie pobolewała ją głowa. Choć to i tak zapewne jej koleżanka miała cierpieć z tego powodu najgorzej, w końcu Mandy starannie zadbała o to, by Delilah nie wypiła zbyt wiele. Jakby sama nie wiedziała, że nie powinna pić za dużo, ale to nieważne. Zdecydowanie ważniejsze było teraz skupienie i notowanie sobie w pamięci wszystkiego tego, co dochodziło do jej uszu od strony starszawego jegomościa. Delilah nawet z zaskoczeniem stwierdziła, że chyba całkiem pasowało jej jego towarzystwo i była skłonna gościa polubić. Sprawiał dosyć miłe wrażenie, a i gadał dosyć mądrze. Przynajmniej według niej, która z wszelkiego rodzaju ziołami do czynienia miała tylko i wyłącznie w odurzających mieszankach, choć w nich raczej dosyć trudno było cokolwiek rozróżnić, lub też w kuchni albo w momencie, w którym wpadła w jakąś kępę podczas przechadzania się po dziwacznych miejscach. Tylko tyle, więc jej wiedzę na ten temat dałoby się zamknąć w jakimś małym kubeczku. - Jest jakiś sposób, by zneutralizować działanie łykołaka? Chodzi mi nie tyle, co o sytuację, w której już się go połknęło, bo wtedy raczej nie ma już wyjścia. Prawda? Bardziej mam tutaj na myśli ostateczne wyplucie go, ale jednak z pewnością też połknięcie jakiejś odrobiny soku wraz z własną śliną. Da się coś z tym zrobić czy zupełna kaplica? – Spytała, patrząc na mężczyznę uważnie i uśmiechając się do niego jakby lekko uspokajająco, po czym dodała: - Nie zamierzam, oczywiście, niczego takiego zjadać, bo różnicę pokazał mi pan dosyć wyraźnie, jednak mam na Arenie dosyć istotne dla mnie osoby i muszę chociaż próbować jakoś je zabezpieczyć. Przynajmniej na początku. – Jej uśmiech zmienił się w dosyć smutnawy, gdy zaczęła uważnie oglądać te wszystkie rośliny, które po kolei opisywał jej trener. Wreszcie ponownie się odezwała, dodając tylko cicho: - Nie chcę, by umierali. Po tym jednak ogarnęła się na tyle, by ponownie spojrzeć na mężczyznę i odezwać się już całkiem spokojnie. Zupełnie tak, jak gdyby wcześniejszej chwili słabości i dziwnego rodzaju uzewnętrznienia nigdy nie było. Nie należała przecież do żałosnych osóbek, które nie robią nic, by choć próbować walczyć o życie swoje i ważnych dla siebie osób. - Mówił pan, że większość tegorocznych trybutów zapewne będzie uważać na łykołaki, więc... Czy jest coś jeszcze, co występuje powszechnie i byłoby mi w stanie pomóc w unieszkodliwieniu ich? - Uważnie śledziła wszystkie reakcje jegomościa, dodając po chwili szybko: - Już nawet nie chodzi mi o coś zabójczego, co miałoby ich tak od razu zabić, ale choćby i to, co może zadziałać w jakimś sensie odurzająco i pozwolić mi się wydostać z opresji. |
| | | Zawód : Troublemaker Znaki szczególne : avatar © laura makabresku
| Temat: Re: Stanowisko roślin jadalnych Pią Sie 22, 2014 4:56 pm | |
| Obdarzył ją współczującym spojrzeniem, bo wiedział doskonale, że jego odpowiedź nie przyniesie jej ulgi. Skoro na Arenę mieli trafić także jej bliscy, musiała bardzo to przeżywać i robiła zapewne dobrą minę do złej gry. - Jeśli faktycznie będzie to niewielka ilość, pomóc może wywołanie wymiotów i natychmiastowa reakcja mentora, który prześle lekarstwa, ale także i to nie gwarantuje stuprocentowego powodzenia - pokręcił głową ze smutkiem. W życiu naoglądał się już dzieciaków padających po zażyciu łykołaka. Wysłuchał uważnie jej pytań, odczekał chwilę i wkrótce zaczął udzielać jej wyczerpującej odpowiedzi. - Jeśli masz taką możliwość, wyciśnij sok z łykołaków i wetrzyj w strzałki albo noże do rzucania. W tym roku pojawiła się na tym stole pewna nowość, jestem prawie pewien, że wykorzystają ją na arenie. Widzisz to? - wskazał palcem jeden z owoców, na pierwszy rzut oka wyglądający jak małe jabłuszko - Mancinella, czyli małe jabłuszko śmierci. Jeśli zobaczysz to rosnące na drzewach, staraj się między nie nie wchodzić, nawet kora potrafi być niebezpieczna, jedno otarcie wywołuje bąble i nieznośne pieczenie. W dawnych czasach przywiązywano nieszczęśników do tych drzew i kazano im cierpieć katusze. Jeśli jednak użyjesz drewna do rozpalenia ognia, zwabisz trybutów do swojej kryjówki i uciekniesz jak najprędzej, nic Ci się nie stanie. Dym jest silnie trujący i może pozbawić twoich przeciwników wzroku. Rozejrzał się po stole i szybko zdecydował, o czym jeszcze mógłby jej opowiedzieć. - Hiacynt wygląda niewinnie, ale jego cebulki są trujące, tak tez możesz kogoś zwieść. Jeden z trybutów dosypał kiedyś kwiatów akonitu do butelki z wodą swojego sojusznika, wmawiając mu, że będzie miała dzięki temu lepszy smak. Efektu chyba nie muszę tłumaczyć? Owoce jemioły, jagody z asparagusa... Być może nie będą bezpośrednią przyczyną śmierci, ale na pewno bardzo osłabią twoich przeciwników. |
| | | Wiek : 18 Zawód : chodzący kłopot (?) Przy sobie : nóż ceramiczny, butelka z wodą Znaki szczególne : ciąża i bijąca-z-twarzy-cholernie-świetlistym-światłem pogarda do świata, z którą to dumnie obnosi się panna Morgan Obrażenia : blizna na lewej dłoni, drobne blizny poparzeniowe na ciele i... psychiczne? Hohoho.
| Temat: Re: Stanowisko roślin jadalnych Pią Sie 22, 2014 5:25 pm | |
| Słowa starszego mężczyzny faktycznie nie dodały jej zbytniej nadziei, a nawet tylko w pewnym sensie zniszczyły kolejną cząstkę niewinnej i ostrożnej wiary w to, że nie będzie aż tak źle. Zaś cząstka ta nie była przecież pierwszą. Już wiele z nich odeszło od niej, pozostawiając ją w coraz marniejszym stanie, choć i tak osobiście uważała, że trzyma się jak najbardziej dobrze z tym wszystkim. Po pierwszym załamaniu kolejne już bowiem nie nadeszły. Teraz były to tylko bolesne ukłucia gdzieś tam głęboko w jej sercu, a one przecież po części towarzyszyły jej przez całe dotychczasowe życie. - Miejmy więc nadzieję, że chociaż moi przyjaciele nie połaszą się na smakowicie wyglądające owocki, bo muszę przyznać, że łykołak naprawdę wygląda całkiem niegroźnie. A przy skrajnym głodzie i wyczerpaniu o pomyłkę nie trudno. Tak czy inaczej, dziękuję za starania przy wyjaśnieniu. – Uśmiechnęła się dosyć słabo do trenera. Musiała przyznać, że takie rozmowy nie należały do tych, podczas których zachowywała się z typową dla siebie bezczelnością i otwartością. Z początku może i myślała, że nie będzie jej jakoś specjalnie trudno utrzymać wybitnie paskudny humor oraz cięty język i że będzie mogła pokazać całą sobą, jak silną osobą jest, bo z pewnością nie obserwował jej tylko trener, jednak jakoś nie mogła się do tego zmusić. Mężczyzna wydawał jej się bowiem stanowczo zbyt dobrotliwy, by mogła się na nim wyładowywać. Może to były tylko mylące pozory, ale i tak. Przynajmniej wypadała na dobrą osobę, a dobrym przecież starało się jak najbardziej pomagać. Liczyła więc na to, że trener będzie starał się jak najmocniej i chyba się nie przeliczyła. A przynajmniej tak to odbierała. Jako dosyć duże zaangażowanie, jak i pragnienie faktycznej pomocy. Kontynuowała więc rozmowę z łatwością. O dziwo!, nie chcąc nic zniszczyć, a tylko jak najwięcej zapamiętać, nauczyć się odpowiednio dużej ilości niewątpliwie przydatnych rzeczy. Nie łudziła się, że nie będzie zmuszona do wykorzystania zdobytej wiedzy w praktyce, więc obiecała sobie wkładać w to jak najwięcej serca. Bardzo możliwe, że to to właśnie akurat uratuje jej życie. Śledziła więc wzrokiem poczynania mężczyzny, słuchając go i potakując na znak tego, że rozumiała, co do niej mówi i nie odleciała gdzieś do krainy własnych dziwnych myśli, co też pewnie nie raz trybuci robili. Zaangażowanie zdecydowanie było kluczem do sukcesu, a gdy jeszcze łączyło się ono bezpośrednio z zainteresowaniem całym wykładem… Bo tak, Deli jak najbardziej odczuwała to, że takie rzeczy ją ciekawią. W końcu mogły się przydać do całkiem cwanych posunięć. Niezłych i w żadnym razie nie wyglądających podejrzanie. Kto podejrzewałby bowiem pysznie wyglądające jabłuszka o bycie prawdziwymi owocowymi potworami? - Faktycznie pan nie musi. Doskonale rozumiem, o co chodzi. – Potwierdziła z zadowolonym uśmieszkiem na ustach, choć było to nie mniej nie więcej, jak pytanie retoryczne. Wysłuchała słów jegomościa, nie odchodząc jednak jeszcze, a chcąc wyczerpać temat praktycznie maksymalnie. Zadała więc kolejne pytanie. – A co z naturalnych środków leczniczych oraz odtrutek teoretycznie mogłabym znaleźć na takiej Arenie. Wiem, że to zależy w dużej mierze od jej budowy i typu, ale coś z pewnością się znajdzie. Nie zawsze przecież będę mogła liczyć na pomoc mentora i sponsorów. Co więc może mi pomóc? No i dodatkowo zmiana właściwości. Obiło mi się kiedyś o uszy, że niektóre rośliny mogą być trujące w jednej postaci, a bezpieczne w innej. Jak się nie pomylić i jak zmienić ich przeznaczenie? |
| | | Zawód : Troublemaker Znaki szczególne : avatar © laura makabresku
| Temat: Re: Stanowisko roślin jadalnych Pią Sie 22, 2014 6:37 pm | |
| Od tak dawna pracował jako trener przy szkoleniu trybutów, ale co roku natrafiał na jednostki, którym zaczynał autentycznie współczuć, a Delilah zdawała się być właśnie jedną z nich. Była bystra, zadawała dużo konkretnych pytań i to podobało się starszemu panu. Wielka szkoda, że już niebawem będzie musiała trafić na arenę i zawalczyć nie tylko o swoje życie. - Ach, zaprezentuję ci teraz mojego faworyta - trener uśmiechnął się życzliwie i wskazał na jeden z zielonych, rozgałęzionych pędów - To aloes. Jeśli znajdziesz go odpowiednio dużo, może posłużyć do zaspokojenia pragnienia, po przecięciu liści wypływa z niego naprawdę dużo soku - chwycił mały nożyk i zaprezentował dziewczynie to, o czym mówił - Działa kojąco na oparzenia, bo nie tylko przyspiesza gojenie się rany, ale także oczyszcza ją z niebezpiecznych bakterii. Niestety, to jeden z niewielu przypadków, w których nie będziesz potrzebowała pomocy z zewnątrz. Jeśli uda ci się zagotować wodę, możesz przygotować herbatkę z rumianku lub bylicy pospolitej, oba działają dobrze na zatrucia. Na problemy z oddychaniem najlepsze jest geranium, czasem wystarczy nawet zbliżyć nos do jego kwiatów. Każdą wymieniona roślinę wskazywał, obracał w palcach i pozwalał pannie Morgan robić to samo, by jak najbardziej się z nimi zaznajomiła. Zanim odpowiedział na jej ostatnie pytanie, zamyślił się na chwilę. - Zazwyczaj chodzi o dawkę, różnica między leczniczą a trującą może być naprawdę niewielka. Jeśli napar z bylicy będzie zbyt mocny, może doprowadzić do zawrotów głowy. Substancje toksyczne mogą występować w całej roślinie w jednakowym stężeniu, ale mogą też kumulować się w jakiejś jej części. Nie sposób opisać wszystkie rośliny, jakie możesz znaleźć na arenie, jest ich po protu za dużo. Jeśli jednak bardzo ci na tym zależy, mam tutaj kilka egzemplarzy małego atlasu, który został przygotowany z okazji poprzedniej edycji Igrzysk - schylił się i z półki pod stolikiem wyciągnął małą książeczkę, którą podsunął blondynce. |
| | | Wiek : 18 Zawód : chodzący kłopot (?) Przy sobie : nóż ceramiczny, butelka z wodą Znaki szczególne : ciąża i bijąca-z-twarzy-cholernie-świetlistym-światłem pogarda do świata, z którą to dumnie obnosi się panna Morgan Obrażenia : blizna na lewej dłoni, drobne blizny poparzeniowe na ciele i... psychiczne? Hohoho.
| Temat: Re: Stanowisko roślin jadalnych Pią Sie 22, 2014 8:42 pm | |
| Pochyliła się wyraźniej nad stołem, tym razem uśmiechając znacznie wyraźniej, choć jakby do samej siebie. Tak, aloes zdecydowanie był godzien nazwania go faworytem. Nawet ona go znała, mając kiedyś w doniczce na oknie. Do czasu, gdy wuj nie postanowił wyrzucić go przez otwarte okno z ostatniego piętra ich posiadłości, gdyż, jak to mówił, nie tolerował w domu żadnego dzikiego parszywstwa. Choć przecież akurat malutki aloesik w glinianej doniczce zdecydowanie nie był dziki. Jej wuj twierdził jednak zupełnie inaczej, tolerując tylko i wyłącznie delikatne róże i starannie przystrzyżone krzewy bukszpanu w swym ogrodzie oraz nenufary na tafli krystalicznie czystego jeziorka w swoim ukochanym ogrodzie. Aż dziw, że osoba tak brutalna miała swoistą słabość do pielęgnacji roślin. Tylko wybranych przez siebie, bo wuj Delilah całą resztę potrafił wdeptać w ziemię z niemałą satysfakcją, ale i tak. Nigdy jednak nie skomentowała tego, bowiem wiedziała nawet zbyt dobrze, jak to się mogło skończyć. Tak czy inaczej, jej krótka przygoda z posiadaniem własnej roślinki w pokoju, cóż, skończyła się nadzwyczaj szybko, jednak Deli zdążyła cokolwiek z niej jeszcze uszczknąć. Dlatego też w pełni rozumiała i zgadzała się z trenerem, delikatnie przejeżdżając palcem po mięsistym liściu. Byłaby naprawdę wielką szczęściarą, jeśli trafiłaby na tę roślinę podczas pobytu na Arenie. Nie musiała nawet zapamiętywać jej wyglądu, jednak patrzyła jak zaczarowana, gdy starszy mężczyzna rozcinał nożykiem liść aloesu. Naprawdę zaskakujące, jak wiele soku mogła w sobie kryć ta z pozoru niepozorna roślina. Oczywiście – niepozorna nie ze względu na swą wielkość, bowiem Deli jak najbardziej zdawała sobie sprawę z rozmiarów, jakie mogła osiągać, jak i też wielu różnych jej rodzajów, lecz z uwagi na to, że z pewnością było dużo więcej bardziej przyciągających wzrok roślinek. Pikuś w tym, że znaczna większość z nich mogła kusić pięknymi kolorami swych kwiatów, by już po chwili złapać człowieka w śmiertelną pułapkę. Zabójcze piękno. Praktycznie chyba każdy zdawał sobie sprawę z jego istnienia, lecz nie wszyscy pamiętali o nim, gdy przychodziło co do czego. Ona osobiście miała jednak nadzieję, że nie da się zwieść. To był zresztą kolejny powód, dla którego wybrała wpierw stanowisko odpowiadające za roślinność. Z pełną ostrożnością w ruchach i uwagą, aby nie wymemłać niepotrzebnie roślin, ujmowała je w dłonie i obracała w palcach, jednocześnie wciąż wsłuchując się w wykład. O dziwo!, skupianie się na nim przychodziło jej jakby samo z siebie. Mogła powiedzieć nawet, że szczerze rozumiała, dlaczego starszy jegomość został trenerem. Cierpliwość bowiem aż od niego biła. Tak samo zresztą jak prawdziwe zaangażowanie w wykonywane zadanie, zaś ona nie mogła nie starać się jak najmocniej za to odwdzięczyć. Starała się dać od siebie jak najwięcej, by móc umiejętnie wykorzystywać dane jej rady na Arenie i w przyszłości móc po raz kolejny podziękować temu człowiekowi. Wtedy już jednak z pełną świadomością, że koszmar się skończył. Chwilowo nie pytała już o nic, wysłuchując już tylko tego, co miał jej do powiedzenia mężczyzna. A miał nadzwyczaj wiele i to zdecydowanie nawet bez zbędnego przeciągania. Dawno nie spotkała kogoś tak konkretnego i jednocześnie przedstawiającego to na tyle dobrze, by móc szczerze zaciekawić ją tematem. Chociaż całkiem spore znaczenie miało tu chyba też to, czego właśnie dotyczyła tematyka ich konwersacji. Delilah bowiem naprawdę lubiła wszystkie te sprawy związane z roślinami, choć jej wuj zdecydowanie uważał to za głupotę i nakazywał jej wyplewić ze swojego mózgu. Dokładnie, wyplewić. Ironia, nie? Tak czy siak, słysząc stwierdzenie o małym atlasie roślin występujących w poprzednich Igrzyskach, zainteresowała się jeszcze bardziej. Wyglądało bowiem na to, że miała wręcz idealną szansę na to, by dowiedzieć się znacznie więcej niż by mogła podczas tego nadzwyczaj krótkiego czasu spędzonego przy stanowisku roślin jadalnych. Zdecydowanie byłaby wielce zadowolona, gdyby tak mogła wypożyczyć sobie choć na chwilę atlasik, bo to z pewnością mogło okazać się przydatne później na Arenie. Spojrzała błagalnie na trenera, uśmiechając się przy tym jak najładniej, jak tylko potrafiła. Naprawdę zależało jej na tym, by przetrwać, zaś to mógł być jeden z wielu kluczy potrzebnych do tego. I to nawet nie takich zwykłych, a w pewnym sensie bonusowych. Ułatwiających znacznie wszystko, choć i tak z pewnością musiałaby przysiąść nad tym całkiem długą chwilę. Tego jednak się nie obawiała. Mogłaby to nawet zgłębiać przez większość swojego wolnego czasu, jaki akurat nie byłby poświęcany treningom, byleby tylko miało jej to w czymś pomóc. A była pewna, że jak najbardziej miało. Pytanie tylko, czy mogłaby to pożyczyć. I jak mogła sprawić, by jej to pożyczono… - Przepraszam, czy mogłabym pożyczyć jeden z egzemplarzy atlasu? Zależałoby na jak najdokładniejszym przestudiowaniu go, a czas goni. Sam pan zresztą wie. Przeglądałabym go w chwilach wolnych od reszty treningów. Obiecuję, że oddam go w nienaruszonym stanie jeszcze przed Areną. – Zerknęła z nadzieją w oczy starszego jegomościa. – Jeśli jest coś, co może pomóc mi w utrzymaniu przy życiu swojego dziecka, przyjaciół i siebie samej… – specjalnie skorzystała z tej kolejności przy wymienianiu osób – … choć przez ten początkowy czas Igrzysk, gdy jeszcze zbyt mocno nie zdążymy się przyzwyczaić, chcę to wykorzystać. Nie mogę pozwolić sobie na odpuszczenie. Nie teraz, nie tak.Nie miała pojęcia, co zadecydowało o tym, że mężczyzna zgodził się na podebranie jednego z atlasów, jednak najważniejsze było to, że po chwili miała go już w swych dłoniach, żegnając się przy tym serdecznie z tym wyjątkowo przyjaźnie nastawionym jegomościem. Miała tylko szczerą nadzieję, że nie będzie to ich ostatnie pożegnanie i że kiedyś powróci tu jeszcze, by po raz kolejny mu podziękować. Odwróciła się, machając przy tym energicznie i odchodząc w stronę zachodzącego słońca... No dobrze... Może i faktycznie odchodziła, lecz tylko do kolejnego stanowiska. Pozostawmy to jednak w milczeniu. [z/t]
|
| | |
| Temat: Re: Stanowisko roślin jadalnych Sob Sie 23, 2014 9:55 pm | |
| Podszedł do kolejnego stanowiska, które wydawało mu się ciekawe; rośliny jadalne musiały być tym, co mogło uratować mu życie… na sponsorów nie liczył, i tak nie będzie miał żadnych. Miał ochotę roześmiać się, widząc przemianę, jaka się w nim dokonała. Od rozpuszczonego bachora do zrezygnowanego trybuta, zero nadziei, zero perspektyw. - Dzień dobry. – powiedział cicho, stając przy stole i patrząc na rośliny. – Czy mógłbym dowiedzieć się czegoś o jadalnych roślinach i… grzybach, które mogą być na arenie?
|
| | | Wiek : 19 lat Przy sobie : Znaki szczególne : krótsze włosy (tak do ramion), ciemnobrązowe soczewki kontaktowe
| Temat: Re: Stanowisko roślin jadalnych Sob Sie 23, 2014 10:25 pm | |
| |stanowisko strzelania z łuku... Jej pierwsza próba nauczenia się czegokolwiek przed areną nie zakończyła się totalną porażką, aczkolwiek nie można było nazwać tego idealną nauką w cudownych i spokojnych warunkach. Oczywiście, rady, które otrzymała od trenerki (wciąż nie znała jej imienia, ale chyba nie to było najważniejsze) był bardzo przydatne, ale technikę rzutu i, co ważniejsze, celność wypracowała sobie sama, monotonnie powtarzając jedną czynność tak długo, aż w końcu nóż nie wyleci z jej ręki z łatwością, wbijając się w cel. Starała się wówczas nie myśleć, patrząc na tarczę, iż broń wkłuwa się w ciało człowieka, powodując krwawienie i ból. Po tym, co się tam wydarzyło (wolała nie znać szczegółów, choć słowa Mathiasa i sam fakt zranionej instruktorki nie zwiastowały za dobrze) postanowiła po prostu opuścić stanowisko i udać się gdzieś indziej, zasięgnąć rady w trochę innej dziedzinie. Miała nadzieję, że kolejna próba nie skończy się tak samo jak poprzednia i dowie się trochę więcej. Wybrała stanowisko o roślinach jadalnych głównie ze względu na to, iż musi coś jeść. Jeśli sponsorzy nie będą chętni do przysłania jej pożywienia, natura będzie mogła jej bardzo pomóc. Była świadoma jednak, że byłoby za prosto, gdyby na arenie znajdowały się rośliny tylko i wyłącznie dla człowieka bezpieczne. Podeszła powoli do stoiska, przyglądając się przedstawionym tam roślinom. Dopiero po chwili zauważyła chłopaka, również trybuta, rozmawiającego z jednym z trenerów. Zbliżyła się, starając się przybrać na twarz uprzejmy wyraz twarzy. - Mogę się dołączyć? - rzuciła, choć i tak nie zamierzała zawracać sobie głowy odpowiedzią żadnej z obecnych tam osób. Pytanie było jedynie formalnością, grzecznościowym gestem. Tym razem Maya zamierzała wykorzystać każdą sekundę obecności trenera, dlatego postanowiła od razu zarzucić go najważniejszymi pytaniami, które przychodziły jej na myśl. - Chciałabym się dowiedzieć wszystkiego, co może mi się przydać podczas pobytu na arenie i co wiąże się z roślinami. Które z nich nadają się do spożycia? I czy są rośliny, które wyglądają podobnie, ale mają różne właściwości?- to na początek, choć w głowie formowało jej się jeszcze kilka innych informacji, które jak dla niej wydawały się niezwykle ważne, Nie chciała jednak wydać się zbyt natrętna, zwłaszcza w obecności innego trybuta, który zapewne będzie potrafił te informacje wykorzystać w takim samym stopniu jak ona. Dlatego spojrzała wyczekująco na trenera. W głowie jednak wciąż tkwił jej widok Strażników i niechciane wspomnienie rozmowy po Paradzie. Choć w apartamencie robiła wszystko, aby zakryć nieprzyjemnie wyglądające siniaki na twarzy, nic nie skutkowało i musiała jakość znieść to, iż każdy może dostrzec te małe obrażenia spowodowane zdecydowanie zbyt twardą powierzchnią. Po raz kolejny zamyśliła się, gdy powinna skupiać się na przydatnych do przeżycia radach. Zamrugała szybko, patrząc uważniej na instruktora i rzucając spojrzenie chłopakowi obok. |
| | | Wiek : prawie 18 Zawód : próbuję żyć Przy sobie : dwa widelce, średniej wielkosci nóż, jabłko, kiść winogrona, plecak, scyzoryk, paczka z jedzeniem, kompas, antybiotyk Obrażenia : o dziwo, brak
| Temat: Re: Stanowisko roślin jadalnych Nie Sie 24, 2014 2:19 am | |
| Dla mnie początek szkolenia. Nie przejmujcie się mną, grajcie dalej. Pokusa spędzenia pierwszej od długiego czasu nocy w ciepłym łóżku z czystą pościelą była tak silna, że nie potrafił się jej oprzeć. Po tym całym zgiełku opadł na pościel, odczuwając niesamowite zadowolenie z siebie. Miraże emocji, gama zapachów oraz blaski światła powoli zaczynały zacierać się z niechybnie nadchodzącym snem. Czas na zmartwienia miał nadejść w niedalekiej przeszłości, więc wtedy starał się w ogóle nie martwić swoją prawdopodobną śmiercią... Wolał zatracić się w krótkim momencie. Czuł cal surrealizm sytuacji, on zadawał się zapierać dech w piersiach nawet jemu. Moment, kiedy mógł zasnąć w czterech ścianach o przyjaznej temperaturze, poprzedzając to kąpielą pod nieograniczoną ilością wody o dowolnej temperaturze wraz ze wszystkim potrzebnymi środkami czystości, wypadał nadzwyczaj magicznie. Życie, które prowadził na Ziemiach Niczyich różniło się wszystkim od tego, do czego został przyczajonych przez rodziców, panie od sprzątania lub kucharzy będących na każde wyszukane zlecenie (nie)zwykłych ludzi. W Ośrodku wszystkie te luksusy przywrócono w podwójnie brutalnym geście - „spójrzcie, co utraciliście” oraz „walczcie, mordujcie swoich rówieśników, a jedno dostąpi zaszczytu zasięgnięcia z nami przy stole jak równy z równym, odzyskania bogactwa przyprawionego beztroskim wydawaniem pieniędzy”. Tak, leząc w pościeli, na wpół przytomnie wiedział, że brakowało mu tego w niesamowitym stopniu. Umiał przyznać bez żadnych problemów tęsknotę za danym życiem. Jednakże dopiero w obliczu nagłego odzyskania tego wszystkiego, w nieco innej formie oraz niesamowicie ograniczonym czasie, zrozumiał w całości, jak bardzo cenne było dawne życie. Miał niczym niesplamioną pewność, iż z miejsca oddałby prawie wszystko za ponowne uzyskanie tych możliwości… właśnie wtedy, gdzieś w obliczu szarzejących myśli usnął. Obudziły go wdzierające się do środka sztuczne hologramy (?) promieni słonecznych. Przeklął się w duchu za te całe nocne schadzki, pomimo ich całej, mentalnej, nieokreślonej wartości. Odnosił nieodparte wrażenie, że był spóźniony… całkiem dużo spóźniony. Z niemałym trudem sięgnął po budzik, rozumiejąc jak wiele za późno wstał, a najchętniej wcale nie wychodziłby z łózka. Szybkimi ruchami wgramolił się w spodnie przygotowane specjalnie na pierwszy dzień szkolenia, próbując już za pierwszym razem włożyć nogi w odpowiednie nogawki. Prawie mu się to udało! Śniadanie, a raczej jego namiastkę zjadł w windzie, zastanawiając się, jak bardzo jego włosy musiały wyglądać źle z tyłu (a wcale nie wyglądały, ponieważ zdążył jeszcze odpowiedzieć toaletę) lub czy zostanie jeszcze wpuszczony na salę. Strażnicy wydawali się nie mieć innego, ponieważ każdy szanujący się człowiek wybrałby spanie zamiast dzikiego biegania między stolikami; chodzenia wśród osób udających cząstkę społeczeństwa z otwartymi umysłami, jakby dwa dni mogły przynieść jakiekolwiek profity do przeżycia. Zupełna prowizorka, na której można było nauczyć się wyłącznie treści uzupełniających możliwość przetrwania. Samą umiejętność trzeb było odnaleźć w sobie bez niczyjej pomocy, gdyż to ona czyniła z szarej myszki zwycięzcę. W sali panował względny porządek. Dwudziestka trójka, jeżeli stawiła się w całości, zniknęła gdzieś w pomieszczeniu, grzebiąc w czymś na jasnych blatach lub ciskając czymś przed siebie. Yves wybrał stanowisko, którego wtedy nie upatrzył sobie nikt. W dodatku mógł nauczyć się tam czegoś o zabawie w królika, żywieniu się liśćmi w celu przeżycia. Wybornie. - Czy istnieje jakikolwiek uniwersalny sposób na rozpoznanie, która roślina nadaje się do zjedzenia przeze mnie, a która do zjedzenia przez moich współzawodników? - zapytał, pomijając przywitanie, bo wydawało mu się wtedy zbyt absurdalne. Kto z nich naprawdę mógł czuć się dobrze? Życzyć dobrego dnia? Ale tak bez przymrużenia oka, w całości szczerze? Chyba nikt… nawet ta tęczowa Lucy miała jakieś śladowe ilości oleju w głowie. - Albo coś na zasadzie dziesięciu najczęściej spotykanych roślin trujących i dziesięciu roślin jadalnych? - Wykrzywił usta w szelmowskim uśmiechu. Takie informacje wystarczyłyby mu na początek. Faktem pozostawało to, że dziedzina dotycząca rodzajów tych wszystkich chwastów, zapewne wielu silniejszych niż mógłby sobie wyobrazić, nigdy go nie fascynowała. Oczywiście, podręczniki od biologii nauczyły każdego jakiś-tam postaw, ale doskonale wiedział, że rozróżnianie mogło być znacznie przydatniejsze niż cokolwiek innego na tym stoliku. |
| | | Wiek : 17 lat Zawód : prostytutka/kwiaciarka Przy sobie : W plecaku: proca, latarka, zwój liny, zapałki, pusta butelka, nóż, widelec, latarka, kompas, paczka z jedzeniem; w ręku: pistolet Obrażenia : lekko obite plecy, rana na łydce po ugryzieniu szczura
| Temat: Re: Stanowisko roślin jadalnych Nie Sie 24, 2014 3:48 pm | |
| Przez jakiś czas wpatrywała się w balansujących na wysokości trybutów, ścianka wspinaczkowa wydawała się ciekawym rozwiązaniem, zwłaszcza gdy przypominała sobie Kapitolinskie atrakcje. Ekstremalnie. Pomyślałaby. Ale za drugim razem przeszła obok zniechęcona postanawiając, że narażać życie będzie wówczas bez ewentualności zagrażania drugiej osobie. A póki co była tama masa osób, na które mogłaby spać, które mogłaby złamać lub które mogłyby spaść na nią i złamać także. Przykra perspektywa. Ale sprawa zabawna, bo wyglądali przekomicznie, dlatego uśmiechała się do siebie rozbawiona spoglądając jak dzieci-mrówki plątają się pomiędzy zabezpieczeniami, jak pną się do przodu z oporem, a jakaś niewidzialna siła zwana grawitacją spycha je ku dołowi. W końcu, gdy ktoś krzyknął, puścił się i zawisł w powietrzu, uznała że to już nie jest takie ciekawe. Bo nie było w ogóle, bo nie powinni ją interesować. Spójrz na siebie, baw się dobrze, pomyśl, właśnie, że to tylko zabawa. Rzeczywiście miała ochotę zapomnieć, za każdym razem, gdy mijała jakieś stanowisko dochodziła do wniosku, że jest przepełnione, bo każda najdrobniejsza myśl podpowiadała jej, żeby uciekać, żeby zostawić to za sobą. Ale nie była idiotką, nie aż taką przynajmniej, aby odstawić kłopoty na bok, zamieść pod łóżko i udawać, że jest w porządku. Cały czas walczyła z tym dylematem, ciągle nasuwała się myśl, która podpowiadała jej starą technikę zwalczania trosk, ale to już minęło. Ten drugi głos, bardziej stanowczy i o wiele mniej przyjemny podpowiadał, że należy obrać nową, zacząć walczyć, to brzmi okropnie, śmiesznie wręcz, bo na walkę czas przyjdzie dopiero na arenie, choć już miała wrażenie, jakby trwał cichy turniej. Kto pierwszy, kto lepszy, kto zwycięży tego dnia, znajdzie się wyżej od pozostałych, wespnie się na podium. Dlatego ta wspinaczka ją fascynowała, bo była metaforą tego, co działo się w Ośrodku. Od samego początku, a zauważyła to dopiero teraz, każdy starał się zyskać jakąś przewagę, każdy był gotów na najbardziej nieczyste posunięcia, ale było za wcześnie. Dopiero się rozpędzali, niektórzy oszczędzali siły, inni ruszali z rozpędu i taranowali wszystko na swojej drodze. Ona nadal nie ruszyła jeszcze ze swojego startowego boksu, tak czuła, ale nie wiedziała oczywiście, co powinna zrobić, gdy już do tego doszła, w następnej kolejności. Nie zrobiła nic, bo była sobą, bo nie chciała wspinać się razem z nimi, choć to mogłoby być ciekawe, sądziła, że dałaby sobie radę. Jeździła na łyżwach, tutaj chodzi też o nogi, o ręce, te miała słabe, mało czasu, żeby coś z tym zrobić, dlatego postanowiła postawić na wiedzę, tego szczególnego dnia, następnego spróbuje sił w czułych ramionach Ginsberga i pozwoli, aby pchnął ją kilka razy na matę lub zmieszał z podłogą. to mogłoby być ciekawe doświadczenie, rujnujące, ale uznała, że musi pokonywać swoje lęki. Ale i tak nie zamierzała tam iść, proszę was, nie była idiotką. Nie taką. -Skąd wiesz, że arena nie będzie zamkniętym pomieszczeniem, a jedyne co będziesz mógł wyrwać, to włosy z czyjejś głowy? - mruknęła, ni to do niego, ni do siebie, podeszła nieco bliżej, do samego stoiska, po kolei dotykając roślin, badając ich strukturę, giętkość. Tak, i te sprawy. To było cholernie dziwne, bo miała wrażenie, że nijak jej się przyda, jeśli trafi na pechowy plac zabaw, więc... - To ryzykowne stanowisko. Ale też ciekawe, nie sądzisz? - uśmiechnęła się delikatnie, dla siebie, nawet na niego nie patrzyła. W końcu, gdy trafiła na jagody, zmarszczyła nosek. Zawsze miała nadzieję, czuła wręcz, że gdyby trafiła na arenę, wiedziałaby, jak sobie poradzić. Te dziecięce fantazje, te marzenia o zostaniu trybutem, wybiegnięciu w świetle reflektorów prosto na scenę i uściśnięcia Flickermanna serdecznie, jakby był Twoim najlepszym przyjacielem. Ale to nie była jej rola, ona miała tylko o tym myśleć, chłonąć to i żyć przedstawieniem, które im serwowali. Była szczęśliwa, bo umierali, była szczęśliwa, bo był zwycięzca. To takie puste, to społeczeństwo było puste. Ale gdzie skrucha? Nie było. Przepadła. Bo po cóż ona ludziom, skoro i tak wszystko zostało przesądzone. Płakać nad rozlanym mlekiem? Bezsensowne! -Widziałam je tyle razy na arenie - teraz zwróciła się tylko i wyłącznie do chłopaka, spojrzała na niego i pomachała dwiema jagódkami przed oczami - Gdzieś tutaj jest łykołak, wiesz co to łykołak, prawda? Tylko który to? - zmarszczyła brwi, w jednej ręce trzymała ciemną jagódkę, w drugiej nieco jaśniejszą, a na jej twarzy widniał delikatny uśmiech - I to jest właśnie takie ciekawe. |
| | | Wiek : prawie 18 Zawód : próbuję żyć Przy sobie : dwa widelce, średniej wielkosci nóż, jabłko, kiść winogrona, plecak, scyzoryk, paczka z jedzeniem, kompas, antybiotyk Obrażenia : o dziwo, brak
| Temat: Re: Stanowisko roślin jadalnych Nie Sie 24, 2014 5:51 pm | |
| Nim uzyskał jakąkolwiek odpowiedź od jednego lub drugiego trenera, sam zaczął przestawiać białe, ceramiczne miseczki. Podnosić coś, co wyglądało łudząco podobnie do warzyw, jednak raczej nimi nie było. Zastanawiał się, ile z tego, co leżało na blacie lub siedziało w głowach nauczycieli - bardzo kochał to słowo, stało prawie tak blisko jak całe wyrażenie mam rację- zostało osadzone na arenie. Czy któraś z tych żółtych jagód mogła uratować komukolwiek życie lub przeciwnie - pozbawić go oddechu nim soki trawienne były w stanie uaktywnić truciznę? Czy dłoniaste liście potrafiły przynieść ulgę ranom, z których sączyła się czarna krew lub odpowiednio przygotowane wprawiały w stan, kiedy żaden ze zmysłów nie funkcjonował prawidłowo: wzrok rozmywał się, węch powracał do przeszłości, dotyk czegokolwiek parzył, a słuch przejawiał najciemniejsze odgłosy niebezpieczeństw. Właściwie, taka specyfika czegokolwiek bardzo mu opowiadała. Niekoniecznie, aby się ućpać i odlecieć na absolutnym haju w stronę armatniego wystrzału. Bardziej chciałby zaoferować taką rozrywkę, komuś bardzo spragnionemu pitnej wody lub pożywienia. Wyciągnąć rękę do upadającego w szlachetnym geście pomocy, człowieczego wyrównania szans... Bo kto spodziewałby się w takim momencie judaszowego pocałunku? - Z czego mógłbym uzyskać dość sile środki halucynogenne oraz o podobnym działaniu? Tak, aby współuczennicy - jak pięknie wyrażał się o innych trybutach, choć w myślach typował wielu z nich ku szybkiej śmierci zaraz po zeskoczeniu z platformy - mogli poczuć się jak na dobrej imprezie? Tak, by zmodyfikowane bodźce pchały go na skraj? - zerknął ku trenerowi z nadzieją, że bez większych przeszkód zrozumiał na samym początku jego tok rozumowania. Sięgnął po pojemnik znajdujący się na samym środku. Zawartość w obywatelu Panem musiała wywoływać niemały zachwyt, od mieszkańców najdalszych zakątków Piątki, Ósemki bądź Dwunastki przez betonowane dzielnice Kapitolu. Obracał w palcach swoisty symbol Głodowych Igrzysk. Jedna mała jagoda mogła zabić go w przeciągu niecałej minuty, zaraz po włożeniu do ust i połknięciu trucizna uwalniała się żegnając kolejnego uczestnika. Nagła śmierć, najlepiej na oczach widzów, w obliczu tego wszystkiego wydawała się być odpowiednią opcją, o ile nie istniało żadne inne wyjście. Prosto oraz bezboleśnie, bo tylko wiadomość nieodzownego końca mogła kłuć gdzieś w okolicach serca, a mózg próbowałby wszelakich desperackich prób przetrwania. Mimowolnie wspomniał rudowłosą dziewczynę z siedemdziesiątej czwartej edycji. Jako jedyna imponowała mu w tamtym zestawie trybutów - młoda, bystra, inteligentna i zatrważająco przebiegła. Próbował przeczytać wszystko, co pisały o niej gazety; pamiętał, że dawno nie czekał aż z takim utęsknieniem na wywiady. Bardzo kibicował jej poczynaniom, licząc na wygraną sprytu nad tężyzną fizyczną. Nawet naruszył lekko domowy budżet, starając się jej pomóc, czego nie miał w zwyczaju robić... - We włosach też są cebulki. Prawie to samo, czyż nie? - Oczywiście, że nie. Po prostu pojawienie Lucy rozwiało wszystkie jego wspomnienia o niemal starożytnych czasach. Z zaciekawieniem przyjrzał się jej tęczowe fryzurze. Yv z ogromną przyjemnością zacząłby od cebulek zakorzenionych właśnie w skórze dziewczyny. Trzeba było ćwiczyć, stać się mistrzem… Cel uświęcał środki, ponieważ taka kapitolińska czupryna to idealna okazja dla każdego, kto mógł wyrwać jedynie włosy z czyjejś głowy, posługując się cytatem. Wyciągnął rękę, aby owinąć wokół palca kosmyk w zielonym odcieniu. - Może powinienem już teraz podjąć praktykę? - kąciku ust drgnęły, ale dłoń w szybkim tempie powróciła do przerzucania jakiś nudnych korzeni. Słuchaj jej melodyjnego głosu, miał nieodparte wrażenie, że przez noc coś malutkiego zmieniło się w jej roztrzepanym zachowaniu. Przemyślała sobie to wszystko? Nie znał jeszcze dokładnej przyczyny, ale za wszelką cenę chciał się dowiedzieć. - Nie do końca wiem, co masz na myśli. Sądziłem, że przyszłaś dowiedzieć się, czym nakarmisz swoje niewidzialne jednorożce na arenie… Od kiedy rozważasz jakieś niebezpieczeństwo? - zadrwił. Ciągle oczekiwał odpowiedzi od szanownego nauczyciela, który zdawał się być bardziej zafascynowany dłońmi i słowami Redditcha niż faktycznym udzielaniem rad. - I obie są trujące - dorzucił leniwie. Kilka minut gapienia się na mniej lub bardziej dojrzałem łykołaki pozwoliło mu bez problemów odtworzyć w umyśle ich rzeczywisty kształt oraz możliwe barwy.
|
| | | Wiek : 17 lat Zawód : prostytutka/kwiaciarka Przy sobie : W plecaku: proca, latarka, zwój liny, zapałki, pusta butelka, nóż, widelec, latarka, kompas, paczka z jedzeniem; w ręku: pistolet Obrażenia : lekko obite plecy, rana na łydce po ugryzieniu szczura
| Temat: Re: Stanowisko roślin jadalnych Nie Sie 24, 2014 10:43 pm | |
| Igrzyska sprzed Rebelii były tymi, które zapamiętała najlepiej. Może dlatego, że twarzom wielu uczestników miała okazję przyjrzeć się jeszcze potem: na listach gończych, w telewizji podczas gdy walczyli ze sobą o życie w walkach, które przypominały pojedynki gladiatorów. Wtedy nie wiedziała jeszcze, co dokładnie się stanie, choć zdawałoby się, że całe panem wstrzymywało wówczas oddech w oczekiwaniu na nieuniknione. Ale ona, zamknięta w swoim pokoju, trwała w słodkiej i dziecinnej niewiedzy, w swoim lodowym królestwie, z którego wywleczono ją, gdy tabun Strażników wtargnął do ich domu, prosto na dzikie kwartalne pobojowisko. To było przerażające. Ci ludzie, których rozumiała, ale bała się ich, bo byli zdesperowani, byli przestraszeni, niczym zwierzyna, którą zagoniono do klatki, niczym bezwolne psy, które sprawiały wrażenie, jakby były zdolne rozszarpać siebie nawzajem. Przyglądała się temu przez jakiś czas, choć w gruncie rzeczy bała nawet wychylić z okna i przyglądać się dywanowi trupów rozścielających się na ulicach. Samobójstwa. Morderstwa. To wszystko wyszło. Bała się, że wyjdzie i z niej. Ale nic nie sprawiło, aby przestała wierzyć w idę Igrzysk, by przestała pamiętać o zwycięzcach, o niewidocznych laurach rysujących się na ich głowach, o Noah, który kojarzył jej się zawsze z beztroską, z wolnością i przez pewien czas wierzyła, że wygra, przeżywała skromną fascynację jego osobą. Ale on tylko przetrwał, przestał być już bohaterem, choć dalej budził pozytywne uczucia, przestał już błyszczeć, bo przyczynił się do tego wszystkiego. Smutne, że teraz musiała mieć z nim do czynienia, że musiała przeżywać to na nowo. Chyba nie chciała. Ale kto o zdrowych zmysłach (no właśnie!) byłby chętny do wzięcia udziału w rzezi na znajomych, na przyjaciołach i obcych. Kto? Choć to nie był jej ból, tkwił gdzie indziej, bo Lucy jako przykładna altruistka nie chciała nikogo zabijać, to stało naprzeciwko jej spokojnej i łagodnej naturze. Ona była sarną. A oni wszyscy myśliwymi. Drgnęła, gdy dotknął jej włosów. Ale to nic, policzyła do dziesięciu, ale zanim skończyła, on już odsunął rękę. To dobrze. Dobrze dla niego? Nie wiedziała. Skupiła się na czymś innym wcześniej przygładzając rozczochrane kosmyki, jakby to miało jej w czymś pomóc. To nie rewia mody, to nie jest jakiś bajeczny pokaz, a codzienne farbowanie włosów na kolejny coraz to bardziej fantazyjny kolor nie było konieczne. Ale pocieszające, bo gdy patrzyła w lustro, widziała dawną siebie. O wiele szczuplejszą i wizualnie wyższą, ale w końcu wróciła do względnego porządku i przecież musiała nadrobić te wszystkie miesiące, te stracone dni, to wszystko. Tak mało czasu na to, tak mało okazji i czas, który gonił rozpędzony niczym zmiech podążający za swoją kolejną trybucią ofiarą... mody? -Myślę, że to nie jest najlepszy pomysł - stwierdziła spokojnie, trochę potulnie, ale nie uśmiechnęła się, tylko skryła za swoimi barwnymi kosmykami spoglądając w twarz Yvesa uważnie, jakby chciała go zapamiętać, te rysy, te oczy, to wszystko. To byłoby głębokie, gdyby nie zastanawiała się, kto jest na tyle szalony, aby wyjść przed świat pół nago, aby pokazać się całemu Panem bez spodni i przy tym uśmiechać się tak, jak on się uśmiechał. I oczy, właśnie, szukała czegoś w jego oczach, ale to było chyba już nieistotne, bo po drodze do celu zgubiła się już miliony razy, aż w końcu zawróciła, aby znaleźć się na powrót przy nieco bardziej przyziemnym i aktualnym problemie - Od kiedy jedna z trenerek powiedziała, że na arenie przyjedzie po mnie karetka, idąc tym tropem: nie wiem czym ja się martwię, jeśli moje jednorożce zgłodnieją, spadnie deszcz jabłek, więc postanowiłam się czymś zająć i zobaczyłam Ciebie, jak świetnie sobie radzisz - uśmiechnęła się delikatnie w jego kierunku - Mówisz? Pewnie masz rację - westchnęła i wyciągnęła rękę w jego kierunku - Zamknij oczy - powiedziała cichutko - Otwórz usta. |
| | | Zawód : Troublemaker Znaki szczególne : avatar © laura makabresku
| Temat: Re: Stanowisko roślin jadalnych Nie Sie 24, 2014 11:15 pm | |
| Delilah Wręczył dziewczynie atlas, jednocześnie próbując ukryć smutny uśmiech. Naprawdę było mu jej żal, jej i dziecka, które być może miało zakończyć swój żywot, zanim zdążyłoby chociażby jeden raz ujrzeć słońce. -Mam nadzieję, że Ci pomoże- powiedział łagodnym tonem tuż przed jej odejściem.
Jason Trener uśmiechnął się zachęcająco do kolejnego trybuta przy swoim stanowisku. Widocznie w tegoroczni wybrańcy potrafili docenić nie tylko umiejętności walki, ale też te, które mogły im pomóc przetrwać Arenę, chroniąc od głodu lub też zatruć. -Oczywiście- rzucił życzliwym tonem, a następnie sięgnął po kilka drobnych, owalnych zielonych listków. -To jedna z najbardziej pospolitych roślin, gwiazdnica pospolita. Jej jadalne części to zarówno kłącza, jak też listki i kwiaty. Jeśli ją rozgnieciesz, może też posłużyć Ci za bardzo skuteczny odkażający okład na rany.- Gdy skończył mówić, podał chłopakowi trzymane liście do obejrzenia z bliska, i sięgnął po kolejną roślinę. -To żmijowiec zwyczajny- kontynuował, wskazując na fioletowe płatki.- Można jeść jego kwiaty i liście, są dość słodkie. Nie mają większych właściwości. Kiedyś okłady z roztartych kwiatów były stosowane przeciwko ukąszeniom węży, szczególnie żmij, ale szczerze mówiąc- było to mało skuteczne. Jeśli spotka Cię ukąszenie, najlepiej jest liczyć na mentora, gdyż rośliny na Arenie nie przyniosą Ci zbyt wielkiej pomocy. Możesz oczywiście spróbować nieco oczyścić rany po ukąszeniu, na przykład za pomocą okładów z lilii. Na pewno wiesz, jak wyglądają lilie. Dodał, uśmiechając się zachęcająco.
Maya Instruktor uśmiechnął się lekko i skinął dziewczynie głową. -O roślinach nadających się do spożycia słyszałaś trochę już przed chwilą. Oczywiście to nie wszystkie jadalne rośliny- na Arenie znajdziecie też zapewne jagody, ale też zwyczajne mlecze, owoce dzikiej róży albo dębu.- Przy każdej nazwie zatrzymywał się na chwilę i wskazywał rośliny dłonią.- Jednak uważałbym w przypadku tych ostatnich, po spożyciu zbyt wielu mogą się pojawić nieprzyjemne konsekwencje. Następnie wskazał na jagodę i łykołaka, kierując słowa już bezpośrednio do Mayi. -To najprostszy i najbardziej znany przykład, zwykła, nieszkodliwa jagoda i łykołak. Oczywiście istnieje sposób, aby je odróżnić- łykołaki są nieco bardziej owalne od zwykłych jagód, a ich sok jest dużo ciemniejszy. Pamiętaj, żeby dokładnie zmyć go z palców, nawet niewielka ilość może się okazać bardzo szkodliwa.- Dodał jeszcze poważnym tonem.
Yves Następnego trybuta powitał już nieco zmęczonym uśmiechem. -Niestety, nie ma na to uniwersalnego sposobu. Czasem rośliny jadalne i trujące różnią się jedynie kolorem albo kształtem liści.- Wytłumaczył spokojnym głosem, przechodząc do następnego pytania. -Jeśli chodzi o rośliny trujące, wystrzegaj się tych- wskazał na zebraną na rogu stolika grupkę.- Znajdziesz tu łykołaki, bluszcz pospolity, czermień błotną, jaskier ostry i skalny, kosaciec żółty, lobelię jeziorną, nostrzyk biały, rozchodnik ostry i szakłak pospolity. Oczywiście niektóre są trujące tylko po spożyciu, nadają się natomiast do celów medycznych, ale lepiej z nimi nie eksperymentować. Najpopularniejsze rośliny jadalne natomiast leżą tutaj. Zakończył wypowiedź, wskazując drugą grupę roślin, którą wcześniej już przedstawiał grupie. -Silne środki halucynogenne... możesz zastosować kannę, inebrię lub ibogę. Myślę, że powinny spełnić Twoje oczekiwania- dodał z zastanowieniem, wskazując rośliny, o których mówił.
Lucy Instruktor uśmiechnął się delikatnie na widok kolorowych włosów dziewczyny, która podeszła do stanowiska jako ostatnia. -Twój kolega ma rację, oba owoce to łykołaki- Rzucił łagodnym, miłym głosem, po czym odwrócił się w stronę reszty. -Czy ktoś ma jeszcze jakieś pytania?- Zapytał z zachęcającym uśmiechem. |
| | | Wiek : prawie 18 Zawód : próbuję żyć Przy sobie : dwa widelce, średniej wielkosci nóż, jabłko, kiść winogrona, plecak, scyzoryk, paczka z jedzeniem, kompas, antybiotyk Obrażenia : o dziwo, brak
| Temat: Re: Stanowisko roślin jadalnych Pon Sie 25, 2014 1:01 am | |
| Kiedy skończyłem pierwszą część posta nie było jeszcze odpisu od Mistrza. Napomnę o niej w następnym poście.
Nie oczekiwał żadnych znaczących lub przełomowych słów, przynajmniej w ich towarzystwie i bynajmniej nie znajdował się w stanie nieważkości pomiędzy wściekłością a desperacją. Po części nawet rozumiał trenerów. Gdyby stał z boku, bawił się w obserwatora, jak zwykle miał to w zwyczaju, nie przeszkadzałby zajętej sobą parze… co lepsze, jeżeliby ogień ich namiętnych, silnych uczuć nagle przygasłby, bez zastanowienia dorzuciłby trochę łatwopalnego materiału. Tak, aby języki ognia ponowie trawiły całą przestrzeń pomiędzy nimi. Uwielbiał miliony sytuacji, w których ludzie pokazywali całą swoją naturę. Pamiętał, że sprzeczki wielce zakochanych w sobie rówieśników intrygowały go na przerwach najbardziej, ponieważ właśnie wtedy pękali. Rysy na ich nieskazitelnych wizerunkach niebezpiecznie powiększały się. Ukazywali przed tymi, co potrafili to dojrzeć, swoją prawdziwą naturę. W najprostszym przykładzie - królowa świetnie ubranych dziewcząt w szkole była zakompleksiona i nie czuła się dobrze w najnowszych, jednocześnie najmniej wygodnych butach. Gdzieś w rzeczywistości zatraciła prawdziwą siebie - przestała być myślicielką na rzecz. Pozostawiła to daleko za sobą na rzecz czegoś pozwalającego na brylowanie w elicie. Niestety, uczestnictwo w sprzeczkach, podczas gdy to on za bardzo się angażował, zdarzało się rzadko. Wolał milczeć i słuchać, jak wszyscy dookoła wylewają ku niemu swoje ogromne żale, wykrzykując jakim dupkiem stał się… Oczywiście, że należało to do idiotyzmów. On od dłuższego czasu charakteryzował się postawą oziębłego dupka, nawet jeżeli sam tego nie widział. Po wszystkim gasił rozżarzonych awanturników ciętą ripostą. Mógł zadowolić się krótkim zdaniem pojedynczym, może dwoma. Gesty nie wypadały również źle. Kiedy nie sprawiały mu żadnego większego problemu w odczytaniu, stawiał je na równi ze słowami. Aczkolwiek wtedy sam zaczął się świetnie bawić w swoim towarzystwie, wsypując z większej miski jakiś susz, następnie wrzucając do środka wszystko to, co nadawało się do zjedzenia… lub po postu w jego oczach tak wyglądało. - Czy masz tutaj coś, co mogłoby wywołać niechybną śmierć, jednak nie tak szybko jak łykołaki? Coś co przynosiło trochę cierpienia? - Kiedy wypowiadał te słowa, nachylił się nad stolikiem i ściszył głos. Nie chciał, żeby jego zamiary zostały uznane za okropne, przepełnione niezrozumiałą nienawiścią bądź, co gorsza, uznane ogólnie za niegrzeczne. A przecież każda tak cudowna sałatka posiadała swój tajny składnik! Podobno przy dzieciach nie powinno było się robić wielu rzeczy. Przeklinać, czy właśnie zachowywać się nieodpowiedni… Panna Crow ciągle wypadała w jego obiorze jak dziecko, więc szczerze cieszył się, że nigdy nie musiał mieć kontaktu z dziećmi lub przejmować się tak beznadziejnymi zasadami. Tym bardziej stojąc przy tym cholernym stanowisku z zielskiem. Bez problemu zaobserwował na jej twarzy pewne niezadowolenie, kiedy dotknął jej włosów. Skrywała je za teatralnym, stoickim spokojem, acz wiedział, że dłuższy kontakt mógłby skończyć się wybuchem furii. Ta, przy pomocy odpowiednich środków, mogła bez problemów zmieść okolicę z powierzchni ziemi. Nigdy nie wiedział, czemu ludzie uważali, iż posiadają tak cenne części swojego ciała, próbując pozostawiać je wyłącznie dla siebie… będące takie same jak każdego innego martwego bądź żyjącego człowieka. Absolutna bzdura. - Twoje jednorożce muszą być szczęściarzami - mruknął pod nosem. - Czyżbyś dzwoniła przy użyciu kamienia pod numer raz-dwa-trzy-śmierć-połącz? - przekręcił głowę lekko w prawo. Nim jej dłoń zdążyła pokonać trasę sprzed jej twarzy aż do ust Yvesa, zastopował ją. Złapał swoją rozmówczynię za nadgarstek i bez większego namysłu zniósł obie jagody łykołaków. Sok zabrudził jego palce, tak samo jak wewnętrzną część ręki pani od zamknij oczy-niespodzianka. - Pomyśl, że to krew i przyzwyczajaj się. - Przystawił opuszki palców wskazującego oraz środkowego do jej gładkiego policzka. Przeciągnął nim pod odpowiednim kątem. - Teraz wyglądasz jak prawdziwa wojowniczka - przygryzł wargę, ukazując swoje białe zęby oraz twarz w bardziej śmiesznym niż groźnym wyrazie… Tylko takim tygrysem mogła być Lucy. Wyłącznie karykaturą tygrysa. Tygryskiem, którego prędzej zagłaskano by na śmierć niż zaatakowano. - Mam dla ciebie coś lepszego - uniósł średnich rozmiarów białą ceramikę wyżej. Pomiędzy wypowiadanymi wcześniej słowami, wrzucił do niej kilka owoców z grupy tych niezdatnych do spożywania. - Sałatka dla Królowej Tęczy alias Matki Jednorożców. |
| | | Wiek : 19 lat Przy sobie : Znaki szczególne : krótsze włosy (tak do ramion), ciemnobrązowe soczewki kontaktowe
| Temat: Re: Stanowisko roślin jadalnych Pon Sie 25, 2014 2:21 am | |
| Maya wysłuchiwała z uwagą wypowiedzi mężczyzny, zapamiętując każde pojedyncze słowo, nazwę i opis rośliny oraz jej działanie. Śledziła ruch jego dłoni, gdy wskazywał na konkretne przykłady i usiłowała wbić sobie do głowy ich wygląd. Dużo do zapamiętania, ale jeszcze za czasów szkolnych musiała zapamiętywać o wiele więcej. Nie to było więc największym problemem. Kiedy przy stanowisku pojawiła się jeszcze dwójka trybutów, dziewczyna zmierzyła ich uważnym spojrzeniem, szybko jednak myślami wracając do wykładu prowadzonego przez instruktora. Wyłapywała każde słowo i zapisywała je w niewidzialnym dzienniku, aby później jeszcze raz odtworzyć i przestudiować wszystko, co udało jej się zapamiętać. Mężczyzna wydawał się być naprawdę dobry w tym, co robił, ponieważ udzielał wyczerpujących odpowiedzi na każde ich pytanie. - Doskonale - mruknęła bardziej do siebie, zastanawiając się czy jest jeszcze coś, co chciałaby wiedzieć - A... Czy jest coś, co mogłoby mi w jakiś sposób pomóc w... zabiciu kogoś? - zapytała ostrożnie, nie będąc pewną, czy wyraziła się jasno - I nie chodzi mi o otrucie kogoś. Bardziej wzmocnienie jakiegoś ciosu poprzez użycie jakiejś rośliny, która mogłaby zatruć krew i przyśpieszyć czyjąś śmierć. Czy sok łykołaków działa w ten sposób, czy zatruwa jedynie po zjedzeniu?- sprecyzowała, wodząc wzrokiem po roślinach - I jeszcze jedno - gdyby zaszła taka potrzeba, która roślina pomogłaby złagodzić rany i pomóc mi utrzymać się przez jakiś czas przy życiu, załóżmy do czasu, gdy ktoś postanowi mnie wspomóc? - dodała, uśmiechając się delikatnie. Chwytała się każdej deski ratunku i pytała o wszystko, co przyszło jej do głowy. Była już zmęczona, choć nie zamierzała jeszcze odchodzić. Nie dopóki nie będzie miała pewności, że na pewno wie już wszystko. Oczywiście, zawsze mogłaby wrócić, gdyby nagle coś jej się przypomniało, ale wolałaby raczej poświęcić kolejne dwa dni na inne, równie przydatne stanowiska. Po raz kolejny obdarzyła instruktora uprzejmy uśmiechem, w którym czaiła się nutka wdzięczności, słuchając jego odpowiedzi. Cała ta nowa wiedza, która jakiś czas temu wydałaby jej się czymś bezsensownym i nadzwyczaj niepotrzebnym, teraz była jedną z najważniejszych rzeczy w jej życiu. Aż nie mogła uwierzyć, jak jedno wydarzenie potrafi zmienić człowieka. W gruncie rzeczy wciąż była taka sama, jednak niektóre rzeczy nabrały dla niej o wiele większej wartości. Jak na przykład właściwości roślin,które normalnie zanudziłyby ją na śmierć. Podczas całego pobytu przy stanowisku uważała nie tylko na to, co mówi instruktor, ale i na rozmowy między innymi trybutami. Chciała wyłapać wszystko, co może jej się przydać. Czy była zdesperowana? Na pewno, ale kto z nich nie był? Chyba każdemu trybutowi zależało na przeżyciu i każdy robił co w jego mocy. Brunetka wysłuchała do końca wyjaśnień instruktora, zamierzając udać się wreszcie do apartamentu. - Dziękuję za pomoc - rzuciła, uśmiechając się do instruktora i opuszczając stanowisko. |zt |
| | | Wiek : 17 lat Zawód : prostytutka/kwiaciarka Przy sobie : W plecaku: proca, latarka, zwój liny, zapałki, pusta butelka, nóż, widelec, latarka, kompas, paczka z jedzeniem; w ręku: pistolet Obrażenia : lekko obite plecy, rana na łydce po ugryzieniu szczura
| Temat: Re: Stanowisko roślin jadalnych Pon Sie 25, 2014 3:14 am | |
| Tik tak, tik tak. Przyjemne, fascynujące, kiedy czas płynie, ty go nie liczysz, ale budzisz się nagle, że jest go coraz mniej i nie możesz nic poradzić na to, że niczym piasek ulatuje ci między palcami. I jeszcze raz, budzimy się na nowo, staramy przetrwać kolejny dzień i nie pozwolić, aby liczne charaktery konkurentów stłamsiły nasz i tak nikły zapał, który ledwo dyszał już na pierwszym zakręcie. Nie specjalizowała się w rozpoznawaniu u ludzi charakterów, nie specjalizowała się w samym poznawaniu ludzi jako takim, zwykle unikała, jakby poparzona, zmykała na górę i pozwalała sobie tylko na odwiedziny panów, którzy chcieli mile spędzić z nią czas. Nie było pewności siebie, było umykanie, była nieprzystępność oraz wstyd, ale to się podobało, często, charakterne lamparcice przestały zachwycać, przestały budzić emocje. Szukano subtelności zwłaszcza w tym dzikim świecie rozpusty, gdzie każdy twój dzień może być ostatnim. Nieumyślnie ale skutecznie - tak to wyglądało, tak wyglądała jej praca, której nigdy by nie opuściła, nigdy, bo jeszcze nie została zmuszona do kategorycznego oddania. Frans był wyrozumiały, bardzo cierpliwy i nie wierzyła, że ktoś tak na pierwszy raz przerażający i niepokojący, mógłby kolejno sprawić, że pałałaby do niego sympatią. Ale takimi specyfikami kreował się Kapitol, takimi ludźmi, którzy chowali się za maskami, a ona swego czasu należała do tego kwiecistego świata. I było jej to na rękę. A teraz nie potrafiłaby się przyzwyczaić. Za dużo tego. Za dużo ludzi wokół, sny już nie takie same i poczucie, że świat jednak nie jest takim, jakim był do tej pory. I koniec, już koniec zabawy w kotka i myszkę, to chyba odpowiedni czas, miejmy nadzieję, że nie jest za późno, aby obudzić się jeszcze raz, wylać na siebie kubeł zimnej wody i ruszyć do przodu. Nie była koniem wyścigowym, nie zamierzała nikogo wyprzedzać, gonić za zwycięstwem - to nie technika, którą obrała. Była inna, prostsza, iść z nurtem, powoli i nieustannie, bez pośpiechu, ze spokojem i opanowaniem, bo te się lubią opłacać. Hm. Ale nieszczególnie wówczas, gdy ma się do czynienia z kimś takim. Nie była zła, ona rzadko była zła, momentami po prostu zniesmaczona, innym razem przestraszona i zawstydzona, ale nigdy nie była tak naprawdę zła, nawet wówczas, gdy ktoś tak jawnie i w dobrym stylu z niej drwił. Na to jednak wzruszyła ramionami, jakby ją to nie obchodziło. Deszcz strzał nie runie skierowany prosto w chłopaka, na to liczyć nie mogła, ale na karetkę, która przyjedzie po poszkodowanego podczas Igrzysk? Czemu nie? Skoro takich rad jej udzielano? "Czekaj na karetkę" brzmiało prosto i wyraźnie, ale przepraszam... ... czy oni chcieli zrobić z nich kompletnych idiotów? Ona nie była, nie taką, żeby nabrać się na coś tak banalnego. Oczywiście że nie będzie karetki, pojawi się poduszkowiec, wezwany głośnym wystrzałem zaraz po tym, jak inni trybuci pomogą w dopełnieniu tego, na co właściwie powinno się być przygotowanym. To Igrzyska, to nie jest plac zabaw dla dzieci, tutaj nie obedrzesz kolanka czy łokcia. Słyszała jak kobieta opowiada o roślinach, niewiele, ale jednak, to ciekawe, pomyślałaby, ale nie to jej chodziło po głowie, po prostu zapamiętała poszczególne okazy, przymknęła oczy raz jeszcze i przyporządkowała nazwy do obrazów formujących się w jej wyobraźni. -Mi zawsze dopisuje szczęście, ale nie takie, jakbym chciałam - mruknęła, aby dodać po chwili - Moim jednorożcom też. Ni to żałobnie, ni to ze smutkiem pociągnęła nosem, kolejny teatralny zabieg, szerokie oczęta i uśmiech, a potem dokonanie zbrodni doskonałej, taki miała plan, który w pierwotnym założeniu miał się nie ziścić i tak, bo w ostatnim momencie zawahałaby się, tak, oczywiście. Świat ległby w gruzach, że nie udało jej się przełamać lęku, który paraliżował ludzi od lat. Lęku przed przekroczeniem progu wieczności, który przekraczają tylko wspaniałomyślni mordercy, zbrodniarze doskonali. A ona była jedynie księżniczką doskonałą kiedyś, dziś trybutką nieidealną, bo prawie spanikowała, znów zadrżała, gdy pokierował jej palcami na policzek. Nieprzyjemne uczucie, nieprzyjemne, bo... nie myśl o tym Lucy, nie myśl, że na twojej twarzy znajduje się sok z łyko... o nie. Wytarła to natychmiast. Cofnęła się szybko, gdy wyciągnął w jej kierunku rośliny, przyjęła je, ale nie zamierzała jeść, nie była aż taką, przecież wszyscy dobrze wiemy!, idiotką. Ale jakąś jednak była, bo pchnęła zielskiem prosto w niego jak kilkoma kolejnymi losowo zebranymi jagodami. -Właśnie wykręciłeś numer na raz-dwa-trzy-śmierć-połącz! - rzuciła urażona i zanim na dobre odeszła ze stoiska, odwróciła się jeszcze aby krzyknąć coś do niego - A jednorożce nie istnieją, obudź się, SĄ IGRZYSKA.
[zt] |
| | | Zawód : Troublemaker Znaki szczególne : avatar © laura makabresku
| Temat: Re: Stanowisko roślin jadalnych Pon Sie 25, 2014 7:37 pm | |
| KONIEC PIERWSZEGO DNIA TRENINGÓWTen dzień z pewnością był pełen wrażeń, trybuci byli świadkami nietypowej bójki, można więc powiedzieć, że zabawa była przednia! Mistrz Gry jest dumny ze swoich podopiecznych i życzy im miłego wypoczęcia, bo już od jutra rozpoczną się kolejne treningi - miejmy nadzieję, że równie fascynujące!
Trybuci mogą pisać w tematach już od jutra, przypominamy o tym, że aby uzyskać punkt, trzeba przeprowadzić interakcję z Mistrzem Gry, Trenerem lub trybutem, napisać w lokacji minimum dwa spójne i sensowne posty. |
| | | Wiek : 38 lat Zawód : Doradca ds. Rozwoju i Infrastruktury Przy sobie : stała przepustka do KOLCa, telefon komórkowy, przepustka do Ośrodka Szkoleniowego Obrażenia : skrzywienie zawodowe
| Temat: Re: Stanowisko roślin jadalnych Wto Sie 26, 2014 11:22 am | |
| Doradca do Spraw Rozwoju i Infrastruktury niósł na obolałej szyi ciężką od przedwczorajszej whisky głowę, zachowując w miarę akceptowalną oraz czytelną dumę - krótko mówiąc, starał się sprawiać wrażenie kogoś, kto dzierży łopoczący na wietrze sztandar Nowego Lepszego Panem, a nie skacowany łeb. Nigdy nie pił alkoholu. Nigdy nie wąchał alkoholu. Nigdy nawet nie zerkał w stronę alkoholu… ale kiedy dotarła do niego wieść, że ma objąć stanowisko trenera w Siedemdziesiątych Szóstych Głodowych Igrzyskach, musiał się napić. A potem drugi raz, kiedy zrozumiał, że na pewno nie dotrze na pierwszy dzień treningów. Trzecie picie (po forma i do trzech razy sztuka) sobie odpuścił, wszystko z powodu idiotycznego zakazu wnoszenia alkoholu na pokład poduszkowców transportowych z Szóstki. W powietrzu nad Dystryktem uwijały się chmary ośmionogich i czteroskrzydłych much. Ich populacja, zaskakująco wysoka tego lata, niemal uniemożliwiała oddychanie na otwartych terenach i nikt na razie nie wiedział, jakie przyczyny stały za podobnym zjawiskiem. Sonny wychodził z dwóch prostych założeń - pierwsze mówiło o tym, że w przyrodzie wszystko ma swój sens… a drugie - że kompletnie nie obchodzą go wszędobylskie, srające na białe mundury Strażników Pokoju owady. Hamilton przed dwoma dniami wskoczył do poduszkowca odlatującego do Kapitolu dosłownie w ostatniej chwili. Przypiął się elastycznymi pasami do fotela miękkiego jak wosk i przymknął oczy, gdy maszyna ruszyła z zapierającym dech w piersiach impetem. Młodzieniec obok o wykoślawionym przez czynniki obiektywne obliczu spróbował popisać się przed swoją niebieskooką dziewczyną odpornością na przeciążenie. Siła d'Alamberta dosłownie rozpłaszczyła go na elastycznej podłodze i w takiej, dość oryginalnej pozycji, doleciał aż do granic Szóstki. Dwa dni później Sonny, z niejakimi problemami natury technicznej, w końcu dotarł do Kapitolu, o czym zwiastował ogromny poduszkowiec unoszący się w powietrzu od samego rana na Obrzeżach, posyłający centrum miasta drapieżny uśmiech szerokiego pyska. Nadgorliwiec, któremu pewnie płacono za nadgorliwość, darł się przez gigantofony z maszyny transportującej leki z Szóstki: - Nie zapominaj o obowiązkowych szczepieniach ochronnych! Robimy to bezinteresownie i bezboleśnie! Wyłącznie dla waszego dobraaa! - Altruiści. - mruknął Hamilton, pocierając zziębnięte dłonie. Jedno, krótkie słowo - a zabrzmiało jak przekleństwo. Na ulicy zacinanej deszczem odbywała się niewielka, pokojowa i propagandowa demonstracja nowej sekty czcicieli rządu, popierających organizację Igrzysk. Hamilton nie bez trudności przecisnął się przez zwarty tłum, po czym dotarł do pilnie strzeżonego wejścia prowadzonego do Ośrodka Szkoleniowego. Po drodze na salę treningową przejrzał gazetę w rozregulowanej, śpiewającej windzie, zapisał w pamięci kilka interesujących faktów i nie wiedzieć kiedy - wmaszerował na salę treningową, pogwizdując cicho pod nosem. Drugi dzień treningów powinien być spokojniejszy - a przynajmniej taką nadzieję żywił sam Sonny, podchodząc do stanowiska roślin jadalnych, rzucając obojętnie gazetę na krzesło i opierając się o stół z wyrazem twarzy świadczącym o najwyższym stopniu… … zainteresowania sytuacją na hali, oczywiście. |
| | | Wiek : 19 Przy sobie : kurs pierwszej pomocy Obrażenia : poparzona kwasem prawa dłoń, dodatkowo opuchnięta od ugryzienia szczura, głębokie rozcięcie na czole, poderżnięte gardło, śmierć
| Temat: Re: Stanowisko roślin jadalnych Wto Sie 26, 2014 12:51 pm | |
| /początek!
Kolejne stanowisko, kolejny dzień treningów, a wszystko po to, by wkrótce wrzucili wszystkich dwadzieścioro czworo na arenę, której proces projektowania przysporzył zapewne władzom sporo zabawy. Szkoda, że trybuci nie będą się bawili równie dobrze co nowa elita miasta. Nieprzyjemna perspektywa, zwłaszcza, że jeszcze kilka lat temu sam zasiadał na trybunach ciesząc oczy zmaganiami dzieciaków, często w jego wieku, nastolatków, którzy powinni zajmować się raczej zabawą, a nie wzajemnym mordowaniem. Jeszcze przed upadkiem starego porządku zdążył zauważyć, że nie wszystko w igrzyskach mu się podoba, ale dopiero w chwili, gdy sam miał stanąć naprzeciwko innych trybutów, dotarło do niego jak okrutna była to rozrywka. Wprawdzie tegoroczne igrzyska miały być formą zemsty na rebeliantach, tych drugich, ale prawdę mówiąc to już gubił się w tym kto w danej chwili walczył przeciwko komu. Rośliny jadalne. Przydatne zwłaszcza, gdy ma się przeżyć kilkadziesiąt dni na arenie wypełnionej przeróżnymi zasadzkami, w których skład z pewnością wchodziły także trujące gatunki zieleniny. Dobrze byłoby wiedzieć, na które warto zwrócić uwagę, by samemu sobie nie zaszkodzić. W zasadzie to przede wszystkim interesowały go te drugie, znacznie bardziej przydatne w zaistniałych warunkach. Część jadalnych gatunków znał, więc nawet zmuszony do żywienia się nimi jakoś sobie poradzi. Na koniec zada jeszcze jakieś pytanie na temat tego, co może zjeść, a nuż dowie się czegoś nowego. - Dobry - przywitał się z trenerem, gdy podszedł do odpowiedniego stanowiska. Poprzedniego dnia dowiedział się kilku ciekawych rzeczy na temat walki wręcz i jakkolwiek Ginsberg nie pałał do niego miłością, to jego wskazówki były naprawdę przydatne. Miejmy tylko nadzieję, że na arenie również zdadzą egzamin. - Trucizny - zaczął bez ogródek - Czego unikać, czym się zainteresować, co skutecznie unieszkodliwi przeciwnika? - bezpośrednia konfrontacja z przeciwnikami nie była tym, w czym się czuł najlepiej. Zdecydował się już co do taktyki. Będzie atakował z odległości, najlepiej z wykorzystaniem łuku. - Jest coś, czym można byłoby nasączyć groty strzał? - niezbyt szlachetne, ale z dnia na dzień w coraz większym stopniu wyzbywał się moralnych wątpliwości - Szybkie, skuteczne i najlepiej jak najmniej bolesne - skoro już miał w taki sposób eliminować współzawodników to przynajmniej niech będzie to jak najbardziej humanitarne, o ile w takiej sytuacji można o czymś takim mówić. Upodabniał się do swojego ojca, jakkolwiek walczyłby z tym przez całe życie, to rodzinne przekleństwo i tak go dopadło. Widać genów nie da się oszukać... |
| | | Wiek : 38 lat Zawód : Doradca ds. Rozwoju i Infrastruktury Przy sobie : stała przepustka do KOLCa, telefon komórkowy, przepustka do Ośrodka Szkoleniowego Obrażenia : skrzywienie zawodowe
| Temat: Re: Stanowisko roślin jadalnych Wto Sie 26, 2014 5:19 pm | |
| Czym tak właściwie była posada trenera dla członka rządu? Obowiązkiem? Nie. Okazją do zarobku? A skąd. Przyjemnością? Dla niektórych bez wątpienia… Hamilton traktował treningi jak interes. To nic więcej prócz interesu. Zamówienie, wykonanie, zapłata. Zlecenie, praca, profity. Dobrze ubrani, dobrze wychowani ludzie załatwiający po prostu swoje sprawy, oto trenerzy. Trybiki niezbędne do uruchomienia machiny sprawiedliwości, to z kolei trybuci. Przez długie lata swojego życia Sonny był wieloma postaciami. Uczniem. Posłańcem. Zawodnikiem. Zwycięzcą. Żołnierzem. Dowódcą. A teraz? Wygląda na to, że teraz Hamilton jest człowiekiem, który wyrównuje rachunki. Być może nie powinien przyjmować stanowiska trenera, być może nie powinien przykładać ręki do treningów dzieciaków, które nie wyjdą z areny żywce - przynajmniej dwudziestu trzech przypadkach. Nie powinien był. I nic go nie usprawiedliwia. Nie powinien, a teraz jest już za późno. Z drugiej zaś strony… kto mógł zrozumieć trybutów lepiej, jeśli nie człowiek, który kiedyś był jednym z nich? Tajniki przetrwania na Arenie, tajniki zabijania, tajniki godzenia się ze śmiercią, tajniki traktowania jej jako swojej towarzyszki… setki, tysiące informacji, których nie da się wpoić laikowi w kilka marnych dni, o czym przez dziesiątki lat przekonywały się dzieciaki z dalszych dystryktów. Wraz ze świadomością wielce prawdopodobnej śmierci rodził się strach - dokładnie taki, jaki odczuwał Sonny, przed dwudziestu jeden laty krążąc po podobnej sali treningowej. Był to lęk nieokreślony i na swój sposób codzienny… a jednak Hamilton nie potrafił przywyknąć. Przez kilka dni dzielących go od rozpoczęcia Igrzysk, próbował myśleć o lęku jak o towarzyszu podróży. Wiecznej podróży. No, może i nie wiecznej, ale i tak długiej. Nawet jeśli żyjesz tylko siedemnaście lat i akurat godziny dzielą cię od śmierci, to jednak jest to całe życie. A teraz? Teraz Sonny mógł jedynie czekać, przeświadczony o własnej nieśmiertelności (przecież przetrwał na Arenie pięć dni, jest w stanie przeżyć wszystko - o, słodkiej naiwności). Od dnia zwycięstwa jego życie było nieustannym czekaniem na coś, co być może nigdy nie miało nadejść. - Dla kogo dobry, dla tego… - kąciki ust Hamiltona podskoczyły nieznacznie do góry, gdy w dość nietypowy sposób został przywitany przez trybuta… ale jak mawiają - liczy się entuzjazm i wiara we własne siły, czyż nie? Sonny przez chwilę taksował wzrokiem młodego chłopaka (ile mógł mieć lat? Osiemnaście? Cholerna, zawyżona poprzeczka wieku, nigdy nie zgadniesz, czy nie stoi przed Tobą dwudziestoletni ojciec z trójką niemowlaków na utrzymaniu), po czym w końcu odskoczył od stołu, przybierając pozycję profesjonalisty. Zwłaszcza w temacie trucizn, sądząc po uniesionych brwiach Hamiltona. - Na dobrą sprawę wszystko zależy od rodzaju Areny, na które przyjdzie wam walczyć. - Sonny znowu uśmiechnął się do swoich myśli (do czegoś przecież musiał się uśmiechać) i naciągnął na dłonie sterylne, lateksowe rękawiczki, zupełnie jakby lada moment z wprawą domowego lekarza miał zamiar przeprowadzić lewatywę. Nieszczególnie przyjemna wizja, fakt. - Największe pole do popisu zaoferuje Ci architektura zalesiona, najlepiej, jeśli będzie częścią lasu równikowego i - wbrew pozorom - pustynia. Jednak organizatorzy bywają niezwykle pomysłowi, zatem nawet na skutej lodem Arenie będziesz mógł znaleźć najbardziej powszechne trucizny. - Hamilton ujął ostrożnie w palce niewielką, granatową, smakowicie wyglądającą kuleczkę - po chwili dołączyła do niej druga, minimalnie większa, o nieco jaśniejszym odcieniu. - Borówka kontra łykołak. Ten drugi to najbardziej powszechny igrzyskowy truciciel, morduje w ekspresowym tempie, ale dość łatwo go od różnić od bliźniaczej siostry borówki bądź jagody - jest ciemniejszy, a po zgniecieniu… - Sonny zacisnął palce gwałtownie, już po chwili ukazując trybutowi efekt zabiegu, czyli dwa rozgniecione owoce. - … jego sok znacznie rzadszy, wodnisty, szybciej wchłaniany przez organizm i ciemniejszy, tak, jak skórka. Łykołak to broń obusieczna, znają go niemal wszyscy. Równie dobrze Ty możesz próbować go użyć… - trener sięgnął po niewielki, śnieżnobiały ręcznik i z chorobliwą dokładnością wytarł w niego poplamione rękawiczki. - … jak i ktoś zechce wypróbować go na Tobie. - Hamilton oparł się dłonią o stół, taksując wzrokiem cały zestaw mniej bądź bardziej groźnych roślin, o które wspaniałomyślnie zadbali organizatorzy. - Mam wielu innych faworytów, znacznie bardziej skutecznych. Rącznik pospolity jest najbardziej prawdopodobnym gościem na Arenie, choć niewielu zna jego właściwości. Osiąga zwykle do trzech metrów wysokości, jednak w warunkach tropikalnych może być to aż dziesięć metrów, przybiera wtedy pokrój dużego krzewu lub małego drzewa o zdrewniałych pędach, w dodatku silnie rozgałęzionych. To najlepsza trucizna dla Twoich ewentualnych sojuszników - wystarczy jedno, małe ziarenko… - na białej rękawiczce zalśniło niepozorne nasionko, gdy Sonny wyjął je ostrożnie z niewielkiej probówki. - … aby po dwóch dniach nagle zmarli. Śmierć co prawda jest powolna i bolesna, jednak możesz być pewien, że bez problemu... oraz wzbudzania podejrzeń skutecznie wyeliminujesz przeciwników. - Hamilton ostrożnie wsunął ziarenko na swoje miejsce, niemal natychmiast sięgając po kolejną roślinę - o fioletowych kwiatach, wyglądającą zupełnie niewinnie. - Myślę, że to Cię zainteresuje. Oto tojad, zawiera akonitynę, czyli substancję o działaniu przeciwbólowym, stosowaną także w małych dawkach w leczeniu... ale w tych odrobinę większych potrafi zabić. Niegdyś nakładało tojad na czubek strzały podczas polowań, co skutecznie i szybko uśmiercało zwierzynę, dla człowieka wymagane jest spożycie bądź wprowadzenie tojadu do organizmu w nieco większej ilości. Śmierć może nastąpić w ciągu dwóch godzin… bądź dwóch minut, wszystko zależy od dawki. - Sonny postukał ostrożnie palcem w niewielką szybkę, za którą ukryty był jeszcze jeden okaz. - Modilgroszek pospolity, niewielkie pnącze, o pierzastych liściach i wijących się pędach. Roślina wydaje jaskrawoczerwone nasiona, opatrzone w miejscu szwu czarną plamką. Jest siedemdziesiąt pięć razy silniejsza od substancji zawartej w rączniku pospolitym, o którym już wspominałem. Do tego dochodzą oczywiście takie rośliny osłabiające jak szalej, owoce jemioły… a nawet niepozorne cebulki hiacynta. - przy każdej kolejnej nazwie powtarzał się ten sam scenariusz - stuknięcie w szybkę, za którą tkwiła omawiana roślina i uważna lustracja wyrazu twarzy trybuta, zupełnie jakby Sonny pragnął sprawdzić, czy ten wszystko zapamiętuje. |
| | | Wiek : 19 Przy sobie : kurs pierwszej pomocy Obrażenia : poparzona kwasem prawa dłoń, dodatkowo opuchnięta od ugryzienia szczura, głębokie rozcięcie na czole, poderżnięte gardło, śmierć
| Temat: Re: Stanowisko roślin jadalnych Wto Sie 26, 2014 10:24 pm | |
| Matthew długi czas próbował pogodzić się z tym, że za dosłownie dwa dni wrzucą go i dwadzieścioro troje innych zawodników na arenę, która została zaprojektowana w taki sposób, by nie wyszli z niej żywi. Pomimo wielu prób wciąż jeszcze nie mógł przyjąć tej informacji do siebie. Nocami leżał w łóżku wgapiając się tępo w sufit. W końcu zasypiał ze zmęczenia, ale szybko budził się z płytkiego snu. Znów zaczęły do dręczyć koszmary, które teraz rozgrywały się na arenie wypełnionej dziwnymi stworzeniami, pośród których prym wiódł nie kto inny jak ojciec Turnera. To wszystko nie dodawało mu pewności siebie, ale starał się zachowywać kamienną twarz w kontaktach z innymi trybutami, czy trenerami. Każda oznaka słabości mogła być gwoździem do jego trumny. - To nie ty wylądujesz na arenie - mruknął, więc niech lepiej ocenę tego, czy dzień jest dobry pozostawi owieczkom prowadzonym na rzeź - Czy raczej tego jak wielkimi sadystami byli projektanci... - dodał bardziej do siebie. Znając ich możliwości to spodziewać mogli się dosłownie wszystkiego. Coin zapewne też odpowiednio na nich wpłynęła, by 'urozmaicić' zawody i pokazać osobom stojącym za zamachem, że z nią nie ma żartów. Drgnął odrobinę widząc jak trener zakłada lateksowe rękawiczki, bezwarunkowy odruch. Matt miał nadzieję, że nie sa mu potrzebne do żadnej rewizji osobistej, tylko do pracy z truciznami, ale kto ich tam wie. Przywykł do tego, że ludzie mają naprawdę RÓŻNE 'zainteresowania'. Przysłuchiwał się uważnie temu co Sonny miał mu do przekazania, w końcu od każdej informacji mogło zależeć życie chłopaka, dlatego też pod nosem powtarzał kolejne zdania, by lepiej je wszystkie zapamiętać. Las równikowy. Pustynia. Arktyka. Borówka. Łykołak. Wszystko razem tworzyło dość dziwne połączenie, ale nikt nie oczekiwał po igrzyskach jakiejkolwiek racjonalności. - Podstawowa zasada... Nie dać się zabić - westchnął przyglądając się kolejny raz ciemnym jagodom - Jeżeli już ktoś postanowi mnie tym... poczęstować - skrzywił się na samą myśl o takiej możliwości - Odtrutki nie ma, ale da się jakoś spowolnić działanie trucizny? - z tego co było mu wiadome człowiek umierał już po minucie, ale może istniał jakiś sposób, by pożyć trochę dłużej. Rącznik. Pokiwał głową próbując zapamiętać jak wyglądało niewielkie ziarenko. Może się przydać, gdy nadejdzie konieczność wyeliminowania... sojuszników, których w tej chwili Matt nie posiadał. Dobrze to i nie. - Muszą je połknąć? Nie wystarczy wtarcie ich w ranę, czy coś takiego? - mało prawdopodobne, by ktoś na arenie zaufał innemu trybutowi i zjadł coś, co dostał od niego. Chyba, że znajdzie się ktoś aż tak bardzo nierozsądny... Informacji było naprawdę wiele, ale wszystkie przedstawione w przystępny sposób, więc spokojnie był w stanie większość z nich zapamiętać. Przede wszystkim te, które najbardziej go interesowały. Tojad, którym mógłby nacierać groty, ale nie był pewien, czy dawka byłaby wówczas odpowiednia do unieszkodliwienia przeciwnika. Znacznie bardziej ciekawszy pod tym względem wydawał się modligroszek. - Już sam sok jest śmiertelny? - najbardziej zależało mu właśnie na czymś, co można uzyskać w płynnej postaci. Był już pewien, że ograniczy kontakt z innymi trybutami do niezbędnego minimum. - Odtrutki. Są jakieś... - wziął głęboki oddech - Jakiekolwiek, które pozwoliłyby jakoś się odratować? - musiał uwzględnić możliwość, że to on padnie ofiarą jakiegoś truciciela, a wtedy dobrze byłoby wiedzieć, czy ma się zacząć żegnać ze światem, czy jednak jakieś szanse na przeżycie ma. Nawet te najmniejsze. |
| | | Wiek : 38 lat Zawód : Doradca ds. Rozwoju i Infrastruktury Przy sobie : stała przepustka do KOLCa, telefon komórkowy, przepustka do Ośrodka Szkoleniowego Obrażenia : skrzywienie zawodowe
| Temat: Re: Stanowisko roślin jadalnych Sro Sie 27, 2014 10:09 am | |
| Sonny doskonale wiedział, że teraz, w Ośrodku, największym wrogiem każdego trybuta nie jest nieumiejętność posługiwania się bronią czy brak podstawowej wiedzy, która pomogłaby im przetrwać na Arenie - na kilkadziesiąt godzin przed Igrzyskami tak naprawdę wszyscy liczyli się wyłącznie z jednym przeciwnikiem… a nosił on imię Czas. Czas nie jest przyjacielem. O nie. To podstępny wróg, najeźdźca, który zabiera swój haracz bez litości, bez chwili wahania. Każda chwila treningów jest na wagę złota, bo - prędzej czy później - zdobyta na nich wiedza przyda się na Arenie. Hamilton o tym wiedział, wiedzieli inni trenerzy, wiedzieli mentorzy… oraz Organizatorzy Igrzysk. I o ile dwie pierwsze grupy robiły wszystko, by przekazać trybutom jak największą ilość swego doświadczenia, o tyle ta trzecia liczyła wyłącznie na widowiskową śmierć… i nic więcej. - Co racja, to racja... - … jeśli się nie spiszę jako trener, mogę wylądować w o wiele gorszym miejscu. Sonny uniósł kąciki ust w ponurym uśmiechu, odczuwając wobec stojącego przed nim trybuta coś na wzór… sympatii? Nie, to zbyt wiele powiedziane. Raczej mimowolnego uznania - przynajmniej miał jasny pogląd na sytuację i nie łudził się, że ktoś uratuje go przed wstąpieniem na igrzyskową platformę. Hamilton znał podobne nastawienie z własnego doświadczenia - drugiego dnia treningów o mały włos nie zwymiotował na matę do ćwiczeń, wszystko przez supeł przerażenia, który nagle zawiązał się w jego żołądku. Jednak Sonny miał pewną, znaczącą przewagę nad wszystkimi zebranymi tutaj dzieciakami. Był zawodowcem. Może nie do końca wyszkolonym, do tego zbyt zarozumiałym, aby dołączyć do sojuszu swej partnerki z Dystryktu i dzieciaków z Jedynki… ale był zawodowcem. I poza oczywistym faktem, że trzeba zabijać, aby przetrwać, wiedział też, jak rozróżniać kilkadziesiąt rodzajów trujących roślin. Kto by pomyślał, że po tylu latach ta wiedza wciąż będzie przydatna? - Znam jeszcze drugą, podstawową zasadę, choć tego uczą na stanowisku walki. - jasne brwi podjechały nieznacznie do góry, gdy Hamilton zerknął w stronę rzeczonego stanowiska, jak zwykle przeżywającego największe oblężenie. - … dźgaj ostrym końcem noża. - stawy zatrzeszczały cicho, gdy Sonny poruszył obolałą głową na zdrętwiałej szyi, wsłuchując się uważnie w kolejne słowa trybuta. Odtrutka? W laboratoriach Kapitolu istniała, zsyntetyzowali ją przed dobrą dekadą, ale Arena… Arena to nie pachnący czystością szpital w stolicy Panem. - Jeśli połkniesz owoc, nie ma ratunku. Inaczej sprawa ma się z niewielką ilością soku, musiałbyś wtedy wywołać wymioty oraz za żadne skarby nie pić żadnych płynów, by nie rozprowadzić trucizny w organizmie i ewentualnie spowolnić jej działanie… ale nawet wtedy szanse powodzenia są niewielkie. - Hamilton zmarszczył lekko brwi, opierając się lekko o stół. Cóż, urok Igrzysk, zabić cię może wszystko, wszędzie i w choćby najmniejszej dawce… zasady brutalne niemal tak, jak rzeczywistość, w której przyszło im żyć. I umierać. - Możesz ugotować kilka ziarenek w niewielkiej ilości wody. Wtedy powstanie napar, który znacznie łatwiej… zaaplikować. Nie radziłbym jednak wcierania nasion w ranę, istnieje zbyt wielkie prawdopodobieństwo, że trucizna wda się w Twoje skaleczenie, nawet tak nieistotne jak na palcu. Ziarna są tak małe, że możesz je ukryć w niewielkiej porcji żywności, z którą trafią do organizmu. - Hamilton kiwnął lekko głową, doskonale pamiętając trzeci dzień swoich Igrzysk. Kiedy trybuci zaczęli odczuwać głód, nikt nie zastanawiał się, czy w uczynnie podanym przez sojusznika kawałku suszonego owocu jest trucizna… … zwykle była. - Tak, sok modligroszku jest najgroźniejszy, choć sam miąższ również zawiera substancje toksyczne. - Sonny zahaczył palcem o brzeg rękawiczki i zsunął ją z dłoni z cichym, niekoniecznie miłym dla ucha plaśnięciem - podobny zabieg czekał drugą rękę, która z niejaką ulgą powitała wolność bez trucizn. - Jeśli zatrujesz się rośliną… druga niestety nie będzie w stanie pomóc Ci pozbyć się toksyn z organizmu. Napar z pokrzywy lub z liści brzozy pozwoli go oczyścić a aloes ukoi oparzenia oraz pomoże podczas opatrywania ran, możesz również wypić jego sok. Najbardziej efektywny byłby bezoar… czyli kamień jelitowy, najczęściej zwierząt przeżuwaczy. Ma silny zapach piżma i wielu wkłada jego lecznicze działanie między bajki… ale na Arenie liczy się każda szansa, prawda? Jednak w przypadku zatrucia powoli działającą substancją, pomóc może wyłącznie mentor. - Sonny skinął lekki głową, niechętnie przyznając, że mentor uzależniony jest od sponsorów… a ci wolą obserwować śmierć, nie zaś od niej ratować. |
| | | Wiek : 19 Przy sobie : kurs pierwszej pomocy Obrażenia : poparzona kwasem prawa dłoń, dodatkowo opuchnięta od ugryzienia szczura, głębokie rozcięcie na czole, poderżnięte gardło, śmierć
| Temat: Re: Stanowisko roślin jadalnych Sro Sie 27, 2014 3:39 pm | |
| Można śmiało powiedzieć, że ich najważniejszym w tej chwili wrogiem był czas, ale jednocześnie najbardziej sprawiedliwym. Wszystkim dawał takie same szanse i tylko od nich zależało jak dobrze wykorzystają te kilka krótkich dni. Czego się nauczą i przede wszystkim, co zapamiętają. Tutaj chodziło o ich życie, więc chyba nie mieli większego wyboru. Każda minuta, a nawet sekunda była na wagę złota. Matt starał się do minimum ograniczyć czas poświęcany na sen i posiłki. Oczywiście nie do granic możliwości, bo pojawienie się na arenie skrajnie wyczerpanym byłoby równoznaczne z samobójstwem. Turner chyba wyparł ze świadomości fakt, że trenerzy zostaną równie surowo ocenieni co sami trybuci. Wprawdzie powinno to być oczywiste dla każdego kto chociaż trochę znał się na zasadach, którymi rządziły się wyższe sfery. Obojętnie, czy te obecne, czy poprzednie. Wszyscy byli tacy sami i każdym z nich kierował pierwotny popęd do krwawych widowisk. Wymioty? Były. Wczoraj wieczorem, już w apartamencie, w ukryciu przed wszystkimi. Naprawdę przejmował się tym, że ktoś mógłby od razu go przekreślić za okazywanie słabości. Dlatego też stawał wyprostowany dusząc w sobie większość emocji, które uderzały go ze zdwojoną siłą już po treningach. Rzucił krótkie acz wymowne spojrzenie w stronę stanowiska walki, na którym uwielbiany przez wszystkich naczelnik więzienia szkolił kolejne osoby. Matt po wczorajszym treningu wiedział jedno - plotki o Ginsbergu wcale nie były przekoloryzowane. Mężczyzna wzbudzał niepokój, wystarczyła sama jego obecność. Jeżeli organizatorom zależało na tym, by arena była przerażającym miejscem to najlepiej będzie wrzucić tam Gerarda. Może Turner trochę wszystko wyolbrzymiał, ale jedno jest pewne: nie chciałby natknąć się na naczelnika w ciemnym zaułku, ani tym bardziej trafić do jego więzienia. Kąciki jego ust uniosły się lekko mimowolnie ku górze na wzmiankę trenera o dźganiu ostrym końcem noża. - Tak, tego nas nauczyli - jak i kilku innych rzeczy, do których zaliczało się to, że zasady fair play ich nie obowiązują. Trochę przerażające, ale nie dało się ukryć, że w igrzyskach chodziło o to, by wyeliminować innych. Za wszelką cenę, bez skrupułów i zbędnych rozmyślań. - Wymiotnica - chyba każdy nawet średnio zorientowany człowiek wiedział, że roślina o takiej nazwie ma jedno, konkretne zastosowanie - Na wymioty, prawda? - a może po prostu Matt sobie coś ubzdurał? Kolejna rzecz, o której musiał pamiętać. Nigdy, ale to NIGDY, pod żadnym pozorem nie brać od kogoś jedzenia. Nawet gdyby przymierał głodem. - Okej - pokiwał głową układając to sobie w głowie - Tam każda szansa jest na wagę złota - westchnął ciężko świadomy, że od chwili, gdy wejdą na arenę każda minuta jego życia będzie kręciła się wokół przeżycia. - Jesteśmy zdanie na łaskę kogoś, kto wolałby jednak oglądać krwawe walki... - to dodał już do siebie ostatni raz przyglądając się roślinom ułożonym na stoliku. - To... - zawahał się kilka razy omiatając stanowisko wzrokiem i upewniając się, że zapytał o wszystko co go interesowało - Wszystko - powiedzenie tego głośno brzmiało nieco gorzej niż w jego głowie - Dziękuję... - to szkolenie naprawdę mu pomogło, miejmy tylko nadzieję, że uda mu się coś z nich wykorzystać na arenie przed ewentualną... śmiercią.
z/t |
| | |
| Temat: Re: Stanowisko roślin jadalnych | |
| |
| | | | Stanowisko roślin jadalnych | |
|
Similar topics | |
|
| Pozwolenia na tym forum: | Nie możesz odpowiadać w tematach
| |
| |
| |
|