|
| |
Autor | Wiadomość |
---|
Wiek : 18 Zawód : drobny złodziejaszek Przy sobie : aparat fotograficzny, zapalniczka, tygodniowy zapas kawy, scyzoryk wielofunkcyjny, latarka z wytrzymałą baterią, wytrych Znaki szczególne : nieodparty urok Obrażenia : niezagojona rana postrzałowa prawego barku, obtarte wnętrze prawej dłoni
| Temat: Zaułek Nie Cze 29, 2014 8:46 pm | |
| First topic message reminder :... |
| | |
Autor | Wiadomość |
---|
Wiek : 39 lat Zawód : Artysta Przy sobie : Szkicownik, ołówek, długopis. Obrażenia : Nie ma
| Temat: Re: Zaułek Nie Wrz 28, 2014 11:09 pm | |
| Znowuż nie każdy człowiek chce od razu jej krzywdy, więc obniżenie czujności, a tym samym odsłonięcie się na rozmowę z Albertem nie niosło za sobą żadnego ryzyka. Jednak Grimmick to Grimmick. Równie dobrze mogła właśnie trafić na Gerarda, a wtedy nie byłoby tak wesoło. Grunt to dobrze wybadać osobę, z którą ma się do czynienia. Szczerze mówiąc Albert nie miał z tym większych problemów. Można to zrzucić na jego umiejętności aktorskie i łatwe rozpoznawanie kłamstw, a można takie twierdzenie oprzeć również na jego wieku, ale jedno jest pewne. Mężczyzna nie ufa zbyt wielu osobom. Nawet gdy spędza z kimś więcej czasu, to i tak podchodzi do tego z możliwie jak największym dystansem. Czasem wystarczy kilka godzin, żeby wszystko obróciło się do góry nogami. Skoro może się tak stać z życiem, to czemu nie miałoby to dotyczyć przyjaciół? Ależ Draven mogła go o to zapytać. Oczywiście odpowiedziałby jej, że ma tak od urodzenia, co było oczywistym kłamstwem, ale naprawdę niewiele osób wiedziało jego spotkaniu z rebeliantami i oporowi przeciwko ich polityce. Skoro nie chciał śpiewać do muzyki, którą mu zagrano, to postanowiono go zwyczajnie uciszyć i jak widać zrobiono to całkiem skutecznie.A co do sztuki to problem jest taki, że ludzi uśmiechniętych spotyka się każdego dnia. Takie obrazy nie zmuszają odbiorcy do zastanowienia się nad ich drugim dnem. Po prostu spoglądają na płótno, widza uśmiech, sami się uśmiechają i idą dalej. Natomiast jeśli ktoś zobaczy smutną Florę namalowaną farbami, to od razu będzie starał się dociec dlaczego ma taką minę, a nie inną, dlaczego siedzi w tak ciemnych zaułku. Oczywiście jeszcze jakaś część z odbiorców po prostu dopasowałoby tę scenę do jakiegoś okresu ze swojego życia. Człowiek był taką istotą, że akurat negatywne odczucia i przykre wspomnienia oddziaływały na niego najmocniej. Najbardziej zapadały w pamięć i najbardziej też chciały być z niej wyrzucone. Właśnie do tych zakamarków umysłu chciał docierać Grimmick każdym kolejnym dziełem. Jeśli zaś chodzi o pochwały pod jego adresem, to jakoś nie zwracał na nie uwagi. Oczywiście cieszyło go, że odbiorca jego sztuki jest zadowolony z efektu jego pracy, ale nie zamierzał popadać w samozachwyt. Albert widział tutaj jeszcze wiele rzeczy, które musi poprawić, żeby całość wyszła tak, jak planował od samego początku. Tymczasem jednak szturchnął Florę delikatnie w bok i uśmiechnął się dość niemrawo. Starał się ją jakoś pocieszyć, chociaż wiedział, że kompletnie robić tego nie umie. W końcu sam myślał podobnie do niej, więc dziwnym byłoby radzenie jej w takiej sprawie. W każdym razie nie miał swojego szkicownika, więc i tak zbyt wiele zrobić nie mógł. Przedstawić się jednak musiał i właśnie dlatego przybliżył się trochę do Draven, ale tylko po to, żeby na kawałku kartki ze szkicownika napisać swoje dane osobowe. Był to dosłownie mały różek, bo na więcej niestety nie mógł sobie pozwolić. Albert Grimmick. Przedstawił się prawdziwymi personaliami, bo nie było żadnego sensu ich ukrywać. Teraz natomiast wyjął z kieszeni swoją staromodną fajkę i po chwili nabił ją tytoniem oraz podpalił zapałką. Jako pierwszy wziął kilka małych buchów, ale oczywiście chciał tez poczęstować swoją rozmówczynie. Paliła papierosy, ale czy kiedyś próbowała tytoni z fajki? To kompletnie inna liga! |
| | | Zawód : Troublemaker Znaki szczególne : avatar © laura makabresku
| Temat: Re: Zaułek Sob Lis 15, 2014 1:59 am | |
| Przeskok czasowy przenosi nas do pierwszej połowy września 2283. Rozgrywka może zostać dokończona w retrospekcjach. |
| | | Wiek : 24 lata Zawód : Artysta malarz Przy sobie : nóż ceramiczny, gaz pieprzowy
| Temat: Re: Zaułek Pon Maj 04, 2015 7:05 pm | |
| /po misji dni parę
Boże w niebiesiach, zdążył pomyśleć Lenny i chwilę później całe jego ciało owiał pęd powietrza. Spadał z dachu. I chyba za chwilę zginie. Nie dane mu było jednak zastanowić się głębiej nad tą kwestią, gdyż kilka sekund później poczuł ogromny ból w prawym boku. Spadając, najwyraźniej otarł się o jakiś wystający oraz wyjątkowo ostry pręt i rozdarł nową koszulę. A także nabawił się nowej rany. Świetnie, nie dość, że roztrzaska sobie głowę o beton to jeszcze się wykrwawi. Już czuje potoki krwi wydobywające się z rozcięcia i chyba zaczyna mu się robić słabo. Czarno to widział, naprawdę czarno. I to nie tylko dlatego, że jest już właściwie noc. Przed upadkiem Lennartowi nawet nie udało się krzyknąć, był zbyt zaskoczony całym zajściem, by wydobyć z siebie jakikolwiek dźwięk. Ale to nawet lepiej, będąc w środku Dzielnicy Rebeliantów nie chciałby zwracać na siebie uwagę za bardzo. Właśnie w tym celu, jak zwykle, właściwie, w miarę możliwości poruszał się po dachach budynków, gdzie był właściwie niewidoczny i względnie bezpieczny. Zwinność pozwalała mu czuć się komfortowo na takich powierzchniach, co właściwie powinno być dobre… z tym, że w tym wypadku niekoniecznie. Dzisiaj wywinął orła już dwa razy, za każdym razem dlatego, że źle obliczył odległość. Po raz pierwszy potknął się i wylądował w plątaninie jakiś starych drutów, przez co miał poharatane ręce do łokci i trochę lewą stronę szyi, a drugi raz… a drugi raz miał miejsce właśnie w tej chwili, a jego skutki pozna już za kilka sekund. I poznał. Wylądował na ziemi. Dziwnie miękko i śmierdząco. Bardzo śmierdząco. W tej chwili poczuł wewnętrzne rozdarcie –nie wiedział, czy powinien najpierw dziękować wszystkim bogom (a zwłaszcza temu w niebiesiach), że jednak przeżył, zatkać nos i narzekać na smród, czy chwycić się za prawy bok i wyć z bólu. Kwestie estetyczne okazały się jednak najważniejsze, gdyż Lenny już chwilę później cicho postękując zaczął się czołgać w stronę ściany kontenera, by jak najszybciej przez nią przejść. Przejść może nie przeszedł, raczej się wytoczył i spadł z głuchym odgłosem na ziemię, jednocześnie wydobywając z siebie głośniejszy jęk bólu. Za chwilę umrze, sam, w męczarniach, zalany krwią i śmierdzący jakimiś odpadkami (wolał nie wiedzieć dokładnie jakimi). To przykre, naprawdę. Już wolałby zginąć od jakiejś kuli w boju, to byłaby godna śmierć, a nie taka przez swój własny błąd, w zaułku, w sąsiedztwie sterty śmieci. Szlachcice nie powinni tak ginąć. Jęcząc co chwilę, że go boli i powstrzymując cisnące się do oczu łzy, Lennart ostatkiem sił podniósł się z ziemi i na czworakach schował się za kontener, planując poczekać do późnej nocy (a raczej do momentu, w którym uzna, że ustoi na nogach – ból był naprawdę paraliżujący), aż ulice nieco się przerzedzą. Tam przysnął rękę do miejsca, gdzie powinna znajdować się rana. W końcu musiał ją uciskać, nie mógł sobie pozwolić na większą utratę krwi, to by go zbyt osłabiło! Już i tak lało się z niego pewnie strumieniami, aż dziw, że nie zostawił po sobie krwawej smugi na ziemi. To pewnie jego najnowsza, choć teraz i tak już do wyrzucenia, koszula tak świetnie wchłaniała ciecze. Osobiście i publicznie zarekomendowałby produkty tej firmy, gdyby nie fakt, że był poszukiwanym zbiegiem. Cóż, będą musieli obejść się bez jego dobrego słowa, za to w myślach obiecał sobie, że jeśli tylko wyjdzie z tego cało, na pewno jeszcze coś od nich kupi. Na pewno. Nie chciał tylko patrzeć na tę ranę, ponieważ był pewien, że gdyby tylko to zrobił, niechybnie straciłby przytomność. A akurat w tym momencie wolałby tego nie robić. |
| | | Wiek : 27 lat Zawód : menadżer 'Vanillove' oraz działacz społeczny Przy sobie : dowód, telefon, prawo jazdy Znaki szczególne : nieobecne spojrzenie, lekko powiększona tarczyca Obrażenia : problemy z tarczycą
| Temat: Re: Zaułek Czw Maj 07, 2015 11:56 am | |
| / parę dni po spotkaniu nad rzeką
Zakupy na ostatnią chwilę, tuż przed zamknięciem sklepu były jedną z jego ulubionych części dnia. Przychodził zwykle do jednego, dobrze już znanego marketu w późnych godzinach wieczornych, gdy oprócz niego oraz garstki klientów, wśród stoisk i wysepek przechadzało się sporo członków personelu próbujących zamknąć kolejny długi dzień sprzedaży. Po zostawieniu auta przed budynkiem, wziął nieduży, plastikowy koszyk, po czym powoli przechadzał się pomiędzy kolejnymi alejkami, po drodze przystając, aby zabrać tylko te produkty, których naprawdę potrzebował. Muzyka cicho sączyła się z zawieszonych na ścianach głośników, a wokół nie było śladu żywej duszy i dzięki temu mógł spokojnie zastanowić się nad kupowaną żywnością. Wybór może nie należał do najtrudniejszych, a ilość zakupów mieściła się w granicach pięciominutowego spaceru między półkami przeciętnego człowieka, lecz on nie lubił się spieszyć. Odnajdywał przyjemność w tych drobnych, powolnych czynnościach, które skutecznie odciągały jego uwagę od codziennych problemów. Jak, na przykład ostatnie spotkanie nad brzegiem rzeki. Zdał sobie sprawę, że ogląda poustawiane w rządku słoiki na kawę, podczas gdy w domu miał jeszcze dwa opakowania, a w dodatku tej samej, oryginalnej firmy, której używa się w kawiarni! Z zażenowaniem odsunął, sięgając po koszyk, a potem kierując swe kroki prosto w stronę kas. Kolejka na szczęście nie była długa (właściwie zastanawiał się, czy dwie osoby przed nim zasługiwały na miano „kolejki”), więc już po chwili pakował zakupy w plastikową torbę i wychodził z marketu, nie mając nawet czasu nad zastanowienie się nad wspomnianym wydarzeniem. Na zewnątrz chłodny, listopadowy wiatr wdarł się pomiędzy poły rozpiętej kurtki, przewiewając go na wskroś. Przyspieszył więc z zamiarem jak najszybszego dostania się do samochodu czekającego parę metrów za sklepem. Zaczął już poklepywać się po kieszeniach w poszukiwaniu kluczyków, gdy nagle usłyszał za sobą jakiś hałas. Błyskawicznie odwrócił się w tamtym kierunku, bez zastanowienia próbując przebić wzrokiem ciemność zaułka. Oczywiście nic z tego nie wyszło, dostrzegał tylko ciemne zarysy ścian oraz śmietnika pod jedną z nich. Na wszelki wypadek jeszcze przez moment uważnie przyglądał się niewielkiej uliczce okrytej zasłoną nocy, oczekując że już po chwili wyłoni się z niej bezdomny lub pijak, ale zamiast tego dostrzegł ruch przy kontenerze, a potem usłyszał głuchy odgłos oraz jęk. Czuł się kompletnie zdezorientowany. Co to było? Zwierzę czy człowiek? I czy na pewno wszystko z nim w porządku? Przez chwilę miał dylemat. Mógł udać, że niczego nie widział ani nie słyszał, wsiąść do auta i pojechać prosto do domu, zapewne tym samym skazując się na ciekawość dręczącą go przez kilka następnych dni albo podejść i sprawdzić, co takiego właśnie się tam wydarzyło, narażając się na atak ze strony ofiary. A co jeśli to złodziej, który w ten sposób zwabia swoje ofiary? A co jeśli to ofiara złodzieja, która nie może sobie sama poradzić? Westchnął na głos. Czekanie mu nie pomagało. Z jednej strony bał się podejść bliżej, a z drugiej ciekawość już nie dawała mu spokoju. Spojrzał z utęsknieniem na czekający samochód, wyciągnął w końcu kluczyki, odłożył zakupy na wolne siedzenie oraz zamknął go z powrotem. W zamian sięgnął po telefon, włączył aplikację z latarką i powoli ruszył przed siebie. Był zdenerwowany. Czuł jak wszystkie mięśnie w jego ciele napinają się, słyszał walące w piersi serce, w każdej chwili będąc gotowym do ucieczki. Maniakalnie oświetlał każdy fragment przestrzeni, jakby naprawdę spodziewał się, że lada moment wyskoczy stamtąd psychopata z nożem w ręku, zabije go w tym cholernym zaułku, a zanim ktokolwiek znajdzie to, co z niego zostanie, on, pod wpływem tych wszystkich toksyn, zdąży się już dawno rozłożyć. Z tą myślą minął śmietnik i doszedł niemalże do końca uliczki, a gdy nadal nic się nie stało, uspokoił się nieco. Jak zawsze niepotrzebnie się tak nakręcał. Najwidoczniej coś mu się przywidziało, a te dziwaczane odgłosy musiało spowodować zwierzę zamieszkujące ten teren. Najwidoczniej zmarnował kolejnych parę minut swojego cennego czasu. Leonard Madden, uosobienie cnót obywatelskich, najpierw ratuje zagubioną dziewczynkę, a teraz bezdomnego kota. Prychnął cicho, odwracając się z zamiarem powrotu, gdy nagle snop światła przypadkowo natrafił na coś przy kontenerze. Zatrzymał się, przyglądając uważnie siedzącej na ziemi postaci i nie wiedząc, jak zareagować. Nie był to pierwszy lepszy bezdomny, nie był to też złodziej, choć do kryminalistów chyba można było go zaliczyć. Zszokowany Leo, w geście czystości zamiarów, podnosił powoli ręce do góry, początkowo nie dostrzegając szkarłatnej cieczy zdobiącej ciało poszukiwanego, ale mając przed oczami jedno zdanie „Poszukiwany za zabójstwo”. Jednak gdy w końcu zauważył, że tamten nie wygląda jakby był w pełni sił, opuścił dłonie i wyłączył latarkę. – Nikogo nie widziałem – wydusił z siebie, nie wiedząc, czy kierował te słowa bardziej do siebie czy do niego i czy nie powinien przypadkiem już zacząć uciekać. |
| | | Wiek : 24 lata Zawód : Artysta malarz Przy sobie : nóż ceramiczny, gaz pieprzowy
| Temat: Re: Zaułek Nie Maj 10, 2015 10:08 pm | |
| Chyba czekała go bardzo smutna śmierć. Wszystko wskazywało na to, że wykrwawi się w ciemnym zaułku, sam jak palec, bez przyjaciół obok… którzy pewnie przez wiele następnych dni będą zachodzić w głowę, co się z nim stało. Może dowiedzą się z telewizji, może z gazet, że jakiś patrol Strażników Pokoju znalazł w brudnym zaułku jego zwłoki. Istniała także opcja, w której Strażnicy Pokoju znajdują go jeszcze zupełnie żywego, zabierają do szpitala, stamtąd trafia prosto na przesłuchania, a potem na egzekucję, ale nad tym wolał w ogóle się nie zastanawiać. Myślenie o swojej śmierci tutaj było poniekąd pocieszające. Znaczy, naturalnie chciałby jeszcze trochę pożyć, ale z dwojga złego chyba naprawdę wolał wykrwawić się tutaj, niż trafić pod opiekę jakiegoś mistrza tortur. Teraz przynajmniej nie bolało go tak mocno, jak podczas przesłuchań (choć ból i tak był niemal porażający), a Lenny miał nieprzyjemnie przeczucie, że tym razem przesłuchania mogłyby skończyć się dla niego jeszcze gorzej. Bo, na przykład, trafiłby akurat na naczelnika więzienia… Tak, zdecydowanie wolałby, by jego życie skończyło się tutaj. Stwierdzenie tego faktu jednak nawet w najmniejszy stopniu nie przeszkadzało mu w dalszym użalaniu się nad sobą. Lennart cierpiał i bardzo żałował, że w pobliżu nie ma nikogo, z kim mógłby się tym podzielić. Gdyby ktoś mógł go wesprzeć, na pewno wszystko byłoby mniej nieprzyjemne, już nawet pomijając fakt, że owa osoba mogłaby wezwać pomoc. Dobrze byłoby chociaż usłyszeć czyjś uspokajający głos, zapewniający go, że ten okropny ból to nic, to zaraz przejdzie, że niedługo wszystko będzie dobrze. Silny, piekący ból odczuwalny na prawym boku wcale nie nastrajał go pozytywnie. Sprawił, że tylko zwinął się w kłębek na zimnym chodniku, zaciskając z całych sił zęby i przyciskając rękę do rany. Nawet nie czuł za bardzo tych zadrapań na dłoniach, cały ból skoncentrował się tylko w tym jednym miejscu. Lenny zastanawiał się, ile krwi już mógł stracić i czy to, że jest mu tak zimno to wina właśnie utraty krwi, czy po prostu tego, że nadszedł już listopad i temperatura nocami znacznie malała, a on wcześniej nie odczuwał tego tak bardzo, gdyż cały czas był w ruchu. Trudno było to rozgryźć. Rozmyślanie o swoich obrażeniach tak go pochłonęło, że z początku zupełnie nie słyszał, że ktoś postanowił wejść w ten zaułek. Dopiero jakaś słaba poświata i czyjaś sylwetka zwróciły jego uwagę na tyle, że natychmiast zamarł. O nie, nienienie, oby to nie był żaden Strażnik! Los naprawdę mógłby się nad nim zlitować i nie dostarczać mu już żadnych rozrywek. A już na pewno nie takich, w których jego dni są policzone. Lenny wstrzymywał oddech, uważnie obserwując mężczyznę oglądającego prawie każdy zakamarek zaułka, lecz dziwnie pomijający akurat ten, w którym leżał on. Kiedy uważniej mu się przyjrzał, dostrzegł, że nie miał na sobie munduru, ale to wcale nie znaczyło, że mógł się uspokoić. Przecież nic nie stało na przeszkodzie, żeby nieznajomy był Strażnikiem w cywilu albo rebeliantem nienawidzącym Kapitolińczyków. Niespodziewany przybysz najwyraźniej go nie zauważył i to tylko bardziej skłaniało Lennarta do tego, by powstrzymywał się od wszelkiego ruchu… naprawdę wszelkiego, bał się nawet oddychać w obawie, że zostanie usłyszany. Robienie za posąg jednak na nic się nie zdało, gdyż mężczyzna, obejrzawszy całą uliczkę, dostrzegł go w drodze powrotnej. I najwyraźniej był przerażony tym, kogo dostrzegł. Bycie rozpoznawalnym w innych okolicznościach pewnie mile połechtałoby jego ego, ale teraz zdecydowanie bardziej wolałby pozostać zupełnie anonimowy. Jednak, jakby nie patrzeć, nieznajomy może być jego jedyną deską ratunku, dlatego chyba spróbuje nawiązać z nim kontakt. – Byłoby mi niezmiernie miło, gdyby jednak pan zauważył. I nie zechciał wezwać Strażników, wtedy byłbym wniebowzięty – odezwał się bardzo uprzejmie, choć mówił z niejakim trudem – artykułowanie słów zza zaciśniętych zębów to całkiem skomplikowana sprawa – starając się nawet uśmiechnąć. – Byłbym również dozgonnie wdzięczny, gdyby zechciał mi pan pomóc. Widzi pan, uległem… eee, małemu wypadkowi i obawiam się, że niedługo umrę, a mimo wszystko naprawdę nie chciałbym tego… rozumie pan – powiedział dramatycznym głosem. – Naprawdę nie chcę naciskać, ale jest pan moją jedyną nadzieją. I słowo honoru, że nie mam ze sobą broni. Miałem, ale już nie czuję jej w kieszeni, musiałem ją zgubić po drodze – wyznał z odrobiną zażenowania w głosie. Ale cóż, gubienie swojej jedynej broni w tak głupiej sytuacji było naprawdę żenujące. Więcej się nie odezwał, jedynie wpatrywał się w nieznajomego z naprawdę olbrzymią nadzieją w oczach. |
| | | Wiek : 27 lat Zawód : menadżer 'Vanillove' oraz działacz społeczny Przy sobie : dowód, telefon, prawo jazdy Znaki szczególne : nieobecne spojrzenie, lekko powiększona tarczyca Obrażenia : problemy z tarczycą
| Temat: Re: Zaułek Sob Maj 16, 2015 11:00 pm | |
| Nie często miał okazję znaleźć się w podobnej sytuacji. Chyba z przyzwyczajenia, jak tylko mógł, trzymał się z daleka od wszelkich zagrożeń, unikał opuszczonych miejsc, typów spod ciemnej lampy i całej tej defilady potencjalnych niebezpieczeństw wyzierających z prawie każdego zakątka życia przeciętnego człowieka. Zawsze starał się przestrzegać podstawowych zasad, jakie matka wpaja dziecku od małego. Od czasów zakończenie rebelii nawet nie nosił przy sobie broni, w duchu obawiając się, że sama jej obecność będzie ściągała na niego niepotrzebne kłopoty. Dlatego właśnie tak bardzo nurtowało go, dlaczego tym razem z własnej, nieprzymuszonej woli wlazł do tego zaułka, wpadając wprost pod nos członka Kolczatki. Może po ostatnim razie, kiedy wykazał się iście obywatelską postawą, obudziły się w nim, do tej pory uśpione, pokłady empatii albo chociaż minimalne poczucie przynależności do społeczeństwa i bycia użytecznym? Szczerze wątpił. Jeśli kiedykolwiek odzywało się w nim coś na kształt tamtych uczuć, to głównie wtedy, kiedy określone zachowanie miało przynieść mu potem pewne korzyści, a tym razem przecież tak nie było. Choć nie przyznawał się nawet przed samym sobą, czuł, że rozwiązanie było o wiele prostsze. Tym razem podświadomie szukał głupiego pretekstu, żeby tylko móc wybrać numer Victora i stwierdzić, że potrzebuje jego pomocy, żeby mogli się znowu zobaczyć, zamienić parę słów. Do tej pory czuł niczym nieuzasadnioną obawę przed dzwonieniem do niego bez powodu, jakby zamiast swojego prywatnego numeru, strażnik podał mu numer na posterunek. A teraz? Teraz bez większych problemów mógłby skontaktować się z nim, porozmawiać, pomóc i jakoś mile zakończyć ten dzień – w wesołej, przyjacielskiej atmosferze, z poczuciem podjęcia właściwej decyzji. Tymczasem znalazł się w dość niekomfortowym położeniu. Aż za dobrze kojarzył twarz chłopaka z mediów. Ponad to wiedział, że jego obowiązkiem jest poinformowanie odpowiednich osób o jego pobycie w tym miejscu, ale tym razem ten obowiązek nie wydawał się równoznaczny z chęciami. Pomimo otaczającej go ciemności, przed oczami nadal miał widok postaci zwiniętej przy śmietniku, umazanej krwią i ogólnie wyglądającą na potrzebującą. Jakiś głos w jego głowie mówił mu, że już dawno powinien uciec, zapominając o niespodziewanym spotkaniu, najlepiej we własnym, bezpiecznym, ciepłym domu, gdzie pod ręką miał wszystko, czego tylko potrzebował. Tym samym musiałby skazać tego człowieka na łaskę i niełaskę kolejnego przechodnia, który mógłby być strażnikiem pokoju. A Leo wiedział, jak to jest ze strażnikami, a przynajmniej, jak to musiałoby być, gdyby dzisiaj również należał do Kolczatki. Poczuł zimny dreszcz na plecach, choć przecież dalej miał na sobie kurtkę. Chyba głównie to uczucie pozwoliło mu pozostać w tym samym miejscu. Później pojawił się też niewyraźny głos i pomimo tego, że początkowo zamierzał zignorować całą sytuację, wysłuchał go, choć nie odważył się jeszcze raz zapalić latarki, nie wspominając o podejściu bliżej i udzieleniu pomocy. Skrzywił się, gdy tamten wspomniał o bliskiej śmierci i wyraźnie zasugerował mu, że mógłby go poratować. Nie widział się w roli sanitariusza ani nikogo takiego. A gdy wspomniał o broni, Leo tylko ściągnął brwi, przez dłuższą chwilę myślał w ciszy, aby koniec końców wyrzucić z siebie - …nie jestem pewien… Chyba nie powinien zostawiać człowieka w potrzebie i to jeszcze w tak okropnym stanie, przy śmietniku i to jeszcze w listopadową noc, gdy temperatury spadają już poniżej zera. Z drugiej strony, gdyby po raz kolejny pobawił się w bohatera, musiałby też narazić siebie. A jeśli ktoś by ich złapał? Status poszukiwanego naprawdę nie stanowił szczytu jego marzeń i byłby w stanie zrobić wszystko, byle tylko uniknąć takiego losu. Westchnął na głos, bo zdawało mu się, że decyzja może poważnie zaważyć na jego życiu. Nie chciał opuszczać swojego cudownego domu, porzucać tych wszystkich dobrodziejstw, jakie podarowała mu stolica i nie chciał też do końca życia (ewentualnie przez parę najbliższych dni) zastanawiać się, co stało się z tym człowiekiem. A jeśli zobaczyłby jego twarz w telewizji? Zapewne miałby wyrzuty sumienia, może nie jakieś koszmarnie duże, ale jednak, tak jak w każdym innym przypadku. Czyli i tak źle. Czuł, że powinien coś powiedzieć, zdecydować, bo takie trzymanie w niepewności umierającego na pewno podchodziło pod jakiś rodzaj znęcania się, a Leo był ostatnią osobą, którą można by posądzić o zapędy psychopatyczne. – Powiedz mi, dlaczego nie miałbym cię tu zostawić? Dlaczego miałbym narażać się dla ciebie? – zapytał ciszej, w końcu odkrywając przed samym sobą, że chyba nigdy nie mógłby aspirować na ten obywatelski ideał, który ostatnimi czasy próbował zdominować jego osobę. Może dlatego, że w nowym Panem bycie kimś takim oznaczało złamanie niejednej zasady moralnej?
Ostatnio zmieniony przez Leonard Madden dnia Wto Maj 19, 2015 9:46 pm, w całości zmieniany 1 raz |
| | | Wiek : 24 lata Zawód : Artysta malarz Przy sobie : nóż ceramiczny, gaz pieprzowy
| Temat: Re: Zaułek Wto Maj 19, 2015 7:24 pm | |
| Chyba powinien przestać pytać sam siebie, czy nie może już być gorzej, bo za każdym razem okazywało się, że owszem, może. Co prawda również za każdym razem okazywało się, że jednak jest w stanie wyjść z całej sytuacji mniej lub bardziej poobijany, ale mimo wszystko cały, jednak miał świadomość tego, że ta dobra passa kiedyś się skończy. Że Los wykrzywi do niego usta w złośliwym uśmiech, powie coś w stylu „pora na ciebie, bratku” i tak się skończy jego egzystencja na tym smutnym padole. Nic nie trwa wiecznie. Właściwie kto wie, czy nie nastąpi to jeszcze dzisiaj, bo kiedy zadał sobie pytanie, czy nie może być gorzej, usłużny Los szepnął mu, że owszem, może i przysłał do tego zaułka kogoś. Bliżej niezidentyfikowanego obywatela Dzielnicy Rebeliantów, mogącego być zarówno zwykłą szarą myszką, jak i szpiegiem Adlera albo nawet członkiem rządu (poniekąd wychodziło na to samo). Pytanie więc brzmiało: jak dużego miał pecha? Po raz kolejny modlił się do wszystkich znanych mu bogów (miał tylko nadzieję, że nie nadwyręża ich dobroci), by i tym razem pomogli mu wyjść cało z tej sytuacji. Do tej pory jeszcze się na nich nie zawiódł, dlatego liczył na to, że jego (naprawdę gorliwe) modlitwy i tym razem odniosą pozytywny skutek (mężczyzna okaże się być członkiem Kolczatki i przynajmniej sprawnym pielęgniarzem? Chyba nie prosi o zbyt wiele?). Trafiło mu się szczęście w nieszczęściu, a uściślając – wielka niewiadoma. Nieznajomy nie był członkiem Kolczatki, ale jego reakcja na widok leżącego rannego poszukiwanego nie wskazywała również na to, by przynależał do rządu (w innym wypadku albo właśnie dobijałby Lenny’ego, albo zadzwoniłby po Strażników). Wahanie mężczyzny i niepewność w jego zachowaniu, mówiły Lennartowi, że najwyraźniej ogarnęły go wątpliwości, a skoro jeszcze nie uciekł, tylko słuchał, co ma mu do powiedzenia, to może uda mu się przekonać nieznajomego do tego, by mu pomógł. Może, bo Bedloe wcale nie zdziwiłby się, gdyby przybysz odmówił pomocy, bo za bardzo bałby się konsekwencji swoich działań, gdyby jakiś patrol jednak ich później przyłapał. – Kolczatka nie jest organizacją terrorystyczną. Walczymy o to, by już nikt nie umierał z głodu… i o równe traktowanie – odezwał się po dłuższej przerwie, dalej mówiąc ze słyszalnym wysiłkiem (już go zęby zaczynały boleć od zaciskania szczęki), chcąc najpierw uświadomić mu, że nie jest jego wrogiem.– Pan też o to walczył podczas rebelii… wszyscy walczyliście, tylko niektórzy za bardzo pogrążyli się w zemście. Nie każdy Kapitolińczyk był wrogiem Dystryktyczków. Teraz tak jakby… ciągniemy rebelię dalej – tłumaczył, utkwiwszy uważny wzrok w mężczyźnie. – Chcę przez to powiedzieć, że nie jestem terrorystą, który urwie panu głowę, kiedy tylko się pan do mnie zbliży. I chcę również powiedzieć, że Kolczatka pomogłaby panu, gdyby pan o to poprosił. Ja panu pomogę, jeśli mnie pan o to poprosi… oczywiście zakładając, że nie umrę tutaj w ciągu najbliższych paru godzin – wymamrotał, mając wielką ochotę podrapać się z zakłopotaniem po głowie, ale wolał nie odrywać ręki od tamowania krwotoku. Dlatego tylko posłał nieznajomemu niepewne spojrzenie (którego pewnie i tak nie zauważył, bo było zbyt ciemno). – Obiecuję, że w razie czego przypilnuję, żeby cała wina spadła na mnie… Udamy, że panu groziłem, na przykład… i tak mi grozi kara śmierci, więc więcej przewinień mi nie zaszkodzi – zażartował (zacny dowcip, paniczu Bedloe), chcąc jakoś zmniejszyć napięcie całej sytuacji. – Opuszczę pana, kiedy tylko będę w stanie i przysięgam, że jeśli pan tego sobie nie życzy, to więcej mnie pan nie zobaczy, ale, na mój honor, nie zapomnę tego, że mi pan pomógł – powiedział uroczyście, traktując swoje słowa niezwykle poważnie, mimo, że dla nieznajomego mogły brzmieć dość śmiesznie. – Tylko gdyby mógł mi pan pomóc… - urwał, znowu wpatrując się w mężczyznę z wielką nadzieją w oczach. |
| | | Wiek : 27 lat Zawód : menadżer 'Vanillove' oraz działacz społeczny Przy sobie : dowód, telefon, prawo jazdy Znaki szczególne : nieobecne spojrzenie, lekko powiększona tarczyca Obrażenia : problemy z tarczycą
| Temat: Re: Zaułek Sob Maj 23, 2015 5:13 pm | |
| Sam nie do końca wiedział, co chciałby usłyszeć od nieznajomego. Że będzie mu wdzięczny do końca życia czy że po tym, jak mu pomoże, już nigdy więcej się nie spotkają? A może jeszcze co innego? W tej chwili miał pewność tylko co do jednego – zadając to pytanie, dopuścił do głosu tę swoją część, którą zwykle starał się trzymać na dystans. W końcu interesowność nie była uważana za dobrą cechę, a przynajmniej nie w sytuacji, gdy trzeba komuś pomóc. Tym razem jednak naprawdę nie potrafił się powstrzymać. Miał świadomość tego, jak wiele musiałby zaryzykować i potrzebował całkowitej pewności, że podjęcie się udzielenia pomocy jest naprawdę warte całego zachodu. Skoro sam nie potrafił tego ocenić, musiał dać szansę tamtemu na przekonanie go, o ile nadal zależało na tym, aby zajął się nim ktoś taki jak Leo. Najwidoczniej jednak pytanie nie zraziło go, a wręcz zachęciło do mówienia. Choć słowo „zachęcać” chyba nie było zbyt na miejscu ze względu na stan, w jakim znajdował się członek Kolczatki. Leonard słuchał go z uwagą, starając się nie zwracać uwagi na zmęczony ton i nie myśleć o tym, że zażądał przemówienia od wykrwawiającego się człowieka. Przełamywał się powoli, choć słowo „terrorysta” brzmiało mu w uszach przez dłuższą chwilę. Jego obraz poszukiwanych był lekko zachwiany – z jednej strony wiedział, że walczą o sprawiedliwe rządy, że naprawdę zależy im na dobru społeczeństwa, a z drugiej cały czas miał przed oczyma to, co propaganda pchała do gazet oraz telewizji. Nic też dziwnego, że jego pierwsze reakcje nie były zbyt racjonalne. Na szczęście po dłuższym przyjrzeniu się sprawie oraz z kolejnymi słowami chłopaka, większość jego obaw powoli znikała. Co prawda, słysząc żart chłopaka, nie zaśmiał się, ale i tak spojrzał na niego z zaciekawieniem (a raczej spojrzał tam, gdzie myślał, że nadal był). W tamtej chwili wiedział już, że się zgodzi. Nie potrzebował chyba nawet żadnych przysięg i powoływania się na honor, ale mimo to pozwolił mu skończyć mówić. - W porządku, zobaczę, co da się zrobić – powiedział, a raczej wymamrotał, z powrotem włączając latarkę w telefonie i kucając naprzeciw nieznajomego. Starał się zachowywać spokój, ale mimo to czuł jak dłonie lekko mu drżą. Był świadomy swoich braków w wiedzy medycznej, lecz jednocześnie próbował sobie wmówić, że podstawowe umiejętności, które zdobył parę lat temu w szkole, wystarczą. – Mogę? – zapytał, wyciągając w jego kierunku rękę i mając na myśli, czy może sprawdzić, jak wyglądają obrażenia. Obejrzał je pobieżnie, stwierdził, że te na rękach i szyi to rany szarpane, a tej w boku nie potrafił sklasyfikować. Widział tylko że obficie krwawi i jest dość głęboka. Westchnął cicho, dalej przyświecając sobie niezbyt jasnym światłem z telefonu i w końcu odsunął się. Od początku przeczuwał, że nie skończy się tylko na przyniesieniu paru rzeczy. Wiedział, że będzie musiał zabrać go do jakiegoś bezpiecznego, czystego miejsca, gdzie na spokojnie pomoże mu opatrzyć rany i zregenerować siły. Szpital oczywiście nie wchodził w grę tak samo jak każde inne publiczne miejsce, podobnie samochód, w którym byłoby za mało miejsca. Zostawał więc jego dom. - W porządku… chyba trzeba zacząć od znalezienia innego miejsca – zaczął, patrząc uważnie na chłopaka. W tamtej chwili potrzebna była ich współpraca, więc chciał aby dobrze się zrozumieli. – Pojedziemy do mnie, mieszkam sam, na obrzeżach dzielnicy. Na dobry początek weź to – zakomunikował, ściągając swoją ciepłą kurtką, po czym okrył nią ramiona chłopaka, ranę i założył mu kaptur na głowę. – I nie zdejmuj dopóki nie dostaniemy się na miejsce. I dalej uciskaj ranę. I… raczej nie dasz rady iść o własnych siłach? – zapytał, choć przeczuwał, że zna odpowiedź na to pytanie. Chłopak ewidentnie wyglądał jakby jedyną rzeczą, którą mógłby zrobić o własnych siłach było kopnięcie w kalendarz. Leo przygotował się już mentalnie, że samodzielnie będzie musiał pomóc mu wstać i zaprowadzić parę metrów do czekającego na nich auta.
|
| | | Wiek : 24 lata Zawód : Artysta malarz Przy sobie : nóż ceramiczny, gaz pieprzowy
| Temat: Re: Zaułek Sro Cze 03, 2015 10:59 pm | |
| Zobaczę, co da się zrobić. Dla Lennarta było to najlepsze, co mógł usłyszeć. Ogarnęła go wielka ulga oraz szczęście i jednocześnie wzruszenie tak wielkie, że momentalnie poczuł łzy pod powiekami. Nieustanie mamrotał też nosem „dziękuję”. Będzie uratowany! Nieznajomy miał dobre serce, przecież ostatecznie postanowił mu pomóc, czym zaskarbił sobie dozgonną wdzięczność Lennarta. A kto jak kto, ale Bedloe’owie dotrzymują danego słowa i Lenny zamierzał wiernie trzymać się tego, co obiecał mężczyźnie. Pod warunkiem, że patrol Strażników nie wyjdzie zza któregoś rogu akurat wtedy, kiedy będą zmierzali do domu nieznajomego. To byłoby bardzo niefortunne, jednak liczył na to, że na dziś już wyczerpał limit pecha, jakie mogło go spotkać i od tej pory będzie już tylko lepiej. Oby się nie przeliczył! Lenny zamrugał szybko parę razy oczami, żeby pozbyć się tych łez. Ulga ulgą, ale nie czuł się komfortowo z tym, że nieznajomy mógłby go zobaczyć mażącego się. Dość uwłaczające było już to, że musiał całkowicie zdać się na jego łaskę i że był widziany taki słaby, naprawdę nie potrzebował jeszcze do tego zestawu płaczu (a tych kilka łez mogło tak wyglądać). Nie wykluczał, że w panujących wokoło ciemnościach ten fakt prawdopodobnie nawet nie został przez mężczyznę dostrzeżony, ale ostrożny zawsze ubezpieczony, lepiej dmuchać na zimne! Jego wybawiciel jeszcze dość się nasłucha jęków bólu, wszystko inne mógł mu oszczędzić. Jak się jednak okazało, w porę pozbył się problemu, bowiem chwilę później nieznajomy oświetlił komórką ten fragment zaułka, w którym leżał i chyba chciał rzucić okiem na jego rany. Tylko czemu tak mu drżą ręce? Skinął tylko głową na jego pytanie. Oględziny ran zniesie po męsku, z zaciśniętymi oczami i szczęką. Obrażenia na rękach nie stanowiły żadnego problemu, prawdziwy test wytrzymałości na ból nadszedł wtedy, kiedy musiał pokazać swoją ranę na boku. Który oblał; na zmianę syczał, jęczał i zaciskał mocno zęby z brzydkim grymasem na twarzy – bardzo wyraźnie rana mu doskwierała. Mężczyzna w żaden sposób nie skomentował tego, co zobaczył i Lenny tylko zastanawiał się czy to dobrze, czy źle. Wolał nie dopytywać, przynajmniej nie teraz, może lepiej, żeby się nie martwił na zapas… jeszcze się dowie, że zostało mu tylko parę dni życia, bo wdało się zakażenie… Na razie tylko miło by było znaleźć się w jakimś ciepłym miejscu i otrzymać podstawową pomoc medyczną. Jak na przykład znieczulenie. Lenny nie był pewny, czy po tym wszystkim nie powinien zapytać o jakiegoś przyjaznego Kolczatce dentystę, coby sprawdził, czy od tego zaciskania zębów żaden mu nie pękł. Wcale by się nie zdziwił, gdyby tak było! Dość zmęczony sprawdzaniem jego stanu zdrowia, na następne słowa Lenny również jedynie pokiwał głową. Kiedy mężczyzna okrył go swoją kurtką, Lennart poczuł kolejną falę wdzięczności, co okazał uśmiechem – specjalnie najładniejszym, na jaki było go stać! – Boję się nawet ruszyć – wymamrotał po chwili na pytanie o samodzielne chodzenie. Jeszcze naruszy ranę, nastąpi silny krwotok i jego zimny trup padnie mężczyźnie do stóp. Ale jakoś trzeba było się stąd wydostać, więc Lenny po raz kolejny zacisnął mocno zęby i chwycił (mało pewnie) wyciągniętą rękę nieznajomego. Pierwsze problemy pojawiły się od razu, Lennartowi krótko po wstaniu zakręciło się w głowie i gdyby nie bliskość ramienia mężczyzny, najpewniej znowu wylądowałby na ziemi. – Przepraszam – mruknął gdzieś w okolicy obojczyka swojego wybawiciela, jednocześnie w miarę mocno (na tyle, na ile umiał), owinął wolne ramię (drugie zajęte było uciskaniem rany) wokół jego klatki piersiowej, możliwie jak najciaśniej do niej przylegając. Nie chciał znowu się zachwiać, a ryzyko wylądowania na chodniku wolał ograniczyć do minimum. Z niejakim niezadowoleniem i zażenowaniem stwierdził, że nieznajomy dość góruje nad nim wzrostem. Właściwie powinien do tego przywyknąć, zazwyczaj większość osób, zwłaszcza płci męskiej, była od niego wyższa, nauczył się nawet nie zwracać na to uwagi, dopóki nie stanie się jakoś jakieś rażące. A w tym momencie było, bo z całą pewnością nieznajomemu wygodniej by było, gdyby Lenny oparł ciężar swojego ciała na jego ramieniu, a nie zaciskał ramię na klatce piersiowej, zapewne utrudniając swobodne poruszanie się. Bedloe jednak nie chciał podnosić wyżej ręki, gdyż wiązało się to z naciąganiem skóry na boku, co z kolei prowadziło do bólu. Nie przepadał za bólem. Dlatego z dość kwaśną miną wędrował powoli w stronę wyjścia z uliczki. Szybko okazało się, że nie będą musieli pokonywać całej drogi pieszo – mężczyzna miał samochód. Za co Lenny wychwalał go w myślach pod niebiosa, bo piesza wycieczka byłaby drogą przez mękę dla ich obu, dla każdego z innych względów. Wgramolił się na tylne siedzenie (gdzie łatwiej można było się ukryć przed wzrokiem Strażników), starając się ułożyć tak, by nawet w razie wyboistej drogi niespecjalnie mocno odczuł szarpnięcia pojazdu. – Dziękuję – powiedział po raz kolejny (i pewnie nie ostatni) dzisiejszego wieczora/nocy, kiedy tylko nieznajomy zasiadł za kierownicą. – Naprawdę, jestem ci ogromnie wdzięczny – dodał. Teoretycznie mógł przypuszczać, że jego wybawiciel okaże się zdrajcą i zawiezie go na komisariat, ale Lenny obecnie pokładał w nim wielką wiarę i był święcie przekonany, że z jego ręki i woli nie spotka go krzywda. Czas pokaże czy to rozsądne, czy może wyznaczył nową granicę głupoty.
z/t -> dom Leo |
| | |
| Temat: Re: Zaułek | |
| |
| | | |
Similar topics | |
|
| Pozwolenia na tym forum: | Nie możesz odpowiadać w tematach
| |
| |
| |
|