|
| Gerard Ginsberg, Lennart Bedloe i Mathias le Brun | |
| Autor | Wiadomość |
---|
Wiek : 24 lata Zawód : Artysta malarz Przy sobie : nóż ceramiczny, gaz pieprzowy
| Temat: Gerard Ginsberg, Lennart Bedloe i Mathias le Brun Sob Mar 22, 2014 9:12 pm | |
| pewnie jakoś parę dobrych dni po przesłuchaniu
Generalnie w chwili obecnej niewiele go obchodziło. Głównie dlatego, że dorwał się do pojedynczej kartki papieru (jakiś dokument z niezadrukowaną drugą stroną) i ołówka, a mając taki zestaw oczywiście, że musiał coś narysować. I narysował. Oczy, które w jego wyobraźni miały zielony kolor, bukiet drobnych goździków, roześmianą twarz kobiety i wykrzywioną w jakimś grymasie szaleństwa twarz starca, poranioną dłoń opierającą o kawałek ceglanej ściany, a w chwili obecnej był w trakcie kończenia gołębia. Nic konkretnego, trochę wizji ze snu, trochę doświadczeń osobistych, ale przynoszącego ulgę. Nic go tak nie odprężało i nie zapewniało mu takiej ucieczki od rzeczywistości, jak tworzenie. A te ucieczki były mu potrzebne, szczególnie teraz. Bo choć co prawda warunki, w jakich ich przetrzymywali, były całkiem dobre, to kompletnie nie podobało mu się to, że wisi nad nim egzekucja. Nie wisiałaby, gdyby na przesłuchaniu tak głupio nie sypnął, no ale... przestraszył się. Nic nowego, lecz w tamtym momencie może akurat kurczowe trzymanie się swojej wersji bardzo by mu pomogło. Jednak pomimo tej krążącej nad nim śmierci, miał w końcu okazję zobaczyć Mathiasa. I wyściskać go jak należy, piejąc, jak to nie cieszy, że go widzi. A naprawdę się cieszył! Przy okazji poznał Rosę, istnego anioła, który zajął się jego obrażeniami. Dużo czasu spędzał w ich towarzystwie, głównie papląc zupełnie bezsensu, ale teraz wybrał samotność i zupełne oderwanie się od świata rzeczywistego. Był tak zajęty wykańczaniem prawego skrzydła, że prawdopodobnie nie przejąłby się nawet walącą się ścianą, dopóki nie oberwałby jej kawałkiem. W największym skupieniu wodził długimi palcami po kartce, dopieszczając wizerunek gołębia, powoli i jakby z rozmysłem rysując każdą kreskę. Nie mógł tego zrobić pospiesznie, musiał napawać się tą chwilą, w końcu nie wiadomo kiedy następnym razem trafi mu się okazja do tworzenia. Mruknął coś niewyraźnie pod nosem, wiercąc się nieco na łóżku i nachylając nocnym stolikiem, jedyną w miarę wygodną powierzchnią płaską w sypialni. Pozycja co prawda nie była najwygodniejsza, wygodniej byłoby się położyć na ziemi, lecz uniemożliwiał mu to połamane żebra. Nachylanie się nad stolikiem powodowało co prawda silny ból kręgosłupa, ale Lenny był tak pochłonięty rysowaniem, że nawet tego nie czuł. A sypialnie wybrał z prostego powodu - innego wolnego pomieszczenia nie znalazł, tylko tu miał okazję pobyć trochę sam.
Ostatnio zmieniony przez Lennart Bedloe dnia Wto Mar 25, 2014 10:00 pm, w całości zmieniany 1 raz |
| | | Wiek : 51 lat Zawód : naczelnik więzienia, Betonstahlbieger Przy sobie : leki przeciwbólowe, medalik z małą ampułką cyjanku w środku. stała przepustka, telefon komórkowy, paczka papierosów, broń palna. Znaki szczególne : praktycznie zawsze nosi skórzane rękawiczki i wojskowe buty, nie rozstaje się z cygarami
| Temat: Re: Gerard Ginsberg, Lennart Bedloe i Mathias le Brun Sob Mar 22, 2014 11:01 pm | |
| To były całkiem szczęśliwe dni dla naczelnika więzienia. Nie chodziło o to, że nagle zaczęło przybywać rozkosznych buntowników, których za paczkę dóbr naturalnych (nielegalnego pochodzenia) potrafili zaprzedać swoje ideały i ugiąć się (jak bardzo dosłownie) presji środowiska, które wymagało od nich nie tylko zeznań, ale bardziej namacalnych dowodów na poparcie Coin i jej zwolenników. To był raczej wpływ atmosfery ciągłych podejrzeń i donosów, w której Ginsberg czuł się jak ryba w wodzie. Pewnie dlatego zostawał w pracy dłużej, spędzając nadgodziny na uroczym zapoznawaniu się z podejrzanymi, których trzymano w apartamentach. Na początku był wściekły za to nowoczesne rozwiązanie. Był staroświecki, uważał, że nic nie rozwiązuje tak języków jak drastyczne warunki i próba zapewnienia więźniów w ostatniej chwili życia odrobiny luksusu jest żałosna. Nie robili przecież niczego złego, zasługiwali na śmierć i nie zamierzał rozczulać się nad ich losem, który był już w rękach kata. Był gotów na egzekucje, już wybrał odpowiednie miejsce, gdzie będzie mógł obserwować wszystko bardzo dokładnie i czekał jedynie na ostatnie rozkazy, bawiąc się ze skazanymi w kotka i myszkę. Dość dziecinne porównanie, jeśli wziąć pod uwagę statystyki, w których odliczał próby samobójcze po swojej wizycie. W przeciągu kilku lat służby trafiła mu się jedna, więc tak naprawdę nie miał sobie nic do zarzucenia. Korzystał jedynie ze źródeł naturalnych, które wyczerpywały się w szybkim tempie. Był przekonany, że kolejny chłopiec wisi nad grobem, więc postanowił go popchnąć w akcie altruizmu. Pewnie dlatego zjawił się tu bez rozkazu i wyraźnej przyczyny, ignorując podszepty rozsądku, który nakazywał mu skorzystać z usług płatnych. To pewnie było znacznie bardziej bezpieczne rozwiązanie, ale Gerard nienawidził tej udawanej erotyki; do szału namiętności doprowadzały go natomiast jęki tłumione w poduszkę i załzawione oczy niewinnych chłopców, które błagały go o litość. Na próżno, ta kojarzyła mu się tylko i wyłącznie z ustrojami, które odeszły w niepamięć równie prędko, co jego myśli o powrocie do domu. Był przecież już w apartamencie, który otwierał bezczelnie, nie bacząc na to, że więzień ma jakieś prawa i jest śmiertelnie zajęty... rysowaniem? Roześmiałby się na głos, gdyby nie to, że wolał go nie peszyć; nie kiedy siadał na łóżku i przesuwał palcami po jego udzie. - Wiesz kim jestem? - zapytał spokojnie, czysta kurtuazja, bo o tym rudowłosym mężczyźnie słyszał każdy kto został zatrzymany. Czuł się czasami jak straszak na tych chłopców; pewnie matki właśnie przestrzegały dzieci przed nim, ale w tym jedynym wypadku strach był jak najbardziej uzasadniony. W końcu, był głodny doznań, a to nie wróżyło zbyt dobrze Lennartowi.
|
| | | Wiek : 24 lata Zawód : Artysta malarz Przy sobie : nóż ceramiczny, gaz pieprzowy
| Temat: Re: Gerard Ginsberg, Lennart Bedloe i Mathias le Brun Nie Mar 23, 2014 12:30 pm | |
| Warunki w więzieniu oceniał jako znośne. Nie było tragedii, przynajmniej nie śpi na jakiejś pryczy wyściełanej słomą, jak czasami oglądał w filmach (choć to chyba nie te czasy). Towarzystwo mu odpowiadało, miał dostęp do prysznica, karmili go nie najgorzej… to w optymistycznym poglądzie, bo właściwie jeśli miał na co zwracać uwagę, to na przykład na to, że umieścili sześć osób w czteropokojowym apartamencie, zupełnie nielogiczne. Jedzenie zdecydowanie mogło być lepszej jakości, smakowało naprawdę średnio, ale Mathias mówił, że mogło być gorzej. Lenny nie dyskutował, jeśli chodzi o więzienia to le Brun naprawdę miał większe doświadczenie, znał się. W prysznicu z kolei częściej leciała zimna woda, niż ciepła, ale kiedy trafiło się na ciepłą, to robiło się bardzo przyjemnie. Całkiem miła odmiana od warunków Kwartału, ale względne piękno sytuacji psuła egzekucja. Kiedy w ich „celi” pojawiali się Strażnicy, czy ktokolwiek tego typu, Lenny zazwyczaj robił sprytne uniki. A to leżał na łóżku, ostentacyjnie jęcząc z bólu (choć wcale go tak nie bolało), że nie może się ruszyć, przez co zostawiano go w pokoju. A to musiał w trybie natychmiastowym skorzystać z łazienki i nim wszyscy Strażnicy zdążyli wejść do środka, Lenny już przekręcał kluczyk w zamku. Zdarzało mu się też udawać spanie albo popadnięcie w depresję, w efekcie czego nie stanął z żadnym mundurowym twarzą w twarz. A ich on nie obchodził dopóki było wiadomo, że nigdzie nie uciekł. Dlatego też kiedy poczuł na swoim udzie jakiś dotyk, drgnął gwałtownie, obracając się w natychmiast w stronę gościa, a słysząc jego pytanie, zrobił pełną niezrozumienia minę. Ale tylko przez chwilę, bo zaraz jego brew uniosła się wysoko do góry, a on zerknął dłoń mężczyzny, znajdującą się na pewno nie tam, gdzie powinna. Bezczelny typ, tak się ludzi nie zaczepia, na pewno nie nowo poznanych! – Kim pan jest? – wrócił myślami do zadanego pytania, wstając powoli z łóżka. – Cóż… ma pan rude włosy i jest pan – podstarzały – w zaawansowanym wieku… - mamrotał cechy szczególne na głos, próbując zebrać fakty do kupy. Jednak chwilę później przestał o tym myśleć, przypominając sobie o czymś ważnym. Zabrał ze stolika ołówek i ostrożnie wsunął go w wolną przestrzeń pomiędzy kawałek materiału a swojego złamanego palca. Innych materiałów na usztywnienie tu nie było, niestety. Nie powinien tego wyciągać, ale nie mógł się powstrzymać, kiedy dorwał się jeszcze do wolnej kartki papieru. Nieważne, że lewą ręką nie rysował tak dobrze, jak prawą, narysować coś musiał i nie powstrzymają go od tego dwa połamane palce. Na czas poprawia opatrunku nieco się rozproszył, ale później całą swoją uwagę poświęcił na uważne przyglądanie się nieznajomemu. – Obawiam się, że nie wiem, kim pan jest. Wygląd nie pomaga – stwierdził, drapiąc się po głowie z pewnym zakłopotaniem. – Nieczęsto bywam w więzieniach. Właściwie jestem po raz pierwszy tak na poważnie – przyznał, jeszcze raz lustrując go wzorkiem, ale również bez skutku. Był ubrany zwyczajnie, więc Strażnik odpada. – Rządowcem? – uogólnił, próbując zgadnąć. Mężczyzna zdaje się oczekiwał, że Lenny będzie go kojarzyć. Może ktoś mu mówił o kimś takim, ale Lennart musiał go wtedy nie słuchać, zajęty pewnie użalaniem się nad sobą. Może po nazwisku by go poznał. Rude włosy i zaawansowany wiek (nie do końca taki zaawansowany, ale było blisko) kojarzyły mu się tylko z Josephem. Czekał, aż nieznajomy da mu jakąś wskazówkę odnośnie tego, kim może być. – Napije się pan czegoś? Niestety, dysponuję tylko wodą – zaproponował, uznając, że dla konkretnie tej osoby trzeba być wyjątkowo uprzejmym. Miał bardzo dziwny wzrok, taki… wzbudzający niepokój. |
| | | Wiek : 51 lat Zawód : naczelnik więzienia, Betonstahlbieger Przy sobie : leki przeciwbólowe, medalik z małą ampułką cyjanku w środku. stała przepustka, telefon komórkowy, paczka papierosów, broń palna. Znaki szczególne : praktycznie zawsze nosi skórzane rękawiczki i wojskowe buty, nie rozstaje się z cygarami
| Temat: Re: Gerard Ginsberg, Lennart Bedloe i Mathias le Brun Nie Mar 23, 2014 2:28 pm | |
| Gdyby znaleźli się pod jego opieką (całkiem ładne sformułowanie) to z całą pewnością odczuliby, że są w więzieniu i wszystko co ich otacza nabrałoby odpowiedniej ostrość.. Tak wyraźnej, że nie byłoby mowy o ucieczce z apartamentu, chyba, że w celu rozbicia głowy o kanty lub próbie podwieszenia się na zdobionym żyrandolu, który dyndał nad ich głową niczym klepsydra, która za każdym ziarenkiem obwieszcza nieuchronność śmierci. Nic nowego pod słońcem, wszyscy prędzej czy później pożegnają się tym światem, więc nie trzeba było traktować więźniów jak dzieci specjalnej troski, które wymagają obchodzenia się z nimi jak z jajkiem. Byli zdrajcami, niepotrzebnie ktokolwiek próbował im wmówić, że jest inaczej. Na (nie)szczęście Kapitol miał Gerarda Ginsberga, który w wolnych chwilach zawierał jak najwięcej zabójczych sojuszy, by móc korzystać z przywilejów i wchodzić w takie miejsca, upewniając owieczki prowadzone na rzeź, że istnieje na świecie coś znacznie gorszego niż śmierć i wyrok, który został na nich wydany jest tak naprawdę wielkim aktem łaski, z którego powinni jak najszybciej skorzystać. Być może dlatego z taką łatwością ulegał swoim instynktom, obserwując teraz wysokiego chłopca, który wyglądał na śmiertelnie przerażonego nagłym dotykiem. I tak reagował znacznie lepiej niż inni w jego sytuacji. Może był nieświadomy, a może przywykł już do dotyku męskiej dłoni, bo zamiast odsunąć ją kategorycznie, tylko na nią spojrzał, co Gerard oczywiście wykorzystał, przesuwając ją wyżej. Takiemu człowiekowi nie dawało się możliwości kolejnego ruchu, bo te traktował zupełnie jak w grze w szachy - szach-mat i król leżał u jego stóp, błagając go o litość. Tym razem jednak rozkoszował się znacznie dłużej niż powinien, dając chłopcu (niebieskie oczy? lubił takich) możliwość ucieczki z łózka. Jego wybór, nigdy nie preferował powierzchni tak wygodnych, pod ścianą albo na podłodze dochodziło do przyjemniejszego łamania żeber. Oblizał się bardzo dokładnie, nie spuszczając z niego wzroku, zupełnie tak jakby wierzył w możliwość hipnozy i dobrowolnego oddania się w ręce naczelnika. Nie znalazł wielu ochotników, być może jego biografia zaczęła już być miejską legendą Kapitolu, bo zwykle reagowano na próby posunięcia akcji bardzo histerycznie. Lubił to szalenie, wyrywanie się, błaganie, obiecywanie mu połowy królestwa i ręki księżniczki za brak dotyku było tak szalenie podniecające, że również teraz zacisnął zęby, próbując powstrzymać się od gwałtownych ruchów. Wolał wysłuchiwać słów dziecka, które wpadło w pułapkę nieświadomie, rzadko zdarzały się takie okazy, był w stanie nawet go tak bardzo nie połamać (tylko fizycznie?) za tę uroczą niewinność i nieporadność, która trawiła mu żyły tak dotkliwe, że miał wrażenie, że zaraz rozpadnie się z czystego pożądania. Nieugaszonego nawet słowami chłopaka i próbą usztywnienia ołówkiem. Nigdy nie interesowały go podobne robótki ręczne, nie palcem Lenny powinien się martwić w obliczu spotkania ze swoją zmorą. Który teraz nie zamierzał bawić się w zbędne uprzejmości. Może to było myślenie życzeniowe, ale Gerard Ginsberg uważał, że nic nie definiuje go tak wyśmienicie jak czyny, których się dopuszczał, więc teraz popchnął Lennarta na ścianę, nie dbając o jego lądowanie (może wybił mu oko hakiem wystającym ze ściany?) i przyciskając go od razu swoimi plecami. Otarł się o niego bardzo dokładnie. - Jestem naczelnikiem więzienia i jest mi bardzo przykro z powodu twojej egzekucji - wymamrotał do ucha grzecznościową formułkę, owiewając go zimnym, nikotynowym oddechem i rozpinając jego spodnie z wyrazem najwyższego szczęścia, a to dopiero był początek. |
| | | Wiek : 24 lata Zawód : Artysta malarz Przy sobie : nóż ceramiczny, gaz pieprzowy
| Temat: Re: Gerard Ginsberg, Lennart Bedloe i Mathias le Brun Nie Mar 23, 2014 7:35 pm | |
| Naprawdę nienawidził, kiedy ktoś tak robił. Takie nagłe wybudzanie go z artystycznego opętania zawsze sprawiało, że serce podskakiwało mu do gardła. Nic dziwnego, że pierwsze spojrzenie, jakim omiótł mężczyznę, było przestraszone. Zupełnie jakby nie mógł wcześniej zapukać, odezwać się jakoś, zrobić cokolwiek innego, a nie tak znienacka go dotykać. Był bliski przejścia do irytacji, jak zawsze w takich sytuacjach, ale w więzieniu wolał nie być nieuprzejmy dla osób, których rangi nie znał. Albo w ogóle dla kogokolwiek, bo nigdy nie wiadomo, co takiemu komuś przyjdzie do głowy, jeśli on potraktuje ich podobnie, jak oni jego. W zdecydowanej większości Dystryktyczycy nie mieli chociażby odrobiny szacunku, byli zdecydowanie źle wychowani. Już jakiś czas temu przestał im zwracać uwagę na brzydkie odzywki, gdyż to zwyczajnie mijało się z celem. Irytacja w połączeniu z chłodnym zdziwieniem przyszła jednak już chwilę później, kiedy dłoń gościa zawędrowała jeszcze wyżej. Był naprawdę bezczelny. Albo był na tyle wysoki rangą, że uważał, iż mu wolno. To też możliwe i Lenny poświęcił tej kwestii dłuższą chwilę, kiedy tylko odpowiednio mocno, pomagając sobie zębami, zacisnął materiał na palcu. Opatrunek na drugim trzymał się bez zarzutu, ale na wszelki wypadek poprawił węzełek również i tutaj. Przez to nie zauważył, jak mężczyzna oblizuje wargi, patrząc na niego intensywnie, ale może to i lepiej, bo pewnie z miejsca sparaliżowałoby go ze strachu. A tak miał jeszcze szansę swobodnie pomyśleć. Na przykład zastanowić się, jak długo będą mu się zrastać kości, zarówno te w palcach, jak i żebra, kiedy przyjdzie obiad, czy przypadkiem nie narysował lotkę pióra jakoś krzywo (wszystko przez rysowanie lewą ręką)i, w końcu, kim takim jest nieznajomy. Który do tej pory nie odezwał się ani słowem. To całkiem niegrzecznie, zwłaszcza że próbował być naprawdę miły. Problem jego milczenia rozwiązał się już chwilę później, kiedy Lenny najpierw spokojnie stał i proponował mu coś do picia, a w następnej chwili wpadł z impetem na najbliższą ścianę, o mały włos unikając uderzenia w nią głową. Już miał guza na czole, jeden mu w zupełności wystarczył. Tak samo jak wybite oko, a z niepokojem zauważył, że o mało nie rąbnął o wystający tuż obok jego głowy gwóźdź. Co mogło się skończyć znaczniej gorzej, niż tylko wybitym kolejnym okiem. Głos mężczyzny rozległ się w jego uchu tuż po tym, tak samo z oddali, jak fakt, że nieznajomy się o niego otarł. I najwyraźniej zabierał do rozpięcia mu spodni. Lenny automatycznie zacisnął długie palce zdrowej lewej ręki na dłoni naczelnika więzienia, by uniemożliwić mu pozbawienia go całkiem istotnej części ubioru. W każdym razie w tym momencie istotnej. Naczelnik więzienia. Gerard Ginsberg, o którym istotnie, ktoś mu opowiadał, lecz nie skupiał się zbytnio wtedy na słowach. Jego nazwisko jednak pojawiło mu się przed oczami razem z hasłem „niebezpieczny, lepiej unikać”, a także głosem chyba Strażnika, który chciał go postraszyć: „psychopata zboczeniec”. Bardzo wymowne i Lenny w jednej chwili poczuł, jak oblewa go zimny pot. Co robić, co robić, robić? W książkach i filmach bohaterowie zawsze starali się zagadywać… co prawda czekali wtedy na konkretną pomoc albo starali się zyskać na czasie i coś wymyślić, a Bedloe ani nie miał na kogo czekać, ani nie potrafił wymyślić czegoś sensownego. Ale spróbować nie zaszkodzi. – Uważam, że poniosły pana emocje! Naprawdę, sądzę, że powinien się pan powstrzymać, to niezbyt grzeczne tak napadać znienacka niewinnych ludzi i ściągać im spodnie w nie wiadomym, choć chyba się domyślam jakim, celu. Nie sądzi pan, że do takich czynności powinno się lepiej poznać drugą osobę? Proponowałbym też z niczym się nie spieszyć, wie pan, oczekiwanie buduje napięcie. I właściwie najlepiej by było znaleźć kogoś, kto byłby na to chętny, tak myślę i sądzę, że wielu się ze mną zgodzi – paplał w najlepsze, prawie sparaliżowany ze strachu. Nie ruszał się, nie szarpał, zupełnie jakby skamieniał i tylko mocno zaciskał palce na dłoni naczelnika. A może powinien spróbować się wymknąć? Był na tyle szczupły i niewysoki, że właściwie mógł się wywinąć z czułych objęć Gerarda, ale na razie był zbyt zajęty łapczywym łapaniem powietrza. – Radziłbym też panu przestać palić, naprawdę. To okropnie psuje zdrowie, zęby żółkną, oddech jest nieprzyjemny. Ryzyko zachorowania na raka wzrasta, nie pamiętam dokładnie ile procent, ale znacznie. Chemioterapia to przykra sprawa, tak myślę, człowiek wtedy niesamowicie traci na urodzie. Tracą nawet ci, którzy zbyt dużo nie mieli, to szczególnie przykre. W każdym razie nie sądzi pan, że zabawnie by pan wyglądał łysy? – gadał dalej w najlepsze, już nawet średnio kontrolując to, co mówi, a bardziej skupiając się na powstrzymywaniu paniki. W książkach i w filmach psychopatów strach zawsze nakręcał, kto wie, jak jest w tym przypadku! |
| | | Wiek : 26 lat Zawód : #Mathias Przy sobie : kapsułka cyjanku wszyta w kołnierz, rewolwer, miljon ton heroiny i jakieś podróżne ciuszki Znaki szczególne : #Mathias Obrażenia : #Mathias
| Temat: Re: Gerard Ginsberg, Lennart Bedloe i Mathias le Brun Nie Mar 23, 2014 11:43 pm | |
| Żelakrua Mustafa Alfonso przybywa na ratunek, nie ma gwałtów na mojej warcie!
Jasne ściany mogłyby być kolorowe, jasne ściany mogłyby nie być białymi ścianami. Sufit także był biały, w sumie zorientował się przed chwilą, kiedy ułożył się na wygodnym dywaniku, aby na moment odwrócić wzrok od strofujących białych ścian. Biały sufit, białe ściany, przytępiający biały apartament. Byłoby ciekawie, choć gdyby te biele miały jakieś odcienie, ale nie! One były białe, czyste, białe, białe, białe. Czysta biel, irytująca czysta bie… nie, ona irytująca była dwie sekundy temu, teraz doprowadzała do szału, wściekłości, która powoli gromadziła się w jego pustym dotąd od emocji wnętrzu, pustym jak ściany bez obrazów, jak sufit bez wyrazu, jak wszystko wokół. Mrugnął, dalej patrzył przed siebie. Biel, biel, biel, gdzie jesteś czerni? Podniósł się w końcu próbując pokonać zawroty głowy. Chwiejnie ale stabilnie, czyli wszystko w normie, czyli chcemy po prostu wrócić do Kwartału. W to miejsce na siłę chciałoby się wcisnąć słowo „dom”, ale sentymentalizm Mathiasa przeżywał od urodzenia zakrzywienie, więc musimy zadowolić się skąpszą i mniej emocjonalną wersją wyznania. Nie czuł się nawet na sile, aby myśleć, a o dziwo udało mu się zmusić zmęczony już bezczynnością mózg, aby podnieść się na słabe, na pewno nie od wysiłku, nogi. Nie miałby nic przeciwko, doprawdy, jakby Coin postanowiła umilić im ostatnie dni tychże cholernych żyć i przysłała grupę cyrkową, ale wątpił w podobną łaskę, wątpił w cokolwiek. Już powoli przestawał wierzyć w to, że żyje, choć codziennie rano bolała go głowa, mięśnie jakby wiotczały, a obdrapane palce rąk czasami doskwierały bólem. Nie przejmował się niczym, chyba obojętniał. I to go irytowało, że nie miał na to wpływu, że nie miał celu. Owszem, mógłby obchodzić każdy pokój po kolei, wdawać się w dyskusje o kolorach, których nie widział od wielu wielu dni, mógłby płakać do poduszki, bo wtedy przynajmniej coś było. Smutek mianowicie. Ale on nie płakał, nawet jeśli chciałby odczuwać smutek, nie płakał. Kiedyś coś było, kiedyś oślepł, kiedyś owszem. Ale nie teraz. Kamery. Rose. Casper. Evelyn. I telewizor. I egzekucja. Nie unikał słabości, nie chciał się do nich przyznawać, ale na każdym kroku przypominały mu, że istnieją i siedzą w nim głęboko zakorzenione. W pewien sposób nie bał się, że umrze, to było naturalne, coś spodziewanego, jakby wiedział, że to się stanie, ta wiadomość go nie zaskoczyła. Może po prostu miał już dużo czasu, aby się z tym pogodzić, nie tylko w więzieniu. Wiele razy przed Kwartałem, wiele razy w Kwartale i teraz także – wisiało nad nim prawdziwe i jak najbardziej namacalne widmo śmierci. Nie spodziewał się jednak umrzeć z braku zajęcia, ze zwyczajnego znieruchomienia, mało ambitne, mało honorowe i bohaterskie, a pomimo sprzecznych do tejże wersji ideałów zawsze liczył, że dane mu będzie zginąć w podobny sposób. -Chujkurwamać… - gdzieś w tle poleciały piękne epitety podkolorowane jakże sławetnym nazwiskiem Coin, kiedy chwytał za klamkę, aby chwilę potem wpaść do pomieszczenia w celu zwalenia się na łóżko, przytulenia do poduszki i zaśnięcia. Może sny będą ciekawsze, barwniejsze. Biel, biel, biel, biel. Jeden odcień bieli. Miał dosyć bieli, miał dosyć tego apartamentu, ale ani razu nie powiedział tego na głos. Przez moment wpatrywał się w dziwaczną scenę, której był świadkiem, jakby to co widział, wcale go nie poruszyło. Oczywiście dopóty dopóki nie dostrzegł jasnej-ciemnej, bo nigdy nie potrafił w jakikolwiek dobry sposób nazwać tej barwy, czupryny. Następnie wybuchł śmiechem, chyba szczęśliwym prawdziwym śmiechem, bo oto Pan zlitował się nad nim zsyłając nieszczęście, ciekawe nieszczęście. Nie Lenny, nie pomyślałem tego. I wcale się nie zaśmiałem. -…ha, ha, ha. Tak, zabawnie było, ale się skończyło. Proszę odpierdolić się od mojego kolegi. "Proszę wypuścić nas z więzienia, dziękuję."
|
| | | Wiek : 51 lat Zawód : naczelnik więzienia, Betonstahlbieger Przy sobie : leki przeciwbólowe, medalik z małą ampułką cyjanku w środku. stała przepustka, telefon komórkowy, paczka papierosów, broń palna. Znaki szczególne : praktycznie zawsze nosi skórzane rękawiczki i wojskowe buty, nie rozstaje się z cygarami
| Temat: Re: Gerard Ginsberg, Lennart Bedloe i Mathias le Brun Pon Mar 24, 2014 11:58 am | |
| Ależ oczywiście, że mógł czekać cierpliwie na to aż ten młody chłopiec skończy swój rysunek, a potem podziwiać jego wyobraźnię artystyczną i zachwycać się odpowiednimi konturami, które sprawiały, że po jego śmierci stanie się bezimiennym malarzem - legendą Panem. Mógł nawet oprawić w ramki to dzieło życia (dosłownie?) i potem pokazywać rządowym, do czego doprowadzają straszne rządy, kiedy talent zostaje pogrzebany za cenę wolności. Mógłby. Ale wtedy nie byłby sobą, Gerardem Ginsbergiem, który całkiem słusznie otrzymał w darze opinię człowieka, nieskorego do kompromisów i okrutnego. Nie przeszkadzało mu to wcale, wręcz przeciwnie - czuł się absolutnie zachwycony faktem, że wzbudza przerażenie i że może bezkarnie wpadać tutaj i robić swoje pod osłoną nocy i wyrozumiałego milczenia ze strony władz. Miał nad sobą bat i resztkami woli uginał się przed całkowitą degradacją więźniów, ale Lenny (pechowy) trafił akurat na Gerarda nieposkromionego, liczącego już tylko na wyżycie się i tłumienie jęków w bladej skórze artysty. Nigdy nie sądził, że trafi na kogoś tak niewinnego i nieskalanego tutaj, czuł się jak mały chłopiec, który odkrywa Róg Obfitości, z tym, że bez żadnych haczyków (dosłownie, młody uderzył w ścianę, nie podbijając sobie oka) i może wybierać z pełnej gamy uciech. Prezent tylko dla widzów dorosłych, niemal czuł już jak pulsuje w tym chłopcu i ich krew miesza się razem z innymi płynami ustrojowymi. Być może dlatego nie zwrócił uwagi na słowa, które utonęły w ferworze zdarzeń. Lennart mógł właśnie oznajmiać mu, że zabił mu matkę (przejąłby się?), a Gerard kiwnąłby głową ze zrozumieniem, skupiając się tylko i wyłącznie na tym jak mówi do niego ten więzień, a nie co przekazuje. To było nieistotne, nic nie było w stanie wytrącić Ginsberga z równowagi, nawet powódź wielu głosek, nigdy nie był entuzjastą rozwlekłych wypowiedzi, więc teraz też nie skupiał na nich uwagi. To była kolejna żałosna próba wyrwania się spod kleszczy kogoś kto zadaje ból w sposób najbardziej prymitywny i brudny - przemoc była tylko metodą pokazania swojej wyższości, natomiast gwałt dawał coś więcej - porażającą przyjemność i upokorzenie, które pozostawało z ofiarą na dłużej. Wszystkie rany mogły się zagoić, siniaki znikały w zaskakującym tempie (ach, ten rozwój medycyny!), ale zmian na psychice nie dało się tak łatwo zmazać. Był niemal rozczarowany faktem, że Lenny będzie wariował z upokorzenia tylko i wyłącznie przez kilka dni, wykazał spore miłosierdzie, że zaatakował go dopiero teraz i powinien to docenić, a nie rzucać się i opowiadać bzdury o jego paleniu. Dość głupie postępowanie, może u kogoś innego wywołałoby śmiech, ale Gerard zacisnął tylko mocno palce na jego nadgarstkach, zachowując uprzejmy dystans, kiedy jego zęby wgryzały się w kark nieznajomego. Był ciekaw, czy zamilknie z wrażenia po pierwszym pchnięciu czy będzie musiał udławić go sobą, żeby zamknął tę jadaczkę i skupił się na szeroko rozumianych przyjemnościach dni ostatecznych. Oczywiście, Gerard nie skupiał się na tym kto tak naprawdę czerpie rozkosz z uderzeń serca (tej paniki Lenny nie mógł ukryć), kiedy wodził palcami po jego rozporku, powodując biologiczną erekcję. To nie był gwałt, to była tylko zapowiedź pasjonującego zakończenia wieczoru u boku podstarzałego naczelnika, który już wydał wyrok śmierci na tego ślicznego chłopca o jasnym spojrzeniu i talencie artystycznym. Zmarnowanym, może zgodzi się namalować go po wszystkim, może będzie w stanie, jeśli przestanie krwawić.... Powinni zamknąć drzwi, roześmiał się, trzymając mocno w garści (żeby tylko) Lenny'ego i obserwując buntownika, który postanowił zamienić się w bohatera. Nagły awans, niemal nie wykasłał fragmentów naskórka więźnia na jego ramię, kiedy zobaczył tę dziwkę, która już bawiła się z nim za substancje niewiadomego pochodzenia. Spotkanie po latach, naczelnik więzienia i dwie ofiary, trójkąt marzeń. Ginsberg był zachwycony, zupełnie jakby właśnie przeżywał orgazm życia. - Mathias, może opowiesz koledze o swoim głębokim gardle? - zagadnął, obejmując dłońmi szyję więźnia. Dość prymitywny atak, ale chyba do gościa dotarło, że musi przemyśleć swoje kroki, jeśli nie chce obserwować uduszonego artysty u swoich stóp. Ciekawe, czy zgodziłby się mu wtedy obciągać, byłby przecież wystarczająco sztywny. |
| | | Wiek : 24 lata Zawód : Artysta malarz Przy sobie : nóż ceramiczny, gaz pieprzowy
| Temat: Re: Gerard Ginsberg, Lennart Bedloe i Mathias le Brun Wto Mar 25, 2014 9:57 pm | |
| Jego położenie stawało się okropne. Naprawdę beznadziejne. Od początku rebelii przydarzało mu się wiele wyjątkowo nieprzyjemnych sytuacji, ale ta należała do szczególnych. Bo żadna z poprzednich nie groziła mu uszkodzeniami tak dotkliwymi, zarówno fizycznymi, jak i psychicznymi. Ta była nowa i tym straszniejsza, że zupełnie niespodziewana. Choć nawet gdyby była spodziewana, byłaby tak samo straszna, stwierdził Lenny. Ale co za gwałciciel uprzedza swoją ofiarę kilka dni wcześniej, że zostanie zgwałcona? Chyba żaden. Chyba, że był wyjątkowo psychiczny. Czy to kwalifikowało naczelnika do bycia mniej psychicznym w oczach Lennarta? Zdecydowanie nie. Wszystko działo się tak szybko, jak gdyby mężczyzna przyszedł tu z jednym konkretnym zamiarem. I to było straszne. Lenny kompletnie nie potrafił poradzić sobie ze strachem, jaki go ogarnął, ale próbował. Starał się zebrać myśli i zacząć myśleć jakoś bardziej logicznie, jednocześnie ubolewając, że jego słowotok nijak nie podziałał. Zero reakcji, ZERO. Jedynie ręce mężczyzny mocniej zacisnęły się na jego nadgarstkach. Zresztą, Lenny naprawdę bardzo się dziwił, że padło akurat na niego. Ogólnie to był atrakcyjny, wiedział to, ale w tym momencie szczególnym mankamentem jego urody było podbite oko, którego fiolet w ogóle nie chciał schodzić. Albo ten wielki guz na czole. Albo ta nadzwyczajna szczupłość i okropnie wystające żebra, nijaka cera, włosy już nie takie lśniące… Chyba, że dla naczelnika nie miało to najmniejszego znaczenia… – Proszę mnie puścić, ja się nie zgadzam! Kategorycznie odmawiam brania udziału w czymkolwiek, co pan planuje. Więźniowie też mają swoje prawa, chyba mamy jakiegoś prawnika? Zresztą, w pana wieku takie czynności są już niezdrowe, nie boi się pan, że kręgosłup panu wysiądzie, dysk wyskoczy? – Starał się brzmieć bardzo stanowczo i przekonująco, ale głos chyba za bardzo mu drżał. Wczepił palce zdrowej ręki w dłoń Gerarda, wbijając mu w nią paznokcie szczególnie wtedy, kiedy poczuł zęby - zęby, na litość boską - na swoim karku. Momentalnie się skrzywił i jęknął, jak zwykle wyczulony na najmniejszą jednostkę bólu. – Czy pan robi za wampira? – palnął, zanim zdążył ugryźć się w język. Czy denerwowanie Ginsberga w jego obecnym położeniu było mądre? Nie, właściwie to było skrajnie głupie. – Namaluję panu obraz, zupełnie za darmo. Wszyscy będą panu zazdrościć, bo ja naprawdę potrafię… – postanowił pójść na kompromis, ale urwał w środku zdania, gdyż właśnie wtedy palce naczelnika wywołały reakcję skrajnie niepożądaną. Lenny gwałtownie się wyprostował. – ZABRANIAM – oznajmił ostatecznie na jednym wdechu, modląc się do wszystkich bogów, o jakich kiedykolwiek przeczytał, o ratunek. Który nadszedł, na szczęście!, w postaci Mathiasa. – Mathias! – sapnął Lenny ze swojego rodzaju ulgą w głosie, choć już chwilę później zastanawiał się, czy nie przedwczesną, gdyż palce Ginsberga szczelnie otoczyły jego szyję. Jest źle, bardzo źle. Przypomniał sobie, że kiedyś oglądał taki program, chyba przed jakimiś Igrzyskami, gdzie jakiś żołnierz mówił, że najlepszym sposobem na uwolnienie się od napastnika jest odgryzienie mu kciuka. A przynajmniej jego części. Mówił, że to przypomina rozgryzanie solonych paluszków, nie jest trudne, za to bolesne i wywołuje spory krwotok. Powinno spokojnie dać mu parę dobrych chwil na ucieczkę. Problem tylko w tym, że Lenny prawdopodobnie cały czas, jaki miałby na ucieczkę, przeznaczyłby na wymiotowanie w kącie pokoju. No i nie miał gdzie uciekać, za bardzo. Chyba, że do innego pokoju. A gdyby tak zastosować jakiś chwyt, którego uczyła go Abigail? Czy razem z Mathiasem mieliby jakieś szanse? Czy to nie podchodziłoby pod próbę samobójczą? I, zaraz, jakie głębokie gardło? Lenny zmarszczył brwi. Czyżby on i Mathias…? Czy oni…? – Pan zgwałcił Mathiasa! – stwierdził nagle na wpół oburzonym, a na wpół przerażonym głosem. – To potworne! |
| | | Wiek : 26 lat Zawód : #Mathias Przy sobie : kapsułka cyjanku wszyta w kołnierz, rewolwer, miljon ton heroiny i jakieś podróżne ciuszki Znaki szczególne : #Mathias Obrażenia : #Mathias
| Temat: Re: Gerard Ginsberg, Lennart Bedloe i Mathias le Brun Sro Mar 26, 2014 7:52 pm | |
| Śmiać się mógł tylko on, nikt więcej, a zwłaszcza ten rudy psychol, którego miał niesmak rozpoznać, choć znajdował się w głęboko usytuowanych wspomnieniach za tym murem, który miał go chronić od wrażeń nieprzyjemnych, sytuacji wprawiających go w zakłopotanie lub uczucie żałości, a przede wszystkim wstyd, wstyd, którego nienawidził i do którego się nie przyznawał. Nie przywiązywał wagi do rzeczy, które minęły, do ludzi, których spotkał i którzy zniknęli, pojawili się na chwilę, aby potem przepaść, zginąć, nie pamiętał, nie chciał pamiętać, takie szczegóły zaprzątały niepotrzebnie umysł, umysł i tak pracujący na zwolnionych obrotach, choć może to tylko złudzenie. Po prostu myślał o rzeczach niepotrzebnych, wręcz nieistotnych i tak banalnych, niewymagających szczegółowej analizy, nieprzydatnych, a przede wszystkim nieinteresujących. Przypadłość ćpuna, której nie potrafił się wyzbyć, ba, nie był jej nawet świadom, że bodźce dla innych oczywiste, dla niego sprawiają pewien kłopot, jego mózg nie potrafi ich prawidłowo wchłonąć, za każdym razem musi poznawać, interpretować, jakby to było coś wyjątkowego, niesamowitego i wręcz fascynującego, równie fascynującego, co te cholerne białe ściany, biały sufit, sterylna łazienka, puszysty dywan, który każdego dnia poznawał na nowo, który istniał tyle razy, ile razy on miał przyjemność opaść na niego, czy to z przyzwyczajenia, czy to z pamięci, że jest wygodny, przyjemny. Niestety owy pan, którego imienia nie chciał pamiętać, ale mimo to zabrzmiało dźwięcznie w jego pamięci, jakby chór aniołów wyśpiewał mu go prosto do ucha swymi wysokimi głosikami. Zlewał się ze słowami, jego własnym imieniem, które usłyszał, ale nie rozumiał, nie chciał wiedzieć, co takiego powiedział Gerard, ale mimo to przyswoił, zinterpretował, choć nie chciał, jego skonany wysiłkami umysł odmawiał. Ale przecież nie mógł spodziewać się czegokolwiek innego, takie ciepłe powitanie, otóż to! Wspomnienia pachniały fiołkami, widok kuszący jak morze bez, wszystko piękne i barwne aż le Brun miał ochotę w podskokach wpaść w te mocne ramiona rudawego pana, przytulić go do swej piersi i oddać się całkowicie. Ale nie, nie był na haju, wszystko co się teraz dzieje było nader prawdziwe i nader przerażające, raniące, smakujące milionami ostrzy w bitymi w serce lub po prostu skurczony poniżeniami honor lub jego imitację. Nie. To po prostu wstyd. Tak smakuje wstyd. Tak smakuje świadomość własnej słabości i uległości. Gdzieś w tle zabrzmiały słowa Lenny’ego, ale zbył je, choć ranił jeszcze mocniej, przypominały o czymś, o czym mógłby zapomnieć przez tą krótką chwilę. Miał ochotę krzyknąć, przerwać natłok myśli, odwrócić się i uciec od widoku, który nie opuszczał go ani na chwilę, od ludzi, którzy skupili nań swe spojrzenie. Którzy skupili na sobie jego wszystkie myśli. -Zadzieram kiecę i lecę – rzucił pusto, bez wyrazu, choć chciał odczuwać wściekłość, ale nie odczuwał nic, kompletnie nic. Pustka wyżarta ze wszystkiego. I wstyd, płaczliwy wstyd. Nic więcej. Oto zwierciadło, twoje odbicie, tym jesteś, niczym mniej i niczym więcej, dziwką, le Brun. Klękaj do miecza, rozpoczyna się ceremoniał. Dłonie na szyi, czyjś śmiech. Ale on przecież przestał już się śmiać. Już dawno. Jakby wieki temu, choć zapewne minęły dopiero ułamki sekund. Lenny nadal coś krzyczał. Potworne, potworny był jego głos, szok, czyżby współczucie. Współczuciem gardzimy, nie chcemy go. Nie chcemy niczego w zamian za to, co robimy, choć te słowa to nasza nagroda, uwieńczenie. Tak zostałeś uwieńczony. Potwornością. Nawet nie zauważył kiedy znalazł się pomiędzy Gerardem a Lennym, aby całą siłą, jaką dysponował, odepchnąć starszego mężczyznę od przyjaciela, którego teraz miał większą ochotę udusić niż uroczyście przytulić. Ale to pomińmy, nie stawiajmy go już w tak złym świetle. Nie wiedział czy się udało, atakował na ślepo. Zapewne gdyby znajdowali się na ulicy Kwartału, wyciągnąłby po prostu broń, lub nie, z czystego szału zapomniałby, tak jak teraz – pozostawała tylko nienawiść, która wykiełkowała w momencie zderzenia się z mężczyzną. Brawo le Brun, już raz atakowałeś Strażnika, skończyłeś z dwoma ranami postrzałowymi, aby po wodnych torturach uciekać z więzienia zsypem. Brawo, oklaski na stojąco, oto dzień sądu, dziś umrzesz. Ale najpierw trochę pocierpisz, bo jak to tak, na czysto?
Ostatnio zmieniony przez Mathias le Brun dnia Czw Mar 27, 2014 6:27 am, w całości zmieniany 1 raz |
| | | Wiek : 51 lat Zawód : naczelnik więzienia, Betonstahlbieger Przy sobie : leki przeciwbólowe, medalik z małą ampułką cyjanku w środku. stała przepustka, telefon komórkowy, paczka papierosów, broń palna. Znaki szczególne : praktycznie zawsze nosi skórzane rękawiczki i wojskowe buty, nie rozstaje się z cygarami
| Temat: Re: Gerard Ginsberg, Lennart Bedloe i Mathias le Brun Sro Mar 26, 2014 11:09 pm | |
| To co nakręcało Ginsberga było śmiertelnie proste i oczywiste. Był daleki od dziwnych fetyszystów (wkładanie rozżarzonego pręta długiego na 30 cm się nie liczyło), którzy potrzebują wyrafinowanych gier erotycznych, żeby przeżywać orgazm. Rzadko kiedy wczuwał się w istotę delikatną i zmysłową, był raczej tylko i wyłącznie zwykłym myśliwym, którego podnieca to, co czuje ofiara. Najprościej rzecz ujmując, uwielbiał osaczać i uwielbiał czuć woń strachu i szybsze bicie serca, które dawało się we znaki Lenny;emu. Odmierzając czas do zgonu - urocza klepsydra, najchętniej wyrwałby mu już ten narząd teraz i rzucił o bielutką ścianę. To dopiero byłoby urocze podsumowanie wieczoru, krwawa plama, które pewnie osiągnęłaby wyższe stawki na rynku artystycznym niż jakieś malunki ofiary, która sprzeciwiła się naczelnikowi. W tym problem, że istniała luka w każdym prawie i Lennart miał być ową przerwą w łańcuchu sprawiedliwości, tym co spaja poszczególne ogniwa, ale samo ogniwem nie jest, więc można je usunąć bezkarnie, po drodze korzystając z niego jak tylko się da. Tragiczne, ale bardzo ludzkie, to dziecko najwyraźniej żyło w potwornym świecie iluzji i na swojej drodze napotkało cudownego nauczyciela, który mógł go prowadzić w stronę światłości. Albo mroku, zależy jak reagował na ból, bo na oszałamiającą przyjemność nie miał co liczyć - ta została zagarnięta przez rudowłosego kata, który właśnie przyciskał go do ściany, zastanawiając się, czy szeptać mu do uszka, żeby się rozluźnił, bo to zaboli. Z czystej troski, oczywiście. Uwielbiał reakcję chłopców - spinali się niemożliwie i wchodzenie w nich było jedną wielką ekstazą, nie mówiąc już o mocnych popchnięciach. Być może dlatego częściej zabierał na wycieczki geroznawcze chłopców, dziewczynki mdlałyby po pierwszej próbie zaciśnięcia palców na szyjce, a samce przynajmniej udawali wielką odwagę i skłonność do przetrzymania wszystkiego. Łącznie z jego wymówkami czy próbą zdarcia skóry z nadgarstka. Robił to znacznie lepiej niż ten gówniarz, wypluwał sporo materiału genetycznego z jego karku, usiłując powstrzymać się przed złamaniem mu kręgu i odesłaniem go do szpitala w trybie natychmiastowym. To była całkiem rozsądna opcja - przerżnąć go, przetracając mu przy okazji kark i patrzeć potem jak sparaliżowany miota się w myślach (bo ruszyć się nie może( i wspomina ostatni seks w swoim życiu. Nie z własnej woli, gwałtowny, ostry i zamazujący mu na amen obraz miłosiernego Panem od apartamentów. Zamiast jednak zrealizować swój plan dziesięciominutowy (nie lubił długich dystansów), został zaskoczony wizytą Mathiasa i wszystko zaczęło... podążać w dobrym kierunku. Nie mogli mu nic zrobić, mógł zakatować ich obu w obronie własnej i przedstawić rano raport Coin, a potem powiesić ich na placu i tym sposobem zrealizować swoją fantazję bardziej dogłębnie. Powinni uciekać, może wtedy przestałby zaciskać ręce na szyi Lenny'ego (z dala od jego krwiożerczych zębów) i chłopak nie zacząłby mu słabnąć w ramionach. Co za romantyczny epilog tego wieczoru z półmartwym dzieciakiem i z jego zużytą kurewką, która nagle zaczęła go forsować. - JESZCZE RAZ TO ZROBISZ, A CHŁOPAK UMRZE - stwierdził radosnym tonem - przecież mamy wiosnę, a Gerard nie mordował zbyt często własnymi rękami - wskazując na ciałko, które mogło być przed minutą jego, a teraz dyszało lekko w objęciach, których nie zwolnił, nawet czując uderzenie Mathiasa. Zbyt wiele lat doświadczenia, tupetu i wprawy w walce z krnąbrnymi więźniami. - Negocjuj, inaczej go zabiję. Przez ciebie - odpowiedział, zaciskając znowu palce mocniej, wyczuwał tętnicę, która zaczęła wariować mu pod palcami. Ktoś tu chyba próbował oddychać i jego przyjaciel mógł mieć tylko nadzieję, że to Lenny'emu wychodzi lepiej niż jego obrazy, bo inaczej Gerard będzie mógł bawić się w wiselca bez końca.
|
| | | Wiek : 24 lata Zawód : Artysta malarz Przy sobie : nóż ceramiczny, gaz pieprzowy
| Temat: Re: Gerard Ginsberg, Lennart Bedloe i Mathias le Brun Sob Mar 29, 2014 4:46 pm | |
| Przerażenie już dawno nie szalało w nim tak, jak teraz. To znaczy, porównywalne odczuwał podczas szalonej jazdy samochodem z trupem Juliana za kierownicą, ale to było inne. Chyba gorsze. W każdej książce, w której natknął się na gwałt, był on opisywany jako doświadczenie najgorsze z możliwych. Inaczej się o tym czyta, a inaczej jest, gdy się tego doświadcza i Lenny już tylko na tym etapie mógł powiedzieć, że w zupełności się z tym stwierdzeniem zgadza. Zdążył zrozumieć, że gwałt łączy się z całkowitym odarciem z dumy dokładnie w tym momencie, w którym palce Gerarda zawędrowały zdecydowanie nie tam, gdzie powinny. A duma była dla Lennarta wszystkim, jedną z rzeczy najważniejszych pod słońcem. Przecież zawsze się z nią liczył, zawsze robił to, co mu dyktowała, to właściwie dzięki niej zawdzięczał to, kim jest i wiedział, że to nie są czcze słowa. No, i jeszcze dzięki temu, że zawsze był taki uparty, ale to się teraz nie liczyło. Jeśli straci dumę, niewykluczone, że wpadnie na pomysł odebrania sobie życia jeszcze przez egzekucją i pewnie zrobiłby to nawet, jeśli miałby wbić sobie ołówek w tętnicę. Stwierdził dramatycznie, że odarty z dumy straciłby sens istnienia i nawet nie tyle, co by sobie z tym nie poradził (a nie poradziłby sobie na pewno), co po prostu odechciałoby mu się żyć. Dlatego też jednocześnie doszedł do wniosku, że tak łatwo się nie da i będzie walczyć. Wykorzysta każdy chwyt, jaki pamięta, będzie sprytny i podstępny! Tylko trudno jest zrobić cokolwiek, kiedy strach paraliżuje ciało. Jedyne, do czego był zdolny, to do kopania naczelnika po kostkach w nadziei, że jeśli będzie długo uderzał w to samo miejsce, to w końcu przyniesie to jakieś efekty. Rękami nie mógł zrobić zbyt dużo, bo nie dość, że jedna była całkowicie niesprawna, to druga była zajęta zdzieraniem naskórka z dłoni mężczyzny. Oprócz tego łapał spazmatycznie powietrze przy jednoczesnym wrażeniu, że serce zaraz mu wyskoczy z piersi. Biło tak głośno, że jego dudnienie odbijało mu się w uszach. I czemu Ginsberg nie reagował na żadne jego słowa? Czemu wszystko ignorował, czemu wszystko spływało po nim jak po kaczce? Czemu nie powie chociażby „zamknij się”, jak robili to inni? To było zarówno przerażające (tak skupiony na tym, co chce zrobić?), jak i denerwujące (czemu go olewa?!). Pojawienie się Mathiasa było ulgą. Niepewną, ale zawsze jakąś. Niewymownie cieszył się, że przyjaciel wybrał sobie akurat taki moment na wkroczenie do sypialni, co pewnie dokładnie odzwierciedlał wyraz jego twarzy. Nie na długo, wizja le Bruna zgwałconego przez naczelnika była tak okropna, że Lenny zastygł z wyrazem szoku i strachu jednocześnie. Nie zdołał jednak nic na ten temat powiedzieć, zadać żadnego pytania czy wyrazić oburzenia, bo wtedy Mathias znienacka rzucił się na Gerarda, wyraźnie mając w planach go odepchnąć… ale nic z tego. Ginsberg nawet prawie nie drgnął pod uderzeniem. Nie to jednak było najgorsze, najgorsze było to, że już po chwili palce mężczyzny zaczęły zaciskać się wokół jego szyi coraz mocniej i mocniej, sprawiając mu poważne kłopoty z oddychaniem. Już mało co do niego docierało, skupiał się na tym, żeby móc w ogóle złapać oddech. Miał z tym niemałe problemy, uścisk naczelnika był mocny i całkowicie bezlitosny. Lenny czuł, jak zaczyna słabnąć i coraz bardziej osuwać w dół. Przed oczami robiło mu się ciemno, więc je zamknął, skupiając się tylko na tym, żeby złapać kolejny, jeszcze jeden oddech, co stawało się coraz trudniejsze. – Niech… pan… ma litość… i nas… puści… proszę - wycharczał słabo, oddychając świszcząco i z największym trudem. Naiwnie liczył na to, że Gerard posłucha, zlituje się i puści go, nie da umrzeć z uduszenia. Był bliski omdlenia, czuł to i znowu modlił się o to, by mężczyzna zwolnił ten okropny uścisk, żeby mógł spokojnie nabrać powietrza do płuc. |
| | | Wiek : 26 lat Zawód : #Mathias Przy sobie : kapsułka cyjanku wszyta w kołnierz, rewolwer, miljon ton heroiny i jakieś podróżne ciuszki Znaki szczególne : #Mathias Obrażenia : #Mathias
| Temat: Re: Gerard Ginsberg, Lennart Bedloe i Mathias le Brun Pon Mar 31, 2014 9:12 pm | |
| Szkoda że nikt nie był wcześniej łaskaw, aby nadmienić, że Gerard jest jak skała i nawet taki rozjuszony byczek (czy może, przynajmniej względem szanownego pana Naczelnika, miniaturowy chomik) nie przesunie go ani o milimetr, a tym bardziej nie skłoni swą niewyobrażalną siłą przebicia do tego, aby puścił biednego, duszącego się w czułych i jakże silnych objęciach Strażnika chłopca. Póki co jednak odstawmy żal na bok, na lamentowanie oraz użalanie się nad swym losem przyjdzie czas później, jeśli przeżyją. Gdyby le Brun chwilę temu zastanowił się, czy właściwie warto się wysilać dla marnej próby sforsowania kogoś, kogo w obecnym stanie fizycznym sforsować by nie mógł, ani teraz, ani nigdy przedtem, ani potem, o ile istnieje jakieś potem, ha! Ale! …gdyby le Brun zastanowił się nad tą kwestią, zapewne zaniechałby wszelakich agresywnych posunięć, które mogłyby doprowadzić do czegoś równie niechcianego i nieprzyjemnego dla obydwu chłopców, ale bez porównania bardziej tragicznego dla Lenny’ego, jak gwałt, który zapewne miał mieć miejsce, czy śmierć, która swe miejsce w najbliższym czasie mieć może, także. Każda opcja równie smakowita, aż na samą myśl robi się słodko, żółć podchodzi do gardła, bo tak się dzieje, gdy któryś dzień z kolei w żołądku pusto, żyły trawi głód i nieopisane cierpienie, a myśli wołają do jedyną i prawdziwą miłością, a na myśl o białym czystym proszku serduszko ściska się z tęsknoty. Nic jednak nie oddaje takiej rozkoszy jak prawdziwy i namacalny strach, zwłaszcza przed tym, że za moment ujrzy się twarz równie znienawidzoną co własna, że usłyszy się słowa, które są znajome, ale nie miało się dotąd równie okrutnej okazji, aby skosztować ich ponownie. Jakkolwiek to zostanie sformułowane. Czy uśmiechnie się. Czy uderzy. Czy jedynie rozkaże. To zawsze będzie to samo – zwyczajny cios w godność lub jej strzępy. Zależy jeszcze czy zatkasz uszy i zamkniesz oczy. Wystarczy tylko że otworzysz usta, niekoniecznie w celu powiedzenia czegokolwiek. -No tak kurwa najlepiej! – jego głos przepełniony był drwiną, jakby nie baczył na to, że przed jego obliczem umiera młody artysta, jakiśtamkhykhymprzyjaciel (bo w przypadku mathiasowym czyste określenie „przyjaciel” nie przechodzi przez cenzurę, taki typ), ktoś dla kogo jednak starał się sforsować tego psychola, a gdyby stali tu tylko oni, sam na sam, twarzą w twarz, a on i Lenny nie brali udziału w walce o przetrwanie, a humorystycznej scence. Teraz kolej na kłótnię kochanków i milion plus jeden wyrzutów – Nie jestem jakimś pierdolonym wolontariatem, nie wspomagam niewyżytych staruchów w ich samotnej samczej niedoli. Tyle słów, które cisnęły się na usta, oszczerstw, których nie byłby w stanie wymówić. To piękne, głębokie zarazem, ale równie przerażające, że każda kolejna myśl, każda wiązanka, którą skierowałby w kierunku Strażnika była równie fałszywa co jego obietnica poprawy, wyjścia, ucieczki od nałogu, o ile jakiekolwiek kiedykolwiek miały miejsce. Ale to przypuszczenie potwierdza jedynie bezbronność ich obydwojga wobec obecnej sytuacji, a zwłaszcza woli potężnego Strażnika, który dzięki swym wpływom a także sile mięśni lub po prostu sprawności fizycznej mógł rozprawić się z nimi w każdy przypadający mu do gustu sposób. Mathiasa jedynie zastanawiał fakt, dlaczego był kolejnym pechowcem, który musiał wejść do tegoż właśnie pokoju, gdzie pechowiec numer jeden miał nieszczęście napotkać Gerarda i dlaczego ów Pan Szanowny Gwałciciel Niewinnych Chłopców wypatrzył sobie Lenny’ego na swoją ofiarę. Bo to, przynajmniej według niego, ani nazbyt odważne i śmiałe, więc jeśli na gerardowej liście życzeń znajdują się jakieś perwersje, to mógłby się zawieść. Tak, tak, ale tylko wówczas, jeśli Mathias się nie mylił, bo prawdą jest, że nie znał Lenny’ego od każdej strony jego tajemniczej nieśmiałej natury. Choć to dodaje pewnego uroku, jakkolwiek można to nazwać – czar, który roztacza wokół siebie Lennart Bedloe. -Puść go to zagram na tej twojej fujarce, sprawdzimy czy jest bardziej zwiędła od czasu poprzedniej wizyty. I jakby nigdy nic, podniósł ręce do góry w geście, który miałby oznaczać oddanie, cokolwiek – nie miał pod ręką białej flagi lub wibratora, więc na razie Gerard musiał zadowolić się tym.
|
| | | Wiek : 51 lat Zawód : naczelnik więzienia, Betonstahlbieger Przy sobie : leki przeciwbólowe, medalik z małą ampułką cyjanku w środku. stała przepustka, telefon komórkowy, paczka papierosów, broń palna. Znaki szczególne : praktycznie zawsze nosi skórzane rękawiczki i wojskowe buty, nie rozstaje się z cygarami
| Temat: Re: Gerard Ginsberg, Lennart Bedloe i Mathias le Brun Pią Kwi 04, 2014 3:16 pm | |
| Mógłby zastanawiać się w nieskończoność nad swoją starogrecką słabością do młodych ciał, pulsujących pod nim (niezależnie od płci) i dostarczających mu zwykle gramy perwersyjnej przyjemności, która pozwalała mu samemu zachować witalność, ale nie był wampirem, obsesyjnie poszukującym źródła wieczności, a kimś kto życie traktował śmiertelnie poważnie, nie dając się złamać żadnej obronie czy oporowi ze strony bliźniego swego. Nie był przecież Samarytaninem, który dba o to, by komuś nie stała się krzywda i pochyla się nad słabszym - był naczelnikiem, którego świętym prawem było wykorzystywanie swojej pozycji w najbardziej niecnych celach jak to było możliwe. Gdyby nie jego pozycja społeczna (pilnie strzeżona tajemnica wojskowa o ślubie z córką z Coin) to pewnie poczynałby sobie mniej odważnie, skupiając się na KOLC-u i jego dobrach naturalnych, ale w obecnej sytuacji nie mógł sobie odmówić takiego postępowania, postępując jeszcze bardziej na przekór. Być może, Mathiasowi, który przecież potrafił dać mu się za prochy, wydawało się, że właśnie zbawia świat i niewinną ofiarę swoim postępowaniem, ale nic bardziej mylnego - Lennart mógł więcej wynegocjować, będąc sam na sam w tym apartamencie ze swoim agresorem niż obecnie, gdy jego kolega starał się go wyrwać z paszczy lwa. Prawa gatunku, Gerard potrzebował się atakowany, więc zamiast zachować się racjonalnie, bronił się histerycznie, wychodząc z roli cynicznego skurwysyna, który mógł co najwyżej przerżnąć Lenny'ego i kazać się mu po wszystkim wylizać; i wpadając w maskę prymitywa, który równie dobrze może zabić z zimną krwią ich obu za zniszczenie misternej sieci intrygi, którą przygotował na dzisiejszy wieczór. Czuł się dokładnie tak jakby odezwały się w nim echa dawnej manii czystości ojca i skrupulatności, nakazującej doprowadzanie wszystkiego do końca. Najgorszą cechą Ginsberga była dbałość o finał swoich spraw, zupełnie jakby miał w głowie idealnie zaprogramowany harmonogram. Mogli się z nim szarpać w nieskończoność, przewidział już zakończenie tej historii i nie pozwalał sobie tego zniszczyć bez względu na cenę, którą mógł za to zapłacić. Już raz znalazł się w takiej patowej sytuacji, kiedy strażnicy Pokoju przyprowadzili jego córkę do domu i kazali wytłumaczyć jej histeryczne błagania o zabranie gwałciciela i jego kastrację.. Nie z powodu strachu, że te żądania niepełnoletniej, głupiej dziewczynki zostaną spełnione, ale z przeświadczenia, że będą chcieli otrzymać jakąś nagrodę, a on nie przywykł się do dzielenia, problem dziecka, które zostało wychowane jak rozpieszczony jedynak. Nie wyobrażał sobie, żeby miał również teraz puścić więźnia, na którym pastwił się z przyjemnością, tylko dlatego, że jego dziwka tego chciała. Mathias wygrał walkę z wiatrakami, prawie było mu żal tej żałosnej kreatury, która próbuje zabrać jego stalowe palce z tętnicy Lennarta i która zaczyna składać mu nieznaczne propozycje. Nie bardziej jednak jak młodego malarza, który wspominał coś o litości. Był przekonany, że to słowo dawno już wyszło z użycia, ale najwyraźniej się mylił. Pewnie dlatego roześmiał się głośno, zwalniając uścisk. Nie było większej tortury dla płuc jak zaznanie oddechu po tak długiej, histerycznej przerwie. Wyobrażał sobie, że boli to równie mocno jak zniewaga, którą przewidział dla Mathiasa. - Nie, dziękuję - odpowiedział grzecznie na jego propozycję, był sadystą, sycił się strachem i poniżeniem innych, ale to nie znaczyło, że narzekał na brak perwersyjnych propozycji ze strony ludzi bardziej czystych niż ten więzień, skazany na powieszenie. - Albo wyjdziesz albo obciągniesz jemu. Wybieraj - pouczył go spokojnie, przekazując niewerbalnie, że Lenny'emu nie grozi już gwałt. Nie znaczyło to, że zamierza go puścić, by mógł odejść w stronę światła, ale le Brun miał w garści jego życie i mógł dalej walczyć z wiatrakami lub rozsądnie uciec, dając sobie w żyłę. Rozsądnie, powinien pogratulować sobie tej wstrzemięźliwości, Melanie byłaby z niego dumna. |
| | | Wiek : 24 lata Zawód : Artysta malarz Przy sobie : nóż ceramiczny, gaz pieprzowy
| Temat: Re: Gerard Ginsberg, Lennart Bedloe i Mathias le Brun Wto Kwi 08, 2014 10:05 pm | |
| Co robić, kiedy nic nie można zrobić? Modlić się o zbawienie? Właściwie już to robił. I przyszło. Tylko, z cały szacunkiem dla Mathiasa!, niewiele to pomogło. W sumie nie był pewien, czy w ogóle pomogło, bo nie mógł się zdecydować, czy wolał umrzeć, czy mieć zniszczoną psychikę. Obie opcje były tak samo mało interesujące i naprawdę żałował, że nie ma opcji trzeciej. Jak, na przykład, przerzucenie naczelnika przez ramię i błyskawiczna ucieczka przez okno! Nieważne, że zakratowane, liczyły się chęci! Bardzo duże, zresztą, ale wybitnie skutecznie tłumione przez zaciskające się na jego szyi palce. Coraz mocniej i mocniej, a Lenny, zamiast skupić się na zdobywaniu choć odrobiny powietrza, spanikował kompletnie, co dodatkowo utrudniało mu oddychanie i w efekcie nie wziął nawet najmniejszego wdechu już od dłuższej chwili. Podejrzewał, że zaczynał robić się siny na twarzy… może reszta skóry podpasowała się kolorem do podbitego oka? Prawdopodobnie miał również nieładnie wytrzeszczone oczy. Desperacko drapał Ginsberga po dłoni, usiłując wczepić się paznokciami najgłębiej, jak mógł, licząc, że może to coś da. Słyszał słowa Mathiasa trochę jak przez mgłę, ale jednak słyszał. I rozumiał. Odczuł natychmiastową potrzebę zaprotestowania, zabronienia mu takiego skrajnie głupiego pomysłu. No bo przecież on chyba nie zmierzał…? Nie miał na myśli…? Nie mógł mieć. Zdołał tylko wydać z siebie dziwny charkot, którego odbiór dla osób trzecich był pewnie całkowicie niezrozumiały, ale dla Lenny’ego był wyrazem skrajnego oburzenia i chęci wybicia przyjacielowi z głowy takiego pomysłu. On się nie zgadza! Taka opcja w ogóle nie wchodzi w grę! Niech Mathias o tym zapomni! Ale chwilę później naczelnik się roześmiał i rozluźnił uścisk. Pierwsza dawka powietrza właściwie zwaliła go z nóg. Pociemniało mu przed oczami i poczuł, jak się chwieje. Było to całkiem bolesne, ale jednocześnie niosące ze sobą ulgę tak wielką, że ten ból nie miał nawet najmniejszego znaczenia. – Dzie-dziękuję – wydyszał, chcąc się odsunąć, bo naiwnie myślał, że skoro palce naczelnika już tak ciasno nie oplatają jego szyję, to jest wolny, ale najwyraźniej się mylił. Naczelnik miał inne plany. Straszne plany. Lenny aż zachłysnął się z oburzenia, kiedy je usłyszał. – Pan zwariował! Ja się na to nie zgadzam, ja… Ja nie wyrażam zgody na takie coś! To okropne, uwłaczające godności szanującego się człowieka i w ogóle NIE – oświadczył butnie, najwyraźniej zapominając, jaka sytuacja miała miejsce jeszcze przed chwilą i z jakim człowiekiem ma do czynienia. – Mathias – powiedział niemalże uroczyście – Bardzo ci dziękuję, że próbowałeś mi pomóc, ale teraz możesz już iść. Naprawdę. Ja tu… zostanę. Bo to się nie godzi, żeby przyjaciel przyjacielowi… nie, to haniebne – pokręcił głową, starając się brzmieć na bardzo pewnego tego, co mówi. I na co się decyduje. Żeby znowu zostać tu sam na sam z Ginsbergiem… To chyba przyspieszenie egzekucji. Tylko w o wiele gorszym wydaniu. O rany… to się wpakowałeś Lennart… ale spokojnie, dasz radę. Zawsze jakoś dajesz. Nabrał parę uspokajających oddechów, przymykając oczy i próbując uciszyć ten denerwujący wewnętrzny głos, który w chwili obecnej wydzierał się, że on, Lenny, jest skończonym kretynem, jeśli chce to zakończyć w ten sposób. No może i jest. Ale to szlachetne, tak postępuje szlachcic – ratuje skórę przyjaciela. W tym przypadku jego honor. Swój również, ale to głównie o Mathiasa mu chodziło. Wiedział, że postępuje właściwie, ale jednocześnie znów czuł coraz to bardziej narastający strach, a głos w głowie (albo to rozsądek, albo zwariował) krzyczał coraz głośniej, dodając tym razem, żeby przynajmniej spróbował porozmawiać. – Eee, panie Ginsberg? Może dojdziemy jakoś do porozumienia? Jestem pewny, że jest pan…ee… rozsądnym człowiekiem i znalezienie jakiegoś kompromisu wchodzi w grę – odezwał się w końcu, dając za wygraną i postanowił chociaż spróbować się dogadać. A nuż to coś da! Wierzył, że wśród osób dobrej woli dojście do porozumienia jak najbardziej wchodzi w grę. Zazwyczaj problem jednak leżał w tym, że w danym towarzystwie był jedyną osobą o dobrej woli. |
| | | Wiek : 26 lat Zawód : #Mathias Przy sobie : kapsułka cyjanku wszyta w kołnierz, rewolwer, miljon ton heroiny i jakieś podróżne ciuszki Znaki szczególne : #Mathias Obrażenia : #Mathias
| Temat: Re: Gerard Ginsberg, Lennart Bedloe i Mathias le Brun Czw Kwi 10, 2014 5:55 pm | |
| Podsumowując – najlepiej dla Lenny’ego byłoby, gdyby Mathias nie próbował mu pomóc, tak? Gdyby w ogóle nie wchodziłby do pomieszczenia, gdzie znajduje się Lenny i jego ofiara. Owszem, wtedy i jemu mogłoby się poszczęścić, ominęłoby piękne i widowiskowe, średnio smaczne upokorzenie. Kolejne, ale każde boli tak samo, bo wbrew pozorom wraz z rosnącą liczbą wykonanych robótek, jego chęci wcale nie wzrastały, co prawda narkotyki bardzo pomagały, lubiły pomagać, dlatego często po nie sięgał, gdyby nie były dobre i w porządku, nie wydawałby na nie pieniędzy, nie przemycałby z Dzielnicy do Kwartału ton nielegalnych produktów. Teraz jednak, kiedy znowu stał twarzą w twarz z tym, czego łatwiej byłoby podjąć się pod wpływem heroiny, w jej leciutkich i chłodnych ramionkach, w uczuciu przyjemnej nieważkości i obojętności. Wtedy wstyd nie istnieje, smutek czy żal, wówczas wszystko wydaje się lepsze, choć czasem nie tak kolorowe, jakby się mogło przypuszczać, ale lepsze, zdecydowanie piękniejsze i spokojniejsze. A on, wbrew pozorom, lubił spokój. Względny, ale gdyby miał wybór między swoim aktualnym położeniem lub jakimkolwiek wcześniejszym (a trzeba nadmienić, że w kłopoty wpadał częściej niż przeciętny przedstawiciel rasy ludzkiej) a harmonijną egzystencją w świecie kucyków pony, nie wahałby się przed wyborem. Teraz tak sądził, bo usłyszał brzmiący nieładnie, okropnie, źle, nie-pra-wi-dło-wo rozkaz, którego jednocześnie nie chciał wykonać, ale głosik w jego głowie podpowiadał mu, że nie ma wyjścia. To znaczy, owszem mógłby się odwrócić i zniknąć w drzwiach, zapomnieć i mieć spokój, wymazać z pamięci przykry incydent, kolejną ofiarę jego granic wytrzymałości, które miałyby znów pęknąć. Ale to nie takie proste, nie było przy nim wiernego pocieszyciela, pozostał sam, zdany na siebie i przytłaczającą rzeczywistość, która z każdym dniem, począwszy od dni spędzonych w celi, niezbyt przyjemnych, bo pamiętał stamtąd jedynie ból, przysłonięte jak przez mgłę oświadczyny oraz pionowe kreski na suficie, zakrwawione, nierówne. Zacisnął dłonie. Opuszki nadal bolały, paznokcie, ha, jakie paznokcie? Na początku myślał, to takie banalne, a jednocześnie przyjemne – odganianie od siebie ponurej perspektywy tego, co ma zaraz nastąpić. Oszukiwał się, a przynajmniej starał. To przecież nieprawda, te słowa nie padły z ust Gerarda, pomijając to, że jeśli miałyby paść z którychkolwiek ust, to właśnie z jego, ale to delikatne spostrzeżenie także zgrabnie ominął skupiając się na sprawach przyjemniejszych i prostszych w odbiorze. Białe, białe ściany. Lubił biel, biel była czysta. Czysta jak heroinowy proszek. Biała jak heroinowy proszek. Heroinowy proszek. Biały heroinowy proszek. Biały heroinowy proszek jak białe ściany. To nie pomagało, a jedynie wspomagało nieludzką tęsknotę za czymś, co nie istniało. To nielogiczne, nie dla normalnego człowieka. Miłość, która nie potrzebowała odwzajemnienia, nie potrzebowała dowodów, słów, miłość, której nie da się przytulić, miłość, której nie da się utrzymać w ramionach, miłość bezproduktywna, iluzoryczna – proste i zwierzęce pragnienie, oto czym było uzależnienie. Ale chyba to nie moment, w którym powinniśmy się bardziej przygnębiać, należałoby pomyśleć o czymś przyjemnym, miłym, choć oczywiście nic nie nasuwa się na myśl. Nie spojrzał mu w oczy, ani w oczy Gerarda. Nie powiedział nic, nie podziękował, choć wypadałoby mruknąć cokolwiek. Spojrzał tylko pospiesznie na Lanny’ego po części zły, że marudzi, że krzyczy, że go żegna, że stara się zmienić to, co zostało już rozstrzygnięte, jakby miał jeszcze nadzieję, że te jęki oraz błagania mogły coś wskórać. Nic, to oczywiście nic nie da. Sam Mathias miał ochotę jednie dobrać się do jakiegoś cięższego przedmiotu i rozbić go o głowę Naczelnika lub głowę Naczelnika właśnie o ten przedmiot. Sęk w tym, że po prostu miał ochotę go zajebać, ale gdy podniósł rękę, otwarta dłoń trafiła w policzek Bedloe, jakoby to on miał być winny całej sprawie. -Drogi Lennarcie, nie wiem czy wiesz, ale to ci chuj da, więc łaskawie się nie produkuj, bo mnie rozpraszasz - może gdyby dodał jeszcze „o ile chcesz być żywy”, to zrobiłoby to na nim jakieś wrażenie, ale wątpił. Kolana same się pod nim ugięły, jakby wiedziały, że ich poczciwy właściciel nie ma na tyle siły, aby zmusić się do tego. Dłonie same sięgnęły do spodni, jakby wiedziały, że ich poczciwy właściciel nie ma na tyle siły, aby zmusić się do tego. Myśli same uciekły w daleką nieistniejącą już krainę szczęśliwości i napotkały jedynie pustkę i czerń. Gdzieś w tle śmiało się jego dowcipne sumienie, nigdy pobłażliwe, zawsze okrutnie bezpośrednie. Bezceremonialnie rozpiął rozporek mając tylko nadzieję, że dłonie mu się nie trzęsą i jednocześnie miał ochotę wstać, uderzyć przyjaciela i nawrzeszczeć na niego, bo skoro zawsze taki pomocny, to i teraz mógłby się odrobinę wysilić. Ale chyba nie mógł liczyć na współpracę.
|
| | | Wiek : 24 lata Zawód : Artysta malarz Przy sobie : nóż ceramiczny, gaz pieprzowy
| Temat: Re: Gerard Ginsberg, Lennart Bedloe i Mathias le Brun Sob Kwi 12, 2014 3:40 pm | |
| Lenny wciąż miał nadzieję na to, że uda mu się wyjść cało i właściwie bez szwanku z całej sytuacji. A jeśli nie bez szwanku, to przynajmniej cało. Nie wiedział, jak to osiągnąć, nie widział żadnej możliwości ucieczki, ale wierzył, że jest możliwa. Może zaraz przyjdzie obiad i naczelnik będzie musiał pójść, może pojawi się jakaś strażnicza inspekcja i im przerwie, może Ginsberg przypomni sobie, że jest gdzieś potrzebny, a może on, Lenny, znienacka zwymiotuje ze stresu. Albo zemdleje, obie opcje są równie prawdopodobne. Lennart liczył, że stanie się coś. Dziadek zawsze mówił, że jeśli się czegoś bardzo pragnie, to to się spełni. Ale mówił też, że marzeniom (a brak Gerarda w zasięgu wzroku był obecnie jego największym marzeniem) trzeba trochę pomóc. Tylko jak ma pomóc, skoro znajduje się w sytuacji tak skrajnie beznadziejnej, że bardziej już się nie da? Och, a jednak się da. Wybór, jak naczelnik postawił przed Mathiasem, był nawet jeszcze gorszy od gwałtu, którego groźba ciągle mu majaczyła przed oczami. Gwałtu mógł się wyprzeć, mógł zamknąć umysł na wszelkie bodźce z zewnątrz, mógł trząść się jak osika na samą myśl o Gerardzie Ginsbergu, mógł go o wszystko oskarżyć, obwinić i po cichu planować honorową zemstę. Ale Mathias? Jak on by mu później w oczy mógł patrzeć, znowu normalnie rozmawiać, wygłupiać się czy nawet zachowywać swobodnie? Po upokorzeniu sięgającym chyba zenitu, bo przyjaciel w oczach Lenny’ego był osobą skrajnie aseksualną, taką, której nie ruszyłby za żadne skarby świata, nawet jeśli odczuwałby nie wiadomo jak wielki pociąg seksualny. Po prostu nie i już. Więc co miałby powiedzieć o sytuacji, w której żaden tego nie chce, a jednak ten jeden to robi? – Nie pozwalam, nie pozwalam! – mamrotał w kółko, kręcąc głową. – Mam chorobę weneryczną, silną potrzebę natury fizjologicznej, NIE MYŁEM SIĘ OD KILKU DNI – palnął na poczekaniu, kiedy Mathias coś za długo się ociągał z wyjściem z pokoju. Czemu nie wychodził, czemu dalej tu stał, jak wyraźnie mu powiedział, żeby sobie poszedł?! Dlaczego go nie posłuchał?! Przecież to dla jego dobra! Już otwierał usta, żeby powiedzieć coś jeszcze, żeby kazać mu sobie pójść, zachęcić go do tego, powiedzieć, że przecież on, Lenny, sobie poradzi, naprawdę poradzi. Już pierwsza sylaba słowa wydostała się z jego gardła, kiedy dostał od przyjaciela z otwartej dłoni w policzek. To i późniejsze słowa le Bruna wprawiły go takie osłupienie, że przez dłuższą chwilę patrzył się nieprzytomnie w jedno miejsce. Czy on tak na poważnie? Czy on naprawdę chce…? Czy on postradał zmysły?! – Czy ja naprawdę jestem jedyną normalną osobą w tym pomieszczeniu?! Czemu dajesz mu wygrać?! – krzyknął sfrustrowany, czując, jak znów poziom paniki zbliża się do punktu krytycznego i że niedługo, właściwie lada chwila go osiągnie, a wtedy może zdecydować się na jakiś bardzo głupi, desperacki ruch. I zdecydował się. – Mathiasie le Brun, zabraniam ci wykonywania dalszych ruchów – powiedział martwym głosem, czując, jak przyjaciel rozpina mu rozporek. Mathias faktycznie nie miał co liczyć na współpracę, Lenny zamknął oczy, a następnie wierzgnął nogą do przodu. Nie chciał widzieć, gdzie uderza, nie chciał widzieć, że krzywdzi przyjaciela. Czuł, że jego stopa na coś natrafiła, ale nie potrafił powiedzieć, czy było to ramię, klatka piersiowa czy może głowa. Chwilę później Lennart odbił się nogami do tyłu, prawdopodobnie lądując jeszcze głębiej w ramionach naczelnika, po czym zaczął się szarpać z zapewne niezwykłą jak na niego werwą. Dodatkowo wykonał jedno precyzyjne kopnięcie w miejsce pomiędzy stopą a początkiem kości piszczelowej. Abigail mówiła, że to czułe miejsce, że takie uderzenie zawsze boli, ale do tej pory nie miał okazji na nikim tego wypróbować, więc jedynie liczył na prawdziwość słów panienki Garneau. |
| | | Wiek : 26 lat Zawód : #Mathias Przy sobie : kapsułka cyjanku wszyta w kołnierz, rewolwer, miljon ton heroiny i jakieś podróżne ciuszki Znaki szczególne : #Mathias Obrażenia : #Mathias
| Temat: Re: Gerard Ginsberg, Lennart Bedloe i Mathias le Brun Nie Kwi 13, 2014 10:06 pm | |
| Gwałt gwałtem. Honor honorem. Tutaj chodziło o coś więcej, co, po dłuższym przemyśleniu, a na to ostatnimi dniami/tygodniami czasu miałem w nadmiarze, wydawało się wręcz samolubne i egoistyczny. Bo oto nie bacząc na coś tak, według mnie zresztą, błahego jak hańba postanowiłem zadbać o to, abym to nieszczęsne sumienie czy coś, co tak powinno się zwać, ale jest tylko jego marną karykaturą, nakarmiło się po raz ostatni dobrocią, którą obdarowywuję świat swoją własną ofiarą. Nie żeby na samą myśl o obciąganiu Gerardowi nie chciało mi się rzygać, chociaż zdawało mi się, tak pamiętałem, że nie było tak źle. Tylko wtedy a dziś – to jedna wielka różnica, a jej imię zwie się „heroina”. Czyli anonimowy pan „pociesz mnie”, który pojawiał się zawsze wtedy, kiedy tego potrzebowałem. A potrzebowałem często. Teraz nie żałuję, choć powinienem, ale czasem się przydaje, nie odczuwacz rzeczy takich, jakimi są naprawdę, zwłaszcza nieprzyjemnych. To twój świat, ty rządzisz, ty jesteś królem i ustanawiasz zasady, a Strażnicy mogą ci tylko nadmuchać, jeśli mają na to ochotę. Czasem myślałem, że to odporność, że to ja jestem twardy, a to tylko tak jebany mur, którego na dodatek nie wybudowałem ja. O ironio, a teraz stoję tu, na własne życzenie, nie zaprzeczę, i błagam niebiosa, aby te chwile, które skończyć się nie chcą, ciągną się jak palona czarna opona. Kolana paliły niemiłosiernie, podłoga była twardsza niż zwykle i przez chwilę żałowałem, że nie chwyciłem za poduszki leżące na łóżku. Choć to nic by nie pomogło, prawda? Dałoby tyle co nic. To tylko mój umysł. Mój umysł i ja, jego odwieczny więzień. Pomyśl, że to nieprawda, pomyśl, że podłoga wcale nie jest taka twarda, bo przecież klęczysz na dywanie. W ogóle zapomnij, że klęczysz, proszę bardzo, zaraz będzie po sprawie. O ile zdołasz rozpiąć ten przeklęty rozporek. Ty, ja. Ja, ty. To ta sama osoba. I wcale nie trzęsą mi się ręce, to tylko ten rozporek, nie chce się odpiąć. A już gdy mi się udało (TAK, ZWYCIĘSTWO, JESTESMY U CELU PANIE DOKTORZE), to poczułem jak czyjaś noga/kolano/(nie wiem, nie zdążyłem sprawdzić) wymierza mi cios w prosto w twarz. Nic nie chciałbym mówić, ale twarz jako tako nadal się trzyma, w odróżnieniu od rozbitej na malutkie kawałeczki samokontroli, więc bardzo ładnie proszę zostawić ją w spokoju. Tak? Dziękuję. I naprawdę, nie chciałbym się przed sobą do tego przyznawać, ale powoli zaczynam tracić wiarę w ludzi. I w swoją ocenę, która powinna być nieomylna, prawda? Czy to zdrada, czy to kolejny zawód, zaczynam się uczyć, że często ci wszyscy, który znam, a przynajmniej tak mi się zdaje, są sobą, kiedy tego potrzebują, są sobą, kiedy tego chcą, a prawda jest taka – jak mają ochotę ci przyjebać w twarz, to śmiało, przecież się nie krępują. Czy to w ochronie swojej godności, która i tak, to nielogiczne, zaraz stracą, jeśli nie w ten to w inny sposób, czy dziewictwa. Jeśli chodzi o tę ostatnią kwestię, to miałem nadzieję, że jest nieprawdziwa. Nie wiem, mimo wszystko nie chciałem krzywdzić go bardziej, niż już będę musiał. I ile da mi dojść do głosu lub… ykhm, czegoś innego. Nie bolało tak, jak mogłoby boleć. Odsunął się jedynie, nadal klęcząc, z twarzą odwróconą, z oczami wbitymi w jasną, wspa-zaje-nia-bana-łą-mać, białą ścianę. Nie byłem zły, byłem wkurwiony, to nie tak, że zły nastrój, upokorzenie i wszystko w jednym złączyło się w śmiertelnym pięknym tańcu wzajemnych pocałunków, aby zaraz potem wyjść na wierzch w jeszcze bardziej wybuchowej postaci, niż dotychczas. Mogłem wierzyć, że umrę, mogłem położyć się na miękkim i pochłaniającym mnie dywanie, tak przytulnym, że nie chciałem wstawać już nigdy, tam miałem umrzeć, przez chwilę tak sądziłem, ale nie mogłem, to smutne, ale chyba nie mogłem zostać odtrącony. Tak sobie teraz będę wmawiał, szukał usprawiedliwienia, tłumaczył zranionymi uczuciami. Po prostu jestem zły, tyle, podziękujcie Cioci Coin, bo nie wpadła na to, że biel jednak doprowadza do szału, nawet takiego pana jak ja, który wręcz biel uwielbia. Podniosłem się i uśmiechnąłem nadal ściskając palce na prawdopodobnie złamanym nosie. Bolał, ale często bolało, przyzwyczaiłem się. To nic. Gdzieś tam była krew, czy to na koszulce, czy to na ustach, czy to na policzku – nieważne. Opuściłem na chwilę ręce, aby potem podnieść je i zacisnąć na szyi Lennarta i korzystając z okazji wyrwać go z objęć Strażnika w zamiarach takich, że o dziwo, ratować zamiaru go nie miałem, a wręcz potrząsnąć za koszulę i zaraz potem sprowadzić do parteru. -Raz dwa, spierdalaj stąd w podskokach, albo Cię, kurwa, pięknie oprawię – rzuciłem chłodno, a wolna już ręka wróciła do zakrwawionej twarzy. Druga wycelowana jeszcze przez chwilę w chłopaka, drżała, czerwona, trochę, tak mi się zdawało, ale nie ręczę. Chyba naprawdę chciałem, żeby stąd uciekł. Puku, Puku, Panie pocieszycielu, gdzie pan się podziewa?
Z góry powiem, że to tylko marna próba ogarnięcia osoby pierwszej z tak wybitnie poplątanej osobowości jak le Brę, ale się nie udało. Amen, dziękuję. Czytajcie te wypociny i niech Pan ma Was w swej opiece. |
| | | Wiek : 51 lat Zawód : naczelnik więzienia, Betonstahlbieger Przy sobie : leki przeciwbólowe, medalik z małą ampułką cyjanku w środku. stała przepustka, telefon komórkowy, paczka papierosów, broń palna. Znaki szczególne : praktycznie zawsze nosi skórzane rękawiczki i wojskowe buty, nie rozstaje się z cygarami
| Temat: Re: Gerard Ginsberg, Lennart Bedloe i Mathias le Brun Pon Kwi 14, 2014 7:42 pm | |
|
Uwielbiał takie sytuacje - zdarzenia przypadkowe, które rysowały mu pod czaszką same niemoralne scenariusze, zupełnie jakby w swoim głębokim przecież (nie był tak prymitywny!) życiu był zaprogramowany jedynie na doznania zmysłowe i czysto fizyczne. Nie było w tym wielkiej filozofii czy przewidzianej z góry perfidii (może troszkę), Ginsberg po prostu uwielbiał przeżywać coś na ostro. Nie przejmował się ofiarami, które roztłuką się ewentualnie o kanty jego emocji - każda wielka idea (także ta nieprzemyślana) wymagała ofiar. Albo ochotników. Był przekonany, że ten młody ratownik zgodzi się bez wahania na jego propozycję. Może to z powodu jego wcześniejszego, cichego przyzwolenia na seks oralny - o czym malarz nie miał bladego pojęcia - a może z powodu dążeń do sprawiedliwości, które zawsze rozczulały go u młodych chłopców. Był pewien niemal w stu procentach, że oto ma przed sobą ofiarę samego siebie, który w obronie przyjaciela podłoży się mu na tarczy, dając się przerżnąć. Nie widział jednak żadnej przyjemności w takim poświęceniu – brzydził się czynów heroicznych. Nie było niczego, co bardziej napawało go obrzydzeniem i niepotrzebnie kłopotał się Lennart, wymieniając powody, dla których Mathias NIE POWINIEN go dotykać. Nie ten człowiek i nie ta wrażliwość, powinien poklepać go po główce jak ułomne dziecko, które pomyliło się o raz za dużo. Zamiast tego obserwował ich zmagania ze sobą, próbując się nie roześmiać – tak, miał poczucie humoru, niektórzy mówili, że czarne – i żałując, że w tym apartamencie nie mają dobrego alkoholu. Chętnie rozsiadłby się z lampką wina, przyglądając się temu nieetycznemu procederowi z perspektywy widza doskonałego, bo zaangażowanego. Śladowo, myślami był przecież przy zupełnie innym występie artystycznym, kiedy pokazywał Maisie (tak bardzo dokładnie) zgromadzonym strażnikom, nie pozwalając jej jednak dotknąć. Chyba chłopcy powinni być ukontentowani faktem, że znaczą dla niego o wiele mniej i pozwala im tłuc się jak dzieciakom. Polała się krew, padło kilka słów za dużo i sam nie wiedział, którego trafił prosto w głowę pałką (sprzęt obowiązkowy dla mundurowych). Chyba ze smutkiem odkrył, że le Brun już nie obciągnie mu dzisiejszego wieczoru, wydawał się bardziej skłonny do kompromisów niż ten malarz – nieumyty włóczęga. Któremu nie dał szansy na ucieczkę bądź reanimację przyjaciela. Chwycił go mocno za włosy, ciągnąc (właściwie, włócząc) po podłodze pod prysznic. Higiena, przed wszystkim. Oby Bedloe zachowywał się mądrze, bo inaczej utopi go dosłownie. A wystarczyło tylko dać się zadławić naczelnikowi więzienia, duma była złym doradcą. Nie odezwał się jednak ani słowem, milcząca komedia przechodząca znowu w tragedię, miał nadzieję, że to dziecko zapamięta dokładnie katharsis z tego dnia.
|
| | | Wiek : 24 lata Zawód : Artysta malarz Przy sobie : nóż ceramiczny, gaz pieprzowy
| Temat: Re: Gerard Ginsberg, Lennart Bedloe i Mathias le Brun Czw Kwi 17, 2014 9:36 pm | |
| Hm, kupa ._.
Wszystko już miało iść pięknie, wszystko już miało się ułożyć. On, Lenny, zapewne robiąc wyrażenie swoją niesamowitą siłą!, wyrwałby się ostatecznie z uścisku naczelnika, chwyciłby Mathiasa za rękę i wybiegłby z nim pokoju, do reszty towarzyszy z apartamentu, co mogłoby im dać ratunek. Albo wezwałby innych Strażników Pokoju, waląc ręką (jedną, nie mógł zapominać o złamanych palcach w drugiej) w drzwi i drąc się w niebogłosy, że potrzebuje natychmiastowej interwencji funkcjonariusza prawa. To też mogłoby pomóc. Niemal w jednej chwili stwierdził, że zdecydowanie woli, żeby egzekucja doszła do skutku, niż żeby miał doznać ciężkich obrażeń, fizycznych i psychicznych, od Ginsberga. Egzekucja była szybka, sprawna, czysta, prawie bezbolesna, a był pewien, że plany naczelnika nie zakładały takich udogodnień. Dlatego trzeba było się ratować, jak najszybciej. Jednak nie wszystko szło tak idealnie, jak to sobie wyobrażał. Mathias nie miał skończyć ze złamanym nosem… bo na to wskazywała krew na jego twarzy. Widząc ją, Lenny zmartwiał, zbladł jeszcze bardziej i wymamrotał z przerażeniem: – Mathias… - Poczuł nagle zalewające go silne poczucie winy. Skrzywdził przyjaciela. Przez niego teraz cierpi. Ale z drugiej strony - nie miał wyjścia! Gdyby nie to, Mathias poddałby się Ginsbergowi i zrobiłby to, co ten sobie życzył, a to było zdecydowanie gorsze, niż złamany nos! Tak to musiał sobie tłumaczyć. To dla dobra przyjaciela, potem go przeprosi, może kiedyś mu wybaczy… Już otwierał usta, żeby powiedzieć chociaż krótkie „przepraszam”, na razie tylko tyle, potem wytłumaczył by się mu, ale nie zdążył. Nie zdążył, bo Mathias znienacka chwycił go za szyję i przez moment Lenny się obawiał, że chce dokończyć to, co zaczął naczelnik. Ale tylko przez chwilę, potem ogarnęła go pewność, że przecież przyjaciel nie zrobiłby mu krzywdy. A przynajmniej nie zabiłby go, prawda? Tego był pewny, wierzył, że le Brun nie chce dla niego źle, dlatego już po chwili patrzył na niego ufnie. I miał rację, bo Mathiasowi udało się wyrwać go z objęć Ginsberga. Wylądował dość boleśnie na kolanach, ale to nie było takie ważne. Liczyło się to, że już nie czuje ciała naczelnika za sobą, był wolny. Jednak wcale nie miał zamiaru uciekać, przynajmniej nie sam, już szykował się do zgrabnego odbicia się od ziemi (niczym lekkoatleta!), chwycenia przyjaciela za rękę i opuszczenia pokoju, zanim naczelnik zorientuje się, co jest grane, ale nie było mu to dane. Nie zdążył nawet wyciągnąć ręki w kierunku le Bruna, kiedy ten dostał w głowę pałką. Lenny wydał z siebie zduszony okrzyk, krótkie „nie!” i już chciał rzucić się na pomoc, zobaczyć, co mu się stało, czy w ogóle żyje, lecz nie zdołał, bo nagle palce naczelnika wplotły się w jego włosy. Bardzo mocno i nieprzyjemnie, Lennart skrzywił się. Ale nie to było najgorsze. Najgorsze nastąpiło po chwili, kiedy Ginsberg zaczął go ciągnąc po podłodze. Poczuł ból z każdej cebulki włosa, silny (włosy zawsze miał bardziej wrażliwe na ból… resztę ciała w sumie też), momentalnie powodujące pojawienie się łez w oczach i rozpaczliwych jęków, żeby go puścił. Chwycił zdrową ręką nadgarstek mężczyzny, próbując nieporadnie powłóczyć nogami, żeby tak nie bolało go wszystko. Bo teraz czuł, że ból na dobrą sprawę nie czuje nie tylko ze skóry głowy, bolały go także dwa złamane palce i połamane żebra, na które zawsze tak uważał, a teraz wyraźnie niepotrzebnie je naruszył. – Pan zabił Mathiasa, pan jest potworem! – krzyknął jednocześnie rozpaczliwie i oskarżycielsko. Bardzo chciałby znaleźć się przy przyjacielu, zobaczyć, czy nic mu się nie stało, czy żyje, co z jego nosem, spróbować go ocucić, wezwać pomoc albo rozpaczać nad jego smutną śmiercią. Opcji z możliwością śmierci le Bruna i rozpaczaniem nad jego ciałem wolał nie przyjmować do wiadomości, lepiej było… po prostu o tym nie myśleć. Kiedy weszli do łazienki Lennart dodał dwa dwóch, wiedział, dlaczego się tu znaleźli, ale tego nie rozumiał. – Żartowałem! Przecież myłem się rano! – zawył płaczliwie, gdzieś pomiędzy wrzaskami wszystkich receptorów bólu i zastanawiając się, czy naczelnik wziął na poważnie to, co mówił o myciu się. Przecież on był z Kapitolu, nie z Dystryktów, kąpiel była dla niego czymś absolutnie niezbędnym do życia, nawet jeśli miał do tego kiepskie warunki. Właściwie pierwsze co zrobił, kiedy trafił do tego apartamentu, to poszedł po prysznic i tkwił w nim dopóki ktoś go nie wygonił. Był czysty, zawsze był, dbał o to, a tekst o niemyciu się przez kilka dni miał tylko zadziałać odstraszająco, to wymówka! – Niech pan okaże litość i po prostu nas zostawi, błagam – zachlipał po chwili, modląc się głównie o to, żeby wszystko przestało go tak boleć, żeby mógł położyć się cichutko do łóżka i tam spędzić czas pozostały do egzekucji. I żeby Mathiasowi nic się nie stało. |
| | | Wiek : 51 lat Zawód : naczelnik więzienia, Betonstahlbieger Przy sobie : leki przeciwbólowe, medalik z małą ampułką cyjanku w środku. stała przepustka, telefon komórkowy, paczka papierosów, broń palna. Znaki szczególne : praktycznie zawsze nosi skórzane rękawiczki i wojskowe buty, nie rozstaje się z cygarami
| Temat: Re: Gerard Ginsberg, Lennart Bedloe i Mathias le Brun Pią Kwi 25, 2014 6:45 pm | |
| Nic się nie miało ułożyć i Gerard był naprawdę wielkoduszny (ktoś śmiał w to wątpić?), że zamiast mydlić im oczy (o myciu później) odsłania przed nimi całe bogactwo Panem i kapitolińskiej śmietanki rządowej, która objęła władzę po szaleńcu, sprzedając ludziom niemal identyczny program wyborczy. Nikt chyba nie myślał, że dojdzie do socjalizmu; zawsze musieli być biedni i bogaci; a historia już dobitnie okazała, że to tylko mrzonki. Podobnie jak te słodkie marzenia o śmierci - wybawcy, która sprawi, że Ginsberg przestanie go nękać. Postanowił udowodnić im, że się mylą Najpierw jednak musiał ich rozdzielić jak dzieci podczas bójki. Poczuł dziwne ojcowskie rozczulenie na myśl o tym, że pewnie tak samo zachowywał się kilka lat temu, kiedy Maisie biła się z Ralphem. Pewnie wygrywał tylko dlatego, że po wszystkim obciągał tacie. Cudowna sielanka, która teraz odeszła w niepamięć. Razem z ucieczką jego jedynej córki. Nie zamierzał jednak rozpamiętywać - nie tym razem - kiedy miał w rękach wreszcie idealnego chłopca, który znowu wrzeszczał. Tym razem na próżno, cóż, Los okazał się być potwornie kapryśnym i znowu był na górze - nie tylko dosłownie, kiedy kopał go, żeby przestał się tak strasznie drzeć. Nie wiedział, czy trafia w jego połamane żebra czy twarzyczkę, która przestawała przypominać chłopca z okładek gazet. Pamiętał, że takich miał wielu - triumfatorzy Igrzysk często zostawali wyprani z godności dopiero przy Gerardzie, który nie rozczulał się nad ich powodzeniem - i pamiętał, że za każdym razem odczuwał ten sam niezaspokojony głód, który sprawiał teraz, że odchodził od zmysłów. Zbyt długo zajęła im cała gra wstępna. Pewnie mógłby przygarnąć Mathiasa, który teraz wyglądał jak po złotym strzale, ale nienawidził uległości. Gardził wszelką słabością, więc na słowa Lenny'ego kopnął nieprzytomnego pod ścianę i zaśmiał się gardłowo. - Potworem? Schlebiasz mi - przejechał butem po jego twarzy, ciągnąc go dalej w stronę łazienki, zupełnie jakby miał do czynienia z trupem. W praktyce właśnie tak było - Lennart został skazany i mógł tylko odliczać ostatnie oddechy, więc nie rozumiał czemu sprzeciwia się nieuniknionemu, stosując wybiegi, które nie wzruszały naczelnika. Chętnie zaprezentowałby mu CO dokładnie może go poruszyć (na przykład jego drżące ciało, które penetruje), ale najpierw przycisnął go do ścianki prysznica, nie dając mu szansy na ucieczkę. - Mathias żyje, ale przestanie, jeśli mi się nie dasz. Wybieraj - przedstawił swoją uczciwą ofertę z uśmiechem i mocnym zapachem wody kolońskiej, którą pewnie już do reszty przesiąknęło to biedne, nieumyte dziecko. Naprawdę myślał, że będzie go kąpał? Chciał jeszcze, żeby przyniósł mu kaczuszkę? Roześmiał się mu w kark, przejeżdżając powoli językiem po jego podbródku i zbierając z kącików jego warg pot. Perwersyjnie, oszałamiająco i zbyt delikatnie, jeśli zestawić to z jego planami, które zakładały zawiśnięcie Lennarta przy słuchawce od prysznica. Tak często więźniowie popełniali samobójstwa, że to nie byłoby wcale nic nadzwyczajnego. Przynajmniej jeden z nich znałby prawdę, więc pamięć o malarzu, który niepotrzebnie bawił się w politykę zostałaby ocalona. Powiedzmy, zawsze pamiętał swoje ofiary, kolekcjonował ich reakcje na mocniejsze pchnięcie bądź ocieranie się, które teraz było czystym instynktem. Chciał, żeby poczuł jak bardzo go chce i że to wcale nie jest koniec czy próba nastraszenia go przed puszczeniem. To była raczej czysta erotyka, wyprana z czegoś takiego niedorzecznego jak uczucia i przez to bogatsza i bardziej zmysłowa. Na całe szczęście dla niego, spojrzał na zegarek. Jego warta zbliżała się nieuchronnie, nie mógł nie przywitać swoich więźniów. - Umowa nadal obowiązuje - odrzekł więc krótko, wędrując palcami po jego penisie i zauważając z satysfakcją erekcję. - Spotkam cię, a wtedy będziesz tylko mój - obiecał, ot, czuły kochanek, który pieści partnera na koniec i wcale nie uderza potem jego głową o umywalki, pozbawiając go przytomności na długie godziny i znikając jak senna mara. A to było przecież jak najbardziej realne.
zt |
| | |
| Temat: Re: Gerard Ginsberg, Lennart Bedloe i Mathias le Brun | |
| |
| | | | Gerard Ginsberg, Lennart Bedloe i Mathias le Brun | |
|
Similar topics | |
|
| Pozwolenia na tym forum: | Nie możesz odpowiadać w tematach
| |
| |
| |
|