|
| Mathias le Brun-Sabriel Terodi | |
| Autor | Wiadomość |
---|
Wiek : 26 lat Zawód : #Mathias Przy sobie : kapsułka cyjanku wszyta w kołnierz, rewolwer, miljon ton heroiny i jakieś podróżne ciuszki Znaki szczególne : #Mathias Obrażenia : #Mathias
| Temat: Mathias le Brun-Sabriel Terodi Nie Kwi 27, 2014 1:09 pm | |
| |
| | | Wiek : 26 lat Zawód : #Mathias Przy sobie : kapsułka cyjanku wszyta w kołnierz, rewolwer, miljon ton heroiny i jakieś podróżne ciuszki Znaki szczególne : #Mathias Obrażenia : #Mathias
| Temat: Re: Mathias le Brun-Sabriel Terodi Nie Kwi 27, 2014 3:33 pm | |
| ROZDZIAŁ I
I see you comin' underground So help yourself to guns and ammo Nothing here has ever seen the light of day I leave it in my head
It's the first day of the rest of your life
Remember me, for the rest of your life
2276 rok Spod firany kolorowych i dumnych ludzi pawi wyłonił się cień, który dostrzegł natychmiast, ale niestety zniknął równie szybko co się pojawił. Nie zdążył nawet się przyjrzeć, kiedy z tłumu znów wyłoniła się owa postać, przystała gdzieś na boku, spokojna i niewzruszona, wpatrywała się bez namiętności w olbrzymi ekran zawieszony nad ich głowami. W tle słyszał krzyki i nie wiedział, czy należały one do rozedrganego w emocjach tłumu, do umierającego trybuta czy to echo jego własnych wspomnień, które uwielbiały wracać w najmniej sprzyjających warunkach. Technikę zamykania się na przeszłość opanował do perfekcji, więc to byli oni lub on, ale nieważne, bo nadal przyglądał się kobiecie, oczywiście tylko ukradkiem, bo podświadomie wyczuwał, że nie jest ślepa, co równoważy się z tym, że także świadoma swojej niewidzialności w wielkim barwnym świecie reflektorów i Igrzysk. Pozwalał więc sobie jedynie na pojedyncze spojrzenia, aby chwilę potem spoglądać na telebim, na którym obraz zmieniał się co chwile i choć migał, to miał wrażenie, że ciągle widzi tę samą zimną taflę wody. Nie wiedział, co się dzieje na arenie, nie potrzebował tego, a właściwie to ci ludzie interesowali go bardziej niż obdarte i wycieńczone dzieci zarzynające się nawzajem dla poklasku publiczności. To tylko show, kotara za którą rozgrywa się prawdziwa walka o przetrwanie, ale to chyba nic nadzwyczajnego, często widywał podobne obrazy, często musiał uciekać, więc adrenalina, którą miał okazję oglądać, była mu bliższa niż komukolwiek innemu w tym śmiesznych i strojnym zbiorowisku. Chyba że. Znów oderwał wzrok od obrazu, czyli duszącego się w otchłani ciemnej wody trybuta, którego kamera nie szczędziła pokazać z każdej strony, a zwłaszcza zatrzymać się na chwilę na jego zamarłej w strachu i bólu twarzy: rozchylone usta próbujące pochwycić choć skrawek powietrza, rozerwane oczy wpatrujące się w dziwacznym zrozumieniu przed siebie. To takie znajome i zarazem prawdziwe ale jednocześnie wyreżyserowane. Cień, kontrast, jasność, to wszystko sprawiało, że jego śmierć nabierała swego rodzaju szlachetności i piękna, jakby to co działo się z jego opadającym już na dno ciałem było czymś niesamowitym, ekscytującym wręcz. Oczywiści finał kolejnego dziecka nie mógł zakończyć się odgłosem wystrzału informujących ludzi o tym, co widzieli i czego się spodziewali, ale dopiero w tej chwili rozległ się ryk, a młody chłopak ruszył przed siebie korzystając z harmidru, który robili otaczający go ludzie. Wymijał zgrabnie obitych frędzlami, diamentami lub koralami ludzi starając się nie ocierać o ich niespocone czyste ciała, choć zapewne w piersi paliło ich od krzyku a nogi uginały się pod ciężarem ciała i strojnych kostiumów. Zapewne każdy z nich spędzał już kolejną godzinę na byczeniu się i przyglądaniu temu, jak trybucie świetnie bawią się w swoim towarzystwie przy okazji wybijając sobie nawzajem oczy czy otwierając tętnice w piękny majestatyczny sposób. To obrzydliwe, ale kamera przecież nie kłamie! Kłamać by nie mogła! Nie dla Kapitolinczyków karmionych wiecznie tą samą słodką ułudą jak i teraz. Nie, to naprawdę wygląda inaczej, a rozkładające się ciała śmierdzą – szokujące, czyż nie? Ale taki jest przykry fakt rzeczywistości, którego nikt z nich zapewne nigdy nie pozna. Zaślepione nieistniejącymi ideami dzieci. Wzrok miał utkwiony w dziewczynie, choć wokół szalała burza, posuwał się dalej. Na moment zniknęła mu z oczu, ale przecież nie mógł pozwolić, aby coś tak prawdziwego zniknęło w owym morzu bajek i baśni. Przyspieszył kroku, aby znaleźć się niedaleko niej, zwolnić na chwilę i skryć na moment za szerokim mężczyzną, który natomiast starał się wyminąć jego, bo zasłaniał mu, o zgrozo, telebim! Okropne! Zapewne stracił z oczu najlepszy moment tych Igrzysk, na pewno! I wszystko jasne, Kapitol ma dla ciebie jedną radę – nie pij, nie jedz, nie śpij, oglądaj Igrzyska. Hahaha, urocze, zgrabnie obrócił się wokół własnej osi schodząc z drogi otyłego mężczyzny i w chodzie wkładając palce tam, gdzie właściwie nie powinien. Czyli do kieszeni dziewczyny. Nigdzie indziej. To miały być tylko ułamki sekund, a on zaraz zniknąłby za kolejnym człowiekiem-tęczą. Wyrzuty sumienia dopadłyby go potem. Ale chyba łatwiej byłoby po prostu zagadać, nie sądzisz? A nie ją okradać. Och, co to za dziwny sposób okazywania czułości, le Brun.
|
| | | Wiek : 25 Zawód : Lekarz pierwszego kontaktu|Profesjonalny złodziej Przy sobie : fałszywy dowód tożsamości, stała przepustka do Dzielnicy Rebeliantów
| Temat: Re: Mathias le Brun-Sabriel Terodi Nie Kwi 27, 2014 5:54 pm | |
| Nie powinno mnie tu być. Miałam tego świadomość z każdą mijającą sekundą, jednak to nie sprawiło, iż poważniej zaczęłam rozmyślać nad wycofaniem się. Wręcz przeciwnie, czułam rosnącą ekscytacje, która zwiększała się z każdym kolejnym krokiem postawionym w kolorowym tłumie. Chłonęłam to całą sobą, zapachy, dźwięki, smak powietrza, który tak przyjemnie osiadał mi na języku. Wszystko było tak niesamowita, a zarazem tak normalnie zwyczajne. Serce biło mi w innym niż zwyczajowo tempie, płuca żądały większych haustów powietrza niż zwykle. Nie powinnam znajdować się wśród żadnych krwi trybutów ludzi, jednak spacerowanie między nimi sprawiało mi tak niesamowitą radość. Mimo wszystko uważałam, wiedziałam, że łamię zakazy, dlatego też starałam się być jak najbardziej nieuchwytna, nie rzucać się w oczy, trzymać cały entuzjazm na smyczy. Uczepiłam się, w dość rozpaczliwym geście, resztek zdrowego rozsądku, które pozwalały mi chociaż na odpowiednie ukrycie moich zapasów z Ojcowskim prawem. Co prawda takowe działanie uniemożliwiało mi pełne czerpanie z chwili, jednak... Nie miałam prawa marudzić. Po raz pierwszy w życiu mogłam się znaleźć w takim miejscu, bez kontroli, bez czujnego wzroku śledzącego każdy mój gest, karcącego mnie gniewnymi błyskami, gdy robiłam coś, co wydawało się niestosowne. W tym momencie mogłam być nieprzyzwoita do granic możliwości i, choć wiedziałam, że tego nie wykorzystam - podekscytowanie wynikające z samej tego świadomości łaskotało moje trzewia sprawniej niźli specjalnie wyszkolone ku temu awoksy, gładzące ciała klientów delikatnymi piórkami. Ojciec miał racje, w chwili gdy po raz pierwszy wypuszczał mnie na zajęcia. Wolność uderzała do głowy, mamiła, czarowała. Miał racje, jak zawsze. I chociaż mnie przed tym ostrzegał, choć mówił jakie skutki mogły przyjąć działania zbyt swobodne, odstąpienie od odwiecznych zasad i konwencji, w cieniu których zostałam wychowana, nie mogłam sobie odmówić kolejnych łyków niezależności danej mi dzisiaj w prezencie. Niczym narkoman, będący na odwyku, któremu ktoś podarował działke jego ulubionego towaru. Zupełnie nie zwracałam uwagi na to co dzieje się na telebimach, na śmierć, która tak bardzo podniecała tłumy. Już dawno nabrałam obojętności wobec utraty życia. Ojciec zabierał mnie na polowania już wtedy, gdy ledwo przyzwyczaiłam się do mieszkania z nim i jego kompanami. Jego Wróbelek musiał się nauczyć, że zwierzę, jest jedynie zwierzęciem, że pewne stworzenia zostały stworzone po to by służyć nam sobą, swym ciałem i życiem. Nauczył mnie jak zabijać, szybko, jednym celnym strzałem, jak oprawiać ofiarę, jak spuszczać z ciała krew, by mięso zbytnio nią nie przesiąkło, aż w końcu, nauczył mnie jak bardzo musimy szanować to co nam dane. Jak uczcić każde gasnące spojrzenie. Igrzyska przypominały mi właśnie to, polowanie. Przeprowadzone jednak w tak nieudolny i niegodny sposób były jedynie mierną uciechą tłumu. Nigdzie nie widziałam szacunku, który powinien towarzyszyć każdemu ostatniemu, rozpaczliwemu, oddechowi, nigdzie nie widziałam podziwu dla ogromu ofiary. I choć powinno mnie to obrzydzać właśnie te sprzeczne z moimi przekonaniami reakcje pochłaniały mnie tak bardzo. Jednak nie na tyle, bym nie zauważyła, że ktoś w tłumie przemyka, zupełnie jak ja, z każdą chwilą znajdując się bliżej. Spodziewałam się tego, byłam pewna, że Ojciec domyśli się, iż postanowiłam złamać jego zakazy i wyśle za mną kogoś, kto dyskretnie, aczkolwiek niezbyt łagodnie, sprowadzi mnie do rzeczywistości. Byłam pewna, że uchwycony kątem oka cień szykuje się właśnie by mnie złapać i wydusić ze mnie poczucie swobody, tak cudowne, iż natychmiast - w rozpaczliwym odruchu - zapragnęłam go bronić. Wiedziałam, iż to tylko bardziej zdenerwuje Ojca, nie dość, iż złamałam jego zasady, miałam teraz jeszcze zacząć grę w kotka i myszkę z jego ludźmi, jednak nic nie mogło mnie powstrzymać przed tym bym - wykorzystując wszystkie nabyte przez lata umiejętności - wtopiła się w tłum, uciekając przed nieuniknionym. Serce biło mi gwałtownie, gdy manewrowałam, ocierałam się o ciała ludzi obecnych na placu, gdy wykorzystywałam ich ruchy i gesty by ukryć własne działanie. Wśród gonitwy szalonych myśli planowałam, starając się ułożyć sobie jakąś rozsądną drogę, wynaleźć wszelkie możliwości, które pozwolą mi jeszcze trochę poczuć to, co towarzyszyło mi od pierwszej chwili wśród nieznajomych. Chaos w mojej głowie widać był jednak za duży, myśli zbyt nieskładne, bo oto, w chwili, w której obracałam głowę, by sprawdzić czy cień nie podąża wciąż za mną, poczułam zagłębiającą się w mojej kieszeni rękę, która pojawiła się nie z tej strony, z której mogłabym się jej spodziewać. Zadziałam odruchowo, włączyły się wszelkie reakcje, które przez lata próbował mi wpoić i Ojciec i moi nauczyciele. Sięgnęłam ręką w stronę tamtej dłoni, zacisnęłam palce na nadgarstku i wykręciłam go, jednocześnie sama obracając się na pięcie. Przyciągnęłam do siebie dość rosłego, młodego mężczyznę, palce wolnej dłoni przesuwając po jego szyi, niby to w delikatnej pieszczocie, jednak niebezpiecznie blisko miejsca, którego uciśnięcie pozbawiłoby napastnika przytomności na parę chwil. W moim gardle urosła chłodna gula, serce zabiło szybciej, a umysł rozbłysnął od ferii szaleńczych barw, gdy przesunęłam twarz w stronę karku mężczyzny, jednocześnie, w panice, rozważając czy mężczyzna był po prostu człowiekiem, który miał mnie złapać i sprowadzić do domu, czy też kolejną próbą, którą najpewniej nie zdałabym tak jak powinnam. Zawiodłabym ojca pozwalając się podejść aż tak blisko. Przez krótkie pierwsze sekundy stałam nieruchomo, oddychając trochę za szybko, z nosem drażnionym przez męski zapach mężczyzny przede mną, w końcu jednak moje mięśnie rozluźniły się, a strach, powoli, zaczął ustępować zdrowemu rozsądkowi. Żaden z pupilków Ojca nie dałby sie złapać tak łatwo. Poza tym, znałam ich wszystkich, co do joty, mieszkając w głównej kwaterze, w miejscu ich częstych spotkań, miałam szansę nie raz, nie dwa spojrzeć każdemu w oczy, wymienić z nim choćby parę słów. Stojący przede mną mężczyzna, był mi jednak obcy. Młody - nie mógł być chyba starszy ode mnie, mniej zadbany niż każdy z pomocników Barta, nie mógł należeć do naszej grupy. Odetchnęłam odrobinę, powoli zdejmując palce z jego szyi. Nie mógł być też moją próbą. Po prostu do tego nie pasował. Ojciec jednak zbyt mnie szanował i kochał by rzucać mi pod nogi kogoś, kto z daleka pachniał brakiem profesjonalizmu. Co prawda udało mu się mnie podejść, jednak... Przy tak małym skupieniu człowiek, który naprawdę wziąłby mnie na celownik powinien mnie podejść nie mając problemu z nie zwróceniem na siebie uwagi. Uświadomiwszy to sobie powoli rozluźniłam palce na nadgarstku nieznajomego, po czym obróciłam go w swoją stronę i spojrzałam mu prosto w twarz. Ulga, która narosła we mnie, gdy moje przypuszczenia o nie przynależności do grupy się potwierdziły, była tak wielka, iż nie mogła się powstrzymać i parsknęłam śmiechem. Był zwykłym złodziejaszkiem, kieszonkowcem, który trafił na nieodpowiednią ofiarę. To było nawet urocze, to jak próbował zadziałać. To, że wybrał na cel właśnie mnie, nie mając najmniejszej świadomości, iż w świecie kradzieży i matactw - zapewne - nie miałby ze mną równych. Wyglądał na kogoś, kto uczył się na własną rękę, kto okradał jedynie na ulicy, korzystając z takich okazji jak ta dzisiejsza. Nie na profesjonalistę szkolonego w swoim fachu od lat. - Musisz uważniej dobierać cele - powiedziałam w końcu, gdy udało mi się na tyle opanować atak śmiechu, by w logiczny sposób wyartykułować jakieś zdanie. Na mojej twarzy tańczył wesoły uśmiech, oczy błyszczały z rozbawienia. Nie potrafiłam mieć mu za złe tego co zrobił. Zbyt cieszyłam się, że był sobą, nie zaś człowiekiem Ojca, którego obecność oznaczałaby nieuchronną karę za moją niesubordynację. - W tłumie zawsze może się trafić ktoś, kto będzie potrafił się bronić. Puściłam mu oczko i uśmiechnęłam się jeszcze szerzej. Nie wiedziałam czemu to robię, czemu zaczynam z nim rozmowę zamiast oddalić się. W końcu próbował przywłaszczyć sobie moją własność, a dla złodzieja bycie okradzionym jest chyba największą możliwą obelgą. Jednak, zamiast się denerwować stałam przed nim, radosna, przyglądając się mu z zaciekawieniem. W myślach próbując przypisać mu jakąś życiową historię, oczekując na jakąkolwiek reakcje na moje słowa. Bo przecież, chociaż tyle mi się należało. |
| | | Wiek : 26 lat Zawód : #Mathias Przy sobie : kapsułka cyjanku wszyta w kołnierz, rewolwer, miljon ton heroiny i jakieś podróżne ciuszki Znaki szczególne : #Mathias Obrażenia : #Mathias
| Temat: Re: Mathias le Brun-Sabriel Terodi Czw Maj 01, 2014 7:09 pm | |
| We wszechświecie od zawsze istniała równowaga, szczęście i nieszczęście obierało sobie po tyle samo ofiar, śmierć i życie współgrało ze sobą, jakby w szalonym tańcu uzupełniając się co dekadę, wiecznie zataczając krąg – w ten sposób powstawał ponury ciąg egzystencjalny zwany później historią, tytułowany na wiele sposobów, ale zawsze będący jedynie czasem, który kiedyś być może miał zamiar się zatrzymać, ale nie tego felernego dnia, kiedy oto le Brun został, nie pierwszy zresztą raz, przyłapany na kradzieży. Tylko zawsze dotąd miał okazję, aby wyminąć niedoszłego klienta swych usług i zniknąć w morzu kolorów i barw, zanim tamten zorientowałby się, kto właściwie pozbywa go jego własności. I tak kończyła się większość podobnych historii, których głównym bohaterem okazywał się Mathias – szczęśliwe. Życie nie było szczęśliwe, ale jeśli już poznało się smak goryczy, należałoby pojmować owe naiwne określenie w sposób względny, patrzeć na nie pod własnym kątem. Kapitol był różny, dzielił się na wiele problemów. Dla jednych był nim zakup niepasującego do zielonej cery pudru – ileż to razy ludzie wybierali złe odcienie, zabić się można!, dla drugich brak obiadu na dziś, ale przecież to żaden problem, po co komu jedzenie, skoro jest powietrze, tak? Kolejna rada według Kapitolinskiej mody – żryj gruz grubasie i ciesz się, że masz czym oddychać. Szkoda jeszcze, że nie wytyczyli specjalnych porcji powietrza dla poszczególnych mieszkańców, oto byłaby zabawa… ha, w przetrwanie! Dziś boli cię tylko żołądek, ciesz się, jutro będą napierdalać cię płuca. Znaj łaskę Snowa, śmieciu. Ależ oczywiście, Snow jedną stroną, drugą kwestia tego, że znajdujesz się w czyjś objęciach, więc po części misja wykonana, zwrócenie uwagi można odhaczyć z listy głupstw, które mamy zamiar zrobić dzisiaj. Podryw można uznać za udany, jeśli o to chodzi, próbę kradzieży już niekoniecznie. I w tym tkwi ból. I przez chwilę wątpił, że to kobieta. Kilka oddechów, nieprzyjemny uścisk w nadgarstku, miał ochotę się wyrwać, ale uznał ten pomysł za nieprzemyślany, bo nie był na tyle głupi, aby nie poznać fachowego i pewnego chwytu. Więc albo miał do czynienia z jakimś miłym panem zabójcą, którzy przecież uwielbiali jego dzielnicę, szerzyć nieporządek i chaos, budzić grozę, kiedy pojawiali się w zasięgu wzroku. Lub panią. To kwestia do przemyślenia, z kim dokładnie mógł mieć do czynienia. Zajmie się tym potem. O ile przeżyje. Póki co myślał szybko i nierówno – to co wydawało się takie, w praktyce mogło być całkiem inne. Czyli znów mamy do czynienia z kłamstwem, ale przekonamy się dopiero, kiedy spojrzymy w tę miłą i anielską twarz i dojdziemy do wniosku, że niepotrzebnie się baliśmy, ale nadal będziemy na tyle ostrożni, że nie zrobimy żadnego gwałtownego ruchu, prawda? Serce stanęło na chwilę, gdy mu się przyglądała. To były tylko sekundy, a miał rażenie, tak znajome, że minęło kilka minut. Tyle przemyśleń, wniosków, oczywiście z założenia błędnych, więc wszystkie odgórnie odrzucił, skupił się na jej twarzy próbując odgadnąć, czego tak naprawdę chce i najważniejsze – dlaczego nadal tkwi w tym samym miejscu, w których tkwiła chwilę przed. Głupie, według niego, powinna była go obezwładnić, odejść lub zabić. On postąpiłby w ten sposób. Choć słowo „odejść” nie obrazuje tego, jak wyglądałaby jego desperacka ucieczka popędzana podejrzeniami o obecność Strażników czy nieprzyjazne intencje osoby, która zamierzała go okraść. Nie uśmiechałby się do tego kogoś, w żadnym wypadku, a szczególnie tak wesoło, jak owa dziewczyna, bo ta sytuacja wydawała się tak banalna i nieprawdopodobna, że parsknął śmiechem, zanim zdążył usłyszeć jej słowa. Dopiero wtedy starał się ją ocenić, gdy zaczęła mówić, po części interpretując jej słowa, po części starając się określić, z kim ma naprawdę do czynienia, ile lat ma jego nowa koleżanka oraz czy nadal powinien czuć się bezpieczny, ale nawet jeśli nie czuł przerastającego go niebezpieczeństwa, nie odprężył się, nie rozluźnił, tkwił w tym samym miejscu co przedtem, sztywny i prosty, ale w każdej chwili gotowy do ewentualnej ucieczki. -Trzeba mieć wielkiego pecha, aby trafić w tłumie właśnie na kogoś takiego –odpowiedział nieco rozbawiony, cofając się lekko, przekrzywiając głowę i oglądając ją. Podskórnie czuł, że ma do czynienia z kimś wyjątkowo młody, a jeśli miał na myśli kogoś wyjątkowo młodego, to od razu widział siebie. Ha, nie mogła być młoda, nie mogła być taka, ale istniała i przed chwilą go obezwładniła – przykre dla wieloletniego dziecka ulicy – Chociaż trudno nazwać to pechem – dodał po chwili, uśmiechnął się w końcu, po chwili namysłu o tym czy ma na to ochotę czy jednak nie – To jak? – spytał nagle, ni stąd ni zowąd, ale od razu gdy uznał to pytanie za niejasne, sprostował - Pójdziesz już sobie? Niby jasne, niech sobie idzie, zostawi go w spokoju, ale był jeszcze ciekaw, czym mogłaby go zaskoczyć i tym usprawiedliwiał nutkę zawodu w głosie. Jakaś nieprzychylna jego sumieniu chęć uznała, że postanowi powychylać się przed szereg uczuć, które nigdy nie powinny wyjść na wierzch. Ale ciekawość nie jest grzechem. Ciekawość wobec ludzie owszem, ale nie wobec świata. Szkoda, ale i tak musiał przyjąć to na swoje barki.
|
| | | Wiek : 25 Zawód : Lekarz pierwszego kontaktu|Profesjonalny złodziej Przy sobie : fałszywy dowód tożsamości, stała przepustka do Dzielnicy Rebeliantów
| Temat: Re: Mathias le Brun-Sabriel Terodi Pią Maj 09, 2014 2:13 pm | |
| Tyle myśli mogło przepłynąć przez nasze głowy, tyle wzajemnych oskarżeń, niemych okrzyków złości i rezygnacji. U mnie, bo dałam się podejść, naiwnie niczym małe dziecko pozwoliłam by zbliżył się do mnie jakiś przypadkowy, niewyszkolony złodziejaszek, u niego... Choćby dlatego, że nie udało mu się osiągnąć zamierzonego celu. A może też, ze względu na to, iż został obezwładniony. Pokonany przez dziewczynę. Oczy rozbłysły mi łobuzersko, gdy uświadomiłam to sobie stojąc tak przed nim, oczekując na jakąkolwiek reakcje na moje słowa. Czerpałam z tej chwili więcej satysfakcji, niż zapewne, kiedykolwiek, powinnam. Każdy rozsądny człowiek na moim miejscu odwróciłby się na pięcie i odszedł lub, co nawet bardziej prawdopodobne, nie wypuszczając chłopaka z uścisku zaprowadził go do najbliższego patrolu Strażników zgłaszając próbę kradzieży. Wystarczyłoby bym podała nazwisko Ojca by nieznajomy w szybkim tempie znalazł się na posterunku z raczej mierną szansą na szybkie wyrwanie się na wolność. Jednak, zamiast tego wolałam stać tutaj, tuż przed nim, napawając się świadomością, że – po raz kolejny – robię coś, co normalnie nie byłoby możliwe, nie w towarzystwie Ojca. On postarałby się by młodzieniec pożałował swojej próby kradzieży, jak zaś... Chciałam po prostu poczuć, że żyje. A ciężko było to robić na każdym kroku chwytając się łatwych i rozsądnych rozwiązań. Więc, wbrew rozsądkowi, stałam przed nim, uśmiechałam się do niego, notując w głowie, że mój towarzysz ma całkiem ładną barwę głosu. Przyjemną dla ucha. Uśmiechnęłam się jedynie na potwierdzenie jego słów, gdy stwierdził, że sytuację tą trudno nazwać pechem. Miał rację, mógł trafić na kogoś innego, kto by go wydał, mógł trafić na mnie w innym dniu, w innym humorze, gdy nie byłabym tak zachłyśnięta wolnością, kiedy to taka próba kradzieży zapewne wyprowadziłaby mnie z równowagi, przywołała na twarz wyraz wściekłości, wywołała potrzebę odpowiedzenia prywatną zemstą. Ale tak nie było, a ja zamiast się denerwować poczułam dziwną, dość szaloną potrzebę bliższego poznania tego chłopaka. Chciałam dowiedzieć się czemu to robi, czemu kradnie przemykając się wśród kolorowego tłumu. Czy w jego życiu wydarzyło się coś na tyle poważnego, co nie pozwalało mu na swobodną egzystencję, coś co go zmusiło do przywłaszczania cudzej własności? Czy robił to by przetrwać? Czy ze zwykłej pogardy dla barwnych bogaczy? A może to była forma rozrywki? Przyglądałam się mu próbując to odgadnąć, nadal uśmiechając się delikatnie. Przynajmniej dopóki nie wypowiedział kolejnych słów. Zmarszczyłam brwi i spojrzałam na niego z naganą. Niby mogłam zrozumieć jego zachowanie, jednak nie oznaczało to, iż zamierzałam ustąpić, nie tak łatwo. Uniosłam odrobię brodę, po chwili jednak przekrzywiłam lekko głowę na bok, niczym ptak wypatrujący swojej ofiary i pokręciła głową rozbawiona. Nie zamierzałam jeszcze odchodzić. - Zbyt ciekawie się zrobiło – rzuciłam jeszcze i uśmiechnęłam się łobuzersko. Naprawdę chciałam dowiedzieć się czegoś o stojącym przede mną młodym mężczyzną. Poznanie jego historii wydawało mi się teraz czymś bardziej ekscytującym niż nawet samo wyrwanie się spod Ojcowskich skrzydeł. Nie potrafiłam zrozumieć czemu mi aż tak na tym zależy, ba, nawet nie próbowałam, po prostu brnęłam to spełniając swoje pragnienia, wbrew zdrowemu rozsądkowi. Nie przejmując się tym co mogą pomyśleć o nas otaczający nas ludzie, ani też jak to się może skończyć. Zbliżyłam się do nieznajomego. - Na twoim miejscu polowałabym bardziej na obrzeżach, ze ścisłego centrum tłumu trudniej uciec, kiedy ktoś Cię przyłapie – poradziłam mu cicho, delikatnym tonem. Miałam świadomość, że nie tylko same próby kradzieży, ale nawet rozmawianie o nich jest czymś ryzykownym, szczególnie wśród ludzi, którzy przypadkowo mogliby nas podsłuchać. A sama myśl o tym przyprawiała mnie o dreszcz podekscytowania. Jednak, chociaż zdecydowanie mi się to podobało nie byłam pewna czy to gra warta świeczki. Rozejrzałam się po placu, po czym wzruszyłam ramionami i ponownie wbiłam spojrzenie w mojego złodzieja. - Może się przejdziemy? - zaoferowałam. I nie czekając na odpowiedź ponownie złapałam go za nadgarstek, tym razem już delikatniej, by następnie pociągnąć go za sobą między Kapitolończykami zajętymi przyglądaniu się zmaganiom dzieci na arenie. Nie odezwałam się nawet słowem podczas przebijania się przez tłum. Ani też wtedy, gdy w końcu wydostaliśmy się na pustą w miarę ulicę. Jedynie spojrzałam na niego przeciągle, uśmiechnęłam się, puściłam jego nadgarstek i ruszyłam przed siebie. Jakby czymś oczywistym był fakt, iż mężczyzna ma ruszyć za mną. Milczałam jeszcze przez parę chwil, przemierzając spokojne, mniej znane mi okolice, wzrokiem badając każdy szczegół, próbując zapamiętać wszystko co warte uwagi. Typowy, wyuczony odruch. - Czemu próbowałeś mnie okraść? - spytałam w końcu. I oczywiste było to, że nie chodzi mi o informacje czemu akurat ja, chodziło mi o to czemu to robi. Ogólnie i całościowo. Zerknęłam na niego unosząc brwi w pytającym geście. |
| | | Wiek : 26 lat Zawód : #Mathias Przy sobie : kapsułka cyjanku wszyta w kołnierz, rewolwer, miljon ton heroiny i jakieś podróżne ciuszki Znaki szczególne : #Mathias Obrażenia : #Mathias
| Temat: Re: Mathias le Brun-Sabriel Terodi Nie Maj 11, 2014 12:18 pm | |
| To chyba nie taki pech, nie pomyślał o tym w ten sposób, prawda? Zresztą ilekroć bywał przyłapywany, tyle razy również udało mu się umknąć spod ciężkiego buta prawa lub bezprawia. Tę sytuację uznał jednak za dosyć zabawną, oczywiście jeśli nie weźmiemy pod uwagę tego, że jednak wolałby nie zostać w ogóle przyłapany, ale to już inna kwestia. I nadal nie czuł się bezpiecznie, co można uznać chyba za coś naturalnego, skoro został po prostu obezwładniony, co prawda przez kobietę a plotki głoszą, że mają one dobre serca, to na podstawie własnych doświadczeń był niemal pewien, że gdyby tak miało być, to stałaby jako pierwsza w kolejce za sznurkiem mężczyzn, aby wbić mu nóż w plecy. Nie wątpił, nie mogłoby być inaczej, płeć piękna w jego zamglonych nienawiścią do matki ‘dziwki’ rodzicielki oczach była jedynie masą nieczułych ślicznych dam, nienawistnych istot, które każdym skrawkiem swego plugawego ciała pragnęły władzy, pieniędzy i czułości, na którą nie zasługiwała żadna z nich. Ale ona była jeszcze czysta, mógłby więc spekulować nad tym, czy rzeczywiście pała do niej prawdziwą i głęboką niechęcią czy jedynie zwyczajną pogardą. Młoda, sprawiająca wrażenie niewinnej i normalnej, choć trudno w tych czasach znaleźć właściwy odpowiednik tego określenia. Być może to tłoczący się na ulicach ludzie-potwory w tym czasie byli czymś, co można było uznać za prawidłową i niepodważalną formę postępowania. Być może to te zarysowane kredką kosmetyczki usta, te oliwkowe lub karmazynowe cery, kocie oczy, krzaczaste fryzury czy nienaturalnie długie nogi były ideałami dzisiejszego piękna, a może jedynie wytworem ludzkiego umysłu, tak biednego w dalsze pomysły, że na samym szczycie piramidy postawił dziwaczność oraz krzykliwość, przesadę, barwę. Zastanawiało go, kiedy zauważą jak blisko krawędzi się znajdują, jak mało granic dadzą radę jeszcze przekroczyć. Jaki będzie następny krok? Jemu już kończyły się pomysły, choć nie zaprzeczy, że chętnie przespałby się z kobietą-ptakiem. -Też tak myślę – odpowiedział uśmiechając się także, ale raczej w rozbawieniu niźli zawadiacko, bo nadal pamiętał i nie mógł jej tego wybaczyć, że zaledwie chwilę temu blokowała mu ruchy, czego nie znosił, ale mógł zaakceptować, o ile nadal będzie taka ładna jak jest teraz i w ciągu następnych kilku minut stan tej rzeczy się nie zmieni. Ale przecież nadal był chłopcem, który nie znosił, gdy niszczono jego nieprzemyślane dziecięce plany, gdy zagradzano mu drogę do celu i odmawiano zabawy, a kradzież nią była nawet jeśli obejmuje w tym szkodę dla drugiej osoby. Tym razem i przez resztę naszego życia pozostaniemy samolubni Mathias, prawda? Dlatego jeszcze nie odszedł, choć powinien natychmiast oddalić się i pozwolić, aby nowo poznana dziewczyna przecierpiała kilka chwil w tęsknocie za jego osobą, a potem oczywiście zapomniała, że taki ktoś jak on naprawdę istnieje. Oboje zapomnieliby o sobie, on znalazłby lepszą ofiarę, mniej podejrzliwą i bystrą, a ona… ona wróciłaby do kontynuacji poprzedniego zajęcia, nieznanego niestety, ale bez obaw, le Brun nie miał zamiaru opuszczać jej, dopóki nie nasyci swojej rozpieszczonej ciekawości, a póki co wrzała wściekłością z niewiedzy. -Hej, nie musisz mi mówić, jak mam kraść – odpowiedział szturchając ją lekko w ramię, jakby dając jej znak, że nie lubi, gdy ktoś daje mu rady w kwestiach, które przecież znał na wylot, prawda? Tak sądził, choć tego dnia mógł jedynie pochwalić się porażką, którą doznał, bardzo miłą w skutkach zresztą, ale o tym dowie się dopiero za długi czas. Póki co chciał czerpać z chwili, jeśli miał taką okazję, bo rzadko przydarzało się tak, żeby spędzić kilka interesujących chwil z interesującą dziewczyną, a słowo ‘spędzać’ nie oznaczało wspólnych kradzieży i kolejnego etapu walki o przetrwanie. Kiedy padło pytanie, miał odpowiedzieć twierdząco, ale zanim zdążył się odezwał, jej dłoń owinęła się wokół jego ręki i pozwolił, choć coś ukłuło go w żołądku, porwać się w wir ludzi. Czy to niepokój, czy to ekscytacja, do żadnego z tych uczuć nie miał zamiaru się przyznawać, nawet przed najbliższą jego sercu personą a mianowicie samym sobą. Coś w tym jednak było – dzieci ulicy nie lubią się otwierać, żyją w przekonaniu o swej niezniszczalności, o doświadczeniach, w które byli bogaci, prawda? Zawsze uważał siebie za lepszego, bardziej bystrego i dojrzałego niż masa ludzi, która go otaczała. Przecież byli jednostkami w morzu jednostek, szarych, obdartych, odzianych w łachmany. Dlatego uważali się za takich, a nie innych, a on się z tą ideą zawsze identyfikował. Choć trudno odrzucić coś, co nie stawia cię za marginesem, nie odrzuca z listy wartościowych i przydatnych. Każde dziecko lubi bajki, a zwłaszcza dziecko ulicy. Zanim zniknął z placu, odwrócił jeszcze wzrok za siebie, aby spojrzeć ostatni raz tego dnia na telebim i zastanowić się, że jeszcze rok wcześniej mógłby stanąć na miejscu umierającego dziecka. Czas chyba dojść do wniosku, że świat nie jest jednak taki zły dla niego, bo wobec innych przejawia większe okrucieństwo. Ale szybko odrzucił tę myśl, bo dotyczyła śmierci, a śmierć należy trzymać na dystans, póki jest taka możliwość, bo w końcu się pojawi i tak, ale zawsze, gdy na to pozwolisz, może przyjść wcześniej. W końcu przystanęli i zdał sobie sprawę z tego, że także złapał ją za rękę, choć od razu usprawiedliwił to tłumem ludzi, wśród których mógłby ją łatwo zgubić, a jednak wolał ufać swojej zaciśniętej na jej dłoni niż jej, choć zdążył doświadczyć, że silnej, ale jednak dziewczęcej. Potem ona ruszyła, więc przyspieszył kroku, aby ją dogonić i zrównać, w końcu obrócił się zwracając twarzą w jej kierunku, idąc tyłem, co nie było wygodne, ale przynajmniej dawało możliwość podziwiania tego, co za chwilę przecież może zniknąć, a nie wątpił, że gdy najdzie ją na to ochota, odda swoje zainteresowanie komuś innemu. -Musi Cię to bardzo interesować – stwierdził przekrzywiając głowę, mrużąc niejednoznacznie oczy – Powiedziałbym Ci, ale to sekret, nie rozdaję ludziom sekretów za darmo – znów się uśmiechnął, jakby wyzywająco – A przynajmniej nie za ładną buzię – dodał po chwili, jakby w komplemencie, ale dziewczyna mogła to zinterpretować jak chciała – Nad buziakiem mógłbym się zastanowić, tak, myślę, że to odpowiednia zapłata – jego palec wskazujący wylądował na policzku, a uśmiech, jak na złość, poszerzył się.
|
| | | Wiek : 25 Zawód : Lekarz pierwszego kontaktu|Profesjonalny złodziej Przy sobie : fałszywy dowód tożsamości, stała przepustka do Dzielnicy Rebeliantów
| Temat: Re: Mathias le Brun-Sabriel Terodi Nie Maj 25, 2014 1:16 pm | |
| To co robiłam wykraczało poza granicę rozsądku. W sumie, nie trzymało się spójnej całości, było dziwne, nierozsądne, może wręcz głupie. Fakt, iż chłopak wydawał mi się miły, nie oznaczał, iż po prostu nie może w tej chwili udawać. Wręcz przeciwnie, przecież w ramach zemsty mógłby chcieć mnie podejść, odpłacić się pięknym za nadobne i korzystając z mojej naiwności w chwili najmniejszej uwagi okraść mnie faktycznie, może też obezwładnić, pozbawić przytomności, zrobić krzywdę… Scenariuszy było wiele, jednak żaden z nich nie przemawiał do mnie na tyle bym uwierzyła, iż jest możliwy, nie gdy widziałam jego uśmiech i wyraz oczu. On był bardziej niewinny w swym zachowaniu niż którykolwiek ze wspólników Ojca. Nie wydawał się być zdolny do popełnienia takiego czynu. Jednak, mimo wszystko, zachowałam szczątki ostrożności. W końcu go nie znałam, nie mogłam sobie pozwolić na zbytnie rozluźnienie sytuacji. Chociaż, myśl, iż Ojciec absolutnie by tego nie pochwalił zdawała się niesamowicie kusząca. Musiałam jednak zadowolić się tym buntem, na który już sobie pozwoliłam. Uśmiechnęłam się szczerze rozbawiona, gdy tylko przekonałam się, ż moja drobna porada mogła urazić dumę stojącego przede mną młodego mężczyzny. Był pewny siebie, zapewne zaprawiony w boju i doświadczony przez życie. Och, gdyby tylko wiedział. W tamtym momencie chyba po raz pierwszy w życiu poczułam w sobie chęć by zdradzić komuś prawdę o swoim drugim życiu, a infantylność leżąca u podłoża tego pragnienia jednocześnie mnie rozbawiła i odrobinę zniesmaczyła. Od kiedy to mam ochotę popisywać się swoimi umiejętnościami przed kimś, kto zupełnie nie powinien o nich wiedzieć? Nie odezwałam się więc, nie oddałam mu kuksańca, jedynie się uśmiechałam, w duchu starając się trzymać na wodzy te dziwne zapędy. To, że nie opierał się przed pociągnięciem w tłum, na chwilę, trochę mnie zaskoczyło. W końcu tak jak ja jego, on również mnie nie znał. Nie miał pojęcia kim jestem, jakie mogłam mieć plany. Przecież, na dobrą sprawę, mogłam go teraz prowadzić prosto w ręce patrolu jakiś znanych mi Strażników Pokoju, mogłam planować zemstę za próbę kradzieży. Co prawda, nie wyglądałam ani na mściwą, ani podłą osobę, jednak chłopak zdążył już się przekonać, że nie powinien oceniać mnie po pozorach. W końcu nie wyglądałam też na kogoś kto tak szybko by go obezwładnił. Dopiero, gdy zatrzymaliśmy się, gdy wypuszczałam jego dłoń z uchwytu, zorientowałam się, że i on trzymał mnie za dłoń. Nie wiedzieć czemu uśmiechnęłam się jeszcze szerzej na ten widok, tym rodzajem uśmiechu, który nie chciał mnie opuścić jeszcze przez kilka najbliższych minut. Spacerując, obserwując wszystko dookoła, początkowo nie zwracałam uwagi na idącego przede mną złodziejaszka, dopiero gdy wspomniał o sekretach ponownie przeniosłam na niego wzrok. I zmarszczyłam brwi słysząc resztę wypowiedzi. Był pewny siebie, wręcz odważny, lekko wyzywający, w żaden sposób nie przypominał mi tych młodych ludzi, z którymi studiowałam. Ale, to może dlatego, że pochłonięta nauką, pomna również ostrzeżeń Ojca, jakoś nigdy się do nich za specjalnie nie zbliżałam. Byli tylko tłem, z którym można było porozmawiać, pożartować, jednak nie dopuszczać do siebie za blisko. Przyjaźń z kimś z zewnątrz niosła ze sobą spore ryzyko. Nie mogłam sobie pozwolić na to, by ktokolwiek zaczął coś podejrzewać, by dostrzegł ukrytą prawdę. Może też dlatego, że tamtych trzymałam na dystans rozmowa z idącym przede mną mężczyzna wywoływała we mnie taką ekscytację. I może właśnie dlatego poczułam przyjemne ciepło, gdy między tymi dość wyzywającymi słowami wychwyciłam coś, co można by nazwać komplementem. W normalnych warunkach pewnie wyśmiałabym taką ofertę, nie pozwoliła na traktowanie się w taki sposób. Ale, czyż dzisiejszy dzień nie był totalną odskocznią od tego wszystkiego? Na dodatek, czyż ciekawość nie zżerała mnie coraz bardziej z każdą rosnącą sekundą? Jeden buziak nie był dużym kosztem, jeśli miał umożliwić mi jej zaspokojenie. Dlatego najpierw spojrzałam groźnie na chłopaka, po czym jednak – po raz trzeci tego dnia – złapałam go za nadgarstek i przyciągnęłam do siebie, by delikatnie musnąć jego policzek ustami. Niemal natychmiast po tym wypuściłam jego dłoń z uścisku i przyśpieszyłam kroku, zostawiając go na chwilę za sobą. Serce biło mi mocniej z ekscytacji, a ja, chyba po raz pierwszy w życiu, zrozumiałam co miał na myśli jeden z moich nauczycieli literatury, który opowiadał o cudownym, smakującym miodem, uczuciu wyzwolenia i łamania zasad, które od zawsze trzymały nas w ryzach. Zerknęłam na chłopaka. - Zapłaciłam już swoją część, teraz czekam na moją nagrodę – powiedziałam rozbawiona. Bo w sumie tym miała być jego odpowiedź, prawda? Nagrodą za stopniowe odrywanie się od stałego schematu mojego życia. - Skoro już postanowiliśmy się tak spoufalać warto byłoby chyba się przedstawić, prawda? Jestem Sabriel – dodałam jeszcze. Kolejne złamanie zasad, tym razem jednak na tyle duże by wprowadzić Ojca w stan prawdziwej wściekłości. Od lat swoim prawdziwym imieniem posługiwałam się tylko w wyjątkowych sytuacjach. Dla większości świata byłam Angelicą, dziewczyną, która wyrwała się z Dystryktu. Dziewczyną, której rodzice zmarli z powodu choroby, dziewczyną jedyny żyjący członek rodziny, mieszkający w Kapitolu, postanowił dać drugą szansę na lepsze życie. Dzisiaj jednak chciałam być sobą, tak naprawdę. |
| | | Wiek : 26 lat Zawód : #Mathias Przy sobie : kapsułka cyjanku wszyta w kołnierz, rewolwer, miljon ton heroiny i jakieś podróżne ciuszki Znaki szczególne : #Mathias Obrażenia : #Mathias
| Temat: Re: Mathias le Brun-Sabriel Terodi Pią Lip 18, 2014 1:10 am | |
| Dosakonale znał te ulice, pamiętał jakby przechodził tędy kiedyś, ale teraz, gdy ktoś trzymał go za dłoń, niezwyczajny ktoś, zdawało się, jakby mijał bajecznie kolorowe witryny pierwszy raz. Budynki mogłyby mieć tysiąc lat, on mógłby przechadzać się tędy codziennie, ale teraz i tak wszystko byłoby inne, nowe i w pewien sposób ciekawe, bo starał się nieświadomie dostrzec rzeczy tak, jak dostrzega je jego nowa towarzyszka spaceru. To było nowe i wręcz fascynujące, chore dla niego, bo pragnął więcej i więcej, nawet jedno skromne cmoknięcie wydawało się nagle niczym, choć przed momentem pragnął, aby jej usta spoczęły na jego policzku i myślał, że wtedy świat mógłby się skończyć. Ale wszystko było takie samo jak dawniej. Nic szczególnego, a jednak coś osobliwego i niepowtarzalnego. Przyłapał się nawet na pomyśle, żeby zabrać ją jeszcze gdzieś indziej. Gdzieś. Indziej. Przecież to było wszystko, co mogłaby ujrzeć, wszystko, co mogłoby wprawić ją w zachwyt i beztroskę, przecież tu była, nie mogła tego nie znać, a jednak zdawało się, jakby nie znała. Nie potrafił więc wyzbyć się wrażenia, że nie jest tutejsza. Oczywiście, że nie jest! Jest inna. Jest obca. Wręcz taka, jaką sobie ją wymarzył, kiedy ujrzał po raz pierwszy kilka chwil wcześniej, aby potem sięgnąć dłonią tam, gdzie sięgać najwyraźniej nie powinien, a ona swobodnie mogła go unieruchomić. To było takie (prawie) naturalne. Teraz. Jutro wstanie i zastanowi się, czy kiedykolwiek wcześniej był tak głupi, jak w tym momencie. Ależ owszem, że był. I to bolało. Teraz nie boli, ale potem zapewne to spotkanie wryje się w serducho ostrym cierniem, bo będzie przypominało o kilku lub jednej wielkiej poprzedniej porażce, która zaczęła się dokładnie tak samo. Może troszkę inaczej, bo nic dwa razy się nie zdarza. Nie ma przecież dwóch takich samych pocałunków, takich samych uścisków dłoni i takich samych uśmiechów, a szczególnie ten, na który patrzył, był wyjątkowy i unikatowy. To jednak tego wieczoru odejdzie w niepamięć, bo czym jest czarujący uśmiech wobec kolejnego ciosu prosto w serce. Czym jest chwila rozpusty wobec kolejnej fazy cierpień? Mógłby przestać natychmiast, tak byłoby najrozsądniej, ale zaślepiony rozkoszą chwili pozwolić całkowicie porwać się zabawie, którą, jak sądził, sam kierował. Może jednak nie, ale jednak otrzymał to, na co miał ochotę. I chciał... ...hahaha, no tak. ...więcej, więcej, więcej. Może nie pocałunków, ale słów, układów i tajemnic, bo jedną już poznał. Nawet nie musiał szukać głębiej, nie musiał się dopytywać. Nie miał też pewności, że tajemnica ta była prawdziwa, ale czy to istotne? Łatwiej jest karmić się pięknymi kłamstewkami niż paskudnymi obrazami prawdy. Co nią jest, okaże się potem. -Całus sekretowi nierówny - odparł swobodnie i odwrócił się doń tyłem, jakby miał zamiar na tym zaprzestać, jakby to miał być koniec. Wtedy też przyspieszył nieco kroku powtarzając w myślach "Sabriel, Sabriel, Sabriel, Sabby" Za kilka lat pozna dziewczynę o tym imieniu. Będzie ładna, miła i zdaje się bardzo uczynna. Aż za bardzo. Szybko ją zapomni. Nie będzie nikim ważnym. Może dlatego, że przez kolejne lata będzie starał się zapomnieć, co znaczyło owe słowo i jakim uczuciom będzie towarzyszyło. Wbrew pozorom nie będzie to bajka z dobrym i pięknym zakończeniem. Ale żadna bajka tak się nie kończy, tylko o tym się nie pisze, opowieści zamyka się w momencie, kiedy jeszcze wszystko się układa. Zdaje się, że znamy zakończenie, czytamy, choć nie wiemy, co znajduje się w kolejnej linijce. Jak życie - żyjemy, staramy się trwać, ale za zakrętem może być różnie. Często życie lubi rzucać kłody pod nogi, taki jego urok lub jego paskudny brak. Coś w tym jest... magicznego? Okrutnego. Czasem lepiej po prostu pozwolić, aby czas leciał, zostawić ludzi za sobą i podążać do przodu bez towarzyszy, bo to oni zazwyczaj stają się źródłem kłopotów. Ale tylko jedna nauczka nie jest podstawą do tego, aby zamknąć się na świat i innych, którzy muszą walczyć z jego okropnościami? Jeszcze przecież sądził, że to tylko gra, że jedno cierpienie nie poprzedza kolejnego. Ale każda gra się kiedyś kończy. Triumfem lub przegraną. -Czemu próbowałem? - zmarszczył brwi, zwolnił kroku, wcale się nie przedstawił, choć chyba powinien. Tak wypadałoby. On jednak nie czuł takiej potrzeby. Póki co imię pozostawi dla siebie i wąskiego grona nieprzyjaciół i wrogów, z którymi musi nosić ciężar codzienności - Bo mogę, zawsze mogę próbować. Czasem kończy się tak, częściej... - machnął ręką w nieokreślonym kierunku - ...inaczej. To znaczy, wiesz, oni są trochę tępi, tacy napuchnięci, często nawet nie zauważają, że zniknie im trochę groszy, a ja... - tu parsknął śmiechem, nieco nieadekwatnie do tego, co miał zamiar zdradzić, ale odchrząknął jedynie i dokończył - przepraszam, ...będę miał co jeść na obiad. Bał się chyba tego, że to ją rozczaruje. Nie odrzucenia czy wstrętu, to było naturalne. Chyba nawet wtedy nie przestałaby być taka czarująca, jaka była teraz. Odwróciłaby się, odeszła, zniknęłaby po prostu, a on starałby się ją zapamiętać jako ciekawą odskocznię od ponurej codzienności. Nie wspominał smutnego zakończenia, te lepiej najczęściej pomijać. Czasem się nie udawało. Frobisher nadal pozostawał symbolem pustki. Rana gdzieś tam zarosła, pojawiły się nowe wspomnienia, nowi ludzie i nowe miłostki, ale za każdym razem, bo nie potrafił się tego wyzbyć, czekał na ich odejście. W końcu, jeśli czego się spodziewamy, gdy to się dzieje, mniej boli, prawda? Prawda. -Mathias - przedstawił się w końcu i Sabriel powinna być zaszczycona, skoro wyjawił jej swoje prawdziwe imię, bo korciło go, aby zaserwować jej jedno z tych śmiesznych pseudonimów - Przecież się z Tobą nie spoufalam, to ty mnie pocałowałaś. Ja cię tylko oprowadzam po mieście. On nie musiał być bezpośredni, aby zyskać odpowiedź, ale był ciekaw, bo nie wyglądała na głupią, czy się nabierze i pozwoli mu się zwieść. |
| | | Wiek : 25 Zawód : Lekarz pierwszego kontaktu|Profesjonalny złodziej Przy sobie : fałszywy dowód tożsamości, stała przepustka do Dzielnicy Rebeliantów
| Temat: Re: Mathias le Brun-Sabriel Terodi Sob Sie 02, 2014 6:41 pm | |
| Obserwowałam go, obserwowałam otoczenie, czując się jakbym znalazła się w zupełnie nowy, dla mnie świecie. Rozmawiałam z kimś obcym tak swobodnie, jakby fakt, że się nie znamy nie stanowił żadnego problemu, jakby był tylko nieistotnym tłem całości, czymś o czym można było zapomnieć w momencie w którym pierwszy raz otwierało się usta by sformułować zdanie brzmiące dość przyjacielsko. Całkiem jakbyśmy trwali oderwani od rzeczywistości. Zadziwiające było jak to wszystko mi się podobało, jak miłym dla mnie był ten spacer, otaczające nas zapachy, jak cudownie smakowały głębsze hausty powietrza. Każdy gest, każdy widok, zdawał się przepełniony swobodą, której łaknęłam bardziej niż mogłabym się spodziewać, stęskniona za czymś na co nie mogłam sobie pozwolić. Bo to było błędem, to co robiłam dzisiaj było błędem, jednak… Przecież istnieją takie dni, w których nawet złe decyzje tracą na znaczeniu, kurczą się do tak minimalnych rozmiarów, iż konsekwencje popełnionych czynów nie mogły być tragiczne. Dni wolności takie jak ten, byłam tego niemal stuprocentowo pewna. W młodzieńcu idącym przede mną było coś co niemalże gwarantowało mi takowe zapomnienie grzechów. Kusiło, obiecując po cichu, że nikt oprócz nas się o tym nie dowie, że rozmowa, którą potoczymy na zawsze pozostanie między nami. A ja naiwnie czy nie, po prostu chciałam ulec tej pokusie. Dlatego mój krok stał się lekki, uśmiech cieplejszy i weselszy. Na jeden dzień drobny złodziejaszek, który próbował mnie okraść miał stać się moi przyjacielem. O dłuższej mecie nie próbowałam nawet myśleć. Byłam zdumiona, kiedy młody mężczyzna odwrócił się ode mnie chwilę po tym jak moje usta musnęły jego policzek, jakby ignorując swoją część umowy, w moich oczach błysnęły ogniki odrzucenia, ba!, wręcz zawodu. Moja ciekawość była na tyle silna, iż w nieprzyjemny sposób odczułam jej niezaspokojenie, wypowiedziane przeze mnie parę chwil wcześniej zapiekło mnie w język, pozostawiając niesmak podobny do tego po tytoniowym dymie, drapiący, ciężki. Zacisnęłam usta i posłałam w stronę jego pleców urażone spojrzenie, podszyte niechęcią. Proszę, tak oto kończy się wyrywanie się spod kontroli Ojca, próba udowodnienia sobie, że na własnych zasadach poradziłaby sobie lepiej niźli na tych, które wytyczono w moim życiu już dawno. Smak swobody stał się nagle nieprzyjemny, a entuzjazm zaczął ulatywać ze mnie niczym z przebitego balonu, dopóki… Poderwałam gwałtownie głowę - nawet nie pamiętałam momentu w którym mój wzrok wbił się w kocie łby pod nogami – patrząc w stronę mężczyzny z nadzieją, gdy ponownie usłyszałam jego głos. Przyśpieszyłam tak by znaleźć się ledwo krok za nim i wsłuchałam się w jego słowa, czując po chwili ukłucie żalu. Więc to było jego motywacją. Nie próbował komuś zaimponować, nie robił tego w wyniku znudzenia, czy też po prostu ze zwyczajnej chęci zrobienia komuś na złość. Po prostu, potrzebował tego by przeżyć, a kiedy uświadomiłam sobie tę prawdę poczułam jeszcze silniejsze uczucie zawstydzenia, wywołane nie dlatego, iż przebywanie z nim mogło mi urągać, a ze względu na fakt, iż tak łatwo wrzuciłam go do worka z resztą ‘drobnych złodziejaszków’, którymi w większości wypadku pogardzałam. Za brak stylu, za brak subtelności, za niepotrzebne ryzyko i udawanie tak wielce zdolnych i niezależnych. Potarłam nerwowo ramię, po czym westchnęłam i – ponownie – przywołałam na twarz uśmiech. W tym momencie może mniej radosny, za to pełen jakieś dziwnej nadziei. Świat nie zdążył jeszcze zepsuć tego chłopaka. - Nic się nie stanie, jeśli z ich wypchanych kieszeni ubędzie trochę pieniędzy – zapewniłam, odwracając na chwilę wzrok i zerkając w kierunku dawno niewidocznego już placu. – Większość z nich ma tyle pieniędzy, że mogli by sobie nimi spokojnie podcierać tyłki – dodałam, nad wyraz niekulturalnie jak na siebie, po czym rozciągnęłam usta w szerszym uśmiechu. – Skoro przychodzą na plac tylko po to by puszyć się i chwalić swoim bogactwem to należy im się drobne utarcie nosa, nie sądzisz? Było mi głupio, w zasadzie, chciałam jakoś pomóc chłopakowi, jednak dobrze wiedziałam, że nie osiągnę nic jeśli zacznę się nad nim litować. Młodzieniec przypominał mi niektórych ludzi, którzy czasem odwiedzali Ojca przychodząc po pomoc, dumni, zawzięci, niechętni do przyznania jak ciężko może być im w życiu. Radzili sobie na swoje sposoby i nie oczekiwali, że ktoś z tego powodu spojrzy na nich ze smutkiem, poklepie ich po głowie i spróbuje im wszystko ułatwić. Nie, nie tędy szła droga we współpracy z takimi osobami. Mathias; niemal natychmiast zanotowałam tę imię w pamięci, przypuszczając jednak, że zapamiętanie go będzie na moją korzyść. Uśmiechnęłam się do niego, ciesząc się, iż jednak zdecydował się przedstawić, lecz po chwili mój uśmiech przerodził się w wyraz szczerego oburzenia, a z ust wyrwało się głośne pufnięcie. - Oprowadzasz? – powtórzyłam za nim zbulwersowana. – I nie spoufalasz się? Przepraszam bardzo, to ty zażyczyłeś sobie buziaka – wyrzuciłam z siebie, patrząc na niego zza przymrużonych powiek i krzywiąc usta w grymasie by zaraz, po ledwo chwili namysłu, wybuchnąć śmiechem . – Nie bądź taki pewny siebie, Mathi – rzuciłam, odruchowo skracając jego imię. – Ktoś może i tobie zechce utrzeć nosa. Przyglądałam mu się przez chwilę z wesołym wyrazem twarzy, po czym puściłam perskie oczko i przeniosłam wzrok na otaczające nas budowle. |
| | | Wiek : 26 lat Zawód : #Mathias Przy sobie : kapsułka cyjanku wszyta w kołnierz, rewolwer, miljon ton heroiny i jakieś podróżne ciuszki Znaki szczególne : #Mathias Obrażenia : #Mathias
| Temat: Re: Mathias le Brun-Sabriel Terodi Pon Sie 04, 2014 8:17 am | |
| Nie był chętny na tego typu rozmowy, rzadko generalnie był chętny na coś podobnego, co w jakimkolwiek stopniu odciągałoby go od pracy. Lichej. Prostej. Nie szukał przecież pocieszenie, to nie miała być odskocznia, to ponury obowiązek a może już kwestia przyzwyczajenia. Już każdy kolejny dzień nie był walką i przetrwanie, nie musiał go przeżywać na nowo, nie musiał wstawać z myślą, że o konkretnej godzinie wyjdzie z domu, wybierze się do centrum i będzie szukał szczęścia wśród migoczących gwiazd. To było coś naturalnego. Zwyczajna rutyna. Ludzie wybierają się do biur, gdzie pochylają się godzinami nad projektami czy aktówkami, które muszą przewertować, poznać, przeanalizować, a następnie przekazać dalej. To żmudna ale robota jak każda inna. Ta była ciekawsza, tyle się różniły, nic poza tym. Co prawda kradzież była nielegalna, ale przestał się tym przejmować w momencie, kiedy świat po raz pierwszy wystawił do niego środkowy palec. Och, no tak, to była jego matka. Ale śliczna metafora, nieprawdaż? Już to, już te kilka słów sprawiło, że poczuł się nieprzyjemnie osaczony. Nie zdradził jej tajemnicy, nie musiał się ukrywać, chociaż mogła być jednym ze Strażników, którzy tak uwielbiali go dręczyć, nachodzić o różnych porach mieszkanie, aby je przeszukać. Czasem zaczepiali na ulicy i kazali wracać "do swojej nory". Przyjemne czy nie. Po prostu - codzienność. Kiedyś ogień zalewał go, nie potrafił myśleć, wściekał się i gryzł, i kopał w pustą przestrzeń, gdy już znikali, bo bał się, że umrze, że zabiorą go jak wielu innych i nie wróci. A zawsze miał jeszcze coś do "zamknięcia". Katy była jedną z tych spraw, które przyciągały go do Kapitolu jak magnes, sprawiała, że nie mógłby się oderwać i ulecieć ku niebu jak anioł, oddać się czemuś tak prostemu i prymitywnemu. Czasem jej nienawidził, no jego życie skończyło się w momencie, kiedy ona się urodziła. Czasem ją kochał, bo jego życie nabrało sensu, kiedy pojawiła się na świecie. Cel jest ważny. Ale to ryzykowne. Bo zawsze istnieje też ścieżka, którą powinno się kroczyć, ale na tyle niebezpieczna, że łatwo jest z niej zboczyć i odejść w stronę całkiem inną od zamierzonej. Takie było ryzyko walki o swoje pseudo marzenia. Mogłyby się rozpaść jak domek z kart, wizja lepszego jutra umarłaby równie szybko, jak się narodziła, a bez wiary w coś, czego nie da się dostrzec gołym okiem tam, gdzie on żył, każdy dzień rozpoczynał się od nowa i kończył dokładnie tam, gdzie zaczął poprzedniego ranka. Przeżywanie katorgi w kółko. Zero schematu, zero zapomnienia. I w kółko to samo, ale jednocześnie inne. Czasem był wdzięczny za to, że nie dostrzegał różnicy. Nie słuchał tego usprawiedliwienia. Chyba starała się go zmusić do odpowiedzi, bo usłyszał jakieś dziwaczne pytanie, coś co brzmiało jak "i co?", ale zaraz potem zapomniał, bo nie chciał się zastanawiać. Ale był na tyle kulturalny, aby wyrzucić z siebie krótkie i ciche "nie wiem", choć w pierwotnym zamierzeniu miało to brzmieć, jakby rzeczywiście go to nie obchodziło. Bo wyrzuty umarły gdzieś na drodze ewolucji, ci ludzi nie byli dla niego ludźmi a żywymi bankami pieniędzy. Nie potrafił patrzeć inaczej, nie potrafił dostrzec głębi w napuszonych Kapitolinczykach, w oczy raziły barwy strojów, nos drażniły zapachy perfum, uszy musiały wysłuchiwać straszliwych śmiechów. -Ale nie wziąłem go siłą, de facto wybór należał do Ciebie, nie sprzeciwiaj się temu - rzucił nieco weselej jednak takim tonem, jakby rzeczywiście myślał, że ma rację. Może tak sądził, może po prostu chciał sprawdzić, gdzie znajduje się granica wytrzymałości. Stalowe nerwy to rzecz niezbędna, jeśli ktoś już trafił na tego uporczywego i ironicznego pana i jeśli chciałby mu coś wmówić, nauczyć czegoś lub wygrać w grę. Zazwyczaj ta się nie kończyła, bo atakował swoją ofiarę, okradał i uciekał. Tym razem sprawa mogłaby wyglądać inaczej. Musiałby uciekać szybciej i dalej, żeby uciec od tego uroczego uśmiechu i roześmianych oczu, które przywoływały dziwne uczucie ulgi, znajome, jakby miał z tym do czynienia wcześniej, ale nie zastanawiał się, choć tych dobrych chwil było mało i zaraz znalazłby odpowiedź na to pytanie. Może nie satysfakcjonującą, ale jednak. Jakaś musi być. Zauważył, że znowu wychodzą na zatłoczoną ulicę. Zajęło mu to chwilę, ale poznał ją. Na mapie Kapitolu rozrysowanej w jego głowie postawił krzyżyk. Tak, tu jestem. W tle ludzie krzyczeli, nad głowami wisiał kolejny telebim. Zdawałoby się, że zabawa dobiega końca. A oni nadal się śmiali, nadal wskazywali palcami, pili i nawoływali. Choć trybuci nie usłyszą. Nigdy nie zastanawiał się, co przeżywają. Teraz mu się to zdarzyło. -Ten ktoś to zgraja Strażników i wielu ludzi mojego pokroju, którym robię poważną konkurencję - dodał po chwili, dość dłuższej, namysłu - ykhm, ci, którzy chcą mi utrzeć nosa, o to chodzi, o tym mówiłem - sprostował z zakłopotaniem, bo poprzednie zdanie brzmiało jak wyrwane z kontekstu, zerknął na nią jeszcze raz przelotnie, a potem znów wrócił do zabawy, której nie rozumiał, starał się wciągnąć, poczuć emocje, które górowały nad tłumem. Krzyknąłby, był pewien, ale nie znał imion, a nie rozumiał szumu wydobywającego się z ust Kapitolinczyków. Jaki sens ma walka na arenie? Jaki sens jest w tym, że dzieci muszą walczyć o życie i śmierć? Odpowiedź była zbyt prosta. -Życie to Igrzyska - powiedział cicho, jakby do siebie, nie wiedząc co właściwie chce jej przekazać - Życie są jak Igrzyska, czasami. Ale ja nie chciałbym umierać dla ludzi, już nie chodzi o samo umieranie, a o nich - mruknął mając na myśli Kapitolinczyków - Nie wiem po co to robią, dlaczego się śmieją, to okrutne. Dlaczego krzyczą. Przecież i tak nikt nie wygra. |
| | |
| Temat: Re: Mathias le Brun-Sabriel Terodi | |
| |
| | | | Mathias le Brun-Sabriel Terodi | |
|
Similar topics | |
|
| Pozwolenia na tym forum: | Nie możesz odpowiadać w tematach
| |
| |
| |
|