|
| Nieczynny parking nadziemny | |
| |
Autor | Wiadomość |
---|
Wiek : 18 Zawód : sprzedaję w Sunflower Przy sobie : kapsułka z wyciągiem z łykołaków, leki przeciwbólowe, telefon komórkowy, dowód tożsamości Znaki szczególne : zaawansowane sieroctwo Obrażenia : częste bóle brzucha
| Temat: Nieczynny parking nadziemny Pią Maj 03, 2013 4:51 pm | |
| Kilkupiętrowy, nadziemny parking, który z czasem zamienił się w płótno dla samozwańczych artystów. Na niektórych poziomach wciąż znajdują się samochody, ale raczej żaden z nich nie nadaje się do użytku, bo szabrownicy już dawno pozbawili pojazdy tych bardziej wartościowych części. |
| | | Wiek : 34 Zawód : prawa ręka prezydent Coin
| Temat: Re: Nieczynny parking nadziemny Sob Lip 06, 2013 3:05 am | |
| Ośrodek Szkoleniowy Nie zwracajcie uwagi na godzinę wysłania tego posta.
Na obrzeżach Kapitolu wciąż unosił się zapach śmierci. Niebywałe. Od zajęcia stolicy przez wojska Coin minęły przeszło dwa miesiące. Dwa miesiące, odkąd zniknął stąd ostatni żołnierz, a w dalszym ciągu miało się wrażenie, że za chwilę gdzieś obok rozlegną się strzały. Wszystko, co znajdowało się dookoła - podziurawione budynki, przeorana ziemia, porzucone place zabaw - przedstawiało sobą ponury obraz, który Florence kojarzył się nieodzownie z cmentarzem. I nawet pokrywający każdą wolną powierzchnię biały puch nie był w stanie odegnać tej atmosfery. Kiedy dotarła do dużej, owalnej budowli, pełniącej niegdyś rolę parkingu, zatrzymała się na chwilę i otuliła szczelniej ciepłym, czarnym płaszczem. Samotny podmuch lodowatego wiatru rozwiał jej włosy, odsłaniając na sekundę podłużną, paskudną bliznę za lewym uchem. Zadrżała lekko, spoglądając na pokrywające betonową konstrukcję napisy, gdzieniegdzie odłupane razem z tynkiem w miejscach, w które trafiały kule. Nie miała pojęcia, dlaczego ktoś mógłby wybrać na spotkanie akurat ten budynek, ale może właśnie o to chodziło. W mieście, w którym każda ściana miała uszy, należało szczególnie mieć się na baczności. Zwłaszcza, jeśli nie do końca zgadzało się z panującym rządem. Bez słowa ruszyła dalej, a grube podeszwy jej butów zastukały na pochyłej platformie, kiedy pokonywała kolejne piętra parkingu. Kiedyś taki spacer pod górę nie zrobiłby na niej wrażenia, teraz poczuła jednak lekkie zmęczenie. Nie takie, żeby brakło jej oddechu, ale wystarczające, żeby zapiekły ją mięśnie na nogach. I tak nieźle, biorąc pod uwagę, że ostatnie miesiące spędziła albo nieprzytomna, albo na szpitalnym łóżku, podczas gdy najlepsi rebelianccy lekarze robili co mogli, żeby poskładać ją do kupy po feralnej misji w Czwartym Dystrykcie. Czwarty Dystrykt. Już te dwa słowa wystarczyły, żeby jej dłonie zacisnęły się w pięści, a następnie powędrowały do zawieszonej na szyi, prostokątnej blaszki z wybitym numerem seryjnym. Kawałku metalu, na którym osiem znaków układało się w idealnie równy rząd, postronnemu obserwatorowi nie przekazując niczego, dla niej natomiast stanowiąc niepodważalny dowód. I może trudno w to uwierzyć, ale to właśnie ten połyskujący prostokącik przywiódł ją dzisiaj w to nietypowe miejsce. Dotarłszy na najwyższą platformę, znów przystanęła na chwilę, wyciągając z kieszeni telefon komórkowy i kontrolując, ile czasu zostało jej do parady trybutów. Nie było źle, nie musiała się spieszyć, choć zbliżającą się godzinę należało mieć rzecz jasna na uwadze. Jej nieobecność na pewno nie przeszłaby niezauważona, a wyjątkowo zależało jej, żeby - przynajmniej na razie - jej zachowaniu nie można było niczego zarzucić. Coin darzyła ją takim zaufaniem, na jakie tylko było stać jej analityczny umysł, i tak na chwilę obecną miało pozostać. Nie spiesząc się, podeszła do betonowej barierki, oddzielającej platformę od krawędzi parkingu i oparła się o nią, niby od niechcenia. Wykorzystywała pokłady silnej woli, żeby powstrzymać się przed ciągłym rozglądaniem się dookoła. Znajdowała się w umówionym miejscu, należało więc jedynie cierpliwie poczekać. Na co? Tego jeszcze do końca nie wiedziała. Ale miała nadzieję, że cokolwiek to będzie, będzie warte jej zachodu. |
| | | Wiek : 30 lat Zawód : wymierza sprawiedliwość. No, powiedzmy.
| Temat: Re: Nieczynny parking nadziemny Sob Lip 06, 2013 3:35 pm | |
| Początek
Wśród ludzi Tibalta szczególnie poważa się ludzi, którzy potrafią cokolwiek zrobić, gdyż system kontroli i oceny pododdziałów, jednostek i formacji jest tak obmyślony, że nie sposób go obejść bez fachowców. Zważcie sami. Każdego dnia sam musi prowadzić przegląd ludzi, sprawdzać, czy aby na pewno dobrze wybrał. Od czego zacznie obserwacje? Czym się zainteresuje? Na pierwszym miejscu stan ideologiczny: czy mam ludzi głęboko oddanych, czy też wdarło się jakieś ziarno rozkładu? Jak sprawdzić, czy ideologia burżuazyjna, maoizm, nacjonalizm, syjonizm albo jakiekolwiek inne plugawe odszczepieństwo nie wywiera przypadkiem wpływu na bojownika wolności? Bardzo prosto. Po pierwsze, Tibalt musi przeprowadzić inspekcję koszar. W jakim stanie jest kuchnia? A zbrojownia? A konserwy, czy już przyszły? A ścienna gazetka satyryczna? A codzienny biuletyn bojowy? Bycie terrorystą wcale nie jest takie proste… Potem należy się dowiedzieć, co robi żołnierz w czasie wolnym od zajęć. Czym się zajmuje? Wierzcie Tibaltowi, jeżeli dowódca umie ukryć wszystkie ciemne strony i wykroczenia, które są na porządku dziennym i potrafi przedstawić obraz doskonalszy niż rzeczywiście jest, podtrzymuje wśród swoich ludzi ducha. Najważniejsze, że¬by umiejętnie tuszować niemiłe aspekty. Właśnie to robił Sarague, nim opuścił bazę i w pojedynkę udał się do siedliska zła - czyli Kapitolu. Gdy bezszelestnie wspinał się po schodach zrujnowanego i niezbyt zachęcającego prezencją parkingu, jego buty lśniły tak, że mogłyby z powodzeniem służyć za lusterka do golenia. Spodnie odprasował na tyle porządnie, że gdyby mucha otarła się o kant, przecięłoby ją na pół. Dla Tibalta to była norma - w jego grupie najdrobniejsze uchybienie w ubraniu oznaczało dziesięć dni paki. Wszyscy dawno do tego przywykli jak do czegoś naturalnego. Sam Sarague, najogólniej rzecz ujmując, przepadał za dysydentami, wichrzycielami, wolnomyślicielami, wszelkimi kontestantami obecnego ustroju, krytykami przedstawicieli władzy i panujących w Panem porządków. Sam nie był ustroju ślepym wyznawcą, Coin przesadnie nie kochał, a ludzi władzy otaczał uwielbieniem równie istotnym co zeszłoroczny śnieg. Miał do wielu rzeczy i spraw w ojczyźnie stosunek nader krytyczny, a władzy i jej prominentnym reprezentantom zdarzało mu się niekiedy życzyć rzeczy nie najlepszych zgoła. Z drugiej strony, ludzie którzy mniemali, że Coin można obalić, a Panem zaszkodzić poprzez publiczne wygłaszanie krytyk, chodzenie na demonstracje, podpisywanie protestów w sprawie Dystryktów mogli tylko fantaści i marzyciele, osobnicy naiwni i psychicznie niedojrzali. I najważniejsze - należało pilnie wystrzegać się przyjaźni z nimi. Niedojrzałość psychiczna i skłonność do samozagłady, na grażdance u przyjaciela niebezpieczne, na wojnie mogły okazać się zabójcze. Sarague podobno poruszał się jak zjawa - na dobrą sprawę jego grupę niektórzy, oczywiście wtajemniczeni w stopień zagrożenia, nazywali „Oddziałem Duchów”. Zjawiali się znikąd… a po sobie zostawiali jedynie panikę, krew i sporo trupów. Tibalt, tuż przed tym nim zdecydował się ujawnić swoją obecność, miał wystarczająco dużo czasu, by zza wyszczerbionej ściany parkingu przyjrzeć się swojej dzisiejszej randce - dzięki materialistycznemu stosunku do świata nie biegała wzrokiem po okolicy, Sarage jednak korzystał z okazji, zerkając w jej profil. Nie był doskonały. To zastrzeżenie należało jednak poprzedzić słowem „teraz". Można było zignorować skazę w zarysie nosa, ale w połączeniu z równie trudnym do wytłumaczenia defektem skóry na policzku, przypominającym dobrze zaleczoną bliznę, wyglądało to jednoznacznie. Przyszedł mu na myśl samochód, skasowany na przydrożnym drzewie. Drogi samochód. Florence Depree jakoś nie kojarzyła się z przechodzonym polonezem. – Z lewa chujnia – zabrał w końcu głos, wyłaniając się zza załomu ściany. Z kabury wyraźnie wystawała kolba pistoletu. Ale to był dobry znak, bo oznaczał, że Tibalt nie ma zamiaru strzelać. Jeszcze. – Z prawa chujnia. A pośrodku piździec. Niewiele się zmienia w tym Kapitolu. - wykrzywił usta w dziwnej imitacji uśmiechu, ciągle niwelując odległość, jaka dzieliła go od rebeliantki. Chociaż… czy „rebeliantka” to odpowiednie słowo? Dawni buntownicy przejęli władzę, dostali to, czego chcieli. To raczej teraz jego powinno nazywać się „rebeliantem”… tyle, że Sarague nie lubił tego słowa. Z dwojga złego wolał określenie „morderca”. - Rankiem, gdy słońce jest już nad szczytami, Kapitol, jak wykluwający się z poczwarki motyl, demonstruje wszystkie swoje barwy i odcienie. - wyrecytował z zaskakującym spokojem w głosie, opierając się o betonową barierkę tuż obok kobiety. - Chełpi się nimi. W dole, u podstawy miasta, ruiny są jak zmięty pakowy papier. Brudnobure, szare, pradawnie popielne. Jak jasny popiół ze stosów ofiarnych. Jak popiół z wyrocznianych kadzideł. Jak popiół z urn. - wskazał podbródkiem niewielki skrawek świata, który się przed nimi roztaczał. Budynki, bardziej lub mniej zniszczone. A nad nimi… - Wyżej, ponad tą popielną szarością, ciągnie się pasmo cienistego mroku, czerni wręcz, czerni przygnębiającej i żałobnej. To też popiół, ale to czarny popiół zgliszcz, czerń zwęglonych domostw, czerń zlanych deszczem, zbrylonych pozostałości po auto-da-fé. A nad tym wszystkim, na tle olśniewającego szafiru nieba, wznosi się jak miraż, jak widziadło, prawdziwy Kapitol – błękitny, skrzący się lodowo, ulotnie transparentny, widmowo nierealny, niczym zjawa dostępny jedynie oczom. I wyobraźni. - Tibalt odwrócił głowę w stronę damy, której zaproponował spotkanie w tym nietypowym… a także jedynym w swoim rodzaju miejscu. - Błękitny Feniks, powstały z popiołów. - zakończył pompatycznie, uśmiechając się w końcu lekko. Lubił to uczucie… uczucie dezorientacji u rozmówcy, nawet jeśli było mimowolne i chwilowe. - Uwierzyłabyś, że napisałem to po pijaku? Może kiedyś, nie jutro, ale za jakiś czas wydadzą tą paplaninę. I podpiszą: Tibalt Sarague. Pokręcony koleś, aranżujący spotkania na nieczynnych parkingach samochodowych. - wyciągnął w jej stronę rękę. Po co? Dobre pytanie, choć ciężko znaleźć na nie odpowiedź. Może chciał ją uścisnąć. Może sprawdzić, czy stojąca obok kobieta nie jest zmiechem. A może jedno i drugie? |
| | | Wiek : 34 Zawód : prawa ręka prezydent Coin
| Temat: Re: Nieczynny parking nadziemny Sob Lip 06, 2013 5:54 pm | |
| Spodziewała się, że usłyszy przybycie mężczyzny wcześniej - przynajmniej gdy będzie jeszcze piętro niżej. Miałaby czas, żeby przybrać odpowiednią pozę, założyć na twarz dowolną maskę i przywitać go z udawanym tylko zaskoczeniem. Tymczasem Tibalt pojawił się bezszelestnie, jak mgła po wyjątkowo ulewnym deszczu, a pierwszą rzeczą, jaką usłyszała, był jego głos. Maksymalnie skupiona, drgnęła jednak tylko nieznacznie, natychmiast przywołując się do porządku i wyłapując każde słowo przybysza. Stojąc za jej plecami, miał nad nią oczywistą przewagę, którą po chwili dobrowolnie zniwelował, zatrzymując się przy barierce. Rzuciła mu trwające dokładnie pół sekundy spojrzenie, ledwie zauważalne, niby od niechcenia, jednocześnie notując w głowie szereg szczegółów, które zauważyła. Perfekcjonizm w wyglądzie, pewna siebie postawa i już wiedziała, że nie ma do czynienia z amatorem. Zresztą stanowiło to tylko niekonieczne potwierdzenie jej wcześniejszych domysłów. - Rewolucja i obalenie władzy to stanowczo za mało, żeby coś w nim zmienić - skwitowała lekko, nie odrywając oczu od nieokreślonego punktu na horyzoncie. Już dawno zorientowała się w jednej kwestii: Kapitol był szachownicą. Jedną, wielką planszą, na której kolory pionków oznaczały jedynie strony w wojnie, które zamieniały się od czasu do czasu miejscami, ale wciąż pozostawały te same, niezmienne, a jeśli już coś się w nich zmieniało to to, że niszczały z biegiem lat. Zdarzało się, że wieża stawała na miejscu gońca, a królowa spadała do rangi zwyczajnego pionka, ale reguły gry pozostawały identyczne. I tylko kwestią czasu był moment, w którym przesuwająca figurami ręka straci cierpliwość i nerwowym ruchem strąci wszystkie z dwukolorowych pól. Odwróciła głowę dopiero, gdy poczuła na sobie wzrok mężczyzny. Spojrzała na niego, pozornie bez zainteresowania, ale ani niewątpliwie przystojna twarz, ani zatknięta za pasek broń, ani idealnie wypolerowane buty nie uszły jej uwadze. Uniosła nieznacznie brew. - Szczerze mówiąc, zdziwiłabym się, gdyby ktoś napisał to na trzeźwo - zauważyła i choć jej twarz pozostała spokojna, przez usta przemknął cień niewyraźnego uśmiechu. Zniknął po krótkiej jak mrugnięcie powieką chwili, pozostawiając po sobie jedynie mgliste wspomnienie, nie wiadomo nawet, czy prawdziwe. Wrócił kilka sekund później, w swojej bardziej wyrafinowanej formie, kiedy wzrok kobiety spoczął na wyciągniętej w jej stronę dłoni, a następnie przeniósł się ponownie na twarz rozmówcy. Przez moment nastąpiło jakby wahanie, po którym drgnęła nagle, tknięta niespodziewaną myślą. - Florence Depree, chociaż zapewne już pan to wie - powiedziała nieodgadnionym tonem, wciąż nie kwapiąc się do uściśnięcia mężczyźnie ręki. Następnie, w dalszym wciągu uśmiechając się lekko, odwróciła się z powrotem w stronę barierki, a w jej oczach zatańczyły ledwie widoczne iskierki. - A to chyba powinniśmy zachować na później, hm? - Szarpnęła podbródkiem w stronę dłoni Tibalta. Ktoś mógłby powiedzieć, że stąpała po cienkim lodzie. Nie tylko dlatego, że znalazła się dzisiaj w tym, stanowczo niezbyt przyjaznym miejscu, w celu spotkania się z człowiekiem, o którym wiedziała... niewiele. Czy może - stanowczo za mało. Prawda była jednak taka, że powłoka, na której kobieta opierała stopy, pokryła się siatką pęknięć już dawno temu. Pytania nie stanowiła kwestia, czy lód się pod nią załamie, a kiedy to nastąpi. Sama zainteresowana miała zresztą perfekcyjną tego faktu świadomość. I bynajmniej, nie zależało jej już, żeby ktoś rzucił jej koło ratunkowe. Jedyne, czego chciała, to pociągnąć za sobą pod wodę tyle znienawidzonych osób, ile będzie w stanie. - Więc - zaczęła po chwili, a ton jej głosu zmienił się z lekkiego, na bardziej konkretny. - Co pana tu sprowadza, w tak uroczy dzień, panie Sarague?
|
| | | Wiek : 30 lat Zawód : wymierza sprawiedliwość. No, powiedzmy.
| Temat: Re: Nieczynny parking nadziemny Nie Lip 07, 2013 4:08 pm | |
| Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że wojna plugawi. Każdy przelew krwi pociąga za sobą nieczystość i zbrukanie. Każdy, kto bierze udział w wojnie, zostaje wojną skażony i wykoślawiony Bo wojna i człowieczeństwo to pojęcia wzajem się wykluczające. I dlatego niechaj żyje wojna, panie i panowie. Wojna, która nas odmienia i na zawsze odmieni. I ocali nas przed człowieczeństwem. Tym człowieczeństwem, które nie da nam nic poza zamkniętym kręgiem życia, poza gnuśną nudą i mdlącym banałem codzienności, poza bólem niespełnionych marzeń, poza rozpaczą świadomości własnej lichości i braku znaczenia. Wojna zbawi nas od człowieczeństwa, za które spotkać nas może jedynie wiarołomstwo żon, przeniewierstwo przyjaciół, wroga pogarda rządzących, obojętność bliźnich. Wojna uchroni nas przed człowieczeństwem i niesionym przezeń rakiem płuc, nerwicą, wrzodami żołądka, marskością wątroby, przerostem gruczołu krokowego, kamicą nerkową i zawałem, skutkiem których resztek człowieczeństwa pozbawią nas szpitalne łóżka, a resztkę godności odbiorą nam przytułki i hospicja. Wojna ocali nas przed zamkniętym kręgiem wódki i heroiny, które prędzej czy później odczłowieczą nas dokumentnie i nieodwracalnie. Tak, że w końcu nie pozostanie nic. Żadnej alternatywy. Żadnego wyjścia. - Zabić i obalić władcę, to żadna sztuka. - zauważył spokojnie, zupełnie jakby udzielał pouczenia dziecku. Jednak spokój był tylko pozorny - Tibalt wiedział, z kim ma do czynienia. To nie była pierwsza, lepsza pani amator-żołnierzyk, która przesiedziała całą wojnę w ciepłym gabinecie, wydając zza biurka polecenia. To kobieta, która była przy Coin tak blisko, że bliżej się nie dało. Otóż to - była. - Sztuką jest przechwycić władzę po zabójstwie. Utrzymać w garści i nie wypuścić. Zwłaszcza, że władza jest wyjątkowo obślizgła.- splótł ze sobą silne dłonie, opierając się jeszcze bardziej nonszalancko o barierkę. Głupcem byłby jednak ten, który założyłyby, że Tibalt nie czuwa. Bo czuwa - czuwa ostrożnie, prawie niezauważalnie, ale czuwa. Całym sobą, nawet najmniejszym nerwem. Jest jak nasłuchująca surykatka. Tyle, że większa i jakby mniej słodka z wyglądu. Uśmiechnął się lekko, słysząc kolejne słowa towarzyszki. Rzadko miał chwilę, by spełniać się pisarsko. A jeśli już mógł, nie bywał wtedy trzeźwy, więc… wniosek nasuwa się sam. Szaleniec, ale szczery. - Obślizgła jak wąż. - dodał z westchnieniem, marszcząc delikatnie brwi. Ten drobny gest mimiczny sprawił, że na czole pojawiły się dwie poziome zmarszczki, świadczące o najwyższym skupieniu. Cóż, Sarague, nie wpadłeś tu na pogawędki o literaturze i infrastrukturze… - Wiem to i owo. - podsumował z lekkim uśmiechem na ustach, wpatrując się w twarz panny Depree spojrzeniem nie wyrażającym żadnych uczuć. Jedynie, gdy nie odwzajemniła uścisku dłoni, oczy pociemniały nieznacznie, jak niebo przed burzą. Ale Tibalt incydentem niewiele się przejął i choć minę kamienną przy tym przybrał, gniew udawał raczej. To świadczyło o przezorności… i charakterze rozmówczyni. - Zwykle na później zachowuję inne, ciekawsze części ciała. - odparł po chwili zagadkowego milczenia, nie uśmiechając się jednak - a przynajmniej nie ustami. Tym razem oczy zaczęły wyrażać emocje, iskrząc się z rozbawieniem. Głupotą byłoby sądzić, że Sarague przejmuje się drobnostkami. Owszem, diabeł tkwi w szczegółach… ale Tibalt z doświadczenia wie, że drobne uchybienia są o wiele groźniejsze podczas czyszczenia broni, nie podczas kontaktów z ludźmi. - Wąż, panno Depree, to istota wielce tajemnicza. - podjął po chwili namysłu, po raz kolejny skupiając wzrok na rozciągającym się przed nim mieście. - Od zarania dziejów był dla ludzi zagadką, wszystko było w nim niepojęte i nieodgadnione. Wygląd, zachowanie, reakcje, tryb życia, metody ataku, rozmnażanie, wzbudzana przezeń trwoga... wszystko w wężu było niepojęte i dawało asumpt do najfantastyczniejszych legend. - Tibalt pomacał się po kieszeni spodni, po czym z niejaką ulgą wysunął z niej mocno sfatygowaną paczkę papierosów. Pieczołowicie otworzył opakowanie, wymownym gestem podsuwając je Florence. Palacze stanowią coraz bardziej tajne stowarzyszenie ludzi, którzy rozumieją się bez słowa. Gdy o 4 nad ranem podchodzi do Tibalta półżywy człowiek i rzęzi 'papierosa', to on mu tego papierosa daje. Nawet jeżeli wygląda tak, że normalnie nawet by się Sarague na niego nie odlał. - Alma Coin jest takim wężem. Jej widok, podobnie jak widok gada, budzi w człowieku atawistyczną, instynktowną grozę i odrazę… mnie zaś niezwykle ciekawi, jakie uczucia wywołuje u kobiety, którą nie tylko wyrzuciła do kosza jak zużyty papierek po smacznym, choć szkodliwym cukierku, ale była gotowa także poświęcić jej życie? W imię czego? W imię zwycięstwa? - zaśmiał się cicho, kręcąc głową z rozbawieniem. Nie był to śmiech życzliwy. Ani szyderczy. Był to śmiech człowieka, który doskonale wiedział, jakie to uczucie - zostać sprzedanym. Sarague wsunął do ust papierosa, odpalił go i zaciągnął się mocno, mrużąc oczy na ułamek sekundy z zadowolenia. Wyglądało to, jakby tytoń dodał mu sił - bo wypuścił nosem dym i spojrzał na Florence twardo, zupełnie jakby miał zamiar rozkazać, by przeskoczyła przez balustradę i udała się na spotkanie pierwszego stopnia z matką ziemią. Czy też prędzej - wujkiem asfaltem. - Powiedz mi to. – zażądał spokojnie, choć bez cienia wahania. – Głośno, z podniesioną głową. Oświadcz jasno i jednoznacznie: tak, wierzę i wiem, jestem absolutnie pewna, że polityka, którą Alma Coin teraz prowadzi, nie jest agresją, nie jest polityką niesprawiedliwą, nie jest polityką doktrynerów, polityką ludzi, którzy mój kraj i jego obywateli mają za nic. Oświadcz proszę, patrząc mi w oczy: wierzę, że zamiast przeciw tej polityce protestować, powinnam wrócić do Kapitolu i wziąć w niej udział. - teraz obrócił się całym ciałem w jej stronę, opierając biodro o betonową barierkę i wpatrując się we Florence z dziwnym napięciem. Napięciem pomieszanym z ekstazą, zupełnie, jakby był natchnionym kaznodzieją a nie… bo ja wiem? Dowódcą grupy terrorystycznej? |
| | | Wiek : 34 Zawód : prawa ręka prezydent Coin
| Temat: Re: Nieczynny parking nadziemny Sro Lip 10, 2013 1:50 pm | |
| Wybacz mi mój refleks szachisty, internet i wena powiedziały mi papa. Ale już się ogarniam. c:
Nigdy nie miała problemów z rozgryzaniem ludzi. Głównie dlatego, że większość z nich nawet nie starała się do tego nie dopuścić. Niezależnie od bajek, jakich by nie opowiadali, byli jak otwarte księgi, z których nie tylko można było przeczytać to, na co się miało ochotę, ale przy odrobinie wysiłku można było także coś do nich dopisać. A znaczna część nawet nie zauważyłaby tego faktu, przekonana, że pomysł, na jaki właśnie wpadli, wyszedł prosto od nich. Ale nie Tibalt. Tibalt był jednym z nielicznych ludzi, których sposobu myślenia nawet nie należało próbować rozpracować, bo wnioski, do jakich można było w ten sposób dojść, za każdym razem byłyby zgubne. Wiedziała to już od pierwszej chwili, gdy się odezwał, a właściwie - jeszcze zanim się zjawił, bo choć jego kartoteka była wyjątkowo niespójna i miejscami dziurawa, kilka rzeczy wynikało z niej jasno. Jak na przykład fakt, że nie jest to człowiek, któremu chciałoby się wejść w drogę. Nie żeby jej to przeszkadzało. Teraz, stojąc z nim na parkingu, po prostu uważnie słuchała, nie odzywając się ani słowem. Była to jedna z rzeczy, których nauczyła się, przez lata pracując w Trzynastym Dystrykcie - dopóki ludzie chcieli mówić, należało im na to pozwolić. Milczenie, wbrew pozorom, było dużo skuteczniejszą formą wyciągania informacji, niż zadawanie pytań. Kiedy jednak mężczyzna wspomniał, między wierszami, o feralnej misji w Czwórce, przez twarz kobiety przemknął ledwo zauważalny grymas. Spojrzała na niego z chwilową dezorientacją, która niecałą sekundę później została ponownie zastąpiona przez maskę obojętności. Nie spodziewała się, że będzie znał szczegóły tej konkretnej misji. Co prawda wersję oficjalną znali wszyscy, ale nieoficjalna ograniczała się do kilku starannie wybranych osób. Inna sprawa, że prawdziwą znała tylko Florence. - Widzę, że rozmawiam z człowiekiem o szerokim zakresie informacji - zauważyła spokojnie i tylko palce, zaciśnięte mocniej niż zwykle na barierce, zdradzały, że targają nią jakieś emocje. - Nie wiesz jednak wszystkiego, więc pozwól, że cię oświecę. - Odwróciła się w jego stronę i po raz pierwszy odkąd się tu pojawił, spojrzała mu w twarz. - To, co stało się w Czwartym Dystrykcie, nie miało nic wspólnego z ideą zwycięstwa. Sprawa była wygrana od momentu, w którym tam przybyliśmy. Była wygrana nawet po tym, jak poduszkowce zbombardowały pół miasta, bo mieliśmy wystarczająco dużo sprzętu, żeby przetransportować cywili do Trzynastki. A potem poduszkowce przyleciały znowu. I wszyscy, łącznie ze mną, zastanawiali się - co Snowowi dało zrównanie jednego z jego ulubionych dostawców z ziemią? Tak więc wyobraź sobie moje zdziwienie, kiedy na przeoranej przez bomby ziemi znalazłam to. - Przez cały czas mówiąc, sięgnęła ręką do szyi i wyciągnęła spod kurtki coś, co na pierwszy rzut oka wyglądało jak zawieszony na łańcuszku wisiorek. Dopiero po bliższym przyjrzeniu się można było zauważyć, że w rzeczywistości jest to prostokątna blaszka z odpornej na wysoką temperaturę stali, na której wybito ośmiocyfrowy numer, oznaczający miejsce produkcji. W tym wypadku - Trzynasty Dystrykt. Rzuciła szybkie spojrzenie na twarz mężczyzny, upewniając się, że zrozumiał przekaz, a następnie schowała swego rodzaju talizman z powrotem pod ubranie. - Sądzę, że to stanowi odpowiedź także na twoje następne pyt... - Urwała, kiedy ciszę na parkingu przerwały dźwięki, będące z całą pewnością sygnałem połączenia przychodzącego w telefonie komórkowym. Jej telefonie komórkowym. Nie samo to było jednak najdziwniejsze, a to, że wygrywana melodia oznaczała połączenie alarmowe, używane nadzwyczaj rzadko i jednoznacznie informujące, że sprawa, z jaką dzwoni rozmówca, nie cierpi zwłoki. Dlatego nie zastanawiając się ani przez chwilę i nie zawracając sobie głowy przepraszaniem, wyciągnęła urządzenie z kieszeni, tylko przelotnie zerkając na wyświetlacz, po czym nacisnęła zieloną słuchawkę i przystawiła telefon do ucha. A rozgardiasz, panujący po drugiej stronie, od razu powiedział jej, że coś było nie tak. - Sophie? Co się... - zaczęła, ale osoba, która zadzwoniła, natychmiast jej przerwała. Przez twarz kobiety przemknęło kolejno zdziwienie, niedowierzanie i dezorientacja, by po chwili ustąpić miejsca czymś w rodzaju złości. - Nie, nie ma mnie tam, mówiłam, że się spóźnię. Gdzie jest Larousse? Miał pilnować porządku. - Znów zamilkła, wsłuchując się w wypowiadane z prędkością karabinu maszynowego słowa. - Będę najszybciej, jak się da - dodała w końcu i odsunąwszy słuchawkę od ucha, utkwiła wzrok w wyświetlaczu, wciąż nie mogąc uwierzyć w to, co widziała. Zdawało jej się, ze ceremonia była zabezpieczona w każdy możliwy sposób, jednak to, co obserwowała aktualnie własnymi oczami jasno oznaczało, że ktoś nawalił. Czując narastające zmęczenie, potarła skronie i obróciła ekran w stronę Tibalta. Ekran, na którym wciąż migotały wyraźne słowa: TYLKO PRAWDA MOŻE WAS URATOWAĆ. - A teraz powiedz mi, że to nie jest twoja robota - powiedziała nieodgadnionym tonem, wpatrując się w twarz mężczyzny. |
| | | Wiek : 26 Zawód : psycholog kliniczny
| Temat: Re: Nieczynny parking nadziemny Sob Lut 15, 2014 11:36 am | |
| Jeszcze możesz zawrócić.To była pierwsza myśl, która pojawiła się w mojej głowie, kiedy należący do mnie, pojedynczy tupot stóp, rozległ się wyraźnie w panującej dookoła ciszy i odbił się głuchym echem od betonowych ścian parkingu. Przygryzłam wewnętrzną stronę policzka, przystając na moment, rzucając krótkie spojrzenie wysmarowanemu sprejem murowi i odruchowo otulając się szczelniej cienką kurtką. Znajdowałam się w tej części Kapitolu, którą większość Rebeliantów omijała zazwyczaj szerokim łukiem, nie pozwalając zapuszczać się na zniszczone wojną obrzeża nawet zbłąkanym myślom. Nic w tym dziwnego - obraz, na który właśnie patrzyłam, z pewnością nie stanowił dzieła, pod którym ktokolwiek byłby skłonny się podpisać. Jeszcze możesz zawrócić.Potrząsnęłam głową, jakby odpowiadając niewidzialnemu głosowi, chociaż oczywistym wydawał się fakt, że w tamtym momencie byłam jeszcze sama. Nie tylko dlatego, że nie widziałam dookoła żywej duszy - potencjalny osobnik mógł przecież kryć się za którymś załamaniem, albo po prostu obserwować mnie z cienia. Ale ludzka obecność zazwyczaj była dla mnie bez problemu wyczuwalna, a w tamtej chwili nie czułam absolutnie niczego. Co, biorąc pod uwagę moje gnające myśli, tylko zaostrzało trwającą w umyśle walkę. Ponownie ruszyłam do przodu, starając się przekonać samą siebie, że nie mam wyjścia, albo lepiej - że postępuję tak, jak trzeba. Trudne zadanie, zważywszy na to, że wszystkie decyzje, które podjęłam w przeciągu ostatnich miesięcy, zakończyły się fiaskiem. Świat dookoła mnie sypał się coraz szybciej; to, czego kiedyś byłam pewna, nagle okazywało się nieprawdziwe, a prawdy, które wpajano mi od dziecka - przekłamane. Czułam się tak, jakby cała rzeczywistość obróciła się do góry nogami, robiąc z dobrych złych, ze złych - dobrych. Gdzie w takim razie znalazłam się ja? Rozglądając się na boki i natrafiając wzrokiem na ściany opustoszałego budynku, nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że gdziekolwiek trafiłam - nie było to miejsce, do którego zmierzałam. Dotarłszy do wejścia, rzuciłam nerwowe spojrzenie za siebie, ale nie miałam zamiaru już się zatrzymywać. Chociaż minutę temu rozważałam jeszcze możliwość odwrotu, teraz wiedziałam, że ta decyzja została podjęta zanim jeszcze wyszłam dzisiejszego dnia z domu. Od razu skierowałam się na spiralną pochylnię, w myślach podliczając pokonywane piętra. Na drugim przystanęłam na sekundę, obejmując wzrokiem parking, jakbym spodziewała się zobaczyć wycelowane prosto we mnie lufy pistoletów, ale rzecz jasna moje oczy natrafiły jedynie na kolejne graffiti. Musiałam dotrzeć wcześniej niż było to ustalone. Wypuściłam z ust jedno krótkie westchnienie, po czym - wciąż od czasu do czasu rozglądając się na boki - wycofałam się powoli w stronę ściany, opierając się plecami o chłodny beton i wykorzystując chwilę, jaka mi pozostała, na uspokojenie zdecydowanie zbyt szybko bijącego serca. |
| | | Wiek : 24 Zawód : Dziennikarka
| Temat: Re: Nieczynny parking nadziemny Pon Lut 17, 2014 7:22 pm | |
| <<<<<
Cameron mogła się zastanawiać co tak naprawdę tworzy, pchając się kolejny raz pewnie tam gdzie nie powinna. Po wydarzeniach w Violatorze powinna się zaszyć w czterech ścianach ponurego mieszkania i nie wyściubiać nosa poza jego mury. Jednak takim sposobem nie było szans otrzymać, to co się od życia należało. Tak sobie Audrey tłumaczyła reakcję na wiadomość jaką otrzymała. Dobrze znała miejsce o jakim była mowa w liście, który szybko został podarty na małe kawałki, a potem ułożony na spodeczku i podpalony. Zapałka jaka roznieciła ogień szybko dołączyła do kupki i spłonęła razem z podartą kartką. Audrey długo siedziała wpatrzona w resztki przylepione na białym talerzyku, myśląc o tym co zrobić, ale ta druga, ciekawska strona jej natury, miała przewagę nad rozsądkiem. Kobieta nie mogłaby zignorować wiadomości. Nie przegap okazji, aby się zjawić, bo może nas to dużo kosztować, twoje sumienie tym bardziej. Konkretnego dnia, o konkretnej godzinie, ruszyła więc w miejsce spotkania, czując jak emocje obejmują jej myślenie. Bała się? Pewnie tak. Jednak bardziej czuła dreszcz emocji, który niemal przyspieszał jej kroki w drodze na parking. Ciekawa kogoś może zastać na miejscu, wspinała się po schodach, długie kroki na co drugi stopień stawiając. Nie czuła chłodu, zbyt podekscytowana spotkaniem jakie zorganizował... Audrey zatrzymała się na chwilę, dopiero teraz zdając sobie sprawę, że tak naprawdę to nie ma pojęcia kto to napisał. Nie było jednak odwrotu. Kobieta wyszła na drugie piętro i spojrzała w stronę drzwi na parking. Przeszła przez nie i rozejrzała się, dostrzegając nieznajomą na której zawiesiła pytające spojrzenie. |
| | | Wiek : 24 Zawód : dziennikarka, zastępczyni redaktora naczelnego CV Przy sobie : klucze, dokumenty, telefon, zapalniczka, scyzoryk, portfel Znaki szczególne : ruda i piegowata, nie sposób nie zauważyć. Obrażenia : skłonność do infekcji
| Temat: Re: Nieczynny parking nadziemny Pon Lut 17, 2014 11:34 pm | |
| | bilokacja, po grze w pracowni Cinny
Nie spodziewała się, że tak szybko dostanie jakiekolwiek wezwanie do akcji. Bo czyż Jackson we własnej osobie nie powiedział jej, żeby nie nastawiała się początkowo na żadne szaleństwa? Rudowłosa z góry założyła, że to Kolczatka wzywa ją na spotkanie, ale nawet gdy już dogłębnie to przemyślała i przestało jej się to wydawać stuprocentowo pewne, ani przez chwilę nie widziała innego wyjścia jak tylko pojawić się na parkingu. Nie zdziwił jej fakt, że wiadomość była anonimowa, przecież sama tyle razy wykorzystywała tę metodę w swoich małych, dziennikarskich śledztwach. Wiedziała jednak, że musi się zabezpieczyć i ułożyć sobie w głowie jakiś plan awaryjny, w razie gdyby spotkanie okazało się jedną wielką podpuchą. Wychodząc z domu upewniła się, że wszystkie ważniejsze dokumenty leżą głęboko schowane i nikt podejrzany nie kręci się w okolicy. Do paska spodni przyczepiła kaburę i schowała do niej swój pistolet, zakrywając go płaszczem, który narzuciła na siebie. Długi spacer dobrze jej zrobił, dał wreszcie czas na przemyślenie pewnych kwestii, które ostatnio zajmowały jej myśli. Kolczatka, praca, nowo odzyskani przyjaciele i ci, z którymi nie mogła się już dogadać... kiedy życie stało się tak skomplikowane, że nie można było znaleźć rozwiązania na zawołanie? Czy jest już za późno na zatrzymanie tej szalonej machiny dorastania? Pal licho, ile przeszła Rory, ale wciąż nie czuła się w pełni dorosła. Choć dojrzewanie w Trzynastce nie należało do najłatwiejszych, wspominała je z rozrzewnieniem. Gdzie te czasy, gdy jedynym zmartwieniem było wyniesienie dodatkowej porcji deseru, pozostając niezauważonym? Zbliżając się do miejsca zbiórki, obserwowała uważnie otoczenie, aż w końcu w oddali zamajaczyły jej dwie postacie. Nie rozmawiały ze sobą, więc od razu założyła, że się nie znają i już miała przerwać tę ciszę zabawną uwagą, gdy rozpoznała niską blondynkę, opierającą się o ścianę. -A niech mnie! Sunny! - wypaliła, zanim pomyślała, że być może dziewczyna wolała pozostać anonimowa. - Kopę lat! - uśmiechnęła się, podchodząc bliżej niej. Czy spotkanie panny Shepard było cudownym zbiegiem okoliczności, czy z góry ustawionym zdarzeniem? Cóż, tego miały się obie wkrótce dowiedzieć. -Jestem Rory - skinęła głową w kierunku czarnowłosej nieznajomej, rzucając jej pytające spojrzenie i mając nadzieję, że sama wkrótce się przedstawi. |
| | | Wiek : 12 Zawód : przegrzebywacz brudów, stalker, detektyw, piromanka Przy sobie : gaz pieprzowy, zapalniczka
| Temat: Re: Nieczynny parking nadziemny Wto Lut 18, 2014 12:02 am | |
| | Dom zwycięzców. Niedługo będzie tam post! Bycie nierozpoznawalnym było… dobrym uczuciem. Tak, zdecydowanie było dobre. Zgiełk Igrzysk jeszcze nie minął, a Hope zdawała sobie po tym wszystkim sprawę, że ostatnią rzeczą jaką kiedykolwiek chciałaby powtórzyć, zdawało być uczestnictwo w tym całym bagnie. Sława i pieniądze? Kto opowiadał takie bajki… Raczej niesamowita ilość irytujących osób i traumatyczne przeżycia… Ludzie po prostu głowili się nad tym, jak mają się zwycięzcy, kogo uwolnią. „Co jedzą na śniadanie i, który pokój zajęło każde z nich. Dlaczego tak rzadko pojawiali się publicznie. Czemu nie pchali się do wszystkich lokalnych gazet? Co można o nich jeszcze wyciągnąć? Jakie mają tajemnice?” Oraz setki innych pytań, a tak naprawdę… mieli to w poważaniu. Podróż autobusem wydawała się być dla dziewczyny wytchnieniem. Usiadła na jednym z fotelów, ciesząc się, że nikt jej nie poznaje. Całkowicie szczęśliwa z faktu, że nie istniał ktoś taki jak Hope Blue Flickerman i wcale nie podróżował z nimi jednym autobusem… Jedynie siedziała z nimi jakaś anonimowa osoba, zupełnie nieznana, szara. Zapewne uczestniczka rebelii, której aktualne losy kraju mało co obchodziły. Trochę jakby zostawiła prawdziwą siebie w domu. Być może blondynka nadal spała albo wymieniała krótkie zdania z Cordelią, na co, o dziwo, miewała nawet ochotę. Albo może siedziała w kuchni zerkając ukradkiem na Bookera, albo nadsłuchiwała czy Katy przebywała w domu. W ostateczności oglądała po raz kolejny Igrzyska, ale wtedy, podczas przejścia przez miasto… Nikt nie wiedział, kim jestem.Parsknęła cichym śmiechem, ponieważ przypomniało jej się jak pierwszy raz widząc siebie w lustrze, miała problem z rozszyfrowaniem wizerunku osoby. Na pierwszy rzut oka nie przypominała siebie, ani swojej siostry, ani nikogo kogo znała do tej pory. Była kimś zupełnie innym. Dopiero po chwili, jeśli ktoś dobrze ją znał lub, jeśli nad wyraz kibicował jej podczas 75. Igrzysk Głodowych, mógł zobaczyć w niej osobę z areny. Blond dwunastolatkę, która na paradzie nosiła sukienkę ze zmieniających kolor materiałów. Chociaż taka osoba i tak nie miała stuprocentowej pewności. Tak naprawdę nie wyglądała nawet na swój wiek. Pierwszą rzeczą, która najbardziej zmieniła jej wizerunek była peruka. Czarne, grube włosy wystylizowane na pazia sięgały jej do żuchwy. Na powiekach narysowane miała grube kreski, lekko pomalowała rzęsy i usta. Na ramiona zarzuciła czarną skórzaną kurtkę, pod nią miała białą koszulę z kołnierzykiem oraz do tego wszystkiego obcisłe, także czarne spodnie i wysokie skórzane buty. Średnich rozmiarów torebka obijała się o jej prawą nogę w rytm chodzenia… raz po raz. Jedynie wzrost mógł nieco nie współgrać z wykreowanym wizerunkiem… mimo, że do najniższych nie należała. Przemierzała zniszczone obrzeża Kapitolu, starając się odpędzić od siebie wszystkie myśli dotyczące Igrzysk. Stawiała czoła podobnym okolicom przez najgorsze dni jej życia… przynajmniej do tej pory tak jej się wydawało. Nie wiedziała, że nigdy nie miało się najgorszego za sobą. Zatrzymała się przed parkingiem nadziemnym. Nie wyglądał pięknie. Raczej patrząc na niego, cisnęło się na usta jedno słowo - obskurny. Graffiti na nim nie przypominało bynajmniej artystycznej sztuki, być może stało na nim kilka zdezelowanych aut, beton w niektórych miejscach kruszył się… Lekko przeczesała perukę palcami, poprawiła grzywkę. Przez moment przeszło jej przez myśl, że cały list i nieznany nadawca to wielka podpucha. Ktoś wyciągnął ją z domu na marne. Jej myśli krążyły wokół tego tematu przez dobre kilka minut. Może obleciał ją strach. Od tak, przerażenie zaczęło obejmować jej umysł. Chciała się cofnąć, ale nie chciała pozwolić sobie na słabość. Uniosła pewniej głowę, wyjęła z torby gaz pieprzowy i weszła na pierwszy poziom parkingu. Dziwna cisza. Nawet wydawało jej się, że była zbyt podejrzana, jednak po chwili głosy rozniosły jej wątpliwości. Ktoś znajdował się na drugim piętrze… Przynajmniej dwie osoby. Nadawca wydawał komunikat do odbiorcy... Chyba, że jakaś kobieta mówiła do siebie. Też istniała taka opcja! Hope po cichu szła w stronę głosów, mimo, ze zdrowy rozsądek kazał jej zawracać. Ścisnęła palce mocniej na gazie pieprzowym. Pierwsza osoba, którą dostrzegła to blondynka… Podpierała się o ścianę i zdawała się być zaniepokojona. Ewentualnie tylko stwarzała takie pozory. Flickerman niemal natychmiast zbliżyła się do niej. - Nie ruszaj się! - krzyknęła wyciągając przed siebie metalową butelkę. - Kim jesteś? Co tutaj robisz?Dopiero po chwili stania w jednym miejscu i trzymania sowiej ofiary na muszce… a raczej dozowniku zorientowała się, że z nimi znajdowały się tam jeszcze dwie osoby. Jesteś idiotką, Hope. Skończoną idiotką.Przynajmniej miała przewagę nad jedną z uczestniczek zgromadzenia. |
| | | Wiek : 26 Zawód : psycholog kliniczny
| Temat: Re: Nieczynny parking nadziemny Sro Lut 19, 2014 12:53 am | |
| Cisza nie trwała długo. Drgnęłam nerwowo na dźwięk pojedynczych, lekkich kroków, których odgłos czysto i wyraźnie roznosił się po opustoszałym parkingu. Odwróciłam głowę w stronę przeznaczonej dla samochodów pochylni, chcąc zidentyfikować nadchodzącą osobę w momencie, gdy tylko wyłoni się zza zakrętu, chociaż szczerze mówiąc, gdyby przybysz okazał się napastnikiem, ta chwila przewagi niewiele mogłaby mi dać. Zacisnęłam usta, odruchowo kierując rękę w okolice paska spodni, ale rzecz jasna nie zastałam tam przyczepionej broni - wiedziałam to, zanim jeszcze natrafiłam na pustkę. Nieprawdziwe byłoby jednak stwierdzenie, że o niej zapomniałam, po prostu od zawsze unikałam jej jak ognia, i o ile nie była absolutnie konieczna, zostawiałam w domu. A miałam nadzieję, że tym razem - nie będzie. Kiedy zauważyłam mignięcie ciemnych włosów, a następnie całej sylwetki, prawie wstrzymałam oddech, dopiero po dłuższej chwili wypuszczając z ulgą powietrze z płuc. Dziewczynę, która pojawiła się na parkingu, widziałam po raz pierwszy w życiu, ale na pierwszy rzut oka nie wyglądała, jakby miała złe zamiary. Niestety, nie wyglądała też na ani trochę lepiej poinformowaną ode mnie i wątpiłam, czy wiedziała na temat tajemniczej wiadomości więcej, niż sama mogłam się domyślić. Otworzyłam usta, szukając jakichś słów powitania, ale sekundę później rozmyśliłam się i ponownie je zamknęłam, po prostu kiwając w stronę przybyszki głową i nieznacznie wzruszając ramionami w odpowiedzi na jej pytające spojrzenie. Nie wiedziałam, co więcej mogłabym dodać. Nie miałam zresztą ku temu okazji, bo wkrótce po jej przyjściu, powietrze przeszył odgłos kolejnych kroków, a na parkingu pojawiła się trzecia osoba. Rory. Nie rozpoznałam jej od razu, co było jednocześnie dziwne, jak i całkowicie zrozumiałe. Dziwne, bo przecież nie zmieniła się aż tak bardzo; zrozumiałe, bo mój umysł podświadomie przyporządkowywał jej rude włosy i piegowatą twarz do 'krajobrazów' Trzynastego Dystryktu, odruchowo wypierając z pamięci fakt, że ten od pewnego czasu nie stanowił schronienia dla nikogo. W jej obecności tutaj, wśród zniszczonych budynków Kapitolu, na tle pomazanych, brudnych ścian, było coś niepasującego, co gryzło się ze znaną przeze mnie rzeczywistością - tak jakby przeszłość, którą spodziewałam się zostawić w tyle, ponownie zapukała do moich drzwi, a ja otworzyłam, dopiero w chwili naciśnięcia klamki orientując się, że przecież przez cały czas podążała razem ze mną. - Rory - powiedziałam cicho, ocknąwszy się w końcu z pierwszego szoku. Uśmiechnęłam się, dopiero teraz odzyskując pełne panowanie nad mięśniami i odruchowo wyciągnęłam ręce do przodu, żeby uścisnąć ją na powitanie, ale sekundę później przypomniałam sobie, w jakich okolicznościach odbywało się nasze spotkanie. Objęłam się ramionami, niezbyt udolnie maskując przerwany w połowie gest. - Dobrze cię widzieć - powiedziałam zamiast tego, po czym, nie wytrzymawszy, dodałam jeszcze: - Co tu robisz? Co to wszystko znaczy? Posłałam jej pytające spojrzenie, najprawdopodobniej całkiem podobne do tego, które chwilę wcześniej otrzymałam od nieznajomej dziewczyny. Chciałam odpowiedzi - w tamtym momencie na niczym nie zależało mi bardziej - wyglądało więc na to, że desperacko szukałam kogoś, kto mógłby mi ich udzielić. Na co czekałyśmy? Czy miał do nas dołączyć ktoś jeszcze? - Nie ruszaj się! Kim jesteś? Co tutaj robisz? Drgnęłam gwałtownie, obracając głowę w kierunku źródła dźwięku tak szybko, że poczułam, jak w karku coś mi przeskakuje, a chwilę później w tamtym miejscu rozlało się nieprzyjemne gorąco. Zaklęłam w myślach, nadal szukając wzrokiem osoby, od której pochodziły słowa i w pierwszej chwili mimowolnie ignorując drobną dziewczynkę (dziewczynę? wzrost sugerował trzynaście, może czternaście lat, ale przez mocny makijaż i nietypowy ubiór, ciężko było określić, ile miała ich naprawdę), celującą w moją stronę czymś, w czym bez problemu rozpoznałam gaz pieprzowy - identyczny, jaki sama nosiłam w plecaku. Zamrugałam nieprzytomnie, orientując się, że oprócz niej na parkingu nie pojawił się nikt nowy, więc to właśnie ona musiała być autorką tej dziwnej i nie trzymającej się kupy wypowiedzi. O co w tym wszystkim chodziło? Wariatka, pomyślałam w pierwszym odruchu, ale już sekundę później odrzuciłam tę myśl, karcąc się w duchu. Wariaci nie istnieli. Byli tylko ludzie potrzebujący pomocy i szukający dobrego sposobu, by o nią poprosić. - Eghm - odchrząknęłam, rzucając zdezorientowane spojrzenie kolejno na Rory i ciemnowłosą dziewczynę, jakbym spodziewała się uzyskać wyjaśnienie od którejś z nich. - Jestem Sunny - powiedziałam w końcu, decydując, że w tym wypadku szczerość będzie najlepszym rozwiązaniem. - I chętnie zdradziłabym ci też, co tu robię, ale chyba nie znam odpowiedzi na to pytanie - dodałam, patrząc na właścicielkę gazu niepewnym wzrokiem. Powoli docierał do mnie komizm sytuacji, ale jeszcze nie na tyle, żeby rozbawieniu udało się pokonać dezorientację.
|
| | | Wiek : 24 Zawód : Dziennikarka
| Temat: Re: Nieczynny parking nadziemny Sro Lut 19, 2014 10:45 am | |
| Cameron odczekała chwilę, licząc na jakieś słowa ze strony nieznajomej blondynki. Sądziła, że jeśli ta jest pierwsza, to może ma na celu spotkanie z nią, jako adresatem listu. Niestety nie wyglądało jednak, że kobieta była w jakiś specjalny sposób poinformowana o celu wizyty na parkingu. Audrey przeszło przez myśl pytanie o ilość osób, które mają się tu pojawić, ale nie zamierzała go wypowiadać. Odpowiedziała kiwnięciem głowy na ten sam gest ze strony nieznajomej i przeszła kilka kroków dalej, rzucając badawcze spojrzenia po wszystkich kątach parkingu. Zapewne jeszcze chwilę tym właśnie zajmowałaby się, gdyby nie obecność kolejnej osoby, zdecydowanie bardziej gadatliwej od niej i blondynki. Audrey przystanęła bokiem do kobiet i spojrzała na drugą, podnosząc rękę w powitalnym geście. - Audrey. Przedstawiła się krótko i dłonie zacisnęła na pasku torebki, przewieszonej na ukos. W tym momencie również chciała odczekać chwilę, z nadzieją na jakieś informacje od nowej znajomej. Tylko, że nie zauważyła żadnej inicjatywy a propos wyjaśnień. Zrobiła więc dwa kroki w stronę towarzyszek, zgarniając włosy za ucho. - Czyli nikt nic nie wie. Odezwała się, zerkając to na jedną to na drugą, kręcąc głową na kolejne słowa blondynki, które jednoznacznie mówiły, że od nich to Cameron nie dowie się niczego konkretnego. Zacisnęła usta i zawróciła w stronę okien parkingu. Oparła ramiona na murku i spojrzała na miasto, zaraz spojrzenie przez ramię rzucając, na komiczną scenę z dzieckiem w roli głównej. Dzieckiem? Cameron zmarszczyła brwi i bardziej przyjrzała się dziewczynie, próbując określić z kim mają do czynienia. Oderwała się od murku i wyprostowała, przodem przystając do reszty i unosząc brwi. Co ta mała miała na celu? |
| | | Wiek : 24 Zawód : dziennikarka, zastępczyni redaktora naczelnego CV Przy sobie : klucze, dokumenty, telefon, zapalniczka, scyzoryk, portfel Znaki szczególne : ruda i piegowata, nie sposób nie zauważyć. Obrażenia : skłonność do infekcji
| Temat: Re: Nieczynny parking nadziemny Czw Lut 20, 2014 4:02 pm | |
| Wspomnienia z Trzynastki prześladowały ją ostatnio coraz częściej, a teraz pojawiły się jeszcze pod postacią Sunny. Rudowłosa bardzo ucieszyła się na widok dawno niewidzianej przyjaciółki, ale jednocześnie w jej głowie zapaliła się lampka ostrzegawcza. A co, jeśli to nie przypadek, że spotkała Sunny w miejscu, do którego została zwabiona? Może to wszystko było podstępem, bo Rząd jakimś cudem dowiedział się o Kolczatce? Rory musiała być ostrożna, ale nie mogła przecież popadać w paranoje, bo to mogło skończyć się źle nie tylko dla niej. Odgoniła wszystkie złowrogie myśli, więc gdy dołączyła do kobiet, po jej minie nie można było poznać, że jeszcze chwilę temu była pewna wątpliwości. -Nie mam pojęcia - wzruszyła ramionami - Ale jeśli wszystkie dostałyśmy taką samą wiadomość, musimy uzbroić się w cierpliwość i czekać na wyjaśnienia. Sama nie była oazą spokoju i bardzo chciała dowiedzieć się, co to wszystko ma znaczyć, ale nie wiedziała nawet, gdzie może zacząć szukać odpowiedzi. Parking był pusty, wskazówek ani śladu... pozostało im tylko czekanie. Nagle rozległy się szybkie kroki i ani się obejrzały, do ich grona dołączyła jeszcze jedna osoba. Dziewczyna pojawiła się znikąd i teraz stała tuż przy Sunny, celując do niej z... gazu pieprzowego? A może w butelce była jakaś inna substancja? Rory odruchowo sięgnęła ręką po pistolet, ale zanim zdążyła go wyciągnąć, dojrzała wyraźniej twarz nowo przybyłej. Pomimo makijażu i dorosłego ubrania, dało się zauważyć, że napastniczka była wyjątkowo młoda, więc Carter dała sobie spokój z wyciąganiem broni, ponieważ nie chciała jej straszyć. Nie zamierzała jednak stać bezczynnie. -Dobrze Ci radzę, schowaj to - powiedziała donośnym głosem, wpatrując się uważnie w dziewczynkę - I znajdź sobie jakieś inne miejsce do zabawy na dziś. Rudowłosej nawet przez myśl nie przeszło, że nieznajoma mogła pojawić się tu z tych samych powodów, co reszta. Przecież była tylko dzieckiem. A na dodatek Rory nie mogła oprzeć się wrażeniu, że gdzieś już ją widziała.
|
| | | Wiek : 26 Zawód : Speaker w radiu Przy sobie : paczka papierosów, zapalniczka, odtwarzacz mp3, scyzoryk, dokumenty, telefon komórkowy,
| Temat: Re: Nieczynny parking nadziemny Pią Lut 21, 2014 3:53 pm | |
| Misja się nie powiodła, co wcale mnie nie cieszyło. Poza tym, od spotkania przed samą misją nie miałem kontaktu z tym idiotą Lennym. Nie miałem pojęcia co się mogło stać, nie powinienem więc zakładać, że nie jest dobrze. Jednak, mimo to, zdrowy rozsądek i przeczucie podpowiadały mi, że spieprzyło się więcej niźli mógłbym przypuszczać. I może właśnie dlatego postanowiłem posłuchać się anonimu i ruszyć na obrzeża Kapitolu. Dawno nie byłem zmuszany do wymknięcia się poza teren KOLCa, przez co wyszedłem trochę z wprawy i samo przekradanie się zajęło mi więcej niż przypuszczałem. Nim znalazłem się chociaż w pobliżu parkingu o którym wspominała wiadomość zrozumiałem, że najpewniej się spóźnię. Kurwa, świetnie. Jednego zadania nie udało mi się wykonać, na drugie zaś mogłem się nie wyrobić. Zajebiście. Mogłem sobie tylko poklaskać. Albo pogratulować sobie tego, że wpakowałem się w to całe gówno. Zabije Lenny'ego, osobiście, jak tylko dostanę go w swoje ręce. Ale najpierw trzeba było zadbać o bezpieczeństwo tego gnojka. Westchnąłem, gdy w końcu znalazłem się pod parkingiem, po czym, wciskając ręce w kieszenie, skierowałem się na docelowe piętro. I jeszcze za nim na nie dotarłem wyłapałem jakieś okrzyki i rzucane donośnym głosem uwagi. Zacisnąłem palce na kaburze pistoletu, który wyciągnąłem nawet nie wiem w jakim momencie i przyśpieszyłem kroku. Jednakże widok, który ujrzałem zaskoczył mnie chyba bardziej niż cokolwiek w ciągu ostatnich dni. Opuściłem powoli broń i uniosłem do góry brew. Same kobiety, na dodatek jeszcze jakiś dzieciak, sądząc po głosie, celujący w jedną ze zgromadzonych gazem pieprzowym. Co to, do cholery, miało być? - Hola, hola, dziewczynko, schowaj to, zanim zdążysz coś sobie zrobić - rzuciłem ostrym tonem, po czym zbliżyłem się do niej ostrożnie - naprawdę nie chciałem dostać gazem w oczy - i wyciągnąłem przed siebie wolną rękę, patrząc na nią wyczekująco. - Albo po prostu mi oddaj puszkę, zanim psikniesz tym czymś komuś w oczy - dodałem. To miała być cholerna misja ratunkowa czy też niańczenie młodziaków i atakowanie siebie nawzajem? |
| | | Wiek : 12 Zawód : przegrzebywacz brudów, stalker, detektyw, piromanka Przy sobie : gaz pieprzowy, zapalniczka
| Temat: Re: Nieczynny parking nadziemny Pią Lut 21, 2014 11:02 pm | |
| Patrząc na gaz pieprzowy przypominała sobie, że ostatnim razem nie przyniósł jej nic dobrego. Jedynie przesiedziała na komisariacie… pewien czas. Swoją drogą w całkiem dobrym towarzystwie. Jeśli zapominało się o tym, że jej ówczesna towarzyszka niedoli wąchała kwiatki od spodu, gryzła piasek bądź po prostu… nie żyła. Liczyła na to, że tym razem będzie inaczej. Lepiej? Nadal trzymała sztywno rękę przed sobą, ale oderwała wzrok od buteleczki i skupiła się na twarzy kobiety, do której celowała. Nie znała jej, to było pewne. Ostrożnie badała jej twarz, jakby zaraz miała na nią spojrzeć, zamieniając ją w kamień. Głaz, którym miałaby zostać już na zawsze. Mimo wszystko zdawało jej się, że było warto zostać tym ogromnym kamieniem. Ciekawość jak zwykle zwyciężyła. Sądziła, że jej blond włosy z grzywką opadające delikatnie na czoło wyglądały naprawdę przyjaźnie. Jasna cera, nos, usta… oraz oczy. Tak, spojrzała jej w oczy i ich brązowy, pełny kolor przede nie zamienił jej w skałę. Wydawał się być całkowicie sympatyczny, nawet pełen optymizmu. Jeszcze wypełniony dziwnym, zupełnie niezrozumiałą dla niej emocją - radością… siłą. Podobno oczy były zwierciadłem duszy. Przynajmniej kiedyś tak mówiono. Przez moment żałowała, że nigdy wcześniej jej nie poznała. Co gorsza - nigdy wcześniej nie widziała na ulicach Kapitolu… lub sobie jej nie przypomina. Co było trochę smutne. Pewnie była dobrym człowiekiem. Często dobrzy ludzie mieli ładne imiona. Kolejne słowa nie rozwiały w całości jej obaw, ale wypadały całkiem przekonywująco. Być może Sunny została ściągnięta tam w identyczny sposób. Być może także nie miała zielonego pojęcia, o co chodziło w tym całym cyrku. Być może znajdowała się przez jakiś czas w KOLCu, tak samo jak ona. Być może… wcale nie. Nie zadała kolejnych pytań. Wysiliła się tylko na krótkie trzy słowa, powiedziane na tyle cicho, żeby tylko jej potencjalna ofiara mogła je odebrać. - Masz ładne imię. Uśmiechnęła się ulotnie, ponieważ kolejne dwa zdania wypowiedziane przez rudą towarzyszkę sprawiły jej dziwną… przykrość? W ostatnim czasie nikt nie używał wobec niej sformułowań takich jak „musisz”, „powinnaś”. Zapomniała o istnieniu trybu rozkazującego. Nikt go nie stosował wobec niej. Poczuła się dziwnie. Właściwie w pewien sposób wściekła. Ludzie chcieli wiedzieć, co było dla nas najlepsze, nie wiedząc tego, co czuliśmy. Ba, często nawet nie wiedząc, czego już do tej pory nauczyło nas życie. Najgorsze było to, że nie tylko chcieli to wiedzieć, ale w ich mniemaniu mieli absolutną pewność. - Miejsce do zabawy… - Hope parsknęła cicho pod nosem i obróciła się na pięcie w stronę nieznajomej. Pierwszą i najbardziej charakterystyczną rzeczą jaką udało jej się wyłapać już wcześniej, były rude włosy i piegi. Uznała, że kobieta wyglądała naprawdę ładnie. Gdyby nie wypowiedziane przez nią słowa mogłaby odebrać ją prawie tak samo jak Sunny… albo chociaż w jakieś części tak jak blondynkę. Ale to nie zajmowało jej umysłu w tamtym momencie. Dziwna wściekłość zdawała się przejmować na nią kontrolę. - Może arenę? - wypowiadała każde słowo wyraźnie. Uśmiechnęła się drwiąco, uniosła brew. Jednak zrozumiała jaką głupotę popełniła. Nie powinna była wspominać przy nich niczego na temat Igrzysk. - …Albo Kwartał? Myślisz, że będzie odpowiedni? - dorzuciła. Tak, bardzo chciała odciągnąć od siebie wszystkie, ale to wszystkie podejrzenia. Świetnie! Jeszcze jeden świetnie wiedzący, co powinnam robić, jak się zachowywać, kim jestem… Zmierzyła go wzrokiem i bezgłośnie poruszyła wargami. Chyba układały się na słowo „idiota”. Nie była pewna, chociaż strzelając, postawiałby na to słowo. Ostatnio bardzo często go używała, ponieważ wydawało jej się być wyjątkowo adekwatne do ogromnej ilości ludzi. Ciekawe, czy on wiedział cokolwiek więcej. - Możesz być pierwszą osobą… jeśli tak ładnie prosisz! - Wypowiedziała głośno, tak, żeby każda ze zgromadzonych osób mogła usłyszeć. Oczywiście, ta najbardziej zainteresowana w szczególności. Wysłała mężczyźnie drwiący uśmiech, opuściła gaz pieprzowy i odwróciła się do nich tyłem. (Prawie zapomniała, że mogli ją wtedy rozstrzelać!) Powolnymi, bardzo ostrożnymi krokami w stronę, gdzie byłaby zobaczyć okolicę z góry. Nikomu nie śpieszyło się do jakichkolwiek wyjaśnień, więc sama zaczęła analizować sprawę. Na myśl przyszło jej jedno bardzo abstrakcyjnie rozwiązanie, jednak drugie zdawało się być całkiem logiczne. O ile czwórka przebywająca z nią razem na parkingu mogła mieć jakieś osobiste… działalności, zatargi, znajomości, popularność? Problem polegał na tym, że sama dokładnie nie wiedziała. - Skoro nikt nie wie, o co tutaj chodzi… - Postawiła prawą stopę przed lewą, następnie lewą przed prawą… Tak, jakby szła po linie na bardzo dużej wymości. - Zastanówcie się, czy w ostatnim czasie zrobiliście coś, dzięki czemu moglibyście znaleźć się tutaj. Być komuś do czegoś szczególnie potrzebnym, zagrażającym? No nie wiem, bawicie się w jakiś ruch oporu, pomagacie władzy, łapiecie się cokolwiek innego? Może to jest właśnie przyczyna tego, że otrzymaliście list, z którego konkretnie nic nie wynikało... Czym zajmujecie się na co dzień? Mówiła, idąc nadal tym samym mechanizmem - lewa, prawa, lewa, prawa… - Najważniejsze - jakie to może mieć powiązanie? Doszła już niemal na koniec parkingu, oparła się o murek. Tym samym wychyliła się do przodu i błądziła wzrokiem po zniszczonej okolicy. Myślała, że może tam znajdowała się jakieś rozwiązanie. Drobna wskazówka. - W ostateczności, ktoś z was wie coś, czego nie spodziewaliby się pozostali. |
| | | Zawód : Troublemaker Znaki szczególne : avatar © laura makabresku
| Temat: Re: Nieczynny parking nadziemny Pon Lut 24, 2014 5:12 pm | |
| Kilkadziesiąt minut po ustalonej godzinie, czyli z opóźnieniem, na parking wjechał czarny samochód, z którego chwilę potem wysiadł wysoki, szeroko uśmiechnięty mężczyzna. Na widok zgromadzonej grupki, rzucił: -No witam! Spóźniłem się, ja wiem, ja wiem – podniósł ręce w obronnym geście – Kit Blackwell, do usług i takie tam, no, widzę, że wszyscy są, znacie się już? – spojrzał po zebranych wskazując kolejno na poszczególne osoby – Ta blondynka to Sunny, ruda to Rory, Audrey, Jack i, oczywiście, Hope – wziął głęboki wdech – Za piętnaście minut – zerknął jeszcze raz na zegarek – tak, za piętnaście, przyjedzie tu szanowny Stephen Renault, sprawa więc wygląda tak: wszystko co się tutaj dzieje, dzieje się poza prawem, czyli tym razem nie będziemy mieli na głowie Strażników pokoju. Facet ma nam przekazać dane w walizce w zamian za syna, ale – tu spojrzał znacząco na Jacka – jako że młody znajduje się w stanie co najmniej krytycznym, podstawimy tutaj naszego kolegę, Jacka. Kit wziął głęboki wdech, chodził raz w jedną raz w drugą stronę, jakby podenerwowany, ale wciąż z uśmiechem na twarzy. W końcu stanął przy bagażniku samochodu, otworzył go i rzucił: -Tu znajdują się kamizelki kuloodporne, każda jest podpisana, także bluzy z kapturem, aby je zasłonić, broń*. A więc dzielimy się na trzy, Jack i Rory zostają ze mną, Sunny i Audrey będą pilnować zjazdu, zaraz wyjaśnię dlaczego, Hope… - tu urwał po czym rozmyślił się i zaczął mówić na inny temat – Kiedy przyjadą, i będzie miało dojść do wymiany, oczywiście nie dojdzie, tak tylko mówię, unieruchomimy im auto, więc kiedy zwąchają podstęp i będą się chcieli wycofać, puf, nie dadzą rady. Nie wiem też, jaką będzie miał obstawę, więc podłożymy pod samochód bombę. Podejrzewam, że będzie chciał następnie wycofać się zjazdem, gdzie rozłożymy miny z czujnikami ruchu, będą tam także nasi ludzie, czyli Sunny oraz Audrey, najlepiej uzbrójcie się w karabiny. Okej, więc do roboty, Jack, tu masz, przebierz się w ten ciuchy, Rory ci założy worek na głowę i będzie trzymała na muszce, musisz mieć pozornie związane ręce, przygotujcie się – potem skierował się w stronę Sunny oraz Audrey – na tylnych siedzeniach są miny, instrukcja jak je odblokować, jak się przebierzecie, zejdziecie na niższe piętro, schowacie się za tymi wrakami aut, co tam stoją, jak wjadą, rozłożycie miny, odblokujecie, wybierzecie sobie wygodną pozycję, najlepiej za kolumnami. Pamiętajcie, najważniejsza jest walizka, nie możemy jaj stracić. Do roboty – na samym końcu podszedł do Hope, spojrzał na nią z góry i powiedział spokojnie – Jesteś pewna, mała? Hm? – jego uśmiech trochę zbladł – No dobra, widzisz te samochody? – wskazał na kilka zepsutych, prawie zgniecionych, stojących w rzędzie aut - Schowasz się za nimi, kiedy przyjadą, podejdziesz do ich auta niezauważenie, najlepiej od strony wjazdu, podłożysz pod bombę, rozbroisz je**, potem po prostu wrócisz na swoje miejsce. Bomby uruchomisz, kiedy zorientują się o podstępie i tylko wtedy, kiedy w środku nie będzie znajdował się Renault, rozumiesz? Mogą być koło pojazdu, w nim, byleby Renault był jak najdalej. W porządku? Tu masz instrukcje, jesteś bystra, więc szybko ogarniesz, no, dalej… - skierował się tym razem do całej grupki – PAMIĘTAJCIE, NAJWAŻNIEJSZA JEST WALIZKA, DO CHOLERY, TAK? NO, DO ROBOTY.
*broń wybieracie sobie sami, dwa rodzaje. **dla utrudnienia sprawy – pozostawiam tę kwestię tobie.
Mam nadzieję, że plan wydaje wam się jasny, jeśli macie jakieś pytania – śmiało. Póki co piszcie ze sobą, ustalajcie wszystko fabularnie, jeśli już wykonacie wasze zadania, rozpoczniemy główną część operacji. Dla rozjaśnienia –plan piętra. |
| | | Wiek : 26 Zawód : psycholog kliniczny
| Temat: Re: Nieczynny parking nadziemny Wto Lut 25, 2014 12:07 am | |
| Z każdą chwilą cała ta misja podobała mi się coraz mniej. Przeszłam co prawda szkolenie w Trzynastce, ale nawet mój wrodzony optymizm nie był w stanie przysłonić faktów. A fakty były następujące: W skład naszego 'zespołu' wchodziła dwunastoletnia dziewczynka, zdradzająca wszelkie objawy niestabilności emocjonalnej, moja dawna przyjaciółka, której nie widziałam od miesięcy i kobieta, która wydawała się nie mieć pojęcia, skąd się tu wzięła. Jedynym promykiem nadziei był chyba mężczyzna, przez Kita nazwany Jackiem, ale a) była to tylko moja luźna, nie podparta żadnymi dowodami konkluzja, i b) jego jedyną rolą do odegrania okazało się być stanie z workiem na głowie. Jakby tego było mało, miałam zrobić, co następuje: uzbroić się w karabin (starałam się jakoś odegnać od siebie myśl, że ostatni raz strzelałam w Trzynastce), po czym rozstawić miny, przy użyciu instrukcji obsługi, z nadzieją, że któraś z nich nie wybuchnie mi w dłoniach. Brzmi jak zabawa, prawda? Westchnęłam cicho, rzucając niezbyt pochlebne spojrzenie w stronę naszego tymczasowego przywódcy. Właściwie to nie byłam pewna, czy taką właśnie rolę pełnił, ale zdawał się wiedzieć najwięcej i ogarniać sytuację najbardziej, więc dlaczego nie. Nadal co prawda nie rozumiałam, dlaczego do cholery ktoś włączył w akcję Hope, ale jeśli czegoś nauczyłam się na szkoleniu, to tego, że niektórych decyzji się po prostu nie podważa. Będę miała czas opieprzyć za to kogoś później. A przynajmniej miałam taką nadzieję. Podeszłam niechętnie do samochodu i zerknęłam na zawartość bagażnika. Wyglądało to jak mały, przenośny arsenał i już sam widok spowodował, że serce zaczęło uderzać mi mocniej - jakby wiedziało, że niedługo będę potrzebować wyższych obrotów. Nachyliłam się, odszukując w stercie kamizelek kuloodpornych tę oznaczoną moim imieniem. Zastanawiałam się, czy może wypadałoby się do kogoś odezwać, ale nigdy nie wiedziałam, co można powiedzieć w takiej sytuacji. Życzyć powodzenia? Zarzucić kiepskim żartem? Ściągnęłam kurtkę, po czym zastąpiłam ją kamizelką. Z ulgą przywitałam fakt, że nie trzęsły mi się ręce, chociaż to nie oznaczało, że nie mogły zacząć. Odwróciłam się, odszukując wzrokiem Audrey. - Miałaś kiedyś minę w ręce? - zapytałam cicho, mając nadzieję, że nie usłyszy mnie nikt, oprócz niej. W międzyczasie wciągnęłam przez głowę bluzę i choć jednocześnie modliłam się o pozytywną odpowiedź, miałam nadzieję, że mój głos zabrzmiał w miarę pewnie. Chciałam sprawiać wrażenie osoby, która wie, co robi, nawet jeśli w rzeczywistości miałam ochotę uciec stąd jak najdalej. Czułam się jak na froncie, z tym że tym razem zadanie, które mi wyznaczono, leżało daleko poza zasięgiem tego, co potrafiłam najlepiej. Ponownie nachyliłam się nad bagażnikiem, przez krótką chwilę oceniając wzrokiem zgromadzoną tam broń. Na początek wzięłam niewielki pistolet, całkiem podobny do mojego własnego, co w minimalnym stopniu poprawiło mi humor. Przytwierdzenie go do paska spodni sprawiło mi trochę kłopotu, a kiedy w końcu to zrobiłam, z lekkim zawahaniem sięgnęłam do karabin. Sunny, Sunny, w co ty się wpakowałaś?
|
| | | Wiek : 24 Zawód : Dziennikarka
| Temat: Re: Nieczynny parking nadziemny Wto Lut 25, 2014 7:55 pm | |
| Audrey dłużej zatrzymała spojrzenie na mężczyźnie, który pojawił się po dziewczynie z gazem. Nie do końca była pewna, przez wydarzenia w Violatorze, ale niemal mogła powiedzieć, że nieznajomego kojarzy. Gdyby nie stres wywołany przez spluwę przyciśniętą do jej głowy, nie miałaby problemów z przypisaniem twarzy Jacka, do osób jakie widziała w barze przez kilka minut. Nie miała jednak czasu na długie rozmyślania na ten temat. W końcu pojawił się ktoś, kto wiedział o co chodzi w tym całym spotkaniu! Cameron przeniosła spojrzenie na Blackwella i przyjrzała się mu uważnie, wsłuchując w słowa bacznie. Jednak gdy usłyszała o broni, zerknęła na pozostałych i zmarsczyła czoło. Nie wiedziała czy ma się wychylać z wyznaniami o tym, że nigdy nie trzymała broni w dłoni. Reszta nie wyglądała jakby miała z tym problem. Kobieta musiała nabrać powietrza głęboko w płuca, by uspokoić nerwy i nie pozwolić sobie na cofnięcie o krok. Musiała stać jakgdyby nigdy nic. Pilnować zjazdu. Czyli co? Audrey czuła, że jest złą osobą w nieodpowiednim miejscu. Czy to Kit wysłał wiadomość? Wiedział o niej więcej niż tylko nazwisko i adres? Miał świadomość, że wybrał oosbę nieprzygotowaną do walki? Miny... instrukcja... rozłożyć... odblokować... schować się. Audrey kiwnęła głową, starając się wszystko zapamiętać i powoli ruszyła za Sunny. Przystanęła obok i bez słowa pokręciła głową, łapiąc za kamizelkę. Krojone na miarę? Jak bluzy? Cameron zrzuciła z siebie kurtkę i torebkę, by założyć podarowane rzeczy. - Damy radę... Powiedziała, gdy wyglądało na to, że jest przygotowana. Zerknęła na Sunny i uśmiechnęła się kwaśno, chociaż miało to uchodzić za rodzaj pocieszenia i znak, że się niczym nie martwi. Mocno zacisnęła palce na karabinie, podnosząc go do góry i zastanawiając jak się to obsługuje. Naprawdę? Oby instrukcja min była dla upośledzonych. Cameron przeszła do drzwi samochodu, które po otwarciu odkryły miny i instrukcję. To pierwsze podała swej towarzyszce a sama zerknęła na wypisane słowa na kartce i szybko ruszyła w stronę zjazdu, podając zaraz instrukcję Sunny. Co dwie głowy to nie jedna, tak? |
| | | Wiek : 24 Zawód : dziennikarka, zastępczyni redaktora naczelnego CV Przy sobie : klucze, dokumenty, telefon, zapalniczka, scyzoryk, portfel Znaki szczególne : ruda i piegowata, nie sposób nie zauważyć. Obrażenia : skłonność do infekcji
| Temat: Re: Nieczynny parking nadziemny Wto Lut 25, 2014 8:59 pm | |
| Nowo przybyły mężczyzna niespecjalnie zwrócił jej uwagę, przynajmniej do momentu, w którym sam także nie upomniał dziewczynki z gazem. Rory ucieszyła się, że ktoś zdecydował się w tej sprawie odezwać, bo przez chwilę miała wrażenie, że tylko jej przeszkadza tu obecność dziecka. Gdy usłyszała samochód, nie było już czasu by przegonić młodą, a na dodatek mężczyzna, który przywitał się z nimi chwilę później, nie wydawał się zaskoczony jej obecnością. Hope. Imię w sam raz na misję, nieprawdaż? Carter wciąż kątem oka przyglądała się dziewczynce, jednak nie przeszkadzało jej to w słuchaniu poleceń przełożonego. Nauczona posłuszeństwa wobec dowódców, natychmiast przyjęła odpowiednią postawę i bez zbędnej gadaniny rozpoczęła przygotowania do akcji. Miała być w parze z nieznajomym, przedstawionym jako Jack, więc to obok niego stanęła, gdy przyszło do wybierania ekwipunku z bagażnika. Darowała sobie oficjalnie przedstawienie, przecież znali już swoje imiona, a nie byli na szkolnej wyciecze, by poznawać się bliżej. Rudowłosa chwyciła kamizelkę ze swoim imieniem i szybko się przebrała, zostawiając swój stary płaszcz w bagażniku i zamieniając go na przydzieloną bluzę. Przy wyborze broni także nawet się nie zająknęła, chwytając karabinek automatyczny i tłumik, a pamiętając o własnym pistolecie, który wciąż miała przyczepiony do paska, nie zdecydowała się na trzecią broń palną. Wybrała składany nóż, zgrabny i poręczny, idealny aby schować go w cholewie wysokiego buta. Pomimo wojskowego przeszkolenia, nie była obeznana z materiałami wybuchowymi, dlatego zerknęła na Sunny, posyłając jej pokrzepiające spojrzenie. Miała nadzieję, że dzisiejsza akcja przebiegnie bez zastrzeżeń i będą mogły spotkać się już na spokojnie, powspominać dawne czasy i wymienić się najnowszymi informacjami. Zerknęła na Jacka, a gdy zauważyła, że czeka już przebrany, chwyciła kawałek sznurka i zwróciła się stronę mężczyzny, by upozorować węzeł na jego rękach. -Może być? - zapytała, gdy już zrobiła swoje - Nie za ciasno, dasz radę oswobodzić się bez trudu? Wolała nie ryzykować z kajdankami, których mechanizm bywał po prostu zawodny. -Cała sytuacja będzie wyglądała bardziej realistycznie jeśli uklękniesz, a ja stanę za tobą - stwierdziła, posyłając mu spojrzenie świadczące o tym, że to wcale nie była propozycja, a raczej zarządzenie. - Na wszelki wypadek możemy ustalić też hasło, po którym poznamy, że farsa zaszła za daleko i należy zaatakować. Nie wiedziała, czy Jack także miał wojskowe przeszkolenie, dlatego sama starała się pomyśleć o wszystkich rzeczach, które powinny pozwolić jej doprowadzić akcję do końca. Nie mogli przeoczyć żadnego szczegółu. Najważniejsza jest walizka, dodała w myślach. |
| | | Wiek : 26 Zawód : Speaker w radiu Przy sobie : paczka papierosów, zapalniczka, odtwarzacz mp3, scyzoryk, dokumenty, telefon komórkowy,
| Temat: Re: Nieczynny parking nadziemny Sro Lut 26, 2014 10:27 pm | |
| Zignorowałem wywody i złośliwe uwagi małej dziewczynki, chowając pistolet za pas, gdy tylko mała przestała celować w obcą mi kobietę gazem pieprzowym i, momentalnie, straciłem zainteresowanie tym co się działo między kobietami. Jedynie wodziłem wzrokiem po parkingu, starając się domyślić czym, tym razem mieliśmy się zająć. Bo, jak wiadomo, większość misji nie poszła po naszej myśli. Po ICH MYŚLI, a Lenny nie dawał znaku życia przez co zacząłem już poważnie się obawiać o jego dupę. Swoją drogą, naprawdę zatłukę go jak wpadnie mi w ręce. Kurwa, widać to, że raz dostał w pysk niczego go nie nauczyło. Co za idiota. Parsknąłem pod nosem i wbiłem kciuki za szlufki spodni, ponownie rozglądając się w poszukiwaniu osoby, która mogła przesłać nam te wiadomości. Byłem ciekaw kim, tym razem jest ta tajemnicza osoba. Może to ten sam facet, który zorganizował wcześniejszą część? Przestąpiłem z nogi na nogę, trochę zaniepokojony, licząc, że może, jakimś cudem, dostanę wieści związane z drugą częścią ostatniej akcji. Dlatego poczułem silny zawód, gdy samochodu wysiadł nijaki Kit. Jednak nie okazałem tego, wsłuchując się uważnie w jego słowa. Może później coś od niego wyciągnę. - Nie takim znowu krytycznym stanie - mruknąłem cicho, gdy mężczyzna zaczął tłumaczyć plan, nie dodałem jednak nic głośniej. Skrzywiłem się jedynie, gdy w pełni dotarło do mnie, że będę wycofany z większości akcji. Miałem stać, klęczeć, chuj jeden wie, z workiem na twarzy i udawać tego gnoja. Równie dobrze mogłem go zabić skoro teraz mogliśmy się bez niego obyć. Gdy Kit przestał już mówić posłusznie przebrałem się w podane mi ciuchy, trochę niezadowolony wrzucając do samochodu to moje własne, po czym pośpiesznie wyciągnąłem z pośród broni nóż i kastet. Zestaw taki jak ostatnio, wtedy okazał się nawet w porządku. Westchnąłem, potarłem czoło, po czym odwróciłem się w stronę dziewczyny. Rory..? chyba tak miała na imię... Wzrokiem przemknąłem po jej twarzy, gdzieś w głębi rejestrując, że gdybym poznał ją w innych okolicznościach pewnie spróbowałbym czegoś więcej. Zresztą... Co mnie teraz krępuję? Oprócz tej zasranej liny na nadgarstku? I oprócz tego, że możemy nie przeżyć...? - Kotku, on był mojego wzrostu - parsknąłem, zerkając na nią przez ramię i posyłając jej ironiczne spojrzenie. Całkiem ładne usta. Ciekawe jak dobrze się całuje. - Ale skoro chcesz, mogę klęknąć - dodałem i wywróciłem oczami, opadając na kolana. Całkiem ładna i władcza, kto by pomyślał. Ciekawe jak zachowałaby się w innej sytuacji. - Sądzę, że "o kurwa" będzie wystarczającym hasłem - rzuciłem szyderczo, wzrokiem wodząc za resztą gromady, starając się wykalkulować jakie szanse mamy na powodzenie tej misji. Naprawdę kiepsko mi się to widziało. Bardzo kiepsko. Westchnąłem w duchu. - Ach, kotku, możesz być tak miła i uważać z tym czymś? - rzuciłem, ponownie odwracając się - w miarę możliwości - w jej stronę i ruchem głowy wskazując na trzymaną przez nią w ręku broń. - Naprawdę, wolę wyjść z tego cały, o ile się da - dodałem gorzkim tonem. A potem ponownie się odwróciłem i wbiłem spojrzenie w ścianę na przeciwko. Pięknie. Zaraz na moją głowę trafi pieprzony worek, a ja sam stanę się, pozorowaną, kartą przetargową w rękach zbuntowanych rebeliantów. Jakże uroczo. Zacisnąłem usta w wąską kreskę starając się zwalczyć nieprzyjemne uczucie ogarniające mnie powoli od środka. Kurwa. Miejmy nadzieję, że gra jest warta świeczki. |
| | | Wiek : 24 Zawód : dziennikarka, zastępczyni redaktora naczelnego CV Przy sobie : klucze, dokumenty, telefon, zapalniczka, scyzoryk, portfel Znaki szczególne : ruda i piegowata, nie sposób nie zauważyć. Obrażenia : skłonność do infekcji
| Temat: Re: Nieczynny parking nadziemny Sro Lut 26, 2014 11:57 pm | |
| | Bez kolejki, skoro mamy już trzy grupy
Słysząc odpowiedź Jacka, Rory tylko przewróciła oczami, choć mało brakowało, a pacnęłaby się dłonią w czoło. Kiepski sobie moment kolega wybrał na amory, na parkingu zaraz może zrobić się gorąco i wyjeżdżanie od kotków, które normalnie pewnie choć trochę by ją rozbawiło, tym razem przeszło bez większego echa. Rudowłosa zauważyła, że Jack przez chwilę jej się przyglądał, ale dzielnie wytrzymała jego wzrok i dalej robiła swoje, tak, jak jej kazano. Jednak nawet spokój przed burzą widocznie nie był jej dany. Z każdą kolejną chwilą mężczyzna irytował ją coraz bardziej. Miała nieodparte wrażenie, że od razu ocenił ją jako mało przydatnego członka misji, a gdy rzucił niewybredną uwagę o karabinie, Rory aż zgromiła go wzrokiem. Na tym jednym punkcie była wyczulona, niewiele osób traktowało ją serio, gdy dowiadywały się, że walczyła kiedyś jako żołnierz. Widok kobiety z bronią wciąż nie był naturalny, a seksistowskie podteksty i stereotypy czaiły się za każdym rogiem. Carter wiedziała jednak, że wdają się w pyskówkę tylko usatysfakcjonuje swojego nowego znajomego, wolała więc zapamiętać, by później pokazać mu, co potrafi wyczyniać z bronią. -Z mojej perspektywy, twoja pozycja wydaje się być idealna - rzuciła mu wymowne spojrzenie, nie przejmując się tym, jak mogła zabrzmieć. Stanęła tuż za nim i zaczęła majstrować przy karabinku, co jakiś czas zerkając, czy pozostali członkowie misji zajęli już swoje miejsca. -Bez obaw, potrafię się całkiem nieźle obchodzić z tym czymś - oznajmiła nieskromnie, zostawiając broń w spokoju i sięgając po worek, który w końcu miał wylądować na głowie Jacka. - Ale pamiętaj, że najważniejsza jest walizka - dodała tajemniczym tonem. Nie oznaczało to oczywiście, że natychmiast poświęciłaby swojego towarzysza dla dobra powodzenia misji, nie była takim typem żołnierza. Na szczęście (a może na nieszczęście, wszystko zależało od punktu widzenia) zazwyczaj udawało jej się osiągnąć swój cel bez uszczerbku dla otoczenia. Czy Jack na jej miejscu zrobiłby to samo? A może zdobyłby walizkę kosztem Rory? Rudowłosa odniosła przykre wrażenie, że w tym względzie, niestety, bardzo się różnili. Gdy worek znalazł się w jej ręce, nie mogła sobie odmówić małej złośliwości, jaką było energiczne poprawienie prowizorycznych więzów na rękach Jacka, a także przywołanie go do odpowiedniej postawy. Nie mógł przecież czuć się zbyt pewnie, bo tamci na pewno szybciej odkryliby, że zakładnik jest podstawiony. Carter nachyliła się nad ramieniem mężczyzny, delikatnie smagając go swoimi rudymi włosami po twarzy. -Masz jakieś ostatnie słowo? - niemalże wyszeptała mu do ucha, siląc się na maksymalnie wyluzowany ton - Kotku? Niech sobie pooddycha, zanim zapadną egipskie ciemności. |
| | | Wiek : 26 Zawód : Speaker w radiu Przy sobie : paczka papierosów, zapalniczka, odtwarzacz mp3, scyzoryk, dokumenty, telefon komórkowy,
| Temat: Re: Nieczynny parking nadziemny Czw Lut 27, 2014 10:06 am | |
| - Chociaż któreś z nas jest zadowolone - mruknąłem, nie przejmując się jej spojrzeniem ani nawet podtekstem wtłoczonym w jej słowa. Czułem dziwną, beznadziejnie niezrozumiałą obawę. Naprawdę wolałbym być teraz gdzieś indziej, faktycznie mieć broń w ręku, móc w jakiś konkretny sposób odeprzeć możliwy atak. Wolałbym stać, mieć wolne dłonie, a nie klęczeć przed kimś uginając karku. Jak ofiara. Odetchnąłem głębiej próbując opanować trochę poplątane myśli, po czym, dla wsparcia, potrząsnąłem jeszcze głową. To było głupie, kurewsko głupie. Nie mogłem sobie pozwolić na nawet chwilę pieprzonej słabości. A jednak, jakiś złośliwy głos w mojej głowie usilnie przypominał mi o tym jak potoczyło się spotkanie w barze oraz tym, iż życie Lenny'ego może zależeć od powodzenia tego co teraz robimy. I, oczywiście, o mojej matce, która nie poradziłaby sobie bez mojej pomocy. Zacisnąłem usta w wąską kreskę i przymknąłem oczy, wkurwiony, próbując wyrzucić te myśli z głowy. Nawet jeśli nie przeżyjesz oni sobie jakoś poradzą. Kurwa, Caulfield, opanuj się, nie jesteś przecież pieprzonym pępkiem świata. Poruszyłem niespokojnie palcami związanych dłoni. - Kotku, szczerze mówiąc, gówno mnie obchodzi czy umiesz się posługiwać tym karabinem, czy nie. Dla mnie możesz być nawet strzelcem wyborowym, czy też zabójcą na usługach rządu. Proszę Cię jedynie, byś, do cholery, uważała i nie zacisnęła swoich ślicznych paluszków na spuście wtedy, kiedy nie trzeba - prychnąłem szyderczo, po czym, ponownie, rzuciłem jej krótkie spojrzenie. W sam raz by zobaczyć worek, który zaraz miał wylądować na mojej głowie. - Oczywiście, walizka jest przepotrzebna... Nie byłem zbytnio szczęśliwy z perspektywy nadchodzących paru minut. Zapowiadał się, jak na razie, najbardziej dłużący się czas w moim życiu. Świetnie, wprost przecudnie. Po co wpakowałem się w to bagno? Wcale nie czułem teraz silniejszej niż ostatnio potrzeby walki o wskazany cel. Ba, raczej bardziej zależało mi by dorwać po wszystkim Kita... Co oznaczało, że i ja i on musimy przeżyć. Bułka z masłem. Warknąłem niezadowolony, gdy poczułem szarpnięcie przy więzach, po czym zacisnąłem usta powstrzymując się przed przeklęciem. Ramiona miałem wygięte w nienaturalny sposób, nie było to ani wygodne, ani przyjemne, jednak nie skomentowałem tego w żaden sposób. Jedynie, przełykając resztki dumy, skuliłem ramiona i pochyliłem głowę starając się nadać swojej postawie jakieś bardziej realistyczne dno. Choć... nie odrzuciłem całej pewności siebie, dobrze pamiętałem jak wyglądał szczyl, kiedy prowadziłem go na muszce do Violatora. - Och, Skarbie, jakaś ty łaskawa - zaironizowałem odwracając gwałtownie głowę tak, iż nasze twarze znalazł się zaskakująco blisko siebie. W tym momencie miałem o niebo lepszy widok na jej usta. Uśmiechnąłem się frywolnie. Muszę przeżyć choćby po to by przekonać się co one potrafią. - Jednak słowa nie są akurat tym na co teraz mam ochotę marnować czas - mruknąłem przeciągle, rozbawiony całą sytuacją, usilnie przy tym starając się nie myśleć o tym, że ten cholerny worek zaraz wyląduje na mojej głowie zdając mnie na łaskę i niełaskę nieznajomej mi kobiety. |
| | | Wiek : 24 Zawód : dziennikarka, zastępczyni redaktora naczelnego CV Przy sobie : klucze, dokumenty, telefon, zapalniczka, scyzoryk, portfel Znaki szczególne : ruda i piegowata, nie sposób nie zauważyć. Obrażenia : skłonność do infekcji
| Temat: Re: Nieczynny parking nadziemny Czw Lut 27, 2014 2:55 pm | |
| Rory była daleka od zadowolenia, stojąc na zimnym parkingu, mając przed sobą związanego mężczyznę na klęczkach, drugiego gdzieś za samochodem, a także przyjaciółkę z dawnych lat, która w tej chwili rozgryzała instrukcję obsługi miny. Jakby abstrakcji było mało, w razie niepowodzenia w pierwszej fazie misji, jej dalsza część zależała od niepełnoletniej dziewczynki. Jednak o dziwo przez jej głowę nie przebiegały myśli typu 'W co ja się wpakowałam?'. Carter była doskonale świadoma, że pisała się na coś niezgodnego z prawem, ale zaczęła już myśleć swoim żołnierskim trybem. Przyjęła rozkazy, zapamiętała je i ustalała właśnie szczegóły. Skoro została wybrana do tej akcji, ktoś musiał uwierzyć w nią i jej umiejętności. W przeciwieństwie do Jacka, który wydawał się mieć je głęboko w poważaniu. Gdyby Rory była na jego miejscu, zapewne zachowywałaby się podobnie, ale nie mogła przejść obojętnie obok jego tonu i niektórych słodkich słówek. Irytował ją, więc nie miała zamiaru poprawiać mu humoru. I tak by jej nie zaufał. -Tak, tak - przewróciła oczami, ale potem spojrzała na Kita i dała mu znać, że ma wszystko pod kontrolą - Niepotrzebnie ich tam nie zacisnę. Rory nie miała pojęcia, że za maską obojętnego dupka kryje się zdenerwowany człowiek, martwiący się o swojego przyjaciela. Wszelkie warknięcia i szarpnięcia odczytywała jako próbę zwrócenia na siebie uwagi, dlatego miała je głęboko w poważaniu. W normalnych warunkach na pewno zajęłaby się próbą pocieszenia towarzysza, ale sytuacja nie była zwyczajna, a oni... cóż, chyba nie wywarli na sobie najlepszego pierwszego wrażenia. -Miałam nadzieję, że to powiesz - uśmiechnęła się zawadiacko, wciąż nachylona nad jego ramieniem. Odległość, w jakich znajdowały się ich twarze, wcale jej nie przeszkadzała - W takim razie nie marnujmy go już więcej - Sięgnęła dłonią i odgarnęła włosy z jego grzywki, aby po nałożeniu worka nie wpadły mu do oczu i nie zaczął się wiercić ani prychać, bo tego by już nie zniosła. - Do szybkiego zobaczenia. Naszykowała materiał, a potem jednym zwinnym ruchem, założyła worek na głowę Jacka. Wyprostowała się, dała znać Kitowi, że wszystko gotowe i naszykowanym karabinkiem ustawiła się na swojej pozycji. It's show time.
|
| | | Wiek : 26 Zawód : Speaker w radiu Przy sobie : paczka papierosów, zapalniczka, odtwarzacz mp3, scyzoryk, dokumenty, telefon komórkowy,
| Temat: Re: Nieczynny parking nadziemny Czw Lut 27, 2014 8:23 pm | |
| Nic nie mogłem poradzić na to, że karabin tuż za moimi plecami wzbudzał mój niepokój. A może raczej niechęć i pewne wątpliwości odnośnie jego właścicielki. Co chyba, zresztą, nie było dziwne. Nie znałem dziewczyny, a w tym momencie w jej rękach znalazło się moje życie. A nigdy, tak naprawdę, nie chciałem brać udziału w tego typu akcjach... Gdyby nie Lenny... - Zatem cieszy mnie do bardzo - mruknąłem, starając się zapanować nad niezadowoleniem. Znajdziemy go. Ewentualnie uwolnimy. Jeden więzień w tę czy we w tę... Co to za problem? A potem mu wpierdolę. Za te wszystkie nerwy i za to, że zostałem we wszystko wciągnięty. A przede wszystkim, wrócę do Violatora i zabiję tamtego gnojka. Westchnąłem i ponownie przebiegłem wzrokiem po całym parkingu. Oddalające sie od nas kobiety, w tym ta zakładniczka z baru, wydawały się niepewne, jakby nie miały najmniejszego pojęcia co mają zrobić z minami, które dostały pod swoją pieczę. Świetnie, miałem nadzieję, że nie wysadzą nas wszystkich w powietrze. Z drugiej strony i tak wierzyłem bardziej w nie, niźli w tą małą. Hope, chyba tak miała na imię. Co za ironia losu, patrząc na to w jakiej sytuacji się znaleźliśmy. Tak jakby wszystkie nasze nadzieje zostały spersonifikowane w postaci małej dziewczynki. Kurwa, chyba zbyt słabo wierzyliśmy w powodzenie misji. No proszę, kto by pomyślał, ironiczna, władcza, drażliwa... na dodatek odważna. Naprawdę zaczynałem żałować, że poznaliśmy się w takich a nie innych warunkach. Zamiast tej dyskusji prowadzącej do nikąd moglibyśmy naprawdę pozwolić sobie na jakieś starcie. A nie wątpiłem, że takowe byłoby ciekawe. Pozwoliłem bez słowa by zajęła się moimi włosami, w duchu w sumie wdzięczny za ten gest. Oszalałbym gdybym miał spędzić ten czas, nie dość, że z workiem na głowie, to jeszcze z kudłami włażącymi w oczy. - Jasne, Kotku - mruknąłem, nim zdążyła nałożyć mi worek na głowę. - Do zobaczenia. A potem nastała cholerna ciemność, a ja musiałem, przez chwilę, skupić się na oddychaniu by wypracować sobie system pozwalający na w miarę swobodną cyrkulację powietrza, bez przeszkód w postaci materiału wciąganego w usta. Teraz pozostało nam tylko czekać. Kurwa, jak ja tego nienawidziłem. |
| | | Wiek : 26 Zawód : psycholog kliniczny
| Temat: Re: Nieczynny parking nadziemny Czw Lut 27, 2014 10:51 pm | |
| Przepraszam, że dopiero teraz, już się ogarniam.
Tik, tak. Zerknęłam niepewnie na torbę, którą podała mi Audrey, boleśnie świadoma jej zawartości. Wiedziałam, że miny są raczej zabezpieczone przed samozapłonem, ale i tak nie mogłam pozbyć się wrażenia, że niepozorny pakunek za chwilę wybuchnie mi w dłoniach. Potrząsnęłam głową, starając się nakierować myśli na inne tory, bo wyjątkowo szczegółowy obraz mojego rozerwanego na kawałeczki ciała sprawił, że zrobiło mi się niedobrze. Bez słowa sprzeciwu ruszyłam za dziewczyną w stronę zjazdu, uznając, że ruch na pewno będzie lepszy od bezsensownego stania przy samochodzie i wpatrywania się w instrukcję. Działanie było dobre - dawało poczucie, że idziemy naprzód, nawet jeśli w rzeczywistości tylko zmieniałyśmy lokalizację. Kiedy dotarłam do wejścia na pochyłą platformę, ostatni raz odwróciłam się przez ramię, próbując odszukać wzrokiem Rory, ale nie byłam pewna, czy mnie zauważyła. Jej obecność na parkingu jednocześnie mnie martwiła, jak i podnosiła na duchu. Z jednej strony nie chciałam, żeby stała jej się krzywda, z drugiej - wyrobiłam w sobie jakieś bezpodstawne, naiwne przekonanie, że skoro wpadłyśmy na siebie po takim czasie, to stało się to w konkretnym celu, i że na pewno będziemy mieć jeszcze okazję razem powspominać misję. Z uśmiechami na twarzy, siedząc w jakiejś kawiarni, wyposażone w nienaruszone kończyny. Westchnęłam, z trudem nawracając myśli na odpowiednie tory. Pora zacząć zabawę. Droga w dół wydała mi się o wiele krótsza niż ta, którą musiałam pokonać, kiedy szłam na miejsce spotkania. Ledwie moje stopy dotknęły zjazdu, już zza zakrętu wyłaniały się stare, zdezelowane auta, o których mówił Kit. Być może to przez moje przewrażliwienie, ale odniosłam nagłe i niepokojące wrażenie, że wraki wręcz krzyczą: ktoś się za nami ukrył! Przyspieszyłam kroku, zrównując się z Audrey, a kiedy dotarłyśmy do samochodów, szybko przykucnęłam, opierając się plecami o pokrytą rdzą karoserię. Pozycja była dobra - wystarczyło wychylić się nieco za krawędź tylnego zderzaka, a cały zjazd było widać jak na dłoni. - Dobra, pewnie mamy jeszcze trochę czasu, zanim przyjadą, ale nie zaszkodzi zerknąć od razu w tę instrukcję - powiedziałam, nachylając się nad kartką papieru i odcyfrowując kolejne polecenia. Na pierwszy rzut oka nie wydawały się skomplikowane - przynajmniej dopóki nie pomyślało się o fakcie, że jeden fałszywy ruch może urwać ci rękę. Wzięłam głębszy wdech, starając się uspokoić puls, po czym odsunęłam zamek błyskawiczny przy torbie, którą zabrałyśmy z tylnego siedzenia. Miny wyglądały niemal identycznie jak na schematach w instrukcji. Ostrożnie wyciągnęłam jedną z nich, obracając ją w dłoniach i przyrównując do odpowiednich rysunków i poleceń. Wydawało mi się, że wiem, co robić, ale i tak rzuciłam mojej towarzyszce pytające spojrzenie. Nie byłam specjalistką, nie dało się ukryć.
|
| | |
| Temat: Re: Nieczynny parking nadziemny | |
| |
| | | | Nieczynny parking nadziemny | |
|
Similar topics | |
|
| Pozwolenia na tym forum: | Nie możesz odpowiadać w tematach
| |
| |
| |
|