|
| Rodzinno nierodzinne spotkanie, czyli James Starkey, Rosemary Garroway i Mathias le Brun | |
| Autor | Wiadomość |
---|
Wiek : 26 lat Zawód : #Mathias Przy sobie : kapsułka cyjanku wszyta w kołnierz, rewolwer, miljon ton heroiny i jakieś podróżne ciuszki Znaki szczególne : #Mathias Obrażenia : #Mathias
| Temat: Rodzinno nierodzinne spotkanie, czyli James Starkey, Rosemary Garroway i Mathias le Brun Sro Lis 19, 2014 7:02 pm | |
| |
| | | Wiek : 25 lat Zawód : Adwokat
| Temat: Re: Rodzinno nierodzinne spotkanie, czyli James Starkey, Rosemary Garroway i Mathias le Brun Sro Lis 19, 2014 8:45 pm | |
| Czyli jego słowa jednak odnosiły jakiś skutek i to był już dobry krok w stronę nowego początku. Oczywiście może i sa to słowa napisane trochę na wyrost, ale James naprawdę pragnął, żeby jego siostra zaczęła od nowa. Pogodziła się z przeszłością, może nawet nie zapomniała, ale jedynie odstawiła w kąt rzeczy, które wtedy zrobiła, a za które powinna żałować. Nikt nie może się przecież zmagać z własnymi demonami cały czas, bo czasem trzeba zwyczajnie skorzystać z pomocy innych i jakoś je uziemić, odgrodzić w szczelnym pomieszczeniu, z którego nie będą mogły kąsać swoimi długimi zębiskami serca nieszczęśnika. Myślenie, że świat byłby lepszy bez kogoś jest już w ogóle nie na miejscu. Gdyby nie jego ukochana siostrzyczka, sam Starkey nie potrafiłby przejść radośnie przez dzieciństwo. To ona była jego malutką księżniczką, jego promykiem słońca, do którego zawsze się biegł bawić i to ona była również powodem, dla którego nie znienawidził kompletnie swojego ojca. Może i był młody, ale doskonale zdawał sobie sprawę, że samej Rose nie byłoby zbyt komfortowo, gdyby James miał cały czas wyrzuty skierowane w stronę Thomasa. A z pewnością by je miał! Zresztą nawet gdyby faktycznie byłoby mu lżej w życiu, to i tak by się jej nie pozbył. Powód jest prosty. Zwyczajnie z nikim nie przeżyłby tego samego, co z nią. Nawet jeśli to były złe chwile, to przecież za każdym razem mógł znaleźć jakąś przyjemną sytuację, tak? Właśnie tak to odbywało się przez te kilka lat. Za każdym razem wspomnienia z dzieciństwa powoli przysłaniały wszystkie kłótnie i rozczarowania, które do tej pory wypłynęły na powierzchnie. Zresztą dużą rolę odgrywała też tutaj bliskość Rosemary, która właśnie kroczyła obok niego. Jak mógłby dalej się na nią złościć, skoro jego mała księżniczka szła zaraz obok niego? Dodatkowo nie była zadowolona ze swego życia tak, jak sobie to wyobrażał. Nie szczyciła się swoją pozycją, nie mógł zobaczyć jej wspaniałego uśmiechu. Była jedynie skorupą Garroway, która łamała serca wszystkich ich podwórkowych kolegów, a którym następnie James musiał tłumaczyć, że wcale nie są odpowiedni dla jego siostry. I James w żadnym wypadku nie potraktował jej jak maszyny. Doskoczył właśnie do niej tylko dlatego, że nadal uważał ją za człowieka. Inaczej nawet nie kwapiłby się z żadną reprymendą dla siostry, nie zwracałby na nią uwagi, a już z pewnością nie przytuliłby jej w kawiarni. Myślał właśnie, że jedynie twarde słowa będą na tyle odpowiednie, żeby do niej dotarły. Rosemary nie powinna się rozczulać, bo przecież robiła to przez kilkanaście miesięcy. Zamiast tego powinna dostać solidnego kopniaka w tyłek tylko po to, żeby stanęła na równe nogi i na nowo przejrzała na oczy. Pocieszanie jej można zostawić na moment, w którym załapie stabilny grunt pod nogami. Na razie trzeba było go wystarczająco utwardzić, żeby później móc swobodnie na nim działać. Jednak prawdę mówiąc w Jamesie pojawiły się wątpliwości. Wszystko przez oczy Rose, których ta niestety nie mogła wytrenować. Oczy nie będą się uśmiechały, kiedy tak naprawdę płacze serce i Starkeyowi wydawało się, że dokładnie to widział. Cały czas myślał jednak, że to skrucha za swoje czyny przed własnym bratem, ale jak widać najwyraźniej się pomylił. O utopienie się było ciężko, bo nawet jeśli ktoś nie potrafił pływać, to mimo wszystko James był osobą, która nie ma z tym najmniejszych problemów. Rose chyba nie sądziła, że ten nie rzuci się za nią do wody? Tak samo nie powinna mieć wątpliwości, że jeśli faktycznie wpadła w kłopoty, to James nie będzie myślał wcale przed tym, jak się za nią rzuci. Był jej starszym bratem i cały czas miał to w pamięci, więc nie trzeba się martwic o to, że całkowicie się odwróci od Rose. Lody były za to dobrym pomysłem! Zamiast pluć na siebie kwasem, zawsze można ostrym końcem rożka wydłubać drugiej osobie oko. Efekt ten sam, ale z pewnością sama czynność jest bardziej widowiskowa. I kiedy James chciał siadać już na wolnej ławce, zobaczył jak jakiś facet dobiera się do jego siostry. Oh, jak często to przeżywał w dzieciństwie. Te umorusane twarze kolegów, którzy chcieli nosić Rose upolowane żaby. Już z daleka Starkey widział, że ten jegomość ma podobny wzrok. Zupełnie tak, jakby upolował kolejnego płaza czy złapał następnego robaka, którego chciał przedstawić Garroway. To jednak nic w porównaniu do tego, co zrobił zaraz. On POCAŁOWAŁ jego SIOSTRĘ. Czyżby miała chłopaka nie mówiąc o tym wcale swojemu bratu? Jednak co jeśli to był jakiś natręt? James zwyczajnie nie mógł siedzieć grzecznie i momentalnie ruszył w jej kierunku, żeby zaraz stanąć ramię w ramię z siostrzyczką. - Naprzykrza Ci się, Rose? – zapytał dziewczyny, kompletnie ignorując nieznajomego. W końcu nie będzie się z nim witał jeśli faktycznie wyjdzie na to, że to jakiś obdartus, który chce poderwać jego siostrę. Zresztą po co miałby z nim w ogóle rozmawiać? Ta dwójka miała o wiele ważniejsze tematy, niż jakiś facet wałęsający się po ulicach. Teraz miał jedynie ochotę złapać Garroway za rękę i usiąść na tej wolnej ławce, dopóki jeszcze takową jest. Swoje romanse mogła zostawić na później, chociaż te oczywiście też niezwykle interesowały Starkeya. - Hm, nie było mojego smaku? – zapytał jeszcze spoglądając na ręce Rosemary, która nie trzymała w nich już dwóch sztuk deseru. Jedna znajdowała się w rękach tego człowieka, który się do niej dostawiał. Naprawdę? Aż zmrużył delikatnie oczy kiedy lustrował jego sylwetkę. W coś Ty się wplątała, Rose?
|
| | | Wiek : 25 lat Zawód : Pani doktor w Kwartale, która wszystkich nienawidzi Przy sobie : Kapsułka cyjanku, broń palna, dokumenty, portfel, telefon oraz inne osobiste rzeczy. Znaki szczególne : Ona cała jest szczególna. Obrażenia : Rysa na psychice głęboka jak jezioro w Dwójce
| Temat: Re: Rodzinno nierodzinne spotkanie, czyli James Starkey, Rosemary Garroway i Mathias le Brun Sro Lis 19, 2014 10:06 pm | |
| Nigdy nie przeszło jej przez myśl, żeby pogodzić się z tym, co przeszła. Próbowała zapomnieć, łapała się każdej deski ratunku, ale nigdy nie chciała zaakceptować, że te wszystkie blizny pozostałe po ranach z przeszłości są jej częścią. Nie potrafiła zrozumieć, że to właśnie one uczyniły ją mądrzejszą. Może dlatego, że wcale nie uważała się za inteligentną? Wiedza nie zalicza się do rozsądku, który w jej przypadku daleko odbiegał od "zdrowej" normy. Twierdziła, że naprawdę musi być albo potwornie głupia, albo mieć cholerny niefart, skoro w jej życiu działo się tyle złych rzeczy. I szczerze mówiąc, bardziej była przychylna wersji o głupocie, bo dawno przestała wierzyć, że los się do kogokolwiek uśmiecha. On po prostu stawia nas przed niekomfortowymi wyborami, często jedno z wyjść jest zabójcze. Pozwala nam wybrać, Bóg podobno dał nam wolną wolę. Ale niestety zapomniał (czy może celowo pominął?) dodać mądrość, która pojawiałaby się wtedy, kiedy trzeba. Nie na testach z historii w podstawówce, które teraz były o wiele milszym wspomnieniem, niż jeszcze dziesięć lat temu. Czy to znaczyło, że za kolejną dekadę będzie się śmiać z tego, co dzieje się teraz? O ile dożyje. Głupota to bardzo ciężka choroba, nieuleczalna. Nie mówi się o tym, ale zabiła wiele więcej osób, niż dajmy na to gruźlica. I naprawdę zaczęła wierzyć w to, że zmiecie i ją. W sumie nie miała nic przeciwko. Byle szybko, bo już nie miała ochoty dłużej męczyć się na tym świece. Może dlatego, że w jej mniemaniu nie miała dla kogo. Wolałaby wrócić do bycia podwórkową łamaczką serc, niż być dumną zwyciężczynią gry pod tytułem "kto się później wykrwawi". Była tego bardziej niż pewna, choć kiedyś było zgoła inaczej. Chciała też wyznać to bratu, nawet zaproponować mu wyjazd do Dwójki. Jeśli nie na stałe, to chociaż na chwilę, tylko po to, by oderwać się od rzeczywistości. Była pewna, że to by jej pomogło; Kapitol nie był dla niej odpowiednim miejscem. Miała dosyć tych wszystkich afer, powstań, zamachów, które w gruncie rzeczy obchodziły ją tyle, co zeszłoroczny śnieg. Nie chciała wracać do domu sama - bała się tego, co może tam zastać. Kontakt z rodziną urwał jej się w trakcie rebelii, kiedy przepadły jej wszystkie rzeczy. Zresztą, przez większość czasu nie mogła opuścić stolicy, mimo, że bardzo chciała. Niedziwnym był więc jej strach przed tym, co działo się przez ten cały czas. A mogło zdarzyć się wszystko. Twarde słowa przestały na nią działać. Ogólnie rzecz biorąc czcze gadanie przestało robić na niej wrażenie, bo nasłuchała się już tylu obietnic i gróźb, że na samą myśl robiło jej się niedobrze. Dlatego zareagowała dopiero wtedy, gdy trzasnął ręką w stół. Co prawda jej reakcja była bardziej niż żałosna, ale jej chore nerwy już dawno przestały ją słuchać, więc nie mogła przewidzieć, co się stanie. Wiedziała, że zasługuje, żeby dostać przez łeb i coraz bardziej utwierdzała się w tym przekonaniu. Może to by ją obudziło? Może w końcu zaczęłoby do niej docierać, że poza smutkiem, rutynową pracą i alkoholem jest świat? I to nie taki zły jaki widzi przez swoje szare okulary, bo gdyby pominąć parę szczegółów jest całkiem spoko. Szkoda, że nikomu jeszcze się nie udało dotrzeć do niej na tyle, by je zdjąć z jej nosa. Ale jak tu do kogokolwiek się dostać, kiedy nie robi się nic poza krzykiem i uderzaniem w słabe strony? Kimkolwiek Rosemary by nie była, z pewnością nie uważała się za masochistkę. Gdyby James nadal trwał w przekonaniu, że zimny prysznic karcących słów zadziała, to wstałaby i wyszła. Nie żałując, że choć spróbowała, to się poddała. Potrafiła odrzucić wyrzuty sumienia dla swoich chorych przekonań. Wydawało się, że wszystko będzie tym razem w porządku. Ale nie! Gdzie by tam, musiało być prześmiesznie na samym starcie. Żadna z jej relacji nie mogła być normalna, zawsze musiało być to jedno "ale", które rujnowało całe fundamenty książkowego kontaktu z drugim człowiekiem. Mathias, tylko ciebie tutaj brakowało. Była zaskoczona, ale nie przestraszona. Kiedy na nią wpadł, miała ochotę burknąć "patrz, jak leziesz, baranie", ale całe szczęście, wcześniej zobaczyła jego twarz. Pomyślała jak ironiczny musi być ten los, skoro znowu krzyżuje ich ścieżki. I to w takim momencie. Boże, widzisz i nie grzmisz? A może siedzisz tam na górze i przeżywasz chwile swojego wiecznego życia, patrząc na tę sytuację? Niejedna osoba chciałaby mieć taki ubaw. A Rose to już szczególnie. I wtedy doskoczył obok niej James. Obrońca uciśnionych, z bożej łaski. W sumie cieszyła się, że był taki chętny do obrony, jednakże ona była tutaj zupełnie zbędna. Nie chodziło już o sam fakt, że kto jak kto, ale Rose potrafiła sobie wybornie radzić z zagrożeniem płynącym ze strony mężczyzn. Mathias był przecież zupełnie nieszkodliwy, tylko wyglądał na typa spod ciemnej gwiazdy. - Nie twój smak, nie twój, to w końcu czyj? - zapytała zirytowana, wyrywając loda z ręki Mathiasa. Zareagowała uśmiechem na wcześniejszy całus, naprawdę szczerym. Le Brun obecnie był jedyną osobą, która potrafiła wywołać uśmiech na jej kamiennej twarzy, może dlatego nie potrafiła być na niego zła? Nie za bardzo ją obchodziło, kim jest - nie potrzebowała w życiu normalnego faceta, bo taki by jej nigdy nie zrozumiał. A szarmancką gadką jeszcze nikt jej nie rozśmieszył. - On mi się zawsze naprzykrza. Taki już jego urok. - stwierdziła, wręczając Jamesowi loda, nie przejmując się, że mu nie będzie smakować. - To jest Mathias, wpadamy na siebie w niespodziewanych sytuacjach. - przedstawiła, nie wiedziała przecież, że się znają. W końcu odwróciła się w stronę Matha - To jest James, mój brat. I zanim cokolwiek powiesz, nie, jednak nie zabiłam swojej rodziny, nie, nie jestem wampirem i tak, wiem, że nie jesteśmy podobni. - przezorny zawsze ubezpieczony, czyż nie? |
| | | Wiek : 26 lat Zawód : #Mathias Przy sobie : kapsułka cyjanku wszyta w kołnierz, rewolwer, miljon ton heroiny i jakieś podróżne ciuszki Znaki szczególne : #Mathias Obrażenia : #Mathias
| Temat: Re: Rodzinno nierodzinne spotkanie, czyli James Starkey, Rosemary Garroway i Mathias le Brun Sob Lis 22, 2014 8:44 pm | |
| Mowa o podwórkowych zabawach. Rozkosznie. Wzruszyłby się, doprawdy, już na samą wizualizację młodej rozczochranej Rose, na widok dzieci, bogatej Dwójki, szarej masy, Igrzysk, całej tej piekielnej otoczki. Właśnie trafiając na nią, wracając myślami do kolorowej stolicy, w końcu ruszając z centrum miasta w stronę peryferii i szarych bloków mieszkalnych, długich i krętych, tworzących morderczy labirynt. I gdzieś tam, jak zwykle, zawędrowałby do tej ponurej klitki, miliona mężczyzn, którzy przez nią przeszło i postać, cień, ledwie cień, gdzieś w kącie. I ten piękny kontrast. Kilka obrazów z przeszłości, olbrzymi telebim, krew, miazga i to napięcie, którego naturalnie nie odczuwał. To się zawsze kończyło jakimś fiaskiem lub zwycięstwem sprytu nad nieuwagą. Nigdy nie korzystał z tego w sposób emocjonalny, nigdy nie radował się na widok konających dzieci, bo to było coś naturalnego, na tym się wychował, to oglądał z okna, gdy zaglądał na ulicę przed zmrokiem. Gdzieś po drodze ukarano go za przynależność do dziwacznej społeczności, której kryteriów nie spełniał. Ale to się nie liczyło. Tylko ten kontrast. Kilka decyzji. Ręka wyciągnięta w górę. Ułamki sekund. I kręty zakręt, na którym się utrzymała, nie wypadła. I ruszyła dalej. Tym razem mierząc w stronę góry lodowej. Wtedy widział żywiołową dziewczynę torującą przeszkody na swojej drodze, aby w końcu dotrzeć do pozornie wymarzonego celu. Gdzieś tam. Kiedyś. Spotkali się. Po dwóch stronach, zajęci z pozoru innymi sprawami niż sobą nawzajem. I to go zastanawiało, to wszystko co zdarzyło się po drodze, że stał teraz tam koło niej, a chociażby jeden krok w prawo, kolejny w lewo, nie ta uliczka i koniec gry. Game over. Filozoficznie. Póki co jednak starał się rozszyfrować coś bardziej prostego, ludzkiego, a jednak niezwykle trudnego do zrozumienia. Kolejna porcja gry by Rose, kolejna porcja zabawy w kotka i myszkę, a on znowu kompletnie nie wiedział, jak mógłby zareagować, więc mruknął tylko z lekkim sarkazmem kryjącym się za kotarą obojętności: -Więc tak to się teraz nazywa? Bardziej go to bawiło niż faktycznie irytowało, choć ten mężczyzna (o litości, zaraz parsknę śmiechem) zwany bratem Rose wyglądał podejrzanie lub podejrzliwie, coś w tym guście. A może to i to. Niemniej jednak stał tam, taki sobie, stwarzając w głowie Mathiasa gruntowne pytanie – brat Rose? I potem kolejno falę myśli, które w końcu łączyły się w jedną niezrozumiałą masę sprzeczności. Nie słyszał o nim. Ale nieważne. Niewiele go to w gruncie rzeczy interesowało. Nie powiedziała mu. Dlaczego? Było jeszcze coś, czego właściwie nie miał ochotę tłumić, a już na to samo ukłucie uświadomił sobie, że był po prostu zazdrosny. Delikatnie. Coś go gryzło. Zawadzało. I potem uświadomił sobie, że to ten mężczyzna, który znajdował się w idealnym miejscu, aby wykorzystać resztki siły i wepchnąć go do wody. Ale Mathias podejrzewał, że nie byłby to najrozsądniejszy pomysł i póki co wykazał się taką też uprzejmością, że już na Jamesa nawet nie spojrzał. Po części dlatego, że był bratem Rose, a bracia mają to do siebie, że są idiotami, a po części dlatego, że morze było zbyt blisko a jego siła woli zbyt słaba. A na to kolejny dowód, bo zanim zdążył ugryźć się w język, wypowiedział kolejną mathiasową mądrość życiową: -Nie wierzę Ci, nie byłabyś taka piękna...! - pokiwał głową spoglądając na nią z powagą, aby po chwili ująć wolną dłonią za ramię i poklepać – A poza tym skarbie, wisisz mi loda. Będę prosił o truskawkowego. Na domiar tego zacmokałby, dodał coś od siebie, ale zamknął usta w odpowiednim momencie, zanim nie poleciała kolejna seria podtekstów, które wcale nimi nie były. Nie. Mathias i podteksty. To antonimy. Kto by pomyślał. -Albo nie – lód który zaraz znalazł się w dłoni Jamesa już z niego zniknął. Sprawka chłopaka jego siostry. Przykra sprawa, bo zaraz potem wylądował na ziemi – Jesteś bratem mojej dziewczyny, nie mogę pozwolić abyś jadł loda, który Ci nie smakuje przyjacielu, masz tu dyszkę – w międzyczasie wyjął tę dyszkę z jego portfela ostentacyjnie grzebiąc w nim przed nosem mężczyzny. |
| | | Wiek : 25 lat Zawód : Adwokat
| Temat: Re: Rodzinno nierodzinne spotkanie, czyli James Starkey, Rosemary Garroway i Mathias le Brun Sob Lis 29, 2014 2:37 am | |
| /Muszę szybciej odpisywać, bo portfel sam z wody ucieka.
Obrona była zbędna? Przecież to niedorzeczne. Wystarczyło spojrzeć na tego typa spod ciemnej gwiazdy, pastucha z niewyjściową twarzą czy też zwykłego obwiesia, który kręcił się obok jego siostry. Podczas kilku lat praktyki James przekonał się, że nieważny jest zbiór definicji jakimi się posługujesz, bo i tak zawsze ludzi interesuje to, jak dokładnie im kogoś opiszesz. Znaczenie samych słów ma tutaj znaczenie drugorzędne. Zresztą wystarczy spojrzeć na Mathiasa i trzeźwo ocenić czy Starkey cokolwiek pominął. Japa zakapiora, długie włosy, w dodatku niezbyt ułożone, lekko zakrzywiony, a przy tym dość szeroki nos, no i te oczy, które patrzą na świat chyba poprzez gęstą mgłę. Być może jest to mgła ignorancji i arogancji zarazem. James jeszcze tego nie wiedział, ale po krótkim spojrzeniu na faceta mógł co nieco wywnioskować. W każdym razie pewien był tego, że ten facet nijak nie pasuje do jego siostry i nieważne jest tutaj to, jak bardzo się zmieniła. Przecież takich jak on jest na pęczki! Wystarczy przejść się po ciemniejszych zaułkach i już potkniesz się przynajmniej o dwa egzemplarze leżące pod śmietnikiem, które na dodatek nie wiedzą za bardzo co się dzieje dokoła nich. Z jednej strony to zaleta, bo taki to nigdy na starość marudzić nie będzie (zwyczajnie jej nie dożyje), z drugiej za to trochę smutno, że nie da się za dużo pogadać, bo szybko odpływa do swojego świata marzeń i krainy jednorożców. O tym wszystkim porozmawia sobie jednak z Rosemary w momencie, kiedy ta bezkształtna kreatura zwyczajnie sobie pójdzie. Jak już nie może sobie pozwolić na loda, to James mu jakiegoś kupi i niech zjeżdża czym prędzej. A skoro o słodyczach mowa, to Garroway najwyraźniej źle go zrozumiała. Wcale nie chodziło mu o to, że to nie był jego smak. Zwyczajnie sądził, że nie starczyło dla niego lodów, bowiem ktoś chwilę wcześniej zajumał bez najmniejszych skrupułów jego porcję, a jak się okazało później, nie tylko ją. Teraz jednak coś ważniejszego. - Mam na końcu języka pełno słów, ale „urok” na pewno nie jest jednym z nich, Rose. – odpowiedział LEKKO zniesmaczony. O nie! To jest właśnie ten moment, w którym braterska lampka zapala mu się w głowie. Wszystko dlatego, że kojarzył ten sposób w jaki o Mathiasie wypowiadała się jego siostra i zdawał sobie sprawę, że z tego nic, ale to kompletnie nic dobrego nie wyniknie. Zawsze robiła te lekko maślane oczy w kierunku faceta, który w jakimś stopniu się jej podobał. Dla pewności Starkey jednak po raz kolejny przyjrzał się swojemu, nie daj boże nigdy przenigdy, szwagrowi. Od samiuśkich stóp, aż do czubka głowy! Wszystko wskazywało na to, że cuda jednak się nie zdarzają, a ten obszczymurek nie zamieni się w faceta, który naprawdę pasowałby do Garroway. Pozostało tylko westchnąć ciężko i pokręcić głową ze zrezygnowaniem. Teraz nic nie zrobi, ale będzie się starał wybić jej ten debilny pomysł z głowy przy każdej, ale to naprawdę każdej okazji, która się tylko nadarzy. Sytuacji nie poprawiało dalsze zachowania Mathiasa, które znacznie odbiegało od normy. Normalny człowiek bowiem tak by się nie zachowywał – to pewne. Niemniej jednak lód wylądował na ziemi, a w powietrzu zaczął powiewać przedmiot, który definitywnie należał do Jamesa. Można to było poznać po inicjałach, które znajdowały się w lewym, dolnym rogu portfela Tylko czemu ten magicznie znalazł się w rękach le Bruna? Zagadki zostawić trzeba jednak na później, bowiem teraz ręka Starkeya sprawnie chwyciła i portfel i dyszkę, której tak usilnie szukał Mathias, aby te zaraz spoczęły w kieszeni prawnika. Tej na udzie, a nie pod marynarką jak zawsze. Stąd o wiele trudniej wyjmuje się cokolwiek, a nawet jeśli ktoś wsadzi tam łapę, to tym razem z pewnością się to poczuje. Tylko co zrobić z tym fagasem, który znajdował się przed nim? Normalnie James nie zważałby na swój zawód, a zwyczajnie zamachnął się, karząc tym samym złodzieja na miejscu. Tutaj jednak jedno zdanie wpędziło go w drobne zakłopotanie. A może nawet nie drobne? W końcu w ciągu kilku sekund spełniły się najgorsze obawy, koszmary i myśli (wszystko w jednym!) Starkeya. To coś z długimi włosami nazwało Marry swoją dziewczyną? Starkey przeniósł zdziwiony wzrok na siostrę. _ Naprawdę chcesz mi powiedzieć, że to coś pretendujące do miana człowieka, wyglądające jak pospolity żul-obszczymur jest Twoim chłopakiem? Bardziej wybrakowanego towaru w lumpeksie nie było? – zapytał ją całkiem poważnie, wcale nie przejmując się obecnością Mathiasa. Dla niego w tym momencie nie istniał. Rozmowa toczyła się tylko pomiędzy rodziną, do której on z pewnością należeć nigdy nie będzie. Koniec końców nawet jeśli dojdzie do ślubu, to i tak le Bruna do takowej zaliczyć nie będzie można, więc jedno zmartwienie mniej – A Ty trzymaj swe brudne łapska przy sobie, o ile nie chcesz mieć ich połamanych. – fuknął jeszcze w stronę mężczyzny, żeby mieli jasność co się może stać. Na razie James się powstrzymał, ale lojalnie ostrzegał, że za drugim razem mogą nie mieć tyle szczęścia i zaraz wylądują na chodniku zwyczajnie napieprzając się po mordach ile wlezie. Starkey wiedział co powiedzieć na przesłuchaniu, a czy le Brunowi udało się kiedyś wywinąć od aresztu? No właśnie. |
| | |
| Temat: Re: Rodzinno nierodzinne spotkanie, czyli James Starkey, Rosemary Garroway i Mathias le Brun | |
| |
| | | | Rodzinno nierodzinne spotkanie, czyli James Starkey, Rosemary Garroway i Mathias le Brun | |
|
Similar topics | |
|
| Pozwolenia na tym forum: | Nie możesz odpowiadać w tematach
| |
| |
| |
|