|
| |
Autor | Wiadomość |
---|
Znaki szczególne : avatar © laura makabresku
| | | |
Autor | Wiadomość |
---|
Wiek : 14 Zawód : mała miss Przy sobie : krótki mieczyk, mały zestaw bandaży i plastrów, tabletki do uzdatniania wody, paczka z jedzeniem, kompas, trzy noże i super-widelec z zastawy, pieczeń i parę owoców, świeczka x2 Obrażenia : siniak z tyłu głowy, naderwana małżowina
| Temat: Re: Korytarz Pią Paź 03, 2014 10:59 pm | |
| Przepraszam, że dopiero teraz - umieram. ;___;
Nie jestem pewna, dlaczego w ogóle tolerowałam opiekuńczość rozbrzmiewającą w głosie Emrysa. Może to przez szok nadmiar wrażeń, które do tej pory pozostawały jedynie w sferze iluzji, albo zwyczajne odrętwienie. Wzdrygnęłam się lekko, kiedy chwycił moją, niezbyt pewna zamiarów. Oczami wyobraźni mogłam dostrzec tylko jak najpierw wbija kciuk w świeżą ranę, zadając mi kolejną falę bólu, potem wykręca rękę i gdzieś po drodze skutecznie pozbywa się sojuszniczki i przyszłej rywalki. Ale nic takiego się nie stało i nie wiedziałam, czy powinnam cieszyć się ze swojej przezorności, czy może panikować, bo moje paranoje zbliżały się do niebezpiecznego punktu, w którym normalne funkcjonowanie mogło okazać się wyjątkowo trudne. - W porządku - odpowiedziałam, przytakując na jego słowa i pomimo wszystko nie wyrywając swojej dłoni z jego. Wysunęłam ją dopiero, kiedy starannie zbadał wzrokiem opatrunek - Ta troska jest zbędna, dobrze sobie radziłam bez niej - odparłam jednak po chwili, bo nawet jeżeli byłam niesamowicie zmęczona, to nawet w takiej chwili czułam, jak okazana słabość zżera mnie od środka. Przysiadłam na ziemi, opierając się o przyjemnie chłodną ścianę i wzięłam parę zachłannych łyków wody, podanej mi przez Daisy. Dopiero w tym momencie zdałam sobie sprawę, jak bardzo byłam spragniona i od jak wielu godzin nie miałam w ustach ani kropli. Nie odmawiając, sięgnęłam też po kawałek pieczeni z plecaka Emrysa, wreszcie zaspakajając męczący mnie głód. W tym momencie chciałam, aby na krótką chwilę arena zniknęła. Chciałam obudzić się w domu - gdziekolwiek on był - i w swoim łóżku. Na ułamki sekund poczuć pod głową wysoki stos delikatnych poduszek i wtulić nos w materiał kołdry. Zamiast tego siedziałam na chłodnej podłodze, w cieniutkiej sukience splamionej krwią i z ludźmi, którzy nie wiedzieć czemu okazali mi nieco życzliwości - nawet jeżeli reguły gry nadal pozostawały takie same. Czułam się, jakbym znalazła się w zupełnie innym świecie i nie potrafiłam stwierdzić, czy jest lepszy od starego. Przeniosłam się do niego jednak na krótką chwilę, kiedy nadeszła moja pora drzemki i na powrót zatopiłam się w warstwach śpiwora, tonąc w przyjemnej fali ciepła. |
| | | Znaki szczególne : avatar © laura makabresku
| Temat: Re: Korytarz Sob Paź 04, 2014 1:57 pm | |
| Nagle w całym wschodnim skrzydle rozbrzmiał potężny głos: - Trybuci! Wiele już przeszliście i wielu straciliście. Na pewno jesteście też głodni, spragnieni i zmęczeni. Mamy jednak dla Was dobrą nowinę - w Sali Głównej czeka Uczta. Przychodźcie więc tłumnie, ponieważ nie wiadomo, kiedy znów będziecie mieli okazję coś zjeść. Wesołych Głodowych Igrzysk i niech Los zawsze Wam sprzyja! W tym samym momencie dało się słyszeć głośny trzask. Wszystkie znajdujące się na korytarzu drzwi zamknęły się na dobre z wyjątkiem tych, które prowadziły do Sali Głównej.
Ucztę rozpocznie post Game overa. Póki co nie możecie wrócić do pomieszczeń. Natomiast tybuci, którzy jeszcze się w nich znajdują, niech napiszą posty z uwzględnieniem, że wyszli na korytarz, a drzwi od razu się zamknęły. |
| | | Wiek : 19 lat Zawód : naczelny pechowiec Przy sobie : ŚWIECZNIK, zestaw zatrutych strzałek (zostały 3). jodyna, latarka, ręcznik, przyprawy,pusta butelka, zwój liny, antybiotyk, połówka chleba, trzy mandarynki, dwa pączki, wieprzowina ze stołu, pół bochenka chleba,2 banany, zwiększenie szansy na powodzenie podczas walki wręcz (kości) Znaki szczególne : brak Obrażenia : fizycznie trzyma się nieźle
| Temat: Re: Korytarz Sob Paź 04, 2014 10:13 pm | |
| Ta noc nie była ani trochę udana. Naiwnie spodziewał się nagłej utraty przytomności po pełnym wrażeń dniu - który obejmował także odrzucenie przez małpodziwkę - ale zamiast zapadnięcia w ramiona Morfeusza (choć ten zwrot nie podobał się temu heterykowi po przejściach), odczuł coś na wzór półsnu, w którym nadal widział swoją trybutkę e świecznikiem w ręce. Może gdyby jeszcze była naga, to mógłby uznać te wizje za całkiem udane, ale jego wyrzuty sumienia nie przewidziały takiej opcji. Budził się zlany potem (może śpiwór na spółkę z Daisy to był kiepskie pomysł?), ale wreszcie nad ranem udało mu się zasnąć. Pewnie mieli więcej szczęścia niż pozostali. Wstali niemal wyspani (tak), w szampańskich nastrojach (weseli jak skowronki) i z pełnymi żołądkami, co wcale nie przeszkadzało im załapać się na pierwszy posiłek dnia. Opatrunki zostały zmienione, dziewczyny wy... Chyba tylko w marzeniach Alexa, gdzie wesoło hasała sobie Alma Coin z biczem i mogli już bawić się w małego odkrywcę, gdyby nie to, że drzwi zostały zamknięte. Chyba już widział to w jakiejś ekranizacji (książek nie tykał, groziły trwałym kalectwem), ale wtedy drzwi do Komnaty pozostawały otwarte, a tu zatrzaskiwały się z ciężkim hukiem, robiąc z nich już duchów korytarza i nie dając im wyboru. Musieli wrócić do Sali, gdzie zapewne zrobi nowy użytek ze swojego świecznika... i może spotka Mayę, która miała pozostawać ich sojuszniczką. - Dalej, drużyno! Dziś mamy piękny dzień na zabijanie - rzucił, ot tak, zabierając ich zapasy i broń. Przyda się w tej rzezi niewiniątek, prawda?
zt dla nas wszystkich! |
| | | Wiek : 17 lat Zawód : trybut, naczelny arystokrata Przy sobie : Plecak numer 12: śpiwór, pusta butelka, paczka jedzenia, ząbkowany nóż, dwa małe nożyki, widelec, dwie garści owoców, dwa plastry pieczeni, dwa kacze udka
| Temat: Re: Korytarz Nie Paź 05, 2014 3:33 pm | |
| // Pomieszczenie numer 3
Kiedy tylko wymaszerowałem na korytarz raźnym krokiem przykładnego skauta, usłyszałem za sobą głośny trzask. Z dziwnym piskiem wciągnąłem do płuc ilość powietrza, która spokojnie mogłaby wypełnić pół tamtej cholernej spiżarni, ale zdołałem powstrzymać się od kolejnego potoku przekleństw. Wypuściłem powietrze już w chwili, kiedy zorientowałem się, że dźwięku nie spowodował żaden trybut, a jedynie zatrzaskujące się za mną drzwi. Zmarszczyłem brwi, lekko niezadowolony, ale nie walczyłem z klamką. Nie cieszyło mnie szczególnie to, że odcięto mnie od względnie bezpiecznego pomieszczenia na Arenie, ale miałem ważniejsze rzeczy na głowie. Wysuszone i spękane usta nie dawały o sobie zapomnieć, tak samo jak dziwna suchość w ustach. Przez chwilę zastanawiałem się nad wygłoszeniem jakiejś dramatycznej sekwencji, która pasowałaby do prawdziwego herosa, ale w końcu z tego zrezygnowałem. Dawno nienawilożone wodą struny głosowe pewnie byłyby zdolne tylko i wyłącznie do wydania z siebie żałosnego skrzeku albo, co gorsza, pisku. Dramatyzm musiał poczekać. Nadeszła pora na ucztę. Przetarłem dłonią twarz, odgarnąłem z czoła włosy, przez chwilę ścisnąłem w dłoni znajdujący się wciąż w kieszeni guzik od garnituru, a potem kontynuowałem wesołą wyprawę do głównej sali. Grantowie nie czuli strachu, ale i tak nie podobało mi się to mdlące i dziwnie podobne do niego uczucie.
// No to główna sala! |
| | | Wiek : 17 lat Zawód : Leży i pachnie na pół etatu. Przy sobie : Trzy banany, łyżka, antybiotyk, ząbkowany nóż, zapałki, igła z nitką Obrażenia : Obtarte kolana, poparzone, ale opatrzone łapki, skręcona kostka, a poza tym to nadal jej cycki nie urosły.
| Temat: Re: Korytarz Pią Paź 10, 2014 2:24 pm | |
| /z rzeźni niczym ninja
Nikt za mną nie wyszedł. Szkoda, liczyłam, że ktoś z sojuszu się kapnie, że brakuje na sali pewnej małej sierotki. Ale to też znaczyło, że w skradaniu się oraz kradnięciu bez zwracania na siebie uwagi jestem wyborna. I proszę państwa, to mnie tak podbudowało, że pomimo tej masakry rozgrywającej się tuż za drzwiami, uśmiechałam się do siebie jak mały troll. Niby mała rzecz, a cieszy. Niestety rozpierająca mnie duma nie zabiła bólu kostki, która nagle o sobie mi przypomniała, ani głodu, który też postanowił wołać o uwagę. Na szczęście póki co nie zapowiadało się, bym miała od tych rzeczy umrzeć, więc zajęłam się przepakowaniem rzeczy. Zajrzałam do plecaka Matta, nadal nieogarnięta wstydem za jakże haniebną kradzież. Kiedy zobaczyłam, że w środku znajduje się mina, stwierdziłam, że wybuchy mnie muszą kochać, skoro rzeczy z tym związane co chwilę wpadają mi w łapy. Na widok butelki z wodą uśmiechnęłam się jeszcze szerzej, odkręciłam ją i upiłam parę łyków, w końcu odwodnienie to nie jest moje najskrytsze marzenie. Potem zakręciłam ją z powrotem, szczelnie, by nie wylać całej w plecaku (ile razy już zamoczyłam wszystkie książki w torbie źle zakręconą wodą, masakra...) i włożyłam do swojego. Kompas wcisnęłam na sam spód, od razu stwierdzając, że raczej się nie przyda, a jeżeli już, to prędzej się zgubię niż zrobię z niego użytek. Jodynę wcisnęłam do bocznej kieszeni, a coś co przypominało mi noktowizor, ale żebym była tego pewna, to nie, do środka plecaka. Na wierzch wpakowałam pięć bananów, te dwa ostatnie mi nie wlazły - ale to żaden problem, spokojnie, w końcu zawsze mogę je zjeść. Kiedy już uciszyłam wołanie żołądka o pomoc, pomyślałam, że w sumie pasowałoby zrobić coś z tą kostką, więc osunęłam się pod ścianę i spojrzałam na swoją nogę. Nie było źle, ale nie było też dobrze, więc jedynie westchnęłam, nie siejąc zbędnej paniki. Rozmasowałam ją lekko, nie miałam lodu, żeby ją obłożyć, więc to jedyne, co mi pozostało. Nie wiedziałam co zrobić z plecakiem Matta, który teraz leżał pusty tuż obok mnie. Aż w końcu wpadłam na pomysł, że mogę sobie usztywnić takim materiałem nogę. Wybitnie, prawda? Z pomocą ząbkowanego noża wykroiłam spory pasek materiału, który okręciłam ciasno wokół swojej kostki i pod stopą (by nie zleciało, co nie). Ciasno na tyle, by było sztywno, jednak nie na tyle, by tamować dopływ krwi. Niestety nie wpadłam na to, że to się nie będzie tak po prostu na wiarę trzymać. Wygrzebałam ze swojego plecaka igłę i nitkę, po czym zszyłam materiał ze sobą. Dwa razy, ku pewności, jak to mówią, przezorny zawsze ubezpieczony. Resztki nici oraz nóż schowałam z powrotem i założyłam plecak na ramiona. Podniosłam się powoli i trzymając się ściany zaczęłam sprawdzać, jak teraz będzie wyglądać chodzenie w moim wykonaniu. Nie oczekiwałam cudów, ale jakiejś poprawy już tak. Postanowiłam, że poczekam jeszcze kilkanaście minut, w razie jakby ktoś miał za mną pójść. Samotne podróże to nie jest zbyt dobry pomysł i tak, więc co mi szkodzi? Zresztą, samemu jest nudno.
[Kochany MG. Wiesz, że cię kocham i w ogóle wielbię, dlatego proszę, byś póki co tu nie szalał, bo Carls czeka na resztę (tę żywą resztę) sojuszu. Jak wiadomo może to troszeńkę potrwać, więc proszę o wyrozumiałość i odwzajemnienie mojego zauroczenia. Całuski, tulaski i wszystkiego najlepszego, Twoja Rose <3] |
| | | Znaki szczególne : avatar © laura makabresku
| Temat: Re: Korytarz Pią Paź 10, 2014 2:49 pm | |
| Powietrze przeszył armatni wystrzał. |
| | | Wiek : 18 Zawód : chodzący kłopot (?) Przy sobie : nóż ceramiczny, butelka z wodą Znaki szczególne : ciąża i bijąca-z-twarzy-cholernie-świetlistym-światłem pogarda do świata, z którą to dumnie obnosi się panna Morgan Obrażenia : blizna na lewej dłoni, drobne blizny poparzeniowe na ciele i... psychiczne? Hohoho.
| Temat: Re: Korytarz Sob Paź 11, 2014 10:42 am | |
| /z sali głównej; I'm so lonely... xD
Nie miała zamiaru przepraszać za to, co zrobiła. Już nawet nie chodziło jej przy tym o zaprzeczanie swojej naturze, według której miała wszystko równo w dupie, a o najzwyklejsze w świecie resztki rozsądku mówiące jej, że do trupów raczej nie wypada gadać. Sztywne towarzystwo, jakieś takie chłodne, na dodatek milkliwe... Jednym słowem - nic z tego. Mimo wszystkiego, co robiła wcześniej, teraz nie uważała takiej rzeczy za rozsądną. Nie w obliczu aż takiego… Chaosu. Wewnątrz, na zewnątrz, w sobie, dookoła… Zamiast więc skupiać się na tym, że znowu to zrobiła, że po raz kolejny pozwoliła komuś umrzeć, dobra – najprawdopodobniej zaraz umrzeć, w jak najbardziej dupnych okolicznościach. Cóż, skupiła się na podstawowym w tej chwili zadaniu. Na przetrwaniu, bo bez niego nie mogłaby w przyszłości pluć sobie w brodę za swe aktualne czyny i wariować niczym rasowa psycholka. A jak to tak pozostawać sobie cholernie radosną w obliczu tych wszelkich okropności…? Nie dało się, no, nie dało. Poza tym wariaci mieli lepiej. Mogli zwyczajnie… odpłynąć i nie czuć. Skąpani w cytrynowożółtym, może jakby po części dającym się nazwać szpitalnym, blasku będącym ich przyjacielem. W pewnym sensie tchnącym sterylnością i odległością, lecz mimo wszystko kimś dobrze znanym, bliskim. Skąd to wiedziała? Nie mogła powiedzieć. To po prostu zdawało jej się teraz czymś zupełnie naturalnym, czymś przychodzącym do niej ot tak, zwyczajnie będącym i już. Nie analizowała tego, pozostawiając gdzieś za sobą. Choć przecież jednocześnie tak blisko. Stawiała kolejne szurające kroki na zimnej podłodze, łapiąc się ścian, potykając, lecz usilnie brnąc do przodu. Nie miała pojęcia, gdzie teraz postanowią rzucić ją Organizatorzy, ale to nie liczyło się w tej chwili aż tak mocno. Nie przy przerażeniu, jakie zaczynało na powrót nią władać. Nawet przemieszane z chęcią przetrwania z pewnością nie było niczym dobrym. Napędzającym ją i owszem, lecz jednocześnie robiącym z niej kogoś, kim nigdy wcześniej nie była. Przestraszoną sarenkę, z której tyle razy żartowała, a którą faktycznie się okazywała. Czyżby mimowolna wróżba? Nigdy nie pamiętała tego, by aż tak mocno opętywana była przez obawę. By wycofywała się w aż tak nieudolny sposób, by sytuację określała tylko instynktownie, najnormalniej w świecie na tymże pierwotnym instynkcie tylko jadąc. Teraz nie była już tak straszliwie pewna siebie. W tym momencie zwiewała niczym wystraszona dziewczynka, nie patrząc zupełnie na swoją godność i na to, jak to spojrzy na nią publika. Podrygiwania, susy, zdecydowanie nie taneczne kroczki, a wreszcie najbardziej upokarzające wpadnięcie na korytarz niczym jakiś ciężki i nieforemny przedmiot, który ktoś zwyczajnie rzucił przed siebie, nie patrząc na trajektorię lotu. Zadyszała niekontrolowanie, opadając tyłkiem na ziemię i sycząc, gdy poczuła całkowite drętwienie nogi. Złapała się za nią, podciągając ją pod brodę, by podjąć jakiekolwiek próby rozmasowania. Nie mające przynieść zupełnie żadnego skutku, lecz w pewnym sensie naturalne. Łapie cię skurcz? Masujesz nogę w cholerę! Zdecydowanie zmęczonym ruchem, odgarnęła włosy z twarzy i wciągnęła powietrze do ust, by zaraz wyrzucić je z głośnym westchnieniem. Dopiero wtedy raczyła obdarzyć młodą Carly spojrzeniem, w którym niby to wciąż obecny był cień jej zwyczajowego politowania dla świata, lecz jakby… Marny? Nieudolnie utrzymywany? Pasujący już bardziej do osoby aż nazbyt usilnie próbującej łapać się okruszków przeszłości? Cóż, nie mogła powiedzieć, że nie była to prawda. - Banda skurwieli. – Wyszeptała spierzchniętymi ustami, opierając się mocniej plecami o kawałek ściany i próbując wyjąć butelkę z wodą z odpowiedniego plecaka. Gdy już to zrobiła, pociągnęła z niej łyk, spoglądając pytająco w stronę towarzyszki. Nie spytała o to, czy ta nie potrzebuje odrobiny wody, licząc chyba po części na to, że tak nie jest. Po chwili zaś uśmiechnęła się nieznacznie, choć z wyraźnym bólem, zakręcając mocniej butelkę i wpychając ją znowu do bagażu, by podskoczyć w górę na dźwięk wystrzału, a następnie opaść do wcześniejszej pozycji. - Matt… – Powiedziała bardziej do siebie niż do Carly, wspominając widok zakrwawionego noża i krwi buchającej z rany. Wspominając… Wszystkie takie widoki, co sprawiło, że mimowolnie potarła skostniałe ramiona. Choć przecież powinno jej być tak ciepło. Nie było. Zwłaszcza przy kolejnej wypowiedzianej na głos myśli. – Albo Amanda… – Westchnięcie, potarcie, jęk, a właściwie warknięcie. – Banda pierdolonych skurwieli! I to był mniej więcej koniec tak wyraźnych oznak jej złości, bowiem tylko na tyle było ją w tej chwili stać. Po nim nadeszła kolej na resztki instynktownej logiki. Takiej, która to posiłkowała się tylko jednym stwierdzeniem. Ruch to życie. - Mieliśmy problemy z wyjściem. Lucy i Raphael powinni się zjawić, ale… Dajemy im pięć minut, nie więcej. Nie możemy tu, cholera jasna, zostać i ryzykować, że któryś z powaleńców postanowi złożyć nam wizytę. – Spojrzała uważnie na Coin, mając nadzieję, że ta choć cząstkowo zrozumie jej tok myślenia. Po chwili przeniosła spojrzenie na swoją nogę, a następnie na drzwi. – Mały chujek Amitiel bawił się w plucie strzałkami. Z chodzeniem u mnie gorzej niż u stuletniego dziadka. Masz przypadkiem jakiś kijek czy inne cholerstwo? – Wyjaśniła, krzywiąc się i zabezpieczając łuk. Pięć minut… Potem muszą podjąć decyzję… |
| | | Znaki szczególne : avatar © laura makabresku
| Temat: Re: Korytarz Wto Paź 14, 2014 11:54 pm | |
| Równo o północy dają się słyszeć dźwięki hymnu Panem, a na hologramie pod sufitem wykwita herb Kapitolu. Następnie wyświetlane są zdjęcia poległych dzisiaj trybutów: Sebastiana Lyberga, Matthew Turnera i Amandy Gautier. Kiedy znika twarz Amandy, projekcja gaśnie, a dźwięki muzyki cichną.
Dzień trzeci dobiera końca, od jutra chcemy rozpocząć już dzień czwarty, opatrzcie więc rany, uzupełnijcie ekwipunki, oszacujcie straty i wyśpijcie się dobrze. |
| | | Znaki szczególne : avatar © laura makabresku
| Temat: Re: Korytarz Sro Paź 15, 2014 9:41 pm | |
| Nad ranem powietrze przeszywa armatni wystrzał. |
| | | Wiek : 18 Zawód : chodzący kłopot (?) Przy sobie : nóż ceramiczny, butelka z wodą Znaki szczególne : ciąża i bijąca-z-twarzy-cholernie-świetlistym-światłem pogarda do świata, z którą to dumnie obnosi się panna Morgan Obrażenia : blizna na lewej dłoni, drobne blizny poparzeniowe na ciele i... psychiczne? Hohoho.
| Temat: Re: Korytarz Czw Paź 16, 2014 3:08 pm | |
| Chwila względnego spokoju, krótki moment mogący dać złudne wrażenie spokoju. Cisza panująca w pomieszczeniu mogłaby to dać, jak najbardziej, gdyby tylko chciała. Gdyby tylko którakolwiek z obecnych w pomieszczeniu panien faktycznie była skłonna uwierzyć w to, że wszystko, co złe już się skończyło, że w tym momencie nie mogło pojawić się już coś gorszego, że pułap okropieństwa został już osiągnięty. Jednak nie wierzyły, a przynajmniej nie robiła tego sama Di. Nauczyła się już bowiem, że zawsze, ale to zawsze mogło być jeszcze gorzej. Nieważne jak było w tym momencie, ważne, że wciąż znajdowała się na tej parszywej Arenie, a śmierć podążała z nią krok w krok. Już nawet nie deptała jej po piętach, a otwarcie się z nią zrównywała, coraz bardziej przenikając, wchłaniając ją w siebie i czyniąc z niej swój wzór doskonały. Były sobie towarzyszkami, swoistymi najlepszymi przyjaciółkami. Gdzie była ona, tam wreszcie pojawiała się też śmierć - zazdrosna pinda chcąca zatrzymać ją tylko dla siebie, co skutkowało odbieraniem Delilah wszystkich tych, na których mogło jej kiedykolwiek zależeć, na których faktycznie jej zależało. Nie próbowała już nawet łudzić się co do tego, że jeszcze kiedykolwiek zobaczy się z Amandą w sposób zaliczający do siebie rozmowę. Aż nazbyt wyraźnie widziała przecież większą część tych scen, jakie miały miejsce w sali głównej. Paradoksalnie były one dla niej czymś o wiele gorszym od tych z pierwotnej rzezi pod Rogiem Obfitości, gdy to osobiście zabiła Trinette bez większego powodu. Wtedy wszystko wydawało się jeszcze o wiele łatwiejsze, gdy teraz nie widziała już nawet wątłego światełka w tunelu. Może to i nawet lepiej...? Znając jej aktualne szczęście, zapewne byłaby to oznaka nadjeżdżającego pociągu, który przerobiłby ją na marmoladę, nim jeszcze zdążyłaby w jakikolwiek sposób zareagować czy też choćby idiotycznie zamrugać w wyrazie zaskoczenia. Choć mruganie zaczęła opanowywać już chyba do perfekcji, gdy tak robiła to non stop, usiłując powstrzymać jednocześnie napady łkania przemieszanego z panicznym śmiechem. Dosłownie czuła jak wariuje, jak jej siły psychiczne powoli wyparowują, pozostawiając ją w stanie bliskim szaleństwa. I nie przejmowała się tym. Ot tak, w jednej chwili poczuła się jak ktoś, kogo to nie dotyczy. Była widzem obserwującym przedstawienie własnego życia. Jednocześnie wciąż brała w nim czynny udział, jak i również obserwowała tę żałośnie wyglądającą blondynkę o zaciętym wyrazie twarzy, wzburzonych włosach i oczach błyszczących w czymś na kształt niezdrowej gorączki. Patrzyła na dziewczynę, nie widząc w niej siebie. Była kimś innym, odległym choć bliskim. W tej chwili otwierającym swe usta, by wydusić z nich zbitek krótkich poleceń. Bez jakikolwiek silenia się na delikatność, bez jakichkolwiek uczuć, bardziej warknięć niż normalnych zdań. - Idź spać. Obudzę cię w razie czego. Masz dwie godziny, potem się zamieniamy. Po tym nie zwracała już uwagi na młodszą towarzyszkę, zwyczajnie pogrążyła się we własnym świecie, w którym przetrwanie wciąż było wartością nadrzędną. Cała reszta miała raczej niewielkie znaczenie, bowiem wreszcie dotarło do niej, że nie powinna marnować tak cennej energii. Zemści się, zemści się za wszystko, co jej zrobiono, jednak do tego nadal potrzebuje choć chwilowego przetrwania. Poza tym pozostawała jeszcze Sarenka... Ona też była istotna, nadzwyczaj ważna. Po tym mogli ją diabli zabrać, lecz wpierw musiała zadbać o to, co było dla niej najważniejsze. Siedząc na swoim miejscu, oczekiwała ustąpienie paraliżu, od czasu do czasu decydując się jednak spojrzeć na młodą Coin, by obrócić głowę, gdy tylko do jej uszu doszedł charakterystyczny dźwięk towarzyszący wyświetlaniu zdjęć poległych. Syknęła na ich widok, szczerze zastanawiając się jak to było możliwe, że drugiej drużynie nie działo się zupełnie nic takiego, gdy ich non stop cierpiała z powodu coraz to gorszych wypadków. Czyżby coś w tym było...? Ustawienie wyników? Nie wiedziała, lecz domysły i tak wystarczyły jej, by odczuwała jeszcze większy gniew. Budząc wreszcie Carly i zamieniając się z nią wartami. I jakoś to szło. Nie ufała co prawda swojej towarzyszce, nie chodziło bowiem po świecie zbyt wiele osób, które mogłyby poszczycić się posiadaniem jej zaufania, jednak fakt faktem, że w tym wypadku zmęczenie częściowo brało górę nad nieufnością, sprawiając, że pozwalała sobie na zmrużenie oka i brak myślenia o tym, że młoda Coin w każdej chwili może rzucić się na nią z jak najgorszymi chęciami. Z każdą zmianą upewniała się dodatkowo w tym, że raczej tak nie będzie, co tylko sprawiało, że łatwiej jej było przymknąć oczy. Przynajmniej do czasu... Nie miała pojęcia, co tak właściwie ją obudziło. Czy był to głośniejszy szelest, potknięcie, powiew wiatru na jej twarzy, jaki wywołała pochylająca się nad nią Carly. Nie wiedziała, jaka była przyczyna jej nagłej pobudki, jednak to w tym momencie się nie liczyło. Zaspana, lecz wystarczająco trzeźwa, by działać instynktownie, zareagowała. Błysk noża tuż przy jej gardle sprawił, że władzę nad nią przejęła pierwotność. Wręcz wyjąca o to, by odpowiedziała reakcją na akcję. Odruchowo łapiąc młodszą koleżankę za włosy i wytrącając jej nóż z dłoni, by jednak nie pozwolić mu opaść na ziemię. Szarpiąc się dziko z Coin, złapała za ostrze, z całej swojej siły uderzając plecami dziewczęcia o ścianę i zamachując się, by wbić jej zimny metal jak najgłębiej w tchawicę. Była niczym dzikie zwierzę broniące siebie i swojego terytorium. Nie pytała dlaczego, nie pytała po co. Najpierw strzelaj, później zadawaj pytania... Najpierw odpowiadaj na atak, później zastanawiaj się, co też było w zamiarach agresorki... Nie myślała o tym, że dziewczyna mogła mieć jak najlepsze intencje, a wyszło jak wyszło i sama źle to odebrała. Wyszła z założenia, że w zamiarach Coin było pozbycie się jej. Tak to wyglądało, a bestia w niej nie zamierzała tego analizować. Walczyła o życie i to właśnie się liczyło. Wyszarpując nóż z ciała Carly i uderzając nim po raz kolejny, waląc dziewczynę lewym kolanem w przeponę, by zamachnąć się ostrzem, starając się podciąć jej gardło. Miała przewagę, pozbawiając wcześniej pannicę jakichkolwiek groźniejszych sprzętów. Teraz planowała ją zabić, szamocząc się aż do momentu, w którym ta wyda z siebie ostatnie tchnienie, czego najwyższa pora chyba właśnie się zbliżała. Trybutka słabła w jej ramionach, gdy stworzenie w jej wnętrzu ryczało wściekle... |
| | | Znaki szczególne : avatar © laura makabresku
| Temat: Re: Korytarz Sob Paź 18, 2014 11:26 pm | |
| Kolejne uderzenia i ból pozbawiły Carly przytomności, a już po paru chwilach upływająca z jej żył krew zabrała ze sobą również życie. Już po chwili powietrze przeszył wystrzał armatni.
Deliah, za zabicie Carly otrzymujesz połowę jej punktów popularności (0.9) + połowę PMG (200 PMG). Możesz ruszać dalej. |
| | | Wiek : 18 Zawód : chodzący kłopot (?) Przy sobie : nóż ceramiczny, butelka z wodą Znaki szczególne : ciąża i bijąca-z-twarzy-cholernie-świetlistym-światłem pogarda do świata, z którą to dumnie obnosi się panna Morgan Obrażenia : blizna na lewej dłoni, drobne blizny poparzeniowe na ciele i... psychiczne? Hohoho.
| Temat: Re: Korytarz Nie Paź 19, 2014 1:03 am | |
| Rzucam! Odpiszę podwójnie jeszcze dziś, po północy jest, ale kit z tym, lub jutro jakoś. Zaraz zobaczę. |
| | | Zawód : Troublemaker Znaki szczególne : avatar © laura makabresku
| Temat: Re: Korytarz Nie Paź 19, 2014 1:03 am | |
| The member 'Delilah Morgan' has done the following action : Rzuć kostkami
'Cztery oczka' : 2 |
| | | Wiek : 18 Zawód : chodzący kłopot (?) Przy sobie : nóż ceramiczny, butelka z wodą Znaki szczególne : ciąża i bijąca-z-twarzy-cholernie-świetlistym-światłem pogarda do świata, z którą to dumnie obnosi się panna Morgan Obrażenia : blizna na lewej dłoni, drobne blizny poparzeniowe na ciele i... psychiczne? Hohoho.
| Temat: Re: Korytarz Nie Paź 19, 2014 3:33 pm | |
| Mało kto nie kojarzy chyba z autopsji tego momentu, w którym to człowiek usilnie pragnie powiedzieć sobie zwykłe, najzwyklejsze w świecie hej, to tylko pierdolony, cholernie zły sen, by móc jeszcze jakoś wędrować z tym przekonaniem przez mroki życia. Szczerząc się do siebie pomimo krwawego deszczu martwych ciał dookoła, nie przykładając zbytnio uwagi do tego, że za parasol robi mu całkiem świeży ludzki korpus, ciało kogoś, kto całkiem teoretycznie mógł się mu jeszcze do czegoś przydać. Tak, dokładnie tak. Właśnie pod tym kątem patrzyła wcześniej na Carly, widząc w niej swego rodzaju zabezpieczenie, kartę przetargową w starciu z okrutnym losem. Kogoś, kogo może w pewnym sensie, z niezmąconą pewnością nawet!, wykorzystać do własnych celów. Przynajmniej tak to wszystko widziała aż do tego nieszczęsnego momentu, w którym to przekonała się, że nie ma już chyba nikogo, komu może choć czastkowo zaufać. Nawet takie nieszczęsne dziewczyneczki, pozornie całkowicie niewinne owieczki zamieniały się w mordercze bestie, gdy w grę wchodziło ich własne przetrwanie. Nie dziwiła się temu, oj nie, jednak to nie zmieniało w żadnym stopniu faktu, że była całkowicie rozbita. Dysząc jak po przebiegnięciu maratonu i przecierając twarz wierzchem dłoni, by otrzeć z niej krew Coin, która jakimś cudem pojawiła się na niej nadzwyczaj obficie. Normalnie powiedziałaby, że to jej własna rana w jakimś miejscu krwawi do tego stopnia, by musiała się z niej dosyć dobrze wycierać, jednak w tym momencie była raczej w stu procentach pewna, że płyn należał do jej byłej towarzyszki. Dziewczyny, a właściwie - dziewczynki, leżącej teraz pod ścianą z głową wykrzywioną pod dziwnym kątem. Patrząc na nią, Delilah zdawało się, że ma przed sobą tylko lalkę, zlaną krwią kukłę, nie zaś niedawno żyjącego człowieka. Może i tak właśnie było lepiej? Jej mocno już nadszarpnięta psychika jakimś sposobem wciąż jeszcze sobie radziła, nie dając Deli do końca zwariować i podsuwając jej znacznie łagodniejsze wersje myśli czy też wyobrażeń. Nie Carly... Lalka do złudzenia przypominająca Carly...Kiwając głową, powtórzyła to na głos, a przynajmniej wydawało jej się, że to zrobiła. W praktyce bowiem nie usłyszała niczego, ani jednego najmniejszego słowa, które zakłóciłoby, ponownie niezmąconą niczym, ciszę. Nienaturalny brak dźwięków, jaki zapanował już na chwilę po tym, gdy umilkły ostatnie odgłosy towarzyszące oznakom życia Coin, szkoda tylko, że nie tej drugiej, a następnie i odgłos armaty zwiastującej koniec Carly jakoś się uciął. Patrząc ponownie na martwą trybutkę, Morgan zrobiła wreszcie to, co też zrobić chciała jeszcze podczas lekko panicznej walki o własne życie - opadła w tył, kładąc się na plecach i przekrzywiając głowę, by przytulić rozpalony policzek do cudownie chłodnej podłogi. Było jej tak niesamowicie przyjemnie... Zwyczajnie leżąc w jednym miejscu i łapiąc coraz to głębsze oddechy, by wreszcie jakoś się uspokoić i powiedzieć sobie, że nie może przecież leżeć w tym miejscu wiekami. Musiała jakoś się podnieść, by następnie podjąć kolejne kroki mające jej zapewnić przetrwanie, więc to właśnie zrobiła. Podciągnęła się na rękach, opierając plecami o ścianę przeciwną do tej, przy której znajdowały się zwłoki, a następnie rozejrzała po korytarzu, wyciągając dłoń po to, co też zabrała ze sobą jej towarzyszka. I dopiero chwytając jeden z plecaków, zdała sobie sprawę z tego, jak bardzo ściskał ją głód. Wręcz niemożliwe do opanowania pragnienie zjedzenia czegokolwiek, co też zrobiła, obierając trzy banany ze skórki i zjadając je. Nie za szybko, by nie przyprawić się o ból brzucha, lecz też nie odpowiednio powoli - na to była nazbyt spragniona jedzenia... i picia, toteż, po tym drobnym posiłku, wyciągnęła jedną z butelek z wodą, łapczywie pijąc zimną ciecz. W tym momencie miała tak straszliwą ochotę na to, by zacząć gorzko się śmiać. Wcześniej bowiem naprawdę sądziła, że warunki panujące w Kwartale jakoś przygotowały ją do makabry na Arenie. Teraz natomiast coraz wyraźniej przekonywała się o tym, że oba te miejsca nijak się do siebie miały. Kwartał był w tym wypadku swoistym rajem na ziemi, do którego wróciłaby w tym momencie bez najmniejszego zawahania. To wszystko tam, a Igrzyska... Naprawdę chciałaby, by był to tylko zły sen. Nawet nie oczekiwała tego, że obudzi się z niego w lepszym świecie, ona tylko pragnęła otworzyć oczy na swoim rozklekotanym łóżku w KOLCu, wczepić palce w przydługie futro Eris, którego ta za nic w świecie nie dawała sobie normalnie obciąć, by następnie wybrać się do swojej własnej, starej i dobrej, pracy. Oczekując na to, że w pewnym momencie jej przyjaciel przymusi ją do oddelegowania klientów i... I wszystko będzie dobrze. Jednak nie miało być. Widziała to teraz aż za dobrze, powstając wreszcie na nogi i chybocząc się na nich jak dziecko, które dopiero uczy się chodzić. Paraliż ustępował, by wreszcie dać jej zupełny spokój i pozwolić normalnie rozmasować nogę. Po raz kolejny wciągnęła głęboko powietrze w płuca, a następnie zaczęła powoli ogarniać wzrokiem cały bagaż. Nie było może tego aż tak wiele, zwłaszcza po zjedzeniu części prowiantu, jednak musiała przyznać, że duperelek to w tym wszystkim było nadzwyczaj wiele. Nie chciała pozostawiać na korytarzu zbyt dużej liczby rzeczy, jednak nie wszystko miało się z pewnością zmieścić czy też przydać. Przygryzając wargi, zdecydowała, że pozostawi część przedmiotów w którymś z kątów, maskując je najlepiej jak to tylko jest możliwe, choć środków do tego zdecydowanie nie miała. Zjadając jabłko, skończyła również krakersy, narzucając na siebie marynarkę zabraną Bastianowi i chowając pod nią ząbkowany nóż oraz starając się umieścić resztę noży przy sobie, by móc wyciągnąć je pospiesznie w razie niebezpieczeństwa. Drobne przedmioty takie jak zapałki, kompas, tabletki do uzdatniania wody, jodyna, leki przeciwbólowe, latarka czy też igła z nitką oraz zwiniętą linę upchała w wolnych miejscach głównego plecaka, łyżki oraz widelce i potłuczony noktowizor decydując się pozostawić w plecaku przeznaczonym do ukrycia. Wodę zlała do jednej butelki, pozostawiając drugą, a następnie rozkładając jakoś równomiernie jedzenie w dwóch plecakach, które planowała ze sobą zabrać. Kołczan i łuk umieściła przy swoim wolnym boku, dodatkowo sprawdzając mocowanie, a działający noktowizor na pasku zawiesiła na swojej szyi, wsuwając paralizator do bocznej kieszeni plecaka. Śpiwór zdecydowała się chwilowo pozostawić, zajmując się bardziej umieszczeniem antybiotyku i bandaży w wolnym miejscu, by wreszcie zająć się zabezpieczoną miną, którą to umieściła przy głównych drzwiach, starając się podziałać tak, by potencjalny wróg wyleciał w powietrze nim jeszcze uda mu się wejść wgłąb korytarza. Po tym po raz ostatni spojrzała na ciało Carly i zmarszczyła w skupieniu brwi. Nie, nie chciała się z nią jakoś specjalnie żegnać, nie było jej nawet szkoda tej dziewczyny, jednak w myślach Deli pojawiło się coś całkiem interesującego. Przerażającego, zdecydowanie obrzydliwego, lecz wartego... Braku przemyślenia. Tylko działanie się tutaj liczyło. Toteż bez zawahania podeszła do byłej towarzyszki, wyciągając ząbkowany nóż i pochylając się nad nią, by przystawić ostrze do jej ciała... Kilka sekund później rozpoczęła pracę, odkrawając kolejne kawałki ciała trybutki, odrzucając je na ziemię przy swoich butach, aby wreszcie zdecydować, że ma ich wystarczająco dużo. Bez mrugnięcia okiem, wcisnęła je sobie w stanik, to wcale nie miała być odmiana wypychania go papierem toaletowym!, oraz za pasek spodni i we wszystkie możliwe miejsca, z których miałaby szanse szybko je wyciągnąć. Po tym ukryła pozostawiany plecak, zabierając wszystko, co miała i wybierając drzwi, które miały prowadzić ją w stronę przygody. Wzięła w dłoń ostatni pozostający kawałek odcięty od Carly, nie przejmując się spływającą po jej ręce krwią, a następnie otworzyła drzwi. [z/t] |
| | |
| Temat: Re: Korytarz | |
| |
| | | |
Similar topics | |
|
| Pozwolenia na tym forum: | Nie możesz odpowiadać w tematach
| |
| |
| |
|