IndeksIndeks  Latest imagesLatest images  RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj  
Izolatka

 

 Izolatka

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Go down 
AutorWiadomość
the odds
Mistrz Gry
Mistrz Gry
Zawód : Troublemaker
Znaki szczególne : avatar © laura makabresku

Izolatka Empty
PisanieTemat: Izolatka   Izolatka EmptySob Sie 23, 2014 5:47 pm



Przejście do izolatki znajduje się tuż przy gabinecie lekarskim.

Powrót do góry Go down
Malcolm Randall
Malcolm Randall
https://panem.forumpl.net/t1898-malcolm-randall
https://panem.forumpl.net/t1374-malcolm
https://panem.forumpl.net/t1373-malcolm-randall
https://panem.forumpl.net/t1796-malcolm
Wiek : 39 lat
Zawód : bezrobotny, dowódca Kolczatki
Przy sobie : paczka papierosów, zapalniczka, scyzoryk wielofunkcyjny, dowód tożsamości, broń palna, pozwolenie na posiadanie broni

Izolatka Empty
PisanieTemat: Re: Izolatka   Izolatka EmptySob Sie 23, 2014 8:05 pm

Przestąpiłem próg Ośrodka Szkoleniowego czując, że zaczynam mieć dosyć tych Igrzysk, raz po raz wyciągając z kieszeni telefon komórkowy i ponownie odczytując wiadomość, aż wreszcie znałem ją na pamięć. Nieprzyjemny incydent, Amanda. Trenerka, której operacja uratowała życie. Pokręciłem głową. Słowa w żaden sposób nie chciały poskładać się w całość, a obrazy, jakie za sobą niosły, wydawały mi się niepasującymi do siebie fragmentami jakieś psychodelicznej układanki. Odprowadzona do izolatki? Zmarszczyłem brwi, próbując sobie przypomnieć, czy kiedykolwiek wcześniej w historii turnieju przerwano szkolenie trybuta, ale nic takiego nie przychodziło mi do głowy. Z drugiej strony - mogłem o tym nie wiedzieć. Zawodnicy z Dziewiątki zazwyczaj byli spokojnymi, wystraszonymi dzieciakami, ale Zawodowcy bywali agresywni już w trakcie treningów. Co prawda nie słyszałem nigdy o ataku na szkoleniowca, jednak przecież nie musiałem o tym wiedzieć - sprawa mogła zostać załatwiona między trybutem, z jego mentorem. Tylko... nawet jeśli to była prawda, to wciąż nie potrafiłem wyobrazić sobie drobnej, eterycznej Amandy, rzucającej się na kogoś, kto teoretycznie powinien jej pomagać.
Przypomniałem sobie nasze spotkanie w apartamencie oraz to, jak szybko z niego wyszedłem. Popełniłem błąd w ocenie, to było jasne. Wziąłem ją za niegroźną idiotkę, niepotrafiącą zapanować nad ilością wyrzucanych z siebie słów, jednak teraz zacząłem się zastanawiać, czy te pozornie bezsensowne zdania nie stanowiły zasłony dymnej i nie miały na  celu odwrócenia uwagi od prawdy. A może wcale nie. Może naprawdę nie grzeszyła inteligencją do tego stopnia, że spróbowała zabić trenerkę i wypatroszyć ją jak jednego z tych puchatych króliczków, o których rozprawiała z takim przejęciem. Albo była po prostu szalona i należało ją unieszkodliwić, jeszcze zanim trafi na Arenę.
Tylko dlaczego wezwano mnie?
Zatrzymałem się, stając pomiędzy drzwiami prowadzącymi do gabinetu lekarskiego, a przeszkloną izolatką, w której dostrzegłem sylwetkę blondynki; zdecydowałem się jednak na nią nie patrzeć. Nie miałem pojęcia, co powinienem zrobić. Z jednej strony miałem ochotę doradzić Organizatorom krzesło elektryczne; z drugiej miałem świadomość, że powinienem być tutaj jej opiekunem i sprzymierzeńcem. Jak jednak miałem jej pomóc, nie rozumiejąc jej motywów? Rozejrzałem się niepewnie, opierając się o ścianę i nie bardzo wiedząc, co robić dalej. Nie uśmiechało mi się przebywanie w jednym pomieszczeniu z trybutką, która dopiero co prawie zabiła wyszkoloną trenerkę, zresztą - nie wiedziałem nawet, czy miałem prawo wejść do izolatki. Postanowiłem więc zaczekać na przyjście kogoś wystarczająco kompetentnego, by wprowadzić mnie w szczegóły sprawy. Nie miałem zamiaru podejmować żadnej decyzji bez znajomości całego obrazu sytuacji, nawet jeśli tak naprawdę nie chciałem wiedzieć.
Powrót do góry Go down
the victim
Amanda Gautier
Amanda Gautier
https://panem.forumpl.net/t2388-amanda-gautier
https://panem.forumpl.net/t2407-kroliczki-amandy#34290
https://panem.forumpl.net/t2406-amanda-gautier#34284
https://panem.forumpl.net/t2807-dee-di#43183
Wiek : 20
Zawód : słodki nożownik
Przy sobie : plecak, jodyna, noże do rzucania, latarka, paczka z jedzeniem
Obrażenia : poszerzony uśmiech, epicki nóż między żebrami

Izolatka Empty
PisanieTemat: Re: Izolatka   Izolatka EmptySob Sie 23, 2014 9:35 pm

//ze stanowiska strzelniczego

Siedziała sobie grzecznie na łóżku. Przybyła tu też grzecznie. Nie wyrywała się, nie szarpała się, jedynie była szarpana i popychana, sama zaś zachowywała się nienagannie po tym, jak wraz z Mathiasem rzucili się na tę trenerkę.
Cóż, myśli o tej suce poprawiały jej humor i sprawiały, że chwilowe przerwanie treningu nie było dla niej taką wielką tragedią, jakby było w innym przypadku. Świetnie widziała krew. Ciemna, gęsta i ciemnoczerwona ciecz wypływająca z jej ciała – melodia, której była gotowa słuchać całymi dniami. Śmierć wrogom! Sama była sobie winna. Amanda nie kazała jej wcinać ryja w jej własny trening... Tylko ciekawe, co się stało z Mathiasem. O tego akurat się martwiła.
Po kilkunastu minutach zaczęła też się martwić o swój stan, bo strasznie bolały ją obicia po ciosach tego mężczyzny. Wcześniej starała się być silna, uznając, że to nic. Nie potrafiła tak na dłuższą metę. Do tych obaw zaś dołączyły wątpliwości związane z zakończeniem jej treningu. Trzymano ją tu zamkniętą. Pilnował ją jeden Strażnik. Sama zaś siedziała w ciszy, nie wiedząc co dalej. Nikt nie przychodził, a przecież musiała stąd wyjść, by iść ćwiczyć na Igrzyska. Musiała mieć chociaż cień szans, by wygrać. Miała nauczyć się rzucać nożami. Ba!, w tej chwili chorobliwie tego pragnęła, by wyczuć te noże, zgrać się z nimi, jak niegdyś z obręczami od akrobacji sportowych.
- Proszę mnie stąd wypuścić – odezwała się delikatnie do Strażnika, nie odwracając się do niego. Nie chciała przez przypadek zobaczyć tej obojętnej postaci. Wolała myśleć, że ten ulegnie i jej pomoże. – Muszę stąd wyjść. Muszę ćwiczyć do Igrzysk. Nie umiem walczyć. Nie potrafię nic, co mogłoby mi pomóc w przetrwaniu. Chciałam się jedynie nauczyć rzucać nożami... To nie moja wina. Sama się zaczęła czepiać mojego treningu, proszę pana – mówiła spokojnie, chcąc jakoś przekonać Strażnika, siebie, a może puszystego króliczka, którego z nią nie było. – Proszę mnie stąd wypuścić. Muszę iść. Miałam się uczyć rzucać nożami, walki wręcz, wszystkiego. Czas ucieka, a ja mam tylko trzy dni – stwierdziła, odwracając się do niego. Nie wytrzymała i zaraz tego pożałowała, bo oczywiście wstał niewzruszony. Rozkaz to rozkaz.
- Dobra, jak sobie chcesz – mruknęła, kładąc się na łóżku, co spotkało się z niemałym bólem. Zacisnęła zęby, by nie pisnąć. Skuliła się, starając się nie myśleć o konsekwencjach bezczynnego siedzenia w tym pokoju. Chciała wyjść na wolność, względną wolność, i iść ćwiczyć. Jej harmonogram! Miała zrobić wszystko, by mieć większe szanse na arenie. Dla Ithy! A mimo to zaczęła szlochać jak najciszej, by jej przypadkiem nie usłyszał ten typ. Czemu musiała trafić na jakąś zdzirę?! Potem, po treningu, miała odwiedzić Delilah, a tak... Miała pewnie umrzeć z głodu i samotności w tym pokoju. Z kim miała rozmawiać? Ze ścianami, z panem Niewiernym Tomaszem, króliczkiem Pithym, którego tu nie było, czy może sama ze sobą? Każdy z tych rozmówców jakoś jej nie jarał. Chciała treningów, chciała być z dala od tego Strażnika i chciała mieć szanse wygrać Igrzyska... Właściwie pomóc Delilah je wygrać, o ile ta by przetrwała, na co bardzo liczyła. Jak miała wygrać, skoro nie mogła ćwi... A może mogła?
Wstała nagle z łóżka i zaczęła sobie robić rozgrzewkę podstawową. Koleś nie chciał jej zabrać do sali treningowej? Proszę bardzo! Będzie sobie ćwiczyła tu, przypominając sobie swoje wygibasy. On zaś niech się zastanawia, czy przypadkiem nie chce popełnić samobójstwa. Wpierw musiała rozgrzać mięśnie i spróbować zrobić szpagat, a potem miało jakoś dalej samo pójść, czyż nie? Chciała mieć szanse, a w sumie gimnastyka mogła jej w tym pomóc. Szkoda tylko, że nie było tu żadnego żyrandola, na którym mogłaby zawiesić prześcieradło... Zdecydowanie wolała rozgrzewkę do akrobacji na linach. Jak w cyrku! Uwielbiała te różne podniebne, a właściwie podsufitowe, figury.
Powrót do góry Go down
the leader
Previa Benner
Previa Benner
https://panem.forumpl.net/t2631-previa-benner
https://panem.forumpl.net/t3117-previa
https://panem.forumpl.net/t3118-previa-benner
https://panem.forumpl.net/t3119-dysonans-poznawczy
https://panem.forumpl.net/t3146-previa
https://panem.forumpl.net/t3126-previa-benner
Wiek : 30 lat
Zawód : Strażnik Pokoju || pani oficer
Przy sobie : broń palna, magazynek z piętnastoma nabojami, w pełni skompletowany mundur żołnierza, telefon, paczka papierosów, zapalniczka, nóż ceramiczny, krótkofalówka, antybiotyk (3 tabletki)
Znaki szczególne : blizny na dłoniach, szaleństwo w oczach, dziura zamiast serca
Obrażenia : ogólne osłabienie (boli mnie głowa i nie mogę spać ♫)

Izolatka Empty
PisanieTemat: Re: Izolatka   Izolatka EmptySob Sie 23, 2014 10:06 pm

Raz-dwa.
Niewiele brakowało, a zachichotałabym pod nosem, klaszcząc w dłonie uradowana - zupełnie jak dziecko, które otrzymało wymarzony prezent na urodziny.
Mówicie, że jakaś pyzia zaatakowała trenerkę?
Że było sporo krwi, przemocy, paniki i gwałtu?
Zadarłam głowę do góry, z lubością wsłuchując się w echo własnych kroków. Bezwzględne światło sączyło się z sufitu, oślepiając mnie niczym jarzeniówka na sali operacyjnej. Zmrużyłam oczy i nie wiedzieć czemu - cieszyłam pysk, jakbym wybrała się na wymarzone safari.
A przecież powinnam się bać. Powinnam się modlić, a może płakać. Powinnam myśleć o krwi przelanej przez trybutkę i liczyć uderzenia tętna, które dzieliły mnie od spotkania jej mentora.
Ponieważ przyszłam tutaj uspokajać upiory. Ponieważ ten incydent nie powinien mieć miejsca - ale miał.
I dlatego uważam, że nie jest najlepiej. Naprawdę niedobrze.  Tak jak w starym dowcipie. Chciałam powiedzieć do Strażnika, który przyniósł mi wieści: „Podaj mi sól, kochanie”, a wyszło: „Rozgniotę tą zdzirę na posadzce”. Członkowie ochrony byli nie bardziej wzburzeni ode mnie, ale jakoś, jakoś potrafili powstrzymać się przed podobną uwagą - zwłaszcza, że  ta wygłoszona została pośród tuzina innych Strażników Pokoju, którym ja - Previa pierdolona Benner - matkuję w Ośrodku Szkoleniowym. Z chwilą, w której do siedziby dotarły wieści z sali treningowej, zatrzęsło się nasze małe niebo. Popołudnie skwaśniało jak mleko w bawarce, miseczka wypluła na wpół rozmiękłą magdalenkę, grill do barbecue upadł na wznak, morele pospadały z drzew w ogródku.
Krótko mówiąc: groza. Groza. Groza!
Moje spokojne „raz-dwa”, zamieniło się w energicznie „raz-dwa-trzy-dziś-polegniesz-ty”, kiedy pokonywałam ostatnie metry dzielące mnie od izolatki. I już, tuż-tuż, za zakrętem, ta słodka dziewczynka, ten aniołeczek, ten uroczy obłoczek niebios spotka się z przeznaczeniem, a później…
- Do środka!
Krótko, zwięźle i co ważniejsze - na temat. W pierwszym momencie, w pierwszej chwili między złapaniem zimnej klamki a szarpnięciem przeszklonymi drzwiami, nie zwróciłam najmniejszej uwagi na mentora - bo dlaczego miałabym to robić? Sterczał na korytarzu jak podrzutek patologicznej matki, jak zgubiona część poduszkowca, jak ślepiec w sklepie rybnym, jak…
- Do środka, Randall.
Drgnął. Mój cholerny głos drgnął, kiedy napotkałam spojrzenie Malcolma, czując pod jego wpływem dreszcz niepokoju, głębokie tąpnięcie, gdy w środku mojego umysłu pękały kry i zaczynał się sączyć jad lodowego zimna.
Powinnam być bardziej czujna. Powinnam chwilę wcześniej wypić za winklem butelkę kwaśnawego wina albo przynajmniej ze trzy whisky duszkiem, walnąć głową o kafle w łazience lub połknąć garść proszków nasennych, żeby się trochę oszołomić, ale, niestety, jak kretynka zignorowałam wszelkie środki zwykłej ostrożności.
Fatalnie.
Na razie jeszcze nie przeczuwałam katastrofy.
Na razie niewinny swąd winy nie wzbudził we mnie podejrzeń.
- Cudownie. - wyciągnęłam rękę w stronę trybutki - jak jej tam? - w uniwersalnym, rozpoznawalnym w każdej części Panem geście. Geście pełnym wyrzutów, oskarżenia… oraz wyroku, który na dobrą sprawę już zapadł. - Skończ z tą gimnastyką i usiądź, dziecinko, zanim Ci pomogę… tym.
Klepnęłam obojętnie kaburę, w której grzecznie siedziała broń, gotowa do użycia... i pilnowana znacznie lepiej od moich gałek ocznych. Nie zwróciłam uwagi na podwinięte rękawy własnego munduru, odsłaniającego blizny, poszarpane, paskudne strumienie, które opływają nadgarstki.  Nawet jeśli całe dwie zebrane w izolatce osoby się gapiły, nie miało to żadnego znaczenia - przecież wszyscy się na nie gapią. Przez jakiś czas nosiłam skórzane rękawiczki, bo tylko takie zasłaniały w miarę dokładnie moje perełki, moje znaki osobliwego poświęcenia sprawie, ale wyglądałam wtedy, jakbym zapomniała się przebrać po nagraniu pornola sado-maso.  Nie jest tak źle. Szlag mnie już nie trafia, kiedy w oczach nowo poznanych ludzi widzę nagle to współczucie pomieszane z lekkim obrzydzeniem i nutką fascynacji. Aaaaa, samobójca!
To gorzej, niż gdybym miała wszawicę. Zaraz staję się zrównoważona inaczej. Obiektem, od którego odwraca się z zażenowaniem wzrok, bo ja bym nigdy w życiu...  no, no, coś podobnego.
Ludzie, to nie jest tak, jak myślicie.
Powinnam to nosić na tekturowej kartce na szyi. Albo wytatuować na kostkach rąk eleganckim gotykiem.
To nie jest tak, jak myślicie.
Nie ma się na co gapić.
Albo pierdol się, dziwko. Nie będę przypinała mankietów koszuli agrafką do skóry tylko po to, żeby zapewnić ci komfort psychiczny.
- Moore, możesz wyjść, poradzę sobie z furiatką i jej… - lekkie drgnięcie powieki, pół obrotu w stronę Randalla. - … mentorzyną.
Nie bardzo mi się spodobała ta dziewczyna. Jasne, była śliczna, wystudiowana jak okładka kolorowego czasopisma, ale…
- Pozwólcie, że wyświetlę krótki film instruktażowy. - drzwi klapnęły cicho za Strażnikiem Pokoju, który pilnował trybutki, zaś ja - spokojnie, z rozwagą oraz dostojeństwem kata - stanęłam na palcach i prostą komendą powołałam do życia wiszący na ścianie niewielki ekran. - Jeszcze nie dostał oficjalnego tytułu, ale lubię nazywać go w myślach: „nad wyraz głupia dziewczynka atakuje trenerkę i myśli, że ja nie odwdzięczę się tym samym”.
Krótki uśmiech w stronę trybutki, jeszcze krótszy w stronę mentora - i oto nad moją głową wyświetla się dokładna relacja feralnego incydentu, sekunda po sekundzie, klatka po klatce - zupełnie, jakby za monitoring odpowiadał wytrawny reżyser, robiący pierwsze i najlepsze ujęcie do swej nowej produkcji. Produkcji-thrillera, w którym Amanda Gautier niczym wprawny nożownik atakuje Catrice Tudor.
Ze skutkiem niemal śmiertelnym.
- Dzięki interwencji Twojej trybutki, Tudor pożegnała się ze śledzioną… - lekko zmrużyłam nienaturalnie miodowe oczy, przenosząc spojrzenie na Malcolma. - … a ja na jej miejscu wpadłabym w szał. Cholernie lubię swoją śledzionę. - swobodne, lekkie oparcie pleców o śnieżnobiałą ścianę, delikatne uniesienie brwi, w końcu ciche westchnięcie, zwiastujące z trudem powstrzymywaną złość.
- Propozycje, Randall. Masz pół minuty na przekonanie mnie, później zabieram aniołka na prywatny trening.
Powrót do góry Go down
Malcolm Randall
Malcolm Randall
https://panem.forumpl.net/t1898-malcolm-randall
https://panem.forumpl.net/t1374-malcolm
https://panem.forumpl.net/t1373-malcolm-randall
https://panem.forumpl.net/t1796-malcolm
Wiek : 39 lat
Zawód : bezrobotny, dowódca Kolczatki
Przy sobie : paczka papierosów, zapalniczka, scyzoryk wielofunkcyjny, dowód tożsamości, broń palna, pozwolenie na posiadanie broni

Izolatka Empty
PisanieTemat: Re: Izolatka   Izolatka EmptySob Sie 23, 2014 11:21 pm

Nie wiedziałem, jak długo stałem w sterylnie czystym korytarzyku, starając się ułożyć jakikolwiek plan działania, a w głowie mając pustkę. Najprawdopodobniej było to zaledwie kilka minut, ale w mojej wyobraźni czas rozciągnął się do niekończących się godzin, uporczywie przypominając mi, że byłem odpowiedzialny za zamkniętą za szybą blondynkę. Niesprawiedliwe; przecież się o to nie prosiłem, nie wysłałem Coin swojego CV, ani nie miałem żadnego wpływu na dobór zawodników. Zerknąłem mimowolnie w stronę izolatki, zauważając z przerażeniem, że Amanda, po nieudanej próbie zagadnięcia pilnującego ją mężczyzny, rozpoczęła serię skomplikowanych ćwiczeń gimnastycznych, najprawdopodobniej niezrażona wcale faktem, że przed chwilą prawie zabiła kobietę. Wprost przeciwnie, nie przejmując się otoczeniem, kontynuowała trening w najlepsze i jeśli o coś się martwiła, to zapewne tylko o to, że uciekają jej cenne minuty na sali treningowej. Zabawne, powinna raczej zastanawiać się, jak przekonać Organizatorów, by w ogóle pozwolili jej dożyć do wyjścia na Arenę - jakkolwiek paradoksalnie by to nie brzmiało.
Nie, to ja powinienem się nad tym zastanawiać.
- Kurwa mać - podsumowałem pod nosem, odruchowo wyjmując z kieszeni paczkę papierosów; zanim jednak zdążyłem zrobić coś jeszcze, na korytarzu rozległy się kroki.
Nareszcie.
Drgnąłem nerwowo na dźwięk ostrego, kobiecego głosu; nie dlatego jednak, że byłem skłonny przestraszyć się jakiejś chuderlawej Strażniczki. Podniesione tony zabrzmiały dziwnie znajomo, chociaż w pierwszej sekundzie nie potrafiłem przyporządkować ich do niczego; zawisły w powietrzu, przywołując w myślach zamglone obrazy, które za nic nie chciały się wyostrzyć. Przynajmniej dopóki do głosu nie dołączyła twarz i sylwetka, a kiedy moja pamięć dodatkowo przyporządkowała tym wszystkim czynnikom imię i nazwisko, miałem ochotę jednocześnie powtórzyć wcześniejsze przekleństwo, jak i wariacko się roześmiać.
Previa. Previa Benner. Moja towarzyszka długich, pijackich spotkań z czasów, o których wolałbym zapomnieć. Zwyciężczyni z Drugiego Dystryktu, którą kiedyś traktowałem z wręcz niezdrowym uwielbieniem, wielokrotnie podziwiając przed ekranem telewizora grację i artyzm, z jakimi pozbawiała głów swoje ofiary. Wciąż zjawiskowa i wciąż piękna, czego nie potrafiłem nie zauważyć i docenić, nawet pomimo blizn, pokrywających odsłonięte fragmenty skóry. W każdych innych okolicznościach zapewne ucieszyłbym się z jej widoku, tknięty nagłym ukłuciem dziwnego sentymentu, ale dzisiaj Los stanowczo mi nie sprzyjał.
I nie sprzyjał też Amandzie, która - mogłem się o to założyć, nadal ścigany przebłyskami z Sześćdziesiątych Czwartych Głodowych Igrzysk - już była martwa.
Dlaczego myśląc o tym, prawie się uśmiechnąłem?
Poderwałem się spod ściany, przechodząc przez otwarte teraz drzwi i nadal uporczywie nie patrząc na trybutkę. Początkowe odrętwienie i zaskoczenie mijało, odegnane najprawdopodobniej dźwiękiem mojego nazwiska, ale zdolność mówienia jeszcze nie powróciła, przystanąłem więc w izolatce bez słowa, czekając na wyjaśnienia, które przecież musiały nadejść. I faktycznie, nadeszły - z przestrachem przeniosłem spojrzenie na ekran telewizora, wpatrując się w nagranie monitoringu coraz szerzej otwartymi oczami. Gdzieś w klatce piersiowej czułem narastającą bezsilność, pierwsze ukłucia paniki i... podziw? Musiałem przyznać, było coś fascynującego w drobnej, przypominającej łagodnego elfa dziewczynie, w ułamku sekundy zamieniającej się w bezlitosnego zabójcę i w pewnym momencie złapałem się na tym, że kiwam głową z uznaniem. Opanowałem się natychmiast, wciąż jednak po cichu żałując, że Amanda nie zachowała tego pokazu na Arenę. Tam mógłby uratować jej życie i przechylić szalę zwycięstwa na jej stronę, tutaj... Poczułem, jak szczęki zaciskają mi się nerwowo, kiedy ekran ponownie zgasł, a powietrze przecięły słowa Previi. Usunięta śledziona. Nie było dobrze, ale nie było też najgorzej - przynajmniej trenerka żyła, a więc Gautier nie sprawiła tyle problemów Organizatorom, ile przysporzyłby im trup. Nie musieli zacierać śladów, uzupełniać tony papierów, ani wymyślać zjadliwej historyjki dla ogółu - wystarczyło wypłacić trenerce godziwe odszkodowanie. Na to jeszcze mogli sobie pozwolić, może więc nie zetrą winowajczyni na proch w przeciągu dwudziestu czterech godzin.
Nadal pozostała jednak kwestia szkolenia. Zerknąłem na blondynkę, milcząco błagając ją, żeby chociaż spróbowała zrobić dobrą minę do złej gry, ale chyba równie dobrze mógłbym próbować przewiercić wzrokiem ścianę. Westchnąłem cicho, przenosząc spojrzenie na Strażniczkę i przyjmując najbardziej obojętny wyraz twarzy, na jaki byłem w stanie się zdobyć - biorąc pod uwagę okoliczności.
- To wszystko? - zapytałem niemal kpiąco, wzruszając ramionami i wskazując głową na ekran. Skrzyżowałem ręce na klatce piersiowej. Przekonywanie kogokolwiek o braku złych intencji Amandy czy wciskanie bajeczki o żalu za grzechy nie miało sensu, kiedy sama zainteresowana urządzała sobie beztroski trening zaledwie kilkanaście minut po nieudanej próbie morderstwa, musiałem więc uciec się do jedynej możliwości, jaka mi pozostała - próbie umniejszenia sprawy do wagi nieistotnej dla dalszej części szkolenia. Czyli, tłumacząc na prostszy język, robieniu z siebie kretyna z miną pod tytułem przecież nic takiego się nie stało. - Nie wiem, czy pamiętasz, ale w tamtym roku dwoje trybutów wysadziło w powietrze halę treningową, powodując śmierć dwudziestu czterech pracowników Ośrodka i ekipy ratunkowej, a mimo to później radośnie machało do widowni w trakcie wywiadów, bo Organizatorzy ochoczo zrzucili winę na wybuch gazociągu; mam uwierzyć, że robicie aferę o jedną usuniętą śledzionę? - Uniosłem wyżej brwi, uśmiechając się drwiąco, jakby naprawdę mnie to bawiło. W rzeczywistości dawno nie czułem się mniej rozbawiony. - Jest szkolenie - dodałem po chwili tym samym tonem, którym wytłumaczyłbym niezbyt rozgarniętemu dziecku, że słońce wstaje na wschodzie; i tak, wiedziałem, że ryzykuję oberwanie kulki, bo stojąca przede mną kobieta nie należała raczej do najłagodniejszych osób - delikatnie mówiąc. - Trybuci i trenerzy mają prawdziwą broń, nie zabawki. To jasne, że, ekhm, wypadki się zdarzają - rzuciłem, teraz już jawnie i bezczelnie zgrywając idiotę, ale nie potrafiłem tak po prostu spisać Amandy na straty, nawet jeśli przez większość czasu sam miałem ochotę pozbawić ją wszystkich kończyn, od języka zaczynając.
Powrót do góry Go down
the victim
Amanda Gautier
Amanda Gautier
https://panem.forumpl.net/t2388-amanda-gautier
https://panem.forumpl.net/t2407-kroliczki-amandy#34290
https://panem.forumpl.net/t2406-amanda-gautier#34284
https://panem.forumpl.net/t2807-dee-di#43183
Wiek : 20
Zawód : słodki nożownik
Przy sobie : plecak, jodyna, noże do rzucania, latarka, paczka z jedzeniem
Obrażenia : poszerzony uśmiech, epicki nóż między żebrami

Izolatka Empty
PisanieTemat: Re: Izolatka   Izolatka EmptyNie Sie 24, 2014 12:58 am

Ćwiczenia. Może dosyć często sobie niektóre z nich przypominała w domu swojego męża, jednakże przerywały je od czasu do czasu, z początku gwałty, potem ciąże. Jednak mimo wszystko nie rezygnowała z tego, co w pewien sposób kochała, a co mogło zapełnić jej niesamowite w rozmiarach cząstki wolnego czasu. On pracował, on bywał na przyjęciach, on grywał z przyjaciółmi, a ona non stop siedziała w domu, będąc jego zabaweczką głównie nocami i to nie wszystkimi. Każda zabaweczka się nudzi i trzeba czasem podłapać inne, czyż nie? Nienawidziła tych kurw, które zajmowały jej czas w jego łóżku! Jej pierwsze ofiary potraciły tętna z jej satysfakcją. Pamiętała, jak się śmiała, gdy do pokoju wpadł Alvertus. Cieszyła się, że te wszystkie pizdy miała z głowy.
Choć musiała przyznać, że pomogły jej nieco w zachowaniu kondycji i równie gibkiego ciała co niegdyś. Gdyby jeszcze nie te ostatnie lata... Mogłaby się zwać mistrzynią, jak wtedy, gdy jarała się swoimi prywatnymi pokazami przed rodziną. Jednakże świetnie wiedziała, co powinna robić przez najbliższe dni, by odzyskać dawną formę. Ona nadal w niej tkwiła, a do tego wszystkiego potrzebowała ćwiczeń. I jedzenia. Jeśli chciano ją teraz zagłodzić, to wszystko szło na nic... Zagłodzić, albo od razu zabić, bo kobieta, która wpadła do zajmowanego przez nią pokoju, wcale nie wydawała się być uprzejma, sympatyczna i wszystko cacy. Puma zawarczała w jej główce i stwierdziła, że powinna zachować czujność. Nie czujność do ataku, a do grania grzeczniutkiej, bo broń i rany, które wskazywały na doświadczenie, jasno mówiły „nie gryź, bo zostaniesz połknięty nim zdążysz otworzyć paszczę”. I takie bywały sytuacje w przyrodzie, gdy drapieżnik spotykał drapieżnika.
- Dzień dobry, pani. Dzień dobry, Malcolm – odezwała się grzecznie, kłaniając obu starszym od siebie osobom. Oczywiście wcześniej przerwała ćwiczenia, stając potulnie obok łóżka i z ciekawością, i w dalszym milczeniu!, czekając na rozwój spotkania. Jej celem było to, by jak najszybciej znaleźć się na sali treningowej. Musiała ćwiczyć, bo Igrzyska. Nic więcej się nie liczyło. Ani jej obolała głowa, ani obolały bok, ani też lekko pokaleczone łapki. Nie liczyło się nawet to, że zgłodniała, ani to, czy  będzie potrafiła zrobić choć jedno salto z tym obolałym bokiem... Choć nie, to się akurat liczyło. Może Malcolm załatwiłby jej jakieś tabletki przeciwbólowe? I noże! Chciała poćwiczyć choćby u siebie w pokoju, bo do stoiska z nimi nieco lękała się wrócić. Te niemiłe wspomnienia...
Stała cicho, grzecznie i niewinnie, słuchając z uwagą rozmowy między dwójką ludzi. Nie znała tej kobiety, ale wyglądała na kogoś, kto mógłby jej zaszkodzić, a jej groźby też nie brzmiały jakoś niepoważnie. Chyba faktycznie była gotowa złapać za broń, gdyby sama Amanda nie przerwała ćwiczeń, ale przerwała. Grzecznie! Należało jej się wypuszczenie za dobre sprawowanie. Nie miała pojęcia, czy kobieta była twarda, bo była suką, czy była twarda, bo tego od niej wymagano. Osobiście Mandy pragnęła, by to była ta druga opcja. Wolała ją przegadać na swą stronę, może nawet zostałaby jej sponsorem?, niż mieć ją po stronie wrogów.
Malcolma zaś znała. Nawet go lubiła, choć... Właściwie zaliczyła go już do grona swoich przyjaciół. Między innymi dlatego nie stresowała się w żaden sposób, nie zaczynała paplać trzy po trzy nerwowo, czy próbować zaatakować kobietę. To raczej by jej nie pomogło... Stała, słuchała i nieco była zawiedziona, że ani raz na nią nie spojrzał. Nie chciał na nią patrzeć, bo go zawiodła. Zawiodła atakiem na tę kobietę i alkoholem, o którym musiała mu powiedzieć. Ale to potem, gdy zostaną już sami. Teraz nie chciała sobie zaszkodzić, ani mu zaszkodzić. Przede wszystkim nie mogła przecież zawieść tak wspaniałego człowieka, więc stała, bo zapewne tego od niej oczekiwał. Jeśli nie, to mogła zawsze zakryć się tym, że sama tego oczekiwała. Puma w niej jej szeptała, co powinna robić, a ta puma była rozsądna.
Gdy na ekranie pokazał się obraz z nagrania, uśmiechnęła się szeroko, gdy nikt na nią nie patrzył. Hah, świetna była w parze z Mathiasem, choć musiała się jeszcze wiele nauczyć. Jedynie drasnęła tę sukę i nic więcej. Mogła się na nią rzucić jeszcze z pazurami, które, tak na marginesie, powinna sobie w końcu spiłować na kształt trójkątów, i wydrapać jej te szczurze oczka, a przy okazji ten grymas z jej gęby. Nienawidziła baby i wolałaby, by zdechła, zamiast tracić jedynie śledzionę. Choć dobrze, że chociaż tyle...
Oczywiście jej uśmiech satysfakcji równie szybko zgasł, bo nie chciała, by pomyślano o niej jako sadystce. Wcale nią nie była. Miała jedynie wrogów. Jak każdy, a to było nagranie, w którym próbowała się pozbyć jednego z nich. Nic wielkiego. Kilka klatek, na których próbuje, ale jej się nie udaje. Wielka szkoda.
Nie dała po sobie poznać jakiejkolwiek satysfakcji, jakiegokolwiek zawodu. Podświadomie przybrała tę swoją niewinną minkę, która pojawiała się na jej twarzyczce, gdy szła do rodziców wyznać im jakikolwiek błąd, szkodę czy coś w ten deseń. I słuchała, nadal w ciszy słuchała rozmowy dorosłych, by na koniec się odezwać:
- Z całym szacunkiem, przepraszam, że się wtrącę, ale... – Może nie powinna przed nią zdradzać wszelkich swoich poplątanych myśli? Może powinna powiedzieć istotne fakty i się przymknąć? A może nie mówić nic? Nie, zaczęła, to powinna skończyć, ale mądrze, by znów nie została nazwana głupiutką dziewczynką, która przecież nie była. Miała prawie dwadzieścia lat. Za miesiąc miała mieć urodziny i prawdopodobnie była jednym z najstarszych tegorocznych trybutów. Z pewnością nie była dziewczynką. – ...uważam, że miałam prawo zareagować w ten, a nie inny sposób. – Przełknęła ślinę, starając się oddzielać myśli od poważnych zdań. Ona nie była jej przyjacielem. Dopiero mogła nim zostać. – Mój przyjaciel pokazywał mi jak rzucać nożami. Może faktycznie nie należał do kadry i nie powinien się tam znajdować, jednakże się znalazł, a jako że go bardzo polubiłam, poprosiłam go o pomoc przy wyborze broni i pokazaniu, jak należy się nią posługiwać. Nie mam żadnego obycia z bronią, więc... Myślę, że przesadzono, jeśli chodzi o zarzuty względem mojej osoby.
- Skupiałam się na rzucie, gdy nagle gwałtownie mnie złapano za rękę i odciągnięto od tarcz. Byłam w szoku, zdezorientowana i czułam się w pewien sposób zaatakowana, a w dodatku reakcja mojego przyjaciela na bardzo nieuprzejme słowa tej kobiety nie pomogły mi w szybkiej ocenie i... Stało się. Przyznaję się, że dźgnęłam tę kobietę raz i jak widać na nagraniu, to nie ja zadałam jej ten cięższy cios, a niestety mój przyjaciel.
- Mam nadzieję, że nie będzie miał przeze mnie zbyt wielkich kłopotów, bo chciał jedynie pomóc. Mi, mi i jeszcze raz mi. Nie powinnam była prosić go o przysługę, choć, jak widać na nagraniu, trenerzy wcale nie zachowują się jak trenerzy, a, przepraszam za wyrażenie, jak małpy w cyrku. Nie wiem, czy aby na pewno wszyscy należycie spełniają swoje zadanie. Naprawdę czułam się wtedy zaatakowana... Myślę, że nie powinna była tak gwałtownie reagować. Ten nóż w mojej dłoni... Zareagowałam instynktownie. I jeszcze ten drugi mężczyzna, który raczył mnie skopać... Tak bardzo mi przykroże nie wbiłam jej głębiej tego noża i że nie zdechła, a potem że nie zadźgałam tego kretyna, przez którego teraz boli mnie brzuch.
Uśmiechnęła się niewinnie, udając, a właściwie będąc, zagubioną i zaniepokojoną. Nie niepokoił jej jednak stan trenerki, a losy Mathiasa, których nie znała. Nie była w stanie przy stoisku zlokalizować go przez ból, który rozrywał jej pierś, i przez te szybko następujące po sobie zdarzenia, a nagranie pokazywało jej, że raczej nie miał tak lekko jak ona. I to wszystko przez nią... Nie cieszyła jej ta informacja.
Powrót do góry Go down
the leader
Previa Benner
Previa Benner
https://panem.forumpl.net/t2631-previa-benner
https://panem.forumpl.net/t3117-previa
https://panem.forumpl.net/t3118-previa-benner
https://panem.forumpl.net/t3119-dysonans-poznawczy
https://panem.forumpl.net/t3146-previa
https://panem.forumpl.net/t3126-previa-benner
Wiek : 30 lat
Zawód : Strażnik Pokoju || pani oficer
Przy sobie : broń palna, magazynek z piętnastoma nabojami, w pełni skompletowany mundur żołnierza, telefon, paczka papierosów, zapalniczka, nóż ceramiczny, krótkofalówka, antybiotyk (3 tabletki)
Znaki szczególne : blizny na dłoniach, szaleństwo w oczach, dziura zamiast serca
Obrażenia : ogólne osłabienie (boli mnie głowa i nie mogę spać ♫)

Izolatka Empty
PisanieTemat: Re: Izolatka   Izolatka EmptyNie Sie 24, 2014 11:51 am

Trzask. Nagle to poczułam, wystarczył jeden uśmiech Randalla, jedno ironicznie wykrzywienie ust, dwa słowa wypowiedziane kpiącym tonem - i oto jest.
Gniew.
Dzień dobry. Proszę opuścić lokal, który zajmuje pan nielegalnie. Proszę oddać pani Benner jej ciało, umysł i zdrowe zmysły. To nie są ćwiczenia.  Rozumiemy się?
Gniew rozumie.
Łeb mi pęka od jego wściekłego wrzasku.  Jakby cały świat krzyczał.  Jakby szalał z gniewu... a potem robi się cicho.
Proszę się nie denerwować. Proszę nie opuszczać miejsc i zapiąć pasy. Po zapaleniu czerwonego światełka mogą się już państwo jednać z wiecznością.
Obecność Randalla nie pomagała w wypełnianiu obowiązków. Obecność żadnego zwycięzcy Igrzysk by nie pomogła. A ja zupełnie nagle pojęłam dlaczego.
Bo Malcolm był normalny. Tak normalny jak żadna istota, z którą zadawałam się przez ostatnie miesiące.
Nowa Previa Benner nie spotyka na swej drodze nikogo takiego. Prawdę rzekłszy, spotyka samych posrańców. Krótki błysk, a w mojej pamięci przesuwa się taśma pełna twarzy i nazwisk. Współpracownicy, przyjaciele, wrogowie.
Mark, świr kliniczny.
William, furiat i schizofrenik.
Henry. Tragiczny przypadek wariata ogarniętego megalomanią.
Marie. Boże, miłosierdzia! Marie jest najbardziej kopnięta z nich wszystkich.
Robb. Nigdy nie otrząsnął się z paniki po misji w Siódemce. Nocą płacze i chowa się pod łóżko. Smutne.
Normalni? Nie znaleziono.
Aż tu nagle pojedynek dwóch tryumfatorów. Malcolm, cytrusowy cud pachnący wodą toaletową. Domek na przedmieściu, barbecue w ogrodzie, posada mentora w szacownych Igrzyskach, kotwica u szyi zagrzebana po wręby w mule przeciętności. Previa, widziała tylko trupy i ludzi konających z głodu lub zarazy. Obiektyw kamery, ekran komputera albo zwykły notatnik, żeby opisać to, co się dzieje. Dziury po kulach, poharatane resztki, jakie zostawia granat, RPG, bomba czy co tam chcecie i nieśmiertelnie zabójcza płonąca benzyna. Słowem, ciszej, mówcy, teraz przemawia towarzysz mauzer.
Chmureczka zaczęła zasypywać Randalla i mnie stertą słów. Trajkotała jak nakręcany żołnierzyk. Braka, braka, braka. Seria za serią niekończących się zdań.  Stałam oparta o ścianę, wstrząśnięta, gapiąc się z fascynacją na równiutko układane usta, które wyrzucały nieustanne strugi całkowicie nieistotnych informacji.
No bo co miałam powiedzieć na te wszystkie: „Ale przecież!”, „Na miłość boską!”, „Dlaczego nam to robisz?” i „Co ci szkodzi pomóc?”.
Nic.
Nie szkodzi.
Ale i nie pomoże.
Do diabła, przyszłam tutaj rozwiązywać problemy, nie mnożyć. Dlatego jestem naprawdę wkurzona.
I jeszcze jedno, żeby wszystko było jasne.
Nie wierzę w jej niewinność.
- Gdybym wtedy to ja odpowiadała za wyciąganie konsekwencji wobec dwójki trybutów, którzy dopuścili się tego czynu… - za późno na ratunek dla trybutki. Teraz możecie szukać wyłącznie wyjść awaryjnych, bo ja, Previa, też stałam się pieprzoną świruską, zupełnie jak ta Gautier. To bolesne, ale prawdziwe.  Mam poprzestawiane w głowie. Na zawsze. Jak wywar z halucynogennych grzybków - wystarczy raz, a potem nic już nie da się zrobić. - … zapewniam, że nie mieliby czym machać do widowni podczas wywiadów.
Rany. Aż zaczęłam żałować, że w tamtym roku nie zajmowałam się ochroną. Z pustymi źrenicami utkwionymi w horyzont, wyciągnęłabym tą dwójkę z Ośrodka i niczym Hatifnat ruszyłabym w stronę Wielkiej Przestrzeni, aby sprawnym ciach-ciach pozbawić ich zbędnego ciężaru główek.
Mniej więcej tak musiałoby to wyglądać.
Bardzo prawdopodobne.
- Nie radziłabym jednak porównywać tych dwóch przypadków. Wtedy mieliśmy do czynienia z zajściem, które należało zatuszować dla dobra sprawy. - lekkie wykrzywienie palców, miłe dla mojego ucha trzaski knykci. Przeniosłam wzrok z Randalla na Gautier - i z powrotem, zupełnie jak odbijana przez graczy piłeczka. - A dzisiaj - dzisiaj ta słodka dziewczynka zaatakowała trenerkę. Jak mamy wytłumaczyć ten incydent? Tudor sama nadziała się na ostrze? Potknęła i upadła tak feralnie, że wycieli jej cholerną śledzionę? - Gautier-Randall, Randall-Gautier, Gautier-Randall - i nagle wzrok drapieżcy zatrzymuje się na Malcolmie, okraszony lekkim uśmiechem Strażniczki Pokoju, która jest święcie przekonana o prawdziwości swych kolejnych słów…
- Zapewniam Cię o jednym. Catrice nie puści tego płazem.
I tyle, tylko tyle, aż tyle. Dla mnie pozbycie się trybutki było jedynie formalnością. To tak, jakby wykarczować suchy, konający pień. Nic więcej. Powalić  stare drzewo, żeby móc posiać coś nowego, żeby zebrać dobry plon. To nawet nie będzie śmierć.  Nie, na pewno nie śmierć. Tylko usunięcie czegoś zbędnego, czegoś, co zawadza, a jednocześnie  jest groźne, niebezpieczne. - Musisz mnie mieć za patentowaną idiotkę, Randall, jeśli sądzisz, że w to uwierzę. - zaśmiałam się. Spokojnie, sucho, zupełnie jakby z mojego gardła dobywało się szczekanie starego psa, a nie śmiech młodej kobiety. Dla mnie oczywiste było wyłącznie jedno: jesteśmy tylko starymi slajdami, które blakną pod wpływem czasu.  Żyjemy w krótkich przebłyskach adrenaliny.  Reszta to śpiączka codzienności.  Nudna koma, w której tkwimy pogrążeni, aż nagle ze zdziwieniem stwierdzimy, że monotonny hałas dochodzący z góry od jakiegoś kwadransa to ziemia sypiąca się na wieko naszej trumny.
Amen, przyjaciele
- Ale w porządku, w pełni Cię rozumiem… - uśmiechnęłam się lekko. Niemal normalnie.  - Jest przesłuchanie.
Witam na stopniach tęczowego mostu, panie Randall.
Wstępujesz na dwór Karmazynowej Królowej.
- Strażnicy Pokoju ochraniający ośrodek mają prawdziwą broń, nie zabawki…
Chyba się trochę uśmiecham.  Fajnie być katalizatorem, przełącznikiem życia i pustki.  
Cyk, cyk. Tak albo tak.  Mały pstryczek elektryczek.  Pełen potężnej mocy stukniętej Strażniczki. Sięgnęłam dłonią do kabury, pieszczotliwie gładząc śliską, lśniącą kolbę pistoletu. Nie wiem, co sprawiło mi większą radość - parafrazowanie słów Randalla… czy wyciągnięcie broni, przeładowanie jej i sprawne wyciągnięcie magazynka, który wsunęłam do kieszeni munduru?
- To jasne, że… wypadki się zdarzają.
Uniosłam pistolet, celując w trybutkę - bez mrugnięcia powieką, bez najmniejszej oznaki wahania. Jeżeli nacisnę spust, pstryk, jeden, jedyny pocisk tkwiący w komorze broni z precyzją utkwi w czaszce aniołka. Przy odrobinie teatralności i dobrych chęciach, trafię między oczy.
Ale póki co, niespieszno mi do egzekucji. Nasycam się atmosferą. Czuję, jak bardzo powietrze jest naładowane śmiercią.  Kiedy jesteś padlinożercą żywiącym się wojną, szybko zaczynasz wyczuwać takie rzeczy.
Napięcie w powietrzu.
- Gdyby Gautier nagle zniknęła z powierzchni ziemi, świat wcale nie zachwiałby się w posadach. Paru jej bliskich, o ile ich miała, posmarkałoby w chusteczkę przez jakieś kilka miesięcy, przypomniawszy sobie nagle, jak marnie opowiadała dowcipy albo jak irytująco rozrzucała dokoła siebie ubrania, ale to wszystko. Nie wierzę w ani jedno słowo tego aniołka… poza fragmentem cudownie i solidarnie obarczającym winą przyjaciela, którym…
Uśmiecham się, z zadowoleniem drapanego za uchem kota. Previa Benner, hiena żerująca na ludzkiej tragedii, pies wojny, chwilowo miejsce zamieszkania sprawiedliwości, pragnącej mordu. Wystarczy, że postoję, popatrzę, poceluję z broni. Naprawdę, wierzcie mi, to wystarczy.
- … którym zajął się Ginsberg. Oczywiście, mam świadomość, że przedstawienie musi trwać i liczy się w nim każdy aktor, nawet tak mierny jak Gautier. Dlatego mam trzy propozycje. Pierwsza - trybutka aż do dnia Igrzysk ma całkowity zakaz wstępu na salę treningową i może jedynie pomarzyć ujrzeniu broni na oczy aż do momentu trafienia na arenę. Druga. Wraca na treningi dopiero ostatniego dnia, bez możliwości zbliżania się do stanowisk, które mogą stanowić zagrożenie dla osób postronnych... i z dwoma Strażnikami Pokoju, którzy będą podążać za nią jak cień. Oraz trzecia
Lekko uniosłam brwi, niemal uradowana tą opcją.
- … wraca na salę od jutra, ale po oficjalnym czasie treningów… i bez oficjalnych trenerów. Ich funkcję przejmę… - zwilżyłam usta koniuszkiem języka, nawet nie próbując powstrzymać uśmiechu. - … ja.
Powrót do góry Go down
Malcolm Randall
Malcolm Randall
https://panem.forumpl.net/t1898-malcolm-randall
https://panem.forumpl.net/t1374-malcolm
https://panem.forumpl.net/t1373-malcolm-randall
https://panem.forumpl.net/t1796-malcolm
Wiek : 39 lat
Zawód : bezrobotny, dowódca Kolczatki
Przy sobie : paczka papierosów, zapalniczka, scyzoryk wielofunkcyjny, dowód tożsamości, broń palna, pozwolenie na posiadanie broni

Izolatka Empty
PisanieTemat: Re: Izolatka   Izolatka EmptyNie Sie 24, 2014 5:01 pm

Będzie źle. Źle.
Wiedziałem to już w chwili, w której mój telefon zabrzęczał podstępnie, informując mnie o nowej wiadomości. Z nieznanego numeru. Napisanej w oficjalnym tonie. Takie komunikaty nie pojawiały się w Kapitolu często, a jeszcze rzadziej niosły ze sobą cokolwiek pozytywnego, więc większość społeczeństwa nauczyła się ich odruchowo obawiać. Łącznie ze mną. I - co za zaskoczenie! - tym razem miałem rację. Było źle.
Zacisnąłem dłonie w pięści. Nie mieliśmy szansy na opuszczenie tego pomieszczenia bez przyjęcia na siebie konsekwencji; może i bywałem idiotą, ale nie byłem głupi. Zatuszowanie sprawy, nawet jeśli by się udało, i tak nie zniwelowałoby faktu, że moja trybutka zaatakowała rządowego mordercę. Coś ścisnęło mnie w żołądku, bo tak, w końcu połączyłem imię i nazwisko trenerki z informacjami, które gdzieś tam już tkwiły w mojej pamięci i wynik, jaki otrzymałem z tego równania, nie przedstawiał się obiecująco. Kwestia, dlaczego w ogóle mnie to obchodziło, zeszła na drugi plan; przestałem ją roztrząsać, po prostu przyjmując ją do wiadomości. Tak samo zresztą jak fakt, że sprawą zajęła się Previa - ostatnia osoba, którą miałem szansę oszukać, czy - o zgrozo - spróbować przekupić.
Z całym szacunkiem, przepraszam, że się wtrącę...
Odwróciłem się z przestrachem w stronę Amandy, prawie pewien, że za chwilę odbierze sobie kolejnymi słowami ostatnie szanse na przetrwanie; wstrzymałem oddech, zupełnie nieświadom, że to robię, wysłuchując całej wypowiedzi dziewczyny i pozwalając sobie na wypuszczenie powietrza z płuc dopiero, kiedy przebrzmiała ostatnia sylaba. Wbrew moim obawom, nie zaczęła obrażać ani Strażniczki, ani Rządu; obraźliwe słowa skierowane w stronę trenerów jako takich, były z kolei stosunkowo niegroźne. Pozwoliłem sobie na bezgłośne westchnienie ulgi, obarczając dziewczynę długim spojrzeniem; znów mnie zaskoczyła; jeśli bylibyśmy sami, zapewne nagrodziłbym ją właśnie owacjami na stojąco, za to przekonujące przemówienie. Nawet jeśli Benner wcale nie wyglądała na przekonaną.
Nie dziwne; co prawda umknęła mi z pola widzenia kilka lat temu (wyjechała do rodzinnego dystryktu, tak słyszałem), jednak w trakcie naszej kilkunastomiesięcznej znajomości zdążyłem poznać jej charakter na tyle, by wiedzieć, że niebywale trudno było jej wcisnąć jakąkolwiek ściemę. Pamiętałem to dziwne uczucie, które towarzyszyło mi zawsze podczas naszych rozmów; uczucie bycia prześwietlanym na wylot. Może i złudne, może nieświadome, a może całkowicie zaplanowane, wysyłało jasny komunikat: uciekać. Który wtedy beztrosko ignorowałem. A dzisiaj? Dzisiaj już mało istniało rzeczy, które były w stanie zrobić na mnie wrażenie. A jeszcze mniej było takich, których odebrania się bałem.
- Nie wątpię - powiedziałem krótko, nieco oschle; żałowałem, że nie spotkaliśmy się w innych okolicznościach. Tutaj jednak staliśmy po dwóch przeciwnych stronach barykady, nawet jeśli musiałem sobie co chwilę o tym przypominać. Wbiłem w nią chłodny wzrok, nie przejmując się faktem, że jej własny przeskakiwał ode mnie do Amandy w tempie ekspresowym. Kojarzyła mi się z dzikim zwierzęciem, które nie bardzo wie, na którą ofiarę rzucić się najpierw. Przestąpiłem z nogi na nogę, odruchowo i całkowicie bezwiednie przesuwając się nieznacznie w stronę zawodniczki. - Tak samo jak nie wątpię, że jakieś wytłumaczenie znalazłoby się i tym razem. - Zaciśnięcie szczęki, pochylenie głowy do przodu. Czy to wciąż była zwyczajna rozmowa, czy już przeszliśmy do ofensywy? Odetchnąłem, starając się zachować przynajmniej pozorny spokój, ale nie przestając śledzić poczynań Previi. O ile łatwiej byłoby mi cokolwiek z nią ugrać, gdybym wiedział, co siedziało jej w głowie!
Catrice nie puści tego płazem.
O nie, nie puści. Zdawałem sobie z tego sprawę, chociaż jeszcze nie byłem do końca świadomy ogromu zniszczenia, jaki spowodowało jedno pchnięcie nożem. I póki co nie zamierzałem zaprzątać sobie tym myśli; leżąc nieprzytomnie w szpitalu, otumaniona morfaliną, nie miała szans zareagować. Nie wiedziałem, ile czasu miało zająć jej dojście do siebie, ale miałem nadzieję, że dużo - co najmniej tyle, by Amanda zdążyła bezpiecznie (roześmiałem się wewnętrznie) trafić na Arenę. Tam być może byłaby na tyle nieosiągalna, że cały gniew i żądza zemsty, jaka kierowałaby Tudor, zwróciłaby się w stronę drugiego winowajcy - kimkolwiek był. A może nie. Tak czy inaczej, mówiliśmy o przyszłości. Teraz musiałem zająć się teraźniejszością.
A ta skupiła się właśnie na lśniącej, czarnej broni, wymierzonej prosto w złotowłosą piękność, którą miałem za zadanie utrzymać przy życiu.
Drgnąłem gwałtownie, automatycznie robiąc krok w przód, ale ręce trzymając przy sobie, żeby kobieta nie pomyślała przypadkiem, że próbuję ją zaatakować. Prawie się uśmiechnąłem; dotarło do mnie wspomnienie starych czasów (chyba naprawdę się starzałem) i musiałem włożyć sporo wysiłku, żeby spojrzenie, które rzuciłem Benner niosło ze sobą ostrzeżenie, a nie... podziw i aprobatę. Nie życzyłem Amandzie śmierci; już nie. Jednak nie mogłem choćby nie pomyśleć o tym, ile moich problemów rozwiązałoby jedno naciśnięcie spustu.
- Świetnie, widzę twój punkt widzenia - powiedziałem sztywno, odczuwając nerwowe napięcie we wszystkich mięśniach. Nie wydawało mi się, żeby Strażniczka miała zamiar posunąć się o krok dalej, ale należała też do tych osób, które zawsze chowały w sobie cząstkę nieobliczalności. Zabawne, tę samą cząstkę miała w sobie stojąca obok trybutka; ale choć w wypadku Previi stanowiło to dla mnie zawsze obiekt fascynacji, to tkwiące w Amandzie przerażało i stanowiło kolejny argument do umieszczenia ołowianej kuli między jej pięknymi oczami.
Pamiętaj, po czyjej jesteś stronie, Randall.
Odchrząknąłem.
- Ale może darujmy sobie tę szopkę i pokaz siły - dodałem, na tyle neutralnie, na ile byłem w stanie. Chciałem przemówić rozmówczyni do rozsądku, a nie ją sprowokować. Zrobiłem kolejny krok w stronę trybutki, mając zamiar zająć miejsce między nią, a Strażniczką, ale kolejne nazwisko, które padło z ust tej drugiej, prawie wmurowało mnie w wypolerowane płytki.
Ginsberg.
Spojrzałem na nią z niedowierzaniem, czego rzecz jasna nie mogła zrozumieć, prawie jakbym chciał wykrzyknąć: serio?, a zaraz potem wybuchnąć wariackim śmiechem. I tak, na to właśnie miałem ochotę, bo sposób, w jaki w ostatnich dniach drwił sobie ze mnie Los, przechodził wszelkie pojęcie. Nie potrafiłem - naprawdę, nie potrafiłem uwierzyć w kolejny zbieg okoliczności i byłem gotów założyć się o własną rękę, że ktoś obserwujący moje życie z boku, świetnie bawi się moim kosztem. Zacisnąłem zęby; przed oczami stanęło mi ostatnie spotkanie z Maisie. Tak wyraźne, że na kilka sekund przeniosłem się ponownie do chłodnej i ciemnej Kwatery Głównej, prawie gubiąc po drodze następne słowa Previi. Otrząsnąłem się dopiero kiedy zamilkła, oczekując od nas decyzji.
Opuściłem ręce, w geście bliskim kapitulacji, na twarzy zachowując jednak obojętny wyraz - a przynajmniej starałem się to zrobić. Przeniosłem spojrzenie na Amandę, wyganiając z myśli ostatnie mgliste wizje i brutalnie zmuszając się do ściągnięcia umysłu na ziemię. Gdyby to zależało ode mnie, wybrałbym opcję drugą - ale nie zależało. Nawet jeśli pytanie zostało skierowane do mnie, to przecież nie o moje życie toczyła się ta wojna.
- Gautier jest dorosła - powiedziałem powoli, przesuwając wzrok z powrotem na Benner. - Więc chyba jest w stanie sama zdecydować. Amando? - rzuciłem, starając nie pokazać po sobie, jaką ulgę przyniósł mi fakt, że żadne z podanych rozwiązań - przynajmniej pozornie - nie groziło natychmiastową śmiercią trybutki. Oraz jak bardzo cieszyłem się z tego, że mogłem zrzucić część odpowiedzialności na kogoś innego. - Aha, i jeszcze byłbym wdzięczny, gdybyś łaskawie przestała mierzyć do mojej zawodniczki. I tak na nikim nie robi to wrażenia - dodałem, zanim zdążyłem ugryźć się w język. Powstrzymanie znaczącego uśmiechu też znajdowało się daleko poza możliwościami mojej silnej woli.
Powrót do góry Go down
the civilian
Gerard Ginsberg
Gerard Ginsberg
https://panem.forumpl.net/t1912-gerard-ginsberg#24485
https://panem.forumpl.net/t1854-ginsberga#23978
https://panem.forumpl.net/t1853-gerard-ginsberg#23974
https://panem.forumpl.net/t1864-notatki-z-literatury-i-nie-tylko#24244
https://panem.forumpl.net/t1863-ginsberg#24243
https://panem.forumpl.net/t1916-gerard-i-maisie-ginsberg
Wiek : 51 lat
Zawód : naczelnik więzienia, Betonstahlbieger
Przy sobie : leki przeciwbólowe, medalik z małą ampułką cyjanku w środku. stała przepustka, telefon komórkowy, paczka papierosów, broń palna.
Znaki szczególne : praktycznie zawsze nosi skórzane rękawiczki i wojskowe buty, nie rozstaje się z cygarami

Izolatka Empty
PisanieTemat: Re: Izolatka   Izolatka EmptyNie Sie 24, 2014 10:08 pm

Kiedy inni zatracali religie, gusła i magię na rzecz ponurej rzeczywistości, która fundowała im Igrzyska (a raczej była to święta Trójca wyznawców Coin), Gerard Ginsberg należał do zdecydowanej mniejszości, która wierzyła w zbawczą i prawdziwą moc rytuału, którego był uczestnikiem we wczesnej fazie dorastania.
To właśnie on przyniósł mu – oprócz miłości do matki, rzecz jasna – również coś w rodzaju magicznej ochrony, która sprawiała, że zawsze Los wychodził naprzeciw jego oczekiwaniom. Sprawiało to, że był nieco rozbałamucony życiem (delikatnie mówiąc), bo przeżył całe pięćdziesiąt jeden lat w harmonii ze światem, na tyle, że każde nowe wyzwanie traktował jak olśniewającą przygodę.
Tak też było i tym razem, kiedy był świadkiem zamachu na Catrice i mógł okazać się bohaterem w lśniącej zbroi, który ratuje życie i dodatkowo unieruchamia trybulkę. Całkiem niezłe osiągnięcie dla Ginsberga, który pozostawiał za sobą woń rozkładu, krew na posadzce i pragnienie zimnej zemsty, która nigdy nie dochodziła do skutku. Być może dlatego czuł się tak rozkosznie połechtanym przez Los, kiedy kończył przesłuchiwanie Mathiasa – doprawdy spodziewał się czegoś ciekawego niż widok zakrwawionego ćpuna na posadzce – i mógł nareszcie powracać do domu, w którym czekała na niego nieprzytomna córka. Nikt i nic nie powinno go odwieść od uroczego wieczoru, który zamierzał spędzić w jej towarzystwie…
Nikt oprócz jej brata, który od dawien dawna znajdował się na celowniku Gerarda. Nudził się coraz częściej i to sprawiało, że znowu zaczynał tęsknić za kapitolińskimi polowaniami, które urządzało towarzystwo na jesień. Nie chodziło wtedy o pochwycenie zwierzęcia, sam młody dziedzic rodu Ginsbergów nie przepadał nigdy za dziczyzną i uważał, że to barbarzyństwo szukać smaku wśród własnych ofiar; to była tylko zabawa, która polegała na wytropieniu interesującego okazu i osaczaniu go wolno. Liczył się każdy ruch, precyzja była źródłem sukcesu, którym był dla niego strach w oczach zwierzęcia bądź… człowieka, bo kiedy zgasły światła, młodzi hedoniści i dandysi rozpoczynali zupełnie inne łowy.
Mógłby udawać, że o tym zapomniał; że każde niehumanitarne zachowanie wymazał ze swojej pamięci – przecież był obecnie stróżem prawa – ale było dokładnie na odwrót, Gerard rozkoszował się tym, co działo się przed trzydziestoma laty i karmił się podobnymi uczuciami, kiedy dowiadywał się coraz więcej o Randallu, który zapewne w innych okolicznościach mógłby zostać jego przyjacielem.
Łączyło ich przecież tak szalenie dużo – znał każdą nić, nawet tę najlichszą, która spajała ich ze sobą – i potrafił przeciąć to wszystko za jednym zamachem, ale doskonale zdawał sobie sprawę, że wówczas pozbędzie się zbyt łatwo frajdy z polowania, która obecnie napędzała jego ciało do działania.
Właśnie ona sprawiała, że obiecał swojej córce, że jej brat pozostanie bezpieczny. Nawet nie chodziło o to, że Maisie była w ciąży i uraz psychiczny mógłby zagrozić zdrowiu jej dziecka, a więc potomka Ginsberga. Nie miało znaczenia też to, że odczuwał lekki niesmak, kiedy zdał sobie sprawę, że każda z kobiet Malcolma znajdowała ukojenie (eufemizm!) w jego ramionach. Chodziło tylko i wyłącznie o to, że tylko odpowiednie przygotowanie do zastawiania sideł na ofierze miało zagwarantować powodzenie. Pewnie dlatego tak długo ociągał się z wizytą w apartamencie mentorów. Czekał na odpowiednią chwilę i miał się doczekać, więc z przyjemnością przyjął zdumiewający zbieg okoliczności, który sprawił, że mógł stanąć oko w oko z kimś, kto zapewne nienawidziłby go najbardziej na świecie.
Gdyby tylko znał prawdę. To jedno zdanie zaklinało całą rzeczywistość, obecnie ujętą w onirycznym świecie Maisie, której przyszło spoczywać w pokoju. Zamkniętym na klucz od zewnątrz, naprawdę powziął wszelkie środki ostrożności, by nie dopuścić do sytuacji, która miała miejsce niedawno. Z tego też powodu mógł bezkarnie zostawać na dłużej, sycąc się zapachem szpitala, który niegdyś napawał go obrzydzeniem – masa zarazków i brakiem niezależności – a obecnie sprawiał, że przechodziły go dreszcze czystego podniecenia. Zawsze tak czuł się, kiedy jednocześnie wykonywał swój obowiązek (czyn Amandy był przecież karalny i zapewne Coin pragnęła dowiedzieć się więcej od swojego zaufanego zięcia) i jednocześnie załatwiał swoje prywatne porachunki w świetle końca dni, który odznaczył się nagłą ulewą.
Tym razem nie zamierzał zmoknąć, uderzając wojskowymi butami – ach, na podeszwach nadal można było odnaleźć krew i fragmenty DNA Amandy – o parkiet w równym rytmie, jakby był żołnierzem w służbie jej królewskiej mości, a nie naczelnikiem więzienia, przed którym rytmicznie pochylały się wszystkie głowy. Ze strachem, zbyt dobrze znał tych wszystkich mieszkańców Dzielnicy Rebeliantów, by wierzyć, że są wdzięczni swojej prezydent za kolejne Igrzyska. Knuli spiski, bawili się wyśmienicie jako konspiratorzy i mało brakowałoby, a Gerard poczułby coś w rodzaju nostalgii za dawnymi czasami Trzynastki.
Wówczas wszystko wydawało się prostsze i takie ataki jak ten dzisiejszy nie miały racji bytu. Pewnie dlatego do tej sprawy została wezwana Previa, która majaczyła się w jego umyśle na czerwono. Jak ulubiony kolor jego blizny na jej ciele, kiedy raz po raz zatracał się w dziwnej chorobie, którą nie odważył nazwać się fascynacją czy też odurzeniem. To była tylko perfidna gra zmysłów, która osaczyła go na tyle dotkliwie, że jego syn stał się przeszłością.
Niesamowite, że równie szybko ta kobieta miała dołączyć do jego grona, choć wybrał bardziej humanitarne metody. Zapomnienie, które powinno dostarczyć mu przynajmniej śladowych wyrzutów sumienia, kiedy wchodził do izolatki w rękawiczkach i w długim płaszczu, żeby dołączyć do grona rozmawiających tam osób i napotykał oprócz tej wariatki (na którą nie zamierzał zwracać uwagi) w końcu wzrok Malcolma, który sprawiał, że uśmiechał się szeroko.
A może to właśnie Previa – widziana po półrocznej absencji doskonałej w jej życiu – która trzymała na muszce Amandę i zapewne posiłkowała się mało cywilizowanymi metodami postępowania? Nie zamierzał roztrząsać tego wcale, po prostu trafił tu w samą porę, nie dając się omamić atmosferze pełnej napięcia.
Zwrócił się bezpośrednio do Malcolma, bo i on stanowił główny obiekt jego fascynacji przez śladowe połączenie z miłością jego życia.
- Wreszcie się spotykamy, panie Randall – zauważył pogodnie, zupełnie jakby nie przerżnął mu matki, siostry, córki… i kochanki (w przyszłości) i jakby nie znajdował się właśnie w pokoju dziewczyny, która zapewne nie darzyła go sympatią wraz ze swoją wybranką za czasów Rebelii. – Zostałem wezwany tutaj w celu przesłuchania świadka. Previa, jak dobrze cię widzieć – dokończył swoje wejście smoka, opierając się o drzwi i obserwując pistolet w rękach Strażniczki Pokoju.
Chyba tylko on zdawał sobie sprawę, że kobieta ma nierówno pod sufitem i to jest nawet podniecające. O ile jest się również samobójcą, ale przecież Malcolm nie musiał szukać sposobów na śmierć – już ją znalazł – kiedy w oczy patrzył mu jego ulubiony kat Kapitolu.
Powrót do góry Go down
the victim
Amanda Gautier
Amanda Gautier
https://panem.forumpl.net/t2388-amanda-gautier
https://panem.forumpl.net/t2407-kroliczki-amandy#34290
https://panem.forumpl.net/t2406-amanda-gautier#34284
https://panem.forumpl.net/t2807-dee-di#43183
Wiek : 20
Zawód : słodki nożownik
Przy sobie : plecak, jodyna, noże do rzucania, latarka, paczka z jedzeniem
Obrażenia : poszerzony uśmiech, epicki nóż między żebrami

Izolatka Empty
PisanieTemat: Re: Izolatka   Izolatka EmptyNie Sie 24, 2014 10:41 pm

Usłyszała szczęk broni, a w jej głowie rozległ się nagle dziki charkot. Wiedziała, co to oznacza, mimo że magazynek opuścił swe miejsce. Nie znała się na broni, ale ten odruch skojarzył jej się od razu z filmami, które miała okazję obejrzeć. Broń załadowana i wycelowana w jej twarz, jej piękną i nieskazitelną twarz, której wcale nie oblało przerażenie. Nawet nie drgnęła, a jedynie zaciekawiła się jeszcze bardziej postawą kobiety.
W przeciwieństwie do tej Tudor, którą miała okazję zaatakować, ta nie była amatorką. Kontrolowała sytuację, wiedziała, co robi i to, co robiła, nie miało jej przynieść noża w boku. Stała pewnie, celując broń w jej oblicze, gotowa strzelić i nie robiąca tego. Mogła strzelić, chciała strzelić i czekała. Jak puma, która ma swą ofiarę na oku. Bezbronną ofiarę, której życia była właśnie panem. Miała zadecydować, czy ta dziś przeżyje, czy też skończy w jej żołądku. I słowa, które wypłynęły z jej ust: wypadki się zdarzają. Smakowały Amandzie słodko i kusząco. Czuła nawet wzbierającą się w niej fascynację, poprzez zaistniałą sytuację, mimo że to właśnie jej osoba mogła zaraz przestać być osobą, a trupem, którego oznaczono by numerkiem.
Słuchała nadal rozmowy Malcolma z kobietą. Nie znała jej, jednakże Malcolm chyba świetnie ją znał. A może jedynie miała takie błędne wrażenie? Nie było to istotne, ale fascynacja i odwaga, która rosła w niej, gdy jej życie wisiało na włosku, już tak. Zapominała o rozsądku, ból już dawno zepchnęła na drugi bok, a to samo głód. Widziała kobietę, której wzrok krążył od niej do jej mentora i z powrotem oraz lufę, która się do niej szczerzyła. Mówiła jej, by podeszła i pokazała swą odwagę. Puma chciała pokazać kobiecie, że się nie boi. Nie bała się i była oczarowana postawą Strażniczki, która właśnie stawała się jej autorytetem. Zwłaszcza po tych trzech wyjściach, które wypadły jej z ust wprost do Malcolma... Malcolm odbił piłeczkę i zwalił odpowiedź na Amandę. Na nią. Miała zadecydować o swoim losie. Nie miała wyboru. Już dawno podjęła decyzję. Chciała ćwiczyć, by mieć szansę...
...a ćwiczenia indywidualne z osobą jak najbardziej kompetentną... Oczywiście, że tak! Trzy raz tak! Miała okazję się przekonać, że trenerzy, a przynajmniej na razie jedna z trenerek, nie pokazała zbyt wiele profesjonalizmu. Co innego ta kobieta, od której ziało przewagą. Amanda pragnęła stać się taką jak ona i pewnie miała się do tego zbliżyć poprzez, zapewne bardzo ciężkie i  pewnie też tyraniczne, ćwiczenia z tą Strażniczką. Właśnie tego potrzebowała. Systematyczności, prędkiej nauki, a więc też przyciśnięcia, którego sama nie mogła sobie zapewnić tak, jak mogła jej to zapewnić ta kobieta. Szansa. Szanse Mandy mogły wzrosnąć i to dzięki atakowi na głupią trenerkę. Może to dobrze, że jej nie zabiła... Wtedy pewnie „kara” byłaby mniej korzystna dla Amandy.
Wiedziała, że kobieta ma głowę na karku. Widziała to w jej oczach. I też szaleństwo, które popchnęło ją ku temu, by podnieść na nią broń. Cudowna muzyka płynęła między nią a bronią i między bronią a Amandą. Kusiła, by Gautier zrobiła to, co tak bardzo pragnęła, do czego zachęcały ją te dreszcze, które czuła w opuszkach palców i w kręgosłupie. Puma podnosiła zadowolona swój zad, chcąc pokazać, że istnieje, że tu w niej siedzi i że nie jest głupia, a odważna. I że chce być silna tak bardzo, jak... Ona! Autorytet. Puma numer jeden, która rządziła w tym pokoju, która emanowała pewnością, szaleństwem i precyzyjnością. Wiedziała, kiedy i gdzie strzelić.
Amanda zrobiła krok w przód, patrząc prosto na pumę, która w tej chwili rządziła. Nie przejmowała się bronią, która nadal wycelowana była w jej czółko. Choć właśnie o nią w tym wszystkim chodziło, to właśnie ona popchnęła ją ku temu, by to zrobić, by zrobić ten odważny krok i powiedzieć:
- Treningi. Z panią. – Tylko dwa słowa. Żadnego słowotoku, żadnych zbędnych słów. Jedynie kontakt wzrokowy i spokojna postawa Amandy. Drapieżnik spotkał silnego drapieżnika, którego chciał czcić. Mandy mogła być jej maskotką, mogła być jej przynieś-i-podaj, ale chciała ćwiczyć z tą kobietą. Wygrana na loterii. Mogło być ciężko, ale miała się nauczyć więcej niż sama. Ciężka praca przynosiła większe efekty. I miała mieć całą salę dla siebie.
- To dla mnie zaszczyt – dodała, uśmiechając się szeroko. W swoich członkach zaczynała odczuwać wzbierające się podniecenie. Najchętniej zaczęłaby treningi już teraz, w tej chwili, ale...
Nowy przybysz. Obróciła swą twarz, tracąc z pola widzenia broń i puma w jej sercu zawarczała po raz drugi. Tym razem groźny i ostrzegawczy. Jej mięśnie się spięły, skopany brzuch przypomniał jej o swoim bólu. Znała jego twarz. Uderzył ją, potem bił Mathiasa.  Jej przyjaciela. Był wrogiem, który przywiał tu swe macki, by jej zaszkodzić, by przeszkodzić Malcolmowi i jej treningom. Czyżby to był ten Ginsberg, o którym wspomniano? Czy to właśnie ten człowiek, do którego trafił jej przyjaciel?
Miała ochotę atakować. Rzucić się, wydłubać oczy, zabić. Chciała dusić, by te oczka straciły życie, mimo to stała. Nie chciała tracić szansy na treningi, a wszelki objaw agresji mogły wszystko zaprzepaścić. Previa... Previa mogłaby wtedy pociągnąć za spust, a wtedy jej oczy, przed areną, straciłby swój blask. Tabitha, Delilah, Malcolm... Lista ludzi, których nie mogła zawieść. Dlatego stała, zaciskając niewielkie dłonie w pięści. Wróciła wzrokiem do Previi i starała się wydrzeć z łapsk swych myśli obraz tego człowieka. Falujące maki, które widziała przed oczami, jej nie pomagały. Kołysały się na wietrze, szeleszcząc liśćmi i zwiastując jej koniec. Nie mogła drgnąć... Wieża. Łóżko. Firanki. Spała. Spała i nie chciała zabijać. Czy to pamiętała? Spokój i gorące powietrze... Maki były przeszłością. Musiały nią być.
Powrót do góry Go down
the leader
Previa Benner
Previa Benner
https://panem.forumpl.net/t2631-previa-benner
https://panem.forumpl.net/t3117-previa
https://panem.forumpl.net/t3118-previa-benner
https://panem.forumpl.net/t3119-dysonans-poznawczy
https://panem.forumpl.net/t3146-previa
https://panem.forumpl.net/t3126-previa-benner
Wiek : 30 lat
Zawód : Strażnik Pokoju || pani oficer
Przy sobie : broń palna, magazynek z piętnastoma nabojami, w pełni skompletowany mundur żołnierza, telefon, paczka papierosów, zapalniczka, nóż ceramiczny, krótkofalówka, antybiotyk (3 tabletki)
Znaki szczególne : blizny na dłoniach, szaleństwo w oczach, dziura zamiast serca
Obrażenia : ogólne osłabienie (boli mnie głowa i nie mogę spać ♫)

Izolatka Empty
PisanieTemat: Re: Izolatka   Izolatka EmptyPon Sie 25, 2014 1:06 pm

Obywatele Jedenastego Dystryktu uważają, że w snach przemawiają do nas bogowie.  Albo demony. Jeśli dobrze się wsłuchasz, rozróżnisz, czy woła do ciebie dobro, czy zło.
Ja każdej nocy słucham krótkiego, suchego klekotu i czuję wyłącznie nasilający się smród palonego mięsa.
To dlatego, że bóg, który do mnie mówi, nie jest prawdziwy.
Broń nie należy do sfery nadprzyrodzonej, nie staje się żadnym przewodnikiem po zaświatach. Niektórzy wierzą, że mieszka w niej dusza, wojowniczy duch, fetysz. Ale to wszystko gówno prawda. Karabin automatyczny nie ma nic wspólnego z fetyszem. Jest wielkim przełomem, krokiem ewolucji, cywilizacyjnym postępem lepszym niż pieprzona rewolucja neolityczna.
Ale nie bogiem.
Każdej nocy leżę w głębi snu, spocona, zszargana, przerażona, i kompletnie nic nie mogę zrobić. Kiedy już zdam sobie z tego sprawę, nadchodzi zimno. Zimno malarii. Jak we wszystkich tych debilnych reklamach z lodowcami w tle. Z lodówkami skutymi lodem i laskami w bikini, których miodowa skóra pokrywa się w mgnieniu oka srebrną mgiełką szronu. Sarnie oczy zachodzą szklanymi łzami, a na rzęsach skrzą się diamenty. Blade jak sopel usta rozchylają się kusząco.
Poczuj ekstraodlotowy chłód supergumy z arktycznym mrozem w środku.
I śnieżny całus spływający z dłoni. Pocałunek Królewny Śnieżki.
Kostnieję w jednej chwili, do spółki z zachwyconym kolesiem z ekranu, który ma już gębę pełną świeżości, ale daleko mi do ożywczego szczęścia.
Zamarzam.
Podobno ludzkie ciało w siedemdziesięciu procentach składa się z wody. A we mnie ta woda każdej nocy ścina się na srebrzyście lodowy kamień.
Zamarzam.
Codziennie zamieniam się w sorbet o smaku krwi. Nie mam za dużo czasu, żeby o tym myśleć, bo zaraz przychodzą dreszcze. Trzęsę się jak epileptyk, a serce i reszta podrobów podrygują we mnie w zupełnie innym, własnym rytmie.
Zamarzam.
Królowa od gumy do żucia patrzy na mnie z głębin kosmicznej otchłani zera absolutnego. Ale ja wiem, co nastąpi, i pocę się strachem, oddycham paniką. Jestem podrygującym z zimna i przerażenia krwistym sorbetem, bo każdej nocy wewnętrznie zamarzam i nic nie jest w stanie mnie ogrzać. Nawet wściekłość. Nawet niezdrowa ekstaza wywoływana śmiercią.
Gdybym tylko potrafiła coś z tym zrobić - zapewne cieszyłabym się jak mieszkanka Siódemki, która nagle znalazła na drodze porzucony garnek. Tyle, że ta operacja wymagałaby pogrzebania setek demonów tkwiących w moim umyśle.
Demonów, które lubię niemal tak, jak własną śledzionę.
- Wytłumaczenie… - kiwam głową lekko, jak plastikowy piesek w samochodach. Piesek podrygujący na wybojach bezwiednie łebkiem. Góra-dół, góra-dół. Oczywiście, że znalazłoby się wytłumaczenie dla czynów Gautier.
Zaraz wtrąciłby się pan doktor od chorych czerepów i podpisał trybutce żółte papierki.
Tyle, że ja nie mam zamiaru pozwolić na usprawiedliwianie dziewuchy. To, czego się dopuściła, nie ujdzie jej na sucho.
Już ja o to zadbam.
Być może powinnam zakończyć sprawę tutaj, w izolatce, na oczach Malcolma, winą obarczając wypadek. Góra by się popiekliła, powściekała, dyscyplinarnie zawiesiła mnie w wykonywaniu obowiązków na tydzień, może dwa - ale to wszystko. Gautier przez ten czas już dawno zdążyłaby nadgnić w trumience.
Życie Amandzie tak naprawdę uratowała wyłącznie myśl, że kulka między oczy byłaby jednak zbyt delikatnym rozwiązaniem. Zbyt… banalnym. A przecież ja nie mogę być banalna.
Dlatego uśmiechnęłam się lekko, obserwując ostrożność, z jaką Randall stara się osłonić trybutkę własnym ciałem. Podsuwając mi - wygłodniałej - kawałki własnego mięsa, zachowuje się, jakbym była lisem, którego trzeba oswoić. Przesuwa, minimalnie, nieznacznie, ostrożnie, szurając podeszwami o podłogę. Bliżej. Bliżej, niby do węża.
Tak, właśnie tak to wygląda. Jak do grzechotnika. Podchodzi jak do grzechotnika, nawet nie zdając sobie sprawy z tego, że zagrożenie już minęło. Ustąpiło spokojnemu chłodowi, analityczności, poczuciu dziecinnej zabawy.
Bo zabawa była idealnym określeniem dla teatru, którego świadkiem nagle się stałam - oto heroizm Randalla sugerującego, bym opuściła broń, nagle pali na panewce, bo ta dziewczyna, ten słodki aniołek, wymija swojego mentora i podchodzi tuż pod wycelowaną broń, niemal stykając się czołem z ziejącą mrokiem lufą pistoletu.
Pstryk.
Wystarczy, że nacisnę spust.
Wystarczy, że pomyślę o naciśnięciu spustu, by móc wyobrazić sobie, co zaszłoby tuż po tym. Byłoby mnóstwo pretensji, trzaskanie drzwiami, szlochy i krzyki. Tak, szlochy i krzyki zdarzyłyby się na pewno.
Szlochy i krzyki”. Dziś w kinie nocnym.
Nagle rozbryzgujący się na ścianach mózg dziewczyny byłby po prostu jak stary film. Jak klisza z przeszłości.
- Na Twojej zawodniczce wyraźnie zrobiło.
Uśmiech, kolejny podczas tego spotkania - tym razem bardziej kpiący, bardziej realny… i skierowany do Malcolma, w którego oczach widziałam niemą prośbę zaadresowaną do trybutki. Jakby mówił: nie wybieraj trzeciej opcji, mała.
Nie wybieraj trzeciej opcji.
Ale wybrała, nieświadomie podpisując na siebie wyrok.
- Rozsądnie, aniołku.
Może mi się wydawało… a może rzeczywiście tak było - ostatnie słowa wypowiedziałam niemal czułym tonem, zarezerwowanym wyłącznie dla Maxa. Broń opadła nieznacznie w dół, gotowa najwyraźniej zniknąć całkowicie z pola widzenia, lecz wtedy do izolatki wtargnął kolejny aktor tej szopki, jak malowniczo określił spotkanie Randall.
Wystarczyło jednak zerknięcie w stronę drzwi, bym się przekonała, kto nas odwiedził.
Dobre lekarstwo często ma gorzki smak, no nie? Gerard okazał się naprawdę dobrym lekarstwem. Gorzkim jak jej aloesowy płyn do włosów. Mój ratunek dla tonącego. Antidotum na jad buzującego w ciele zimna. Poznałam go, kiedy byłam właściwie wrakiem człowieka. Wypaloną, dymiącą skorupą z kości i wspomnień.
Ale jemu wystarczyło. W zupełności wystarczyło.
Tyle, że później o mnie zapomniał. Porzucił, jak zapomniane w lodówce warzywo.
Zastrzelę Cię, skurwysynu.
- Nie mogę powiedzieć tego samego, Gerardzie.
Cichy klekot wsuwanego na swoje miejsce magazynka. Później drugi, nieco głośniejszy szczęk przeskakującego zamka zabezpieczającego broń.
Gęstniejące powietrze, owijające głowę, naciskające na zmysły. Trzaskający w ciele lód. Niedobrze. Bardzo źle, że tak napiera na bombę wewnątrz. Jeśli natychmiast nie przestanie, ładunek eksploduje.
Wiem o tym, jestem pewna.
- Odrobiłam swoje zadanie, więc… zostawię was samych.
Broń grzecznie zniknęła w kaburze, wraz z wyraźnym poczuciem nieustającego zagrożenia strzałem.
Sorry, powiada puszka mózgowa i ustępuje jak zgnieciona babeczka. Zapalnik aktywuje ładunek. Wielkie bum, a potem zrobi się ciemno.
- Do zobaczenia na treningu, Gautier.
Bez słowa mijam Randalla, w jeszcze głębszej ciszy przechodzę obok Ginsberga, nawet nie czekając, aż łaskawie odsunie się od drzwi - po prostu szarpię za klamkę i otwieram je z głuchym łoskotem.
Przepraszam, kochanie, ale właśnie przepaliłam sobie bezpieczniki.

/zt
Powrót do góry Go down
Malcolm Randall
Malcolm Randall
https://panem.forumpl.net/t1898-malcolm-randall
https://panem.forumpl.net/t1374-malcolm
https://panem.forumpl.net/t1373-malcolm-randall
https://panem.forumpl.net/t1796-malcolm
Wiek : 39 lat
Zawód : bezrobotny, dowódca Kolczatki
Przy sobie : paczka papierosów, zapalniczka, scyzoryk wielofunkcyjny, dowód tożsamości, broń palna, pozwolenie na posiadanie broni

Izolatka Empty
PisanieTemat: Re: Izolatka   Izolatka EmptyPon Sie 25, 2014 2:48 pm

Odkąd tylko spotkałem Amandę po raz pierwszy, zastanawiałem się, czy była naiwnie odważna, wyrafinowana i podstępna, czy zwyczajnie szalona - i nie potrafiłem znaleźć odpowiedzi. Podejrzewałem, że prawda musiała leżeć albo gdzieś pośrodku, albo całkowicie poza zasięgiem mojego pojmowania, a kiedy dziewczyna wyminęła mnie, prawie przykładając gładkie czoło do skierowanej w jej stronę lufy, tylko utwierdziłem się w tym przekonaniu.
Zamilkłem, z dziwnym zafascynowaniem wpatrując się w kontrast między chłodną czernią metalu i jasną skórą, nieco nieprzytomnie wyłapując odpowiedź dziewczyny, która - co mnie specjalnie nie zaskoczyło - wybrała opcję trzecią. Wyrafinowanie, odwaga, czy szaleństwo? Wciąż nie wiedziałem. Wbiłem spojrzenie w jasną skroń blondynki, jakbym chciał przewiercić ją na wylot i sprawdzić, co kryło się w środku. Bez sensu; ludzki wzrok nie miał takich zdolności, miał je za to kilkumilimetrowy fragment metalu - wystarczyło nacisnąć spust. Niebywałe; potrafiłem prawie zrozumieć, dlaczego niektórzy czerpali taką przyjemność z zabijania.
- Świetnie - powiedziałem, podsumowując wynik pertraktacji, ale wstrzymując się jeszcze z westchnieniem ulgi. Odwróciłem się w stronę Previi. - Mam nadzieję, że zaczniecie niezwłocznie. A ja... osobiście dopilnuję, żeby nie doszło do jakiegokolwiek nadużycia uprawnień - dodałem z naciskiem. Nie miałem zamiaru zostawić trybutki na pastwę Strażniczki - nie, kiedy znałem doskonale jej różne... zamiłowania. Byłem gotów nadzorować każdy trening od początku do końca, nawet jeśli wiązałoby się to z nieludzkimi godzinami pracy, i nawet jeśli Amanda nie miała żadnych szans na wygraną. A może miała?
Znów spojrzałem na jej elfią twarz, po raz pierwszy od losowania dopuszczając do siebie tę myśl. Z całą pewnością nie była ani najlepiej wyszkoloną, ani najbardziej charyzmatyczną zawodniczką spośród całej dwudziestki czwórki i wątpiłem, by którykolwiek z pozostałych trybutów traktował ją jako poważne zagrożenie. Ale może właśnie w tym tkwiła jej siła? W końcu ja również, kiedy trafiałem na Arenę, nie miałem ani jednego, ani drugiego.
Byłem ciekaw, czy zdawała sobie sprawę, że nawet jeśli zwycięży, to tak naprawdę nigdy nie będzie jej dane opuścić Areny. Żadnemu z nas się to nie udało; ani ostatni armatni wystrzał, ani rozentuzjazmowany głos Caesara Flickermana, ani seria wywiadów i Tournee Zwycięzców, nie były w stanie stworzyć iluzji wolności na tyle realistycznej, żebym był skłonny w nią uwierzyć. Ci, którym się wydawało, że ich Głodowe Igrzyska dobiegły końca, albo oszukiwali samych siebie, albo przynajmniej starali się to robić. Ja też przez jakiś czas żyłem w tej mydlanej bańce, otumaniony kolorowymi światłami i litrami drogiego alkoholu; dzisiaj jednak już wiedziałem.
Igrzysk nie można było wygrać.
Można było je jedynie przetrwać.
A wychodząc z nich z życiem, robiło się tylko kolejny krok ku następnemu etapowi, rozgrywającemu się na eleganckich salonach lub w Ośrodku Szkoleniowym, który nigdy tak naprawdę się nie kończył. Nieistotne, jak bardzo byłeś przekonany o swoim zwycięstwie - właściwie im bardziej, tym gorzej - zawsze Los szykował dla ciebie kolejną niespodziankę.
Jak na przykład otwierające się drzwi do izolatki. Wreszcie się spotykamy, panie Randall.
Odwróciłem gwałtownie głowę, odnajdując spojrzeniem twarz przybysza. Za szybko; kark przeszył mi ostry ból, kiedy zbyt nerwowo szarpnąłem szyją, nie miałem jednak czasu nawet się skrzywić. Serce zabiło mi mocniej, raz i drugi, bo oto mózgowi udało się przyporządkować otrzymany obraz do odpowiedniego imienia i nazwiska, a te z kolei do wydarzeń ostatnich dni, w które wciąż trudno było mi uwierzyć. Gerard Ginsberg we własnej osobie. Przybrany ojciec Maisie, naczelny kat Kapitolu, władca więziennego pałacu, który nie tylko odebrał mi siostrę, ale zapewne za chwilę będzie próbował to samo zrobić z moją trybutką.
Uśmiechnąłem się fałszywie. Pozory przede wszystkim.
- Witam, panie Ginsberg - powiedziałem oficjalnie, odpowiadając na jego słowa, ale moje myśli znajdowały się daleko poza niewielką izolatką. Wiedział, czy nie wiedział? Jak dużo powiedziała mu Maisie? Po raz drugi w ciągu kilku minut pożałowałem, że nie potrafię czytać w myślach. Gdzieś w oddali trzasnęły drzwi i dopiero wtedy zorientowałem się, że Previa wyszła. Dziwne; powinienem poczuć ulgę, ale już chyba nie było na nią miejsca. Wiedział, czy nie wiedział? - Przez kogo został pan wezwany? - zapytałem, ponownie zaplatając ręce na klatce piersiowej. Miałem serdecznie dość zarówno tego pomieszczenia, jak i całego zamieszania, które powoli ze zwyczajnego incydentu zaczynało zamieniać się w absurd, w dodatku z cieniami przeszłości w tle. Dowcipny Los nadal kontynuował zabawę w sadystycznego chochlika, nie przejmując się kompletnie faktem, że został zdemaskowany. Czy w całym Kapitolu naprawdę nie było ludzi, których mógłbym potraktować z całkowitą obojętnością?
Zmierzyłem Ginsberga wzrokiem, starając się odczytać coś z wyrazu jego twarzy. Podejrzewałem, że właśnie skończył zabawiać się z chłopakiem z nagrania, ale najwidoczniej to mu nie wystarczyło, skoro przyszedł tutaj. Niedoczekanie. Odchrząknąłem.
- Doceniam fatygę, ale nie wydaje mi się, żeby przesłuchanie było konieczne - powiedziałem, prawie przyjaźnie. Podobnego tonu zapewne użyłbym do wyartykułowania zdania spierdalaj z powrotem do swojego cuchnącego więzienia, jednak uznałem, że grzeczność przede wszystkim. - Cała sytuacja doskonale uwieczniła się na nagraniu, nie wiem, czy pan widział. Natomiast w kwestii konsekwencji popełnionego przez Amandę czynu doszliśmy już do porozumienia z podoficer Benner. Jestem przekonany, że żadne przesłuchanie nie ma szans rzucić świeżego światła na sprawę, która właściwie jest już... zamknięta - podkreśliłem, mimowolnie zastanawiając się, czy lekarze skończyli już zszywać Catrice i czy faktycznie użycie przeze mnie tego określenia było zasadne.
Posłałem Ginsbergowi kolejny fałszywy uśmiech, razem zresztą z naglącym spojrzeniem o jasnym przesłaniu. Chciałem, żeby zniknął stąd jak najszybciej; nie tylko dlatego, że wyjaśnienie incydentu zaczęło się irytująco przeciągać, ale też dlatego, że nienawidziłem być zaskakiwany w ten sposób. Sam miałem zamiar spotkać się z przybranym ojcem Maisie prędzej czy później, jednak chciałem zrobić to na własnych warunkach - nie w sytuacji, kiedy ze względu na dodatkowe okoliczności zostałem zepchnięty do pozycji defensywnej.
Powrót do góry Go down
the civilian
Gerard Ginsberg
Gerard Ginsberg
https://panem.forumpl.net/t1912-gerard-ginsberg#24485
https://panem.forumpl.net/t1854-ginsberga#23978
https://panem.forumpl.net/t1853-gerard-ginsberg#23974
https://panem.forumpl.net/t1864-notatki-z-literatury-i-nie-tylko#24244
https://panem.forumpl.net/t1863-ginsberg#24243
https://panem.forumpl.net/t1916-gerard-i-maisie-ginsberg
Wiek : 51 lat
Zawód : naczelnik więzienia, Betonstahlbieger
Przy sobie : leki przeciwbólowe, medalik z małą ampułką cyjanku w środku. stała przepustka, telefon komórkowy, paczka papierosów, broń palna.
Znaki szczególne : praktycznie zawsze nosi skórzane rękawiczki i wojskowe buty, nie rozstaje się z cygarami

Izolatka Empty
PisanieTemat: Re: Izolatka   Izolatka EmptyPon Sie 25, 2014 6:05 pm

Nie interesowała go Amanda. Catrice mogła pisać do niego swoje histeryczne wiadomości, w których dominowała zwykłe dziewczęca chęć odwetu – nie mógł mieć do niej pretensji, w końcu miała te swoje dziewiętnaście lat – i Mathias mógłby oferować mu swoje seksualne usługi za półdarmo, ale Ginsberg nie przyszedł tu po to, by przesłuchiwać trupa. Zapewne torturowanie skazanej na śmierć mogłoby zapewnić mu jakąś dozę ekstazy, ale był zbyt pragmatyczny, by marnować swoje umiejętności i talenty na byle kogo, a tak właśnie przedstawiała mu się ta trybutka.
Mogła nawet ranić nożem samą Almę Coin – wówczas zapewne bez mrugnięcia powieką wydałby na nią wyrok śmierci, ale to nie sprawiłoby, że stałaby się interesująca. Trzeba było być naprawdę kimś więcej niż byle wariatką z gromadą dzieci (tak, czytał akta wszystkich trybutów), by wzbudzić w nim minimalne zainteresowanie i chęć poznania tej osoby bliżej. Gautier natomiast przedstawiała się mu jako nieszkodliwa i obarczona chęcią zwrócenia na siebie uwagi, co jak widać na załączonym obrazku, udawało się jej osiągnąć. Być może dlatego szedł zwyczajnie pod prąd, nie dając się wciągnąć w laudacje na temat rzeczonej dziewczyny, którą za kilka wyplują zmiechy.
Jeśli nie one – w sumie żałowałby biednych zwierzątek – to zrobią to żądni jej krwi trybuci, na to mógł postawić wszystkie zakłady i zamierzał faktycznie sponsorować śmiałka, który odważy się wbić jej nóż w trzewia (byle zardzewiały) i przekręcać nim tak długo, aż posoka zacznie cuchnąć na pełnym słońcu.
Właściwie miał już jednego kandydata i choć zostawił go w saunie, to wierzył bardzo gorąco, że weźmie sobie do serca jego rady, które dotyczyły podwieszania podobnych świń, które nosiły nazwisko bohaterki książki Dumasa. Pewnie dlatego były mu tak szalenie wszystko jedno, jakim rodzajem śmierci przyjdzie jej zginąć, byle była ona równie paskudna jak ta, którą przeżywał jej literacki pierwowzór.
Kiedy upewnił się, że jego życzenie – to było dziwne, że nie mógł wydawać rozkazów na Arenie – zostanie spełnione, to mógł nadal ignorować ją w tym pokoiku zwierzeń, nie przejmując się tym, że rzuca zapewne nienawistne spojrzenia w jego stronę. Z jego wrogów można byłoby ułożyć całkiem pokaźny różaniec, ale wątpił, czy poza tajemnicami bolesnymi (dla potencjalnych nieprzyjaciół, oczywiście) znalazłoby się miejsce na jakiekolwiek objawienie czy radość. Tę przeżywał sam dopiero po fakcie spacyfikowania niektórych z nich, więc postanowił oszczędzić sobie tego przedstawienia. Skoro była wariatką, to powinna znajdować się w szpitalu, a nie zasilać grono ludzi pragnących go zabić.
Powiększone o jedną duszę, która właśnie roztrzaskała się na szpitalnej posadzce. Słyszał dokładnie brzęk zawiedzionej nadziei i innych uczuć, które nosiła w sobie Previa, ale nie wykonał żadnego kroku, by ją zatrzymać. Dobrze wiedział, że jest nieobliczalna i że siłuje się ze sobą, by nie strzelić mu prosto w serce (romantycznie i ckliwie, zaraz się popłacze), ale miał obecnie coś innego na głowie.
I w sercu, które biło dokładnie w ciele Maisie, która wprawdzie nie zaczęła jeszcze przybierać na wadze, ale zaokrąglała się ładnie, co zauważał palcami, które przesuwał zachłannie po jej piersiach, jeszcze niepełnych i niedoskonałych. Projektował sobie szereg operacji, które jej zapewni, kiedy dziecko opuści już jej ciało. Wtedy przyjdzie czas na rozliczenia i na wydawanie wyroków, które już dziś sprawiały mu niemałą satysfakcję. Mógł nie interesować się trybulką – ona już gniła powoli – ani Previą, ale Malcolm nadal stanowił źródło jego chorej fascynacji.
Nie chodziło o to, że chciał dokonać dzieła na rodzinie Randallów. To była raczej zaborczość, która sprawiała, że jego ukochana córka leżała w swoim pokoju nieprzytomna, a on brał ją jeszcze śpiącą, by upewnić się, że nadal pozostaje jego.
Znał jedną lukę, która sprawiała, że jego genialny plan pozostawał tylko niedopowiedzeniem. Maisie nie miała i nie mogła dowiedzieć się, że jest jego córką, więc nadal pozostawała bardziej siostrą Malcolma – dowódcy Kolczatki – którego witał jako równego sobie (a to rzadko się zdarzało), doceniając inteligentnego przeciwnika.
A raczej drwiąc mu prosto w twarz, kiedy nie podał mu ręki i kiedy taksował go chłodnym spojrzeniem, jakby dając mu do zrozumienia, że powinni przejść od rozmowy na temat Amandy na bardziej osobisty, choć nadal grząski grunt, który mógł pochłonąć biednego mentora.
Niemal mu współczuł, kiedy odgarniał rude włosy z czoła i wzdychał, jakby pytał ojca jak się dzieci robi… Właściwie, to było całkiem bliskie stopniu ich wzajemnej relacji.
- Alma Coin. Znana również jako prezydent tego państwa – odrzekł spokojnie, wiedząc, że z takim autorytetem Randall nie może konkurować, przynajmniej nie wprost. Cóż, najwyraźniej jest gotów na mało humanitarne odnalezienie zwłok w kanałach przez swoją towarzyszkę życia, skoro już działali w ukryciu… Nie uśmiechał się już, dostrzegł wielką plamę krwi na mankiecie i przypatrywał się jej zawzięcie, jakby chciał wypalić wzrokiem dziurę w materiale, ale przecież był dumny jak paw ze skuteczności swoich metod, które sprawiły, że nawet nie zawahał się, kiedy Malcolm wspomniał o załatwieniu całej sprawy. I przesłuchania.
Nie sądził, że kiedykolwiek będzie musiał użyć tylu słów, ale najwyraźniej Randallów trzeba było traktować jak kundli. Skopać i kupić im odpowiednią obrożę, która będzie pasować do jego smyczy. Wtedy przynajmniej zachowywali się rozsądnie, chętnie opowiedziałby mu, jaką cudowną suką jest jego własna siostra, nawet pokazałby mu filmiki instruktażowe z Maisie błagającą o więcej, tatusiu, ale czas naglił i jego, więc spojrzał na Malcolma z wyrazem absolutnej pogardy w oczach, kręcąc powoli głową.
- Mentorze, chodziło mi o twoje przesłuchanie – uściślił, wskazując na zegarek. Nie miał całego wieczoru dla niego, musiał zadbać o ich wspólną kobietę życia, więc oczekiwał szybkiego potwierdzenia, by mogli załatwić tę sprawę polubownie.
Na razie, nie dałby sobie odebrać własnej ofiary przez cudownie zachłanną pod tym względem narzeczoną bądź Scarlett. Randallowie należeli do niego, nawet jeśli mógł być lekko stronniczy, jeśli wziąć pod uwagę wesołą nowinę, którą Malcolm dziś usłyszy.
Nie czekał na sentymentalne pożegnania z Amandą, wyszedł z izolatki na korytarz, zostawiając mentora tylko na kilka minut. Musieli porozmawiać sami, ale z całą pewnością nie o tej wariatce.

Gerard out na korytarz
Powrót do góry Go down
the victim
Amanda Gautier
Amanda Gautier
https://panem.forumpl.net/t2388-amanda-gautier
https://panem.forumpl.net/t2407-kroliczki-amandy#34290
https://panem.forumpl.net/t2406-amanda-gautier#34284
https://panem.forumpl.net/t2807-dee-di#43183
Wiek : 20
Zawód : słodki nożownik
Przy sobie : plecak, jodyna, noże do rzucania, latarka, paczka z jedzeniem
Obrażenia : poszerzony uśmiech, epicki nóż między żebrami

Izolatka Empty
PisanieTemat: Re: Izolatka   Izolatka EmptyWto Sie 26, 2014 1:44 pm

Chłód ogarnął jej ramiona, gdy w oddali pojawiły się pierwsze błyski i grzmoty. Błyski i grzmoty przecinały niebo i powietrze, docierając do niej i szepcząc nazwisko: Ginsberg i imię: Mathias. Uderzało coraz potężniej, coraz bliżej, a ona stała i patrzyła na niespokojne, targane tym brutalnym wiatrem, maki. Domagały się krwi, bo ona jej pragnęła.
Previa wyszła. Zostawiła ją. Odeszła, zostawiając ją z Malcolmem i TYM człowiekiem. Z człowiekiem, którego pragnęła zabić. Czuła to w swoich dłoniach, tę usilną potrzebę, by wbić pazury w jego szyję. Chciała zrobić krok, potem drugi, trzeci i czwarty, by dopaść...
- NIEEEEEEEEEEEEEE! – W jej głowie rozległ się jej własny krzyk, który prawie rozrywał jej płuca, jej gardło, jej wnętrzności, jej wszystko. Ogłuszał ją, mimo że w izolatce stała cicho. Jej wargi nawet nie drgnęły. Jej oczy nie zmieniły położenia, odkąd wyszła Previa.
Ostatni ośrodek w jej głowie odpowiedzialny za odpowiedzialność, za cień racjonalności, odezwał się w niej poprzez krzyk i wtedy też nadchodząca burza ucichła. Ucichła...  Zniknęła, nie było jej. Co wcale nie działało na nią pokrzepiająco, bo teraz nie słyszała kompletnie nic i nie czuła też żadnego wiatru. Żadnego chłodu. Żadnego ciepła. Świat stanął, a ona stała wśród maków, które wyciągały swe kwieciste głowy ku niebu, prosząc je o zmiłowanie się nad ich nieszczęsnymi płatkami. Blakły. Brakowało im czegoś. Zdawała sobie świetnie sprawę czego.
Cofnęła się. Z trudem wykonała tych kilka niewielkich kroczków w tył, by znaleźć się za Malcolmem, za jego plecami. Nie ręczyła za siebie. Chciała go widzieć,chciała, by zajął jej oczy sobą i chciała mieć pewność, że ją rozgryzie i złapie, gdy wyrwie się niepowstrzymana przez samą siebie i zrobi kolejny błąd. Walczyła, dzielnie z sobą walczyła, ale nie miała pojęcia, ile jeszcze wytrzyma. Pragnęła się znaleźć daleko stąd, by sobie nie zaszkodzić. Tabitha, Delilah, Malcolm...
Amanda stała pośród tego wszystkiego, nieruchoma i skupiona, czekając z niepokojem na to, co się teraz wydarzy. Miała wrażenie, że za chwilę ujrzy krew, która uderzy w nią wraz z ulewą, rodzącą się właśnie w tych czarnych chmurach. Nie było gwiazd, bo były czarne chmury, wiszące złowrogo nad jej głową. Stały w miejscu, również oczekując. Czekały, aż Amanda zrobi choćby drobny ruch. To miało wystarczyć, niewielkie drgnięcie, a reszta ciała zrobi wszystko za nią, z chmur poleci krwawy deszcz, zaś maki odzyskają swój kolor. Jedno drgnięcie i...
Usłyszała pierwsze nuty muzyki żałobnej. Nuta po nucie, takt po takcie. Otuliła ramiona Amandy swą delikatnością i żałobą, jakby przegrała, jakby to zrobiła, jakby ruszyła na tego mężczyznę i go zabiła, ale nie zabiła. Nie drgnęła, pozwoliła sobie jedynie na delikatne oddychanie przez nią uważnie kontrolowane. Wzrok utkwiła w plecach Malcolma.
Nie słuchała, o czym rozmawiają mężczyźni. Stała za swoim mentorem, swoim wybawieniem i skupiała się na kolejnych nutach muzyki. Uspokajała ją, sprawiała, że miała ochotę zamknąć oczy i skończyć już dzisiejszy dzień. Ale... Nie mogła. Treningi. Musiała poćwiczyć choćby w swoim pokoju, a by do niego dotrzeć, musiała stać w miejscu i nie ważyć się drgnąć. Musiała być grzeczna, a jej mentor odprowadzi ją do pokoju, ochroni przed nią i przed innymi.
Mężczyzna zmienił położenie, poruszył się, by wyjść. Spojrzała na niego mimowolnie i wtedy muzyka z powolnej i spokojnej przeszła w pierwsze dźwięki utworu elektronicznego. Znała go. Znała pierwsze słowa, znała późniejsze słowa i ten głos...
- Malcolm – szepnęła panicznie. Drgnęła, ale mężczyzna już wyszedł. Na korytarz. – Nie pozwól mi zrobić niczego głupiego – dodała, bojąc się. Bała się, że znów to zrobi, mimo że nie było tu już Previi ze swoją naładowaną bronią. Nie było... Ginsberga też nie było. Muzyka! Powinna się na niej skupić i śpiewać sobie w myślach. Tabitha, Delilah, Malcolm...
No one, no one here... Follow, follow fear...
Maki stały oczekująco.
Powrót do góry Go down
Malcolm Randall
Malcolm Randall
https://panem.forumpl.net/t1898-malcolm-randall
https://panem.forumpl.net/t1374-malcolm
https://panem.forumpl.net/t1373-malcolm-randall
https://panem.forumpl.net/t1796-malcolm
Wiek : 39 lat
Zawód : bezrobotny, dowódca Kolczatki
Przy sobie : paczka papierosów, zapalniczka, scyzoryk wielofunkcyjny, dowód tożsamości, broń palna, pozwolenie na posiadanie broni

Izolatka Empty
PisanieTemat: Re: Izolatka   Izolatka EmptyWto Sie 26, 2014 11:35 pm

Chociaż teoretycznie byłem tutaj w celu wyjaśnienia sytuacji, to nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że z każdą sekundą rozumiałem coraz mniej. Słowa Ginsberga - pozornie nieszkodliwe - wywołały w mojej głowie nagłą gonitwę myśli, przez którą ledwie zarejestrowałem fakt, że Amanda schowała się za moimi plecami. Zauważyłem to dopiero zorientowawszy się, że w którymś momencie zniknęła mi z pola widzenia, ale nie poświęciłem temu spostrzeżeniu ani sekundy więcej.
Alma Coin. Gerard Ginsberg. Moje przesłuchanie.
Te trzy kwestie, na pierwszy rzut oka całkowicie z sobą nie połączone, w jakiś niewyjaśniony sposób nabrały nagle praw do występowania w jednym zdaniu i chociaż mógł być to jedynie zbieg okoliczności (w końcu ostatnio nie brakowało takowych w moim życiu), to coś mi mówiło, że nie tym razem. Zerknąłem odruchowo w dół, jakbym chciał się upewnić, że wciąż mam ze sobą broń, ale natychmiast upomniałem się w myślach; przecież nikt mnie nie aresztował. A przynajmniej - jeszcze nie; przeniosłem spojrzenie z powrotem na naczelnika więzienia, który najwidoczniej gdzieś się spieszył, bo wzrok miał utkwiony w tarczy zegarka na nadgarstku. To dobrze, czy źle? Nie wiedziałem. Tak samo jak nie byłem pewien, czego się spodziewać - ale to akurat również ostatnimi czasy stało się normą.
- Przyjdę za dwie minuty - rzuciłem tylko krótko i raczej chłodno, obserwując, jak Ginsberg znika za drzwiami. Odetchnąłem lekko, nie czując jednak ani grama ulgi, bo moje myśli nadal pędziły jak szalone, próbując wywnioskować z zachowania mężczyzny, jak dużo wiedział. Bardziej naiwna część osobowości starała się z kolei mnie przekonać, że popadam w paranoję; że Maisie wcale nie musiała powiedzieć przybranemu ojcu wszystkiego i że owe przesłuchanie, na które właśnie mnie wezwano (czyżby wiadomość, którą dostałem wcześniej, była tylko przykrywką?) nie miało nic wspólnego ze mną jako przywódcą podziemnej organizacji.
Ale z jakiego innego powodu Alma Coin nasyłałaby na mnie swojego wiernego pieska?
Przygnieciony własnymi rozmyślaniami, prawie zapomniałem o obecności Amandy, dlatego niemal podskoczyłem, kiedy usłyszałem za plecami swoje wypowiedziane szeptem imię. Odwróciłem się (może nieco zbyt gwałtownie), przymuszając się do zejścia na ziemię i przeniosłem spojrzenie w dół, na twarz trybutki. Wystraszoną? Uniosłem brwi ze zdziwieniem, przyglądając się jej szeroko otwartymi oczami, jakbym zobaczył ją po raz pierwszy w życiu; przy Previi wydawała mi się twarda, dlaczego więc Ginsberg wytrącił ją z równowagi?
- Dlaczego miałabyś zrobić coś głupiego? - zapytałem niepewnie, wciąż mając w pamięci nagranie z monitoringu, na którym ta sama spanikowana blondynka rzuca się z nożem na trenerkę. - Posłuchaj - powiedziałem, opierając dłonie na jej barkach i patrząc jej uważnie w oczy, jednocześnie żałując, że nie miałem czasu na dłuższą rozmowę. - Idź teraz do swojego apartamentu i odpocznij - i tak nie wolno ci ćwiczyć, dopóki nie skończy się oficjalny trening. Postaram się zajrzeć do ciebie później, ale gdybym nie dał rady... pilnuj się przy Previi. Co prawda będzie dla ciebie tylko trenerką i nie wolno jej przekroczyć tych uprawnień, ale na pewno wykorzysta każdy twój błąd na twoją niekorzyść. - Nie była to specjalnie motywująca mowa, ale nie widziałem sensu w mydleniu jej oczu. Powinna wiedzieć, na co się pisała. - Wiem już, że potrafisz więcej, niż wydaje się na pierwszy rzut oka, i niestety wiedzą to też świadkowie twojego wyczynu, ale od teraz postaraj się nie wychylać. Pozostali trybuci nie powinni znać twoich mocnych punktów przed trafieniem na arenę. - W którym momencie przeszedłem od mam to gdzieś do zabawy w mentora? Wyprostowałem się, zabierając ręce i robiąc krok w tył. Rzuciłem jej ostatnie spojrzenie, starając się posłać jej też pokrzepiający uśmiech, ale wątpiłem, by faktycznie spełniał swoją rolę.
Chwilę później trzymałem już dłoń na klamce raczej z ciężkim sercem. Los bywał przewrotny; chociaż jeszcze wczoraj dałbym wszystko, żeby tylko nie zostawać z Amandą w jednym pomieszczeniu dłużej, niż było to konieczne, to teraz dałbym wiele, żeby nie musieć opuszczać izolatki. Odetchnąłem ciężko, otwierając drzwi, ale zanim wyszedłem, odwróciłem się jeszcze w stronę trybutki.
- Tak na marginesie - uśmiechnąłem się, tym razem szczerze - całkiem niezłe pchnięcie. Ale nie rób tego więcej. Zachowaj siły na arenę.

| Malcolm na korytarz i pewnie zmieniamy z Gerem lokację?
Powrót do góry Go down
the victim
Amanda Gautier
Amanda Gautier
https://panem.forumpl.net/t2388-amanda-gautier
https://panem.forumpl.net/t2407-kroliczki-amandy#34290
https://panem.forumpl.net/t2406-amanda-gautier#34284
https://panem.forumpl.net/t2807-dee-di#43183
Wiek : 20
Zawód : słodki nożownik
Przy sobie : plecak, jodyna, noże do rzucania, latarka, paczka z jedzeniem
Obrażenia : poszerzony uśmiech, epicki nóż między żebrami

Izolatka Empty
PisanieTemat: Re: Izolatka   Izolatka EmptyCzw Sie 28, 2014 1:25 pm

Wyszedł, zostawił ją samą z Malcolmem i jednocześnie uchronił przed zrobieniem kolejnego błędu, który już pewnie nie skończyłby się indywidualnymi treningami po godzinach. Indywidualne treningi... Jedynie one, jej bliscy, Malcolm i muzyka, na której się skupiła, ochroniły ją przed zaatakowaniem mężczyzny. Bardzo tego pragnęła. Tak bardzo, że to aż bolało.
Na wspomnienie o nagraniu, Mathiasie i kilku kropkach krwi na koszuli Ginsberga, która rzuciła jej się niestety w oczka, miała ochotę wyrwać się jeszcze teraz i wybiegnąć na korytarz, by go dorwać, skoczyć na niego i wyszarpać z niego życie. Pragnęła stać się ciałem pumą, by mieć ostre ząbki i pazury, jej zwinność i dzikość. Chciała mieć pewność, że mogłaby ujść z tego z życiem, niszcząc jedynie jedno istnienie - Ginsberga.
Czemu nie mogło jej się nic tak upiec, jak w przypadku Alviego? Zabiła jego dziwki, ale nadal ją kochał, mimo że zamknął ją wtedy w piwnicy. A teraz jedna ofiara chciała ją zabić, drugą jedynie drasnęła, a za to wylądowała w izolatce, a trzecia... Trzeciej już nie mogła tknąć. Musiała ćwiczyć na Igrzyska, a kolejny jej atak mógł wszystko zniszczyć. Zemsta musiała być odłożona na później, o ile przeżyje, choć się na to nie zabierało.
Spojrzała Malcolmowi prosto w oczy, gdy się do niej odwrócił. Czuła, że mogła mu ufać. Był dla niej dobry, jak starszy brat, którego nigdy nie miała, lub nawet ojciec. Jej własny w sumie ją sprzedał, jeśli pragnęła spojrzeć na to po upływie tych wszystkich lat... Sprzedał. Cóż, cieszyła się teraz, że miała świetnego mentora. Tyle.
- Mam ochotę go zabić, odkąd przekroczył próg – wypaliła szczerze, zerkając nerwowo na drzwi i zaciskając ręce w piąstki. Jego dłonie na jej barkach nieco ją uspokoiły, ale nadal stała spięta.
Wysłuchała go z uwagą, przyswoiła jego słowa, postanowiła się nie wychylać jak jej radził i słuchać się uważnie Previi, nie dając jej powodu do wykorzystywania jakichkolwiek błędów, które miały się nie pojawić, a przede wszystkim zamierzała grzecznie skierować się do swojego pokoju. Miała dość tych wszystkich negatywnych emocji, a poza tym Malcolm miał ją odwiedzić, więc chciała na niego już tam oczekiwać, by z nim porozmawiać. Pokiwała grzecznie głową, nadal stojąc w tym samym miejscu. Nawet nie drgnęła. Jedynie uśmiechnęła się na uwagę Malcolma o pchnięciu nożem... Czyżby była powodem do dumy? Ten uśmiech chyba właśnie to mówił.
Odczekała kilkanaście minut, nie ruszając się z miejsca, po czym opuściła izolatkę, starając się nie zwracać na siebie czyjejkolwiek uwagi. Udała się prościutko do swojego pokoju, zgarniając po drodze jeszcze dla siebie przekąski.

[z/t]
Powrót do góry Go down
Sponsored content

Izolatka Empty
PisanieTemat: Re: Izolatka   Izolatka Empty

Powrót do góry Go down
 

Izolatka

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Powrót do góry 
Strona 1 z 1

 Similar topics

-
» Izolatka nr 3
» Izolatka nr 4
» Izolatka
» [P3] Izolatka
» Izolatka nr 1

Permissions in this forum:Nie możesz odpowiadać w tematach
Panem et circenses :: Po godzinach :: Archiwum :: Lokacje :: Ośrodek Szkoleniowy-