|
Autor | Wiadomość |
---|
Wiek : 29 lat Zawód : Lekarz
| Temat: Re: Sala bankietowa Wto Sie 06, 2013 12:18 am | |
| Nikt nie zakłócał jej spokoju. Trochę szkoda, bo Sig doskonale pamiętała czasy, kiedy podchodzili do niej Kapitolińczycy i pytali się o pracę. O to, czy zwiększa się zachorowalność. Często też pytali ją o opinię na temat szczepionek przeciwko różnym chorobom. Niektórzy zainteresowani byli jej badaniami. Kiedyś jeden nawet ją pytał, czy będzie chciała sprzedać swój lek, by mógł produkować masowo. Wtedy akurat wybuchła rebelia, więc lek nie powstał nigdy. Był to lek na alergię. Redukujący zupełnie objawy uczulenia, a po dłuższym stosowaniu nadwrażliwość znikała. Sprawdzała ten lek na sobie. Sama była uczulona na pyłki brzozy. Teraz natomiast nie miała żadnych objawów podczas jej pylenia. Dawne, dawne czasy, kiedy ludzie ją rozpoznawali, podchodzili i serdecznie z nią rozmawiali. Teraz natomiast była wręcz szczęśliwa, że jej nie kojarzą z Sigyn Stark, choć mogliby jako Annelise Harding. Potrzebowała rozmowy. Może niekoniecznie wyznań, ale normalnej rozmowy między ludźmi. Opierała się przy ścianie przez dłuższą chwilę po czym ruszyła w stronę stolika z alkoholami i wzięła kieliszek szampana. Wypiła zdecydowanie za szybko substancję i wzięła kolejny kieliszek. Musiała się napić. Skoro nie mogła zająć swojego umysłu medycyną, albo rozmową to wolała się rozluźnić za pomocą alkoholu. Miała w tej chwili gdzieś to, czy się upije, czy nie. Wiedziała, że mimo nietrzeźwości nie wyjawi swojej prawdziwej tożsamości. Usiadła niedaleko barku i stolika szwedzkiego. Zaczęła obserwować ludzi. Widziała Fransa. Zdziwił ją ten widok, bo ostatnim razem był w KOLCu i na pewno nie jest spoza Kwartału. Gdzieś po drodze widziała inne znane jej osoby. Nic ciekawego tak naprawdę. |
| | | Zawód : Troublemaker Znaki szczególne : avatar © laura makabresku
| Temat: Re: Sala bankietowa Wto Sie 06, 2013 3:52 am | |
| O 22.00 relacja z wywiadów trybutów została przerwana na rzecz rządowego komunikatu.
Drodzy mieszkańcy Kapitolu! Nasi meteorolodzy donoszą, iż w stronę stolicy zbliża się niepokojący front, którzy dotrze do miasta w nocy z 21 na 22 lutego i może utrzymywać się przez kilkanaście godzin. Niewykluczone jest wystąpienie silnych burz śnieżnych i porywistego wiatru, dlatego dla własnego bezpieczeństwa, uprasza się o pozostawanie w budynkach aż do odwołania.
Informacja została wygłoszona dwa razy, po czym na ekranie ponownie zagościli trybuci, jak się jednak okazało - nie na długo. Kilkanaście minut później zza okien zaczęły dochodzić pierwsze odgłosy burzy śnieżnej. Wiatr wył przeraźliwie, zagłuszając muzykę, a zamieć ograniczała pole widzenia do zera. O 22.40 wysiadło zasilanie, a sala bankietowa, jak i cały budynek, pogrążyły się w kompletnej ciemności.
Do wszystkich na sali - mimo, że zostały podane godziny wydarzeń, na razie jeszcze nie musicie uwzględniać komunikatu, zwłaszcza, jeśli jesteście w środku wątków, które rozpoczęły się wcześniej. Jutro dodany zostanie post, który tę czasoprzestrzeń już wyrówna, na razie jednak macie w tym względzie pewną dowolność. Rufus i Frans - do Was należy decyzja, czy zdążyliście wyjść przed 22.00, czy nie. |
| | | Wiek : 21 lat Zawód : Rzecznik prasowy prezydent Coin
| Temat: Re: Sala bankietowa Wto Sie 06, 2013 1:01 pm | |
| Marley pokiwała głową, słysząc odpowiedź Abey. Jej samej aura igrzysk wyjątkowo szczególnie nie sprzyjała. Może było to spowodowane tym, że w ogóle jej tu nie czuła? Bankiet wyglądał według niej jak zwykła impreza urodzinowa kogoś naprawdę bogatego albo sylwestra. Gdyby nie telewizor, na którym wyświetlano urywki wywiadów i fragmenty szkolenia, pomyślałaby, że może jednak trafiła nie na tą imprezę, na którą się wybierała. Na kolejne słowa tylko skinęła głową. Ona również znała Garneau z… właściwie to ją tylko kojarzyła. Trudno było nie kojarzyć twarzy związanych z dzisiejszym Rządem, ale Abey spotkała wcześniej. W Trzynastce, zdaje się. Wcześniej ze sobą nie rozmawiały, ale raczej trudno było zapomnieć jej twarz. Na chwilę zapanowała między nimi cisza. Marley spojrzała przed siebie i dokończyła swój drink, po czym odłożyła pusty kieliszek na stół. Zerknęła w stronę wejścia, gdzie jeszcze kilka minut temu stała. Widziała kolejnych gości-spóźnialskich, ale też zauważyła dwójkę wychodzących mężczyzn, z których jednego znała. Frobisher. Skrzywiła się ledwo zauważalnie. Nie przepadała za tym człowiekiem. Było w nim coś, co niesamowicie ją drażniło. Coś w jego stylu bycia. Ta cała melancholia? Aura spokoju, jaką roztaczał wokół siebie? Nie ważne w sumie. Dobrze, że jej nie zauważył. Niespodziewanie Abigail odezwała się znowu, tym razem zagadując Marley o sponsoring. Hargrove zerknęła na nią uważnie, ale tamta w ogóle na nią nie patrzyła. – Nie wiem jeszcze. Może. – To nie żadna tajemnica, ale była gotowa się na to zdecydować. Mimo to nie chciała o tym mówić wszem i wobec. Wolała załatwić to po cichu, tak, żeby wiedziało o tym jak najmniej osób. – A Ty? W końcu jednym z celów tego bankietu jest ściągnięcie potencjalnych sponsorów. A może nawet głównym? – dodała w myślach.
|
| | |
| Temat: Re: Sala bankietowa Wto Sie 06, 2013 2:43 pm | |
| Jej uwagę również zwróciła wychodząca dwójka. A dokąd im tak śpieszno? Cóż tego wieczora będzie ważniejsze od samych Głodowych Igrzysk? Głośne zdarzenia rzucały długie cienie, w których wiele osób mogło się skryć. To zaś samo z siebie napawało ją niepokojem i chęcią odkrycia prawdy o naturze każdego z nich. Dzisiejszy wieczór miał pokazać jakie naprawdę panują nastroje w Panem. Przedsionkiem były to tego jeszcze zdarzenia z przejazdu rydwanów. Abigail lekko skrzywiła się z niesmakiem na tę myśl. Ludzie niczego się nie nauczyli, a czego by im nie dać - nadal pozostawali niezadowoleni. Przez tyle lat chcieli zapłaty za przelaną krew, a otrzymawszy ją nadal pozostawali niezadowoleni. Cóż, nie każdego da się uszczęśliwić, a zwłaszcza tych, którzy wcale szczęścia nie chcą. Ich strata. - Nie da się ukryć, ale chyba nie wezmę w tym udziału - Uśmiechnęła się blado i zwróciła spojrzenie na Marley. - Dlaczego miałabym płacić za przeżycie ludzi, których zgromadzono tam na śmierć za grzechy ich krwi? Dla Abi nie miało większego znaczenia kto wygra Igrzyska. Nawet jeśli będzie to panna Snow, lub inne dziecko dawnej szychy Kapitolu - nic to nie zmieniało. Każde z nich było zbyt młode by zagrozić władzy Almy Coin, a ich nazwiska budziły na plecach ludu nieprzyjemny dreszcz wspomnień. A może wcale nie miałoby być zwycięzcy? Czy nie byłby to piękny pokaz siły i faktu, że dla osób starego systemu nie ma już miejsca w Panem? Dawniej Snow rządził, Crane robił show, a Flickermann przyklejał wizytówki. I jak to się skończyło? Rebelia odbyła się zbyt niedawno, by dać o sobie zapomnieć. Rany nie zdążyły się zasklepić, a asasyn doskonale zdawała sobie sprawę z faktu, że najlepszym sposobem na zaprowadzenie zmian nie jest rewolucja lecz ewolucja, aczkolwiek tu? W Panem? Przeszły ustrój nie niósł ze sobą nadziei, a obecny (mimo, że daleki od ideału) był najlepszym co mogło im się trafić w tych burzliwych czasach. - Ideą tych Igrzysk jest odwet, ale sponsorować je będą Ci sami ludzie co wcześniej. Inne twarze, inne suknie i garnitury, ale to samo usposobienie. Lubią dawać nadzieję. Ja nie widzę w tym celu. - Wzruszyła lekko ramionami. - Uważasz inaczej? Wbrew pozorom nie była to prowokacja, choć za prowokacyjną można było uznać wypowiedź Abby na ten temat. W innych kręgach wzbudzić mogłoby to mieszane uczucia. Jednak tu? Marley nie była do końca "ich", bo nie wychowała się w Trzynastce, a jednak budziła cieplejsze uczucia niż większość. |
| | | Wiek : 21 lat Zawód : Rzecznik prasowy prezydent Coin
| Temat: Re: Sala bankietowa Wto Sie 06, 2013 8:33 pm | |
| Oho. Albo Marley się wydawało albo rozmowa rzeczywiście schodziła na temat tabu. Cóż, póki żadna z nich nie palnie nic głupiego, wszystko powinno być w porządku. – Tak, jest w tym sporo racji. To Kapitolińczycy wymyślili Igrzyska, doprowadzając do rebelii i w końcu muszą przełknąć to, do czego doprowadzili – przytaknęła, patrząc na dziewczynę. Nie chciała już wspominać, że sama pochodzi z Kapitolu. Ona jednak nie czuła się odpowiedzialna za to wszystko. Jak już wspominałam, nie była fanką Igrzysk, a do rebelii się przecież przyłączyła. – Z drugiej strony to jednak dzieciaki. – powiedziała, marszcząc brwi. Od kiedy przejmowała się losem jakiś dzieciaków z getta? Ach, no tak. Odkąd zobaczyła wśród nich dwie osoby z nazwiskiem Flickerman. Gdyby nie to, pewnie nawet nie przeszłoby jej przez myśl, by być na tej imprezie. A jednak jest. To znaczy, że prawdopodobnie zachowały się w niej jeszcze jakieś resztki współczucia, choć równie dobrze może to być coś innego. Na przykład poczucie obowiązku. Tak, mimo wszystko wiedziała, że jest coś winna Caesarowi. W końcu to on przyjął ją do siebie w najgorszym okresie swojego życia. Zawsze, kiedy próbowała spłacić swój dług wobec niego, mówił, że nic mu się za to nie należy. Wtedy ona jak na złość jeszcze bardziej odczuwała potrzebę, żeby coś dla niego zrobić. Ale co mogła? Wtedy on był postawiony o wiele wyżej niż ona, a prawie wszystko, co miała, było podarunkiem od niego. Potem nadeszła rebelia i wszelkie wieści o nim zaginęły. Dzięki pani prezydent straciła nadzieję, że w ogóle żyje. Jednak wtedy pojawiły się Blue i Hope. Skoro one przeżyły, może i on miał na to szansę? Zostały jej dwa sposoby, żeby się tego dowiedzieć: udać się do Kwartału albo pomóc jednej z nich w wygranej. Niestety nie było szans, żeby obie przeżyły. Po kolejnych słowach dziewczyny przez chwilę się nie odzywała. Nie było w nich tyle prawdy, co w ostatnich, ale mimo to trudno było się nie zgodzić. Mówią, że nadzieja matką głupich, ale bez niej niektóre osoby już dawno zapakowałyby sobie kulkę. – Bezcelowe… – westchnęła i zamyśliła się.- Nawet bez nich te dzieciaki mają nadzieję. Ktoś musi wygrać. Sponsorzy to podsycają, więc wszystko nabiera tempa, trybuci chętniej walczą o przeżycie. – Starała się jak najzgrabniej wyjść z sytuacji. Rozmowa naprawdę schodziła na coraz ciekawsze tematy, trzeba tylko umieć się pilnować, żeby nie popełnić niewybaczalnego błędu.
|
| | |
| Temat: Re: Sala bankietowa Wto Sie 06, 2013 9:39 pm | |
| Temat istotnie był niebezpieczny, ale Abby nie sądziła by ktokolwiek miał je zgłosić za wymienianie takich poglądów. Nie oznaczało to, że tak się nie stanie, ale zawsze przecież można mieć... nadzieję. Złudną, chwiejną i łamiącą obietnice nadzieję. Starą przyjaciółkę śmierci. - Trybuci z Dystryktów też były tylko dziećmi - przypomniała, nie wybrzmiał jednak w jej głosie zwyczajowy chłód, jakim barwiła podobne wypowiedzi. Nie miała ochoty na psucie sobie humoru. Z drugiej strony Trzynastka była wyłączona z udziału w Igrzyskach, a mimo to ona nigdy nie czuła się jakby była tą "trzecią" siłą. Bardziej utożsamiała się z uciskanymi Dystryktami niż rządzącym Kapitolem. Czy można się zresztą dziwić? W takiej myśli ją wychowano, a ona nie znalazła dobrego argumentu, dla którego to rozumowanie miałaby odrzucić. - Nie sądzę, że to idealne rozwiązanie, ale lepsze od alternatywy. I sprawiedliwsze. Niech choć raz oni poczują to co ludzie Dystryktów przeżywali za każdym razem gdy odbierano im dzieci, rodzeństwo i przyjaciół. Wzruszyła lekko ramionami i ponownie potoczyła spojrzeniem po sali. Niewiele się zmieniało - ludzie stali skupieni w grupkach lub parach i prowadzili mniej lub bardziej ożywione dyskusje na miliard możliwych tematów. Relacja z wywiadów trybutów średnio ją interesowała, wcześniej widziała jedynie dwie, aktualnie ekrany przyozdabiała jakaś blondyneczka. Chyba miała na imię Beatrice, ale Abi nie była pewna, bo i nie słuchała specjalnie uważnie. A też jakoś nie zainteresowała się wcześniej wystarczająco by spamiętać imiona wszystkich trybutów. - To też mnie zastanawia. Jak będzie czuć się wygrany tych Igrzysk i co dostanie w nagrodę. - Na jej wargach przez moment zadrgał drwiący uśmiech, ale szybko zniknął. To było już zbyt wiele, nawet jak na nią. Nie mogła otwarcie debatować o tym czy rząd wykaże się łaskawością i pozwoli mu trwać we względnym luksusie czy też pozbędzie się go ze sceny, gdy tylko temat Igrzysk przycichnie. Osobiście nie miała nic przeciwko żadnemu z tych rozwiązań, ale podsłuchujący mogli mieć inne opinie na ten temat. - Drodzy mieszkańcy Kapitolu! Nasi meteorolodzy donoszą, iż w stronę stolicy zbliża się niepokojący front... - Przerwanie transmisji z wywiadów zwróciło ponownie jej uwagę w stronę ekranów - którzy dotrze do miasta w nocy z 21 na 22 lutego i może utrzymywać się przez kilkanaście godzin. Niewykluczone jest wystąpienie silnych burz śnieżnych i porywistego wiatru, dlatego dla własnego bezpieczeństwa, uprasza się o pozostawanie w budynkach aż do odwołania. - Burzy śnieżnych, cudownie. Po prostu bajecznie - wymruczała pod nosem. To tyle w kwestii wieczornego obchodu. Pokręciła tylko głową. - Nawet pogoda się pieprzy bez uprzedzenia. |
| | | Wiek : 37 lat Zawód : prowadzę gospodarkę Panem
| Temat: Re: Sala bankietowa Sro Sie 07, 2013 5:09 pm | |
| Joseph także cieszył się, że nie powołał żadnego życia na ten świat. Nie podobało mu się na tym ziemskim padole aż tak, żeby ryzykować przekazanie swoich genów komuś, kto był bezbronny. I irytujący. Dzieci, aż się wzdrygnął. Unikał tego tematu jak ognia, zwłaszcza ze swoimi rówieśnikami albo osobami starszymi, które płakały nad losem swoich potomków. Więzionych, głodzonych, zaginionych; w każdym razie: w nie najlepszej kondycji. On sam nie zamierzał poświęcać się nigdy nikomu a już na pewno nie małemu, różowemu tobołkowi, wysysaczowi czasu, pieniędzy i uwagi. Wolał wymieniać się informacjami z Catrice, przy ponownym, uważnym przyjrzeniu się jej sukience. Cud wąskiej techniki. Druga skóra. Nic nie dało się ukryć, żadnej niedoskonałości i przez chwilę zaczął zastanawiać się, czy idealna figura dziewczęcia nie jest dziełem chirurga plastycznego - w końcu ciężko było kiedyś spotkać w Kapitolu kogoś naprawdę...naturalnego. Postanowił jednak nie zakładać się samemu ze sobą; kiedyś zobaczy ją w pełnym świetle i sprawdzi, czy zostały jej pooperacyjne blizny czy też po prostu stoi przed rozkosznym cudem matki natury. I dobrej diety. I godzin ćwiczeń. Ciekawe też, czy Sigyn też się zmieniła? W końcu zrozumiał, kogo przypominała mu kobieta, snująca się pomiędzy gośćmi i w końcu przystająca pod ścianą. Słyszał coś o tym, co się jej przytrafiło, ale przecież...miała zniknąć. A teraz widocznie się tu pojawiła. Albo miał przywidzenia. Odstawił kieliszek na tacę akurat w chwili, w której poczuł przypadkowe muśnięcie czyjejś dłoni przy swojej kieszeni. Niewidoczne, nieznaczne, niezauważalne; nie spojrzał w tamtą stronę, po prostu je...wyczuł. Trzynasty zmysł, szesnasty rodzaj instynktu samozachowawczego, przyzwyczajenie - jakkolwiek. Dalej był wpatrzony w tłum, powrócił jednak wzrokiem do Catrice. Znów na jej wisiorek na białej skórze przy zarysowanych piersiach, znów dziękując swoim okularom. - Powymieniamy się czym chcesz. Po trzecim, martwym dziecku - obiecał solennie i przypomniał mało subtelnie termin, uśmiechając się do niej; jednocześnie przejechał dłonią po jej nagim ramieniu, powoli, od delikatnej skóry łokcia aż do szczupłych palców. Tym razem bez odcisków po kurczowym trzymaniu sztyletu albo broni. Kontakt trwał krótko, ale o kilka sekund za długo, by nie niósł ze sobą żadnego głębszego przekazu. Chyba nie mógł doczekać się śmierci trybuciątek. - I...chyba ujrzałem ducha. A po drugiej stronie nie mam zbyt wielu przyjaciół, więc nie mam zamiaru nawiązywać kontaktu - dodał całkowicie zgodnie z prawdą, puszczając w końcu jej ciepłe palce, którymi przed sekundą się bawił. Na pewno wydawało mu się, że widział Sigyn, tak samo, jak był pewien, że ktoś wrzucił mu coś do kieszeni. Wyciągnąłby to i sprawdził od razu, bez zbędnych podchodów, co nie byłoby zbyt mądre, ale w chwili, w której sięgał do kieszeni na ekranie rozbłysł komunikat pogodowy, przyciągający uwagę wszystkich. Akurat w chwili, w której wyciągał z kieszeni marynarki chustkę do okularów, do której przyczepiła się karteczka. Nie musiał wpatrywać się w nią godzinami, ktoś nie pisał elaboratów. Wtrącił ją niezauważalnie z powrotem do kieszeni, ściągając z oczu okulary. Wytarł je powoli, mrużąc oczy przed światłem (dobrze, że nie było naturalne, inaczej pewnie krzywiłby się z bólu) i przyjmując do wiadomości...ważne fakty. Dwa. Powinien pojawić się na dachu (to pierwszy), z którego zapewne zwieje go śnieżyca stulecia (to drugi). Równanie wyszło banalnie proste, nie lubił tajemniczych podszeptów ani niesprawdzonych sytuacji, bezpieczeństwo przede wszystkim. I wygoda; tutaj miał alkohol, towarzystwo ciekawej kobiety i ducha Sigyn, wędrującego po sali. Założył okulary z powrotem na nos, rozglądając się po niezachwyconych minach gości. - To dość...poniżające, że po tylu wynalazkach i latach potęgi naszego gatunku ciągle może zaskoczyć nas coś tak prymitywnego jak burza - powiedział cierpko, opierając się o parapet okna, tuż obok Catrice. Szyby zaczęły nieprzyjemnie drżeć od wiatru, ale wolał koncentrować się na prostym nosie towarzyszki niż zirytowanych szeptach ludzi za sobą. |
| | | Wiek : 20 Zawód : Strażnik Pokoju [dawniej morderca] Przy sobie : Mundur, kamizelka kuloodporna, krótkofalówka, telefon komórkowy. Broń palna, dwa magazynki, paralizator, Znaki szczególne : BIały mundur, długie włosy, słodki uśmiech, zawiązany czarny męski krawat na prawym nadgarstku Obrażenia : -
| Temat: Re: Sala bankietowa Sro Sie 07, 2013 6:15 pm | |
| Mężczyzna, który skrywa oczy za szkłami ciemnych okularów, zawsze jest intrygujący. Catrice cieszyła się podświadomie ze swojego stroju i z głębokiego dekoltu, który najwidoczniej przypadł jej rozmówcy do gustu. Złapała się na tym, że zaczyna rozmyślać o tym, czy zdjąłby te okulary nocą… gdyby dała mu możliwość obejrzenia czegoś więcej, niż tylko nagich ramion i pleców. Miała tylko dziewiętnaście lat… I tutaj, w Kapitolu, pewnie wyglądała jak idealne dzieło doskonałych chirurgów. Jednak to wszystko zawdzięczała długim i wyczerpującym treningom, biegom, skokom, walkom, pływaniu. Czasem miała dosyć. Ale Snow miał rację – jej ciało było tym, co przyciągało ofiary. - Czym chcę… – powtórzyła z szerokim uśmiechem, celowo zbliżając usta do jego policzka. – Czym Ty chcesz się powymieniać…? Ciekawił ją. Intrygował. Fascynował. Czuła słabość do mężczyzn tajemniczych. A właśnie takim typem był Joseph. Mężczyzną aż nadto pociągającym i diablo seksownym. Kiedy jej dotknął, bardzo, bardzo powoli, przeszedł ją lekki dreszcz. Czuła się tak, jakby bawił się jej skórą, obiecując coś więcej. Nagle czekanie do śmierci trzeciego trybuta wydało się jej nieskończonością. W tej chwili trybuci mogli umierać setkami, tysiącami. Gdy usłyszeli komunikat o burzy śnieżnej, Catrice westchnęła cicho, wręcz niedosłyszalnie. Zapadła ciemność; najwidoczniej była jakaś awaria wywołana wiatrem. Nie była specjalnie zainteresowana tym, co działo się na sali bankietowej. - To dość...poniżające, że po tylu wynalazkach i latach potęgi naszego gatunku ciągle może zaskoczyć nas coś tak prymitywnego jak burza. – zauważył Joseph, opierając się tuż obok niej. Ich ramiona były blisko siebie. Za blisko. Za daleko. - Lubię burze – oznajmiła spokojnie. – Są z jednej strony prymitywne, z drugiej to czysty żywioł… Ktoś nawet powiedział, że dość… Namiętny. Zaakcentowała delikatnie ostatnie słowo, patrząc na Salingera i przygryzając wargę. Cieszyła się, że jest tak ciemno. Ujęła jego dłoń i zaczęła powoli gładzić jej wierzch opuszkami palców, siłą woli zakazując kończynom drżenia. Nie chciała, by odkrył, jaki ma na nią wpływ. - Mówiąc o śmierci trzeciego trybuta… – wyszeptała. – Masz na myśli trzeciego trybuta podczas rzezi czy trzeciego martwego po niej? Przesunęła kciukiem po wnętrzu jego nadgarstka, jakby pytając, po co czekać do czyjejkolwiek śmierci. |
| | | Wiek : 37 lat Zawód : prowadzę gospodarkę Panem
| Temat: Re: Sala bankietowa Sro Sie 07, 2013 7:47 pm | |
| Dawno nie przebywał z kobietami w sytuacji mało oficjalnej. Dużo przedstawicielek płci pięknej podostawało się na wierzchołki grupy rządzącej, Coin chyba była feministką i pociągnęła za sobą wianuszek dziewczynek o podobnych poglądach, więc siłą rzeczy Joseph stykał się z swoimi współpracowniczkami dość często. W mniej lub bardziej intensywny sposób, nigdy jednak tak blisko, nigdy dłoń w dłoń. Oczywiście wiedział o nich więcej niż o Catrice, w końcu codzienny kontakt pozwalał na wykreowanie dość dokładnego obrazu człowieka i jego przyzwyczajeń, ale chyba poznanie ilości łyżeczek cukru do kawy nie równało się dotykowi delikatnej skóry. Nagiej. Przedramienia, rzecz jasna. Kiedyś reagował na takie kokieteryjne zapędy alergiczne, spinając się i odsuwając od razu. Ze strachu. Dopiero gdy nabrał doświadczenia w flirciarskiej grze pozorów, nie zmieniającej się od tylu lat, mógł poczuć się pewniej. Bez nerwowego oglądania się za plecy, jakby ktoś miał mu wbić sztylet w szyję w chwili nieuwagi. W dalszym ciągu był jednak zdystansowany, co zazwyczaj odpychało potencjalne zadurzone dziewuszki, widzące w Salingerze doskonałą, rządową partię, przepustkę do wystawnego i bezpiecznego życia. Tudor jednak nie należała do żadnej z tych kategorii. Może dlatego ją tolerował, ba, może dlatego czuł do niej pewną słabość. - Informacjami. Wąsko pojętymi - odparł po prostu stanowczo, ignorując jej gorący oddech przy swoim policzku. Chciał znać listę osób do odstrzału; wiedziałby wtedy, kogo Coin nie darzy sympatią i...naprawdę potrafiłby wtedy nakreślić prawie idealną mapę stosunków politycznych w Kapitolu. Ale przecież nie będą rozmawiali o tym teraz. Wiatr się wzmagał, widział ostre ściany śniegu, uderzające raz po raz w okna i prawie nie słyszał jej aluzyjnych słów. W tej chwili spadły w hierarchii ważności nieco niżej; Joseph bardziej dbał o własną głowę i jej niepodzielność z ciałem niż o odpowiadanie na jej subtelne metafory. Był mężczyzną, wolał konkrety. - Nie namiętne. Niszczące - sprostował, czując jej paznokcie na swoim nadgarstku i...w tej chwili zgasło światło. Co - oczywiście, jak na starych filmach, które namiętnie oglądał - wywołało krótkie okrzyki zdziwienia i strachu. Nie wiedział żadnych świateł awaryjnych, nie działały lampy na zewnątrz. Ciemność. Do której Joseph był przyzwyczajony; podczas gdy większość ludzi była zdezorientowana, jego oczy przyzwyczaiły się do mroku od razu. Znalazł więc dłoń Catrice i pociągnął ją do tyłu. Nie podobał mu się dźwięk trzeszczącego szkła w oknach; już widział jak pęka ono pod wpływem wiatru i on sam ląduje w szpitalu z odłamkiem szyby sterczącej w oku. - W czasie rzezi, rzecz jasna. Czyli zobaczymy się pojutrze - powiedział dalej spokojnie, prowadząc Tudor pewnie między gośćmi w kierunku wyjścia. Do którego zmierzało kilka spanikowanych grupek. Nie zamierzał jeszcze wychodzić, ale...to było sensowniejsze niż stanie przy potencjalnie niebezpiecznym oknie. - O ile szlag nie trafi tego miasta. - dodał melodyjnie; mówił przecież na ostatnim zebraniu rady o potrzebie dodatkowych generatorów energii, bez których Kapitol był sparaliżowany. |
| | | Wiek : 29 lat Zawód : Lekarz
| Temat: Re: Sala bankietowa Sro Sie 07, 2013 9:50 pm | |
| Sigyn siedziała przez jakiś czas przy stoliku lustrując ludzi. W pewnym momencie ujrzała mężczyznę, który kogoś jej przypominał. Nie do końca wiedziała kogo, ale co jakiś czas zerkała w jego stronę. Oczywiście niemożliwe było by nie pamiętała kogoś. W końcu pamiętała wszystko. Mężczyzna jednak kogoś jej przypominał. Może to był ktoś kogo znała za młodu i do tego czasu się zmienił? Wiele osób znała z dawnych lat. Jedni byli dziećmi, drudzy nastolatkami, a inni młodymi ludźmi. Każdy mógł się zmienić nie do poznania, choć najłatwiej zmienić się było dzieciom. Maluchy zmieniały się z roku na rok i czasem trudno było rozpoznać daną osobę po latach. Mężczyzna jednak miał rysy twarzy, które widziała u dwóch osób. U brata i u kogoś, kto był przyjacielem Josepha Starka, starszego brata. Imiennik Josepha, Joseph Salinger. Kiedy ostatni raz widziała go? Dawno, dawno temu. Pamiętała doskonale stare czasy, kiedy bawiła się z nim i bratem, gdy była małą dziewczynką. Nie zawsze chcieli się z nią bawić. W końcu byli starsi od niej o 3/4 lata, a w dodatku była dziewczyną, więc tym bardziej woleli sami wędrować i bawić się w odkrywców. Niestety jej brat wyboru nie miał i musiał się nią opiekować, więc byli skazani na nią. Z czasem przyzwyczaili się do jej obecności, bowiem przystosowała się do ich wymagań. Bić się nie potrafiła, ale doganiała ich w innych rzeczach, aż w końcu byli trzema muszkieterami, którzy nigdzie się bez siebie nie ruszali. Wspaniałe czasy. Wspaniale... odległe. Co się działo z tym chłopakiem, którego znała? Jej brat już od dawna nie żył, ale ten Joseph żył. Żył i co ciekawsze wyglądał na takiego co świetnie sobie radził. Nie podeszła jednak do niego. Był zajęty rozmową z jakąś kobietą, której wyglądu nie miała zamiaru komentować w myślach. W tym czasie włączył się komunikat o burzy. Sig wstała zaraz po zakończeniu informacji. Musiała się gdzieś przejść. Właściwie to musiała pójść do toalety. Wypicie kilku kieliszków szampana i czegoś niealkoholowego robiło swoje. Powolnym krokiem lawirowała między gośćmi w stronę drzwi. Po kilku chwilach już jej nie było.
//toalety damskie |
| | | Wiek : 20 Zawód : Strażnik Pokoju [dawniej morderca] Przy sobie : Mundur, kamizelka kuloodporna, krótkofalówka, telefon komórkowy. Broń palna, dwa magazynki, paralizator, Znaki szczególne : BIały mundur, długie włosy, słodki uśmiech, zawiązany czarny męski krawat na prawym nadgarstku Obrażenia : -
| Temat: Re: Sala bankietowa Sro Sie 07, 2013 11:04 pm | |
| Są takie momenty w życiu kobiety, że po prostu wie, iż musi się wycofać. Tak Catrice poczuła się, gdy usłyszała o wąsko pojętych informacjach. Cofnęła się więc i spojrzała na Josepha uważnie. Czego mógł oczekiwać, i jakie będą tego konsekwencje…? Nie wiedziała. Przy tym mężczyźnie czuła się zarówno pewna, jak i niepewna. Swoisty paradoks, nic dodać, nic ująć. - Namiętność potrafi iść w parze ze zniszczeniem – stwierdziła spokojnie, niemalże nie zwracając uwagi na okrzyki zdumienia, wywołane przez awarię. Kwestia przyzwyczajenia? Czasem odnosiła wrażenie, że powinna żyć wyłącznie w ciemnościach, bo tylko one były jej jedynym, prawdziwym przyjacielem. Dźwigając brzemię swojego zawodu, Catrice Tudor doskonale wiedziała, że nie może liczyć na przyjaciół. Nie wśród obcych ludzi. Pozwoliła, by odprowadził ją bliżej drzwi. Najwidoczniej Joseph, w przeciwieństwie do niej, nie czuł się komfortowo. Jej była obojętna pogoda. Miała ochotę po prostu wyjść na zewnątrz, nie kisić się dłużej w tym tłumie. - Ciekawe, ile osób zginie w czasie tej rzezi pod Rogiem Obfitości. – nawet stojąc tak daleko od okien, wpatrywała się w nie, jak gdyby chciała policzyć wszystkie płatki śniegu. Stojąc obok Salingera, odsunęła się nieco i splotła dłonie na piersiach. Kłamstwem byłoby powiedzieć, że podobał jej się ten obrót spraw. Wręcz przeciwnie. Miała swoje nadzieje, ale one nie były stosowne. Ba, nie były nawet wykonalne. Nie teraz. Kiedy obserwowała śnieżycę, szalejącą za oknem, przypomniało jej się stare podanie o statuach aniołów na cmentarzach. Ludzie wierzyli, że są to tajemnicze istoty, których planem jest zniszczenie ludzkości. Zastanawiała się, czy gdziekolwiek w Kapitolu był cmentarz… - Dobrze. Powiedz mi wprost, jakie chcesz uzyskać informacje. |
| | | Wiek : 37 lat Zawód : prowadzę gospodarkę Panem
| Temat: Re: Sala bankietowa Czw Sie 08, 2013 3:26 pm | |
| Catrice wypowiadała święte prawdy o namiętności. Od których sam Joseph trzymał się z daleka, zapobiegawczo hamując wszystkie mocniejsze odruchy serca czy też organizmu. Ciężko pracował, żeby wyciszyć swoją wolną wolę i poskromić instynkty, ale teraz, w trzydziestej trzeciej zimie na tej wspaniałej, zniszczonej planecie, mógł pochwalić się mistrzostwem w tej dziedzinie. Jeszcze dziesięć lat temu po prostu zaciągnąłby Tudor do toalety, całując ją mocno i zastanawiając się z jakiego materiału wykonana jest jej sukienka, a teraz... był dużo rozsądniejszy. Nie ufał nikomu, zwłaszcza tak przebiegłej kobietce, która zapewne pozbawiła życia wielu sympatycznych ludzi. Byłby głupi, zabierając ją do siebie do domu ot tak. Już wiedział - i planował - że po prostu ją do czegoś przywiąże. W ramach bezpieczeństwa a nie przez chore fetysze, oczywiście. Na razie jednak te wizje były odległe, chociaż dalej rysujące mu na ciele szlaczki z gęsiej skórki. Nawet wtedy, kiedy się odsunęła, włączając swój prawie biznesowy ton. - Mam nadzieję, że niewiele. Szybka śmierć jest nudna, nie sądzisz? - spytał bardzo czarująco, w końcu Tudor znała się na sposobach wysyłania na tamten świat najlepiej. A przynajmniej tak podejrzewał, nie wiedział o niej wiele, co go frustrowało. A jednocześnie ciekawiło. Niszcząca namiętność, no tak, prawie zapomniał. Zatrzymał się nieopodal drzwi, w małej wnęce. W pomieszczeniu robiło się coraz głośniej, to już nie były towarzyskie szepty a głośne rozmowy. W których niknęły ich urocze szepty. - Chcę wiedzieć w kogo celuje Coin. - odparł po prostu cicho, opierając się plecami o kamienną wnękę. Nie zapomniał o karteczce w swojej marynarce, ktoś widocznie miał tutaj na niego oko, ale w tym chaosie rozpoznałby ewentualne zagrożenie. Dookoła nich ludzie byli zaaferowani ciemnością i bliskimi, zamkniętymi w innych budynkach Kapitolu. - I kto jest na jej liście osób niewygodnych. - dodał prawie wesoło, jakby opowiadał Tudor jakiś rozkoszny żart. |
| | | Wiek : 20 Zawód : Strażnik Pokoju [dawniej morderca] Przy sobie : Mundur, kamizelka kuloodporna, krótkofalówka, telefon komórkowy. Broń palna, dwa magazynki, paralizator, Znaki szczególne : BIały mundur, długie włosy, słodki uśmiech, zawiązany czarny męski krawat na prawym nadgarstku Obrażenia : -
| Temat: Re: Sala bankietowa Czw Sie 08, 2013 4:22 pm | |
| Mężczyźni. Dziwne istoty. Często macie kobietę na wyciągnięcie ręki, chętną kobietę, a zamiast tego potraficie smęcić godzinami. - Szybka śmierć nie jest zła, chociaż mam wrażenie, że trafiło nam się w tym roku kilkoro chętnych do przedłużania agonii. - odparła Catrice, opierając się o ścianę wnęki. Nie musiała pewnie mówić na głos, że gdyby trafiła na arenę, byłaby jedną z osób chętnych do takich zabaw. W pewnym momencie swojego życia zorientowała się, że zadawać śmierć należy naprzemiennie - raz szybką, błyskawiczną, bezdźwięczną, a następnie taką, w której krzyki ofiary brzmią jak muzyka. Przeciągnęła się leniwie, unosząc ramiona do góry i stając na moment na palcach. Lubiła się przeciągać, zwłaszcza wtedy, gdy czuła znużenie. Poza tym, nie sądziła, że ktokolwiek poza Josephem to zauważy, w końcu panowały tu iście egipskie ciemności. Czuła się odrobinę... Nieprzyjemnie zaskoczona. Rzeczy, które robiła, nie działały na Salingera, zupełnie jakby włączył sobie jakiś ciekawy mechanizm obronny. Czyżbyś był odporny na kobiety?, pomyślała, poprawiając nieco włosy. Żałowała, że nie związała ich w żaden szczególny sposób, dlatego też odwróciła się plecami do Josepha i zaczęła powoli splatać włosy w długi harcap, który miała zamiar zawinąć w kok. Ciekawiły ją jego.. Zachowania. Stark był o wiele łatwiejszym celem, poleciał po prostu na jej wygląd i głęboki dekolt. Nie musiała uciekać się do sztuczek by wiedzieć, że Tyrion miał na nią ochotę... A może i nadal ma, gdziekolwiek do cholery się podziewa. - Tak myślałam... Chcesz dostępu do czarnej listy pani prezydent - mruknęła, zajęta włosami. Jej palce sprawnie rozczesywały i splatały kolejne pasma. Zawsze to robiła, gdy czuła się rozzłoszczona lub poirytowana. O tak, w tej chwili czuła się odrobinę... Rozjuszona. Ton głosu Josepha, który dodał coś, brzmiał tak, jakby mężczyzna był wyjątkowo rozbawiony. Ciekawe, na co mu ta lista. Czyżby pan prowadzący gospodarkę tego cudownego kraju miał swoje plany...? - Mają oko na wojskowych, uważają, że spieprzyli sprawę przy Paradzie Trybutów. Starają się objąć patrolami całe miasto, na wypadek pojawienia się Sabriel Kent i Connora Hendersona - zręcznie zawinęła splot w kok i utrwaliła go kilkoma spinkami, które miała wpięte po wewnętrznej stronie dekoltu sukni. - Atenę Sky znaleźli podobno dzięki jakiemuś anonimowemu telefonowi. Chodzą też plotki na temat pobytu Sabriel Kent. Jakąś kobietę oskarżono o spiskowanie przeciwko Coin i wtrącono do więzienia. Uśmiechnęła się lekko, prawie niedostrzegalnie. Upięte włosy odsłoniły szyję i kark. Niemal żałowała, że nie ma przy sobie broni, ale byłaby zbyt widoczna pod strojem. - Reszty nie znam i nie mogę być pewna. Gdybyś zapomniał... - zawiesiła na chwilę głos. - Nie jestem oficjalnym członkiem rządu tylko trenerem. Nie trafiają do mnie wszystkie informacje. |
| | | Wiek : 37 lat Zawód : prowadzę gospodarkę Panem
| Temat: Re: Sala bankietowa Pią Sie 09, 2013 2:43 pm | |
| Rzadko kiedy myślał o śmierci; była to perspektywa tak odległa, że nie zaprzątał sobie głowy wybieraniem rodzaju pochówku i załatwianiem testamentów. Sposobem zejścia z tego świata także. Mógł niefortunnie spaść ze schodów i złamać sobie kark albo zostać zastrzelony, gdy w końcu nowy reżim Coin się przewróci. Bywa. Kiedy umrze, nie będzie go to już obchodziło, więc nie przejmował się ewentualnymi problemami na łożu śmierci. Co nie znaczy, że był nieostrożny. Uważał na siebie, cenił swoje życie, wierzył jednak podskórnie w kaprysy przeznaczenia, których nie mógł przewidzieć. Zgadzał się więc na to, co zaplanował mu szalony los, broniąc się raczej przed osobami niż wydarzeniami. To ludzie byli głównym zagrożeniem. Niezależnie, czy znajdowali się tutaj, na ciemnej sali, z legitymacją Strażników Pokoju czy wałęsali się w łachmanach po KOLCu, czekając komu by tu wbić nóż między żebra. Dzicz. W każdym człowieczym spojrzeniu. W ciemności zawsze napadały go filozoficzne myśli, z którymi wyjątkowo nie walczył. Łatwiej było zignorować smutki swojego żywota niż obserwować sprawne, szczupłe palce Catrice, przeczesujące jej długie włosy. Wcale nie seksowne, o nie - tak sobie wmawiał - po prostu niewygodne. W każdej sytuacji. Przecież takim cudownym warkoczem można ją spokojnie poddusić. Przyglądał się jej z czysto racjonalnym zainteresowaniem. Ciągle był w pracy, nie mógł pozwolić sobie na słabości, chociaż było mu naprawdę trudno. Wolałby, żeby naczelna morderczyni pani Coin była jakąś obrzydliwą staruszką a nie młodą dziewczyną o ślicznej buzi. Cóż, nie mógł mieć na to wpływu, znów wszystko zrzucił na barki losu, wysłuchując jej informacji. Potwierdzających większość jego przypuszczeń i pokazujących, że stanowisko w rządzie nie jest tak słodkie i bezpieczne, jak mogłoby się wydawać. Skoro przeczesywali szeregi armii i Strażników, równie dobrze mogą przenieść się szczebel wyżej i zacząć uważniej obserwować niepozornych urzędników. Niezbyt miła perspektywa. Miał jednak nadzieję, że w ciągu kilku następnych dni w końcu znajdą tą piekielną Sabriel i cała uwaga skupi się na jej ewentualnym pomocniku. Może nawet dojdzie do kolejnej widowiskowej egzekucji? - Masz całkiem niezły zasób informacji jak na trenera - odparł tylko, kiwając jej lekko głową, czego mogła nie zauważyć w tym półmroku. Nie były to konkrety, te zdobędzie później i od kogoś innego, ale zawsze to kolejne powiększenie prywatnej bazy danych w głowie Salingera. Kto wie, kiedy przyda mu się jakiś strzępek informacji, dopełniający obrazu. Jak w tym całym zamieszaniu z potomkami Snowa, w które nieostrożnie się pakował. Tym jednak zacznie się martwić jutro; na razie coraz bardziej irytowały go ciemności i brak jakiejkolwiek informacji o tym, kiedy przywrócą dostawy prądu. Miał też wrażenie, że robi się nieco chłodniej - czyżby padło też ogrzewanie? - i że nie tylko on staje się coraz bardziej poddenerwowany. Jeden z bogatszych sponsorów awanturował się gdzieś w kącie z jednym ze Strażników, kilka osób krzywiło się do swoich niedziałających telefonów. Gdyby nie głośny wiatr za oknami i faktyczne opady śniegu Joseph mógłby zacząć się zastanawiać, czy czasem nie jest to jakaś wyszukana forma ataku niezidentyfikowanych wrogów Coin, ale widocznie...to tylko nieokiełznana natura. - Moglibyśmy utknąć w jakimś bardziej sprzyjającym miejscu - powiedział po dłuższej chwili obserwacji otoczenia. Chętnie wróciłby do swojego cichego i skromnego - jak na rządowe standardy - mieszkania, z wygodnym łóżkiem... nie, nie myślał o łóżku, skądże znowu. Po prostu nie uśmiechały mu się kolejne godziny w towarzystwie swoich kolegów z rządu i nadętej śmietanki towarzyskiej Rebeliantów. Dobrze, że towarzyszyła mu Catrice.
|
| | | Wiek : 21 lat Zawód : Rzecznik prasowy prezydent Coin
| Temat: Re: Sala bankietowa Pią Sie 09, 2013 3:04 pm | |
| Przepraszam, że tak długo.
Tak, Abi miała rację. Trybuci z dystryktów też byli tylko dziećmi. A jednak fakt, że tym razem pochodziły z Kapitolu przemawiał do niej bardziej. Było to trochę niesprawiedliwe, ale ogromny wpływ miał na to fakt, że stąd pochodziła i tu się wychowała. Czuła większą więź z Kapitolińczykami niż z mieszkańcami dystryktów, choć ostatnio coraz częściej obracała się wśród tych drugich. Co za przewrotność. Wszyscy jej najbliżsi zostali zamknięci w Kwartale, miejscu, na myśl o którym mimowolnie dostawała dreszczy. A co ona zrobiła z tym fantem? Nic. Po części dlatego, że nie mogła, ale też dlatego, że, no cóż, nie chciała. Czuła, że niektórzy sobie na to zasłużyli, a szczególnie ogromni fani Igrzysk. – To dobre rozwiązanie. To znaczy… odpłacić się krwią za krew, ale nadal nie jestem przekonana do tego, czy jest sens angażować w to dzieci. Może lepiej byłoby zorganizować Igrzyska dla dorosłych? – Jakie to głupie, że osoba, która należała do Rządu, miała tak mało do powiedzenia w tej kwestii. Marley już nie raz z trudem trzymała język za zębami. Niektóre słowa po prostu cisnęły się jej na usta same. Tak jak teraz. Chętnie dodałaby, że organizowanie kolejnego wydarzenia w tym charakterze jest popełnieniem tych samych błędów, co Snow. Mogli wymyślić coś innego, może bardziej humanitarnego. A jednak Coin sama prosi się o to, żeby ktoś zrzucił ją ze stołka. – Nie wiem z resztą. Wszystko i tak się już zaczęło, a mnie w sumie nie powinno to aż tak interesować – powiedziała szybko i wzruszyła ramionami. Spojrzała przed siebie i pomyślała, że naprawdę nie powinna się w to wtrącać. Coin dała jej szansę, która była zarazem przepustką do wygodnego życia. Mimo wszystko nie chciała tego stracić, narażając wizerunek swojego pracodawcy. A ona akurat miała dzisiaj sporo do powiedzenia. – Czuć pewnie wyjątkowo dziwnie. Nagle z Kwartału ma się przeprowadzić do Dzielnicy Rebeliantów? – Uśmiechnęła się krzywo, dalej nie patrząc na dziewczynę. Doskonale wiedziała, co Abigail ma na myśli, ale specjalnie trochę zmieniła znaczenie jej słów. Chyba obie nie potrzebowały kłopotów, a nigdy nie wiadomo, kto jest informatorem. – To z pewnością będzie jeden z najciekawszych momentów tych Igrzysk. Pytanie tylko, jak ów zwycięzcę przyjmą rebelianci? – Tak o tym nie było mowy. Coin nie dała żadnej gwarancji. Czy te kilka miesięcy wystarczyło mieszkańcom dzielnicy na pogodzenie się z dawnymi mieszkańcami stolicy, którzy z taką pasją oglądali śmierć ich bliskich? Na pewno nie wszyscy. Niespodziewanie wzrok Marley przyciąga przerwana relacja z wywiadów. Drodzy mieszkańcy Kapitolu! Nasi meteorolodzy donoszą, iż w stronę stolicy zbliża się niepokojący front, którzy dotrze do miasta w nocy z 21 na 22 lutego i może utrzymywać się przez kilkanaście godzin. Niewykluczone jest wystąpienie silnych burz śnieżnych i porywistego wiatru, dlatego dla własnego bezpieczeństwa, uprasza się o pozostawanie w budynkach aż do odwołania. Słysząc komentarz Garneau uniosła kąciki ust. Najwyraźniej nie tylko Marley nie uśmiechało się spędzenie tu kolejnych godzin. Wypuściła powietrze ze zrezygnowaniem – Wreszcie ktoś naprawdę zadbał o wszystkich gości – stwierdziła z przekąsem. – Wreszcie zaczyna się coś dziać. Mimo wszystko o wiele bardziej wolała wrócić do domu. Wolała sama sobie zapewniać rozrywkę. Może jednak głupio zrobiła, że tu przyszła? Przynajmniej teraz nie byłaby skazana na obecność tych wszystkich ludzi przez kolejny długi odcinek czasu. |
| | | Wiek : 20 Zawód : Strażnik Pokoju [dawniej morderca] Przy sobie : Mundur, kamizelka kuloodporna, krótkofalówka, telefon komórkowy. Broń palna, dwa magazynki, paralizator, Znaki szczególne : BIały mundur, długie włosy, słodki uśmiech, zawiązany czarny męski krawat na prawym nadgarstku Obrażenia : -
| Temat: Re: Sala bankietowa Pią Sie 09, 2013 5:19 pm | |
| Catrice od dziecka czuła się dobrze w ciemnościach. Gdy była mała, rodzice zawsze zostawiali włączone lampki nocne dla Elijah i Annabell, którzy bali się potworów i straszydeł. Catrice była inna. Nie płakała. Nie kazała sprawdzać szafy, firanek, zasłon czy przestrzeni pod łóżkiem. Czasem Alaric twierdził, że jego pierworodna córka musiała zostać podmieniona w szpitalu, nie przypominała bowiem rodziców ani z charakteru, ani z wyglądu. Ale potem, odnaleziono na strychu stary album rodzinny i wydało się – Catrice Mary Tudor wyglądała identycznie jak jej cioteczna prababka, Helena. Stara krewna, nikt o niej nie pamiętał… A szkoda. Miała ciekawy życiorys. - Mój zasób informacji jest raczej w normie – uśmiechnęła się lekko, poprawiając ukręcony w kok warkocz. Patrząc na niego przez ramię chwilę wcześniej, zauważyła, że Salinger obserwował jej palce. A przynajmniej tak się jej zdawało, gdyż mężczyzna nie ściągnął okularów nawet na sekundę. – Wiem, że chcą mieć na oku mentorów, stylistów i część sztabu przygotowawczego. Wiem, że w kinie była strzelanina, której celem miał być ktoś z rządu. O strzelaninie dowiedziała się całkowicie przypadkiem, przebywając u znajomego, którego siostra mieszkała blisko kina. Tak, takie rzeczy, mające miejsce w kinie, nigdy nie przechodzą niezauważone. Zwłaszcza wtedy, gdy na sali znajdują się osoby wysoko postawione. Rozejrzała się dookoła. Na twarzach ludzi malowała się irytacja, jeden ze Sponsorów darł się na Bogu ducha winnego Strażnika Pokoju. - Przepraszam na moment – powiedziała spokojnie do Salingera i zaczęła przemieszczać się w tłumie. Napotkała swój cel, czyli jednego ze Strażników i rozmawiała z nim chwilkę, uśmiechając się. Gdy dowiedziała się tego, co było jej potrzebne, podziękowała i wróciła z powrotem do towarzysza. - Nie wiedzą, kiedy przywrócą prąd. Padła zarówno główna elektrownia, jak i te pomniejsze. W Ośrodku Szkoleniowym już wcześniej była awaria. Nie wiem, czy wiesz, ale dwoje z naszych kochanych trybutów usiłowało wysadzić w powietrze cały budynek. Udało im się tylko z halą treningową. Zastanawiała się, czy Joseph już o tym słyszał. W Panem, a zwłaszcza w Kapitolu, wieści rozchodziły się bardzo szybko, lotem błyskawicy. Ledwie skończyło się mówić zdanie w centrum miasta, wiedzieli wszyscy mieszkańcy obrzeży i ziem niczyich. A najszybciej wiedzieli ci ludzie, którzy pracowali ręka w rękę z Almą Coin. Milczała jednak, nie mówiąc nic o sprawczyniach. Prawdę powiedziawszy, ta sytuacja rozbawiła ją, mimo ofiar śmiertelnych i ogromu zniszczeń. Hope i Cordelia pokazały w końcu pazurki. - Jakie miejsce byłoby bardziej sprzyjające? – zapytała, nieco wyrwana ze swoich rozmyślań.
|
| | |
| Temat: Re: Sala bankietowa Pią Sie 09, 2013 11:09 pm | |
| Nie ma sprawy. c:
Słuchając Marley zastanawiała się nad ich obecnym położeniem. Mogły tu spędzić całkiem sporo czasu, tak więc nie zaniechiwała obserwacji. Wszystko to było wysoce niewygodne, a ona bardzo nie lubiła być stawiana w takim położeniu. Nawet jeśli powodem była natura, a ona nic z tym faktem uczynić nie mogła. Gorączkowo więc myślała, gdzie mogłaby wyjść, by być bezpieczną... Bezpieczną? To do tego już doszło, że nie czuła się dobrze w otoczeniu nowobogackich rebeliantów i zdrajców starego systemu? Dreszcz przeszedł jej po kręgosłupie. Tak, tak... Ta sytuacja była zarazem przekleństwem i błogosławieństwem. Ewentualnym wrogom trudniej będzie się dostać do środka, ale jeśli już tu byli to mieli idealne warunki do sabotażu. A to się młodej Gayle bardzo nie podobało. Uśmiechnęła się lekko pod nosem, słysząc myśl o Igrzyskach dla dorosłych. Też się nad tym wcześniej zastanawiała, więc teraz tylko pokiwała głową na znak aprobaty. - Może i tak. Z pewnością odmieniłoby to ich oblicze. Pytanie czy znaleźliby się sponsorzy i jaki byłby los podstarzałych trybutów. - To były nieco zbyt ostre słowa na ich temat, ale nie zamierzała ich cofać. Poza Snowem większość była względnie młoda, ale w porównaniu do niekiedy jedenastoletnich trybutów - i tak wydawali się wiekowi. Lekko wzruszyła ramionami, a po jej następnych słowach na jej wargach wykwitł na nowo lekki uśmiech. - Poza tym muszą czuć się teraz prawdziwie bezsilni. Odebrano im dzieci, wnuki, czasem siostrzeńców lub bratanków. I nic nie mogą z tym zrobić. Mają do gardła przyłożony ten sam nóż, którym wcześniej się zabawiali. To ironiczne. Serwetkę, którą dotychczas nadal trzymała w dłoni złożyła w kratkę i wetknęła w tylną kieszeń czarnych, gładkich spodni. Nadal tkwił w niej owy orzeszek ziemny, który był przedmiotem jej wcześniejszych rozmyślań. W zasadzie nie wiedziała po co jej on - czy to na późniejszą przekąskę, czy z... innego powodu. Nie byłoby to specjalnie zadziwiające, gdyby mała Gayle jeszcze nie do końca wiedziała po co jej oby produkt spożywczy. Tak już miała... Spodobała jej się odpowiedź Marley. Widać doskonale zrozumiała ona przesłanie Gayle i potrafiła umiejętnie skontrować. Ciekawe, ciekawe... Szkoda, że były tu, a nie w miejscu, które choć teoretycznie mogło pozostawać poza monitoringiem. Nie wszystko można było upilnować, a Abby nauczyła się tej prawdy jeszcze jako dziecko. Trzynastka była mniejsza i lepiej zorganizowana na swoim podziemnym terytorium niż tu. Kapitol był miastem prestiżowym w każdym calu, a przynajmniej przed rebelią. Miasto jednak trudniej kontrolować. Miasto często rozrasta się w sposób, który trudno zorganizować. - Oh, mam nadzieję, że uprzejmie. W końcu będzie to nasz honorowy gość. Może nawet iskra porozumienia... Któż może to przewidzieć. - Przez chwilę zastanawiała się, czy Marley mogłaby na nią donieść. Nie sprawiała takiego wrażenia, ale podobno te najniewinniejsze mają najbrudniejsze myśli. Abigail nawet zastanowiła się co by się stało gdyby jednak jej słodka towarzyszka rozmowy postanowiła powtórzyć ich niekoniecznie poprawnie politycznie myśli... Oh, nie ułatwiłaby sobie życia. Garneau mogła grać swoją rolę, ale dawno już otworzyła oczy i uszy na każdą możliwość. Ludzie to zdradliwe istoty, nawet jeśli była to dość przykra myśl. - Jeśli tak ma wyglądać jej nad nami opieka to mam nadzieję, że szybko minie - westchnęła cichutko i odwróciła spojrzenie w stronę bufetu. Nawet była nieco głodna, nawet, nawet... Ale nie przyzwyczaiła się nigdy do spożywania czegokolwiek poza domem. Nie czuła się komfortowo jeśli musiała to robić, zwłaszcza jeśli jedzenia nie przyrządziła sama. Coś ją jednak nagle tknęło. - Masz samochód, prawda? |
| | | Wiek : 36 Zawód : ex-mentorka|bezrobotna
| Temat: Re: Sala bankietowa Sob Sie 10, 2013 10:45 pm | |
| To był chyba jeden z najbardziej upokarzających w moim życiu. Nigdy, ale to nigdy nie powiedziałabym, że uda mi się tak upokorzyć i miałam szczerą nadzieję, że nikt tego nie widział. Niestety, moje nadzieje mogły pozostać sobie choćby i najszczerszymi w tej sali ( ba! choćby i najszerszymi w tym całym, popapranym świecie), jednak nie mogły się spełnić. Nie mogły z tego względu, że przynajmniej jedna osoba widziała moje upokorzenie. Poprawka… Dwie, licząc lukrowaną jędzę, która to zresztą była przyczyną mej niedoli. Parszywy bankiet! Najchętniej by mi tutaj nie było, jednak skoro już byłam (i wpakowałam się w taką sytuację), musiałam grać. Podniosłam się więc do pionu i uśmiechnęłam do mężczyzny, który posłużył mi za podpórkę i dzięki któremu nie leżałam w tej chwili na posadzce. - Przepraszam. Zawsze wiedziałam, że róż kiedyś mnie zabije. – mruknęłam.
[Przepraszam, za opóźnienie, ale nie miałam jak dodać wcześniej.] |
| | | Wiek : 37 lat Zawód : prowadzę gospodarkę Panem
| Temat: Re: Sala bankietowa Nie Sie 11, 2013 2:18 pm | |
| O strzelaninie słyszał od znajomego Strażnika Pokoju; o tym, że mają oko na osoby związane z Igrzyskami wiedział z własnego doświadczenia. Miał wrażenie, że kilkoro mentorów jest zbyt blisko związanych ze swoimi podopiecznymi, co było wspaniałe dla sponsorów, pragnących wzruszeń, szlochów i przyjaźni, ale dla kogoś postronnego...było to po prostu niebezpieczne. Ludzkie emocje potrafiły zniszczyć najdoskonalszy plan, bo ktoś w pewnym momencie się zawaha przy strzale. Albo po prostu widowiskowo zmieni strony dla swojej ukochanej. Brr. Josepha przechodziły ciarki, kiedy myślał o romantycznych zrywach serca, robiących z umysłów ludzi poszatkowane mięso. Chociaż tego sam niedawno doświadczył i...chciał to wspomnienie wyrzucić z głowy na zawsze. Co niekoniecznie może mu się udać, ale...wolał teraz o tym nie rozmyślać. Irytowanie się na panujące ciemności i ignorowanie perfum Catrice (wszystko przez te przeklęte włosy, to one tak pachniały) było o wiele lepszym zajęciem. A bezczynności nie znosił, więc uwięziony na sali bankietowej czuł się dość nieswojo. Wolał działać, po kryjomu, po cichu i subtelnie, ale jednak, a nie służyć za statystę w dzikim tłumie przyzwyczajonych do ciemności Rebeliantów. Właściwie powinien ich wypytać jak konkretnie wyglądał ich podziemny dystrykt, ale nie miał do tego teraz głowy; zagubiony pracownik rządu w mrocznej sali bankietowej, z okularami przeciwsłonecznymi na nosie. Poziom groteski mocno się podniósł. Nawet, gdy Catrice kulturalnie go opuściła, błyskając mu w półmroku białą szyją. Nie wiedział już, czy bardziej pociągające są włosy do pasa czy odsłonięta skóra i chwilę zajęło mu przedyskutowanie tego z samym sobą. W końcu wygrała opcja druga; postanowił to uczcić przedostatnią lampką wina w pomieszczeniu, zdobytą od wymiętego kelnera, przechodzącego obok z niezbyt zadowoloną miną. - Och, wspaniale - odparł tylko kiedy Catrice wróciła z wesołymi wiadomościami. Bez prądu dzielnica Rebeliantów była bezbronna, wszystko stanęło i już widział mróz na szybach w swoim mieszkaniu. O rozładowanym telefonie i laptopie nie wspominając. Przestał się dziwić zdenerwowanym matkom-i-ojcom, już wyobrażającym sobie swoje dzieci w ciemnym i oblodzonym apartamencie. Straszne. Dobrze, że w jego czterech ścianach nie przebywał nikt, o kogo mógłby się martwić. Na przykład uciekinierka-trybutka? - Cordelia zapewni nam wiele rozrywki na arenie - skomentował tylko, obserwując gęsią skórkę na nagich ramionach Catrice. Żeby zrobiło się jej cieplej mógł ją spić na umór albo ubrać; wybrał to bardziej moralne rozwiązanie, zdejmując z siebie marynarkę i zawieszając ją na jej plecach i ramionach. Ogrzewanie padło także tutaj i podejrzewał, że w tak roznegliżowanej sukience Tudor może nie być za gorąco. Upił łyka swojego wina, poprawiając jednocześnie guziki koszuli pod samą szyją. - Sprzyjające...ze światłem, z ogrzewaniem, bez tłumu ludzi. Każde inne miejsce. |
| | | Wiek : 20 Zawód : Strażnik Pokoju [dawniej morderca] Przy sobie : Mundur, kamizelka kuloodporna, krótkofalówka, telefon komórkowy. Broń palna, dwa magazynki, paralizator, Znaki szczególne : BIały mundur, długie włosy, słodki uśmiech, zawiązany czarny męski krawat na prawym nadgarstku Obrażenia : -
| Temat: Re: Sala bankietowa Nie Sie 11, 2013 4:16 pm | |
| Catrice wcale nie uśmiechała się wizja spędzenia całej nocy w miejscu pozbawionym świateł i ogrzewania. Jej organizm powoli zaczynał odczuwać wszechobecny chłód, chociaż była przyzwyczajona do niskich temperatur. Zwłaszcza, że nie miała obecnie żadnego oficjalnego miejsca zamieszkania. - Przestaje mi się to podobać. – z westchnieniem przyjęła okrycie Josepha. Okrywając się, wyczuła od materiału jakiś delikatny, przyjemny zapach. Bardzo przyjemny. Wszystko wskazywało na to, że Salinger miał naprawdę znakomity gust. – Dziękuję. Zastanawiało ją, czy zauważył, gdy na kilka sekund przyłożyła policzek do materiału i zamknęła oczy. Powoli robiła się zmęczona i senna. Może to oznaka, że czas znaleźć sobie jakieś małe mieszkanie i uwić jakiś spokojny kąt, w którym mogłaby egzystować? Miała już dość tego przebywania kątem u znajomych – ale właśnie tego wymagała jej profesja, ciągłego ukrywania się. W końcu… Jaki morderca zatrzymuje się na dłużej w jednym miejscu? - Cordelia ma zadatki na Zwycięzcę tegorocznych Igrzysk – stwierdziła, odganiając od siebie myśli o mieszkaniu. – Jest naprawdę zwinna, spostrzegawcza i odważna. Wsłuchała się w jego słowa o innym miejscu i zamyśliła. - Nie znasz kogoś, kto szuka współlokatora? – zapytała nagle, zerkając na niego z ciekawością. - Potrzebuję znaleźć jakieś mieszkanie i fajnie byłoby mieszkać z kimś... Zastanawiało ją, czy Joseph zna kogoś, kto przyjąłby ją pod swój dach. Mogła gotować, robić pranie, sprzątać… Ogólnie, postrzegała siebie samą jako całkiem niezły materiał na osobę, z którą można mieszkać. - Mam już trochę dość tego miejsca. – uśmiechnęła się ironicznie. – Może po prostu stąd wyjdźmy? |
| | | Wiek : 37 lat Zawód : prowadzę gospodarkę Panem
| Temat: Re: Sala bankietowa Nie Sie 11, 2013 11:25 pm | |
| Nie przyglądał się Catrice w swojej gustownej, szytej na zamówienie marynarce, chociaż wyglądała na pewno skromniej niż w swoim sukniowym negliżu, odsłaniającym nagą skórę w idealnych proporcjach. Zakryte-pokazane, wulgarność-tajemniczość, trochę porno, trochę wysoka kultura. Lubił takie wysublimowane przeciwieństwa a kobiety rzadko potrafiły trafić w złoty środek. Widocznie Tudor posiadła tajemną umiejętność umiaru i kokieterii. Zachwycające. Był ciekaw, kiedy zacznie zauważać jej rażące wady. Może jest okropnie głupia (błąd, zauważyłby to już dawno i na pewno Coin nie zainwestowałaby w agresywną troglodytkę) albo gadatliwa albo niewierna albo irytująca. Na dłuższą metę. Na razie nie mógł znaleźć negatywnych cech w Cat, co go...no tak, denerwowało. Lubił mieć jasny obraz sytuacji, wszystkie plusy i minusy zsumowane, a w stosunku do tej posiadaczki ładnej buzi nie potrafił być obiektywny. Uwłaczające, czuł się trochę jak przeciętny samiec, oszukany przez geny swoich protoplastów, nastawionych tylko na prokreację. Może dlatego tak walczył z jej urokiem? Kiwnął tylko głową na jej komplementy pod adresem Cordelii - przecież to dziewczę zginie bardzo szybko, nazwisko zobowiązuje - bardziej interesując się nieruchomościowym pytaniem. Upił kolejnego łyka wina, oblizując usta i zastanawiając się, czy istnieje doskonalszy sposób na przekonanie się o wadach Tudor niż pozwolenie jej na chwilowe zamieszkanie w jego towarzystwie. Obrzydnie mu (na pewno bałagani), pozna ją jeszcze lepiej - dzięki czemu w ewentualnej przyszłości będzie mógł łatwiej ją zlikwidować - do tego zrobi jej wspaniałą przysługę i może kiedyś zawaha się jej ręka, gdy będzie musiała go wysłać na tamten świat z polecenia Coin. Więcej plusów niż minusów, kolejne obliczenia wyszły dość czysto. - Możesz zatrzymać się u mnie - powiedział powoli, jakby jeszcze się wahał nad swoją dobroduszną i miłosierną decyzją. - Wiesz, dopóki nie znajdziesz czegoś bardziej....wystawnego. I odpowiedniego dla młodej damy - dodał z lekkim uśmiechem; mało kto bywał w czterech kątach Salingera, ale większość rządowych znajomych była zdziwiona minimalizmem. W jego mieszkaniu nie było napchanej elektroniki ani kolorowych świateł, z lodówki nie wysuwały się przysmaki ani nagie tancerki. Klasycznie, przeszłościowo, antycznie wręcz. Co lubił a co nie wszystkim odpowiadało. Tak jak przebywanie na sztywnym bankiecie, z wiatrem łomoczącym w szyby i przejmującym zimnem. - Też chętnie bym opuścił nasz wspaniały ośrodek szkoleniowy, ale chyba jesteśmy uziemieni - westchnął, zastanawiając się, czy winda w ogóle działa i czy w całym budynku jest tak zimno, jak na sali. |
| | | Wiek : 20 Zawód : Strażnik Pokoju [dawniej morderca] Przy sobie : Mundur, kamizelka kuloodporna, krótkofalówka, telefon komórkowy. Broń palna, dwa magazynki, paralizator, Znaki szczególne : BIały mundur, długie włosy, słodki uśmiech, zawiązany czarny męski krawat na prawym nadgarstku Obrażenia : -
| Temat: Re: Sala bankietowa Pon Sie 12, 2013 7:03 am | |
| Im dłużej stali obok siebie, tym bardziej czuła, jak pociąga ją ten mężczyzna. Zdawał się doskonale wpasowywać w jej kanon mężczyzny idealnego, szarmancki, obdarzony znakomitym gustem.. A teraz w dodatku zaproponował jej tymczasowy pobyt w swoim mieszkaniu. - Ale… Czy to nie będzie dla ciebie problem? – zapytała, głaszcząc palcami rękaw marynarki, którą ją okrył. Miała szczęście, że wysiadł prąd; być może nie zauważył, jak zarumieniła się, słysząc jego propozycję. Zwłaszcza, że już i tak był stanowczo za blisko niej, niemalże stykając się dłonią z jej palcami. Ta bliskość sprawiała, że Cat czuła się zarówno zagrożona, jak i zafascynowana. A teraz jeszcze ta propozycja. Ta bardzo… Kusząca propozycja. Nagle poczuła się dziwnie. Była na bankiecie, na którym nie było prądu, a dookoła niej tłoczyli się niezadowoleni ludzie. Mogła spożytkować ten czas na obserwacjach, analizach, a tymczasem wolała myśleć o Salingerze i tym, jak bardzo spodobała jej się jego oferta. - Naprawdę, nie chciałabym być dla ciebie problemem – powiedziała, przygryzając lekko wargę. Zrozumiała już, że nie jest odporna na to coś, co miał w sobie, ten niemalże zwierzęcy magnetyzm. Zerknęła na niego kątem oka. Sprawiał wrażenie zamyślonego, jak gdyby analizował ją samą. Zastanawiała się, czy Joseph umie czytać w myślach. Ciekawe, co byś powiedział na to, co właśnie siedzi mi w głowie? Uśmiechnęła się. Lekko, niemalże niedostrzegalnie. Nagle zaczęła się zastanawiać, czy w budynku jest jakieś mniej oblegane pomieszczenie, w którym mogliby spokojnie porozmawiać. Skoro padło zasilanie, to automatycznie oznaczało awarię wszystkiego. Wind. Drzwi. Komputerów. Czujników. Kamer. - Coś takiego powinno się pojawić na łamach gazety – stwierdziła, porywając kieliszek wina z tacy kelnera. Ten chciał chyba zaprotestować, ale uciszyła go jednym spojrzeniem, nieznoszącym sprzeciwu. – Cudowny bankiet, na którym nie ma prądu, a kelnerzy nie raczą nawet zapalić świec. Świece były romantyczne i dawały ciepłe światło, w którym jej skóra wyglądała całkiem przyjemnie, o ile obserwował ją ktoś, kogo oczy były wyczulone na piękno. Ciekawiło ją, czy Salinger jest takim typem człowieka. W tej chwili zapewne spoglądał na nią przez pryzmat jej zawodu, przez to, na jakie sposoby zabijała… A to był nie fair. Ona nie patrzyła na niego jak na kolejną kukiełkę Coin, ale jak na mężczyznę, który się jej podobał i którego z chęcią poznałaby bliżej… - Jak myślisz, jak wyglądałoby twoje życie, gdyby świat był inny? – zapytała nagle, przysuwając się nieco bliżej. Było jej zimno, bardzo zimno. Niekiedy zastanawiała się, jakie byłoby jej życie. Zapewne nudne, wypełnione spełnianiem małżeńskich obowiązków i harówką. A przecież miała dopiero dziewiętnaście lat i chciała od życia czegoś więcej, chciała… Miłości? Być może. Ale samą miłością człowiek się nie nasyci. Są też inne potrzeby. Żądze. Nieokiełznane żądze. - Nie wiem, jak ty, ale z chęcią rozejrzałabym się po ośrodku, w którym nie działają żadne kamery. – stwierdziła wesoło. |
| | | Wiek : 37 lat Zawód : prowadzę gospodarkę Panem
| Temat: Re: Sala bankietowa Pon Sie 12, 2013 1:32 pm | |
| Współistnienie z innymi ludźmi nigdy nie było dla Josepha problemem. Naprawdę nie rozumiał wszelkiego rodzaju szpiegów albo innych mrocznych manipulatorów, którzy unikali jak ognia towarzystwa i żyli w zamkniętych wieżach. To wzbudzało więcej podejrzeń niż słodkie życie członka rządu, sympatycznego rudego człowieka w przeciwsłonecznych okularach, radośnie witającego każdego współpracownika i potrafiącego zadeklamować wszystkie rozporządzenia prezydent Coin. Wewnętrznie umierając ze śmiechu bądź używając tak lekkiej szczypty sarkazmu, że nawet on sam nie był pewien, kiedy mówi poważnie a kiedy żartuje. Propozycja wspólnego zamieszkania padła jednak zupełnie serio. Przemyślał ją i nie były to słowa rzucane na wiatr ani tym bardziej flirciarskie zagranie, jakim często posługiwali się donżuani od siedmiu boleści, oferujący śniadanie do łóżka w komplecie. - Nie, to żaden problem, mam wolny pokój. Możesz go zająć...od czwartku? - odparł lekko. W mieszkaniu utrzymywał idealny porządek więc nie musiał obawiać się dodatkowego remontu ani wstawiania mebli. Nie zmieniał w swoich czterech ścianach dosłownie nic odkąd się tam wprowadził kilka lat temu, jeszcze w złotych czasach Kapitolu, kiedy zarabiał dość marnie w porównaniu z obecną kwotą umieszczoną w banku. Nie szarpnął się jednak na żadne kolorowe i fluorescencyjne mieszkanie; tu czuł się bezpiecznie, lubił minimalizm i nie przeszkadzała mu bliskość murów KOLCa. Chociaż po tylu latach zaczynała doskwierać mu starcza samotność. Może nie płakał nad poranną kawą i nie cierpiał na bezsenność, ale brakowało mu porannej kłótni w kolejce do łazienki albo ostrej wymiany zdań przy kupowaniu nowej kanapy. Chyba przechodził wstępny kryzys wieku średniego, przez który pozwalał ze sobą zamieszkać wykwalifikowanej morderczyni w wieku jego ewentualnej córki. Uśmiechnął się lekko do swoich myśli i jej słów o świecach, kończąc wino i odkładając kieliszek na ziemię; nie widział wokół siebie żadnego kelnera z tacą ani innej powierzchni płaskiej a nie zamierzał po omacku kierować się w stronę bufetów. Nie chciał zostawić Catrice za sobą, widział przecież, że zmniejszała dystans, subtelnie i spokojnie, ale jednak, tak, że czuł zapach jej perfum coraz intensywniej. Dystans także psychiczny, zadając dość ciekawe pytanie. Inny świat, zaśmiał się krótko, cicho. - Inny? To znaczy gdybym to ja znalazł się w KOLCu czy gdyby nie było tych wszystkich rozkosznych niebezpieczeństw dookoła? - zapytał właściwie retorycznie, dalej rozbawiony. Miał skłonności do filozofowania, ale jednak nie miał aż tak wybujałej wyobraźni, żeby lokować siebie w innych okolicznościach przyrody. Podejrzewał jednak, że...nic by się nie zmieniło. Był wielkim i naiwnym humanistą, wierzył, że człowiek sam wpływa na siebie, niezależnie od otoczenia. - Myślę, że nic by się nie zmieniło. - odparł powoli, w zastanowieniu, poprawiając swoją marynarkę na jej ramionach. - A Ty widzisz siebie w innej konfiguracji? - spytał autentycznie ciekawy, przygryzając tylko odruchowo dolną wargę na jej kolejną wzmiankę o braku kamer. Powinien ulec, mógłby ulec, ale przecież miał swoje priorytety. Zwłaszcza na bankiecie, gdzie musiał zachowywać się jak przykładny rządowiec, nie uciekając z uroczą siedemnastką (na tyle mu wyglądała!) gdzieś do nieodkrytych pomieszczeń. I tak zablokowanych przez brak prądu. - U mnie w mieszkaniu też nie ma kamer - odparł więc tylko poważnie, bez żadnych flirciarskich zawirowań głosowych.
|
| | | Wiek : 20 Zawód : Strażnik Pokoju [dawniej morderca] Przy sobie : Mundur, kamizelka kuloodporna, krótkofalówka, telefon komórkowy. Broń palna, dwa magazynki, paralizator, Znaki szczególne : BIały mundur, długie włosy, słodki uśmiech, zawiązany czarny męski krawat na prawym nadgarstku Obrażenia : -
| Temat: Re: Sala bankietowa Pon Sie 12, 2013 4:39 pm | |
| Propozycja zamieszkania na jakiś czas z Josephem była dla dziewczyny nieoczekiwanym prezentem. Szukała miejsca zamieszkania, a on po prostu wyszedł z ofertą odstąpienia jej pokoju. To było… Miłe. - Nie wiem, jak mam ci dziękować – powiedziała szczerze. – I… Hm, nie mam żadnych mebli, co najwyżej ubrania… No i… Mogę czasem gotować? To była jedna z tych rzeczy, o których nie wiedział prawie nikt – Catrice uwielbiała gotować. Jeszcze za czasów Snowa, gdy była jego pupilką, podarował jej apartament, w którym miała przestronną kuchnię. Nawet kilkakrotnie prezydent zjawił się u niej, niezapowiedziany, niekiedy w towarzystwie kogoś z rządu, innym razem z dowódcami oddziałów Strażników Pokoju. To zawsze była wspaniała okazja do kucharzenia. Pamiętała, że Salinger na pewno towarzyszył prezydentowi, niewykluczone nawet, że niejeden raz stawiała przed nim talerz z jakimś daniem. Ciekawiło ją, czy on to pamięta, chudą i kościstą dziewczynę, która przemykała zwinnie między kuchnią a jadalnią i serwowała obiady. Poza tym… Mieszkanie z kimś oznaczało towarzystwo, którego brak odczuwała, nim nastały rządy prezydent Coin. Przez wspaniały apartament przewijali się ludzie z rządu, Strażnicy Pokoju, ba, nawet sam Snow, ale gdy wszyscy wychodzili, zostawała sama. Metraż tamtego mieszkania był niekiedy przytłaczający i panna Tudor mogła stwierdzić, że był to jeden z najbardziej… ekstrawaganckich prezentów, jakie otrzymała przed czternastymi urodzinami. - Inny to znaczy taki, w którym nie byłoby dystryktów, Dożynek, reżimu, Głodowych Igrzysk i tego wszystkiego – stwierdziła, przyglądając się swoim długim paznokciom. – Zawsze myślałam o życiu takim, jakie wiedli ludzie w XIX i XX wieku. Wiesz, gorsety, suknie, przejażdżki konne, prywatne lekcje… Zamyśliła się na moment. Jak właściwie wyglądałoby jej życie, gdyby nie ta niezapowiedziana wizyta prezydenta Panem w mieszkaniu Tudorów? - Pewnie gdyby nie było tamtej… wizyty, byłabym kolejnym Zawodowcem. Kto wie, może wylądowałabym na arenie i zginęła? A może zwyciężyła? – westchnęła. – Żyję tak specyficznym życiem, że nawet posiadając bujną wyobraźnię, nie umiem sobie wyimaginować takiego, w którym mam inną profesję. Może… Kto wie, może byłabym lekarzem albo nauczycielką, matką kilkorga dzieci, mężatką albo wdową? Miała ochotę roześmiać się i pokręcić głową, ubolewając sama nad sobą. Nie nadawała się na matkę, wiedziała o to. Gdy weszła w okres dojrzewania, wybrani przez Snowa lekarze zadbali o jej organizm, dając jej możliwość zajścia w ciążę dopiero około dwudziestego piątego, może trzydziestego roku życia. Wspomnienie tamtego dnia nie było nieprzyjemne, było po prostu… Specyficzne. Nieco nieskładne. Ktoś mógłby zrzucić to na karb znieczulenia, jakie podano, ale… Przecież jej nie znieczulono. O tak, kolejny wymóg Snowa – nauczono ją bólu. Nie raz. Nie dwa razy. Setki, może tysiące. Aby zrozumieć ból, musiała z nim żyć, musiała go czuć. Czuć rany, jakie jej zadawano. Noże, wbijające się głęboko w ciało. Nasączone truciznami liny. Pamiętała to i cieszyła się, że była przez pewien czas ulubienicą swojego mentora trucizn – dzięki niemu jej ciała nie szpeciła żadna, nawet najmniejsza blizna. - Zaskoczyła mnie decyzja Coin. O urządzeniu Igrzysk zimą. – mruknęła, obserwując blondynkę na ekranie. Wyglądała świeżo i niewinnie, ale to pewnie była tylko gra pozorów. To zawsze jest gra pozorów. - Przypomniałeś mi system kamer w ośrodku, w którym uczyli moi rodzice. Mentorzy mieli wgląd w każde nagranie, i zawsze na miesiąc przed Dożynkami zasiadali w jednej z sal i odtwarzali wszystko, obserwując treningi i wymieniając się uwagami. – faktycznie, tak było. Równie wielką popularnością cieszyły się nagrania z areny. Po brawurowym zwycięstwie Finnicka Odaira zapewne każdy dystrykt, szkolący zawodowców, kładł jeszcze większy nacisk na pływanie. U mnie w mieszkaniu nie ma kamer. Uśmiechnęła się do niego, szczerze, po raz kolejny. Był miły, na swój sposób specyficzny, ale i… Ciepły. Dający poczucie bezpieczeństwa. - To dobrze. Chyba nie zniosłabym myśli, że ktoś miałby podgląd łazienki, kiedy w niej jestem... - rzuciła nieco zaczepnie. |
| | | Wiek : 37 lat Zawód : prowadzę gospodarkę Panem
| Temat: Re: Sala bankietowa Pon Sie 12, 2013 8:55 pm | |
| Postanowił nie pytać, gdzie Catrice mieszkała do tej pory, skoro nie miała żadnego meblowego osprzętu, ale był właściwie zadowolony z takiego obrotu sprawy. Nie lubił chaosu i chyba nie zniósłby jakichś toaletek, szafeczek i innych dziewczyńskich komódek w swoim kawalerskim mieszkaniu. Nigdy wcześniej nie mieszkał z kobietą, ale nie czuł się przerażony. Raczej odrobinę zaciekawiony, czy pozabijają się po pierwszym wieczorze spędzonym w swoim towarzystwie. Aczkolwiek nic na to nie wskazywało, zwłaszcza po naiwnym pytaniu Tudor dotyczącym gotowania. Kuchnia Salingera była doskonale wyposażona, widocznie poprzedni właściciel był jakimś pokręconym szefem kuchni cierpiącym na pracoholizm, lecz Joseph nie korzystał z tych dobrodziejstw. Jadał na mieście, ostatnio przyrządził coś sam trzy lata temu i był to deser lodowy. Zaśmiał się więc cicho, ponownie, doskonałym humorem przykrywał irytację na ciemności i chłód. - Możesz gotować bez ograniczeń. I...wyślę Ci później adres, w czwartek możesz się zjawić z ciuchami - no tak, cóż więcej mogła potrzebować kobieta - i całym bagażem. Tylko ostrzegam, to nie żadne kapitolińskie salony ani jackuzzi na dachu. Nie lubię wystawnego życia - dodał tonem ascetycznego mnicha, poprawiając mankiety koszuli, chociaż i tak nikt nie widział w tym mroku zagięć na materiale. Nawet Catrice, stojąca tak blisko i dzieląca się z nim swoimi...marzeniami? Myślami? Romantycznymi westchnieniami za gorsetami? Jednak pod tą całą szarą i ostrą powłoczką jej zawodu zaczął dostrzegać dziewczęce rysy, naiwne, trochę wzruszające, bardzo kobiece. Lubił przeszłość i relikty poprzedniego wieku, ale na pewno nie chciał teraz znaleźć się w jakiejś bryczce i niehigienicznym średniowieczu. Słuchał jej jednak z uwagą, którą mogłaby wyczytać z jego twarzy gdyby było chociaż odrobinę jaśniej. Naprawdę był zainteresowany...zbieraniem o niej informacji. Nawet w stricte prywatnych kontaktach, kiedy to dobrotliwie pozwalał jej zamieszkać w swoim domu, musiał zachowywać zimną krew i chłodną kalkulację. - Utopia - podsumował tylko z lekkim, odrobinę lekceważącym uśmiechem, obejmującym jednak tylko usta. - Ustrój Panem jest sprawiedliwy...a odkąd Coin jest prezydentem...cóż, nie mogę nic zarzucić realiom swojego życia - wygłosił teatralny tekst propagandowy, jednak z prawdziwym przejęciem. Nikt nie mógł zarzucić mu kłamstwa a przynajmniej nikt, kto przyglądałby mu się pobieżnie. Właściwie lubił tę grę, był w niej doskonały. Chwalenie polityki Almy weszło mu w krew i przekonywanie do niej traktował jako doskonałą rozrywkę, wewnętrznie umierając z rozbawienia, gdy ktoś w końcu przyznawał mu rację. Raj dla manipulatora.- I...teraz też możesz być mężatką. Wdową. Matką. - zauważył delikatnie, nawet o tym rozmawiali, ale nie wyobrażał sobie Tudor w żadnej z tych ról. Nie potrafił także jej jeszcze wpasować do swojego mieszkania, ustawić w drzwiach łazienki ani przy lodówce w zimowy poranek, ale...pewnie się przyzwyczai. Tak jak i do tego, że mało kto naprawdę cieszył się na te Igrzyska. Joseph je uwielbiał i nie mógł doczekać się oglądania starć trybutów na Arenie. Rozrywka najlepszej klasy. Nawet w zimie. - Lubię oglądać niektóre nagrania z Igrzysk...Johanna Mason na zawsze pozostanie w moim sercu - przyznał po chwili, zastanawiając się, dlaczego nie widzi tego kapryśnego dziewczęcia na bankiecie. Była niebezpiecznie, widocznie jako jedna z niewielu osób go po prostu nie lubiła, ale uwielbiał jej rozzłoszczone towarzystwo. Igrał z ogniem, tak samo jak z Tudor, która jednak darzyła go sympatią. Miał też dziwną i naiwną pewność, że Cat nie poderżnie mu gardła w czasie snu. Na wszelki wypadek zrobi jej jednak przeszukanie bagaży w poszukiwaniu broni, kiedy już będzie upewniała się w nieobecności kamer w jego białej łazience. - Kamer nie ma, ale i tak jest bezpiecznie. Stare budownictwo, blisko KOLCa... dwa wyjścia awaryjne, gdyby coś nagle zaczęło się palić - odparł lekko. Na przykład grunt pod moimi nogami dodał w myślach. Bezpieczeństwo przede wszystkim, nawet w dziedzinie lokalu mieszkalnego. |
| | |
| Temat: Re: Sala bankietowa | |
| |
| | | |
Similar topics | |
|
| Pozwolenia na tym forum: | Nie możesz odpowiadać w tematach
| |
| |
| |
|